Publicystyka

W protestach na Wall Street bierze udział 99% przekroju społeczeństwa

Świat | Gospodarka | Protesty | Publicystyka

Aresztowania i represje wobec przeszło 700 aktywistów pokojowo demonstrujących w ramach akcji „Okupacja Wall Street” na Moście Brooklyn’skim spowodowały wielką falę i wzrost poparcia ich ruchu. Liczba okupujących teren wokół Hotelu Plaza natychmiastowo wzrosła, ze 100 osób w zeszłym tyg., do ok. 300 osób w zeszły poniedziałek i wtorek. Ten 300-osobowy rdzeń protestu większość czasu spędza w obrębie placu oraz w pobliżu hotelu, umożliwiając tym samym setkom, a coraz częściej tysiącom, innych demonstrantów pojawiać się w tym miejscu w godzinach popołudniowych i uczestniczenia w otwartych przemówieniach, oraz Walnym Zgromadzeniom odbywającym się każdego wieczoru.

Wśród tłumu przeważają postawy niezadowolenia i nastawienie na radykalne działania. Wiele spośród zatrzymanych ostatnio osób nadal nie jest pewnych, za co dokładnie nowojorska policja ich aresztowała oraz co w związku z tym jeszcze im grozi, jednak zdają się nie przywiązywać do tego większej wagi. Liczy się protest, który trwa nadal.

To co istotne to fakt, że OWS (ruch Occupy Wall Street) zdobył znaczny rozgłos, pojawiając się na czołówkach gazet z całego świata, że do milionów ludzi dotarł oficjalny list wystosowany przez organizatorów protestu, lista zarzutów wobec władz i powody, dla których protest zorganizowano, co zadało kłam początkowym, zmanipulowanym doniesieniom, że demonstracja to działanie „kilkorga bezrobotnych dzieciaków, którzy sami nie wiedzą czego chcą”. Z solidarnościowego punktu widzenia ważne były również przemówienia członków Związków Zawodowych Transportu Miejskiego, nakierowane krytycznie wobec władz miasta, które nakazały kierowcom miejskich autobusów przewóz aresztowanych ludzi na komisariaty policji. Kierowcy zgodzili się to uczynić, jednak jak zaznaczyli, tylko ze względu na obecność uzbrojonych zastępów nowojorskiej policji i wyraźne żądania oficera głównego policji. Czy można za to otwarcie winić kierowców? Nie ma pewności, czy któryś z nich nie podzieliłby losu Tony’ego Bologna (kierowca bezpodstawnie zastrzelony przez policję 24-go czerwca 2008r. w San Mateo - przyp. red.).

We wtorek, pewien dzielny członek uprzywilejowanej, bogatej grupy 1% społeczeństwa o imieniu Steve, pojawił się w parku, by porozmawiać z demonstrantami. Twierdził , że jest pracownikiem pobliskiej firmy inwestycyjnej, elegancko ubrany, wygłaszał swoje teorie o bezpodstawności protestu. Wielu protestantów kwestionowało jego wywody, zadawało pytania i starało się nawiązać dyskusję, jednak w odpowiedzi delikwent robił sprytne uniki i uciekał od odpowiedzi, co wywołało nieukrywaną frustrację wśród ok. 10 osób, które go okrążyły.

Weteran wojny wietnamskiej i hospicyjna pielęgniarka w podeszłym wieku pytali Steve’a, sektor opieki medycznej i systemy ubezpieczeń społecznych miałyby być prywatyzowane za pomocą „voucher system” (wewnętrzny system kontroli finansowej dla płatności gotówką lub czekiem, który opiera się na odcinkach i talonach w celu ustalenia prawidłowości transakcji, ustalenia wypłacanych sum i nazw kont głównej księgi, w której transakcja jest rejestrowana- przyp. red.). Dlaczego osoby chore i w podeszłym wieku są często pozostawiane same sobie, bez wsparcia i pomocy ze strony państwa, a środki na tę pomoc są systematycznie obcinane. Steve odparł, że nie popiera wprowadzanych przez władze zmian oraz, że „wierzy w silną sieć bezpieczeństwa socjalnego” (cytat dosłowny). Następnie czarnoskóry mężczyzna w średnim wieku imieniem Keith Thomas (który uległ wypadkowi w pracy) zapytał Steve’a, czy uważa ze spółki i firmy funkcjonujące na Wall Street są zobligowane do dotrzymywania obietnic, dbania o swoich pracowników i zapewnienia im godziwych warunków pracy i wynagrodzenia. Steve zgodził się, że korporacje i firmy powinny czuć się w moralnym obowiązku zapewnienia powyższych warunków każdemu pracownikowi i nie rzucać słów na wiatr, jednak dodał, ze żaden pracodawca, czy to prywatna korporacja, czy rząd, nie muszą deklarować nic na sztywno i „rzeźbić swoich obietnic w kamieniu”. Wtedy jeden z demonstrantów nie wytrzymał i wykrzyczał: „To co powiesz na obietnice rządu o nie prywatyzacji służby zdrowia i ubezpieczeń społecznych? To przecież są obietnice, prawda? A przed momentem twierdziłeś, że je popierasz!” I dodał, że to kompletna porażka, iż równolegle z pogarszającym się poziomem życia większości społeczeństwa, banki mogą liczyć na rządową pomoc, podobnie jak w 2008 roku. Steve nie odpowiedział i w chwilę potem odszedł. Protestujący mimo to podziękowali mu, że przyszedł i zaprosili na kolejne rozmowy. Wątpimy jednak, że wróci.

W toku krótkiej wymiany poglądów kilka rzeczy stało się jasnych.

Po pierwsze, Wall Street i Grupa Korporacji USA będą starały się odwrócić odpowiedzialność za przyczyny gniewu wśród ruchu OWS, wykorzystując hasła lansowane przez Tea Party, że „kryzys to wina rządu”. Gdy Steve mówił nam, że powinniśmy protestować pod Białym domem w Waszyngtonie, demonstranci odpowiedzieli mu, że przecież rząd jest we władaniu kapitału i giełdy, a niektórzy pokusili się o bardziej dosadne oceny, że giełda i kapitał są rządem.

Po drugie, już teraz OWS stało się niczym innym, jak szerokim ruchem społecznym. Gdy idzie się przez „okupowany” park i plac, naprawdę spotkać można 99% z przekroju społeczeństwa (chodzi o grupy wiekowe, status społeczny i materialny- przyp. red). Keith Thomas powiedział później, że momentami czuje się jak w 1968 roku. Stwierdził, że ostatnie wydarzenia spowodowały w nim poczucie wspólnej walki i jedności, jakich nie czuł od lat.

Czujemy się upoważnieni by wierzyć, że sprawiedliwość będzie po naszej stronie. Silna wola będąca udziałem nas wszystkich, jak i poczucie ważkości celu naszego protestu, od których aż gęste jest tu powietrze, nie są możliwe do oddania słowami, ani relacjami radiowo-telewizyjnymi.

Ruch "Occupy Wall Street"

tłum. Jaromir

Jak amerykańskie władze represjonowały związkowców

Historia | Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Historia dwóch amerykańskich związkowców włoskiego pochodzenia wrobionych w morderstwo i straconych za to, w co wierzyli. Sacco i Vanzetti byli anarchistycznymi działaczami, aktywnymi na wielu frontach walki w ruchu robotniczym.

W 1916, Nicola Sacco został aresztowany za udział w demonstracji solidarnościowej z robotnikami strajkującymi w Minnesocie. W tym samym roku wziął udział w strajku w fabryce w Plymouth w stanie Massachusetts. To tutaj poznał Bartolomeo Vanzettiego, który był jednym z organizatorów strajku. Jak większość anarchistów obydwaj aktywnie działali przeciwko I wojnie światowej.

Skrajne ubóstwo w okresie powojennym wywołało wielkie niezadowolenie robotników. Władze bały się, że klasa pracująca może pójść za przykładem rewolucji w Rosji. Robiły wszystko co w ich mocy, aby przedstawić komunizm i anarchizm jako antyamerykańskie i odciągnąć robotników od „czerwonej” propagandy.

W kwietniu 1920, anarchista Andrea Salsedo został aresztowany i zatrzymany na osiem tygodni. Rano 3 maja „spadł” z czternastego piętra budynku New York Departament of Justice. Sacco i Vanzetti wraz z innymi towarzyszami natychmiast zwołali w Bostonie zgromadzenie publiczne w celu wyrażenia protestu.

Strajk konsumencki w Olsztynie - oświadczenie

Publicystyka

W związku z pojawiającymi się ostatnio publikacjami medialnymi dotyczącymi akcji „skasuj podwyżki” oraz informacją o wysłaniu przez ZKM do prokuratury doniesienia o możliwości popełnienia przez nas przestępstwa, odpowiadamy że:

- akcja „skasuj podwyzki” jest działaniem mieszczącym się w pełni w minimalnych nawet standardach demokratycznych i w żaden sposób nie wykraczającym poza obywatelskie prawa do nieposłuszeństwa oraz wyrażania sprzeciwu wobec poczynań władz. Jest przykładem obywatelskiego protestu przeciwko sprzecznym z insteresami lokalnej społeczności działaniom władz.

- nie ma i nie będzie przyzwolenia na obciążanie mieszkańców kosztami rozrostu administracji oraz nieudolności w zarządzaniu już istniejącymi strukturami. Podwyżki cen biletów w Olsztynie zostały wprowadzone w sposób urągający mieszkańcom, a ich skala (przypomnijmy, że bilety
w Olsztynie są droższe od tych m.in. w Krakowie, Gdańsku, Wrocławiu, a nawet Warszawie - bilety sieciowe 100/90) jasno pokazuje cel ich wprowadzenia, czyli zabezpieczenie przychodów niedawno powołanej do życia struktury Zakładu Komunikacji Miejskiej (czyt. Zamiast Komunikacji Miejskiej) oraz udowadnia niepohamowany apetyt olsztyńskich rajców i urzędników w sięganiu do kieszeni mieszkańców. Dodajmy, że zwykle najbiedniejszych.

- „uderzenie po kieszeni” spółek MPK i ZKM (choć trudno powiedzieć czym ta ostatnia w rzeczywistości się zajmuje - na marginesie warto chyba dodać, że mimo buńczucznych wypowiedzi rzeczniczki ZKM, wlepki jeszcze w wielu miejscach wiszą) jest oczywiste i wpisane w sens tej akcji. Ma na celu doprowadzenie do sytuacji, w której jedynie cofnięcie podwyżek będzie mogło doprowadzić do normalizacji stosunków mieszkańców z przewoźnikiem. Strajki konsumenckie są w takich sytuacjach jedyną realną i skuteczną możliwością działania. Dlatego akcja została zainicjowana i jak się okazuje, podchwycona i pozytywnie przyjęta przez sporą liczbę mieszkańców, którzy pozbawieni rzeczywistego wpływu na decyzje władz, włączają się w nasze działania.

- akcja „podaj dalej bilet” jest tylko częścią całego wachlarza proponowanych przez nas możliwości uczestniczenia w strajku konsumenckim. Zachęcamy do wnilkiwej lektury naszego manifestu (poniżej).

