Publicystyka
Efekty mediacji w sprawie praw pracowniczych w „Falansterze”
Czytelnik CIA, Czw, 2009-12-03 12:34 PublicystykaNa spotkaniu 2 grudnia 2009 roku we wrocławskim Centrum Reanimacji Kultury strony ustaliły, co następuje:
1) W kawiarni „Falanster” miało miejsce naruszenie praw pracowniczych w okresie czerwiec-lipiec 2009 roku.
2) Naruszenie to wynikało ze specyfiki funkcjonowania księgarni „Falanster” w pierwszym okresie jej istnienia (brak możliwości formalnego zatrudnienia pracowników).
3) Fundacja Caracol wyraża ubolewanie z powodu zaistniałej sytuacji. Oświadcza zarazem, że obecna sytuacja pracownicza uległa znacznej poprawie. Wszystkim zatrudnionym. pracownikom zaproponowano umowę o pracę. Z propozycji skorzystała 1 osoba, pozostałe wybrały umowy-zlecenie.
4) Karolina, jako osoba, której prawa zostały naruszone, otrzyma umowę zlecenie za okres, gdy pracowała w „Falansterze”.
5) Umowy o pracę będą proponowane kolejnym zatrudnionym pracownikom.
6) Strony zobowiązały się do unikania dalszych wzajemnych oskarżeń drogą medialną.
Podpisali:
Zarząd Fundacji
Reprezentanci Związku Syndykalistów Polski
Karolina (jako osoba, której prawa zostały naruszone)
Załącznik do ustaleń. Oświadczenie zarządu Fundacji Caracol.
1) Fundacja Caracol zobowiązuje się do oferowania umów o pracę w księgarni „Falanster” wszystkim zainteresowanym pracownikom.
2) Fundacja będzie oferowała wgląd w sytuację finansową księgarni „Falanster” w oparciu o zasady uzgodnione z pracownikami.
3) Fundacja wyraża wolę kontynuacji eksperymentu społecznego, jakim jest „Falanster”, w przyszłości w oparciu o dalsze poszerzanie partycypacji pracowników.
Podpisali:
Zarząd Fundacji
Dokumenty z oryginalnymi podpisami są do wglądu u mediatora (kontakt przez redakcję CIA)
Apel o przeciwstawienie się pomysłowi cenzurowania dostępu do Internetu w Polsce
Czytelnik CIA, Czw, 2009-12-03 09:30 Kraj | Publicystyka | TechnikaMinisterstwo Finansów przygotowało projekt ustawy o zmianie ustawy o grach hazardowych oraz niektórych innych ustaw, przewidujący m. in. cenzurowanie sieci Internet poprzez stworzenie Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych. Projekt ten dostępny jest pod tym adresem zapisy dotyczące ustanowienia i funkcjonowania Rejestru znajdują się na str. 11 i 12 ww. dokumentu).
Antyfaszyzm: apolityczny, liberalny czy radykalny?
Czytelnik CIA, Wto, 2009-12-01 16:39 PublicystykaKilka refleksji po akcjach antyfaszystowskich zorganizowanych 11 listopada 2009r.
Stanowisko Lewicowej Alternatywy
Tegoroczna mobilizacja z okazji 11 listopada była bez wątpienia jednym z ważniejszych publicznych wystąpień przeciwko faszyzmowi od czasu demonstracji zwoływanych pod koniec lat 90. przez Radykalną Akcję Antyfaszystowską. Kilkaset osób zgromadzonych na pokojowym wiecu pod stacją metra Świętokrzyska, kolejne kilkaset biorących udział w spontanicznych blokadach na trasie przemarszu neofaszystów, zapowiedzi i relacje w głównych mediach oraz widoczna propaganda uliczna (plakaty rzucające się w oczy w praktycznie całej Warszawie) świadczą o tym, że istnieje dość duży potencjał sprzeciwu wobec aktywności skrajnej prawicy.
Aktywne zwalczanie neofaszyzmu, rasizmu, ksenofobii i ruchów skrajnej prawicy stanowi jeden ze składników tożsamości radykalnej lewicy. Dlatego też, większość osób zaangażowanych w działalność w ramach Lewicowej Alternatywy zdecydowała się wziąć udział w wydarzeniach organizowanych 11 listopada. Dla nas, uczestnictwo w tego typu mobilizacjach stanowi w pewnym sensie obowiązek moralny – niezależnie od realnej siły organizacji takich jak NOP, ONR, Młodzież Wszechpolska czy Niklot, ich mobilizacjom należy się aktywnie przeciwstawiać i dążyć do zablokowania ich. Uznajemy bowiem, że nawet jeżeli neofaszyści nie stanowią obecnie poważnej siły politycznej, to ze względu na historyczne przykłady brutalnego i bezwzględnego wcielania w życie ich idei, należy wszelkimi możliwymi sposobami powstrzymywać ich działalność.
Pomimo tego, że staraliśmy się możliwie jak najbardziej zaangażować w mobilizację, przyjęte przez organizatorów zasady protestu, podobnie jak pojawiające się w Internecie teksty uznające akcje za sukces zasługują naszym zdaniem na konstruktywną krytykę. Poniższy tekst publikujemy więc jako głos w debacie o kondycji i przyszłości ruchu antyfaszystowskiego w Polsce, traktując go jednocześnie jako rozwinięcie i skonkretyzowanie idei, które zaprezentowano (przy naszym skromnym współudziale) w 10 numerze Przeglądu Anarchistycznego w bloku tematycznym „Faszyzm w czasach demokracji”.
Kwestia przekazu – dlaczego sprzeciwiamy się faszystom?
Podstawowym problemem był sam przekaz mobilizacji. Zgodnie z zaproszeniem na demonstrację pod stacją metra Świętokrzyska, uczestnicy mieli stawić jako ludzie, a nie partie czy organizacje, a symbole partyjne i flagi należało zostawić w domu (cytaty za stroną http://wawa11listopada.blogspot.com/). Uzasadnieniem dla takiego założenia miał być szeroki charakter mobilizacji i uniknięcie ewentualnych podziałów politycznych wśród uczestników akcji. Organizatorzy najwyraźniej zdali sobie sprawę, iż istnieją różne motywy krytyki skrajnej prawicy i różne taktyki działania w celu powstrzymywania jej rozwoju. Przykładowo, wychodząc z idei liberalnych lub też chadeckich, pogrobowców Mussoliniego i Dmowskiego można krytykować za cenzorskie zapędy, ograniczanie wolności indywidualnych i politycznych oraz totalitarne dążenie do całkowitej kontroli społeczeństwa. Faszyzm można jednak także postrzegać jako skrajnie reakcyjny, promujący militaryzm ruch wymierzony przeciwko emancypacyjnym dążeniom pracowników, bezsensownie dzielący klasę pracującą. Taka krytyka wychodzi z założeń lewicowych lub anarchistycznych i kładzie nacisk zupełnie inne kwestie niż liberałowie czy chadecy.
Co więcej, różne polityczne wersje antyfaszyzmu są także sprzeczne w kwestii oceny genezy tego ruchu i strategii powstrzymywania go. Liberałowie i chadecy szukają przyczyn powstania faszyzmu w czynnikach psychologicznych lub też skłonności niższych warstw społecznych do ulegania „populizmowi”, a jako remedium na jego rozwój postulują wzmacnianie liberalnej demokracji (promocja obywatelskiego zaangażowania i wsparcia dla instytucji liberalnej demokracji). Socjaliści, anarchiści i komuniści postrzegają natomiast faszyzm jako „produkt” kapitalizmu i postulują bezpośrednie konfrontacje z ruchami skrajnej prawicy oraz łączenie tych akcji z walką socjalną toczoną na innych polach (płacowych, mieszkaniowych itp.).
„Antyfaszym” ma więc niejednorodny charakter i bywa różnie rozumiany. Dla organizatorów, rozwiązaniem tych rozbieżności miał być „apolityczny:” charakter protestu: zakaz używania emblematów politycznych, dobór mówców z różnych środowisk (od ruchu anarchistycznego po publicystów Gazety Wyborczej) oraz przedstawienie protestu w formie „strawnej” praktycznie dla każdego. Założenie to nie zostało jednak zrealizowane, gdyż już sam apel o udział w mobilizacji musiał zawierać argumenty dlaczego należy sprzeciwiać się aktywności neofaszystów, a argumenty te – chcąc nie chcąc – musiały bazować na jakichś założeniach co do tego, co w faszyzmie zasługuje na krytykę. W efekcie, starając się znaleźć formę „strawną dla każdego”, w praktyce ograniczono się do powtarzania liberalnej krytyki faszyzmu.
Zgodnie z odezwą organizatorów, demonstracji neofaszystów należało się przeciwstawić ponieważ jej uczestnicy określają się jako patrioci, a w rzeczywistości głoszą poglądy ksenofobiczne, faszystowskie, rasistowskie, antysemickie i homofobiczne […] Obraża to nie tylko wyznawców innych niż katolicka religii, cudzoziemców mieszkających w Polsce na stałe lub tymczasowo, uchodźców, ale także Polaków, którzy mają inny niż biały kolor skóry, zagraniczne pochodzenie. Obraża to też wszystkich obywateli tego kraju, którzy nie popierają skrajnego nacjonalizmu, kryjącego się pod postawą patriotyczną. Krytyka skrajnej prawicy była więc głównie oparta na ogólnych koncepcjach liberalnych: idei tolerancji światopoglądowej, równości obywateli i Praw Człowieka. Co więcej, w tej samej odezwie silnie zaakcentowano patriotyczne akcenty sprzeciwu wobec neofaszystów oraz podkreślano, że w innych państwach UE tego typu marsze nie miałyby miejsca z uwagi na mniejszą pobłażliwość władz:
Nie po to Polska tyle czasu walczyła o Niepodległość, wyzwolenie spod reżimów, by teraz, i to jeszcze w dniu Święta Odzyskania Niepodległości, propagowano na ulicach treści i hasła faszystowskie!!! Najwyższy czas to zmienić! W żadnym innym cywilizowanym kraju, neofaszystowski marsz w ogóle by się nie odbył! Pokażmy razem, że w Niepodległej Polsce nie ma miejsca dla faszyzmu i nazizmu!!
W apelu o mobilizację z okazji 11 listopada nie znalazła się natomiast ani jedna wzmianka o tym, że faszyzm rozwija się najszybciej w sytuacji kryzysów gospodarczych, wzrostu bezrobocia i neoliberalnych reform. Nie znalazło się w niej także ani jedno słowo na temat solidarności pracowników z różnych krajów. Wreszcie, nie zawarto w niej żadnej refleksji o tym, że te same rządy, które rzekomo nie dopuszczają do neofaszystowskich marszów (twierdzenie absurdalne, gdy spojrzymy chociażby na Niemcy czy Hiszpanię) nieraz rozbudowują aparat kontroli społecznej (monitoring, ograniczanie wolności internetu, represje wobec protestów pracowniczych) szybciej i sprawniej niż mogliby to robić najbardziej zagorzali neofaszyści.
Liberalną wizję antyfaszyzmu zaprezentowali też mówcy: Halina Bortnowska – przewodnicząca Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka – mówiła o sprzeciwie wobec faszyzmu w sposób następujący: Chcemy Polski kolorowej, w której każdy zajmuje tyle miejsca, ile potrzebuje […] Kochani, bardzo żałuję, że na waszym plakacie znalazło się słowo "wynocha". Nam też nie wolno się rozpychać. Nam też nie wolno zabierać miejsca. Mówię o tym, bo jestem już stara i okrzyk: "Wynocha!", słyszałam wiele razy. I od faszystów, i od komunistów. Trzeba tu zaznaczyć, że podczas wiecu przemawiały także osoby związane z ruchem anarchistycznym, podkreślające inne wymiary faszyzmu: uwarunkowane ekonomicznie i praktykowane zarówno przez bojówkarzy skrajnej prawicy jak i rządy krajów UE rasistowskie, bezwzględne traktowanie imigrantów; historyczną genezę faszyzmu jako wspieranego przez burżuazję ruchu wymierzonego przeciwko samoorganizacji robotników itd. Drugim dowodem na to, że antyfaszyzm nie ograniczał się jedynie do wizji rodem z Gazety Wyborczej było przywołanie na jedynym (!) obecnym na demonstracji transparencie hasła „No Pasaran” z czasów Wojny Domowej w Hiszpanii. Nie przesądziło to jednak o charakterze demonstracji – główny przekaz medialny i oficjalne teksty organizatorów promowały bowiem antyfaszyzm „apolityczny”, „liberalny” i „obywatelski”.
Można więc powiedzieć, że podczas tegorocznego 11 listopada, antyfaszyzm był prezentowany przede wszystkim w swojej wersji liberalnej. Zapewne nie do końca odpowiada to intencjom organizatorów, którzy deklarowali otwarcie na różne środowiska, ale w praktyce była to logiczna konsekwencja przyjętych założeń. Jeśli apel o udział w demonstracji zawiera jedynie odwołania do wartości liberalnych, jeżeli wśród mówców przeważają przedstawiciele Gazety Wyborczej i Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, jeżeli w końcu nie ma możliwości ekspresji politycznej – to trudno się dziwić, że mobilizacja przeciwko marszowi organizowanemu przez ONR ma taki a nie inny wydźwięk.
Wniosek, jaki można z tego wysnuć jest stosunkowo prosty: problematyki faszyzmu i antyfaszyzmu nie da się wyabstrahować od kwestii politycznych. Nie można jej przedstawić bez określonego kontekstu i określonych poglądów, które zawierają w sobie zarówno teorię wyjaśniającą powstanie faszyzmu, jak i jego krytykę i strategię działań wymierzonych przeciwko niemu. To wszystko to nic innego jak właśnie polityka, a gdy zakładamy „różnorodność” opinii, to może się okazać, że pomimo naszych starań jedna opcja i tak zdominuje przekaz i przebije się ze swoją wizją tak do świadomości społecznej, jak i do mediów (zwłaszcza jeżeli jest w tych mediach przychylnie traktowana).
Tym samym, mobilizacja antyfaszystowska, pomimo szerokiego zaangażowania w nią osób określających się jako anarchiści i anarchistki, okazała się de facto w przeważającej części zgodna z ideologią liberalną promowaną na łamach Gazety Wyborczej. Jest to o tyle paradoksalne, że główny wysiłek organizacyjny przy jej przygotowaniu został przecież wykonany przez osoby wywodzące się z diametralnie innego środowiska i utożsamiające się z anarchizmem.
Inny antyfaszyzm
Koncepcja sprzeciwu wobec faszyzmu prezentowana przez środowisko związane z Gazetą Wyborczą jest – oględnie mówiąc – co najmniej niepełna i pomija kilka jego kluczowych cech. W optyce anarchistycznej (czy też radykalnie lewicowej), faszyzm jest produktem określonych stosunków społecznych i napięcia politycznego. Powstał w sytuacji kryzysu po I Wojnie Światowej jako ruch organizujący zdeklasowane grupy społeczne wywodzące się głównie z klasy średniej i zmobilizował je do walki z „siłami rozbijającymi jedność narodową” („anarchistami”, „komunistami”, „Żydami”). Tam, gdzie zwyciężył, brutalnie tłumił wszelkie przejawy samoorganizacji społeczeństwa (zwalczając ruch związkowy i lewicowe partie polityczne) i rozbudowywał do nieznanych wcześniej rozmiarów aparat terroru i inwigilacji. Obecnie, gdy wydawało się, że doświadczenia II Wojny Światowej pogrzebały go ostatecznie, co jakiś czas „wypływa na powierzchnię” życia politycznego w Europie i kanalizuje społeczną frustrację (wywołaną neoliberalnymi reformami) w żądania zaostrzania polityki karnej, rozbudowy aparatu represji i ograniczania praw mniejszości. Nie ma więc żadnej przesady w określaniu faszyzmu jako produktu kapitalizmu.
