Publicystyka

Historia walk społecznych w Grecji do grudnia 2008

Świat | Gospodarka | Protesty | Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Klamrą spinającą ostatnie 40 lat walk społecznych i rewolucyjnych w Grecji są dwa kapitalistyczne kryzysy: kryzys nadprodukcji z lat 70-tych XX wieku i obecny kryzys. Oba te kryzysy przekształciły się w kryzysy polityczne i kryzysy legitymizacji kapitalistycznego ucisku, skutkując tym, iż coraz trudniej było kapitalistom wymusić zachowanie dyscypliny pracy. Kapitał, przy aktywnej pomocy państwa, starał się pokonać pierwszy z tych kryzysów poprzez narzucenie mieszkańcom tego małego państwa, zderegulowanego rynku pracy prowadząc do powstania prekariatu, reformach (polegających głównie na cięciach)systemu oświaty i polityki społecznej (w tym także socjalnej), dyscyplinowaniu imigrantów i wymuszenia życia na kredyt.

Cel tych zmian był jasny – silniejsze zdyscyplinowanie greckiej klasy robotniczej, co miało wymusić „dobrowolną” zgodę Greków na spotęgowanie wyzysku i przerzucenia kosztów kryzysu i samego systemu ekonomicznego na ich barki. Skutkowało to zasadniczym kryzysem legitymizacji systemu, a co za tym szło, powszechnym oporem wobec niego, co szczególnie mocno uwidoczniło się w oświacie. Jak łatwo się domyślić, przyjęta recepta i wdrażane reformy, stanęły wkrótce u podstaw kolejnego kryzysu gospodarki kapitalistycznej, który także wkrótce przekształcił się w kryzys polityczny i kryzys legitymizacji kapitalistycznego ucisku.

W związku z tym, tak jak ogromnym błędem byłoby rozpatrywanie i analizowanie obecnego kryzysu bez przeanalizowania kryzysu nadprodukcji z lat 70-tych i neoliberalnej reakcji wynikłej z niego albowiem oba są wzajemnie sprzężone i zdeterminowane, podobnie ogromnym błędem byłoby analizowanie dwóch ostatnich zrywów greckiego społeczeństwa (Powstanie z grudnia 2008 i oporu wobec „terapii szokowej” trwający do dziś) niezależnie od siebie. Są one wzajemnie sprzężone, powiązane – powstanie grudniowe w sposób bezpośrednio wpłynęło, a wręcz stanowiło preludium do masowych protestów Greków przeciwko „restrukturyzacji kapitalizmu”. Jednakże nie powinno się ograniczać rozpatrywania tych dwóch ostatnich zrywów Greków wyłącznie do pryzmatu rozgoryczenia, czy frustracji społecznej wynikającej z coraz trudniejszej sytuacji bytowej, nieustannie pogarszającej się, wskutek działania państwa i kapitału zmierzających do „restrukturyzacji” kapitalizmu w Grecji. Zbyt zawęziłoby to nasze pole obserwacji i nie pozwoliłoby zrozumieć znacznie szerszego i głębszego charakteru tych wystąpień, stanowiących w dużej mierze kolejny etap (oraz ich następstwo) walk rewolucyjnych w Grecji, toczonych co najmniej od połowy lat 70-tych XX wieku pod sztandarami: antyimperializmu i antykapitalizmu. Nie pozwoliłoby to nam także zrozumieć jakie przyczyny legły u podstaw powszechnego zanegowania istniejącego systemu społeczno-ekonomicznego, delegitymizacji oficjalnych sił politycznych i związkowych, aż ostatecznie, uniemożliwiłoby to zadanie pytania sobie o to, czy walczącym Grekom idzie jeszcze o przeciwstawienie się procesowi „restrukturyzacji” kapitalizmu (opierającemu się na cięciach socjalnych, masowych zwolnieniach, deregulacji, liberalizacji i masowej prywatyzacji, czy mówiąc krócej: dokończenia wdrażania neoliberalnej wersji kapitalizmu w pełni), czy Grecy walczą już o likwidację kapitalizmu jako takiego? Mówiąc prościej: nie można traktować wystąpień Greków w oderwaniu od przeszłości, od całej historii walk społecznych i rewolucyjnych w kraju, które doprowadziły do wykształcenia się nowej taktyki oraz umasowienia ruchu anarchistycznego, ani także nie można analizować toczonych walk społecznych w oderwaniu od wcześniejszego projektu „restrukturyzacji” kapitalizmu (wynikłego z kryzysu nadprodukcji) i powstałego układu sił politycznych.

Społeczno-polityczne tło wydarzeń do 1995 roku: sprzeciw wobec metapolitefsi, negacja neoliberalizmu i oficjalnych sił politycznych – cień Wojny Domowej i Reżimu Czarnych Pułkowników

Począwszy od końca dyktatury Czarnych Pułkowników zaczął się w Grecji kształtować radykalnie lewicowy i masowy ruch studencki, wykorzystujący głównie (acz nie tylko) okupację budynków rządowych i oświatowych jako stosowaną formę walki. Rozwój ruchu postępował na tyle dynamicznie, iż już na przełomie lat 70-tych i 80-tych, ruch (i stosowane przez niego okupacje) okazał się na tyle silny i wpływowy, iż zdołał zmusić ówczesny rząd do anulowania Aktu 815 – czyli projektu reformy oświaty. Umożliwiło to ruchowi studenckiemu stać się wkrótce samodzielną siłą społeczną i przyjąć rolę „wyzwania politycznego dla demokracji we wczesnym okresie po upadku dyktatury”[1], kwestionując tzw. ład Metapolitefsi, czyli ład i układ sił, który wykształcił się po upadku dyktatury.

Początkowo największym wrogiem kształtującego się ruchu okazała się reformistyczna lewica, zarówno w postaci PASOK (Panhelleński Ruch Socjalistyczny) jak i KKE (Komunistyczna Partia Grecji). Wynikało to bowiem z faktu, iż swymi działaniami i charakterem ruch studencki tworzył rewolucyjną, a więc potencjalnie niebezpieczną dla ich pozycji w systemie politycznym, alternatywę wobec reformistycznych partii. Stąd też reformiści starali się przejąć kontrolę nad ruchem studenckim i wykorzystać go do reprodukcji istniejącego porządku. Dlatego też, niemal otwarcie tzw. „komuniści” z KKE i „socjaldemokraci” z PASOK sabotowali ruch okupujący uczelnie. Przykładowo kontrolowany wspólnie przez socjalistów i komunistów studencki związek EFEE podjął w grudniu 1979 roku decyzję o zamknięciu uniwersytetów, w celu rozproszenia ruchu studenckiego jako takiego. Z kolei „komunistyczna” młodzieżówka (KNE) nie tylko potępiła okupacje, ale starała się przywrócić „porządek” na zajętej przez studentów Szkole Chemicznej w Atenach, za co pogratulował im nawet konserwatywny minister Bezpieczeństwa Wewnętrznego[2].

Pomimo prób rozbicia, osłabienia, czy też w końcu wciągnięcia ruchu pod nadzór oficjalnych sił politycznych i przekształcenia go w ruch pro-systemowy, ruch w dalszym ciągu się rozwijał, przyjmując coraz mocniej antysystemowy wydźwięk, nastawiony na likwidację Metapolitefsi i likwidację powstałego systemu post-wojskowego. Za symboliczny szczyt rozwoju ruchu w tym okresie, uznać możemy wydarzenia z 17 listopada 1980 roku, kiedy – pomimo zakazu – młodzież przemaszerowała pod ambasadę USA w celu upamiętnienia zrywu studentów ateńskiej politechniki przeciwko juncie 17 listopada 1973 roku, który zapoczątkował antydyktatorskie i antyimperialistyczne powstanie. Pacyfikująca marsz policja zabiła wówczas dwójkę protestujących: robotnika Stamatina Kanelopoulou oraz studenta Iakovos Koumisa.

Należy zwrócić uwagę, iż pomimo tego, że ruch studencki nabrał charakteru radykalnie lewicowego i był zdecydowanie nastawiony przeciwko oficjalnej lewicy, to właśnie ona stała się głównym beneficjentem ruchu protestu. Umożliwiło to PASAOK na osłabienie środowisk rewolucyjnych, rozbicie wielu mniejszych organizacji lewicowych i wygranie wyborów parlamentarnych w 1981 roku. Sukces wyborczy PASAOK a następnie dominacja partii przez kolejne lata umocniła system Metapolitefsi. Co gorsze, zwycięstwo PSAOK w wyborach miało negatywny wpływ na radykalną lewicę, która łudząc się w pierwszym okresie jej rządów, iż partia dokona pewnych zmian społeczno-ekonomicznych, stała się znacznie mniej aktywna. Równocześnie jednak, kształtować się zaczęła kolejna generacja ruchu antyautorytarnego, która z jednej strony stale kwestionowała powstały burżuazyjny system post-wojskowy (Metapolitefsi), a z drugiej strony, kwestionowała rodzący się w Grecji ład neoliberalny, co niejako było sprzężone z narastającą krytyką pod adresem oficjalnych związków zawodowych, które – zdaniem lewicowych krytyków – prowadziły nieskuteczną walką.

W 1985 roku, po zakończeniu pierwszej kadencji rządów PSAOK wszelkie iluzje dot. partii i jej działań prysły, co spowodowało, że po kilku latach względnej stabilności, środowiska rewolucyjne ponownie podjęły walkę inicjując szereg okupacji uniwersytetów i ośrodków akademickich. Za symboliczny koniec ten politycznej „sielanki” rządu, uznać możemy zastrzelenie przez władze piętnastoletniego ucznia Michalisa Kaltezasa w ateńskiej Exarcheii podczas obchodów rocznicy 17 listopada. Co z punktu widzenia anarchizmu wydaje się być kluczowe w tym okresie, to fakt, iż to właśnie ruch anarchistyczny bezpośrednio inspirował odradzający się ruch młodzieżowi, w konsekwencji czego to anarchiści stali się głównym inicjatorem i katalizatorem narastającej fali protestów i okupacji. Sami ruch anarchistyczny już wcześniej się zaktywizował podejmując się szeregu nowych działań oraz kampanii. Przykładowo w 1984 roku, w przededniu wyborów parlamentarnych, anarchiści zainicjowali okupację Szkoły Chemicznej, zaatakowali imprezę neonazistowską w Hotelu Caravel w Atenach (na której obecny był Jean-Marie Le Pen) oraz zainicjowali kampanię wymierzoną w proces gentryfikacji w Atenach. Okres ten zdaniem Ch. Giovanopoulosa i D. Dalakoglou, dwóch greckich anarchistów i badaczy tego ruchu, miał kluczowe znaczenie dla rozwoju ruchu, bowiem wówczas to wykształciła się anarchistyczna kultura (nie tylko wśród anarchistów) oparta na działalności bezpośredniej wymierzonej w państwo i policję[3].

Wystąpienia „złej młodzieży”, jak pogardliwie ruch anarchistyczny i antyautorytarny określany był w burżuazyjnych mediach, musiały być niezwykle silne, skoro zdołały one zdestabilizować istniejący ład i bezpośrednio stać się początkiem końca rządów PASAOK. Z drugiej strony sam ruch nie wykorzystał szansy jaką stanowiło dla niego zdestabilizowanie ładu i nie starał się prowadzić szerszej i skoordynowanej działalności, poprzestając na prowadzeniu walk z policję, intensyfikując działania z okazji rocznicy 17 listopada, która stanowiła podstawę dla całej symboliki ruchu antyautorytarnego i anarchistycznego w Grecji oraz związanego z nim etosem wykorzystywania okupacji jako środka walki. Należy dodać, iż okupacja budynków, a zwłaszcza budynków oświatowych, tworzyła zbiorową tożsamość, punkt odniesienia dla ruchu antyautorytarnego, zaś zmuszenie rządu w końcu lat 70-tych do anulowania decyzji o reformie oświaty stanowiło przykład skuteczności tej formy walki, co znowu przez prawicę określane było mianem terroryzmu. Zresztą cała symbolika ruchu związana była z ogromną polaryzacją społeczeństwa, które swe praźródło posiadała w greckiej wojnie domowej, co zasadniczo zostało wzmacniane w początkowym okresie Metapolitefsi poprzez wykluczenie z procesu demokratyzacji całych grup społecznych, jak np. pokonanych w wojnie domowej. Jak nietrudno się domyślić, zaostrzało to społeczno-polityczną polaryzację oraz swoistą biegunowość polityki.

Rządy PASAOK były kluczowe z punktu widzenia powstałego systemu społeczno-ekonomicznego, albowiem partii posiadającej – teoretycznie – lewicowy mandat, łatwiej było o umocnienie, ale i zarazem rozszerzenie ładu Metapolitefsi w ramach projektu „narodowego pojednania”. Rozpoczęty proces unifikacji podzielonego społeczeństwa, zaczął nieco zmieniać tradycyjny układ sił, co w konsekwencji usuwało wiele punktów orientacyjnych i punktów zaczepienia, co doprowadzić miało do wchłonięcia przez nowy system osób uprzednio z niego wykluczonych. Pomimo tego, nie zdołało to zachwiać tradycyjnego bipolarnego systemu prawica-lewica[4], ani znacząco osłabić radykalnej lewicy, czego dowiodły kolejne lata, w których ruch młodzieżowy, studencki i antyautorytarny, przeorientowały się zaprzestając tworzenia swej tożsamości w oparciu o historię i stosunek wobec wojny domowej, czy reżimu czarnych pułkowników. Zamiast tego, ruch radykalny zaczął budować swą tożsamość w odniesieniu wobec oficjalnej polityki i sił politycznych, a mówiąc precyzyjniej: zaniku jakiejkolwiek różnicy pomiędzy PASAOK a ND (Nowa Demokracja) oraz wdrażanej polityko społeczno-ekonomicznej. Dlatego też wkrótce ruch ten zaczął się przedstawiać jako jedyną opozycję i alternatywę wobec istniejącego układu sił, co stanowiło jednocześnie zaprzeczenie panującego, antypolitycznego dyskursu, pragnącego przedstawić konieczność zastąpienia polityków i polityki, „specjalistami” i technokratami, co było częstą, neoliberalną, praktyką. Co jednak istotniejsze, ruch nie aspirował do przebudowy zastałego systemu, czy do wejścia do niego, acz raczej – poprzez swą polityczność – promował odrzucenie systemu politycznego (partii, parlamentaryzmu, państwa) i kapitalizmu w ogóle.

Kolejnym kamieniem milowym w procesie kształtowania się współczesnego ruchu antyautorytarnego i anarchistycznego był okres pomiędzy 1989 a 1990 roku, będący swoistym „okresem przejściowym” (tranzycja) w rekonfigurowaniu dominujących się dyskursów, ustanowieniu nowych oraz powstania nowego układu sceny politycznej, na co decydujące znaczenie posiadały: zmiany geopolityczne, rywalizacja o dominację pomiędzy „neo-burżuazyjnymi sektorami (wyrażanymi przez PASOK) a tradycyjnymi (Nowa Demokracja)”, co naznaczone były brutalizacją walki politycznej w kraju. Równocześnie otwarty został w Grecji okres przyspieszonego narzucenia neoliberalnego modelu ekonomicznego przez konserwatywny rząd Mitsotakisa, eufemistycznie określanego mianem „modernizacji”, przy jednoczesnej próbie zniszczenia lub zdezintegrowania wszystkich grup (ruch młodzieżowy, studencki, ruch antyautorytarny, czy ujmując ogólniej – lewicy rewolucyjnej) i zjawisk (prawa pracownicze, istniejące związki zawodowe, polityka społeczna), które mogły potencjalnie stanowić przeszkodę w jego narzuceniu.

Odpowiedzią na neoliberalną kontrrewolucję stało się ponowne odrodzenie ruchu okupacyjnego, za początek którego uznać możemy zajęcie w styczniu 1990 roku Politechniki Ateńskiej przez anarchistów. Okupacja Politechniki była jednak jakościowa odmienna od dotychczasowo przeprowadzanych okupacji. W poprzednich latach okupanci, w ramach protestu, po prostu zajmowali budynki uniemożliwiając wypełnianie przez nie tradycyjnie przypisanych im zadań. Tym razem okupujący zaczęli zarządzać (administrować) zajętą placówką, dzięki czemu trzymiesięczna okupacja Politechniki stała się pokazem kolektywnej i samorządnej administracji. Równocześnie w sposób wystarczający zadbano o propagandę (co pozwoliło zdobyć okupującym masowe poparcie wśród mieszkańców Aten), zaś sam ośrodek uniwersytecki stanowił swoiste centrum ruchu sprzeciwu wobec realizowanej polityki przez rządzących. Prawdopodobnie dzięki temu fala okupacji pomiędzy 1990 a 1991 była największą falą okupacji w historii kraju, która oprócz rozmiarów, charakteryzowała się zasadniczą zmianą jakościową „wyznaczając nową erę antagonizmów politycznych w Grecji”[5]. Równocześnie rozwiązanie (na krótko) Młodzieżówki Partii Komunistycznej (KNE) stworzyło szerszą przestrzeń oraz ułatwiło bezpośrednie i znacznie bardziej radykalne wyrażanie gniewu, buntu oraz oporu przez młodych. W następstwie tego, okupacje czy blokady dróg przestały być postrzegane wyłącznie jako działania skrajnych grup rewolucyjnych, tylko weszły do arsenału powszechnie stosowanych i akceptowanych metod walki. Zmianie uległ także sposób traktowania przemocy. Poprzednie generacje traktowały przemoc jako naturalną i integralną część ruchu i formę oporu. Nie oznacza to, iż nowa generacja wyrzekła się przemocy, lecz potraktowała ją jako ostateczność. Zamiast tego preferowano dyskusje, ośmieszanie i szeroką partycypację. Przykładowo za takową ostateczność potraktowano fale zamieszek w 1991 roku, która przetoczyła się przez Grecję po tym jak skrajnie prawicowa bojówka zamordowała nauczyciela Nikosa Tembonerasa, który razem z uczniami odpierał podczas okupacji swej szkoły szturm owej bojówki, starającej się złamać opór młodych radykałów.

W kolejnych latach (1991-1993) narastać zaczął opór greckiego proletariatu oraz środowisk nauczycielskich przeciwko ofensywie neoliberalizmu sprzężonej z masową prywatyzacją i deindustrializacją kraju, co pogłębiło sprzeczności w systemie, a także zachwiało tradycyjnym klientyzmem politycznym, który zapewniał względną stabilność i reprodukowanie systemu ekonomiczno-politycznego. Niezwykle charakterystycznym dla tego okresu był strajk kierowców autobusów miejskich, którzy rozpoczęli strajk pod hasłem „wszystko albo nic”, który stanowił wyraz sprzeciwu wobec państwa i policji. Równolegle rozpoczął się proces delegitymizacji, uprzednio krytykowanych, oficjalnych, kompromisowych, związków zawodowych, które nawet często nie wspierały strajkujących, z czym sprzężona była równoczesna radykalizacja pracowników najemnych, którzy bez wsparcia dużych związków rozpoczęli falę strajków, jak np. wyżej wspomniani kierownicy autobusów, pracownicy portów, nauczyciele, a także ruchu chłopskie, które blokowały drogi. Niezaprzeczalną słabością tej fali, był brak koordynacji w wystąpienia, co powodowało, iż występujący w danej chwili robotnicy, byli osamotnieni w walce.

Innym istotnym problemem dla występujących była Partia Komunistyczna (KKE). Nie wnikając w same podziały i rozfrakcjowanie tego ugrupowania, należy zaznaczyć, iż partia pragnęła zagospodarować niezadowolenie i opór społeczny dla swych celów, zmierzając do przejęcia kontroli nad oporem. Ówczesna taktyka partii niczym specjalnie się nie różniła od polityki partii socjalistycznych czy komunistycznych w innych państwach oraz w innych decydujących momentach. W związku z tym, z jednej strony partia rzeczywiście odgrywała istotną rolę wśród chłopów, pracowników portowych oraz robotników budowlanych, starając się mobilizować te grupy. Z drugiej strony, w decydujących momentach ugrupowywanie wycofywało się, bało się konfrontacji lub starało się zamienić prawdziwy konflikt w konflikt symboliczny, który stwarzać miały pozory bezpośredniej walki, a w rzeczywistości był ściśle kontrolowany przez aparat partyjny.


Przełom 1995 roku: odrobiona lekcja przez anarchistów i organizujący się prekariusze

Zwrotnym momentem w dziejach greckiego ruchu anarchistycznego i antyautorytarnego była okupacja Politechniki Ateńskiej w 1995 roku przez anarchistów. Sama okupacja i starcia z policją miały niespotykanie wcześniej gwałtowny charakter. Aresztowano 530 osób, palono greckie flagi, a w ramach solidarności z walczącymi anarchistami więźniowie z więzienia Korydalos wznieśli bunt. Władze, przy pomocy prywatnych mediów (których propagandowym zadaniem miało być odepchnięcie społeczeństwa od anarchistów i wyprodukowanie społecznego konsensusu odnośnie spacyfikowania okupujących), postanowiły uczynić z pacyfikacji protestów przykład, czy raczej ostrzeżenie dla mas by te nie podnosiły ręki na państwo, kapitał i możnych. Dlatego też władze za punkt honoru podniosły aresztowanie każdego zaangażowanego w okupację oraz zlikwidowanie autonomii uniwersytetów, która zakazywała wkraczanie policji na tereny uniwersyteckie.

W konsekwencji rozpoczęły się masowe aresztowania anarchistów, które okazały się ogromnym ciosem dla ruchu, których w ich wyniku zdecydowanie osłabł. Wywołało to wśród anarchistów powrót do dyskusji odnawiającej odwieczny dylemat – jaką obrać drogę w budowaniu masowego ruchu, czy metodę powstańczą, czy pracę u podstaw, opierającą się na związkach zawodowych, instytucjach społecznych, centrach kulturowych, edukacyjnych, etc.?

Ostatecznie znaczna część ruchu odeszła od powstańczej metody walki, dochodząc do wniosku, iż nieustanne demonstracje przemocy nie są w stanie przynieść spodziewanych rezultatów. Zamiast tego koncentrować się zaczęto na rozwoju centr społecznych (tzw. steki), których po wydarzeniach z 1995 roku powstały setki: na uniwersytetach, w szkołach, na osiedlach, czy w dzielnicach. Pozwoliło to anarchizmowi w krótkim okresie osiągnąć spektakularny i masowy charakter, co wprost uwidoczniło się w greckich konfliktach społecznych i greckim ruchu antyglobalistycznym u progu XXI wieku.

Nie oznacza to bynajmniej, iż ruch zarzucił całkowicie stosowanie okupacji. Przekonać się można było o tym w 1998 roku, kiedy młodzież masowo zaczęła okupować szkoły i uniwersytety, sprzeciwiając się zmianom w systemie edukacyjnym dokonywanym na neoliberalną modłę. Oświata nie przypadkiem zresztą stanowiła jedno z ważniejszych miejsc walk społecznych pomiędzy kapitałem (i reprezentującym go państwem) a społeczeństwem. W końcu to właśnie edukacja kształci, rzeźbi oraz dokonuje alokacji siły roboczej oraz ją dzieli. Kapitał pragnął pogłębić tę funkcję oraz zaostrzyć dyscyplinujące zadania oświaty.