- dalszym etapem akcji „skasuj podwyzki” ma być rozpoczęcie rzeczywistej, publicznej dyskusji nad kształtem, miejscem i rolą komunikacji miejskiej w życiu Olsztyna i olsztynian.

- informujemy, że żadne groźby, ani ze strony urzędników ani organów ścigania, nie zastraszą nas i kolejne działania są już w przygotowaniu i realizacji. Już najwyższa pora, żeby...
WŁADZA NAUCZYŁA SIĘ DEMOKRACJI!

- dziękujemy wszystkim tym którzy do tej pory nas wsparli i zachęcamy do dalszego współdziałania.

Pozdrawiamy

ekipa
skasujpodwyzki.olsztyn@wp.pl

ikitos

Wyjdź na ulice, by odeprzeć atak na prawa pracownicze!

Prawa pracownika | Publicystyka

Wyjdź na ulice, by odeprzeć atak na prawa pracownicze. Zmierzaj w kierunku strajku generalnego!

Atak wymierzony w prawa pracownicze nasila się na całym świecie. W całej Europie Zachodniej wprowadzane są ustawy niekorzystne dla pracowników, zmniejszane są pensje i ludziom pracy narzucane są kolejne cięcia socjalne. Dla elit, jest to kolejny sposób, by przejąć kontrolę nad jeszcze większą częścią zasobów, zwiększyć zyski i akumulować jeszcze więcej bogactwa. W czasie, gdy społeczeństwo musi wysłuchiwać kazań na temat konieczności zaciskania pasa, pracodawcy i biurokraci wypychają sobie kabzę coraz większą ilością naszych pieniędzy.

Atak o podobnej skali musi spotkać się ze zdecydowanym oporem klasy pracującej.

Pracownicy nie mogą jednak zaufać związkom zawodowym głównego nurtu, gdyż te skompromitowały się współpracą z pracodawcami i z państwem i czerpią często finansowe korzyści z tej współpracy. Tylko prawdziwie radykalne związki, bezpośrednio kontrolowane przez swoich członków, w których nie ma etatów związkowych i dotacji państwowych, mogą stanowić realną siłę w walce.

W dniu 29 września, na ulice w Hiszpanii wyjdą różne organizacje społecznie i związki zawodowe spoza głównego nurtu (to jest bez takich związków jak CCOO i UGT). Będzie to protest w obronie praw pracowniczych, poziomu życia i godności pracujących. Będzie to też znak, że pracownicy nie mają zamiaru poddawać się kontroli związków głównego nurtu, które zbyt wiele razy już sprzedały interesy pracowników.

Związek Syndykalistów Polski wspiera radykalną walkę prowadzoną przez pracowników i ich dążenia do strajku generalnego. Jest to najlepsza broń w walce z nędzą społeczną, narzucaną przez pracodawców i przez państwo.

Wyrażamy naszą solidarność z tymi, którzy dążą do bezterminowego strajku generalnego, zwłaszcza z kolegami z CNT, radykalnego związku, w którym nie ma etatów związkowych, ani dotacji państwowych.

ZSP-Warszawa

Kościół prawosławny w Grecji pozostaje nietykalny

Świat | Klerykalizm | Publicystyka | Tacy są politycy

Podczas gdy kraj boryka się z kryzysem i jego skutkami, drastyczne kroki oszczędnościowe podejmowane przez rząd wciąż omijają dobra Kościoła prawosławnego. To pewien rodzaj tabu, za którym stoją bliskie związki Kościoła z państwem i jego polityczne wpływy.

Kościół grecki i greckie klasztory nie zapłacą wielce niepopularnego podatku od nieruchomości wprowadzonego w pośpiechu 11 września br. przez rząd, w celu wypełnienia założeń fiskalnych wyznaczonych przez "udzielających pomoc". Kościół będzie płacił podatki od dóbr przeznaczonych do użytku komercyjnego, jak podkreślił rzecznik ministerstwa finansów, co było reakcją na wrzawę, jaka podniosła się po podaniu informacji do wiadomości publicznej. Zwolnione z podatku mają być miejsca kultu i organizacje charytatywne. Jednak granica między tym, z tytułu czego ma się płacić, a tym, gdzie płacić nie trzeba, jest dość płynna, a rachunki Kościoła prawosławnego nadal zbyt przejrzyste nie są.
Finanse Kościoła są w dalszym ciągu w Grecji tematem tabu. Jego dochody podlegają opodatkowaniu, ale jest z tym dwojakiego rodzaju kłopot. Nie ma systemu, który pozwoliłby szczegółowo ustalić jego prawdziwe dochody. Co więcej, nikt nie zna obszaru posiadanych przez niego nieruchomości, ponieważ nie istnieje coś takiego jak księgi katastralne.

Sytuacja jest na rękę i jednej, i drugiej stronie. Politycy nie mają ochoty psuć sobie stosunków z władzami Kościoła prawosławnego. Kościół grecki jest Kościołem narodowym, a to oznacza, że istnieją związki polityczne między nim a państwem, które przyznało mu przywileje. Jego rola duchowa jest ściśle związana z jego rolą polityczną, co doprowadza do zatarcia różnicy między "wiernymi" a "obywatelami", wykorzystywanego przez zabiegających o głosy polityków.

Kler na utrzymaniu państwa.

Prawosławni duchowni są ciałem opiniotwórczym, którego politycy wolą nie urazić. W grudniu 2010 r. Święty Synod złożony z trzynastu biskupów skrytykował w liście pasterskim, rozpowszechnianym we wszystkich parafiach, „trójkę”, czyli przedstawicieli Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Komisji Europejskiej i Europejskiego Banku Centralnego, nazywając ich „zagranicznym okupantem”. Kościół prawosławny jest jednym z elementów składowych narodu greckiego. Konstytucja została napisana „w imię współistniejącej i niepodzielnej Świętej Trójcy”. Księża prawosławni błogosławią nauczycieli i uczniów na początku roku szkolnego oraz kolejne rządy. Lekcje religii odbywają się w szkołach publicznych, zaś ludzie, bez względu na wiek, czynią znak krzyża, przechodząc obok świątyni.

W marcu 2010 r. "socjalistyczny" rząd Jeoriosa Papandreu postanowił obłożyć kościoły podatkiem wysokości 20% od dochodów komercyjnych i 5–10% od zadeklarowanych darowizn. 10 000 popów i biskupów prawosławnych opłacanych jest przez państwo, które przeznacza na ten cel 220 milionów euro rocznie. Były minister finansów, Jeorios Papaconstantinu, próbował ograniczyć udział państwa w tych wydatkach, ale gdy tylko wychodziło to na jaw, rząd wycofywał się z projektu. Obecny minister finansów, Evangelos Venizelos, nie miewa już tego rodzaju ciągot.

Kościelne bogactwo "jest mitem".

Pod wpływem polemik, jakie wzbudziło zwolnienie jego instytucji z nowego podatku od nieruchomości, Kościół postanowił ujawnić 16 września, wbrew swoim dotychczasowym zwyczajom, wysokość uiszczonych przez siebie podatków. Według kierownictwa jego służb gospodarczych zapłacił on w 2010 r. 2,5 miliona euro podatku gruntowego i podatku od dochodów. Służby te wskazały mimochodem, że w ich rękach znajduje się trzydzieści posiadłości w Atenach (z czego sześć niezajętych) i czternaście w Salonikach. Gdy tylko ktoś ośmieli się zaatakować Kościół grecki w związku z posiadanym przez niego majątkiem, co zdarza się coraz częściej, arcybiskup Aten Hieronim, najwyższa władza w tymże Kościele, odpowiada, że to bogactwo „jest mitem”. Podobno zostało mu już tylko 4% majątku, jaki posiadał przed rewolucją grecką 1821 r., a jego dobra były wielokrotnie konfiskowane przez państwo.

Gazety opublikowały dokumenty dotyczące majątku Kościoła prawosławnego. Według centroprawicowej Kathimerini jego dobra szacowane były w 2008 r. na 700 milionów euro. Były minister gospodarki, Stefanos Manos, ocenia ich wartość na ponad miliard euro. W zestawieniu z tymi niepotwierdzonymi oficjalnie kwotami 2,5 miliona podatku uiszczonego przez Kościół państwu wydaje się sumą mizerną.

Ale chodzi tu tylko o część dóbr, zarządzanych przez służby Kościoła na szczeblu centralnym. Podane liczby nie dotyczą parafii, z których część jest niezwykle bogata. Ani dóbr stanowiących bezpośrednią własność 80 greckich biskupstw, posiadających znaczną autonomię. Nie obejmują też dóbr należących do 450 klasztorów podlegających bądź nie (jak monastyry na Górze Atos, które mają szczególny status) Kościołowi greckiemu. Żeby lista była pełna, należałoby do niej dodać dobra stanowiące własność patriarchatów prawosławnych z Konstantynopola, z Jerozolimy czy z Aleksandrii.

Kościół- Drugi co do wielkości właściciel ziemski.

Kościół jest drugim co do wielkości (po państwie greckim) właścicielem gruntów – włada 130 000 hektarami ziemi. Chodzi o lasy i tereny nieprzeznaczone pod zabudowę, ale także o budynki w eleganckich dzielnicach stolicy lub bogatych nadmorskich kurortach na południe od niej. Kościół jest udziałowcem Narodowego Banku Grecji (1% akcji), ma w Radzie Nadzorczej Banku swojego przedstawiciela, biskupa Ioanniny, Theoklitosa, który według magazynu finansowego Forbes otrzymał w 2008 r. za zasiadanie w Radzie ryczałtowe wynagrodzenie wysokości 24 000 euro.

Nawet gołe grunty mogą się okazać dobrym interesem. Zakonnicy z bogatego klasztoru Penteli, położonego na północ od Aten, poszukują inwestorów gotowych wyłożyć miliard euro na urządzenie na części ich góry parku fotowoltaicznego do pozyskiwania energii słonecznej. To nowa oficjalna strategia Kościoła: należy osiągnąć jak największe zyski z posiadanych dóbr i przeznaczyć je na działalność własnych organizacji charytatywnych. Kościół wydał w 2010 r. ponad 100 milionów euro na tego rodzaju działalność, która się nasiliła wraz z narastającym kryzysem.

Jednak działalność filantropijna jest w Kościele prawosławnym sprawą dość nową, co więcej wstrząsnęło nią już parę skandali. W 2010 r. trzeba było zlikwidować stowarzyszenie Solidarność i zmienić jego nazwę z powodu fatalnego zarządzania przez kleryków.

Prawo do urlopu macierzyńskiego jest fajne, czyli o umowach śmieciowych, KryPolu i feminizmie

Prawa pracownika | Publicystyka

Podczas piątkowej pikiety pod Nowym Wspaniałym Światem, do pikietujących podeszła pewna kobieta, zwolenniczka KryPolu i Partii Kobiet, aby zerwać plakaty informacyjne. „To nie fajne, co robicie”, stwierdziła i próbowała nam wytłumaczyć, co ma na myśli. (Inną kobietą, która pożniej zerwała wysztkie plakaty była Madga Mosiewicz z Zielonych 2004.)

