Publicystyka
Zysk ponad ludzi. Neoliberalizm a ład globalny – Noam Chomsky
Tomasso, Pią, 2009-11-06 12:53 globalizacja | książka | neoliberalizm | noam chomsky | PublicystykaPrzedmowa do książki:
„Zysk ponad ludzi. Neoliberalizm a ład globalny” – Noam Chomsky
Neoliberalizm jest podstawowym paradygmatem polityczno-ekonomicznym naszych czasów – odnosi się on do procedur i procesów, za pomocą których nieliczni mogą kontrolować w takim stopniu jak jest to możliwe, życie społeczne, dla maksymalizacji własnych dochodów. Początkowo kojarzony z programem Ronalda Reagana i Margaret Thatcher, w ciągu ostatniego dwudziestolecia neoliberalizm stał się dominującym trendem polityczno-ekonomicznym przyjętym głównie przez partie centrum, ale także przez wiele tradycyjnie lewicowych oraz prawicowych. Te partie i stosowane przez nie metody działania reprezentują interesy niezwykle bogatych inwestorów oraz korzyści niepełnego tysiąca wielkich korporacji.
Poza środowiskami akademickim i biznesowym termin neoliberalizm pozostaje właściwie nieznany; nie jest on też powszechnie używany, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych. Tam inicjatywy neoliberalne są określane jako przedsięwzięcia o charakterze wolnorynkowym, zachęcające do podejmowania indywidualnych poczynań, zwiększające klientom możliwości wyboru, nagradzające osobistą odpowiedzialność oraz przedsiębiorczość; mają one również przeciwdziałać nieudolnym działaniom niekompetentnego, biurokratycznego i pasożytniczego rządu, który nie może dobrze funkcjonować nawet wtedy, kiedy jego intencje są słuszne, co zresztą zdarza się rzadko. Wysiłki finansowanych przez wielkie korporacje specjalistów od public relations nadały terminom i ideom związanym z neoliberalizmem aurę nieomal świętości. Dlatego też stwierdzenia zwolenników neoliberalizmu rzadko wymagają obrony i są przywoływane przy każdej okazji – mają na przykład uzasadniać zmniejszenie podatków płaconych przez bogatych, rezygnację z zarządzeń dotyczących ochrony środowiska, zaniechanie powszechnych działań edukacyjnych oraz odrzucenie programów opieki społecznej. Każda inicjatywa, która może naruszyć dominację wielkich korporacji nad społeczeństwem, jest automatycznie podejrzana, ponieważ mogłaby zakłócać działanie sił wolnego rynku, uważanego za jedyny racjonalny, sprawiedliwy i demokratyczny sposób alokacji dóbr i usług.
Najbardziej elokwentni zwolennicy neoliberalizmu prezentują swoje racje, wręcz przewrotnie, jako wyświadczające wielką przysługę warstwom uboższym, środowisku naturalnemu, ale stosują taktyki przynoszące zysk nielicznym bogaczom.
Ekonomiczne skutki praktyk neoliberalnych są wszędzie podobne i dokładnie takie, jakich można się spodziewać. Powodują masowy wzrost nierówności społecznej i ekonomicznej, zauważalną, pogłębiającą się deprywację najbiedniejszych państw i narodów, katastrofalny stan środowiska naturalnego, brak stabilności w gospodarce światowej i niespotykaną dotąd koniunkturę dla bogatych. Kiedy przedstawia się zwolennikom neoliberalizmu te fakty, odpowiadają, że część bogactwa dotrze do szerokich mas społeczeństwa, o ile oczywiście nie będzie się przeszkadzać stosowaniu strategii neoliberalnych, chociaż to one są przecież główną przyczyną wymienianych problemów!
Neoliberałowie nie są w stanie empirycznie udowodnić słuszności proponowanego modelu urządzenia świata i nie starają się zresztą tego robić. Przeciwnie – proponują, a raczej żądają absolutnej wiary w nieregulowany rynek opierającej się na dziewiętnastowiecznych teoriach, które mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Kartą atutową neoliberałów jest brak alternatywy: nie sprawdziły się, według nich, pomysły realizowane w krajach komunistycznych, w socjaldemokracjach, ani nawet krajach realizujących zasady państwa dobrobytu społecznego tak umiarkowanie, jak Stany Zjednoczone; obywatele tych państw przyjęli, więc neoliberalizm jako jedyną drogę postępowania. Może on nie być doskonały, ale jest jedynym możliwym systemem ekonomicznym.
Niektórzy dwudziestowieczni krytycy nazywali faszyzm „kapitalizmem bez rękawiczek”, zwracając uwagę, że był tą formą kapitalizmu, w której nie obowiązywały prawa demokratyczne i nie funkcjonowały demokratyczne organizacje. Dziś wiadomo, że zjawisko faszyzmu jest znacznie bardziej skomplikowane. Neoliberalizm jednak rzeczywiście jest „kapitalizmem bez rękawiczek”. Odzwierciedla poglądy epoki, w której coraz silniejszy i bardziej agresywny biznes ma do czynienia z najsłabszą dotąd opozycją. W sferze politycznej zwolennicy neoliberalizmu starają się skodyfikować swoją polityczną władzę na każdym możliwym froncie. Demokratycznym, nierynkowym i niekomercyjnym siłom jest, więc niezwykle trudno stawiać wyzwania sferom biznesowym.
Mechanizmy działania neoliberalizmu jako systemu ekonomicznego, politycznego i kulturowego są szczególnie widoczne, w sferze działania sił nierynkowych.
Na tej płaszczyźnie neoliberalizm najbardziej różni od faszyzmu z jego pogardą dla instytucji demokratycznych i ogromną mobilizacją sił społecznych wokół rasizmu i fundamentalizmu. Neoliberalizm rozwija się najlepiej tam, gdzie funkcjonują formalne mechanizmy demokratyczne, ale gdzie szerokie kręgi społeczne nie mają dostępu do informacji ani do forum publicznego niezbędnego dla znaczącego udziału w podejmowaniu decyzji. Jak to ujął guru neoliberalizmu Milton Friedman w pracy Capitalism and Freedom (Kapitalizm i wolność), skoro zysk stanowi esencję demokracji, każdy rząd stosujący antyrynkowe praktyki jest niedemokratyczny, niezależnie od tego, jakim poparciem ze strony społeczeństwa się cieszy. Tak więc rządy powinny chronić własność prywatną i nadzorować realizację umów, ograniczać debatę publiczną do spraw mniej istotnych. (Tworzenie i podział dóbr a także organizacja społeczna powinny być wynikiem gry sił rynkowych).
To wypaczone rozumienie demokracji pozwoliło neoliberałom takim jak Milton Friedman usprawiedliwić wojskowy zamach stanu na demokratycznie wybrany rząd Allende w roku 1973, ponieważ przeszkadzał sferom biznesowym w kontrolowaniu społeczeństwa. Po piętnastu latach brutalnej dyktatury sprawowanej w imię demokratycznego wolnego rynku przywrócono w roku 1989 demokrację; obowiązująca od tego czasu konstytucja utrudnia jednak znacznie, jeśli w ogóle nie uniemożliwia, obywatelom przeciwdziałanie dominacji kręgów biznesowo-militarnych nad społeczeństwem chilijskim. Taka właśnie jest istota neoliberalnej demokracji: partie, które prowadzą tę samą politykę probiznesową, niezależnie od różnic formalnych i sporów w trakcie kampanii wyborczych, debatują nad mało istotnymi kwestiami. Demokracja jest dopuszczalna, dopóty wielki biznes utrzymuje swoją pozycję i pozostaje poza zasięgiem publicznego zainteresowania – innymi słowy – póki nie jest demokracją.
Neoliberalizm rodzi więc zawsze istotny skutek uboczny – tworzy odpolityzowanych, apatycznych i cynicznych obywateli. Skoro demokracja oparta na wyborach [electoral democracy] w niewielkim stopniu wpływa na życie ludzi, nieracjonalne jest poświęcanie jej uwagi; w Stanach Zjednoczonych będących żyznym gruntem dla demokracji neoliberalnej, udział w wyborach do kongresu w roku 1998 był rekordowo niski – głosowała tylko jedna trzecia uprawnionych. Mimo iż niektóre partie, na przykład Partia Demokratyczna, wyrażają zaniepokojenie niską aktywnością wyborców i starają się zdobyć głosy niezdecydowanych, czynniki miarodajne wydają się akceptować malejące zainteresowanie wyborami, a nawet przedstawiać je jako zjawiska korzystne. Dzieje się tak dlatego, że niegłosujących jest najwięcej pośród przedstawicieli klasy robotniczej i wśród ubogich. Inicjatywy, które szybko mogłyby doprowadzić do zwiększenia aktywności wyborców i podnieść jej wskaźniki, są utrącane, zanim pojawią się na forum publicznym.