W tym kontekście, walka z faszyzmem wymaga więc zwrócenia uwagi na ogólne społeczne problemy związane z gospodarką kapitalistyczną: ubóstwo w krajach III Świata zmuszające tysiące ludzi do szukania szczęścia w granicach „fortecy Europa”, pauperyzację szerokich grup społecznych w krajach rozwiniętych (robotników likwidowanych branż przemysłu ciężkiego, rolników, rzemieślników i drobnych kupców), wzrost przestępczości wywołany niestabilnością zatrudnienia na które władze reagują wzrostem represji i kontroli społecznej.
Antyfaszyzm wychodzący z powyższych założeń, uwzględnia szersze społeczne uwarunkowania rozwoju faszyzmu i wskazuje, że walka z nim nie może być odseparowana od walki o prawa socjalne.
Ta wizja jest jednak sprzeczna z liberalizmem, który ogranicza problem faszyzmu do kwestii psychologicznych („poszukiwania oparcia w silnych autorytetach przez osoby zagubione”), abstrahuje od jego ekonomicznych i społecznych uwarunkowań a jako remedium proponuje umacnianie wartości i instytucji demokracji liberalnej (Prawa Człowieka, tolerancja, partycypacja w życiu politycznym). Co więcej, poprzez swoją praktykę polityczną, liberałowie nierzadko sami przygotowują grunt pod rozwój skrajnej prawicy, a w wielu kwestiach nie wahają się sięgać do podobnych technik co skrajna prawica (najostrzejsze przykłady to np. rozrost sieci monitoringu w większości polskich miast, poparcie dla rasistowskiej polityki Izraela wobec Palestyńczyków, ostra polityka migracyjna i budowa „fortecy Europa” itd.).
Równocześnie warto zwrócić uwagę na dodatkowy mechanizm, w ramach którego obecny neoliberalny system polityczno – gospodarczy wpływać może na kształtowanie u obywateli postaw nacechowanych niechęcią o charakterze nacjonalistycznym czy rasistowskim. Sedno aktualnego porządku ustrojowego stanowią procesy takie jak: łączenie rynków towarowych, prywatyzacja (w Polsce także reprywatyzacja czyli oddawanie mienia znacjonalizowanego w okresie kapitalizmu państwowego), deregulacja gospodarek narodowych i ograniczanie praw socjalnych obywateli. W sytuacji, gdy procesy te generują napięcia społeczne, system blokuje drogi racjonalnego wyjaśnienia ich genezy. W systemie informacji publicznej tworzonym przez prywatne media i instytucje badawcze, w dostępnym na co dzień przekazie agencji rządowych i ministerstw, w systemie edukacyjnym na poziomie publicznych szkół podstawowych i średnich, nie sposób znaleźć rzeczowej wiedzy dotyczącej uruchomionych procesów ekonomicznych i stojących za nimi przyczyn, grup interesu korzystających z określonego stanu prawa i ekonomii, alternatywnych ścieżek postępowania czy możliwości zmiany tego stanu rzeczy. Zarysowana przez część środowisk akademickich wizja odmiennego porządku gospodarczego, prawnego czy kulturowego nie jest w stanie pokryć tej luki, z uwagi na elitarność kształcenia uniwersyteckiego oraz słabą kompatybilność języka i brak dostępności nośników przekazu dla osób spoza świata nauki. Nie może więc zaskakiwać, że poddawani narastającej presji wolnorynkowego kapitalizmu obywatele, którym tłumaczy się narastającą niestabilność pozycji społecznej czy dochodowej rzekomo niezależnymi od woli ludzkiej mechanizmami globalizacji czy gospodarki rynkowej, skłonni są upatrywać przyczyn swoich problemów nie w grze interesów gospodarczych czy politycznych, ale w wymierzonym przeciw nim działaniom określonych grup, rzekomo „z natury” nastawionych agresywnie wobec członków „ich” społeczności. W charakterystycznej dla neoliberalnego porządku sytuacji rozpadu więzi opartych na podobieństwie pozycji zawodowej, klasowej czy miejscu zamieszkania, jedyną formą wspólnotowości istniejącą powszechnie w świadomości społecznej jest przynależność do grupy narodowościowej. To na niej często starają się oprzeć osoby czy środowiska podlegające eksploatacji ekonomicznej, a tendencja ta jest wyjątkowo silna tam, gdzie – jak w Europie postkomunistycznej – peryferyjność gospodarek narodowych, niedobór własnego kapitału i służalczość lokalnych elit politycznych pozwala dość swobodnie eksploatować społeczeństwa przez podmioty czy instytucje pochodzące z krajów czołówki gospodarczej. W tej sytuacji, echa dawnych konfliktów narodowościowych przywoływane są podświadomie jako element umożliwiający lepsze zrozumienie teraźniejszości. Takie postrzeganie źródeł problemów społecznych z samej swojej istoty zwiększa możliwość oddziaływania na świadomość społeczną grup i organizacji faszystowskich czy bazujących na nacjonalizmie, które jako element swojej ideologii – bądź taktyki pozyskiwania wpływów – wykorzystują od zawsze motyw zamiany istniejących grup interesu ekonomicznego na grupy narodowościowe (według schematu „przedsiębiorcy – Niemcy”, „kamienicznicy – Żydzi”). Tego rodzaju ideologia może łatwo wpisywać się w zarysowany powyżej sposób myślenia polegający na niedostrzeganiu (z braku źródeł) prawdziwych mechanizmów dominacji i wyzysku ekonomicznego oraz poszukiwania – w warunkach zagrożenia – wspólnotowości opartej na jedynym kojarzonym powszechnie elemencie łączącym, czyli narodowości.
Wnioski z tego płynące są oczywiste: antyfaszyzm nie może polegać tylko na okresowych mobilizacjach skierowanych przeciwko konkretnym działaniom osób i organizacji posługujących się retoryką nacjonalistyczną czy rasistowską. Musi opierać się na permanentnej obecności w ruchach oporu społecznego, w ramach których podejmowane będą działania edukacyjne ukazujące rzeczywisty kontekst społeczny, gospodarczy czy polityczny neoliberalnych ataków na jednostkę czy społeczeństwo i w ten sposób eliminujące próby „tłumaczenia” tych rzeczywiście istniejących zjawisk czy problemów zgodnie z kanonami nacjonalistycznej ideologii. Alternatywą dla wizji świata opartej o narodowościowe obsesje czy wydumane zagrożenia musi być przedstawienie własnej koncepcji – solidarności społecznej, partycypacji, walki o wspólny interes równych sobie ludzi różnych ras i narodowości.
Krótko mówiąc: organizując kolejne mobilizacje, trzeba wiec będzie zwyczajnie wybrać jaką wizję antyfaszyzmu chcemy na nich zaprezentować – niekoniecznie w sposób dogmatyczny, nie dopuszczający krytyki czy innych poglądów, ale na pewno w sposób stanowczy i jasny. Natomiast uczestnikom należy się także wolność ekspresji podczas tego typu protestów – możliwość wyrażenia swojej wizji antyfaszyzmu poprzez materiały takie jak transparenty, flagi czy ulotki.
Czy odnieśliśmy sukces?
Ostatnią kwestią którą należy rozpatrzyć przy ocenie akcji 11 listopada jest kwestia jej skuteczności. Na polu „politycznym” trudno mówić o sukcesie z powodów opisanych powyżej. A jak to wygląda na polu „strategicznym”? W tym temacie pojawiło się już sporo dyskusji i na wielu różnych forach dawał o sobie znać krytycyzm. Wystarczy tu tylko przypomnieć, że ostatecznie neofaszyści przeszli inną trasą, ale doszli pod wybrany punkt docelowy (Pomnik Dmowskiego), a po blokadzie na ulicy Senatorskiej nie udało się nam już w żaden poważny sposób zagrozić ich demonstracji. Dość dobre podsumowanie tego aspektu akcji zaprezentował anonimowy czytelnik (czytelniczka) portalu CIA w tekście 11 listopada, czyli miało być pięknie, a wyszło jak zwykle . Pisze on (ona):
Cała akcja antyfaszystowska mogła mieć dwa cele: całkowite zablokowanie marszu Zbioru Zer i pokazanie samym sobie i naszym sympatykom, że jesteśmy silnym ruchem, silniejszym niż koalicja zer z psiarni z zerami ze skansenu historii. Gdyby osiągnięty został którykolwiek z nich gwarantowałoby to dalszy ruchu rozwój. Zera wyjeżdżałyby z Warszawy z podkulonym ogonem, a my utwierdzeni w tym, że warto działać dalej. Problem jest taki, że możemy śmiało powiedzieć, że nie osiągnęliśmy żadnego. Zera pohajlowały pod Dmowskim Królem Polskim, a połowa naszych ludzi przemoczyła buty w policyjnym kordonie, posłuchała drętwej gadki liberałów, a pochodu nawet nie widziała na oczy.
Z powyższą opinią trudno się nie zgodzić, ponieważ wszystkie akcje organizowane tego dnia miały dwa cele: publiczne zamanifestowanie postaw antyfaszystowskich oraz zablokowanie przemarszu skrajnej prawicy. Tymczasem, przekaz ograniczył się do powielania liberalnych ocen zjawiska faszyzmu, a demonstracja skrajnej prawicy przeszła przez miasto bez większych problemów. Trudno więc mówić o sukcesie, chociaż trzeba dostrzec, że akcje antyfaszystowskie były dobrze nagłośnione, dużo wysiłku włożono w ich organizację i były one dość liczne (jak na polskie warunki). Pomimo tego, przyjęte założenia w dużym stopniu spowodowały, że cała mobilizacja raczej nie osiągnęła swoich celów.
W chwili obecnej konieczna jest głębsza debata o przyszłości ruchu antyfaszystowskiego w Polsce i jego zasadach działania. Z naszego punkt widzenia, ma on szanse na rozwój, o ile jego uczestnicy będą w stanie zaprezentować w miarę spójną wizję społeczno-polityczną.
Wrogość klasowa a rasizm czyli przemyślenia z frontu walki (towarzyskiej?)
Pięciolatek, Wto, 2009-12-01 04:06 Prawa pracownika | PublicystykaI wear the black for the poor and the beaten down,
Livin' in the hopeless, hungry side of town
JOHNNY CASH
Do napisania tego artykułu nie skłoniły mnie abstrakcyjne przemyślenia, lecz ropiejąca we wrocławskim środowisku i powracająca na CIA sprawa kawiarni Falanster. Warto zaznaczyć, że piszę ten tekst w przededniu mediacji, która ma cały konflikt zakończyć i robię to bardzo świadomie. Niech będzie on podsumowaniem tego etapu konfliktu pracowniczego. Ponieważ właśnie – i tu dochodzimy do sedna, jest to konflikt między pracownikami i pracodawcami, czyli konflikt klasowy w ścisłym sensie. Towarzyska zupa, w której pływa, była jest i będzie dla mnie drugorzędna, aczkolwiek to właśnie jej całe danie zawdzięcza swój wyjątkowy smak.
Doczekałem się już krytyki całej sytuacji (i w rzeczy samej idei konfliktu klasowego), poprzez cytowanie Foucaulta. Cytat, o którym mówię, przytoczony został pod dyskusją o kolejnym wydaniu Altergodziny (ta dyskusja to był jeden z „przerzutów” pokazujący, że choroba toczy już całe ciało), a pokazuje pewien styl myślenia o walce klas, który daje o sobie znać bardzo często w dyskusjach z liberałami i prawicą. Chętnie go zatem bliżej omówię. Najpierw jednak przybliżę (skrótowo) całą sprawę z naszej perspektywy, która, jak słusznie zauważają tak nasi zwolennicy jak krytycy, jest klasyczną perspektywą walki klas.
Klasa czyli relacja
Otóż podzieliła się z nami swoim problemem pracownica, która czuła się pokrzywdzona przez swoich pracodawców, zatrudniających ją w kawiarni, księgarni i sklepie z produktami fair-trade „Falanster”. Wkrótce okazało się, że nie jest ona jedyną osobą, która czuje się oszukana przez osoby prowadzące lokal. Zarzuty pod adresem pracodawców były właściwie podręcznikowym przykładem konfliktu w miejscu pracy, a zwłaszcza w gastronomii.
Klasycy nauczają nas, że ludzie dzielą się na klasy ze względu na swój stosunek do środków produkcji. Rozwinięty kapitalizm cechuje się istnieniem dwóch klas – proletariatu, który posiada jedynie siłę swoich mięśni i swojej głowy i jest zmuszony ją sprzedawać na zasadach rynkowych w zamian za środki utrzymania oraz burżuazję, która posiada środki produkcji (lokale, maszyny itp.) i potrzebuje siły mięśni i głów proletariuszy, by wprawić je w ruch. Burżuazja jest w oczywisty sposób zainteresowana tym, aby proletariusze produkowali jak najwięcej jak najmniejszym kosztem, ma ona więc interesy przeciwne do proletariatu. To są właśnie stosunki produkcji. Kultura i prawo, a zwłaszcza prawne regulacje dotyczące własności są elementem nadbudowy, która ma zabezpieczać na poziomie świadomości interesy burżuazji (świadomość panująca to świadomość klasy panującej). To oznacza, że osoby które dysponują środkami produkcji i zatrudniają pracowników najemnych celem ich wprawienia w ruch, są burżujami niezależnie od tego jak identyfikują się same, jak są nazywane przez pracowników i pracownice, czy wreszcie jak sprawa wygląda „w świetle prawa”, które jest powołane tylko po to, by zabezpieczyć interesy klasy panującej.
Robotnik, który prowadzi własną firmę, ale w rzeczywistości jest zależny od IKEI, czy innego swojego pracodawcy, który kontroluje środki produkcji NIE JEST prywatnym przedsiębiorcą, lecz po prostu robotnikiem, jego status przedsiębiorcy jest jedynie elementem nadbudowy. Własność w ogóle nie jest kwestią prawa, lecz praktyki. Jeśli robotnica jest formalnie posiadaczką części jakiegoś przedsiębiorstwa, lecz w praktyce go nie kontroluje (np. posiada kilka akcji lub symbolicznie jest „współwłaścicielką” dóbr kontrolowanych przez państwo) w rzeczywistości nie posiada nic. Dokładnie z tego samego powodu nie ma znaczenia, czy zatrudnia nas koncern Toyota, państwo lub któraś z jego agend, partia, czy organizacja pozarządowa, jak fundacja. Zawsze możemy wskazać osoby, które niezależnie od status prawnego kontrolują dany czynnik produkcji (np. ekspres do kawy) oraz osoby, które faktycznie go obsługują w zamian za wynagrodzenie. Teoria i praktyka pokazuje, że te dwie grupy zawsze mają interes sprzeczny. Faktyczny właściciel ekspresu do kawy chce wyprodukować jak najwięcej kaw jak najmniejszym kosztem, robotnica chce zarobić jak najwięcej najmniejszym nakładem pracy. Pamiętać należy, że formą wynagrodzenia są nie tylko pieniądze, ale też świadczenia społeczne (ubezpieczenia), urlopy itd.
