Publicystyka

Ostrzeżenie przed ludobójstwem w Rondonii: Tamy na rzece Madeira, Indianie izolowani i GDF Suez

Publicystyka

Autor: Damian Żuchowski

„Ostrzeżenie przed ludobójstwem w Rondonii. Tamy na rzece Madeira, Indianie Izolowani i GDF Suez"

Spis treści:

I. Ludobójstwo w Rondonii

II. Ludy, plemiona izolowane – wyjaśnienie pojęcia

III. Indianie izolowani

IV. Izolowani Indianie w Rondonii – widmo najazdu

V. Kauczuk splamiony krwią (XIX/XX wiek)

VI. Gorączka kauczukowa w Rondonii

VII. Najazd na Rondonię w latach 70-siedemdziesiątych XX wieku. Tragiczne dzieje Indian Akuntsu.

VIII. Izolowani Indianie Rondonii – ostrzeżenie przed ludobójstwem

IX. Budowa oraz asfaltowanie dróg. Zagrożenie dla izolowanych Indian Jururei i TI Massaco

X. Tamy na rzece Madeira, Izolowani Indianie i GDF Suez

XI. Osobista odpowiedzialność GDF Suezi oraz rządu francuskiego za budowę tamy Jirua

XII. GDF Suez w Polsce

I. Ludobójstwo w Rondonii

Do dzisiaj w różnych regionach Brazylii żyją grupy izolowanych Indian, które bardziej lub mniej świadomie, nie utrzymują kontaktu ze światem zewnętrznym. Egzystencja oraz bezpieczeństwo co najmniej sześciu takich grup, żyjących w stanie Rondonia, staje dziś pod znakiem zapytania.

Wielkie projekty energetyczne (budowa tam na rzece Madeira) oraz infrastrukturalne (budowa, asfaltowanie dróg) stanowią poważne zagrożenie dla niewielkich suwerennych wspólnot. Projekty budowy tam są popierane i prowadzone przez obecny rząd brazylijski oraz wielkie konsorcja z różnych sektorów gospodarki. Wśród nich jest francuski koncern energetyczny GDF Suez, posiadający swój oddział zależny także w Polsce.

Indianie izolowani nie mają odporności immunologicznej na choroby zewnętrzne, takie choćby jak grypa i odra. Nierozważny kontakt owocował w przeszłości śmiercią od 20% do nawet 75% populacji.

Poniższe pismo stanowi świadectwo depopulacji rdzennej ludności w stanie Rondonia w minionych dekadach oraz jest przestrogą przed powtórzeniem starego modelu eksterminacji w pierwszych dekadach XXI wieku. Jest również nadzieją, że mieszkańcy Polski nie pozostaną bierni i dadzą świadectwo swoich sumień występując przeciwko gwałtowi widmo, którego wisi nad izolowanymi społecznościami indiańskimi w stanie Rondonia i nie tylko.

II. Ludy, plemiona izolowane – wyjaśnienie pojęcia

Historia ostatnich stu lat jest okresem, który przyniósł niespotykane dotąd zmiany w życiu wielu społeczeństw globu ziemskiego. Ich prędkość oraz oblicze zmieniły nie tylko preferowany styl życia ale i pozornie, zmniejszyły odległości między ludźmi. Wakacje w Tunezji? Praca na Islandii? Kurs językowy w Stanach Zjednoczonych czy wreszcie wyjazd w interesach do Azji? Wszystko to stało się możliwe dzięki nowym formom transportu, oczywiście przy posiadaniu odpowiednich środków materialnych.

Jeszcze bardziej proces ten daje się odczuć w handlu i gospodarce, gdzie produkty tego samego sektora lub marki w mgnieniu oka trafiają do odbiorców w różnych częściach świata oraz informacji i kulturze, które docierają i przenikają się nawzajem, przekształcając dotychczasowe normy i wyobrażenia o świecie. Witajcie w kuluarach globalizacji.

W wielu miejscach znanego nam świata całe społeczeństwa uzależnione są od energii elektrycznej, ropy naftowej i różnych metali a ludzie nie wyobrażają sobie życia bez transportu samochodowego, sprzętu AGD i RTV oraz innych udogodnień. Nie jest tak oczywiście wszędzie lecz unifikacja w różnych segmentach generuje te potrzeby coraz częściej, w coraz to nowych miejscach.

Niewiele osób zdaje sobie sprawę z faktu, że na świecie wciąż żyją społeczności, które funkcjonują zupełnie poza tak rozumianą rzeczywistością. Nie tylko prowadzą życie pozbawione wszelkich nowinek technicznych ale co więcej, bardziej lub mniej świadomie nie utrzymują kontaktu ze światem zewnętrznym. Ludy prowadzący taki żywot określa się kilkoma terminami, lecz tymi najbardziej rozpowszechnionymi pozostają ludy (plemiona) izolowane (isolated, isolados) oraz plemiona nie skontaktowane (uncontacted tribes)

Należy pamiętać, że izolacja o, której mówimy jest mimo wszystko względna i to przynajmniej z dwóch powodów.

Sam termin może być mylący ponieważ owe grupy nie stanowią zbiegów, renegatów ani też społeczeństw wyłączonych z nurtu społecznego. Ludy izolowane są suwerennymi, świadomymi swojej odrębności wspólnotami, które można identyfikować jako alternatywnie rozwijające się społeczności. Co więcej, przypuszczalnie, podobnie jak inne równoległe cywilizacje tak i one mają skłonność do umiejscawiania siebie w centrum świata.

Mówiąc o względności izolacji musimy pamiętać także, że owa izolacja nie jest stała i wieczna. Większość z tych społeczności doświadczyła już relacji z niektórymi segmentami społeczeństwa narodowego w przeszłości lecz z powodu animozji lub tragicznych doświadczeń wycofały się na terytoria trudno dostępne i po dziś dzień kontaktu unikają. Inne miewają lub miewały sporadyczne kontakty lecz zachowały należny dystans.

III. Indianie izolowani

Obecnie na Ziemi żyje co najmniej 100 grup izolowanych. W Azji i Oceanii największa ilość takich społeczności, około 30-trzydzieści, żyje w Papui Zachodniej, administracyjnie należącej nadal do państwa indonezyjskiego. W izolacji trwa również około 100-osobowe plemię Sentinelczyków zamieszkujące Wyspy Andamańskie.

Większość społeczności izolowanych znajdziemy na kontynencie południowoamerykańskim. Ayoreo Totobiegosode to ostatnia taka grupa w Paragwaju, w Boliwii możemy mówić o czterech do ośmiu takich społecznościach. Aż od 2,5 do nawet 3,5 tysiąca Indian izolowanych zrzeszonych w 15 grupach może żyć na terytorium Peru. Ostatnie nie skontaktowane grupy zamieszkują może jeszcze obszary Ekwadoru, Kolumbii, Surinamu i Gujany. Największa ilość plemion izolowanych trwa jednak w granicach Brazylii. Bez wątpienia możemy mówić o 46 takich społecznościach lecz najnowsze badania, w tym na podstawie zdjęć satelitarnych zakładają, że liczba takich grup w granicach brazylijskich może wynosić nawet 69-sześćdziesiąt dziewięć.

Rdzenne społeczności indiańskie po dziś pozostające w izolacji są ludami, które po pierwszych, najczęściej traumatycznych kontaktach ze światem zewnętrznym cofnęły się w głąb puszczy i po dziś dzień takowych kontaktów unikają. Indianie ci tworzą małe społeczności od kilkudziesięciu do kilkuset osób, przy czym tylko nieliczne przekraczają granicę trzystu.
Traumatyczne doświadczenia z przeszłości – oddalone w czasie 50, 100, 200 lub więcej lat temu, w zależności o, której grupie mówimy – sprawiły, że Indianie ci rozproszyli się i uciekli na terytoria trudno dostępne, najczęściej położone w górnych biegach rzek; cieki wodne trudno spławne lub ziemie oddalone od głównych arterii wodnych.

Indianie izolowani prowadzą najczęściej koczowniczy lub półkoczowniczy tryb życia, przemierzając stale lub okresowo określone terytorium. Obok tych społeczności są również takie, które prowadzą żywot bardziej stały mieszkając w większych, bardziej osiadłych wspólnotach.
Indianie izolowani utrzymują się z polowań, zbieractwa, względnie drobnej uprawy. Polują na tapiry, dziki, jelenie, małpy, małe ptaki; zbierają orzechy, korzenie, jagody, mogą uprawiać maniok i bawełnę.

IV. Izolowani Indianie w Rondonii – widmo najazdu

W styczniu 2007 roku prezydent Brazylii, Luiz Inacio Lula da Silva ogłosił program przyśpieszonego rozwoju. Pakiet inwestycji, których realizacja ma nastąpić do 2030 roku zakłada min. wzniesienie dziesiątek tam na rzekach, budowę i asfaltowanie dróg oraz szereg innych inwestycji. Zgodnie z planami centrali jednym z miejsc, które spotka największe zmiany będzie południowy stan Rondonia nazwany tak niegdyś na cześć generała i inżyniera Candido Mariano da Silva Rondona, odkrywcy i przyjaciela Indian, żyjącego w latach 1865-1959.

Do najbardziej kontrowersyjnych projektów należy budowa kompleksu tam na rzece Madeira, znanych jako San Antonio i Jirua. Prace nad wzniesieniem tam trwają już od 2008 roku. Obie tamy wyprodukują energię o wartości 6450 MW. Projekt prowadzi i wspiera szereg krajowych i zagranicznych inwestorów. Wśród nich jest hiszpański bank Santander oraz prowadzący projekt tamy Jirua, francuski koncern energetyczny GDF Suez. Elektrownie wodne na rzece Madeira będą owocować długoterminowym wpływem na środowisko rzeki oraz mieszkańców uzależnionych od jej biegu.

Stan Rondonia jest ojczyzną grup Indian izolowanych. Co najmniej cztery społeczności Indian izolowanych mieszkają w bliskim sąsiedztwie budowy tam i jak należy się spodziewać; odczują pośrednio lub bezpośrednio reperkusje związane z powstaniem elektrowni wodnych.
Dwie inne grupy stoją przed perspektywą penetracji ziem na wskutek asfaltowania drogi BR-429, co podobnie jak w przypadku tam zwiększy migrację oraz napór na ich terytoria.

Jeśli mocodawcy oraz projektanci inwestycji (rząd, koncerny) nie powstrzymają swych ambicji to Indianie izolowani w stanie Rondonia staną przed perspektywą zagrożenia przeżycia swych rodzin oraz całej społeczności. Staną przed obliczem konfliktów i najazdów a rezerwę Indian Katawixi czekać może nawet powódź spowodowana budową tamy San Antonio.

Zanim dokładniej wgłębimy się w naturę obecnych zagrożeń prześledźmy najpierw dzieje innych społeczności indiańskich z Rondonii, które doznały kontaktu w ubiegłych wiekach i dziesięcioleciach. Lektura tekstu będzie kalejdoskopem tego co grozi Indianom izolowanym w Rondonii współcześnie oraz przestrogą przed powtarzaniem błędów przeszłości.

V. Kauczuk splamiony krwią (XIX/XX wiek)

Pierwsi kolonizatorzy przybyli do wybrzeży obecnej Brazylii już na początku XVI wieku lecz w pierwszych stuleciach ekspansji, ziemie położone w głębi interioru, odległe i trudno dostępne, leżały na uboczu aspiracji zapaleńców szukających sensacji i szybkiego zarobku.

Nasza historia rozpoczyna się na dobre w XVIII wieku. Obszary wchodzące w skład współczesnej Rondonii charakteryzowały się wówczas, zarówno różnorodnością etniczną jak i stosunkowo dużą populacją ludzką. Następne dziesięciolecia przyniosą wydarzenia, które na zawsze zmienią życie tutejszych wspólnot. W XVIII wieku Rondonia stanie się miejscem rajdów łowców niewolników, gnających tysiące zniewolonych tubylców z obszaru całej Amazonii.

Znalezienie piasków obfitujących w złoto i kamienie szlachetne rozpocznie prawdziwą gorączkę złota, która doprowadzi do najazdu na Minas Gerais w XVIII wieku i zdziesiątkowania tamtejszych plemion. Poszukiwacze złota w XIX wieku dotrą również do Rondonii, generując nowe konflikty z wspólnotami indiańskimi.

Największą hekatombą, która dotknie całą Amazonię w dwóch odsłonach, będzie boom kauczukowy, który sprowadzi w najdalsze zakątki Brazylii i nie tylko, dziesiątki tysięcy pracowników. Ten apokaliptyczny czas przyczyni się do powstania wielu fortun oraz wybije do miana świetności miasta takie jak Belem, Manaus i Iquitos z jednej, a z drugiej zaowocuje niewypowiedzianymi scenami okrucieństw, mordów i wyzysku. Jeśli afrykańskim jądrem ciemności było belgijskie Kongo to w Ameryce jego odpowiednik znajdziemy w Amazonii.

W 1912 roku ujawniono metody stosowane przez peruwiańsko-amerykańską firmę „Rubber Company” w obrębie rzeki Putumayo. Komisja powołana do zbadania rozmiarów zbrodni wykazała eksterminację około 40 tysięcy Indian Witoto. Wiele współcześnie żyjących grup Indian izolowanych swój obecny kształt i ucieczkę w głąb puszczy bierze właśnie z okresu rzezi i polowań na niewolników w okresie boomu kauczukowego.

Nie wielu użytkowników ówczesnych produktów zastanawiało się skąd pochodzą te nowe, niezwykłe przedmioty, które trafiały do ich rąk. Gumki do mazania, płaszcz przeciwdeszczowy; dętki oraz opony rowerów, samochodów i pierwszych samolotów. Żadna z tych rzeczy nie mogłaby powstać bez kauczuku pozyskiwanego z drzewa Hevea Brasilensis. Jako, że kauczuk syntetyczny był w owym czasie praktycznie jeszcze nie znany, to kauczuk naturalny był jedynym surowcem, który umożliwiał wyprodukowanie przedmiotów, które rzutują na życie współczesnych społeczeństw (XX/XXI wiek).

VI. Gorączka kauczukowa w Rondonii

Obszary dzisiejszego stanu Rondonia nie były ziemią status quo, wolną od dramatu gorączki kauczukowej rozlewającej się na Amazonię niczym nieskończony ciąg geometryczny. Jednym z plemion, których ziemie wchodzą w skład dzisiejszej Rondonii i, które zmierzy się z kolejnymi falami kauczukowej migracji będą Indianie Wari.

Indianie Wari

Pierwsze relacje o Indianach Wari pochodzą z roku 1798, kiedy pułkownik Ricardo Franco lokalizuje ich nad brzegami rzeki Pacaas Nova. Do początku XX wieku Indianie Wari pozostawali odizolowani od prądów zewnętrznych. Ta korzystna okoliczność była możliwa dzięki niesprzyjającej lokalizacji oraz stosunkowo małej wartości gospodarczej zamieszkiwanych przezeń ziem. Brak kontaktu z inwazyjnym społeczeństwem kolonizatorów nie oznaczał jednak, że sami Wari wiedli życie zdystansowane i pozbawione przemocy.

Polowanie i wojna, przenikając się nawzajem, cechowały rytm życia Wari. Na wyprawę wojenną Indian Wari wyruszała grupka mężczyzn, którzy przygotowywali zasadzkę w pobliżu wrogiej wsi. Leżąc w ukryciu, wyczekiwali aż zbliży się ktoś z jej mieszkańców. Nieświadomą ofiarę zasypywano z zaskoczenia gradem strzał i jeśli tylko było to możliwe ćwiartowano, po czym, przynoszono fragmenty jej ciała do rodzimej wsi. Kanibalizm wojenny i pogrzebowy, praktykowany przez Wari, zmagał lęk przed plemieniem oraz niósł mu złą sławę. Owa waleczność i drapieżnictwo sprawią jednak, że Wari zachowają konieczny dystans, ponosząc mniejsze straty niż inne ludy z regionu, podczas niepewnych czasów gorączki kauczukowej.

Gorączka kauczukowa, która wybucha pod koniec XIX wieku inicjuje prawdziwy wyścig w poszukiwaniu surowców na terytorium całej Amazonii. Wydarzenie te przyniesie poważne zmiany w życiu Wari i sprowadzi obcych, wrogów zupełnie innych niż ci z, którymi plemię musiało mierzyć się dotychczas.

Koronkowym przedsięwzięciem w regionie, towarzyszącym kauczukowej rewolucji, uczyniono budowę kolei na linii Wood-Mamore, która w zamierzeniu miała połączyć miejscowości St. Anthony Wood i Guajara-Mirim, co ułatwiłoby transport kauczuku prosto do Manaus. Pierwsze udokumentowane starcia między Wari a pracownikami kolei pojawiają się w 1919 roku. Ci ostatni porywają kilku Indian, po czym sprowadzają ich do miasta

Budowa kolei na linii Wood-Mamore okazuje się wkrótce nie rentowna. Anglik, Henry Wickham, podający się za zoologa, przemyca nasiona drzewa Hevea Brasilensis w skórach kajmanów i wywozi je do Azji. Wkrótce na Półwyspie Malajskim powstają rozległe plantacje kauczukowca co skutkuje utratą monopolu oraz końcem złotych czasów dla południowoamerykańskich producentów lateksu. Kauczukowa gorączka gaśnie.

