Publicystyka

Bezkarność, bezradność i obojętność na budowie Stadionu Narodowego

Prawa pracownika | Publicystyka

1 grudnia dwaj pracownicy zginęli w wypadku przy pracy przy budowie Stadionu Narodowego. Z wysokości 18 metrów spadł podnoszony przez żurawia kosz, w którym znajdowało się dwóch robotników.

Państwowa Inspekcja Pracy ustaliła, że kosz nie nadawał się do podczepienia pod żuraw - ostatnie ogniwo łańcucha na którym wisiał, było za wąskie i nie wchodziło na hak żurawia. Robotnicy włocławskiej firmy PPW Safety przyczepili kosz prowizorycznie, wykorzystując łańcuchy, które miały uszkodzone karabińczyki. W ogóle nie powinni do kosza wsiadać, bo nie mieli badań lekarskich dopuszczających ich do pracy na wysokości. Operacji nie nadzorował też tzw. hakowy - robotnik odpowiedzialny za prawidłowe podczepienie ładunku do żurawia. Dźwig w ogóle zresztą nie powinien podnosić kosza, bo żaden z żurawi dostarczonych przez gdańską firmę Żuraw Grohman nie został dopuszczony przez Urząd Dozoru Technicznego do przenoszenia takiego ładunku.

Wszystko to wskazuje na poważne zaniedbania zasad bezpieczeństwa w miejscu pracy. Jednak kto w końcu jest odpowiedzialny za taki stan rzeczy?

Państwowa Inspekcja Pracy, która obecnie zajmuje się problemem bezpieczeństwa i szuka winnych, powinna zastanowić się nad stopniem własnej odpowiedzialności w tej sprawie. Przez cały czas, PIP chwaliła się, że wszystko jest pod jej nadzorem i że na bieżąco monitoruje stan przestrzegania przepisów i zasad bezpieczeństwa i higieny pracy na budowie Stadionu Narodowego.

Według PIP, "Stwierdzono, że zarówno służby bhp, koordynatorzy, jak i służby nadzoru działają bez zarzutu. Wszystkie osoby uczestniczące w procesie budowlanym, od koordynatora budowy po pracowników odbyły odpowiednie szkolenia bhp. Zgodnie z § 2 rozporządzenia Ministra Infrastruktury z dnia 6 lutego 2003 r. w sprawie bezpieczeństwa i higieny pracy podczas wykonywania robót budowlanych generalny wykonawca opracował instrukcję bezpiecznej pracy dla poszczególnych rodzajów maszyn i urządzeń oraz stanowisk pracy w liczbie 42. Wszyscy podwykonawcy dysponują dla własnych, wewnętrznych potrzeb instrukcjami bezpiecznego wykonywania robót dla maszyn i urządzeń oraz stanowisk pracy objętych zakresem wykonywanych prac." (Budowa Stadionu Narodowego pod lupą inspektorów)

O licznych problemach na budowie stadionu słyszeli inspektorzy PIPu. Jesienią odbyły się dzikei strajki. Na budowie Stadionu działa ponad 100 firm podwykonawców. Nie wszyscy płacili pracownikom. Na budowie pracowali niekwalifikowani pracownicy tymczasowi. Wszyscy wiedzą, że w takich sytuacjach często dochodzi do łamania zasad BHP, szczególnie kiedy każda firma stara się pracować jak najszybszy i jak najtaniej. Dzikie strajki spowodowały, że inspektorzy pracy ruszyli znowu na kontrolę budowy. Mimo, że pracownicy głośno mówili o różnych nieprawidłowościach na budowie, pod koniec października PIP ogłosiła, że "nieprawidłowości na budowie Stadionu Narodowego są nieliczne i niezbyt poważne". Jednak miesiąc później, PIP znowu musiała wszystko kontrolować. 3 grudnia, rzeczniczka okręgowej inspekcji pracy w Warszawie Maria Kacprzak-Rawa, ta sama, która twierdziła w październiku, że są "nieliczne i niezbyt poważne" nieprawidłowości na budowie, ogłosiła nową kontrolę legalności zatrudnienia na stadionie. PIP podkreśliła, że budowa Stadionu jest "od samego początku objęta szczególnym nadzorem Inspekcji". Rzeczniczka głównego wykonawcy Stadionu Narodowego, Alpine Bau, powiedziała , że kontrola przeprowadzona przez inspektorów PIP oraz funkcjonariuszy straży granicznej i policji objęła ponad 300 osób. Na budowie pracuje nieco ponad 1000 osób.

Jednak, mimo wszystkich twierdzeń Państwowej Inspekcji Pracy, na budowie używano żurawia w sposób niedozwolony. Jak twierdzi Wiesław Bakalarz, ekspert w Głównym Inspektoracie Pracy, kierujący pracami zespołu badającego okoliczności i przyczyny wypadku podczas konferencji prasowej PIPu: "Do wypadku mogło dojść już wcześniej, albowiem ten sam zestaw urządzeń był używany na budowie od października, czyli na dwa miesiące przed wypadkiem!"

Inspektorzy pracy także twierdzili, że "pracownicy nie mieli badań dopuszczających do pracy na wysokości, a przede wszystkim - co zdaniem inspektorów pracy badających okoliczności zdarzenia było szczególnie naganne - pozostawiono ludzi bez nadzoru". Główny inspektor pracy podkreślił, że miał "żal do nadzoru".

Pozostaje więc pytanie - czy inspekcja pracy to nie część systemu nadzoru? Bo wygląda na to, ze inspekcja, która cały czas chwaliła się swoim nadzorem nad budową i starała się przekonać ludzi nawet w październiku, że wszystko jest w porządku, sama nie wypełniła swoich obowiązków wobec pracowników skoro często pracowali z niedozwolonym sprzętem i bez odpowiednich badań i kwalifikacji.

Wiele wskazuje na to, że wszyscy wiedzą, że system polega na ignorowania wielu zasad bezpieczeństwa, by zarobić więcej, że system podwykonawców służy do tego, by zwolnić generalnego wykonawcę od odpowiedzialności za pracowników na budowie.

Okazuje się, że według polskiego prawa, generalny wykonawca nie jest za nic odpowiedzialny. Na niedawnym posiedzeniu Rada ds. Bezpieczeństwa Pracy w Budownictwie jeden z inspektorów PIP powiedział, że "należałoby się zastanowić nad włączeniem odpowiedzialności inwestora za bezpieczeństwo pracy."

Inspektorzy pracy zawiadomili prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, skierowali do sądów grodzkich 3 wnioski o ukaranie za popełnione wykroczenia. 10 osób ukarali mandatami karnymi na łączną kwotę 15,5 tys. zł za to, że wiedzieli o problemach z koszem i dźwigami, ale nie zareagowali na nie. W stosunku do 4 osób wystąpili z wnioskami o wyciągnięcie konsekwencji służbowych przez pracodawców. Generalny wykonawca nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Firma Żuraw Grohman oraz PPW Safety i majster, który powinien nadzorować przyczepianie koszy dostali mandaty o łącznej sumie ok. 13 tys. złotych.

Takie mandaty są zbyt niskie. Oprócz tego, większość winy została przeniesiona na pracowników, którzy prawdopodobnie sami nie decydowali, że będą pracować w niebezpiecznych warunkach. Pracują z narzędziami, które dają im pracodawcy, ze wszystkimi ograniczeniami, spowodowanymi decyzjami kierownictwa, jednak ich szefowie nie chcą brać odpowiedzialności za swoje decyzje.
Inspektorzy PIP są świadomi, że cały system działa na niekorzyść pracowników, jednak oni nie są tam po to, by rygorystycznie kontrolować warunki pracy.

Jednak przyznają, że problemy są systematyczne: "Kluczem do rozwiązania problemu jest przede wszystkim zmiana ustawy o zamówieniach publicznych. Powoduje ona m.in., że wykonawcy tną koszty pracownicze, materiałowe, a także te związane z ochroną i bezpieczeństwem pracy," powiedział Zbigniew Janowski, wiceprzewodniczący Rady ds. Bezpieczeństwa Pracy w Budownictwie.

Nie ma do końca racji. To nie zły system zamówień publicznych powoduje, że wykonawcy tną koszty pracownicze, tylko chciwość. Ta chciwość będzie istniała wszędzie tam, gdzie pracownicy nie są w stanie przeforsować lepszych warunków pracy, a gdzie prawo pozwala na istnienie taniej i nieubezpieczonej siły pracowniczej.

Na budowie podwykonawcy mogą zatrudnić ludzi za grosze - czyli pensję minimalną - i to nie jest problem związany z zamówieniem publicznym, tylko z istnieniem za niskiego poziomu pensji minimalnej. Rynek pracy? Też nie ma problemu. Jeśli nie ma ludzi chętnych do takiej pracy, można importować pracowników z Indii, czy nawet niewolniczą siłę roboczą z Korei Północnej, bez żadnych obaw.
Inny problem, to fałszowanie dokumentacji. Mimo tego, że wiadomo, że wiele firm fałszuje dokumentację BHP, inspektorzy pracy rzadko ich na tym przyłapują. Jednak doskonale o tym wiedzą. Na niedawnej konferencji prasowej PIP, jeden z przedstawicieli PIP wspomniał "o rozbieżnościach między dokumentacją a stanem faktycznym, stwierdzonych w trakcie kontroli legalności zatrudnienia".
Dwaj robotnicy, którzy zginęli na Stadionie nie mieli odpowiedniego szkolenia i mieli być dopisani do listy przeszkolonych kilkanaście dni po wypadku. Pracownicy zawiadomili o tym prokuraturę.

Więc pozostaje pytanie - jeśli inspektorzy PIPu wiedzą, że często są "rozbieżności" w dokumentacji, dlaczego PIP nie kontroluje tego przed wypadkami? A inne pytanie - jeśli PIP 3 grudnia twierdziła, że od 2 grudnia (czyli dzień po wypadku) będzie prowadzić szczególną kontrolę na Stadionie (przypominamy - ok. 300 osób wzięło udział w kontroli), a wpisy o szkoleniach zostały dopisane do listy przeszkolonych pracowników kilkanaście dni później, wygląda na to, że nikt nie sprawdził i nie zrobił kopii listy przeszkolonych pracowników podczas tej kontroli. Nasuwa się jedynie wniosek, że inspektorzy PIPu są nieskuteczni, a może nawet pomagają osobom odpowiedzialnym za BHP ukryć takie nieprawidłowości.

Wierchuszka związkowa spiskuje z demokratycznym gubernatorem stanu Nowy Jork

Publicystyka

Ukradkowy atak na emerytury robotników sektora publicznego

Na początku grudnia miał miejsce znaczący antyrobotniczy atak, kiedy stanowi ustawodawcy w Albany wprowadzili i przepchnęli w jeden dzień ustawodawstwo, które stworzyło nową emeryturę „piątego poziomu” dla większości nowych robotników stanowych i municypalnych zatrudnionych po 1 stycznia. To patroszenie twardo wywalczonych praw emerytalnych zostało urządzone przez Davida Patersona, demokratycznego gubernatora stanu Nowy Jork, który ogłosił, że w ciągu następnych trzech dziesięcioleci przeszło 35 mld. dol. zostanie obciętych z emerytur robotników sektora publicznego. Te oszczędności dla kapitalistycznego rządu będą pochodzić ze zmuszenia większości nowo zatrudnionych do dłuższej pracy przed przejściem na emeryturę oraz do akceptowania wyższych potrąceń z każdego czeku do wypłaty. Uprawniający do przejścia na emeryturę wiek zostanie podniesiony z 55 do 62 lat, a staż pracy w służbie publicznej z pięciu do dziesięciu lat.

(Austria) "Rosyjska mafia"? "Złodzieje samochodów z Polski"? "Tureckie gangi młodzieżowe"? Czy wszyscy podpadamy pod § 278a

Dyskryminacja | Ekologia/Prawa zwierząt | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm | Represje | Ruch anarchistyczny

"Rosyjska mafia"? "Złodzieje samochodów z Polski"? "Tureckie gangi młodzieżowe"? Czy naprawdę wszyscy podpadamy pod § 278a?

Po długiej i wnikliwej analizie porad prawnych dotyczących § 278a Austriackiego Kodeksu Karnego jako ludzie poddający krytyce system sprawiedliwości jako całość musimy zadać sobie pytanie, czy slogan "Wszyscy jesteśmy § 278a" dobrze odzwierciedla rzeczywistość. W akcie solidarności z aktywistami uwięzionymi w 2008 na trzy miesiące , których proces rozpoczyna się w marcu, możemy odpowiedzieć na to pytanie donośnym "Tak". Już po intensywnych studiach nad werdyktami sądowymi najwyższej instancji z paragrafu § 278a, musimy jednak uzupełnić naszą krytykę tego kontrowersyjnego zapisu o perspektywę antyrasistowską.

Solidarność z doktorantkami i doktorantami z Wrocławia

Edukacja/Prawa dziecka | Publicystyka

Do Doktorantek i Doktorantów Uniwersytetu Wrocławskiego

Przesyłamy Wam wyrazy naszej solidarności. Problemy, które zdecydowaliście się przedstawić rozpoczynając akcję protestacyjną, są także naszymi problemami.

Doktorantami staliśmy się przez złożenie przysięgi, w której obiecywaliśmy bronić jedności stanu akademickiego. Dziś stajemy w jej obronie, gdyż warunki finansowe, na jakich budujemy Naukę w Polsce, wykluczają nas z tej społeczności.

Idea "Fair Trade" nie do końca fair

Świat | Gospodarka | Publicystyka

Koncepcja "sprawiedliwego handlu" (ang. Fair Trade) jest fałszywa - wynika z najnowszego raportu Instytutu Globalizacji pt. "Unfair Fair Trade". Niska jakość produktów, sztywne ceny, źle zarządzane spółdzielnie, zyski niemal wyłącznie dla pośredników z bogatych krajów i niezmienna zła sytuacja biednych zaangażowanych w projekty "Fair Trade" - taki jest rzeczywisty obraz przedsięwzięć firmowanych pod wspólnym mianownikiem tzw. "sprawiedliwego handlu".

„Plan mający pogodzić ducha przedsiębiorczości z troską o najbiedniejszych zawodzi na obu frontach” – ujawnia Jacek Spendel z Instytutu Globalizacji, autor raportu. „Brak realnych korzyści dla najbiedniejszych pokazuje rozdźwięk między rzeczywistością a propagandą pod szczytnym hasłem sprawiedliwego handlu” – dodaje.

Okazuje się, że etykieta „Fair Trade” jest tylko kolejnym zabiegiem marketingowym. Według danych brytyjskiego Instytutu im. Adama Smitha do producentów trafia jedynie ok. 10 proc. premii ze sprzedaży produktów. Aż 90 proc. zgarniają pośrednicy z bogatych krajów. Zupełnie innych proporcji oczekują kupujący, którzy liczą, że lwia część płaconej ceny trafia do biednych rolników czy przedsiębiorców z krajów ubogich.

Wrażliwi konsumenci, którzy wybierają produkty z etykietą „Fair Trade” są więc wprowadzani w błąd. W rzeczywistości ów system bazujący na ustalaniu sztywnych cen na produkty, ograniczaniu konkurencji i innowacji oraz powodujący monopolizację łańcuchów dostaw, po prostu nie działa.

Instytut zauważa, że system jest mało elastyczny w przypadku wahań koniunktury na rynkach (nie pozwala bowiem reagować zmianami cen). Nie sprzyja też szukaniu innowacji, bowiem nagradza za swoisty „niedorozwój gospodarczy” np. prymitywne metody produkcji. Trudno też mówić o „sprawiedliwym podziale zysków”, skoro najwięcej na produktach zyskują, nie ci którym chcą pomagać konsumenci, lecz pośredniczące firmy handlowe z Europy czy USA, posługujące się mitem „sprawiedliwego handlu”.

„Z danych międzynarodowej organizacji humanitarnej Oxfam wynika, że w Gwatemali, kraju o dużej ilości spółdzielni typu Fair Trade, przy załadunku dużego kontenera z kawą może pracować nawet 500 osób, natomiast w Brazylii tę samą czynność wykonuje 5 osób przy pomocy tzw. mechanicznego żniwiarza” – ujawnia Jacek Spendel.

Szczytne założenia projektu „sprawiedliwego handlu”, związane z poprawą losu biedoty, przegrywają z rzeczywistością. Niska jakość produktów, niegospodarność i niesprawiedliwy podział zysków powodują, że konsumenci wspierających inicjatywy „Fair Trade” zamiast satysfakcji mogą czuć złość i rozczarowanie - podsumowuje Instytut Globalizacji.

www.globalizacja.org

Pracodawca proponuje umowę śmieciową - co robić?

