Publicystyka

Octave Mirbeau: Strajk wyborców

Publicystyka | Wybory

Pewna rzecz od dawna mnie zdumiewa, rzekłbym nawet, że wprawia mnie w osłupienie: jak to się dzieje, że w chwili, gdy piszę te słowa - po niezliczonych a smutnych wydarzeniach, których byliśmy świadkami, po tych wszystkich codziennych skandalach, które nawiedzają naszą ukochaną Francję (jak mawiają członkowie komisji budżetowej) - nadal istnieją wyborcy, ba, że może wciąż istnieć choćby jeden wyborca, owo zwierzę nieracjonalne, nieorganiczne, nieprawdopodobne, które godzi się oderwać od swoich zajęć, marzeń czy przyjemnostek, ażeby pójść zagłosować na kogoś lub za czymś? Najsubtelniejszy filozof dostałby pomieszania zmysłów, gdyby tylko spróbował się pochylić nad tym tajemniczym zjawiskiem. Kiedy pojawi się jakiś nowy Balzak, który przedstawi nam fizjologię współczesnego wyborcy? Kiedy zjawi się nowy Charcot, który objaśni nam anatomię i psychikę tego nieuleczalnego szaleńca? Wyczekujemy ich.

Oświadczenie Grupy Anarchistycznej Czarny Sztandar w związku z blokadą marszu neofaszystów 11 listopada 2010

Publicystyka

W dniu 11 listopada tego roku kilka tysięcy antyfaszystów zjechało do Warszawy, by zablokować przemarsz ugrupowań neofaszystowskich i skrajnie prawicowych ulicami miasta. W okolicach miejsca zbiórki neofaszystów zorganizowano blokady, które zmusiły skrajną prawicę do wyboru uzgodnionej wcześniej z policją trasy awaryjnej, omijającej szerokim łukiem centrum Warszawy. Również i tam antyfaszyści nie pozwolili uczestnikom neofaszystowskiego spędu demonstrować w spokoju swych poronionych poglądów, blokując na przeszło godzinę ich przemarsz i zmuszając do dalszego kluczenia z dala od głównych ulic stolicy.

Durruti i początki hiszpańskiego anarchizmu

Publicystyka

Na początku września 1917 r. Buenaventura Durruti w towarzystwie swojego przyjaciela o pseudonimie El Toto opuścił pośpiesznie León. Motywy, które nim kierowały były w zasadzie jasne, jako że nie miał on już co liczyć na zatrudnienie w swoim rodzinnym mieście oraz to, że żywo interesowali się nim miejscowi agenci z Guardia Civil, którzy póki co nic na niego nie mieli, lecz sam fakt zainteresowania jego osobą był wystarczającym powodem do ucieczki. Jak dotąd, w obliczu litery prawa Durruti miał niejako czyste ręce, gdyż nie przyłapano go na gorącym uczynku podczas niedawnych, sierpniowych walk ulicznych w León, ani nawet podczas mających tam miejsce akcji sabotażowych, samo zaś uczestnictwo w strajku winnym go jeszcze nie czyniło. Na podkreślenie zasługuje jeszcze jeden powód potajemnej ucieczki Durrutiego, otóż chciał on za wszelką cenę uniknąć ciążącego na nim obowiązku odbycia służby wojskowej, będącego contra jego kształtującym się dopiero przekonaniom anarchistycznym(1). El Toto miał natomiast o wiele poważniejsze powody by zniknąć z León, gdyż był poszukiwany przez policję za to, czego Durruti zdołał uniknąć, czyli za dopuszczenie się użycia przemocy przeciwko przedstawicielom władz podczas letnich zamieszek.

Dlaczego 21 listopada nie warto iść głosować?

Publicystyka | Wybory

Wybory samorządowe tuż tuż, więc nie dziwi fakt, iż lokalni politycy stają na głowach, by utrzymać się przy korycie lub do niego dopchać. Te świńskie wyścigi, szumnie nazywane kampanią, rozkręcają się coraz bardziej. Jednak ten kto myśli, że dzięki debatom, ulotkom czy obietnicom dowie się na kogo warto oddać swój głos jest w błędzie…

Ostatnie miesiące to czas wzmożonej aktywności lokalnych polityków. Ludzie, którzy przez ostanie cztery lata wykazywali się niemal totalną biernością, teraz robią wszystko, by gościć w mediach każdego dnia. Krakowscy radni nagle dostrzegają problemy braku infrastruktury rowerowej, „wyludniania się centrum miasta” czy nawet potrzebę partycypacji społecznej! Równocześnie decydują o tym, iż nie będzie referendum w sprawie Zakrzówka i przyszłości miasta, obcinają budżet na inwestycje rowerowe czy przyznają sobie ulgi na parkowanie w centrum.

Kampania widoczna jest też na ulicach. Całe miasto zalały plakaty i ulotki. Kandydaci gdzie tylko się da umieszczają swoje uśmiechnięte zdjęcia opatrzone informacją o numerze listy i swojej na niej pozycji. Część z kandydatów wiesza plakaty nielegalnie. Chcący stanowić prawo, sami je łamią. Zapewne są świadomi, że jako politycy stoją ponad nim. Przodują w tym przedstawiciele Platformy Obywatelskiej: Grzegorz Stawowy, Rafał Nowak, Paweł Ścigalski czy Magdalena Bassara. Straż miejska już oznajmiła, że nie będzie karać komitetów zaśmiecających miasto.

Oczywiście najbardziej spektakularne są zmagania pretendentów do fotela prezydenta Krakowa. Stanisław Kracik namaszczony przez PO na wojewodę Małopolski, po to tylko by zwiększyć jego szansę w wyścigu z Jackiem Majchrowskim, od dłuższego czasu próbuje konfrontować się z nim przy każdej nadarzającej się okazji. Do starć między panami dochodziło już m.in. podczas majowej powodzi. Do walki włączył się też trzeci kandydat, któremu daje się jakieś szansę, popierany przez PiS Andrzej Duda. O pozostałych kandydatach Stanisławie Gniadku, Piotrze Boroniu i Stanisławie Żółtku nie mówi się prawie wcale. Skoro nie mają szans to po co się nimi interesować, z takiego założenia zdają się wychodzić lokalne media.

Obserwując lokalną scenę polityczną, dochodzę do wniosku, że nie ma większego znaczenia kto najbliższe wybory wygra. Różnice pomiędzy poszczególnymi kandydatami, partiami i komitetami, które mają szanse na wyborczy sukces są kosmetyczne. Celem ich wszystkich jest natomiast dorwanie się do koryta. Obecny system samorządowy stanowi zaprzeczenie idei samorządności. Jest on dokładnym przeniesieniem na grunt lokalny mechanizmów wielkiej polityki wraz ze wszystkimi jej patologiami. Nie ma w nim miejsca na realną partycypację społeczną. Dlatego głosując legitymizujemy tylko ten stan rzeczy.

Prawdziwa samorządność jest możliwa!

„Nie ma alternatywy” – powtarzają wszyscy, gdy komuś zdarzy się głośno pomyśleć o innym modelu zarządzania dzielnicą, miastem czy państwem. To stwierdzenie zwykle kończy wszelkie dyskusje. Jednak nie jest ono prawdziwe. Udowadniają to mieszkańcy brazylijskiego Porto Alegre, południowo meksykańscy chłopi czy obywatele włoskiego Spezzano Albanese i francuskiego Saint-Denis. We wszystkich tych miejscach działa w rożnej formie demokracja uczestnicząca, na mniejszą lub większą skalę tworzone są budżety partycypacyjne. Mieszkańcy mogą i powinni sami decydować o przestrzeni w której żyją, to przecież oni najlepiej wiedzą czego potrzebują.

FA Kraków

Media już zdecydowały - tylko HGW

Publicystyka

Podobno w Polsce panuje demokracja, a samorząd jest "blisko ludzi".Jest przy tym tak daleki od polityki, że nawet premier Tusk na potrzeby kampanii stwierdził, że zajmuje się ... budową mostów i boisk.

Zawsze myślałem, że jest to robota dla inżyniera, który pobiera mniejszą pensję niż miłościwie panujące nam "Słońce Peru". Aż strach pomyśleć co by się stało, gdyby kampania trwała dłużej. Może premier lub prezydent byliby niezbędni do przeprowadzania dzieci przez ulicę czy malowania pasów.

Nic dziwnego, że politykom (nie robiącym polityki), nie starcza już na nic czasu, skoro budują każdy most i boisko w kraju. Głupotami takimi jak kwestie socjalne czy mieszkalnictwo mogą natomiast zajmować się "niezależni" eksperci opłacani przez banki, pomoc społeczna z PROVIDENTa, czy deweloperzy.

W Warszawie tymczasem media już wybrały nową, starą prezydent - Hannę Gronkiewicz Waltz, bo jak inaczej nazwać na przykład ich zachowanie przy okazji ostatniej debaty prezydenckiej.

Zacznijmy jednak od początku

We wtorek grupa kilkunastu działaczy i działaczek lokatorskich wybrała się na otwartą debatę kandydatów na prezydenta Warszawy. Mieliśmy też tabliczki z wizerunkiem HGW oraz podpisem "Królowa slumsów" czy śmiejącą się miłościwie nam panującą oraz dopiskiem "Odpowiedź władz Warszawy na problemy mieszkaniowe warszawiaków".

Wypowiedzi HGW nagradzaliśmy entuzjastycznymi okrzykami "Eksmisja z ratusza!"

Przedstawiciel Komitetu Obrony Lokatorów zadał pytanie o podwyżki czynszów i kryteria dochodowe uprawniające do starania się o lokale komunalne. To zburzyło spokój pani prezydent, która dukała i twierdziła, że podwyżki... nie dotyczą całej warszawy, oraz, że zbudowała około 1300 mieszkań komunalnych (rzeczywiście ogromne osiągnięcie w czasie całej kadencji, w skali niemal dwumilionowego miasta).

Najciekawsza jest jednak relacja mediów.

Stołeczna "Gazeta Wyborcza" zamieściła obszerną relację z debaty.

Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że... według GW żadne takie pytanie nie padło. Hasła lokatorów skwitowano natomiast stwierdzeniem "okrzyki z sali" (spotkanie nie odbywało się w sali Kongresowej, reporter GW, jeśli nie jest głuchy, musiał słyszeć o co chodzi i jeśli nie ma poważniejszych problemów ze wzrokiem, widzieć transparenty.

Inne media, zarówno lokalne jak i ogólnopolskie, w ogóle nie wspomniały o treści pytań.

Regionalna TVP Info pokazała tymczasem w swojej relacji... o zgrozo, nasze lokatorskie transparenty. No, za taką nieodpowiedzialność pewnie ktoś będzie musiał złożyć samokrytykę. Później TVP Info okazała już większą czujność i relacja urwała się... w momencie gdy zaczęły padać pytania do kandydatów.

Pomijam już fakt, że radosne ględzenie wszystkich kandydatów (z wyjątkiem paradoksalnie najsensowniejszego, bo otwarcie humorystycznego, Waldemara Fydrycha) nie wniosło nic do debaty nad stanem miasta. zachowanie mediów jest jednak bardzo widocznym nadużyciem.

