Publicystyka

Komisja, Korupcja i koledzy Kaczyńskiego, Korniszewicza i Krzaklewskiego (a może Krawczyka)

Kraj | Gospodarka | Publicystyka | Tacy są politycy

Kredyty czy korupcja? Czy Prezes PKO BP rozdał miliardy złotych?

Jak podaje "Dziennik", w 1992 r. aż 97% udzielonych przez Gecobank kredytów nigdy nie zostało zwróconych. W 1993 r. nieprawidłowo udzielono 48% kredytów, a w 99,7% przypadków pożyczonych pieniędzy nigdy nie odzyskano.

"Dz" pisze o jednym człowieku: Andrzeju Podsiadło, obecnie prezesowi PKO BP, który na początku lat 90. zarządzał Gecobankiem.

Czytamy w "Dzienniku":

"Właścicielem 80% akcji Gecobanku była Fundacja na rzecz Nauki Polskiej.
...
Miałem wrażenie, że bank ten powołano do życia tylko po to, by rozdawał państwowe pieniądze - mówi "Dziennikowi" prof. Maciej Grabski, były prezes fundacji.

Fundacją w 1993 r. zainteresowała się Najwyższa Izba Kontroli. "Prywatny PBH Gecobank SA stał się w istocie bankiem fundacji Skarbu Państwa" - alarmowała NIK.

Dlaczego fundacja zdecydowała się na tak ryzykowne inwestycje? Wiele może wyjaśnić to, ze w 1991 r. w jej radzie nadzorczej zasiadał... Andrzej Podsiadło. Wszedł do niej jako wiceminister finansów - przypomina "Dziennik". "

Czy Podsiadło dysponował funduszami nieprawidliwo? Politycy są politykami przede wszystkim po to, aby wzbogacić się i uzyskać kontakty mięzdy politykami, a światem biznesu. Rozmiar tych powiązań jest przerażający. Może Podsiadło jest jednym z wielu zaangażowanych w korupcję - ale ciekawe jest, że opinia publiczna uwierzyć, że cała stara nomenklatura była związana z korupcją - tylko nikt z partii Kaczyńskich. Ciekawe także jest to, że od dawna chcą pozbyć się Podsiadła, aby posadzić swojego człowieka na jego miejsce - bo tak naprawdę działa polska polityka - kto kontroluje rząd, kontroluje różne gałęzie biznesu.

Podsiadło dawno figurował na tzw. "Liście Macierewicza". Lista Macierewicza, to dokumenty przygotowane w MSW związane z realizacją uchwały lustracyjnej Sejmu z 28 maja 1992 r. (zgłoszonej przez Janusza Korwina-Mikke), zobowiązującej rząd do ujawnienia osób, które w latach 1945-1990 współpracowały ze służbami specjalnymi PRL. Dokumenty te zostały dostarczone do Sejmu w dniu 4 czerwca 1992 roku przez ministra spraw wewnętrznych Antoniego Macierewicza.

Powrót "lewicowego antysemityzmu" w Polsce?

Publicystyka

Od czasu "antysyjonistycznej" (de facto zaś antysemickiej) kampanii gen. Mieczysława Moczara z lat 60-tych a potem epizodu Patriotycznego Stowarzyszenia "Grunwald" z początku lat 80-tych antysemityzm nie był w Polsce artykułowany w języku lewicy. W ostatnich latach teksty ukazujące się na łamach periodyków wydawanych przez warszawskie wydawnictwo "Książka i Prasa" a mianowicie "Lewą Nogą" i "Rewolucja" nakazują poważnie zastanowić się czy upiory antysemityzmu znowu nie zaczęły występować w Polsce w masce lewicowego "antysyjonizmu".

Apologetyka antyżydowskiego terroru

Weźmy przykładowo nr 3 "Rewolucji", na którego łamach 130 stron poświęcono omawianej problematyce. W ośmiu tłumaczonych artykułach autorów palestyńskich i zachodnich, a także wprowadzającym tekście niejakiego Zbigniewa M. Kowalewskiego (redaktora tego pisma, a obecnie również zastępcy redaktora polskiej wersji "Le Monde Diplomatique") pojawia się ten sam prosty schemat: Izrael jest państwem rasistowskim i kolonialnym, które nie ma prawa do istnienia w żadnej postaci. Ponadto państwo to jest głównym narzędziem światowego imperializmu w ucisku mas arabskich na Bliskim Wschodzie, przy czym, jak dodaje w swoich licznych tekstach publikowanych na łamach "Rewolucji" i "Lewą Nogą" amerykański politolog James Petras, sam amerykański imperializm prowadzi na Bliskim Wschodzie politykę dyktowaną przez syjonistyczne lobby żydowskie (tak że nie wiadomo, czy to tylko Izrael jest instrumentem amerykańskiego imperializmu, czy może odwrotnie, jak sugeruje Petras).

Wyprowadza się stąd wniosek, że wszelkie negocjacje z tym państwem oznaczają zdradę palestyńskiego interesu narodowego i międzynarodowej walki ludów i klas uciskanych z imperializmem. Ponieważ zaś walka toczy się na śmierć i życie, więc dozwolone są wszelkie środki, w tym także zamachy samobójcze Palestyńczyków (w tym na przypadkowych i niewinnych izraelskich cywilów). Chodzi przecież - jak klaruje Kowalewski - o likwidację "państwa stanowiącego część wałów obronnych zachodniego imperializmu i jego bazę wypadową w samym sercu świata arabskiego i muzułmańskiego". Zresztą autorzy ci ani przez chwilę nie ukrywają, że nie istnieje kwestia wzajemnego uznania interesów narodowych między narodem żydowskim i palestyńskim, lecz konieczność zakończenia "żydowskiej kolonizacji Palestyny".