Prawa pracownika | Publicystyka

Poniższy tekst jest efektem kolektywnej pracy w ramach Grupy Samokształceniowej z Prawa Pracy. Spotkanie Grupy na temat „Umowa śmieciowa, a umowa o pracę” odbyło się w niedzielę 10 stycznia we Wrocławiu na CRK przy ul. Jagiellończyka. Jego efektem jest niniejszy „poradnik”. Związek Syndykalistów Polski zaprasza na Grupy Samokształceniowe wszystkich, tak profesjonalistów i działaczy z doświadczeniem jak i laików podejmujących pierwszą pracę. Najbliższa już 7 lutego o 18:00. Szczegóły tutaj

Wiele osób, zwłaszcza studiujących choć nie tylko, znajduje się w sytuacji, w której pracodawca oferuje im umowę zlecenie lub o dzieło (czyli tak zwaną umowę cywilnoprawną, lub śmieciową) ZAMIAST umowy o pracę i niekiedy przekonuje, że jest to dla zatrudnionego czy zatrudnionej lepsze. Pozorna korzyść dla nas wiąże się to z faktem, że jeśli masz mniej niż 26 lat i uczysz się możesz być ubezpieczona(y) przez rodziców (takiej możliwości nie ma w wypadku umów o pracę).W takiej sytuacji Twój pracodawca nie ma obowiązku płacić za Ciebie składki zdrowotnej oraz emerytalnej. Pracodawcy proponują więc nam tę samą stawkę brutto, która jednak jest wyższa "na rękę" (bo nie odprowadzają składek) i przedstawiają to jako naszą korzyść.

Pierwsze ale brzmi: upewnij się, że Twoi rodzice lub opiekunowie mogą Cię ubezpieczyć. Do tego sami muszą być ubezpieczeni. Osoby, które nie są formalnie zatrudnione ani nie posiadają statusu bezrobotnego nie podlegają ubezpieczeniu zdrowotnemu i to samo tyczy się ich dzieci. Musisz wtedy zadbać o to by ubezpieczyła Cię szkoła czy uczelnia, która zażąda prawdopodobnie abyś zrzekł się w niej ubezpieczenia z dniem podjęcia pracy na umowę zlecenie, co przeniesie obowiązek ubezpieczenia na pracodawcę. Jeśli nie zadbasz o ubezpieczenie możesz spotkać się z odmową bezpłatnej pomocy lekarskiej, lub możesz zostać obciążona(y) jej kosztami po fakcie. Jeśli masz 26 lat nie mogą ubezpieczać Cię opiekunowie, jedynie pracodawca, mąż lub żona bądź uczelnia na wspomnianych wyżej zasadach.

Ale pracodawcy proponują umowę zlecenie także osobom, które nie uczą się lub są starsze niż 26 lat. Wynika to z tego, że z tym typem umowy wiążą się pewne dla nich korzyści, które jak to zwykle bywa są stratą pracownic i pracowników. Zanim je omówimy warto jeszcze zwrócić uwagę na różnicę pomiędzy umową zleceniem, a umową o dzieło. Od tej pierwszej dla osób nieubezpieczonych w inny sposób odprowadza się składkę emerytalną i zdrowotną. W wypadku umowy o dzieło tak nie jest (są od tej reguły mało znaczące wyjątki), a więc jeśli nie mamy innej pracy lub nie studiujemy pracując na umowę o dzieło również musimy liczyć się z brakiem bezpłatnej opieki medycznej. Pamiętaj, że Twój mąż lub Twoja żona jeśli nie pracuje może zostać przez Ciebie ubezpiecznony(a) tylko jeśli jesteś zatrudniony na umowę o pracę. To samo tyczy się Twoich dzieci.

Jeśli jednak posiadasz ubezpieczenie z innego źródła i pracodawca przekonuje Cię, że dzięki ominięciu składki zdrowotnej i społecznej zyskasz pieniądze warto abyś policzył(a) czy nie jest to korzyść iluzoryczna.

- Po pierwsze osoby zatrudnione na umowę zlecenie nie otrzymują wyższej stawki wynagrodzenia za nadgodziny . Według Kodeksu Pracy pracując ponad 40 godzin w tygodniu (tu zastrzeżenie: okres rozliczania czasu pracy ustala pracodawca, nie może on jednak przekraczać 4 miesięcy, tylko dla niektórych branż lub firm, które korzystają z tzw. pakietu antykryzysowego może wynosić do 1 roku) powinniśmy otrzymywać za każdą nadliczbową godzinę 150% normalnego wynagrodzenia, a jeśli przypada ona w niedzielę, święta lub w nocy 200% wynagrodzenia). Regulacje Kodeksu Pracy nie obejmują jednak pracowników i pracownic na umowę o dzieło lub zlecenie (to ważne, żadne regulacje KP, umowa o dzieło lub zlecenie jest umową tzw. cywilnoprawną, czyli reguluje ją Kodeks Cywilny, przepisy Kodeksu Pracy nie odnoszą się do tych umów). Jeśli zatem wiesz, że będziesz pracował(a) więcej niż 40 godzin w tygodniu może się okazać, że umowa o pracę zagwarantuje Ci wyższe zarobki niż cywilnoprawna.

- Po drugie osoby zatrudnione na umowy o dzieło i zlecenie nie mają prawa do płatnego urlopu. Każda osoba pracująca na umowę o pracę, nawet jeśli to jest jej pierwsza praca może wykorzystać (już po pierwszym miesiącu!) urlop wypoczynkowy za który przysługuje wynagrodzenie takie jak za czas pracy. Jeśli nie wykorzystamy urlopu za dany rok kalendarzowy (nawet jeśli pracowaliśmy w nim tylko miesiąc) przysługuje nam za ten urlop ekwiwalent pieniężny, czyli dodatkowe wynagrodzenie. W pierwszym roku pracy przysługuje nam 20 dni urlopu, który nabywamy w wymiarze 1,66 dnia za miesiąc pracy.

- Po trzecie pracującym na umowy cywilnoprawne nie przysługuje wynagrodzenie za okres choroby bądź niezdolności do pracy po wypadku itp. Dla takiej osoby choroba jest stratą pieniędzy. Pracownikowi i pracownicy zatrudnionym na umowę o pracę przysługuje wynagrodzenie za czas zwolnienia lekarskiego.
Powyższe może sprawić, że chcąc zarobić więcej na umowę zlecenie możemy w rzeczywistości zarobić mniej niż byśmy zarobili na umowę o pracę, co oczywiście cieszy naszego pracodawcę. Wyższe stawki za nadgodziny, czy urlopy to dla pracodawców koszty, dlatego tak lubią oni umowy zlecenie i o dzieło.

Ale to jeszcze nie wszystko jeśli idzie o straty mogące wyniknąć z podpisania umowy cywilnoprawnej. Umowy nieoskładkowane, co oczywiste, nie powiększają naszej emerytury. Co więcej jeśli pracujemy na umowę o pracę pracodawca MA OBOWIĄZEK wydać nam świadectwo pracy, którego nie wystawia nam w wypadku cywilnoprawnej formy zatrudnienia (umowy śmieciowej). Świadectwo zwiększa naszą szansę znalezienia kolejnej pracy (warto pamiętać, że na świadectwie pracy pracodawca nie ma prawa umieszczać swoich opinii o pracowniku). Co więcej warto się dowiedzieć czy w zakładzie w którym pracujemy nie obowiązuje wywalczony przez związek zawodowy układ zbiorowy. Układ taki gwarantuje wszystkim pracownikom i pracownicom pewne warunki zatrudnienia ponad ustawowe minima, ale obejmuje tylko osoby mające umowę o pracę. Wreszcie jeśli natrafimy na nieuczciwego pracodawcę i będziemy chcieli swoich racji dochodzić w sądzie musimy pamiętać, że postępowania przed sądem pracy (który rozstrzyga spory dotyczące umów o pracę) są tańsze, szybsze i dla nas łatwiejsze niż postępowanie cywilne, które wiąże się z zatargami o umowy śmieciowe.

Po ostatnie stabilność zatrudnienia. Umowa zlecenie i o dzieło, jeśli nie ma ograniczających zapisów, może być wypowiedziana ze skutkiem natychmiastowym przez każdą ze stron. Oznacza to, że możemy zostać wyrzuceni „na bruk” bez specjalnego powodu.

Same wady?

Umowa zlecenie czy umowa o dzieło ma także pewne plusy. Elastyczność dla pracodawcy oznacza też elastyczność dla nas. O ile porzucenie pracy, bądź inne uchybienia kończą się w wypadku zatrudnienia na umowę o pracę zwolnieniem dyscyplinarnym, która to informacja jest zamieszczana na świadectwie pracy, niewykonanie zlecenie bądź dzieła rzadko obłożone jest większymi konsekwencjami (jeśli nie ma na ten temat zapisów w umowie pracodawca musi udowodnić przed sądem cywilnym, że poniósł szkodę na skutek niewykonania przez nas pracy by coś nam zrobić). Patrząc z punktu widzenia praktyki oznacza to, że pracując na umowę o pracę możemy być zmuszeni pozostać dłuższy czas z pracodawcą, którego nie chcemy widzieć na oczy, gdyż obowiązywać nas będzie trzymiesięczny okres wypowiedzenia, którego zwykle nie ma w wypadku umowy śmieciowej. Co więcej warto pamiętać, że umowy o pracę na czas określony (nie licząc kilku określonych w Kodeksie Pracy wyjątków jak umowa na zastępstwo za innego pracownika) w ogóle nie można wypowiedzieć. Co znaczy, że jeśli podpiszemy umowę o pracę na 4 miesiące musimy je przepracować albo liczyć się z możliwością zwolnienia dyscyplinarnego. Takich ograniczeń w umowach śmieciowych nie ma.
Wreszcie praca na umowę zlecenie lub umowę o dzieło jest przydatna dla osób, które z powodów biurokratycznych nie mogą pracować na etacie. Wiele świadczeń odbieranych jest na skutek podjęcia pracy, co nie dotyczy zwykle umów cywilnoprawnych. Niemniej jednak tutaj trzeba zawsze sprawdzić szczegółowe przepisy czy regulaminy dotyczące danych świadczeń.

Czy to jest legalne?

Kodeks pracy jasno mówi, że jeśli pracujemy pod nadzorem pracodawcy, w określonym przez niego miejscu i czasie to MUSIMY mieć umowę o pracę. Oznacza to, że powszechna praktyka zatrudniania studentek i studentów na umowę zlecenie na stanowiskach, na których inni mają umowę o pracę jest nielegalna i podlega karze. Co więcej jeśli zgłosimy się do sądu pracy z pozwem, że nielegalnie zatrudniono nas na zlecenie ten zapewne każe wypłacić nam dodatkowe stawki za nadgodziny, ekwiwalent niewykorzystanego urlopu i ewentualne chorobowe oraz odprowadzić wszystkie składki ZA CAŁY OKRES NASZEJ PRACY również ten sprzed złożenia pozwu. Możemy więc wówczas odzyskać spore pieniądze. Dodatkowo sąd może zasądzić pracodawcy karę.
Jeśli pracodawca wyznacza wam miejsce pracy, kontroluje waszą obecność i sposób przeprowadzenia czynności powinniście mieć umowę o pracę. Jest to dla was zazwyczaj korzystniejsze, a gwarantuje Wam to prawo. Spróbujmy to wykorzystać.

Pozwy najlepiej jednocześnie składane przez wielu pracowników i pracownic firm są stosunkowo skuteczną bronią w walce z pracodawcami. Koszty sądowe w sądzie pracy są niewielkie, w takich przypadkach zazwyczaj wystarczą dwie rozprawy (choć pracodawca zawsze może odwołać się od wyroku, co przeciąga sprawę). Może to być skuteczniejsze niż inspekcje z PIP, które mogą poprzedzić rozprawę (zbiorą Wam materiał dowodowy) ale kary wymierzane przez PIP nie są zwykle zbyt wysokie, a ich postępowanie opieszałe, co razem sprawia, że słabo wpływają na złych pracodawców.

Jeśli natomiast boicie się przegranej w sądzie pracy, lub nie możecie czekać na rozstrzygnięcie sprawy, a najlepiej oprócz pozwu chcecie wywrzeć skuteczniejszy nacisk na pracodawcę pamiętajcie o klasycznych technikach strajku. Akcja informacyjna wymierzona w klientów bądź kontrahentów prowadząca do bojkotu, odmowa pracy, okupacja to klasyczne metody dialogu z pracodawcami. Różnie działają w zależności od branży i konkretnego zakładu jednak zawsze warto je rozważyć. Warto mieć wsparcie osób spoza zakładu, które mogą przyjąć na siebie ciężar informowania o proteście bez ryzyka zwolnienia.

Wrocławska gastronomia – chińskie standardy w centrum Europy

Prawa pracownika | Publicystyka

Chciałbym posłużyć się tu kilkoma przykładami nie po to jednak by je szczególnie piętnować, ale by przedstawić je jako reprezentacje całości branży. Weźmy przykład pierwszy z brzegu czyli rynek naszego miasta. Położona jest tu knajpa Literatka. Lokal niedawno przeniesiony i od przenosin bardzo modny. Chodzą tu zwłaszcza osoby mające się za artystów czy inteligentów, niektóre lewicują. Knajpę prowadzi na spółkę dwóch znanych wrocławskich gastronomów Janusz Domin i Arkadiusz Pańka. Domin prowadzi również położony na placu Solnym John Bull Pub, a swego czasu miał także usytuowany w Rynku Highlander (obecnie inny właściciel, warunki pracy nieco poprawione). Doświadczenie pozwoliło im sformułować ciekawy model stosunków z pracownicami i pracownikami. Zatrudnione w knajpach osoby (dawniej zdarzali się mężczyźni, obecnie o ile się nie mylę same kobiety) pracują na czarno (swego czasu umowa o pracę w JB Pub była podpisana z żoną Domina, która tam w ogóle nie bywała, co miało uspokoić obawy ewentualnych kontrolerów – dlaczego tak mało osób pracuje w takim miejscu) lub na fikcyjną umowę zlecenie na zaniżoną kwotę. Otrzymują tak zwane dniówki w gotówce. Dniówka jest ustalona na stałym poziomie, niezależnym od czasu pracy, a pracuje się do zamknięcia, którego pora zależy tylko od widzimisię pracodawcy. Zdarza się, że pracownice po 14 czy 15 godzinach pracy i po wyjściu ostatniego klienta czekają jeszcze godzinę lub dwie na telefon bądź przyjście pracodawcy, który pozwoli im opuścić lokal. Zdarza się też, że czekają w pustej knajpie aż pracodawca skończy się bawić ze swoimi znajomymi. Ich czas pracy wynosi zatem niekiedy i 17 godzin przy niezmienionej stawce dziennej, co sprawia, że zarabiają nieraz ledwo ponad 4zł za godzinę. Nie muszę chyba wspominać, że pracując na czarno czy na umowę śmieciową nie mają żadnych świadczeń społecznych, możliwości wzięcia urlopu itp., a czas pracy jest nieewidencjonowany. Oczywiście we własnej opinii pracownic takie warunki pracy rekompensowała możliwość otrzymania dość wysokich napiwków – wszak John Bull i Literaka to drogie miejsca. Tak oto wszelkie koszty pracy udało się przerzucić Dominowi i Pańce na klientów.

Inny przykład stanowią biznesy Kamili Chorosteckiej, która z kolei wytrenowała się w naliczaniu pracownikom i pracownicom kar finansowych. Przypominam na wstępie, że zgodnie z Kodeksem Pracy kary pieniężne mogą być stosowane jedynie w wypadkach nieprzestrzegania przepisów BHP i Ppoż., opuszczenia pracy bez usprawiedliwienia, stawienia się w pracy w stanie nietrzeźwości, bądź picia alkoholu w jej trakcie. Jednorazowa kara nie może być wyższa niż wynagrodzenie danego pracownika lub pracownicy za 8 godzin, a łączna suma kar nie może przekroczyć 10% miesięcznej pensji. Tymczasem w pubie prowadzonym przez Chorostecką (która prowadzi również gyros i sklep całodobowy, warunki podobne) „cennik” obowiązuje następujący:
-za brak koszulki firmowej w barze - 100 zł (nie ważne, że jest zimno, a koszulka ma krótki rękaw, nic na nią założyć nie można)
-za opuszczenie lokalu podczas godzin pracy - 100 zł
-za przyniesienie swojego napoju lub produktu, który znajduję się na barowych pólkach - 50 zł
-za zapalenie papierosa (knajpa dla palących!)- 500 zł
-za 'spoufalanie się z klientem' - np. podanie ręki, przyjęcie
czegokolwiek - 50 zł
Szefowa przegląda monitoring i na jego podstawie potrafi odebrać komuś większość wynagrodzenia tak że ludzie zostają bez środków do życia. Dodatkowo w punktach obowiązuje nieokreślonej długości nieodpłatny okres próbny, po którym podpisuje się umowę zlecenie na fikcyjną kwotę. Swoją drogą to, że monitoring w gastronomii służy kontroli zachowania obsługi a nie klientów jest zdaje się normą.