Wari zmuszeni do ucieczki na trudno dostępne terytoria, położone głównie w górnych biegach rzek mogą teraz wrócić na ziemie, które wcześniej musieli opuścić z powodu bezustannych najazdów. Odwilż nie trwa jednak długo. Podczas II wojny światowej armia japońska zajmuje olbrzymie połacie Azji Południowo-Wschodniej, w tym plantacje kauczukowca. Oczy spekulantów i przemysłowców raz jeszcze kierują się w stronę amazońskich lasów.
Druga fala gorączki kauczukowej sprowadza w rejon Mamore i Pacaas Nova duże rzesze pracowników, tak, że do roku 1950 obszar należy do jednych z najbardziej okupowanych. W owym czasie konflikt między najeźdźcami a Indianami wkracza w kulminacyjną fazę. Kompanie kauczukowe prowadzą systematyczną eksterminację. Strzelcy uzbrojeni w broń palną atakują wsie Indian o świcie, zabijając większość mieszkańców. Wari w otwartej konfrontacji skazani na porażkę, walczą własnymi tradycyjnymi metodami. Kolejni zbieracze kauczuku oraz pracownicy kolei, przeszyci licznymi strzałami, znajdywani najczęściej w odpodobnieniu, trafiają do grona ofiar tego przerażającego konfliktu.

Krwawa łaźnia przykuwa uwagę brazylijskiego Instytutu Ochrony Indian (SPI), który otwiera swoje placówki w regionie, zaś w 1956 roku na miejsce przybywają misjonarze z kontrowersyjnej organizacji New Tribe Mission. Proces kontaktowania i pacyfikacji Wari trwa przez następne dziesięć lat, aż do 1969 roku. Tym razem Wari dosięga nieuchwytny lecz równie groźny wróg, choroby, które w seriach epidemii zabijają dziesiątki Indian.

Dzisiaj Wari żyją w siedmiu wsiach licząc sobie w przybliżeniu około 2 tysiące dusz. Ocenia się, że kontakt doprowadził do śmierci i eksterminacji ponad 2/3 plemienia.

Gorączka kauczukowa – losy innych plemion Rondonii

Tragedia kauczukowa jest wspólnym losem wielu plemion Rondonii. Innym ludem, który dał się poznać jako nieustępliwy w walce z poszukiwaczami kauczuku byli Indianie Parintintin. Różnymi ścieżkami potoczą się dzieje Indian Apurina.

Pierwsze systematyczne kontakty plemienia Apurina z nie-Indianami przypadają na okres gorączki kauczukowej. Rzeka Purus w obrębie, której żyją Apurina staje się miejscem ekspansji kauczukowej w latach 1870-1880. Stosunki ze zbieraczami kauczuku bywają różne. Niektóre grupy Apurina doświadczają eksterminacji, inne prowadzą ożywioną wymianę handlową, niektórzy Apurina zatrudniają się jako seringueiros (zbieracze kauczuku).

Największą zgłoską w dwustronnych relacjach z przybyszami zaznacza się jednak przemoc. Historia plemienia Apurina z tego okresu pełna jest podań mówiących o masakrach, torturach, niewolnictwie i wojnach. W 1913 roku Instytut Ochrony Indian (SPI) zakłada placówkę nad dopływem Purus, rzece Seruini, po tym gdy w konflikcie ginie około 40-czterdziestu Indian Apurina i 7-siedmiu seringueiros.

Praktyka kontaktowania indiańskich plemion w celu swoiście pojmowanego udobruchania a następnie zatrudnienia do pracy, była szeroko rozpowszechnioną metodą. Takie poczty założono min wzdłuż rzek Branco, Colorado, Mekens i Corumbiara. Służyły one głównie jako punkty handlowe gdzie gromadzono dobra lasu tropikalnego, po czym ładowano je na łodzie i statki płynące min. do Guajara-Mirim. Jak wspomniano powyżej, spełniały one także rolę poczt kontaktowych, gdzie interesanci przyciągali Indian, oferując metalowe narzędzia i inne dobra niespotykane w świecie lasu tropikalnego. W zamian Indianie musieli pracować przy zbiorze kauczuku i brazylijskich orzechów.

Ta praktyka okazywała się zgubna gdyż wpędzała Indian w nowe sieci zależności, grożąc poważniejszymi konsekwencjami..
Skontaktowani i zależni Indianie z południowego wschodu Rondonii byli przemieszczani na zachód. Przesiedleńców zmuszano do pracy w niezwykle ciężkich warunkach, wielu próbowało uciec na swoje rodzime terytoria. W rezultacie wiele plemion południowej Rondonii zostało zdziesiątkowanych podczas kolejnych epidemii i uległo akulturacji. Los najemnych pracowników plantacji kauczukowych spotkał min. Indian Djeoromitxi, którzy w latach 1920-1960 brali udział w przynajmniej trzech migracjach motywowanych zbiorem kauczuku.

Okres gorączki kauczukowej na zawsze zmienił życie Indian z Rondonii. Wiele z plemion doznało eksterminacji a pozostałe zostały skazane na niepewne relacje z przybyszami z zewnątrz. Jak pokaże przyszłość, plemiona, które zbiegły lub zamieszkiwały ziemie trudno dostępne i dotąd nie eksplorowane, czekał równie niepewny los co ich pobratymców w wcześniejszych dekadach.

VII. Najazd na Rondonię w latach 70-siedemdziesiątych XX wieku. Tragiczne dzieje Indian Akuntsu.

W latach sześćdziesiątych XX wieku rozpoczęła się konstrukcja autostrady BR-364, która przeszyje Rondonię na linii od południowego wschodu po północny zachód. Projekt autostrady był częścią Programu Polonoroeste; w jego finansowaniu uczestniczył min. Bank Światowy. Konstrukcja nowego szlaku komunikacyjnego rozpoczęła prawdziwy wyścig. Na początku lat 70-siedemdziesiątych autostrada staje się promenadą dużych, rządowych projektów kolonizacji, które sprowadzą do Rondonii tysiące rolników, osadników i spekulantów, zwłaszcza z południa i południowego-wschodu Brazylii.

Urzędnicy FUNAI, rządowej organizacji do spraw Indian, mieli świadomość, że ziemie, które stały się przedmiotem pożądania, zamieszkiwane są przez liczne plemiona izolowane, pozostające poza orbitą brazylijskiej władzy. Pomimo tych faktów, zabrakło głosu rozwagi, który powstrzymałyby zaplanowaną falę kolonizacji. Konsekwencje osadniczej uczty miały okazać się tragiczne.

Izolowani Indianie musieli uciekać przed buldożerami, szukając chronienia w coraz mniejszych łatach lasu. Nigdy nie dowiemy się ilu autochtonów umarło w rezultacie chorób i przemocy, które przynieśli ze sobą nowi kolonizatorzy.

Kronikę brutalnych dziejów możemy odtworzyć na podstawie smutnego losu Indian Akuntsu.

Pogłoski o masakrach na Indianach izolowanych w regionie Corumbiara przykuły uwagę agencji FUNAI w latach osiemdziesiątych XX wieku. Indiańska obecność w tym miejscu była stale kwestionowana przez miejscowych właścicieli gruntów dla, których istnienie Indian oznaczało zamknięcie ziem, przeznaczonych pierwotnie do celów gospodarczych.

Pomimo zaprzeczeń oraz nieprzychylności drwali i ranczerów prowadzono poszukiwania. W 1984 roku znaleziono opuszczone w pośpiechu, ogrody i domy komunalne. Rok później natrafiono na pierwsze dowody masakry. Znalezienie domów komunalnych, rozjechanych spychaczami i przykrytych następnie ziemią, strzał oraz fragmentów ceramiki, dostarczyło koronnych dowodów, świadczących o obecności Indian oraz celowych działaniach zmierzających do ich wyniszczenia.

W grudniu 1986 roku argumenty właścicieli ziemskich zostają zaaprobowane. Oficjalne poszukiwania zostają wstrzymane, gdyż jak twierdzono, poziom deforestacji obszaru był na tyle duży, że nawet gdyby Indianie kiedyś tu żyli to musieli się wycofać w drodze faktów dokonanych.

Pomimo gróźb, poszukiwania na przestrzeni następnych lat kontynuuje pracownik FUNAI, Marcelo dos Santos. We wrześniu 1995 roku zostaje skontaktowanych pięciu członków plemienia Kanoe. Dzięki wskazówce napotkanych Indian wiedziano, że w pobliżu żyje jeszcze inna, nieduża grupa. Po wielu wysiłkach, ekipa poszukiwawcza natrafia w październiku tego samego roku na małą, wyraźnie wystraszoną grupkę Indian Akuntsu. Składa się ona z siedmiu osób, w tym dwójki dorosłych mężczyzn oraz trójki kobiet.

Dzisiaj, możemy już odtworzyć przerażającą historię Akuntsu i Kanoe. Najazd na ich ziemie, którego początek możemy upatrywać w latach 70-siedemdziesiątych, doprowadził do zajęcia olbrzymich połaci lokalnych gruntów przez kolonistów a sami Indianie zostają zmuszeni do szukania schronienia w coraz mniejszych łatach lasu. Koloniści oraz nowi posiadacze ziemscy wynajmują uzbrojonych strzelców, których celem jest tropienie i zabijanie Indian, uznanych w najlepszym razie, za dzikich i niepożądanych lokatorów.

Gdy blade echo dokonywanych masakr zaczyna przesiąkać na zewnątrz, uzurpatorzy podejmują kroki mające rozwiać wątpliwości zainteresowanych. Mnożą się publiczne zapewnienia, że Indian izolowanych w newralgicznym regionie nie ma, choć równolegle z premedytacją zacierano ślady dokonywanych zbrodni.

Strach w życiu Akuntsu towarzyszy im na każdym kroku. Przywódca grupy, Konibu, nie zbliżał się do nikogo bez uprzedniego odmuchiwania, formy działań charakterystycznej dla praktyk rytualnych, których celem jest odtrącenie niebezpiecznych istot lub oczyszczenie ciała. Akuntsu pozostawali czujni i ostrożni, zwłaszcza gdy zbliżali się do budynków takich choćby jak placówka FUNAI. Ciała Indian nosiły ślady doznanych potworności a oni sami wymieniali imiona osób, które ginęły z rąk, ścigających ich oprawców.

Od czasu kontaktu liczba Indian Akuntsu jeszcze się zmniejszyła. Podczas burzy w 2000 roku zginęła najmłodsza córka Konibu, natomiast w 2009 roku zmarła Ururu, najstarsza członkini społeczności. Dzisiaj Indianie Akuntsu liczą sobie już tylko pięć osób. Wraz z ich śmiercią świat Akuntsu odjedzie na zawsze.

VIII. Izolowani Indianie Rondonii – ostrzeżenie przed ludobójstwem

Historia izolowanych ludów Ameryki Południowej, w tym samej Rondonii zapisana jest atramentem zbrodni i dyskryminacji. Palenie wsi, niewolnictwo seksualne, egzekucje, tortury, ściganie oraz mieszanie środków gryzoniobójczych z jedzeniem to niektóre z wymyślnych form prześladowań, których doświadczały izolowane społeczności w przeszłości.

Spośród co najmniej 46- czterdziestu (istnieją uzasadnione podejrzenia, że jest ich więcej – nawet ok. 69) izolowanych plemion, których ziemie znajdują się w obszarze obecnej Brazylii, minimum 12-dwanaście żyje na terytorium Rondonii.

Jedna z tych grup liczy sobie już tylko jedną osobę. Jest to samotny mężczyzna, który przebywa na małym chronionym obszarze Tanaru, otoczonym zewsząd ranczami oraz uprawami soi. Mężczyzna jest nieufny i unika kontaktu. Przypuszczalnie jest ostatnią osobą ze swojego plemienia, która przeżyła masakry, jakie miały miejsce w Rondonii w latach 70-siedemdziesiątych i 80-osiemdziesiątych XX wieku.

Ostatnie kilka dekad przyniosły długo wyczekiwaną nadzieję. Po wielu latach ignorancji i niemego przyzwolenia na wkraczanie na ziemie Indian, w samej Brazylii oraz organizacji FUNAI, zaczął zwyciężać prąd, który opowiadał się bardziej za obroną terytoriów Indian izolowanych jako formą zabezpieczenia przed skutkami nieodpowiedzialnego kontaktu, aniżeli dążeniem do włączenia niezależnych wspólnot w główny nurt społeczeństwa brazylijskiego. Na terenie całej Brazylii utworzono specjalne obszary chronione, które dawały przynajmniej częściową gwarancję na powstrzymanie niekontrolowanej eksploracji tubylczych ziem.

Nowy prąd, co prawda spóźniony o wiele lat, dawał nadzieje na rehabilitacje ostatnich nie skontaktowanych wspólnot. Niestety. Stabilność nowej idei poszanowania niezależnych plemion okazuje się bardzo koniunkturalna. Prawidłowość tą, obserwujemy właśnie na obszarze Rondonii, gdzie naruszenie owego naturalnego prawa dokonuje się obecnie nie z rąk, nielegalnych osadników czy drwali, a oficjalnych struktur władzy, które działają w imieniu brazylijskiego prawa.

Stan Rondonia stoi właśnie u progu nowej fali akumulacji energii oraz tworzenia kolejnej sieci infrastruktury, która może mieć katastrofalny wpływ na ostatnie izolowane społeczności, które przetrwały roszady i znieczulicę ostatnich dziesięcioleci.

Wkraczanie oraz niekontrolowana eksploracja ziem izolowanych Indian, może doprowadzić do aktów przemocy; w tym celowej eksterminacji oraz rozprzestrzeniana się niebezpiecznych chorób, na, które Indianie nie mają naturalnej odporności.
Uszanowanie izolacji jako suwerennej decyzji danej grupy (już sama grupa musi zostać uznana za suwerenną i równorzędną społeczność), poważne potraktowanie zagrożeń epidemią, wreszcie wzięcie pod uwagę niepewnych intencji środowisk, mogących dokonywać kontaktu może skutkować tylko jedną konkluzją co do aspiracji wchodzenia w relacje z grupami izolowanych społeczności.

Konkluzja ta biegnie wzdłuż postulatu zaniechania prób kontaktu oraz zabezpieczenia, nie tylko obszaru gdzie taka społeczność egzystuje lub może egzystować ale i dalece większego pasa, wokół terytorium penetrowanego przez członków poszczególnych plemion. Ewentualny kontakt powinien być decyzją samej grupy i powinien zostać zainicjowany przez jej członków.

Nieżyjący już od kilkudziesięciu lat doktor Noel Nutels, założyciel pierwszych placówek zdrowotnych wśród Indian, kierownik Lotniczej Służby Sanitarnej, podczas wystąpienia w studiu telewizyjnym powiedział: „Zostawcie Indian w spokoju, bo oni są odrębnym narodem. Ucywilizować Indianina po naszemu ,to znaczy z wolnego jak ptak człowieka uczynić społecznego pariasa. Nawet ten fakt, że nasza konstytucja gwarantuje plemionom prawo własności do zamieszkiwanych przez nie obszarów puszczy, stwarza najwięcej pokus do ich wytępienia. Bo nie mogąc im tej ziemi odebrać legalnymi drogami, ludzie chciwi uciekną się do znacznie gorszych sposobów, czego już mieliśmy obrzydliwe przykłady.”
Podobną ścieżką podąża Candido Mariano da Silva Rondona, który u progu swego, życia stwierdza spoglądając wstecz, że powinniśmy byli traktować Indian raczej jako osobny naród.

Pamięć człowieka pozostaje jednak krótka. Jest to tym bardziej wyraźne gdy ktoś podejmuje decyzje lub określa swój stosunek względem osób z, którymi nie ma emocjonalnej bądź osobistej więzi a jego cel kieruje się bardziej ku wartościom materialnym i ekonomicznym, aniżeli wiecznemu prawu sumienia. Dzisiaj sytuacja w takich krajach jak Brazylia i Peru, stosunek do praw lub przeżycia rdzennych społeczności jest jednym z kulminacyjnych punktów w, którym wszyscy muszą sobie odpowiedzieć na fundamentalne pytanie o credo naszej ludzkiej rodziny: Czy u fundamentów naszego istnienia leży konieczność nieograniczonego gromadzenia dóbr oraz ich zabezpieczania? A może przeciwnie: fundamentem naszego istnienia jest potrzeba doświadczania miłości oraz konieczność ofiarowania jej innym?

IX. Budowa oraz asfaltowanie dróg.
Zagrożenie dla izolowanych Indian Jururei i TI Massaco

Naturalną oraz najbardziej charakterystyczną arterią komunikacji dla obszaru Amazonii jest największa sieć rzeczna naszego globu skupiona wokół Amazonki oraz jej wielkich dopływów. W miarę ekspansji w głąb Amazonii oraz rozwoju techniki, która zaowocowała powstaniem choćby tak „nieprzejednanych” maszyn jak buldożery, koloniści mogli szybciej i o wiele łatwiej ujarzmiać naturę. Umożliwiło to skrócenie czasu pracy oraz przeniesienie rozwiązań, które wcześniej z racji barier oraz możliwości, stanowiły zaporę trudną lub wręcz nie do przebycia.