Bombowy sposób na wybory

Publicystyka | Tacy są politycy

Jaki jest najlepszy pomysł na udaną kampanię wyborczą? Jak najlepiej w ostatniej chwili dokonać manipulacji emocjami wyborców? W tą ryzykowną grę bawiło się już wielu polityków. W tym artykule wymienimy dwa przypadki, które mają ze sobą kilka cech wspólnych: wybory parlamentarne w Hiszpanii w 2004 r. i wybory prezydenckie w Polsce w 2005 r.

Na finiszu obu kampanii wyborczych miały miejsce wydarzenia, które mocno wpłynęły na emocje wyborców: wybuchy bomb w pociągach w Madrycie, w wyniku których zginęło 191 osób, a ponad 1800 zostało rannych, oraz znalezienie 15 atrap bomb w Warszawie na Dworcu Centralnym i w metrze, co spowodowało sparaliżowanie na kilka godzin ruchu w Warszawie.

Kampanie wyborcze zakończyły się różnie. W przypadku Hiszpanii, rząd konserwatywnego prawicowego premiera Jose Maria Aznara przegrał pięcioma punktami procentowymi z lewicową partią PSOE. W wyniku wyborów władzę objął José Luis Rodríguez Zapatero. Wybory prezydenckie wygrał ze znaczną przewagą ośmiu punktów procentowych Lech Kaczyński, choć w pierwszej turze jego kontrkandydat Donald Tusk był na prowadzeniu.

Powszechnie uważa się, że przyczyną porażki Aznara było wprowadzenie w błąd opinii publicznej, co do autorstwa zamachów w Madrycie. Rząd Aznara starał się przekonać społeczeństwo hiszpańskie, że zamachów dokonała ETA, a nie „terroryści muzułmańscy z Al Kaidy”. Obarczenie winą ETA było wygodniejsze dla rządu prawicy ze względu na jej twardą postawę wobec baskijskich separatystów, zaś wskazówki obarczające winą islamskich terrorystów były bardziej na rękę opozycji socjalistycznej, która wzywała do wycofania wojsk hiszpańskich z Iraku.

Nowy premier José Luis Rodríguez Zapatero poinformował prasę, że wszystkie dane o sposobie zarządzania kryzysem bombowym zostały usunięte z komputerów rządowych przed oddaniem władzy przez premiera Aznara.

Wiele jednak wskazuje na to, że obie wersje – zarówno ta wskazująca na ETA, jak i ta wskazująca na Al Kaidę - były w równym stopniu kłamliwe i służyły politycznej rozgrywce pomiędzy lewicą, a prawicą.

Ponad dwa lata po masakrze w Madrycie nadal nie wyjaśniono jakiego materiału wybuchowego użyto podczas zamachów, w jaki sposób ładunki wybuchowe zostały umieszczone w pociągu i kto był za to odpowiedzialny.

Mówiono o różnych środkach wybuchowych: „dynamicie”, Goma 2 ECO, „tytadynie” (używanej przez ETA) i o C4 (używanym przez wojsko).

Wszyscy oskarżeni ujęci w wyniku śledztwa zostali zwolnieni z braku dowodów. Suresh Kumar i Vinay Kohly zostali zwolnieni 24 marca 2004, a Mohammed Chaoui i Mohammed Bekkali zostali zwolnieni 17 czerwca 2004 r. Ponadto, nie istnieją żadne dowody oparte na badaniach DNA, które by łączyły jednego z głównych podejrzanych Jamala Zoughana z zamachami.

Torby z ładunkami wybuchowymi, które nie detonowały same, zostały zdetonowane przez saperów. Torby pokazane dziennikarzom jako „dowody” pochodziły z nieznanego źródła. Bomby, które były w nich zawarte były zupełnie inne niż te, które faktycznie wybuchły.
Najwyraźniej nie były też przeznaczone do detonacji, gdyż kable detonatora nie były połączone z telefonami komórkowymi, które miały wygenerować sygnał do wybuchu.

Ponadto - wbrew oficjalnej wersji - torby z ładunkami, które wybuchły zostały umieszczone w miejscu niedostępnym dla pasażerów, więc nie mogły tam zostać wniesione w trakcie podróży. Musiały więc zostać wniesione do pociągów w nocy, podczas postoju wagonów w zajezdni.

W furgonetce, z której mieli korzystać terroryści i w której znaleziono wersety z Koranu (ślad, który miał wskazywać na powiązania z Al Kaidą) nie było odcisków palców, ani śladów DNA wskazujących na jakiekolwiek powiązania właścicieli furgonetki i osób, które podłożyły znalezione torby. Także psy szkolone w znajdowaniu materiałów wybuchowych nie mogły odnaleźć śladów tych substancji w furgonetce.

Telefony użyte w ładunkach wybuchowych, które nie zostały zdetonowane zostały zakupione w sklepie należącym do policji. Sprzedawcą był policjant pochodzenia syryjskiego, który zajmował się infiltracją środowiska islamskich radykałów.

Według oficjalnej wersji, autorzy zamachów popełnili samobójstwo detonując ładunek wybuchowy podczas obławy policyjnej w Leganes. Jednak nikt nie widział tam wcześniej tego dnia żywych terrorystów. Niektóre z ciał zabitych terrorystów miały spodnie założone tył na przód, co by wskazywało, że ciała zostały ubrane po śmierci. Rzekomi terroryści nie znajdywali się razem w jednym pomieszczeniu w momencie wybuchu.