W Stanach Zjednoczonych np. dwie partie najbardziej zdominowane przez środowisko biznesowe i wspomagane przez wielkie korporacje odmówiły zreformowania prawa, co praktycznie uniemożliwia tworzenie nowych, działających skutecznie partii, co mogłoby być w interesie sfer niebiznesowych. Wprawdzie można często zauważyć wyraźne niezadowolenie z działań partii republikańskiej i demokratycznej, polityka wyborcza jest tym obszarem, na którym pojęcia współzawodnictwa i wolnego wyboru niewiele znaczą. W pewnym sensie poziom debaty oraz możliwości wyboru w neoliberalizmie wydaje się bliższy głosowaniu w jednopartyjnym kraju komunistycznym niż w rzeczywistej demokracji.
Neoliberalizm stanowi zagrożenie dla kultury politycznej opartej na obywatelstwie. Z jednej strony nierówności społeczne powodowane przez praktyki neoliberalne udaremniają wszelkie wysiłki mające na celu wytworzenie prawnych mechanizmów zapewniających równość i niezbędnych dla uwiarygodnienia demokracji. Wielkie korporacje dysponują środkami wystarczającymi do wywierania wpływu na media i kontrolowania polityki i środki te wykorzystują. W procedurze wyborczej Stanów Zjednoczonych na przykład najbogatsza jedna czwarta z jednego procenta Amerykanów dostarcza 80% indywidualnych wpłat, czyli kontrybucji, a udział finansowy korporacji w porównaniu z udziałem przedstawicieli klas pracujących ma się jak 10 do 1. Zgadza się to z zasadami neoliberalizmu; skoro wybory odzwierciedlają zasady rynkowe, wpłaty na rzecz funduszy wyborczych stają się inwestycjami. Wzmacnia to przekonanie większości społeczeństwa, że wybory nie są istotne i utrwala niekwestionowane panowanie korporacji.
Z drugiej strony, dla skutecznego działania systemu demokratycznego konieczne jest poczucie wspólnoty wśród obywateli, a poczucie to przejawia się w działaniach różnego rodzaju nierynkowych organizacji i instytucji. Żywa kultura polityczna wymaga funkcjonowania grup wspólnotowych, bibliotek, szkół, organizacji sąsiedzkich, spółdzielni, miejsc spotkań, stowarzyszeń woluntarystycznych i związków zawodowych, aby obywatele mogli się spotykać, komunikować i wchodzić ze sobą w interakcje. Demokracja neoliberalna, w przekonaniu, że rynek uber alles, skazuje ten sektor na wymarcie. Tworzy nie obywateli, ale i konsumentów. Zastępuje wspólnoty centrami handlowymi. W efekcie otrzymujemy zatomizowane społeczeństwo złożone z niezaangażowanych jednostek, które czują się zdemoralizowane i bezsilne.
Podsumowując, neoliberalizm jest bezpośrednim i najważniejszym wrogiem prawdziwej demokracji uczestniczącej nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale i na całym globie i pozostanie nim w dającej się przewidzieć przyszłości.
Noam Chomsky jest znanym współczesnym intelektualistą zaangażowanym w walkę przeciwko neoliberalizmowi i w obronie demokracji. W latach sześćdziesiątych zdecydowanie protestował przeciw wojnie w Wietnamie i stał się jednym z najbardziej wnikliwych krytyków strategii stosowanych w amerykańskiej polityce zagranicznej, niszczących demokrację, naruszających prawa człowieka i występujących jako rzecznik interesów warstw bogatych. W latach siedemdziesiątych wspólnie z Edwardem S. Hermanem zajął się badaniem destrukcyjnej roli, jaką reprezentujące interesy elit amerykańskie media odgrywają wobec obywateli, utrudniając im kształtowanie własnych losów na sposób demokratyczny. Ich wydana w 1988 r. książka Manufacturing Consent stanowi punkt wyjścia dla wszystkich poważnych studiów na temat funkcjonowania mediów.
W tym okresie Chomsky, którego można określić mianem anarchisty lub, bardziej precyzyjnie, liberalnego socjalisty, otwarcie i zdecydowanie krytykował z pozycji demokraty komunistyczne i leninowskie państwa i partie polityczne. Nauczył niezliczone rzesze, w tym mnie samego, że demokracja jest nie podlegającą dyskusji podstawową zasadą każdego postkapitalistycznego społeczeństwa i że warto w niej żyć i o nią wal-Wykazywał jednocześnie, jakim absurdem jest stawianie znaku równości między kapitalizmem a demokracją czy też przekonanie, że nawet w najlepszych warunkach w społeczeństwach kapitalistycznych obywatele będą kiedykolwiek mieli większy od absolutnego minimum dostęp do informacji lub do podejmowania decyzji. Nie sądzę, by jakikolwiek autor, może poza George’em Orwellem, dorównał systematycznym i wnikliwym analizom Chomsky’ego na temat hipokryzji rządów i ideologów, którzy, czy to w krajach komunistycznych czy w kapitalistycznych, zgodnie twierdzą, że proponowana przez nich forma rządzenia jest jedyną możliwą formą demokracji.
W latach dziewięćdziesiątych wszystkie wątki politycznych rozważań Chomsky’ego, od antyimperialistycznych i krytycznych analiz mediów do prac poświęconych demokracji i ruchowi robotniczemu, połączyły się i znalazły kulminację w niniejszej książce poświęconej demokracji i neoliberalnemu zagrożeniu. Na podstawie prac starożytnych Greków i wielkich myślicieli siedemnasto i osiemnastowiecznych Chomsky przypomniał, co jest konieczne dla funkcjonowania demokracji. Jego zdaniem, nie można być jednocześnie zwolennikiem demokracji uczestniczącej i społeczeństwa kapitalistycznego lub każdego innego zbudowanego według zasad podziału klasowego. Oceniając historyczne przykłady zmagań o demokrację, odkrył również, że neoliberalizm nie jest nowością, lecz współczesną wersją walki bogatych elit o zawłaszczenie praw politycznych i władzy obywatelskiej wielu.
Chomsky może być również traktowany jako główny krytyk mitologii naturalnego „wolnego” rynku, zgodnie z którą gospodarka jest konkurencyjna, racjonalna, skuteczna i sprawiedliwa. Autor wykazał, że rynki prawie nigdy nie są konkurencyjne. Przeważająca część gospodarki jest zdominowana przez ogromne korporacje sprawujące pełną kontrolę nad swoimi rynkami, które w związku z tym prawie nie są narażone na taki rodzaj konkurencji, jaki opisują podręczniki ekonomii czy politycy w swoich mowach. Co więcej, same korporacje są organizacjami o charakterze totalitarnym, które działają według niedemokratycznych praw. To, że gospodarka koncentruje się wokół instytucji tego typu, znacznie ogranicza naszą zdolność budowania społeczeństwa demokratycznego.
Mitologia wolnorynkowa zakłada również, że rządy są instytucjami nieskutecznymi, których poczynania powinno się ograniczać, aby nie przeszkadzać działaniom naturalnego, „leseferystycznego” rynku. Tymczasem, jak podkreśla Chomsky, istnienie rządów jest niezbędne dla funkcjonowania nowoczesnego systemu kapitalistycznego. Rządy hojnie subsydiują korporacje i występują w obronie ich interesów na wielu frontach. W działaniach tych samych korporacji, które przodują w głoszeniu ideologii neoliberalnej, często widać hipokryzję: spodziewają się, że rządy będą kierować do nich pieniądze pochodzące z podatków i będą chronić ich rynki przed konkurencją. Jednocześnie chcą zwolnienia od podatków oraz zapewnienia, że rządy nie będą podejmować działań w obronie interesów sfer niebiznesowych, a szczególnie inicjatyw na rzecz warstw uboższych i klasy pracującej. Rządy są silniejsze niż kiedykolwiek, ale realizując ideologię neoliberalną o wiele mniej odwołują się do niekorporacyjnych interesów.