Od lat pięćdziesiątych XX wieku ilość dróg wdzierających się w nieprzebyte lub trudno dostępne rejony Amazonii ulega dramatycznemu zwiększeniu. Budowa autostrady transamazońskiej w latach siedemdziesiątych oraz inne równie okazałe projekty otwierające kolejne trakty, prowadzą do konfliktów z Indianami, którzy stają przed perspektywą najazdu na tradycyjne terytoria. Nowe możliwości związane z rozwojem infrastruktury sprowadzają kolejne fale drwali, ranczerów, rolników, garimpeiros (poszukiwaczy złota) oraz ziemskich spekulantów. Tylko w rezultacie budowy autostrady transamazońskiej stałego kontaktu doznaje ok. 6 tysięcy Indian.

Jeśli budowa dróg gruntowych stanowiło trumnę dla rdzennej ludności oraz społeczności utrzymujących się z darów lasu, to ich asfaltowanie było ostatecznym gwoździem do niej. Nowymi gładkimi i przejezdnymi dla ruchu samochodowego traktami ściągają już nie tylko pionierzy, ryzykanci oraz marzyciele ale całe rzesze nowych osadników i przedsiębiorców. Nic zatem dziwnego, że projekty asfaltowania budziły sprzeciw nie tylko rdzennej ludności ale i zbieraczy kauczuku, seringueiros. Odważne działania tych ostatnich prowadzą do zablokowania w latach 80-osiemdziesiątych XX wieku projektu asfaltowania drogi prowadzącej w głąb stanu Acre. Ta oraz inne inicjatywy na rzecz zachowania lasów Amazonii stają się niebawem przyczyną mordu na najgłośniejszym liderze seringueiros, Chico Mendesie.

Asfaltowanie drogi BR 429 to obecnie jedno z największych zagrożeń dla Indian izolowanych żyjących na samym południu Rondonii, tuż przy granicy z Boliwią.
Na konsekwencje spowodowane tą inwestycją narzekają Indianie, którzy kontakt mają już za sobą. Nowa autostrada biegnie min. przez miejscowość San Miguel do Guapore, gdzie zgodnie z dyrektywą lokalnego oddziału FUNAI: „duże grupy Indian mieszkają na obszarze dotkniętym przez BR-429”.

Tari, przywódca Indian Amondawa mówi ze smutkiem: „Nigdy sobie nie wyobrażałem, że pewnego dnia Sao Miguel, zostanie przekształcone w pastwiska a las zupełnie zniknie, tam gdzie całe życie chodziłem pieszo...”

Projekt asfaltowania drogi uderzy w przynajmniej dwa izolowane społeczności. Jedną z nich są Indianie Jururei, którzy zamieszkują tereny położone zaledwie 5 kilometrów od biegnącej nieopodal drogi. Położenie asfaltu doprowadzi do zwiększonej migracji w .regionie oraz przesiąkania imigrantów na ziemie izolowanych Jururei.

Obszarem narażonym na inwazję jest również Terra Indigena Massaco, zamieszkana wyłącznie przez Indian izolowanych. W obszarze Massaco znaleziono ogromne łuki i strzały, stylem oraz wielkością przypominające te używane, przez Indian Siriono zamieszkujących sąsiednie ziemie po stronie boliwijskiej. Szacuje się, że na obszarze TI Massaco może żyć nawet do 300-stu izolowanych Indian.

Prokurator generalny Brazylii ostrzegł, że życie nie skontaktowanych Indian w Rondonii jest zagrożone z powodu autostrady biegnącej przy granicy z Boliwią. Prokurator generalny, Daniel Fontenele, potępił Wydział Infrastruktury i Transportu i wezwał do zawieszenia prac asfaltowania drogi BR-429. Prokurator podkreśla, że Wydział nie wziął pod uwagę wpływu jaki wywrze modernizacja drogi na życie rdzennej ludności. Przewidywane konsekwencje to zwiększenie nielegalnej wycinki lasu z terytoriów chronionych oraz starcia z ludnością autochtoniczną. Najtragiczniejszą spuścizną dalszego zaniechana i ignorancji może być kontakt a nawet wymarcie izolowanej społeczności.

X. Tamy na rzece Madeira, Izolowani Indianie i GDF Suez

W styczniu 2007 roku prezydent Brazylii, Luiz Inacio Lula da Silva, ogłosił program przyśpieszonego rozwoju. Problem energetyczny, w tym rosnący popyt na energię, postanowiono rozwiązać min. poprzez konstrukcję dużych elektrowni wodnych. Jeden z takich projektów, budowę kompleksu tam na rzece Madeira, znanych jako San Antonio i Jirau już rozpoczęto. Uruchomienie tam oraz przedsięwzięcia im towarzyszące, przyniosą nieuniknione konsekwencje, które uderzą we florę i faunę regionu; rdzenne społeczności, rolników; rybaków oraz mieszkańców miast.

Oprócz powstania rozlewisk, śmierci ryb oraz wysuszenia niektórych obszarów uruchomienie tam wiąże się z szeregiem inwestycji towarzyszących, w tym powstaniem kolejnych nici związanych z infrastrukturą.
Ocenia się, że po stronie brazylijskiej uruchomienie tam zagrażać będzie co najmniej czterem grupom izolowanym.

Są to między innymi:

Jacareuba/Katawixi - Indianie Katawixi mają za sobą potwierdzone kontakty w przeszłości lecz w pewnej fazie, z powodu doznanych niegodziwości postanowili wycofać się, zachowując suwerenność i integralność wspólnoty. Izolowani Indianie Katawixi przypuszczalnie mogą liczyć sobie około 50 osób. Ziemie na, którym żyje grupa zagrożone są min. powodziami spowodowanymi przez uruchomienie tamy San Antonio. Obszar niemal w całości wchodzi w skład Parku Narodowego Mapinguari.

Igarape/Karipuninha – Riel Franciscato, pracujący dla FUNAI, w 1990 roku powiedział, że ludzie zamieszkujący rejon rzeki Karipuninha boją się zapuszczać w jej górny bieg, gdzie znajdywane są liczne ślady izolowanych Indian. Ziemie zamieszkiwane przez izolowaną społeczność są prawnie chronione lecz ich lokalizacja, zaledwie 14 kilometrów na południowy zachód od miejsca konstrukcji tamy Jirua stawia ich przed poważnym niebezpieczeństwem. Liczba izolowanej grupy określanej jako Igarape/Karipuninha lub po prostu Karipuninha szacunkowo określa się na 50 osób.

IT Karitiana – Obszar chroniony Terra Indigena Karitiana został zatwierdzony w 1986 roku z powierzchnią 89 tysięcy hektarów. Grupę zamieszkującą ten obszar lokalizowano wcześniej w obrębie rzeki Candeias, lecz zespół, który miał określić obecność Indian, pomimo podróży 90 km wzdłuż prawego biegu rzeki nie natrafił na żadne ślady indiańskiej obecności. Pomimo niepowodzenia nadal istnieje wielki obszar, który nie został dotąd przeszukany. Zdaniem antropologa Gilberto Azanha, grupa może przebywać w obwodzie Flona Bom Futuro. Wielkość grupy szacuje się na 50-100 osób.

Wśród zagrożonych obszarów znajdują się również chronione obszary Indian Uru Eu Wau Wau, Karipuna oraz izolowane społeczności po stronie boliwijskiej.

Już w 2006 roku organizacja FUNAI ostrzegła brazylijski Instytut Ochrony Środowiska i Zasobów Naturalnych (IBAMA), że w promieniu projektu mogą znajdywać się izolowane społeczności. Badania i wyprawy Stowarzyszenia Etnoambiental Kaninde i FUNAI z 2009/10 roku potwierdziły obecność grup w pośrednim lub bezpośrednim sąsiedztwie konstrukcji elektrowni wodnych. Raporty mówią o dwóch lokalizacjach na pograniczu lub bliskim sąsiedztwie Rondonii, w stanie Amazonas (obszary Jacareuba/Katawixi i Mujica Nava) oraz trzech w samej Rondonii (wzdłuż potoków i rzek Candeias, Fomoso i Wodospadzie Remo – ziemie Karitiana, Karipuna, obszar Bom Futuro).

Izolowani Indianie, żyjący z dala od ram i szkieletu brazylijskiego społeczeństwa, zachowując suwerenność i integralność osobistą i kulturową nie są świadomi, zagrożeń jakie kreują się wokół ich ziem oraz ich samych. Powstanie tam doprowadzi do budowy nowych dróg, które otworzą lasy rdzennych społeczności na masowy napływ imigrantów. Obok zagrożenia przemocą, uzasadnione obawy budzi pojawienie się chorób takich jak odra i grypa na, które jak przypominam izolowane społeczności nie mają naturalnej, immunologicznej odporności.
Już teraz sprawozdanie FUNAI alarmuje, że hałas spowodowany budową mógł zmusić niektóre nie skontaktowane społeczności do przejścia na ziemie gdzie pracują nielegalni górnicy i gdzie rozpowszechnione są choroby tj. malaria i zapalenie wątroby.

Niebezpieczeństwo dla życia Indian izolowanych; zagrożenie dla pozostałych rdzennych i lokalnych (rybaków, rolników) społeczności powinno prowadzić do wstrzymania konstrukcji tam na rzece Madeira oraz wszelkich inwestycji drogowych, które wdzierają się na ziemie niezależnych i suwerennych wspólnot. Nie jest to opinia lecz pilne wezwanie, które musi zostać usłyszane i jak najszybciej wdrożone!

XI. Osobista odpowiedzialność GDF Suez za budowę tamy Jirua

GDF Suez jest jednym z największych koncernów energetycznych na świecie. O jego międzynarodowym charakterze świadczy obecność w 144 krajach. GDF Suez obecny jest również w Polsce, gdzie może pochwalić się 5-piątym miejscem wśród producentów i dostarczycieli energii. Strategia marketingowa koncernu stara się kształtować własny wizerunek jako przedsiębiorstwa odpowiedzialności społecznej. Tymczasem hasła poszanowania innych głoszone przez przedstawicieli francuskiej firmy, okazują się nie mieć żadnego pokrycia w rzeczywistości.

GDF Suez obok obecnych brazylijskich władz, jest główną siłą odpowiedzialną za budowę tamy na rzece Jirua. GDF Suez jest obecny w projekcie poprzez swoją spółkę zależną Tractabel Energia i posiada 51% udziału w projekcie. Konsorcjum Energia Sustentavel do Brasil, budujące tamę Jirua składa się z: Suez Energy International (51%); Eletrosul (20%); Chesf (20%) i Camargo Correa (9,9%). Elektrownia wygeneruje energię o wartości 3300 MW; całkowita wartość inwestycji według GDF Suez wynosi 3,3 mld Euro. Projekt finansowany jest w większości przez Brazylijski Bank Rozwoju BNDES

Inwestycje zachwala Dirk Beeuwsaert z CEO SUEZ Energy International: „Mamy długie i bogate doświadczenia we wdrażaniu i rozwoju nowych projektów w Brazylii i zobowiązujemy się do udziału w rozwoju brazylijskiego sektora energetycznego.”
Budowa elektrowni wodnej Jirua toczy się w dzień i w nocy zaś jej uruchomienie przewiduje się w 2013 roku.

Budowa kompleksu tam na rzece Madeira będzie stanowić poważne zagrożenie dla przyrodniczego biegu rzeki oraz społeczności skupionych i uzależnionych od rzeki oraz jej bezpośredniego otoczenia.

Pod względem gatunkowym największe zagrożenie czyha na ryby, których tryb życia skupia się na okresowej migracji w różnych odcinkach rzeki. Prawdą jest, że pozwolenie środowiskowe IBAMA na budowę tam nakłada obowiązek budowy kanałów umożliwiających migrację ryb lecz nie zmienia to faktu, że tamy będą skutecznie blokować trasy wędrówek poszczególnych gatunków. Śmiertelność ryb będzie wysoka a perturbacje spowodowane tymi zaburzeniami odczuje bezpośrednio ludność uzależniona od rybołówstwa. Bezpieczeństwo żywieniowe społeczeństw indiańskich, rolników i mieszkańców miast uzależnione jest od dostępu do ryb, w tym takich gatunków jak Dourada i Piramutaba.

Uruchomienie tamy przyczyni się do emisji rtęci do środowiska oraz zwiększy zagrożenie malaryczne w regionie. Ostatnia z konsekwencji będzie wynikać bezpośrednio z rozlewisk-jezior jakie utworzą się wokół rzeki; ich bierna struktura będzie doskonałym środowiskiem dla rozwoju moskitów. Wylew rzeki na przybrzeżne obszary dotknie również ludność zamieszkującą obszary nadrzeczne. Ocenia się, że po stronie brazylijskiej przemieszczenia ludności dotkną co najmniej kilka tysięcy osób, a powodzie będą odczuwalne również w sąsiedniej Boliwii i Peru.

Ocelio Munoz, lokalny lider ruchu „Affected by Dams”, zrzeszającego rybaków i rolników powiedział: „GDF Suez nie uwzględnia naszych wspólnot .Nasze życie zostanie zniszczone przez model rozwoju, który traktuje ziemię i rzekę jako towar.”

W dorzeczu dolnego biegu rzeki Madeira żyje 17 indiańskich plemion, które zamieszkują min. obszary chronione. Wśród nich są min. Parintintin, Tenharim, Piraha, Apurina, Jiahui, Tora oraz inne grupy lokalne. Domingos, członek plemienia Parintintin powiedział: „Nasza ziemia jest jeszcze dziewicza. Mamy nadzieję, że projektu nie będzie, bo nasze dzieci będą cierpieć. Nie będzie ani tyle ryb, ani tyle zwierząt, abyśmy mogli polować.”

Listę potencjalnych ofiar, i w tym przypadku ofiar dosłownych zamykają społeczności izolowanych Indian o, których pisaliśmy powyżej.

Pomimo zagrożeń dla życia flory i fauny; życia oraz środków utrzymania ludzi, zarówno brazylijskie struktury władzy jak i potężne firmy, konsorcja i instytucje finansowe (ludzie stojący na ich czele) kontynuują spektakl, który doprowadzi do poważnych perturbacji jednych zaś im samym dostarczy energetycznej oraz finansowej dywidendy.

Koalicja organizacji społecznych z Brazylii, Francji, Stanów Zjednoczonych i Peru wysłała list do prezesa GDF Suez, Gerarda Mestralleta w, którym krytykuje zaangażowanie jego spółki w projekt budowy tamy Jirua na rzece Madeira. Gerard Mestrallet nie traci jednak dobrego humoru słowa krytyki kwitując słowami świadczącymi o głębokim nie zrozumieniu problemu: „Jeżeli ktoś wie co jest dobre dla brazylijskiego społeczeństwa przy zachowaniu lokalnych Indian to z pewnością prezydent Lula”

36 % udziałów w GDF Suez posiada rząd francuski. Współudział rządu francuskiego krytykuje dyrektor Survival International France, Jean Patrick Razon: „Rząd francuski wykorzystuje publiczne środki na finansowanie firmy odpowiedzialnej za niszczenie rzeki Madeiry oraz regionu o ogromnym znaczeniu ekologicznym i społeczno-kulturalnym. Ponadto zagraża przetrwaniu nie skontaktowanych grup tubylczych, które są najbardziej narażonymi osobami na świecie”. Fakt ten nazywa wstydliwym i oburzającym.

Jean Patrick Razon zasygnalizował, że pismo w tej sprawie wpłynie do prezydenta Nicolasa Sarkozy oraz innych przedstawicieli władz francuskich tak aby upewnić się, że problem oraz pilna potrzeba działań spotka się z odpowiednią reakcją w najwyższych szczeblach zarządzania przedsiębiorstwem. Pomimo, że od tej deklaracji mija już wiele miesięcy nie widać żadnej odwilży ani przejęcia rządu francuskiego krytyczną sytuacją. Wygląda na to, że osoby sprawujące najwyższe urzędy, nie mając żadnej więzi emocjonalnej z zagrożonymi społecznościami chcą problem zamieść pod przysłowiowy dywan.

Jako, że za posunięcia GDG Suez nie odpowiada nieznana substancja, a świadome osoby poniżej zamieszczam listę czołowych przedstawicieli firmy, pełniących funkcje kierownicze bądź kluczowe:

1. Gerard Mestrallet - Prezes i Dyrektor Naczelny
2. Jean-François Cirelli- Wiceprezes
3. Albert Frère - Przewodnczący
4. Edmund Alphandery - Przewodniczący Komitetu ds. Etyki, Ochrony Środowiska i Zrównoważonego Rozwoju
5. Jean-Louis Biffa - min. Członek Komitetów Nominacji i odszkodowań GDF
6. Aldo Cardoso - Przewodniczący Komisji Rewizyjnej GDF SUEZ
7. René Carron - Członek Komitetów Nominacji i odszkokowań GDF SUEZ
8. Paul Desmarais Jr - Członek Komitetów Nominacji i odszkokowań GDF SUEZ
9. Anne Lauvergeon - Członek Komitetu ds. Etyki, Ochrony Środowiska i Zrównoważonego Rozwoju
10. Lord Simon of Highbury - Przewodniczący Komitetu ds. odszkodowań GDF SUEZ
11. Jean-Paul Bailly - Członek Komitetu ds. Etyki, Ochrony Środowiska i Zrównoważonego Rozwoju
12. Anne-Marie Maurer - Członek Komitetu ds. Etyki, Ochrony Środowiska i Zrównoważonego Rozwoju
13. Florence Tordjman - Komisarz Rządu Francuskiego
14. Stephane Brimont - Prezes GDF Suez Energy Europe

XII. GDF Suez w Polsce

GDF SUEZ Energia Polska S.A. zajmuje piąte miejsce w rankingu polskich producentów i dostarczycieli energii, a największe w południowo-wschodniej Polsce. Elektrownia węglowa prowadzona przez firmę znajduje się w Połańcu i rocznie produkuje 7 TWh energii elektrycznej. GDF Suez przy współudziale Foster Wheeler Energia Polska, rozpoczęło również w Połańcu, budowę największego na świecie bloku opalanego biomasą. Ma mieć moc 190 MW, a do wytwarzania energii posłużą m.in. odpady drzewne i biomasa pochodzenia rolniczego, głównie słoma w postaci sprasowanych granulek (tzw. pelety). Budowa nowego bloku ma kosztować około miliarda złotych. Przy inwestycji będzie pracowało od 500 nawet do 1 tys. osób.