Po co więc w Polsce samorząd i fasadowa "demokracja". Może oddamy w miastach możliwość mianowania prezydentów i radnych szefom głównych partii politycznych oraz redaktorom największych mediów. Sytuacja będzie podobna, a zaoszczędzimy na wyborczej fikcji.

Piotr Ciszewski
http://lewica.pl/blog/ciszewski/22846/

Represje wobec osób biorących udział w protestach antyfaszystowskich

Kraj | Antyfaszyzm | Publicystyka | Represje

Porozumienie 11. Listopada, organizator antyfaszystowskiej demonstracji, wyraża głębokie oburzenie zachowaniem policji, nadużywaniem przez nią przemocy, oraz brutalnym traktowaniem osób aresztowanych podczas pokojowych pikiet 11. listopada i po ich zakończeniu. Dzięki Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka nagłośnione zostały niektóre przykłady łamania praw człowieka przez policję. Najgłośniejszym z nich było oczywiście pobicie Roberta Biedronia – wieloletniego prezesa i współtwórcę Kampanii Przeciw Homofobii (wchodzącej w skład Koalicji 11. Listopada), lecz jak wiadomo, tego dnia doszło również do kilku kolejnych pobić i aktów agresji ze strony policji.

Pobicia zatrzymanych w radiowozach

W konferencji z udziałem Roberta Biedronia wziął udział również aktywista z Poznania, bardzo brutalnie podbity przez funkcjionariusza policji. Jego relację, która jest jednocześnie podstawą złożenia zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa przez policję, można znaleźć na stronie kolektywu Rozbrat. Należy pamiętać, że osoby te zostały pobite już po założeniu kajdanek. Oprócz wcześniej wymienionych, wiemy o co najmniej dwóch innych przypadkach pobicia osób skutych kajdankami. Kolejne akty agresji ze strony policji miały miejsce w trakcie demonstracji solidarnościowej, która odbyła się tego dnia wieczorem pod komistariatem, przy ul. Wilczej. Osoby te zostały wyciągnięte z tłumu pikietujących i dotkliwie pobite na komendzie. Zażalenia zostana zlozone w poniedzialek.

Pacyfikacja legalnej pikiety

Bezdyskusyjnie pobicia stanowią najbardziej jaskrawy przykład stosowania przemocy, lecz 11. listopada policja dopuściła się znacznie większej ilości nadużyć. Pomiędzy blokadami na ul. Miodowej i Podwalem (ul. Kapitulna) dopuszczono się przemocy używając pałek i gazu w stosunku do osób zaatakowanych przez grupę około 150 neofaszystów. Z tego miejsca pochodzi m.in. krążące w mediach zdjęcie zakrwawionego Piotra Ikonowicza. W okolicach ulicy Podwale trzy osoby biorące udział w akcji Porozumienia 11 Listopada zostały zatrzymane wtedy, gdy broniły się przed uczestnikami marszu ONR i MW. Jest to niedopuszczalne, by w kraju uznającym swój ustrój za demokratyczny policja nieuzasadnienie używała siły i przemocy w stosunku do legalnej demonstracji. Żądamy wyjaśnień takiego zachowania. Podejmiemy wszelkie możliwe kroki prawne, by tę sprawę wyjaśnić i wyciągnąć konsekwencje wobec policjantów, którzy dopuścili się nadużyć.

Łamanie podstawowych praw obywatelskich

Podobne incydenty miały miejsce przez cały okres blokad w tych miejscach. Kolejnym przykładem, jest zachowanie się oddziałów policji, które ok. godziny 16.00 otoczyły kordonem grupę około 200 osób na rogu ulicy Browarnej i Topiel. Osoby znajdujące się w kordonie nie były poinformowane o przyczynach zatrzymania i były przetrzymywane do godziny 18.00. Jednocześnie osoba wskazana jako dowódca oddziałów nie podała (mimo właściwych przepisów) swoich danych oraz przyczyn przetrzymywania osób wbrew ich woli.

Celowe dopuszczenie do konfrontacji z neofaszystami

Incydenty związane z przekraczaniem uprawnień przez policjantów miały miejsce w okolicach ul. Oboźnej i ul Browarnej wskazuje również na to, że Policja kierowała swoje działania tylko w stosunku do uczestników demonstracji skupiającej przeciwników marszu ONR. Zgromadzeni policjanci nie reagują również na prośby o pomoc w opanowaniu sytuacji, pozwalając pięćdziesięcio osóbowej bojowce na swobodne ataki. Po tym zdarzeniu zatrzymano sześcioro antyfaszystów. Podobna sytuacja miała miejsce od strony ulicy Topiel, gdzie około sześćdziesięcioosobowa grupa faszystów przypuściła szturm i obrzuciła osoby zamknięte w kordonie kamieniami. Nastepnie, nie powstrzymywana przez policje, zaatakowała tych samych ludzi od strony ul. Oboźnej. W efekcie zatrzymano troje antyfaszystów siedzących na ławce i obserwujących zajście ze znacznej odległości. W odpowiedzi na pytanie o podstawę zatrzymania funkcjonariusze ze szczerością przyznali, że przecież musieli kogoś zatrzymać. Jedna z zatrzymanych wówczas osób została pobita. W sumie zatrzymanych zostało dwanaścioro antyfaszystow. Część opuściła komendę jako osoby podejrzane, po prostu zwolniono. Prokurator uznał, że zebrany materiał dowodowy nie pozwala na skonstruowanie wiarygodnych zarzutów.

Manipulacje policji i kryminalizowanie antyfaszystow

Mimo licznych przykładów agresji ze strony marszu ONR, do ktorej jego uczestnicy otwarcie przyznaja sie na swoich forach internetowych, rzecznik policji (Mariusz Sokołowski) w wywiadach zapewnia, że to antyfaszyści rozpoczynali burdy z policją i atakowali postronnych ludzi. Oskarzenia te ilustruje materiałami filmowymi przedstawiającymi agresywnych kibiców, czyli czlonkow marszu ONR. Tę manipulację materialami odczytujemy jako próbę kryminalizowania ruchu antyfaszystowskiego i jesteśmy zbulwersowani tym faktem. Oczekujemy wyjaśnień ze strony rzecznika policji, a media zachęcamy do drążenia tematu, i apelujemy o nie ulegenie tej demagogii. Wszyscy, będący na miejscu opisywanych zdarzeń widzieli co się naprawdę działo, a potwierdzenie w materiałach filmowych i zeznaniach świadków przedstawimy jako materiał dowodowy na brutalność policji. Apelujemy również do wszystkich osób, które brały udział w demonstracjach antyfaszystowskich i byly świadkami lub ofiarami przemocy, zarówno ze strony policji jak uczestników marszu ONR, o zgłaszanie się do grupy prawnej. Informujemy też, że osoby poszkodowane przez policję mają prawo do składania skarg bezpośrednio do Komendanta Stołecznego Policji i Rzecznika Praw Obywatelskich. Solidarność naszą bronią!

Stanowisko LA dotyczące samorządu

Publicystyka | Wybory

Bojkot, partycypacja czy nacisk społeczny?

Poniższe stanowisko ma stanowić podsumowanie kilkuletnich doświadczeń, jakie zdobyły osoby zaangażowane w działalność w ramach Lewicowej Alternatywy. Od 2004 r. staramy się działać na polu konkretnych problemów społecznych, które ściśle wiążą się ze sferą samorządową - przede wszystkim jest to kwestia mieszkaniowa, choć okazyjnie staraliśmy się angażować także w kampanie związane z transportem publicznym.

W toku tych działań wielokrotnie w naszej organizacji miały miejsce dyskusję na temat tego, czy warto brać udziału w samorządowych strukturach władzy. Pojawienie się tego pomysłu było uwarunkowane kilkoma czynnikami:

* zaangażowaniem w pracę z konkretnymi grupami interesu (przede wszystkim lokatorzy i osoby z problemami mieszkaniowymi), wśród których rozpowszechnione jest przekonanie o konieczności zdobycia "własnej reprezentacji" (nie tyle "politycznej", co raczej "obywatelskiej");
* trwającym od lat sporem na linii lewica-anarchizm, wokół kwestii udziału w strukturach władzy. Spór ten ma uwarunkowania historyczne, jednak często powracał przy okazji konkretnych inicjatyw bieżących. Jako organizacja "czerpiąca z obu źródeł" bylismy więc w pewnym sensie rozdarci pomiędzy ortodoksyjnym stanowiskiem anarchistycznym (bojkot wszelkich struktur władzy) a - nieraz zbyt daleko idącym, pragmatyzmem organizacji radykalnej lewicy (trockistów czy socjalistów);
* poszukiwaniem skuteczniejszych metod osiągania naszych celów, jako że nie zawsze podejmowane lokalnie działania przynosiły pożądane efekty.

Wszystko to sprawiło, że zdecydowaliśmy się podsumować stanowiska i opinie, które do tej pory pojawiały się przy okazji debat o samorządzie.

Chcemy więc odnieść się do ogólniejszej dyskusji: w jaki sposób ruch anarchistyczny (rozumiany tu w jego wymiarze społecznym i traktowany jako część radykalnej lewicy) oraz współpracujące z nim ruchy społeczne (lokatorskim, pracowniczym, ekologicznym, antywojennym) powinny odnosić się do istniejących struktur samorządu terytorialnego.

Czym jest samorząd?

Z założenia, ideowej i wolnościowej lewicy (w naszej optyce w pojęciu tym mieści się zarówno społeczny anarchizm, jaki i te odłamy ruchu socjalistycznego czy komunistycznego, które sprzeciwiają się systemom autorytarnym) powinna być bliska idea samorządu. Jeżeli przez samorząd rozumiemy pozwolenie ludziom na decydowanie o swoim otoczeniu, a także kreowanie polityki na wyższym szczeblu oddolnie przez instytucje oparte na zebraniach mieszkańców to z pewnością nasz ruch powinien czynnie angażować się w rozwój tych procesów. Uzasadnieniem dla tej tezy jest założenie, że samorząd opierający się na aktywności społeczeństwa to mechanizm o wiele lepszy i skuteczniejszy od odgórnie narzuconego systemu politycznej reprezentacji. Natomiast praktyczną realizacją tych założeń mogą być rozwiązania z zakresu ekonomii uczestniczącej, czy budżetu partycypacyjnego.

Niestety, obecnie w Polsce pod pojęciem "samorządu" rozumie się coś zupełnie innego. Tylko pozornie znajduje się on bliżej obywateli niż urzędy centralne, parlament czy rząd. W rzeczywistości powiela wszelkie wady kapitalistycznego, oligarchicznego systemu politycznego stanowiąc przedłużenie tzw. "demokracji parlamentarno-gabinetowej": premiowanie ogólnopolskich struktur partyjnych, sprowadzenie polityki do "postpolityki", kult ekspertów, brak zależności reprezentantów od społeczności, które ci pierwsi mają reprezentować oraz ograniczone mechanizmy społecznej partycypacji.