Powstanie globalnej gospodarki rynkowej jest najwyraźniejszym przykładem centralizmu polityki i działania rządów. To, co probiznesowi ideolodzy przedstawiają jako naturalną ekspansję wolnego rynku, w rzeczywistości stanowi zaprzeczenie tego procesu. Globalizacja jest wynikiem działania potężnych rządów, szczególnie rządu Stanów Zjednoczonych, które wymuszają na narodach świata umowy handlowe i inne ugody, aby bogaci mogli kontrolować gospodarki narodowe, ale bez zobowiązań wobec przedstawicieli tych narodów. Najbardziej zapalnym przykładem procesu tego typu było we wczesnych latach dziewięćdziesiątych tworzenie Światowej Organizacji Handlu, a ostatnim sekretne działania na rzecz MAI Multilateral Agreement on Inwestment, czyli Multilateralnej Umowy Inwestycyjnej.
Jedną z najbardziej uderzających cech neoliberalizmu jest niemożność prowadzenia uczciwej i otwartej debaty na jego temat. Krytyczna analiza porządku neoliberalnego dokonana przez Chomsky’ego znajduje się praktycznie poza głównym nurtem dyskusji, chociaż jest przekonująca empirycznie i przejawia poszanowanie wartości demokratycznych. W tym punkcie użyteczna jest analiza autora dotycząca systemu doktrynalnego w demokracjach kapitalistycznych. Korporacyjne media, sektor public relations, akademiccy ideologowie i narzucana kultura intelektualna spełniają podstawową funkcję dostarczycieli „niezbędnych złudzeń”, tak aby ta nieznośna sytuacja wydawała się racjonalna, korzystna i konieczna, a nawet pożądana. Chomsky twierdzi, że możni tego świata nie tworzą żadnych spisków, bo wcale nie muszą tego robić. Wystarczy, że wykorzystują różne mechanizmy instytucjonalne dla przesyłania sygnałów autorytetom intelektualnym, a także dziennikarzom, zmuszając ich do postrzegania status quo jako sytuacji najlepszej z możliwych, jednocześnie zniechęcając do niepokojenia tych, którzy ze statusu quo korzystają. W swojej pracy zachęca działaczy demokratycznych do przekształcenia naszego systemu medialnego tak, aby znalazło się w nim miejsce dla antykorporacyjnych oraz skierowanych przeciw neoliberalizmowi poglądów i działań. Jego książka stanowi również wyzwanie dla wszystkich intelektualistów, przynajmniej dla tych, którzy wyrażają swoje przywiązanie do demokracji – zmusza ich, aby spojrzeli w lustro i zadali sobie pytanie, w czyim interesie i w imię jakich wartości działają. Opis dominacji neoliberalizmu i korporacjonizmu nad naszą gospodarką, państwem, dziennikarstwem i kulturą, jakiego dostarcza Chomsky, jest tak przekonujący, że u części czytelników może wywołać poczucie rezygnacji. W naszych zdemoralizowanych czasach niektórzy mogą posunąć się o krok dalej i dojść do wniosku, że jesteśmy w ten system beznadziejnie uwikłani, ponieważ, niestety, ludzkość nie jest po prostu w stanie stworzyć porządku społecznego, który byłby bardziej ludzki, egalitarny i demokratyczny.
Największą zasługą Chomsky’ego jest ciągłe przypominanie, że narody świata w sposób naturalny dążą do demokracji, a dążenia takie wskazują na rewolucyjny potencjał drzemiący w społeczeństwach. Istnienie takiego potencjału znajduje swoje potwierdzenie w sile, z jaką korporacje przeszkadzają w powstaniu prawdziwej demokracji politycznej. Rządzący światem zakładają, że ich system został ustanowiony dla zaspokajania potrzeb elit, a nie ogółu i w związku z tym nie można pozwalać większości na kwestionowanie reguł korporacyjnych czy też na ich zmianę. Nawet w tych kulejących demokracjach, które istnieją, społeczność korporacyjna ciągle pracuje nad tym, aby kwestie tak ważne jak MAI nigdy nie stały się przedmiotem publicznej debaty. Społeczność biznesowa zaś wydaje krocie na działalność całej machiny public relations, która ma przekonać Amerykanów, że świat, w jakim żyją, jest najlepszy z możliwych. Posługując się tą logiką łatwo stwierdzić, że możliwości zmiany na lepsze pojawią się dopiero wtedy, kiedy społeczność korporacyjna przestanie posługiwać się technikami public relations, nie będzie już kupować wyborów, pozwoli na istnienie reprezentatywnych mediów i bez obaw ustanowi rzeczywiście uczestniczącą demokrację, ponieważ nie będzie się już bała siły większości. Nie ma jednak powodu sądzić, by taki dzień mógł kiedykolwiek nadejść.
Zwolennicy neoliberalizmu są głęboko przekonani, że nie istnieje alternatywa dla status quo i że ludzkość osiągnęła najwyższy szczebel swego rozwoju. Chomsky wykazuje zaś, że było już kilka epok, które w przeszłości ogłoszono „końcem historii”. W latach dwudziestych i pięćdziesiątych na przykład, amerykańskie elity twierdziły, że system wspaniale funkcjonuje i że powszechny spokój znamionuje zadowolenie z obecnego stanu. Wydarzenia, jakie wkrótce nastąpiły, wykazały całą głupotę podobnych sądów. Przypuszczam, że kiedy tylko siły demokratyczne zapiszą na swym koncie kilka zwycięstw, odzyskają całą energię i nie będzie więcej mowy o tym, że zmiana nie jest możliwa.
Twierdzenie, iż nie ma alternatywy dla obecnego stanu, jest dziś, w epoce zadziwiających technologii, które można wykorzystać dla dobra ludzkości, większym nadużyciem niż kiedykolwiek. To prawda, że trudno precyzyjnie zaplanować proces ukształtowania wolnego, ludzkiego i zdolnego do przetrwania ładu postkapitalistycznego i że samo to pojęcie zawiera w sobie elementy utopii. Jednak za każdym razem, kiedy w przeszłości dokonywał się postęp, czy to w przypadku zniesienia niewolnictwa, wprowadzenia demokracji, czy likwidacji kolonializmu, konieczne było przezwyciężenie przekonania, iż czegoś nie można dokonać po prostu dlatego, że nigdy jeszcze tego nie robiono. Chomsky wypomina, że te prawa demokratyczne, którymi się obecnie cieszymy: powszechne prawo głosu, prawa kobiet, możliwość tworzenia związków zawodowych, prawa i swobody obywatelskie zawdzięczamy zorganizowanej działalności politycznej. Jesteśmy przekonani, iż polityczna aktywność ludzi może uczynić świat, w którym żyjemy, o wiele bardziej ludzkim, nawet jeśli ukształtowanie się społeczeństwa postkapitalistycznego wydaje się niemożliwe. Kiedy osiągniemy ten etap, być może znowu zaczniemy myśleć o tworzeniu gospodarki rządzącej się zasadami współpracy, równości, samorządności i wolności jednostki.
Tymczasem jednak walka o zmiany społeczne wcale nie ma charakteru hipotetycznego. Wiele kryzysów politycznych i gospodarczych, które pojawiały się ostatnio od wschodniej Azji poprzez Europę Wschodnią i Amerykę Łacińską, jest wynikiem panowania zasad neoliberalizmu. Jakość życia w rozwiniętych krajach Europy, Japonii i Ameryki Północnej zależy od wielu czynników, a społeczeństwa tych krajów znajdują się w stanie ciągłego wrzenia. W nadchodzących latach i dziesięcioleciach możemy spodziewać się wielkiego przewrotu. Trudno jednak przewidzieć jego skutki i nie można oczekiwać, że przyniesie humanitarne i demokratyczne rozwiązania. Rezultat tego przewrotu będzie zależał od tego, jak my – ludzie będziemy się organizować, reagować i działać. Jak mówi Chomsky – jeśli zachowujesz się tak, jakby zmiana na lepsze nie była możliwa, gwarantujesz, że taka zmiana nie zajdzie. Wybór należy do nas, wybór należy do ciebie.
Robert McChesney
Madison, Wisconsin
październik 1998
"Ekspropriacja jest tak odległa od kradzieży, jak politycy od prawdziwego życia" - wywiad z Yiannisem Dimitrakisem
Vino, Śro, 2009-11-04 20:01 Świat | Publicystyka | Represje | Ruch anarchistycznyPublikowany poniżej wywiad pierwotnie ukazał się w Ateńskiej prasie 1 listopada. Został przetłumaczony na język angielski i opublikowany na serwisie Occupied London. Poniższy tekst jest tłumaczeniem z angielskiego.