Skądinąd ponownie największą przeszkodą dla tego ruchu okazali się „komuniści” z KNE, którzy starali się przejąć kontrolę nad ruchem. Doprowadziło to do zasadniczego podziału pomiędzy kontrolowaną część ruchu i okupacje przez KNE, a samodzielnie skrzydło ruchu młodzieżowego, znajdującego się pod bezpośrednim wpływem anarchistów. Początkowo można było sądzić, iż pozytywnym aspektem tej sytuacji będzie to, iż KNE – pomimo, iż starało się unikać okupacji jak ognia – zostanie zmuszone do zaakceptowania okupacji jako metody walki. Tak się jednak nie stało i inspirowane przez „komunistów” okupacje miały jedynie charakter propagandowy, podczas gdy organizacja nadal odgrywała głównie dyscyplinującą i represyjną rolę w ruchu młodzieżowym, o czym przekonali się boleśnie anarchiści 17 listopada 1998 roku, kiedy przy wsparciu KNE policja aresztowała ponad 160 anarchistów podczas marszu w rocznicę okupacji Politechniki. Samo KNE kiedy ugruntowało swoją pozycję wśród studentów, powróciło do swego otwartego sprzeciwu wobec okupacji, co jednak wywoływało opór samych członków młodzieżówki. Organizacja utrzymuje tę pozycję do dnia dzisiejszego, nawet do tego stopnia, iż KKE (Komunistyczna Partia Grecji) podczas trwającej rewolucji otrzymała pochwałę od konserwatywnego rządu i skrajnej prawicy, za „przestrzegania prawa i porządku”[6].

Równocześnie sam ruch anarchistyczny, czy szerzej ujmując: ruch antyautorytarny, w coraz szerszym stopniu angażował się w walki społeczne na coraz liczniejszych frontach: klasowym i związkowym, ochrony środowiska, obrony praw imigrantów, międzynarodowych kampanii solidarnościowych, antyrasizmu, antyimperializmu, sprzeciw wobec wojny, w walkach o przestrzeń publiczną, etc. ukazując swój rozmiar i potencjał w maju 2006 roku. Wówczas to szeroko rozumiana radykalna lewica, z kluczową rola odegraną przez anarchistów, zorganizowała ponad 70 tysięczną manifestację w Atenach po zorganizowaniu weń Europejskiego Forum Społecznego (FSE/ESF). Ta mobilizacja społeczna przełożyła się na inicjatywę „Obrony Artykułu 16” zabezpieczającego darmowość i publiczny charakter szkolnictwa wyższego. Sama inicjatywa stanowiła rzecz jasna odpowiedź na działania elit politycznych i ekonomicznych, zmierzających do urynkowienia szkolnictwa wyższego.

Co istotniejsze, to fakt, iż ruch sprzeciwu ukazał potencjał, siłę oraz zdolność do współpracy całej radykalnej lewicy w Grecji, co bezpośrednio przełożyło się na najbardziej dynamiczny rozwój ruchu anarchistycznego i postępującą integrację ruchu anarchistycznego i antyautorytarnego. „Innymi słowy, anarchistyczne grupy, organizacje, media, publikacje i działania zaczęły się pojawiać w większej liczbie miasteczek i miast, aniżeli kiedykolwiek przedtem”[7], zaś idee anarchistyczne nigdy wcześniej nie były tak rozpowszechnione i popularyzowane w Grecji. Sam zaś ruch stawał się coraz bardziej aktywny w odniesieniu do szeregu kwestii społecznych, w tym zwłaszcza w kwestii stosunków pracy i wspólnot sąsiedzkich. Inną skutkiem tych wydarzeń stało się odnowienie Koalicji Radykalnej Lewicy (SYRIZA), która w wystartowała w wyborach parlamentarnych w 2007 roku i zdobyła – niespodziewanie i wbrew oczekiwaniom burżuazyjnych komentatorów – ponad 5% poparcia.

Skutkowało to także rozwojem tendencji anarchosyndykalistycznych i syndykalistycznych wśród prekariuszy, którzy począwszy od połowy lat 90-tych zaczęli licznie tworzyć syndykalistyczne związki szczególnie w sektorze usług, w którym równocześnie najgorzej płacono. Spośród wszystkich syndykalistycznych związków zrzeszających prekariuszy, do najważniejszych należy Związek Kierowców Samochodów powstały w 2006 roku, związek Kucharzy, Kelnerów i Pracowników Cateringu, jeszcze wcześniej bo w latach 90-tych powstał Związek Pracowników Księgarni i Przemysłu Papierniczego (1992), czy Panhelleński Związek Sprzątaczy/ek i Służby Domowej (1999), które sekretarzem generalnym jest Konstantina Kouneva, wyjątkowo brutalnie pobita podczas powstania grudniowego przez wynajętych zbirów przez jej pracodawcę, za to, iż ważyła się upomnieć o prawa pracownicze zatrudnionych w tej branży.

Maciej Drabiński

Toruń: Faszyści Przeklęci

Kraj | Antyfaszyzm | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm

25 lutego miał miejsce w Toruniu marsz organizowany przez lokalnych działaczy skrajnej prawicy, który z założenia miał na celu uczczenie pamięci tzw. "Żołnierzy Wyklętych". Oficjalnie organizatorami były Narodowe Odrodzenie Polski i Inicjatywa 14. NOP w czasach swojej "świetności" zrzeszał wielu nazistowskich skinheadów i wszelkiej maści "wojowników o czystość rasy". Ludzie ci w wielu przypadkach odpowiedzialni są za brunatną przemoc kierowaną faszystowskimi pobudkami. Skutki ich walki o czystość rasy to setki pobić tzw "wrogów polskości", w tym również ze skutkiem śmiertelnym.

Toruński oddział nie ustępuje tu innym oddziałom NOP - jego wieloletni prezes Sławomir Urtnowski, pseudonim "Dziki", kilka lat temu na jednym z toruńskich osiedli pobił ciemnoskórego sąsiada. Narodowe Odrodzenie Polski zasłynęło w ostatnim czasie zalegalizowaniem rasistowskiego symbolu krzyża celtyckiego oraz znaku "Zakaz pedałowania". Krzyż celtycki to powszechnie znany symbol, używany w wielu krajach przez organizacje neofaszystowskie. Często pojawia się on na demonstracjach NOP-u.

Członkowie tego ugrupowania wielokrotnie fotografowani byli używając gestu hitlerowskiego pozdrowienia tłumacząc to tzw. "rzymskim salutem". Powyżej, zdjęcie członków toruńskiego NOP-u z 15 sierpnia 2006 roku.(okolice pomnika Kopernika)

Dodatkowo zdjęcie z imprezy NOP gdzieś w Polsce (w tle widoczne są transparenty NOP).

Inicjatywa Narodowa 14 to z kolei nieformalna organizacja, której przesłanie adresowane jest do nieco odmiennej grupy odbiorców. W dużej mierze opierająca się na tzw "autonomicznym nacjonalizmie" próbuje werbować sympatyków wśród młodzieży. "Autonomiczny nacjonalizm" to przedziwny konglomerat nacjonalizmu starego typu (opartego na stereotypowym nacjonalistycznym skinheadzie) z nowymi środkami takimi jak próby przejęcia symboliki i haseł ruchów wolnościowych, ich kultury (hip-hop, graffiti) i pozorów organizacji (pozorów gdyż w przeciwieństwie do ruchów wolnościowych nacjonalizm jest zaprzeczeniem autonomizmu i egalitarności - opiera się na patriarchalnej hierarchii i podporządkowaniu się wodzowi).

Jednocześnie członkowie IN 14 stosują przemoc wobec osób, których uznają za wrogów: ludzi o "niearyjskim" wyglądzie, działaczy społecznych, ludzi ze środowiska LGBTQ, młodzież o alternatywnym wyglądzie.

Czternastka w nazwie organizacji nie jest przypadkowa. Oznacza ona Fourteen Words (z ang. czternaście słów) to często używane przez neonazistów i białych rasistów, maskujące określenie zdań: "We must secure the existence of our people and a future for White children. " (Musimy zabezpieczyć byt naszych ludzi i przyszłość dla Białych dzieci.)Więcej o 14 słowach jest tu:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Fourteen_Words

Na stronie internetowej IN"14" znajdują się linki do stron odwołujących się do skrajnie nacjonalistycznych ideologii. Ponadto stałą pozycją w "music playerze" w prawej kolumnie strony znajduje się utwór kultowego w kręgach skrajnie prawicowych, otwarcie neonazistowskiego zespołu Honor - Krew i Honor.

Obecnie nacjonaliści zmieniają taktykę i publicznie nie krzyczą "Żydzi won!" i nie wyciągają prawej ręki w hitlerowskim pozdrowieniu, publicznie mówią jedynie o "obronie tradycyjnych wartości". Tradycyjne wartości to dla nich rasizm, ksenofobia, homofobia, zaściankowość i wrogość wobec wszystkiego co inne. "Wolność słowa!" krzyczą najwięksi jej przeciwnicy...

Także wśród uczestników toruńskiego marszu widoczne były faszystowskie symbole. Poniższe zdjęcia ukazują uczestników manifestacji w czapkach z faszystowskim symbolem krzyża celtyckiego.

Jeden z transparentów na demonstracji odwoływał się do narodowego socjalizmu.

Podczas manifestacji tylko jeden transparent odnosił się do tematu marszu, natomiast pozostałe transparenty oraz skandowane hasła skupiały się na promowaniu własnych organizacji, oraz manifestowaniu skrajnie prawicowych poglądów i innych wyrwanych z kontekstu okrzyków min: "Tylko idiota głosuje na Palikota", "Raz sierpem, raz młotem w czerwoną hołotę", "Wczoraj Moskwa dziś Bruksela", "Orła wrona nie pokona"...itp.

Marsz nie spotkał się z poparciem mieszkańców Torunia, udział w nim wzięli ludzie związani wyłącznie ze środowiskiem nacjonalistycznym i faszystowskim. Mimo szumnych zapowiedzi i ogólnopolskiej mobilizacji, udział w demonstracji wzięło, wbrew temu, co mówią nacjonaliści niewiele ponad sto osób. Ponadto nacjonalistom nie sprzyjały lokalne media. Uczestnicy marszu nie wzbudzili zaufania mieszkańców miasta maskując twarze kominiarkami.

Po demonstracji faszyści zaplanowali w jednym z toruńskich lokali koncert na który zaproszone były zespoły: Zjednoczony Ursynów, Nordica, Rebelia, Agressiva 88. Zespoły te popularne są w środowisku neofaszystowskim. Warto wyjaśnić nazwę Agressiva 88. Dwie ósemki w nazwie to ósme z kolei litery alfabetu, czyli "HH" - oznacza to zakamuflowane pozdrowienie "heil hitler". Jedna z okładek płyty zespołu zawiera symbole SS.

Fragment tekstu jednej z piosenek tego zespołu brzmi: "Nie trać nadziei co zmienia się, wiatr niesie znów zwycięską pieśń, orzełski powstał zwycięstwa ptak, powiewa w górze swastyki znak."

Do ostatniej chwili ukrywane było miejsce koncertu, który w jednym z lokali został odwołany gdy właściciel dowiedział się z kim ma do czynienia, natomiast właściciel lokalu do którego zjechali się nacjonaliści po marszu został wmanewrowany w koncert, pod pretekstem imprezy z okazji 18-tych urodzin. Biorąc pod uwagę, bardzo krótki czas trwania koncertu należy się spodziewać, że nie zagrały wszystkie zespoły.

W związku z planowanym przemarszem NOP-u i IN14 aktywni byli antyfaszyści. Podjęto działania mające wyrazić sprzeciw wobec przybycia neofaszystów do naszego miasta. Na ulicach pojawiło się wiele antyfaszystowskich wlepek i plakatów. Na jednej z ulic pojawił się bilbord o antyfaszystowskiej treści.

Na trasie przemarszu z budynków wywieszono antyfaszystowskie transparenty o treści: „Naziole i policja- jedna koalicja”, „Toruń przeprasza za nacjonalistów”, „NOP i IN 14 – faszyści przeklęci”, „Toruń miastem bez faszyzmu”, „Nacjonalizm to cenzura i państwo policyjne” oraz "Toruń pierdoli nazioli".

Marsz został zakłócony i zatrzymany na jakiś czas gdy trasę manifestacji zagrodził rozwieszony w poprzek ulicy łańcuch wraz z odpalonymi świecami dymnymi.

Wieczorem w jednym z toruńskich lokali odbył się koncert o antyfaszystowskim przesłaniu.

Biorąc pod uwagę okoliczności związane z organizowanym przez nacjonalistów marszem, oraz reakcję lokalnej opinii publicznej widać wyraźnie, że mieszkańcy Torunia, nie chcą faszystów w ich ukochanym mieście.

(http://kolektywnologo.wordpress.com)

Apel do intelektualistów europejskich

Świat | Publicystyka

W sytuacji, w której co drugi młody Grek nie ma pracy, a 25000 tysięcy bezdomnych osób błądzi po ulicach Aten, gdy 30 procent społeczeństwa jest poniżej progu ubóstwa, gdy miliony rodzin są zmuszone oddać dzieci pod opiekę, by nie cierpiały głodu i zimna, gdy nouveaux pauvres i uchodźcy przebierają w publicznych kontenerach na śmieci, „zbawcy” Grecji, pod pretekstem, że Grecy „nie starają się dostatecznie,” wymuszają nowy plan pomocowy, który podwaja zaaplikowaną już wcześniej śmiertelną dawkę. Plan, który znosi prawo do pracy i sprowadza ubogich do skrajnego ubóstwa, zmiatając przy tym zupełnie z widoku klasy średnie.

Celem planu nie jest „ratunek” dla Grecji: wszyscy ekonomiści godni tego miana są co do tego zgodni. Chodzi o zyskanie czasu na uratowanie wierzycieli, podczas gdy kraj kierowany jest ku opóźnionej upadłości. Chodzi przede wszystkim o uczynienie z Grecji laboratorium zmian społecznych, które w drugim stadium zostaną rozszerzone na całą Europę. Model testowany na Grekach jest modelem społeczeństwa bez usług publicznych, społeczeństwa w którym szkoły, szpitale i punkty medyczne popadną w ruinę a zdrowie stanie się przywilejem bogatych, wreszcie społeczeństwa gdzie najsłabsze warstwy społeczne zostaną skazane na planową eliminację, zaś wciąż pracujący – na ekstremalne formy pauperyzacji i prekaryzacji.

By jednak ta neoliberalna ofensywa odniosła skutek, potrzebne jest ustanowienie reżimu, który pozbędzie się najbardziej podstawowych praw demokratycznych. Wedle życzenia zbawców powstają w Europie rządy technokratów, mających w pogardzie suwerenność ludu. Obserwujemy przełom w systemach parlamentarnych, polegający na tym, że „reprezentanci ludu” dają wolną rękę ekspertom i bankierom, oddając swoją dorozumianą moc decyzji. Jest to swojego rodzaju parlamentarny zamach stanu, sięgający przy tym po cały arsenał represji, wzmacnianych w obliczu protestów społecznych. W ten sposób, gdy tylko posłowie ratyfikują konwencję podyktowaną przez trojkę (Unia Europejska, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy), konwencję radykalnie sprzeczną z mandatem, jaki otrzymali, władza pozbawiona legitymacji demokratycznej przejmie hipotekę kraju na najbliższe trzydzieści, czterdzieści lat.

W tym samym czasie, Unia Europejska przygotowuje się do utworzenia zablokowanego konta, na które przekierowywana będzie bezpośrednio pomoc dla Grecji, wskutek czego będzie ona zmuszona skupić się wyłącznie na obsłudze długu. Wpływy tego kraju będą musiały, wedle „absolutnego priorytetu” zostać przekazane na spłatę wierzycieli oraz, jeśli powstanie taka potrzeba, przekazane bezpośrednio na konto zarządzane przez Unię Europejską. Konwencja stanowi, że każda nowa obligacja wypuszczona w jej ramach podlegać będzie pod prawo brytyjskie, które pozwala na zabezpieczenia rzeczowe, spory zaś będą rozstrzygane przez trybunał w Luksemburgu. Grecja z góry zrzekła się prawa do odwołania w przypadku konfiskaty ze strony wierzycieli. Obrazek dopełnia fakt, że prywatyzacje zostały oddane pod kontrolę funduszu zarządzanego przez trojkę, w którym zdeponowane zostaną tytuły własnościowe przedsiębiorstw publicznych. Krótko mówiąc, chodzi o całkowitą grabież, cechę właściwą kapitalizmu finansowego, która w ten sposób zostanie instytucjonalnie uświęcona. Jako że sprzedawcy i kupcy siedzieć będą po tej samej stronie, nie ma wątpliwości, że prywatyzacja będzie prawdziwym festynem dla nabywców.

Wszystkie środki przedsięwzięte do tej pory jedynie zwiększyły grecki dług publiczny który, z pomocą zbawców, pożyczających pieniądze na lichwiarski procent, eksplodował do poziomu prawie 170% PKB, podczas gdy w 2009 roku był wciąż na poziomie 120%. Można się spodziewać, że kolejna transza planów ratunkowych – prezentowanych za każdym razem jako „ostateczne” – ma jedynie na celu jeszcze bardziej osłabić pozycję Grecji, by ta, pozbawiona możliwości zaproponowania własnych warunków odbudowy, została zmuszona do zrzeczenia się wszystkiego na rzecz kredytobiorców, szantażowana hasłem „oszczędności albo śmierć.” Sztuczne i wymuszone pogarszanie problemu długu zostało wykorzystane jako broń przeciwko całemu społeczeństwu. Nie bez przyczyny używamy tu terminologii wojskowej: chodzi tu bowiem właśnie o wojnę, prowadzoną za pomocą środków finansowych, politycznych i prawnych; wojnę jednej klasy przeciwko całemu społeczeństwu. Łupem, który klasa finansjery chce wyrwać „wrogowi” są zdobycze socjalne i prawa demokratyczne, a nawet możliwość ludzkiego życia. Życie tych, którzy nie produkują lub nie konsumują wystarczająco wedle wymogów strategii maksymalizacji zysku, nie musi być dłużej podtrzymywane.

Słabość kraju znajdującego się między nieograniczoną spekulacją a wyniszczającymi planami ratunkowymi staje się ukrytą furtką, otwartą dla nowego modelu społecznego, dostosowanego do wymogów neoliberalnego fundamentalizmu. Modelu przeznaczonego dla całej Europy – i nie tylko, w razie możliwości. Oto prawdziwy problem, a zarazem przyczyna, dla której solidarność z ludem greckim nie może ograniczać się do gestu solidarności czy abstrakcyjnego człowieczeństwa: chodzi o przyszłość demokracji i los narodów Europy. Wszędzie w Europie „piląca konieczność” oszczędności „tyle bolesnych, ile uzdrawiających” jest nam przedstawiana jako sposób uniknięcia kierunku greckiego, choć właśnie ku niemu prowadzi.

W obliczu takiego ataku wymierzonego przeciwko społeczeństwu, w obliczu zniszczenia ostatnich wysepek demokracji, wzywamy naszych współobywateli, naszych przyjaciół we Francji i w całej Europie, by wyrażali swoje zdanie głośno i wyraźnie. Nie wolno zostawiać monopolu na słowa ekspertom i politykom. Czy fakt, że na żądanie rządów francuskiego i niemieckiego Grecji zakazano już przeprowadzania wyborów może nas pozostawić obojętnymi? Czy systematyczna stygmatyzacja i oczernianie całego narodu europejskiego nie zasługują na na odpowiedź? Czy można nie podnosić głosu w obliczu instytucjonalnej egzekucji na ludzie greckim? I czy możemy zachować ciszę, gdy na siłę wprowadzany jest system stawiający poza prawem ideę solidarności społecznej?

Znaleźliśmy się w punkcie bez powrotu. Musimy prowadzić bitwę na cyfry i wojnę na słowa, żeby odeprzeć ultraliberalną retorykę strachu i dezinformacji. Musimy zdekonstruować lekcje o moralności, które przesłaniają rzeczywiste procesy społeczne. Musimy zdemityzować rasistowskie argumenty o „specyfice greckiej”, za pomocą których próbuje się uczynić z rzekomego charakteru narodowego (lenistwo i cwaniactwo) główną przyczynę kryzysu w swej istocie światowego. Dziś nie liczą się różnice, lecz elementy wspólne: los całego ludu, który podzielić mogą inni.

Zaproponowano wiele rozwiązań technicznych, pozwalających wyjść z problemu alternatywy „zniszczenie społeczeństwa lub upadłość” (które, jak dziś widzimy, oznacza: „zniszczenie oraz upadłość”). Wszystkie rozwiązania należy poddać refleksji, potrzebnej dla zbudowania nowej Europy. Ale przede wszystkim należy najpierw wskazać na zbrodnie, wydobyć na światło dzienne sytuację ludu greckiego, spowodowaną „planami pomocy”, wymyślonymi przez i dla spekulantów i wierzycieli. Czy w chwili gdy ruch poparcia rozlewa się na cały świat, a w internecie powstają coraz to nowe inicjatywy solidarnościowe, intelektualiści francuscy będą ostatnimi, by przemówić w obronie Grecji? Bez dalszej zwłoki, mnóżmy artykuły, interwencje medialne, debaty, petycje i demonstracje. Bo każda inicjatywa jest mile widziana i wszystkie są cenne.

Jeśli chodzi o nas, proponujemy: należy szybko dążyć do utworzenia europejskiego komitetu intelektualistów i artystów na rzecz solidarności z ludem greckim, który wciąż walczy.

Jeśli nie my, to kto?

Jeśli nie teraz, to kiedy?

Vicky Skoumbi jest redaktorem naczelną ateńskiego pisma Alètheia. Michel Surya kieruje paryskim pismem Lignes. Dimitris Vergetis jest dyrektorem Alètheia.

Daniel Alvara,Alain Badiou, Jean-Christophe Bailly, Etienne Balibar, Fernanda Bernardo, Barbara Cassin, Bruno Clément, Danielle Cohen- Levinas, Yannick Courtel, Claire Denis, Georges Didi-Huberman, Roberto Esposito, Francesca Isidori, Pierre-Philippe Jandin, Jérôme Lèbre, Jean-Clet Martin, Jean- Luc Nancy, Jacques Rancière, Judith Revel, Elisabeth Rigal, Jacob Rogozinski, Hugo Santiago, Beppe Sebaste, Michèle Sinapi, Enzo Traverso

Oświadczenie organizatorów akcji Jedzenie Zamiast Bomb w Gdańsku

Publicystyka

Oświadczenie ws. zakazu zgromadzenia publicznego w dniu 29 stycznia 2012 roku

W związku z licznymi manipulacjami zawartymi w informacjach rozpowszechnianych przez pracowników Urzędu Miejskiego w Gdańsku oraz Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego, oświadczamy że:

1. Akcja “Jedzenie Zamiast Bomb” jest prowadzona przez gdańskie środowiska anarchistyczne w każdą zimę nieprzerwanie od ponad 10 lat. Polega ona na cotygodniowym rozdawaniu bezpłatnych wegetariańskich posiłków potrzebującym, jednak jej podstawowym założeniem nie jest działalność charytatywna, lecz polityczny protest wobec polityki władz trwoniących publiczne pieniądze m.in. na wojny i zbrojenia, kosztem wydatków na rozwiązywanie realnych problemów społecznych. W obecnym sezonie zimowym wydawanie posiłków przenieśliśmy spod Dworca PKP na Długi Targ, a za główny cel protestów obraliśmy antyspołeczną politykę władz miasta Gdańska na czele z prezydentem Pawłem Adamowiczem. Sprzeciwiamy się regularnym podwyżkom opłat dla mieszkańców (m.in. czynszów, wody czy biletów komunikacji miejskiej) oraz likwidacji miejskich instytucji publicznych (np. szkół), w sytuacji gdy władze miasta trwonią setki milionów złotych na niepotrzebne, niedochodowe i nieakceptowane przez mieszkańców inwestycje.