Maskowanie sprzeczności tych interesów, wytwarzanie przyjaznej atmosfery w pracy itp. służy zazwyczaj maksymalizacji wyzysku, czyli pracy jaką robotnik lub robotnica wykonuje bez wynagrodzenia. Wytworzenie poczucia wspólnoty między pracownikiem a pracodawcą sprawia, że robotnik czuje się „współodpowiedzialny” za biznes, który przynosi zyski jego pracodawcy i wkłada w niego więcej pracy otrzymując takie samo wynagrodzenie (mistrzostwo w tej strategii osiągają zwłaszcza organizacje pozarządowe, które wykorzystują etos swojej misji do wytwarzania wewnętrznej presji na wydajność pracy, która opłacana jest słabo lub w ogóle).
Praca niewynagradzana istnieje i będzie istnieć zawsze. Naszym celem nie jest doskonale merkantylne społeczeństwo, w którym każda praca (jak np. odprowadzenie przyjaciela na przystanek) jest wynagradzana. Docelowo chodzi nam o zniesienie w ogóle wynagrodzenia za pracę w myśl zasady „każdy pracuje według możliwości, a wynagradzany jest według swoich potrzeb”. Póki jednak jest to niemożliwe musimy zaakceptować fakt, że większość ludzi sprzedaje swoją pracę za środki do życia. Jeśli przyjaciółka odwozi przyjaciela na stację PKP nie robi tego celem pozyskania środków do życia, świadomie rezygnuje z jakiejś części swoich zasobów. Jeśli jednak odbywa się to wszystko w ramach rynku pracy, czyli motywacją jednej ze stron jest zarobienie pieniędzy umożliwiających przeżycie, musimy być bardzo wyczuleni na próby maksymalizacji swej korzyści przez pracodawcę kosztem pracownika. Jeśli pracodawca nie wywiązuje się z części świadczeń wobec pracownika, przerzuca na niego koszty swojego biznesu wykorzystując jego zaangażowanie. To właśnie jest podstawa walki klas. Walka o przerwę na papierosa, walka o ubezpieczenie, o urlopy, o normy bezpieczeństwa i obciążenia pracą jest walką klasową. Walka od której efektów zależy życie milionów ludzi na planecie.
Rasa, czyli substancja
A teraz rasizm. Jak cytuje pewna Czytelniczka CIA:
"Socjalizm w chwili narodzin w XIX wieku był już pewnym rasizmem. I niezależnie od tego, czy weźmiemy Fouriera z początku wieku, czy anarchistów z końca wieku, przechodząc przez wszystkie formy socjalizmu, zawsze zobaczymy w nich komponentę rasistowską. (...) takie samo funkcjonowanie rasizmu znajdujemy nie tylko na poziomie socjalistycznego państwa, ale też na różnych poziomach analizy lub projektu socjalistycznego, w ciągu całego XIX wieku. Zawsze wtedy, gdy socjalizm kładł w gruncie rzeczy nacisk na przekształcenie warunków ekonomicznych jako na zasadę transformacji i przejścia od państwa kapitalistycznego do państwa socjalistycznego (inaczej mówiąc, wtedy, gdy zasady transformacji szukał na poziomie procesów ekonomicznych), nie potrzebował rasizmu, a przynajmniej nie potrzebował go bezpośrednio. Natomiast zawsze wtedy, gdy socjalizm zmuszony był kłaść nacisk na problem walki, walki z wrogiem, eliminacji przeciwnika w obrębie samego społeczeństwa kapitalistycznego; zawsze zatem, kiedy chodziło o myślenie fizycznego starcia z przeciwnikiem klasowym w społeczeństwie kapitalistycznym, znowu pojawiał się rasizm, ponieważ dla myśli socjalistycznej, mimo wszystko bardzo związanej z tematami biowładzy, był to jedyny sposób ujmowania racji, dla których można zabić przeciwnika. (...) W rezultacie zawsze, gdy macie do czynienia z takim socjalizmem, z tymi formami, z tymi momentami socjalizmu, które akcentują problem walki, macie do czynienia z rasizmem. Dlatego najbardziej rasistowskimi formami socjalizmu były oczywiście blankizm, Komuna Paryska i anarchizm, o wiele bardziej niż socjaldemokracja, o wiele bardziej niż Druga Międzynarodówka i o wiele bardziej niż sam marksizm. Socjalistyczny rasizm został w Europie zlikwidowany dopiero pod koniec XIX wieku, z jednej strony przez dominację socjaldemokracji (i, trzeba to powiedzieć, pewnego reformizmu związanego z tą socjaldemokracją), a z drugiej strony przez niektóre procesy, takie jak sprawa Dreyfusa we Francji. Ale przed sprawą Dreyfusa wszyscy socjaliści, a przynajmniej miażdżąca większość socjalistów, byli z gruntu rasistami".
Michel Foucault, Wykład z 17 marca 1976, w: "Trzeba bronić społeczeństwa", Warszawa 1998, s. 258-259
Foucault nie mógł się niestety powołać tu na człowieka, który rasistowską wykładnie walki klas doprowadził do mistrzostwa, a mianowicie na Pol Pota. Gdy Foucault wygłaszał swój wykład mało jeszcze było wiadomo o Czerwonych Khmerach. Pol Pota obalili jednak żołnierze Wietkongu, których wykładnia walki klas była (nieco) mniej rasistowska. Ale francuski myśliciel mógł już powołać się na komunizm w stylu stalinowskim, który wydawał wyroki śmierci np. za bycie „dziedziczką”. Stalinizm bywał rasistowski, gdy karał zsyłką, czy śmiercią za pochodzenie klasowe. Ale jednocześnie nawet w stalinowskim PRL-u zdarzało się, że byli właściciele byli zatrudniani na stanowiskach robotniczych w swoich dawnych zakładach.
Czym walka ras różni się od walki klas? Powyżej opisałem RELACJĘ między proletariatem, a burżuazją. Klasa jest bowiem RELACJĄ. Rasa natomiast jest substancją. Żyd jest wrogiem, bo jest Żydem, czyli ze względu na samą swoją istotę, której nigdy nie będzie mógł zmienić. Jeśli w imię walki klas zabija się posiadaczy okularów, osoby umiejące czytać itp. jako inteligencję, mamy tu do czynienia z rasizmem. Żyd zawsze pozostanie wrogiem rasowym dla antysemity, bo nie może przestać być Żydem. Ale w świetle walki klas właściciele Falanstera są wrogami klasowymi dokładnie tak długo jak są… właścicielami Falanstera. Czyli na przykład tak długo, jak Falanster nie jest spółdzielnią.
Na tym polega całe nieporozumienie ze stawianiem w jednym rzędzie komunizmu z rasizmem. Tak, zarówno komunizm, jak i rasizm operują retoryką wojny. Komuniści i rasiści się zbroją. Dokonują aktów przemocy. Ale różnica jest taka, że komuniści walczą z systemem wyzysku a nie z ludźmi. Dlatego Meinhoff mogła napisać, że RAF nie strzela do ludzi. RAF strzelał do funkcji systemu. Gdy tylko dany człowiek przestaje zajmować daną pozycję może się stać najserdeczniejszym przyjacielem. Co więcej, prywatnie może nim pozostawać nawet ją zajmując. Dlatego właśnie towarzyski sosik przy sprawie Falanstera jest taki smakowity. „Przecież jesteśmy kolegami!” - krzyczą wszyscy na wszystkich. Tak jesteśmy. I wrogami klasowymi.
ŻADNEJ WOJNY OPRÓCZ WOJNY KLAS
Ciekawe jak pójdzie ta mediacja.
Inna polityka
Czytelnik CIA, Wto, 2009-11-24 12:04 Publicystyka | Ruch anarchistycznyTrzy dekady działań neoanarchizmu w Polsce nie zaowocowały żadną istotniejszą dyskusją na temat metod działania. Nie było na to szans, dopóki w ruchu dominowali fanatycy lektur filozoficznych i walk ulicznych, a ultraliberałowie i quasi-komuniści ukryci pod jednym szyldem ciągnęli wózek polityki w przeciwne strony. Może warto jednak uczynić to teraz, gdy anarchizm po latach tkwienia w kontrkulturowym spektaklu czystej formy wreszcie zaczyna przeradzać się w ruch polityczny.
Anarchizm, jedna z sześciu najważniejszych idei politycznych nowożytnych czasów, od ponad wieku ma na całym świecie znaczenie marginalne, ograniczające się do przekazywania własnych treści opinii publicznej oraz prób modyfikowania polityki tworzonej przez dominujące nurty: liberalny (często skryty pod nazwą socjaldemokracji) i konserwatywny. Mimo rewolucyjnej tradycji i frazeologii, anarchiści de facto są w stanie wykonywać działania albo defensywne (obrona aktywistów, związkowców), albo symbolicznie podważające system (niewielkie demonstracje, happeningi).
List od uwięzionego greckiego anarchisty
mateusz_, Pon, 2009-11-23 23:59 Świat | Publicystyka | Represje | Ruch anarchistyczny | Tacy są politycyList od uwięzionego towarzysza P. Masourasa (oskarżonego o uczestnictwo w Konspiracji Komórek Ognia)
We wtorek, 23 września o godzinie 8.15 opuszczałem swój dom w Galatsi udając się na siłownię i zostałem aresztowany przez 25 członków brygady antyterrorystycznej.
W przeciągu sekundy znalazłem się na chodniku, z rękami z tyłu ciała skutymi kajdankami, podczas gdy oni informowali starszych oficerów, że „wszystko poszło dobrze” i „mają mnie”. Zostałem zabrany na 12 piętro Kwatery Głównej Policji (dywizja antyterrorystyczna). Kolejnego dnia poinformowano mnie, że w tym samym czasie aresztowano również moich dwóch przyjaciół.
Odezwa do protestów przeciwko delegalizacji skłotów w Holandii
Kurka nioska, Nie, 2009-11-22 11:06 Świat | Protesty | Publicystyka | Represje | Ruch anarchistycznyJesteśmy skłotersami z Holandii. Prosimy was, byście zorganizowali protest (na przykład pod ambasadą Holandii) w swoim kraju przeciwko zakazowi skłotowania w Holandii. Sugerujemy wam, byście zorganizowali go pomiędzy 26. a 28. listopada, ponieważ Eerste Kramer (wyższa izba holenderskiego parlamentu) będzie głosować nad zakazem skłotowania na początku grudnia.
Odmawiając czekania: anarchizm i teoria przecięć
Pięciolatek, Pią, 2009-11-20 04:35 Dyskryminacja | Prawa kobiet/Feminizm | Publicystyka | Ruch anarchistycznyBez sprawiedliwości nie ma miłości - Bell Hooks
Deric Shannon (WSA/NEFAC) i J. Rogue (WSA/Common Action)
Tłum. Pięciolatek - tekst pochodzi z potalu anarkismo.net
Anarchizm może nauczyć się wiele od ruchu feministycznego. W niektórych przypadkach to już się stało. Anarchofeminizm rozwinął analizę patriarchatu, która odnosi się do państwowości. Nauczyliśmy się, że żaden projekt rewolucyjny nie może być skończony, gdy mężczyźni systematycznie dominują i wyzyskują kobiety; wówczas socjalizm to cel pusty, nawet gdy jest „bezpaństwowy”.
Ten esej napisano, by przekonać, że anarchizm może się także uczyć od teorii przecięć (intersectionality), która wyrosła z ruchu feministycznego. Anarchistyczna koncepcja walki klas rozszerzyła się w skutek powstania ruchu feministycznego, ruchu na rzecz praw obywatelskich, ruchu wyzwolenia gejów i lesbijek itd. Ale gdzie umiejscawiamy siebie obserwując te walki? Jakie są ich relacje z walką klas, która wiąże się z walką o socjalizm?
Dlaczego przecięcia? Jak tu doszliśmy?
Wielu ludzi umiejscawia początki feminizmu w USA wraz z walką kobiet o prawa wyborcze. To skupienie na kwestii wyborów było krytykowane jako zbyt wąskie przez wiele radykałek z przełomu wieków. Co głosowanie przyniosło kobietom z klasy pracującej? W jaki sposób głosowanie na nowy zestaw rządzących może dostarczyć jedzenia im i ich rodzinom? Wiele radykalnych kobiet przełomu XIX. i XX. w. nie chciało być identyfikowane jako „feministki”, gdyż widziały feminizm jako ruch kobiet-burżua, nie koncentrujący się na walce klas*.(Ackelsberg 2005: 118-119 i 123-124). Rzeczywiście wiele kobiet z klasy pracującej widziało ówczesne “feministki”, jako będące w sojuszu „ze wszystkimi tymi, którzy byli najbardziej zagorzałymi wrogami klasy pracującej i biednych” – to był dla nich ruch czysto burżuazyjny, który nie miał żadnych rozwiązań dla problemów biedy i wyzysku klasy pracującej w społeczeństwie klasowym. (Parker 2001: 125).
Anarchiści i anarchistki tego czasu wyprzedzili pewne argumenty feminizmu dostrzegając to, co później nazwano "przecięciami”. Sprzeciwiamy się redukcjonizmowi klasowemu, który często zdarza się w szerszym środowisku socjalistycznym. Wczesny anarchizm zajmował się takimi sprawami jak prostytucja (Goldman 2001), przymusowa sterylizacja (Kropotkin 2001) i małżeństwo (de Cleyre 2004 i 2001), by rozszerzyć anarchistyczną krytykę hierarchii, by nadać krytyczne ujęcie sprawom dotyczącym praw kobiet, a także by dać wyraz wizji przyszłego społeczeństwa bezklasowego, opartego na kooperacji.
Wiele z tych wczesnych prac ukazywało połączenia między opresją kobiet i wyzyskiem klasy pracującej. Odmowa wielu kobiet z klasy pracującej, by dołączyć do współczesnych im „feministek” również pokazała problemy związane ze zuniwersalizowaną, tożsamościową wizją opresji kobiet w feminizmie, która przedstawiana była jako hierarchia mogąca być przezwyciężoną bez walki z kapitalizmem.
Nie chcemy sugerować, że anarchiści nie byli w owym czasie redukcjonistami. Niestety wielu mężczyzn-anarchistów lekceważyło sprawy kobiet. Częściową przyczyną dla której Mujeres Libres** widziały potrzebę oddzielenia organizacji kobiecej od męskiej w czasie Wojny Domowej w Hiszpanii był fakt, że "wielu anarchistów traktowało podporządkowanie kobiet jako problem w najlepszym wypadku drugorzędny względem wyzwolenia robotników, które będzie dokonane 'o brzasku rewolucji'" (Ackelsberg 2005: 38). Niestety w niektórych kontekstach ta postawa nie jest tylko historyczną ciekawostką. Stała się za to gruntem dla feminizmu „drugiej fali”.
Konkurujące wizje w drugiej fali feminizmu
Od późnych lat 60. do wczesnych 80. powstawały nowe formy feminizmu. Wiele feministek zaczęło zbliżać się do jednej z czterech teorii z bardzo różnymi wyjaśnieniami opresji kobiet.