Nie do końca wiadomo, czy klienci NWS i zwolennicy KryPolu wiedzą, że w barze są łamane prawa pracownika i tylko szukają usprawiedliwienia, czy rzeczywiście nie są świadomi sytuacji. Okazało się, że ta kobieta, mimo że najwyraźniej należy do ludzi wykształconych, nie miała podstawowych wiadomości o prawie pracy i pojęciu „zlecenia pracy”. Nie chciała jednak o tym czytać i od razu usprawiedliwiła wszystko, tłumacząc, że w całej Warszawie nikt w gastronomii nawet nie ma umów. Co zresztą nie jest prawdą, ale nawet gdyby było, nie jest żadnym usprawiedliwieniem.

Próbowałam także tłumaczyć dlaczego umowy śmieciowe nieproporcjonalnie bardziej krzywdzą kobiety, ale kobieta nic nie chciała słyszeć, bo wciąż powtarzała, że to miejsce kultury, a my jesteśmy „niefajni”.

„Niefajna” jednak jest masowa prekaryzacja, która zresztą nieproporcjonalnie bardziej dotyczy kobiet. Myślałam, że feministki – przynajmniej w teorii – są tego świadome. Przecież na Manifie wiele z nich krzyczało „Dość umów śmieciowych”, a na odbywającym się w Warszawie Europejskim Kongresie Kobiet, dość klarownie poruszano również ten temat. Słyszałam, że nawet przedstawicielka Lewiatana zgodziła się z tym stanowiskiem. No cóż... Jeśli warunki pracy mogą być lepsze w McDonaldzie niż w NWS, a przedstawicielka lobby pracodawców jest bardziej uświadomiona w kwestii praw pracowniczych, niż zwolenniczka KryPolu i Partii Kobiet, to cóż można więcej rzec?

Trzeba przypomnieć, że jednym z najważniejszych materialnych problemów kobiet jest to, że ich emerytury są niższe niż emerytury mężczyzn. Przyczyn jest wiele, m.in. dyskryminacja płacowa, ale także to, że okres opieki nad małym dzieckiem nie jest brany pod uwagę podczas obliczania wysokości emerytury. Problem pogarszają jeszcze niepewne warunki pracy zmniejszające wysokość świadczeń, czy wręcz powodujące ich brak. Innym problemem kobiet zatrudnionych na umowach śmieciowych jest brak prawa do urlopu macierzyńskiego i brak gwarancji powrotu do pracy po urodzeniu dziecka. W zasadzie, jeśli kobieta z dzieckiem pracuje na umowie śmieciowej, także nie ma gwarancji, że może brać wolne jeśli dziecko zachoruje. A nawet jeśli pracodawca na to pozwala (a jest to rzadki wyjątek), to taki urlop jest bezpłatny.

Dla Magdy i innych przydatna by była ponowna lektura artykułu ich partyjnej koleżanki Agnieszki Grzybek pt. "Emerytalny pat", który ukazał się w Zielonych Wiadomościach z okazji 8 marca.

No tak, bardzo łatwo o tym mówić w salach wykładowych, czy w gronie swoich zwolenników, a bardzo łatwo kompletnie o tym zapomnieć, gdy ktoś ze „swoich” sam będzie wyzyskiwać pracowników za pomocą umów śmieciowych. I to jest naprawdę „niefajne”.

Dlaczego zatrudnianie kelnerów i barmanów na umowach zlecenie jest łamaniem praw pracowniczych?

Prawa pracownika | Publicystyka

Poniżej treść plakatu informacyjnego ZSP, który został powieszony m.in. na lokalu Krytyki Politycznej (ku wielkiemu niezadowoleniu szefów).

Zatrudnianie w warunkach charakterystycznych dla stosunku pracy jest zatrudnianiem na podstawie stosunku pracy, bez względu na nazwę zawartej przez strony umowy.

Zgodnie z przepisami, istnieje stosunek pracy kiedy pracownik zobowiązuje się świadczyć na rzecz pracodawcy pracę w miejscu i czasie przez niego określonym i pod jego kierownictwem. Natomiast w przypadku umowy zlecenia zleceniobiorca nie jest podporządkowany zleceniodawcy w taki sam sposób, jak pracownik pracodawcy. Cechą umowy zlecenia jest to, iż zleceniobiorca sam organizuje sobie sposób pracy, określa czas pracy, nie musi być także bezwarunkowo wykonywana osobiście

Należy pamiętać, że jeżeli z treści umowy zlecenia wynika konieczność wykonywania pracy w warunkach podporządkowania, osobiście oraz odpłatnie, w określonym miejscu i czasie, to umowa ta jest w rzeczywistości umową o pracę. Z art. 281 pkt. 1 Kodeksu pracy wynika, że takie zachowanie jest wykroczeniem przeciwko prawom pracownika i podlega karze grzywny. Stosownie do art. 281 k.p., kto będąc pracodawcą lub działając w jego imieniu zawiera umowę cywilnoprawną w warunkach, w których zgodnie z art. 22 § 1 k.p. powinna być zawarta umowa o pracę, podlega karze grzywny od 1000 zł. do 30.000 zł. Ponadto, inspekcja pracy może prowadzić czynności kontrolne w przypadku świadczenia pracy przez osoby fizyczne, bez względu na podstawę prawną jego świadczenia.

Sam zainteresowany albo inspektor pracy może wnieść powództwo o ustalenie istnienia stosunku pracy, jeżeli wbrew nazwie łączącego strony stosunku odpowiada on cechom stosunku pracy.

Co traci pracownik? Pracownicy z nieuregulowanym stosunkiem pracy m.in:

- Mogą otrzymać w przyszłości mniejszą emeryturę, ponieważ nawet jeśli pracodawca odprowadza składki do ZUS-u, są to najniższe stawki
- Nie mają prawa do płatnego urlopu płatnego lub zwolnienia chorobowego
- Mogą zostać zwolnieni bez okresu wypowiedzenia
- Nie obowiązuje ich minimalny poziom wynagrodzenia

Niewygodna lokatorka

Lokatorzy | Publicystyka

Jolanta Brzeska przez cztery lata była nękana przez nowego właściciela domu. Aż znaleziono ją spaloną w Lesie Kabackim.

Wysoki i niezawisły sąd, zobowiązany do wnikliwego zbadania każdej sprawy, potrzebował ośmiu posiedzeń i ponad dwóch lat, by stwierdzić, że Jolancie Brzeskiej należy się wprawdzie zwrot 1,2 tys. zł z 1445 i 11 gr., jakie nadpłaciła w formie zaliczek na poczet opłat za zużyte media w 2006 r., ale figę zobaczy. W majestacie prawa sąd zmusił ją dodatkowo do zwrotu kosztów instancji odwoławczej na rzecz człowieka, który przywłaszczył sobie równowartość jej miesięcznej emerytury.

Goście na obiedzie

Po 60 latach mieszkania w tym samym domu, w sobotnie popołudnie 2006 r., podczas rodzinnego obiadu, państwo Brzescy mieli wizytę. Do mieszkania wtargnął tłum obcych ludzi. Radośnie oświadczyli, że właśnie odzyskali nieruchomość. Brzescy kończyli jeść zupę. Gościnna zazwyczaj Jola nie podzieliła się z nimi miską strawy. Nie zaproponowała nawet herbaty. Jakby przeczuwała kłopoty. Oszołomiona patrzyła, jak obcy myszkują po jej kątach i bawią się we wspominki z dzieciństwa. Nikt z nich nie zbliżał się jeszcze do emerytury, więc nie mogli mieć wspomnień z tego mieszkania. Tylko jeden, brzuchaty, niczego nie wspominał. Rozparty w fotelu w salonie wgapiał się łakomie w talerze z zupą.

Potem spotykali się w sądzie. Gdzieś znikł tłum spadkobierców, a jako jedyny właściciel mieszkania Brzeskich ostał się ten brzuchaty z wiecznie głodnym spojrzeniem. Jak wynikało z akt sprawy, Marek Mossakowski. Wytoczył im proces o eksmisję oraz o bezumowne zajmowanie lokalu i udowodnił, że przez 60 lat Jola okupowała jego mieszkanie bezprawnie. Dalibóg, w wieku czterech lat, kiedy wprowadzała się do tego domu z rodzicami i dziadkami, nie miała mocy decyzyjnej w sprawie miejsca zamieszkania. A Mossakowski nie mógł być właścicielem, bo nie było go jeszcze na świecie. Sprawa o eksmisję do dziś nie znalazła finału. W czerwcu była kolejna rozprawa. Już bez Joli. We wrześniu nastąpi ciąg dalszy.

Pod koniec 2007 r. Brzescy byli zmuszeni złożyć w sądzie pozew o zwrot nadpłaty za media, bo po raz pierwszy nie otrzymali żadnego rozliczenia. W mieszkaniu mieli zamontowane liczniki poboru wody. Z obliczeń wynikało, że między zaliczkami, które wnieśli z tytułu opłat dla zakładu wodociągów, a kosztem faktycznego zużycia powstała różnica ponad 1,2 tys. zł. Nowy właściciel, mimo obowiązku przedstawienia im rozliczeń do 30 kwietnia, milczał. Podobnie ustanowiony przez niego zarządca, Hubert Massalski. W maju Brzescy wystosowali pismo, w którym domagali się rozliczenia. Nie mieli wprawdzie pojęcia, gdzie szukać pana właściciela, ale w pismach, które otrzymywali od zarządcy w sprawie opuszczenia lokalu i opłat za bezumowne zajmowanie go, był adres: skrytka pocztowa nr 61. Wysłali jeden list polecony, drugi, wreszcie trzeci z groźbą skierowania sprawy na drogę sądową. Zero reakcji.

Tajemniczy meldunek

Pozew Brzeskich wpłynął do sądu 16 października 2007 r. Rozprawa została wyznaczona na 3 stycznia 2008 r. Nastąpiła jednak komplikacja. Podczas próby wtargnięcia nocą bandy podpitych młodych ludzi z diaksą (to taka piła tnąca metal) do mieszkania Brzeskich wyszło na jaw, że mają lokatora. Bez ich wiedzy wmeldował im się Marek Mossakowski. Policja przybyła z interwencją, widząc przerażenie dwojga starszych ludzi, tłumaczyła im jak dzieciom, że osoba zameldowana ma prawo wejść do mieszkania wraz ze znajomymi. – NO, NIE! – Jola, która od pamiętnego obiadu w asyście spadkobierców pilnie studiowała kodeksy cywilne i karne, z głowy rzucała artykułami zabraniającymi właścicielowi nękania lokatorów i odwiedzania ich bez uprzedzenia, zwłaszcza w środku nocy.

Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów do dzisiaj nie ustaliła, kogo należało ukarać za nocną awanturę i postawienie na nogi całej kamienicy. Marek Mossakowski został administracyjnie wymeldowany, ale nikt się nie pofatygował, by ustalić, w jaki sposób w ogóle mógł się zameldować. Kazimierz Brzeski ciężko odchorował tę sytuację. Po nocnym spotkaniu z Mossakowskim uzbrojonym w diaksę chudł z dnia na dzień i niknął w oczach. W grudniu 2007 r. pogotowie zabrało go do szpitala. Po tygodniu już nie żył.