Okoliczności pozorowanych zamachów w Warszawie były równie zagadkowe.
Policji do dziś nie udało się ustalić, kto podłożył atrapy ładunków, choć kamera przemysłowa w centrum miasta zarejestrowała jednego z podejrzanych. Atrapy zostały sporządzone w sposób wskazujący na to, że ich twórca wiedział jak stworzyć pozory, że są to autentyczne ładunki i miał znajomość sposobów działania saperów. Użyto także materiałów, które miały zmylić psy szkolone do znajdowania ładunków wybuchowych.

Podobnie jak w 2004 r. w Hiszpanii, bezpośrednio po zamachach pojawiły się ślady wskazujące na sprawców, którzy byli wygodni dla polityków ubiegających się o władzę. W tym przypadku homoseksualistów. Wskazanie na sprawców, którzy byli znanymi wrogami człowieka ubiegającego się o urząd prezydenta było manewrem, który miał zapewnić podwyższenie liczby wyborców, którzy na niego zagłosują na samym finiszu kampanii wyborczej.

Kaczyński, w odróżnieniu od Aznara odniósł sukces. Prawdopodobnie dlatego, że nie miał tak cynicznych przeciwników, jak Zapatero, skłonnych używać tak samo kryminalnych środków, by sięgnąć po władzę.

Starnawski: Stare sztuczki w nowych dekoracjach

Kraj | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm

Podobnie jak niegdyś Żydzi kojarzeni byli z bogactwem i chciwością, również dziś geje i lesbijki kojarzeni są z "zepsutym Zachodem", a ich orientacja seksualna traktowana jest jako fanaberie inteligencji czy klasy średniej obce "prostemu ludowi" i zagrażające jego "czystej moralności". Zupełnie tak, jakby homoseksualistów nie było wśród robotników, mieszkańców wsi czy ubogich emerytów. Taktyka "kozła ofiarnego" jest tu szczególnie widoczna -- homoseksualiści jako odpowiedzialni za rozpadanie się tradycyjnego porządku obyczajowego i wspierający międzynarodowe zagrożenie ze strony lewicy, liberałów, a nawet wielkiego kapitału.

Przeciwko penitencjarnej dyktaturze

Kraj | Publicystyka

W dniu 9 sierpnia 2006 roku w Poznaniu został zatrzymany przez policję i osadzony na 6 tygodni w więzieniu Krzysztof Wantoch-Rekowski (Pastor) związany ze środowiskiem Federacji Anarchistycznej i międzynarodowej sieci Jedzenie Zamiast Bomb (Food Not Bombs). Ciąży na nim wyrok za... uszkodzenie dowodu osobistego! Krzysztof spędzi półtora miesiąca tylko dlatego, że podkleił "papierową ilustracją" swój rozpadający się ze starości dowód. Wyrobienie nowego kosztuje, nie każdego na to stać. W rezultacie po wylegitymowaniu przez policję został oskarżony o złamanie art. 276 KK.

W tym miejscu musi zastanawiać sens zamykania w więzieniu człowieka tylko dlatego, że najpierw jakiś policjant, a później sędzia, za czyn szczególnie niebezpieczny, uznał nonszalanckie traktowanie własnego dowodu osobistego. Warto się zastanowić, czy faktycznie ranga tej kary wynika z istoty czynu, czy też jest pochodną tego, w jaki sposób aparat państwowego przymusu traktuje dziś osoby niespełniające systemowych rygorów "normalności". Jak odnosi się do bezdomnych, bezrobotnych, żyjących - z wyboru czy konieczności - na marginesie społeczeństwa, dla którego ideałem stały się wartości polityczne, ekonomiczne i wreszcie estetyczne, narzucane z jednej strony przez giełdę, z drugiej przez kościół? Krzysztof tych rygorów nie spełniał, dlatego właśnie - podobnie jak w wielu innych przypadkach - uznano, że najodpowiedniejszym dla niego miejscem będzie więzienie.

Miarą totalitaryzmu poprzedniego systemu był m.in. wysoki odsetek osób zapełniających więzienia. Rok 1989 miał dokonać tu zasadniczej zmiany. Z czasem okazało się jednak, że władze polityczne wróciły do polityki represji. Kiedy ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym w rządzie Buzka (AWS) został wybrany Lech Kaczyński dokonał się zasadniczy zwrot. W czasie jego urzędowania - między 1999 a 2001 rokiem - liczba więźniów wzrosła o 40 procent, do 80 tysięcy! Kiedy się okazało, że przepełnione więzienia nie pomieszczą więcej więźniów rząd SLD w budżecie na 2005 r. zarezerwował 135 mln zł na inwestycje, dzięki którym miało przybyć 1500 miejsc dla więźniów. Uruchomiono także 5-letni plan rozbudowy więzień. Do 2009 r. powstanie w ten sposób 10 tys. cel (!). Powrót rządów konserwatywnej prawicy przyspieszył realizację panoptycznego systemu sprawowania władzy. Po objęciu władzy przez PiS, w ciągu pierwszego półrocza br., liczba więźniów zaczęła wzrastać gwałtownie i na dzień 30 czerwca 2006 roku przebywało w więzieniach ok. 87 tysięcy osób - najwięcej od 19 lat. Od 1989 roku liczba więźniów wzrosła o ponad 100 procent!