21 lipca prezes GFS Suez Gerard Mestrallet spotkał się z polskim ministrem gospodarki, Waldemarem Pawlakiem. Wicepremier Pawlak powiedział, że Polsce zależy aby jak najwięcej nowoczesnych projektów energetycznych było realizowanych w naszym kraju zaś prezes Mestrallet zapewnił, że Polska jest dla GDF Suez priorytetowym obszarem działania. GDF Suez współpracuje w Polsce z PGE przy projekcie nowej elektrowni węglowej oraz PGNiG przy projekcie elektrowni na gaz ziemny. Przedsiębiorstwo jest zainteresowane również współpracą przy wdrażanie energi atomowej w Polsce.

Niestety podczas konsultacji między przedstawicielami firmy oraz przedstawicielami rządu polskiego zabrakło rozmowy o kluczowych aspektach praw człowieka, które GDF Suez narusza w Brazylii. Przypomnijmy. Prezes Mestrallet zbagatelizował zagrożenie dla izolowanych społeczności w stanie Rondonia głosy krytyki kwitując słowami: „„Jeżeli ktoś wie co jest dobre dla brazylijskiego społeczeństwa przy zachowaniu lokalnych Indian to z pewnością prezydent Lula”.

OD AUTORA

Elektroniczna petycja wzywająca do wstrzymania projektów budowy tam na rzece Madeira pod adresem:
http://www.survivalinternational.org/actnow/writealetter/madeira-dams
Więcej wiadomości, informacji oraz proponowanych form działań wkrótce. Pytania lub kontakt pod adresami: estuarium.sumienia@gmail.com lub matogrosso@o2.pl

BIBLIOGRAFIA:

1. Henryk Siewierski „Raj nie do utracenia. Amazońskie Silva Rerum”, 2006
2. Władysław Wójcik „Nie zabijaj Indianina czyli rzecz o dwóch kulturach”, 1974
3. Aparecida Vilaca „Związki pomiędzy kanibalizmem pogrzebowym i wojennym: problem drapieżnictwa, w. „Sny, trofea, geny i zmarli. Wojna w społeczeństwach przedpaństwowych na przykładzie Amazonii”, 2006
4. www.socioambiental.org
5. survivalinternational.oirg, News 2008-2010
6. amazonwatch.org, Newsroom, Newsroom 2009-2010
7. http://www.mabnacional.org.br/english/menu/rio_madeira.html
8. www.kaninde.org.br
9. www.cimi.org.br, Noticias Cimi, 2009-2010
10. www.amazoe.org.br, Noticias 2010
11. www.mg.gov.pl/node/11221
12. www.gdfsuez-energia.pl/
13. www.gdfsuez.com/en/home/search/search/?search=brasil%2Bjirua

Artykuł ukazał się pirwotnie na wolnemedia.net

Sprawa Azteca Bar

Kraj | Prawa pracownika | Protesty | Publicystyka

Przez trzy miesiące jeden z naszych znajomych pracował w barze “Azteca” położonym przy ulicy Grochowskiej 248. Większość klientów baru to studenci znanego akademika znajdującego się przy ulicy Kickiego. Jednocześnie większośc pracowników baru jest również studentami albo uczniami mającymi ubezpieczenie zdrowotne w miejscu gdzie się uczą. Na kartce przy kasie można przeczytać: “Studencie, kupując u nas wspierasz innych studentów” Czy aby na pewno? Pomijając gówniane zarobki wynoszące 9 PLN za godzinę, nasz kolega który tam pracował nie dostał w całości ostatniego wynagrodzenia.

Szef baru Azteca, Jakub Mazur, wysłał do niego list w którym uzasadnia obcięcie o 305 złotych ostatniej pensji poprzez potrącenie za koszty zniszczeń rzekomo popełnionych przez naszego kolegę. O tym czy można to nazwać zniszczeniami pomówimy w dalszej części tekstu ku poprawie humoru. Teraz spójrzmy na to ze strony prawnej. Nawet z punktu widzenia obecnego kodeksu pracy pisanego całościowo przez burżujów i ugodowe związki zawodowe, pracodawca nie ma żadnego prawa potrącić pracownikowi czegokolwiek z pensji, jeżeli pracownik nie przyzna się przez podpisanie dokumentu w którym przyznaje się do popełnienia wskazanych zniszczeń.

Następna sprawa jaką trzeba poruszyć to znana praktyka występująca niestety w wielu, jeżeli nie we wszystkich miejscach tego typu, czyli tzw. bezpłatny “okres próbny”, “szkolenie” albo jakakolwiek inna ładna nazwa, którą chcecie temu dać. Podobnie jak z potrącaniem “strat” z pensji- w obecnym prawie- szkolenie musi się odbyć w czasie pracy czyli mówiąc inaczej za cały czas trwania szkolenia należy się normalna płaca. Ponieważ szkolenie trwało 4 dni + pierwszy dzień tzw. “test”, naszemu koledze należy się równowartość pieniężna za tydzień pracy.

Dosyć żałosny jest sposób w jakim Mazur próbuje straszyć naszego znajomego. W liście poleconym możemy przeczytać “...firma “MEDIACOM” obciąża w trybie natychmiastowym częściowymi kosztami zniszczeń i strat zleceniobiorcę xxxx rozliczając ostatnie wynagrodznie za czerwiec 2010r. Jednocześnie firma “Mediacom” rozważy wystąpienie o zwrot strat finansowych spowodowanych przez xxxx w wysokości 3189zł”

Ku naszej uciesze w innej części listu poleconego nadawca okazał się wyjątkowym debilizmem, przyznając się pośrednio do łamania przepisów Sanepidu jako właściciel, za które mogą mu zwinąć interes w każdej chwili.

Inną rzeczą, którą też trzeba poruszyć to koszty prania ubrania roboczego, które Mazur polecił naszemu koledze mimo że to nie jest jego obowiązek. Biorąc koszty rynkowe prania koszul oraz fartucha, nasz znajomy może domagać się 740 złotych. Dodatkowo nasz znajomy nie mógł jeść obiadów za darmo w barze, mimo że miał do tego prawo, co oznacza zwrot dodatkowych 600 złotych (koszt najtańszego dania w barze pomnożony przez ilość dni jaką w nim pracował)

Do tego wszystkiego dochodzi zwrot kosztów za wstępne badania lekarskie, za które Mazur zapłacił tylko część, decydując że będzie je spłacał dodając 10 zł do pensji aż pokryje całkowicie koszty (czyli po 11 miesiącach pracy u niego)

Nasz kolega przed podpisaniem umowy był nakłaniany aby pracować na czarno. Dodatkowo umowa którą miał podpisać była źle sformułowana (nie było na niej wyznaczonej stawki godzinowej, co jest niezgodne z prawem- dopiero przy podpisywaniu nasz kolega zarządał aby ją dopisać). Mimo że umowa kończyła się 30 czerwca (w środę), szef baru Azteca chciał aby przepracował on za darmo jeszcze czwartek i piątek (1, 2. VII), czego nasz znajomy naturalnie nie zrobił.

Przed podpisaniem umowy, nasz kolega musiał podpisać inną umowę w sprawie szkolenia którą zamieszczamy w załączniku. W niej wyznaczony jest koszt szkolenia na 1299 PLN i można przeczytać następujący tekst:

“Firma MEDIACOM zrzeka się opłaty za szkolenie w przypadku wypełnienia przez osobę szkoloną jednego z poniższych warunków:

1.Podpisanie po zakończeniu szkolenia umowy zlecenia i wykonywanie prac zleconych na okres nie krótszy niż 3 m-ce od terminu ukończenia szkolenia. (dopisane) (Za stawkę nie mniejszą niż 9zł / h)
2.Porozumienie stron”

Co oznacza że pracownik ma obowiązek przepracowania 3 miesięcy w przeciwnym wypadku teoretycznie musi zapłacić 1300 złotych. Teoretycznie, bo całą to umowę można użyć w najlepszym wypadku do podcierania sobie tyłka. Legalnie, szkolenie odbywa się na koszt pracodawcy.

Po drugie nawet gdyby tak nie było, koszt tego “szkolenia”- czyli wskazania gdzie ustawić kukurydzę w puszkach, jak uporządkować mrożonki z Hortexu i gdzie chować cebulę i talerze przed Sanepidem (oficjalnie knajpka ma tylko zezwolenie na sprzedaż gotowych kanapek a nie na przygotowywanie dań, ze względów sanitarnych)- jest zdecydowanie zawyżony i służy jedynie do zastraszania pracowników nie znających zbyt dobrze swoich elementarnych praw.

W załącznikach znajduje się zeskanowana część zdjęć z listu w którym można dostrzec przeraźliwy obraz “zniszczeń”, za które Mazur potrącił sobie pensję naszego kolegi, mimo że nie ma ani jednego dowodu na to że to on ich dokonał. Ciekawe jest że potrącił on także koszt ubrania roboczego, czyli fartucha, który powinien być przyznawany za darmo. Mazur nie prosił o zwrot fartucha, wycenionego (uwaga!) na 120 złotych (zapewne wykonanego z jakiegoś niesamowitego jedwabiu, jakimś dziwnym trafem przypominający poliester).

Rządamy zwrotu skradzionych pieniędzy naszemu koledze, zlikwidowania praktyk darmowego “okresu próbnego”, szkolenia będącego de facto pracą za darmo, zlikwidowania umowy o szkolenie oraz podniesienia stawki godzinowej do minimum 20 PLN za godzinę będącej przyzwoitym minimum za pracę jaką się w tym miejscu wykonuje, zamiast obecnego systemu przyznawania premii dla naiwniaków, którzy dadzą się na to nabrać. Dopóki nie zostaną zapłacone wszystkie koszty zaznaczone w tekście oraz rządania powyżej, nasza grupa będzie toczyć kampanię przeciwko temu miejscu wyzysku.

Związek Syndykalistów Polski, sekcja lokalna w Warszawie
ZSP.net.pl

Fragment listu poleconego:
https://cia.media.pl/files/2_16.jpg
https://cia.media.pl/files/3_7.jpg
https://cia.media.pl/files/4_6.jpg
https://cia.media.pl/files/5_1.jpg
https://cia.media.pl/files/6_2.jpg

Umowa o szkolenie:
https://cia.media.pl/files/7_0.jpg

List z więzienia anarchisty Arisa Seirinidisa

Publicystyka

LIST ANARCHISTY ARISA SEIRINIDISA

Tekst, który został odczytany w imieniu Arisa Seiniridisa 25 czerwca na placu Exarchia podczas koncertu przeciwko opresji ze strony państwa.

Miejska demokracja od zawsze starała się ukryć swoją tożsamość. Szumne konstytucjonalne zarządzenia dotyczące wolności oraz równości, pompatyczne stanowiska w sprawie praw człowieka, opieka nad społecznie słabszymi, nawet wskazywanie rewolucji jako mitu założycielskiego stanowiły jej ideologiczną fasadę, pod którą państwo diachronicznie starało się załagodzić pogłębiające się kontrasty klasowe, które sobą reprezentowało. Systematyczne pogłębianie się tych kontrastów, intensywności konfliktów, rewolty, ale także kontrasty systemu kapitalistycznego leżące u jego podstaw zerwały humanitarną maskę państwa i odsłoniły fałszywe oraz niestałe oblicze demokracji. Opresja ze strony państwa, jako ciągłego zagrożenia, ale również otaczającej nas rzeczywistości, znalazła swoje miejsce tam, gdzie resztki mechanizmu manipulacji zawiodły.
Państwo zdjęło swój socjalny płaszcz, by w pełni odsłonić swój prawdziwy charakter, który miał być narzędziem dominacji klasowej.

Esperanto i anarchizm

Publicystyka

I. Definicja

Język międzynarodowy Esperanto jest językiem planowym, który został? stworzony z myślą o międzynarodowym porozumiewaniu się. Z pośród 1000 znanych projektów języków planowych1 zachował? się jako jedyny w 100 letniej praktyce. W 1887 r. młody żydowski okulista, Ludwik Łazarz Zamenhof (1859-1917) opublikował? w języku rosyjskim pod pseudonimem Dr Esperanto pierwszy podręcznik do nauki międzynarodowego języka Esperanto. Jeszcze w tym samym roku ukazują się także wydania w języku polskim, niemieckim i francuskim. W międzynarodowym języku Zamenhofa, "Esperanto" oznacza "Nadzieję", ponieważ Zamenhof miał? nadzieję na stworzenie języka międzynarodowego do komunikowania się narodów i aby mógł? dzięki temu panować pokój na świecie. Słowo "esperanto" stało się wkrótce nazwą określającą ten język.

Dzięki swojej regularności i elastyczności, Esperanto jest językiem łatwym do nauki. Zarówno pisownia jak i wymowa jest prosta, ponieważ nie ma różnicy między wymową a zapisem. Pisownia jest regularna, gramatyka nie posiada wyjątków: różnorodnie używane przedrostki i końcówki przyczyniają się do wysokiej dokładności i wyrazistości języka. Słownictwo opiera się w większości na słownictwie łacińskim oraz na słowach germańskiego pochodzenia, które rozpowszechniły się w wielu językach. Zwykle gdy słyszy się Esperanto, ma się wrażenie, że brzmi on jak hiszpański lub włoski. Europejskie pochodzenie słów sprawia najwięcej kłopotów Chińczykom niż np. Niemcom. Esperanto jest jednak prostsze do nauczenia dla Chińczyków niż np. angielski. Związane to jest z rozległym użyciem złożeń, oraz wyrazów różnego pochodzenia, których znaczenie jest łatwe do odtworzenia ponieważ części wyrazów zależą od niezmiennego tematu wyrazu. Taki charakter ma np.: język Turków. Niemiecki np. w przeciwieństwie do tego należy do języków w których temat wyrazów nie jest nie zmienny, np.: dom- domy, pisać- pisał. Dzisiejsza rodzina językowa esperanto ma milion rozmówców. Istnieją dziesiątki tysięcy książek w języku Esperanto ( większość, to literatura oryginalna- piękna) i wciąż pojawiają się na rynku setki małych czasopism, z których wiele rozpowszechnianych jest po całym świecie. Nie ma dnia aby nie odbyły się esperanckie spotkania, posiedzenia, seminaria, konferencje, spotkania młodych, spotkania regionalne w różnych częściach świata. Poza tym wiele stacji nadaje programy w języku Esperanto, niektóre nawet codziennie.

Palikot broni krzyża, a my nie

Klerykalizm | Publicystyka

Znany błazen z PO, Janusz Palikot, złożył dzisiaj wniosek do Komisji Etyki Poselskiej przeciwko posłance PiS Jolancie Szczypińskiej. Sam ten fakt byłby mało ciekawy, gdyby nie to jak Palikot go motywuje:

"Obrońcy krzyża", a wśród nich poseł Jolanta Szczypińska, swoją postawą naruszyli przepisy kodeksu karnego, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej jakim jest krzyż. Takie zachowanie nie licuje z powagą piastowanego urzędu posła, który powinien być reprezentantem Narodu, a nie anarchizujących grupek społecznych, i w znaczny sposób obniża poważanie i godność poselskiego urzędu i Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej.

Meldunek o incydencie w Nangar Khel znajdujący się w przeciekach opublikowanych przez Wikileaks

Świat | Militaryzm | Publicystyka

2007-08-16 10:10

Takie są fakty na ile je znam, wszystko to może się zmienić.

Rano w dniu zdarzenia około 10:30, RCP (Route Clearance Patrol - Patrol Oczyszczani Dróg) trafił na IED (Improvised explosive device - improwizowany ładunek wybuchowy, w polskich mediach mina-pułapka). Patrol z C Coy odpowiedział i trafił na drugi IED. Zidentyfikowali oni 4x ACM (Anti-Coalition Militant - Bojowników Przeciwko Koalicji) odpowiedzialnych za IED i schwytali dwóch, a dwóch dalszych uciekło. Szukali pozostałych gdy około 16:00 zostało dostrzeżonych 4x ACM poruszających się blisko wioski. Nie jest jasne czy ukrywali się w wiosce czy tylko przechodzili. Tylko jedna sekcja dwóch samochodów była zaangażowana w TIC. (?) Strzelali do tych osób z działka 12.7 mm, ale broń się zacięła. ACM odpowiedzili ogniem. Wtedy rozstawili moździerze. Według raportu wystrzelili w sumie 26 pocisków. Przestrzelili, potem skrócili, potem trzy pociski trafiły w zabudowania. Jeden uderzył w dach domu, jeden w podwórko, a ostatni przeleciał przez dach i wybuchł wewnątrz domu. W domu odbywała się uroczytość weselna, co wyjaśnia dużą liczbę ofiar. Gdy tylko żołnierze PBG (Polish Battle Group - Polska Grupa Bitewna) zobaczyli gdzie wybuchły pociski przemieścili się do zabudowań by zapewnić pomoc. 4x ACM uciekło.

