Publicystyka

Oświadczenie ZSP Warszawa w sprawie występu Pawła Kukiza na demonstracji "Solidarności"

Dyskryminacja | Publicystyka

ZSP Warszawa potępia decyzję NSZZ "Solidarność" o zaproszeniu Pawła Kukiza na występ na demonstracji związkowej w dniu 30 czerwca 2011 r. w Warszawie.

Paweł Kukiz aktywnie wspierał marsz grup nacjonalistycznych w dniu 11 listopada 2010 r. Nacjonalizm jest ideologią, która dzieli pracowników - właśnie wtedy, gdy muszą się jednoczyć we wspólnej walce międzynarodowej z wyzyskiem, który ich dotyka.

Kukiz jest przeciwnikiem praw gejów i lesbijek, a tym samym wspiera dyskryminację w oparciu o orientację seksualną. Ruchy pracownicze powinny zwalczać wszelkie rodzaje dyskryminacji, które w ostatecznym rachunku służą jedynie pracodawcom - dzieląc pracowników i stawiając jednych przeciw drugim.

Wspólnie podejmijmy walkę z ideologią dyskryminacji w łonie ruchu pracowniczego!

ZSP-Warszawa

Strajk Generalny przeciw wyzyskowi

Publicystyka

Poniżej przytaczamy treść ulotki ZSP-Warszawa, rozdawanej na dzisiejszej demonstracji związkowej w Warszawie.

DOŚĆ NĘDZNYCH WARUNKÓW ŻYCIA! DOŚĆ NĘDZNYCH WARUNKÓW PRACY! STRAJK GENERALNY PRZECIW WYZYSKOWI! WSPIERAJMY SAMORZĄDY PRACOWNICZE!

Atak na ludzi pracy nasila się na całym świecie. W ostatnich latach, w wielu krajach europejskich rządy starają się podnieść wiek emerytalny, wspierać elastyczne i niepewne warunki pracy i na różne sposoby wprowadzić zmiany w prawie, by zmniejszyć gwarancje socjalne dla pracowników. W konsekwencji, w wielu tych krajach widzieliśmy masowe protesty i strajki. Ale nie w Polsce. W Polsce, choć warunki pracy są o wiele gorsze, niż w wielu innych krajach Europy, nie było jeszcze masowych wystąpień, a ruch związkowy ogranicza się do organizowania od czasu do czasu symbolicznych przemarszów, jednocześnie unikając prawdziwej konfrontacji z pracodawcami i władzami. Związkowcy rozmawiają z rządem stojąc na słabej pozycji, gdyż nie są gotowi sięgnąć po najbardziej skuteczną z metod walki pracowniczej: po strajk generalny.

Związek Syndykalistów Polski absolutnie nie zgadza się z taktyką obraną przez centrale związkowe. Uważamy, że tylko przez zdecydowane akcje pracowników, najlepiej w skali międzynarodowej, będziemy w stanie uderzyć w wyzyskiwaczy i polityków wystarczająco mocno, by wywalczyć nasze postulaty. Jesteśmy przekonani, że pracownicy powinni wziąć sprawy w swoje ręce i organizować się w sposób bezpośredni, bez oglądania się na profesjonalnych związkowców, którzy być może mają interes w tym, by wszystko wyglądało jak dotąd.

Opowiadamy się za tworzeniem oddolnych związków zawodowych, gdzie każdy może brać udział w podejmowaniu decyzji, gdzie nie ma podziału pomiędzy zwykłymi pracownikami, a liderami związkowymi. Jesteśmy za tworzeniem takich związków, które będą bezkompromisowo walczyć w interesie pracowników, zamiast robić umizgi do pracodawców, co zazwyczaj odbywa się ze szkodą dla pracowników.

Musimy tworzyć taki ruch strajkowy, który będzie w stanie zadać mocny cios wyzyskiwaczom, a jednocześnie będzie w stanie realnie wywalczyć coś dla nas - pracowników. Naszym krótkoterminowym celem społeczno-ekonomicznym jest podniesienie pensji minimalnej doprowadzenie do tego, by w całej Europie pensje były na podobnym poziomie. Należy dążyć do tego, aby nie było podziałów pomiędzy pracownikami z krajów z tanią siła roboczą, tymi, którzy nagle znajdują się w sytuacji silnej konkurencji. Chcemy doprowadzić do tego, by te prawa, które jeszcze mamy nie zostały nam odebrane - zostały zachowane, a tam gdzie warunki socjalne są nie do zaakceptowania - by zostały doprowadzone do godziwego poziomu (np. wysokość emerytur). Walczymy przeciw wszystkim projektom ustaw zmierzającym do ograniczenia prawa do strajku i utrudnienia działania związków zawodowych, oraz ułatwiającym zatrudnianie pracowników na mniej korzystnych warunkach (np. na warunkach pracy tymczasowej).

Jesteśmy także przeciwko polityce rządu, która wpływa negatywnie na życie ludzi, pozbawiając ich praw socjalnych i dostępu do usług publicznych. Takie są m.in. konsekwencje decyzji budżetowych o niedostatecznym finansowaniu służby zdrowia, o komercjalizacji edukacji, czy o podwyżkach cen na ważne usługi takie jak żłobki lub transport publiczny.

Jedyną skuteczną metodą walki z taką polityką jest akcja bezpośrednia oraz strajk. Zacznijmy organizować się już teraz! Czas leci i sytuacja jedynie się pogarsza. Jeśli nie zrobimy nic teraz, później będzie jeszcze trudniej.

Twórz komitety strajkowe w swoim miejscu pracy i organizuj zgromadzenia publiczne w swojej dzielnicy!

Związek Syndykalistów Polski - Warszawa

Przeciw podwyżkom! Przeciw antyspołecznej polityce rządu!

Publicystyka

Związek Syndykalistów Polski sprzeciwia się podwyżkom przyjętym przez Radę Warszawy:

  • Bilety komunikacji miejskiej (70%)
  • Opłata za żłobki (ok. 600%)
  • Woda i ścieki (30%)
  • Ewentualne podwyżki cen i strata dochodów dla miasta związane z prywatyzacją Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej (SPEC)

Podczas gdy wszystko drożeje, pensje większości pracowników pozostają na takim samym poziomie. Wielu z nas nie stać na czynsz, na leki i na inne potrzeby, nie mówiąc o luksusach. Jeśli tak dalej pójdzie, nie będzie nas stać na zapewnienie edukacji dla naszych dzieci, ani na opiekę zdrowotną, a spokojne życie na emeryturze będzie tylko marzeniem.

Nie możemy dalej pozostać bierni i akceptować polityki, która działa w interesie wąskich elit, kosztem większości społeczeństwa! Musimy działać!

Nie jest prawdą, że musimy płacić więcej za wszystko, że nie ma żadnych alternatyw. Decyzja o przerzuceniu dodatkowych kosztów na nas jest związana z pewną mentalnością i ideologią rządzących. Jeśli płacimy podatki, to powinny one być przeznaczone na dobro wszystkich, aby zabezpieczyć nasze podstawowe potrzeby jako członków społeczeństwa. Uzyskane w ten sposób fundusze nie powinny służyć finansowaniu przerośniętej administracji państwowej i samorządowej, oraz bogaceniu się firm, korzystających z pieniędzy niegospodarnie wydawanych przez urzędników.

Aby rozwiązać ten problem, należy przezwyciężyć bierność społeczeństwa i razem organizować się przeciw nadużyciom władzy!

Musimy spróbować zmienić decyzję Rady o podwyżkach na wszystkie możliwe sposoby. Jest już inicjatywa by przeprowadzić referendum, którą należy poprzeć. Jeśli dojdzie do referendum należy głosować przeciw tym podwyżkom. Warto także pokazać swój sprzeciw publicznie – np. rozwiesić transparent przeciw podwyżkom, lub wydrukować i rozdać ulotki, czy przyjść na demonstrację.

ZSP organizuje pikietę przeciw drożyźnie w dniu 1 lipca pod Metro Centrum. Będzie to dzień przejęcia prezydentury Rady UE przez Polskę.

Z tej okazji władze miasta wydają mnóstwo pieniędzy na efekciarskie imprezy publiczne, których celem jest odwrócenie uwagi mieszkańców od prawdziwego oblicza polityki władz. W ten sposób ludziom dostarcza się igrzysk zamiast chleba i pewnej przyszłości.

Jedną z form protestu przeciwko podwyżkom będzie odmowa płacenia wyższych cen. Jesteśmy za rozwojem komunikacji miejskiej, ale uważamy, że planowane podwyżki zniechęcą wielu do korzystania z komunikacji publicznej, która stanie się po prostu niedostępna dla
najbiedniejszych warszawiaków.

Aby wysłać protest do Prezydenta m.st. Warszawy i do Rady Warszawy, lub dowiedzieć się więcej zobacz naszą stronę internetową: http://podwyzki.zsp.net.pl

Przyjdź na protest: w piątek 1 lipca o godz. 18:00 pod stacją Metro Centrum.

Związek Syndykalistów Polski – Międzynarodowe Stowarzyszenie Pracowników

Grecja, Saloniki: Atak na Wolną Przestrzeń Społeczną "Ucząc Szkoły Wolności"

Publicystyka | Represje

Policyjne odzialy represyjne pojawily sie przed wolna szkola i zaplombowaly wejscia i okna lancuchami i zapieciami. Wkrotce aktywisci i aktywistki pojawili sie odbijajac budynek niszczac blokady. W Salonikach, najazd bandytow w mundurach w metropolii zostal przeprowadzony w samo poludnie w zeszly w piątek 17/06/2011 o 12:00. Poniżej tekst napisany przez aktywistów i aktywistki związanych z autonomiczną wolną przestrzenią.

Kościoł, państwo i Public Power Corporation chca zniszczyc zasklotowana wolna szkole by zamienic ja w biznes zwiazany z elektronika.

Jednocześnie nasze życie było zagrożone i pokutowalo, ponieważ bogaci, bogatsi i potężniejsi powoduja nierówności tego świata, w tym samym czasie ich najnowszymi osiągnięciami jest transformacja w bezpłatne najemne niewolnictwo, kościół został odnowiony, jak często mówi sie, jak morderca w scenie popelniania zbrodni, już po raz drugi.

Po 6 latach Kosciol przypomniał sobie o istnieniu opuszczonego budynku XII Szkóły Podstawowych na drodze Bizaniou i Vas, która od dawna jest ponownie otwarta jako wolne miejsce samoorganizacji uczenia się od każdego z nas.

Wiadomo, że z budynku wydalano uczniow i uczennice z sąsiedztwa na decyzji w oparciu o niejasne badania przydatności budynku ze względu na błędy i interesy ze strony zarówno państwa i kościoła. Mimo bardzo cennych lat, mimo starań i protestów Stowarzyszenia Rodziców i ludzi z okolicy, którzy uwierzyli nawet w obietnice wyborcze nie udalo sie utrzymac samodzielnie szkoly z powodow finansowych w biednym sasiedztwie.

Od 2004 roku budynek był zaniedbany, działanie czasu bylo niszczace, opustoszale z życia, celowe lekceważenie wlasciciela Kościoła bylo planem by osiągnąć poprzez spustoszenie, zniszczenie szkoły i jej transformacji w coś, co może przynieść finansowe, a nie jakiekolwiek korzyści społeczne.

Kryzys systemu I nasze propozycje

W sytuacji pojawia się, gdy rozpad tkanki społecznej i każdy aspekt naszego życia zależy od działalności gospodarczej, z reguły na nasze codzienne życie personalizacji. Państwo nie spełnia wszelkich potrzeb społecznych, kradnie wszystkie dobra publiczne za pomoca prywatyzacji. Plus, nie ma niczego, czym bogaci ludzie kierujacymi sie potrzebami, niz zysk.

Władza chce narzucić swoją plany, przerazić i stłumić wszelkie głosy sprzeciwu. Ostatnie przykłady to dzikie bicie demonstrantów na demonstracjach, represje lokalnych walk (np. Keratea), pogromy i ataki na cudzoziemców w miejscach, które swobodnie działaja i sa ostoja samoorganizacji.

W związku z tym, projekt i dostępnośc wolnych przestrzeni społecznych, staja się koniecznością społeczną, ktore sa czescia społecznych ruchow oporu, eksperymentow samoorganizacji i struktur społecznych, solidarności i równości, są odporne na zysk. Tworzenie innych rodzajów stosunków społecznych i struktur bezpośredniej demokracji, samoorganizacja, opor i solidarnośc jest priorytetem.