2. Co tydzień z naszej pomocy korzysta kilkadziesiąt osób, zarówno bezdomnych, jak i innych mieszkańców Gdańska, których nie stać na zapewnienie sobie w inny sposób pełnowartościowego, ciepłego posiłku. W czasie trwania akcji wywieszamy transparenty, rozdajemy przechodniom ulotki opisujące sytuację w mieście (dla turystów mamy ulotki w trzech językach), a zainteresowanym tłumaczymy na czym polega nasza akcja. W ostatnich kilku tygodniach zbieraliśmy również podpisy pod wnioskiem o referendum w sprawie podniesienia wieku emerytalnego. Nasze cotygodniowe akcje są każdorazowo rejestrowane jako zgromadzenia publiczne w Urzędzie Miejskim w Gdańsku. Rejestracji dokonuje osoba prywatna, gdyż inicjatywa „Jedzenie Zamiast Bomb” nie jest stowarzyszeniem ani żadną inną formalną organizacją. Na pierwsze rozdawanie posiłków w obecnym sezonie zimowym, Urząd Miejski przysłał swojego przedstawiciela, który obserwował całą akcję oraz notował treść wywieszonych przez nas transparentów. Należy więc uznać, że Urząd Miejski już od grudnia 2011 roku dysponował pełną wiedzą na temat charakteru naszych zgromadzeń.

3. W piątek 27 stycznia, na 10 minut przed końcem pracy Urzędu Miejskiego, organizator zgromadzenia otrzymał wiadomość email z treścią decyzji o zakazie przeprowadzenia zgromadzenia w dniu 29 stycznia (zgromadzenie zgłoszono do UM dnia 12 stycznia). W uzasadnieniu napisano, że zgromadzenie nie może się odbyć z powodu konieczności zapewnienia bezpieczeństwa dla mającego się odbyć w tym samym czasie zamknięcia „Obchodów Roku Jana Heweliusza 2011”, w tym (cytat) „gry planszowej, która wymaga zajęcia powierzchni o wymiarze 100m2” (ulica Długi Targ w Gdańsku ma powierzchnię około 6,000m2). W obliczu tak absurdalnego uzasadnienia oraz wydania decyzji o zakazie po ustawowym terminie 3 dni od zgłoszenia zgromadzenia, aktywiści postanowili zignorować zakaz i przeprowadzić akcję w tym samym miejscu i w takiej samej formie, w jakiej odbywa się ona co tydzień. Następnie dnia 1 lutego organizator zgromadzenia złożył odwołanie od decyzji UM do Wojewody Pomorskiego (osobiście w biurze podawczym Urzędu Wojewódzkiego).

4. Zgodnie z ustawą Wojewoda miał obowiązek rozpatrzyć odwołanie w ciągu trzech dni od jego złożenia. Kiedy 13 lutego organizator wciąż nie otrzymał żadnej odpowiedzi na złożone odwołanie, ponownie udał się do Urzędu Wojewódzkiego, gdzie otrzymał pisemną decyzję o „niedopuszczalności odwołania od decyzji o zakazie zgromadzenia”. Za uzasadnienie podano fakt, że odwołanie złożono za wcześnie – na jeden dzień przed otrzymaniem decyzji pocztą – co zdaniem urzędników nie pozwalało stwierdzić, czy osoba odwołująca się od decyzji decyzję tą otrzymała.Należy zaznaczyć, że z wydaniem decyzji o niedopuszczalności odwołania Urząd Wojewódzki zwlekał do momentu, gdy minął ustawowy termin na odwołanie.

5. W związku z powyższymi okolicznościami, całą sprawę traktujemy jako nieudolną próbę zamiecenia pod dywan faktu, że prezydent Paweł Adamowicz po raz kolejny w sposób bezprawny i bezczelny próbuje zakazywać zgromadzeń publicznych, które stanowią zagrożenie dla jego medialnego wizerunku i dobrego samopoczucia. Największy wywieszany podczas akcji JZB transparent ma treść „BUDYŃ SZKODZI!” i podejrzewamy, że to właśnie on – razem z widokiem głodnych i bezdomnych osób na reprezentacyjnym placu „miasta wolności i solidarności” – stanowił główną przyczynę zakazania nam przeprowadzenia protestu. Paweł Adamowicz nie życzył sobie takich widoków podczas uroczystości ze swoim udziałem.

6. W dniu dzisiejszym wysłaliśmy do Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku wniosek o przywrócenie terminu na złożenie odwołania od decyzji o zakazie zgromadzenia, z uwagi na uprzednią decyzję wojewody, która w praktyce odebrała nam możliwość złożenia odwołania w terminie – wniosek ten jest naszą propozycją w stosunku do wojewody, która umożliwi mu wyjście z twarzą z zaistniałej sytuacji. Chcemy skorzystać z naszego prawa do odwołania od decyzji o zakazie zgromadzenia, aby ostatecznie to sąd mógł orzec o tym, czy gdańskie władze mogą pod byle pretekstem i bez dochowania ustawowych terminów odbierać obywatelom prawo do gromadzenia się. W przypadku jeśli prawo do odwołania zostanie nam odebrane, złożymy pozew przeciwko władzom Gdańska do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, dotyczący złamania Artykułu 11 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, mówiącego o wolności zgromadzeń.

Apelujemy do mediów, szczególnie tych odwołujących się do idei obywatelskiej kontroli działań władz publicznych, o nagłośnienie i monitorowanie tej sprawy. Dotyczy ona nie tylko ciepłej zupy dla osób potrzebujących, czy interpretacji zawiłych przepisów prawnych, ale przede wszystkim fundamentalnego prawa obywateli do publicznego protestu, również (i w szczególności) w sytuacjach, kiedy takie protesty są władzy nie na rękę.

Kolektyw „Jedzenie Zamiast Bomb” Gdańsk

Psychoanaliza w służbie anarchizmu – życie i poglądy Otto Grossa

Kultura | Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Otto Gross (1887-1920) jeden z najwybitniejszych przedstawicieli niemieckiej psychoanalizy; reinterpretator koncepcji Freuda, który całkowicie odmienił poglądy Junga; jeden z ojców współczesnej filozofii seksualności, rozwijanej w kolejnych latach przez Reicha, Foucaulta, Gilesa, Lacana; przedstawiciel niemieckiej myśli anarchistycznej, którego stawiać możemy obok Landauera i Mühsama; pomimo tego popadł on w całkowite zapomnienie – jego dorobek medyczny i filozoficzny pozostaje nadal praktycznie nieznany, a on sam, jako postać historyczna przez współczesnych badaczy ograniczana bywa wyłącznie do roli kochanka Friedy von Richthofen (kuzynki „Czerwonego Barona” i żony angielskiego pisarza D. H. Lawrence’a) oraz bliskiego przyjaciela Carla Junga, Maxa Webera i Franza Kafki. Jeżeli już przedstawia się gdzieś bliżej Grossa, to raczej w złowrogim świetle, jako „renegata psychoanalizy” (i psychiatrii), ekscentryka uzależnionego od kokainy, czego doskonałym przykładem może być niedawno wydana biografia Junga autorstwa Deirdre Bair, w której autorka poświęciła oddzielny rozdział Grossowi[1].

Dopiero w 1974 roku po opublikowaniu korespondencji listownej, którą ze sobą prowadzili Freud i Jung[2], postacią Grossa zainteresowali się bliżej historycy i psychoanalitycy, bowiem obaj niezwykle często odnosili się do koncepcji niemieckiego anarchisty, a którego obaj znali doskonale. Freud zaprzyjaźnił się z Grossem po konferencji w Amsterdamie w 1907 roku, wtedy poznał także Junga, z którym zaprzyjaźnił się podczas hospitalizacji w szpitalu psychiatrycznym w Burghölzli w 1908 roku[3] (należy zaznaczyć, iż to ojciec Grossa, Hans wymuszał wielokrotnie swoimi wpływami hospitalizację syna w celu walki z jego nałogami). Wówczas stało się jasne, iż Gross był w przeszłości dobrze znanym oraz wpływowym psychiatrą, którego koncepcje miały zasadniczy wpływ na psychoanalizę, w tym na dwóch czołowych niemieckojęzycznych psychoanalityków: Freuda i Junga. Stąd też wielu badaczy wyraziło swoje zdumienie wobec zlekceważenia Grossa, jak np. Alfred Springer, który wyraził przekonanie, iż stało się tak ze względu na jego styl życia[4]. Z kolei G.M. Heuer wyrażał się o Grossie w podobnym tonie, dostrzegając jego znaczenie dla rozwoju psychiatrii, a w szczególności wpływie na powstanie koncepcji przeciwprzeniesienia. Jednakże znajdując się pomiędzy Freudem a Jungiem i posiadając ogromny wpływ na ich obu, zrządzeniem losu znalazł się w ich cieniu. Oprócz tego niemiecki psychiatra i obecny dyrektor placówki w Burghölzli dodał, iż Gross swoje piętno odcisnął także na myśli politycznej, socjologii, literaturze i etyce[5]. Summa summarum posiadał ogromny wpływ na szereg niemieckich pisarzy, jak np. na: Max Broda, Leonharda Franka, Franza Junga, Franza Kafkę, (którego prawdopodobnie „nawrócił” na anarchizm), czy Franza Werfela. Z resztą jeden z pośród pisarzy blisko z nim związanych, mianowicie węgierski pisarz, Emil Szittya określał nawet Grossa mianem duchowego ojca Junga[6].

Niemniej – jak trafnie spostrzegł Pietikainen – w dalszym ciągu prace Grosa są praktycznie nieznane: jego artykuły nie zostały wydane w zbiorczych tomach, tak jak teksty S. Freuda czy C. Junga, nie doczekały się nawet przetłumaczenia na język angielski z wyjątkiem kilku wcześniejszych prac[7]. Pomimo tego w przeciągu ostatnich dwóch dekad można zauważyć stopniowy wzrost zainteresowania dorobkiem naukowym i filozoficznym niemieckiego anarchisty, czego zwieńczeniem stało się powstanie International Otto Gross Society[8] wkładające wiele wysiłku w popularyzację jego koncepcji.

Krótka nota biograficzna i wczesne prace

Otto Gros przyszedł na świat w małej austriackiej miejscowości Gniebing w 1887 roku. Ojcem przyszłego psychiatry był Hans Gross, ojciec współczesnej kryminalistyki, sędzia śledczy oraz założyciel Instytutu Kryminalistycznego w Grazie, do którego rodzina Grossów przeniosła się, kiedy Otto był jeszcze małym dzieckiem. Jego rodziców, znanego w końcu na całym świecie sędziego oraz matkę pochodzącą z burżuazyjnej rodziny, stać było, aby zapewnić swojemu jedynemu synowi najlepsze możliwe wykształcenie. Otto od najmłodszych lat wykazywał ponadprzeciętny intelekt, co w czasach gimnazjalnych uwidoczniło się min. w bezproblemowym opanowaniu przez niego greki czy łaciny. Z drugiej strony był dzieckiem wycofanym, nieśmiałym, całkowicie nieradzącym sobie w codziennym życiu i będącym – w konsekwencji tego – całkowicie niesamodzielnym (należało dbać o to, aby się przebrał, czy aby coś zjadł) człowiekiem. Po ukończeniu gimnazjum, Gross rozpoczął studia na Uniwersytecie Medycznym w Grazie, w ten sposób zadowalając ojca, który liczył na to, iż dzięki temu będzie mógł współpracować z synem w rozwoju kryminalistyki. W istocie początkowo tak było. Otto Gross opublikował kilka artykułów w piśmie kryminologicznym założonym przez ojca. Ku rozpaczy ojca w 1900 roku Otto zaciągnął się na niemiecki statek płynący do Ameryki Południowej, w której po raz pierwszy zetknął się z narkotykami, zwłaszcza kokainą i morfiną, od których do końca życia był uzależniony. W 1902 roku pierwszy raz trafił do szpitala Burghölzl na odwyk. Równocześnie uznany został on za „psychopatę”, co jednak rozumiano zgoła odmiennie od współczesnego definiowania tej jednostki chorobowej. Jednak to piętno przeszkadzał mu w jego karierze medycznej. Kuracja na niewiele się jednak zdała, bowiem psychoanalityk jeszcze wielokrotnie trafiać będzie na odwyk, acz zawsze – ze względu na wpływy i bogactwo rodzinne – traktowany był jako uprzywilejowany pacjent, którego omijała większość nieprzyjemności zinstytucjonalizowanego ośrodka psychiatrycznego.

Młody Gross, obok swojej specjalizacji medycznej, wybrał psychiatrię - wówczas najszybciej się rozwijającą i najbardziej prestiżową dziedzinę medycyny, na co wpływ miało jego fascynacja pismami S. Freuda oraz C. Wernicke (jeden z najwybitniejszych wówczas neurologów i psychiatrów, a także pionier neuropsychiatrii. W swych badaniach odkrył m.in. tzw. Ośrodek Wernickego, czyli obszar mózgu odpowiedzialny za rozpoznawanie mowy). W 1901 roku O. Gross w piśmie ojca opublikował swój pierwszy poważny artykuł, Społeczne Obrazy Represji, który to posłużył za kanwę jego następnej publikacji Die cerebrale Sekundärfunktion (Druga Funkcja Mózgu), jak najbardziej zgodnej z poglądami jego ojca oraz darwinizmem społecznym, w której rozwijał biologiczne źródła moralności i emocji[9].

Za najważniejszy wówczas cel stawiał sobie stworzenie całościowej teorii etyki, opartej na nauce, zwłaszcza zaś biologii[10], co jak można mniemać, odznaczyło swe piętno na całym jego życiu i jego późniejszym podziwie dla Kropotkina (Pomoc Wzajemna w Świecie Przyrody). Wkrótce stworzył swoją teorię funkcji psychicznych, które w sposób determinujący wpłynęły na poglądy Junga, by następnie rozpocząć badania nad psychozą. Efektem było opublikowanie artykułu Dementia Sejunctiva, w którym zaproponował, aby wówczas stosowany termin „dementia praecox” (niestosowane już pojęcie oznaczające dosłownie wczesne otępienie, samo zaś uważane było za prolog do wyodrębnienia schizofrenii) zastąpić terminem „dementia sejunctiva”[11], będąc prawdopodobnie pierwszym psychiatrą rozumiejącym niedoskonałość poprzednio stosowanej jednostki chorobowej, acz zaproponowane przez niego pojęcie nigdy nie weszło do oficjalnego języka medycyny. Gross argumentował odrzucenie terminu „dementia praecox”, wprowadzonego przez niemieckiego psychiatrę Emila Kraepelina i zastąpieniu własnym, poprzez skoncentrowanie się na obserwacji podziału (rozszczepieniu) osobowości (Bewusstseinzerfall) u chorych a nie pogarszaniu ich zdolności intelektualnych, jak twierdził Kraepelin. Jednak zamiast grossowskiego pojęcia, do użycia weszło wkrótce pojęcie „Morbus Bleuleri” (dosłownie: „Choroba Bleulera”), czyli „schizofrenia”, które Eugen Bleuler opisał w niemal identyczny sposób, co niemiecki anarchista i kiedy Bleuler ogłosił w 1911 roku swoją pracę poświęconą schizofrenii, Gross wpaść miał w szał i zarzucać plagiat szwajcarskiemu psychiatrze.

W międzyczasie O. Gross ożenił się z Friedą Schloffer (dalej Frieda Gross), dzięki której poznał wkrótce siostry Richthofen – Else Jaffé i Friedę Weekley, z którymi miał wkrótce romans. Jego żona, córka zubożałego adwokata z Grazu, która wkrótce sama stała się anarchistką, posiadała rozliczne kontakty w kręgach intelektualistów. Pozwoliło to Grossowi poznać i zaprzyjaźnić się z szeregiem badaczy, min. z Maxem Weberem.

W 1905 udał się do Ascony w Szwajcarii, swoistej mekki lewicowych artystów, myślicieli i polityków, w której psychoanalityk po raz pierwszy zetknął się z anarchistami. W 1906 roku, często odwiedzając swych przyjaciół w Szwajcarii, przeniósł się z żoną do Monachium, w którym rozpoczął pracę w szpitalu psychiatrycznym, stosując psychoanalizę jako metodę leczenia. Oprócz tego stał się częstym bywalcem Café Stephanie, słynnej monachijskiej kawiarni będącej miejscem spotkań niemieckojęzycznych artystów, intelektualistów oraz anarchistów zaprzyjaźniając się z E. Mühsamem, J. Nohlem. Spotkania te pozwoliły mu w końcu wyzwolić się spod wpływu ojca, co umożliwiło mu całkowicie odrzucić burżuazyjno-konserwatywny styl życia i rozpocząć pracę nad nowymi emancypacyjnymi koncepcjami. Gross stał się wkrótce centralną postacią w tej grupie intelektualistów (określanych mianem Tat-Gruppe). Swoją charyzmą znacząco wpłynął na szereg pisarzy i malarzy, w konsekwencji czego – zdaniem szeregu badaczy – właśnie niemiecki psychiatra stanowił swoiste źródło inspiracji i poglądów wyrażanych przez te grupę[12].

Współpraca pomiędzy Carlem Jungiem a Grossem rozpoczęła się podczas Kongresu Psychiatrów i Neurologów w 1907 w Amsterdamie, kiedy to obaj – z powodzeniem – bronili koncepcji freudyzmu. Sam Freud, z którym Gross nawiązał bliższe relacje w 1907 roku, uważał, iż ten posiadał wybitny umysł, który jednak poświęcał zbyt wiele uwagi teorii, a za mało obserwacjom[14], co oczywiście było pokłosiem faktu, iż nie był on klinicznym psychiatrą. Podobnie o Grossie sądził Jung, spoglądając na młodego psychiatrę z nieukrywanym podziwem, zwłaszcza na jego koncepcję drugiej funkcji i jej wpływu na psychologię[15]. Nie oznacza to rzecz jasna, iż Jung akceptował wszystkie koncepcje Grossa. Wiele z nich wydawało mu się zwyczajnie niemoralne i niezgodne z jego purytańskim wychowaniem, jak np. postulat niemieckiego anarchisty o zaprzestaniu „represjonowania” ludzkiej seksualności (za najczystszy przejaw, którego uważał fiksację na punkcie monogamii), stwierdziwszy, iż to właśnie „seksualna niemoralność” stanowi prawdziwie zdrowy stan dla człowieka[16].

Stąd też dla Junga, Gross był świetnym, bystrym i wybitnym umysłem, acz niemoralnym. Niemniej pomimo piętna „psychopaty” (nadanego mu w 1902 roku) i „niemoralnego umysłu”, tak Freud, jak i Jung traktowali go, jako najważniejszego orędownika psychoanalizy. Naturalnie nie bez znaczenia dla Freuda pozostawał fakt, iż Otto był synem Hansa Grossa, co tylko dodać mogło splendoru psychoanalizie, acz przez cały czas uważał go za jednostkę „chorą”, dyskutując na ten temat z Jungiem. Niemniej w 1908 roku został z nieukrywaną radością zaproszony na Pierwszy Kongres Psychologii Freudowskiej, który odbywał się w Salzburgu w 1908 roku.

Jednakże na tydzień przed planowanym Kongresem, Freud i Jung uznali, iż ich młodszy i doceniany przez nich kolega potrzebuje pomocy medycznej z powodu swego uzależnienia od kokainy i popadnięcia, wedle ich opinii, w psychozę kokainową[17]. Po napisaniu listu przez Junga do Hansa Grossa, młody psychiatra po raz kolejny został skierowany do szpitala w Burghölzli, gdzie z inicjatywy Freuda trafił pod opiekę Junga. Do tej pory nierozwiązaną zagadką pozostaje, co konkretnie wydarzyło się podczas leczenia Grossa i co tak zasadniczo wpłynęło na relację pomiędzy nim a Jungiem. Szwajcarski psychoanalityk, co stanowiło nie lada ironię, wydał diagnozę: Gross miał cierpieć na „dementia praecox”, wkrótce precyzując ten werdykt, stwierdziwszy swojemu przełożonemu – E. Bleulerowi -, iż Gross cierpiał na schizofrenię – schorzenie, które Bleuler opisał na krótko przed zdiagnozowaniem Grossa. Zakrawa to na pewien paradoks, gdyż Gross będący jednym z prekursorów psychopatologicznego opisu schizofrenii, stał się jednym z pierwszych pacjentów, u których stwierdzono tę chorobę, a z pewnością był pierwszym pacjentem, u którego tę chorobę zdiagnozował C. Jung.

17 czerwca Gross uciekł ze szpitala i udał się do Monachium, w którym spotkał Ernesta Jonsa opisującego go wówczas jako całkowicie odciętego od świata paranoika, który ponownie zaczął zażywać kokainę. Jung ucieczkę niemieckiego kolegi odebra, jako osobistą porażkę oraz wyraz nieskuteczności zastosowanej terapii szczególnie, iż Gross był jego przyjacielem. Niemniej wspominał pracę z nim nad wyraz pozytywnie twierdząc w jednym z listów do Freuda, iż psychoanalizy prowadzone z Grossem na sobie wzajemnie (tzw. wzajemna psychoanaliza) pozwoliły mu odkryć wiele aspektów jego własnej osobowości[18], określając Grossa nawet mianem swojego brata bliźniaka[19]. Zresztą prawdopodobnie obaj psychoanalitycy zamierzali początkowo opublikować zapis swojej wzajemnej analizy w celu ukazania wpływu ojca na kształtowanie się osobowości (ostatecznie Jung samodzielnie opublikował pracę, która znalazła się w zbiorze dzieł Junga: Freud und die Psychoanalyse, nie istnieje polski przekład), na co Gross zareagował podobnie jak na opublikowanie swojej pracy o schizofrenii przez Bleulera: furią i zarzuceniem Jungowi kradzieży jego pomysłu.[20] Niewątpliwe Gross fascynował Junga – jego poglądy, natura i zachowanie traktowane były przez szwajcarskiego psychoanalityka za wyraz ciemnej strony swej natury i być może to zaważyło na tym, iż Jung nigdy nie zrewidował swojej diagnozy w odniesieniu do hospitalizowanego anarchisty, która najprawdopodobniej była błędna, i która do tej pory budzi wiele kontrowersji wśród badaczy. Część analizując zapisy dokumentacji medycznej, doszła do wniosku, iż diagnoza ta była błędna. Część wysunęła nawet jeszcze dalej idące wnioski, zarzucając (jak np. E. Hurwitz, a także obecny dyrektor placówki w Burghölzli, w której umieszczono Grossa[21]) Jungowi celowe posłużenie się tą, a nie inną jednostką chorobową, w celu podważenia fachowości Grossa i skompromitowania go jako lekarza. B. Laska (niemiecki badacz zajmujący się relacjami myśli Stirnera, Nietzschego i Grossa) wysunął nawet hipotezę, iż Freud i Jung nie byli nawet zainteresowani poprawą zdrowia niedawnego przyjaciela, bowiem ten ich zdaniem był zbyt niebezpieczny dla sprawy[22]. Z resztą ten pierwszy całkowicie odsunął się od niemieckiego lekarza.