Ale nie tylko puby wypadają kiepsko w tym przeglądzie. Tania jadłodajnia Karmazyn na Hali Targowej fałszuje ewidencję czasu pracy (pracownicy i pracownice w ogóle nie mają do niej dostępu) i nie płaci za nadgodziny, co biorąc pod uwagę, że pracuje się tam i po 240 godzin miesięcznie jest dużą stratą finansową. Dodatkowo jej właściciele żywią przekonanie, że jeśli ktoś nie upomni się o swoje prawa, prawa te nie istnieją. Zdarza im się także okłamywać zatrudnione tam osoby co do zakresu prawa pracy i cynicznie wykorzystywać ich niewiedzę. Jak się ostatnio dowiedzieliśmy również Greenway na Kuźniczej kreatywnie podchodzi do zatrudnianych osób. Korzysta po prostu z darmowej siły roboczej naiwnych ludzi i nie płaci za nieokreślonej długości okresy próbne.

Oczywiście jest trochę knajp, których właściciele boją się urzędów, więc „wszystko jest w porządku”. Tylko jak wygląda to „wszystko w porządku” we wrocławskiej gastronomii? To zatrudnianie młodych, uczących się osób na umowę zlecenie i dzięki temu oszczędzanie na ich składkach. Problem polega na tym, że nikt nigdy nie pyta tych osób czy ich rodzice mają ubezpieczenie. Jeśli nie, one również nie są nim objęte. Natomiast w żadnym wypadku nie mają prawa do wynagrodzenia za czas choroby czy płatnego urlopu. Nie przysługują im też dodatkowe stawki za nadgodziny. Takie „wszystko w porządku” miało miejsce wedle mojej wiedzy choćby w „fair-trade’owym” sklepie Falanster w dniu niedawnej mediacji.

Jak z tym walczyć?

Biorąc pod uwagę to jak łatwo gastronomowie radzą sobie z Sanepidem czy Urzędem Skarbowym (dla funkcjonariuszy tego ostatniego w John Bull Pub kilka lat temu odbył się zamknięty Sylwester), a nawet poważniejszymi urzędami (powiązania niektórych przedstawicieli tego biznesu z władzą są wręcz oszałamiające, ale nie powinno to dziwić, w niektórych z tych knajp naprawdę bawi się elita) nie należy spodziewać się, że Państwowa Inspekcja Pracy rozbije ten układ. Oczywiście próbować można, ale potrzebne są skuteczniejsze metody walki.
Atakowanie międzynarodowych sieci jak McDonald’s czy Starbucks jest proste w porównaniu z walką z pojedynczym gastronomem. Przeprowadzony w wielu krajach bojkot połączony z pikietami skutecznie uderza w markę, skutkiem czego nawet jeśli uważamy, że praca w sieciowych fast foodach nie jest przyjemna na pewno wyróżniają się one pozytywnie na wrocławskim rynku pracy. Dla człowieka, który żyje z przypadkowych przechodniów, czy turystów kompletnie nierozróżniających jego logo marka nie ma dużego znaczenia. Owszem trzon finansowy każdej takiej knajpy zapewniają stali bywalcy, ale oni mogą być na akcję bojkotu bardzo odporni. W wielu miejscach zresztą stali klienci dobrze znają warunki pracy ale nadal przychodzą… z sympatii do pracownic i pracowników! Rutynowymi strategiami oporu są więc drobne kradzieże, które są wprawdzie dotkliwe dla pracodawcy, a pracownicom i pracownikom polepszają ciężki byt, ale są one zdaje się już wkalkulowane w ten układ. Ustalając niskie stawki pracodawca zdaje się liczyć z tym, że jeszcze drugie tyle zatrudnieni ukradną. Co nie przeczy wcale rozbudowanemu aparatowi kontroli i systemowi kar a także (nielegalnej) „odpowiedzialności finansowej” za towar. Dodatkowo powszechność nielegalnego (lub półlegalnego – jak umowa zlecenie) zatrudnienia ułatwia dyscyplinowanie niepokornych przez zwolnienia z dnia na dzień, a 120 tysięcy wrocławskich studentek i studentów zapewnia tanią i uległą rezerwę siły roboczej.

Jednocześnie wbrew pozorom takie małe miejsca pracy obdarzają pracowników dość dużą siłą przetargową. Większość lokali gastronomicznych może być całkowicie sparaliżowana przez strajk dwóch czy trzech osób. Natomiast solidarny strajk całej załogi jest łatwy jeśli liczy ona poniżej 10 osób. Problemem jest łatwość sprowadzenia łamistrajków (choć nie jest ona taka jak może się wydawać, znalezienie zastępstwa na bar jest może łatwiejsze niż do obsługi kontroli lotów, ale nie jest to zadanie na kwadrans, zwłaszcza jeśli solidarne są wszystkie osoby z książki telefonicznej menadżera czy menadżerki) oraz zwolnienia postrajkowe, z którymi nie można walczyć nie posiadając formalnego stosunku pracy. Pracodawcy mogą chcieć po prostu wymienić systematycznie zrewoltowaną siłę roboczą na uległą, czemu niestety zapobiec w warunkach elastycznego zatrudnienia się nie da. Odpowiedzią na takie zwolnienia może być w tej sytuacji tylko ponowny strajk reszty załogi, który jednak na niewiele się zda przy tak dużym rezerwuarze siły roboczej jakim cieszy się gastronomia. Sposobem by temu zapobiec może być tylko systematyczne podnoszenie świadomości i bojowości pracownic i pracowników skłonnych pracować w gastronomii. To zaś da się osiągnąć tylko przez kolejne kampanie wymierzone w nieuczciwych gastronomów połączone z akcjami informacyjnymi.

Podniesienie jakości pracy w małych lokalach gastronomicznych to zadanie wymagające nastawienia na długą walkę, wiele małych strajków i aktów oporu i wiele porażek, które jednak mogą w ostatecznym rozrachunku okazać się zwycięstwami. Naszym celem musi być bowiem nastraszenie właścicieli knajp. Pokazanie im, przez coraz liczniejsze strajki i inne akcje odbierające zysk, że czasy uległej siły roboczej się już skończyły. Potrzebujemy zatem powszechnego informowania się wzajemnie o prawach pracowniczych i wsparcia w postaci nagłośnienia dla pojedynczych aktów oporu oraz solidarności i pomocy wzajemnej pośród pracowników i pracownic gastronomii.

Antyfaszyzm w Polsce

Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm | Ruch anarchistyczny

W Polsce od lat 80 toczy się dyskusja czy anarchizm jest lewicowy.To co oczywistym jest w reszcie anarchistycznego ruchu w Polsce jest zwalczana przez zwolenników sloganu "ani lewica ani prawica".Nie będę się tu zajmował historią anarchizmu i jej lewicowością co można wykazać na podstawie działań anarchistów na świecie i w Polsce.
Zajmę się historią antyfaszyzmu w Polsce i jej lewicowych korzeni.
Nie zajmę się historią antyfaszyzmu w Niemczech,Włoszech,Francji,Grecji i innych państw ponieważ tam lewicowość antyfaszyzmu jest niekwestionowana,dziś tamtejsi antyfaszyści czerpią swoją ideowość właśnie ze świadomości lewicowych korzeni.
W Polsce zwłaszcza tzw. antifa konsekwentnie kwestionuje lewicowośc antyfaszyzmu,skupia się raczej na powierzchownej subkulturowości i swoistym kibolstwie.

Oto więc krótki zarys antyfaszyzmu w Polsce od roku 1922-1939.

Sytuacja w Polsce tego okresu była skomplikowana,władze nacjonalistyczno-chadeckie tłumiły wystąpienia robotnicze.Śmierć prezydenta Narutowicza uaktywniła najbardziej skrajne środowiska endecji.Powstają tajne grupy paramilitarne takie jak Związek Faszystów,Pogotowie Patriotów Polskich,Rycerze Orła Białego.
W takiej atmosferze odradzają się grupy samoobrony Polskiej Partii Socjalistycznej znane jako Milicja , grupy te ściśle współpracują z podobnymi organizacjami socjalistów z organizacji Żydowskich,niemieckich,białoruskich min. żydowskiego Bundu.
Osoby represjonowane za swoją działalność antykapitalistyczną i antysystemową uzyskuja pomoc trzech organizacji socjalistycznej Ligi Obrony Praw Człowieka i Obywatela,komunistycznej Czerwonej Pomocy oraz Anarchistycznego Czarnego Krzyża.
Celem grup samoobrony jest min.ochrona demonstracji np. 1 Maja,wieców,zebrań przed bojówkami nacjonalistów.

W drugiej połowie lat 30 środowiska lewicowe zaczęły działać częściowo na płaszczyźnie jednolitofrontowej.Na arenie międzynarodowej polscy antyfaszyści znaleźli się w szeregach Brygad Miedzynarodowych , Dąbrowszczacy podjęli tam walke z puczem faszystowskim oraz wsparciem hiszpańskich faszystów przez reżim Królestwa Włoch oraz III Rzeszy i Portugali.W jej szeregach znaleźli się członkowie paramilitarnego Wydziału Wojskowego KPP,jak również jednolitofrontowcy z PPS.

Na arenie krajowej sytuacja również się zaostrzała reżim neosanacyjny stworzył organizacje o nazwie Obóz Zjednoczenia Narodowego który zaczął głosić hasła antysemickie.Studenci związani z neosanacją zaczęli organizować demonstracje antysemickie.Jednocześnie zaczęły się prześladowania studentów żydowskich.Ostrzejsze środki podjęły środowiska nacjonalistyczne wywodzące się z endecji min. ONR czy jej mutacje ONR-ABC,RNR-Falanga która to powołała grupe paramilitarną o nazwie Narodowa Organizacja Bojowa "Życie i Śmierć dla Narodu" która odpowiadała za ataki na studentów i wykładowców żydowskich oraz lewicowych,zamachy na synagogo oraz lokale PPS i Bundu,ataki na pochody.NOB za zgodą działaczy OZN szkoliła się w obiektach tajnej policji.Na terenach małych miast i wsi dochodziło do pogromów ludności żydowskiej.

W takiej sytuacji najbardziej radykalni członkowie Czerwonego Harcerstwa,OM TUR,stworzyli kilka grup samoobrony min.Pionier,Czerwona Akcja które połączyły się z podobną grupą stworzoną przez St.Dubois(grupa ta kilka krotnie zmieniała nazwy min.Czerwony Antyfaszysta,Pionier,Wolność).Organizacje te ostatecznie przyjęły nazwe Pogotowie,które następnie kilka razy zmieniały,aby ostatecznie przyjąc dla organizacji nazwę Akcja Socjalistyczna.W jej szeregi trafili członkowie Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej,TUR,OM TUR,CZH OM TUR,Lewicy Akademickiej,Klasowych Związków Zawodowych,Lewicy Związkowej.

Akcja Socjalistyczna rozpoczęła aktywną walke z RNR-Falanga,ONR-ABC,NOB oraz neosanacyjnymi antysemitami.
W 1939 staneli w szeregach Czerwonych Kosynierów oraz Robotniczych Batalionów Obrony Warszawy do walki z faszystami niemieckimi.

Za Waszą i Naszą Wolność!!

Marat z Czerwona Antifa/LA

Kiedy prawo nie jest po stronie pracowników, walczymy nawet poza prawem

Publicystyka

Oświadczenie odczytane 11 stycznia podczas pikiety pod Ambasadą Niemiec w Warszawie.

Prawo pracowników do organizowania się i do prowadzenia skutecznych działań we własnym interesie znalazło się pod ostrzałem. Prawo do strajku oraz prowadzenia działalności związkowej jest coraz bardziej ograniczane w krajach Europy i świata. W Polsce, rząd przygotowuje zamach na pluralizm związkowy, przy wsparciu głównych central związkowych, które chcą pozbawić małe związki prawa do reprezentacji pracowników. Skutkiem nowelizacji Ustawy o Związkach Zawodowych będzie mniejszy wybór dla pracowników i bardziej ograniczone możliwości tworzenia nowych struktur związkowych.

W Niemczech miał ostatnio miejsce inny zamach na prawo do zrzeszania się. Sąd postanowił, że związek zawodowy FAU-Berlin nie ma prawa działać jako związek. Pracownicy berlińskiego Kina Babylon ponad roku temu zrzeszyli się w związku i wstąpili do FAU-Berlin. Jednak pracodawca nie chciał uznać tego związku. W końcu, znalazł inną metodę: poprosił o pomoc „kolesi” z ugodowej centrali związkowej Ver.di. Stworzono w kinie „żółty” związek, który nie został utworzony przez pracowników, nie miał od nich mandatu, a jednak zawarł z pracodawcą umowę zbiorową. Związek ten należy do centrali-giganta, monopolisty związkowego w sferze usług, części wielkiej konfederacji związkowej utworzonej przez związki, które również są praktycznymi monopolistami w swoich branżach. Choć formalnie pracownicy mają prawo tworzyć własne związki zawodowe, okazało się, że sąd może w praktyce zakazać działalności związkowej, nawet bez podawania jasnych przyczyn. Tak się działo w przypadku FAU.

Ten wyrok został odebrany jako próba zniechęcenia pracowników do tworzenia oddolnych związków zawodowych, które mogą stać się atrakcyjną alternatywą dla zbiurokratyzowanych i ugodowych związkowych molochów.

W konsekwencji wyroku, FAU nie ma już prawa negocjować z pracodawcą w Kinie Babylon. Sąd po prostu uznał, że pracownicy nie mają prawa decydować, do którego związku chcą należeć i nie mają prawa występować we własnym imieniu. FAU – jako związek działający oddolnie – umożliwiał pracownikom kontrolę nad przebiegiem negocjacji.

Pomimo zakazu, jest jednak spore pole do działania. Jeśli pracodawcy nie chcą negocjować z pracownikami, tym lepiej - pozostaje akcja bezpośrednia jako nacisk na pracodawcę. Pracownicy mogą doskonale sformułować swoje żądania bez zgody pracodawcy i związkowych biurokratów i tak właśnie postąpią, jeśli będą gwałcone ich prawa. Takie zakazy mogą doprowadzić do radykalizacji pracowników, którzy nie będą chcieli tolerować dalszych represji.

Protestujemy przeciwko wspólnej akcji pracodawców, partii politycznych, żółtych związków i sądów przeciw FAU i przeciw samoorganizacji pracowników. Będziemy walczyć z represjami antyzwiązkowymi i bronić naszych kolegów z FAU. Jeśli instytucje prawa będą starać się zakłócić naszą działalność, będziemy nadal działać, ale poza prawem i przeciw władzom.

Na pohybel rządom i wyzyskiwaczom!

Związek Syndykalistów Polski – Warszawa
Stowarzyszenie „Wolność Równość Solidarność”

BEZ ZŁUDZEŃ! (pesymistyczno-katastroficzny derywat z pewnego - większego - tekstu)

Publicystyka

„Socjalne” i „Wyborcze” – współczesne opium dla ludu – czyni (doraźne) postępy: choć instytucjonalna socjaldemokracja dogorywa, dziś już nawet liberałowie stają się bez mała zwyczajnymi socjaldemokratami! Ale czego się nie robi dla ratowania kapitalizmu...

Jednak bez prawdziwej alternatywy i tak przyjdzie tu kiedyś za to słono zapłacić. Tą alternatywą nie jest oczywiście hipnotyzująca karuzela „liberalne”/„socjalne” - karuzela, która wcześniej czy później doprowadzi do wymiotów: oczeźwiających... albo wręcz całkiem śmiertelnych.

Już widzimy: pośród głuchych wybuchów i ślepych szarpnięć, pośród najbrutalniejszej od lat walki dwóch frakcji/odłamów klasy panującej, drobni burżua intelektu i moralności, a nawet funkcjonariusze oficjalnej polityki dwoją się i troją, aby ocalić to dziedzictwo „Solidarności”. Rzucają się do najbardziej fantastycznych i niedorzecznych zaklęć Jedności kapitalistycznego świata. Lecz egzorcyzmy te w niepojęty dla nich sposób rozbijają się o wewnętrzne mury berlińskie... mury, które robotnicy i drobnomieszczanie z „Solidarności” sami tu niegdyś wznieśli.