„Za grosze. Pracować i (nie) przeżyć” - recenzja książki Barbary Ehrenreich

Gospodarka | Prawa kobiet/Feminizm | Publicystyka | Recenzje

Pojawiło się tłumaczenie książki Barbary Ehrenreich „Za grosze. Pracować i (nie) przeżyć.” (Tytuł po angielsku brzmi „Nickled and Dimed”.) To jest historia Barbary, stosunkowo uprzywilejowanej kobiety, posiadającej wykształcenie i doświadczenie pracy, która postanawia starać się o pracę jako niewykwalifikowana pracownica, ukrywając swoje prawdziwe wykształcenie i doświadczenie.

Od dawna opisano już życie kobiet z niższych sfer ekonomicznych, ale niestety ich historie zwykle nie trafiają do szerszego kręgu słuchaczy. Kobiety przeżywające takie historie nie mają czasu, aby pisać ksiązki, a nawet jeśli by miały, nie mają ani kontaktów z wydawnictwem ani odpowiedniej renomy. Tak więc niestety najbardziej znana historia o biednych pracujących kobietach nie jest napisana przez jedną z nich. Ale pomimo tego, autorka pokazuje nam autentyczną sytuację tych kobiet i daje wiele do myślenia.

Jako niskoopłacany pracownik, Ehrenreich nie ma poczucia stabilności. Nie może wynajmować mieszkania, gdyż nie ma dość pieniędzy na kaucję. Nie może oszczędzić na kaucję bo wszystko idzie na koszty utrzymania. Gdyby zachorowała – to tym gorzej dla niej, bo nie ma ubezpieczenia zdrowotnego. Pracuje, ale żyje w skrajnej nędzy w bogatych Stanach Zjednoczonych, gdzie wielki „boom” ekonomiczny nie dotyczy znacznej części pracowników.

Ehrenreich pokazuje nie tylko nędzę, ale także doświadczaną przez tych pracowników dehumanizację. Są wyzyskiwani i muszą wykonywać pracę czasami jako maszyny, poddając się zasadzie „wydajności”. Kiedy praca zależy od wydajności ciała, kobieta musi uczyć się jak żyć z bólem i zmęczeniem, które wysysa jej życie i zostawia ją bez energii do innych zajęć. (Czekam na tłumaczenie redagowane przez Ehrenreich “Global Women”, która to książka dotyczy jeszcze bardziej wyzyskiwanej grupy kobiet – migrantów pracujących w domu jako sprzątaczki i nianie albo w burdelach – wśród których zdarza się wiele incydentów niewolnictwa i nieopłacanej pracy.)

Prawdziwe oblicza kapitalizmu

Gospodarka | Publicystyka

Ten artykuł jest zainspirowanym komentarzami, które pojawiły się pod tekstem „Kapitalizm zniszczył indywidualnych rolników” mojego autorstwa. Ponieważ dość często spotykana jest taka sama argumentacja, jak w wyżej wymienionych komentarzach, warto rozwinąć ten temat.

Pierwszy komentator uważa, że kapitalizm nie jest czymś złym, bo „Kapitalizm jest systemem który wymusza wydajność ekonomiczną i ją nagradza”. Dalej twierdzi, że ludzie nie występują we własnych ekonomicznych interesach, że n.p. nie tworzą kooperatyw z braku przedsiębiorczości i „to jest właśnie ich wina, ich brak przedsiębiorczości i kreatywności”. O losie mniej kreatywnych, autor mówi, że „Jeżeli rolnictwo nie jest dochodowe niech zmienią profesje. Ten 'zły' kapitalizm polega na tym, że przetrwają ci którzy umieją się dostosować do sytuacji na rynku. A to nierobom się nie podoba.”

Komentator ten uważa, że artykuł o sytuacji rolników był śmieszny, jednak nie mogę uważać takiego komentarza za śmieszny, kiedy odzwierciedla on ideologię, która nie jest w stanie odnosić się do ludzi w inny sposób, niż przedmiotowo, która chce uzasadnić wszystkie swoje niesprawiedliwości, dzieląc ludzi na fałszywe kategorie takie, jak „leniwy” i „pracowity”, „mądry” i „głupszy”.

1. Tak, kapitalizm wymusza „wydajność”, ale nie jest faktem, że ją wynagradza. Faktem jest, że zawsze „najbardziej wydajni” pracownicy, to ci, którzy kosztują najmniej, czy mają nóż na gardle. Pracownicy w fabrykach w nie są wynagradzani, tak jak powinni, a jednak wymusza się na nich coraz większą wydajność. Wynagrodzenie dla tych, którzy pracują wydajnie? Mogą stracić pracę, jeśli jest coś bardziej „wydajne”, albo mogą zarobić 0.01% wartości produktu, który produkują.

Ta „wydajność” nie jest żadnym plusem dla pracownika – tylko dla kapitalisty. Nie jest tak, że jeśli szyjesz 100 koszulek w 5 godzin zamiast 10, to możesz iść do domu i mieć 5 dodatkowych godzin wolnego (choć są takie miejsca pracy, ale występują rzadko i raczej dotyczy to wysoko kwalifikowanych specjalistów, albo wolne profesje). Wydajność jest hasłem, które robi z ludzi maszyny – oprócz oczywiście tych, którzy mają dobrą pracę w bogatych krajach.