Wstęp dziennikarza:
Dla policji jest członkiem gangu "złodziei w czerni". Został aresztowany podczas napadu na bank i skazany na 25 lat więzienia. Kilka dni temu Ministerstwo Ochrony Obywateli wyznaczyło nagrodę 600 tysięcy euro za głowy reszty członków gangu argumentując, że nie są oni jedynie złodziejami, ale również członkami grup terrorystycznych.
Yiannis Dimitrakis, anarchista, mówi po raz pierwszy z więzienia Domokos, gdzie został osadzony. Mówi o sowich uciekających towarzyszach, grupie “Conspiracy of the Cells of Fire”, odpowiada także ministrowi Ochrony Obywateli, Michalisowi Chrysohoidisowi, który ostatnio oświadczył: "jesteśmy w stanie wojny".
Podczas napadu na bank 17 sycznia 2006 roku, kiedy zostałeś aresztowany, trzy osoby (Simos i Marios Seisidis oraz Grigoris Tsironis) uciekły i kilka dni temu za tą trójkę minister Ochrony Obywateli, Michalis Chrysohoidis wyznaczył nagrodę wysokości 600 tysięcy euro. Czy uważasz, że ktoś zdecyduje się ujawnić informacje na ich temat?
Rzeczywiście, siły policyjne, niektóre plugawe dziennikarzyny i kilku stałych gości telewizyjnych programów do spółki z ministrem Porządku Publicznego (a nie "Ochrony Obywateli", nowej nazwy wprowadzonej przez rząd) stworzyli wspaniale warunki dla ludzi chcących zostać łowcami skalpów. Jest również tak, że zarządzający władza polityczną zawsze starają się wytworzyć w społeczeństwie mentalność informatorów i ludzi kapujących jeden na drugiego - czasem w związku z zagrożeniem, innym razem by otrzymać różnego rodzaju nagrody.
Na szczęście, świadome greckie społeczeństwo (czyli takie, które widzi przyczynę wszystkich swoich kłopotów w twarzach rządowych terrorystów lub elit finansowych, a nie w twarzach trzech poszukiwanych anarchistów), zawsze opierało się tego typu działaniom i tym razem, mam nadzieję, również tak się stanie.
Jednakże, ponieważ również istnieją i pewnie będą istnieć tacy, którzy chcą być Inspektorami Clouseau i Agatami Christie, chciałbym powiedzieć im, że wielu kocha informować, ale nikt nigdy nie pokochał informatora.
Czy uważasz, że ich aresztowanie jest blisko?
Tego nie wiem, mam nadzieję, ze nigdy to nie nastąpi. Wiem natomiast, że jeśli zostaną aresztowani to bezrobotni nie znajdą nagle pracy; pensje również nie wzrosną a ktoś, kto walczy o przetrwanie od świtu do zmierzchu (zasuwając niczym niewolnik na jednym, dwóch a nawet trzech etatach) nie zobaczy zmiany w swoim życiu.
Czy uważasz, że poddadzą się bez walki?
Uważam, że pojęcie "walki" w swojej wąskiej definicji, iż jest to wymiana ognia, nie będzie miała miejsca. Nie będzie miała miejsca, ponieważ oni nigdy nie zostaną aresztowani. Wiem i jestem pewien że co dzień walczą, by pozostać wolnymi. Dlatego, jak widzisz, ludzie kochają wolność.
Co byś zrobił, gdybyś był w ich sytuacji?
Zrobiłbym dokładnie to samo. Chciałbym również uniknąć aresztowania, które w naszej sytuacji przełożyłoby się na pewne skazanie za przestępstwo popełnione 16 stycznia 2006 gdy napadliśmy na Narodowy Bank w Atenach.
Co chciałbyś przekazać zza więziennych murów?
Oni wiedzą, że darzę ich przyjaźnią i miłością. Powiem zatem to, co powiedział kiedyś Nikos Kazantzakis: "Czuję, że walimy głową w stalowe kraty. Wiele głów zostanie rozbitych, ale pewnego dnia kraty również zostaną rozbite."
Jaki jest twoim zdaniem powód wyznaczenia nagrody za ich głowy?
Wydaje mi się, że wyznaczenie nagrody za ich głowy jest częścią PR-owskiego planu ministerstwa Porządku Publicznego, by pasować do światła, w którym przedstawia się rząd: "to my wybawcy". Niestety, ten plan bezpośrednio wiąże się z militaryzacją, z wieloma jednostkami policji w Exarchii a także z odgrzebywaniem starych spraw walki zbrojnej, jak to powiedział sam minister wyznaczając nagrodę za głowy moich trzech towarzyszy.
Nie należy zapominać, że dokumenty które dowodzą ich zaangażowania w grupy miejskiej partyzantki nie są niczym więcej niż wytworami mediów, które dzięki "przeciekom" z komendy głównej policji pojawiały się w różnych gazetach w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Dla mnie to wszystko to podstęp komunikacyjny i być może stworzenie pretekstu wobec operacyjnej niezdolności policji do znalezienia ludzi zamieszanych w akcje bezpośrednie. Pamiętajcie: w przyszłości możemy nawet usłyszeć wymówki rodzaju "jeśli nie możemy nawet znaleźć winnych, którzy niewątpliwie są terrorystami, jak niby mamy rozwiązać sprawę walki zbrojnej?"
Więc chcesz powiedzieć, że to rząd tworzy terrorystów...
To jedyna rzecz, która jest pewna. Robią to od lat. To standardowa taktyka rządu, którego jedynym celem jest udowodnić, że może sobie z tym problemem poradzić.
Czy uważasz, że ostatni atak terrorystyczny na posterunek policji Ayia Paraskeui jest odpowiedzią na wyznaczenie nagrody za głowy trzech poszukiwanych anarchistów?
Ci, którzy tego dokonali mogą najlepiej odpowiedzieć na to pytanie przy pomocy wydanego oświadczenia. Moja własna opinia jest nieważna. Lepiej spytaj innych dziennikarzy, którzy nie tylko wydają się wiedzieć wszystko, ale również wiedzą bardzo dobrze jak osądzać i wydawać wyroki. Oni zostali sędziami, prokuratorami i adwokatami w jednym.
Pojawiła się informacja, która wyciekła z policji, że ty i twoi domniemani współtowarzysze nie jesteście jedynie zwykłymi złodziejami, ale uczestniczycie również w grupach terrorystycznych. Co masz do powiedzenia na ten temat?
Spójrz: Jedyne rzeczy o które nie zostaliśmy obwinieni przez te niesławne "przecieki" to handel narkotykami, handel żywym towarem, gwałcenie nieletnich dziewczynek i czczenie Szatana. Wiem, że wiele twórczych umysłów z kwatery głównej policji jest bardzo podnieconych kombinacją tych wszystkich faktów, więc chciałbym szczerze przeprosić za rozczarowanie informując jednocześnie, że tego typu rzeczy zdarzają się jedynie w hollywoodzkich filmach które oglądają i książkach które czytają.
Według policji należysz do gangu "złodziei w czerni". Jaka jest twoja odpowiedź?
"Złodzieje w czerni" są godną pożałowania i zmyśloną dziennikarską bądź policyjną historyjką, która nie ma żadnego oparcia w rzeczywistości i jest obecna w mediach pomimo, że w trakcie procesu który miał miejsce została całkowicie obalona. Na tej samej zasadzie nawet dziś przypisuje się mi siedem napadów, nawet jeśli oficjalnie zostałem oskarżony o sześć i do tego pisze się o niewiarygodnych sumach pieniędzy które niby osobiście posiadam, nawet wtedy, gdy sąd potwierdził, że całe pieniądze zasiliły ruch anarchistyczny.
Wreszcie, w momencie gdy oni wiedzą, że widowiskowa szamotania którą opisują nigdy nie miała miejsca, zwłaszcza w odniesieniu do moich trzech przyjaciół i towarzyszy wobec których wydano nakazy aresztowania na podstawie dowodów, które według mnie wydają się śmieszne.
W każdej innej sprawie powinniśmy powiedzieć coś innego niż wynika to ze zdrowego rozsądku: monitoring w bankach jest często starego typu i nagrywa jedynie w czerni i bieli. Złodzieje, powinieneś wiedzieć, najczęściej wchodzą do banków ubrani na czarno, szczególnie zimą - na przykład starają się do tego unikać obecności piosenkarzy folkowych (odniesienie do szczegółów sprawy – przyp. tłum.).