Ta informacja jest nadal zbyt pobieżna by ustalić przyczynę niecelnych trafień.

Obecna lista ofiar: 6x KIA (killed in action - zabitych w akcji) (1x mężczyzna, 4x kobieta, jedno dziecko)
3x WIA (wounded in action - ranionych w akcji) (same kobiety, jedna w 9 miesiącu ciąży).

Wszystkie ofiary były z plemienia Jalal Zaid, ale nie wszystkie były z wioski, niektóre spoza miejscowości przebywały na weselu. To rozniesie negatywny efekt na szerszy obszar, niż gdyby było inaczej. Dziś 120 osób brało udział w zamieszkach przed bramą FOB Waza Khawa.

Nie jestem w stanie rozmawiać z pojedynczymi żołnierzami bezpośrednio, ponieważ formalne dochodzenie musi być przeprowadzone przez ich oskarżyciela. Nazywa się pułkownik Dariusz Raczkiewicz. Jest obecnie w Ghanzi i będzie tu za dzień lub dwa. Osoby prowadzące nieformalne dochodzenie to śledczy żandarmerii wojskowej, chorąży Humeniuk Karol i człowiek z kontrwywiadu pułkownik Radosław Jagiełło. Także nie są uprawnieni do pytania żołnierzy zaangażowanych w incydent. Ich niemożność przepytania żołnierzy powoduje większość nieścisłych informacji.

Jutro o 8:30 będzie Shura w Waza Khawa. Pójdę na nią z Komendantem C Coy, komendantem Charlie 2/508 i dwoma ludźmi prowadzącymi nieformalne dochodzenie. O 11:00 lot zabierze ranne kobiety do OE.

Report key: 5EA14116-2B6B-470C-8DB4-2912DDF197BF
Tracking number: 2007-230-013330-0992
Attack on: FRIEND
Complex atack: FALSE
Reporting unit: TF FURY (4th BDE)
Unit name: TF FURY
Type of unit: None Selected
Originator group: UNKNOWN
Updated by group: UNKNOWN
MGRS: 42SVA3941989257
CCIR: (SIR IMMEDIATE 9) Any incident that may create negative media
Sigact: CJTF-82
DColor: BLUE

Oryginalny wpis na wikileaks: zobacz tutaj

Nędza Studenckiego Życia

Publicystyka

...jej ekonomiczne, polityczne, psychologiczne i przede wszystkim intelektualne aspekty wraz ze skromnym wskazaniem drogi kuracji


Uczynić wstyd bardziej wstydliwym przez wystawienie go na forum publiczne

Bez narażania się na poważne kontrargumenty można powiedzieć, że student jest w
Europie - obok policjanta i księdza - jedną z najbardziej wzgardzonych istot. Przyczyny owej pogardy są jednak często przeniknięte kłamstwem dominującej ideologii, podczas gdy przyczyny, ze względu na które student nie cieszy się wielkim szacunkiem krytycznego umysłu, są tłamszone i ukrywane. Zwolennicy fałszywej opozycji są oczywiście świadomi tych przyczyn - wad, które są również ich wadami - lecz w strachu obracają swą pogardę w opiekuńczy zachwyt. I tak wszystkie bezpłciowe organizacje społeczne (od „opozycyjnych” partii do niegdyś radykalnych ekologów) do spółki z tradycyjnie bezpłodną inteligencją (tą
od „Polityki” i „Gazety Wyborczej”) cenią sobie studenckie towarzystwo a zanikające i efemeryczne grupy alternatywne zazdrośnie współzawodniczą z nimi o „moralne i materialne” wsparcie dla studentów. W niniejszej broszurze postaramy się pokazać przyczyny owego stanu rzeczy oraz to, w jaki sposób student jest zakorzeniony w dominującej rzeczywistości późnego kapitalizmu. Zamierzamy uŜyć jej, by ujawnić przyczyny naszej pogardy: znoszenie alienacji z konieczności podąży tymi samymi ścieŜkami, co alienacja.

Isaac Puente: Programowy esej komunizmu wolnościowego

Publicystyka

Tekst Isaaca Puente z 1933 r.

Zniesienie własności

Dążność ta jest charakterystyczna dla wszystkich szkół socjalistycznych i jest koniecznym warunkiem do tego, by jakiś rząd nosił miano komunistycznego. Opiera się ona na naturalnym prawie każdego człowieka - prawie do życia. Opiera się ona na rozumowaniu tak prostym jak np. to: człowiek jako wytwór natury nie może nią motywować prawa do posiadania majątku. Tylko jeden rodzaj własności jest dopuszczalny: ten, który wymuszają nasze potrzeby. Dlatego mamy prawo posiadać tylko to, czego potrzebujemy i będziemy potrzebować. Wszystko co bierzemy niepotrzebnie, zabierając innym, stanowi grabież i bezprawne przywłaszczenie.

Upolicyjnienie przestrzeni - przykład Uniwersytetu Wrocławskiego

Kraj | Publicystyka

Zahaczyłem o tanią pizzerię. Jako że w środku jak zwykle było duszno, a na dworze letnia temperatura wziąłem jedzenie na wynos. Gdy tylko jednak udałem się w stronę najbliższej ławki lekko zaczął kropić deszczyk. Na szczęście tuż obok znajdowało się kilka budynków mojego pracodawcy (który nie uważa mnie za swojego pracownika), czyli Uniwersytetu Wrocławskiego. Wszedłem na nieogrodzony teren i choć nie znam tego akurat kampusu, trafiłem idealnie - łącznik między dwoma budynkami zadaszał spory kawałek terenu, w tym podjazd dla niepełnosprawnych na którym można było wygodnie usiąść. Już siadając pomyślałem, że skoro to nowy budynek, to na pewno taki łącznik jest monitorowany. Nie przeszło mi jednak przez myśl, że cokolwiek z tego wynika. Nawet gdy już widziałem idącego ochroniarza póki się do mnie nie odezwał nie sądziłem, że fatyguje się do mnie.

Ochroniarz, który ani wyglądem ani strojem nie przypominał policjanta i robił raczej wrażenie poczciwiny powiedział: "Mam taką propozycję, żeby pan opuścił teren Uniwersytetu Wrocławskiego". Gdy spokojnie zapytałem go dlaczego, odpowiedział: "Ponieważ jest to teren Uniwersytetu Wrocławskiego", a po chwili dodał: "W dodatku jest to teren monitorowany", po czym zapytał: "Kim pan jest?". Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że tak się przypadkowo składa, że jestem doktorantem UWr dodatkowo parodiując jego styl dodałem, że "jest to teren zadaszony, na którym aktualnie nie pada". Gość powiedział, żebym dokończył jedzenie. Na tyle mnie to jednak zdenerwowało, że straciwszy apetyt wziąłem pizzę do domu nadziewając się przy okazji na etap najsilniejszej ulewy.

Ciekawa w tym wszystkim była jego odpowiedź, że samo to, że chodzi o teren monitorowany jest już argumentem za tym, żebym tam nie siedział. Teren monitorowany musi na kamerze wyglądać ładnie, prawda? Można siedzieć na uniwersyteckim murku, jeśli nic go nie filmuje. Ochroniarz musi także przed kamerą się wykazać. Jego interwencja się nagra i doda ją sobie do CV. Jest zatem dokładnie odwrotnie niż wskazuje rewanżystowska propaganda - kamera nie zapobiega sytuacjom konfliktowym, ona je tworzy. Druga sprawa to pytanie "Kim pan jest?", czyli o tytuł do zajęcia przestrzeni. Pewnie jakbym z właściwą akademikom arogancją pochwalił się wysoką pozycją w strukturze uczelni, spotkała by mnie fala przeprosin. Oczywiście doktorant i tak brzmiało nieźle, sądzę, że nie mając żadnej pozycji nie dostałbym (jakże wspaniałomyślnego) pozwolenia na zjedzenie pod osłoną gmachu wzniesionego za pieniądze studentów i studentek zaocznych.

Gdy 6 lat temu, mając mniej poukładane w głowie niż teraz zaprosiłem na spotkanie na UWr Rafała Pankowskiego z Nigdy Więcej, a aktywni jeszcze wówczas wrocławscy naziole rozwiesili po okolicy kampusu jego nekrologi podające jako datę śmierci nasze spotkanie, wpadłem w panikę i poprosiłem pracownicę sekretariatu instytutu o wezwanie ochrony. Zdziwiona sekretarka odpowiedziała, że wydział żadnej ochrony nie zatrudnia. Gdy jeszcze parę lat później na kolejne organizowane przeze mnie spotkanie przyszło więcej łysych karków niż publiczności o "normalnych" poglądach, wiedziałem już, że musimy liczyć na siebie, ale bez trudu opanowaliśmy sytuację. Od tego czasu wiele się zmieniło. Teraz mój kampus regularnie patroluje gburowaty koleś w waciaku parodiującym policyjny mundur - jego jedynym zajęciem jest oczywiście wypraszanie studentów i studentek pijących na terenie uczelni piwo, co sam w czasach długich okienek na studiach praktykowałem, nie niepokojony przez nikogo.

Ja mam jakiś tam marny, bo marny dochód, który pozwala mi wynająć na spółkę z kimś mieszkanie i spędzić trochę czasu w knajpach (zwłaszcza dzięki znajomościom wśród barmanek i barmanów), czy innych przybytkach rozrywkowych. Moje życie toczy się więc w dużej mierze w ściśle przeznaczonych do tego miejscach. Gdy jednak zupełnie przypadkowo zamiast zjeść pizzę w pizzerii, postanawiam zrobić to na terenie Uniwersytetu, spotyka mnie policyjna reakcja. Gorzej jednak ma młodzież, która mieszkając z rodzicami całkowicie pozbawiona jest własnej przestrzeni, a często także jakiegokolwiek dochodu uprawniającego do choć chwilowego zajęcia miejsca gdziekolwiek.

Bójmy się porządnych obywateli!

Publicystyka

Któż z nas nie słyszał tyrad modnych dzisiaj intelektualistów o zgubnym wpływie ideologii na dzieje ludzkości. Wojenne pożogi, obozy koncentracyjne, gułagi i pogromy mają obciążać rachunek twórców i wyznawców utopijnych ideologii. A jeśli było dokładnie na odwrót? Społeczeństwo pozbawione ludzi motywowanych ideologią byłoby jeszcze bardziej chore i niebezpieczne?

Cóż za krzepiący obraz społeczeństwa podzielonego na mniejszość szalonych ideologów i większość poczciwych obywateli, którzy swoim umiłowaniem świętego spokoju i dostatku nie szkodzą nikomu. Każdą polityczną patologię zdołamy w ten sposób wytłumaczyć zachwianiem przedstawionych wyżej proporcji. Świadomie pomijam ekonomiczną i klasową genezę powstawania różnych dyktatur. Chciałbym raczej skupić uwagę na idealnym typie obywatela, który był i jest siłą napędową totalitarnych i szerzej autorytarnych systemów politycznych. Twierdzę, że nie był nim wcale człowiek uwiedziony przez tę lub inną ideologią, a tym bardziej szowinista pałający nienawiścią do Żydów, czy zazdrośnik nienawidzący burżujów i lepiej od niego wykształconych okularników.

Zamiast reform społeczna rewolucja - list członków Walki Rewolucyjnej

Publicystyka

Jedyną odpowiedzią na współczesny totalitaryzm jest społeczna rewolucja

List napisany przez trzech członków Walki Rewolucyjnej

Rządowi koalicyjnemu PASOK, a także następującej trójce – Parlamentowi Europejskiemu, Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu, Europejskiemu Funduszowi Społecznemu udało się w krótkim czasie – i z pomocą korporacyjnych mediów – rozerwanie tego co zostało osiągnięte poprzez długotrwałe, często krwawe społeczne i klasowe walki oraz nałożenie bezprecedensowej, dzikiej eksploatacji większości społeczeństwa przez karygodną mniejszość złożoną z elity gospodarczej. Niedawne środki oszczędnościowe dotykające wynagrodzeń i rent są wskaźnikiem tego trendu, niestety nie ostatnim. Obecnie Grecja regularnie przekształca się w raj dla szefów i piekło dla pracowników.

Ten nowy intensywny atak klasowy jest dla gospodarczej i politycznej władzy “niezbędnym warunkiem dla przezwyciężenia kryzysu”, ponieważ – według neoliberalnej analizy ekonomicznej – zmniejszenie kosztów pracy zapewnia warunki dla konkurencyjności, a wtedy szefowie mogą liczyć na nowe zyski dla kapitału, zranionego przez kryzys gospodarczy. Z perspektywą wzrostu zysków, proces produkcyjny powraca do życia, wzrost daje mu impuls co otwiera drogę do wyjścia z kryzysu. To miałby być fakt, który pomoże krajowi rozwiązać poważne budżetowe problemy. W rzeczywistości, niezależnie od jakichkolwiek argumentów sekretarzy neoliberalizmu nt. tego jak nieortodoksyjny i “bez wyjścia” jest model gospodarczy przedstawiony powyżej (jest pewne, że konsekwencją takiego modelu jest nawet głębsza recesja i intensywność kryzysu) tym czego chce państwo jest największe możliwe wykorzystanie kryzysu gospodarczego dla nałożenia nowych klasowych i społecznych warunków opresji i wyzysku.

Forma tej nowej dyktatury kapitału i państwa zakłada, że duża część społeczeństwa znajdzie się w skrajnej nędzy, będzie tak zmarginalizowana, że stanie się łatwym łupem dla bezdusznego wyzysku serwowanego przez szefów. Dla plutokratycznych świń, od tej pory ludzkie życie będzie warte tyle, ile okruchy, które nazywają wynagrodzeniem. Podczas gdy zgodnie z ich planami wielu będzie czekać w kolejce do bycia wyciśniętym przez produkcję i wyrzuconym, gdy nie będą już potrzebni.

W celu upewnienia się, że kredyty dla państwa Greckiego są spłacalne, Papandreou i jego rząd wprowadzili środki oszczędnościowe o bezprecedensowej surowości z ciągłymi cieciami płac, emerytur, wydatków państwa na rzecz szpitali i ubezpieczeń społecznych, które prowadzą szpitale i fundusze emerytalne do ostatecznego upadku, zakładając prywatyzację systemu emerytalnego i służby zdrowia. W tym samym momencie wyprzedają wszystko za bezcen włącznie z własnością państwa.

Środki “dyscypliny budżetowej” wprowadzane przez rząd mające doprowadzić do “wyjścia kraju z kryzysu budżetowego” – w rzeczywistości – w połączeniu z cięciami w sektorze pracy – prowadzą z matematyczną dokładnością do jeszcze większego budżetowego ślepego zaułka dla kraju, który prędzej czy później będzie musiał wezwać do zawieszenia wypłat lub, w najlepszym wypadku do renegocjacji Greckiego długu.
Dzika neoliberalna polityka narzucana przez elity polityczne i ekonomiczne na całej planecie nie stanowi,po prostu “złych decyzji ekonomicznych” ani nie może poprowadzić w kierunku polityki gospodarczej, która odwróci klimat głębokiego kryzysu jaki ten system przechodzi.

Reszta tekstu tutaj

Druga część tu

Koniec marzeń o polityce

Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Polityczna troska

U podstaw mojej pracy leży niepokój, a nie ciekawość. Nie beztroska, czysto poznawcza aktywność, która często zostaje zaspokojona w samym akcie poznawczym, ale mroczny, zimny niepokój, który traktuje poznanie jedynie jako jeden z elementów aktywności, nie wyczerpując się w myślach i słowach, ale wymagając pewnej praktyki. Niepokój, strach i krzyk, nie uspokajają się w rozpoznaniu, a raczej wynikają z postawy filozoficznej, z pewnej wiedzy. Myśl niespokojna domaga się czynu, a im bardziej poznaje, tym bardziej pragnie praktyki. Coraz częściej apelując, łamiąc normy niezaangażowanego badania, obiektywności pracy naukowej, jej obojętności wobec działania, polityki. Myśl niespokojna niczym uczestnik demonstracji ciska słowa z nadzieją, że przemienia się w czyn obracający w próżnię, unicestwiający źródło niepokoju.

Niepokój ma swoje źródło w codzienności. W powszechnym poczuciu kryzysu ogarniającym wszelkie rejony życia indywidualnego i zbiorowego. Kryzys, w niektórych przejawach jest momentem przejścia, zmiany kulturowej, której doświadczamy, i z którą jeszcze nie potrafimy się pogodzić. W dniu śmierci i narodzin wartości, norm, sposobów egzystencji, instytucji, przechodzenia od forma starych do nowych, niepokój nasila się. Dostrzega w pęknięciach wywoływanych transformacją nie tylko zagrożenie, ale i szansę. Szansę na naprawdę coś nowego. W kryzysie, zarówno subiektywnym jak i obiektywnym, dostrzega się nadzieję na zakończenie stanu wyjątkowego, zagrożenia. I o tej nadziei będę mówił przede wszystkim. Będą mówił z nadzieją, z perspektywy możliwego czynu. Świadomie apelując o ten czyn, zrzucają wygodną szatę zdystansowanego naukowca, stając się politykiem.