Na styczniową rozprawę państwo Brzescy się nie stawili. W lutym trzeba było sprawę odroczyć do zakończenia postępowania spadkowego, które w imieniu wdowy i osieroconej córki przeprowadzał Marek Mossakowski. Sąd wyznaczył kolejny termin na listopad. Tym razem nie przyszedł Mossakowski. Sędzia przyjął tylko stanowisko Joli i postanowił ogłosić wyrok 17 grudnia. Nie ogłosił jednak, bo adwokat pozwanego, podający się za mecenasa książę Hubert Massalski, udowodnił, że nieobecność strony na rozprawie była wynikiem błędu sekretariatu, który nie wpisał na wezwaniu numeru sali, wskutek czego pobłądzili w wąskich korytarzach. Sąd otworzył więc zamknięty przewód i zobowiązał Brzeską do udokumentowania roszczenia.

Może ta pani się nie myje?

Przed następną rozprawą, na którą Jola przygotowała teczkę rachunków, listonosz przyniósł przekaz pocztowy. Marek Mossakowski przesłał jej 636,93 zł tytułem zwrotu nadpłat wraz z odsetkami, jak zaznaczył. Ona jednak nie przyjęła daru. Sędzia był zszokowany. – Dlaczego pani odmówiła przyjęcia przekazu? – zapytał z naganą w głosie. – Ponieważ kwota nie była zgodna z moim roszczeniem – odpowiedziała spokojnie Jola i usiadła.

Miesiąc później sytuacja się powtórzyła. Między rozprawami przyszedł kolejny przekaz na tę samą kwotę. I znów został odesłany. Książę mecenas na początku rozprawy długo rozwodził się o aspołecznej postawie powódki i braku możliwości ugody. Wysoki Sąd był wyraźnie poirytowany. Toż to pół emerytury Brzeskiej, a ona śmie kaprysić!

– Jak się panu wydaje – zwrócił się sędzia do mecenasa Massalskiego – skąd się biorą tak duże nadpłaty pani Brzeskiej?

– Nie wiem – odpowiedział arystokrata. – Może ta pani się nie myje? Zażenowany sędzia spuścił oczy i nerwowo zaczął przerzucać kartki w aktach. Wreszcie odważył się zadać to samo pytanie Joli. Robiła wrażenie nieporuszonej, tylko rumieniec na policzkach zdradzał stan jej ducha.
– Bo się nie myję – odpowiedziała, trzymając dumnie uniesioną głowę.
– Ja panią zaraz usunę z sali! Pani bezczelność i aroganckie zachowanie znane są w całym tym budynku. Nie pozwolę...

Sędzia długo zrzucał na Brzeską swoje frustracje. Na koniec zażądał, by udokumentowała, jakie faktycznie były należności za media.

Ba! Całą dokumentację miał w rękach duet Mass-Moss. Sąd miał prawo zażądać od nich rozliczeń, ale dla Brzeskiej były niedostępne. Przepisy mówią, że administrator budynku może udostępnić tajne dane o wodzie i ściekach tylko prawowitemu właścicielowi lokalu. Dorota Chróścikowska, zarządca budynku częściowo przejętego przez Mossakowskiego, wiedząc, że przez trzy lata nie odprowadził on ani złotówki z czynszów pobieranych od lokatorów za wodę czy wywóz śmieci, podjęła ryzyko popełnienia przestępstwa. Dała Joli rozliczenie mediów w mieszkaniu Brzeskich za 2006 r. Rzeczywista kwota wynosiła 1445,11 zł. Książę oskarżył ją potem w Ministerstwie Infrastruktury o brak kompetencji zawodowych.

Na kolejnej rozprawie Jola przedstawiła dokument. Sędzia był w szoku. – Ja nie mogę zasądzić kwoty, jaka się pani należy, bo w pozwie podała pani inną.

– Wszystko jest w porządku – odparła Jola. – Nie miałam dostępu do rozliczeń, więc podałam kwotę szacunkową i ona jest obowiązująca, a mnie w całości satysfakcjonuje. Sędzia nagle stał się życzliwy i usilnie starał się znaleźć zgodny z prawem sposób, by powódka odzyskała całą nadpłatę wraz z odsetkami. Bardzo ubolewał, że jest to niemożliwe. Jola była w euforii. Wszystkim wokół cytowała fragment uzasadnienia wyroku: „Twierdzenia pozwanego nie odpowiadają prawdzie i nie zasługują na uwzględnienie”. Zasuwaj z tym do Strasburga!

Mina jej zrzedła, gdy przyszło zawiadomienie z sądu okręgowego, że Mossakowski złożył apelację. Na rozprawie w trzecim już listopadzie, licząc od złożenia pozwu, arystokratyczny adwokat oświadczył, że w marcu 2009 r. Marek Mossakowski zbył udziały w nieruchomości, o czym Brzeska ma wiedzę od miesiąca. Wobec braku przedmiotu sporu pozew został skierowany do niewłaściwej osoby.

Trzyosobowy skład sędziowski nie miał wątpliwości, że siedzący na sali Marek Mossakowski, reprezentujący interesy nowej właścicielki, Barbary Zdrenki, prywatnie swojej mamusi, nie posiada mieszkania Brzeskich, a zatem nie może być pozwany ani oddać pieniędzy. Wyrok sądu rejonowego został zmieniony, a powództwo Brzeskich oddalone. Ponieważ jednak biedak się wykosztował na apelację, nakazano naprawić wyrządzoną mu krzywdę.

I tak sędzia sądu okręgowego, autorytet w sprawach cywilnych, któremu nie wolno było orzekać w tym procesie, jako że wcześniej popełnił ekspertyzę w tej sprawie na zlecenie Ministerstwa Sprawiedliwości, udowodnił, że Brzeska się czepia i nie ma racji.

– Jolka! Zasuwaj z tym do Strasburga! Jak ty tego nie zrobisz, to my z pielgrzymką pójdziemy tam piechotą – nawoływały staruszki, ofiary reprywatyzacji, które miały podobne spory sądowe.

– Wara od mojego wyroku! – Jolanta Brzeska przybierała czasem władczy ton. – Ja wiem, kto mnie okradł, i nie życzę sobie, by wypłacano mi odszkodowanie z pieniędzy podatników. Problemu wody i ścieków nie postawię na arenie międzynarodowej. Jeśli złodziej nie może oddać, trudno, pogodzę się ze stratą.

Nie mogła jednak się pogodzić. Napisała pisma do prezesa sądu okręgowego i do Krajowej Rady Sądownictwa, w których udowodniła, że wyrok pozostaje w sprzeczności z co najmniej czterema artykułami Kodeksu postępowania cywilnego. Nikt się tym nie przejął. Odpisano jej tylko, że wyroki sądu okręgowego uprawomocniają się w momencie ogłoszenia. Nie ma co z nimi dyskutować. Tak samo jak z boskimi.

Napisała też do Krzysztofa Kwiatkowskiego, ministra sprawiedliwości: „Szanowny Panie Ministrze! Gdybym ukradła dzisiaj Pana samochód, jutro go sprzedała, a pojutrze stanęła przed sądem, gdzie Pan by niezbicie udowodnił, że z mojego powodu poniósł określone straty materialne, czy sąd mógłby mnie uniewinnić z powodu braku przedmiotu sporu?”. Odpowiedź przyszła krótka i grzeczna. Urzędnik poinformował Jolantę Brzeską, że Ministerstwo Sprawiedliwości nie ma takich uprawnień, by ingerować w prawomocne wyroki niezawisłych sądów.

PS Od wielu lat środowiska prawnicze bezskutecznie domagają się audiowizualnej rejestracji przebiegu procesów cywilnych. Niezawiśli sędziowie znajdują tysiące przeszkód natury formalnoprawnej, by do tego nie dopuścić. Na wszystkich rozprawach Jolanty Brzeskiej za monitoring robili jej przyjaciele. Każdy grymas i każde słowo niegodne sędziowskiej togi zostały zarejestrowane.

Ewa Andruszkiewicz

Kamienicznik

Marka Mossakowskiego okrzyknięto w stolicy kolekcjonerem kamienic. Sam mieszka w lokalu komunalnym przy Krakowskim Przedmieściu w kamienicy, o której zwrot ubiega się Hubert Massalski. Twierdzi, że jest spadkobiercą kilku kamienic w Warszawie, ale żadnej dotąd nie odzyskał. Z powodzeniem odzyskuje za to cudze nieruchomości, do których skupuje roszczenia. Nabywa też udziały w kamienicach od spadkobierców właścicieli i odgrywa rolę ich pełnomocnika. Jest postrachem miejskich lokatorów: podnosi czynsze, straszy eksmisją, kieruje pozwy do sądu i zazwyczaj każdą sprawę wygrywa. Skuteczność jego metod na własnej skórze odczuli lokatorzy z ulic Francuskiej, Nabielaka, Otwockiej, Dahlberga, Krakowskiego Przedmieścia i Hożej.

(na podst. Gazeta.pl, sierpień 2010) Spalona w Lesie Kabackim

1 marca 2011 r., dwa miesiące przed terminem kolejnego rozliczenia opłat za media, których i tak by nie rozliczono, na obrzeżach Lasu Kabackiego znaleziono spalone zwłoki Jolanty Brzeskiej, założycielki Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, aktywnej działaczki ruchu lokatorów pozbawianych dachu nad głową w ramach tzw. reprywatyzacji. Dochodzenie w sprawie jej śmierci prowadzone jest z taką samą skrupulatnością jak proces o zwrot nadpłaty za media. Od ponad pół roku zwęglone ciało Brzeskiej nabiera mocy urzędowej w lodówce zakładu medycyny sądowej. Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów prowadziła najpierw dochodzenie w sprawie samobójstwa, teraz twierdzi, że było to nieumyślne spowodowanie śmierci. Od miesiąca dochodzenie prowadzi wydział zabójstw Komendy Stołecznej Policji.

Prokuratura mokotowska obiecała przyjrzeć się wszystkim procesom sądowym, które toczyły się w sprawie mieszkania na Nabielaka 9. Dotychczas nie zauważono związku między tragiczną śmiercią Jolanty Brzeskiej a ewidentnym bezprawiem, jakie w majestacie prawa zgotowano jej wielokrotnie za życia.

François Chateaubriand słusznie zauważył, że zraniona godność ludzka zawsze kryje w sobie zarodek śmierci. Godność Jolanty Brzeskiej była raniona i gwałcona wielokrotnie. Wciąż bez odpowiedzi pozostaje jednak pytanie: kim są rodzice tego zarodka?

(Przegląd)

http://media.wp.pl/kat,1022943,wid,13810444,wiadomosc.html

Kropotkin do Lenina: Słowo "socjalizm" stanie się przekleństwem

Historia | Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Poniżej zamieszczam moje tłumaczenie listu Piotra Kropotkina do Włodzimierza Lenina z marca 1920 roku. Jest on ważny dla mnie z wielu powodów.

Między innymi z tego, że pokazuje czym anarchistyczna, wolnościowa taktyka różniła się wówczas w Rosji, ale i gdziekolwiek i kiedykolwiek indziej od podejścia lewicowo-autorytarnego - od dołu do góry, budowa wynikająca z konkretnych potrzeb, zatopiona w codziennym życiu, a nie dekretowana zza moskiewskiego, czy innego biurka. Może nie odpowiadająca jota w jotę ideologicznym konstrukcjom "jak powinno wyglądać życie po rewolucji", ale za to rokująca więcej nadziei na powodzenie.