Sama samorządowa ordynacja wyborcza dla dużych miast, a z tym rodzajem samorządu mieliśmy jak dotąd do czynienia w naszej działalności, została ułożona tak aby również na poziomie lokalnym dawać przewagę głównym siłom politycznym. System 5% progów wyborczych które trzeba przekroczyć na poziomie całego miasta w większości przypadków eliminuje inicjatywy lokalne takie jak komitety wyborców zakładane na bazie pewnych problemów społecznych. Inicjatywy tego typu nie mają również szans w starciu z partyjnymi machinami wyborczymi przeznaczającymi niemałe fundusze na kampanie promocyjne.

Wybory samorządowe stają się przedstawieniem podobnym do parlamentarnych, a kwestie lokalne są często spychane w nich na plan dalszy. Widać tu "postpolityczność" czyli opieranie się nie na ideach czy konkretnych programach, ale dominację polityki Public Relations (wizerunku, stylu przemawiania, obecności w mediach, rozpoznawania "twarzy kandydata"). Z naszych doświadczeń z Radą miasta stołecznego Warszawy wiemy, że samorząd często zajmuje się sprawami mającymi niewiele wspólnego z sytuacja mieszkańców, ale za to takimi, które niosą ze sobą znaczny ładunek propagandowy. Są to na przykład kłótnie o tym komu przyznać honorowe obywatelstwo miasta czy jaką uchwałą uczcić pamięć postaci historycznych. W kwestiach typowo samorządowych panuje natomiast kult ekspertów, którzy de facto dyktują radnym jak ci mają głosować. Dochodziło do sytuacji gdy działaniami radnych w sprytny sposób manipulowali miejscy urzędnicy. Radni nie wykazywali natomiast większego zainteresowania sprawami samorządowymi, często nie wiedząc nawet dokładnie nad jakimi uchwałami rady głosują. Najlepszym przykładem jest przegłosowanie przez Radę Warszawy zasad polityki lokalowej i wieloletniego planu gospodarowania zasobem komunalnym w 2009 r. - podczas debat, przedstawiciele Ratusza dość dokładnie opisywali wzrost inwestycji na mieszkalnictwo i ilości budowanych mieszkań oraz chwalili się podniesieniem kryterium dochodowego, ale nikt z Radnych z opozycji nie przeanalizował podstawowych informacji na temat sytuacji mieszkaniowej w Warszawie. Gdyby ktokolwiek zdobył się na ten wysiłek, mógłby łatwo podważyć propagandę Ratusza, ponieważ planowane budownictwo nie pokrywa nawet ubytków w miejskiej substancji mieszkaniowej (powstałych w skutek wyburzeń i reprywatyzacji), inwestycje mieszkaniowe wcale nie są znaczącym wydatkiem w budżecie Warszawy, a nowe kryteria dochodowe cały czas pozbawiają dużą grupę potrzebujących mieszkańców możliwości starania się o lokal komunalny.

Oderwaniu samorządu od społeczeństwa sprzyja również brak skutecznych mechanizmów odwoływania przedstawicieli którzy się nie sprawdzą oraz niezależność reprezentantów od potrzeb i opinii mieszkańców. Radni czy prezydenci miast mogą jawnie działać na szkodę lokalnych społeczności wiedząc, że nie czekają ich za to poważne konsekwencje, ponieważ - w myśl podstawowych zasad liberalnej demokracji - jedynym praktycznym mechanizmem oceny ich działań są wybory. Wpływ obywateli na skład list wyborczych pozostaje - w skutek czynników opisanych powyżej, niewielki.
Wreszcie, istniejące mechanizmu partycypacji społecznej są w praktyce ograniczone do dwóch modeli: oficjalnej współpracy organizacji pozarządowych z władzami prowadzonych w ramach Komisji Dialogu Społecznego oraz debat prowadzonych podczas sesji Rady miasta.
Pierwszy z tych modeli opiera się na "niekonfliktowej współpracy" dużych NGO'sów z miastem i przede wszystkim polega na zlecaniu niektórych zadań organizacjom III sektora. Jest to więc raczej podwykonawstwo, a nie realna konsultacja kształtu polityki miejskiej.

Jeżeli chodzi o udział w sesjach rady Warszawy, to jest to najczęściej forma dialogu wystąpująca przy okazji konfliktów społecznych: na sesjach protestują lokatorzy, przeciwnicy konkretnych inwestycji, mieszkańcy zainteresowani upamiętnieniem konkretnych wydarzeń historycznych a nawet kibice piłkarscy (w przypadku Warszawy, klubu Polonia, domagającego się takiego samego wsparcia, na jakie może liczyć stołeczna Legia). W tym wypadku, Radni najczęściej mnożą formalne przeszkody aby głos mieszkańców nie mógł być uwzględniony. Przykładowo: Nawet dosyć silne wydawałoby się grupy takie jak pracownicy Warszawskiego STOENu w konfrontacji z samorządem nie mogły nic wywalczyć, a ich firmę czeka najprawdopodobniej prywatyzacja.

Z doświadczeń z warszawskim samorządem wiemy, że nawet ten ograniczony dialog społeczny, który jest możliwy w obecnej sytuacji okazuje się fikcją. Władze lokalne bardzo rzadko przychylają się do wniosków strony społecznej, co najwyżej wykorzystując je do swoich politycznych rozgrywek.
Walka o rzeczywisty samorząd musi więc oznaczać zmianę sposobu jego wybierania jak również ułatwienie odwoływania przedstawicieli, którzy się nie sprawdzili. Powinna się wiązać również z promocja aktywności obywatelskiej jako alternatywy wobec partyjnych rozgrywek politycznych.

Czy wchodzić do samorządu?

Pomimo wszystkich wad, samorząd terytorialny wydaje się tą strukturą, w której być może udział przedstawicieli ruchów społecznych czy grup anarchistycznych pozwoliłby na znaczące zmiany. Przekonanie to wynika po pierwsze z zakresu kompetencji władz samorządowych (wraz z decentralizacją władzy, wiele kluczowych sfer takich jak: mieszkalnictwo, edukacja, pomoc społeczna czy ochrona zdrowia jest de facto w gestii samorządu), a po drugie - z konstatacji, iż w tych wyborach dużo łatwiej przebić się inicjatywom nie powiązanym z politycznym establishmentem.

Przebicie się ze swoim przekazem, a niekiedy nawet zdobycie przedstawicieli we władzach lokalnych jest najłatwiejsze na najniższym poziomie, czyli w gminach lub dzielnicach, gdzie kwestie lokalne są czasem ważniejsze niż polityczne. Dobrze zorganizowana kampania na poziomie kilku dzielnic ma szansę powodzenia, jednak musiałoby to być poprzedzone długotrwałą analizą lokalnych problemów społecznych. W takiej sytuacji niezbędne byłoby nawiązanie jakiejś formy koalicji, składającej się zarówno z aktywistów politycznych, jak i przedstawicieli ruchów społecznych czy grup protestu (lokatorów, pracowników zakładów usług komunalnych, grup ekologicznych).

Nawet jednak powołanie takiej koalicji nie oznacza jednak sukcesu; może ona bowiem napotkać na kilka istotnych przeszkód. Po pierwsze działanie w jednym obszarze takim jak na przykład mieszkalnictwo, czy ochrona środowiska, nie oznacza całościowej znajomości lokalnej specyfiki. Praca samorządu wiąże się z podejmowaniem bardzo różnych tematów, a ewentualni kandydaci ruchów społecznych musieliby poznać przynajmniej najważniejsze zagadnienia. Co więcej, konieczna byłaby długotrwała dyskusja nad wspólnym stanowiskiem w kwestiach, w których do tej pory przedstawiciele hipotetycznej koalicji nie mieli do czynienia. Z dotychczasowych doświadczeń ruchu anarchistycznego z samorządem wynika, że jest to dosyć trudne: w praktyce w większości miast ruch anarchistyczny współpracuje jedynie z jedną (najwyżej dwoma lub trzema) grupą mieszkańców reprezentujących konkretną sytuację czy konkretny problem. Brak jest więc podstaw do budowania szerszych sojuszy, zwłaszcza, że poza ruchem lokatorskim nie doczekaliśmy się wielu lokalnych inicjatyw w innych sferach problemowych takich jak: służba zdrowia, edukacja, pomoc społeczna, transport czy kwestie ekologiczne.

Zresztą, nawet dostanie się do samorządu osób popieranych przez ruch nie oznacza sukcesu. Mogą one albo uznać się za samozwańczych liderów, albo skupić jedynie na rozwiązywaniu bezpośrednio ich dotyczących problemach, nie pamiętając o szerszym kontekście społecznym. Radny musi natomiast podejmować decyzje w wielu różnych dziedzinach związanych z funkcjonowaniem miasta. "Wepchnięcie" kilku osób do rad dzielnic czy nawet rady miasta może się w tej sytuacji zakończyć jeszcze większa klęską niż pozostanie poza strukturami władzy: utrata wiarygodności reprezentantów czy błędne decyzje podejmowane w imieniu całej koalicji mogą przyczynić się do podziałów i upadku całej inicjatywy.

Musimy pamiętać, że ewentualni kandydaci ruchów społecznych powinni prezentować sobą o wiele wyższy poziom niż lokalni politycy partyjni. Nie stoi za nimi przecież rozbudowany aparat partyjny, a decyzje muszą podejmować samodzielnie, a nie pod wpływem dyrektyw od politycznych liderów. Praca takiego radnego jest więc o wiele trudniejsza i bardziej monotonna. Nie może on pozwolić sobie na niedbalstwo czy brak aktywności. Musi być również świadomy tego, że w momencie przedstawiania lokalnych inicjatyw uderzających w status quo może zetknąć się ze zjednoczonym frontem partyjnych obrońców dotychczasowego porządku. Popierany przez ruchy społeczne radny powinien więc być odporny zarówno na szantaż jak i przekupstwo ze strony lokalnych elit politycznych.
W związku z wyżej zarysowanymi problemami, uważamy, że nie ma prostej odpowiedzi na to czy brać udział w wyborach samorządowych czy też wzywać do ich bojkotu.

Bojkot wydaje się naturalną drogą dla odrzucającego system polityczny anarchisty. W rzeczywistości jednak często ruchy społeczne z którymi współpracujemy wręcz oczekują od nas aktywności na polu samorządowym. Powiedzenie im iż dla zasady bojkotujemy władze lokalne, a nawet nie chcemy z nimi rozmawiać, byłoby dużym błędem nie tylko "taktycznym".

Radny anarchista

Jednym z rozwiązań jest start w wyborach samorządowych ludzi związanych z ruchem anarchistycznym. Również oni zetkną się jednak z problemami podobnymi jak przedstawiciele lokalnych ruchów społecznych. Ewentualny start anarchistów w wyborach musiałby być poprzedzony długimi przygotowaniami merytorycznymi, analizą szans i zagrożeń. Jest to droga wymagająca wieloletniej oraz systematycznej pracy, mogąca przynieść efekt nie w najbliższych i nie w kolejnych wyborach samorządowych. Przy przyjęciu takiego modelu działania natykamy się dodatkowo na kilka problemów, które nie występują w przypadku "modelu koalicyjnego": konieczność samodzielnej rejestracji komitetu wyborczego i wytypowania osób na listy wyborcze (wbrew pozorom to spora przeszkoda zważywszy na słabą liczebność ruchu), potrzeba przełożenia założeń programowych anarchizmu na konkretne rozwiązania społeczne czy polityczne (projektu uchwał), ewentualne problemy jakie mogą wystąpić na linii ruch anarchistyczny - współpracujące z nim ruchy społeczne (zarzuty o chęć "wybicia się na czyichś problemach") oraz potencjalne zagrożenie sprowadzeniem w mediach i debacie przedwyborczej "komitetu wyborczego anarchistów" do kabaretu bądź grupy politycznych ekstremistów (bazujące na powszechnym przeświadczeniu utożsamiającym ruch anarchistyczny z uliczną przemocą).