Tak, wczorajsze Siły Nadziei „świadomie” abdykowały: bełkocząc konserwatywnym narzeczem walfare state, lewica i proletariusze przeistoczyli się faktycznie w niemalże funkcjonariuszy kapitału... Już pal sześć lewicę/socjaldemokrację, ale czy robotnicy/proletariuszki w ekonomiczno-politycznej karuzeli kapitalizmu będą jeszcze kiedykolwiek w stanie masowo „dostrzec” coś więcej niż tylko Rzeczy i Podział? Czy ockną się jeszcze kiedyś, w czasie gdy ponownie zawrócili do zaledwie bladej potencjalności zmian?

Jedynie niedobitki marksistowskich socjalistów/komunistów mogłyby się z tego śmiać i dalej robić swoje, gdyby nie to, że i w łonie tej „jedności” także odnotowujemy przecież zajadły podział. Gdyby nie to, że różne pieniackie grupki, kółka i sekty, zwalczając się jałowo w mechanicznym uścisku pryncypialnych skrajności – nieopatrznie czynią ustępstwa dla pogrzebania ostatnich szans i możliwości antykapitalistycznego ożywienia.

W tym wszystkim zasadnie staje przed nami stare pytanie... Miarą regresu, w który wpędziła nas „Solidarność” i socjaldemokratyzm, jest to, że dziś pytać się „Co robić?” nie oznacza już wcale rewolucji, ale dopiero – trudną mobilizację mas w jej kierunku: w kierunku zniesienia kapitalistycznej dziczy, niewoli i tandety, kapitalistycznego zdziecinnienia i wariactwa.
Pozwólmy więc sobie teraz na kilka luźnych uwag z tym związanych, rozwińmy nieco te „herezje”...

KONSEKWENCJE

Nie ulegając (co do przeszłości) prostemu fatalizmowi, na usta ciśnie się zrazu jedno: chcieliście? - to macie! Trudno, skoro robotnicy chcieli kapitalizmu, to teraz go mają! Niech dziś nie płaczą, niech się nie dziwią ... Czy im się naprawdę wydawało, że gdy wywalczą (lub dadzą wywalczyć sobą) kapitalizm, to staną się jego beneficjentami? Wolne żarty. Owszem, pomnik przed Stocznią to im może jeszcze wystawią, ale z roboty wywalą, a zakład (z powodu braku zysku podrasowanego brakiem rentowności i popytu) zamkną. Przecież robotnicy – w praktyce społecznej – prawie zawsze będą Tu „niczym” i prawie zawsze będą Tu dostawać tam gdzie nie trzeba! No, ale to miało być przecież „tak, jak na Zachodzie”... Za mało kontekstualnej wyobraźni, za dużo wiary w obrazki konsumpcji. Tam też już ściągają ostatnie maski.

Za naiwność srogo się płaci. Nie ma zmiłuj. Tu nie może być żadnej litości – robotnicy nie wierzyli, że kapitalizm to wyzysk i barbarzyństwo? To teraz (ponoszą, będą ponosić i) muszą ponieść tego pełne konsekwencje! Aż znowu zmądrzeją i stracą wszelkie złudzenia co do burżuazyjnego systemu. Ale czy je stracą? Bo może jednak wspomniana „naiwność” tkwi już jakoś w samej „kondycji” robotniczej? Wrócimy do tego.

Nawet marksistowscy populiści, ci zawsze tak gburowaci twardziele, na wspomnienie „Solidarności”, tego żywiołowego (i „żywiołowego”) ruchu klasy robotniczej, od razu miękną w kolanach, ślinią się i seplenią, sentymentalnie rozrzewniają, słowem – rozpuszczają jak kostka lodu w szklance wódki. Tymczasem nie ma się czym wzruszać i podniecać, „Solidarność” bowiem była zwyczajnie ciemnym, obskuranckim ruchem/związkiem (przede wszystkim) robotników/proletariuszek o „wiejskiej” jeszcze mentalności i, faktycznie, pod wpływem/przewodem swych „doradców” - przebiegłych drobnomieszczan/inteligentów tkwiących na burżuazyjnych pozycjach klasowych (różnych socjaldemokratów, liberałów i katolicko-narodowych faszystów).

Rzeczywiście, „Solidarność” (jej cała zbieranina w różnych okresach) zdradziła i była proletariacką hańbą – już nie tylko w tym prostym sensie, że (co do swego znaczenia, celów i charakteru) łgano tu jak z nut i że bez wątpienia korzystano z materiałowej, wywiadowczej oraz pieniężnej pomocy zagranicy. Już nie tylko w takim sensie, że, jak można się łatwo domyśleć – skoro odnajdujemy tam zaskakująco dużo ludzi współpracujących z tajnymi służbami PRL (i to z najwyższej półki) – (to co dopiero) musiało być tam pełno współpracowników/agentów tajnych służb RFN czy USA... Już nie tylko więc w tych sensach, ale przede wszystkim w tym, że „Solidarność”, jako ruch w przewadze proletariacki, zdradziła, jak to się mówi, historyczną rolę klasy robotniczej i - zamiast bronić socjalizmu (jakikolwiek by wtedy nie był) oraz go rozwijać - cofnęła nas, hen, daleko wstecz: do lat przedwojennych , do czasów kapitalistycznych stosunków.

„Solidaruchy” wszelkiej pasiastej maści częściowo świadomie, a na pewno już w całości obiektywnie, działali na rzecz kapitalizmu i jego światowego żandarma, Stanów Zjednoczonych. Patriotyczni robotnicy i drobnomieszczanie z „Solidarności” uczynili więc (pomogli uczynić) ze swojego kraju – dla zachodniej Europy – nową republikę bananową: zaplecze tanich surowców, rezerwuar taniej/prostej siły roboczej, miejsce taniej produkcji luksusowych towarów dla elity Zachodu oraz prymitywny rynek zbytu. Zrobili ze swojej kochanej ojczyzny kolejny, po Wielkiej Brytanii i Izraelu, polityczno-militarny serwili-stan USA, podległy do tego ich masowej i zupełnie niebywałej „rusyfikacji”.

No i jak to? Proletariusze/proletariuszki są teraz nagle zaskoczeni? Lamentują i jęczą: „wynieśliśmy was, burżujów, do władzy, a wy nas dzisiaj pędzicie do harówy (w coraz gorszych warunkach), gnębicie i pałujecie?!”. A to dobre! Niejeden wtedy przypomni stary wierszyk: trudno, popieraliście, „chcieliście [Solidarności]? – wp[...]jcie teraz kości!”.

Dziś już nawet przeciętny drobnomieszczanin jest zniesmaczony i rozczarowany: narzeka na „ten świat” – byleby tylko go nie nazwać... Nawet mu to jeszcze nie w głowie! Ale drobnomieszczanie też poniosą konsekwencje . I problem tylko w tym, czy ich to wszystkich w końcu obedrze z socjaldemokratyczno-konserwatywnych złudzeń, czy też złudzenia te zostaną w prostej linii jeszcze bardziej wzmocnione? Na razie zanosi się raczej na to drugie!

Ażeby więc w porę dostrzec niebezpieczeństwo, żeby nie obudzić się zbyt późno, musimy powstać z kolan naiwnego rozsądku bieżącego dnia, rozejrzeć się dookoła i spróbować zobaczyć ten złowieszczy, brunatny horyzont... Pokuśmy się o pewien strategiczny szkic-scenariusz, zakreślmy podstawowe granice!

STAN NA DZIŚ: PERSPEKTYWA BEZ ALTERNATYWY

W drugim momencie na usta ciśnie się jakby co innego: skoro w Polsce Ludowej byli tacy szlachetni i bohatersko waleczni, to gdzie robotnicy/proletariuszki są dzisiaj?! Dzisiaj, gdy położenie społeczne, a nawet i rzeczowe („materialne”) jest jeszcze gorsze! Dzisiaj, gdy zbydlęcenie, hipokryzja i obojętność osiągnęły już tak podłe i ohydne rozmiary! Dzisiaj, gdy rzeczywistość co i rusz ciemno-wściekle eksploduje w najbardziej kryminalnych gestach bezsilności, tych „rewolucjach bez nadziei” (Balibar)! Dzisiaj, gdy upokorzenie i desperacja szepcze do ucha tak wielu, iż najlepiej byłoby już się chyba zabić i mieć wreszcie „święty spokój”, gdy szepcze, że może najlepiej byłoby wziąć sobie bezpośredni odwet na jakimś prywaciarzu i spędzić – bezpieczniej i normalniej niż na owej burżuazyjnej „wolności” – resztę życia w więzieniu... Czemu więc dziś robotnicy idą jak te cielęta na rzeź, czemu się na wszystko godzą - na największe łajdactwa i poniżenia?

Najzabawniejsze jest to, że w tych różnych żalach nie ma wcale sprzeczności! Ponieważ robotnicy/proletariuszki już od dłuższego czasu, faktycznie, zarówno wtedy, gdy (częściej) siedzą cicho, jak i wtedy, gdy (rzadziej) głosują czy też strajkują i „buntują się” – (choć w różny sposób) i tak działają najczęściej na rzecz kapitalizmu!

To prawda, we współczesnej praktyce życia codziennego burżuazja robi wiele, aby „niebezpieczne klasy” nie interesowały się stosunkami społecznymi i polityką. Ale to nie wyjaśnia jeszcze problemu, skoro nawet po przemożeniu wczytanego wstrętu, robotnicy/proletariuszki strajkują, wiecują i głosują dziś prawie zawsze w interesie tego systemu... Oto co znaczy klasowa abdykacja, rejterada do raptem historycznej potencjalności!

Rzecz jasna, prócz tego, iż „wyborcze” (a także „wiecowe” czy „strajkowe”) w kapitalizmie ma swoje poza-wyborcze - zabezpieczające trwanie systemu - warunki medialno-propagandowe, finansowe oraz prawno-polityczne, to samo jest jednym z wewnętrznych (bardzo skutecznym, choć niekoniecznym) rozróżnień kapitalizmu - rozróżnień, które działając na rzecz mechanicznego złudzenia bezpośredniości, o tyle łatwiej przeradza się jakże często (wraz z innymi warunkami) również i w absencję. „Wyborcze” w kapitalizmie jest więc nie tylko tak zorganizowane, aby zabezpieczać system, ale samo jest bardzo dobrym alibi dla trwania kapitalistycznego marazmu... szczególnie wtedy, gdy jest sprzęgnięte z „socjalnym”. I teraz, jeżeli „socjalne” („państwowo-socjalne”) oraz „wyborcze” wzajemnie się wspierają w obronie kapitalizmu, to dla nas to pierwsze bardziej zwraca na siebie swą uwagę.
Otóż, choć wcześniej, na wezwania różnych socjal-moralistów w rodzaju: „jesteście bogaci, powinniście się podzielić!” burżuje zawsze odpowiadali: „bynajmniej, my nie odczuwamy takiej potrzeby... I właściwie dlaczego [powinniśmy]?”, to jednak teraz się połapali i gdy robi się gorąco, mądra burżuazja oczywiście na to przystaje. Nie są to wcale żadne cuda zgody Człowieka/Polaka z samym sobą, zgody społecznej czy narodowej: w końcu to nie burżuazja płaci, a przy życiu zostaje! Dzieli się tylko trochę efektami swego przywłaszczania. Doprawdy, niewielki to koszt za ocalenie strategicznej pozycji uprzywilejowania.

No i zaczyna się! Socjaldemokratyczne życie ponad stan: ostra jazda na ruchomych piaskach doraźnych interwencji, budżetowych dotacji, zasiłków, transferów, ubezpieczeń, spekulacji i kredytów – całe to obrotne szachrajstwo, bieżączka i zawsze prowizoryczna łatanina. Plus eksploatacja satelit i kolonii... Ale układ nie zostaje przecież wcale naruszony, bowiem wyzysk, konkurencja, bezrobocie itd. nie są Tu oczywiście jakąś zamierzchłą/odległą „przygodą”, lecz mają charakter nader strukturalny: stale są obecne w gotowości do poszerzania. Tym bardziej, że wymusza to jeszcze dodatkowo konkurencja na poziomie światowym.

A więc, tak czy siak, czystość systemu przebija się stopniowo poprzez złudzenia gnuśnej sielanki socjalnych mediacji... Przychodzi Wielkie Zapomnienie. Na wierzch znowu wyłazi Towar i (wy)Zysk. Nowe pokolenia ponownie ulegają liberalnej demagogii, temu co „po prostu” szybsze, tańsze i prywatne. Antymonopolowe i antydumpingowe zaklęcia masowo są obchodzone i jedno po drugim uchylane. W oczywisty Tu sposób przychodzi w końcu produkcyjno-finansowa dekoniunktura, do tego jakiś poślizg w odziedziczonych transferach plus reakcyjne tąpnięcia z/na prowincji. Warunki życia gwałtownie się pogarszają, życie staje się nieznośne... I nagle płytko uśpiona straż systemu: przecież wczoraj, „za konserwatystów i socjaldemokratów” było lepiej, ten wyzysk (jeżeli w ogóle „dostrzeże”/zrozumie się tu wyzysk!) nie był aż taki straszny! I w tym momencie socjalny odwód kapitalizmu zostaje uruchomiony... Proletariusze oraz drobnomieszczanie – ale nie jako klasy, tylko jako po prostu „Lud”, „Ludzie” i „Wyborcy” - znowu głosują albo wychodzą na ulicę... Podpalanych jest kilka śmietników czy aut, liberałowie przegrywają w wyborach, burżua oddają zabawki, „socjalne”/„państwowe”/„publiczne”/„budżetowe” dźwigane są z rynsztoka do jako-takiego wyglądu i adekwatności. Tamci cichną, kapitalizm znów zostaje ocalony. Socjaldemokratyczny sukurs! Lud jeszcze raz zwyciężył! Dziel i Rządź Burżuazjo! Dawaj i Odbieraj! Istna farsa ... I tylko nikt się nie pyta: dlaczego socjaldemokratyzm zawsze okazuje się trudnym do utrzymania blagierstwem, dlaczego zawsze kończy się załamaniem i małym, brudnym kataklizmem?

Stara, nudna historia... „Liberalne”/„Socjalne”/„Liberalne”/„Socjalne”... – i tak się toczy ta karuzela. Do czasu! Przepychając, rolując nieustannie wszelkie deficyty i mniejsze kryzysy, zamiatając je pod dywan, socjal-liberałowie, socjal-konserwatyści i socjaldemokraci (czy jak ich tam jeszcze zwał) sami kręcą na siebie bat - przygotowują kryzys już tak wielki, skumulowany i zaskakujący, że nie będą w stanie sobie z nim poradzić. Socjal-burżuazyjni macherzy od polityki społeczno-ekonomicznej nie będą potrafili (a może nawet nie będą już chcieli) odpowiednio szybko, brutalnie i prawidłowo zareagować, aby poskładać ten cały burdel do kupy. Tymczasem spirala będzie się nakręcać, lawina - spadać coraz szybciej... Wszystko zacznie się rozłazić w wielkim przerażeniu i panice. Zabawki znowu zostaną odebrane, a liberałowie i socjaldemokraci nie będą umieli ich już oddać swym rozwścieczonym i niczego nie rozumiejącym dzieciom.

I teraz, gdy socjal-kapitaliści postawią stare społeczeństwo nad przepaścią, to myślicie, że – bez (świadomości i organizacji) istotnej alternatywy - co się wtedy stanie?... Nie ma tu wielkiej zagadki. Otóż wtedy masy , oślepiane błyskotkami walfare state, mamione beznadziejną walką ze skutkami, przez pokolenia przyzwyczajane każdymi środkami do socjal/demokratycznych narkotyków, wręcz lunatycznie przekonane, że tylko ta trucizna jest prawomocnym lekiem na całe zło i widząc nagle konieczną „zdradę”/„złą wolę” liberałów oraz socjaldemokratów – wtedy masy zaczną walczyć o jeszcze silniejszą, jeszcze bardziej bezpośrednią, jeszcze bardziej doraźną i solidarystyczną zaporę przed „niespodziewanym” obłędem i chaosem. Stare siły postawią do kąta (albo pod mur), a do władzy w trybie alarmowym przywołają owego „złego brata” socjaldemokracji: narodowy socjalizm, faszyzm.