Tak jak historyczne, burżuazyjne prekursorki - feministki liberalne - nie widziały żadnej potrzeby zmian w istniejącym społeczeństwie. Raczej skupiały się na przełamywaniu „szklanego sufitu”, wynoszeniu większej liczby kobiet na pozycję ekonomicznej i politycznej elity. Liberalne feministki doszły do wniosku, że istniejące warunki instytucjonalne są właściwie nieproblematyczne. Ich zadaniem było dostosowanie zagadnień równości kobiet do kapitalizmu.
Inna teoria czasem opisywana jako feminizm radykalny walczyła, by odrzucić męską lewicę jako beznadziejnie redukcjonistyczną. Rzeczywiście wiele kobiet wychodzących z ruchów na rzecz praw obywatelskich czy antywojennych narzekało na powszechny seksizm, będąc odsyłanymi do zadań sekretarek, sypiając z męskimi liderami i żyjąc w generalnej alienacji od lewicowej polityki. Według wielu radykalnych feministek owych czasów było to wynikiem patriarchatu lub męskiej usystematyzowanej i zinstytucjonalizowanej dominacji nad kobietami. Dla tych feministek bitwa z patriarchatem była główną walką konieczną, by stworzyć wolne społeczeństwo, gdyż płeć była podstawą najstarszej i najbardziej ugruntowanej hierarchii (Firestone 1970).
Feminizm marksistowski z drugiej strony dążył do usytuowania opresji kobiet w sferze ekonomicznej. Walka z kapitalizmem była widziana jako „pierwszorzędna” bitwa, gdyż „historia wszystkich dotychczas istniejących społeczeństw jest historią walki klas”, co znaczy, że historia ludzi może być zredukowana do historii klas (Marx i Engels 1967). Co więcej, feministki marksistowskie wierzyły, że ekonomiczna „baza” miała determinujący wpływ na kulturową “nadbudowę”. Dlatego też jedyną drogą, by osiągnąć równość między mężczyznami a kobietami, jest zniszczenie kapitalizmu, by nowe, równościowe warunki ekonomiczne stworzyły nową, egalitarną nadbudowę. Tak się sprawy miały z determinującą rolą “bazy” ekonomicznej.
Poza dyskusją między feministkami marksistowskim, a radykalnymi powstała inna próba teoretyczna nazywana “teorią dwóch systemów” (Hartmann 1981; Young 1981). Produkt "feminizmu socjalistycznego". Teoria dwóch systemów przekonywała, że feminizm musi rozwinąć “system teoretyczny, który przykłada taką samą wagę do patriarchatu co do kapitalizmu”. (Young 1981: 44). Jakkolwiek te próby pomogły bardzo w zakończeniu kłótni na temat tego, które z zagadnień powinno być “priorytetowe”, wciąż pozostawiły wiele do życzenia. Na przykład czarne feministki nadal uważały, że ta perspektywa pozostaje poza strukturalną analizą rasy (Joseph 1981). Co więcej, gdzie jest opresja oparta na seksualności, sprawności, wieku itd. w tych analizach? Czy wszystkie te problemy są redukowalne do patriarchalnego kapitalizmu?
Taka była sceneria teoretyczna na której zrodziła się teoria przecięć. Ale to nie był tylko efekt abstrakcyjnych rozważań. Jak wspomnieliśmy wcześniej feministki wdziały potrzebę stworzenia osobnej analizy patriarchatu, jako systemu opresji przez swoje doświadczenia z szeroko rozumianą lewicą. Bez analizy patriarchatu, która stawiałaby go na równej płaszczyźnie z kapitalizmem, jako zorganizowanym system naszego życia, nie byłoby adekwatnej odpowiedzi dla liderów-mężczyzn sugerujących, że sprawą opresji kobiet zajmiemy się po uporaniu z „ważniejszym” zagadnieniem walki klas.
Napięcie to nie było ograniczone do lewicy, istniało także wewnątrz ruchu feministycznego. Prawdopodobnie jednym z najlepszych przykładów takiego stanu rzeczy był ruch pro-choice w USA. Zanim uchwalono w 1973 roku prawo “Roe vs. Wade”
sprawa była rozwiązywana przez prawo stanowe. Feministki zmobilizowały się, by zapewnić legalną aborcję w całym kraju. Ostatecznie wprowadzono prawne umocowanie dla aborcji w drugim trymestrze, ale retoryka „wyboru” i „legalizacji” pozostawała zbyt nieokreślona (unaddresed) dla wielu feministek.
To doświadczenie stało się impulsem, by przemyśleć idee zuniwersalizowanego, jednolitego doświadczenia “kobiecości”, jak to było często określane w tradycyjnej polityce tożsamościowej. Czarne feministki i womanistki*** zwracały uwagę na fakt, że koncentracja wyłącznie na legalizacji aborcji zaciemnia fakt, że czarne kobiety są w USA często zmuszane do sterylizacji i odmawia im się prawa do posiadania dzieci. (Roberts 1997). Co więcej, kobiety z klasy pracującej uznawały, że legalizacja “wyboru” jest pozbawiona znaczenia bez socjalizmu. Aborcja legalna, lecz nieosiągalną nie tworzy się właściwie możliwości wyboru. Prawdziwa wolność reprodukcyjna znaczy dla kobiet z klasy pracującej coś więcej niż tylko legalną aborcję. Wiele z nich chciałoby mieć dzieci, ale nie może sobie po prostu pozwolić na odchowanie ich; niektóre chciały zmiany w kulturowych normach sankcjonujących decyzję jakie kobiety podejmują o swoich ciałach, inne chciały w pierwszej kolejności dostępu do lecznictwa i zdrowia reprodukcyjnego – w skrócie pojawiło się pojęcie wolności reprodukcyjnej, ujęcie wszystkich interesów kobiet w jedną ramę, nie ustrukturyzowaną wokół problemów białych, heteroseksualnych kobiet z klasy średniej (co było widocznym zaniedbaniem ruchów „pro-choice”).
Na przecięciu
Te doświadczenia wewnątrz feminizmu i szerzej pojętej lewicy postawiły wiele pytań przed feministkami. Jak tworzyć ruch, który nie jest skupiony na interesach swoich najbardziej uprzywilejowanych części? Jak zachować nasze zaangażowanie w socjalizm bez wchodzenia w politykę, która widzi sprawy kobiet jako drugorzędne? Jak może wyglądać polityczna organizacja oparta na wspólnym zaangażowaniu, by zakończyć dominację, bez przybierania wspólnego doświadczenia opartego na jednej tożsamości? Na te pytania odpowiedziały w dużej mierze feministki niebiałe, queer i radykalnie seksualne, dzięki teorii przecięć – teorii, która była krytyką tradycyjnej polityki klasy i tożsamości. (Hooks 2000; Collins 2000).
Teoria przecięć mówi, że nasza pozycja społeczna w terminach rasy, klasy, płci, seksualności, narodowości, sprawności, wieku itd. nie jest łatwa do rozebrania na poszczególne elementy. Mówienie o uniwersalnym doświadczeniu kobiecości jest problematyczne ponieważ “kobiecość” jest odbierana różnie w oparciu o rasę, klasę, seksualność – dowolną liczbę czynników. Nierefleksyjny ruch feministyczny skoncentrowany ostentacyjnie na sprawach „kobiet” ciążył do skupiania się na interesach najbardziej uprzywilejowanych członkiń tej kategorii społecznej.
Nasze różne społeczne umiejscowienia i hierarchie przekazują informacje przecinające się i złożone w sposób niełatwy do rozdzielenia. Ludzie nie istnieją jako kobiety, mężczyźni, biali, robotnicy itd. w próżni pozbawionej innych uwzorcowionych relacji społecznych. Co więcej te systemy wyzysku i opresji funkcjonują każdy na swój unikatowy sposób. By wymienić dwa raczej oczywiste przypadki, klasa jest relacją społeczną opartą na wyzysku czyjejś pracy. Jako socjaliści poszukujemy zniesienia klas, a nie końca elitaryzmu klasowego w kapitalizmie. To czyni klasę problemem wyjątkowym (unique). Podobnie sprawy się mają z ideą „orientacji seksualnej” rozwiniętą w XIX w. wraz z wymysłem „homoseksualisty” jako specyficznej osoby. Skutecznie stworzyła ona tożsamość opartą na preferowanej płci we wzorcach seksualnych, mniej lub bardziej ignorując inne sposoby w jakie ludzie mogą organizować swoją seksualność (np. liczbę partnerów, preferowane zachowania seksualne itd.). Ograniczyło to także skutecznie liczbę tożsamości seksualnych do trzech kategorii: hetero, homo i bi – tak jakby nie był możliwy ogromny zasięg zróżnicowania wśród ludzi. Ta część wyzwolenia, która opiera się na seksualność polega na problematyzowaniu tych kategorii, by uczynić możliwym seksualno/społeczne życie dla każdego. To czyni seksualność, także, problemem wyjątkowym (unique).
Te strukturalne nierówności i hierarchie informują i wspierają się nawzajem. Na przykład praca kobiety związana z ciążą i karmieniem dziecka zapewnia nowe ciało dla społecznej fabryki, co umożliwia kapitalizmowi trwanie. Supremacja białych i rasizm umożliwia kapitalistom kontrolę nad tym segmentem rynku pracy, który służy jako zasób taniej siły. Przymusowa heteroseksualność umożliwia przekazanie patriarchalnej rodzinie funkcji nadzorczych, umacniając ojcowską i męską dominację. Wszystkie strukturalne formy nierówności dokładają się przy tym do nihilistycznego przekonania, że zinstytucjonalizowana hierarchia jest niezbywalna, a ruchy wyzwoleńcze bazują na utopijnych marzeniach.
Zwolennik lub zwolenniczka teorii przecięć uważa, że wszystkie walki przeciwko dominacji są konieczne dla stworzenia wolnego społeczeństwa. Nie trzeba tworzyć totemu ważności poza społecznymi walkami i mówić, że niektóre są „pierwszorzędne”, a inne” „drugorzędne” lub „poboczne” ponieważ te walki się przecinają i wspierają jedna drugą. Dalsza część tekstu pokaże nam, że metoda nadawania określonych rang różnym formom opresji prowadzi do podziałów, jest niekonieczna i co gorsze podkopuje solidarność. Organizując i rozwijając polityczną praktykę możemy refleksyjnie przenieść margines do centrum naszej analizy, aby porzucić uprzedzenia uprzywilejowanych, które historycznie doprowadziły do tylu podziałów w feminizmie i na lewicy.
Dobrym, współczesnym przykładem przecinania w praktyce, w kontekście ruchu społecznego jest Incite! Women of Color Against Violence. Incite! “to krajowa organizacja aktywistyczna radykalnych, kolorowych feministek rozwijająca ruch na rzecz zakończenia przemocy wobec kolorowych kobiet i naszych społeczności przez akcje bezpośrednią, krytyczny dialog i organizacje oddolne.” (Incite! 2009). Powodem dla którego Incite! wyróżniamy spośród innych organizacji anti-violence jest ich systematyczna analiza. One widzą kolorowe kobiety, które doświadczyły przemocy żyjąc na niebezpiecznym przecięciu białej supremacji, patriarchatu, kapitalizmu i innych opresyjnych struktur i instytucji. Zamiast po prostu redukować doświadczenie do jednostki rozpoznają system ucisku i wyzysku ludzi i tak prowadzą swoje wysiłki, by ponownie umieścić w centrum zmarginalizowany lud, odwrotnie niż czyni się to w metodzie „inkluzji” opartej na pojedynczej tożsamości, czy położeniu społecznym. Incite! argumentują, że “inkluzja” dodaje po prostu element wielkokulturowości do indywidualistycznych, zdominowanych przez białych form organizacji społecznej tak popularnych w USA. Zamiast tego aktywistki proponują umieszczenie w centrum najbardziej zmarginalizowanych ludzi. Ten nacisk jest czyniony, by upewnić się, że ich organizacja trafia w potrzeby tych, których historycznie przeoczył feminizm, rozumiejąc jednocześnie, że wszyscy ludzie skorzystają na wyzwoleniu najbardziej zmarginalizowanych, podczas gdy skupianie się na najbardziej uprzywilejowanych w danej kategorii zostawia resztę z tyłu (jak we wspomnianych przykładach walki o prawo głosu i legalizacje aborcji). Incite! stawia sobie za cel koncentrację na potrzebach tych grup klasy pracującej, które generalnie były wymazywane (pracownice seksualne, uwięzione, osoby transseksualne, użytkowniczki narkotyków dożylnych). Przez umiejscawianie tych osób w centrum uwagi w swym procesie organizowania skupiają się na najbardziej niebezpiecznych przecięciach ucisku i wyzysku, chwytając dzięki temu całość systemu, a nie tylko najbardziej widoczne lub uprzywilejowane aspekty. Dodatkowo Incite! Postrzega państwo jako głównego sprawcę przemocy wobec kolorowych kobiet i szuka możliwości budowania oddolnych organizacji niezależnych od niego i skierowanych przeciwko niemu. Ruch anarchistyczny może się nauczyć wiele od Incite! o konieczności trafiania w potrzeby wszystkich grup w ramach klasy pracującej i ich próbach, by rzucić wyzwanie tendencjom na lewicy ignorującej problemy, potrzeby, pomysły, przywództwo ludzi żyjących na niebezpiecznych przecięciach kapitalizmu, supremacji białych, patriarchatu itd.
Co ruch anarchistyczny może dać teorii przecięć?
Mocno wierzymy, że proces uczenia to droga dwukierunkowa. Tak jest, gdy łączymy nasze praktyki, by zawierały zagadnienia podnoszone przez feministki, feminizm zaś korzysta z nauk anarchizmu. Widzimy wkład anarchizmu do teorii przecinania na dwóch głównych polach. Po pierwsze anarchizm może zapewnić radykalną bazę, z której można będzie krytykować liberalne interpretacje teorii przecinania. Po drugie anarchizm może zaoferować krytyczną analizę państwa.
Zbyt często ludzie używając analizy przecięć ignorują unikatowość różnych systemów dominacji. Po pierwsze jest to czynione przez generalną wrogość do klasizmu. Wierzymy, że elitaryzm klasowy istnieje, często jednak ta wrogość do klasizmu nie rozpoznaje specyficznych cech kapitalizmu i może prowadzić do starania się o zakończenie klasowego elitaryzmu w kapitalizmie. Jako anarchiści i anarchistki nie przeciwstawiamy się po prostu klasowemu elitaryzmowi. Przeciwstawiamy się społeczeństwu klasowemu jako takiemu. Nie chcemy, aby klasa rządząca traktowała nas milej w ramach systemu opartego na nierówności i wyzysku (np. kapitalizmie). Chcemy rozbić kapitalizm na kawałki i zbudować nowe społeczeństwo bez klas, walczymy o socjalizm. Ruch anarchistyczny jako część ruchu socjalistycznego jest zatem dobrze umiejscowiony, by krytykować liberalną interpretację teorii przecięć. (Schmidt and van der Walt 2009).