Plaza Center i Karmar: Dość bezpłatnej pracy na budowach!

Prawa pracownika | Publicystyka

 Piramidy buduje darmowa siła roboczaPracownicy na budowie galerii handlowej Toruń Plaza nie otrzymali wynagrodzenia za swoją pracę. Borykają się też z wieloma innymi problemami pracowniczymi. Problem dotyczy setek osób, a zaległości wobec poszczególnych pracowników sięgają nawet 2-3 miesięcy. Źródłem problemu jest brak płatności ze strony firmy Plaza Center, która nie zapłaciła dużej kwoty generalnemu wykonawcy na budowie, firmie Karmar. Ostatnie szacunki zaległości płatniczych wynoszą w sumie 40 milionów złotych. Firma Karmar, która sama też zatrudnia podwykonawców, twierdzi że nie jest w stanie im zapłacić. W wyniku tej sytuacji, pracownicy na budowach pozostają bez wypłat.

Praca w łańcuszku podwykonawców zazwyczaj jest bardzo słabo opłacana. Wielu pracowników otrzymuje jedynie pensję na poziomie minimalnym, czyli 1386 zł brutto miesięcznie. Pracownikom tym następnie daje się "szansę zarobienia dodatkowych pieniędzy" przez pracę na czarno w (często przymusowych) nadgodzinach, które nie są w żaden sposób rejestrowane w ewidencji czasu pracy.

To co wydawało się niektórym pracownikom szansą dorobienia do mizernych pensji, wygląda teraz na oszustwo na wielką skalę. Co gorsza, pracownicy będą mieli poważne problemy, by udowodnić ile godzin przepracowali. Pracownicy skarżą się na nieregularne i mocno spóźnione wypłaty. Czasem otrzymują kilkaset złotych, ale rzadko całą pensję. W miarę jak budowa zmierza do końca, a centrum handlowe niedługo zostanie otwarte, pracownicy obawiają się, że w ogóle nie otrzymają należnego wynagrodzenia za wszystkie przepracowane godziny.

W takiej sytuacji, firmy takie jak Plaza Center starają się zrzec odpowiedzialności, twierdząc że pracownicy pozbawieni wypłat nie są ich pracownikami! Jednak łańcuszek nieotrzymanych płatności wyraźnie prowadzi doPlaza Center i do Karmaru. Jeśli te firmy nie są w stanie spłacić zadłużenia jakie zaciągnęły, powinny zostać uznane za niewypłacalne, a nie podejmować się nowych inwestycji i pozostawać z długami wobec podwykonawców.

Raporty finansowe dla inwestorów pokazują, że inwestycja w Plaza Center jest ryzykowna i że firma ma poważne problemy z płynnością. Jednak pracownicy szukający pracy nie wiedzą o tym i liczą na to, że otrzymają pieniądze zgodnie z otrzymaną obietnicą. Jeśli Plaza Center podejmuje ryzyko finansowe rozpoczynając kolejne projekty, to ryzyko powinni ponosić managerowie i inwestorzy, a nie pracownicy.

Szefowie otrzymują swoje wysokie pensje i nie muszą się niczym martwić. W tym samym czasie, pracownicy na budowie pracujący za stawkę minimalną, pogrążają się w kłopotach finansowych i narażają się na związane z tym kłopoty w życiu osobistym.

Ostro potępiamy takie działania i domagamy się natychmiastowej wypłaty wynagrodzeń dla pracowników! Będziemy wspierać protesty pracowników zmierzające do odzyskania zaległych lub nierozliczonych wynagrodzeń. Najlepszym działaniem przeciw takiemu złodziejstwu jest bez wątpienia akcja bezpośrednia. Jeśli właściciele centrum handlowego nie przejmują się tym, czy pracownicy otrzymają pensje na czas i czy będą mieli co włożyć do garnka, pracownicy nie powinni się przejmować tym, czy centrum handlowe zostanie otwarte na czas.

Wzywamy konsumentów, by śledzili rozwój sytuacji i zamiast wyczekiwać otwarcia centrum handlowego i oddawać się bez opamiętania zakupom, w prosty sposób wyrazili solidarność z pracownikami omijając szerokim łukiem Torun Plaza . Z pewnością gdyby sami znaleźli się w podobnej sytuacji jak pracownicy bez wypłaty, chcieliby żeby inni wsparli ich w podobny sposób.

Jeżeli pracownicy nie otrzymają natychmiast swoich wynagrodzeń, wezwiemy do blokady otwarcia centrum handlowego planowanego na 14 listopada w solidarności z pracownikami.

Plaza Centers jest międzynarodową firmą budowlaną, która realizuje budowę centrum handlowego Torun Plaza. Firma jest notowana na giełdach w Londynie i Warszawie. Jest filią firmy Elbit Imaging, notowanej na giełdach w Tel Awiwie i Nowym Jorku (Nasdaq). Plaza Centers prowadzi projekty budowlane w Serbii, Bułgarii, Indiach, Grecji, Rumunii, Czechach, na Węgrzech i w USA. Karmar jest częścią koncernu międzynarodowego Bouygues Batiment International, dysponującego ogromnym kapitałem.

Związek Syndykalistow Polski – Warszawa

zsp.net.pl

Marsz paranoików, a nie patriotów

Kraj | Antyfaszyzm | Publicystyka

17 września 1939 roku nie rozpoczęła się II wojna światowa, a nastąpił jedynie kolejny jej etap kiedy wojska sowieckie dotrzymały umowy zawartej z nazistami wkraczając na wschodnie tereny Polski. Pamięć o tych wydarzeniach nie znika, wszyscy znamy je z lekcji historii, a tym którzy na nich nie uważali przypominają o tym oficjalne uroczystości.

Jednak według paranoików, którzy postanowili dziś zwołać marsz rozpoczynający się spod pomnika Powstańców Wielkopolskich, wydarzenia te są pomijane i tylko oni młodzi, dumni, wysportowani mają prawo o nich przypominać. Nazywają siebie nacjonalistami lub narodowcami, a głównym celem ich działań jest dążenie do tego, by wyciągnięta ręka, jednoznacznie kojarząca się z nazistowskim pozdrowieniem „Sieg Heil”, była nazywana „salutem rzymskim”. Znamienne, że w 39’ takim powitaniem witali wojska nazistowskie tylko kolaboranci i volksdeutsche, a w późniejszym okresie wojny za taki gest i współpracę z okupantem, członkowie ruchu oporu wykonywali na delikwentach wyroki śmierci. Dziś grupa owych paranoików, usiłuje nam wmówić, że w ten sposób oddaje cześć bohaterom II wojny światowej. Nasuwa się pytanie, o jakich bohaterach mówią, bo chyba nie o polskich walczących z okupantem.

Wątpliwości pogłębiają się, gdy uświadomimy sobie, że za organizacją dzisiejszego marszu stoją osoby odwołujące się do tradycji antysemickiej organizacji Obozu Narodowo Radykalnego. W mundurkach i symboliką, która zdradza podobieństwo do Hitlerjugend, mają czelność mówić coś o patriotyzmie. Szukając jeśli nie żydowskiego to islamskiego spisku, ideologicznie są bliżsi nazistom niż ktokolwiek inny – bo właśnie tak samo jak naziści zagrożenie widzą w każdym, kto jest inny i „obcy”, niedostosowany do ich wizji prawdziwego Polaka. Ich sympatycy ubrani w bluzy z napisami „Lonsdale London”, brytyjskie harrington jacket, czapki US.Army i buty adidas – wznoszą chóralne okrzyki o „Wielkiej Polsce”. Określający się mianem nacjonalistów – w większości młodzi mężczyźni, przebywający głównie w męskim gronie, wychwalający męskie zabawy i innych dzielnych mężczyzn, znani są też z awersji do osób homoseksualnych i feministek, ale trudno to zrozumieć, patrząc na ich uwielbienie do własnej płci.

Cała ta zgraja hałaśliwych i starających się groźnie wyglądać nacjonalistów, próbuje oddawać cześć tym, którzy ponieśli największą ofiarę w wojnie, rozpętanej przez…. nacjonalizm, napędzany antysemityzmem i rasizmem. Współcześni obrońcy tylko białej rasy i cywilizacji chrześcijańskiej – nie wiedzą najwyraźniej, że nawet tak znienawidzony przez nich Stalin sięgnął po nacjonalizm i z hasłem „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”, a nie rewolucji komunistycznej, mobilizował stłamszonych jego dyktaturą rodaków. Dziś z polskimi flagami i pilnowani przez swoich politycznych führerów, narodowcy będą maszerować i skandować tylko starannie dobrane okrzyki. Nawet głupców stać bowiem na odrobinę gierek z arsenału politycznego public relations. Jednak kiedy dyscyplina siada, a wodzowie nie są w stanie upilnować pretorian, ci zdradzają prawdziwe oblicze – wobec swoich oponentów wykrzykując słowa: „Zrobimy z wami to co Hitler z Żydami”, czy sławiąc swojego prawdziwego idola, gromkim powtarzaniem „Rudolf Hess”.

Kryjąc swoje prawdziwe, pełne rasizmu i antysemityzmu poglądy tzw. nacjonaliści specjalizują się w uroczystym obchodzeniu kolejnych tragicznych historycznych rocznic. Zajmując się historią wyraźnie nie potrafią wyciągać z niej wniosków, bo na dzisiejsze problemy potrafią reagować jedynie szerzeniem nienawiści i udawaniem postaw, z którymi nie mają nic wspólnego. Zacięty nacjonalizm zawsze był motorem zbrodni i wojen, najobrzydliwszych linczów lub przepisów prawnych, za które możemy się tylko wstydzić – chociażby ustawy wspierające eugenikę (dążenie do wyselekcjonowania doskonałej rasy, w praktyce prowadzące do rasizmu, sterylizacji czy nawet mordowania nie odpowiadającym eugenicznym wzorcom osób).

Nie możemy się zgodzić by tzw. „nacjonaliści” – w praktyce zaś neonaziści czy neofaszyści – bezkarnie udawali patriotów i cynicznie wykorzystywali prawdziwych bohaterów do szerzenia swojej chorej ideologii. W przeciwieństwie do nich, my pamiętamy nie tylko o dzielnych ludziach stawiającym czoła przyszłym okupantom, ale także o niemych ofiarach wojny. Ofiar było tak dużo głównie z powodu nacjonalizmu, rasizmu i antysemityzmu. Pamiętamy też o ofiarach „nacjonalistów” we współczesnej Polsce – od 1989 r. narodowcy zamordowali co najmniej kilkadziesiąt osób, a liczba brutalnych pobić liczona jest w tysiącach.

Nie pozwolimy nigdy, by historia się powtórzyła, nawet jako farsa, w postaci marszu neonazistów, oddających rzekomo cześć walczącym podczas II wojny światowej.

Tekst pierwotnie ukazał się na stronie rozbrat.org, a nadesłany został przez grupę podpisującą się jako Poznańscy Antyfaszyści i Antyfaszystki.