W ten właśnie sposób zostaną zawezwane najbardziej konserwatywne, najbardziej mroczne i (politycznie) ostateczne siły kapitalizmu. Masy postawią ostatni szaniec w obronie drogi kontynuacji tego systemu - systemu, który wówczas będzie już dla nich po prostu Cywilizacją i Kulturą, jedynym Światem jaki w ogóle może istnieć... A jeszcze potem... to już będzie tylko Wojna i Ludobójstwo, (przy obecnych mocach śmierci i zniszczenia) po prostu Apokalipsa życia na Ziemi...

Oto banalnie oczywiste, czarne proroctwo naszych czasów! Najpierw długa męczarnia w otępiającej monotonii obrotowych wahnięć (koniunktura/dekoniunktura, „socjalne”/„liberalne”...), a potem – nagła katastrofa i zagłada.

Masy pozbawione jakościowej alternatywy, kurczowo, wręcz maniakalnie uczepione starych schematów, sposobów i rzeczy – prędzej doprowadzą do końca świata niż do końca kapitalizmu... Tak, kapitalizm w końcu upadnie, ale jeśli będzie to tylko i wyłącznie upadek „naturalny”, to – jakkolwiek by to było jeszcze odległe i dziś brzmiało zupełnie niewiarygodnie czy nawet śmiesznie – to tym razem może być to naprawdę krańcowy kataklizm na planecie „Ziemia”! Prawdziwy „Koniec Historii”...

A więc długofalowy rozwój wypadków związany z bezalternatywnym „przyzwyczajeniem” do ludowo-socjalnych, „romantyczno-feudalnych” osłon/odwodów kapitalizmu w prostej linii stacza się w kierunku nowego faszyzmu... Już przecież od dawna ze strony różnych socyalystów spotykamy się co i rusz z apologią „niemieckiego państwa socjalnego” a’la Bismarck . Niewiele już stąd brakuje do wysławiania państwa Mussoliniego czy Hitlera. Czyż ten ostatni nie wprowadził nawet w Czechach systemu ubezpieczeniowo-socjalnego hojniejszego niż czeski przedwojenny?... Tak, cała ta banda zboczeńców, populistycznych opryszków i romantycznych awanturników: Ludwik Bonaparte, Bismarck, Mussolini, Hitler – najlepsi synowie feudalizmu, drobnomieszczaństwa i socjaldemokracji...

Bo rzeczywiście, – lecz również tylko na jakiś czas - faszyzm czy też narodowy socjalizm , przy swej „demokracji ludowo-organicznej” na pewno lepiej, szybciej, skuteczniej, a może nawet i dłużej realizuje socjalną zasadę „Wspólnoty”, „Rzeszy” lub „Republiki” (Mussolini: „Republika Socjalna Salo”) niż instytucjonalni socjal-liberałowie. A przy tym głaszcze (a nie, jak socjaldemokraci, mętnie poucza) tradycyjne/zastane przesądy ludowe i, w imię jedności Narodu czy Państwa (oraz w imię Wiary, Moralności, Ascezy, Natury, Zdrowia i Czystości), kanalizuje intuicyjną wściekłość anty-kapitalistyczną „ludu” w „rewolucji” (rewolcie) przeciw elicie/establishmentowi, rozpasaniu i „zgniliźnie moralnej” , „miękkości/słabości” politycznego demokratyzmu/liberalizmu oraz, oczywiście - przeciw „złym ludziom”, „zdrajcom”, „wrogom” i „komunistycznemu zagrożeniu dla Cywilizacji” (nawet jeśli komunistów nie ma: stają się nimi wtedy właśnie liberałowie albo socjaldemokraci) ...
Lecz narodowy socjalizm także przecież pozostawia nie tkniętą strukturę kapitalistycznego wyzysku i, ostatecznie – tak jak w Niemczech hitlerowskich - nawet jeszcze bardziej (państwowo) przechyla ją monopolistycznie! A do tego, tajną albo ostentacyjną racją dla prosperity (i upadku) takiej „Wspólnoty”, jest to, iż nieustannie sięga ona do ostatnich, ekstensywno-patologicznych rezerw socjalnych systemu: do eugeniki i biotechnologii , izolowanego (w sensie społeczno-historycznym) postępu technicznego, policyjnego meganadzoru, a przede wszystkim - do militaryzmu, zbójeckich podbojów, do krańcowo rabunkowej eksploatacji, zniewolenia i w końcu eksterminacji tych, którzy, są – dosłownie i w przenośni - na zewnątrz „Rzeszy”...

Jeszcze więc dobrze nie uderzył kapitalizm, a wystraszeni „ludzie lewicy” już stają w pół drogi i (dla zmylenia) pokrzykują: socjal/izm! Tak, „przyjaciele ludu”, którzy nie chcą zniesienia kapitalizmu, nie chcą też dać mu - póki (w pewnym sensie) nie jest jeszcze za późno - czysto i bezwzględnie wybrzmieć. Korumpują nas półśrodkami i grzeją swe chybione posadki/zlecenia za publiczne pieniądze. Za wszelką cenę nie chcą dopuścić do zapanowania kapitalistycznej racjonalizacji/denaturalizacji , do anty-systemowego wstrząsu mas, do postawienia przed niezamaskowanymi fundamentami niewolniczej i barbarzyńskiej formacji, do szansy przebudzenia się z letargu, inercji i stagnacji, do szansy przejrzenia się w tej dzikości - aż po rewolucyjny wstręt i obrzydzenie. „Przyjaciele ludu” więc, zamiast dać jak najszybciej masom możliwość poczucia prywatno-własnościowych ostateczności i spojrzenia bez złudzeń na życie tutaj – to oni, pod egidą/rangą Państwa, Narodu, Człowieka, Społeczeństwa i Ekonomii, żywcem ciągną nas w stronę „średniowiecza”: w stronę zabobonu, fatalizmu/woluntaryzmu, żebractwa, jałmużny, patriarchalizmu/autorytaryzmu, zatrudnieniowego seksizmu, nepotyzmu, kumoterstwa, monopoli, ceł, protekcjonizmu, abstrakcyjnego moralizatorstwa, mecenatu i filantropii...

Faszyzm jest więc nie tylko, jak to mawiała Klara Zetkin, karą za brak/niepowodzenie rewolucji socjalistycznej, ale również - jest karą za socjaldemokratyzm . Współcześnie, gdy socjalizm cofnął się do głębokiej defensywy politycznej, a samego kapitalizmu nie spuszcza się już na dzień z łańcucha, socjaldemokratyzm – poprzez wznoszenie „średniowieczno-romantycznych” osłon kapitalizmu, uczestnicząc obiektywnie w chronieniu, zakorzenianiu, reprodukowaniu i rozbudowywaniu współczesnych oraz „tradycyjnych” struktur i mentalności - socjaldemokratyzm organizuje tym samym strategiczny przystęp faszyzmowi.

Tymczasem w walce z kapitalizmem nie chodzi oczywiście o koszarowy Raj Podziału/Redystrybucji i Solidarności (chyba w wyzysku, płci, kolesiostwie i rodzince!), politykę socjalną, budżetowe łagodzenie „niedoli klas pracujących”, ratowanie „ubogich” czy „marginesu”. „Ludowi” konserwatyści/faszyści zawsze będą w tym lepsi i wiarygodniejsi/ popularniejsi od lewicy, natomiast samo fałszywe „publiczne” - i tak musi Tu ciągle upadać... Doprawdy, uspołecznienie ma bardziej dialektyczny sens, a rentowność, produktywność, wydajność, popyt/podaż, „niezależne” życie z własnej pracy, itd., to nie po prostu liberalne fanaberie!

Lecz według socjaldemokracji - tej „średniowiecznej” partii drobnomieszczan czy, jak kto woli, partii mądrej burżuazji - pokrycie jednego marnotrawstwa i niesprawiedliwości drugą załatwia sprawę. Im się zdaje, że można tu pójść na skróty, że - jak u Indian Bororo - wystarczy mgławica zapośredniczeń, aby kapitalistyczna struktura już nigdy nie dała o sobie znać... Chcą by robotnicy (nieważne, czy ci miejscowi, czy ci z odległych Indii/Chin) utrzymywali już nie tylko burżuazję, jakieś różne „średnie warstwy konsumpcji i usług”, ogarniętych – w tych warunkach - korupcją/nepotyzmem/kumoterstwem urzędników państwa kapitalistycznego czy trutni i zboczonych militarystów żołdactwa... Socjal-kapitaliści chcą więc już nie tylko, aby robotnicy sztucznie utrzymywali Tu, w tej barbarii!, społecznie bezużytecznych darmozjadów inteligencji humanistyczno-artystycznej (szczególnie tych, którzy w publicznych uczelniach „produkują” dziś całą masę żywego marnotrawstwa, nędzy i bezrobocia) , ale i nawet lumpenproletariat, bezrobotnych czy „margines” – czyli zupełnie nieproduktywnych pasożytów i nierobów, którzy do tego stanowią stale/potencjalnie dołującą w warunkach pracy i płacy konkurencję dla czynnych pracowników (w tym robotników): rezerwową armię bezrobotnych, zawsze skorą do najgorszych łajdactw i ekscesów wszelkiego dumpingu wobec pracujących, do skrajnego wysługiwania się prywaciarzom przeciw robotnikom!

Oczywiście, jakiś „lewicowiec” zaraz powie, że przecież oni są „nierobami” najczęściej „nie z własnej winy”. No tak, lecz jeśli w tym wszystkim chodziłoby tylko i jedynie o moralność, to czy np. „ludzie lewicy” uciekaliby się w swych wydawnictwach czy innych jeszcze, komercyjnych (!) przedsięwzięciach do już tak bezwstydnych form wyzysku i lumpen-konkurencji pracy jak (rotacyjne) staże i wolontariaty? Zaprawdę, jeśli szłoby tu tylko o „winę”, to „ludzie lewicy”, nauczyciele, politycy, prawnicy, dziennikarki, policjanci czy lekarze nie byliby takimi samymi (w stosunku do „autorytetu” swego „powołania”) dwulicowymi cwaniaczkami jak wszyscy inni tutaj...

Bez egzotycznych złudzeń! Tak jak „zachodnia cywilizacja” kapitalistyczna jest produktywniejsza, racjonalniejsza i sprawiedliwsza od wszelkiego tępego reliktu średniowiecza islamskiego, tak wszelki („lewicowy” czy „prawicowy”) socjaldemokratyzm – jest ciemniejszy i jeszcze bardziej nieuczciwszy niż liberalizm... Bo za darmo nie ma nic, a fałszywe życie społeczne z jałmużny, transferowego kuglarstwa czy na kredyt - w końcu wybucha i upada w otchłań! W swych „antyhumanistycznych”, pozbawionych zwodniczych sentymentów, intuicjach, teoriach oraz praktykach, w starciach z socjaldemokratyczno-konserwatywnym ciemniactwem, to właśnie oni - nie oglądający się wcale na „wyborcze”, prawdziwi liberałowie, mają rację... oczywiście, z wyjątkiem paru takich „małych szczegółów” jak np. prywatna własność społecznych środków produkcji. Lecz z tych, którzy mogą jeszcze publicznie mówić – to właśnie oni mówią nam sto razy więcej prawdy (o bezlitosnych koniecznościach - nie tylko - kapitalizmu) niż socjaldemokraci i „faszyści” (konserwatyści) razem wzięci. Naprawdę, w kapitalizmie nie można bezkarnie udawać socjalizmu: nie można wmawiać wszystkim, że da się Tu żyć godnie i przyzwoicie...
A jednak, jakże ochoczo masy (a w szczególności proletariusze/proletariuszki) popierają tą prokapitalistyczną taktykę (i „taktykę”), jakże ochoczo przystają na te iluzje... Dlaczego? Należy odwrócić perspektywę!

TO, CO JEST MITEM KLASY ROBOTNICZEJ

Zazwyczaj bowiem analizuje i krytykuje się (bardzo łatwo i przyjemnie) przede wszystkim ogólnie kapitalizm, burżuazję, drobnomieszczaństwo, Stany Zjednoczone, Związek Radziecki, „realny socjalizm” czy też partie komunistyczne (w Polsce PZPR) – klasę robotniczą natomiast traktując zupełnie bezkrytycznie i bałwochwalczo: jako ów nietykalny, święty obrazek...

Należy skończyć z tą megalomanią! Zresztą, skoro klasa robotnicza, z całymi tego konsekwencjami, jest „najniższą” klasą społeczeństwa, to przecież nie można tu ciągle robić ustępstw populizmowi i jakiemuś równaniu we wszystkim w dół. Nie można palić książek tylko dlatego, że nasz przyjaciel nie umie czytać! Takie coś się zawsze źle kończy... Pora więc spojrzeć na zagrożenia (dla walki z kapitalizmem) związane z samą klasą robotniczą.

Jak to? Zagrożenie dla walki z kapitalizmem ze strony robotników? Skandal! Ale nie ma się co oburzać, bo, faktycznie, ci którzy (nie tylko) w naszych czasach sami byli robotnikami (i dobrze wiedzą co się wtedy wyrabia z „przeciętną” jednostką) oraz/albo znają - nie z mitologii a - z praktyki (średni stan świadomości i „obyczajówkę”) zwyczajnych proletariuszy, zauważą: czy ludzie mający problemy z jakąś trochę szerszą (auto)refleksją, z jakimś bardziej rozbudowanym dyskursem, którym trudno sięgnąć myśleniem/wyobraźnią dalej niż to co bezpośrednio w rękach, przed oczami i w żołądku, czy ludzie biorący rzeczywistość w najbardziej wulgarno-potoczny sposób, o wyobrażeniach/usposobieniu często właśnie dobrodusznych/usłużnych „cielątek” albo, jak to byśmy dziś powiedzieli, „szalikowców”/„hip-hopowców”, jakiś rzezimieszków, krótkodystansowych cwaniaczków i kombinatorów, podniecających się prostackimi, najbardziej kiczowatymi i infantylnymi rozrywkami , entuzjastycznie ogarnięci „wschodnimi” ideologiami ascetyzmu/hedonizmu i prymitywnego, mrówczo-stadnego „solidaryzmu (tylko) oglądowego”, w praktyce codzienności intrygujący i walczący przeciw sobie wzajemnie (o miejsca pracy dla siebie, rodzinki i „znajomków”) zajadlej, jeśli już w ogóle - niż przeciw prywaciarzom (dobrym panom, którzy „dają pracę”) - czy klasowy agregat (właśnie, agregat!) takich jednostek, może po prostu „sam z siebie” walczyć o coś więcej niż o Rzeczy i Podział, o rzeczowe pozory i pozory podziału? O coś więcej niż bezpośredni, doraźny interes, „pokazówkę”, „urządzenie/dorobienie się” przy - dla nich - obojętnie jakich (albo najlepiej tych już obecnych/znanych, „normalnych” i „naturalnych”) stosunkach? O coś więcej niż posiadanie za wszelką cenę (niewolnictwa, wyzysku i stadności) na własność takich „naturalnych rzeczy” jak Arbeit, Rodzinka, Hacjenda, Samochodzik, Komóra, Biesiada i Okowita?...

Spokojnie, jak widać, akurat to równie dobrze – aż do ostatecznej katastrofy - może im zawsze (przejściowo) zapewniać („feudalny”) kapitalizm! – I to tak, aby doskonale zwalniać z wszelkiej odpowiedzialnosci/wyobraźni; w taki sposób i takim kosztem, by już nigdy nie mieć czasu ani siły na nic innego i niczego innego nie chcieć : by nie dystansować, nie zaprzątać sobie niepotrzebnie głowy i energii „kontekstem”, relacjami, życiem społecznym, polityką, filozofią czy sztuką, jakimiś „nierealistycznymi marzeniami”, by „nie bujać w obłokach”, tylko - by (ekstensywnie) „brać co dają” (bogowie), by się „nie wychylać” (w stadzie baranów) i iść przez życie „z nosem przy ziemi” (jak psy)... albo w niej ryć (jak świnie).