Niezależnie od słuszności, bądź jej braku, diagnozy, cały czas w życiu Grossa znać o sobie dawało jego uzależnienie od kokainy i wynikające z tego zaburzenia świadomości, orientacji, etc. Najlepiej świadczy o tym zapis w pamiętniku Mühsama z 1911 roku, w którym to bawarski anarchista wyrażał zaniepokojenie i obawę, iż Otto wkrótce umrze z powodu obłędu, w jaki popadł[23]. Na szczęście wkrótce jego stan uległ poprawie, jednakże diagnoza postawiona przez Junga w 1908 roku posłużyła jako powód ubezwłasnowolnienia i umieszczenia O. Grossa w zakładzie zamkniętym w 1913 roku na polecenie ojca , co przyczyniło się bezpośrednio do jego odizolowania od ruchu psychoanalitycznego. W 1914 roku E. Mühsam zainicjował kampanię na rzecz zwolnienia swego przyjaciela[24] (co wcześniej, samodzielnie, uczynił J. Jung). Pomimo kampanii i starań samego Grossa, nigdy niedane mu było już odzyskanie pełni praw, acz po pół roku został zwolniony ze szpitala.

Odchodząc na chwilę od głównego wątku biograficznego, konieczne wydaje mi się zaznaczenie faktu, iż Gross pomimo marginalizacji był pionierem jeszcze innych istotnych trendów i koncepcji na pograniczu psychiatrii i neurologii. Przede wszystkim był jednym z pierwszych psychoanalityków i neuropsychiatrów, który starał się połączyć psychoanalizę z neuropatologią, wówczas dominującym trendem w spoglądaniu na choroby umysłowe. Gross był także pierwszym (w kolejnych latach rozwijał tę koncepcję W. Reich), który zaproponował dialektyczną współzależność pomiędzy indywidualnymi zmianami osobowości a politycznymi, kolektywnymi zmianami. W końcu Gross zapoczątkował zmianę relacji na linii: pacjent-lekarz i zamiast zachować tradycyjnie hierarchiczne postrzeganie, pragnął wytworzyć więzi oparte na partnerstwie, wpływając znacząco na Junga w stworzeniu przez niego koncepcji przeciwprzeniesienia. W końcu, Grossa postrzegać można również, jako pioniera teorii relacji obiektu (Object relations theory).

Jednakże wraz z jego marginalizacją przez środowisko medyczne, Gross skupił się na działalności politycznej. Jeszcze przed umieszczeniem go w zakładzie zamkniętych, Gross w 1913 roku przeprowadził się do Berlina, w którym stał się niezwykle aktywny w środowiskach miejscowej bohemy. Wówczas także zaczął przywiązywać większą uwagę do psychoanalizy społeczeństwa i publikowania psycho-politycznych artykułów, co czynił m.in. w berlińskim Die Aktion. Oprócz tego Gross publikował swoje koncepcje w berlińskim magazynie, związanym z ruchem dadaistycznym i anarchistyczną grupą z Monachium, czyli Tat Gruppe, które nosiło tytuł: Die Freie Strasse.

Przebywając w austriackim zakładzie zamkniętym podczas jednego ze swych spotkań z lekarzem prowadzącym wyznał: „jestem psychoanalitykiem i z mojego doświadczenia zdobyłem wiedzę, iż istniejący porządek (…) jest niewłaściwy (…) i pragnę, aby wszystko się zmieniło. Jestem anarchistą”. Lekarzy tę deklarację polityczną wzięli za objaw choroby psychicznej[26]. Ostatecznie w efekcie kampanii prasowej zorganizowanej przez niemieckojęzycznych anarchistów i szereg artystów było zwolnienie młodszego Grossa z zakładu po sześciomiesięcznym pobycie, lecz nigdy nie odzyskał już pełni praw publicznych, znajdując się do śmierci ojca (1915) pod jego kuratelą. Jednakże natychmiast po opuszczeniu zakładu rzucił się w wir pracy. W 1916 roku razem z szeregiem młodych pisarzy, w tym z F. Kafką, Gross zaplanował utworzenie „Dziennika wymierzonego w Wolę Władzy”, zaś od 1916 roku był redaktorem w piśmie Die freie Straße (Wolna Droga), które powzięło sobie za cel „przygotowanie do rewolucji”.

Psycho(polityczna)analiza Grossa, czyli psychoanaliza w służbie anarchii

Jak dostrzegliśmy, z czasem pozycja Grossa jako lekarza ulegać zaczęła znaczącemu osłabieniu – bez wątpienia stanowiło to skutek jego stygmatyzacji zapoczątkowanej przez Freuda i Junga. Pozwoliło to jednak skupić się Grossowi na myśli społecznej i politycznej, na rozwinięciu własnej anarchistycznej krytyki burżuazyjnego i patriarchalnego modelu społeczeństwa, stanowiących główny „patogen” chorób oraz nieszczęść dotykających człowieka. Charakterystyczną cechą myśli społecznej tego autora, jak i zresztą całego niemieckiego anarchizmu, było akcentowanie znaczenia wewnętrznej przemiany jednostki w drodze do wyzwolenia społecznego, powiązania struktury osobowości ze strukturą społeczną, antropologiczna koncepcja choroby a także sprzeciw wobec determinizmu historycznego marksistów. Swoje poglądy potwierdził podczas kuracji w zakładzie zamkniętym w 1913 roku, kiedy to zadeklarował, iż jego doświadczenie psychoanalityczne ukazało mu, iż patriarchalizm to błąd, który negatywnie wpływa na ludzkość. Niemniej dostrzec miał wrodzoną moralność człowieka ściśle sprzężoną z seksualnością człowieka, przyznając zarazem, iż pierwszym człowiekiem, który to zaobserwował był Max Stirner, druga (po Kropotkinie) kluczowa postać, której poglądy wpłynęły na Grossa.

Gross uważał, iż człowiek może zmienić sposób swojego postrzegania rzeczywistości, kiedy odrzuci wszystkie fałszywe wartości, sposób myślenia i działani, narzucane przez społeczeństwo burżuazyjne, zaś odrzuciwszy za Kropotkinem pesymistyczną wizję natury ludzkiej, był przekonany o istnieniu wrodzonej moralności człowieka, która oparta była na zasadzie wzajemności (Wille zur Beziehung), współpracy, altruizmu oraz równości jednostek (z drugiej strony już w jednym z artykułów z 1902 roku opublikowanym w piśmie ojca, Otto Gross wyraził przekonanie, iż poczucie sprawiedliwości rodzi się u człowieka na najniższym stopniu prymitywnych instynktów). Punktem wyjścia dla zaproponowanej przez Grossa nowej etyki społecznej, było przeświadczenie – następnie rozwijane przez E. Fromma m.in. w Niech się Stanie Człowiek, w której niemiecki psychoanalityk dokonał podziału na etykę autorytarną i etykę humanistyczną –, iż tylko dogłębne poznanie człowieka i jego natury pozwoliłoby na stworzenie właściwego systemu moralnego oraz dokonania przebudowy modelu społecznego i kulturalnego, albowiem obecnie istniejący system, oparty na hierarchii i patriarchacie, jest nie tylko błędny, ale również szkodliwy, gdyż tłumiąc „eros” (miłość) – tak w sensie seksualnym, psychologicznym, jak i antropologicznym – staje się patogenem dla szeregu chorób i zaburzeń psychicznych. Dlatego też za najważniejsze zagadnienie współczesnej mu psychiatrii uznawał nie indywidualne patologie, ale patologie społeczne. Same zaś psychopatologie indywidualne winne być rozpatrywane wyłącznie w kontekście społecznym i kulturowym.

W procesie wyzwolenia się spod wpływu fałszywych wartości oraz dotarcia do jego prawdziwej natury pomóc miała psychoanaliza. Ten pogląd niemieckiego psychoanalityka oznaczał, iż Gross nie ograniczał się do wtórnego powtórzenia kropotkinowskiej koncepcji altruizmu odwzajemnionego (pomocy wzajemnej) i anarchistycznej wiary w naturalne dobro człowieka, które jednak poddawane ma być deprywacji ze strony państwa, kapitalizmu i hierarchii. Gross chciał odkopać ludzkie dobro, odkryć na nowo za pomocą psychoanalizy, która w jego myśli stanowiła niezbędny krok w wyzwoleniu ludzkości, zaś zadaniem lekarza (psychoanalityka) miało być uzdrowienie całej ludzkości. Dokonał on podziału ludzkiej osobowości na dwa sprzeczne pierwiastki: das Eigene (własny) oraz das Fremde (obcy). Eigene reprezentowało prawdziwego i autentycznego człowieka: altruistę, gotowego do poświęceń, wielbiącego pomoc wzajemną i solidarnego z innymi, zaś Fremde stanowiło symbol jednostki wyalienowanej i patologicznej, żądnej władzy, wyzysku czy kontroli nad kobietami i dziećmi.

W 1913 roku napisał na ten temat jeden z najbardziej znanych swoich artykułów Zur Überwindung der kulturellen Krise (W Celu Przezwyciężenia Kryzysu kultury), w którym sformułował swoje najsłynniejsze zdanie będące jednym z najbardziej znamiennych dla całej późniejszej psychoanalizy pisząc, iż „psychologia nieświadomości jest filozofią rewolucji” („Die Psychologie des Unbewussten ist die Philosophie der Revolution”)[29] upatrując dowodów słuszności anarchistycznych pryncypiów w psychoanalizie, którą zaprzągł w służbę anarchii. Zdaniem Grossa, nasze podświadome dążenie do wolności stanowić miało zaczyn pod emancypację zewnętrzną, stanowiąc jej niezbędną i integralną część. Przyznał także, iż to psychoanaliza umożliwia poznanie samego siebie i swoich bliźnich i jak można wnioskować, to na niej zamierzał oprzeć tworzony przez siebie system etyczny. Równolegle uznał, iż model psychoanalizy Freuda, mimo niepodważalnego znaczenia dla rozwoju psychiatrii i psychoanalizy, okazał się niewystarczający. Wobec tego za zasadne uznał stworzenie nowego modelu psychoanalizy, który nie będzie odrzucać (tak jak model Freuda) potencjału rewolucyjnego samej psychoanalizy, tylko, jaką uwzględni i wykorzysta w celach rewolucyjnych.

Rola nadawana psychoanalizie przez Grossa była sama w sobie rewolucyjna, bowiem dotychczas większość anarchistów i pozostałej lewicy rewolucyjnej, nie uważała, aby psychoanaliza posiadała jakiekolwiek emancypacyjne znaczenie. Przykładowo Ludwig Rubiner jeszcze w 1913 roku na łamach Die Aktion wyraził właśnie pogląd, iż psychoanaliza nie posiada żadnego zastosowania w procesie wyzwolenia umysłu[30].

Z rewolucyjnym znaczeniem psychoanalizy wiązało się ściśle grossowskie pojęcie Vorarbeit, czyli: pracy przygotowawczej. Anarchistyczny psychoanalityk uważał, bowiem, iż rozwój samowiedzy, czyli wiedzy o własnej nieświadomości, stanowi niezbędny element pracy przygotowawczej do urzeczywistnienia anarchii, albowiem umożliwiała ona zrozumienie wewnętrznej rewolucji i jej najgłębszego, ale zarazem i powszechnego, znaczenia. Równolegle O. Gross starał się wyjaśnić, w na jakiej zasadzie niewłaściwy sposób wychowania dzieci (socjalizacja) reprodukuje system ucisku i władzy, czyniąc na tym gruncie ogromny postęp i inspirując w następnych latach Fromma, który nawiązując do jego prac stworzył swoją „patologię normalności”. Przede wszystkim jednak odrzucił on znaczenie rozwoju psychoseksualnego dzieci oraz istnienie mitycznego kompleksu Edypa na rzecz uznania znaczenia lęku przed samotnością i brakiem miłości wśród dzieci, które z powodu jego zaistnienia gotowe są zinternalizować fałszywe wartości ich rodziców, zwłaszcza zaś posłuszeństwo i akceptację władzy. W przyszłości prowadzić to miało do wewnętrznego konfliktu pomiędzy das Eigene oraz das Fremde. Jednakże, jak przekonywał, współczesne mu czasy całkowicie zdegenerowały prawdziwą naturę człowieka, odznaczając się triumfem das Fremde oraz charakteru opartego na żądzy władzy (Vaterrecht), prowadząc tym sposobem do alienacji jednostki ludzkiej, w której istniejący ład zdołał stłumić prawdziwą naturę ludzką (das Eigene). Możn, więc wnioskować, iż zdaniem Grossa społeczeństwo burżuazyjne posiadało umiejętność samo-reprodukcji: represje skierowane przez istniejący ład przeciwko naturze człowieka, prowadzą do stłumienia jego prawdziwej – anarchistycznej i komunistycznej – natury zmuszając go do posłuszeństwa i narzucają das Fremde, który wzmacnia istniejący ład i pozwala na jego dalsze reprodukowanie.

Anarchistyczni intelektualiści sądzili, iż analizy Grossa dostarczają kluczowego narzędzia do zmierzenia się z patologicznymi naroślami, jakie wywołały państwo, kapitalizm i hierarchia na tkance społecznej. W błędzie byłby jednak ten, kto sądziłby, iż Grossowi obce były analizy systemu klasowego i kapitalizmu jako takiego. Niestety jednak, przez wiele lat jego prace na tym poletku były zapełnienie nieznane i niepublikowane dotychczas. Dopiero w 2003 roku za sprawą Gottfrieda Heuera opublikowana została przypadkiem odnaleziona praca Grossa, Zum Solidaritätsproblem im Klassenkampf (Problem Solidarności w Walce Klasowej), w której niemiecki psychoanalityk wyszedł poza problem patriarchatu i rodziny na drogę analizy stosunków klasowych. Na przykładzie zakładów Forda, niemiecki anarchista uznał, iż pomimo zrównywania się poziomu życia pomiędzy częścią rodzin robotniczych a drobnomieszczańskimi, konflikt klasowy nadal w dobie gospodarki kapitalistycznej będzie trwać, bowiem u źródeł tego modelu legła niesprawiedliwość społeczna, która objawia się tym, iż potrzeby życiowe pewnej grupy ludzi są zaspokojone (burżuazja) kosztem drugiej, która tych potrzeb nie jest w stanie zaspokoić (klasa robotnicza). Z drugiej strony umożliwienie pewnej części klasy robotniczej pełniejszego zaspokojenia swoich potrzeb osłabia konflikt klasy, bowiem przytępia solidarność i dzieli klasę robotniczą, na uprzywilejowanych robotników i tych pozbawionych przywilejów, nadal zmuszonych do życia w skrajnej nędzy. Jednakże system ucisku i wyzysku swoje fundamenty zasadził na wytworzeniu hegemonii kulturowej i zaszczepieniu osobowości autorytarnej, osobowości opartej na żądzy władzy (Vaterrecht). Dlatego też głównym celem rewolucjonistów winna stanowić walka z tym typem charakterologicznym, albowiem póki nie zostanie on przezwyciężony, nie możliwy będzie triumf pomocy wzajemnej oraz organizacja społeczeństwa poprzez wolne stowarzyszenia. Przekonywał także, iż do póki Vaterrecht będzie dominował zarówno wśród przedstawicieli burżuazji, jak i klasy robotniczej, walka klasowa nie będzie miała żadnych szans powodzenia z racji tego, że większość ludzi była nośnikami kultury reprodukującej status quo, czego doskonałym przykładem było wychowywanie dzieci przez rodziny robotnicze.

Niemniej największą uwagę poświęcił patriarchatowi uważając go za główny patogen deprawacji człowieka, zaś za jego najbardziej szkodliwy element uznawał rodzinę, która na drodze socjalizacji zaszczepia ludzkości fałszywe wartości i prowadzi do reprodukcji kapitalizmu i tradycyjnego modelu społecznego, czyli nieludzkich warunków życia. W kolejnych latach rolę rodziny w reprodukcji systemu kapitalistycznego analizował Wilhelm Reich, min. w Psychologii Mas wobec Faszyzmu. Skoro, bowiem: pomoc wzajemna i solidarność stanowią cechę wrodzoną człowieka i uznaje się je za „dobre”, to w takim razie wszystko to, co „złe”, jest nienaturalne oraz obce jednostce ludzkiej i można je wytłumaczyć wyłącznie poprzez wskazanie na deprawację jednostki przez istniejący system społeczny, a dokładniej patriarchat (a jeszcze dokładniej: męski (vaterrechtliche) porządek społeczny), stanowiący patogen wszelkich psychicznych patologii, jak np. żądzy władzy. Dlatego też, zamiast patriarchatu, stanowiącego dla Grossa (jak i większości niemieckich psychologów) ucieleśnienie zła, fałszu i zaprzeczenia natury ludzkiej, aprobował matriarchat, stanowiący wyraz życia człowieka w zgodzie z naturą (szerzej na ten temat: E. Fromm – Miłość, płeć i matriarchat, i chociaż Fromm zanegował słuszność patriarchatu, jak i matriarchatu, warto sięgnąć do tego dzieła w celu przybliżenia sobie matriarchatu oraz losów rodzenia się tych pojęć).

Maciej Drabiński

Przypisy

[1] D. Bair – Jung: a Biography, Little, Brown and Company 2004

[2] W. McGuire (edited by) – The Freud/Jung Letters, Princeton University Press 1974

[3] P. Pietikainen – Alchemists of human nature: psychological utopianism in Gross, Jung, Reich and Fromm, London 2007, s. 46

[4] A. Springres – Freud, Gross, sexual Revolution, [w:] G. Heuer (edited by) Sexual Revolutions. Psychoanalysis, History and the Father, Routledge 2011, s. 111

[5] G.M. Heuer – The birth of intersubjecticity, [w:] G. Heuer (edited by) Sexual Revolutions. Psychoanalysis, History and the Father, Routledge 2011, s. 124

[6] Tamże, s. 128

[7] P. Pietikainen – dz. cyt., s. 47

[8] Strona Instytutu dostępne jest pod adresem: http://www.ottogross.org/

[9] Praca w całości jest dostępna (w języku niemieckim) pod następującym adresem: http://www.ottogross.org/deutsch/Gesamtwerk/06.01.html

[10] P. Pietikainen – dz. cyt., s. 50

[11] O. Gross – Dementia sejunctiva, dostępne pod adresem: http://www.ottogross.org/english/works/14.html oraz O. Gross – Zum Nomenclatur „Dementia sejunctiva”, dostępne pod adresem: http://www.ottogross.org/deutsch/Gesamtwerk/14.1.html (jęz. niemiecki)

[12] A. Mitzman – Anarchism, Expressions and Psychoanalysis, [w:] S.E. Bronner I D. Kellner – Passions and Rebellion, J.F. Bergin Publishsers. Inc. 1983, s. 56

[13] U. Linse – Sexual Revolution and Anarchism: Erich Mühsam, [w:] S. Whimster (edited by) – Max Weber and the Culture of Anarchy, Macmillan Press Ltd 1999, s. 131

[14] P. Pietikainen – dz. cyt., s. 53

[15] Opinie Freuda o Grossie: List Freuda do Junga z 1 lipca 1907 roku (34F), List Freuda do Junga z 29 maja 1908 roku(96F), itd., [w:] W. McGuire (edited by) – dz. cyt.

[16] Tamże, s. 54

[17] Listy Freuda do junga z 10 kwietnia 1908 roku (84F), List Junga do Freuda z 24 kwietnia 1908 roku (85J), opinia o stanie zdrowia Grossa: List Junga do Freuda z 26 czerwca 1908 roku (100J), List Junga do Freuda z 21 października 1908 roku (111J) , [w:] W. McGuire (edited by) – dz. cyt.

[18] List Junga do Freuda z 19 czerwca 1908 roku (98J), w którym to Jung przedstawił znacznie Grossa dla niego i dla jego rozwoju oraz opisał jego ucieczkę i chorobę, [w:] W. McGuire (edited by) – dz. cyt.

[19] P. Pietikainen – dz. cyt., s. 53

[20] W dużej mierze mógł mieć rację, bowiem jak wskazuje G.M. Heuer, badacz teorii Junga, w istocie początkowo obaj napisali tę pracę, acz w kolejnych latach Jung miał usunąć z niej wszystkie nawiązania do Grossa. G.M. Heuer – dz. cyt., s. 128

[21] G.M. Heuer – dz. cyt., s. 125

[22] P. Pietikainen – dz. cyt., s. 59

[23] Tamże, s. 58

[24] U. Linse – dz. cyt., s. 131

[25] G.M. Heuer – dz. cyt., s. 125

[26] Tamże, s. 124

[27] E. Jones – Free Associations. Memories of a Psychoanalyst, New Brunswick, New Jersey, 1990, s. 163

[28] Tamże

[29] O. Gross – Zur Überwindung der kulturellen Krise, dostępne pod adresem: http://www.ottogross.org/deutsch/Gesamtwerk/20.1.html

[30] A. Springer – dz. cyt., s. 115

Dlaczego nie lubię prawicy

Kraj | Publicystyka

Nie z tego powodu, że jest prawicą, na zasadzie niechęci do klubowych kolorów. Nie dlatego też, że prawica nie lubi mnie, jako lewackiej kurwy. Oczywiście, to trochę rzutuje na możliwość sympatii, no bo jeżeli ktoś nas raczej nie toleruje, to nie czarujmy się, raczej też miłością nie będziemy pałać. Obojętność byłaby już rodzajem heroizmu. Nie, moja niechęć jest znacznie bardziej głęboka, a przez to tak naprawdę powierzchowna. To paradoksalne sformułowanie oznacza po prostu, że niechęć nie ma charakteru esensjalistycznego – dotyczy tego, co robią, nie tego, kim są.

Co takiego czynią? Ano, jedną irytującą rzecz. Są przeciwko wszystkiemu. Są przeciwko rządowi, są przeciwko partią, są przeciwko ACTA, są przeciwko UE, USA, globalizacji, mediom, podwyżkom, itd. Można niekiedy odnieść wrażenie, że są bardziej anarchistyczni od samych anarchistów. Ale na tym nie koniec. Problem zaczyna się, kiedy każdy problem redukują do własnej wizji świata. Przykładowo ACTA to komunizm; Tusk komunista, a przynajmniej socjalista, lewak w każdym razie; kryzys – komuna wraca, itd. itd.

Przyszłość - podziały w ruchu anty-systemowym

Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Tekst powstał jako 2-3 zdaniowy komentarz do dyskusji o podziałach w ruchach anty-systemowych. Wyszedł nieco dłuższy...
Jest rozwiązanie całej tej patowej sytuacji. Tej i wielu innych. Jest - są rozwiązania, które mogłyby wiele zmienić w obszarze organizacji anty-systemowych.

Wiele grup, osób posiada różne autorytety historyczne. Należy pamiętać o jednym - nikt nie był święty, nikt nigdy świętym nie był - szczególnie jaskrawi liderzy polityczni, ideologiczni. Większość z nich ma krew na rękach - zarówno Machno, Che, Lenin itd. Z drugiej strony są różni ideolodzy, którzy mówili różne rzeczy - sprzeczali się ze sobą ale w końcu świat się rozwija, wszystko idzie do przodu. Kronsztad? Proszę o wskazanie chociaż jednej osoby przedstawiającej się jako lewicowiec, która wyrazi poparcie dla rzezi anarchistów, komunistów, marynarzy przez wojska, artylerię.