Także jako anarchiści i anarchistki jesteśmy dobrze umiejscowieni, by przedstawić naszą krytykę państwa. Państwo oprócz tego, że jest zestawem pewnych instytucji (jak areszty, policja, ciała polityczne, jak parlamentarzyści i prezydenci) jest stosunkiem społecznym. Państwo ma wpływ na nasze życia na wiele sposobów. Na przykład byli więźniowie są często bezrobotni, zwłaszcza jeśli popełnili ciężkie przestępstwo. Rzut oka na klasowe i rasowe oblicze więzień w USA wystarczy, by zauważyć jak teoria przecinania może być tu użyta. Byli więźniowie, pracownicy na celowniku z powodu akcji strajkowych, bezpośrednich, obywatelskiego nieposłuszeństwa itd. wszyscy mają specyficzne potrzeby, jako podmioty w społeczeństwie, które składa się z zarządców i rządzonych obiektów. Państwo bierze na celownik szczególne grupy pracowników, bazując na tym, że żyją na niebezpiecznych przecięciach, jak wspomnieliśmy wyżej. Ruch anarchistyczny może zaproponować teorii przecięć obserwację, że państwo sprawuje kontrolę nad naszymi życiami w takim samym stopniu, jak inne zinstytucjonalizowane systemy dominacji. Oczywiście będziemy także argumentować za zniszczeniem tych warunków społecznych i zastąpieniem ich niehierarchicznymi formami organizacji.
Odmawiając czekania
Na wiele sposobów ruch anarchistyczny historycznie przewidział niektóre idee teorii przecięć. Późniejszy anarchizm, jako filozofia polityczna i jako ruch przeciwko wszystkim formom ustrukturyzowanej dominacji, przemocy i kontroli zdaje się być przygotowany do praktyki działania na przecięciach. Niestety nadal toczymy wyniszczające dyskusje na temat tego co jest „pierwszorzędne”. Tak jak dawniej prowadzi to do łatwych podziałów i braku solidarności (wyobraź sobie siebie, gdyby ci powiedziano, żebyś porzucił(a) swoją walkę na rzecz innej, „ważniejszej”) Co więcej, zniszczenie jakiejkolwiek ustruktrualizowanej hierarchii może mieć niszczący wpływ na resztę, gdyż proste trwanie każdego z tych podziałów służy naturalizowaniu pozostałych.
Próbowaliśmy tu wyjaśnić powstanie teorii przecięć w feminizmie i opisać jej kontury. Co prawdopodobnie ważniejsze, próbowaliśmy połączyć ten zarys z polityczną praktyką i walką ruchów społecznych, tak by uniknąć całkowitej abstrakcji i teoretyzowania bez kontaktu z praktyką. Mamy nadzieję, że więcej osób w ruchu anarchistycznym zapozna się z teorią przecięć i przełoży to na pozytywny użytek w pracy politycznej. Wreszcie mamy nadzieję, że więcej ludzi z marginalizowanych grup odmówi czekania, że rozpoznamy wartość wszystkich walk przeciw niesprawiedliwości i hierarchii tu i teraz i że zbudujemy refleksyjną praktykę opartą na solidarności i wzajemnej pomocy, zamiast przepisów o tym, która walka jest „priorytetowa”, a które w związku z tym są „drugorzędne” lub „peryferyjne”. Raczej wszystkie są powiązane i mamy dobry powód, by odmówić czekania, aż do czasów „porewolucyjnych”, by zająć się nimi!
* Czy przypomina to komuś problem parytetów, poruszony przypadkowo przez najbardziej burżuazyjne środowisko kobiece w Polsce? (przyp. tłum.)
** Wolne kobiety, organizacja anarchistyczna działająca w Hiszpanii w latach Wojny Domowej. (przyp. tłum.)
*** womanizm to nurt myśli i aktywności kobiecej chcący podkreślić swoją odrębność od feminizmu skupionego na doświadczeniu białych kobiet. (przyp. tłum.)
• Ackelsberg, Martha A. 2005. The Free Women of Spain: Anarchism and the Struggle for the Emancipation of Women. Oakland: AK Press.
• Collins, Patricia Hill. 2000. Black Feminist Thought: Knowledge, Consciousness, and the Politics of Empowerment. New York: Routledge.
• de Cleyre, Voltairine. 2001. "They Who Marry do Ill". Pp. 103-113 in Anarchy!: An Anthology of Emma Goldman's Mother Earth, edited by Peter Glassgold. Washington, D.C.: Counterpoint.
• _____. 2004. "Sex Slavery". Pp. 93-103 in The Voltairine de Cleyre Reader, edited by A.J. Brigati. Oakland: AK Press.
• Firestone, Shulamith. 1970. The Dialectic of Sex: The Case for Feminist Revolution. New York: Morrow.
• Goldman, Emma. 2001. "The White Slave Traffic". Pp. 113-120 in Anarchy!: An Anthology of Emma Goldman's Mother Earth, edited by Peter Glassgold. Washington, D.C.: Counterpoint.
• Hartmann, Heidi. 1981. "The Unhappy Marriage of Marxism and Feminism: Towards a More Progressive Union." in Women and Revolution, by Lydia Sargent (ed.). Boston, MA: South End Press.
• hooks, bell. 2000. Feminism is for Everybody: Passionate Politics. Cambridge, MA: South End Press.
• Incite!. 2009. http://www.incite-national.org/. Last accessed, October 2009.
• Joseph, Gloria. 1981. "The Incompatible Menage à Trois: Marxism, Feminism, and Racism." in Women and Revolution, by Lydia Sargent (ed.). Boston, MA: South End Press.
• Kropotkin, Peter. 2001. "The Sterilization of the Unfit". Pp. 120-123 in Anarchy!: An Anthology of Emma Goldman's Mother Earth, edited by Peter Glassgold. Washington, D.C.: Counterpoint.
• Marx, Karl and Friedrich Engels. 1967. The Communist Manifesto. Harmondsworth: Penguin.
• Parker, Robert Allerton. 2001. "Feminism in America". Pp. 124-126 in Anarchy!: An Anthology of Emma Goldman's Mother Earth, edited by Peter Glassgold. Washington, D.C.: Counterpoint.
• Roberts, Dorothy. 1997. Killing the Black Body: Race, Reproduction, and the Meaning of Liberty. New York: Vintage.
• Schmidt, M. & van der Walt, L. 2009. Black Flame: The revolutionary class politics of anarchism and syndicalism. Oakland: AK Press.
• Young, Iris. 1981. "Beyond the Unhappy Marriage: A Critique of the Dual Systems Theory." in Women and Revolution, by Lydia Sargent (ed.). Boston, MA: South End Press.
11 listopada, czyli miało być pięknie, a wyszło jak zwykle
Czytelnik CIA, Czw, 2009-11-19 00:31 Kraj | Protesty | Publicystyka | Ruch anarchistycznyNa wstępie może powiem, że osobiście świetnie się bawiłem na kontrze 11 listopada. Bardzo lubię demonstracje ofensywne (tutaj uwaga, na ile owo wydarzenie było w ogóle demonstracją i na ile było ofensywne postaram się ustalić dalej) na nich czuję wspólnotę z większą rzeszą ludzi. Czuję także, że system jest słaby. Grupowa akcja ofensywna swoim uczestnikom i ludziom z ruchu, którzy o niej wiedzą pokazuje, że ruch jest mocny, a system nie jest w stanie mu nic zrobić. To poczucie, połączone z wiedzą, że nie jestem sam w swoich poglądach i doświadczeniach i że po akcji inni jej uczestnicy zrzucili czarne łachy i rozjechali się do swoich domów pozwala spokojnie pracować przez długie szare dni nad rozwojem naszego ruchu. Dzięki tym doświadczeniom i tym akcjom chce mi się potem pisać teksty na ulotki, co do których nie mam pewności kto je czyta. Ten cel udało mi się na 11 listopada osiągnąć bo akurat tak się złożyło, że osobiście wrażeń miałem moc. Problem tylko w tym, że złożyło się tak przez kompletny przypadek, mam wrażenie, że niestety byłem wyjątkiem (głosów o bezsensownym marznięciu na deszczu słyszałem mnóstwo), a cała akcja była źle zaplanowana.
Skoro nawet Jezus wpadł na to, że sprawy się poznaje po ich owocach (czyli skutkach) to chyba musimy wprost powiedzieć, że Zbiór Zer (znowu) przemaszerował przez Warszawę właściwie nie niepokojony. Bo jeśli zmianę trasy z wiodącej Marszałkowską na Nowy Świat uznamy za jakąś porażkę Zbioru Zer to znaczy, że sami mamy problemy z realną oceną sytuacji. Jest wręcz we mnie przekonanie , że cały Zbiór Zer, czyli tak jego członkowie w policji jak i ci w mundurkach z demobilu od razu zakładali, że trasa zostanie zmieniona z gorszej na lepszą na skutek akcji antyfaszystowskich i dzięki temu spokojnie przemaszerują Nowym Światem, czego nie udało się zrobić w zeszłym roku. Cała akcja antyfaszystowska mogła mieć dwa cele: całkowite zablokowanie marszu Zbioru Zer i pokazanie samym sobie i naszym sympatykom, że jesteśmy silnym ruchem, silniejszym niż koalicja zer z psiarni z zerami ze skansenu historii. Gdyby osiągnięty został którykolwiek z nich gwarantowałoby to dalszy ruchu rozwój. Zera wyjeżdżałyby z Warszawy z podkulonym ogonem, a my utwierdzeni w tym, że warto działać dalej. Problem jest taki, że możemy śmiało powiedzieć, że nie osiągnęliśmy żadnego. Zera pohajlowały pod Dmowskim Królem Polskim, a połowa naszych ludzi przemoczyła buty w policyjnym kordonie, posłuchała drętwej gadki liberałów, a pochodu nawet nie widziała na oczy. Czy ci ludzie przyjdą za rok? Nie wiem, mam nadzieję że tak. Pytanie teraz brzmi co zrobiono źle.
Antyfaszyzm niedemokratyczny
Właściwie czemu teraz zabieram się za napisanie artykułu skoro mogłem wcześniej (przed akcją) skontaktować się z organizatorami i opowiedzieć o swoich wątpliwościach? Otóż każdy kto mnie zna wie, że o sprawie mówiłem od dość dawna przeczuwając jak się wszystko skończy. Problem polega na tym, że organizatorom nie zależało w żadnym momencie na poznaniu słabych stron swojego planu. Jako osoba z poza Warszawy o wszystkim dowiadywałem się na zasadzie „taki jest plan”, „takie są ustalenia”, „tak ustalono” zaś moje uwagi do owego mądrego planu były zbywane przez pośredników „no nie wiem, jakoś to będzie”, albo „Warszawka wie lepiej”. Piszę „przez pośredników” bowiem w moim mieście było kilka osób mających kontakt z organizatorami, które przyjęły na siebie trudną rolę wtajemniczonych i przekazywały strzępki ustaleń i informacji bez podania ich źródła, kto i w jakich okolicznościach podjął jakie decyzje. Żadnego spotkania otwartego dla wszystkich osób zainteresowanych akcją w moim mieście nie było, aż do dnia poprzedzającego wyjazd. Sam zresztą byłem jego pomysłodawcą, ale zdawałem sobie sprawę, że to spotkanie nie może już mieć żadnego wpływu na przebieg wydarzeń i że jedziemy trochę jak mięso armatnie spełniać generalski plan. Może to nie byłoby jeszcze aż tak dziwne gdyby nie to, że podobnie sprawa wyglądała w Warszawie. Odbywały się spotkania organizacyjne, ale z premedytacją nie zapraszano na nie pewnych ludzi (stawano wręcz na głowie aby się o nich nie dowiedzieli), którzy od dawna działają w ruchu, a których raczej nikt nie uznaje za tajniaków. Warto pamiętać, że każdy kto uczestniczy w takiej akcji ryzykuje własnym zdrowiem (choćby przeziębieniem lub pobiciem) i własnym przypałem. Jeśli jednocześnie nie ma żadnego wpływu na ustalenia taktyczne całej imprezy to musi się to skończyć chaosem. Każdy w miarę rozsądny człowiek w takiej sytuacji stwierdza bowiem „nie ufam tym gościom, robię własną akcję”. Brak demokracji łatwo wytłumaczyć względami bezpieczeństwa. Tylko, że jest to głupie. Środowisko jest na tyle małe i na tyle powiązane towarzysko, że demokracje z bezpieczeństwem połączyć bardzo łatwo.
Romans maczo z liberałem
Ale czy miałbym pretensje jakby nasi wodzowie poprowadzili nas do zwycięstwa? Nie. Najgorsze jest po prostu to, że wszystkie punkty krytyki, która pewnie nawet nie dotarła do ich uszu, tak szczelnie się przed nią wyizolowali, znalazły potwierdzenie w rzeczywistości. Jeszcze w ostatniej chwili próbowałem wytłumaczyć ludziom idącym na legalną pikietę, żeby tego nie robili bo nie wyjdą z niej wcale. Przez ową pikietę straciliśmy połowę ludzi zamkniętych w kordonie, lub wypuszczonych z niego za późno, by podłączyć się do innych akcji. Poddaliśmy się kontroli psiarni, daliśmy się rozproszyć. Legalna pikieta w godzinach i na trasie marszu zresztą musiała zaowocować zmianą trasy, na którą jak się okazało nie byliśmy przygotowani.
Pikieta była owocem nieszczęśliwego romansu maczo z liberałem. Maczo chciał użyć części ludzi do odwrócenia uwagi psiarni od swoich akcji fizycznych, przeznaczonych dla wtajemniczonych, a liberał by pobrylować w mediach, na czele z ukochaną przez nas i Zbiór Zer Gazetą Wyborczą. To osobliwe bo jeśli założymy, że celem akcji było zablokowanie marszu oraz wytworzeni poczucia siły w ruchu to potraktowanie kilkuset osób jako wabika i tła dla telewizyjnych mówców urągało po prostu rozumowi. Sposobów na rozbicie sił psiarni jest dużo. Najlepsze są zdecentralizowane, acz skoordynowane akcje, odbywające się w różnych miejscach i zmuszających psy do krążenia. Mogą być legalne (pikiety) lub ofensywne (ale spektakularne, a nie w krzakach), jedne i drugie zmuszają policyjne zera do rozproszenia sił i utrudniają im przewidywanie rozwoju sytuacji. Ważne jest natomiast by uczestnicy tych akcji wiedzieli jaka jest ich główna rola i by potrafili ocenić kiedy ich zadanie jest wykonane i kiedy mają ulotnić się by przejść do dalszej części planu.
Inna sprawa to wybór miejsca nielegalnej blokady i nieumiejętność zareagowania na zmieniającą się sytuację. Znam ludzi z Warszawy, którzy postulowali przeprowadzenie blokady w miejscu gdzie Senatorska jest węższa, a do punktu zbiórki Zer było bliżej. Tam łatwiej byłoby zablokować marsz, ale przede wszystkim łatwiej byłoby zareagować na zmianę trasy. Zasadniczo im bliżej punktu zbiórki wyprowadza się kontrę tym łatwiej później kontrolować sytuację. By przedostać się z pl. Bankowego na Nowy Świat aktywiści mieli długą drogę i nie wszyscy dali radę. Nie dość, że część utknęła jeszcze na legalnej pikiecie i w ogóle się na Bankowy nie dostała, to znowu po drodze z Bankowego na Nowy Świat w kordonach pogubiliśmy masę (większość) ludzi, którzy następnie byli gnojeni w błocie przez Zbiór Zer zatrudnionych w policji. No właśnie minus taki, że nikt nie zapytał tych gnojonych antyfaszystów o zdanie, gdzie i jak blokować.