Od pierwszej chwili zajecia zniszczonego opuszczonego budynku wlozono ogrom pracy wlasnymi rekoma, jak i z wlasnej kieszeni finanse na koszt budowy jak czyszczonie, dezynfekowanie, naprawa i utrzymanie budynku w odniesieniu do postaci historycznych i architektonicznych, przekształcając go z ruiny w przestrzen życiowej nauki, godności i odporność na podłość naszego życia.

W cetrum społecznym "Szkoła do nauki wolności" są bezpłatne kursy językowe, muzyczne, taneczne i pokazy filmów, imprezy, koncerty, biblioteki funkcji, muzyka studio, bezpłatny bazar, warsztaty teatralne, sala komputerowa, grupy samokształceniowe, społeczne i kuchnia z kawiarnia, wystawy zaangazowane spoleczno-polityczno-kulturalne. Wszystko jest kluczowymi projektami o wyzwolenie naszego życia, poprzez przedefiniowanie i swobodę przepływu wiedzy i naszych potrzeb z naszych narzędzi do organizowania się, decyzji płci i obowiązków, bez przywódców, przedstawicieli i liderow.

Dziś prawdziwy wizerunek kościoła został ujawniony, po wielu skandalach finansowych i obecnie nie waha się pokazać wyraźnie jego prawdziwe oblicze. W celu wylacznie służenia interesom gospodarczym i zyskom, przeciwstawia sie samoorganizacji, działalności społecznej i solidarności. Za pomoca manipulacji, procesow sądowych i roszczen, chce odzyskać budynek i eliminuje gospodarczo i karnie każdego, kto ma odwagę przeciwstawić się niesprawiedliwości i nierówności.

Projekt Free School dla nas to miejsce życia, solidarności, godności, ekspresji twórczej i nadzieji, że tak wszyscy będziemy stać obok niego i bronić jego do końca, przed tymi co groza wladza.

Tlumaczenie wlasne
za http://kinimatorama.net/node/12788
http://sxoleio12.wordpress.com/2011/06/14/underattack/

Apel holenderskich squatersów o wsparcie w dniach oporu!

Świat | Lokatorzy | Protesty | Publicystyka

Ważny apel holenderskich squatersów!

Mija pół roku odkąd Holandia wprowadziła zakaz squattingu. W tym czasie squatting nadal funkcjonował i z pewnością nie zniknie w przyszłości. Jednak sposób traktowania squattingu przez władze uległ zmianie. W niektórych miastach władze przymykają oko, lecz w innych ściśle przestrzegają prawa i przyklepanych przez rząd zmian odnośnie zjawiska squattingu. Przykładowo politycy w Amsterdamie i Utrechcie stwierdzili, jeszcze przed odgórnym wprowadzeniem zakazu, że będą tolerowali i przymykali oko na „bezprawne” zajmowanie pustostanów, jeżeli takie prawo zostanie ustanowione. Okazuje się to być kompletnym kłamstwem- squatersi w obu wymienionych miastach stoją w obliczu surowych represji podczas akcji zajmowania kolejnych pustostanów. Squatersi w obu miastach są z władzami w stanie nieustającego konfliktu. Jednak Amsterdam i Utrecht to nie koniec, również w kilku innych miastach squatersi traktowani są z agresją. Symboliczne koktajle Mołotova wywieszone w oknach squatów od razu sprowokowały wybuchową atmosferę. Podczas demonstracji w Amsterdamie i Nijmegen doszło do fizycznej konfrontacji z policją. W konsekwencji niemal wszystkie spośród 20 squatów zaskłotowanych po wprowadzeniu zakazu zostały eksmitowane, wraz z szeregiem wcześniej istniejących.

Obecnie władze Amsterdamu i ich prokuratorzy już po raz trzeci starają się eksmitować Schijnheilig z jego aktualnej lokalizacji. Przez lata Schijnheilig stał się znanym i szanowanym zarówno w kraju, jak i zagranicą, ośrodkiem kulturalnym, w którym wizytowało i tworzyło przeszło 1500 artystów, muzyków, malarzy i poetów. Budynek starej szkoły przy ulicy Passeerdersgracht 23, gdzie mieści się Schijnheilig, przeszedł długą drogę spekulacji deweloperskich i przez 10 lat stał pusty, zanim zaaranżowano w nim squat. Miejsce to po prostu gniło i niszczało. Smutna przeszłość tego miejsca stanie się w przyszłości znów przykrą rzeczywistością, gdy centrum zostanie siłą zlikwidowane. Cóż- władze chcą ulokować w budynku jedną osobę, tzw. „anty-squtersa”. Ta jedna osoba ma tymczasowo zamieszkać w budynku, bez żadnych praw najemnych. Schijnheilig silnie sprzeciwia się takim pomysłom, gdzie ludzie muszą rezygnować z wywalczonych z trudem praw najmu, tylko po to by miasto miało tanie i tymczasowe lokum, likwidując tym samym tętniące życiem centrum kulturalne, w którym każdego tygodnia setki ludzi tworzy kulturę i korzysta z jej dobrodziejstw. Jest to frontalny atak na niekomercyjną inicjatywę społeczno-kulturalną, oraz stymulacja praktyk, które wypaczą i pogrążą prawa najemców, o które długo walczyli nasi rodzice.

Squat Lange Leidsedwarsstraat 35 jest kolejnym na liście fali ewikcji. Jest to również smutny przykład efektów wprowadzenia spaczonego prawa anty-squaterskiego. Lange Leidsedwarsstraat 35 został zasquatowany w 2001r. , po tym jak przez 20 lat stał pusty i gnił. Podczas 9 lat od momentu zaistnienia weń squatu, zmieniał właścicieli dziewięć razy, z których wszyscy to rynkowi spekulanci. Podczas gdy spekulanci napychali sobie kieszenie, mieszkańcy ożywili i wyremontowali budynek, żyją tam do dziś. Własnymi siłami stworzyli przestrzeń mieszkalną w mieście, któremu nieobcy jest problem braku mieszkań. Jednak gdy doszczętnie skorumpowana mafia spekulantów i deweloperów została wynagrodzona bardziej rentownymi projektami i premiami, mieszkańcy zostali ochrzczeni przestępcami i postawieni w obliczu eksmisji. Tymczasem właściciele miejsca nie posiadają nawet stosownych pozwoleń na budowę nowego budynku. Wszystko wskazuje na to, że Lange Leidsedwarsstraat 35 znów zostanie skazane na długą pustkę. Tak sprawy wyglądają w Amsterdamie, tak władze Amsterdamu dostrajają się do trendu, w którym polityczna i ekonomiczna elita agresywnie atakuje squatersów, najemców, wszelakich odmieńców oraz wszystkich, którzy mogą uszczuplić ich zyski.

Burmistrz Amsterdamu- Van der Laan- wyraźnie staje po stronie interesów mafii, deweloperów, spekulantów i pieniądza w ogóle, miast po stronie ludzi, w interesie których rzekomo rządzi. Niech to będzie jasne- wybór, jaki podejmuje w interesie pieniądza zamiast dobra ludzi sprawia, że nasza walka jest nierozdzielna z równoległymi, toczącymi się w Grecji, w Berlinie, przeciwko ogólnym cięciom socjalnym, i wszystkimi innymi walkami przeciwko temu zgniłemu systemowi. System ten stara się nas zgnieść, aby móc nami łatwiej rządzić, by nas zniewolić i ubezwłasnowolnić. Ale mówimy to teraz i będziemy powtarzać w przyszłości: bez zdecydowanego oporu nie pozwolimy im zrobić z nas bezdomnych! To jest wezwanie do odpierania tych niesprawiedliwych praktyk. Nasz opór, przed którym staną, nie pozwoli im nas pokonać. Kto sieje eksmisje, ten zbiera opór! To wezwanie do Was, byście wsparli naszą walkę. W dniach 2-5 lipca w Amsterdamie, DOŁĄCZ DO NAS, wesprzyj w naszej walce!!!

2-go lipca startujemy z długim weekendem pełnym akcji, imprez, warsztatów, pokazów filmowych, wykładów i oczywiście- oporu! Gwarantujemy jedzenie i mnóstwo miejsc do spania w lokalnych squatach. 2-go lipca gotujemy jadło i zapraszamy na imprezę benefitową do Schijnheilig. 3- go lipca odbędzie się masa warsztatów, a także pokazy filmowe, gotowanie jedzenia, oraz- wieczorem, wielka demonstracja. W poniedziałek 4-go ciąg dalszy warsztatów, gotowania, a także przygotowania do planowanej w dzień później „fali ewikcji”. We wtorek 5-go lipca będzie dniem, kiedy rusza „fala ewikcji”. Będziesz miał okazję dołączyć się czynnie do oporu w wielu miejscach, w których pozostaniemy do późnego wieczoru. Sprawdzaj informacje na bieżąco na naszej stronie internetowej, gdzie znajdziesz też bardziej szczegółowe informacje dotyczące nadchodzących wydarzeń. W międzyczasie porozmawiaj ze swoimi znajomymi, w pracy, przekonaj jak najwięcej osób i zorganizujcie sobie podróż do Amsterdamu by wesprzeć nas w naszej walce! Jest to teraz potrzebne bardziej, niż kiedykolwiek!

Squatting trwa!

SQUATTING WPADA W SZAŁ!!!

Info:
www.krakendraaitdoor.wordpress.com
www.schijnheilig.org

Kontakt:
doordraaidagen@riseup.net

Odzyskiwanie danych od ABW uniemożliwione

Publicystyka

W związku z akcją odzyskiwania danych na swój temat od instytucji państwowych , próbowałem odzyskać wszystkie informacje na mój temat. Okazuje się , że w tym kraju odzyskiwanie danych może być jednak dużo trudniejsze niż w USA. Uzyskanie jakiejkolwiek informacji od Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego jest praktycznie niemożliwe. Poniżej zacytuję list, jaki dostałem od ABW, w odpowiedzi na moje pismo:

" W odpowiedzi na Pańskie pismo z dnia 03.06.2011 w sprawie wniosku o przekazanie Panu wszelkiej dokumentacji zebranej na Pana temat przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego informuję że : zgodnie z art.5 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych ( tekst jednolity : Dz.U. 02.101.926 z późniejszymi zmianami ) jeżeli przepisy odrębnych ustaw , które odnoszą się do przetwarzania danych , przewidują dalej idącą ich ochronę , niż wynika to z niniejszej ustawy , stosuje się przepisy tych ustaw.

Taką ustawą jest ustawa z dnia 24 maja 2002 r. o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Agencji Wywiadu która w art. 34 stanowi , że "W zakresie swojej właściwości Agencje mogą zbierać , także niejawnie , wszelkie dane osobowe , w tym również , jeżeli jest to uzasadnione charakterem realizowanych zadań , dane wskazane w art. 27 i 28 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych , a także korzystać z danych osobowych i innych informacji uzyskanych w wyniku wykonywania czynności operacyjno -rozpoznawczych przez uprawnione do tego organy, służby i instytucje państwowe oraz przetwarzać je , w rozumieniu ustawy o ochronie danych osobowych , bez wiedzy i zgody osoby , której te dane dotyczą.

Nadto zgodnie z art. 35 ust.1 cytowanej powyżej ustawy o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Agencji Wywiadu , Agencje te , w związku z wykonywaniem swoich zadań zapewniają ochronę środków , form i metod realizacji zadań , zgromadzonych informacji oraz własnych obiektów i danych identyfikujących jej funkcjonariuszy"

Z uwagi na powyższe , spełnienie Pańskiej prośby jest niemożliwe . "

Wynika z tego, że już łatwiej uzyskać jakieś informacje od amerykańskiej FBI, niż polskiej ABW.

Wielka Brytania - Wielki Strajk?

Świat | Protesty | Publicystyka | Strajk

Wielki strajk ogarnie Wielką Brytanię 30 czerwca. Około milion ludzi ma odejść od swoich miejsc pracy i zaprotestować przeciwko polityce rządu i wielkiego biznesu. To dane prognozowane przez media i rząd. Tak naprawdę ludzi na ulicach może być o wiele, wiele więcej. Wiadomość o J30 (jak nazwano ten dzień) rozchodzi się pocztą pantoflową pomiędzy ludźmi i wielu pracowników, których związki nie podjęły decyzji o strajku w ten dzień, lub których miejsca pracy są nieuzwiązkowione wezmą w ten dzień wolne lub chorobowe i przyłączą się do akcji strajkowych. Już się mówi, że strajk ten będzie największy od czasów tatcheryzmu. Czy rząd podejmie równie radykalne środki by zastraszyć strajkujących?