Wspomnienie Marie-Noelle, zmarłej aktywistki No Borders z Calais

Świat | Miejsca | Publicystyka

W sobotę 17 września nad ranem zmarła na raka nasza przyjaciółka Marie-Noelle Gues, znana też jako Zetkin. Marie-Noelle była pierwszą aktywistką No Border w Calais. Na lata przed obozem antygranicznym w 2009 roku prowadziła tutaj samotną walkę patrolując ulice uzbrojona jedynie w aparat fotograficzny i swoją niesamowitą odwagę. W pojedynkę interweniowała przeciw atakom policji na imigrantów.

Dokumentowała i ujawniała ich poczynania przerywając tym samym zmowę milczenia i apatię, które są zawsze pożywką dla wszelkich represji. Ani niezliczone procesy i wyroki ze strony państwa, szykany policji, czy straszenie śmiercią przez faszystowskie ścierwo nie były w stanie ugasić jej zapału i powstrzymać energii z jaką działała.

Zawsze można było ją spotkać na ulicach, w "dżunglach" i skłotach Calais, robiącą zdjęcia, piszącą, kłócącą się (np. ze mną nazywając moje pomysły na działania No Border w Calais "działalnością humanitarną"), krzyczącą ("Petain! Revient! T'as oublié tes chiens!"), czy śpiewającą piosenki ("Cholera, trudno znaleźć nowe rymy na Sarkozy"). Była inspiracją dla wielu aktywistów i aktywistek przyjeżdżających do Calais.

Poniżej wypowiedź aktywistki wspominającą Marie-Noelle:

"Z trudnością przychodzi mi mówienie o niej w czasie przeszłym

Marie-Noelle, osoba niezależna i nieznająca strachu, była wzorem do naśladowania dla aktywistek i aktywistów. Zdawała sobie sprawę z tego, że prawdziwa walka o lepsze, sprawiedliwe społeczeństwo nieuchronnie wiąże się z wkurzeniem tych zainteresowanych zachowaniem status quo. Równocześnie nie wahała się tego czynić: czy to policjantom i policjantkom, urzędnikom i urzędniczkom miejskim, wolontariuszom i wolontariuszkom organizacji charytatywnych bardziej zainteresowanych zachowaniem własnych przywilejów niż krytyką reżimu granicznego - wszystkim wykrzykiwała prawdę prosto w twarz.

Kiedy pierwszy raz przyjechałam do Calais w 2009r. zachwycił mnie widok kobiety będącej rodzajem jednoosobowego FITwatch. Marie-Noelle regularnie chodziła nocą do byłej pasztuńskiej "dżungli", która wtedy była przerażającym i niebezpiecznym miejscem. Rozmawiała tam z ludźmi, a w razie najazdów policji przeciwstawiała się im oraz robiła zdjęcia.

Ta mała kobieta o wielkiej osobowości wbrew oniemiającemu klimatowi Calais nierzadko samotnie przeciwstawiała się władzy, co doprowadzało do nieprzyjemności z policją i procesów. Jej podejście polegające na przedkładaniu dążenia do sprawiedliwości nad opinię publiczną może być przykładem dla wielu innych osób.

Była także wspaniałym wzorcem dla kobiet. Miała odwagę wstąpić i działać w ekstremalnie patriarchalnym środowisku składającym się z męskich uchodźców posiadających wyższy status społeczny w krajach swojego pochodzenia i dlatego wysyłanych w podróż do Europy zamiast kobiet, męskich członków mafii walczących o wpływy i pieniądze, męskich członków CRS (oddział francuskiej policji zajmujący się tłumieniem zamieszek) stosujących groźby i przemoc w celu utrzymania patriarchalnego porządku, oraz - ostatnio - męskich faszystów, którzy wysyłali jej listy z pogróżkami i grozili śmiercią.

Tak jak Clara Zetkin i inni/e działacze i działaczki komunistyczni/e będący dla niej inspiracją, Marie-Noelle dała mi siłę by przeciwstawić się władzy, gdy pierwszy raz przyjechałam do Calais. Niech duch oporu przetrwa w jej pamięci."

Marie-Noelle sama mówiła o swojej pracy na ulicach Calais w ten sposób:

"Ważne jest, by pokazać że zawsze będę na miejscu gdy oni coś robią. Chcę zasiać w nich ten strach." ("C'est important d'être capable de montrer qu'on peut être toujours là et qu'on peut être présent quand ils font quelque chose. C'est cette peur la que je veux leur donner."

(Wypowiedź MN w filmie "L'Exil et Le Royaume")

Na Indymediach Lille oraz jej osobistym blogu regularnie zamieszczała sprawozdania z działań państwa i policji. Pseudonim którym się przy tym posługiwała był hołdem ku czci niemieckiej komunistki i feministki Klary Zetkin

Ostatni wpis na blogu z 15 sierpnia przyrównuje sytuację w Calais w 2011r. do deportacji w 1942r. i potępia nie tylko działania policji, ale także "collabos" (kolaborantów / kolaborantki) z SNCF (francuska kolej) raportujących obecność imigrantów na dworcu. Marie najwyraźniej pozostała niewzruszona ostatnim (n-tym, straciliśmy rachubę) skazującym wyrokiem dotyczącym tzw. "outrage", czyli znieważenia urzędników państwowych - tym razem poprzez określenie ich właśnie mianem "collabos".

Pod tym linkiem znajduje się kolekcja filmów, na których można zobaczyć ją w akcji, samotnie filmującą i dopuszczającą się "outrage" wobec funkcjonariuszy CRS.

Dla nas, aktywistek i aktywistów z Calais, Marie pozostanie w pamięci jako przyjaciółka, towarszyszka i inspiracja. W ostatnich dniach śpiewamy "Pieśń partyzantów" ("Chante de Partisans"): "Amie, si tu tombes, une amie sort de l'ombre à ta place." (Przyjaciółko, gdy polegniesz, przyjaciele wyłonią się z cienia, by zająć twoje miejsce). Dostajemy wiadomości z całej Europy wspominające i upamiętniające Marie Noelle.


Wzywamy wszystkich przyjaciół i przyjaciółki Marie-Noelle do akcji ku jej pamięci.

-- Część kolektywu No Borders Calais --

Skromny apel o podjęcie działań 17 września

Świat | Protesty | Publicystyka

Poniżej oświadczenie opublikowane przez organizatorów akcji mających na celu okupację Wall Street.

Oświadczenie jest nasze i dla każdego, kto je popiera. Reprezentując nas samych, przedstawiamy nasze wezwanie do rewolucji.

Chcemy wolności dla wszystkich, bez względu na tożsamość, ponieważ wszyscy jesteśmy ludźmi, a to jedyny konieczny warunek do roszczenia sobie tego prawa. Jednak ta wolność została w dużej mierze odebrana ludziom, i dozowana nam w niewielkich dawkach, gdy się złościmy.

Pieniądze, jak się mówi, przejęły politykę. Jednak my twierdzimy, że pieniądze zawsze były częścią kapitalistycznego systemu politycznego. System oparty na istnieniu posiadających i nieposiadających, w którym nierówność jest nieodłącznym elementem systemu, zawsze prowadzi do sytuacji, w której posiadający znajdują sposób, by rządzić, czy to przy pomocy miecza, czy dolara.

Zgadzamy się, że musi nastąpić reforma wyborcza. Jednak proponowana reforma pomija przyczyny, przez które powstał taki system. Niektórzy chętnie winią Rezerwę Federalną, ale polityka polegała na machinacjach bogatych na długo przed jej założeniem.

Musimy uświadomić sobie podstawowe fakty: te korporacje, nawet jeśliby nie były w stanie konkurować na arenie wyborczej, i tak będą w stanie kontrolować społeczeństwo. Zachowają one kontrolę ekonomiczną, która pozwoliłaby im utrzymać kontrolę polityczną. Limity kadencji wciąż nie rozwiązują sprawy, bowiem wielu członków politycznych elit opuszcza scenę polityczną po to tylko, by znaleźć się w elicie korporacyjnej.

Musimy odzyskać wolność, która została skradziona ludziom.

1. Jeśli zgadzasz się, że wolność to prawo do komunikowania się, życia, bycia, chodzenia, do miłości, do robienia tego, czego nikt ci nie narzuca, to możesz być jednym z nas.

2. Jeśli zgadzasz się, że wszyscy pracownicy powinni mieć prawo do podejmowania decyzji w sposób demokratyczny, możesz być jednym z nas.

3. Jeśli zgadzasz się, że wolność dla niektórych nie jest tym samym, co wolność dla wszystkich, i że wolność dla wszystkich jest jedyną prawdziwą wolnością, możesz być jednym z nas.

4. Jeśli zgadzasz się, że władza nie jest w porządku, że życie jest ponad własnością, możesz być jednym z nas.

5. Jeśli zgadzasz się, że państwo i korporacje są tylko dwiema stronami tej samej struktury ucisku władzy, jeśli zdajesz sobie sprawę, że media zniekształcają informacje w celu zachowania status quo, jak to nastawia ludzi przeciwko ludziom aby utrzymać władzę, możesz być jednym z nas.

Więc wzywamy ludzi do działania

1. Wzywamy do aktywnych protestów w miastach. By ludzie, którzy je formują, organizowali się, podnosili świadomość. Do protestowania tam, gdzie tych protestów jeszcze nie ma.

2. Wzywamy pracowników nie tylko do strajku, ale do wykorzystania ich pracy zbiorowej, a także organizowania miejsc pracy w sposób demokratyczny. Wzywamy uczniów i nauczycieli do wspólnego działania, do uczenia demokracji, nie tylko uczniów przez nauczycieli, ale także nauczycieli przez uczniów. Aby przejąć sale lekcyjne i uwalniać umysły wspólnym wysiłkiem.

3. Wzywamy bezrobotnych do uczestnictwa, do uczenia się i nauczania, do używania swoich umiejętności do uczynienia siebie częścią zbuntowanej wspólnoty.

4. Wzywamy do organizowania zgromadzeń w każdym mieście, na każdym placu publicznym.

5. Wzywamy do przejęcia i wykorzystania opuszczonych budynków, opuszczonych ziem, z każdej nieruchomości zajętej i opuszczonej przez spekulantów.

Wzywamy do rewolucji zarówno umysłu, jak i ciała politycznego.

Źródło: occupywallst.org

Samotność związkowca - po demonstracji we Wrocławiu

Publicystyka

Trochę uwag i wrażeń na gorąco po manifestacji Europejskiego Kongresu Związków Zawodowych. Była chyba największą demonstracją po 1989 roku we Wrocławiu. Duża mobilizacja OPZZ i Solidarności (były też delegacje zagraniczne stanowiące ok. 1/4 manifestacji). Przy okazji ujawniło się kilka spraw na które chciałbym zwrócić uwagę.