Usprawiedliwiałeś swoje uczestnictwo w napadzie po którym zostałeś aresztowany mówiąc, że była to "ekspropriacja". Jaka jest różnica pomiędzy ekspropriacją a zwykłym złodziejstwem?
Różnica istnieje ze względu na cel akcji, jak dla mnie te dwa terminy są od siebie tak odległe, jak politycy od prawdziwego życia. Osoba, która chce nazwać swoją akcję "ekspropriacją" musi jedynie przejść od swojej naturalnej reakcji wobec warunków z którymi ma do czynienia na świadomą rewolucyjną pozycję, która nie jest niczym innym niż walką przeciw możnym tego świata. Różnica zawiera się w celu akcji.
Bank, który obrabowałeś stał się celem nieustannych ataków z użyciem materiałów zapalających i był nawet zmuszony by pozostać zamknięty. Czy to była zemsta, której ktoś dokonał w twoim imieniu?
Po pierwsze, nie wiem czy w tym konkretnym przypadku bank został zamknięty. W każdym przypadku ataki które miały miejsce w czasie gdy jestem aresztowany były oczywiście aktami solidarności. Dla większości społeczeństwa na bank składa się bezwzględny mechanizm finansowy, który dzień po dniu wyciska tysiące rodzin. Każdy wie, że bankowe giganty są odpowiedzialne za dzisiejszy kryzys finansowy, za który przyszło zapłacić zwykłym ludziom.
Określasz się jako anarchista. Czy popierasz walkę zbrojną?
W ciągu procesu zmiany społecznej nabrało kształtu wiele różnych form walki. Każda osoba wybiera formę działania którą uważa za odpowiednią dla politycznych potrzeb czasów w których żyje. Osobiście uważam, że nie ma historycznych lub obiektywnych warunków, które sprawiają, że powinniśmy zostawić jakoś szczególną formę walki w szafie historii. Przeciwnie, żyjemy w czasach pełnych przemocy, gdy państwa na poziomie międzynarodowym stosują terroryzm przeciw wszystkim.
Kilka dni temu miał miejsce zbrojny atak na posterunek policji Ayia Paraskeui w Atenach. Czy zgadzasz się z atakami tego typu?
Liczy się to jak takie ataki wyglądają w oczach społeczeństwa bez goebbelsowsko zniekształcającego obiektywu mediów. Nie jestem ani krytykiem ani znawcą działań zbrojnych. Nigdy zresztą nie pretendowałem - nie mogłem - do takiego tytułu.
Niektórzy anty-autorytaryści twierdzą, że dzięki strzałom oddanym w policjantów policyjna przemoc została ukarana. Czy zgadzasz się z tą opinią?
Czy nam się to podoba czy nie, zbrojni przedstawiciele porządku i bezpieczeństwa, jak sami się określają, połączyli swoją działalność z przemocą i represjami: z "przypadkowymi" wystrzałami z broni, z gwałceniem kobiet i zabójstwami imigrantów na posterunkach, z pobiciami, torturami, samowolą, poniżaniem i tym wszystkim, co ma miejsce za murami posterunków bądź na ulicach. Każdy z nas powinien wziąć to wszystko pod uwagę i wyciągnąć swoje własne wnioski.
Ale czy logika "kolektywnej kary" nie jest faszystowska?
Takiej logiki należy szukać pomiędzy zwycięzcami społeczno-politycznych starć, którzy zamienili ją w stałą taktykę. Fakt, że niektórzy ludzie decydują się odpłacić tym, co otrzymywali przez lata może dla wielu być dziwny, ale cóż możemy zrobić? Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę.
Czy uważasz, że wkraczamy w fazę przemocy bez zasad? Przykładowo, do dzisiejszego dnia, nigdy wcześniej nie została zaatakowana kobieta. (chodzi o funkcjonariuszkę policji ranną w ostrzale posterunku Ayia Paraskeui - przyp. tłum.) Co masz do powiedzenia na temat "ślepych" ataków takich jak ten?
Nie jestem pewien, czy w istocie są to "ślepe ataki". Te, które miały miejsce w ostatnich kilku latach obejmują cele, które zawsze należały do autorytarnego systemu represji i wyzysku ludzkiego społeczeństwa. Nigdy nie spotkałem się, by zwykły obywatel był celem.
Jakie uczucie wzbudza w tobie próba zabójstwa 23-letniej dziewczyny? (również mowa o policjantce z Ayia Paraskeui – przyp. tłum.)
Zapytaj lepiej tych, którzy padli martwi od policyjnych kul.
Czy 19-letnie dzieciaki powinny być celem terrorystów?
Policjant, który został postrzelony nie został postrzelony dlatego, że jest dzieciakiem. Strzelano do niego z innych powodów które oczywiście nie mają nic wspólnego z wiekiem. To zostanie zresztą wyjaśnione przez tych, którzy wzięli udział w akcji.
Niedawno kilku młodych ludzi zostało aresztowanych w Chalandri i Atenach pod zarzutem przynależności do grupy “Conspiracy of the Cells of Fire”. Co na ich temat, czy są terrorystami?
Terrorystami są ci, którzy codziennie skazują nas na powolną śmierć. Na życie bez życia. Ci, którzy bez wątpienia oszukali 19-letnie dzieciaki po to, by zmienić wielkość swojej nadchodzącej porażki w wyborach (odniesienie do rządu, który nie dotrwał do końca kadencji, a 4 października miały miejsce wcześniejsze wybory).
Jakie jest twoje życie jak w więzieniu?
Tak trudne jak dla reszty więźniów. Problemy piekielnych greckich więzień są znane wszystkim, dziennikarzom w szczególności. Powinieneś jednak wiedzieć, że my wszyscy tu osadzeni nie pozwolimy naszej godności i prawu do wolności zgnić w więziennych celach.
Odsiadujesz wyrok z więźniami kryminalnymi (a nie politycznymi). Ja ciebie traktują?
Po pierwsze nie zgadzam się z istnieniem terminu więźniów "kryminalnych". Nie zgadzam się z dzieleniem więźniów. Sposób w jaki ludzie traktują nas zależy, w jaki sposób my traktujemy ich. Wszystko opiera się na wrażeniu. Z drugiej strony nic nie jest takie, jakie sobie można wyobrazić.
Jeśli mógłbyś uciec, zrobiłbyś to?
Odpowiem przy pomocy sloganu: "Umiłowanie wolności jest silniejsze niż jakiekolwiek więzienie".
Pan Chrysohoidis (minister "ochrony obywatela") ogłosił, że wycofa osobistą ochronę polityków i biznesmenów. Radziłbyś mu ją wycofać, czy pozostawić?
Ludzie, których wymieniłeś na pewno doradzą mu o wiele mądrzej, co powinien zrobić.
Co odpowiedziałbyś na jego ostatnie stwierdzenie: "jesteśmy w stanie wojny"?
Przeczytawszy to po raz pierwszy ktoś mógłby pomyśleć, że stanowisko pana Chrysohoidisa dotyczy ludzi biorących udział w zbrojnych atakach przeciw państwu i innym celom. Jednakże wczytanie się w akcje poprzednich rządów pokaże, że wojna postawiona w pytaniu trwa cały czas, toczona przeciw najsłabszym klasom społecznym. Jesteśmy w stanie wojny od wielu lat. Oni po postu nie przyznawali się do tego. Nie jestem pewien, jaki jest cel tej wojennej histerii, obrony ministerialnych biur i mas strażników.
Kto aktualnie w Grecji nie powinien spać spokojnie?
Dokładnie ci sami ludzie, którzy powinni byli nie spać spokojnie wcześniej.
Twoja sprawa w sądzie apelacyjnym będzie miała miejsce 9 grudnia. Jak układają się według ciebie twoje sprawy w tak napiętej atmosferze?
Patrząc na rezultaty wstępnego procesu i postawę wymiaru sprawiedliwości wobec wszystkich więźniów naprawdę nie mogę powiedzieć, że mam zbyt wielkie nadzieje. Będę się jednak starał walczyć przy pomocy moich prawników.
Czy jest coś, czego żałujesz?
Każdą decyzja i wybór, jakich dokonałem miał miejsce po wielu przemyśleniach, trzymając się zasad i wartości, jakie wyznaję. Jestem ich gotów bronić całym moim życiem. Do końca.