To się okaże, jak na razie grozi palcem w postaci Vincenta Cable’a – ministra biznesu, innowacji i zdolności rządu koalicyjnego konserwatystów i liberałów. Cable zapowiedział, że jeżeli pracownicy będą strajkować i wyjdą na ulicę zostanie zaostrzone prawo strajkowe – szczególnie w stosunku do pracowników sektora publicznego i transportu. W odpowiedzi usłyszał gwizdy setek pracowników zrzeszonych w związku GMB, kiedy publicznie straszył ich na ich własnej konferencji zaostrzeniem praw jeśli wyjdą na ulicę. Hasła jakie padły w jego kierunku brzmiały w stylu: „Straszysz nas? To nie gadaj tylko pokaż co potrafisz!”. Nastroje w ugodowych i biurokratycznych związkach zradykalizowały się w perspektywie ostatnich kilku lat, a ostatni rok przyniósł niespotykaną dotąd współpracę związkowców, studentów, uczniów czy różnych aktywistów. Nawet pomimo medialnej propagandy i pomimo wypowiedzi biurokratów związkowych krytykujących radykalne akcje podczas demonstracji 26 marca, większość szeregowych związkowców poparła te działania dając temu wyraz na forach związkowych czy listach poparcia. Próba przejęcia kontroli nad „niezadowoleniem” społecznym nie powiodła się Partii Pracy, która z pewnym opóźnieniem zauważyła że ludzie wychodzą na ulicę.

Labourzyści 26 marca byli prawie niewidoczni – ograniczyli się jedynie do medialnej krytyki cięć budżetowych wprowadzanych przez rządzącą koalicję. Zapomnieli dodać, że sami zapoczątkowali ten proces, nie wspominając o wysysaniu miliardów funtów z kieszeni podatnika na dwie wojenki które sami rozpętali. Labourzystów nie zobaczymy na ulicy 30 czerwca. Zobaczymy natomiast wiele demonstracji, pikiet, okupacji wiele ludzi na ulicach. Prasa straszy chaosem, ekonomiści z CBI starają się przekonywać, że związki zawodowe to relikt przeszłości, a policja nie wie do końca czego się może spodziewać. Cięcia w sumie ich też dopadły i na zieloną trawkę pójdzie 12 000 krawężników. Martwić się natomiast, nie mają czym rady nadzorcze banków uratowanych z pieniędzy podatników – nie tak dalej jak tydzień temu jeden z bankrutów – niesławny Royal Bank of Scotland pokazał, że pieniądze podatników nie idą na marne i bank przynosi zyski, dlatego naturalnym jest przyznanie milionów funtów bonusu dla jego rady nadzorczej. Ich też nie uświadczymy na ulicach 30 kwietnia – będą bawić się za pieniądze ukradzione zwykłym ludziom pracy. Pytanie tylko, czy ten dzień będzie początkiem większych zmian w relacjach społecznych, politycznych i ekonomicznych Wielkiej Brytanii, czy kolejną próbą walenia grochem o ścianę.

Jest cień szansy na to pierwsze, gdyż ziarno zmian zaczęło kiełkować dzięki radykalnym akcjom studenckim, którzy wbrew marazmowi społecznemu przyciągnęli do siebie wielu ludzi i którzy obyli się całkowicie bez odgórnego przywództwa. Również powoli opada szczelna zasłona propagandy i ukazuję się kompletna ignorancja i bezczelność elit biznesowo – politycznych. Zaufanie do władzy spada po równi pochyłej. Możemy mieć tylko nadzieję na to, że jedna forma ucisku nie przetransformuję się w inną. Wielka Brytania ma przecież setki lat doświadczeń w katalizowaniu niezadowolenia społecznego...

Strona internetowa J30: www.j30strike.org

Ulotka ZSP Warszawa z okazji wydarzenia "Prawdziwa Demokracja TERAZ!"

Publicystyka

Demokracja bezpośrednia - to jedyna prawdziwa demokracja

NIE dla władzy przedstawicielskiej - TAK dla samorządności

Przed majowymi wyborami w Hiszpanii miały miejsce wielkie manifestacje, gdzie domagano się prawdziwej demokracji. Co to właściwie oznacza?

Oświadczenie w sprawie protestu anty-NATO w Belgradzie

Militaryzm | Publicystyka | Represje

Na stronie Kampanii Anty-NATO z Serbii zostało opublikowane następujące oświadczenie dotyczące protestów, które odbyły się w dniu 12 czerwca b.r., oraz związanych z nimi represji. Głównym organizatorem niezależnego protestu była organizacja anarcho-syndykalistyczna ASI, będąca członkiem Międzynarodowego Stowarzyszenia Pracowników (IWA-AIT). Ratibor Trivunac, który został skazany na 15 dni aresztu za udział w proteście, był już wcześniej więziony przez 6 miesięcy przez państwo serbskie w ramach sfingowanej sprawy o "międzynarodowy terroryzm". Związek Syndykalistów Polski koordynował wtedy kampanię pomocy represjonowanym.

Na pokojowym proteście przeciwko odbywającemu się w Belgardzie szczytowi NATO, który rozpoczął się 12 czerwca o godzinie 18 przed Centrum Sava, organizowanym przez kampanię anty-NATO, w którym uczestniczyło około 100 osób policja jak zwykle wykazała się pełnym profesjonalizmem. Funkcjonariusze słownie obrażali ludzi i spychali ich w dół stoku na którym stali, w brutalny sposób zaaresztowano ośmiu spokojnych demonstrantów. Sześciu z nich, w tym jednego obywatela Chorwacji przewieziono na komisariat na Nowym Belgradzie gdzie zostali zatrzymani na 48 godzin. Pozostała dwójkę przetransportowano na komisariat przy ulicy 29 listopada, jednego z nich od razu wypuszczono na wolność, natomiast drugi z nich, Ratibor Trivunac w trybie przyspieszonym skazany został na 15 dni więzienia i natychmiast skierowany do więzienia Padinska Skela. Dziś już wiemy, że został mu postawiony zarzut zakłócania spokoju i porządku publicznego oraz organizacja nielegalnego zgromadzenia.

Szóstka zatrzymanych na Nowym Belgradzie została oskarżona o „utrudnianie czynności służbowych”, podczas gdy jednemu z nich, Koście Risticiovi, zostało wytoczone postępowanie karne o „napaść na funkcjonariusza”, mimo iż na udostępnionym przez nas filmie wyraźnie widać, że to właśnie w stosunku do niego policja była najbardziej agresywna. Kilku policjantów próbowało zgiąć go wpół, wlokło po ulicy, a policjant w cywilu próbował podciąć mu nogę, kopiąc go przy tym dotkliwie.

Oczywisty jest, że żaden z zarzutów nie jest zgodny z prawdą, nawet elementy któregokolwiek z postawionych zarzutów nie są prawdziwe. Uważamy, że funkcjonariusze nadużyli swej władzy i dopuścili się do rażących nadużyć podczas wykonywania czynności służbowych.

Obywatela Chorwacji, Nikolę Vukobratovicia prokuratura postawiła przed wyborem: albo zostanie mu przydzielony miesiąc aresztu w piekielnym Więzieniu Centralnym w Belgradzie albo zapłaci 50 000 dinarów (około 2000 zł) na konto Miejskiego Sekretariatu Zdrowia. Działacze kampanii Anty-NATO w obliczu nieubłagalnego szantażu prowadzonego przez sędziów zebrali wymaganą kwotę i pieniądze wpłacili na konto Sekretariatu. Nikola Vukobratović został więc zwolniony, wydano mu paszport i wkrótce opuścił Serbię.

W inscenizowanym, ekspresowym trybie procesu sądowego, bez udziału świadków obrony, na podstawie fałszywych zeznań policji Ratibor Truvunac został skazany na 15 dni więzienia za organizowanie nielegalnego zgromadzenia. Należy zaznaczyć, że Trivunac, w przeddzień protestu znajdował się w Macedonii i przyjechał do Serbii w dzień demonstracji. Jasne jest więc, że stawianie mu zarzutu jakoby to on miał organizować demonstrację jest całkowicie pozbawione sensu.

Policja już od miesiąca zastrasza i na różne sposoby wywiera presję na działaczy kampanii anty-NATO. Nie do zaakceptowania dla tutejszych władz jest bowiem prawdziwy, bezpośrednio demokratyczny sposób samoorganizowania się. Tolerowana jest jedynie działalność organizacji o jasno określonych poglądach i wartościach, które to znakomicie integrują się z obowiązującym systemem. Znakomity przykładem na to jest fakt, iż tego samego dnia protesty anty-NATO organizowała partia DSS (Demokratska Stranka Srbije na czele z Vojislavem Kosztunicą) i członkowie klerykalno-faszystowskiej organizacji Obraz, a dzień po nich protest zorganizowali członkowie SRS (Srpska Radikalna Stranka na czele z Vojislavem Szeszljem) na którym to uczestnicy agresywnie przepychali się z policją, lecz żaden z nich został aresztowany. Policja zaatakowała natomiast pokojowe zgromadzenie zorganizowane przez kampanię anty-NATO (złożoną z aktywistów wielu niezależnych organizacji), aresztowano osiem osób i wytoczono przeciwko nim postępowanie karne.

Ponieważ służbom nie udało się przeszkodzić nam w organizacji kampanii oraz samego protestu, starano się utrudnić nam działanie poprzez blokowanie informacji w mediach. Uniemożliwiano możliwość uzyskania informacji o działaniach kampanii anty-NATO. Opinia publiczna byłą świadkiem państwowych represji i brutalności policji.

Żądamy natychmiastowego uwolnienia Ratibora Trivunaca, oraz niezwłocznego zaprzestania wszczętego postępowania karnego przeciwko pozostałym aktywistom.

Ponieważ w dniu dzisiejszym została złożona skarga przeciwko postępowaniu toczącym się przeciwko Ratiborovi Trivunacovi połączona z żądaniem natychmiastowego zwolnienia go z w więzienia, poniedziałek 20.06.2011 ogłaszamy dniem akcji solidarnościowych z Trivuncem.

Apelujemy o wysyłanie listów protestacyjnych w sprawie Ratiobora Trivunca i pozostałych aktywistów do Ministerstwa Sprawiedliwości w Belgradzie, na adres: kabinet@mpravde.gov.rs.

Za: http://antinato.in.rs/?q=taxonomy/term/5

„Przedszkole to nie firma” - odzyskiwanie obywatelstwa i kryzys opieki we Wrocławiu

Prawa kobiet/Feminizm | Publicystyka

„Przedszkole to nie firma” . Odzyskiwanie obywatelstwa i kryzys opieki we Wrocławiu.

6 czerwca odbył się protest rodziców przeciw obecnej sytuacji we wrocławskich przedszkolach. Była to natychmiastowa reakcja rodziców na coroczny problem braku miejsc dla ich dzieci w publicznych przedszkolach. Akcja została zorganizowana na forum wrocławskiego Informatora Edukacyjnego. O godzinie 10.00 rodzice spotkali się przed siedzibą Rady Miasta. Protest został jednak szybko spacyfikowany przez władze – rodziców zaproszono na rozmowę z wiceprezydentem Jarosławem Obrębskim i rzecznikiem prezydenta Wrocławia Pawłem Czumą. Rozmowa odbyła się w sali, z której wyproszono media i w której wyłączono klimatyzację przy 30 stopniowym upale.

Podczas debaty Feministyczna Akcja Krytyczna FAK! towarzyszyła rodzicom z transparentem „Przedszkole to nie firma”, a niniejszy tekst jest komentarzem do tego, co się wydarzyło podczas spotkania.

„Oddolna weryfikacja” – wiceprezydent uczy, jak wzajemnie donosić na siebie.

Głos rodziców – gniewny i krytyczny – dotyczył wielu kwestii, które nakładają się na siebie w ramach miejskiej polityki przedszkolnego systemu edukacji i opieki – czyli jednego z ważniejszych wymiarów dobrostanu społeczeństwa.

Jednym z pierwszy problemów, jakie rodzice podnieśli na spotkaniu, to niesprawiedliwy system zapisów do przedszkoli, który powoduje, że spora liczba dzieci nie może zostać objętych opieką. Rodzice mówili że kryteria oceniania „ kandydatów i kandydatek” do przedszkola są niesprawiedliwe i niejasne. Tzw. „rekrutacja” dzieli rodziców na tych, którzy mają większe lub mniejsze uprawnienia do przedszkolnej opieki, co powoduje, że wiele gospodarstw domowych zostaje zupełnie wykluczonych z systemu.