Nie oszukujmy się, dziś, w przeciwieństwie do zrewolucjonizowanych proletariuszy XIX i częściowo XX wieku , przeciętny robotnik to zwyczajny konserwatysta - bierny: praktykujący/myślący, że „taki już jest Świat i Ludzka Natura (w tym Geny!) i trzeba być jak inni: trzeba tak samo iść po trupach, trzeba się przystosować i płynąc z prądem - bo i tak już się nigdy nic nie zmieni”, albo bardziej aktywny: głosujący (w Polsce) na kieszonkowych „faszystów” z PiS a do tego jeszcze będący często przekonanym, że najlepszym lekiem na ten cały bajzel byłby rzeczywiście jakiś nowy Hitler/Darwin: już on by z tym dawno zrobił porządek, już on by to wszystko wyczyścił! „Pedałów”, transwestytów i pedofilów, różnych innych „dziwaków”, nieudaczników i „niezaradnych życiowo” (np. bezrobotnych), „ćpunów” i alkoholików, niepełnosprawnych, żebraków czy „psychicznych”, feministki, artystów, hipisów, pacyfistów i ekologów („czyńcie sobie Ziemię poddaną”!), polityków, (nawet robotniczych!) intelektualistów - tych „nierobów” i „mięczaków”, Żydów, Cyganów, „Żółtków” i „Ruskich” – wszystkich maruderów po prostu wrzuciłby do pieca! I po problemie: widzialna przyczyna zła i Zło samo – fizycznie znikłoby... I teraz, jeżeli takiemu proletariuszowi, już tradycyjnie, powiedział/a/byś coś o wyzysku, nędzy, katordze i jednostronności „bycia” robotnikiem, o tym, że nie/musi wykonywać czynności, które równie dobrze mógłby wykonywać automat o inteligencji tresowanej małpy i pociągowej sile koni, a przy tym, że nie/musi się jeszcze płaszczyć przed byle prywaciarskim chłystkiem – to taki robotnik, mimo iż jest to oczywista prawda (przynajmniej w perspektywie) stojąca po jego stronie, wydrapałby ci oczy!

Lecz to nie jest tak, że proletariuszki/robotnicy są po prostu zbałamuceni z zewnątrz przez ideologię socjaldemokratyzmu (wszystko jedno jakiej proweniencji), faszyzmu, jakąś zdradę „rewolucyjnej lewicy”, czy po prostu przez stało-okresowe zagrożenie nędzą. To się nie bierze znikąd! Musi być bowiem, rzeczywiście, już w sytuacji tej klasy coś takiego, co w ogóle umożliwia taką inwazję socjaldemokratyzmu i faszyzmu, inwazję kapitalistycznego konserwatyzmu: wewnętrzny przyczółek, który pozostawiony sam sobie, dodatkowo - pod naporem (systemowej) codzienności, prędzej będzie skręcał w idealistyczną i konformistyczną, niż historyczno-materialistyczną i rewolucyjną stronę.

Niestety, to wszystko więc nie jest po prostu (tylko) moralizowaniem, lecz raczej pewnym uwarunkowaniem strukturalnym. Już bowiem sam obszar/przedmiot, sposób i charakter działalności proletariuszy - w warunkach podziału pracy - musi manifestować się żywiołowo w idealizmie fizykalistyczno-naturalistycznego złudzenia bezpośredniości, a przynajmniej - w potężnej do niego skłonności... Do tego dopiero (i „jednocześnie”) należy właśnie dodawać kapitalistyczną „atomizację”, presję ekonomiczno-politycznych fluktuacji, ideologiczno-polityczną hegemonię klasy panującej, itd... Tak, fizykalizm i biologizm, naturalizm fizykalistyczno-witalistyczny jest podstawowym i najgroźniejszym, praktyczno-żywiołowym idealizmem klasy robotniczej - (rujnującym dla każdej świadomości/walki klasowej i walki o socjalizm) silnym „miejscem” zabezpieczania kapitalizmu wewnątrz jego największego wroga.

Strajk pod hasłem „pracy i chleba” to jeszcze nie rewolucja! Marks i Lenin mieli rację: instynkt (nawet klasowy) i żywiołowość to za mało - robotnicy sami dochodzą tu co najwyżej do „trade-unionizmu”... A jeśli już w ogóle tak wchodzą do walki politycznej - najprędzej kierują się (i są podatni do kierowania ich) ku konserwatywnemu socjaldemokratyzmowi, albo, co gorsza, ku „rewolucyjnemu” narodowemu socjalizmowi. Czyż Engels nie mawiał, iż antysemityzm to „socjalizm dla ubogich”? – (również) dla ubogich ubogą świadomością na granicy instynktu poczętego z „oczywistej”, plugawej, trywialnej i lepkiej, rzeczowo-zmysłowej codzienności kapitalizmu.

To, co jest więc głównym mitem klasy robotniczej, to to, że – robotnicy potrafią sami, że są ciągle/zawsze skłonni „oddolnie”, w spontanicznym i masowym ruchu/zrywie obalić kapitalizm i wywalczyć socjalizm... Faktycznie, (dosłowna) „czysta robotniczość”, „autonomia robotnicza”, „robotnicza samorządność”, „związkowość”... to wszystko i (w prostej linii, automatycznie) socjalizm - to rzecz co najmniej tak samo wątpliwa, jak to, że robotnicy od razu, z („własnego”) miejsca, w prosty i oczywisty sposób rzekomo „praktycznie (w domyśle: rewolucyjnie) ustosunkowują się do świata”...

[. . .]

Ale, z kolei, tym bardziej nie jest też tak, jak się wydaje tym naszym współczesnym, oderwanym od podstawowych realiów i emocji, neomarksistowskim „arystokratom”, tym żyjącym (nie wiadomo jakim Tu jeszcze cudem) w publiczno-uniwersyteckich gettach „wykształciuchom”, którzy, brzydząc się rozczarowująco prymitywnymi masami, „propagandą” i brutalną walką polityczną, praktykują/myślą, że to właśnie po prostu sami „mili, mądrzy i kulturalni ludzie”: („lewicowi”) filozofowie, artyści, naukowcy, studenci, metropolitalne mniejszości/subkultury, „nowe ruchy społeczne”, stołeczni urzędnicy itd., heroicznie zdobędą/utrzymają dla ludzkości inny, wspanialszy świat...

[. . .]

Dawid Okularczyk

Oświadczenie w sprawie akcji solidarnościowej z Freien Arbeiter und Arbeiterinnen Union – Berlin

Publicystyka

Z dniem 11 grudnia 2009 r., Freien Arbeiter und Arbeiterinnen Union - Berlin (FAU-B) zostało w praktyce zdelegalizowane jako związek zawodowy. Wyrok został wydany przez Sąd Okręgowy dla miasta Berlina (Landgericht Berlin) bez odrębnego posiedzenia. FAU-B nie została nawet poinformowana o tym, że spółka Neue Babylon GmbH, która jest w stanie sporu zbiorowego z FAU-B, wszczęła przeciwko organizacji postępowanie sądowe. Wyrok sądu nie tylko pozbawia FAU-B praw organizacji związkowej w kinie Babylon, ale również odmawia w ogóle organizacji, prawa do nazywania się związkiem zawodowym!

FAU-B i członkowie tej grupy pracujący w kinie Babylon od czerwca 2009 r. walczyli o porozumienie zbiorowe w sprawie warunków pracy. Choć kino Babylon jest utrzymywane z budżetu państwa, płace w nim były bardzo niskie, a prawa pracowniczych zupełnie nie przestrzegano. Duża część pracowników przyłączyła się do FAU-B. To była pierwsza tak duża sprawa pracownicza dla stosunkowo małej organizacji, jaką jest FAU-B. Sprawa stała się głośna nie tylko w Berlinie, ale w całych Niemczech.

Opinia publiczna była pod wrażeniem zaangażowania anarcho-syndykalistów w spór zbiorowy, skutecznej kampanii bojkotu, która odbiła się szerokim echem w mediach i stopnia zaangażowania samych pracowników (co jest rzadkością w Niemczech). Gdy nacisk stał się zbyt silny dla szefów i nie dało się już dłużej unikać negocjacji, zainterweniowali politycy i wielki związek zawodowy ver.di (część federacji związków zawodowych głównego nurtu, DGB). Rozpoczęto negocjacje z kierownictwem, mimo że ver.di nie miało prawie żadnych członków wśród załogi kina i nie dysponowało żadnym mandatem, by działać w ich imieniu. Pracownicy zostali w ten sposób wykluczeni z procesu negocjacji.

Jak się okazało, związek ver.di, oraz politycy i kierownictwo kina porozumieli się, w celu odsunięcia FAU-B od negocjacji i spacyfikowania sytuacji w kinie. Pracownicy i FAU-B nie pozwoli sobie zamknąć ust. Kino Babylon zareagowało wytoczeniem sprawy w sądzie, a związek ver.di rozpoczął negatywną kampanię mającą na celu oczernienie FAU-B. Najpierw zabroniono bojkotu, jednego z głównych środków nacisku FAU-B. Następnie podważono zdolność FAU-B do negocjowania porozumień zbiorowych (w Niemczech jest to warunek konieczny do legalnego prowadzenia sporu pracowniczego). W tym samym czasie, wytoczono przeciw FAU-B inne sprawy sądowe związane ze swobodą wypowiedzi. Ale FAU-B nie zrezygnowało z walki. Doprowadziło to do ostatniej decyzji sądu, która właściwie zakazuje FAU-B występowania jako związek zawodowy.

FAU-Berlin od dawna stoi na stanowisku, że każdy spór o warunki pracy – nawet najmniejszy – dotyczy nie tylko lepszych warunków pracy, ale także swobody zrzeszania się. Od 1933 r., w Niemczech nie było radykalnych związków ani radykalnego ruchu syndykalistycznego. Federacja związków zawodowych DGB cieszy się obecnie praktycznym monopolem (według modelu korporatystycznego) i wspiera się na precedensach sądowych. To sprawia, że niezależnym związkom jest niezwykle trudno rosnąć w siłę. Istniejące związki zawodowe nie promują decentralizacji i samoorganizacji, nie ma również żadnej ochrony prawnej dla oddolnych działań pracowników. Skromna akcja FAU-B pokazała, że niezależne działania związkowe są jednak możliwe w Niemczech. Wielkie związki zawodowe i politycy najwyraźniej przestraszyli się, że tego typu protesty mogą się rozprzestrzenić jak ogień, co nie byłoby po ich myśli. W tym kontekście należy widzieć zakazanie FAU-B działalności związkowej.

Wobec związków, który wchodzą na drogę sporu zbiorowego, nie będąc oficjalnie uznanymi związkami, przewidziane są srogie konsekwencje prawne. Już dwukrotnie grożono FAU-B grzywną w wysokości 250 tys. euro lub karą więzienia. Z prawnego punktu widzenia, FAU-B nie może już nigdzie działać jako związek zawodowy. Niemieccy anarcho-syndykaliści zostali więc jeszcze raz zakazani, po raz pierwszy od 1914 i 1933 r.

Decyzja sądu jest tym bardziej skandaliczna, że doszło do niej w przyspieszonym trybie bez żadnych przesłuchań. Nie pozwolono nawet FAU-B przedstawić swojego stanowiska. Prawdopodobnie, wiąże się to z faktem, że w Niemczech każda organizacja może zgodnie z prawem nazwać się związkiem zawodowym, a władze chciały zadziałać w sposób jednostronny. Choć Republika Federalna Niemiec podpisała konwencje z Międzynarodową Organizacją Pracy (ILO), mają one w praktyce małe znaczenie, gdyż to wielkie centrale związkowe ściśle współpracują z pracodawcami i narzucają innym związkom sposób działania.

Działania prawne nie zostały jeszcze zakończone, po kolejnym wyroku sądu podtrzymującym pierwotny wyrok, złożona została kolejna apelacja. Należy przy tym pamiętać, że potrzymanie precedensowego wyroku sądu może zostać wykorzystane przeciwko innym sekcją Freien Arbeiter und Arbeiterinnen Union. Jednocześnie mając na uwadze realia polityczne w Niemczech jest jasne, że władze, będą nadal próbować blokować rozwój niezależnych związków zawodowych.

Działania podjęte przeciwko związkowcom z Freien Arbeiter und Arbeiterinnen Union, muszą budzić naszą sprzeciw! Nie można ich interpretować inaczej niż jako próbę ograniczenia prawa pracowników do zrzeszania się i walki o swoje prawa! Również w Polsce zarówno rząd jak i organizacje pracodawców, czy też duże centrale związkowe, co jakiś czas starają się forsować pomysł zmian w prawie, mających utrudnić funkcjonowanie mniejszych związków zawodowych. Takie działania to nic innego jak chęć potrzymania status quo, kosztem prawa pracowników do skutecznej walki o swoje prawa.

DOMAGAMY SIĘ ZAPRZESTANIA REPRESJI WOBEC ZWIĄZKOWCÓW Z FREIEN ARBEITER UND ARBEITERINNEN UNION – BERLIN !

SOLIDARNOŚĆ NASZĄ BRONIĄ !

Poznańska Komisja Międzyzakładowa OZZ Inicjatywa Pracownicza
Federacja Anarchistyczna – sekcja Poznań

Komunikat Konspiracyjnych Komórek Ognia (Grecja)

Świat | Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Opublikowano: 07.11.2009

W grudniu 2008 roku ulicami Grecji, gniewnie przetoczyła się olbrzymia burza społecznej rewolty. Po tym jak Andreas Grigoropoulos został zamordowany przez gliniarza, zamieszki rozlały się po całym kraju na kilka tygodni. Zaatakowano, splądrowano i pozostawiono w płomieniach setki banków, sklepów, dealerów samochodowych, biur…

Choć to anarchiści i antyautorytaryści, przewodzili tej burzy podczas pierwszego tygodnia po morderstwie, to jednak szybko rozprzestrzeniła się ona sama, na innych ludzi, włączając ich do tej rewolty przeciwko marnym warunkom życia, przeciwko władzom oraz przeciw desperacji oferowanej przez ten świat, uciskanym i eksploatowanym.

Jednak bunt nie wygasł wraz z końcem 2008 roku, tak samo jak nie zaczął się w dniu morderstwa. Ataki przeciwko strukturom Państwa i Kapitału trwały dalej, rozlewając się na kilka mniejszych miast w Grecji. Odpowiedzialność za wiele z tych ataków, zawierających wzajemne różnice i inne akcenty, wzięli anarchiści i antyautorytaryści. Za pośrednictwem komunikatów miało miejsce wiele dyskusji na temat perspektyw powstańczych, miejskiej guerilli, celów i widm....

24 września 2009, jednostka antyterrorystyczna zatrzymała czwórkę ludzi. Zarzucono im " członkostwo w Konspiracyjnych Komórkach Ognia", "posiadanie materiałów wybuchowych", "terroryzm"... Aresztowania miały miejsce dzień po ataku na dom socjalistycznego polityka. Policja wyjaśniła, że posiada odciski palców podejrzanych osób, zdjęte z niewybuchów, stwierdziła także, iż podczas przeszukania dwóch domów, znalazła szybkowary (chodzi tu prawdopodobnie o tzw „autoklawy”, czyli coś w rodzaju szybkowaru, garnka w którym pod ciśnieniem przeprowadza się procesy chemiczne – przyp. tłum.), materiały do montażu elektronicznych mechanizmów opóźniających, pozostałości materiału wybuchowego (towarzysze zostali aresztowani w dwóch różnych domach).

Czterech zatrzymanych postawiono przed prokuratorem. Jedna osoba została zwolniona pod warunkiem pozostawania do dyspozycji śledztwa, trzy pozostałe przeniesiono do więzienia, gdzie oczekują na rozprawę. Prokurator wydał także nakaz przeciwko sześciu innym towarzyszom. Cała szóstka ukrywa się, pomimo wymyślnych policyjnych obław oraz blokad dróg rozstawionych na terenie i wokół Aten.
Około 180 ataków ogniowych oraz przeprowadzanych od kilku miesięcy ataków bombowych, przy użyciu bomb domowej roboty, przeprowadzono pod szyldem Konspiracyjnych Komórek Ognia. Na celowniku znalazły się banki, salony samochodowe, centra handlowe, instytucje rządowe, posterunki policji, biura partii politycznych, domy polityków, sędziowie, kryminalistycy i dziennikarze, prywatne firmy ochroniarskie, firmy budujące więzienia...

Przygotowano kilka skoordynowanych ataków: około dziesięciu celów zaatakowano w odstępie kilku dni. Oświadczenia towarzyszące tym atakom, krytykowały nie tylko Kapitał, Państwo i Władzę (we wszystkich jej aspektach), ale również rezygnację wyzyskiwanych, ich mentalność stada oraz kolaboracje z systemem. Odmawia się w nich zgody na uznanie ucisku i eksploatacji, jako po prostu narzuconej przez pałki i szantaż, pojmując ucisk jako relację społeczną, w której każdy ponosi swoją odpowiedzialność - dokonując albo nie dokonując wyboru, aby się przeciwstawić.

Zamieszczony poniżej komunikat towarzyszył atakowi przeciwko spotkaniu wyborczemu poprzedniego pierwszego ministra Karamanlisa, które miało miejsce w dniu poprzedzającym wybory. Domowej roboty bomba została umieszczona w kontenerze na śmieci obok budynku, w którym odbywało się spotkanie. Zostało ono ewakuowane. KKO mówią w nim także o ostatnich atakach. 4 września, socjaliści z PASOK wygrywają wybory.