Łączy nas więcej niż dzieli. Podziału nie ma. Jest wymyślany na siłę w imię sam nie rozumiem czego. Do czego dążyły rewolucje burżuazyjne? Jakie były ich naczelne hasła? Co oznaczało słynne "Niech żyje Republika!"? Republika w opozycji do monarchii miała stanowić raj dla wszystkich ludzi - nową strukturę w której każdy miał mieć głos poprzez swoją reprezentację parlamentarną. Czym wobec tego miała być rewolucja socjalistyczna? Na czym polegać miała w praktyce słynna dyktatura proletariatu? Na przejęciu kontroli przez masy, przez robotników i chłopów, przez pracowników najemnych i wszystkich tych, którzy z nimi się solidaryzując zrzekną się własności środków produkcji. Dyktatura proletariatu w swym założeniu miała być uderzeniem we władzę i niemal całkowitą decentralizacją władzy poprzez przejęcie jej przez rady robotnicze - koordynowane jedynie w celu zgrania działań. To jest tylko inne rozłożenie akcentów. Idea kolejnego etapu w dziejach ludzkości - socjalizmu - miała polegać na przejęciu kontroli nad środkami produkcji przez masy, przez tych, którzy dotychczas byli wyzyskiwani.

Nie ma znaczenia czy stać się to ma czerwoną, czarną, czarno-czerwoną, białą, czy zieloną, czy pod sierpem i młotem czy pod innymi symbolami, szczególnie zresztą należy pamiętać - CZYM JEST SIERP I MŁOT? Czy jest symbolem totalitaryzmu? NIE! Jest symbolem robotników i chłopów. Przez polityków zagarnięty. Przez zawodowych polityków dla których najważniejsza była ich osobista pozycja społeczna.

Proponuje tworzenie wspólnego frontu. Jeżeli dla wielu przyjaciół anarchistów istnieje taka potrzeba uważam, że środowiska lewicowe powinny stworzyć głośne i mocne oświadczenie, w którym po pierwsze mocno odetną się od każdej negatywnej spuścizny historycznej. Jesteśmy wszyscy młodzi (choćby duchem) a głowy, umysły nasze przepełnione są szlachetnymi ideałami. Nikomu z nas nie chodzi o to aby się wzajemnie zabijać - owszem - jesteśmy gotowi do walki ale walki o lepszy świat. Nie ma w zasadzie wśród nas osób, które chorobliwie walczą o władzę gdyż osoby takie idą do młodzieżówek i partii występujących w sondażach.

Stanęliśmy w szeregach różnych organizacji - anarchistycznych, komunistycznych, lewackich nie po to aby toczyć wieczne spory historyczne - gdyż gdyby to było naszym celem poszlibyśmy do redakcji czasopism historycznych. Jesteśmy tu gdyż walczymy i mamy cel. Wspólny cel. Celem jest inna, nowa, lepsza rzeczywistość.

Opieramy się na różnych ideologiach. Wpatrujemy się w portrety różnych przywódców, myślicieli lub też nie wpatrujemy się w żadne - odrzucając świadomie lub nieświadomie wszelkie autorytety. Czujemy gniew. Rosnący napływ niezgody na wszelką krzywdę. Czy naprawdę komukolwiek z nas zależy na zdobyciu władzy i jej krwawym utrzymaniu za wszelką cenę? Czy komukolwiek z nas zależy na nieosiąganiu celów w walce przez ciągłe dzielenie się ze względu na sympatie historyczne?

Historią powinni zajmować się HISTORYCY. Historyczną krzywdą IPN. My - walczący o nowy świat powinniśmy zajmować się walką i tworzeniem a nie ciągnącymi się sporami.

Żadnemu współczesnemu młodzieżowemu, anty-systemowemu ruchowi nie zależy na bezwzględnym czczeniu tego czy innego państwa czy postaci historycznej. Proponuję spisanie odpowiedniego oświadczenia - manifestu - dokumentu, który raz na zawsze zamknie wszelkie spekulacje i otworzy nową drogę.

Mamy wszyscy wspólny cel. Nikomu z walczących nie zależy na władzy, nie zależy na profitach jakie się z tym wiążą - jeżeli jest inaczej to jest to bardzo czytelne i takich osób należy unikać. Osoby takie niestety są zawsze i są one bardzo szkodliwe - ostatecznie zazwyczaj przejmują kontrolę i w ich przypadku wygrywa ludzka słabość. Jak tego uniknąć? Nie wiem. Jest jednak pewne - tego problemu nie ma wśród wszystkich małych i średnich organizacji z prostej praktycznej przyczyny - nie miały one dotychczas żadnej perspektywy walki o władzę.

Kwestia władzy. Odwieczny spór. Idea państwa i organizacji. Nie znam i w zasadzie nie słyszałem chyba ani o jednym anarchistycznym nurcie, który zakładałby CAŁKOWITĄ LIKWIDACJĘ ORGANIZACJI SPOŁECZEŃSTWA. Zawsze istnieje jakaś forma organizacji społecznej - samoorganizacji, rady, oddolnej demokracji. To czy nazywać taką formę tworzeniem władz państwowych jest mocno umowne. Pewne jest jedno - każda taka forma ma mieć jeden cel - organizację społeczeństwa dla jego dobra - tworzoną dla niego i przez nie. Żaden z ruchów anty systemowych - niezależnie od wyznawanej ideologii nie wyobraża sobie tego inaczej jak właśnie w ten sposób - nie ma regularnego państwa - demokracji burżuazyjnej, struktur władzy, represji itp. Są rady, oddolna forma organizacji - w ten czy inny sposób koordynowana. Czy anarchiści nie mieli swoich przywódców nadających ton? Wydających rozkazy? Jeden z najsłynniejszych - Nestor Machno był niezwykle władczy. I nie działał w białych rękawiczkach. Państwo w obecnej formie musi być zniesione. Powinny pozostać jednak szkoły, służby komunalne, opieka społeczna itp. Muszą być odpowiednio zorganizowane i działać. Oczywiście diametralnie przeorganizowane. Idea szkoły w nowej rzeczywistości to temat na oddzielną opowieść - oczywiście nie ma prawa istnieć instytucja przygotowywania taniej siły roboczej, tresury młodzieży, wychowywania w duchu patriotyzmu. To droga do podziałów.

Ciągną się pewne spory o symbolikę, ideologię. W imię czego? Po co? Czy nie lepiej usiąść i porozmawiać wspólnie - o co my walczymy? Jaki miałby być ten nasze świat jutra? A może walczymy o to samo? Czy ktokolwiek z nas marzy o tym aby stać się zawodowym politykiem? Zawodowym rewolucjonistą? Czy też marzy nam się nowy inny, lepszy świat? Lepszy za wszelką cenę - nie zważając na opinie ludzi normalnych? Ludzi dla których kolejne interwencje zbrojne na świecie nie wywołują sprzeciwu a gniew i sprzeciw wywołuje ustawa na mocy której nie będą już mogli swobodnie ściągać filmów z internetu? Normalni ludzie to tłum. Nieświadomy tłum, który może oczywiście w kluczowym momencie być potrzebny jednak to nie on nadaje ton. Ton nadaje świadoma awangarda. Tłum to także lud o który walczymy - to paradoks gdyż ci, o których często walczymy są naszymi wrogami - wrogami poprzez swoją obojętność (Jasieński).

Kim więc jesteśmy i dlaczego będąc tak blisko siebie widzimy w sobie swoich wrogów? Co powinno być wyznacznikiem tego czy możemy walczyć razem i jak bardzo istotna w tym wszystkim jest przeszłość?

Przeszłości nie ma. Jest przeszłością. Wszyscy ideolodzy, których książki możemy czytać lub nie - ZDECHLI. Ciała ich zgniły a także ciała ich ofiar. To nie podlega dyskusji. Jeżeli wiecznie będziemy modlić się do jednych czy drugich nie będzie nas różnić niczym od wyznawców jana pawła drugiego. Czas tej tępej modlitwy miną. To droga donikąd.

Póki i nasze ciała nie przegniły a umysły są jeszcze otwarte - powtarzam - powinniśmy usiąść i szukać tej drogi, która może nas doprowadzić do celu. A cel jest zawsze wspólny - jeśli nie to należy zastanowić się jakie są tego przyczyny.

Jest to w jakimś sensie absurdalne ale bardzo niewielu jest wrogów. Czy religie są nam wrogie? W bardzo dalekim sensie. Islam w swym ideale zakłada wielką równość - zakłada bezpieczeństwo i szacunek dla wszystkich braci w religii. Chrześcijaństwo - to także peany na cześć równości. Tak jak w kościele katolickim tak samo w islamie istnieje zarówno problem władz kościelnych jak i odejścia od wszelkich ideałów.

Czy wrogami zatem są ci, którzy mówią o Polsce? Nacjonaliści? Tak długo jak nikogo ani nie gnębią ani nie zabijają są jedynie naszym zdaniem błądzącymi ludźmi - należy jednak pamiętać o jednym - żadnemu z nich nie zależy na tym aby była bieda, nierówność, niesprawiedliwość - mówiąc o Polsce mówią o WSPÓLNOCIE. Są oni jedynie mocno ograniczeni - dostrzeganiem problemów tylko tej jednej wspólnoty mówiącej po Polsku. Jest to ograniczenie poważne i zasadnicze jednak nie stawiające ich w roli naszych wrogów.

Kto zatem jest wrogiem?

Stan umysłu piszącego ten tekst - tekst sprowokowany jakąś tam dyskusją, wymianą krótkich, być może niewiele znaczących zdań, stan umysłu jest na tyle wzniosły, iż ciężko mi pisać o wrogach, o negatywie. Wręcz nawet nie mam pewności czy jest dobrym rozwiązaniem wieczne koncentrowanie się na wrogach, poszukiwanie wrogów i rozprawianie się z nimi.

Odnoszę wrażenie, że należy dokonać ucieczki. Ucieczki od starego typu myślenia. Po pierwsze nie zależy nam na władzy. Władza nie prowadzi do niczego - jak pokazały dzieje żadna forma przejęcia władzy jeszcze nie powiodła się!

Nie zależy nam także na rozprawianiu się z kimkolwiek za wszelką cenę. Popularna zemsta wśród ludów kaukaskich pokazuje jak bardzo narody te stają się ograniczone w bezwzględnym dążeniu do zemsty. Wola zemsty, upartość przesłaniają im drogę do odnajdywania rozwiązań odwiecznych konfliktów, które oszczędziłyby wiele krwi i ofiar przedstawicieli tych dumnych i szlachetnych narodów.

Nie zależy nam na przeszłości - jeżeli chociaż w malutkim stopniu przeszłość ma nas ograniczać w naszej walce o przyszłość - NIECHAJ PAMIĘĆ O NIEJ PRZESTANIE NATYCHMIAST ISTNIEĆ!!! Należy przeprowadzić natychmiastowe formatowanie naszych umysłów - tak samo jak formatowanie dysku jest najskuteczniejszą metodą walki z licznymi wirusami zagnieżdżonymi w systemie.

Nowe formy walki.

Miał to być krótki - 2-3 zdaniowy wpis w dyskusji o podziałach i jedności. Myśli jednak napływają z ogromną siłą. Być może należy zrezygnować z każdej dotychczas prowadzonej formy walki i odejść gdzieś do pracy organicznej.

Po pierwsze - nie ma żadnej nowatorskiej koncepcji nowej walki a stare metody się nie sprawdziły, zużyły się często prowadziły do różnych tragedii oraz patologii.

Nie istnieje żadna określona lub nieokreślona ścieżka, po której moglibyśmy iść do przodu. Nie mamy żadnej siły, żadnego przekazu, żadnego pomysłu, żadnego zaplecza, żadnego dynamizmu, inspiracji. Można spokojnie uznać, że znajdujemy się w całkowicie pustej przestrzeni, w próżni. Pomimo pozornie negatywnego wydźwięku takiego stwierdzenia łatwo może się okazać, ze sytuacja ta jest niezwykle pozytywna. Wychodząc z takiego bowiem założenia nie jesteśmy niczym skażeni w budowaniu, tworzeniu wszystkiego na nowo. Możemy na nowo się narodzić - oczyszczeni.

Być może należy szukać diametralnie nowej drogi. Owszem powstają różne inicjatywy o wymiarze praktycznym. Praca u podstaw bez drogi, bez wizji staje się jednak działaniem na poziomie przeciętnej organizacji trzeciego sektora z dodatkowym przeciętnym wydźwiękiem medialnym na poziomie prostych - nie walczących o nic dziennikarzy - akcentujących od czasu do czasu przekręty polityków czy nadużycia władz lokalnych. To do niczego nie prowadzi.

Jaka może być droga?

Umysł kipi od narastających rozwiązań, koncepcji. Po pierwsze droga odejścia i budowy siły ideowej. Jeżeli nie ma żadnej koncepcji to może czas aby wreszcie zając się jej tworzeniem a nie tylko podejmowaniem łagodnych działań w celu pozyskania poparcia społecznego? Poparcie uda się uzyskać rozdając za darmo różne rzeczy - np. pieniądze (praktykowane w Rosji masowo, swoją droga związki zawodowe w Polsce także wypłacają często pieniądze ludziom uczestniczącym w demonstracjach - oczywiście to już przykłady skrajne ale dość symboliczne). Być może nie należy za wszelką cenę zabiegać o poparcie społeczne? Ostatecznie jest duża szansa, że ludzie pójdą za dobrymi rozwiązaniami. Jest taka szansa i na to należy liczyć. Na pewnym etapie być proces ten wspierać.

Być może należy poszukiwać rozwiązań pozornie absurdalnych, utopijnych. Być może wizja Miasta Słońca itp. jest dobrym rozwiązaniem? Być może proces tworzenia oddolnej organizacji społecznej należy zacząć już teraz? Czym prędzej? Być może nowe rozwiązania w dziedzinie edukacji - te sprzeciwiające się tresurze i zabiegające o rozwój samodzielnego myślenia, samodzielnego istnienia należy wdrażać w życie już teraz? Jak? Gdzie najłatwiej? Wśród odrzuconych elementów społeczeństwa -
nie uznawanych przez cywilizację - tak zwanej młodzieży patologicznej - patologia jej zazwyczaj wynika z jednej strony z trudnej sytuacji rodzinnej z drugiej zaś PEŁNI NIENAWIŚCI do wszelkich instytucji represji ze szkołą, ośrodkami wychowawczymi i poprawczakami na czele. Chłoną oni wiedzę zaskakująco dobrze, są podatni na każdy anty-systemowy przekaz. Z jednej strony kuszeni konsumpcją, z drugiej zaś potrafiący żyć bez jakichkolwiek wygód i nie narzekać na swój los.

Wychowanie wychodzi na pierwszy plan. Wychowanie, edukacja, samookreślenie. To pierwsze kwestie jakie należy rozważyć - co ciekawy na tym etapie szczególnie nie ma i nie może być żadnych sporów na poziomie ideologicznym czy też historycznym.

Powstają kolejne problemy – problemy świadomości i tego kim jesteśmy. Ja doprawdy nie wiem kim są stali uczestnicy wszelkich demonstracji, piszący oświadczenia, biegający z flagami od lat, czy emitujący niskonakładowe gazetki czy plakaty - zawsze tak samo nudne, nierozwojowe a do tego całkowicie nieskuteczne - nawet na poziomie celów i zadań stawianych przez osoby je tworzące. Nie wspominam już nawet o osobach, które przy okazji działalności anty-systemowej ocierają się o ministerstwa czy organizacje związkowe. Nie wspominam o wszelkiej maści karierowiczach, którzy wiadomo czym się zajmują. A jest takich niemało.

Wiele działań można rozpocząć pod cudowną przykrywką trzeciego sektora - to często umożliwia działania na dość szeroką skalę, stanowi dobre zabezpieczenie. Jak mawiał jeden z ideologów - Kapitaliści sprzedadzą nam sznurek, na którym ich powiesimy.

Co dalej?

Przed nami etap poszukiwań - poszukiwania najlepszych możliwych rozwiązań. W wyniku ciągłych sporów a tak naprawdę w wyniku braku celów a może braku wizji - nie zostały wypracowane praktycznie żadne rozwiązania, które mogłyby doprowadzić do czegokolwiek pozytywnego. Pracy jest więc bardzo dużo i doprawdy nie wystarczy pochwalić się "sukcesem" pod tytułem przyciągnięcia na demonstrację większej czy mniejszej liczby osób. My nie walczymy o popularność. Nie walczymy o sondaże. Nie walczymy o to aby media o nas dobrze mówiły, o nas mówiły, mówiły. To wszystko nie jest naszym celem.

Naszym celem jest maksymalnie wysoki lot. Nasza droga prowadzi przez usiany zasiekami ląd. Będąc świadomymi najniższych problemów - wznosimy umysły ku górze. Prowadzi nas Słońce, jego promienie palące.

Polska Chinami Europy

Publicystyka

Gdyby ponad dwadzieścia dwa lata temu, ktoś powiedział Polakom, że wzorem gospodarczym dla Polski nie będą Stany Zjednoczone, ani nawet państwa zachodniej Europy, ale Chiny, nie uwierzyłby w to. Kraj ten był na zupełnie innym biegunie politycznym oraz gospodarczym. Minęło dwadzieścia lat i zmieniło się wszystko na świecie. No może nie wszystko. Życie zwykłych Chińczyków. Nigdy dla władz w Pekinie nie miało ono większego znaczenia. Gdy władza podjęła taką, a nie inną decyzję, wdrażano nie bacząc na konsekwencje dla chiński obywateli. Cierpienia ich opisywane były w raportach przeróżnych organizacji międzynarodowych walczących o prawa człowieka na czele z „Amnesty International”, co czynione jest zresztą do dziś. Jakie są tego konsekwencje widać po odbiorze przez najwyższych dostojników państwowych świata zachodniego. Reakcji prawie żadnej, tylko zdawkowe zdanie o prawach człowieka w ChRL, nie mówiąc już o żenującym wytępieniu prezydenta Bronisława Komorowskiego podczas jego chińskiej wizyty w ubiegłym roku, gdzie odparł na pytanie dziennikarza w tym temacie, słynnymi już słowami: Ważne, ważne.

Jak to się stało, że „solidarnościowi” politycy gotowi są zbratać się z siłami, które odrzucali ponad dwadzieścia lat temu? Wiązać Polskę ekonomicznie, ponoć pioniera w walki o demokrację oraz prawa człowieka w Europie Środkowej z państwem totalitarnym, gdzie panuje bezwzględny wyzysk, istnieją obozy pracy, a kara śmierci dalej jest utrzymywana. Nasi politycy z łatwością zapomnieli o ideałach przyświecających im w latach 80-tych. Bo i po co? Można od tego odcinać polityczne kupony i ględzić w telewizji co innego. No przecież Chiny to potęga, z którą należy się liczyć. Polska zaś jest słaba ekonomicznie i nie ma nic do powiedzenia politycznie.

Kiedy w 1989 roku Polska szła drogą demokracji, Chinami przestawał rządzić Deng Xiaoping, po dwunastu latach. To on wprowadził reformy, których Chińczycy odczuwają do dziś. Wprowadził on system o modelu kapitalistycznym, odchodząc od wzorców radzieckich. Za gospodarczym „cudem chiński” kryją się ludzie imigrujący z wsi do większych miast, stanowiący podklasę społeczną, odcięci od opieki zdrowotnej oraz ich dzieci pozbawione dostępu do państwowej edukacji. Mieszkający w przeludnionych mieszkaniach, w warunkach urągających wszystkim normom, wyzyskiwani przez pracodawców do nadludzkiej pracy, w nadgodzinach, za które im się nie płaci, pozbawieni praw do urlopów. Państwo ich nie chroni, a wręcz przeciw dyskryminuje, fundując im piekło na ziemi. ChRL jest znaczącym symbolem globalnego wyzysku, obrazy tamtejszych obozów pracy stały się symbolem hańby XXI wieku. Napisano o tym kraju mnóstwo książek, raportów, zrobiono wiele dokumentów radiowych oraz telewizyjnych.

I o to nasz polityk, lider drugiej partii w Polsce, prezes Prawa i Sprawiedliwości na manifestacji „Niepodległości” 13 grudnia 2011 roku, przed pomnikiem Józefa Piłsudzkiego nieopodal Belwederu, głosi zdania, w których wychwala Chiny. Prezydent Bronisław Komorowski jedzie do tego kraju, zachęcając chińskich studentów do studiowania na polskich uczelniach, a polscy przedsiębiorcy marzą o konkurowaniu na tamtejszym rynku z zachodnimi. Zapraszany jest do stacji TVN 24 były poseł SLD, Piotr Gadzinowski, który wychwala pod niebiosa chiński model rozwoju gospodarczego, przy braku reakcji ze strony dziennikarza tej stacji.

W imię pogłębienia współpracy z Chinami, importujemy ich model gospodarczy. Dwa lata temu odkryto, że w legnickiej strefie ekonomicznej, w jednej z fabryk, dochodzi do łamania prawa i kodeksu pracy. Zatrudniano tam nastolatków, gimnazjalistów przy taśmie montażowej. Proceder trwał od kilku miesięcy. Pracowali oni w weekend, nawet w nocy. Okazało się, żeby dostać tam pracę, młodzi „pracownicy” nie musieli przedstawiać żadnych badań, przechodzić szkoleń, przedstawiać dowodu osobistego. Trzeba było być chętnym, zdatnym do pracy i oczywiście znać numer telefonu pracownika firmy. Jak informowało Radio Wrocław, nastolatki otrzymywały wynagrodzenie w wysokości 60 zł, za 8 godzin pracy. Jeżeli tego chcieli, mogli pracować dwie nawet trzy zmiany bez przerwy. Dodać do tego trzeba, że byli gorzej traktowani niż pracownicy etatowi, a przecież wykonywali dokładnie te same zadania. Nawet nie przeprowadzono z nimi szkolenia BHP. Jak opisuje jeden ze świadków, pracujący tam. Hala fabryczna wyglądała jak obóz pracy, na dwadzieścia pięć osób tylko dziesięć z nich stanowiły osoby z etatami. Trwało by to pewnie dłużej, gdyby nie wizyta policji oraz inspektorów z Państwowej Inspekcji Pracy. Przedstawiciele japońskiej firmy, do której należała fabryka nabrali wody w ustach. Związkowcy byli tym oburzeni, ponieważ rzeczywistość przerosła ich wyobraźnie. Można było tam wstawić kilku Chińczyków, Wietnamczyków, czy mieszkańców Bangladeszu, a potem nakręcić film o wyzysku na Dalekim Wschodzie, a nikt nie zorientował by się, że jest to Polska.

Legnica po wycofaniu się wojsk radzieckich na początku lat dziewięćdziesiątych minionego wieku przeżywała spektakularny upadek, podobnie jak Wałbrzych, po zamknięciu kopalni. Pomysłem na wzrost bezrobocia w takich regionach, jak region legnicki czy wałbrzyski, było powstawanie specjalnych stref ekonomicznych, które potencjalnych inwestorów kusiła tania siła robocza oraz wieloletnimi ulgami. Po wejściu do Unii Europejskiej, straciły one racje bytu, lecz mimo tego nadal istnieją. Miały być lekiem na upadek polskiego przemysłu, który od lat słynną z braku „rentowności”. Wzorce chińskie przy ich powstawaniu nie były być może brane pod uwagę, lecz jak pokazuje powyższy przypadek widać sposoby pozyskiwania inwestorów jak najbardziej. Kiedy kilka lat temu okazało się, że polski pracownik nie jest już taki tani, zaczęli szukać gdzie indziej terenów do inwestycji, np. w Rumunii.