Niektórzy rodzice podejmowali problem „kombinowania” czy też „oszukiwania” podczas rekrutacji tak, by otrzymać jak najwięcej punktów. „Taki system uruchamia mechanizm łapówkarstwa, ludzie dają łapówki dyrektorom przedszkoli” – powiedział jeden z rodziców. Inny spytał: „Dlaczego nie aspirować do tego, że nawet dla 90% dzieci znajdą się miejsca w przedszkolach?”. Jedna z matek dodała: „Co robić z dziećmi? Nie możemy liczyć na rodzinę, na babcie … Babcie też pracują”.

Gniewną postawę rodziców zdyscyplinował wiceprezydent Obrębski, każąc im usiąść, przestać powoływać się na fikcyjne sytuacje i zachowywać się kulturalnie. Władza, pokazując swoją siłę i hierarchię, zaraz potem przeszła do argumentacji i odparcia zarzutów. Głosy oskarżeń i protestów wobec braku miejsc i źle funkcjonującego systemu przyjmowania dzieci do przedszkoli zostały wyciszone podczas profesjonalnej prezentacji w power-poincie, z której jasno wynikało, jak dobrze władza radzi sobie z opieką przedszkolną. „W ciągu 5 lat wybudowaliśmy najwięcej przedszkoli w Polsce” – chwalił się wiceprezydent Obrębski, pomijając fakt, iż ze slajdów jasno wynikało, że w ostatnich 4 latach istnieje permanentny systemowy problem z zapewnieniem opieki przedszkolnej – od roku 2007 istnieje deficyt około 900-1300 miejsc. Co roku w czerwcu kilkaset dzieci nie dostaje się do przedszkola.

Kiedy władze zorientowały się, że power-point nie oddziałuje ze swoją mocą , przyjęły strategię „dziel i rządź” oraz „zrzucaj odpowiedzialność”. Argument „kombinowania” podczas rekrutacji usadowiony został w „kłamliwych samotnych matkach”, które wykorzystują system, ciesząc się swoimi przywilejami. Samotne rodzicielstwo niemal natychmiast, jak papierek lakmusowy, nasączone zostało rozwiązłą seksualnością, nieusytuowaną w rodzinie i wymykająca się kontroli państwa: „Ludzie faktycznie żyją w związkach, ale prawnie nie […]Są różne sposoby definiowana niepełnej rodziny lub samotnego rodzicielstwa” – powiedział Obrębski i dodał, że jest za zdecydowanym ograniczeniem definicji samotnego rodzicielstwa – „samodzielne rodzicielstwo powinno być wtedy, kiedy mamy do czynienia z wdowami”.

Trzeba przyznać, że jest się dość bezradnym wobec tak szybkiej reakcji zawłaszczania argumentacji i znajdowania kozła ofiarnego. Nagle z dyskusji nad miejscami w przedszkolach przeszliśmy do rozmowy nad tym, że samotne rodzicielstwo zwykle oznacza „konkubinat”, a konkubinat jest formą oszukiwania Miasta i Miasto powinno mieć większa władzę weryfikowania seksualności swoich poddanych. Z drugiej strony, patrząc na politykę stosowaną wobec nieformalnych związków, to są one negowane, gdy tylko państwo zmuszone byłoby gwarantować prawa obywatelskie, jednak gdy chodzi o przyznawanie świadczeń i zliczanie dochodów, związki nieformalne nagle stają się formalnym gospodarstwem domowym.

Dalszym etapem spektaklu było podjęcie przez władze tematu „oddolnej weryfikacji” nieuczciwych rodziców. „Państwo oczekujecie weryfikacji, ale nie chcecie niczego dać od siebie” – powiedział Czuma, wzywając rodziców do „oddolnego” zgłaszania nieprawidłowości w systemie – co jednoznacznie zostało skrytykowane przez rodziców jako donoszenie, które nie rozwiązuje ich problemu.

Dziecko jest obywatelem/obywatelką.

Rodzice krytyczni wobec argumentacji władzy próbowali przenieść dyskusję na właściwy tor, czyli deficytu opieki nad dziećmi w mieście oraz wyjaśnienia, dlaczego miasto nie wywiązuje się ze swoich zadań i nie realizuje interesu obywateli:

- „Najgorsza sytuacja jest w tych dzielnicach, które się prężnie rozwijają, rozbudowują – tam nie ma wystarczających nakładów na opiekę i edukację. W tych dzielnicach mieszkają głównie ludzie młodzi z małymi dziećmi, a miejsc w przedszkolu jest 25 dla trzylatków”;

- „Stać nas na stadion, na fontannę…przecież mamy być stolicą kultury”;

- „System jest tak zbudowany, że pracująca para z dzieckiem nie ma możliwości dostania miejsca i ludzie zaczynają kombinować”.

Poprzez takie stwierdzenia rodzice podjęli jedną z ważniejszych kwestii w ramach świadczeń opiekuńczych miasta – problemu obywatelstwa czy raczej problemu odbierania obywatelstwa. Jak stwierdziła jedna z matek: „Trzylatek też ma prawo do edukacji, do rozwoju”. Biorąc pod uwagę, że urlop wychowawczy może trwać najdłużej do trzeciego roku oraz fakt, że opieka dzieci w wieku żłobkowym (od pół roku do 3 lat) niemal zupełnie w Polsce nie istnieje (tylko ponad 10% dzieci jest objęta taką opieką) można stwierdzić, że mamy do czynienia z permanentnym kryzysem opieki nad dziećmi.

„Miejsc brakuje. 1400 dzieci nie dostaje się do przedszkola, ale skala jest znacznie większa, bo wielu rodziców w ogóle nie podejmuje prób dostania tego miejsca i szukają rozwiązań na własną rękę. Brakuje miejsc znacznie więcej niż tylko te oficjalnie nieprzyjęte. Płacą na przykład za prywatne, ale tak nie powinno być, bo nawet skoro ich stać, oni nadal powinni mieć prawo do publicznego przedszkola” – argumentowali rodzice, powołując się na ustawę z 1991 roku dotyczącą systemu edukacji: „System oświaty zapewnia w szczególności: 1) realizację prawa każdego obywatela Rzeczypospolitej Polskiej do kształcenia się oraz prawa dzieci i młodzieży do wychowania i opieki, odpowiednich do wieku i osiągniętego rozwoju” (rozdz. 1, art. 1.).

Jedna z matek stwierdziła, że przepisy polskiego prawa są zawieszane, gdyż dla władzy „to jest nieważne. Bo pan mówi, że Państwo nie musicie [zapewniać opieki instytucjonalnej – przyp. FAK!]. A tu jest napisane, że musicie, że takie jest prawo każdego obywatela. A mój syn jest obywatelem tego kraju i tego miasta”. Powiązanie sposobu niedemokratycznego i antyspołecznego budżetowania w mieście (wydatki na estetykę miasta, jak fontanny, stadion czy elewacje kamienic) w obliczu braku lub niskich świadczeń dla obywateli dość jasno pokazuje, że sfera opieki jest zaniedbywana i niedowartościowana w obecnej logice zarządzania miastem.

Czy zatem dla władz miasta wychowywanie dzieci nie stanowi żadnej wartości? Niestety nie. W odpowiedzi na te argumenty usłyszeliśmy, że rozwiązaniem są prywatne przedszkola dofinansowane przez gminę. Innymi słowy, gminie obecnie nie opłaca się budować nowych przedszkoli, gdyż po obecnym wyżu demograficznym przyjdzie niż i istnieje obawa, że można „przeinwestować w edukację, a potem będą pustki [w przedszkolach – przyp. FAK!]” – jak stwierdził wiceprezydent Obrębski.

W tym miejscu warto podkreślić fakt, że do połowy lat 2000 mieliśmy do czynienia z masową skalą likwidowania placówek opiekuńczych dla dzieci we Wrocławiu. Nawet argument o tym, że Polska ma jedne z najniższych nakładów na edukację i opiekę w Europie i taka sytuacja powoduje systemowy problem – kryzys opieki - który można rozwiązać jedynie poprzez zwiększenie nakładów finansowych, pozostał bez refleksji dla przedstawicieli władzy: „Proszę zwrócić uwagę, co by to oznaczało w naszych podatkach, jakie to jest obciążenie. Uważam, że kluczem dla polskiej edukacji nie jest zwiększenie finansów. Po pierwsze uważam, że pewne zmiany prawne, sprawiające odbiurokratyzowanie szkoły, jest rzeczą ważniejszą dla efektów nauczania. Funkcjonuje Karta Nauczyciela, która broni także złych nauczycieli, których nie można zwolnić” – powiedział wiceprezydent Obrębski.

Odwoływanie się do „naszych pieniędzy z podatków”, których przecież „nie można przeznaczać” na rozbuchane świadczenia i usługi publiczne płynnie ułożyło się w łańcuch współczesnego zarządzania miastem, gdzie liczą się zyski a nie dobro mieszkańców i mieszkanek. Po raz kolejny użyto „kozła ofiarnego” (w postaci złych nauczycieli korzystających ze swoich praw wynikających z Karty Nauczyciela), by odwrócić uwagę od problemu i zrzucić odpowiedzialność za obecną sytuację na samych zainteresowanych, czyli tych którzy/które mają pod opieką małe dzieci. Należy również dodać, że miasto coraz bardziej ogranicza środki na świadczenia dla swoich mieszkańców w związku z coraz bardziej ograniczonymi subsydiami płynącymi ze skarbu państwa, a dostępne środki przeznaczane są na inwestycje, które nie podnoszą jakości życia mieszkańców i mieszkanek.

Lekiem na kryzys opiekuńczy jest dla włodarzy miasta prywatyzacja instytucji opiekuńczych oraz przerzucanie odpowiedzialności za opiekę i jej koszty na mieszkańców i mieszkanki miasta. Z jednej strony, wyjściem jest komercyjna i prywatna instytucja, na którą stać nielicznych/e, z drugiej, pomoc krewnych (w szczególności babć, które „przecież też pracują”). Żadna z tych opcji nie odwołuje się do powszechnego prawa dostępu do opieki i edukacji, które nie są naszym przywilejem, lecz prawem. W miastach pracujemy – nie tylko wtedy, gdy jest to praca odpłatna, ale także wtedy, gdy wykonujemy pracę opiekuńczą nad dziećmi czy osobami zależnymi i starszymi (które nie są w stanie opiekować się sobą).

Pracując (produkując usługi i towary) czy też wykonując pracę opiekuńczą, przyczyniamy się do tego, że społeczność może trwać. Jednak obecna polityka miasta czyni z opieki proces, który stoi po stronie „obciążeń budżetowych”, zamiast stanowić swoistą wartość. . Rekrutacja do przedszkoli poddana jest logice rynku, dzieci i ich opiekunowie muszą ze sobą konkurować o wolne miejsca – kto bardziej konkurencyjny, ten/ta dostaje miejsce. Żłobki, przedszkola, szkoły – tutaj rodzice muszą dostosowywać się do wymogów rynku. W takiej sytuacji opieka staje się kosztem, a tymi, które najwięcej muszą za nią zapłacić (energią, zdrowiem, czasem i budżetem domowym), są kobiety, gdyż na ich barkach spoczywa najwięcej obowiązków opiekuńczych.

„Przedszkole to nie firma”, a opieka nie może i nie powinna być rozpatrywana w rynkowych kategoriach zysków i strat. Rozwiązaniem jest oddolna organizacja i przeciwstawienie się sposobom zarządzania i gospodarowania w mieście – tak jak zrobili to rodzice na spotkaniu z władzami miejskimi. Co dalej? Jak stwierdziła jedna z matek – „Jeśli to jest ich odpowiedź, to następnym razem przyjdziemy na radę miasta z dziećmi. Jak nie ma przedszkoli, to radni będą musieli zająć się dziećmi. Będziemy okupować radę”.

Z góry widać mniej – czyli o granicach percepcji intelektualnej lewicy

Publicystyka

Niniejszy artykuł stanowi odpowiedź na artykuł Ostrość widzenia czy ślepota, czyli dla kogo ten barak? opublikowany na portalu "Recykling Idei". http://recyklingidei.pl/starnawski_zawadzka_ostrosc_widzenia_czy_slepota...

Trudno pozostawić bez komentarza artykuł „Ostrość widzenia czy ślepota, czyli dla kogo ten barak?”, który zawiera wiele założeń, które są dość typowe dla pewnych odłamów intelektualnej lewicy.

Pierwsze założenie samo w sobie mówi bardzo wiele. Autorzy artykułu, przeprowadzając krytykę hasła „Baraki dla Obamy” i wysnuwając podejrzenie, że ma ono ukryty „rasistowski przekaz” piszą, że zostało ono użyte dla przykucia uwagi owego wyobrażonego „prostego człowieka” – organizatorzy protestu dają, po pierwsze, wyraz jedynie swoim fantazjom na temat „prostych ludzi”.