Hiroszima: rocznica kłamstwa masowego rażenia

Świat | Militaryzm | Publicystyka | Tacy są politycy

6 sierpnia nad Hiroszimą wybuchła 4-tonowa uranową bomba atomową Little Boy. Zabitych zostało natychmiast 78 100 mieszkańców, a ciężko rannych 37 424. 13 983 osób uznano za zaginione, a dziesiątki tysięcy zostało napromieniowanych lub odniosło inne obrażenia. 9 sierpnia nad Nagasaki wybuchła druga bomba atomową Fat Man, która zabiła 75 tysięcy ludzi oraz zniszczyła blisko połowę miasta.

Według patriotycznego mitu zrzucenie dwóch bomb atomowych na Japonię w sierpniu 1945 r. spowodowało kapitulację tego kraju, skutkiem czego miało zostać oszczędzone życie 500 tys. do miliona żołnierzy amerykańskich, którzy zginęliby, gdyby wojna trwała dalej. Ten mit pozwala amerykanom zachować samozadowolenie pomimo świadomości, że ich rząd zabił setki tysięcy japońskich cywilów (głównie kobiet i dzieci). Nic więc dziwnego, że wierzy w niego od 80 do 90% Amerykanów.

Mit ten jest powielany przy każdej rocznicy i recytowany z nabożeństwem, jak pacierz, także przez media w Polsce. Istnieje jednak wiele dowodów świadczących o tym, że mit ten został wymyślony po fakcie, aby usprawiedliwić straszliwą zbrodnię.

Allan Dulles – człowiek, który stał się znany jako szef CIA – napisał w swojej książce wydanej w 1966 r. pt. „Tajna kapitulacja”, że w lipcu 1945 roku przekazał on Sekretarzowi Wojny USA, Henry’emu Stimpsonowi informacje, które uzyskał w Tokio, że Japończycy chcieli się poddać pod warunkiem, że mogliby zachować Cesarza i własną konstytucję po ogłoszeniu kapitulacji.

Jednak prezydent Truman – podobnie, jak jego poprzednik Roosevelt - nie chciał słyszeć o warunkowej kapitulacji. Jedynym skutkiem takiego podejścia mógł być bezwarunkowy opór Japończyków.

Czy nie jest zatem dziwne, że gdy zrzucono bomby 6 i 9 sierpnia i gdy Japończycy skapitulowali, pozwolono im zachować Cesarza i nie poddano go trybunałowi zbrodni wojennych? Skoro prezydent Truman zaakceptował warunkową kapitulację Japonii w identycznej formie, w jakiej została zaproponowana przez Japończyków przed zrzuceniem bomb, w maju 1945 r., w jakim celu zrzucono bomby?

Antysemityzm – Stereotypy i kreowanie fałszywych pojęć

Dyskryminacja | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm

Polityka państwa Izrael jako usprawiedliwienie anty-semickich uprzedzeń

Dyskurs nacjonalistyczny i prawicowy zakorzenił się tak głęboko w głównym nurcie, że wielu ludzi zaczęło traktować go jak coś logicznego i prawdziwego. Ogólna akceptacja tego dyskursu jest czymś oczywistym. Jednak jego wpływ przybiera czasem bardziej szkodliwe postaci, gdy za pośrednictwem mediów lansuje się oczyszczoną, często rewizjonistyczną wersję historii. Niewiele jest przekazów, które by się temu sprzeciwiały i „media alternatywne” czasem nie są odporne na wpływ elementów myślenia prawicowego i nacjonalistycznego, choć w postaci zmodyfikowanej i zniekształconej.

Niestety mało zrobiono, by poddać badaniu resztki wychowania państwowego w myśleniu osób o lewicowych, lub wolnościowych poglądach. Te elementy pozostają w tle i są często traktowane jako oczywiste i niekwestionowane „prawdy”.

Jedna z takich niekwestionowanych “prawd” ostatnio pojawiła się w komentarzach na CIA i zasługuje na dłuższą odpowiedź, niż typowy szybki komentarz, gdyż ta odpowiedź musi zdekonstruować założenia głęboko zakorzenione w świadomości jako “prawda”. Dyskusja o której tutaj mowa dotyczyła wiadomości o znieważeniu przez Mela Gibsona dużej grupy społeczeństwa amerykańskiego przez antysemickie i seksistowskie komentarze. W komentarzach opublikowanych na CIA, oraz w komentarzach, których postanowiliśmy nie opublikować napisano, że incydent jest typowym przykładem „poprawności politycznej”, oraz że istnieje „żydowskie lobby”, które kontroluje media, że Żydzi wykorzystują polityczną poprawność, aby nazwać każdego, kto ich krytykuje antysemitą i że obcokrajowcy ogólnie zawsze przesadzają we wszystkim, zwłaszcza (jak można się domyślać) w kwestii istnienia antysemityzmu.

Tego rodzaju stwierdzenia zdradzają ignorancję, która nie jest jedynie jednostkowa. Wypowiadane komentarze jedynie odzwierciedlają społeczny konsensus obecny w polskim społeczeństwie, nawet jeśli został poddany pewnej lewicowej filtracji. Jest to świadectwem braku inteligentnych alternatywnych źródeł informacji mogących zakwestionować powszechnie obowiązujący światopogląd.

Dlaczego Hariri musiał zginąć - czyli operacja Liban

Świat | Publicystyka

Zabójstwo byłego premiera Libanu Rafika al-Hariri’ego w 2005 r. zostało natychmiast przypisane Syrii, zanim doszło do jakiegokolwiek śledztwa w tej sprawie. „Dowód” miał stanowić sposób, w jaki dokonano zamachu, który rzekomo miał nosić znamiona operacji syryjskich służb specjalnych.