Nie jest tajemnicą, że przy globalnej gospodarcze, gdzie każdy inwestor liczy się na wagę złota, władze samorządowe oraz centralne robią wszystko, aby pozyskać ich, za wszelką cenę. Nie dbając o interes pracowników we własnym kraju. Już rząd Leszka Millera zliberalizował kodeks pracy, a od tego czasu umowy śmieciowe stało się naszym chlebem powszednim. Łatwiej pracodawcom teraz zwalniać ludzi niż gwarantować im należne zabezpieczenia socjalne, jakie daje umowa o pracę, a i tak się skarżą na swoją „niedolę”, patrząc zazdrosnym okiem na rozwój chińskich przedsiębiorstw oraz ich metod zatrudniania. Lecz nikt z nich się do tego otwarcie nie przyzna.

Polska w drodze do bycia Chinami starego kontynentu już ma parę osiągnięć. Niejaka chińska firma eksportująca mięso wieprzowe z państw Dalekiego Wschodu P&L, której prezesem jest Chińczyk Piao Xiang Kui została zarejestrowana w 2003 roku, jako spółka z o.o. Zajmowała się również de facto importem taniej siły roboczej z Chin. Sprowadzanie ich do naszego kraju trwało 60 dni, a potem mieszkając w ścisku, w prowizorycznym barakowozie, jedli tylko raz dziennie, pracując 14 godzina na dobę. Nie mieli oni ubezpieczenia. Po prostu żyli warunkach chińskich na terenie Polski. Chodź ewidentnie nasze prawo chroni cudzoziemców. Trzeba dodać, że polscy pracodawcy również wykorzystują Chińczyków na budowie czy w orientalnych restauracjach. Nie mniej chińscy dyplomaci w Polsce nie chcą komentować przed mediami tego, jak ich obywatele są traktowani nad Wisłą.

Polscy pracownicy nie ukrywają tego, że są niewolnikami XXI wieku. Oczywiście mogą się poskarżyć różnym instytucji kontrolnych, odwołać się do nich w odróżnieniu od mieszkańców państwa środka, lecz skoro są tak skuteczne, to czemu bardzo wiele osób boji się do nich zawitać. To oczywiste, że drżą ze strachu przed utratę pracy, a co za tym idzie dochody. Ludzie migrujący do Warszawy są gotowi na wiele wyrzeczeń, by tylko utrzymać się w stolicy. Trudno wrócić do siebie, na prowincję z piętnem życiowego nieudacznika. Aby tego uniknąć, muszą często wynajmować mieszkania lub pokój, a że jest to drogie, zmuszeni są mieszkać kątem z kimś, bo wyjdzie taniej, nierzadko w nienajlepszych warunkach, nie mówiąc o tzw. hotelach robotniczych, które przypominają z wyglądu slumsy, którymi faktycznie są. Pracę jaką się często podejmują jest ryzykowna, zwłaszcza w sektorze budowlanym. W stolicy trwa jeszcze bum na budownictwo, z racji powstawania ekskluzywnych osiedl, luksusowych apartamentowców czy obiektów użyteczności publicznych. Właśnie w sferze budowlanej najczęściej są łamane przepisy, a życie ludzkie nie jest zbyt ważne, skoro wykonawca tnie i tnąc będzie wydatki na bezpieczeństwie osób zatrudnionych. Tak też się stało w grudniu 2009 roku na budowie Stadionu Narodowego, obiektu powstającego na Euro 2012, na miejscu dawnego stadionu X-lecia. Dwaj mężczyźni zginęli (jeden na miejscu, drugi w szpitalu po operacji), gdy zerwał się kosz transportowy, z którego montowali oświetlenie jednej z klatek schodowych. Spadli z wysokości 18 metrów. Jak się później okazało feralny kosz nie zapewniał im bezpieczeństwa na wypadek zerwania elementów nośnych. Ponadto kosz był obsługiwany przez osoby nieprzeszkolone w tym zakresie. Co jest ciekawe, pracownicy, którzy zginęli nawet nie posiadali badań lekarskich stwierdzających brak przeciwwskazań do tego rodzaju wykonywanej pracy. Nawet sposób wykonywania prac nie był uzgodniony przez wykonawcę z kierownictwem budowy oraz służbami BHP. Czyli można powiedzieć, że niczym jak niezależne byty, podwykonawcy na Stadionie Narodowy stosowali się do prawa oraz kodeksu pracy różnie, naginając je dla własnych korzyści.

Nie zdziwi nikogo, że przy budowie stadionu olimpijskiego w Pekinie również były ofiary a na pewno było ich więcej, najprawdopodobniej 10 osób. Nigdy pewnie się tego nie dowiemy, ponieważ za milczenie rodziny ofiar dostały wysokie odszkodowania. Nie mniej wniosek nasuwa się sam, budowa musi być skończona w terminie lub wcześniej, nie ma znaczenia łamane tu prawo, chodź chroni pracownika przed wyzyskiem. Jeśli tanio, to jeszcze lepiej. Jak widać Polsce bliższe są standardy pracy w ChRL. Zresztą te standarty w naszym kraju w brawurowy sposób pokazał firma „Covec” z siedzibą na warszawskim Rakowcu. Brała ona udział, jako wykonawca w budowie autostrady A2 na odcinku Stryków – Konotopa. „Szacowna” firma ta nie płaciła swoim podwykonawcom, sprowadzając jednocześnie tanią siłę roboczą z Chin, wszystko za błogosławieństwem naszych polityków oraz zachwytem mediów, którym imponował gigantyzm pekińskich igrzysk olimpijskich. Nawet zniknięcie „Covecu” z placu budowy nie zmieniły sytuacji robotników, bo nadal podwykonawcy spóźniają się z terminem płacenia wynagrodzenia za poprzednie miesiące.

Nie jest tajemnicą, że polskim pracodawcom imponuje chiński model zatrudniania. Na stronach internetowych ministerstwa gospodarki zachwala współprace między Polską a Chinami, mówiąc o jej pogłębieniu i podając przykład firmy „Covec”, jako idealny wzorzec. Ta informacja nie zniknęła ze stronny internetowej, mimo kompromitacji wspomnianej firmy.

Wszystkie wymienione przykłady chodź pozornie niezależne od siebie, łączy ich jedno, pokazują, że w Polsce panuje niemniejszy wyzysk jak w Chinach, standardy życia nie są może jeszcze podobne, ale fakt, że migrujący ludzie do Warszawy często są na granicy między życiem a wykluczeniem są dowodem, jakie mamy standardy w kraju. Czego jeszcze nie usłyszymy o pracy w naszym kraju? Czas pokaże.

Demokracja bezpośrednia w Egipcie

Publicystyka

Nie tylko kontynuacja rewolucji Egipt żyje czyli rewolta przeciw dyktaturze armii i policji oraz antyrządowymi masowymi demonstracjami, co można by określić mianem powstania. Tak rewolta się nie skończyła, gdyż wciąż plac Tahrir jest okupowany przez demonstrujących oraz wciąż protesty nie ustają. Ludzie się nie poddają. Wiem to z drugiej reki, co tez pokazywane jest na niektórych kanałach telewizyjnych.

Demokracja bezpośrednia, okazuje się, istnieje tu od dłuższego czasu w niektórych wioskach czy miasteczkach. Opisze czytelnikom i czytelniczkom, demokracje bezpośrednia na przykładzie miasteczka/wioski Qurna na Zachodnim Brzegu miasta Luxor, oddalonej o 500 km na południe od Kairu w Egipcie.

Od 8 dni przebywam na Zachodnim Brzegu rzeki Nil, dzięki czemu mam okazje poznać ludzi, cale ich rodziny. Zachodni Brzeg tym się rożni od Wschodniego Brzegu, gdzie mieści się miasto Luxor, ze jest spokojniejsze i mniej komercyjne. Obydwa brzegi bogate są w pozostałości starożytnych cywilizacji, lecz na wschodnim Brzegu lokalni ludzie inaczej traktują przybysza spoza Egiptu, którzy otwarci są na wzajemny kontakt międzyludzki, a i nie jest widoczny chaos na ulicy w postaci hałaśliwych silników samochodów oraz motorów czy nieustannego trąbienia kierowców. Dzięki temu można się odprężyć.

Pierwsze noce spałem przy drogach pomiędzy polami i kanałami. Mając jeszcze w pamięci mój wypad rowerowy na północ od Kairu oraz sam Luxor i Kair, gdzie ludzie nie dadzą spokoju widząc człowieka spoza Egiptu, co ma pozytywne jak i negatywne strony, tu ludzie ukazali mi dobre serce zapraszając do siebie do domostw. Skorzystałem z kilku zaprosin i gościny udostępnienia mi miejsca na nocleg jak i poczęstunku jedzenia, o dziwo zawsze wegańskiego, czy to ze względu na szacunek do mojego sposobu żywienia czy spowodowane brakiem pieniędzy na droższe mięso oraz nie częstym zabijaniem zwierząt hodowanych na tzw. wolnym biegu (podobnie miałem w Maroku, często w Turcji, Jordanii, Libanie oraz Palestynie).

Jedna z osób oferujących mi miejsce noclegu był dyrektor szkoły gimnazjum, z którego gościny skorzystałem. Tym miejscem okazała się wspólna przestrzeń dla rodziny jak i gości, w czasie spotkań rodzinnych czy rożnych świąt. Bezinteresowność mieszkających tu ludzi wzbudziła u mnie ogromy szacunek. Od samego początku w mieście Qurna jak i okolicznych wioskach organizowałem mieszkańcom pokazy tańca z ogniem czy pokaz wielkich baniek mydlanych na podwórzach domostw, czy na tutejszych imprezach również bezinteresownie. W szkole zorganizowałem pokazy oraz pomalowałem boisko do siatkówki wraz z innym podróżnikiem rowerzysta z Polski, gdzie zorganizowaliśmy mecz siatkówki. Bezinteresowność oraz pomoc wzajemna bez narzucania woli jest tutaj bardzo dobrze widoczna.

Qurna zamieszkana jest przez 4 wielkie rodziny. Tutaj częste są małżeństwa miedzy kuzynami i kuzynkami. Dzisiaj dzięki rodzinnemu spotkaniu członków rodziny przybyłych z odległych zakątków Egiptu, którzy rozjechali się wyjeżdżając z rodzimego miejsca zamieszkania jakim jest Qurna, miałem okazje wysłuchać dzięki dobrej angielszczyźnie brata dyrektora, podróżnika, jak funkcjonuje Qurna.

Wracamy do tematu demokracji bezpośredniej, a mianowicie do podejmowania decyzji tutaj. Każda rodzina ma zgromadzenia w czasie których podejmują decyzje, które dotyczą ich samych, decyzje które wpłyną na cala społeczność rodzinna. Rodzina, z którą przebywam, zamieszkuje część Qurny zwana Naja (polska wymowa Nadza).

Rodzina spotyka się na zgromadzeniu we wspólnej przestrzeni domostwa, gdzie miałem udostępniony nocleg. Decyzje podejmowane są na zasadzie konsensusu. Ta, jak i każda pozostała rodzina ma swojego przedstawiciela. Jeśli decyzja odnosi się nie tylko do jednego środowiska rodzinnego oraz miejsca zamieszkania, a dotyczy całej Qurny, to każda rodzina po wypracowaniu konsensu wysyła swojego przedstawiciela. Przedstawiciel rodziny nie ma żadnej władzy, a tylko przekazuje podjęta wspólna decyzje by dogadać się w sprawie dyskutowanego problemu. Przedstawicielowi powierzone jest zaufanie i często może zająć się niektórymi mniejszymi problemami sam, lecz jeśli tylko okaże się ze decyzja nie odpowiada komuś, wtedy zwołuje się zgromadzenie, a również sam przedstawiciel może zostać zmieniony natychmiastowo. Przedstawiciel wybierany jest również za pomocą konsensusu, a następnie utrzymuje przedstawicielstwo na tak długo jak spełnia swoja funkcje. Taki system podejmowania decyzji trwa tutaj od kilu pokoleń, i jak mój rozmówca zapewnia, wiele miejscowości oraz wiosek funkcjonuje na tych samych zasadach/warunkach.

Spotkania rodzinne czy inne festyny opłacane są wspólnie na zasadzie składki, której wysokość zależy od tego ile w stanie jest dana osoba zapłacić, a może to być przysłowiowy grosik. Na przykład dzisiejszy zjazd rodzinny, wspomnianej rodziny goszczacej mnie, został oddolnie zorganizowany bez udziału jakichkolwiek władz ani wsparcia instytucji, a tylko i wyłącznie dzięki własnym składkom. Oczywiście pieniądze pokrywają wydatki na rzeczy czy produkty, które wymagały zakupienia, gdyż wiele zostało ofiarowane z plonów ziemi uprawianej rękoma członków rodziny lub własnym wkładem pracy. Takie spotkania czy święta nie mają charakteru zdobycia zysku pieniężnego.

Ciekawe jest także rozstrzyganie sporów w Egipcie oraz innych krajach w których podróżowałem i przebywałem w domostwach lokalnych ludzi, takich jak Jordania czy Palestyna. Tak jak w opisanej rodzinie w miasteczku Qurna, tak i tam w wielu miejscach rozstrzygniecie sporu odbywa się za pomocą porozumienia stron bez uczestnictwa władzy państwowej (instytucji policji czy sądów), lecz przedstawiciela rodziny, gdzie szejk może być użyty jako mediator. Jeśli problem ma podłoże kryminalne lub okazanie braku szacunku np. w przypadku napadnięcia, spowodowania śmierci w wyniku jego lub wypadku nieumyślnym, to strony dogadują się w sprawie rekompensaty straty członka rodziny czy jakiejś własnoręcznie wypracowanej przynależności. Poszkodowany czy poszkodowani wchodzą na drogę sadowa, dopiero wtedy, kiedy nie da się dojść do porozumienia, lub wymierzają sprawiedliwość samemu według własnego uznania.

O ciężkim LOS-ie polskich faszystów

Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm

Poznań, rok 1992. Około stu mężczyzn i kobiet dokonało napadu na koczowisko Romów. Bili każdego kto im się nawinął. Podpalili kilka siedzib. Jakie mieli motywy? Ci sami ludzie w Gdańsku rozwieszali plakaty na których pisali o Romach jako o „obrzydliwym i bolesnym ropniu na ciele naszego Narodu”. W 1996 postanowili przeprowadzić akcję oczyszczania Legionowa z „elementu niepełnowartościowego” czyli bezdomnych. W efekcie dwie osoby zostały zamordowane, a trzydzieści ciężko pobitych.

Kim są ci ludzie? To członkowie polskiej prawicowej partii znanej jako Narodowy Front Polski, Związek Białego Orła oraz ostatnio Liga Obrony Suwerenności. Partia była prowadzona przez Wojciecha Podjackiego. Przez pewien czas jej przewodniczącym był Janusz Bryczkowski, zadeklarowany nazista.

Kim jest Wojciech Podjacki? Zacząć należy od faktu, że w sieci ciężko o fakty na temat początków jego kariery politycznej. Urodził się w 1970, z wykształcenia jest historykiem, prowadzi działalność gospodarczą. Na stronie internetowej Ligi Obrony Suwerenności w notce biograficznej dotyczącej przewodniczącego nie znajdziemy ani słowa o Narodowym Froncie Polskim. Zacząć należy jednak od tego, że to nie on założył partię, ale Andrzej Wylotek, publicysta urodzony w 1959 roku, związany z ruchem zadrużanym (polski nacjonalizm neopogański).

Ugrupowanie od razu stało się grupą o charakterze bojówkarskim. Ich aktywność polegała wyłącznie na organizowaniu agresywnych demonstracji i atakowaniu propagandowym i fizycznym Romów, punków i anarchistów. W 1993 starowali w wyborach parlamentarnych osiągając przyprawiającą o zawrót głowy liczbę 565 głosów.

Ciekawszą biografię ma największy celebryta Frontu Narodowego, Janusz Bryczkowski, pełniący przez jakiś czas funkcję jego przewodniczącego. Obecnie jest szefem Trading Investment. Jednak zanim rozpoczął spokojne życie kapitalisty zajmował się trochę innymi sprawami.

Zaczynał od Zjednoczenia Patriotycznego Grunwald. Była to grupa antysemitów protestujących przeciwko konferencji „Solidarności” na Uniwersytecie Warszawskim, która odbyła się 8 marca 1981 na którą zaproszono naukowców zmuszonych do emigracji w 1968. Przeciwko „Solidarności” współpracowali z PZPR, a konkretniej z pro-moczaroskim Albinem Siwakiem. Jednym z największych przeciwników przemian. Mieli również wsparcie Stanisława Kociołka – „kata Trójmiasta” (zasiada obok Jaruzelskiego na ławie oskarżonych za Grudzień ’70).

Z takimi powiązaniami politycznymi Bryczkowski w 1988 roku współtworzył Polską Partię Zielonych (nie mylić z polską partią Zieloni 2004), która po pięciu latach wykluczyła go ze swoich szeregów.

Wyrzucony spośród ekologów postanowił zrobić karierę w Samoobronie. Stał się w partii drugim człowiekiem po Andrzeju Lepperze. Wszystko układało się świetnie, startując w wyborach parlamentarnych w Suwałkach otrzymał 3443 głosy (dużo więcej niż ugrupowanie, które jeszcze na niego czeka razem wzięte). Kariera została jednak przerwana. W 1994 został wykluczony za próbę usunięcia ze stanowiska przewodniczącego partii.

Oto skąd wziął się Bryczkowski w Narodowym Froncie Polskim. Bardzo szybko stał się jego liderem i dopiero tutaj rozwinął swoje skrzydła.

Bryczkowskiemu słabo szła kariera w założonej przez niego Polskiej Partii Zielonych, nie został doceniony przez Samoobronę stąd też jego diametralna zmiana strategii:

"Demokrację należy zastąpić dyktaturą opartą na faszyzmie, bo nikt nic lepszego nie wymyślił."

Bryczkowski jawnie deklarował się jako nazista i ze swojej nowej partii zrobił partię nazistowską. To właśnie on zorganizował obóz szkoleniowy na Mazurach po którym doszło do akcji w Legionowie zakończonej śmiercią dwóch bezdomnych. Bryczkowski kontaktował się również z rosyjską prawicą, a konkretniej z Władimirem Żyrinowskim z Partii Liberalno-Demokratycznej.

Żyrinowski to lider trzeciej co do wielkości partii politycznej Rosji. Osoba nieporządana na terytoriach Ukrainy i Kazachstanu, zwolennik likwidacji państwa polskiego na korzyść terytorialną Rosji i Niemiec, przyłączenia do Rosji Alaski i zrzucenia bomby jądrowej na Japonię.

Janusz Bryczkowski po pełnym skompromitowaniu swojej trzeciej już partii politycznej postanowił ją opuścić (formalnie niedługo potem rozwiązała się) i zająć się biznesem. Z tym biznesem też nie za dobrze mu wychodziło. W 1996 aresztowano go za przestępstwa finansowe. Dopiero w 2004 przejął Trading Investment.

Tymczasem Wojciech Podjacki musiał ratować to co Bryczkowski zepsuł i budować partię od zera. Narodowy Front Polski występował pod różnymi szyldami żeby w 2002 stać się Ligą Obrony Suwerenności.

Nowa odsłona prawicowych ekstremistów z gdańska próbuje budować sobie kapitał polityczny na tym z czego nie są zadowoleni obywatele Polski. Ukazuje Wałęsę jako zdrajcę, Okrągły Stół przyrównuje do Targowicy. Uznaje polską scenę polityczną za zepsutą. Krytykuje zarówno SLD, PO jak i LPR.

Partia określa się jako broniąca dobra ojczyzny.

„Praca i godne życie należą się wszystkim Polakom. Dlatego państwo powinno zagwarantować warunki umożliwiające zatrudnienie pozbawionych pracy rodaków oraz zapewnić im nieograniczony dostęp do opieki medycznej i edukacji. Państwo zobowiązane jest chronić i wspierać tradycyjną polską rodzinę, jako podstawową komórkę społeczną Narodu Polskiego.”

W programie poza urabianiem patriotycznym pojawiają się postulaty socjalne.

„System gospodarczy w Polsce opiera się na wolności gospodarowania i rzetelnej pracy wszystkich Polaków. Państwo powinno zabezpieczyć narodową gospodarkę przed nieuczciwą konkurencją obcego kapitału, a Polakom zapewnić ochronę przed ekonomicznym wyzyskiem. Majątek narodowy uzyskany pracą i wysiłkiem wszystkich Polaków powinien zaspokajać potrzeby całego Narodu Polskiego, a państwo zobowiązane jest chronić go przed kradzieżą i zawłaszczeniem.”

W rzeczywistości jest to jednak partia chcąca chronić robotników jedynie przed obcym kapitałem, a polskim już nie. W swoich postulatach LOS domaga się większych podatków dla banków i zagranicznych koncernów (nie wspomina o polskich), walką z bezrobociem, biurokracją oraz wycofaniem wojsk z Afganistanu.

Są to postulaty mające zachęcić masy i stworzyć wrażenie, iż Wojciech Podjacki i jego ekipa nie są ugrupowaniem faszystowskim. Prawda jest jednak taka, że ma już w swojej historii podpalanie domów Romów oraz morderstwa.

Na ich niekorzyść oprócz kwestii kryminalnych przemawia również fakt, że nic sobą nie reprezentują. Potrafią jedynie uprawiać propagandę na demonstracjach związków zawodowych czy lokatorskich w Gdańsku. Nie są w stanie niczego konkretnego zdziałać. Przekłada się to na ich wyniki w wyborach.

2002 – Wojciech Podjacki kandyduje na prezydenta Gdańska – ostatnie miejsce.

2005 – LOS łączy siły z Ruchem Odbudowy Polski, Ruchem Katolicko-Narodowym i Przymierzem dla Polski. Razem zdobywają w wyborach parlamentarnych 1,05 % głosów.

2010 – Po długiej przerwie LOS po raz kolejny próbuje swoich sił w wyborach. Stworzenie komitetu wyborczego o nazwie „Solidarny Gdańsk” wspólnie z lokalną Samoobroną, Ligą Polskich Rodzin, Prawicą RP Marka Jurka i innymi mniejszymi zrzeszeniami przynosi efekt. Wojciech Podjacki zajmuje przedostatnie miejsce w wyborach na prezydenta Gdańska.

2011 – Czterech kandydatów do Senatu RP. Wszyscy zajęli ostatnie miejsca.

Taki to LOS polskich faszystów. Skazani na polityczny niebyt potrafią jedynie terroryzować.

Jacob Burns

Dlaczego nie chcę iść głosować?

Publicystyka | Ruch anarchistyczny | Tacy są politycy | Wybory

Kapitalizm jest prostym ustrojem, trzeba tylko zdeprawować ludzi, zrobić z nich egoistów.

Polityka informacyjna w kapitalizmie zmusza ludzi do zastanawiania się nad sensem bezsensu. Celem jest skierowanie wysiłku ludzkiego w pozorne naprawianie Świata. A jeszcze lepiej, aby ludzie nie podejmowali żadnych działań przeciwko "ustanowionym prawom".