Powyższe stwierdzenie pokazuje istotę problemu i skłonność niektórych aktywistów do wyobrażania sobie podziału na "prostego człowieka" i jego rolę, oraz zewnętrzną wobec „prostych ludzi” klasę „ludzi skomplikowanych”, którzy mają odgrywać całkiem inną rolę w ruchach społecznych. Takie podejście kryje w sobie bardzo niebezpieczną tendencję, która zwiększa dystans pomiędzy wieżami z kości słoniowej świata akademii i realnych działań w ruchach społecznych. Ta tendencja sprowadza się do tego, że tworzy się fałszywą opozycję pomiędzy "organizatorami”, którzy nie należą do kategorii „prostego człowieka”, ale jedynie snują fantazję na jego temat i sprowadzają go do przedmiotu swoich działań. Gdy tkwi się w środowisku akademickim, gdzie codziennością są studia nad "przedmiotami" - taka opozycja jest czymś realnym. Jednak organizatorzy Dni Gniewu nie wywodzą się z takiego środowiska.

Pomysłów na protest było bardzo wiele. Grupa lokatorów uczestniczyła w spotkaniach przygotowawczych, na których padły propozycje haseł, m.in. hasła „Baraki dla Obamy”. To może się wydać dość złożone, więc wytłumaczę to szczegółowo. Dni Gniewu były w zamierzeniu protestem przeciwko polityce anty-społecznej. Temat był więc zarysowany bardzo ogólnie. Szczyt odbywający się w Warszawie był dobrym momentem, by zorganizować protest, z tego względu, iż ludzie zwykle w takich momentach wyrażają większe zainteresowanie tego typu działaniami. Jednym z tematów była polityka mieszkaniowa. Podczas szczytu, publiczne pieniądze były wydawane na ochronę i goszczenie dygnitarzy, podczas gdy eksmitowani lokatorzy są zmuszeni do zamieszkiwania w barakach. To nie my powinniśmy zamieszkiwać w barakach, ale właśnie dygnitarze.

Ten pomysł był bardzo prosty i spodobał się wszystkim aktywistom. Był też łatwy do przekazania. W przemówieniach, które zostały wygłoszone podczas demonstracji i na rozdawanych ulotkach, podkreślano jak wiele publicznych pieniędzy zostało zmarnowanych. Skrytykowano militaryzm, udział wojsk polskich i amerykańskich w wojnach okupacyjnych, tzw. „wojnę z terroryzmem”, represyjne państwo, oparte na obsesji „bezpieczeństwa” i tendencję do ograniczania wydatków na potrzeby społeczne, takie jak mieszkalnictwo. Podczas orgii wydawania publicznych pieniędzy, takich jak szczyt podczas którego odbywały się protesty, środki z budżetu są wydawane głównie na to, by uniemożliwić kontakt "szacownych gości" z wściekłymi ludźmi i by podtrzymać iluzję dobrobytu przez usunięcie biedoty z pola widzenia.

Nie jestem zdziwiona, że autorzy artykułu nie wiedzą, co faktycznie zostało powiedziane na demonstracji, ani jaki był jej cel, gdyż – sądząc po ich wypowiedziach – opierali się jedynie na migawkach z internetu i swoich osobliwych założeniach, takich jak to, iż rzekomo chcieliśmy wykazać powiązanie Baracka Obamy i cen nieruchomości w Polsce. Taka idea nie została sformułowana, ale najwyraźniej należało ją wymyślić, by dodać ją do listy słabych zarzutów sformułowanych w artykule.

Ale wróćmy do podstawowego problemu, który moim zdaniem jest o wiele bardziej realny i wszechobecny, niż rzekome rasistowskie podstawy hasła „Baraki dla Obamy”. Tym problemem jest przekonanie, że „organizatorzy” każdego wydarzenia politycznego są kim innym niż „prości ludzie”. Nie wiem nawet specjalnie, jaka jest definicja takiego „prostego człowieka”. Z punktu widzenia intelektualnej elity, tylko jedna definicja może się wydawać prawdopodobna: „prosty człowiek”, to ktoś, kto nie jest zbyt wykształcony. To człowiek wykluczony na wiele sposobów ze świata intelektualnej elity. To człowiek, który nie cytuje przy każdej okazji Bourdieu, by wydać się bardziej inteligentnym, niż jest w rzeczywistości. W odróżnieniu od niektórych lepiej wykształconych ludzi, takiemu człowiekowi nie imponują intelektualne konwersacje i wydają mu się pretensjonalne i pozbawione sensu. Niekoniecznie musi być uboższy od intelektualisty, gdyż intelektualizm nie musi iść w parze z bogactwem materialnym. Jednak nie posiada intelektualnego kapitału potrzebnego, by stać się częścią elity. W tym sensie jest „prosty”.

Założeniem autorów artykułu jest brak możliwości integracji pomiędzy "prostymi ludźmi”, a wyobrażoną „klasą aktywistów” – która ma być bardziej podobna do nich samych. W ich wyobraźni (najwyraźniej bujnej) nie pojawiło się przypuszczenie, że aktywiści wybrali takie, a nie inne hasła, nie dlatego że wyobrażają sobie jakiś „prostych ludzi”, ale dlatego, że są „prostymi ludźmi” – znajdującymi się poza intelektualnym gettem, poza światem teoretyzowania o ukrytych treściach rasistowskich. Hasła były jasnym wyrazem świadomości klasowej, poczucia, że jest się traktowanym jak obywatel drugiej kategorii z powodu różnych elementów statusu społecznego, nie tylko z powodu sytuacji materialnej.

Innym ukrytym założeniem było to, że pomimo iż hasło było łatwo zrozumiałe dla tych, którzy je wymyślili, rola społecznego aktywisty (a raczej tego aktywisty, który posiada wystarczającą znajomość dyskursu intelektualnego) polega na wyjaśnianiu niedostatecznie oświeconym, dlaczego hasło jest "bardzo niebezpieczne". A czemu jest niebezpieczne? Skoro nikt z nas nie zgadza się z poglądem, że ma ono rasistowskie konotacje, głównym zagrożeniem jest to, że jacyś intelektualiści postanowią wynaleźć „prawdziwe założenia" stojące za tym hasłem.

Jak się okazało, intelektualiści nie mieli pojęcia, jaka była intencja przekazu i co zostało powiedziane na demonstracji. Ale to nie szkodzi.

Bardziej niebezpieczna jest próba podejmowana przez intelektualistów, by stanąć ponad tymi, którzy są mniej wykształceni, niż oni sami, by wykazywać wciąż błędy i przyjmować postawę wyższości moralnej związanej z dostrzeganiem problemów, które tylko intelektualiści są w stanie dostrzec. Nawet jeśli zdają sobie sprawę, że nie było żadnej intencji rasistowskiej, z lubością poświęcą mnóstwo czasu, by pisać o tym, jakim zagrożeniem dla lewicy są zbyt prymitywne formy wypowiedzi. Gdyby tylko wszyscy ci, którzy rzekomo przejmują się problemami społecznymi, spędzali mniej czasu na rozwijanie egzotycznych teorii, a więcej na działanie w ruchach społecznych, walcząc o utworzenie bardziej horyzontalnych form samoorganizacji wspólnie z wykluczonymi... Nie patrzę na to z optymizmem, gdyż mentalność intelektualistów lewicy sprawia, że jest to bardzo trudne.

Muszę też odnieść się do stwierdzeń, że hasło było w jakiś sposób "nieodpowiednie” i miało jakieś rasistowskie podteksty. Jeśli ktoś uzna takie podejrzenia za śmieszne, to nie z powodu ignorancji i braku percepcji, ale dlatego, że teza na której oparte są podejrzenia jest skomplikowaną mieszanką teorii i z góry przyjętych założeń, które są zarówno oderwane od rzeczywistości, jak i w gruncie rzeczy prymitywne. Nie mówię tego lekko: sama bardzo poważnie podchodzę do treści dyskryminacyjnych w dyskursie społecznym. Chodzi o to, że oskarżenia w tym przypadku są chybione. Całkowicie.

Autorzy artykułu, w swojej arogancji i ignorancji, stwierdzają: „Zamiast poważnego protestu w poważnych kwestiach, grupa białych ludzi przywitała Obamę ilustracją i tekstem, które kpią z jego wyjątkowo mało „amerykańskiego” imienia.”

To stwierdzenie jest dość osobliwe w świetle dużego zainteresowania, jakie protest wzbudził wśród przechodniów, w świetle przemówień, które poruszały kwestię pomieszania wartości, na przykładzie rządów Polski i USA, które wydają pieniądze na wojny w interesie elit, zamiast dopilnować, by były spełnione podstawowe potrzeby społeczne. Jeśli to nie jest "poważny protest” – co nim jest? (Przepraszam, zapomniałam! „Poważna” zdaniem autorów jest kwestia domniemanego rasizmu. To elity intelektualne i ich kółko admiratorów określają, co jest "poważne” i “ważne”. Nawet, jeśli mówią to samo, nie mogą przyznać, że przesłanie protestu było "poważne", gdyż wtedy osłabiałoby to argument o domniemanym "rasizmie".)

Warto sobie przypomnieć sytuacje, w których liberalna lewica w Polsce z podobną uwagą przyglądała się kwestii dość naturalnej skądinąd tendencji do wyśmiewania polityków na wszystkie sposoby – w tym wyśmiewania ich imion. Ilu lewicowców uznało, że Kaczyński nie powinien być porównywany do kaczora? Dla mnie, to jest oczywiste: kaczka ma krótkie nogi i chodzi w śmieszny sposób. To oczywiste, że ludzie wyśmiewali się ze wzrostu Kaczyńskiego, co stanowi wyjątkowo podły rodzaj dyskryminacji.

Trudno jest przeprowadzić dokładną analizę motywacji wszystkich tych, którzy kpią z polityków. Niektórzy naśmiewają się z tuszy polityków, innych motywuje nienawiść do "lewicowych" poglądów lub przynależności partyjnej, a jeszcze kogoś innego może motywować nienawiść do hipokryzji (nie mówię tu o konkretnych politykach). Jakiś prawicowy ignorant może próbować coś zasugerować mówiąc, że Obama brzmi jak Osama. Jednakże imię "Barack" zostało połączone z "barakami" (w wersji angielskiej hasła: "barracks" - czyli "koszary" - wersja angielska hasła również była przytoczona podczas przemówień i była widoczna na planszach). Wyobraźmy sobie, że ktoś w rzeczywiście rasistowski sposób mówi o "problemach gett podmiejskich we Francji". Czy każdy, kto będzie następnie mówił o problemach gett, będzie też automatycznie przyjmował perspektywę rasistowską?

Sztuczka, z której skorzystali autorzy, polega na skojarzeniu “żartu" na temat Osamy z grą słowną w omawianym haśle. Warto jednak zauważyć, że hasło o Baraku nie ma nic wspólnego z kolorem jego skóry, ale wiąże się z klasą do której należy, z jego pozycją w światowej elicie. Nie każdy patrzy na ludzi z perspektywy rasowej.

Jednak autorzy tekstu korzystają z perspektywy rasowej, by wygenerować dość ciekawe idee. Na przykład, wskazują na fakt, że demonstranci są "biali". Ta uwaga nie ma nic do rzeczy, ale jest przytoczona w pewnym celu. Miałoby to pociągać za sobą implikację, że „biali ludzie” w jakiś sposób są mniej uprawnieni do protestu w tej sytuacji. To dość problematyczne i wskazuje na inne z góry przyjęte założenia. Czy gdyby protestujący nie byli biali, hasło byłoby OK? Czy również ich określono by jako "rasistów”? To jasne, że ktoś, kto nie jest biały również może doświadczyć nienawiści o podłożu klasowym wobec Obamy, podobnie jak (biali) aktywiści organizujący protest. Gdyby nie-biali powiedzieli Obamie, żeby zamieszkał w baraku, zamiast w luksusowym hotelu, czy ich też można by oskarżyć o rasizm? Lub ignorowanie rasizmu?

Takie dylematy i debaty pojawiały się od lat w sferach lewicy na świecie i jedynie w Polsce mogą wydawać się „nowoczesne”. Najbardziej przenikliwa krytyka nadopiekuńczej postawy białych intelektualistów została sformułowana przez czarnych intelektualistów. Inni „mniejszościowi” pisarze podjęli ten temat w USA, w tym Azjaci i Żydzi.