Tym, co najlepiej opisuje sytuację polityczno-społeczna i co ogniskuje w sobie zarówno obecną transformację jak i obiektywny kryzys, wzajemnie się potęgując, oddziałując na siebie, jest coś co można nazwać prywatyzacją oraz specjalizacja. Zjawiska te są tak istotne, że mogę uchodzić za symbol epoki, za jej hasłowy opis. One też umożliwiają panowanie nowej kultury, czynnie przyczyniają się do ustanowienia nowego porządku, jednocześnie blokując możliwość zmiany innym kierunku, przeskoku do innej krainy. Realizacji idei demokracji i dobra wspólnego. Których sens, jako wartości czy też ideału, wręcz podważają.

Prywatności ustanowiona i jej horyzonty

Co jest złego w prywatności? Co sprawia, że uznaje ją za główny problem obecnych czasów? (A raczej, że zostaje uznana, gdyż stanowisko takie przyjmuje wielu krytycznych badaczy społeczeństwa współczesnego, że wymienię Zygmunta Baumana czy Jean’a Baudrillard’a.) Co jest nie tak z prywatnością, że uznaje się ją za coś negatywnego? Jakie warunki musiały zaistnieć, że indywidualność postawiono przed trybunałem? Że nie jawi się jako gwarancja, ale zagrożenie wolności?

Hannah Arendt na przełomie lat 50-60-tych dostrzegła w ekspansji prywatności źródło destrukcji sfery publicznej, klasycznie rozumianej polityki, co wiązało się z narodzinami totalitaryzmu. To zlanie się strefy gospodarstwa domowego, życia biologicznego, z sferą życia politycznego, z polis, przyczyniło się do powstania dyktatur odnajdujących swoje zwieńczenie w obozach koncentracyjnych. Przestrzeni, które według Arendt były ściśle rozdzielone w starożytnej Grecji. Stały wręcz w jawnej opozycji: zupełnie inne zdolności były potrzebne do politycznej organizacji niż te, które znajdowały zastosowanie w domu[1]. Ustanowienie klasycznej polityki, dziedziny aktywności związanej z mową, jako pewnej specyficznej, wyższej zdolności ludzkiej (bios), polegała na usunięciu w cień, wykluczeniu z publicznej debaty, z przedmiotu publicznego zainteresowania się tego, co stanowi o biologicznym przetrwaniu, całej strefy domowej, ekonomicznej, uznanej za niższą, zwierzęcą (dozē). Tym, co odróżnia sferę gospodarstwa domowego od sfery polis, było według Arendt, to, że pierwsza organizowała się niejako pod naciskiem konieczności, a dynamikę dyktowało samo życie; druga zaś stanowiła strefę wolności. Paweł Śpiewak analizując myśl autorki O rewolucji opisuje powyższą dystynkcję następująco:

"Dom był sferą pre-polityczną, niezbędnym warunkiem bycia obywatelem. Domem rządziła zasada dominacji i siły, polityką (…) zasada mowy i rozumu. Dom opiera się na nierówności, hierarchii, polityka wymaga równości, tak by obywatel ani nie był rządzony, ani nie władał. Wreszcie, sferą domu rządzi zasada konieczności, która służy zachowaniu życia. Dom był siedzibą aktywności ekonomicznej, która z kolei nie miała dostępu do domeny publicznej. Dom w zasadzie nie dawał możliwości ujawnienie się"[2].

Zlanie się tych sfer, które dokonało się w nowożytności, stworzyło strefę społeczną, w której pojęcia polityczne uległy przedefiniowaniu. Stało się tak też z terminem prywatność. Dla starożytnych prywatność miała wydźwięk pejoratywny: żyć życiem prywatnym to żyć życiem niewolnika . Było dla Greków życiem idiotycznym, tymczasowym schronieniem dla Rzymian. Pełne znaczenie prywatność otrzymywała w odniesieniu do obszaru publicznego, prywatność to brak publicznego, pewnej rzeczywistości w której jest się widzialnym, w której można zabierać głos wraz z innymi. To brak ludzi, to „być pozbawionym możliwości osiągnięcia czegoś trwalszego od samego życia. Deprywacyjny charakter prywatności polega na nieobecności innych; jeżeli chodzi o nich, człowiek wiodący życie czysto prywatne nie pojawia się, a zatem jest tak, jakby nie istniał”[3].

Obecnie, stwierdza Arendt w 1957 roku, utożsamiamy prywatność z intymnością, którą stawiamy wyżej niż strefę społeczną. Intymność chronimy przed zakusami społeczeństwa, jest ona naszym najcenniejszym skarbem[4]. Intymność to ucieczka przed strefą społeczną, próba ocalenie siebie, przed tyranią społeczeństwa. Reakcją na utratę przestrzeni publicznej, ale też prywatnej własności rozumianej jako posiadanie własnego miejsca w świecie[5]. Strefa społeczna unieważnia nie tylko strefę publiczną, ale i prywatną. Gdy świat staje się domostwem, jedną rodziną, nikt nie posiada własnego domu i własnej rodzinny. Proces który obserwujemy w czasach nowożytnych polega na wchłonięciu przez okios polis, ale jednocześnie przez polis okios. Państwo poddało kontroli przejawy biologicznego życia obywateli, ich sposobów życia – narodziła się biopolityka. Państwo zabezpieczyło też bogactwu ochronę przed władzą publiczną.

Nie chcę wnikać tutaj w koncepcję Arendt, która nie jest wolna od błędów[6]. To, co mnie interesuje, to ta ucieczka romantyczna, która obecnie, w czasach później nowoczesności jest jak gdyby zarządzana administracyjnie. Późna nowoczesność zdaje się dokonywać ponownego zlania, intymności, z tym co społeczne. Nie ma już rodziny, ale pojedyncze jednostki okupujące samotne wyspy. Spotykające się w poczekalni do terapeuty, mijające obojętnie w drzwiach do gabinetu. O ile w nowożytności mówiło się o bycie wspólnym, wspólnie starano się rozwiązywać problemy (choćby ruch robotniczy), to obecnie nie istnieje nic, co łączy jednostki, nie ma nawet wspólnego interesu, a widocznym stają się jednostki osamotnione w świetle jupiterów, które nie mówią, do których się nie mówi. Nawet o wyzysku mówi się językiem prywatnym. Problemy zawsze dotyczą mnie. Słusznie zauważa Bauman, że opowieść innego o jego problemach, tymczasowej gwiazdy talk show, jedynie utwierdza nas w konieczności samodzielnego radzenia sobie z problemami. Ze zindywidualizowanych opowieści nie tworzy się żadna wspólność[7].

To obecne przesunięcie, nową transformację doskonale ujmuje Baudrillard. W wywiadzie rzecze stwierdza: „’Państwo to ja’, ‘Państwo to my’ zmieniło się niepostrzeżenie w ‘Państwo to ty!’”[8]. Świat obiektywny ukrywa się w jednostce, redukuje do poszczególnego istnienia, które staje się w pełni odpowiedzialne za wydarzenia, jedyną siłą działającą, mogącą coś zmienić. Pojedynczy, osamotniony, i mogący się tylko odnosić do siebie samego. Następuje transfer odpowiedzialności: „przeniesienia wszystkich problemów na tych, którzy z ich powodu cierpią. Parodia ideału wzięcia losu w swoje ręce”[9]. Emancypacji ulega nie jednostka, ale Państwo, Kapitał emancypują się od obywateli, pracowników. Bauman nazywa ten proces w swoich książkach: „indywidualizacją problemów społecznych”, czyli apelowaniem do jednostki, by rozwiązała coś, co z natury swej rzeczy przekracza jednostkę. Przeniesienie odpowiedzialności na jednostkę, uspołecznia się jednocześnie koszta, prywatyzując zyski.

Prywatność zostaje ustanowiona, wytworzona, przez coś zewnętrznego. „Priorytety, pisze Baudrillard, został przyznany sieci, a nie jej abonentom”[10]. Nie jest schronieniem, domem, który zbudowała, intymnością pełną autentycznych treści, wewnętrznym głosem, ale odbiornikiem, miejscem wyznaczonym i wytworzonym przez coś, treścią pochodzącą z zewnątrz. Jest Państwem, jest Kapitałem, w tym znaczeniu, że interioryzuje zasady i normy systemu. Tym samym nie jest czymś osobnym, czymś co mogłoby się przeciwstawić, ale elementem, niejako samym tym systemem, czymś komplementarnym. A już na pewno warunkującym istnienie nowego globalnego nieporządku. Nie stanowi oporu, miejsca rewolty, ale jako taka, osamotniona i biorąca udział w grze, której zasad nie zna, której zasady nieustannie się zmieniają, stara się dostosować do aktualnej rozgrywki – tak by dziś nie przegrać, jak inni. Wolność stanowi jedynie chwyt reklamowy, dyscyplinujący i mistyfikujący.

Powyższy problem zauważa jeden z najwnikliwszych krytyków społeczeństwa późnej nowoczesności, spektaklu rozproszonego, kolega Baudrillarda z czasów Międzynarodówki Sytuacjonistycznej, Guy Debord. Wskazuje on między innymi na stan odosobnienia, wykorzenienia, osamotnienia podmiotu, który nie należy do siebie, ale do tego, co przedstawia go. Do obrazu siebie na ekranie telewizora, kolorowym piśmie. Odosobnienie jednostki jest subiektywnym przejawem sytuacji obiektywnej, wynika ze struktury społecznej, opartej na alienacji pracy, przenoszącej się na inne rejony życia, w tym na konsumpcję, w której niby mamy odnajdować utracona moc twórczą. Nie odnajdujemy jej, stwierdza Debord, a jedynie potęgujemy wyobcowanie, oddzielenie w sferze tak zwanej wolności. „Nie można bowiem odzyskać nawet cząstki działania skradzionego przez pracę, podporządkowując się jej wytworom”[11].

Ekspansja spektaklu w życie prywatne, w intymność, sprawia, że nie można mówić o jednostce w klasycznym, emancypacyjnym znaczeniu. Jak pisze Debord:

„Jako że egzystencja ludzka coraz ściślej podporządkowuje się normom spektakularnym, a więc pozostawia coraz mniej miejsca na doświadczanie autentycznie, dzięki którym wykształcają się indywidualne preferencje, osobowość stopniowo zanika. Jednostka, jeśli tylko zależy jej na zdobyciu uznania w tym społeczeństwie, jest skazana paradoksalnie na stałe wypieranie się samej siebie. Jej egzystencja opiera się bowiem na wierności coraz to nowym przedmiotom, na nieodmiennie rozczarowującym zachłystywaniu się kolejnymi oszukańczymi towarami”[12].

Wytworzona jednostka wywłaszczona z osobowości musi nieustannie zabiegać o dostosowanie do panującego systemu, do mody, lansowanego stylu życia, i bacznie patrzeć kiedy dane tożsamości ulegają przeterminowaniu. Wymóg ten jest kwestią być lub nie być, gdyż, jak zauważa Bauman, kto nie biegnie w miejscu, ten szybko zasila szeregi ludzi zbędnych, ląduje na wysypisku śmieci.

Jednostka jak już powiedziałem zostało ustanowiona w imię zreformowanego systemu kapitalistycznego, który bardziej od producentów z ich solidnymi tożsamościami, ustabilizowanym życiem i pewnością, potrzebuje elastycznych konsumentów zainteresowanych nieustanną konsumpcją. Wolnościowa narracja ujednostkowienie rozbraja jednocześnie opór i wytwarza przestrzeń pozwalającą na uprawianie polityki dostosowanej do nowych warunków. Prywatyzacja nie rozbraja systemu, ale stabilizuje go, czyniąc odpornym, niejako szczepiąc przed rewolucją. Szczepionką tą jest zawężenie horyzontów, transfer odpowiedzialności. Odpowiedzialność za coś, na co się nie ma realnego wpływu.

Oddzielna, samotna jednostka, snująca jedynie prywatne opowieści, nie jest w stanie dostrzec systemowych uwarunkowań własnej sytuacji. Wytworzyć narracji, która ukazywała by całościowe powiązania, przekraczała horyzont danej chwili, danego momentu przydarzającego się akurat jej. Według Urlicha Becka nawet zjawisko bezrobocia nie jest w stanie rozerwać klatki prywatności. W sytuacji gdy wzrasta liczba bezrobocia, gdy staje się realnym zagrożeniem dla każdego z nas niezależnie od zajmowanego stanowiska, wykształcenia, zdolności i znajomości – problemem dotyczącym wszystkich, nawet w takiej sytuacji nie pojawia się kolektywna narracja i praktyka. Jak pisze:

„To jest tak jak w metrze. Jedzie się kilka stacji, potem wysiada. Przy wsiadaniu myśli się już o wysiadaniu. Ludzie spoglądają raczej na siebie nawzajem z zażenowaniem. Wola, aby wysiąść, którą każdy niesie w sobie, podobnie jak to, iż każdy ma na ustach swoją własną historię wejścia do pociągu, nie łączą”[13].

Bezrobocie traktowane jest jako coś co się mi przydarza i z czym ja muszę sobie poradzić. Poprzez kolejne szkolenie, opanowanie kolejnego języka, lepsza prezentację, pozytywne myślenie. To, że nie mam pracy, jest jedynie i wyłącznie moją winą. Nic nie szkodzi, że ostatnia fabrykę zamkniętą, a wszystkie usługi od serwowania jedzenia przez sprzedaż biletów po roznoszenie ulotek zostały obsadzone przez innych zwolnionych. Nic nie szkodzi, że w podobnej sytuacji jest ponad 20 % mieszkańców. Wzrok jednostki jest, jak zauważa Bauman, skierowany do wewnątrz. Krytyka może dotyczyć tylko mnie, nie warunków, które sprawiły że jestem obecnie bez pracy. Winny jestem ja. Tylko ja. I tylko takie myślenie jest uprawnione. „Społeczeństwo nie istnieje”, „Nigdy więcej zbawienia przez społeczeństwo” rozbrzmiewają z autorytarną mocą.

Wyzwolenie jednostki i obdarzenie jej odpowiedzialnością nie byłoby tak destrukcyjne, gdyby obdarzona została narzędziami pozwalającymi zmieniać rzeczywistość, realnie kształtować swoje życie. Tymczasem jednostki zostały tego pozbawione. Są jedynie jednostkami formalnie, mają działać, tak jakby miały wpływ na rzeczywistość, mogły kreować swoje życie. W swojej realnej bezradności mogą jedynie próbować dostosowywać się, utrzymać przy życiu, wszelkimi dostępnymi środkami, które okazują się nieodpowiednie. I odpowiednimi być nie mogą, gdyż wymagałoby to przekroczenie ustanowionej indywidualności. Wykroczenia poza prywatną perspektywę. Jak pisze Bauman:

„Rzecz nie w tym, że rozważania biograficzne wydają mi się uciążliwe i kłopotliwe, lecz w tym, że po prostu nie istnieją żadne biograficzne rozwiązania systemowych sprzeczności, toteż niedostatek rozważań pozostawionych do naszej dyspozycji należy zrekompensować rozwiązaniami iluzorycznymi”[14].

Specjalizacja czyli myślenie na usługach systemu

Ustanowiona przez płynny kapitalizm jednostka opuszcza agorę, występuje jedynie jako gwiazda, tymczasowo wyodrębniona i osamotniona opowiada równie osamotnionym o samotności, intymności. Debaty, o ile się jakieś jeszcze toczą, dotyczą problemów seksualnych pani X, rzucania palenia przez pana Y… Wraz ze śmiercią mamy do czynienia ze śmiercią intelektualisty. Kontestatorzy, rewolucjoniści, buntownicy, wiecznie niezadowoleni, podważający zastany porządek, awanturnicy odeszli do historii zajmując miejsce obok romantycznej figury pirata. Dzieci mogą się w nich jeszcze bawić.

Intelektualista jako postać kontestatora, krytyka ustępuje miejsca specjaliście i ekspertowi. Ta zmiana warty ma doniosłe znaczenie dla życia społeczności, dla politycznej kondycji współczesności. Oznacza ona jakościową zmianę na agorze. Wydaje się, że odejście figury zaangażowanego intelektualisty do muzeum osobliwości potęguje skutki prywatyzacji, indywidualizacji, wspomaga ucieczkę władzy od polityki i utrudnia wyłonienie się krytyki przekraczającej horyzont jednostkowy.

Frank Furedi w swojej głośnej książce zatytułowanej Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści?[15] podejmuje między innymi refleksję nad wycofaniem się myślicieli z życia społecznego, nad zanikiem debaty intelektualnej. Wiążąc powyższe zjawisko z ogólnym kryzysem uniwersytetu i upadkiem autorytetu nauki, jak również strukturalnymi przemianami życia społecznego. Analiza jaką dokonuje jest przeprowadzana z pozycji konserwatywnych, z perspektywy kultury, która odeszła do przeszłości, mimo to, zawiera wiele ciekawych uwag. Krytyka Furediego wydaje się być celna, z tą uwagą, że nie jest w stanie wysunąć programu zmiany. Jest zakorzeniona w przeszłości, która już nie nastąpi.

Intelektualista w narracji Furediego nie jest jedynie osobą wykonującą pracę umysłową, ale pewnym stanowiskiem, określoną postawą wobec idei i rzeczywistości społecznej. Cechuje ją dystans wobec panujących zwyczajów i bieżących spraw, przekroczenie partykularnych zainteresowań, zabieranie głosu w sprawach dotyczących dobra wspólnego, niejako przemawianie w imieniu całego rodzaju ludzkiego. Intelektualista żyje dla idea, a nie z idei, co pociąga za sobą konieczność zaangażowania, które oznacza nie tylko umysłowe działanie, ale ściśle polityczne. Życie intelektualisty to nieustanne opowiadanie się za prawdą, i jej obrona. Nawoływanie do reformy, rewolucji, doskonałości.