Większość dyskusji w massmediach jest o niczym, nakierowanych na pełną dezorientację społeczeństwa. Dyskutanci z premedytacją "młócą słomę" wprowadzając w błąd odbiorców. Organizatorzy programów TV zyskują na czasie i zdobywają materiał oponentów, lub po prostu mącą w głowach. Widzowie i słuchacze nic nie rozumieją z tych "dyskusji", nikt też nie wie gdzie początek, a gdzie koniec poruszanej sprawy. Jest to czyste działanie dezinformacyjne. A mimo to ludzie nie chcą iść głosować. Czyżby wiedzieli, że elita władzy oszukuje ich?
Skąd przeciętny wyborca wie, że np. polityk X oszukuje? To proste – zna zależności w społeczeństwie klasowym, dostrzega więzi jakie łączą ludzi. Wiedzę swoją opiera na obserwacji praktycznej. Widzi, że politycy są na usługach bogaczy, a bogaci oszukują zawsze. Wyborcy są więc świadomi więzi, jakie funkcjonują w ich społeczeństwie. "Błędem" burżuazyjnych propagandzistów jest traktowanie obywatela jako niedorozwiniętego politycznie osobnika.

Więzi moralne

Są podstawowymi regulatorami współżycia społecznego w najbliższych kontaktach, na co dzień. Pojawiają się one w mniej lub bardziej sprecyzowanych regułach codziennego życia – plemiennych, środowiskowych, religijnych, wojskowych itd. Ludzie w życiu codziennym są więc powiązani ze sobą więzami moralnymi. I w każdym wspólnym działaniu są uzależnieni od norm moralnych, muszą się im w pewnym stopniu podporządkować. Normy moralne są różne, mają zróżnicowaną wartość dla społeczeństw i globalnie lokują się dwu biegunowo:

Jednym słowem – to co najważniejsze dla społeczeństwa lokuje się w obszarze altruizmu, zaś wartości egoistycznych jednostek lokują się w strefie egoizmu. Pozostałe w strefie środkowej, ewoluują do któregoś z biegunów. Świat fizyczny jest binarny, dotyczy to także społeczeństwa w stanie walki. Politycy mają do wyboru cały zbiór norm moralnych. A co wybierają? W podzielonym klasowo społeczeństwie politycy korzystają z obszaru egoizmu i strefy środkowej, przeciągając masy na swoją stronę. Tak jest przyjęte w państwie kapitalistycznym i ponoć jest to "uzasadnione ekonomicznie". Wybrane normy mają wpływ na organizację państwa:

Z jakiego obszaru elita władzy wybierze normy, taki system organizuje dla ich obrony i takie mamy państwo. Linią radykalnie dzielącą zbiór norm jest stosunek do drugiego człowieka i do własności prywatnej.
Cała więc ta nagonka na komunistów, permanentne ich zwalczanie przez burżuazję, mordowanie członków partii komunistycznej itd., jest powodowane obawą przed naruszeniem zasad własności korzystnych dla burżuazji. Burżuazję nie obchodzi wcale religia, ani moralność czy demokracja, ale własność, którą kapitaliści zdobywają, i której bronią tworząc ku temu odpowiednie prawa. A własność to przestrzeń ekonomiczna, polityczna itd. Powinna ona należeć do wszystkich ludzi, ale jest przywłaszczana. Nawet kwestia samej sprzedaży ziemi jest wątpliwa z kontekstu moralności.

Normy moralne mogą dzielić lub jednoczyć ludzi. W "zbiorze egoizmu" normy dzielą społeczeństwo, tworzą podziały klasowe, zaś normy w "zbiorze altruizmu" jednoczą ludzi (integrują), stwarzają warunki do wspólnego działania i systematycznego postępu. Dezintegracja (wszelkie pluralizmy) są przejawem podziału społecznego i przyczyniają się do dezorganizacji państwa. Państwo "uwalnia ludzi" od wszystkiego, ale zabrania organizować się dla wspólnego działania. Na przykład nie można poradzić sobie z łapownictwem tylko dlatego, że ludzie są pozbawieni możliwości kontrolowania państwa. Człowiek, jeżeli nie ma kapitału, jest wolny czyli nikomu nie potrzebny. Pluralizm korzystny jest tylko w momentach historycznych (przejściowych), gdy trzeba wybierać nową drogę i czasem w technice.

Pytaniem podstawowym jest tu- kto tworzy konfliktowe normy, które dzielą społeczeństwo? Uczciwa odpowiedź na te pytania wskaże na nacisk elit i władzy (osób lub grup), którzy wpływają na innych, często z ukrycia.

U podstaw doskonalenia wszystkich norm moralnych leżą warunki życia, możliwości techniczne człowieka, tzn. "uwarunkowania ekonomiczne i rozwój techniczny (sił wytwórczych)". Jednakże w kapitalizmie "władza" może ograniczać aktywność ludzi, zmuszając ich do stosowania norm regresywnych.

Postępowanie egoistyczne próbuje się usprawiedliwiać na różne sposoby. Idee konkurencji wymyślone są właśnie dla uzasadniania egoizmu.
Jednak naturalnym (właściwym) motorem rozwoju społecznego jest współpraca – a nie konkurencja. Bez współpracy między ludźmi nie ma rozwoju, jakiegokolwiek.

Więzi moralne ewolucyjnie (powoli) lub rewolucyjnie (gwałtownie), przeistaczają się w normy prawne. Prawo to nie żaden "cudowny" twór, lecz przystosowanie norm moralnych dla różnych sytuacji, ich uszczegółowienie. Dlatego więzi prawne układają się analogicznie jak moralne, dwu biegunowo:

Więzi prawne

Wynikają z konieczności normalizacji i unifikacji życia społeczeństwa demokratycznego. W społeczeństwie podzielonym na klasy prawo służy do obrony interesów bogatych jednostek i grup. W teorii chodzi burżujom o zmniejszenie szans przestępcom. W praktyce zaś o możliwości prawnego przywłaszczania i pozbawienie szans oponentów klasowych. W społeczeństwie klasowym nadmiar norm prawnych tworzy się dla aktualnych i przyszłych "przestępców" w celu obrony własności elit. Nadmiar ustaw utrudnia orientację prawną każdemu człowiekowi. Prawnicy doskonale o tym wiedzą.

U podstaw wszystkich norm prawnych leżą zasady moralne. Zasady moralne wytyczają kierunek regułom prawnym, w dyktaturze bywa odwrotnie. Stąd powstawanie amoralnych (aspołecznych) przepisów prawnych. Normy prawne w państwie klasowym mają więc za zadanie, przede wszystkim, chronić zdobyczy materialnych grup władzy, a także– pozyskiwać nowe obszary. Jeżeli np. gospodarka opiera się na wyzysku kolonialnym, to opis prawny musi być ułożony tak, aby ten wyzysk usprawiedliwić. Z tego powodu właściciele (burżuazja) wynajmują polityków i media aby usprawiedliwiały praktyczne działania burżuazji. "Usprawiedliwione działanie" pozwala im z kolei swobodniej podejmować decyzje, a więc utrzymać zdobycze i pozyskiwać następne. W ten sposób powstają więzi polityczne.

Więzi polityczne wynikają z konieczności bezpośredniej obrony interesów materialnych klasy, grupy a także interesów indywidualnych. Chodzi przede wszystkim o ochronę wartości materialnych i pozyskania nowych dóbr. Jeżeli burżuazja przekona swych wyborców, to polityka staje się planem wspólnej grabieży innych klas lub narodów.

W burżuazyjnym systemie władzy istnieje podział ról. "Polityka" zaś jest jakby konkretyzacją ustawionego prawa, jej praktyczną stroną. Polityka to plan działań w oparciu o prawo, albo dla zmieniania prawa. Polityka w kapitalizmie to plan stanowienia prawa, albo zmiana prawa na korzyść silniejszych materialnie (przeprowadzana różnymi metodami). Ugrupowania polityczne bronią więc odpowiedniego obszaru posiadania, wartości (i norm), bronią odpowiednich grup społecznych, akceptujących odpowiednie normy.

Kapitaliści muszą bronić swej własności, nie mogą się podzielić, bo przestaną być kapitalistami. Muszą także rozszerzać stan posiadania, aby wzmacniać swoją pozycję i władzę. Z tego powodu sam kapitalizm ideologicznie opiera się na egoistycznych normach etycznych, tak było zawsze. Nie ma kapitalistów "uczciwych", ponieważ sama idea kapitalizmu zakłada wyzysk, a wyzysk to przecież oszustwo. "Uczciwy kapitalista" musiałby zapłacić robotnikom tyle co sobie, ale wtedy nie byłoby zysku, jakiego on oczekuje dla siebie.

W konsekwencji wszystkie działania polityczne w kapitalizmie służą obronie własności prywatnej. W tych wszystkich manewrach politycznych, które oglądamy na co dzień, chodzi tylko o pieniądze, lub o pozycję, którą dają pieniądze. Jednak fakt ten ukrywają oni za różnymi sloganami czy ideami zastępczymi, np. teoryjką o "naturze ludzkiej". I wtedy przeciętny człowiek nie jest w stanie w pełni uświadomić sobie wyzysku. Tylko intuicja podpowiada mu, że jest oszukiwany. Dopóki wyborca będzie oszukiwany dopóty jego aktywność wyborcza będzie ograniczona. Negowanie ceremoniału wyborów jest jedyną możliwą obroną wyborcy przed oszustwem politycznym. I niestety, jest to korzystne dla elity władzy.

O co tak naprawdę chodzi w różnych manewrach politycznych prezentowanych w mediach? Chodzi tylko i wyłącznie o obronę interesów:

    indywidualnych
    grupowych
    społeczeństwa

W szczególności zaś o prawo zdobywania i dysponowania własnością.
Wyborcy, wbrew pozorom, są tego świadomi. Dowodem tego jest m.in. fakt, że kłamią w ankietach przedwyborczych.

Politycy zaś uzasadniają swoje działania różnymi ideami. Praktycznie każdy człowiek jest nośnikiem jakiejś idei (lub kilku). Im więcej jest ludzi podzielających pewne idee, tym większe jest zgrupowanie wyborcze danej opcji politycznej. Skoro nośnikami idei są ludzie, można więc przyjąć, że dla propagandy wyborczej wyborca = nośnik idei. Tak wyborcy utożsamiają się z danym kandydatem. Jeżeli kandydat wyrazi te same idee co wyborca, uzyskuje poparcie. Kandydat może więc dowolnie oszukiwać udając zrozumienie dla idei swoich wyborców. Nikt go nie ukarze za to kłamstwo, a Konstytucja go obroni.

W normalnych warunkach (demokratycznych) kandydaci, wybierani posłowie, powinni różnić się między sobą programem politycznym i postawą moralną. W rezultacie wyborcy mieliby szansę na wskazanie kandydata preferującego postęp. Obecnie nie pozwala na to schemat "demokracji amerykańskiej". Polega ona na tym, aby stworzyć sytuację, w której wyborca nie ma z czego wybierać! Obecnie jest tak, że jeden kandydat broni interesów drobnej burżuazji, a drugi – najbogatszych. Czyli obaj reprezentują kapitalistów. Na polu wyborczym pozostaje tylko dwóch i z czego tu wybrać? "Demokracja amerykańska" polega też na pozornym znoszeniu różnic w programach wyborczych obu kandydatów. Jeżeli więc kandydaci są w tym samym ideowym punkcie, to jakaż różnica dla wyborcy kogo się wybierze?

Dla burżuazji najlepiej byłoby, aby wyborcy umieścili swoje poglądy w zbiorze egoizmu. Wówczas sprawa jest jasna– burżuazja może wystawić jakiegokolwiek kandydata. Ludzie mają jednak rozmaite poglądy i w praktyce europejskiej prawica musi uwzględniać siłę lewicy.

W momencie, gdy ludzie stwierdzą, że między kandydatami na posłów nie ma różnicy, to nie głosują. Po prostu nie idą na wybory. Konstytucja na to pozwala, bo jest to na rękę burżuazji. Najbrutalniej stwierdzając: jeżeli wyborcy mają wybierać tylko między "szmatą" a "ścierką", to frekwencja wyborcza zawsze będzie mała. I tak jest w całej Europie.
Obecnie checa przedwyborcza sprowadza się do tego, aby w kampanii wyborczej oszukać i ogłupić do reszty wyborcę, przesunąć jego myślenie na odpowiedni obszar norm.

Wszystkie procesy zachodzące w zbiorach norm moralnych i prawnych są uzależnione od wiedzy społecznej. Dlatego burżuazji tak bardzo zależy na ograniczeniu wiedzy społeczeństwa, ograniczenie do istotnych informacji. Władza burżuazji deprecjonuje istotną wiedzę i nauczanie w różny sposób:

    Niszcząc źródła informacji istotnej (która ujawnia prawdę)
    Podaje informację przekształconą: negując informację istotną (oszukuje)
    Podaje informację zastępczą – negując informację istotną (aby zająć uwagę społeczeństwa pozornymi problemami)
    Podaje nadmiar informacji aby – człowiek stracił orientację, pogubił się w normach i ideach. W wyniku tego – zacznie działać na "impuls" mediów

Różne opisy "teoretyczne" i mylne interpretowanie faktów służą kapitalistom wyłącznie do kamuflowania wyzysku. Zachodzi wyjątkowo perfidna dezinformacja społeczeństwa, prowadzona przez lata. Propaganda burżuazyjnych ideologów robi wszystko dla obrony stanu posiadania bądź planów zdobywania.

Czasem więc wogóle nie warto zastanawiać się nad jakąś wypowiedzią czy referatem, zwłaszcza w prasie burżuazyjnej (innej obecnie praktycznie nie mamy). Pełno jest kłamstw w pismach, w Internecie. Jedni zżynają od drugich aby nadmiarem "informacji" wpędzić czytelnika w matnię informacyjną i politycznie zdezorientować.

Tekst do redakcji podesłał Altar.

Zaburzenia psychiczne w kapitalizmie oczami "psychola"

Publicystyka

„Zakończyć cyrk gdzie głównym punktem programu
Jest reanimacja stanów, które nigdy już nie staną
Na nogi, i znowu wieczór ma smak podłogi
Gdybym tylko się podniósł, dobrze wiedziałbym co zrobić...”

A.J.K.S. – Brak ofiar w ludziach

Osobowość schizotypowa, neuroza, amotywacja, zaburzenie obsesyjno-kompulsywne, fobia społeczna – te medyczne terminy, są synonimami ogromu cierpienia jakiego doświadczyłem w dzieciństwie i wczesnej młodości. Z jednej strony, uniemożliwiały one normalne funkcjonowanie, z drugiej strony, wyobcowanie społeczne będące ich skutkiem, było jedną z przyczyn moich wnikliwych dociekań dotyczących niesprawiedliwości społecznej i duchowej kondycji człowieka – tak stałem się anarchistą.

Zajęło mi ok. dwudziestu lat, by ogarnąć się i zacząć funkcjonować w miarę normalnie. Chociaż zaburzenia wyleczone i tak odbijają się echem przez całe życie – wciąż na sytuacje stresowe reaguje patologicznie. Nadmierną agresją, depresją lub narkotyzowaniem się. Pisząc ten tekst, powoli wychodzę z kilkumiesięcznego epizodu hardkorowej depresji, leczonej ogromnymi ilościami THC, oraz w mniejszych stopniu alkoholem i amfetaminą (nie polecam). To właśnie owa depresja sprawiła, że projekty LA-RAGE.PL, zin Czarny Rynek, oraz Living Proof stanęły w miejscu, za co przepraszam wszystkich ludzi, których robiłem w chuja zawalając terminy, nie odpisując na maile itp. –współpracowników z L. Proof Gang, znajomych, oraz tych, dla których ważna jest nasza praca.

To doświadczenie, dało mi jednak dużo okazji do przemyśleń i zredefiniowania tego, co dla mnie ważne. Tutaj pobieżnie i na szybko podzielę się garścią swoich refleksji.

Pierwszą kwestią jest medykalizacja i indywidualizacja depresji, neurozy i innych zaburzeń. Jest to ogromny błąd, tylko trochę mniejszy od błędu jakim jest kryminalizacja narkotyków. Zaburzenia psychiczne i emocjonalne oraz zażywanie narkotyków często idą ze sobą w parze, z przyczyn wiadomych tylko dla tych, którzy przeszli przez to hardkorowe gówno. W zasadzie zarówno medykalizacja zaburzeń, jak i kryminalizacja narkotyków jest sposobem na zrzucenie całej odpowiedzialności za życiowe tragedie na jednostkę – system, władza i społeczeństwo umywają ręce od krzywd jakie wyrządzają tym, którzy przyszli na świat, przegrani już na samym starcie.

Bierzesz narkotyki? Łamiesz prawo, więc sam umieszczasz siebie na marginesie społeczeństwa. Ale spokojnie – wpierdol na komendzie i wyrok sądowy na pewno ci pomogą. Mówisz, że palisz skręta, gdyż przedwczoraj walczyłeś sam ze sobą o przeżycie? To idź do lekarza, ty roszczeniowy biedaku! Lekarz przepiszę ci na receptę jakieś pierdolone pastylki, które uczynią z ciebie nie myślące warzywo i ewentualnie sprawią, że będziesz miał siłę iść do pracy.

Nie zrozumcie mnie źle – depresja jak i inne mentalne problemy, są oczywiście zagadnieniem medycznym i jednostkowym, ale nie w tak dużym stopniu jak nam się wydaje. One nie biorą się z powietrza, nie są samostwarzane przez chorą osobę, nie są determinowane przez geny (tak właśnie!). Musiały mieć jakiś grunt, na którym wyrosły. Pierwszym z nich, jest sytuacja społeczno – ekonomiczna danej osoby i jej rodziny, czyli czynnik jak najbardziej społeczny, nie jednostkowy. Drugim, są traumy i domowe patologie z dzieciństwa, które też są zagadnieniem społeczno – ekonomicznym w dużo większym stopniu, niż się wydaje „specjalistom” wierzącym w liberalną religię.

Krótko i prosto – jeżeli żyjesz w ciągłym strachu przed utratą pracy, zadłużeniem, wykluczeniem społecznym, to w pewnym momencie, umysł skatowany tak dużą ilością hormonów stresu (zobacz: kortyzol), zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Często działa tu mechanizm błędnego koła – nie masz pracy, masz deprechę, a przez deprechę, aktywne szukanie pracy z dnia na dzień i z tygodnia na tydzień staje się coraz trudniejsze… Żeby nie być gołosłownym:

„Fried (Fried, 1982) negatywne doświadczenia życiowe, wynikające z przynależności do niższych warstw społecznych, nazywa stresem endemicznym. Definiuje on stres endemiczny jako utrzymujące się poczucie niedoboru, trwałe poczucie straty lub deprywacji i doświadczanie braku odpowiednich zasobów zaradczych. Sugeruje, że stres endemiczny powoduje subtelne i subkliniczne oznaki apatii, alienacji, wycofania, zaprzeczenia emocjom, obniżonej produktywności i rezygnacji.
(…) Dane epidemiologiczne wykazują istnienie ścisłego związku pomiędzy niskim statusem społecznym a zwiększoną zachorowalnością na takie zaburzenia lękowe jak: lęk paniczny (Eaton i wsp., 1994), fobia społeczna (Furmark i wsp., 1999), agorafobia (Boyd i wsp., 1990), fobie proste (Magee i wsp., 1994) i zaburzenia lękowe uogólnione (Wittchen i wsp., 1994).”

[Dorota Frydecka „Nierówności ekonomiczne a choroby psychiczne”, Oblicza nierówności społecznych (Warszawa 2007)]

W tym momencie, jedyną jednostkową predyspozycją jest to, jakiego rodzaju zaburzenie/a wytworzą się w twojej psychice. Dla jednego będą to zaburzenia lękowe, dla innego depresja, dla dziewczyn bulimia/anoreksja, a dla przećpanego mózgu być może schizofrenia. Do wyboru, do koloru.

Kolejną społeczno-ekonomiczną przesłanką, są traumy dzieciństwa i rodzinne patologie. Jeżeli będąc dzieckiem, chciałeś żeby twój ojciec umarł, lub też przystawiałeś do twarzy pijanego ojca rozgrzane do czerwoności żelazko by go „uspokoić”, czy możesz w sposób normalny rozwijać się i robić karierę? Ułatwię wam zadanie i udzielę odpowiedzi zaczerpniętej z doświadczenia mojego i mojego ziomka z Living Proof – otóż nie. Przez następnych parę, lub parę naście lat będziesz powracał do względnej normalności.

Dla katolicko – prawicowych zakutych łbów, patologie to zagadnienia natury moralnej. Dla nas lewicowców, również. Jest tylko jedna mała równica – my dostrzegamy, że połowa ciężaru tych tragedii nosi znamiona społeczno – ekonomiczne. Zabierz rozpacz i beznadzieję biedy, a zabierzesz ponad połowę domowych tragedii. (Interlokutorzy z klasy średniej, proszeni są o nie zabieranie głosu w tej dyskusji, z powodu braku danych empirycznych).

Kolejną kwestią jaką dane mi było zrozumieć jeszcze lepiej, jest to, że granica między zdrowiem a chorobą psychiczną jest bardzo płynna i bardzo umowna. I nie jest to tylko mój wymysł, lecz teza podzielana przez dużą ilość specjalistów, nie tylko tych z nurtu antypsychiatrii.

Co więcej – zdrowie i choroba psychiczna, to etykietki dość mocno uwarunkowane kulturowo. Jeżeli coś pierdolnęło ci w uzwojeniach mózgowych i masz paranoje, fobie lub depresję, jesteś niezdolny do pracowania i konsumowania – jesteś chory. Jeżeli wykształciłeś w sobie osobowość narcystyczną, lub dyssocjalną – będziesz świetnym menedżerem, przedsiębiorcą, lub celebrytą. Osobą stawianą za wzór, raczej nie kojarzoną z jakimkolwiek zaburzeniem. To tylko jeden z wielu przykładów na to, że choroba i zdrowie są postrzegane w dość dużym stopniu przez pryzmat społecznej przydatności i wydajności.

Jeżeli cierpisz na fobię społeczną, którą utrudnia ci wydajną pracę – jesteś chory. Jeżeli cierpisz na pracoholizm zubażający twoje życie – i tak będziesz stawiany za przykład. Jeżeli jestem biseksualistą – powinienem się leczyć i wyspowiadać. Jeżeli mój ziomek ma paranoje i obsesyjne myśli na temat bycia zdradzonym przez dziewczynę – widocznie ceni sobie wierność i katolickie wartości rodzinne.

Jakiś czas temu, spotkałem starą znajomą z Kozanowa – wrocławskiej mekki hip hopu. Przy rozmowie o wspólnych znajomych, padło stwierdzenie o H., moim ziomku z którym zacząłem malować graffiti 13 lat temu. Chodziło o to, że jest ponoć „przećpany”, gdyż wyizolował się, jest w swoim świecie i nie da się pogadać z nim normalnie. Trochę czasu zajęło mi zrozumienie, że koleś, któremu zmarła matka parę lat temu i który też od zawsze klepał biedę, być może również ma depresję. Tylko że zrozumienie tego typu kwestii w naszym społeczeństwie jest nikłe. Dla szarej masy, zwanej też niekiedy przeze mnie bydłem, jesteś po prostu leniwy, mało przedsiębiorczy, niedostosowany (pewnie dlatego, że nie wierzysz w boga).