W tym kontekście, uczestniczyliśmy w wielu dyskusjach o rzekomym antysemityzmie lewicowych ruchów sprzeciwiających się polityce Izraela. To jasne, że da się odnaleźć wątki antysemickie – ale nie powinno być ogólnym założeniem, że wszelkie protesty przeciw Izraelowi są antysemickie. W jednym przypadku, pewna aktywistka, która konsekwentnie zwalczała przejawy antysemityzmu w ruchu pro-palestyńskim, spędziła mnóstwo czasu na krytykę tekstu podpisanego przez jedną z grup, który określiła jako antysemicki. Rozpoczęła się skomplikowana debata. Aktywistka w końcu oskarżyła całą grupę o antysemityzm. Nie pomogło zapewnienie, że 90% członków grupy to Żydzi, którzy po prostu sprzeciwiają się polityce państwa Izrael, co nie jest w żaden sposób antysemickie. Grupę poparło wielu aktywistów z Izraela.

Tego typu historie są czesto wykorzystywane przez prawicę, by wytworzyć obraz „politycznej poprawności”, by zdyskredytować i osłabić wszelkie działania wymierzone w seksizm, rasizm i antysemityzm. Przytaczam ten przykład nie po to, by twierdzić, że każdy kto znajdzie przypadek rasizmu "przesadza", czy "wyobraża sobie coś". Wiele rzeczy powinno zostać powiedziane na ten temat. Dlatego szkoda, że intelektualiści szukają rasizmu nie tam, gdzie faktycznie jest. Nikogo z uczestników tej akcji nie przekonały słabe, niedokładne i prawdopodobnie oparte na uprzedzeniach argumenty autorów tekstu. Skutkiem będzie jedynie to, że gdy w przyszłości ktoś poskarży się na jakieś rasistowskie hasła, ten przykład posłuży, by zdyskredytować tę skargę.

Teraz jeśli chodzi o skojarzenie baraków przedstawionych na zdjęciach ze slumsami, gdzie mieszkają biedni Afro-Amerykanie – to jest dopiero naciągane. Kontener nie jest typowym miejscem zamieszkania afro-amerykańskiej biedoty. Jeśli to już coś przypomina, to przyczepę, która jest typowym miejscem zamieszkania dla białej biedoty. Polscy lokatorzy skojarzyli ten obraz z warunkami, w jakich przyjść może żyć im samym. Propozycja, by Barak Obama przyjrzał się ich warunkom zamieszkania, lub ich doświadczył, służyła temu, by ujawnić tą rzeczywistość. To nie to samo, co zaproszenie do przeniesienia się do Chaty Wuja Toma.

Choć to ma jeszcze mniej wspólnego z tematem, ale warto wspomnieć, że aluzja do Wuja Toma jest o wiele częściej wykorzystywana przez czarnych Amerykanów, niż białych. Dlatego, że Wuj Tom posłusznie służył swojemu panu, więc określenie „Wuj Tom” jest wyrazem krytyki używanym przez czarnych Amerykanów przeciw innym czarnym Amerykanom – by podkreślić, że są nastawieni zbyt serwilistycznie wobec interesów białych i wobec białych liderów, jednocześnie zdradzając interesy czarnych. (Istnieje nawet obszerna literatura na temat alternatywnych interpretacji postaci Wuja Toma, ale nie ma to znaczenia dla popularnego rozumienia tej aluzji). A więc gdy czarnoskóra osoba wspina się po drabinie społecznej i dostaje się do ekonomicznej lub politycznej elity, biorąc udział w tworzeniu polityki, która nie jest korzystna dla czarnych, taką osobę czarni aktywiści nazywają „Wujem Tomem”. Nie bez kontrowersji. Jednak takie same uwagi wypowiedziane przez białych ściągają na siebie krytykę białych intelektualistów, jak stało się w przypadku Ralpha Nadera i Jona Pilgera, gdy nazwali Obamę „Wujem Tomem”. Ten drugi jest dziennikarzem, który przez ponad 40 lat poddawał ostrej krytyce wojny i politykę, która krzywdziła ludzi innych ras, niż biała. Nagle nazwano go rasistą za użycie aluzji, której intencje są jasne i czytelne dla wszystkich, oprócz tych, którzy próbują na siłę „odkryć” rasistów, by udowodnić jakąś tezę.

Wracając do kwestii debat politycznych do których dążymy. Na pewno nie dążymy do takiej debaty, która usiłuje pomniejszyć poważny protest polityczny przez wymyślanie naciąganych i nieprzekonujących interpretacji. To dość niepokojące, że w ostatnich latach w Polsce zyskuje popularność intelektualna lewica, która wzoruje się na amerykańskich liberałach, opisanych przez Thomasa Franka w książce "Co się stało z Kansas?". Książka opisuje, jak społeczne postulaty lewicy zostały całkowicie zagubione, na rzecz kwestii obyczajowych, które odciągają uwagę od spraw społecznych i ekonomicznych o większej wadze. Nikt nie twierdzi, że kwestie obyczajowe nie są istotne, ale nie mogą one dominować nad ekonomicznymi i społecznymi problemami, które powinny znajdować się w centrum wizji lewicy.

Pewnego dnia, odwiedziła nas lokatorka, która chciała uzyskać pomoc od swojego sąsiada, znanego liberała, by prosić o pomoc lokatorską w zreprywatyzowanej kamienicy w której oboje mieszkali. Znany liberał odpowiedział, że nie interesuje go ta sytuacja, bo sam wykupił mieszkanie. Niestety podobne podejście nie jest odosobnione. Podobne wypowiedzi słyszeliśmy od wielu osób, które uważają się - ze względu na swój obyczajowy liberalizm - za część lewicy. Bardzo mała część lewicy jest zainteresowana udziałem w działaniach lokatorskich. Lewica o wiele chętniej pisze artykuły, bierze udział w konferencjach i prowadzi debaty wśród intelektualistów o problemach gentryfikacji. Taki rodzaj udziału nie zakłada integracji z "prostymi ludźmi" i nie jest tym samym, co działanie w sposób oddolny wśród innych aktywistów.

Polskiej lewicy w większości nie udało się włączyć do takiej działalności i zbudować ruchu posiadającego świadomość klasową. Dyskusje o lewicowej literaturze zmierzają coraz bardziej w stronę hermetycznego intelektualizmu. W niektórych kręgach, argumenty stają się coraz bardziej abstrakcyjne i oddalone od podstawowych kwestii, które żywotnie interesują duże grupy społeczne. Tego typu walka powinna być bardziej istotna dla ludzi nazywających się lewicowymi aktywistami.

Nie mogę nie odnieść się do innej kwestii, która jest obecna na polskiej scenie liberalnej, tak jak i na amerykańskiej: idei, że wybór czarnego prezydenta w jakikolwiek sposób pomoże sprawie osób zmarginalizowanych, a zwłaszcza Afro-Amerykanów.

Jako anarchiści, oczywiście mamy inne podejście do kwestii władzy politycznej i mamy inną strategię wprowadzania zmian. Nie wierzymy w to, że realne zmiany dokonują się przez zmianę przywódców, choć w niektórych przypadkach historycznych, zmianom polityki towarzyszyły zmiany przywódców. Obama mógł zostać prezydentem z wielu przyczyn, ale najważniejszą z nich był fakt, że potrafił dołączyć do politycznej i ekonomicznej elity i stać się dla niej użyteczny. Czarna twarz była bardzo użyteczna dla obojętnych rasowo interesów kapitału i władzy. Tak wiele osób udało się oszukać, gdy nadzieje zostały powiązane z osobą, która cynicznie kłamała i manipulowała, obiecując rzeczy, które nie leżą nawet w kompetencjach prezydenta USA. Ludzie nie poddawali tego w wątpliwość - chcieli nadziei i wiary. Chcieli wierzyć, że pożądane przez nich zmiany można osiągnąć dzięki bierności przerywanej raz na cztery lata wrzuceniem kartki wyborczej. Każdy marketingowiec jest w stanie doradzić politykom, co mają powiedzieć, by znów zostać wybranym.

Po wyborach jednak następuje powrót do polityki takiej jak zwykle. Dla nas, nie jest to zaskoczeniem.

Wielu ludzi daje się zwieść takim obietnicom i umieszcza swoje nadzieje nie tam, gdzie trzeba. Niektórzy identyfikują się z sukcesem jednostek. Jeśli są czarni i widzą czarnego, który odniósł "sukces" w ramach systemu, który jest przecież fundamentalnie niesprawiedliwy dla ogromnej większości czarnych, uważają to za swój osobisty „sukces”. Nie ma sensu dyskredytowanie takich uczuć i z pewnością pozytywne wzory są ważne w społeczeństwie, która dostarcza tylu wzorów negatywnych. Trzeba jednak dostrzec, że rasa i płeć nie są tak naprawdę problemem dla klasy rządzącej, przynajmniej nie w USA i stanowią tylko odwrócenie uwagi. Dajcie ludziom czarnego prezydenta, a może przestaną zwracać uwagę czyje interesy klasowe ochrania.

Choć wielu dało się nabrać, nie da się ich nabierać w nieskończoność. Obama był krytykowany przez społeczną i anty-kapitalistyczną lewicę od samego początku i powoli tracił zaufanie własnego elektoratu. Ci ludzie, choć nadal są w mniejszości, widzą, że czarny u władzy nie zmienia nic w życiu czarnych żyjących na marginesie (choć może coś zmienić w życiu elit). Jest długa lista czarnych polityków, którzy odnieśli sukces, m.in.: Colin Powell, Condoleeza Rice i wreszcie Barack Obama. Wszyscy zrobili wiele, by wspierać agresywne kampanie wojskowe, w czasie gdy czarna biedota stanowi coraz większy odsetek żołnierzy armii amerykańskiej. Dla biednych nie ma często zbyt wielu alternatyw, kończą więc jako mięso armatnie dla elit. Czarni przywódcy nie mają żadnych skrupułów, by wysyłać czarną biedotę na śmierć - podobnie jak biali przywódcy przed nimi.

Podsumowując, nie tylko nie mogę się zgodzić z podstawowymi tezami tego artykułu i widzę w nim podstawowe błędy, ale wydaje mi się, że odsłania on głębsze uprzedzenia i sprzeczności logiczne, które są typowe dla sfery, której nie da się określić inaczej, niż "intelektualna lewica", z braku lepszego określenia.

Antykongres 2011- przeżyjmy to jeszcze raz

Kraj | Protesty | Publicystyka

Patrząc na zeszłoroczny protest FA Śląsk w ramach II Europejskiego Kongresu Gospodarczego, chyba sami nie zdawaliśmy sobie sprawy z powagi sytuacji i ambicji organizatorów kongresu na przyszłe lata. Wszak pierwszy kongres olaliśmy, a do drugiego zaczęliśmy przygotowywać się na kilka dni przed.

Była to wtedy dla nas dobra akcja o charakterze lokalnym, której relacja zmieściła się w 3 zdaniach. Zdajemy sobie sprawę z plusów i minusów tej akcji, wnioski wyciągnęliśmy praktycznie od razu. Plusem była zerowa mobilizacja policji w stosunku do naszej akcji. Jak sięgam pamięcią, nie była ona zalegalizowana. W tym wypadku nie doświadczyliśmy żadnych represji. Z ulotką w której chcieliśmy zawrzeć wszystko i nic, oraz wielgachnym bannerem, byliśmy ciekawym widokiem dla zblazowanych szarością dnia codziennego mieszkańców Katowic, którzy raz po raz dokądś spieszyli. Ta skromna mobilizacja, przeświadczenie, że organizowanie protestów dla samych siebie nie ma sensu, oraz umacniająca się z roku na rok pozycja kongresu o pozytywnym charakterze w dyskursie medialnym, uświadomiła nam, że w przyszłych latach musi wyglądać to inaczej.

W tym wypadku na kilka miesiący przed Antykongresem, postanowiliśmy poinformować o nim wszystkie ośrodki zarówno mailowo, jak i za pomocą innych środków przekazu. Zasadniczo od innych sekcji, oraz niezrzeszonych w FA kolektywów oczekiwaliśmy jedynie przybycia do Katowic, oraz w miarę możliwości zorganizowania w swoim mieście spotkania informującego o nadchodzących protestach.