Po pierwsze wiek demonstrujących średnio wynosił 40 lat lub więcej. Było trochę młodszych, ale "na oko" nie więcej niż 10-20 proc. Związki nie przyciągają młodych pracowników, którzy w sporej części są bez pracy, albo pracują na umowach śmieciowych. Młodzi często nie czują się reprezentowani przez związki zawodowe, które wydają im się obcym, nieznanym ciałem. Łatwo można by tu obarczyć winą wyłącznie młodych (że hedoniści niezainteresowani zrzeszaniem się, itepe itede). Ale moim zdaniem powodem jest też forma organizacyjna jakie przyjęły duże związki zawodowe - spora centralizacja, okopanie się w dużych, często jeszcze państwowych, zakładach pracy tradycyjnych branż, no i fakt, że wchodzenie do małych i średnich przedsiębiorstw, gdzie pracuje najwięcej osób w Polsce, w tym także młodych, dużym związkom się nie opłaca. Dodać do tego należy jeszcze różne powiązania z partiami politycznymi działają zniechęcająco (tutaj trzeba jednak przyznać, że organizatorzy zadbali, aby na demonstracji nie było żadnej agitacji wyborczej, czy symboliki partyjnej - może zaczynają rozumieć, że to im się nie opłaca).

W dobie elastycznych form zatrudnienia, potrzebne są nowatorskie i elastyczne formy organizowania się. Jest paradoksem, że chyba najbardziej zwartą, choć bardzo nieliczną reprezentacją zorganizowanego prekariatu była wrocławska grupa ZSP, która postanowiła dołączyć do manifestacji. Wyraźnie wyróżniała się na tle, pań i panów w średnim wieku.

Młodzi, zwłaszcza młode kobiety, obecnie są jedną z najbardziej wyzyskiwanych i poniewieranych grup społecznych, więc potrzebują samoorganizacji jak kania dżdżu. Tyle że duże związki z trudem przebijają się do tej grupy. Mam informację o takich próbach podejmowanych przez co bardziej aktywne osoby w Solidarności czy OPZZ, ale w porównaniu do zainwestowanych środków, efekt jest niewielki. Tutaj otwiera się olbrzymia przestrzeń do zagospodarowania przez różnego rodzaju mniej lub bardziej nieformalne struktury organizacyjne. Powrót do idei stowarzyszeniowej (nie opartej o dość sztywną ustawę o związkach zawodowych) jest być może najlepszą drogą w dotarciu do tych ludzi. Raczej luźniejsze formy, bardziej elastyczne i oparte na federacji a nie centralizacji odpowiadają, moim zdaniem, lepiej na wyzwanie dzisiejszych czasów.

W pewnym sensie kapitalizm zatoczył koło i powrócił do bardziej rozproszonych form, tak jak to było w XIX wieku zanim industrializacja scentralizowała klasę robotniczą w wielkich fabrykach i wytworzyła bardziej scentralizowane formy organizowania się. Wtedy świetnie sprawdzały się takie organizacje jak np. Federacja Jurajska, która zrzeszała głównie zegarmistrzów. Forma organizacyjna jaką przyjęli szwajcarscy zegarmistrze do pewnego stopnia przypominają sytuację osób pracujących dzisiaj w usługach, rozproszeni po różnych niewielkich zakładach pracy lub samozatrudnieni, pracujący w domu itd.

Po demonstracji odbyła się ciekawa dla mnie osobiście dyskusja zorganizowana przez wrocławski ZSP "Czy związki są przydatnym narzędziem w dobie prekaryzacji". Nastąpiła tam interesująca konfrontacja aktywistów z socjologami zajmującymi się kwestią pracy i ruchami społecznymi. Co można zaproponować młodym pracownikom, aby chcieli walczyć o swoje prawa? Czy należy konkurować, czy raczej wchodzić na tereny nie zajęte przez obecne duże związki zawodowe? Czy należy zatrzymywać się jedynie na postulatach ekonomicznych, czy wychodzić poza nie? Czy koncentrować swoją uwagę jedynie wokół zakładu pracy, czy także bardziej terytorialnie - wokół miejsca zamieszkania pracowników, warunków życia? Pracownik wszak nie kończy swojego życia i zmagań z kapitalizmem na przysłowiowej bramie zakładu. Ponadto w sytuacji rozproszenia pracowników, zwłaszcza usług, należałoby raczej myśleć w kategoriach danej dzielnicy, czy nawet miasta, co zupełnie inaczej rozkłada akcenty, jeśli chodzi o środki i cele bieżące, a także inaczej definiuje adresata żądań. Mimo że duże związki próbują podejmować różnego rodzaju próby zorganizowania prekariatu i pracujących biednych, to raczej mniejsze, sfederalizowane struktury stowarzyszeniowe wydają się mieć na tym polu największy potencjał i najlepiej odpowiadać na wyzwania "elastycznego rynku pracy". Zwłaszcza że duże związki zawodowe nie są "elastyczne", tj. np. w Solidarności wygląda to tak, że aby wejść do danej branży, musi wydać zgodę sama "góra" związku, co w oczywisty sposób wiąże ręce i ogranicza pole działania w konkretnych przypadkach i nowych sytuacjach.

Wracając na chwilę jeszcze do samej demonstracji związkowej. To, co rzucało się szczególnie w oczy to prawie zupełny brak chęci komunikacji z "zewnętrzem" manifestacji. Śladowa ilość haseł zarówno skandowanych, jak i tych na transparentach. Jeśli już ktoś próbował jakieś hasło rzucić natychmiast było zagłuszane przez nieustanny ryk wuwuzeli i innych trąbek, poza tym przeważały transparenty z nazwami regionów, czy branż, co upodabniało cały marsz do pochodu kibiców piłkarskich poszczególnych klubów, niż demonstrację która miała kogoś do czegoś przekonać. Osoba, która nie do końca zorientowana przyszła przypadkiem pooglądać pochód, nie mogła w prosty sposób zorientować się o co protestującym chodzi. Wyglądało to wszystko jakby było skierowane wyłącznie do "wewnątrz", jakby chodziło o przekonanie samych siebie, że istniejemy, że "jesteśmy siłą".

Druga sprawa - sama demonstracja była w pewnym stopniu wydarzeniem wyizolowanym także w skali miasta. Praktycznie brak wcześniejszej akcji informacyjnej w mieście, haseł, plakatów, czy wykupionej nawet zapowiedzi w lokalnym radiu i telewizji (a duże centrale przecież na to stać). Wiadomo, że neoliberalne media nie będą głaskać po głowie związkowców, ale przecież nikt przy zdrowych zmysłach na to liczyć nie może, a irytowanie się z tego powodu przypomina pomstowanie na to, że zimą spadł śnieg, czyli jest zupełnie jałowe, choć jest pewnym rytuałem, który pełni określoną funkcję - można łatwo zwalić na wroga całą odpowiedzialność za brak lub złe poinformowanie społeczeństwa. Zamiast tego trzeba było samemu wyjść do ludzi i ich próbować przekonać do swoich postulatów własnym językiem. Ta próba została zupełnie pominięta, w ten sposób frekwencja zwyczajnych mieszkańców, czy z tego co słyszałem i widziałem, nawet lokalnych związkowców nie była tak wysoka jak mogła by być. Stan idealny to powrót do sytuacji, gdy osiedla pracownicze "żyją" manifestacją znacznie wcześniej przed nią, gdy wychodzą na nią całymi rodzinami, grupami przyjaciół. Mieszkam w biednej, pracowniczej dzielnicy i nie widziałem żadnego poruszenia przed demonstracją. Tramwaje w kierunku miejsca zbiórki nie były w ogóle zatłoczone.

Wygląda na to, że duże związki pogodziły się z sytuacją w jakiej się znajdują i nie stać ich na strategiczne wyjście poza schemat obrony stanu posiadania (mimo że wiem o próbach części osób w związkach przejścia do ofensywy). Związki zawodowe przestały już chyba reprezentować klasę pracującą jako całość, zarzuciły chyba nawet taką ideę. Chodzi już im tylko o poszczególne branże i zakłady w których są nadal silne. W tym sensie stały się tylko jedną z wielu grup dość wąskiego interesu i tak są postrzegane przez sporą część pracowników. Dzielnice pracownicze tego dnia były dziwnie milczące.

Profil na Facebooku

Za: http://lewica-wolnosciowa.blogspot.com/2011/09/samotnosc-zwiazkowca-po-d...

Własność

Publicystyka

W XIX w. Pierre Joseph Proudhon napisał dzieło pt. „Co to jest własność?”, stwierdzając na początku i udowadniając przez kilkaset stron, że „własność to kradzież”. Od ponad stu lat niewielu ludziom dało to do myślenia. Sam Proudhon zapoczątkował ruch ideologiczny zwany anarchizmem, jednak jego dzieło „Co to jest własność?” jest dzisiaj nieco archaiczne. Pisane było w emocjonalnej reakcji oburzenia bzdurami wymyślanymi przez obrońców własności, których nazwisk dziś nikt niemal nie pamięta. Faktem jest, że Proudhon także nie jest powszechnie znany, jednak ideologia anarchistyczna, której jest ojcem, jest rozpoznawalną doktryną polityczną.

Proudhon, jak wszyscy wielcy anarchiści, dużo uwagi poświęcił pojęciu wolności, często twierdząc, że jest ona zaprzeczeniem własności. Tymczasem dzisiaj tzw. liberałowie (czyli dosłownie zwolennicy wolności) własności bronią jako wartości największej. Biorąc pod uwagę, że dzieło „Co to jest własność?” zdążyło nieco stracić na aktualności, postanowiłem napisać o tym ze współczesnej perspektywy.

Pochodzenie własności

Trudno dziś sobie wyobrazić świat bez własności. Wielu w wyniku swej niewiedzy myśli, że własność istniała zawsze, podczas gdy nawet dzisiaj są miejsca, gdzie własność nie istnieje. Dawno, dawno temu, i to nawet nie za siedmioma górami i siedmioma lasami, na słowiańskiej ziemi zwanej dzisiaj Polską nie było własności. Plemiona słowiańskie tego pojęcia nie znały. Na początku była kultura zbieracko-łowiecka. Każdy mógł sobie zebrać plon dzikich roślin i upolować zwierzynę leśną lub złowić rybę. Tak jest do dziś w plemionach pierwotnych np. w plemieniu Buszmenów.

Kiedy pojawiła się własność, trudno powiedzieć. Gdy plemię spotyka się z innym plemieniem, może następować wymiana towarów, czyli handel. Jednak to jeszcze nie implikuje własności. Własność mogła mieć miejsce, gdy plemiona zamieszkiwały obok siebie czyli był podział na towary "nasze" i "wasze". Jednak gdy przechodziły w ręce drugiego plemienia, zmieniały właściciela.

Wydaje się, że kamieniem milowym w zrozumieniu pojęcia własności był feudalizm i monarchia. A jak do tego doszło? Były różne plemiona. Jedne żyły ze sobą zgodnie, a inne nie. Gdy nie było zgody, to dochodziło do wojny i ona jest znana też wśród plemion nie znających własności. Z danych historycznych wiadomo, że na terenie dzisiejszej Polski pojawił się ród Piastów. Postanowił on podbijać Polan (obszar wokół Gniezna) i inne obszary i kazał im płacić haracz, który dzisiaj ładnie się nazywa podatkiem. Za co? Żeby nie przyszli znowu i nie spuścili łomotu, nie palili i nie gwałcili. Szlachetne, prawda? W taki sposób Piastowie opanowali ponad połowę obszaru dzisiejszej Polski.