Figura intelektualisty zdecydowanie różni się od pracownika umysłowego, ale też od pracownika uniwersyteckiego, specjalisty, eksperta, profesjonalisty. Etos intelektualisty nie mieści się w nowo skrojonych szatach. Jak pisze Furedi:

„Działania takie jak krytyka panującego status quo, występowanie w roli sumienia społeczeństwa, dążenie do prawdy bez względu na konsekwencje nie należą do repertuaru zachowań przydatnych w pracy profesjonalisty”[16].

Profesjonalista to specjalista, ekspert od pewnego wycinka rzeczywistości. Jest to myślenie, stosując terminologię Deborda, oddzielone. Sfragmentalizowana analiza dokonywana za zamkniętymi drzwiami nie jest w stanie rozwinąć refleksji przekraczającej, nie jest w stanie nawiązać dialogu, ani też odnieść się do racjonalności materialnej. Myślenie takie strukturalnie zamyka się na zjawiska polityczne, odcina od wszelkiego zaangażowania. Unika wyzwań codzienności społeczno-politycznej.

Działalność intelektualna w wydaniu profesjonalnym, stwierdza Furedi, rezygnuje z zadawania społeczeństwu pytań, z całościowej analizy społeczeństwa, z krytycznego nastawienia wobec palących problemów życia zbiorowego. Profesjonalizacja jako wymóg instytucjonalny, sprawia, że myślenie traci niezależność. Staje się działaniem na rzecz instytucji, pełniąc „funkcję technokratyczną i zarządzającą”.

Instytucją, która umożliwia pracownikom zarabiającym na idei uczestniczyć w życiu społecznym stają się obecnie mas media. To one, jak zauważa Bauman, określają hierarchię myśli, zastępując Uniwersytet. „To medialna wartość wiadomości, a nie ortodoksyjne uniwersyteckie standardy naukowej wagi, określa hierarchię ważności – równie nietrwałą i chwiejną jak wartość medialna komunikatów”[17]. Występowanie poprzez media wymaga niestety zapłacenia wysokiej ceny, to jest wyzbycia się własnego głosu, dostosowania do wymogów tejże instytucji, jej zasad i wartości. Intelektualista w mediach staje się gadającą głową na usługach jakiegoś programu, jak stwierdza Furedi. Bauman przywołuje określenie Régis’a Debray`a opisujące powyższe zjawisko – mediocracy, czyli panowania przeciętności za pomocą mediów.
Istnienie za pomocą mediów nie tylko redukuje rolę myśliciela do zapewniania rozrywki, każe mu rywalizować z niewybrednym humorem seriali komediowych czy charyzmom kolejnej gwiazdy opowiadającej o swoich przeżyciach seksualnych. Intelektualista przekształcony przez instytucję w specjalistę, eksperta nie tylko traci przestrzeń umożliwiającą przekaz przekraczający, rozwinąć krytykę istniejącego stanu rzeczy, ale również przykłada się do destrukcji debaty publicznej, rozkładu klasycznej polityki. Z jednej strony kilkusekundowe slogany mające być zrozumiałe dla pięciolatka, z drugiej rozwijanie języka eksperckiego, jako nie podlegającego dyskusji, fachowej opinii inżyniera, przyczynia się do powstania mikropolityki.

Koniec snu o polityce albo spektakl jako totalitaryzm w kolorowym wydaniu

Mikropolityka według Furediego to polityka mówiąca o sobie językiem odpolitycznionym, językiem zarządzania, technokratycznym. Jak pisze:

„Nastała epoka mikropolityki, która adaptuje język technokracji i prezentuje siebie za pośrednictwem odpolitycznionego języka menedżeryzmu. Upowszechnieniu się menedżerskiego stylu w polityce towarzyszy przesunięcie w stronę czynników osobowych. Nawet ruchu protestacyjne przyswoiły sobie mocno indywidualistyczny i personalistyczny słownik polityczny”[18].

Scena polityczna mikropolityki zostaje zdominowana przez osobiste życie, zarówno obywateli jak władców. To osobowość jest tym, co zostaje zaprezentowane, a nie problemy społeczne czy program polityczny. Problemy zostają odsunięte, wyłączone z pola zainteresowań, z debaty, czy w ogóle z języka. Zamiast o ekonomii mówi się o tożsamości, zaś demokrację sprowadza się do karykatury pustej inkluzji, opartej nie na włączaniu w dyskusję, ale likwidacji dyskusji. Redukuje to co społeczne do wymiaru jednostkowego, a wszelkie reformy, problemy stara się traktować w kategoriach psychologicznych. Nie potrzeba politycznego działania, jedynie terapii.

Mikropolityka odwraca uwagę, rozbraja krytykę nie tworząc dla niej miejsca, ani języka. Tym samym profesjonalizm, ekspertyz, specjalizacja okazuje się pewną formą prywatyzacji, ogólnego trendu indywidualizacji. Elity przyczyniają się tym samym do destrukcji demokracji, klasycznie rozumianej polityki, kładąc fundament pod nowy rodzaj totalitaryzmu, unifikującego i nadzorującego jednostki w klimacie wolnościowym. „Polityka społecznej inkluzji, pisze Furedi, zmierza (…) do ukształtowania powszechnego gustu, ustandaryzowania go i w efekcie do sprawowania nad nim kontroli”[19]. Kontroli przesiąkniętej pogardą dla ludzi, kontrolą, która zakłada, że wie lepiej czego ludziom potrzeba i do czego się nadają. Nastaje coś, co Debord nazywa spektaklem zintegrowanym. Najwyższa i najniebezpieczniejsza forma dyktatury. Jak pisze radykalny myśliciel:

„Społeczeństwo, które w toku swojej modernizacji osiągnęło stadium zintegrowanej spektakularności, charakteryzuje się przede wszystkim pięcioma sprzężonymi cechami: bezustanną innowacją technologiczną, fuzją gospodarki i państwa, powszechną tajnością, fałszem pozostającym bez repliki, wieczną teraźniejszością”[20].

Tajność i fałsz bez repliki wynikają z destrukcji opinii publicznej, od odebrania jej miejsca ekspresji po pozbawienie głosu. Wymarciu agory. W pozornej demokracji zredukowanej do sprzedaży towarów podczas wyborów i osobistych przepychanek medialnych jako rozrywki dla masy podczas kolacji, władza działa poza kontrolę. Nikt jej nawet nie zadaje pytań.

Podobny niepokój zieje ze dzieł Baumana. Dostrzega on, że indywidualizacja we wspomnianym powyżej sensie może stanowić zagrożenie dla demokracji. Jak pisze: „odwrotną stroną indywidualizacji może być korozja i powolny rozpad społeczeństwa obywatelskiego”[21]. Jednostka jako wróg obywatela i indywidualizacja jako destrukcja społeczeństwa obywatelskiego, polityki, stają się takimi zmorami, gdyż zjawiska powyższe wiążą się z kolonizacją sfery publicznej przez prywatne niepokoje i zainteresowania, sferę intymną. Jako jedyni prawomocni lokatorzy, eksmitują wszelką inną narrację. Czynią kwestie społeczne niezrozumiałymi. Tym samym polityka płynnej nowoczesności sprowadza się do żądania wolności dla intymności, ugruntowania prawnego dla wyłączne obecności indywidualności na arenie publicznej oraz postulatu państwa policyjnego. Państwo ma jedynie zapewniać ochronę przed wykluczonymi, zajmować się społeczną eliminacją ludzi nadliczbowych[22].

Powyższe postulaty są zgodne z interesem elit polityczno-ekonomicznych. Czynią cyrkulację kapitału i produkcję ludzi wykluczonych procesem niewidocznym, mającym co najwyżej źródło w samej jednostce, jej nieudacznictwie. Jak również zwalają na rozwijanie aparatu represji umożliwiającego akumulacje kapitału, transfer kosztów na społeczeństwo i eksploatację ludzi. Państwo jako nocny stróż jest faktycznie państwem policyjnym.

Polityka się skończyła. Pozostały opowieści o problemach osobistych, domowych, ściśle prywatnych, nawet gdy takimi nie są jak wspomniane bezrobocie. Osamotnione jednostki wobec niezrozumiałej rzeczywistości. Jednostki starające się nie stać zbędnymi, chociaż nie posiadają żadnych narzędzi pozwalających im obronić swoje istnienie przed systemem. Nie mają już żadnego schronienie. Prywatność stała się w pewnym sensie państwowa, publiczna, stawką gry. Wrogiem nie przyjacielem. Wyrokiem nie azylem.

Czy to oznacza, że musimy się rozstać z marzeniem o demokracji? Czy jesteśmy skazani na spektakl, a jedyne co możemy zrobić, to wzorem Deborda, zapić się na śmierć w akcie buntu – jednostkowego i jałowego? Czy polityka może już jedynie oznaczać zwierzenia sezonowych gwiazd z ich problemów seksualnych, podczas gdy władza międzynarodowych elit funkcjonować będzie bez wszelkiej kontroli? Czy jedynie pozostaje nam troszczyć się o indywidualne przetrwanie i póki się da unikać wysypiska, stania się zbędnym? Czy mamy, mówiąc krótko, do czynienia z końcem marzeń o demokracji? Czy można wyznaczyć pola bitew o realną emancypację, miejsca z których wyłonić się może prawdziwa partycypacja dotycząca wspólnych problemów? Gdzie i kto podniesie sztandar? Gdzie można znaleźć siły, perspektywy, miejsca z których możliwe stanie się przekroczenie logiki spektaklu, jakaś radykalna praktyka polityczna?

W stronę innej kultury albo obrona nigdy nie istniejącej polityki

Jedno wydaje się pewne: demokracja w swoim liberalnej formie jako system reprezentacji, z partiami jako głównymi podmiotami, przeszła do historii. W spektaklu ukazała swoją istotę oddzielenia, logikę towaru, którą tak na prawdę reprezentuje. Powszechna niechęć do głosowania w wyborach unaocznia, że system parlamentarny stanowi jedynie fasadę, za którą działa niekontrolowana władza. Polityka, o ile ma przetrwać, przybrać musi inną postać. Dostrzega to również Bauman, który stwierdza, że od strony państwa, partii nie ma co oczekiwać nadziei – one nas nie zbawią. Stanowią raczej część problemu. Chociaż sam Bauman nie potrafi przekroczyć horyzontu państwa socjalnego i myślenia w kategoriach reprezentacji, to widzimy, że sam postulat państwa socjalnego brany jest bardziej jako postulat etyczny i ewentualny punkt wyjścia, miejsce odbicia się do dalszego przekształcania w anarchistycznym duchu porządku społecznego. Państwo socjalne wydaje się być postulowanym minimum mającym ochronić demokracje przed totalitaryzmem, a nie punktem dojścia. Jedynie jako gwarant odwagi społecznej do podejmowania wyzwań, nie zwieńczeniem działania. Przy czym podmiotem tworzącym państwo socjalne jest nie partia, a jakiś niesprecyzowany przez Baumana ruch społeczny. Niemniej pojawia się tutaj szczelina, przez którą zaczyna przeświecać inna idea polityki. Polityki poza państwem i reprezentacją. Ale też poza klasycznymi związkami zawodowymi z ich hierarchią i liderami.

Giorgio Agamben formułuje istotę nowej polityki, która może stanowić punkt wyjścia, następująco:

„nowość polityki, która nadchodzi, polega na tym, iż przybierać ona będzie już nie formę walki o przejęcie władzy i kontrolę nad państwem, lecz formę konfliktu między państwem a tym, co niepaństwowe (ludzkością), nieprzezwyciężalnej rozbieżności między jakimkolwiek pojedynczościami a organizacją państwową”[23].

Definicja ta, chociaż wskazuje na przeniesienie ciężkości analizy, zmianę pola teoretycznego, jak również przemianę samej praktyki politycznej, zdaje się odnosić do innych realiów społecznych. Agamben swoją definicję kształtuje na tle wydarzeń w Chinach, brutalnie zdławionej demonstracji. Chiny stanowią jednak bardziej spektakl skoncentrowany, czyli zarządzany przez scentralizowaną instytucję państwa-partii, oficjalną ideologię, niż za pomocą wolności i indywidualizacji. W naszym zintegrowanym spektaklu definicja Agambena wymaga ona przemyślenia, gdyż taka polityka ani nie jest radykalna, ani państwu nie jest w stanie zagrozić. Nie uderza ona i nie może stanowić ratunku. Jest nazbyt negatywna i uderza jedynie w państwo, pomijając sferę gospodarczą. Podnosi jedynie kwestie wolności, pomijając niedostatek bezpieczeństwa. Staje się nijako komplementarna z prywatyzacją. Chociaż wiadomo, że teoretycznie byt jakikolwiek nie jest systemową jednostką. To jednak pewne warunki poza negatywnymi muszą zostać spełnione, o czym Agamben nieśmiało napomina w swoich dziełach postulując zniesienie pracy.

Przemyśleć Agambena, a raczej przemyśleć politykę poza państwem, politykę będącą u swoich korzeni demokratyczną, to myśleć ją nieustannie. Jest to proces z konieczności otwarty i kolektywny. Myślenie takie nabrać musi charakter praktyczno-teoretyczny, znosząc w swoim łonie rozdzielenie. Nie jest więc możliwe powiedzenie ostatniego słowa, stworzenie niezmiennej definicji czy praktyki zawartej w paragrafach. Myślenie takie już niejako istnieje, przejawia się co jakiś czas, i było praktykowane zwłaszcza w ruchu anarchistycznym, od którego dzisiaj wiele się możemy nauczyć. O tym drugim rozumieniu polityki, o którym pisze między innymi Bookchin. Polityki twarzą w twarz, na najniższym stopniu, bezpośredniej, antybiurokratycznej[24].

Nie miejsce tutaj na prezentację anarchistycznej koncepcji polityki, ani na przegląd stanowisk mogących być płodnymi teoretyczno-praktycznie. A już na pewno nie miejsce dla próby krytycznej syntezy – na to chyba jeszcze historycznie za wcześnie. Wskaże jedynie na pewne punkty orientacyjne, które same w sobie nie są też bezproblemowe. Wskażę więc jednocześnie uwagę na problemy.
To, co zanika w analizach między innymi Baumana to ruch społeczny. Władza funkcjonuje bez oporu. Trudno odnaleźć, ja nie odnalazłem, konkretną analizę ruchu protestu wobec obecnego porządku społecznego. To nie uwzględnianie kontr-władzy sprawia, że problem skonstruowania polityki i obrona czy stworzenie demokracji wydają się jedynie problemami nie do rozwiązania. Między postulatem sprawiedliwości a realizacją idei sprawiedliwości pojawia się nieprzekraczalna wyrwa, wynikająca nie tyle ze specyfiki rzeczywistości, co oddzielonego myślenia. Tymczasem, tam gdzie jest władza, tam też pojawia się opór. Analiza winna wychodzić od form jakie przyjmują, praktyk które podejmują zbuntowani. To w walce zdaje się pojawiać zbawienie: przekroczenie prywatyzacji przy zachowaniu swojej jednostkowości. Gdy w wielości, podczas dyskusji wyłaniają się programy przekraczające partykularyzm jednocześnie go uwzględniając. Postulaty nieustannie modyfikowane, doprecyzowywane, komentowane. To zgromadzenia w Argentynie podczas kryzysu, to walka bezrobotnych i chłopów bez ziemi w Ameryce Łacińskiej, to Chiapas, Seattel czy ogólnie ruch alterglobalistyczny. Nie jesteśmy na początku walk, nie żyjemy w czasach pokoju, ale w samym środku wielkiej wojny domowej o zasięgu globalnym.

Analiza tychże oporów, wielu ognisk zapalnych, nieustannych walk w globalnym społeczeństwie, musi brać pod uwagę kontekst, przemiany gospodarcze. Te, z jednej strony sprzyjały indywidualizacji, ale przygotowywały grunt pod powstanie wspólności. Pod społeczną politykę demokratyczną.

Przykładem analizy uwzględniające powyższe postulaty może być refleksja Negriego na temat strajku pracowników komunikacji miejskiej we Francji, a dokładniej w Paryżu w roku 1995. Włoski autonomista zauważa, że protest ten nabrał charakteru powszechnego, przekroczył czystą branżowość, otwierając pole i tworząc język wspólnotowy. W proteście nie brali udziału jedynie sami pracownicy, ale wszyscy mieszkańcy, czynnie się w niego włączając. Połączenie, wyłonienie się przestrzeni wspólnej, nie wynikało z samej woli mieszkańców, ale ze specyficznej sytuacji ogólnej, z warunków w jakich protest się odbywał, mianowicie ze struktury metropolii, która to, tając się miejscem produkcji, jednoczy ludzi. Jak pisze Negri:

„w stadium metropolii, w tym ogromnym zbiorowisku usług istotny jest fakt, że ulega ono metamorfozie, staje się produktywne samo w sobie, a sieć metropolitalną jednoczy komunikacja. Nadanie sensu komunikacji, tworzonym przez nią związkom, jest prawdopodobnie możliwe także z punktu widzenia abstrakcyjnego, telematycznego (…) w metropoliach cielesność jednoczy się z politycznością, że tworzy się całokształt relacji powstałych i świadomie odnawianych w procesie życia we wspólnocie”[25].