Za błędne uważamy rozumowanie iż przedstawiciele ruchu wolnościowego czy organizacji społecznych powinni kandydować z list partyjnych. Nawet jeśli będą robili to jako osoby bezpartyjne oznacza to polityczne związanie z którąś z głównych opcji, a co za tym idzie utratę wiarygodności jako wyraziciela protestu przeciwko zastałemu porządkowi społecznemu. Start z listy partyjnej wiąże się często również ze zobowiązaniami niekoniecznie formalnego charakteru.
Czynnikiem korumpującym może być składana takiej osobie przez lokalnych partyjnych liderów obietnica zostania zawodowym radnym czyli otrzymywania w zamian za posłuszeństwo dobrych miejsc na listach wyborczych.

Podsumowując, w sytuacji gdy ruch anarchistyczny wciąż pozostaje nieliczny i jeszcze dość słabo zakorzeniony w innych (czasem równie słabych) ruchach społecznych, strategia samodzielnego startu w wyborach wydaje się wysoce ryzykowna. Może się ona także zakończyć faktycznym powieleniem oficjalnego modelu polityki partyjnej "żerującej" na ruchach społecznych, jest więc ona także wątpliwa pod względem etycznym.

Inna droga

Istnieje również trzecia droga. Zamiast brać udział w wyborach czy jawnie nawoływać do bojkotu ruch może współdziałać w tworzeniu sieci grup i organizacji walczących o prawa społeczności lokalnych. Takie rozwiązanie jest korzystne ponieważ daje wiedzę o regionalnej specyfice, minimalizuje ryzyko korupcji, pozwala na poszerzenie horyzontów uczestników "ruchów jednej sprawy" (protestujących lokatorów z danej kamienicy czy pracowników konkretnego przedsiębiorstwa komunalnego) oraz generuje konflikt społeczny na linii władza - obywatele i inicjuje debatę o kluczowych kwestiach lokalnych. Przedstawiciele różnych inicjatyw tworzących lokalną sieć mogą wymieniać się doświadczeniami, a przy tym tworzyć podwaliny alternatywnego programu samorządności. Na bazie grup tych można budować nacisk na lokalne władze. W wypadku gdy nacisk ten będzie odpowiednio silny i widoczny sam udział przedstawicieli strony Społecznej w organach samorządu nie będzie konieczny. Ujmując rzecz prościej: nie jest wtedy ważne kto zasiada w Radach miast/gmin czy piastuje urząd prezydenta - ważne, jest, że osoby te robią to, co "nakazuje im" społeczeństwo.

Organizowanie oporu tego typu ma również przewagę nad klasyczna strategią wyborczą, ponieważ integruje uczestniczących w nim ludzi. Skłania do podejmowania samodzielnych działań i uczestnictwa w życiu społecznym zamiast do liczenia na odgórną pomoc ze strony władz.

W praktyce, tą strategię realizujemy na co dzień w Warszawie ramach współpracy z ruchem lokatorskim. Efekty tych kilku lat pracy są widoczne (rozwój ruchu lokatorskiego, pojawienie się tematu w mediach i debacie publicznej, burzliwa debata o kwestii mieszkaniowej), jednak strategia ta ma wciąż wiele ograniczeń i pod wieloma względami jest niedoskonała: Po pierwsze, ciężko uzyskać w niej konkretne, mierzalne sukcesy, co zniechęca wiele osób i skłania do popierania "prostszych rozwiązań", takich jak zaangażowanie się w wybory po stronie którejś z istniejących sił politycznych lub też "niezależnych" inicjatyw samorządowych (tworzonych najczęściej przez uciekinierów z wielkich partii i przedstawiających się opinii publicznej jako "bezpartyjni" i "fachowi" miłośnicy danego miasta). Strategia "sieci grup protestu" jest więc bardzo wrażliwa na bieżące zmiany nastrojów politycznych, a jej skuteczne zastosowanie wymaga "czasu i spokoju".

Po drugie, starając się naciskać na samorząd "od dołu" napotykamy na wiele ograniczeń, które zasygnalizowaliśmy w analizie obecnego systemu samorządowego: w praktyce nie ma stuprocentowego sposobu na zmuszenie władz samorządowych do realizacji konkretnych postulatów ruchów społecznych. Niezależnie od tego, czy planujemy złożyć "obywatelski projekt uchwały", czy też staramy się skłonić radnych opozycji do złożenia projektu w naszym imieniu, koalicja rządząca miastem (często przy faktycznym poparciu pozorowanych "opozycjonistów") jest w stanie te propozycje odrzucić lub też zepchnąć do komisji, gdzie najczęściej umierają śmiercią naturalną. Przekonaliśmy się o tym w Warszawie w październiku tego roku, gdy porozumienie grup lokatorskich złożyło projekt uchwały powołującej "Okrągły Stół w sprawach mieszkaniowych" (projekt komisji złożonej z przedstawicieli grup lokatorskich, Rady Warszawy i ratusza). Radni (zarówno z rządzącej koalicji PO-SLD, jak i opozycyjni PiS i niezależni) po kilkugodzinnej debacie skierowali projekt do prac w komisjach, gdzie najpewniej doczeka wyborów (co oznacza, że trafi do kosza).
Te przeszkody sprawiają, że w najbliższym czasie konieczna będzie krytyczna analiza naszych dotychczasowych dokonań i wspólne zastanowienie się nad dalszą strategią działań. W praktyce bowiem jeszcze raz staje przed nami pytanie, czy wobec powolnego rozwoju ruchów społecznych i nie widocznych na pierwszy rzut oka efektów działalności oddolnej, nie warto spróbować aktywniejszego udziału w samorządowych strukturach władzy.

Jaka strategia

Podsumowując, wybór strategii w sferze samorządowej zależy naszym zdaniem od lokalnej specyfiki. Nie można dać jednej i stałej odpowiedzi - co robić? W zależności od miasta, sytuacji w ruchu anarchistycznym i kondycji ruchów społecznych, zmiana społeczna może się dokonywać zarówno na skutek protestów, jak i udziału w strukturach samorządowych. Co więcej, w tej sferze sytuacja jest dynamiczna i nie można dać odpowiedzi "raz na zawsze": zmieniają się struktury instytucji samorządowych, kultura polityczna, dynamika społecznego oporu i kondycja antysystemowych ruchów politycznych. Przy tak wielu zmiennych, zadekretowanie "po wsze czasy" bojkotu wyborów, czy startu w wyborach bez względu na okoliczności jest tylko dogmatyzmem, a nie poważna analizą strategii zmiany społecznej. Jak widać z analizy idei i praktyki samorządu, nie jest to wcale struktura jednoznaczna i potencjalnie stać się może ona podstawą rozwijania bardziej demokratycznych instytucji. Wszystko zależy jednak od tego, czy i w jaki sposób będziemy starać się na nią wpłynąć.

Zmienili skórę ale wciąż są tacy sami. Hipokryci, neofaszyści, konfidenci policji i nożownicy

Publicystyka

To wszystko było do przewidzenia. 11.11.2010

W „Marszu Niepodległości” 11.11 2010 nie było „hajlujących” skinów, swastyk a wznoszone okrzyki były ściśle kontrolowane przez wyznaczone do tego osoby. Młodzież Wszechpolska (MW) wymusiła na uczestnikach dostosowanie się do wymogów politycznej poprawności. Wszystko po to aby oszukać odbiorcę. ONR i MW zmienia skórę, nie ma antysemityzmu i rasizmu wprost. Nie ma go wprost ale jest, tylko lepiej opakowany.

Kto da się na to nabrać? Wyglądało to zabawnie jak osobnicy w szalikach „Blood&Honour” udawali grzecznych „patriotów”. Rzecz jasna nie wszystkim było to na rękę, więc mogliśmy zobaczyć np. grupę ok 100 zamaskowanych kibiców klubu Legia Warszawa atakujących blokady czym się dało. Przeważała kostka brukowa i race. W założeniach organizatorów „Marszu Niepodległości” marsz ten miał przynieść nową jakość wśród nacjonalistów. Miał być to marsz jednoczący ruch narodowy oraz wszystkie organizacje-satelity krążące wokół niego. Reprezentacyjnymi ulicami miasta Warszawy miało przejść tysiąc nacjonalistów. Zaproszono do udziału nacjonalistycznie nastawionych kibiców różnych klubów piłkarskich.

W gronie osób popierających marsz znaleźli się znani z ksenofobicznych i homofobicznych poglądów prawicowi celebryci. Zapowiedziano kontrolę wnoszonych na marsz transparentów aby nikt z nacjonalistów nie popsuł organizatorom starannie zaplanowanej maskarady. Facebook, fora kibicowskie, portale skrajnej prawicy. „Patriotyczna” hucpa nabierała rozmachu. Wydawało się że wszystko pójdzie zgodnie z planem nacjonalistów. Jednak prawie wszystkie ich plany spełzły na niczym. Dlaczego?

Nacjonaliści nie potrafili zjednoczyć swojego ruchu. Pomimo zapowiadanej jednej ogólnopolskiej manifestacji zorganizowali trzy w różnych miastach. Neopoganie z Zadrugi i Narodowe Odrodzenie Polski zarejestrowały własne marsze w innych miastach Polski. Powodem są podziały wewnątrz tego środowiska. Ultrakatolicka część nacjonalistów nie chce zaakceptować neopogańskich haseł wznoszonych na wspólnych demonstracjach. Części środowiska skrajnej prawicy nie przypadła do gustu ugodowość Młodzieży Wszechpolskiej np. rezygnacja z tzw. „salutu rzymskiego” i niepopranych politycznie haseł. Była też liczna grupa osób która nie zapomniała MW zdrady "ideałów narodowych", okresu „Giertychowskiego” regularnej współpracy z policją i donosów na konkurencyjne organizacje. Więcej o tym konflikcie na www.konfidenci.info

Nacjonalistom nie udało się spokojnie zgromadzić i przejść reprezentacyjnymi ulicami miasta. Nie wszyscy mogli dotrzeć na miejsce zbiórki. Jak już się zebrali i ruszyli okazało się że wszystkie ulice z wyjątkiem trasy WZ są zablokowane. Musieli przy ścisłej współpracy z policją przedzierać się schodami i wąskimi uliczkami warszawskiego Powiśla. Tam czekały na nich kolejne spontaniczne blokady. Część pozostała unieruchomiona w okolicach Palcu Zamkowego na kilka godzin. Jak już dotarli pod pomnik Dmowskiego było to bardzo późno a ludzie byli zniechęceni wydłużającym się marszem. Te fakty to zasługa każdej osoby która tworzyła blokady! Było nas tam 5000! To także ogromna(!) praca osób które organizowały protest w ramach „Porozumienia 11 Listopada”!!! Okazało się też, że ponownie młodzież Wszechpolska i Obóz Narodowo Radykalny współpracowały z policją już przed marszem!!! Na spotkaniach nacjonalistów i przedstawicieli miasta i policji ustalono ew. warianty na wypadek skutecznych blokad. Wszechpolacy i ONR zgodzili się na alternatywne trasy przemarszu zaproponowane przez policje. Trasy te co prawda wiodły wąskimi uliczkami Powiśla daleko od Centrum, ale umożliwiły skrajnej prawicy swobodne przemieszczanie się. Nie bez powodu pisałem na trzy tygodnie przed 11 listopada że MW to konfidenci policji a ONR to hipokryci. Kibice tak chętnie posługujący się hasłem „HWDP” wspierali policyjnych konfidentów i zwolenników silnego policyjnego państwa. Zwolenników zwiększenia uprawnień dla policji i totalnej kontroli nad społeczeństwem. Absurd do potęgi.