Konsekwencje tegoż były znaczne. Ród zaczął siłą wprowadzać swoje prawa. Teren zajęty stanowił własność wypożyczaną królewskim czy książęcym urzędnikom. Oczywiście nie średniowiecze jest tu początkiem, a starożytność. Już w dziejach starożytnych różni królowie, począwszy od bliskiego wschodu (Mezopotamia, Egipt) mieli na własność potężne obszary.
Nie ma na to źródeł historycznych, ale pewnym jest, że każdy z rodów władców, zdobył władzę w wyniku podbicia i nakazu płacenia sobie haraczu (podatku). Czyli siłą zajął mienie. A jak się nazywa ktoś, kto siłą zajmuje mienie? Nie złodziej przypadkiem?

Z tego choćby można wysnuć podobny wniosek do Proudhona, że własność to kradzież. Być może, biorąc pod uwagę dzisiejsze uwarunkowania prawne, nie jest to dokładnie prawda, bo co innego jest kradzieżą, oszustwem, rozbojem, itd. Nie mniej jednak, z punktu widzenia dzisiejszego prawa, własność, a przynajmniej wielka własność, powstała w wyniku przestępstwa zwanego potocznie złodziejstwem.

Własność a kapitalizm

Oczywiście obrońcy kapitalizmu i własności będą twierdzić, że to było kiedyś, a teraz są bardziej wolnościowe stosunki społeczne i cała nasza cywilizacja opiera się na własności. Z pewnością nie cała. Istnieje pewna grupa rzeczy, które nie są niczyją własnością i grupa rzeczy, która wyzwoliła się z własności.

Do pierwszych należy powietrze i woda. Nie wszystkie zbiorniki wodne są czyjąś własnością, płaci się za jedynie dostarczenie wody, a do powietrza praw własności nikt sobie nie rości, przynajmniej na razie. Prywatyzacja wodociągów prowadzi wprawdzie nieuchronnie do przyznania komuś własności wody, ale na szczęście niewiele społeczności na to się zdecydowało i wiele z nich wraca do normalności i wodociągi na powrót uspołecznia.

Do drugich należą pewne, jak to mówi księgowość i rachunkowość, „wartości niematerialne i prawne”. Chodzi tutaj o programy, książki, czasopisma i artykuły, które są darmowe. Ilość tych drugich, się coraz bardziej powiększa i nawet same wielkie korporacje tworzą rzeczy darmowe po to, żeby wykończyć konkurencję, jak to się dzieje w przypadku spółki Sun Microsystems, która wspiera darmową wersję oprogramowania biurowego, żeby tylko zaszkodzić konkurencyjnemu Microsoftowi.

To są dowody, że nie cała nasza cywilizacja opiera się na własności, jednak tym, co się na niej opiera są stosunki społeczne. Oczywiście bardziej cywilizowane niż w feudalizmie, jednaj do bycia sprawiedliwymi im dużo brakuje.
Tak jak w feudalizmie, obecny system gospodarczy opiera się na haraczu, lecz teraz jest bardziej zaawansowany, bo posługuje się oszustwem.

Dlaczego na haraczu? Cały kapitalizm opiera się na handlu. W handlu cała sztuka polega, żeby sprzedać drożej to, co się kupiło lub wyprodukowało, niż wyniosły koszty produkcji i transportu. A czy nie można by sprzedawać po tej samej cenie, co się wyprodukowało lub kupiło? Oczywiście, że można, tylko że sprzedawca nie miałby z tego zysku. Ale fakt jest taki, że zysk jest motywacją wielu zbrodni, więc i tutaj nie jest usprawiedliwieniem. Z tego jednak wynika, że sprzedawca narzuca nam haracz w postaci prowizji od produktu, który zakupił lub wyprodukował. Istnieje w tym kierunku zmowa wszelkich sprzedawców, bowiem nie słyszałem o takim, który by sprzedawał z własnej nie przymuszonej woli ze stratą. Dokładnie tak jak pierwsi feudałowie narzucali ludziom haracz, tak to robi dzisiejszy handel i produkcja dóbr. A oszustwo? Pójdźmy do sklepu i spytajmy osobę sprzedającą dlaczego dany towar tyle kosztuje? O ile będzie miał ochotę nam odpowiedzieć na to pytanie, to będzie nam mówił wiele rzeczy, ale zwykle nie wspomni o swoje marży czy też prowizji, którą sam zarabia. Czasami stwierdzi, po prostu, „Bo to tyle kosztuje.” I na tym polega oszustwo. To wcale tyle nie kosztuje. To kosztowało cię, drogi sprzedawco, mniej, a ty mnie oszukujesz, że to tyle kosztuje.

Jednak wsadzanie do więzienia za takie haracze jest uznawane za łamanie wolności gospodarczych, choć wydaje się, że one są wolnościami do nakładania haraczy i do oszustw...

Jednak to nie jest największy problem z własnością w kapitalizmie. Bo jakie są źródła obecnej własności w kapitalizmie? Polska nie jest tu typowa, bowiem większość własności pochodzi z prywatyzacji. A co było sprywatyzowane? Ano to, co było wcześniej państwowe. A jak się stało państwowe? W wyniku nacjonalizacji. A jak nacjonalizowano? Ano siłą zabierano poprzednim właścicielom. Czyli kradziono? Oczywiście! A jak się nazywa osoba korzystająca ze skradzionej własności, mając świadomość tego? Paser.

Oczywiście tzw. liberałowie stwierdzą, że to dlatego, iż nie dokonano reprywatyzacji. Teza o tyle śmiała, co nieprawdziwa. Albowiem mienie przed prywatyzacją pochodziło z podboju (czyli zajęcia siłą mienia, czyli kradzieży) lub nadania przez władcę feudalnego, który zajął mienie siłą... Oczywiście można powiedzieć, że niektórzy się jego dorobili. Oczywiście, ale za pomocą haraczu zwanego marżą lub prowizją i oszustwa z tym związanego.

A na świecie? Podobnie jak z mieniem przed nacjonalizacją.

Tak czy owak, twierdzenie Proudhona, że własność to kradzież, nic nie straciło na aktualności.

Własność a wolność

Tak zwani liberałowie, czyli w dosłownym tłumaczeniu "obrońcy wolności", bronią własności zaciekle. A czy własność sprzyja wolności? Podam pewien przykład. Dany obywatel chce sobie posadzić drzewko wiśniowe. Najlepsza ziemia do tego jest u pewnego właściciela, który nic nie posadził. Oczywiście gdy istnieje własność, obywatel nie ma prawa posadzić drzewka. Gdyby własność nie istniała obywatel posadziłby go swobodnie. A więc własność sprzyja wolności czy nie?

A skąd wzięło się niewolnictwo, czyli jawne zaprzeczenie wolności? Oczywiście z własności. Chwytano bezbronnych ludzi i traktowano ich jako własność. Własność ogranicza wolność i dzisiaj. Ten kto ma więcej własności de facto zmusza tych, którzy jej nie mają lub mają jej mniej, żeby wykonywali różne usługi zwane pracą. Zamiast tego mogliby oni robić to, co sobie tylko zamarzą. Ale przy istnieniu własności, a co za tym idzie nierówności nią powodowanej, mają wybór: ograniczyć swą wolność na rzecz dysponenta większej własności, albo umierać z głodu. Z tego wynika, że człowiek do pracy jest przymuszany biologicznie. A przymuszanie do pracy jest niewolnictwem.

Własność a równość

Teraz o równości jako wartości społecznej czy uniwersalnego prawa, już nikt jakoś nie wspomina, choć nadal hasło widnieje na godle francuskim. A jak sprawa wygląda w samej Francji?

Proudhon był Francuzem i w kwestii równości niewiele się zmieniło od jego czasów. Są wciąż tacy, którzy mają ogromne posiadłości ziemskie czy własności gospodarcze oraz tacy co żebrzą na ulicach, żeby przeżyć. A jak do tego ma się własność? Właśnie dokładnie to powoduje.

Teoretycznie można by sobie wyobrazić sytuację, że własność istnieje i istnieje też równość w wartościach materialnych. Dzielimy wszystkie dobra przez ilość mieszkańców i rozdajemy. I tu zaczyna się pierwsza trudność. Bo jak podzielić maszynę w fabryce? Pokroić na kawałki? Przecież takim działaniem straci ona swoją wartość i ci, którzy dostaną ją po kawałku od razu staną się nierówni wobec innych. Można podzielić własność tak, że każdy ma swój udział np. w maszynie, czy w fabryce a nawet w państwie. To nam nie da nic innego jak gospodarkę rodem z PRL, gdzie wszystko było państwowe, a obywatel i tak nie miał żadnych praw do tego, bo to było państwa, a nie jego. Czyli zmieniłby się tylko właściciel, a nierówność pozostałaby, choć rzeczywiście istotnie zostałaby zredukowana.

Biorąc pod uwagę te wszystkie możliwości, należy jasno stwierdzić, że równość materialna istnieje tylko wtedy, gdy własność nie istnieje. Własność jest przeciwieństwem równości.

No ale zajmijmy się wolnością wobec prawa, bo większość filozofów, a o rządzących nawet nie wspomnę, o całkowitej równości już dawno zapomniała. A czy jesteśmy przynajmniej równi wobec prawa, jak to twierdzą różne konstytucje, biorąc pod uwagę istnienie własności?

Własność, jak wykazałem powyżej, wyklucza istnienie równości materialnej. Prawo jest zawiłe i z tego cieszą się prawnicy, bo ich profesja kwitnie. Ich usługi kosztują, a im lepszy prawnik, tym wyższa jego cena. Wielokrotnie zdarza się tak, że obywatel ma rację, ale spór prawny przegrywa, bo nie stać go na wygranie tegoż sporu. Natomiast bogatszego obywatela stać na wygranie sporu nawet jeżeli nie ma racji. Z tego wynika, że bogacz jest bardziej uprzywilejowany wobec prawa. A uprzywilejowanie wyklucza równość.

Własność i przestępczość

Większość przestępczości jest przeciwko własności. Kradzież, oszustwa i rozboje to wszystko po to, żeby własność przejąć od kogoś innego. Gdyby nie było własności, tych przestępstw też by nie było.

Są oczywiście też gwałty i zabójstwa. Gwałty mają jedynie słabe powiązanie z własnością, ale jednym z podstawowych motywów zabójstw jest własność. Ile to już mordów było dla tego, że ktoś chciał się wzbogacić czyli nabyć większą własność. Zresztą niemal każde zabójstwo jest czynione w imię własności. Zbrodnie w afekcie na tle zdrady małżeńskiej wynikają przecież z traktowania małżonka jako własność.

Wojna jako zbiorowe zabójstwo od samego początku dotyczyła własności i tak jest do dzisiaj. Próbuje się mydlić ludziom oczy, że to z powodu innych wartości, ale przecież wszystkie ostatnie wojny były o własność ropy naftowej.
Ponadto własność, co udowodniłem wcześniej ma podstawowy wpływy na istnienie nierówności, a istnieją badania wskazujące na ścisły związek przestępczości z nierównością materialną.

Pojęcie własności można na koniec rozszerzyć: Własność to przestępczość.

Kanał XML