Jak widzisz swoje życie po wyjściu z więzienia?
Poprzez filozoficzną postawę "Carpe diem". Innymi słowy, łap dzień...
Tłumaczenie: Vino
Źródło: occupiedlondon.org
Konferencja Prasowa Komitetu Lokatorskiego „Pod Bezpiecznym Dachem”
Yak, Nie, 2009-11-01 15:43 Lokatorzy | Publicystyka30. Października b.r. w Bielsku-Białej, odbyła sie konferencja prasowa zwołana przez Komitet Lokatorski „Pod Bezpiecznym Dachem”. Dotyczyła ona sytuacji bielskich lokatorów, jak i tego, że władze miasta zupełnie nie interesują się losem i problemami swoich obywateli.
Oto oświadczenie organizatorów:
Początkowo KL PBD zapowiedział zorganizowanie pikiety pod Urzędem Miejskim w Bielsku-Białej. O planach lokatorów zostały poinformowane media w nocy z 28. na 29. października. Zadziwiające jest to, że już rano, 29., otrzymaliśmy email od władz miasta informujący o zakazie zgromadzenia.
Treść emaila:
W odpowiedzi na przesłane zawiadomienie o planowanej pikiecie informujemy, że zawiadomienie zawiera braki formalne dotyczących wymogów określonych Ustawą Prawo o zgromadzeniach, jak również zostało przekazane po terminie (nie później niz 3 dni przed planowanym zgromadzeniem).
W zwiazku z powyższym prosimy o pilne zgloszenie sie do Wydziału Spraw Obywatelskich pok.108 w budynku przy Placu Ratuszowym 6 w celu odebrania decyzji o odmowie odbycia zgromadzenia.
Naczelnik
Wydziału Spraw Obywatelskich
W trakcie pikiety zamierzaliśmy złożyć na ręce Pana Prezydenta pismo z kilkoma prostymi pytaniami:
1. Co ma pan zamiar zrobić w sprawie p. Alojzji Sarkowskiej ponad osiemdziesięcioletniej mieszkanki Bielska-Białej zamieszkałej przy ul.Ogrodowej 5/2. I dlaczego do tej pory osoba ta pozostaje bez opieki Pana Prezydenta?
2. Jakie są prawa lokatorów którzy maja przydziały z miejskiego kwaterunku a mieszkają w kamienicach, które zostały przekazane w prywatne ręce?
3.Jakie są zobowiązani miasta wobec lokatorów kwaterunkowych?
Co zamierza Pan zrobić w sprawie kamienicy przy ul.Mickiewicza 29 i ul.Barlickiego 13 ?
4. Jakie starty poniosło miasto Bielsko-Biała w wyniku nie podjęcia działań celem utrzymania mienia tu. „bezpańskich kamienic”?
5. Jakie kroki podjął Pan w celu wyjaśnienia nieprawidłowości w działaniu Bielskiego Stowarzyszenia Właścicieli Nieruchomości?
6. Ile starszych osób lokatorów zmarło nie doczekawszy pomocy Pana Prezydenta?
Email, który przyszedł na nasz adres, nie został podpisany z imienia i nazwiska (co jest faktem zdumiewającym)! KL PBD nie planował zgromadzenia, lecz pikietę nieprzekraczającą ustawowych 15 osób. Nie informowano także władz miasta o planowanej akcji lokatorskiej. W taki sposób doświadczyliśmy lojalności niektórych mediów względem Urzędu Miasta, uprzejmego donoszenia swoim mocodawcom na obywateli; dowiedzieliśmy się też, że Pan Prezydent, jak chce, potrafi bardzo szybko reagować na „zagrożenia” ze strony obywateli miasta. Zaledwie kilka godzin zajęło władzom miejskim wystawienie zakazu zgromadzenia, mimo iż do Urzędu Miasta Bielska-Białej nie wysłaliśmy żadnego pisma na temat zgromadzenia (sic!). Co ciekawe, w uzasadnieniu odmowy miasto powołuje się na nieistniejący dokument informujący o planowanej pikiecie lokatorskiej.
W pierwszej części konferencji przedstawiono przyczyny powołania KL PBD, które swoją działalność rozpoczęło przyłączając się do kampanii lokatorskiej Mieszkanie Prawem NIE Towarem. Wskazano podobieństwa w mechanizmach pozbywania się lokatorów mieszkań przez władze miasta i szemranych biznesmenów. W Bielsku-Białej mechanizmy te odnoszą się głównie do tzw. lokatorów kwaterunkowych.
Kolejno wystąpili członkowie komitetu, przedstawiając poszczególne przypadki łamania praw lokatorskich. Dotyczyły one przede wszystkim ul. Barlickiego, ul. Ogrodowej i ul. Mickiewicza. Przypomniano także o wielu przykładach działalności przestępczej bielskich łowców kamienic w ostatnich latach. Zwrócono uwagę na fakt, że w większości przypadków, ofiarami biznesowo-urzędowych spekulacji są osoby w podeszłym wieku.
Jedna z lokatorek przedstawiła sytuację swojej ponad osiemdziesięcioletniej matki, Alojzji Sarkowskiej, na której próbowano wymusić przeprowadzkę do innego lokalu, grożąc jej eksmisją. Nie zaproponowano Pani Alojzji żadnej umowy najmu; twierdzono przy tym, że jej taka umowa po prostu nie dotyczy. Kobieta miała być sprzedana przez obecnego właściciela kolejnemu; nie pozwolono jej skorzystać z ustawowego prawa do obejrzenia nowego mieszkania i nawet nie chciano podpisać z nią umowy najmu. Gdy Pani Alojzja nie zgodziła się na przeprowadzkę, odcięto jej dopływ gazu i poinformowano, że niebawem odcięty zostanie prąd. Co więcej, w ramach remontu kamienicy wymieniono cały dach poza pionem, w którym Pani Alojzja ma swoje mieszkanie. Drzwi wejściowe do budynku zostały zamurowane – teraz, żeby dostać się do swojego mieszkania, starsza lokatorka musi przejść przez gruzowisko i błoto na tyłach domu.
Wrocławska masakra piłą mechaniczną, czyli rzecz o "rewiltalizacji"
Pięciolatek, Pią, 2009-10-30 20:21 PublicystykaKrótki przegląd prasy (tylko z dnia dzisiejszego!) nie pozostawia mi żadnych złudzeń. Gazeta Wrocławska podaje, iż Park Szczytnicki ma zyskać nową "atrakcję" Ogród Chiński z czterema pawilonami, w których mają się znaleźć sale chińskiej medycyny, orientalna restauracja i herbaciarnia, a także punkt widokowy. Dla mnie oznacza to, że w pięknym i wielkim parku, który szczęśliwie znajduje się na trasie moich codziennych rowerowych podróży pojawi się kolejna ogrodzona płotem strefa, do której nigdy nie wejdę, a która będę musiał łukiem omijać. Biorąc pod uwagę, że będzie to już druga taka inwestycja w tym parku, a były też pomysły ogrodzenia płotem Pergoli można podejrzewać, że miasto chce sprywatyzować cały teren zielony po kawałku.
Dworzec dla bogatych
PKP tymczasem wykonało kolejny krok w stronę "rewitalizacji" Dworca Głównego. Rozpisano bowiem przetarg na "zarządzanie i nadzór" całą inwestycją. Planowane jest o czym już wielokrotnie pisano przerobienie części zabytkowego gmachu dworca na centrum handlowe. Centrum handlowe to taka przestrzeń, która jest monitorowana i patrolowana przez umundurowaną ochronę, która sprawdza czy wszyscy robią zakupy, czy też niektórzy po prostu się "szwendają". Pozór, że jesteśmy w miejscu publicznym kończy się z chwilą gdy ochrona nam mówi, że nie możemy tu jeść, przycupnąć pod ścianą, że nie możemy krzywo chodzić, albo że po prostu "śmierdzimy".