Partyzantka w parku
Na koniec zostało mi do omówienia to co w ruchu otacza największy nimb świętości, a co według mnie jest prawie zupełnie zbędne. Chodzi o obijanie ryjów zerom po krzakach. Ludzie, którzy się w tym lubują często za wzór stawiają sobie organizacje, które praktycznie nigdy tego nie robiły. Tam gdzie ruch antyfaszystowski był naprawdę silny i budził respekt po prostu rozbijał imprezy lokalnych zer. Nie gnębił ich w krzakach pojedynczo, lecz masowo niszczył na placach i ulicach. Jeśli za cel akcji 11 listopada przyjmiemy zbudowanie morale ruchu i zablokowanie Marszu Zer, to obicie nawet 10 czy 20 kolesi pojedynczo w haszczu nie ma tu żadnego znaczenia. Tym bardziej, że akcje te są tajne, sportowcy się nimi nie chwalą, jedynym śladem po nich są jęczenia zer na forach „mamo, mamo, wypisz mi zwolnienie.” Nawet gdyby każde jedno zero dostało w ryja przed czy po marszu, ale marsz by przeszedł bez problemu przez Warszawę, a większość ludzi z ruchu siedziałaby w kordonie to gwarantuje Wam, że za rok nas by było mniej, a ich więcej. Pewna osłona akcji jest oczywiście potrzebna. Mam wielki szacunek do ludzi, którzy trenują cały rok po to by w razie czego móc sklepać zero na solówce, mimo iż uważam, że solówek należy unikać bo niezależnie od wyniku niewiele przynoszą dobrego. Proporcje są według mnie po prostu odwrócone względem pożądanych.
Podsumowując uważam, że kilkudziesięcioosobowe lotne grupy, z dobrym planem i dobrą komunikacją w pełni wtajemniczone i świadome swych zadań są w stanie narobić zerom (i to obu formacji, tym z pałami i tym z drzewcami) więcej kłopotów. A przecież kłopoty to właśnie powinna być nasza specjalność. To co pokazaliśmy w Warszawie 11 listopada to była demonstracja, która nie miała szansy stać się ofensywna, więc była tylko mizdrzeniem się do kamery i kilka akcji zaczepnych robionych przez niewielkie grupki. Jeśli chcemy być ruchem przekonanym o własnej sile nasze manifestacje winny atakować, a każdy nasz atak winien być manifestacją.
Nikt nie musi nas kochać. Ważne żeby bali się nas wszyscy ci, którzy chcą ubić polityczny interes na robotnikach. Ale to tylko moje zdanie. Uważam, że wszyscy ci, którzy odmrażają sobie cztery litery i ryzykują obiciem oraz odsiadką tylko po to, żeby kapitalizm nigdy więcej nie powtórzył swojego najgorszego ekscesu – narodowego socjalizmu powinni zabrać w tej dyskusji głos.
Życzę wszystkim ostrożności w dyskusji i pozdrawiam wszystkie psy na CIA.
Faszyści + policja = jebana koalicja.
Z frontu NO BORDER w Calais Listopad 09
Borderless, Pon, 2009-11-16 22:43 Świat | Dyskryminacja | Protesty | Publicystyka | Rasizm/NacjonalizmWieści z NO BORDER październik/listopad 2009 r.
Dlaczego migranci tam są i co tam robią?
Wśród migrantów w Calais są ludzie z najbardziej niespokojnych i zapalnych konfliktów politycznych na całym świecie. Osobiście spotkałem Hazarów z Afganistanu, których domy zostały zniszczone w trakcie obecnej wojny; migrantów z Erytrei, którzy uciekli przed wcieleniem do armii zaangażowanych w konflikt, którego częścią nie chcą być; migrantów z Iranu uciekających przed prześladowaniami politycznymi i wielu innych, na przykład z Somalii, Etiopii, Wietnamu, Pasztunów z Afganistanu, z Sudanu, Palestyny i Egiptu. Wszyscy szukają schronienia, wszyscy chcą stworzyć dla siebie nowe i lepsze życie.
Lecz to, czego doświadczyli imigranci w obozach (w tzw. „Dżungli”) i na ulicach Calais jest dalekie od przyzwoitej „europejskiej gościnności”. W rzeczywistości od momentu przyjazdu do Europy - przekroczenia granic najczęstszych krajów wjazdowych (Włochy, Grecja i Malta), stale spotykali się z prześladowaniami ze strony władz. Niektórzy fałszywie twierdzą, że imigranci w Calais nie mogą być „prawdziwymi” uchodźcami, skoro nie zgłosili się po azyl w „pierwszym bezpiecznym kraju”. Nie bierze się przy tym pod uwagę, że wielu imigrantów po prostu nie ma szansy na otrzymanie azylu w tych „bezpiecznych” krajach, gdyż często nie postępują one zgodne z wytycznymi ONZ w sprawie ochrony uchodźców.
W Grecji w ubiegłym roku zostało przyjętych mniej niż 1% wniosków o azyl, imigranci byli często przetrzymywani od trzech do sześciu miesięcy, a ich wnioski i tak odrzucane. Po wypuszczeniu imigranci wciąż nie mają gdzie pójść i nadal są nękani przez policję, która ich bije, a czasem niszczy dokumenty przekazane im wcześniej przez władze.
Od czasu zamknięcia w 2002 r. Sangatte (specjalnego ośrodka Czerwonego Krzyża dla uchodźców) i zamknięcia różnych obozów dla imigrantów (tzw. „Dżungli”) od września 2009 r., kryzys w Calais zgodnie z przewidywaniami pogłębił się, ponieważ ludzie nie mogą po prostu zniknąć. Bezwzględne działania władz nie rozwiązują kluczowej kwestii odpowiedzialności Europy wobec uchodźców i jej zobowiązań wynikających z konwencji genewskiej. W czasach inwazji wojskowej, dominacji ekonomicznej i zmian klimatycznych migranci wciąż nie mogą żyć w swoich ojczyznach, uchodźcy zawsze będą istnieć. Rządy państw europejskich nie starają się pomóc imigrantom, dla nich „rozwiązanie” polega na tym, aby wykorzystać tych imigrantów których, mogą, i pozbyć się tych, których nie mogą.
NOWOŚCI CALAIS
Jeszcze przed zamknięciem pasztuńskiej "Dżungli"; migranci w Calais regularnie doświadczali nalotów policyjnych, często późno w nocy i wczesnym rankiem, bicia, ataków gazem w pomieszczeniach zamkniętych, aresztowań i zatrzymań na dłuższy czas. Były również przypadki, gdy w czasie ramadanu aresztowano poszczących o zmierzchu, wyrzuciwszy ich jedzenie, i zwalniano o poranku (gdy nie mogli jeść i pić) . Jest to forma okrucieństwa popularna wśród dzielnych obrońców granic Fortecy Europa.
Rezultatem międzynarodowego publicznego widowiska, polegającego na zniszczeniu „Dżungli” pasztuńskiej przez buldożery w świetle kamer, było aresztowanie kilkuset osób. Od tego czasu ci z aresztowanych, których zwolniono błąkają się bezdomni po ulicach miasta i często stają się celem dalszych akcji zastraszania przez policję. Afgańczycy mogą być prześladowani z powodów rasistowskich, ale sadystyczne prześladowania wszystkich uchodźców umykają uwagi mediów. Również uchodźcy z Erytrei zostali wyrzuceni ze swojego domu (squatu) w Calais, który został całkowicie zburzony. Potem, 7 października, port Paul Devot również został wysiedlony w ramach masowych aresztowań i rozbiórki. Od tego czasu obóz sudański został też eksmitowany.
Każdego dnia imigranci są aresztowani i często przewożeni na posterunek policji, aby po czterech lub sześciu godzinach zostać zwolnionymi. Choć czasami są przetrzymywani aż przez dwa dni. Zwolniony - aresztowany - zwolniony - aresztowany, cykl zastraszania. Ostatnio represje obejmują również coraz częściej traktowanie gazem łzawiącym, w tym kobiet w ciąży, oraz niszczenie rzeczy osobistych. Nic oprócz ciągłego nękania stało się europejską taktyką „oczyszczania swojego podwórka”, aby inni zajęli się „problemem”. Władze Calais usiłują pozbyć się imigrantów ze swojego miasta, aby inni „zajęli się”nimi. Teraz nieludzka polityka stała się jeszcze gorsza, gdyż prowadzi się masowe deportacje specjalnie wyczarterowanymi samolotami prosto do Afganistanu i Iraku - krajów, które ucierpiały wskutek najazdów z Zachodu. Prawdziwe rozwiązanie oznacza akceptację, pomoc i współpracę, coś, co jest nie do zaakceptowania dla elit europejskich.
Dlaczego szansa miałaby być ograniczona przez obywatelstwo, o którym decyduje miejsce urodzenia? Ludzkość jest wspólna - wszyscy jesteśmy w istocie migrantami, więc wszystkie granice są niesprawiedliwe! Kapitał może swobodnie poruszać się po świecie. Ci, którzy mają wystarczająco dużo pieniędzy i odpowiednie dokumenty, mogą podróżować swobodnie. Jednak nieprzyzwoita rzeczywistość jest taka, że większości ludzi na świecie nie wolno podróżować swobodnie po naszym wspólnym świecie. Chciwość bogatych narodów z ich wielką konsumpcją stanowi zagrożenie dla życia i bytu ludzi na całym świecie - poprzez konflikty o zasoby, dominację polityczną lub zmiany klimatyczne, które zmuszają ludzi do opuszczenia swoich krajów.
Francuskie i brytyjskie władze uważają imigrantów w Calais za coś mniej niż ludzi, a większość mediów zachęca nas, abyśmy też patrzyli w ten sposób. Migracja nie jest przestępstwem. Wierzymy, że ludzie powinni mieć swobodę poruszania się i życia tam, gdzie zechcą, niezależnie od przyczyny migracji.
No Borders stawia żądania w stosunku do władz europejskich (jak w obozie No Borders w Calais w 2009 r.) lecz największym wyzwaniem dla granic są działania samych migrantów, czyli próby przekroczenia granicy w dzień i w nocy. Żadne słowa nigdy nie mogą się równać tej mocy.
Właśnie dlatego żywy sprzeciw No Borders automatycznie stawia go w opozycji do wyrachowanych interesów establishmentu , który korzysta z tego, że świat jest podzielony. Oznacza to, że postawa No Borders wywodzi się tak samo z cierpień jak i z dążenia do samostanowienia. Walcz z granicami i walcz z dominacją.
DZIAŁANIE
Otwarcie nowego biura No Borders w Calais i noclegowni dla aktywistów nadeszło w trudnym czasie, niemniej jednak istnieją szanse do wykorzystania. Odnotowano wzrost oporu politycznego w Calais - 25 września działacze demonstrowali pod budynkiem władz samorządowych w Calais, domagając się natychmiastowego zaprzestania prześladowań imigrantów i wolności do swobodnego przemieszczania się dla wszystkich. Następnie, w dniu 29 września irańscy migranci rozpoczęli głodówkę. Mimo że głodówka została zakłócona, walka toczy się dalej.
Zapraszamy do Calais! Niezależnie od tego, czy możesz poświęcić dwa dni czy więcej, twoja pomoc jest tu naprawdę potrzebna. Działaj autonomicznie, sam dokonuj osądów, gdy spotkasz poszczególnych migrantów źle potraktowanych przez złe władze. Dołącz do aktywistów No Borders w ich akcjach bezpośrednich opartych na konsensusie. Potrzebni są ludzie, nie są wymagane żadne specjalne umiejętności, chociaż ludzie z doświadczeniem medycznym lub medialnym oczywiście się przydadzą. A najważniejsze, przyjedź i okaż swoją solidarność poprzez spotkanie migrantów na ulicach – nic nie jest bardziej potrzebne niż chęć bycia z innym człowiekiem.
Stawiaj opór rasistowskiemu systemowi - otwórzmy granice!
Kontakty i linki
Centrala Calais No Borders tel: 0033 6 34 81 07 10
e-mail: calaisolidarity@gmail.com
Polski Kontakt e-mail: soft.reality@btopenworld.com
calaismigrantsolidarity.wordpress.com
defendillegalaliens.wordpress.com
lille.indymedia.org
calaisnoborder.eu.org
http://www.noborder.org/
[Copy-Left - kopiować, używać i rozpowszechniać + niektóre części tego tekstu została zaczerpnięta z innych materiałów No Borders.]
Relacje z akcji antyfaszystowskich 11.11.09 (podsumowanie)
Czytelnik CIA, Pon, 2009-11-16 22:16 Kraj | Protesty | Publicystyka | Ruch anarchistycznyW związku z warszawską demonstracją ugrupowań neofaszystowskich pod przewodnictwem Obozu Narodowo-Radykalnego, 11 listopada środowiska anarchistyczne i antyfaszystowskie przeprowadziły serię akcji mającą dać zdecydowany i jednoznaczny głos sprzeciwu wobec faszyzmu. Akcje prowadzone były w ramach europejskich dni przeciwko faszyzmowi, które były konsekwencją zeszłorocznej konferencji antyfaszystowskiej zwołanej przez Siempre Antifascista.
Największym wydarzeniem tego dnia była zalegalizowana przez Porozumienie 11 Listopada, pokojowa pikieta antyfaszystowska na rogu ulic Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej. Rozpoczęła się ona o godzinie 13.00 (godzinę przed planowanym rozpoczęciem marszu faszystów) i zgromadziła ok. 300-400 osób. Na pikiecie przemawiali aktywiści antyfaszystowscy a także Alina Cała (Żydowski Instytut Historyczny), Seweryn Blumsztajn (Gazeta Wyborcza), Halina Bortnowska (Helsińska Fundacja Praw Człowieka). Obecne były osoby z całej Polski oraz zagraniczni goście. Wkrótce po rozpoczęciu pikiety została ona otoczona przez szpalery policji. Osoby chcące dołączyć do pikiety lub ją opuścić miały z tym problemy. Mimo tego pikieta trwała, grała samba, rozdawane były ciepłe posiłki w ramach akcji Jedzenie Zamiast Bomb. Po pewnym czasie grupki demonstrantów zaczęły się oddzielać i zmierzać w kierunku ulicy Senatorskiej. Na placu Bankowym zwieszony został duży transparent z napisem „FASZYZM NIE PRZEJDZIE” z przekreśloną falangą i krzyżem celtyckim.
Gdy padła informacja, że faszyści zaczynają maszerować, na całej szerokości ulicy Senatorskiej uformowana została ok. 150 osobowa blokada, niestety od samego początku otoczona zewsząd policją, która nalega, żeby ustąpić z drogi. Blokada jednak została utrzymana aż do momentu, gdy policja skierowała faszystowski pochód na inną trasę- ulicę Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście. Wtedy część blokady pobiegła w stronę metra, żeby dostać się do centrum i tam blokować faszystów. Pozostała część osób została spacyfikowana przez policję, która użyła gazu łzawiącego i pałek. 20 osób zostało zamkniętych w kordonie w parku Saskim, ponad dwie godziny trzymani byli bez podania przyczyn.
Do krótkiego zatrzymania marszu doszło na rogu Al. Jerozolimskich i Nowego Świata. Grupa ok. 20 antyfaszystów i antyfaszystek ustawiła się w poprzek ulicy rzucając w stronę faszystów różnymi przedmiotami. Po chwili policja ich rozgoniła zatrzymując jedną osobę.