Stworzyli oni rząd wspólnie z Partią Zielonych. Jednym z pierwszych kroków, jakie podjęli, było wysłanie i przytłoczenie policyjnymi siłami, Exarchii, dzielnicy w Atenach, gdzie anarchiści i antyautorytaryści są bardzo silni. Siły policyjne pozostawały tam przez kilka dni, aby spacyfikować sytuację. Socjaliści, zgodnie z ich najlepszymi tradycjami, uczynili walkę przeciwko anarchistom oraz nasilającym się atakom, ważnym punktem swojego programu.

Przez publikację tego komunikatu, który oczywiście zawiera ograniczony ogląd aktywności oraz idei KKO, chcemy przede wszystkim zaoferować towarzyszom możliwość poznania ich idei, dyskusji z nimi, jak też uzyskania podstawy dla uznania bądź krytycznej solidarności.
Pierwszym krokiem w rozwijaniu rewolucyjnej solidarności zawsze musi być zbadanie i dyskusja na temat idei, akcji i powodów działania aresztowanych towarzyszy. Mamy nadzieję, że tłumaczenie tego ostatniego komunikatu, przyczyni się do tego.

TAK WŁAŚNIE JEST... JEŚLI TAK WŁAŚNIE MYŚLISZ...

Nigdy nie zaprzestaliśmy walczyć podczas trudnych czasów, nigdy nie dotknął nas gorący oddech, nawet, gdy psy wokół nas ujadały. Patrzyliśmy na siebie, pewni decyzji, jakich dokonaliśmy. Sprawdzaliśmy naszą broń, przesłuchiwaliśmy naszą nienawiść: " Śmiało, jeszcze raz... tym razem "do końca".
Po naszym ataku na ministerstwo Macedonii-Tracji i ogłoszeniu wyborów narodowych, dwie z naszym komórek zadecydowały o współpracy z towarzyszami z Frakcji Nihilistycznej, by raz jeszcze wezwać do strategii społecznego niepokoju przez uderzenie w domy i biura postaci ze świata polityki.

Pierwsze uderzenie w serii ataków bombowych, skierowane było przeciwko domowi kandydata partii PASOK (grecka partia socjaldemokratyczna) Louka Katseli w Kolonaki. Zdecydowaliśmy się dokonać tego ataku w ciągu dwóch dni. W dniu ataku, zostaliśmy zaskoczeni, słysząc jak dziennikarze świętują rozbicie naszej organizacji: rajd na kryjówkę w Halandri, kilka dni śledzenia prowadzonego przez gliniarzy, sukces EYP (Narodowa Agencja Informacji), lokalizację i identyfikację odcisków palców z poprzednich ataków, scenariusze na temat logiki narzędzi komunikacyjnych…

Wszystko to w tym samym dniu, gdy zaatakowaliśmy w Kolonaki, bez żadnych przeszkód, pod okiem policji, bez obaw. Te zdarzenia nie wywołałyby niczego więcej poza śmiechem, gdyby nie to, że pewni ludzi zostali nazwani członkami naszej organizacji i oskarżeni.
Stanowi to doskonały scenariusz, zaspokajający ludożerczy instynkt dziennikarzy oraz społeczeństwa, które domaga się teraz od miesięcy, aresztowania terrorystów. Sztuczki dla wyborców... wewnętrzne policyjne sprawy… fajerwerki wywołujące strach... nie rozumiemy ich logiki i nie podążamy za nią.
Ale wszystko to, co powiedzieliśmy pozostaje wyostrzone w naszej pamięci i uroczystym słowie, które wymawiamy bez żadnego dodatkowego namysłu, a które brzmi: "ZEMSTA".

Zemsta wobec przyjęcia, które urządzili, żeby świętować nasze, tak zwane, aresztowanie pod pretekstem 20 rocznicy egzekucji okropnego Bakogianniego (We wrześniu 1989 r. ten polityk prawicowej partii Nea Demokratio został zabity strzałem w głowę przez grupę zbrojną o nazwie Grupa 17 Listopada). Święta, na którym jego protagonista, wielki sutener Karamanlis ( grecki pierwszy minister odwołany 4 października 2009), arogancko zadeklarował swój triumf nad rewolucyjnym terroryzmem.

Zemsta wobec dziennikarskiego robactwa, które pretenduje do bycia wielkimi pisarzami, mówiąc o " terrorystach z kuchennymi garnkami i play-station", o szefach i podporządkowanej młodzieży. Jak również zemsta dla wrażliwych mentorów postępowej prasy, którzy ze zmartwieniem mówią o dobrych dzieciach z sąsiedztwa.

Zemsta także wobec pieprzonego społeczeństwa, które uśmiechnęło się złośliwie, wierząc, że zostało od nas uwolnione, i może już bezpiecznie pójść do łóżka. Zemsta wobec policyjnych gnojków, którzy grają twardzieli w swoich kuloodpornych strojach, pokazując swoje karabiny maszynowe w czasie swojej słabości i sfabrykowanego zwycięstwa, którzy jednak z płaczem, uciekają, kryjąc się pod swoimi biurkami, gdy nocą atakujemy policyjny posterunek, aby go spalić.

Zemsta przeciwko prokuratorskim gnojkom i przepytującym urzędnikom, którzy sądzą, że są w stanie schwytać naszą nienawiść i nasze sumienie, nasze uczucie i naszą logikę w stronicach swoich procedur, wierząc, że mogą nas dzięki nim przestraszyć.
Zemsta w imię wszystkiego, dla czego żyjemy, my nieuwiązani, w imię wszystkiego, co mogłoby nam się przytrafić, wskutek wybrania nowej partyzantki miejskiej jako obecnego stanu życia.
Prawda jest dziś znana nam i naszym prokuratorom. Wiemy, że ich spektakl nie uwodzi ludzi, którzy zdolni są do tego, aby myśleć zamiast się bać, tych, którzy wybierają miejsce, o którym tylko niewielu ośmiela się zdecydować, by stało się ich krajem.

Co do wszystkich pozostałych, to zbytnio nas oni nie obchodzą.
A propos, kilka miesięcy temu, by być dokładnym, w Maju, w czasie, gdy umieściliśmy bomby w komisariatach Stavroupoli i Penteli napisaliśmy: " Rezultat jest jeszcze biedniejszy i bardziej wymowny. Największa część aresztowań sprowadza się do "bycia oskarżonym za idee" albo za przypadkowe znajdowanie się w miejscu ataku.

Nie uważamy, że aresztowanie powinno owocować tworzeniem męczenników... ani nie uważamy, że oskarżony powinien być poświęcony w imię słusznej sprawy. Ale powinniście wiedzieć, że nasze wybory niosą odpowiedzialność. Im więcej o tym myślimy, tym bardziej pewni i zaufani - a ze względu na konsekwencje bardziej wymagający - stajemy się względem samych siebie i naszych towarzyszy." Chcemy, aby zrozumiano przez to, że jesteśmy ludźmi, którzy sprostają swoim słowom, tak jakby to było zobowiązanie ich życia. Właśnie, dlatego bylibyśmy tchórzliwi i postępowali niespójnie, gdybyśmy odcięli się od naszych zasad i pozycji, deklarując, że odrzucamy i potępiamy każdy akt przemocy albo zadeklarowali, że nie jesteśmy związani z organizacją, której częścią jesteśmy, tak jak, według dziennikarzy, postąpiło dwóch spośród aresztowanych. I ma to sens, ponieważ ci ludzie nie mają z nami nic wspólnego.

Przede wszystkim jednak jesteśmy dumni z naszych wyborów oraz czynów i mamy odwagę, przywilej, a także honor, spoglądać w lustro, bez odwracania naszych twarzy ze wstydem. Zachowalibyśmy się w ten sam sposób w przypadku aresztowania, nie chowalibyśmy naszych twarzy jak robiło to tych dwóch pozostałych, domniemanych, młodych członków grupy. Jednym słowem, jeśli ktoś powinien ukryć swoją twarz, to będzie to zhańbione społeczeństwo.

Nie wskażemy detektywom i sędziom żadnego konkretnego dowodu, wspierającego tę sprawę, mianowicie chodzi tu o obecność bomby wykonanej z szybkowara, którą znaleźli w mieszkaniu w Halandri. Powiedziawszy to, chcemy całkowicie wyjaśnić, co następuje: bomby nie mają certyfikatu, zwłaszcza te z łatwym detonatorem, jak te robione z szybkowarów i budzika.

Są to materiały dostępne w sprzedaży, które, inaczej niż twierdzą czynniki represji, nie znajdują się na ekskluzywnych prawach autorskich jakiejś organizacji ani nie funkcjonują jako zasada jej działania. Ponadto, określona metoda używania kuchennych garnków, jako przedmiotów wzmacniających siłę uderzenia miała zastosowanie począwszy od 19 wieku, kiedy to stosowali ją francuscy terroryści i nihiliści (Henri, Ravachol, Vaillant...), jest ona również używana dzisiaj przez anarchistyczną organizację FAI we Włoszech, a także przez nas oraz organizację ENEDRA (antyautorytarną grupę, która podłożyła kilka bomb domowej roboty we wrześniu 2007 r.) działającą w Grecji. Jak więc możliwe jest, aby odkrycie bomby, używanej i robionej w różnych okresach i różnych miejscach, było traktowane, jako znak rozpoznawczy określonej grupy, takiej jak Komórki Ognia?

Coś tu cuchnie, ale to nie od nas zależy, ustalenie, o co w tym wszystkim chodzi. Wszyscy ci, którzy sądzili, że będziemy chować się na miasteczku uniwersyteckim Politechniki, powinni zastanowić się nad następującą kwestią. W tej chwili, gdy budynki uniwersytetu otoczone są przez policjantów w cywilu i dziennikarzy, my podłożyliśmy bombę w Pedion tou Areos, podczas spotkania tego tłustego osła (Karamanlis)

Nie dbamy o schronienie na terenie uniwersytetu; to zawsze było ogromne pragnienie policjantów. Nie będziemy zaprzątać sobie tym wszystkim głowy, właśnie rozglądamy sie w poszukiwaniu kolejnych celów. W końcu, przygotowując się na przyszłość, tak byśmy mogli stać wobec teraźniejszości z jasnością ducha, chcemy, by było jasne, że zamknięcie jednego z nas nie oznacza, że znajdujemy się na słabej pozycji. Posiadamy własne systemy wartości, zgodnie, z którymi nie będziemy plamić się odwołaniem, niespójnością i słabą pamięcią.

Innymi słowy, niech hieny solidarności schowają swoje pazury; niech ludzie z ich dobrymi intencjami, aktorzy, "przywódcy", ci "co wiedzą wszystko", matki Teresy i wszystkie szumowiny dalej tracą czas z łatwymi i bardziej służalczymi ofiarami, ponieważ my, my nie jesteśmy łatwymi zdobyczami i powybijamy im zęby. Nawet w najcięższych czasach, rewolucjonista musi brać pod uwagę swoich przyjaciół i towarzyszy oraz musi wzgardzić figurantami z ich ordynarnymi interesami i fałszywym humanizmem, którzy dokonują dekapitacji rewolucyjnego sumienia i praktyki, poprzez czynienie kompromisów.

Dlatego zachęcamy nowych towarzyszy do pozbycia się niewolniczych mentalności, które stały się drukarniami, gdzie eksperci od solidarności ogłaszają swoje komunikaty. Zachęcamy, by wnieśli życie do ich spiskowych spotkań i zastąpili rozmowy o drobiazgach, przez projekty i jasne słowa.
Czy strach i niepewność mogą zrobić miejsce dla śmiałości i determinacji; czy gniew może wywołać burzę wściekłości i sprawić, że każdy zada swojemu sercu pytanie: "Jeśli nie teraz... to kiedy? Jeśli nie my... to kto?"

Po tym jak doszło do ostatnich wydarzeń, towarzysze, którzy uderzyli w Katseli proponowali ponowne rozważenie planu działania. Ponieważ wierzymy, że otaczająca nas rzeczywistość więzienia nie jest wynikiem zjednoczonego i zwartego przywództwa, które wydaje rozkazy i wprawia w ruch instytucje, lecz, że jest ona społeczną fabryką zachowań, kultury, tradycji i nawyków, dlatego chcemy atakować każdy obszar tej fabryki, produkującej wszystko, czego nienawidzimy.

Rozważaliśmy w tym momencie plan ataku na domy 5 czy 6 polityków, jednak uznaliśmy je za dość ograniczone działanie. Nie miało to jednak dynamiki, którą chcieliśmy rozwijać. Chcieliśmy zrobić coś, co pozwoliłoby rozbić domniemane ograniczenia i alibi "niewinnego" społeczeństwa, które zaprzecza swojej odpowiedzialności, przez odnoszenie się do roli wiecznej ofiary. Ale ofiary nie wiwatują wobec swoich morderców, nie wysuwają zarzutów przeciwko tym, którzy opierają się tyranii, nie wspierają swoich napastników, one nie usychają w swoich wyimaginowanych celach. Ponieważ ofiary po prostu nie mają wyboru.

Tymczasem ludzie obecnego społeczeństwa, mają wybór i wskutek konsekwencji, ponoszą również odpowiedzialność. Może i żyjemy - my i społeczeństwo - w tym samym gównie, nie zapominajmy jednak, że więźniowie i strażnicy, którzy żyją w tym samym więzieniu nie są sojusznikami. Czujemy to samo względem tego społeczeństwa, w którym nic się nie iskrzy i panują odrażające rządy tchórzliwych. Tak wiec nie trzeba było długo czekać, by narodził się ten pomysł. Zdecydowaliśmy się uderzyć w spotkanie wyborcze, gdzie tępa masa chodzących idiotów, śpieszy się by wyjść na ulicę i gotować owacje swoim przywódcom.

Wybór spotkania Nea Demokratia był czysto estetyczny. Nie mogliśmy znieść spektaklu tego grubego idioty Karamanlisa, przechwalającego się nieistniejącym sukcesem przeciwko rewolucyjnemu terroryzmowi. Chcieliśmy przypomnieć mu, że duże usta nikomu nie służą. Jak również chcieliśmy utemperować ambicje klownów ze służb antyterrorystycznych, chcących wziąć odwet za ich agenta, który został załatwiony przez organizację "Sekta Rewolucjonistów" (gliniarz ten został stracony w Kwietniu 2009), którzy prowadzą swoją grę na koszt ludzi, nie mających nic wspólnego z nową partyzantka miejską. I w końcu chcieliśmy przekazać wiadomość, skierowaną do wszystkich.

Od teraz, przestrzeń obojętności przestała istnieć. Rewolucyjny terroryzm i my, jako Konspiracyjne Komórki Ognia, robimy krok w stronę groźby społecznej i nihilistycznej agresji. Większość pozostanie naprzeciwko nas, jako nasz wróg, tak długo, jak długo będzie ukrywać się za psychologią mas, kamuflującą jej osobiste odpowiedzialności; jak długo, będzie definiować się, jako biedni, oszukani ludzie, którzy są ofiarami niesprawiedliwości. Zero tolerancji dla usprawiedliwień.

Trudno jest budzić się rano w tym niegodnym świecie, i pomiędzy zdumionymi uśmiechami, wyczerpanymi ciałami, fałszywymi gestami, apatycznie spoglądać w środek dominującego braku. Pozbyliśmy się całego bagażu, który nas zatrzymywał: martwych relacji, pustych sytuacji, stałych opinii, hipokryzji, permanentnych powtórzeń i obieramy dziką ścieżkę, na której nasze płuca, oddychają w torpedującym rytmie nieokiełznanej rebelii.

Będziemy grać w rosyjską ruletkę, rewolwerem życia, który jest w naszych rękach, zamiast umierać cierpliwie i w milczeniu, z dala od tego, czego poszukujemy. Wiemy, że nie jesteśmy sami. Wiemy, że są z nami nowi towarzysze broni, z którymi my również jesteśmy.

Ponad wszelkimi oczekiwaniami, nowa guerilla wydrapała na twarzy świata swój własny ślad po brzytwie. Nowe grupy stały się zdolne do tego by rozkwitnąć i pisać swoją własną historię, nawet wtedy, gdy były one oczerniane i wzgardzane przez starych "celebrities", nawet gdy wiedzieli o podejrzeniu i późniejszych radach oświeconych.(niejasny kontekst – przyp. tłum.)