Zjednoczone Emiraty Dutkiewicza
Wyborcza natomiast podniosła lament, że jeszcze będziemy musieli poczekać na tzw. lofty czyli apartamenty dla bogaczy w dawnych fabrykach. Dość niesmaczny artykuł zamieszczony na witrynie gazety zawiera nowe dla mnie informacje, że lofty są planowane we Wrocławiu aż w trzech miejscach. Na terenie dawnego Browaru Piastowskiego, w monumentalnej piekarni Mamut przy placu Bema oraz w dawnej szwalni na Inowrocławskiej. Ceny mieszkań w ostatnim z wymienionych miejsc wyniosą podobno od 8,2 do 9,5 tys za metr kwadratowy. Agata Domańska z Wyborczej marudzi tylko że będą małe, zaledwie 100 metrowe, a nie jak na Zachodzie 4 czy 6 razy większe. Szczególnie smucą mnie plany dotyczące Browaru, gdzie oprócz loftów powstanie kolejne centrum handlowe i 15 piętrowy biurowiec. Czytając o tych pomysły można odnieść wrażenie, że we Wrocławiu jest tylu milionerów co w Dubaju i biurowce oraz luksusowe mieszkania są artykułami pierwszej potrzeby. Tymczasem okolice Browaru znam aż za dobrze i wiem jaki czeka je los. Gdy faktycznie uda sie zrealizować te poronione pomysły właściciele okolicznych kamienic i mieszkań stwierdzą, że to wspaniała okazja żeby podnieść czynsze. Dotknie to nie tylko mieszkań, ale również lokali komercyjnych, więc okoliczne sklepiki i często unikatowe w skali miasta warsztaty przejdą do historii. Ci z mieszkańców, którzy wytrzymają wzrost cen najmu obudzą się pewnego dnia na pustyni bez sklepów spożywczych, kiosków i szewców. Staną się duchami przemykającymi przez monitorowane ulice między frajerami śpieszącymi na drogie zakupy i do pracy. Elementem lokalnego kolorytu. Zasilą za to kolejki w odległym o jakieś 2 km Realu, bo pod własnym domem nie kupią nawet chleba.
Tak jednym z priorytetów Strategii Wrocław w Perspektywie 2020+, która dla mnie stanowi dokument obrzydliwy (choćby zestawiając w jednym zdaniu żebractwo z odchodami) jest przyciagnięcie do Wrocławia ludzi bogatych. Oczywiście drugi, nieco bardziej maskowany to eksmisja biednych. Nasze władze po prostu zrobią wszystko dla pieniędzy.
Wracając do sprawy Browaru o jednej z położonych w jego pobliżu ulic słyszałem kiedyś, że połowo jej mieszkańców siedziała w więzieniu, a druga połowa siedzi teraz. Może to będzie jakieś ognisko oporu?
Tekst pochodzi z portalu samorzadny-wroclaw.pl
Najpiękniejszy rozdział biografii Francisco Ferrera dotyczy wydarzeń... bezpośrednio po jego śmierci
Czytelnik CIA, Pią, 2009-10-30 01:19 Protesty | Publicystyka13 października tego roku minęło dokładnie 100 lat od zamordowania w Barcelonie Francisco Ferrera przez instytucję państwa hiszpańskiego. Z tej okazji odbyło się w całej Europie wiele okolicznościowych wydarzeń, konferencji (Bruksela) i wystaw, oraz opublikowano sporą ilość tekstów dotyczących życia, działalności, idei i okoliczności zamordowania tego anarchizującego pedagoga.
Także na polskojęzycznym anarchistycznym portalu internetowym CIA ukazały się okolicznościowe teksty, jak list Piotra Kropotkina do Ferrera, w którym rosyjski anarchista odnosi się do propagowanych przez Ferrera nowoczesnych koncepcji szkoły, oraz hołd „Pamięci Francisco Ferrera” autorstwa Emmy Goldman, w którym przybliża ona pokrótce przyczyny i metody przyświecające państwu i kościołowi w spisku dążącym do wyeliminowania tego konkretnego wroga ich władzy.
Myślę, że aby wspomnienie o Francisco Ferrerze stało się pełniejsze, warto jeszcze poświęcić kilka słów temu co wydarzyło się na wieść o jego zamordowaniu. Temu, jak zareagowali na to wydarzenie zwykli ludzie, którym idee głoszone przez Ferrera były bliskie. Aspekt ten bowiem nieco się jakby wymyka z kart historii. Co dziwi, tym bardziej, iż jest to moment, uznawany przez niektórych (jak na przykład ostatnio Oliver M.Piecha w lewicowym antyfaszystowskim magazynie „Jungle World”) za narodziny czegoś co dziś nazywamy jako coś zupełnie oczywistego „globalnymi protestami”, czy też „protestami o międzynarodowym charakterze”.
Już sama Emma Goldman wprowadza nas w temat w swoim tekście, komentując w ten oto sposób reakcje na wiadomość o zamordowaniu Ferrera: „Krótkie te słowa błyskawicą obiegły starą Europę. Nie było cywilizowanego człowieka, który by je przeczytał bez drżenia. Nie było sumienia, które by nie wybuchło szczerym odruchem protestu i oburzenia. W kilka już godzin później miasta Europy ozwały się zgodnym protestem. Od Lizbony aż po Petersburg“.
I faktycznie. Demonstracje, zamieszki, barykady na ulicach miast, zdemolowane kościoły i komisariaty policji, ataki na ambasady, akcje strajkowe, a nawet pojedyncze strzały w kierunku służb państwowego terroru przelały się przez cały kontynent i nie tylko. Do gwałtownych ataków i starć rozzłoszczonych ludzi z instytucją państwa doszło, oprócz wspomnianych już przez Goldman, w takich ówczesnych metropoliach Europy jak Paryż, Londyn, Rzym, Berlin czy Triest. Ale również małych miejscowościach, jak choćby w wielu małych włoskich miasteczkach.
W wielu większych miastach ludzie zamierzali zaatakować hiszpańskie ambasady. Tam gdzie nie było możliwe dotrzeć w ich pobliże, atakowano znajdujące się w pobliżu kościoły. Sparaliżowane zostały centra Londynu i Paryża, gdzie na ulice wyszło po 100 000 ludzi. W Rzymie wojsko musiało bronić nie tylko hiszpańskiej ambasady, ale również Watykanu. We Włoszech w ogóle wybuchły strajki solidarnościowe jeszcze w przededniu ogłoszenia wyroku i zostały podtrzymane po egzekucji Ferrera na znak solidarności z zamieszkami na ulicach miast Europy. W austriackim Trieście policja i wspierające ją wojsko atakowane było gradem kamieni z dachów kamienic. W Tulonie robotnicy stoczni śpiewając Internationale zaatakowali miejscową katedrę. W Berlinie doszło do starć demonstrantów z policją.
Do rozruchów doszło też w Ameryce Północnej i Południowej, gdzie mieszkało wielu poludniowoeuropejskich emigrantów. W Buenos Aires rozpoczęto kampanię bojkotu hiszpańskich produktów na znak solidarności z antykonserwatywnymi siłami walczącymi na półwyspie Iberyjskim. W urugwajskim Montevideo odnotowano użycie przez policję broni palnej przeciw demonstrantom atakującym kamieniami ambasadę Hiszpanii.
Konserwatywne instytucje państwa i kościoła pod gwałtownym atakiem rewolucyjnie i emocjonalnie naładowanych tysięcy ludzi reagujących w ten wspaniały, to jedyny adekwatny sposób na nadmiar represji ze strony władzy... Oto obraz, który należy koniecznie dodać do spuścizny Francisco Ferrera. Nawet jeżeli on sam niekoniecznie brał udział w bojowych (militant) działaniach, to solidarność i pasja z jaką wybuchły protesty na ulicach podobnie jak on anarchizujących się w tym okresie ludzi (sam Ferrer nie koniecznie był anarchistą, ale z biegiem lat zbliżał się coraz bardziej do tych idei), pozostanie elementem JEGO historii. Być może, nie ujmując nic jego pracy pedagogicznej, ze względu na narodziny pewnego społeczno-rewolucyjnego fenomenu (globalnego protestu), tym bardziej biorąc pod uwagę kontekst, jego śmierć jest historycznym przełomowym elementem.
Aczkolwiek, co warto podkreślić, to zbieżność momentu terroru państwa hiszpańskiego z boomem nowych środków komunikacji medialnej (telegraf, telefon i wysokonakładowe gazety) była koktajlem, który pomógł obrócić drugą połowę października 1909 w pierwsze global action days przeciwko władzy i konserwatywnym instytucjom. To był zresztą jeszcze ten moment kiedy tzw. mainstream media były w stanie przysłużyć się (nieświadomie) wzrostowi intensyfikacji klasowej konfrontacji. Wkrótce potem władza nauczyła się nimi posługiwać w uzyskiwaniu odwrotnych efektów. Tak pozostało niestety do dziś...