Gdy informacja o zmianie trasy marszu ONR rozpowszechniła się, antyfaszyści zaczęli kierować się w stronę pomnika Dmowskiego, gdzie faszyści mieli oficjalne zakończenie marszu. Gdy faszyści ustawili się pod pomnikiem, zostali otoczeni przez policję. Nadciągnęły dziesiątki antyfaszystów. Nagle jedna z grup została zaatakowana przez policjantów w cywilu. Ludzie byli bici, a tajniacy ujawniali się dopiero, gdy do akcji wkroczyła prewencja bijąc pałkami również jednego z tajniaków.
Łącznie zatrzymano czternaście osób. Gdy tylko potwierdzono, że osoby te przetrzymywane są na komisariacie na ulicy Wilczej uformowana została tam pikieta solidarnościowa licząca kilkadziesiąt osób. Siedmiu z zatrzymanych zostało zwolnionych jeszcze tego samego dnia, kolejna piątka dnia następnego po południu, a ostatnie dwie osoby po 48 godzinach. 7 osób, które spędziły 24 i 48 godzin na komisariacie usłyszało zarzuty o czynną napaść na funkcjonariuszy oraz lżenie ich. Mają one zagwarantowaną przez Anarchistyczny Czarny Krzyż obsługę prawną.
Od godzin rannych przeprowadzane były również bojowe akcje antyfaszystowskie. Zdecentralizowana grupa kilkudziesięciu osób atakowała faszystów w drodze na demonstrację oraz po jej zakończeniu. Podczas jednej z takich akcji policja użyła wobec zbiegających z miejsca zdarzenia antyfaszystów broni palnej (!!!), nikt jednak nie ucierpiał (oczywiście oprócz zaatakowanych neonazistów).
Aktywiści i aktywistki uczestniczące w wydarzeniach antyfaszystowskich 11 listopada na każdym niemal kroku musiały zmagać się z często nielegalnymi formami represji ze strony policji. Od początku dnia osoby przybywające na pikietę były legitymowane, przetrzymywane i zastraszane przez funkcjonariuszy. Czterech antyfaszystów podsłuchało rozmowę policjantów, którzy przetransportowani zostali w okolicę stacji metra Świętokrzyska, wyglądała ona następująco:
„Policjant A: Ty, słuchaj, to kogo my mamy w zasadzie legitymować?
Policjant B: anarchistów, kolorowych i łysych.”
Dobitnie świadczy to o zamyśle kierujących akcją oficerów. Dochodziło do absurdalnych sytuacji, gdy policja najpierw zganiała demonstrantów w jedno miejsce (tak jak na przykład w parku Saskim) by później insynuować im, że właśnie uformowali nielegalne zgromadzenie. Tajniacy atakowali grupy antyfaszystów bez ujawniania się jako policjanci, a obecnie policja oskarża ofiary swojej przemocy o czynną napaść na funkcjonariuszy. Podczas wykonywania czynności służbowych policjanci nie chcieli podawać swoich nazwisk i stopni, nie podawali również powodów podjęcia czynności, do czego zobowiązuje ich Ustawa o Policji. Zakrawający o groteskę jest również oficjalny policyjny powód skierowania faszystów na inną trasę - według policji na oficjalnej trasie przemarszu odnaleziono „podejrzane ładunki”, które okazały się być torbami z kartonem. Mimo odnalezienia tych „podejrzanych ładunków” policja jednak nie zawiadomiła saperów, tylko sama stwierdziła, że to tylko kartony - Czy takie są procedury dotyczące alarmu bombowego?!!! Taka taktyka ma na celu kryminalizację ruchu antyfaszystowskiego i anarchistycznego i jest propagandowo wspierana przez media głównego nurtu, gdzie mówi się o „lewackich zadymiarzach” „anarchistycznych chuliganach” i przeciwstawia się im „policjantów broniących demokracji”.
Poza wszelkimi standardami było również traktowanie zatrzymanych osób. Przetrzymywane były one bez umożliwienia kontaktu z rodziną bądź adwokatem, informacji o powodzie zatrzymania, odmawiano im prawa do korzystania z toalety, nie zaopatrywano w żywność i wodę. Na przesłuchaniach aktywiści i aktywistki straszeni byli groźbą użycia przemocy, były one obrażane, często używane wobec nich były zwroty rasistowskie i seksistowskie. Zatrzymanym dawano do podpisu fałszywe protokoły zeznań, na szczęście zatrzymani ich nie podpisywali. Jeden policjantów otwarcie przyznawał, że jest byłym członkiem Narodowego Odrodzenia Polski i że pozostaje jego sympatykiem, inni również nie kryli swoich faszystowskich sympatii.
Reasumując, tego roku antyfaszyści i antyfaszystki dobitnie pokazały, że nie ma społecznego przyzwolenia na publiczne wystąpienia neofaszystów. W akcjach antyfaszystowskich uczestniczyło łącznie około 400-500 osób. W Warszawie pokazały się osoby z całej Polski, od Szczecina po Bielsko-Białą, od Białej Podlaskiej po Gorzów Wielkopolski, ale nie tylko- gościliśmy również aktywistów i aktywistki między innymi z Berlina i Pragi. Działania były bardziej urozmaicone niż w zeszłym roku. Widać było, że ludzie dawno przestali się bać faszystowskich ugrupowań i że za nic nie będą tolerować głoszenia faszystowskiej ideologii. Techniki Antify stają się coraz bardziej ofensywne i taki jest właściwy kierunek ich rozwoju. Marsz faszystów przeszedł tylko i wyłącznie dzięki ogromnej ilości policji zmobilizowanej na ten dzień, co kosztowało państwo ogromne pieniądze. Dobrze wiemy, że neoliberale władze umieją patrzeć na rzeczywistość tylko i wyłącznie przez pryzmat ekonomiczny, więc mogą już teraz spodziewać się, ile stracą za rok, jeżeli pozwolą znów maszerować faszystom. Panie Tusku, pani Gronkiewicz-Waltz, na pewno warto?! Pamiętajcie, że gdziekolwiek faszyści będą chcieli głosić swoje chore idee, będziemy tam i my, żeby ich sny o potędze obrócić w koszmar. Wszelkimi możliwymi środkami!
NIE PRZEJDĄ!
Na podstawie doświadczeń własnych, relacji bezpośrednich,
oraz stron internetowych:
www.wawa11listopada.blogspot.com
www.pl.indymedia.org
www.cia.bzzz.net
Uniwersytet milczących profesorów
oski, Pon, 2009-11-16 07:31 Edukacja/Prawa dziecka | Publicystyka | RecenzjeTadeusz Sławek w wydanej w 2003 roku książce poruszającej problem Uniwersytetu w świecie korporacji, zwrócił uwagę na milczenie, milczenie profesorów, wycofanie się z życia publicznego, zamknięcie w wąskiej specjalizacji połączoną z obojętnością wobec dobra wspólnego. Figura profesora-intelektualisty angażującego swój autorytet w bieżące spory, podnoszący istotne tematy o wadze ogólnoludzkiej, przeszła do przeszłości. Jej miejsce zajęła postać specjalista-biznesmen. Rok później, w innym miejscu, w Wielkiej Brytanii, ukazuje się dzieło, które wstrząśnie światkiem akademickim: książka Franka Furedi zatytułowana wymownie - Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści?. Została przetłumaczona na język polski w 2008 roku. Furedi zauważa to samo co Sławek: milczenie intelektualistów, wycofanie się kadry i samej instytucji Uniwersytetu z życia społecznego. Obaj myśliciele poszukują przyczyn wspomnianego stanu rzeczy, jak również poszukują dróg rozwiązania. Obaj uważają, że sytuacja jakiej dają opis nie jest zdrowa, ma destrukcyjny wpływ na byt społeczny, na całą kulturę, w tym również na nauki. Milczenie ogniskuje w sobie najważniejsze problemy współczesnego świata, w nim zbiegają się, jak gdyby powracając do źródła, toteż by było ono zrozumiałe musi zostać zlokalizowane w sieci, ujęte w całościowej refleksji. Takiej globalnej pracy krytycznej podejmuje się Furedi.
Destrukcję figury intelektualisty zaangażowanego, biorącego czynny udział w debacie publicznej, widzi Furedi w kompromitacji Prawdy, Idei, w filisterskiej rewolcie przeciwko światu kultury. Etos filisterstwa opanowujący świat akademicki i głęboko zakorzeniający się w przestrzeni publicznej, przemawiający przez masmedia, instytucje społeczeństwa obywatelskiego, wśród elit, jak i wśród innych warstw, strukturalnie uniemożliwi istnienie figury intelektualisty. W klimacie jaki nastał nie jest w stanie wykiełkować ani przetrwać myśliciel zaangażowany.
Filisterski etos traktuje dokonania intelektualne w sposób instrumentalny. Wartości mają wartość o tyle o ile przejdą test praktyczności, jeśli znajdują zastosowanie dla rynku i technokratów. Poszukiwanie Prawdy dla samej prawdy, dla samego poznania, uznawane jest za elitarne, za „niestosowny średniowieczny przesąd”. Prawdzie została odebrana wartość sama w sobie, podważona przez postmodernizm ulokowano ją w świecie fikcji. Podobnie jak wszelkie produkty kultury duchowej – okazały się bajkami klasy wyższej, elity, która przy pomocy mitów legitymizowała swoje panowanie jak też utrzymywała w ryzach masy odrzucone podczas selekcji edukacyjnej. Dokonania postmodernizm okazały się komplementarne z etosem filisterstwa. Nic już nie ma wartości, nic nie jest warte życia. Bić się o idee nie jest przejawem rozumu, ale nierozumu. Zakładać, że idee mają znaczenie inne niż instrumentalne to być we władzy iluzji.
Etos filisterski nie oznacza niechęci do wiedzy, ale jedynie do kultury, do wiedzy, która ma głębszy sens niźli tylko użytkowy. Wiedza w świecie zdominowanym przez perspektywę wąsko praktyczną, konkretno-sytuacyjną świadomość, przybiera postać towaru. Podzielona, wyabstrahowana, oczyszczona – doskonale nadaje się do wchłonięcia i użycia. Nie powodując efektów ubocznych w samym użytkowniku. Wiedza w społeczeństwie opartym na wiedzy staje się czymś zewnętrznym wobec tegoż społeczeństwa. Czymś poręcznym, mającym służyć karierze zawodowej, doskonalić nie tyle człowieka, co umiejętności zawodowe. Nikt już nie poddaje się edukacji dla Muz, ale dla Mamony. Ten zwrot w praktyce edukacyjnej okazuje się zdaniem Autora destrukcyjny – tworzy wyspecjalizowanych barbarzyńców.
Etos filisterski nie lubi się przemęczać, lubi świat prosty i użyteczny. Toteż wraz z wzrostem znaczenia instrumentalnej wiedzy, wraz z uznaniem standardów kulturowych za arbitralnie narzucony luksus klas wyższych, nastąpiło zaniżanie poziomu. Równanie w dół, udostępnianie najmniejszym wysiłkiem wyższego wykształcenia szerokim masom. Wszystkim. Niezależnie czy tego chcą czy nie.
Dążenie współczesnych elit do udostępnienia wyższego wykształcenia całości społeczeństwa, nastawienie się na inkluzję, jest według Furedi, niedemokratyczne, jak również nie przyczynia się do partycypacji w kulturze. Autor nie potępia samej idei demokratyzacji dostępu do wyższego wykształcenia, jest jak najbardziej za usuwaniem przeszkód, tylko że przeszkód mających charakter ekonomiczny lub wynikający z dyskryminującego prawa, tymczasem potępia obniżanie standardów, eliminację treści mogących stanowić trudność dla klientów instytucji edukacyjnych. Zaniżanie poziomu, likwidowanie tematyki wymagającej znaczącego wysiłku, jest sprzeczne z samym poznaniem, z zawłaszczaniem zastanej kultury. Furedi uważa, że przygoda intelektualna jest wyprawą pełną trudu, przeszkód, które można przekroczyć tylko ciężką, niekiedy bardzo nieprzyjemną, pracą. Na szlakach poznania spotykamy to co inne, obce, nie pasujące do prywatnej wizji świata i siebie. Obce co wkracza w nas, podważa nasze opinie. Niekiedy bardzo nieprzyjemnie. Toteż pragnienie elit by uczynić proces kształcenia miłym i sympatycznym, w którym nikt nie czuje się urażony i nikt się nie męczy, może uzyskać spełnienie tylko pod warunkiem zniesienia samego poznania. Miło i przyjemnie, tyle że w pustce, na pustyni znaczeń, cmentarzu wartości.
Furedi zauważa, że ideologia inkluzji i jej praktyka nie zastanawia się nad tym, w co włącza się ludzi. Nie następuje podniesienie kultury umysłowej i duchowej obywateli przechodzących przez wyższe szkoły, nie otrzymują oni żadnych kompetencji w wyniku zdobycia formalnego wykształcenia. Inkluzja okazuje się oszukaństwem, gdyż zamiast udostępnić kulturę szerokim masom, niszczy kulturę w imię dostępu. Społeczeństwo nie zostało uznane za godne udziału w sferze ducha, w świecie idei. Praktycy polityki inkluzji traktują przedmioty swoich zabiegów jak dzieci, jak jednostki niezdolne do poznania, twórczości myślenia. Samo żądanie takiej formy inkluzji nie zostało wniesione przez jakiś ruch społeczny, ale przez elity. One stworzyły ideologię, którą według administratorów wyznają masy.
Upadek standardów, kompetencji kulturowych ma według Furedi wpływ nie tylko na życie naukowe. Uczynienie z kultury rzeczy nieistotnej, z procesu edukacyjnego jedynie kształcenia wąsko specjalistycznego, zawodowego, w którym obniża się standardy, powoduje upadek obywatela. Etos filisterski unicestwia również etos demokratyczny. Mamy nową elitę, która pod płaszczykiem polityki inkluzji, utrzymuje społeczeństwo w stanie dzieciństwa, nie pozwalając tym samym na wytworzenie się kultury obywatelskiej, realizację ideałów demokratycznych. Polityka czasów filistrów chroni się pod językiem technicznym, zarządzającym, indywidualizującym problemy społeczne. Mikropolityka skrywa swoją istotę, staje się nieprzejrzysta, unika kontroli społecznej, tym samym reprodukując elitę panującą, prywatyzując problemy polityczne, redukując je do problemów terapeutycznych. Jednostka staje się winna swojej sytuacji egzystencjalnej. Czyniąc z demokracji oligarchię. Władzę technokratów, menadżerów, ukrytą za fasadą wyborów, pozornej debaty w stylu talkschow i gabinetów psychologicznych dostępnych dla wszystkich winnych. Refleksja starająca się ująć system w jego totalności stała się niemożliwa. Została uniemożliwiona przez system edukacyjny w pozornie demokratycznym wydaniu.
A to wszystko dzieje się przy milczącej aprobacie intelektualistów. Osób, które zawsze krytycznie podchodziły do rzeczywistości, starały się ją zmienić. Zresztą, stwierdza Autor, na wojnę idei już za późno. Za późno na czytanie i pisanie takich książek.