Międzynarodowa kampania informacyjna oskarżająca rząd syryjski została przeprowadzona tak, by nikt na świecie nie mógł mieć żadnych wątpliwości, kto jest winny. Żadne śledztwa, komisje, itp. nie były potrzebne, by ustalić prawdziwy stan rzeczy. Gdy pojawiały się nowe fakty, np. informacja o tym, że bomba była umieszczona w samochodzie-pułapce, co nie było typowe dla syryjskich służb specjalnych, natychmiast zmieniono oficjalną wersję twierdząc, że zamachu dokonała grupa Al.-Kaidy na zlecenie Syryjczyków.

Sami Libańczycy zareagowali najsilniej. Przez kraj przeszły masowe demonstracje domagające się wycofania wojsk syryjskich z Libanu. W wyniku międzynarodowych nacisków i groźby sankcji, lub nawet interwencji wojskowej, młody prezydent Assad ugiął się i wycofał wojska. W ten sposób zostało oczyszczone przedpole dla dalszych działań.

Usunięcie Rafika al-Hariri’ego miało jeszcze jeden cel. Był on jednym z architektów odbudowy Libanu po zniszczeniach wojennych i na pewno nie zgodziłby się na ponowne zniszczenie swojego kraju. Konieczne było usunięcie go ze sceny, by zastąpili go politycy bardziej skłonni do współpracy przy realizacji strategicznych celów państwa Izrael.

Od początku obecnej operacji wojennej, wojsko izraelskie zadało sobie wiele trudu, by zmieść z powierzchni ziemi infrastrukturę Libanu i atakując armię libańską, która miała przecież pomagać przy unieszkodliwianiu Hezbollahu. Nie da się nie zauważyć, że działania Izraela wzmacniają tylko poparcie dla tej organizacji. Ponieważ planiści, którzy przygotowali tą operację nie są całkiem pozbawieni inteligencji, należy przypuszczać, że faktycznym celem operacji jest udowodnienie, że jedynie armia izraelska jest w stanie zapewnić kontrolę na terytorium Libanu i zapobiec działalności organizacji terrorystycznych.

Prawdziwy cel ataku na Liban

Świat | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm

Uri Avnery

Prawdziwym celem izraelskie inwazji w Libanie jest obalenie obecnych władz i ustanowienie rządu marionetkowego.

Taki był cel inwazji na Liban przeprowadzonej przez Ariela Szarona w 1982 roku. Plan ten zawiódł, ale Szaron i jego współpracownicy nigdy z niego nie zrezygnowali.

Obecna operacja, podobnie jak ta z 1982 roku jest planowana i realizowana w ścisłej współpracy z USA. I tak jak wówczas nie ma wątpliwości, co do jej koordynacji z częścią Libańskich elit.

To jest główne założenie, pozostałe rzeczy to tylko zbędny hałas i propaganda.

W przeddzień inwazji z 1982 roku, Sekretarz Stanu Alexander Haig powiedział do Ariela Szarona, że przed rozpoczęciem operacji niezbędna jest "czysta prowokacja", która pozwoliłaby międzynarodowej opinii publicznej zaakceptować atak.

Prowokacja rzeczywiście miała miejsce w idealnym czasie, kiedy grupa terrorystyczna Abu Nidala próbowała porwać izraelskiego ambasadora w Londynie. To wydarzenie posłużyło jako pretekst, choć nie miało związku z Libanem, a nawet OWP (czyli wrogiem Abu Nidala).

Tym razem odpowiednim pretekstem było pojmanie dwóch izraelskich żołnierzy przez Hezbollah. Każdy wie, że nie mogą oni zostać uwolnieni dzięki niczemu innemu jak tylko wymianie więźniów z Hezbollahem. Jednak ogromna militarna operacja była zaplanowana i gotowa do rozpoczęcia już od wielu miesięcy a została zaprezentowana międzynarodowej opinii publicznej jako operacja ratunkowa.

Zastanawiający jest sam fakt, ze taka sama sytuacja miała miejsce w Strefie Gazy dwa tygodnie wcześniej. Hamas i powiązane z nim organizacje pojmały żołnierza, dzięki czemu izraelska armia zyskała powód do wielkiej operacji, przygotowywanej od dłuższego czasu a której celem jest obalenie rządu Autonomii Palestyńskiej.

Oficjalnym celem operacji w Libanie jest zepchnięcie Hezbollahu w głąb kraju z terenów przygranicznych tak, aby uniemożliwić mu branie do niewoli kolejnych żołnierzy i odpalanie rakiet w kierunku izraelskich miast. Inwazja na Strefę Gazy też jest tłumaczona potrzebą ochrony miast Ashkelon i Sderot przed rakietami Kassam.

Outing homoseksualistów prawicy

Publicystyka

Głoszenie poglądu, że homoseksualizm jest złem (dewiacją, chorobą, zagrożeniem dla spoleczeństwa, rodziny, dorastającej młodzieży, niepotrzebne skreslić) i jednoczesne bycie homoseksualistą jest hipokryzją - co do tego nie ma wątpliwości. Tajemnicą poliszynela jest także fakt, że wśród polskiej prawicy są politycy o orientacji homoseksualnej. Od kilku lat w organizacjach gejów i lesbijek trwa żywa dyskusja, czy należy ich outować, czyli ujawniać ich orientację seksualną, czy wręcz przeciwnie, mimo wrogich wobec gejów i lesbijek wystąpień, pozostawiać ich seksualne skłonności bez komentarza.