Spotkania wypadły różnie, w zależności od odwiedzanych miast. W jednych miały charakter bardziej oficjalny, w niektórych prezentacja w ogóle się nie odbyła i postawiono na luźną rozmowę, bez tłumaczenia slajd po slajdzie charakteru III Europejskiego Kongresu Gospodarczego. Błąd. W przyszłym roku nie ma zmiłuj, że prelegenta głowa boli, że pokoncertowy kac, że mało osób na spotkaniu. Nie ma to tamto, hipnotyzującej mocy slajdów wykonanych w jakże profesjonalnym programie ‘PP’ określić słowami nie można, także zawczasu rzutniki odkurzyć!

Odzew mailowy jak i spotkania organizacyjne miały być zapowiedzią tego, czego mogliśmy się spodziewać przynajmniej na Głównej Demonstracji Antykongresowej, która odbyła się pierwszego z trzech dni zaplanowanych protestów. Zainteresowanie było nawet spore, setki maili organizacyjnych oraz ciekawość ze strony potencjalnych uczestników mogła rokować tą pozytywną wersję wydarzeń jeśli o frekwencję chodzi. Ponieważ sami wychodziliśmy z założenia, że lepiej jest się mile rozczarować niż niemile zaskoczyć, postanowiliśmy nie nastawiać się na to, że Śląsk nagle stanie się punktem zapalnym rozpoczęcia społecznej rewolucji i do swoich działań przyjęliśmy tezę, że jakkolwiek było w zeszłym roku w tym będzie lepiej, a w następnym roku będzie lepiej niż w obecnym.

Jakiejkolwiek tezy by tu jeszcze nie wcisnąć, na Głównej Demonstracji Antykongresowej pojawiło się … 67 osób. W oficjalnej relacji, która pojawiła się na portalu CIA, jest podana liczba 50 uczestników, jak się później okazało ich dokładna liczba wyniosła właśnie 67 protestujących, aczkolwiek nie było już sensu siać fermentu i bawić się cyferkami.

Ta frekwencja była sukcesem, ponieważ nie deprecjonując obecności uczestników z innych regionów kraju, największą liczebnością może poszczycić się południe. Mobilizacja ośrodków położonych najbliżej naszego wypadła na plus.

Ta frekwencja była porażką, ponieważ w Antykongresie nie wzięły udziału inne grupy skoncentrowane na działaniach non-profit, kolektywy, związkowcy, po ‘zwykłych’, niezrzeszonych w żadnych grupach obywateli . Działania skierowane ma mobilizację tych grup jak i mieszkańców Katowic ( i nie tylko ), mogły być z naszej strony oczywiście bardziej intensywne. Aczkolwiek wyszło jak wyszło i w Antykongresie wzięły udział osoby tylko związane formalnie bądź nie, z ruchem anarchistycznym. Nie ma tego złego co by na dobre ... tak więc przynajmniej mogliśmy na własne oczy doświadczyć jak ta mobilizacja wyglądała.

Logicznym jest, że wczesne godziny poranne, jak i dni tygodnia na jakie wypadały protesty były dużą przeszkodą do wzięcia w nich czynnego udziału. Tak samo jak to, że właśnie zmarł dziadek, że straszny kac po weekendzie, że daleko, że kasy brak. Niestety nie byliśmy w tym roku w stanie zorganizować zwrotów na większą skalę. Ci, którym udało się swoją obecnością wesprzeć Antykongres, a ich sytuacja finansowa była na prawdę nieciekawa, mogli jednak liczyć w tym wypadku na małą pomoc.

Była porażką również dlatego, ponieważ ktoś sobie z założenia tak ubzdurał-jeśli utwierdził się w przekonaniu, to stało się tak dlatego, że właśnie go tam nie było. Że sam dał sobie moc przewidywania finału punktów zwrotnych, że wolał zobaczyć jak wypadnie relacja i przyklasnąć sobie siedząc przed komputerem – gratulujemy.

Represje wobec uczestników Antykongresu przybrały niespotykaną dotąd na Śląsku skalę. Zasadniczo nie wiedzieliśmy czego spodziewać się po ekscesie z Brudnym Harrym, z drugiej strony ciągle pamiętając o tradycji nielegalizowania poszczególnych pikiet i innych zgromadzeń w przeszłości, z której nie wynikały zjawiska represji. Mobilizacja z jednej strony barykady prowokuje mobilizację z drugiej, zwłaszcza, że na kongresie z roku na rok pojawiają się coraz to ważniejsze osobistości ze sceny politycznej i nie tylko.
Jesteśmy na bieżąco jeśli chodzi o postęp w wyciąganiu konsekwencji z uczestnictwa w Antykongresie, sami też interesujecie się tą sprawą pisząc na antykongresowego maila – dzięki za słowa wsparcia i cenne porady.

Media zdawały się zachować obiektywność. Nie wiadomo tylko skąd w relacji Dziennika Zachodniego wzięła się"grupa kilkuset osób", która na tle innych artykułów wypadła groteskowo.
Można zaryzykować stwierdzenie, że dziennikarze powoli odchodzą od stosowania takich określeń jak ‘młodzi ludzie’, oraz innych jałowych synonimów, na rzecz bardziej zdecydowanego nazywania rzeczy po imieniu. W tytułach relacji przeważały określenia ‘anarchiści ’. Jakkolwiek takiej relacji potencjalny czytelnik by nie odebrał, plusem jest tutaj oswajanie ich z demonizowanymi latami przez media właśnie określeniami.

Nie daliśmy protestującym żadnej alternatywy co do EKG. Nawoływaliśmy tylko do zjednoczenia się w protestach. Przykładowo, alternatywne wobec EKG Forum Społeczne, to z idei założenie kuszące i obiecujące szeroko pojęty progres. W myśleniu, działaniu, mobilizacji, czymkolwiek.
Koalicja Antykongresowa również jest takim kuszącym założeniem. Mówię teraz o mobilizacji społeczeństwa, ba, ośmielam się dawać mu jakąś alternatywę. Tymczasem lepienie babek we własnej piaskownicy wypadło średnio, ale odnosząc się do początku tekstu na pewno lepiej niż poprzednim razem.

Europejski Kongres Gospodarczy z roku na rok staje się imprezą coraz większą, poważniejszą, nabierającą cięższej wagi na arenie międzynarodowej. W końcu przez uczestników EKG Katowice porównywane są do Davos, w którym co roku odbywa się Światowe Forum Ekonomiczne. Wydarzeniu temu towarzyszą regularne protesty. Europejski Kongres Gospodarczy jako impreza cykliczna w Katowicach powinien doczekać się takiej samej tradycji. Jako organizatorzy dołożymy wszelkich starań, by tak było. Jak jednak wiadomo nie zależy to tylko od nas. W pryzmacie tegorocznych protestów podanie komuś alternatywy pod postacią chociażby Forum Społecznego, wydaje się być odległą perspektywą. Tak czy siak zaczęliśmy się w tej sprawie mobilizować, teraz może być już tylko lepiej.

Tekst nie jest oficjalnym stanowiskiem całego kolektywu FA Śląsk, lecz osobistym punktem widzenia jednej z uczestniczek tej grupy.

Marsz pustych garnków – przeciwko podwyżkom

Publicystyka

Marsz Pustych Garnków to inicjatywa, której celem zwrócenie uwagi na to, iż Władze Krakowa kosztami łatania dziury budżetowej chcą obciążyć nas mieszkańców.

Miejscy urzędnicy poinformowali, że jesteśmy zadłużeni na 190 milinów złotych. Oczywiście zadłużenie to wygenerowali oni sami, poprzez swoją rozrzutność. Należy tu choćby wspomnieć o wydaniu grubo ponad pół miliarda złotych na stadiony oraz znamiennych sprawach, jak półdarmowy parkingu dla miejskich rajców w centrum, czy 10 milinach złotych premii, które ostatnio urzędnikom przyznał prezydent Jacek Majchrowski. Jednak to nie oni będą ponosić konsekwencje złego stanu miejskiej kasy. Kosztami ich polityki obciążeni mają zostać zwykli ludzi.

Prezydent Jacek Majchrowski zaproponował szereg podwyżek: czynszów w mieszkaniach komunalne (wzrost o blisko 30 proc.), cennik biletów komunikacji miejskiej, korzystanie z cmentarzy i urządzeń cmentarnych. W górę idą również przedszkola i żłobki, wróci podatek od psów, cennik za zajęcie pasa drogowego, woda i ścieki, podatek od środków transportu. Doliczyć należy do tego także likwidację becikowego, dodatkowo wypłacanego przez miasto. Propozycje te uderzą niestety najbardziej w osoby niezamożne. W związku z wzrostem opłat czynszowych, z miasta mogą zniknąć ostatnie tradycyjne punkty usługowe, takie jak chociażby antykwariat Krzyżanowskich, a perspektywa eksmisji może przybliżyć się do wielu głównie starszych lokatorów. Wzrost opłaty za komunikacje miejską poczują oczywiście zwykli ludzie, nie zachęcą one również do korzystania z niej i pozostawienia swojego samochodu w domu. Wzrosty cen w przedszkolach i żłobkach, będą najboleśniejsze dla samotnych matek i rodzin, których niestań na wynajęcie opiekunki.

W sytuacji kryzysu najpierw powinno się ciąć wydatki, szczególnie te niekonieczne, a dopiero potem myśleć o dodatkowych funduszach szczególnie tych z kieszeni podatników. Nie rozumieją tego miejscy decydenci fundując nam igrzyska, gdy coraz częściej zaczyna brakować chleba.

O ostatecznym wprowadzeniu i kształcie podwyżek mają zadecydować Miejscy Radni. Pokażmy im że nie zgadzamy się z prowadzoną przez nich polityką. Miasto powinno być przyjazne przede wszystkim dla mieszkańców a nie, tak jak jest to obecnie dla developerów i turystów.

Zaprotestujmy wspólnie przeciw podwyżkom w niedzielę 12.06.2011 o godzinie 13 pod pomnikiem Adama Mickiewicza. Przynieśmy garnki, pokrywki, łyżki – pobębnimy tak by usłyszeli nas w Magistracie!

http://fakrakow.wordpress.com/

Nasza demokracja, to brak demokracji!

Publicystyka

Poniżej publikujemy artykuł napisany przez jedną z działaczek lokatorskich, która uczestniczyła w Dniach Gniewu w Warszawie, opisujący jej wrażenia z demonstracji.

Dlaczego brak demokracji, bo mówi się, że jesteśmy państwem demokratycznym, ale tam, gdzie jest potrzebna demokracja, okazuje się, że jej nie ma. Jesteśmy traktowani jak za czasów komuny, bo wolność słowa to fikcja, przyjaciel-też fikcja, najpierw ZSRR, a teraz również wybrano nam przyjaciela, to USA.

W dniach 27 i 28 maja w Warszawie odbyły się „DNI GNIEWU” spowodowane podwyżkami prądu, biletów na komunikacje miejską, wody i ścieków, czynszu komunalnego, organizowanych przez organizacje lokatorskie. W pierwszym dniu manifestacji, która odbyła się na Krakowskim Przedmieściu, mimo trudności spowodowanych wizytą prezydenta Obamy, spotkanie mieszkańców przebiegło spokojnie.

Do spokojnej demonstracji nie można zaliczyć 28 maja, tego dnia spotkanie odbyło się na Nowym Świecie, mimo pozwolenia z Ratusza, nie pozwolono zebranym przejść wcześniej zaplanowaną trasą. Około 200 osób zostało okrążonych kilkoma kordonami policji, z tarczami, w kamizelkach kuloodpornych, w hełmach i gazem łzawiącym, w pełnej gotowości na „terrorystów”. Przez policyjny mur nie wolno było nikomu wejść ani wyjść, około godz. 16 00 pojedyncze osoby mogły opuścić demonstrację po uprzednim spisaniu personaliów.

Manifestacja była zaplanowana do godz. 17 00, osoby, które nie wyraziły zgody na spisanie pozostały do końca myśląc, że policja zrezygnuje. Niestety po 17 zażądali okazania dowodów, kto się nie zgodził siłą został zaciągnięty do radiowozu i odwieziony na komendę przy ul. Wilczej. Bulwersuje fakt, że nie było powodów do takiego zachowania policji, bo manifestacja przebiegała bardzo spokojnie. Można zrozumieć ostrożność policji w chwili, kiedy manifestujący robią zadymę, ale jeżeli wszystko przebiega pokojowo, dlaczego traktuje się zebranych jak bandziorów ze stadionu, tego nie rozumiem.

Patrząc na poczynania policji, przypomniały mi się czasy, kiedy ZOMO i policja z Goleniowa,w podobny sposób traktowała zebranych, oni też mieli podobne metody.

Zastanawiam się czy to jest DEMOKRACJA czy KOMUNA, bo jako osoba w kwiecie wieku, uważam, że to drugie, z czym trudno się pogodzić, jeżeli uważamy się za państwo demokratyczne, na takie traktowanie mojej zgody nie ma.