Na koniec wisienka na czubku tortu. Jak wygląda jedność i koleżeństwo według nacjonalistów? Na marsz zaproszono kibiców różnych klubów piłkarskich. Miał być to marsz „ponad klubowymi podziałami” transparenty reklamujące marsz wisiały na wielu stadionach w Polsce. Miało być prawie jak przy śmierci papieża. Co się okazało? Nacjonaliści już w trakcie marszu atakowali się nawzajem. Na pierwszy ogień poszedł chłopak kibicujący Łódzkiemu Widzewowi. Goniony przez swoich „kolegów nacjonalistów” z Legii został skopany podczas trwania marszu. Kopali go w wiele osób myśląc widocznie że to „lewak” a inicjatorzy pościgu zacierali ręce z boku. Na sam koniec marszu grupa ok siedmiu kibiców Legi Warszawa i Hutnika Warszawa zaproponowała „solówkę” dwóm kibicom Polonii Warszawa w pobliżu pomnika Dmowskiego. Według poszkodowanych, podczas jej trwania kibice Hutnika i Legii wyciągnęli noże i zaatakowali Polonistów. Efekt. Dwóch nacjonalistów wylądowało w szpitalu w tym jeden z siedmioma(!) ranami kutymi w plecach. Wspaniałomyślnie sprawcy odstąpili od zwyczajowego łamania kończyn. Dramatyczne zdjęcia zakrwawionych poszkodowanych na noszach opublikował Superekspres. To jest nacjonalistyczne koleżeństwo!!! Sprawa zrobiła się głośna w środowisku kibiców piłkarskich. Na stronach kibicowskich umieszczano apel o zbiórce krewi dla poszkodowanych. Zaczęła się cenzura a osoby nagłaśniające sprawę były usuwane z forów. To tylko dwie z szerzej znanych spraw a ile nie zostało opisanych z obawy przed podziałami w ruchu skrajnej prawicy? Jeśli tak wygląda jedność według nacjonalistów to nie wróżę im żadnego wsparcia ze strony kibiców w przyszłości. Mam też nadzieję że MW ponownie zrobi w „balona” wszystkich nacjonalistów jak kilka lat temu a ONR obudzi się z ręką w nocniku. Historia wtedy zatoczy koło. Część z nich znowu dopcha się do rządowego koryta a cześć znowu wróci do Myślenic świętować pogromy żydowskie pozdrawiając się przy tym „po rzymsku”.

Arek „Świerku” Świdnicki

Warszawa mówi "Nie" faszystom!

Publicystyka

11 LISTOPADA - WARSZAWA MÓWI "NIE !" FASZYSTOM

Jak co roku 11 listopada środowiska antyfaszystowskie zorganizowały szereg akcji związanych z planowanym przemarszem środowisk neofaszystowskich przez Warszawę.

Faszyści i ich sympatycy zorganizowani pod szyldem Obozu Narodowo Radykalnego, oraz Młodzieży Wszechpolskiej (MW przez samych nacjonalistów uważana jest za konfidentów http://www.konfidenci.info/ ) planowały dumną manifestację przez centrum miasta.

Planowane rozpoczęcie przemarszu przedłużyło się znacznie w związku z blokadami w których udział brały w dużej mierze grupy radykalnych, bojowo nastawionych antyfaszystów. Mimo prób usunięcia blokad przez policję przy użyciu siły, oraz stosowanych prowokacji, (np. nasłana karetka oraz wóz strażacki na sygnale) blokad nie udało się sforsować i „dumny” marsz faszystów musiał zostać skierowany przez policję bocznymi, wąskimi uliczkami.

Podczas przemarszu faszystów odbywającego się zmienioną trasą dochodziło do potyczek Antify z grupami neofaszystów. Antyfaszyści podczas późniejszych spontanicznych blokad atakowani byli także przez policję w związku z czym kilkanaście osób zostało aresztowanych.

Przez cały czas trwania akcji policja konsekwentnie stawała po stronie faszystów ignorując ich agresywne zachowania i atakując uczestników blokad. Oto, jak wyglądała jedna z interwencji.

Dla wielu faszystów mocno utrudnione a dla części wręcz niemożliwe było dotarcie tego dnia na manifestacje. Dla przyjeżdżających do Warszawy pogrobowców endecji przygotowywane były niespodzianki.

Wielu faszystów przekonało się o tym, że obnoszenie się i szerzenie swoich zbrodniczych ideologi wiąże się ze sporym ryzykiem.

Mimo prób „wybielenia”swojego wizerunku polegających na przyjęciu przez faszystów taktyki polegającej na nieużywaniu kompromitującej symboliki oraz haseł podczas tzw „marszu niepodległości”, wielu zwykłych Warszawiaków nie dało się nabrać na ten chwyt i w świadomy i zdecydowany sposób przyszło protestować przeciwko faszystom wykorzystującym święto niepodległości do propagowania swoich prymitywnych postaw i poglądów.

Wspomnieć należy też o incydencie jaki miał miejsce podczas manifestacji nacjonalistów, gdzie kibice dwóch zwaśnionych drużyn postanowili rozprawić się ze sobą. Ok. 100 metrów od pomnika Dmowskiego umówiona była „solówka”. Jeden z kibiców użył noża w związku z czym dwóch uczestników „honorowej”walki mocno pociętych trafiło do szpitala. Jedna z osób miała siedem ran kutych w plecach.

Akcje antyfaszystowskie 11 listopada w Warszawie należy uznać za udane zarówno w wyniku skutecznych blokad zmuszających faszystów do maszerowania bocznymi, małymi uliczkami jak i w związku ze skutecznymi akcjami bezpośrednimi przeprowadzanymi tego dnia, wywołującymi u faszystów dużo zamieszania i osłabiającymi ich morale.

Jednocześnie wyciągamy wnioski z popełnionych błędów, aby nasza walka była efektywniejsza.

Jako bojowi antyfaszyści zapewniamy, że nasza polityczna walka nie toczy się w imię klubowych sympatii i przy udziale kibiców jakiegokolwiek klubu. Wspominamy o tym w związku z głosami iż wielu kibiców piłkarskich, min Polonii Warszawa jest w naszych szeregach. Pogłoski te zdecydowanie dementujemy.

O akcjach poczytacie też na:

https://cia.media.pl/warszawa_relacja_na_zywo_z_blokady_antyfaszystowskie...

http://www.pl.indymedia.org/pl/2010/11/52375.shtml

Pikieta solidarnościowa pod komisariatem z aresztowanymi antyfaszystami

http://www.youtube.com/watch?v=EE-7fTX0hQ0

http://www.youtube.com/watch?v=fP-t4ahbYPk

Akcje antyfaszystowskie odbywały się także w związku z marszem NOPu we Wrocławiu.

https://cia.media.pl/wroclaw_blokuje_faszystow

Oświadczenie środowiska bojowych antyfaszystów w sprawie "mowy nienawiści"

Antyfaszyzm | Publicystyka

Oświadczenie środowiska bojowych antyfaszystów w sprawie oskarżeń o "mowę nienawiści" i nieuzasadnione używanie przemocy.

Po wydarzeniach 11.11 na łamach neoliberalnych mediów (w szczególności Gazety Wyborczej) pojawiły się artykuły i wątki dyskredytujące niektóre aspekty antyfaszystowskich blokad i wydarzeń im towarzyszących - w szczególności dotyczące stosowania przemocy wobec uczestników „marszu niepodległości”. Seweryn Blumasztajn, podczas konferencji, która odbyła się w dniu 15.11.10 powiedział min.: „Nie można było odróżnić, kto jest z Antify (…), a kto jest kibolem. Chciałbym wam uświadomić, że jak kształtuje się ludzi do bicia, to z tego rodzą się problemy.”

Jako Antifa nie byliśmy członkami Porozumienia 11.11, co nie oznacza, że nie mieliśmy kontaktu z osobami odpowiedzialnymi za organizację blokad, na których się pojawiliśmy licznymi grupami. Jasnym było od początku, że „marsz niepodległości” będzie liczny i przez to niebezpieczny. Od pierwszych chwil zauważyć też można było, że na blokadach obecni byli ludzie, którzy zupełnie nie przygotowani byli na ewentualny atak- rodziny z dziećmi, osoby starsze, lub bardzo młode. Od samego początku, na wszystkich trzech blokadach policja ustawiała się również frontem do blokujących, co oznaczało pełną gotowość do ataku.

Wszystkie blokady w mniejszym lub większym stopniu zaatakowane zostały przez grupy faszystów. W sytuacji kompletnego zignorowania tych ataków przez policję nasze grupy przyjmowały na siebie pierwsze uderzenia i ruszały z kontratakiem, zazwyczaj będąc wtedy atakowanymi przez policję (tak jak na blokadzie na ulicy Podwale, Miodowej jak i później na Browarnej). To my przyjmowaliśmy na siebie kamienie, śmietniki czy kije a później pałki i gaz pieprzowy, oczywiście nie będąc dłużnymi zarówno faszystom jak i policji. Twierdzimy, że gdyby nie my, wszystkie te nieprzyjemności przytrafiłyby się większej liczbie osób biorących udział w blokadach, często nie przygotowanych na fizyczną konfrontację, a co za tym idzie bardziej podatnym na utratę zdrowia lub życia. Czy gdyby faszyści obrzucali kamieniami nie nas, a pana Blumsztajna, miałby on w dalszym czasie trudności w odróżnieniu antify od faszystów?

Jednocześnie potępiamy posunięcia niektórych członków Porozumienia 11 Listopada, które możemy usłyszeć w radiu Tok FM i przeczytać w stołecznej Gazecie Wyborczej- czyli przeprosiny za „mowę nienawiści”, która rzekomo miała płynąć z głośników ustawionych na blokadzie. Uważamy takie kroki za rozbijanie ruchu antyfaszystowskiego i w istocie ugięcie się pod argumentami przedstawicieli „marszu niepodległości”. Kilka tysięcy ludzi (od 3 do 5), które zgromadziły się by zablokować faszystów dowiedziało się między innymi od przedstawicieli Porozumienia 11 Listopada, że ich protest był przepełniony nienawiścią i z tego tytułu niewłaściwy. Właśnie ten protest, który wyszedł naprzeciw ludziom którzy w ten sam dzień rzucali kamieniami, atakowali drzewcami od flag, a gdy ich działania okazały się nieskuteczne, wysłali dwóch swoich sprzymierzeńców z ciężkimi ranami kłutymi na stół operacyjny (pretekstem była przynależność ofiar do grupy kibiców Polonii Warszawa, nożownikami byli Legioniści). A wszystko to pod ochroną uzbrojonych po zęby gliniarzy (stosujących wobec protestujących pałki, tarcze i gaz pieprzowy).