Ponad dwa lata temu przeciw outowaniu wypowiedzieli się zarówno dr Jacek Kochanowski, socjolog, Robert Biedroń z Kampanii Przeciw Homofobii, jak i Szymon Niemiec z Międzynarodowego Stowarzyszenia Gejów i Lesbijek na rzecz Kultury w Polsce. Najczęstszym argumentem podnoszonym przeciwko ujawnianiu orientacji seksualnej polityków prawicy jest uniknięcie eskalacji konfliktu. Obecnie większość działaczy LGBT w Polsce opowiada się za konstruktywnym dialogiem i budowaniu pozytywnego wizerunku gejów i lesbijek w Polsce. Publiczne ujawnianie homoseksualnych polityków prawicy zapewne zostałoby potraktowane jako akt politycznej zemsty, nie sprawiedliwości. Istotnie, odkrycie orientacji seksualnej osoby wbrew jej woli to dość brutalna ingerencja w jej życie prywatne acz tym, czy polityk ma prawo do prywatności, zajmować się w tym artykule nie zamierzamy.

Co jakiś czas słychać jednak głosy zwolenników outingu. Motywują oni, że głoszenie poglądów przeciw gejom i lesbijkom przez osoby homoseksualne powinno zostać ukrócone, a hipokryzja takich polityków obnażona. Osoby przekonane o słuszności argumentów na rzecz outowania polityków nie będą zapewne zainteresowane ani etyczna oceną swoich działań, ani ich skutkami, po prostu przystąpią do dzieła. Warto zatem rozważyć nie tyle kwestie etyczne, ale czysto praktyczne związane z ujawnieniem orientacji seksualnej wbrew woli danej osoby.

Polityka Izraela zagraża nadziejom na demokrację na Bliskim Wschodzie

Świat | Publicystyka

Przemysław Wielgosz

Wizerunek wojny rozpętanej przeciw Libanowi dobrze ilustruje medialny paradoks - im więcej się o niej mówi tym mniej o niej wiemy. Podobnie jak w przypadku wojny w Iraku nie chodzi tylko o to, że specyfika relacji telewizyjnych narzuca fragmentaryczny obraz wydarzeń. Po raz kolejny nasi dziennikarze przekraczają granicę nieprzyzwoitości.

Zdążyliśmy się już wszyscy przyzwyczaić do uporczywego powtarzania kłamstw o postępach stabilizacji w Iraku. I nawet jeśli dzięki usilnym staraniom naszych mediów mało kto w Polsce wie, że obecnie co dzień ginie tam więcej ludzi niż kiedykolwiek, a od początku tego roku śmierć poniosło ok. 15 tys. cywilów, to większość Polaków jest przeciwna tej wojnie i naszemu w niej udziałowi. Sposób relacjonowania obecnego konfliktu przesunął granicę nieprzyzwoitości jeszcze dalej. Nieskrywany brak obiektywizmu, ignorowanie szerszego kontekstu i powtarzanie argumentów jednej tylko strony w zestawieniu z suchymi faktami, którym nie sposób zaprzeczyć tworzą mieszankę rozmywającą różnicę między agresorem a jego ofiarą.

A jednak obrazy telewizyjne nie kłamią. Zburzony, płonący i cierpiący Bejrut nie przestaje być Bejrutem nawet gdy obrazy ze stolicy Libanu stanowią wizualne tło relacji z nieporównanie mniej niszczycielskiego ostrzału Hajfy. Tego rodzaju orwellowskie manipulacje stały się chlebem powszednim polskich serwisów informacyjnych, a ich dopełnieniem są skrajnie nieobiektywne relacje wysłannika publicznej telewizji Piotra Kraśki, który posunął się do wygłoszenia pochwały zasady odpowiedzialności zbiorowej stosowanej przez armię izraelską na Terytoriach Okupowanych (w relacji dla Panoramy z 20 lipca). Oczywiście można odwracać kota ogonem i zaczynając relacje od wyliczania rakiet odpalonych w kierunku Izraela przez Hezbollah sugerować, że to zaatakowany jest agresorem. Można powtarzać do znudzenia, że ofiary cywilne to wynik pomyłek. Można kreować obraz „cywilizowanej” armii walczącej z terrorystycznymi hordami agresywnych zwolenników szariatu. Wystarczy jednak porównać statystyki strat i potencjały po obydwu stronach. Mimo, że „terrorystyczny” Hezbollah atakuje Hajfę i inne miasta pociskami niekierowanymi, wśród kilkudziesięciu izraelskich ofiar konfliktu znaczącą większość stanowią żołnierze. Z drugiej strony „chirurgiczne uderzenia” przy pomocy najnowocześniejszej broni jaką mają do dyspozycji Siły Obrony Izraela (Cahal) spowodowały setki ofiar prawie wyłącznie wśród cywilów. Jak ocenić rzekomo humanitarne gesty Izraela, który najpierw wzywa ludność południowego Libanu do opuszczenia bombardowanych stref a następnie atakuje z powietrza kolumny uchodźców na drogach prowadzących do Bejrutu? Jakież to cele Hezbollahu mieszczą się w niszczonych systematycznie dworcach, meczetach, szpitalach, szkołach, elektrowniach, portach, lotniskach, stacjach przekaźnikowych dla telefonów komórkowych, mleczarniach, obiektach należących do ONZ? W kogo uderza zniszczenie dróg i mostów wokół Bejrutu? Jak nazwać zabójstwa, porwania i więzienie działaczy politycznych z sąsiednich krajów, bombardowanie osiedli mieszkaniowych, obozów uchodźców, wysadzanie w powietrze całych bloków mieszkalnych tylko dlatego, że mieszkają tam krewni osób uznanych za terrorystów? Jeżeli te działania nie są państwowym terroryzmem, to co w takim razie nim jest?