Wydaje się, i Autor jest tego niejako świadom, za późno na krytykę z pewnych pozycji, z fortec dawno zburzonych. Pisanie „prawda” wielką literą nie przywróci jej autorytetu i sensu. Idee by znowu mogły mieć wartość, by opowieść Furedi mogła być zaklinaniem przyszłości a nie pieśnią przeszłości muszą znaleźć odpowiednie środowisko i zmierzyć się z krytyką. Stoczyć bitwę na polu samej teorii, a tego Autor się nie podejmuje. Starając się czerpać blask z dogasającej gwiazdy – białego karła.
Podobny zarzut uniku można odnieść do krytyki selekcyjnej i reprodukującej porządek klasowy roli instytucji edukacyjnych, jak i samej arbitralności kulturowej. Dokonania teoretyczne krytyków edukacji wskazują, że kładzenie samego nacisku na ekonomiczne nierówności w dostępie nie wyczerpuje problemu. Mit równych szans nie uwzględnia specyfiki procesu edukacyjnego, który sam w sobie jest hierarchizujący i stanowi spektakularną formę marnowania czasu przez Panów, forma reprodukcji i produkcji wiedzy ugruntowana jest na wolności od pracy zarobkowej. Furedi tak samo jak „populistyczne elity” nie stara się rozpatrzyć do czego dostosowuje proces edukacyjny. Zakłada, że kultura ma wartość uniwersalna, że prawdy których naucza są obiektywne i mają charakter emancypacyjny. Nie jest to takie oczywiste.
Problematyczna wydaje się sama figura intelektualisty jako osoby przekraczającej partykularne interesy. Ma on występować w imieniu całego społeczeństwa, wartości jako takich. W tym przypadku wydaje się, że z intelektualistami pożegnaliśmy się już dawno. W chwili, gdy dobro wspólne uległo problematyzacji, ukazało swój polityczny charakter, jako właśnie legitymizacja interesu partykularnego. Również wielu aktywnych i szlachetnych intelektualistów po stronie lewicy musiałoby opuścić grono intelektualistów, w chwili gdy związali swoje działanie z ruchem robotniczym. A poza tym, może ten intelektualista nie jest znów taka szlachetna figura, tylko mały bądź większy tyran, który uważa, że wie jak ludzie powinni być, gdyż jako jedyny opuścił jaskinie?
Chociaż słuszną jest krytyka komercyjnej zmiany edukacyjnych, czy szerzej całej kultury, jej infantylizacja, pozorność wyzwolenia, spłycenia debaty publicznej, śmierć obywatela i klasycznej polityki, panowania przeciętności i banalizacja życia, zwrócenie uwagi, że wciąż elity rządzą pomimo antyelitarnej retoryki, że ludzie wciąż są przedmiotem administracyjnej kontroli, która zamiast się zmniejszać stale się zwiększa, to pomimo tych słusznych słów, jest to krytyka osoby zaklętej w solidnej kulturze mieszczańskiej. Tym samym nie jest zdolna wygenerować program realnych zmian, co najwyżej może się opowiadać za restauracją poprzedniego porządku. A tamten niewiele był lepszy od tego.
Frank Furedi, Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści?, tłum. Katarzyna Makaruk, Warszawa, 2008.
Artykuł ukazał się tutaj
Oświadczenie gdańskich antyfaszystów
Czytelnik CIA, Nie, 2009-11-15 16:08 PublicystykaZ głębokim zażenowaniem i oburzeniem przyjęliśmy informację, o organizowanej przez Koło Naukowe im Szkoły Frankfurckiej debacie, w której zaproszonymi gośćmi są członkowie faszyzującej organizacji Obóz Narodowo Radykalny. Debata ta odbyć ma się 16.11.2009 w Instytucie Politologii Uniwersytetu Gdańskiego.
Obóz Narodowo Radykalny jest organizacją szerzącą nienawiść i nietolerancję, nawołującą do waśni na tle narodowościowym i rasowym. W trakcie organizowanej przez tą organizację manifestacji w dniu 11 listopada 2009 wznoszono okrzyki narodowy socjalizm, precz z żydowską okupacją. Zaproszony na debatę lider organizacji Artur Zienkiewicz w trakcie manifestacji wyciągał rękę w geście faszystowskiego pozdrowienia. Sąd Rejonowy w Opolu zdelegalizował oddział tej
organizacji w Brzegu uznając że ideologia stowarzyszenia i zachowanie
jego członków propagują nienawiść rasową.
Uważamy, że Uniwersytet nie może być miejscem, gdzie szerzone i wysłuchiwane są poglądy nawołujące do nienawiści. Nietolerancja, nacjonalizm i neofaszyzm są poważnym problemem społecznym, z którymi należy walczyć wszelkimi możliwymi sposobami. Pod płaszczykiem intelektualnej debaty nie można doprowadzać do sytuacji, w które neofaszyści mieliby być partnerami w jakiejkolwiek dyskusji. Z poglądami, których konsekwencją jest agresja i przemoc wobec osób o odmiennym kolorze skóry, pochodzeniu czy orientacji seksualnej po prostu nie dyskutuje się. Dyskusja i tolerancja kończą się tam, gdzie naruszana jest podmiotowość, wolność i godność drugiego człowieka.
Antyfaszystki i antyfaszyści.
List otwarty Antyfaszystowskiego Porozumienia 11. Listopada w imieniu osób represjonowanych przez policję podczas zajść 11.
Czytelnik CIA, Sob, 2009-11-14 13:25 PublicystykaObraz zdarzeń na ulicach Warszawy 11. listopada, którego nie odkryły media…
Antyfaszystowskie Porozumienie 11. Listopada, organizator wczorajszej antyfaszystowskiej demonstracji pod stacją metra Świętokrzyska, wyraża głębokie oburzenie zachowaniem policji, nadużywaniem przez nią przemocy, oraz brutalnym traktowaniem aresztowanych osób.
Czy maszerować z lesbijkami i gejami? (aktualizowany)
Pięciolatek, Sob, 2009-11-07 00:30 Kraj | Dyskryminacja | Protesty | PublicystykaAktualizacja 16:18: Nie wkleiłem ostatniej części tekstu przez przypadek :) teraz ją dodaje pod tekstem w miejscu oznaczonym wyróżnioną czcionką. Zapraszam dyskutantów do zapozniania się.
Dyskusja jaką toczono na CIA pod relacją z wrocławskiego Marszu Równości, czyli mówiąc ściślej manifestacji na rzecz legalizacji związków partnerskich (tak homo, jak heteroseksualnych) utwierdziła mnie w przekonaniu, że na radykalnej lewicy brakuje refleksji dotyczącej seksualności i spraw z nią związanych. Oczywiście pytanie „dlaczego my mamy pomagać środowiskom lesbijek, gejów, osób trans- i biseksualnych, czy też tych, którzy w ogóle nie chcą określać swojej tożsamości (co często skraca się w pokraczny akronim LGBTQ) w ich przemarszach?” jest jak najbardziej celne i warte rozwagi. Dokładnie tak samo jak pytanie o sens angażowania się w każde inne manifestacje. Manifestacje bowiem przeprowadza się w jakimś strategicznym celu, nie zaś by spędzić dzień na świeżym powietrzu.
Podkreślmy zatem, że celem (przynajmniej deklarowanym) ostatniej wrocławskiej manifestacji organizowanej przez środowiska LGBTQ było wywarcie nacisku celem legalizacji związków partnerskich, a zatem wprowadzenia osobno od instytucji małżeństwa formalnej relacji dwójki osób, którą można zawrzeć niezależnie od płci stron. Utrzymywanie, że jest to problem obyczajowy jest dowodem wyjątkowej ignorancji.
Małżeństwo nie jest sprawą obyczajowości, ale relacją w zakresie ekonomii i władzy. Małżonkowie nabierają szereg uprawnień ekonomicznych, a także możliwość sprawowania władzy nad sobą w pewnych sytuacjach i nad dziećmi każdej ze stron. Co warto zauważyć głoszone przez konserwatystów przekonanie, że tak pojęte małżeństwo z dziećmi jest „podstawową komórką społeczną” jest już raczej nieaktualne, jednak trudno zaprzeczyć, że miało ono znaczący wpływ na ukształtowanie się znanej nam formy państwowości i znanej nam formy kapitalizmu. Fakt, że prawica od dziesięcioleci tak silnie angażuje się w obronę modelu rodziny, który sama nazywa tradycyjnym jest wynikiem tego, że jej teoretycy doskonale zdają sobie sprawę z jego znaczenia dla kapitalizmu. Problem ten zauważyli zresztą także autorzy Manifestu komunistycznego pisząc, że robotnik nie posiada rodziny, rodzina jest rzeczą burżuazji, a zniesienie własności jest również zniesieniem rodziny. Niestety te jakże ciekawe idee Marks i Engels nazywali skrótowo i dość niefortunnie „wspólnotą żon”, która budziła uśmiech politowania zarówno na twarzach partyjnych biurokratów jak i późniejszych rewolucjonistów seksualności. To jednak, że związek lewicy z problematyką rodziny uległ zapomnieniu nie znaczy, że miejsce w którym znajduje się dziś ruch LGBTQ jest, jak często słyszymy, apolityczne. Niestety polityczność tego ruchu wyraźniej widzi prawica niż lewica (i być może niż on sam).
Prostym ćwiczeniem jest wymienienie kilku sytuacji, które pokazują czemu tak mniej więcej służy małżeństwo. Dwie osoby (mogą być to lesbijki lub geje, ale niekoniecznie) zamieszkują wspólnie. Po śmierci jednej z nich mieszkanie dziedziczy „rodzina” zmarłej osoby. Nie ma żadnej umowy najmu, ani żadnego tytułu prawnego więc osoba niespokrewniona ląduje z dnia na dzień na bruku niezależnie od tego ile pracy i pieniędzy włożyła przez lata w owo mieszkanie. Sprawa wygląda identycznie w sytuacji gdy mieszkanie jest własnością prywatną zmarłej osoby oraz gdy jest to mieszkanie komunalne lub socjalne, do którego posiada tytuł prawny. Inny przykład to osoby, z których jedna pracuje poza domem, a druga wychowuje dziecko (nie ma znaczenia w tej chwili czy ich wspólne, czy jednej z nich, czy w ogóle niespokrewnione). Małżeństwo gwarantuje w takiej sytuacji osobie wychowującej ubezpieczenie zdrowotne, a w niektórych krajach nawet składki emerytalne. Tymczasem w sytuacji braku związku formalnego osoba tak by móc się ubezpieczyć musi zarejestrować się w Urzędzie Pracy i co za tym idzie odpowiadać na oferty zatrudnienia. Oznacza to po prostu, że albo rezygnuje z opieki medycznej, albo z opieki nad dzieckiem. Skrajny przypadek tej sytuacji jest taki, że również dziecko nie ma ubezpieczenia (bo jest niespokrewnione z osobą pracującą zawodowo). Ale ubezpieczenie to nie wszystko. Znowu nagła śmierć osoby pracującej zawodowo powoduje, że druga osoba i potomstwo zostają bez jakichkolwiek środków do życia. Znowu praca nieformalna, często trwająca latami i wymagająca poświęceń pozostaje bez żadnego wynagrodzenia (w poprzednim przykładzie „rodzina” bądź państwo zagarniało wkład pracy w mieszkanie, w tym przypadku państwo zagarnia składki ubezpieczeniowe, które mogły być opłacone jedynie dzięki nieformalnemu podziałowi pracy). Zdaje się już zaczyna jawić się wyraźnie, że tak naprawdę chodzi tutaj o bardzo swojską dla radykalnej lewicy koncepcję pracy i pracy nieopłacanej (przywłaszczania sobie nadwyżki) czyli wyzysku. Wyzysk w tej postaci dotyka nie tylko osób o nienormatywnej orientacji seksualnej, lecz coraz większych rzesz osób, które nie spędzają większości życia w małżeństwie.
Przy okazji komentowania sprawy marszu zapomniano jednak, że towarzyszył on Festiwalowi przeciwko wykluczeniom „Lesbijki, geje i przyjaciele”, który odbywa się w tym mieście od 7 lat i posiada punkowe korzenie. Skupia też wokół siebie aktywistów i aktywistki zainteresowane alternatywnym aktywizmem w ramach ruchu lgbt.
- Myślę, że nie po raz pierwszy staramy się pokazać, iż tzw. mniejszości seksualne nie mówią jednym głosem i nie dążą do uniformizacji obyczajowej czy też egzystencjalnej odmieńców. Dlatego oprócz prezentacji takich zjawisk jak anarchofeministyczna scena muzyczna oraz krytyka mainstreamowego aktywizmu udało się nam poruszyć problem praw socjalnych kobiet i lesbijek w ramach panelu dyskusyjnego, który odbył się również 24 października, tuż po zakończeniu Marszu. – mówi Lily, jedna z organizatorek Festiwalu.
Reszta tekstu, dodana w aktualizacji:Możemy śmiało utrzymywać, że to ekonomiczny przymus sprawia, że wciąż wielu ludzi zawiera małżeństwa. Małżeństwo jednak nie jest instytucją od wyzysku wolną. Wręcz przeciwnie małżeństwo zostało pomyślane jako mechanizm maskowania nieodpłatnej pracy. Przyznaje nie tylko pewne przywileje, ale nakłada również obowiązki związane z opieką, wyżywieniem a także zobowiązania ekonomiczne (np. konieczność spłaty długów współmałżonka), które zazwyczaj ogniskują się na pojedynczych osobach mało mając wspólnego z ideą sprawiedliwości społecznej. Małżeństwo służy zatem po pierwsze zamaskowaniu wyzysku, a po drugie (również dzięki swej trwałości) kontroli ze strony kapitału i państwa. Każdy pracodawca wie, że pracownik żonaty i z dziećmi to pracownik potulny (taka pracownica zaś jest niewydajna dla pracodawcy, ale sprzeczności tego modelu to osobny temat). Każdy wierzyciel jest spokojniejszy wiedząc, że ktoś odziedziczy długi, które są dla niego inwestycjami. Państwo zaś wie, że opiekę nad dziećmi, osobami starszymi i osobami chorymi zapewniają kobiety dzięki nieformalnemu podziałowi pracy w ramach małżeństwa. Stabilność zobowiązań małżeńskich (trudno je rozwiązać) gwarantuje spokój społeczny.
Tutaj właśnie rodzi się pytanie czy Marsz Równości ze swoim postulatem legalizacji związków partnerskich nie stawia koni z tyłu wozu. Po co bowiem walczyć o już nieco nieświeży produkt XIX-wiecznego kapitalizmu w nowym opakowaniu? Być może lepszym postulatem niż zapewnienie związkom partnerskim podobnych praw co małżeństwom byłoby zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim ludziom? Zarówno dorosłym jak i dzieciom. Ten postulat równie stary jak myśl lewicowa jest równoznaczny z zastąpieniem funkcji jakie obecnie jakie spełnia mieszczańska rodzina pod nadzorem kapitału i państwa przez inną strukturę np. demokratyczną wspólnotę lokalną z dobrowolnym członkostwem. Taka wspólnota znosi w pewnym sensie rozróżnienie na osoby hetero i homoseksualne, które ma żywotne znaczenie jedynie w społeczeństwie kontrolowanym dzięki związkom w parach.
Najbliższa okazja do powtórnej dyskusji o miejscu jakie w palecie ruchów społecznych zajmuje LGBTQ już 10 listopada w Poznaniu.