Pozdrawiam,
Wanda Pradzioch

CNT w sektorze informatycznym

Prawa pracownika | Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Poniżej prezentujemy tekst wprowadzający do związku branżowego informatyków, powołanego przy CNT-Madryt. Ten związek stanowi próbę uporania się ze specyficznymi problemami właściwymi dla pracowników branży IT.

Zważywszy na wagę tego sektora w gospodarce, powinniśmy przede wszystkim zastanowić się, kim dokładnie są pracownicy sektora informatycznego w firmach usługowych i telekomunikacyjnych (w tych branżach działamy) i z jakimi problemami musimy się borykać.

Za pracowników sektora informatycznego uważamy tych, którzy – niezależnie od wykonywanego przez siebie zawodu – pracują na co dzień nad rozwojem podstawowych funkcji biznesowych w firmach, które zajmują się:

  • Produkcją sprzętu lub oprogramowania
  • Konserwacją i naprawą sprzętu
  • Zarządzaniem i administracją siecią
  • Programowaniem i web designem
  • Technologią informacyjną i komunikacyjną
  • Telefonią, sprzętem do transmisji głosu i danych, telekonferencji wideo, itp...

Jak widać, kładziemy nacisk na to, co wytwarza firma, a nie na stanowisko pracy danego pracownika. To dlatego, że CNT stara się organizować według branż produkcyjnych, a nie według stanowisk pracy. Oznacza to, na przykład, że pracownicy zatrudnieni przez firmę software'ową (np. konsultanci), którzy są przeniesieni do pracy w banku, muszą organizować się z kolegami z banku. Pracownik trudniący się księgowością w firmie tworzącej oprogramowanie będzie się organizować w branży IT. Ta kwestia wydaje nam się szczególnie ważna ze względu na to, że nie istnieją porozumienia zbiorowe w naszej branży, a wiele firm działających w tym sektorze, to tak naprawdę agencje pracy tymczasowej.

Obecna sytuacja w branży

Branża komputerowa jest dosyć nową branżą. Jest niezwykle zyskowna dla pracodawców. Podczas ery boomu dotcomów, występowało bardzo wysokie zapotrzebowanie na pracowników z branży IT. Oferowano wtedy bardzo wysokie pensje osobom, które miały nawet bardzo podstawową wiedzę. Zarządy firm wydawały ogromne sumy, tak jakby okres prosperity miał nigdy się nie skończyć. Myślano wtedy, że ogromne zyski pokryją z nawiązką poniesione nakłady.

Później okazało się jednak, że bańka pękła i nastąpiły niezwykle trudne lata. Nadal jednak w świadomości społecznej pozostał wizerunek pracownika IT, który nie robi wiele, ale zarabia bardzo dużo. Dlatego tak wielu ludzi postanowiło szukać pracy w tym sektorze.

Dziś, w branży można dostrzec daleko idące rozbieżności pod względem poziomu wynagrodzeń. Z jednej strony, niektórzy pracownicy cieszą się względnie wysokimi pensjami (w porównaniu do reszty klasy pracującej), a z drugiej strony inni zarabiają ledwo tyle, ile wynika z ogólnych porozumień zbiorowych, lub nawet mniej, gdyż nie mają własnego porozumienia zbiorowego.

Znaczna większość firm działających w branży, to tak naprawdę agencje pracy tymczasowej. Większość ich dochodów płynie z nielegalnego transferu pracowników. Najczęściej spotykanym rodzajem umowy jest umowa na wykonanie konkretnej pracy lub usługi. Najłatwiejszym sposobem poprawy warunków pracy i płacy jest zmiana firmy. Dlatego związki zawodowe nie są silne w tej branży, a pracownicy mało interesują się związkami. Czemu walczyć o poprawę warunków pracy w firmie, którą zamierza się opuścić po pół roku? Brak związków zawodowych w miejscu pracy powoduje, że pracodawcy czują się bezkarni, a pracownicy nie są świadomi swoich praw. To zachęca pracodawców do stosowania bezpłatnych, ale przymusowych nadgodzin, nie kończących się dni pracy, zaniechania podpisywania porozumień zbiorowych i powoduje poczucie ogólnej niemocy wśród pracowników.

Poczucie niemocy powoduje, że pracownicy myślą jedynie o uczestnictwie w stowarzyszeniach profesjonalistów. Takie organizacje starają się wprowadzić regulacje dotyczące zatrudniania specjalistów IT, które wymagają posiadania stopnia naukowego z informatyki, by otrzymać posadę informatyka. Te stowarzyszenia starają się zwalczać „ludzi z zewnątrz”, by nie mogli pracować w tym sektorze.

Jesteśmy przeciwni działaniom takich stowarzyszeń, gdyż choć mogą one być korzystne dla niektórych, większość pracowników na tym ucierpi i zostanie jeszcze bardziej odsunięta od swoich kolegów w pracy. Już nie wystarcza to, że każdy z nas ma podpisaną umowę na innych warunkach. Teraz mamy skakać sobie do gardeł, gdyż studiowaliśmy w innych uczelniach i płaciliśmy lub nie płaciliśmy za prywatne studia.

Regulacja zawodu niesie za sobą takie kwiatki, jak odpowiedzialność prawna za projekty, których realizacji się podejmujemy. Pomyśl na chwilę trzeźwo: kto z nas podpisałby się pod większością projektów, które zrealizowaliśmy? Być może dzięki temu będziemy zarabiać euro więcej, ale jakie się z tym wiąże ryzyko prawne!

Wystarczy zobaczyć, jak lekarze są zmuszeni do pracy na zmianach trwających po 24 godziny - w ich przypadku stowarzyszenia profesjonalistów nie poprawiły warunków pracy lekarzy.

Walka o poprawę warunków pracy zaczyna się od uznania naszych kolegów i koleżanek z pracy za równych we wspólnej walce. Tak długo, jak będziemy obarczać winą za nasze niskie zarobki i przymusowe nadgodziny pracowników siedzących obok nas, nie będzie możliwa poprawa warunków pracy. Nasi koledzy i koleżanki są równie wyzyskiwani jak my, a korzysta na tym tylko właściciel firmy w której pracujemy.

Sekcja branży informatycznej w CNT Madryt uważa, że by żyć godnie, bez nie kończących się dni pracy, oraz by dostarczać dobrej jakości oprogramowania, należy:

  1. Uznać kolegów i koleżanki z pracy za równych, niezależnie od ich wykształcenia lub obecnej pensji. Pracujemy ramię w ramię i musimy razem walczyć o nasze wspólne interesy. Bez pośredników, nie pozwalając nikomu oprócz nas samych na reprezentowanie nas. Kto lepiej niż Ty wie, co jest dla Ciebie dobre?
  2. Skończyć z nielegalnym zatrudnianiem pracowników na pracę czasową. To główny powód, dla którego warunki zatrudnienia nie są stabilne i dla którego nikt nie chce o nie walczyć. Praca, która trwa tylko 6 miesięcy nie jest pracą, o którą warto walczyć. Walka zaczyna się od walki o stałe zatrudnienie dla wszystkich i koniec pracy tymczasowej i podwykonawstwa.
  3. Skończyć z przymusowymi nadgodzinami. Jeśli jest więcej pracy, należy zatrudnić więcej osób, a nie dłużej pracować. Jeśli nie jesteśmy w stanie powiązać końca z końcem, rozwiązaniem nie jest praca w nadgodzinach, ale pensja podstawowa, za którą można przeżyć i dzięki której można cieszyć się życiem. Jaki ma sens zarabiać dużo pieniędzy, jeśli nie masz czasu, by się nimi nacieszyć? Ponadto, z pewnością jest wyrazem głupoty i braku solidarności, gdy pozwala się na sytuację, że 5 milionów ludzi jest pozbawionych pracy, a Ty pracujesz za dwóch, otrzymując pensję jednej osoby.
  4. Skończyć z zeroprocentowymi "podwyżkami" płac. Dziś, część pensji wypłacana jest w postaci uznaniowych premii. Ale na koniec roku, koszt życia się zwiększa, a pensje pozostają na tym samym poziomie. Indeks cen produktów konsumpcyjnych powinien być uwzględniany przy obliczaniu wysokości płac i uznaniowych premii i dodatków. Całkowite pensje (wraz z dodatkami) powinny wzrastać przynajmniej o tyle, co indeks konsumpcyjny. I tak jesteśmy już okradani w wystarczającym stopniu przez cały rok.
  5. Wprowadzić umowy zbiorowe dla tej branży. Obecnie większość pracowników w branży objęta jest trzema głównymi umowami zbiorowymi: umową dotyczącą pracowników biurowych, pracowników przemysłu metalurgicznego i pracowników firm konsultingowych. Każda z tych umów jest niekorzystna dla pracowników. Właściwa umowa zbiorowa powinna być dostosowana do aktualnej specyfiki naszej pracy. Nie chcemy, by umowa zbiorowa stała się kolejnym powodem sporów pomiędzy pracownikami, ale czymś, co nas łączy.
  6. Wprowadzić zasadę nie obowiązkowych dyżurów, tzw. „on-call”. Utrzymanie działających systemów przez cały czas jest zawsze priorytetem. Wielu naszych kolegów i koleżanek musi być zawsze w pogotowiu, by zapewnić właściwe funkcjonowanie infrastruktury. CNT stoi na stanowisku, że dyżury „on-call”, podobnie jak nadgodziny, nie powinny być obowiązkowe i że decyzja w tej sprawie powinna zawsze należeć do pracownika.
  7. Dopilnować, by wszyscy pracownicy odchodzący z pracy zawsze otrzymywali wynagrodzenia w pełnej wysokości (wraz z dodatkami). Z powodu wątpliwych praktyk wielu firm, często występuje duża różnica pomiędzy pensją podstawową, a pensją z dodatkami i premiami. Prawo do urlopu chorobowego jest niezbywalne. Jedynym sposobem, by zagwarantować to prawo, jest zagwarantowanie, że pensja wypłacana na urlopie chorobowym będzie pokrywać 100% wypłaty, wraz ze wszystkimi dodatkami. W innym przypadku, straty finansowe nie pozwolą choremu pracownikowi w pełni dojść do siebie, a po powrocie do pracy będzie bardziej przejmował się spłacaniem długów, niż rzetelną pracą.
  8. Stanowczo odrzucić udział w stowarzyszeniach profesjonalistów. Jak tłumaczyliśmy wcześniej, organizacje, które stawiają sobie za cel wprowadzanie podziałów pomiędzy pracownikami są sprzeczne z klasowym interesem pracowników. Dlatego możemy tylko stanowczo odrzucić udzielanie poparcia takim stowarzyszeniom. Nie warto się łudzić drobnymi ustępstwami. Zawsze, gdy ktoś będzie zachwalać zalety stowarzyszeń profesjonalistów przypomnij sobie, jak pracują lekarze na 24 i 36-godzinnych zmianach.

Teraz, gdy przedstawiliśmy główne problemy pracy w tej branży i gdy zarysowane zostały możliwe rozwiązania, pozostaje opisać, jak zamierzamy dążyć do wprowadzenia tych zmian w życie. CNT uważa, że mediacja nie jest możliwa i że akcja bezpośrednia jest najlepszą bronią, jaką dysponujemy. To oznacza, że musisz zwracać uwagę na pracowników pracujących obok Ciebie i zrozumieć, że mają takie same problemy, jak Ty i że musicie wspólnie dążyć do ich rozwiązania.

Słyszymy, że w tym momencie ktoś mruczy pod nosem: “Ale moi koledzy i koleżanki są zastraszeni i nie zrobią nic, by się sprzeciwić. Gdy nadejdzie chwila prawdy, nie będą chcieli nadstawić tyłka!” To prawda. Jest wielu takich ludzi. Ale jeśli rzeczywiście dbasz o własny interes, masz dwa wyjścia: albo przyłączyć się do grupy narzekających, którzy nie dokonają niczego, albo zacząć działać z ludźmi, którzy są skłonni do wspólnej pracy, by osiągnąć wspólne cele. My należymy do tej drugiej grupy. Jeśli masz dość być pośmiewiskiem, zacznij walczyć razem z nami. Przestań chodzić w żałobie i zacznij działać.

Bez etatowych związkowców zwolnionych z obowiązku pracy. Bez subsydiów. W oparciu o zebrania pracowników i akcję bezpośrednią.

informaticamadrid.cnt.es

Za: http://cnt.es/noticias/la-cnt-en-el-sector-de-empresas-informaticas

Kanał XML