W takich okolicznościach za współwinnych zajść uznani zostają członkowie Antify. Dodatkowo część koalicjantów 11 Listopada ulega tym wpływom i podchwyca retorykę wspólną mainstreamowym mediom i reprezentantom „marszu niepodległości” takim jak Korwin-Mikke czy Ziemkiewicz. Uznajemy to za atak na nas i podkopywanie ruchu antyfaszystowskiego, który jak 11.11 w Warszawie się okazało ma duży potencjał.

Tym samym oświadczamy, że wbrew policji i neoliberalnym mediom starającym się na nas naciskać, będziemy dalej prowadzić swoje działania przeciwko skrajnej prawicy przełamując państwowy monopol na przemoc, jeżeli uznamy to za słuszne i skuteczne (tak jak 11.11). Nie wierzymy w mit „demokratycznego społeczeństwa”, jaki serwują nam politycy i media pokroju Gazety Wyborczej. Problemy dotykające nas na co dzień mają źródła u podstaw tego systemu, a nie są jedynie jego wynaturzeniami, my będziemy stawać im czynny opór. Jak widać po 11.11.10 ultraprawica (i postulowane przez nią elementy silnego państwa, w tym wypadku policja) nie jest zagrożeniem jedynie dla wąskich grup kontrkulturowych, czy imigranckich, ale także wobec każdego, kto swoje odmienne na jej temat zdanie próbuje manifestować w przestrzeni publicznej. Apelujemy o wsparcie i prowadzenie bojowych działań antyfaszystowskich i antysystemowych. Do zobaczenia na ulicach!

http://antifa.bzzz.net/site/index.php?option=com_content&task=view&id=22...

Policjanci przychylni wobec przyszłych pracodawców?!

Antyfaszyzm | Publicystyka

11 listopada około godziny 15:00 na Placu Zamkowym w Warszawie swój pochód przez centrum miasta próbowali rozpocząć uczestnicy „Marszu Niepodległości”, organizowanego przez Obóz Narodowo-Radykalny oraz Młodzież Wszechpolską. Celowo używam tutaj trybu niedokonanego, ponieważ ze względu na opór dwukrotnie liczniejszych kontrdemonstrantów (1) zrzeszonych w Porozumieniu 11 Listopada, blokujących ewentualne trasy przemarszu, manifestacja została poprowadzona wokół miasta przez trasę W-Z i Wisłostradę.

Nie dziwi oczywiście fakt, że wobec tak silnego i zdecydowanego oporu ze strony koalicji oraz nie zrzeszonych Warszawiaków centrum pozostało wolne od faszystów. Zadziwiająca wydaje się jednak kreatywność policjantów ochraniających marsz. Począwszy od podjęcia decyzji o przeprowadzeniu pochodu wąskimi schodami wzdłuż zamku królewskiego, aż po jego kontynuowanie pomimo pojawiania się kolejnych blokad, utraty kontroli i możliwości zapewnienia bezpieczeństwa w sparaliżowanej stolicy (2).

Taktyka służb porządkowych dopuszczająca dalsze konfrontacje między obiema stronami jest zastanawiająca w świetle zarówno polskich, jak i europejskich metod działania policji. Liberalni publicyści starają się upór policji tłumaczyć niezamierzonymi błędami lub niedostatecznym wyszkoleniem dowodzących akcją policjantów. Jeżeli jednak spojrzymy na policję nie przez pryzmat utopijnej teorii państwa, zakładającej niezależność władzy ustawodawczej i wykonawczej oraz apolityczność tzw. sił porządkowych, tylko bardziej realnie: jako siłę polityczną próbującą odnaleźć się w niepewnej sytuacji, całość wyda się bardziej klarowna.

Nikomu, do kogo docierają informacje ze świata polityki udowadniać nie trzeba, że w efekcie nieustannych sporów na linii PiS-PO oraz kompromitacji innych znanych „marek” na polskiej scenie politycznej, następuje stopniowe przesilenie wśród opinii publicznej. Zjawisko to starają się wykorzystać rozmaici politycy, którzy wcześniej z różnych przyczyn „wypadli z obiegu”, oraz organizacje do tej pory marginalizowane zarówno przez media jak i wyborców.

W takiej sytuacji każde większe wydarzenie publiczne, angażujące „przeciętnych obywateli”, staje się dla człowieka chcącego zaistnieć lub wrócić do polityki wyśmienitą i co równie ważne, darmową reklamą. W tym kontekście „Marsz Niepodległości” stanowił świetną promocję polityczną środowisk skrajnie prawicowych, a jego głównemu „rzecznikowi”: Arturowi Zawiszy przyniósł zainteresowanie medialne, jakiego ten nie doświadczył od czasu kompromitacji wyborczej komitetu Libertas w tzw. Eurowyborach w 2009 r.

Właśnie w kontekście dynamicznych przemian politycznych stołeczna policja wykazała się niezłą czujnością. Któż bowiem, jeśli nie środowiska skrajnie prawicowe odwołujące się bez przerwy do idei „silnego państwa” mógłby stanowić dla policjantów lepszego pracodawcę? Kto jeśli nie „rzecznik marszu”, były poseł Prawa i Sprawiedliwości byłby jej lepszym nestorem? To nie kto inny jak właśnie Zawisza podczas swojej poselskiej kariery, wraz z klubowym kolegą Zbigniewem Ziobro byli najbardziej aktywni w przyznawaniu szerokich kompetencji policji oraz organizacji tzw. sądów 24-godzinnych. Forsowanie marszu przez policję zdaje się być w tym wypadku niezłą inwestycją – ewentualny przyszły pracodawca na pewno tego nie zapomni.

W tym otoczeniu najbardziej groteskową grupą, która dołączyła do Marszu nacjonalistów i czynnie go broniła są kibice warszawskiej Legii. Kto jak kto, ale właśnie kibice jako pierwsi odczuwają na swojej skórze idee silnego państwa propagowane i, gdy istnieje taka możliwość, wcielane w życie przez prawicowych polityków. Niejeden z nich zapewne padł bezpośrednio ofiarą pomysłów polityków, z którymi szedł teraz ramię w ramię i wspierał ich polityczną karierę. „Policyjny konfident” to dla kibiców najgorsza obelga, ciekawe jakiego określenia użyć na opisanie postawy kibiców robiących za mięso armatnie dla kariery posła Zawiszy.

1) Według raportów medialnych marsz zgromadził 1-2 tys. osób (organizatorzy na swoje stronie internetowej piszą po prostu o kilku tysiącach), podczas gdy w kontr demonstracjach miało wziąć udział około 5 tys. uczestników (o takiej samej liczbie wspominają organizatorzy zrzeszeni w koalicji 11 listopada).

2) Świadkowie opisują sytuacje do jakich dochodziło w bocznych uliczkach, gdzie obok zdezorientowanych policjantów próbujących kierować ruchem przebiegały lub ścierały się ze sobą grupy zwolenników i przeciwników marszu.

ŹÓDŁO na rozbrat.org

Faszyści i policja jedna koalicja

Publicystyka

Choć policjant jest funkcjonariuszem publicznym , wydaje się być de facto postawiony ponad prawem, które obowiązuje wszystkich innych obywateli. Sam będąc uzbrojony po zęby, jest dodatkowo chroniony przez rozmaite przepisy, które sam często lubi określać lakonicznym terminem „ustawa o policji”. Posługując się tym „paragrafem” próbuje w miarę możliwości niedopuścić do sfilmowania „funkcjonariusza publicznego w trakcie wykonywania czynności”, zwłaszcza, gdy te czynności są ewidentnym „przekroczeniem uprawnień”. Na jego korzyść działa fakt, że wielu obywatelom nie przeszkadza patologiczny charakter tej państwowej instytucji, a nawet są oni skłonni uwierzyć bardziej policyjnemu katowi niż jego ofierze (casus niedawnej sondy na jednym z internetowych portali, gdzie internauci zapytani czy wierzą 29-letniemu Poznaniakowi zwyzywanemu od „pedałów” i pobitemu i 11 listopada w policyjnym radiowozie czy raczej katującym go policjantom, przyznali w połowie swój głos policji). Powyższe stanowisko z reguły reprezentowane jest do momentu, aż samemu nie padnie się ofiarą policyjnej pałki czy pięści. Wtedy nagle okazuje się, że udowodnienie policjantowi „nadużyć” nie jest łatwe, a w sumie na nazwanie funkcjonariusza publicznego „bandytą” też jest odpowiedni paragraf.

11 listopada 2010 „siły porządkowe”, choć trafniejsze wydaje się być określenie „państwowy aparat represji”, miały być postawione w stan najwyższej gotowości. Oto bowiem postawiono przed nimi zadanie „ochrony” ponad 20 demonstracji i marszy, organizowanych przez różne środowiska. Punktem zapalnym był wzbudzający gwałtowne kontrowersje, de facto neofaszystowski Marsz Niepodległości, organizowany przez Obóz Narodowo - Radykalny i Młodzież Wszechpolską. Pochód nacjonalistów oraz skoligaconych z nimi bojówkarzy postanowili zablokować antyfaszyści, zjednoczeniu w ramach Porozumienia 11listopada. Inspiracją była udana blokada marszu neonazistów w niemieckim Dreźnie Wówczas „pochód białej dumy” ograniczył się do pikiety, tak wielki był opór społeczny wobec nazistów.

W Warszawie policja nie zdecydowała się jednak na ograniczenie, a zatem i zmarginalizowanie, marszu nacjonalistów do rozmiaru pikiety, ale dzielnie wspierała wysiłki polskich faszystów w ustalaniu „alternatywnych ścieżek” ich pochodu. Wręcz przeciwnie, do końca ochraniała „Biała Siłę”, a w momencie ataku faszystowskich bojówkarzy i pseudokibiców (którzy na co dzień chwalą się swym „antypolicyjnym” nastawieniem, nie mającym jak widać przełożenia na rzeczywistość) na tzw. blokadę niebieską dołączyli do szturmu na skutecznie się broniących antyfaszystów. Zamiast ochraniać zaatakowanych, potraktowali blokujących pałkami i gazem. Nie był to jedyny pokaz strategii działania i możliwości polskiej policji. Skoncentrowani na otaczaniu kordonem protestujących, nie zajmowali się w ogóle skrajnie prawicowymi bojówkarzami bądź interweniowali w ostatniej chwili, wcześniej zwyczajnie obserwując sytuację. Zupełnie jakby zainteresowani byli odseparowaniem od siebie grup, a potem napuszczeniem ich na siebie. Nieprzypadkowo tez można było odnieść wrażenie, ze dla policji ważniejsze są represje, aresztowania za „naruszenie nietykalności funkcjonariusza” i „czynna napaść na policjanta”, od zapewnienia bezpieczeństwa uczestnikom protestów, jak i postronnym obywatelom.