Opór rozgrywa się w określonej sytuacji gospodarczo-instytucjonalnej, która prowokuje jego formy, jak też umożliwia ich wyłanianie się. Zaskakując niejednego wnikliwego analityka rzeczywistości, a może samej władzy.

Na koniec warto zauważyć, że jak wskazuje Negri, nowa polityka wspólnościowa, demokratyczna, nie może się już odwoływać do rozdzielonej sfery publicznej i prywatnej, do wyśnionej klasycznej wizji Arendt. Wizji tabuizującej. Wraz ze wspólnością pojawia się też nowy język.

„Koncepcja i definicja wspólności polegają natomiast na przezwyciężeniu zarówno koncepcji sfery prywatnej, jak i publicznej, na sięgnięciu poza te obie kategorie w ramach wspólnego zarządzania” [26].

Oskar Szwabowski

Literatura:
Agamben G., Wspólnota, która nadchodzi, tłum. Sławomir Królak, Warszawa, 2008.
Arendt H., Kondycja ludzka, tłum. Anna Łagodzka, Warszawa, 2000.
Baudrillard J., Przed końcem. Rozmawia Philippe Petit, tłum Renata Lis, Warszawa, 2001.
Bauman Z., Edukacja: wobec, wbrew i na rzecz ponowoczesności [w:] Z. Bauman, Zindywidualizowane społeczeństwo, tłum. Olga i Wojciech Kubińscy, Gdańsk 2008.
Bauman Z., Globalizacja. I co z tego wynika dla ludzi, tłum. Ewa Klekot, Warszawa, 2000.
Bauman Z., Krytyka – sprywatyzowana i rozbrojona [w:] Z. Bauman, Zindywidualizowane…
Bauman Z., Wolność i bezpieczeństwo: niedokończona historia burzliwego związku [w:] Z. Bauman, Zindywidualizowane…
Bauman Z., Życie na przemiał, tłum. Tomasz Kunz, Kraków, 2004.
Beck U., Społeczeństwo ryzyka. W drodze do innej nowoczesności, tłum. Stanisław Cieśla, Warszawa, 2004.
Bookchin M., Toward a New Kind of Political Practice, Newsletter of the Green Program Project 1986, nr 1.
Debord G., Społeczeństwo spektaklu, tłum. Mateusz Kwaterko, Warszawa, 2006.
Furedi F., Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści?, tłum. Katarzyna Makaruk, Warszawa, 2008.
Negrii A., Goodbye Mr Socjalizm, tłum. Krzysztof Żaboklicki, Warszawa, 2008.
Śpiewak P., W stronę wspólnego dobra, Warszawa, 1998.

Przypisy:
[1] Zob. H. Arendt, Kondycja ludzka, tłum. Anna Łagodzka, Warszawa, 2000, s. 29 i inne.
[2] P. Śpiewak, W stronę wspólnego dobra, Warszawa, 1998, s.155.
[3] H. Arendt, Kondycja ludzka, s. 65.
[4] H. Arendt, Kondycja ludzka, s. 44-45 i inne.
[5] tamże, s. 77.
[6] Między innymi Antoni Negri zarzuca Arendt, że uległa presji środowiska, zaciążył na jej teoretycznych dokonaniach klimat zimnej wojny. „Bardzo piękne jest też to, co Arendt pisze o teorii czynu, o etyce, o kategoriach Kanta, ale ogólnie rzecz biorąc, na innych jej pracach silnie zaciążył klimat zimnej wojny”. A. Negrii, Goodbye Mr Socjalizm, tłum. Krzysztof Żaboklicki, s.32. Klimat zimnowojenny widać między innymi w jej podejściu do ruchu robotniczego. Te partie wymagają bez wątpienia krytycznego namysłu. Niewolnictwo w starożytności zepchnięte w strefę prywatną ulegało tabuizacji, było tematem niegodnym polityki.
[7] Z. Bauman, Wolność i bezpieczeństwo: niedokończona historia burzliwego związku, s. 63 [w:] Z. Bauman, Zindywidualizowane społeczeństwo, tłum. Olga i Wojciech Kubińscy, Gdańsk 2008.
[8] J. Baudrillard, Przed końcem. Rozmawia Philippe Petit, tłum Renata Lis, Warszawa, 2001, s.76.
[9] tamże
[10] tamże, s. 69.
[11] G. Debord, Społeczeństwo spektaklu, tłum. Mateusz Kwaterko, Warszawa, 2006, s.42.
[12] tamże, s. 170.
[13] U. Beck, Społeczeństwo ryzyka. W drodze do innej nowoczesności, tłum. Stanisław Cieśla, Warszawa, 2004, s. 139.
[14] Z. Bauman, Krytyka – sprywatyzowana i rozbrojona, s.132 [w:] Z. Bauman, Zindywidualizowane…
[15] F. Furedi, Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści?, tłum. Katarzyna Makaruk, Warszawa, 2008.
[16] tamże, s. 45.
[17] Z. Bauman, Edukacja: wobec, wbrew i na rzecz ponowoczesności, s.159 [w:] Z. Bauman, Zindywidualizowane…
[18] F. Furedi, Gdzie się podziali…, s. 89.
[19] tamże, s. 106.
[20] G. Debord, Społeczeństwo spektaklu, s.155.
[21] Z. Bauman, Wolność i bezpieczeństwo…, s.64.
[22] Zob. Z. Bauman, Globalizacja. I co z tego wynika dla ludzi, tłum. Ewa Klekot,Warszawa, 2000 oraz tegoż, Życie na przemiał, tłum. Tomasz Kunz, Kraków, 2004.
[23] G. Agamben, Wspólnota, która nadchodzi, tłum. Sławomir Królak, Warszawa, 2008, s. 90.
[24] M. Bookchin, Toward a New Kind of Political Practice, Newsletter of the Green Program Project 1986, nr 1, [online] dostęp w internecie: http://dwardmac.pitzer.edu/ANARCHIST_ARCHIVES/bookchin/gp/perspectives1.... dostęp: 28.11.2009.
[25] A. Negri, Goodbay…, s.39.
[26] tamże, s. 41

Kto się boi pozwów zbiorowych?

Publicystyka

Od 19 lipca obowiązuje w Polsce instytucja pozwu zbiorowego. Już w toku prac sejmowych nad tym projektem środowiska pracownicze przygotowywały się do wykorzystania tego instrumentu w walce z nieuczciwymi pracodawcami. Między innymi byłe pracownice „Jutrzenki”, którym pracodawca nie wypłacił zaległych premii oraz pracownicy Cegielskiego, których wysłano na tak zwane postojowe. Nic z tego.

Roszczenia pracownicze – choć były jedną z ważniejszych przesłanek tworzonej ustawy – nie zostały ujęte w końcowym i przegłosowanym projekcie. Jak powiedział jeden z senatorów PO „Sądownictwo w sprawach prawa pracy jest bardzo rozbudowane i przyjazne dla pracowników. Nie było więc potrzeby mnożenia kolejnych instrumentów prawnych w tym obszarze” (sic!). Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że pogląd ten był od samego początku skutecznie firmowany wśród parlamentarzystów nie przez ekspertów prawa pracy, ale przez lobbystów organizacji skupiających pracodawców (co innego mieli powiedzieć?).

Już w połowie grudnia 2009 roku, gdy prace nad tym projektem ustawy jeszcze trwały, w artykule „Pozwy zbiorowe nie dla pracowników” pisałem o tej bulwersującej sprawie: „Po raz kolejny okazało się, że nasi parlamentarzyści działają dla dobra wąskiej grupy interesu, a nie większości społeczeństwa. Pod naciskiem Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan” senatorowie, wśród których PO ma zdecydowaną większość, usunęli z ustawy o dochodzeniu roszczeń w postępowaniu grupowym zapis dający pracownikom prawo do pozwu zbiorowego przeciwko nieuczciwemu pracodawcy. Poprawka o którą wnioskowali pracodawcy zrzeszeni w „Lewiatanie” wyklucza z instytucji pozwu zbiorowego sprawy związane z ochroną dóbr osobistych i roszczeniami pracowniczymi.

Pozew zbiorowy w wersji pierwotnej dawał pracownikom, których musiałoby być co najmniej dziesięciu, prawo do wspólnego dochodzenia przed sądem sprawiedliwości i zadośćuczynienia. Warunek był taki, że osoby te musiałyby być pokrzywdzone na tej samej podstawie prawnej i przez tego samego pracodawcę. Ogromnym plusem pozwów zbiorowych jest to, że wszelkie koszty postępowania sądowego są rozłożone na wszystkich uczestników składających pozew. W konfrontacji z nieuczciwymi firmami, których stać na wynajęcie najlepszych prawników, była to jakaś namiastka sprawiedliwości, którą jednak Senat pod naciskiem pracodawców wykreślił.

Warto sobie zadać pytanie co tak wystraszyło pracodawców, że postanowili lobbować za zmianami w tej ustawie? Przede wszystkim wystraszyli się tego, że wreszcie głos pokrzywdzonych pracowników mógł stać się słyszalny, bo pojedyncze sprawy sądowe o roszczenia pracownicze nie są tak medialne jak pozwy grupowe. Do tej pory pracodawcy stali na uprzywilejowanej pozycji prawnej, bo przy przewlekłości i olbrzymich kosztach sądowych mało kto się decydował na walkę o swoje prawa. Koronnym argumentem „Lewiatana” za usunięciem pracowników z tej formy pozwu był strach, że oto sądy zostaną zasypane pozwami o wypłatę zaległych wynagrodzeń i innych świadczeń, co stanie się główną przyczyną fali bankructw małych i średnich firm. Ten swoisty szantaż jakiego dopuścił się „Lewiatan” i w ostateczności uległość jednego z najważniejszych w państwie organów władzy ustawodawczej, to nic innego jak usankcjonowanie bezprawia w Polsce! Bo czy nie jest tak, że niepłacenie z pracę, albo zwolnienia naruszające tryb kodeksowy są przestępstwem? Okazuje się, że dla Senatu i pracodawców nie. Według ich rozumienia jest to tylko „mniejsze zło”, które trzeba akceptować, przymykać oko, bo w ekonomicznym rachunku ciągnionym wychodzi to na plus. Plus ale dla kogo? Dla pracowników, którzy dostają pół wypłaty albo wcale i jeszcze mają dziękować dobrodziejom z zarządów firm, że w ogóle mają pracę?

Granicę przyzwoitości i dobrego smaku przekroczył Henryk Michałowicz (ekspert „Lewiatana”), który stwierdził, że już sam fakt złożenia pozwu zbiorowego przeciwko pracodawcy może doprowadzić do osłabienia kondycji finansowej firmy i że może on być często bezzasadny, formułowany tylko po to by pognębić firmę. Czy pan ekspert ma nas, ludzi pracy za totalnych idiotów? Za ciemną tłuszczę, która nie wiadomo w imię jakich korzyści i sympatii piłuje gałąź na której siedzi? Wam tylko chodzi o kasę, którą w Polsce w dalszym ciągu robi się z pogwałceniem prawa pracy i wszelkich standardów. Dziwię się senatorom, że w imię partykularnych interesów wąskiej grupy ludzi, odebrali prawo zdecydowanej większości do łatwiejszego dochodzenia praw przed sądem. Nie ma w tym ani krzty sprawiedliwości, równości, pragmatyzmu i ekonomii procesowej”.

Jak widać środowisko przedsiębiorców dopięło swego.

Krzysztof Miśkiewicz
http://krzysztof-miskiewicz.blog.onet.pl

Zniesławienie anarchistów w nierzetelnej relacji PAPu

Publicystyka

W dniach 16-17 lipca, warszawscy anarchiści zdziwili się czytając podania Polskiej Agencji Prasowej o "kontrdemonstracji anarchistów" przeciwko marszowi EuroPride, który odbył się w stolicy w dniu 17 lipca.

Nie było żadnej kontrdemonstracji anarchistów. Nie ma takiej tradycji w ruchu anarchistycznym. Wielu anarchistów brało udział w tej demonstracji mniejszości seksualnych i w wielu poprzednich. Nie istnieje coś takiego, jak organizacja anarcho-homofobów.

Kontrdemonstracje zorganizowały środowiska konserwatywne, nacjonalistyczne i religijne, z którymi nie mamy nic wspólnego. To zadziwiające, że pomimo konsekwentnej walki warszawskich anarchistów z takimi grupami jak Młodzież Wszechpolska, czy ONR, w tym prawie co roku na trasie Parady Równości, PAP publikuje takie informacje.

Ta kaczka dziennikarska PAPu niestety została powielona w innych mediach, w tym w Gazecie Wyborczej, która dobrze wie o protestach anarchistów przeciw środowiskom nacjonalistów, gdyż swego czasu obszernie o nich pisała.

Nie wiadomo, czy cała sprawa to wymysł dziennikarski, prowokacja prawicy, czy po prostu błąd redaktorski. Domagamy się jednak sprostowania tej informacji, która zdecydowanie wprowadza czytelników w błąd.

Warszawscy anarchiści

Oświadczenie Rozbratu w sprawie propozycji prezydenta

Kraj | Lokatorzy | Publicystyka | Tacy są politycy

Dnia 14 czerwca na adres Rozbratu przyszedł list, w którym prezydent miasta proponuje Kolektywowi Rozbrat zastępczą lokalizację. Mają to być trzy połączone ze sobą działki i stojące tam budynki położone przy ul. Sypniewo w Poznaniu. Jako Kolektyw Rozbrat oświadczamy, że ta propozycja kolejny raz świadczy o braku powagi w stosunku do nas ze strony prezydenta Ryszarda Grobelnego. Nasza lista zarzutów dotyczących proponowanej lokalizacji jest następująca:

- Odległość - kluczowym problemem wynikającym z propozycji prezydenta jest lokalizacja, oddalonych o 17 km od centrum Poznania, trzech połączonych z sobą działek. Obszar ten położony jest niemalże przy administracyjnej granicy miasta. Znaczne oddalenie od centrum, uniemożliwia prowadzenie jakiejkolwiek szerokiej działalności kulturalnej. Nasze działania kierujemy do ludzi którzy nie muszą być zamożni, posiadać samochodu. Dla dojeżdżających rowerami, albo komunikacją publiczną (która dzięki p. Grobelnemu jest i tak dość droga), ww. lokalizacja pozbawiona jest wymiaru praktycznego. Nie ma możliwości organizowania większości koncertów, imprez, kina, spotkań, wystaw czy spektakli w tej lokalizacji.

- Stan techniczny - na trzy budynki dwa to sypiące się hale z dziurawymi dachami, które wymagają całkowitej wymiany zadaszenia w celu ich dalszego użytkowania. Pod względem technicznym działka prezentuje absolutną bezużyteczność. Mieszczące się tam obiekty nadają się co najwyżej do generalnego remontu lub po prostu do wyburzenia. Profil naszej działalności nie polega na użytkowaniu stodoły, budynku ze szczątkowym dachem, oraz ruin dawnej stróżówki.

- Lokatorzy – Rozbrat to kwestia domu dla 20 osób, ale Prezydent nie widzi w ogóle tego problemu. W tym samym czasie R. Grobelny wskazując propozycję przejęcia działki w Sypniewie, gdzie jeden z budynków stanowi mieszkania komunalne i socjalne dla zameldowanej tam dziesięcioosobowej rodziny, wydaje na nią wyrok eksmisji. Nie wiadomo, co władze miasta zamierzają zrobić z rodziną zamieszkałą przy ul. Sypniewo. Absolutny absurd to eksmitować ludzi po to, aby przenieść tam Rozbrat, podczas gdy ten wspierał wielokrotnie ludzi dotkniętych problemem eksmisji. Wygląda to na skandaliczną próbę pozbycia się „kłopotliwej” rodziny przy pomocy Rozbratu.

- Lotnisko. Proponowana działka znajduje się vis a vis bramy lotniska w Krzesinach. Trudno zrozumieć dlaczego próbuje się umieścić działalność kulturalną w środowisku, które jest temu nie przyjazne ze względu na hałas generowany przez przelatujące F-16. Ściany domu rodziny, która zamieszkuje tę działkę pękają od hałasu. Jedyną zaletą tego położenia jest to, że moglibyśmy prowadzić permanentny protest przeciwko F-16.

- Urzędnicy – w wydziale gospodarki nieruchomościami miasta Poznania nic o decyzji prezydenta Grobelnego nie wiedzą. Kiedy zjawiliśmy się pod wskazanym przez Prezydenta adresem, celem omówienia sprawy dot. warunków użytkowania tego miejsca, powiedziano nam, że mamy wystosować kolejne pismo w sprawie ustalenia warunków przejęcia proponowanej działki. Nie potrzebujemy kolejnych pism i próśb, potrzebujemy poważnego podejścia do tematu.

- Subsydia – w piśmie prezydent informuje nas o możliwości ich zaczerpnięcia. Otóż uprzejmie za nie jeszcze raz podziękujemy.

Podsumowując, zgodziliśmy się na publiczną debatę z władzami miasta, mając nadzieję na traktowanie nas poważnie. Przedstawioną propozycję odbieramy jako wolny żart.

Pismo od prezydenta:
http://www.rozbrat.org/odpowiedz.pdf

Galeria zdjęć terenu:
http://rozbrat.org/gluszyna

Kanał XML