Przesyłamy naszą miłość i szacunek nowym partyzantom i wzywamy ich, aby dołączyli do bitwy przeciwko małym i dużym, widocznym i niewidocznym więzieniom naszego życia, i to aż do końca. Do innych, którzy obciążają nas ze swoimi wyczerpującymi usprawiedliwieniami oraz ich tak zwanym doświadczeniem, nie słuchamy was. Rewolucyjne działania wojenne nie ustaną, również po to, by nie umacniać dobrobytu zbydlęconych wyborców.

Zwolennicy partii, tak jak piłkarscy chuligani, podróżują od jednego miasta do drugiego, by brać udział we wszystkich spotkaniach, wloką tam swoje żywe zwłoki i wykrzykują partyjne slogany. Twarze zniekształcone przez partyjne hasła, takie jak "Ty jesteś pierwszym ministrem" paradują w TV, podczas prezentowania wyborczej bazy, kwintesencja demokracji. Gdy pojawia się szef, aby odstawić swój 2 godzinny teatrzyk, masy zostają powalone przez łzy emocji i odrętwienia.

Ta idiotyczna masa, przypominająca filmy o żywych trupach, może być tylko obiektem ataków. Nie rusza nas ilość ludzi, tak samo jak, obecność młodych czy starych, kobiet czy mężczyzn. Chodzi o ten moment, w którym inercja ludzi przekształca się we wrzaski i poparcie dla demokracji.
Dlatego więc zdecydowaliśmy się na wybuch bomby prosto w ich twarze, żeby przesłać wiadomość podczas ostatniego przemówienia pierwszego ministra, by sprowokować panikę władz i ewakuację całego miejsca. Wyborcy uciekający w panice, podczas gdy saperzy rozpoczynają wyścig z czasem, próbując rozbroić bombę.

Przecięliśmy ulicę Solomon, zlewając się z biało-lazurową masą ( kolory Nea Demokratia), przechodząc obok gliniarzy w cywilu i prewencji, którzy –sądząc, że jesteśmy częścią tej masy życzyli nam oni odniesienia zwycięstwa- i dotarliśmy do miejsca, w którym chcieliśmy umieścić bombę. Na ulicy 3-go września oraz na ulicy Guilfordou widzieliśmy trzech gliniarzy w cywilu i dwóch z prewencji, a na rogu tych ulic stali gliniarze w cywilu. Weszliśmy w aleje, pozostawiliśmy bombę i tak wysłaliśmy wiadomość o aresztowaniach, burzeniu i zerowej tolerancji.

Dla każdego nadszedł teraz czas, by odpowiedział sam sobie na pytanie, czy zamierza kontynuować walkę czy definitywnie zrezygnować z podążania tą drogą. Musimy pokazać im, że nie zwijamy żagli. Pozostaniemy do końca. Jeśli oni posuwają się do skrajności, starając się nas znaleźć, posuńmy się do naszych najwyższych skrajności, starając się uderzyć, jako pierwsi. Kto idzie do domu ten jest przegranym tej wojny. Żadnych kroków wstecz, żadnej opieszałości.

Od teraz strategia będzie zastąpiona przez nienawiść, inteligentne projekty i całkowitą determinację.
Uwolnijmy nasze niszczycielskie instynkty.

Niech zacznie się nowy cykl partyzantki, jeszcze silniejszy i jeszcze bardziej niszczycielski.

Każdy dom może stać się kryjówką, a wszystkie kryjówki mogą stać się zarzewiem, które spali ich żywcem.

Pokażmy im, że nowa partyzantka nie jest mydlaną bańką, ani nastoletnim impulsem, ani też eksplozją artystycznego niepokoju.

Realizacja i ożywienie naszych agresywnych pragnień, naszych negacji, naszego istnienia atakującego status quo.

Zawsze będziecie naprzeciwko nas... ale zobaczymy kto naprawdę stoi przyparty do muru

Konspiracyjne Komórki Ognia - Frakcja Nihilistów

P.S. Przesyłamy swoje pozdrowienia anarchistom i towarzyszom Christosowi Stratigopoulosowi i Alfredo Bonnano, który mimo swojego wieku, pielęgnuje swoją niezmienną negację i podążają wybraną przez siebie drogą.

Oświadczenie osób uwięzionych po Antyszczycie COP15

Publicystyka

Jak informują brytyjskie Indymedia, 10 aktywistów, aresztowanych podczas kopenhaskiego Antyszczytu COP15 i oczekujących na proces w duńskich więzieniach wydało wspólne oświadczenie. Ponadto w internecie pojawiła się nowa witryna, poświęcona w całości represjom przeciwko uczestnikom zakończonego przed dwoma tygodniami Antyszczytu.

Pod adresem: www.cop-enhagen.net znaleźć można aktualne informacje na temat sytuacji osób pozostających w aresztach i wsparciu, jakiego potrzebują, odbywających się w Danii akcjach antyrepresyjnych, jak również wzory petycji i listów i obronie represjonowanych i adresy kontaktowe grup wspierających uwięzionych w poszczególnych krajach.
Kontakt z represjonowanymi jest też możliwy za pośrednictwem duńskiego ACK:
http://www.blackcross.dk/

Poniżej publikujemy oświadczenie, podpisane przez 10 spośród pozostających w duńskich więzieniach aktywistów:
"Źle się dzieje w państwie duńskim. Tysiące ludzi uznano tam, bez żadnych dowodów, za zagrożenie dla społeczeństwa. Setki z nich uwięziono, wielu wciąż pozostaje w aresztach oczekując na zakończenie śledztwa i procesy. Wśród nich my, niżej podpisani.
Zmiany klimatu stanowią ostateczy wyraz przemocy, jaka zawarta jest w kapitalistycznym dogmacie nieustającego wzrostu. Ludzie na całym świecie coraz bardziej zdecydowani są na to, by zbuntować się i stawić czoła tej przemocy. Widzieliśmy to w Kopenhadze, widzieliśmy tu również prawdziwe oblicze systemu przemocy. Setki osób zostały uwięzione bez powodu i bez jasnych dowodów, nawet umiarkowane w formie przejawy obywatelskiego nieposłuszeństwa uznane zostały za poważne zagrożenie dla porządku społecznego.

Dlatego dziś pytamy: dla czyjego porządu stanowimy zagrożenie? Czy dla tego, w którym nie jesteśmy nawet panami własnych ciał? Dla tego, którego warunki są nie do zaakceptowania w ramach jakiejkolwiek "umowy społecznej" którą skłonni bylibyśmy kiedykolwiek podpisać? W którym można nas bezkarnie zatrzymać, skrępować, i uwięzić bez przedstawienia wiarygodnych dowodów winy? W którym proces podejmowania decyzji jest coraz bardziej niedostępny dla większości społeczeństwa? W którym władza w coraz mniejszym stopniu należy do ludzi, czy nawet parlamentów? Już dziś, antydemokratyczne struktury, jak WTO, Bank Światowy czy grupy najbogatszych państw sprawują swe rządy bez jakiejkolwiek kontroli.

Zmuszeni jesteśmy by uznać, że demokratyczne zasady przestają się liczyć, gdy tylko wyznająca je grupa dochodzi do władzy. Dlatego zdecydowaliśmy się, by odzyskać władzę dla ludzi, by odzyskać władzę nad własnym życiem. Przede wszystkim zaś by przeciwstawić się podporządkowaniu naszego życia regułom zysku i straty. Możecie uznać, że to nielegalne, lecz my wciąż wierzymy, że mamy do tego prawo.

Jako że w teatrze władzy nie przeznaczono dla nas żadnych ról, zdecydowaliśmy się odzyskać władzę. Uznaliśmy, że sprawy energii i klimatu mają dziś kluczowe znaczenie dla sprawiedliwości na świecie i przetrwania gatunku ludzkiego. Smutny koniec szczytu COP15 udowodnił, że mieliśmy rację. Teraz płacimy za nasz protest. Zostaliśmy uwięzieni pod absurdalnymi zarzutami dokonania aktów przemocy, które nigdy nie miały miejsca lub udziału w nieistniejących spiskach.
Nie czujemy się jednak winni tego, że wspólnie z tysiącami innych ludzi pokazaliśmy, że nie zgadzamy się na to, by reguła zysku rządziła naszym życiem. Jeśli przepisy tego zabraniają, mieliśmy prawo je złamać.

System pozbawił nas wolności, ale jesteśmy wciąż gotowi by od nowa podjąć naszą walkę, mocniejsi niż kiedykolwiek wcześniej. Walkę w imię miłości, sprawiedliwości i nadziei"
Podpisano:
Luca Tornatore – z włoskiej sieci “see you in Copenhagen”
Natasha Verco – Climate Justice Action
Stine Gry Jonassen – Climate Justice Action
Tannie Nyboe – Climate Justice Action
Johannes Paul Schul Meyer
Arvip Peschel
Christian Becker
Dymitrij Karlanczuk
Cristoph Lang
Anthony Arrabal

Oprócz sygnatariuszy powyższego oświadczenia, w duńskich aresztach oczekuje na procesy 4 innich aktywistów, zatrzymanych podczas Antyszczytu COP15:
Juan Lopez de Uralde z Hiszpanii
Joris Thijssen z Holandii
Nora Christensen z Norwegii
Christian Schmutz ze Szwajcarii

Źródło: http://czsz.bzzz.net/czarny

Kościelne mity a Polska rzeczywistość

Publicystyka

Wyniki ostatniego sondażu CBOSu wskazują na to że duża cześć Polek i Polaków nie życzy sobie kościelnego dyktatu w kraju. Mimo to wielu ludzi (nawet ateistów) wierzy w różne kościelne. Są to mity dotyczące liczby katolików, polskiej tradycji, roli kościoła w polskiej historii itd. Mity te stanowią uzasadnienie dla władzy Kościoła w Polsce. Warto więc z tymi mitami rozprawić się.

To tylko klerowi zależy na utrzymywaniu fikcji jakoby 90% Polaków było katolikami. Jest to podstawowy mit mający na celu utrzymywanie władzy przez Kościół. W rzeczywistości silnie wierzących jest maksymalnie 30% Polaków. Kler jednak opierając się na liczbie ludzi ochrzczonych twierdzi że prawie wszyscy Polacy są katolikami. Tyle że małe dziecko nie może podejmować decyzji o chęci zapisywania się do tej instytucji i jest "zapisywane" wbrew swojej wiedzy. Co ciekawe Kościół używa tego argumentu wybiórczo z jednej strony podkreślając masowy katolicyzm z drugiej potępiając masowe wyzwolenie obyczajowe następujące w Kraju.

Następnym ważnym mitem jest "odwieczna tradycyjna" polska religijność katolicka i wynikający z niej mit "Polaka-katolika". To oczywiście totalna brednia bo pomijając nawet słowiańskie kulty istniejące na tych ziemiach przed prowadzoną siłą chrystianizacją, najpiękniejsze karty polskiej historii zapisała tolerancja religijna ustanowiona przez Konfederację Warszawską już w 1573 roku. Przykładem osoby z tamtego okresu podważającej lansowaną przez Kościół wizję historii może być kalwin Mikołaj Rej. Polacy w tamtym okresie nie mieli najmniejszej ochoty podporządkowywać się dyktatowi kleru.

Inny mit to mit historycznych zasług Kościoła w dziedzinie walki o wolność. Podczas gdy papież Pius VI poparł rozbiory Rzeczypospolitej. Następnie w imię sojuszu tronu z ołtarzem kolejni papieże potępiali wszystkie polskie dążenia narodowo-wyzwoleńcze. Grzegorz XVI potępił Powstanie Listopadowe jako "podły bunt" przeciwko prawowitemu monarsze. Z kolei Pius IX (ogłoszony przez JPII błogosławionym!) oficjalnie potępił Powstanie Styczniowe. Potępianie narodowo-wyzwoleńczej walki Polaków wpisywało się w kościelną walkę z wszelki postępowymi i rewolucyjnymi ruchami. Warto jeszcze wspomnieć o przyjacielu faszystów Piusie XII (wkrótce ma być kanonizowany), który ani słowem nie sprzeciwił się napaści Hitlera na Polskę w 1939 roku (nie mówiąc już o jego dobrze znanej postawie wobec holocaustu). Nic zresztą dziwnego wszak Pius XII z Hitlerem utrzymywał dobre stosunki od lat m.in. jeszcze jako nuncjusz podpisał z nim konkordat.

Warto w tym kontekście wspomnieć o szerzonym przez środowiska katolickie nacjonalizmie który jest kompletnie sprzeczny z patriotyzmem reprezentowanym przez Polaków przez wieki a który oznaczał działanie na rzecz "dobra wspólnego". Przez wieki polskie społeczeństwo złożone było z licznych narodowości w związku z czym wielokulturowość i wielonarodowość były w pełni akceptowane przez ogół społeczeństwa. Nacjonalizm natomiast był szerzony od początku przez kler (w imię walki z innymi religiami). Jako ideologia natomiast nacjonalizm w Polsce promowany był przez zaborców w imię starej zasady "dziel i rządź". Przykładem jest agent carskiej Ochrany - Roman Dmowski który wiernopoddaństwo wobac cara łączył z szarzeniem ksenofobii i antysemityzmu. Miało to na celu podzielenie ludności na wrogie wobec siebie "plemiona" by zamiast walczyć z władzą walczyli między sobą. Było to kompletnie sprzeczne z piękną ideą "o wolność waszą i naszą" reprezentowaną przez polskich powstańców w wieku XIX.

Ostatnim z ważniejszych mitów na których kościół opiera swoją władzę w Polsce jest mit rzekomych "krzywd" wyrządzonych mu przez wieki głównie za czasów PRLu. Podczas gdy w tym okresie kler miał pełną możliwość swojej działalności zlikwidowano co najwyżej część jego przywilejów. W imię swoich rzekomych krzywd kler prowadzi na masową skalę zabór majątku (gruntów, nieruchomości itd). W tym kontekście nie wspomina się o autentycznych krzywdach wyrządzonych przez wieki społeczeństwu Polskiemu przez kościół Katolicki(to samo dotyczy kobiet spalonych na stosach czy ludziach prześladowanych przez inkwizycję) Wszak majątki Kościoła powstały z niewolniczej pracy chłopstwa zmuszonego do pracy na rzecz Kościoła w ramach pańszczyzny oraz oddawania Kościołowi dziesięciny. Gdyby potomkowie zmuszanych do robót przymusowych polskich chłopów zgłosili się po odszkodowania to Kościół katolicki ogłosiłby plajtę. Podobna "logika kapitalizmu" dotyczy także byłej arystokracji która także zaczyna domagać się rzekomo zabranych majątków które powstały przecież z niewolniczej pracy chłopstwa.

Oczywiście z dyktatem Kościoła należałoby walczyć nawet gdyby nie popełnił on tylu zbrodni wobec Polskiego społeczeństwa. Wszak zwalczać należy z zasady głoszoną przez klerykalizm nietolerancję i ciemnotę.
Tymniemniej obalanie wymienionych w tekście mitów jest bardzo ważne bo stanowią one swego rodzaju "kościelną ideologię (mitologię) mającą uzasadniać prawo Kościoła do władzy w Polsce czy chociażby uprzywilejowanej pozycji kleru w społeczeństwie. W wymienione w tekście kościelne mity wierzy także duża część ludzi o poglądach postępowych, lewicowych itd. któzy mimo deklarownego sprzeciwu wobec klerykalizmu podkreślając zawsze "szacunek wobec kościoła i jego roli w dziajach". Jak widać szacunek kompletnie nieuzasadniony

Okrzeja

copyleft

Tu się nie żyje

Publicystyka

Jakiś czas temu, pracowałem przez pół roku na cieciówie w apartamentowcu dla burżujów w centrum Wrocławia. Na jednej z ostatnich nocnych służb byłem tak znużony, że musiałem wyjść i trochę się przewietrzyć. Udając się na spoczynek, zastanawiałem się dlaczego na żadnej z czterech ławek znajdujących się wokół budynku, nie widziałem nigdy nikogo siedzącego. Oglądając nocne niebo i otaczające enklawę bogactwa szare bloki z PRL-u, po kilku minutach zacząłem odczuwać jak bardzo te ławki są niewygodne. Były bardzo toporne, a oparcie znajdowało się nienaturalnie daleko od miejsca do siedzenia. Jak to jest możliwe, że budynek wyposażony w monitoring i całodobową ochronę, z mieszkaniami na najwyższym standardzie ma tak chujowe ławki? I wtedy zrozumiałem – ławki zrobiono tak, by młodzież z okolicznych bloków nie miała ochoty na nich siedzieć, psując wizerunek apartamentowca.

Kanał XML