Komu więc służy policja? Pozornie apolityczna, jest wyalienowana od społeczeństwa i obdarzona specjalnymi przywilejami oraz prawną ochroną. W rezultacie policja zajęta jest raczej sobą i swoja „nietykalnością” (choćby jej naruszeniem było utrudnianie „pałowania”) niż realnymi interesami społeczeństwa. Nic dziwnego. Podobnie postępuje przecież jej pracodawca – państwo.

Co jakiś czas wypływają przykłady sojuszu skrajnej prawicy z policją. A to okazuje się, ze policjanci są nacjonalistami, a to nie interweniują, gdy widzą szturm faszystowskich bojówek. Przejawiają za to ogromne zainteresowanie represyjnymi funkcjami tej instytucji, szukając tylko okazji do pokazu swych sadystycznych skłonności i faszyzujących, często homofobicznych poglądów. Kult siły, tak charakterystyczny dla skrajnej prawicy, jest tez bardzo bliski policji, trzymanej pod kloszem specjalnych paragrafów i celowo alienowaną. Atak na policjanta jest atakiem na świętość, podobnie jak niesławne, wielokrotnie wykorzystywane do prześladowań „naruszenie nietykalności”. Co ciekawe, skrajna prawica chce raczej rozbudowywać kompetencje policji i wzmacniać jej funkcje represyjne. Czy zatem może nas dziwić, że policja chroni faszystów?

http://www.rozbrat.org/publicystyka/kontrola-spoeczna/1480-faszysci-i-po...

Blumsztajna mowa tchórzostwa

Antyfaszyzm | Publicystyka

Stronę „Marsz Niepodległości” trudno uznawać za bezstronne źródło informacji o wydarzeniach z 11 listopada. Niemniej jednak zapis debaty „Co się wydarzyło 11 listopada?”, która miała miejsce 14 listopada w warszawskim klubie „Nowy Wspaniały Świat”, a konkretnie wypowiedź Seweryna Blumsztajna opublikowana na tym portalu, brzmią dość wiarygodnie. Dlaczego? Dlatego, że niełatwo jest podrobić niepowtarzalny, obłudnie wyważony styl wypowiedzi redaktorów „Gazety Wyborczej” i żaden nacjonalista nie miałby tyle inteligencji, by wyprodukować tak świetną fałszywkę. Część wypowiedzi pokrywa się zresztą z fragmentami przytaczanymi przez samą „Gazetę”.

Transkrypcja rozpoczyna się tak:

„Chcę powiedzieć, zapytać: co za rok? Bo ja mam wrażenie, że mam swoje zasługi w mobilizacji ludzi na tę manifestację – to ja wam przyprowadziłem ludzi spoza waszego środowiska, po prostu. I tylko chcę powiedzieć, że jakkolwiek nie znoszę kiedy ludzie po tym mieście maszerują pod sztandarem ONR-u, to chcę wam powiedzieć, że bardzo trudno sobie wyobrazić przyszły rok, i następny rok, i następny rok, bo scenariusz jest dość jasny: to znaczy, w przyszłym roku zmobilizujemy więcej ludzi, oni też więcej ludzi; może być i też trochę bardziej krwawo, i tak dalej. Chciałem wam uświadomić, że tak naprawdę scenariusz, który myśmy wszyscy razem wymyślili tutaj jest scenariuszem, który nie prowadzi donikąd.”

Komentując wypowiedzi Blumsztajna, jeden z nacjonalistów podpisany jako Radosław Źydok, opluwa się z radości: „To… jest… piękne! Wygraliśmy Panowie i Panie, wygraliśmy!!!

Czym tak ekscytuje się komentator? Należy sądzić, że chodzi o pewien cytat, z którego jasno wynika, że uświadomiony i mądry antyfaszysta, redaktor, który "ma swoje zasługi" w mobilizacji ludzi na demonstrację antyfaszystowską, dał się nabrać jak dziecko na najprostszą sztuczkę socjotechniczną nacjonalistycznych strategów – mianowicie na czasowe, oportunistyczne, powstrzymanie się od skandowania niektórych haseł i staranny dobór banerów. Za tym samoograniczeniem nie szła oczywiście żadna zmiana ideologiczna, ale przecież w polityce liczą się tylko pozory.

Blumsztajn mówi więc: "jednym z sukcesów tej blokady – jest to, że oni przyjęli pewną poprawność polityczną. I właściwie dla mnie tak naprawdę, jeśliby oni jeszcze się nazywali np. „Marsz niepodległości stowarzyszenia krótko ostrzyżonych”, to ja już w ogóle nie mam żadnego powodu, żeby protestować przeciwko temu marszowi. Nie wznoszą rasistowskich haseł, idą z polskimi flagami – proszę bardzo. Dla mnie tą granicą jest odwoływanie się do pewnej tradycji, która jest tradycją antysemicką, rasistowską i ksenofobiczną.”

A więc nagle – z dnia na dzień – ONR przestał być organizacją odwołującą się do antysemityzmu, rasizmu, ksenofobii i homofobii, jedynie dlatego, że organizator marszu zadbał o to, by zagłuszyć hasła "Pedały do gazu" i nie dopuścił do udziału maleńkiej i krytykowanej na forach grupki Combat 18, zapraszając za to setki kibiców, dla których liczy się jedynie kult siły, pogarda dla odmienności i chęć bezwarunkowego upokorzenia przeciwników. To już jednak nie ma rzekomo nic wspólnego z faszyzmem. Szkolenie ideologicznie zmotywowanych bojówek posłusznych rozkazom ideologicznego centrum dowodzenia jest jedynie nieszkodliwym sportem, który nigdy nie zostanie użyty do niewłaściwych celów.

W swoim dalszym wywodzie, Blumsztajn mówi:

„Dla mnie taką charakterystyczną sytuacją było to, kiedy ten fantastyczny pochód – napisałem w Gazecie [Wyborczej] potem, że to była scena symboliczna, [...] Krakowskim Przedmieściem idzie 2-3 tysiące ludzi i niesie wielki transparent „faszyzm nie przejdzie”, to była scena symboliczna – i ten cały pochód, nie wiem kto to prowadził, po prostu dzielnie skręcił przy Koperniku w Oboźną. Dlaczego skręcił w Oboźną? Dlatego, żeby jeszcze raz zablokować ONR.

Inaczej mówiąc – już po odniesieniu sukcesu – bo kiedy oni zostali wypuszczeni przez policję tam dołem – to wiadomo było żeśmy wygrali – ludzie, którzy prowadzili tę manifestację wybrali, że się spotkamy z nimi jeszcze raz, na dole, a przecież mieliśmy do przejścia jeszcze cały Nowy Świat i tysiące ludzi, którzy mogli to zobaczyć. Ja się obawiam, że dla wielu z nas, dla wielu ludzi z tej koalicji ważniejsze jest żeby się napieprzać z tymi neofaszystami, niż żeby kierować swój message do wszystkich innych ludzi.”

Tak, setki ludzi wolały się wybrać na konfrontację z neofaszystami, niż pokazać się na eleganckim Nowym (Wspaniałym) Świecie. Ryzykowali swoje zdrowie – choć ich przeciwnicy byli lepiej przygotowani do bitki - co nie powinno dziwić, skoro szczytem aspiracji większości uczestników nacjonalistycznej imprezy jest siłownia i stadion. Ale to wszystko nic nie znaczy, panie Chamberlain, bo pochód faszyzmu można zatrzymać salonowymi dyskusjami i dobrym PRem.

Bardziej niż sławetna „mowa nienawiści” o którą są oskarżani antyfaszyści, razi „mowa tchórzostwa” przemawiająca przez redaktora „Wybiórczej”. Zreflektowawszy się, że opinia publiczna może obrócić się przeciwko niemu, robi w tył zwrot i przystępuje do szukania nowego "złotego środka” - nowej oportunistycznej pozy, dzięki której można być kochanym przez wszystkich i zbytnio się nie narażać. A że przy okazji dostarcza się świetnej pożywki dla rosnącego w siłę faszyzmu i poczucia tryumfu prymitywnym troglodytom i nazistowskim strategom od siedmiu boleści?

Na koniec dnia, kogo obchodzi faszyzm? Liczy się tylko, ile egzemplarzy "Gazety" udało się sprzedać.

Wezwanie do akcji solidarnościowych z białoruskimi aktywistami w dniach 10 - 13 grudnia

Świat | Publicystyka | Represje | Ruch anarchistyczny

Wolność dla Nikołaja Dedka, Aleksandra Frantskevicha i Maksima Vetkina. Wezwanie do międzynarodowych dni akcji solidarności z białoruskimi anarchistami 10-13 grudnia.

W związku z pogarszającą się sytuacją związaną z represjami anarchistów i aktywistów społecznych, my anarchiści, przyjaciele i bliscy represjonowanych, nawołujemy do wzięcia udziału w dniach solidarności z białoruskimi anarchistami i aktywistami społecznymi, które odbędą się 10-13 grudnia 2010 roku. Uważamy, że tylko międzynarodowe protesty przeciwko represjom w stosunku do niezależnych aktywistów, starających się polepszyć sytuację na Białorusi, mogą zmusić Łukaszenkę do zaprzestania masowych aresztowań i zakończenia spraw Dedka, Franckevicha i Vetkina.

W październiku tego roku w Austrii, na Białorusi, na Litwie, w Niemczech, w Polsce, w Rosji, w Serbii i na Ukrainie odbyły się akcje przeciwko represjom w stosunku do aktywistów ruchu anarchistycznego i lewicowego. Dziękujemy za solidarność! Akcje te podniosły na duchu nie tylko znajdujących się w tym czasie za kratkami Nikołaja Dedka i Aleksandra Franckevicha, ale również represjonowanych aktywistów.

Nikołajowi Dedkowi i Aleksandrowi Franckevichowi w październiku zostały postawione zarzuty na podstawie art. 339 część 2 Kodeksu Karnego Republiki Białoruś („Chuligaństwo”, do 6 lat pozbawienia wolności). Nikołajowi termin przebywania w areszcie przedłużono do 6 lutego (na ten moment z chwili zatrzymania upłynie 5 miesięcy). Termin przebywania za kratkami dla Aleksandra 11 listopada został przedłużony jeszcze na miesiąc. Jasnym jest, że celem śledztwa jest zgromadzenie wystarczających dowodów, żeby oskarżeni dostali długie wyroki.

4 listopada w Mińsku został zatrzymany anarchista Maksim Vetkin. Na dany moment Maksim znajduje się w areszcie śledczym na ulicy Volodarskogo, ma postawione zarzuty na postawie art. 339 część 2 (Chuligaństwo). Z powodu zatajenia śledztwa na Białorusi i ograniczenia pełnomocnictwa adwokatów, szczegóły do tej pory nie są znane.
Nikołaj Dedok został oskarżony o organizację antymilitarystycznej manifestacji, podczas której na za ogrodzony teren Generalnego Sztabu Sił Zbrojnych został rzucony granat dymny (wideo: tutaj).