Rozbroić policję!

Kraj | Publicystyka

W czwartek 27 lipca w Chodlu na Lubelszczyźnie policjant zastrzelił uciekającego na motocyklu 21-letniego Marcina K. Chłopak nie zatrzymał się do kontroli. Oczywiście przełożeni policjanta starają się wybielić sprawę. Jak mówi rzecznik komendanta głównego policji Zbigniew Matwiej: „Komenda Główna Policji wciąż czeka na wyniki prac specjalnej komisji komendanta wojewódzkiego policji w Lublinie i funkcjonariuszy z Biura Kontroli KGP. Ze wstępnych informacji wynika, że policjant celował w dolne części ciała i motocykl. - Trwają badania balistyczne, które mają ustalić przebieg zdarzenia. Ich wyniki powinniśmy znać za kilka dni. Jeśli potwierdzi się relacja policjanta, że motocyklista jechał wprost na niego, to funkcjonariusz miał prawo strzelać”.

W ten sposób policjanci po raz kolejny udowodnili, że nie powinno się im pozwalać nosić broni.

Czy w państwie, gdzie policjant może do woli łamać prawo, a wymiar sprawiedliwości z reguły nadzwyczaj łagodnie traktuje funkcjonariuszy policji i z ufnością podchodzi do kłamstw policjantów możemy się spodziewać jakichkolwiek konsekwencji wobec policjantów zabijających przypadkowych ludzi?

Przypomnijmy kilka podobnych wydarzeń, które miały miejsce w ciągu ostatnich kilku lat w Polsce, podczas których policjanci zabijali i ranili ludzi z broni ostrej i pozostawali zupełnie bezkarni, lub byli skazywani na symboliczne wyroki.

W maju 2004 r. w Łodzi dziewiętnastoletni student i 23-letnia kobieta zostali zastrzeleni przez policję, a ok. 70 osób zostało rannych. Na ziemi zostali leżący w kałużach krwi ranni. Okazało się, że niektórzy policjanci strzelali nie tylko gumowymi kulami. Także ostrymi. Policja przyznała później, że przez pomyłkę wydano 25 ostrych pocisków. Sześć wystrzelono w tłum. Trzy z nich trafiły.

W styczniu 1997 r. na komisariacie w Łomazach pijany komendant rejonowy strzelił w głowę przesłuchiwanemu 19-letniemu mężczyźnie. W trakcie zdarzenia ofiara została zmuszona do uklęknięcia przed policyjnym mordercą.

Requiem dla katolicko-nazistowskiego Ozonu

Publicystyka

Jakie to smutne. Nie lubię jak coś upada, ale tak naprawdę to mi wcale nie jest aż tak strasznie przykro. Bo nie można wydawać gazety której ideologią jest nienawiść, ignorancja i pogarda. Ozon taki był- może nie w całości, ale jednak tam zdarzało się coś co w innych gazetach nie ma miejsca. Tam była nienawiść.

Pismo było, jak to kąsliwie piszą internauci, wydawane dla "moherów" ale było niestety zbyt trudne do czytania dla tej grupy docelowej. Inni zauważają, że moher wymieszany z "popkulturą" niestety nie był strawny we współczesnych realiach. Ja z "Ozonu" pamiętam obrazek Matki Boskiej mający symbolizować polskość. Nie jestem katolikiem, krzywo się patrzę na kult obrazów, dla mnie było to lekko irytujące- w domyśle autorów tej aluzji każdy Polak powinien być katolikiem. Hmm, tolerancyjne to czasopismo nie było. Listy do redakcji słałem mniej więcej co miesiąc (z taką regularnością je przeglądałem) bowiem w kazdym numerze było coś czego po prostu nie można strawić chyba że jest się idącym na krucjatę katolikiem.

Żyjemy w epoce minimalizmu. No, może nie wszycy. W każdym bądź razie ja słucham minimalistycznej muzyki, z jej zapętlonymi samplami, wciągam pasjami postmodernistyczne, minimalistyczne filmy, strasznie lubię minimalistyczny dizajn i postmodernistyczną sztukę. Ale "Ozon", jesli ujmowac to w kategoriach sztuki współczesnej, był inny: popierał to co sprzeciwia się nowym trendom i patrzy na to stare. Taki byłem jak miałem naście lat, ale jakoś zaszedłem dużo dalej. Z Ozonem kojarzy mi się natomiast ruch stuckistów i ich malarstwo współczesne które sprzeciwia się postmodernizmowi.

Ozon był inny. Był uosobieniem tego co w nas jest tradycyjne, co kiedyś było w nas, ale z tego wyrośliśmy, ponieważ byliśmy otwarci na zmieny, staraliśmy się nie mieć w sobie ignorancji i uwaznie słuchac ludzi wokół nas. Ozon wciąż tkwił w wieży z kości słoniowej z której gromił niekatolików w rytm melodii że kto nie z nimi ten przeciwko nim. Brytyjska charytatywna akcja "Make Poverty History" na łamach wstępniaka redakcyjnego "Ozonu" została tak podsumowana (w sensie "jak niekatolicy moga robić coś dobrego" i po prostu oczernianai tych ludzi) że napisałem list do właściciela tego pisma pisząc co uważam o ludziach którzy szerzą nienawiść dla innych ludzi i po prostu walcza z tymi którzy robią przecież dobre rzeczy.

Kanał XML