Ale cóż się dziwić, skoro w szkołach naucza się obowiązkowo religii, zamiast psychologii – jednej z najważniejszych nauk jakie mogą człowieka dotyczyć. Ta sama ignorancja tyczy się również ruchu anarchistycznego, ale to temat na osobny artykuł…

Jedno jest pewne – życie w kapitalistycznym społeczeństwie, które jest niczym innym jak wegetowaniem w ciągłym strachu i stresie, sprzyja i będzie co raz bardziej sprzyjać powstawaniu zaburzeń psychicznych. Przygotujcie się.

Dawka DDA – Living Proof Gang

Egipt oraz Izrael: Armia poborowa - ludzie wypowiadają się

Militaryzm | Publicystyka

Witam czytelników oraz czytelniczki ponownie. Udałem się daleko o wiele setek km od Kairu by ochłonąć z przeżytych niebezpiecznych sytuacji, dzięki temu mogę porozmawiać z ludźmi, którzy sami wypowiadają się na tematy, które mnie interesują i możliwe że i Was.

Poruszę temat armii egipskiej, lecz także odniosę się do moich obserwacji z Izraela. Wcześniej miałem okazje przebywać w Izraelu i Palestynie przez 3 miesiące. Arabowie i Arabki nie muszą iść do armii, lecz reszty społeczeństwa obowiązuje pobór przymusowy. Z rozczarowaniem słuchałem oraz dyskutowałem (jeśli dało rade) z Izraelczykami (obu płci) na temat armii, gdyż większość społeczeństwa jest nastawiona do armii bardzo pozytywnie, wyrażając nacjonalistyczny i patriotyczny entuzjazm. Tylko kilka procent społeczeństwa izraelskiego jest przeciwnych działaniom armii czy to na terenach okupowanych w Palestynie czy wobec zachowań żołnierzy w stosunku do aktywistów/aktywistek, bezdomnych, uchodźców/emigrantów, Palestyńczyków z izraelskim dowodem tożsamości. Tylko 4 procent społeczeństwa (wiadomo omijamy Palestyńczyków i Palestynki w Izraelu) sprzeciwia się wojsku (ten odsetek trzeba jeszcze podzielić na tych politycznie świadomych i na tych sprzeciwili się z innych powodów jak niechęć rozstania się z partnerem/partnerka itp). Co ważne ten mały odsetek politycznie świadomych obdżektorów działa aktywnie uczestnicząc w rożnych informacyjnych akcjach jak i demonstracjach czy akcjach bezpośrednich, a są to naprawdę odważne osoby narażające się na areszt, postrzelenie ostra amunicja, kula gumowa czy granatnikiem gazowym. W areszcie są bici aktywiści.

Powoli ludzie w Izraelu organizują coraz więcej akcji jak i demonstracji w obronie praw człowieka czy praw cywilnych, co tym idzie jest szansa że się zmieni stosunek ludzi do armii jak będą ubożeć.

Powróćmy do Egiptu teraz. W Egipcie jestem ponad 5 tygodni. Wcześniej pisałem o niechęci Beduinów na Synaju do armii, co wiąże się z zabieraniem im wolności do której są przyzwyczajeni (mowa o mężczyznach żyjących tradycyjnie, lecz także o tych którzy maja biznes z turystami i są niezależni finansowo od państwa, na własną rękę pracując). Ogromne demonstracje sięgające 2 milionów w stolicy Kairze jak i również duże w innych miastach przeciwko dyktaturze wojskowej pokazują niechęć społeczeństwa egipskiego do SCAF czyli armii jak i samej policji.

Tak jak w przypadku Izraela jest poparcie dla armii tak w Egipcie sytuacja jest diametralnie inna. Nie tylko z tego powodu że ludzie maja dość korupcji, nadużywania władzy policji i armii mordujących cywili, aktywistów/aktywistki, torturujących i bijących na ulicach czy w swoich jednostkach, czy strzelających to emigrantów próbujących przedostać się do Izraela będącego przystankiem do ich dalszej podroży. Tu w Egipcie pobór jest przymusowy jak w Izraelu, lecz nie obejmuje kobiet. W Izraelu pobór jest na 3 lata dla obu płci. W Egipcie w zależności od tego czy mężczyzna uczęszczał do szkoły oraz na studia, przydziela się mu od 2 do 3 lat zabrania wolności.

Ludzie unikają wojska, i nie słyszałem o przypadku jak dotąd by ktoś dobrowolnie szedł w obecnych czasach do armii mimo przymusu. Jak wszędzie władza ma głęboko w poważaniu co myśli obywatel i nie myta się o opinie go tak i w Egipcie nie jest inaczej.

Moi rozmówcy opowiadają o łapankach mężczyzn na ulicach. Armia i policja łapie ich i sprawdza wiek mężczyzn oraz czy odbyli służbę wojskowa. Ci którzy są bardzo młodzi powiadamiani są, że następnego dnia lub w bardzo krótkim odstępie czasu zostaną zabrani do wojska jeśli sami nie stawia się w terminie. Ci, którzy są starsi bez jakiejkolwiek skończonej szkoły są natychmiast zabierani w kajdankach za wymigiwanie się od służby.
Tak też było w jednej południowej egipskiej miejscowości, gdzie chłopak w strachu przed wojskiem żegnał się z moimi rozmówcami. Został poprzedniego dnia wyłapany i nakazano mu odbyć służbę wojskową.

Łapanka na młodych mężczyzn jest przeprowadzana na większa skale w związku z sytuacja w kraju, protestami przeciw dyktaturze i rządowi. Rząd bez tych chłopaków nie miałby komu dawać broni oraz tarcz, czołgów i scottów, a co tym idzie byłby słaby i szybko ludzie zmietli by go z ziemi. Władza boi się i zmusza młodych mężczyzn do obrony jej kapitału.

Jak moi rozmówcy opowiadają z własnych przeżyć, w wojsku stosowane są tortury jak i przemoc fizyczna wobec poborowych.

Tu dyktatura może szybko się posypać jeśli poborowi odrzuca broń i zrzucą mundury przyłączając się do ludzi w większej skali niż przed rokiem podczas rewolucji, która była wymierzona głównie w dyktatora Mubaraka. Teraz protesty wymierzone w armię i policję mogą podziałać mocniej, jak i sama przemoc wobec ofiar łapanek. Kto wie czy nie będzie zbrojnego buntu samych poborowych. Można gdybać co będzie, jedno jest pewne, że protesty wobec dyktatury wojskowej nie ustają i świadomość polityczna rośnie.

Wcześniej gdybałem w publicystyce, że ludzie nie dadzą się omamić Bractwu Muzułmańskiemu w rocznice rewolucji i zamienić ją w święto, i zamienić rocznicę rewolucji w kontynuacje. Tak się też stało. Oby Ludzie nie stracili siły i gniewu organizując się sami.

Pozdrawiam

Nowa ekranizacja starej opowieści

Publicystyka

Portal publicystyczny Nowy Ekran wyrasta na pretendenta do roli hegemona ideowego, który ma ambicję wyznaczać horyzonty rodzącego się ruchu protestu przeciw istniejącemu ustrojowi. Nowy Ekran zdołał, zdaniem jego autorów, „złamać monopol narracyjny mediów mainstreamowych”.

Wśród wielu innych, zwraca uwagę pewien tekst, który można nazwać programowym, opublikowany przez Mariusza Giereja, znanego też pod pseudonimem „Mariovan” po wydarzeniach z dnia 11 listopada 2011 w Warszawie. Chodzi o tekst p.t. „Nowy podział polityczny”.

Autor twierdzi, iż odkrył prawdziwą stawkę, o którą toczy się gra i że dotychczasowe spory są jedynie „ściemą dla idiotów”. Tezą artykułu jest to, iż wydarzenia związane z „Marszem Niepodległości” spowodowały wyłonienie się wyrazistego podziału na scenie politycznej, który nie przebiega już wedle konwencjonalnych wyobrażeń. Przy bliższych oględzinach zobaczymy jak bardzo autor jeszcze tkwi w tych anachronicznych podziałach i jak dalekie od trzeźwości jest jego spojrzenie. Ale nie uprzedzajmy wniosków. Najpierw zacytujmy główne tezy autora.
Najpierw ogólny opis sytuacji:

„I CHOĆBYŚCIE NIE WIEM JAK ZAKLINALI RZECZYWISTOŚĆ TO ZDAJCIE SOBIE SPRAWĘ - TRWA WOJNA. Do tej pory można było ją nazwać zimną ale wchodzi ona w fazę gorącą. Wojna między Wolnościowcami a Totalitarystami. Wolnościowcami reprezentującymi ideę państw narodowych i wolności człowieka, a drugą stroną Totalitarystów (zastanawiam się czy nie należałoby to nazwać nowym FASZYZMEM) gotowych poświęcić i podporządkować swój kraj, wolności obywatelskie, kulturę, moralność, pewnej ponadnarodowej idei i mrzonkom np. Unii Europejskiej.”

Na wstępie więc każdy czytelnik musi się zdecydować, czy jest zwolennikiem mrzonek, czy też wolności. Tak postawione pytanie wydaje się cokolwiek tendencyjne, ale brnijmy dalej. Następuje po tym bardziej dokładna już charakterystyka przeciwnika, którego wyobraził sobie autor:

„Zacznijmy od Totalitarystów. Jest to w sumie dość wydawałoby się kuriozalne i karykaturalne połączenie komunistów i wielkich kapitalistów - geszefciarzy (bankierów, korporacji, mediów, wysokiego szczebla biurokratów). Połączenie to, ta symbioza, tych dwu środowisk wydaje się w gruncie rzeczy niemożliwa i absurdalna. Ale tylko pozornie. [...] Obie grupy mają wspólny cel, zniszczyć wszystko co może łączyć ludzi i powodować, że będą przeciwstawiać się totalitarymowi: rodzinę, religię, państwa narodowe, kulturę narodową. Pragną uczynić z ludzi marionteki, którymi da się kierować za pomocą mediów opanowanych przez te środowiska.”

Uff, trochę duszno. No dobrze, to teraz zapoznajmy się z pozytywnymi bohaterami:

„Wolnościowcy - Tu jest zupełne pomieszanie z poplątaniem. Tak naprawdę ciężko wskazać jedno środowisko. W ten "worek" można wrzucić, prawdziwych liberałów, konserwatystów, prawdziwych socjalistów. Ze względu na wielkie rozdrobnienie tych środowisk ja bym zaryzykował wskazanie kilku cech, które charakteryzują te środowiska. Ludzie Ci są przede wszystkim przywiązani do pewnych wartości. Mogą to być wartości takie jak: państwo narodowe (przy nie zamykaniu się na współpracę z innymi krajami), wartości moralne, religijne, poczucie odpowiedzialności za społeczeństwo i rodzinę. Środowiska te charakteryzuje daleko posunięty sceptycyzm lub wręcz wrogość w stosunku do ponadnarodowych organizacji uzurpujących sobie prawo do narzucania swojej woli całym narodom lub jednostkom. W tej części środowisk często tkwi ponad przeciętne umiłowanie wolności i postrzeganie jej jako wartości nadrzędnej i gwarantującej rozwój społeczny i gospodarczy. Nawet patrząc na socjalistów z tej grupy można dostrzec, że za chęcią pewnych uregulowań również stoi pomysł na zachowanie wolności często z myślą o pracownikach. Wspólną cechą jest umiłowanie swoich korzeni. Krótko mówiąc państwa.”

Mariusz Gierej chciałby chyba zostać nowym mesjaszem uniwersalnego, społecznego ruchu oporu przeciw nadużyciom władzy. Podstawowym jednak fałszem koncepcji Giereja jest traktowanie państwa narodowego jako gwaranta interesów społeczeństwa wbrew „totalitaryzmowi”. Przede wszystkim należy przypomnieć, iż idea Unii Europejskiej nigdy nie negowała państw narodowych, a jedynie centralizowała ich moc decyzyjną, pozostawiając państwom narodowym troskę o egzekwowanie na gruncie lokalnym odgórnie podjętych decyzji. Tak więc państwo narodowe jest i będzie potrzebne Unii Europejskiej, jako policjant i poborca podatkowy. Eksperymenty polegające na łączeniu sił państwowych w jeden organizm ponadpaństwowy (takich jak Frontex w dziedzinie polowania na imigrantów na granicach Unii Europejskiej), są jak na razie jedynie eksperymentami. Gros roboty represyjnej pozostawia się nadal w kompetentnych rękach lokalnej bezpieki.

Drugim podstawowym fałszem jest twierdzenie, iż jedyne więzi, jakie mogą przeciwstawić się „totalitaryzmowi”, to rodzina, religia, państwa narodowe i kultura narodów i że dążeniem tej „złej” lewicy jest ich zniszczenie (w odróżnieniu od tej „dobrej” lewicy, która sądząc z opisu autora w zasadzie jest prawicowa). Zacznijmy od tego, że proces pozbawiania społeczeństwa wpływu na decyzje polityczne, ograbiania pracowników z wytworzonych przez nich owoców pracy, czy wyrzucania emerytów i samotnych matek z dziećmi na bruk i monopol informacyjny rządu, czyli to, co można by w skrócie nazwać nowym „totalitaryzmem”, bezsprzecznie istnieje i występuje w coraz większym nasileniu. Tu nie ma żadnej kontrowersji i ludzie o najróżniejszych poglądach mogą skonstatować to samo. Zjawiska, które do tego doprowadziły nie mają jednak absolutnie nic wspólnego z „zanikiem religii, państwa narodowego, czy kultury narodowej”, gdyż są to zjawiska należące do samej natury władzy (tej politycznej i tej ekonomicznej). Można stwierdzić korelację indoktrynacji ideologicznej, narodowej i religijnej ze stopniem zniewolenia społeczeństwa (gdyż indoktrynacja religijna i nacjonalizm mogą skutecznie pełnić rolę narzędzi panowania). Ale nie sposób udowodnić, że zabarwienie ideologiczne indoktrynacji (lewicowe lub prawicowe) ma znaczenie dla głębi zniewolenia. Ten czynnik jest zależny od zupełnie innych okoliczności, a mianowicie od skali społecznego sprzeciwu wobec tyranii, lub jego braku.

Co więcej, więzi, które mogą pozwolić zawiązać zmowę powszechną przeciw tyranii nie muszą się opierać na podziałach symbolicznych, które ze swojej natury podlegają różnym ocenom światopoglądowym i raczej dzielą zamiast łączyć. Realną podstawą do działania jest obrona naszych wspólnych interesów jako lokatorów, pracowników, użytkowników kultury i transportu publicznego, potencjalnych pacjentów i odbiorców przyszłych lub teraźniejszych świadczeń emerytalnych. To jest wspólne przeważającej większości społeczeństwa i nie jest możliwe wytworzenie prawdziwie spójnego ruchu społecznego nie budując na tej podstawie. Wszelkie podziały kulturowe i symboliczne, budowane w poprzek tych realnie istniejących potrzeb i interesów, służyć mogą tylko osłabianiu potencjału ruchu społecznego protestu, a więc przyczyniać się do jeszcze skuteczniejszego zniewalania społeczeństwa przez władzę.

Zamiast wykuć oręż, za pomocą którego społeczeństwo miałoby szansę zrozumieć swoje realne położenie i zatrząść w posadach gmachem totalitarnej władzy, pan Gierej chce nas skierować na manowce wojen kulturowych, w których zwolennicy lewicowych idei będą się ścierać ze zwolennikami idei prawicowych. Będzie to gwarancją dalszego spokojnego trwania kasty rządzącej, której łatwo będzie rozgrywać marionetki w teatrze pozorów i symboli, bez podważania fundamentów panowania rosnącej i coraz bardziej pozbawionej skrupułów elity urzędniczej i korporacyjnej.

Dramat Magdy

Publicystyka

Zastanawiałem się od czego zacząć, jak ugryźć ten temat, podejść do tej sprawy. Nie mogłem jednak go nie poruszyć z powodu wagi problemu, jaka z niej wynika. W końcu wydawać by się mogło, że to bardziej sprawa medialna, kryminalna i show byłego detektywa Rutkowskiego niż problem dotykający szerszego ogółu społeczeństwa. Czy jednak? Matka Magdy postąpiła rzeczywiście niegodnie, zakopując dziecko w gruzach dawnego budynku kolejowego, na skraju parku imienia Żeromskiego w Sosnowcu. Każdemu należy się godny pochówek. Co do reszty zdarzeń, nie mnie osądzać tą dziewczynę oraz jej postępowanie. Być może było, tak jak mówiła. Niemniej jednak nie żyła ona w próżni, z dala od skupisk ludzkich, jak pustelniczka. Problem niej samej musiał istnieć już dużo wcześniej, tylko sąsiedzi nie chcieli widzieć oraz wiedzieć, co dzieje się za ich ścianą. Nie jest to problem odosobniony.

Dwoistość charakteru polskiego społeczeństwa, z jednej strony nas to nie obchodzi, bo to nie nasza sprawa, bo to nie nasze dziecko, a z drugiej wielki dramat, szkoda małego dziecka, wielkie współczucie przy kamerach telewizji, czyni nas ludźmi emocjonalnie wypalonymi, zdatnymi mówić tylko ogólnikowe frazesy przed dziennikarzami. TVN świetnie to pokazuje, jak można zrobić z tego lub podobnego nieszczęścia show medialne, przerywanego reklamami. Czy naprawdę jesteśmy jeszcze w stanie odczuć jakkolwiek emocje? Otóż moim zdaniem, nie. Przez to, że nie tyle wypala nas telewizja karmiąca dwadzieścia cztery godzin newsami w pogoni za każdą sensacją (na nią już też nie mamy nawet czasu), ale przede wszystkim praca. Sfrustrowani, bezradni czekamy do dziesiątego każdego miesiąca na wypłatę, zastanawiając się czy starczy nam na czynsz i inne rachunki, jedzenie o innych rzeczach nie wspominając. Warunki pracy, brak pewności, co będzie za tydzień, dwa, trzy tygodnie, miesiąc, rok z nami oraz naszymi rodzinami sprawia, że nie interesują nas inni oraz ich problemy. Zamykamy się coraz bardziej w swoich domach, mieszkaniach, przerzucamy wszystko inne na organizacje pozarządowe, tak jakby od nas nie zależało nic.

Samych organizacji nie tworzą ludzie o szlachetnych zaletach, a często trafiają tam osoby równie sfrustrowane, co reszta społeczeństwa, po zawodowych klęskach, którym nic się lepszego nie trafiło. Takie osoby są mało skuteczne, poza przerzucaniem papierów z jednego na drugi kraniec biurka, wysłuchiwaniem dramatów ludzkich i przytakiwaniem, że jest faktycznie źle, ale nie mogą nic zrobić nie mając środków na pomoc, a potem odsyłają od przysłowiowego Annasza do Kajfasza.

Wracając do sprawy półrocznej Magdy, nie jest to sprawa wyłącznie jej młodych rodziców czy dziadków. To także sprawa nas wszystkich. Katarzyna W. (bo teraz w mediach się tak mówi o niej, ze względu na to, że jest zatrzymana na dwa miesiące), matka małej dziewczynki już zresztą osądzona medialnie i przez resztę naszego „chrześcijańskiego” społeczeństwa, będzie - czego jestem pewien - zaszufladkowana, jako typowa osoba z patologicznej rodziny. Oczywiście tak jest najłatwiej, najprościej wytłumaczyć naszą bierność. A z czego się bierze ta patologia? Z biedy, bezradności, z brak perspektyw. Przy zmniejszeniu z roku na rok nakładów na opiekę zdrowotną, społeczną, edukację, przy zamykaniu szkół, przedszkoli oraz żłobków taka sytuacja będzie się pogłębiać.

Takich sytuacji, może nie tak spektakularnie medialnych jak ta, jest coraz więcej. Godzimy się na to wszystko, tłumacząc sobie, bo przecież jest kryzys, więc muszą być cięcia finansowe, a z tych oszczędności będziemy korzystać, jako społeczeństwo. Nic bardziej mylnego. To nie jest żadne usprawiedliwienie. Pogłębi jedynie dysproporcję między bogatymi a biednymi. Są bowiem rzeczy, które państwo nie bacząc na nic, musi gwarantować swoim obywatelom, inaczej staje się fasadą, kombinatem do zarabiania pieniędzy, miejscem bezwzględnego wyzysku, krainą geograficznie-historyczną, miejscem przypadkowej zbiorowości, która żyje obok siebie, jak wolne atomy. Zresztą Polska stała się już dawno taką fasadą i jako państwo kompromitowało się nieraz i pewnie nieraz jeszcze będzie to robiło.

Zresztą naszym władzom państwowym oraz samorządowym na tym zależy. Bo w końcu źle wyedukowanymi, nie znającymi swoich praw ludźmi, łatwiej manipulować, i ich kontrolować, nazywając to jeszcze społeczeństwem. Wtedy niczym w teorii Darwina, w tym systemie, słabsze jednostki giną, silniejsze przetrwają. Są przecież sami sobie winni. Przy tak skompromitowanym obecnym systemie pomocy społecznej i źle pojętym indywidualizmie, mała Magda i jej bliscy nie mogli liczyć na interwencję z zewnątrz. Przecież to była normalna rodzina, mówią ich sąsiedzi. Ja na miejscu dziennikarzy zadał bym pytanie. Co wiedzą także sąsiedzi o tej sprawie? Wtedy sprawa wyglądałaby inaczej. No, ale wtedy nie byłoby tak prosto przedstawić sprawy w telewizji. Mielibyśmy do czynienia z winą, która obciążałaby nie tylko matkę, ale i inne osoby. Lepiej mieć jedną winowajczynię i żądać jej ofiary. Reszta jest mało ważna.

Nie mówiono także w kontekście tej sprawy, o innych przypadkach, gdzie rodzice nie są w stanie materialnie wychowywać dzieci, chodź emocjonalnie są z nimi związane, czują strach oraz bezradność, która towarzyszy im codziennie. Często to doprowadza ich do dramatycznych decyzji i sytuacji, z odebraniem im ich dzieci przez opiekę społeczną włącznie. Ich dzieci, wysłane do domu dziecka, z którego wychodzą po latach, są tak samo bezradne wobec życia, jak przedtem ich rodzice, potem sami mają dzieci i stają często przed podobną tragedią. Jak widać nikomu z decydentów nie zależy na przerwaniu tego zamkniętego kręgu. Jeśli już udaje się rodzicom materialnie przetrwać dzięki temu, że mieszkają kątem u rodziców, uważani są za prawdziwych szczęściarzy.

Nie interesuje mnie w tej sprawie show pana Rutkowskiego, relacji medialne, ale to, co liczy się w sprawie małej Magdy najbardziej, a co umyka opinii publicznej - dramat jej matki. Nawet jeśli Katarzyna W. była niedojrzała emocjonalnie, niezrównoważona psychicznie o czym się mówi, to przecież, jak pisałem wyżej, nie żyła w próżni. Ktoś mógł zareagować, interweniować. Ktoś z bliskich czy sąsiadów. Lepiej jednak być sędzią w takich sprawach, dobrze się wtedy czujemy i usprawiedliwiamy swoją bierność. Zaczynamy przypominać, jako społeczeństwo, chór z greckich tragedii. Śpiewamy to samo, co inni, bez namysłu, jaka jest prawda. Kiedy nas samych dotyka tragedia, trafiamy na mur obojętności i koło się zamyka.

RobertHist

Kanał XML