Aleksandera Franckevicha oskarża się o nagrywanie na wideokamerę symbolicznego ataku na komendę w Soligorsku, w czasie którego zostało rozbite okno jednego z kabinetów. Pomieszczenie nie ucierpiało. Jesteśmy pewni co do politycznego charakteru prześladowania Dedka, Franckevicha i Vetkina. Ciężar postawionych im zarzutów w żadnym wypadku nie jest współmierny do tych zdarzeń.Dowiedzieliśmy się, że białoruskie specsłużby blisko współpracują z rosyjskimi, zakładając, że istnieje jednolita sieć „ekstremistów”.

Śledczy zastraszają przyjaciół i znajomych oskarżonych starając się zmusić ich, żeby zeznawali przeciwko Dedkowi i Franckevichowi oraz próbują zwerbować ich do pracy jako donosiciele.Nadal trwają niczym nieumotywowane zatrzymania i przesłuchania anarchistów i aktywistów społecznych. Po akcji solidarności w Bobrujsku, gdzie nieznani sprawcy obrzucili budynek KGB koktajlami Mołotowa, 10 dni w areszcie spędził nasz towarzysz Sergej Sljusar. Nie postawiono mu żadnych zarzutów. Sergej został zatrzymany tylko dlatego, że jest anarchistą i ma takiego pecha, że mieszka w Bobrujsku. 27 października na 3 doby został zatrzymany muzyk, architekt z zawodu Anton Novikov. Nie da się dokładnie określić ile osób zostało poddanych represjom ze strony specsłużb, jednak nie mniej niż 50 osób w siedmiu miastach Białorusi.

Jeszcze dwójka naszych towarzyszy jest zmuszona skrywać się przed białoruskimi specsłużbami. Wydaje nam się, że wraz ze zbliżającymi się wyborami prezydenta Republiki Białoruś, wyznaczonymi na 19 grudnia, aktywność specsłużb wzrośnie, muszą przecież zasłużyć się, aby dostać kolejną gwiazdkę na pagony.

1.W czasie dni solidarności przeprowadźcie w swoich miastach akcje w czasie oficjalnych politycznych i kulturalnych imprez związanych z Białorusią, a także akcje przed ambasadami i konsulatami Republiki Białoruś, domagajcie się spotkania z oficjalnymi przedstawicielami i przekazujcie im petycje. Wszystkie białoruskie kampanie, towary, imprezy są dobrym miejscem do przeprowadzenia akcji.

2.Namówcie miejscowych obrońców praw człowieka do poruszenia kwestii prześladowań na Białorusi.

3.Starajcie się, aby publikacje na temat sytuacji w Białorusi pojawiły się w mediach.
Możecie również wysłać list z wyrazami solidarności do aresztowanych na nasz adres, a my przekażemy go chłopakom.
Możecie też napisać bezpośrednio na adres aresztu śledczego:
g. Minsk, 220050, ul. Volodarskogo d. 2, SIZO-1, k. 42, Franckevichu Aleksandru
g. Zhodino, Minskaja obl., ul. Covetskaja 22a, tyurma #8, Dedku Nikolaju

ACK Białoruś, przyjaciele i bliscy aresztowanych
Kontakt: minsksolidarity@riseup.net

Relacja aktywisty aresztowanego 11.11 w Warszawie

Kraj | Antyfaszyzm | Protesty | Publicystyka | Represje

11 listopada przyjechałem do Warszawy, aby zaprotestować przeciwko mającemu odbyć się marszowi nacjonalistów i faszystów przez stolicę. Wraz z innymi antyfaszystami zablokowaliśmy ulicę Podwale na skrzyżowaniu z Kapitulną, mając z obu stron uczestników marszu nacjonalistów: w odległości około 200 metrów na placu Zamkowym oraz w odległości 100 metrów na wysokości ulicy Wąski Dunaj. Nasza pikieta była zgłoszona w Urzędzie Miasta.

Około godziny 15.00 faszyści zaczęli energicznie maszerować w naszym kierunku, nie pozostawiając żadnych wątpliwości co do swoich zamiarów, kiedy podeszli bliżej zaczęli ciskać w tłum kamieniami i butelkami. Było ich około dwustu, nas niecała setka. Pomiędzy nimi a nami nie znajdowały się żadne siły policji i nie pozostało nam nic innego jak zmierzyć się z agresywnym tłumem. Na ich drodze demonstranci rzucili stojące w pobliżu kontenery ze śmieciami. Dopiero w tym momencie „zomowcy” [żargon własny policji] rzucili się z pałkami na jedną i drugą stronę. Powstał ogromny zamęt, w wyniku którego zostałem rzucony na ziemię przez „zomowców”. Policjant wykręcił mi ręce, a następnie zaczął okładać mnie leżącego pięścią po głowie. Nie przestał, nawet wówczas kiedy założył mi już kajdanki. Policjant przez radio wezwał swych ludzi i razem z nimi zaciągnęli mnie do jednego z radiowozów stojących na Kapitulnej. Tam zostałem pchnięty na podłogę pojazdu.

Myślałem, że w tym momencie koszmar ten się dla mnie skończy. Jednak ten sam policjant, który dokonał zatrzymania, wszedł do radiowozu zatrzaskując drzwi i kiedy próbowałem się podnieść, aby usiąść na siedzeniu, krzyknął, że teraz to on dopiero mi pokaże i zaczął mnie bić. Któryś z jego kolegów, z początku próbował go powstrzymać, mówiąc, żeby dał mi już spokój, ten jednak zachowywał się jakby był w amoku i nie przestawał mnie uderzać. Leżałem na podłodze radiowozu, mając ręce skute z tyłu kajdankami, zupełnie bezbronny i ubezwłasnowolniony, przerażony tym co się dzieje. Policjant klęczał jednym kolanem na moim karku, tak że nie mogłem się w żaden sposób zasłonić. Pomiędzy ciosami próbowałem mówić mu, że to przecież nic osobistego, krzyczałem: „ratunku!”, powtarzałem: „proszę, przestań mnie bić”, potem już tylko jęczałem z bólu, mając nadzieję, że zemdleję. Nic nie skutkowało. Inni policjanci wzywani byli do akcji i w rezultacie za wyjątkiem kierowcy, zostałem sam z sadystą. W pewnym momencie wyciągnął mi z kieszeni dowód osobisty i widząc, że pochodzę z innego miasta, krzyczał do mnie: „po chuj tu przyjeżdżałeś pedale!”. Kiedy z tego wszystkiego się spierdziałem, zaczął wrzeszczeć: „co jest kurwa, co tak jebie, zesrałeś się szmato?!?” i bił mnie tym mocniej po głowie.

Leżałem zupełnie sterroryzowany. Z zewnątrz dochodziły mnie odgłosy walk ulicznych. Policjanci gorączkowo próbowali wydostać się radiowozem z Kapitulnej. W końcu przyjechała więźniarka. Radiowóz, w którym byłem, podjechał najbliżej jak mógł więźniarki. Zomowcy, ciągnąc mnie za nogi, wywlekli mnie z auta. Z trudem stałem na nogach. Policjanci popychali mnie między sobą i okładali pięśćmi po głowie na dystansie tych około dziesięciu metrów jakie dzieliło nas do wejścia więźniarki, wskrzeszając znaną mi tylko z opowieści z PRL-u „ścieżkę zdrowia”. Dopiero po dojściu do samochodu przestałem być bity. Jednak, gdy policjant w środku zaczął mnie wypytywać, czy jestem z ONR-u, czy „od anarchistów”, a ja odpowiadałem konsekwentnie, że odmawiam składania wyjaśnień jeden z dowódców zapytał się z przodu „co jest kurwa, fika? Jeszcze mu mało?”. Do więźniarki ładowani byli kolejni ludzie. Z początku byłem zupełnie zdezorientowany, gdyż pierwszym po mnie zatrzymanym był jeden z naszych przeciwników. Ręce miał w przeciwieństwie do mnie wolne i obawiałem się, że wpuszczają go w ten sposób tylko po to, by ten także sobie na mnie „poużywał”. Ten jednak widząc mój stan, przestraszony sam założył ręce do tyłu. Przy innych uczestnikach marszu nacjonalistów wiezionych ze mną na komisariat na Wilczej znaleziono między innymi młotek (jak tłumaczył się posiadacz: „do samoobrony”) i nóż. Jeden z nich miał zupełnie zakrwawioną twarz i ręce.

Na Wilczej zostaliśmy zaprowadzeni wszyscy do sali konferencyjnej komisariatu. Policjanci hurtem sporządzali protokoły zatrzymania. Nikt, z tego co wiem, nie został wówczas pouczony o przysługujących mu prawach. Policjanci wypytywali się kolejno o nasze dane osobowe, nie bacząc zupełnie, że mogły być one usłyszane przez ludzi z drugiej strony. Ja, swoje dane, wręcz wyszeptałem do ucha policjantki. Andrzej S. (antyfaszysta) natomiast zrobił o to awanturę. Z początku inspektor policji wrzeszczał na niego i wygrażał się, w rezultacie jednak dane Andrzeja zostały spisane w innym pomieszczeniu. Zarzuty policja ustalała sugerując się bardziej statystyką niż realnymi przesłankami. Większość nacjonalistów otrzymało mandaty w wysokości dwustu złotych z art.50 KW, które przyjęli i zaraz potem zostali wypuszczeni. Policjanci mieli świetne humory, co chwilę słychać było ich głośny śmiech, sypali żarcikami. Miny zrzedły im dopiero wówczas, gdy Andrzej głośno zaczął się skarżyć na zbyt ciasno założone plastikowe obręcze, którymi byliśmy skrępowani. Nazywał to torturowaniem ludzi a nie ubezwłasnowolnieniem. Po pewnym czasie więc policja zamieniła nam je „łaskawie” na kajdanki.

Pomimo, że domagałem się oględzin lekarza, pomocy lekarskiej udzielono mi po paru godzinach, dopiero wtedy, gdy pogotowie przyjechało do pana Roberta Biedronia. Resztę tego wieczoru spędziłem na badaniach w szpitalu Banacha. Na komisariat na Wilczej w asyście policji, dowieziono mnie dopiero około godziny 22. W celi przejściowej zobaczyłem wówczas sześciu antyfaszystów skarżących się, że chociaż siedzą tam kilka godzin, nie mają żadnych kocy, nie dostali nic do picia, nie pozwalano im także udać się do toalety. Wówczas też dostałem kopię protokołu zatrzymania sporządzonego bez mojego udziału. Noc spędziłem na dołku, na ulicy Jagiellońskiej, gdzie dostałem się, będąc wieziony tajniacką furą 130 km na godzinę po nocnej Warszawie, przejeżdżając nie raz na czerwonym świetle.

Nazajutrz przywieziono mnie z powrotem na ulicę Wilczą na przesłuchanie. Podejrzewany jestem o naruszenie nietykalności osobistej funkcjonariusza w związku z pełnieniem przez niego obowiązków służbowych. Po paru godzinach powtarzania co rusz, że odmawiam składania wyjaśnień, po dokonaniu zdjęć przez techników kryminalistyki i potwierdzeniu miejsca pobytu, zostałem wypuszczony na wolność.

Z informacji jakie zebrałem, policjantem, który mnie katował był młodszy aspirant z kompanii szóstej Kamil Sądej.

źródło: rozbrat.org

Kanał XML