A jednak... jak napisał w swoim liście do Francisco Ferrera, Piotr Kropotkin: „człowiek winien być obdarzony uczuciem społecznej równości, instynktem wspólnoty, winien umieć odczuć łączność swoją z całym światem”... tak naprawdę, to nie sama perfidia państwowego terroru i nie siła medialnej komunikacji, ale właśnie ci obdarzeni uczuciem społecznej równości, instynktem wspólnoty, poczuciem łączności z całym światem ludzie, dopisali najpiękniejszy rozdział biografii Francisco Ferrera. Oddajmy więc, wspominając tego antyklerykalnego wojownika, także i im cześć. Zwykłym ludziom zmieniającym kolektywnie i w imię wolności bieg historii.
Veronika Czarnecka
Problem kapitalizmu na scenie alternatywnej
Akai47, Wto, 2009-10-27 02:18 Publicystyka | ZwolnieniaAktualizacja: Ponieważ dyskusja robi się już mało czytelna zamieszczam bezpośredniego linka do kluczowego komentarza Pracownicy oraz do dwóch komentarzy Pracodawcy, drugi komentarz Pracodawcy tak żeby wszyscy komentujący wiedzieli o czym piszą.
Wczoraj dowiedziałam się, że wrocławska księgarnia "Falanster" łamie prawa pracownicze. Chodzi m.in. o zatrudnienie ludzi bez umów i zwalnianie ich bez przyczyny i wypowiedzenia.
Fakty te są smutne, ale jednocześnie, całkiem mnie nie zaskakują. Wiadomo nie od dziś, że w polskich biznesach "alternatywnych" oraz w organizacjach pozarządowych się to często zdarza. Są nawet miejsca, gdzie w ogóle pracownicy nie dostają pensji, mimo że biznes funkcjonuje na całkiem komercyjnych zasadach i ma bardzo wysokie ceny.
Nie twierdzę, że "Falanster" jest miejscem, gdzie osiągany jest duży zysk i nie płaci się pracownikom. Raczej jest to miejsce, które jeszcze nie przynosi zysków. Jednak uważam, że to nie usprawiedliwia zrzucania odpowiedzialności za stan finansowy biznesu na pracowników, którzy sami nie mają istotnego udziału w zysku firmy.
Sytuacja jest o tyle trudna, że ludzie próbują przekonać innych, że różne miejsca, działające na zasadach kapitalistycznych, są rzekomo "miejscami przyjaznymi dla ruchu", ponieważ od czasu do czasu odbywają się tam spotkania na tematy lewicowe. Właściciele sklepów, gdzie odbywają się takie wydarzenia, jak dyskusje o globalnym proletariacie z uczestnictwem wpływowych lewicowych działaczy, uważają zapewne, że kapitalizm, to coś, co wyzyskuje ludzi "gdzie indziej" i wmawiają sobie za pomocą libertariańskiej ideologii, że jedynie "dają komuś pracę". Lub uważają, że drobny kapitalizm, to nic szkodliwego i że jak nie zarabiają dużo, to sami nie są kapitalistami. Z kolei, prawdopodobnie mało kto interesował się na jakich warunkach pracują tam ludzie.
Ale teraz fakty wyszły na jaw. I mam nadzieję, że nasi koledzy z wrocławskiego ZSP mogą jakoś interweniować. Proponuję także, żeby radio społecznie zaangażowane "Altergodzina" kiedyś zrobiło audycję na temat gospodarki sfery alternatywnej.
W międzyczasie, zdaję sobie sprawę, że czasami trudno prowadzić taki mały biznes w dzisiejszych realiach ekonomicznych. Prawdopodobnie Falanster należy do tych miejsc, które jeszcze nie są tak zyskowne - ale inne miejsca alternatywne już całkiem kwitną. Niestety, jest często tak, że ludzi łatwo przekonać, że ważniejsze jest samo istnienie takich miejsc, niż to, co tam się dzieje z pracownikami.
Z taką sytuacją spotkali się np. nasi koledzy z berlińskiego FAU, którzy prowadzą od jakiegoś czasu kampanię przeciwko Kinu Babylon. Kino to było miejscem alternatywnej kultury. Dla niektórych ludzi ważniejsze jest chodzenie do modnych miejsc i konsumpcja alternatywnej kultury, niż solidarność z pracownikami. Kilka miesięcy temu wybuchł skandal, gdy jeden z lewicowych działaczy IWW poprowadził w kinie spotkanie o historii IWW, łamiąc bojkot zainicjowany przez FAU. (Inni działacze IWW później przepraszali za to i musieli tłumaczyć, że to byla decyzja indywidualna, a nie organizacyjna i że wspierają bojkot).
Przez cały czas, ktoś będzie argumentował, że ważniejsze jest to, że wolno robić gdzieś spotkania, gdzie mówi się o prawach pracowniczych, niż wdrażać to w życie. Ktoś także zająć stanowisko drobnego kapitalisty i przekonywać, że nie da się normalnie płacić ludziom w takich miejscach.
Czy ja wiem? Czy faktycznie w miejscach takich jak warszawska Mandala, gdzie ceny są wysokie i przychodzą dość dobrze usytuowani yapiszoni, nie można normalnie płacić ludziom za wykonywaną przez nich pracę?
Nie wiem, także o warunkach pracy w innych takich miejscach w Warszawie, ale jak chodzę do takiego miejsca jak Chłodna 25, widzę, że tam zawsze jest pełno yapiszonów, a picia i jedzenie słono tam kosztują. Chyba zarabiają dość, aby pracownicy byli zatrudnieni na normalnych warunkach.
A jeśli nie, to wtedy jest inne rozwiązanie. Jak mówiłam, mogę zrozumieć, że mogą istnieć takie alternatywne miejsca, gdzie ludzie po prostu starają się przeżyć, a właściciele tego miejsca są gotowi pracować w nadgodzinach, nawet za mniej niż zarobiliby w McShicie, tylko po to, by takie miejsce istniało. Ale, to są właściciele. Pracownicy nie powinni być tym zainteresowani... chyba, że sami są także współwłaścicielami.
To jest rozwiązanie możliwe dla takiego miejsca jak Falanster. Takie miejsca jak kawiarnie czy księgarnie, czy kluboksięgarnie, doskonale nadają się do kolektywizacji. Powinny działać, jeśli są małe i jakoś związane z alternatywnym ruchem, na zasadzie Pareconu (ekonomii uczestniczącej), jako program minimum.
Gdyby prowadzili działalność na takich zasadach, wszyscy tam pracujący mogliby dyskutować o stanie finansowym tego miejsca i współdecydować np. o pensjach. A wtedy, jeśli komuś zależy na takich miejscach, może świadomie zdecydować, że będzie tam pracować nawet jeśli nie zarabia dobrze, a także może być pewien/ pewna, że nie jest tak, że właściciel / kapitalista normalnie sobie płaci i próbuje oszczędzić grosze na pracownikach, aby zachować swój poziom pensji.
Uważam, że następne spotkanie w Falansterze powinno już być o kolektywach i o wyzysku w sferze nieformalnej, a nie o jakiejś tam sprawiedliwości w Chiapas, czy o pracownikach na plantacji herbaty w Indiach. Spróbujmy zmienić ten świat tu i teraz, zaczynając od problemów na naszym podwórku.
Wyślij list w sprawie eksmisji Niezależnego Centrum Kulturalno-Społecznego w Krakowie
Yak, Wto, 2009-10-27 01:57 PublicystykaMiesiąc temu władze Krakowa dokonały ewikcji Niezależnego Centrum Kulturalno-Społecznego, które mieściło się w zaskłotowanym zabytkowym zajeździe przy ulicy Wielickiej w Krakowie. Podczas ewikcji urzędnicy wielokrotnie powtarzali, że na pewno wygospodarują dla nas jakiś inny budynek. Złożyliśmy więc odpowiednie dokumenty i czekamy obecnie na odpowiedź. Niebawem ma zapaść decyzja w tej sprawie. Jeśli możesz skopiuj poniższy tekst, podpisz się i wyślij go na poniższe adresy:
Prezydenta Krakowa Jacek Majchrowski - prezydent@um.krakow.pl
Zarząd Budynków Komunalnych w Krakowie - zbk@zbk.krakow.pl
Zajmie ci to tylko parę chwil a może ogromnie pomóc!
Jesli chcesz otrzymywać bieżące informacje wyślij swojego maila na adres
wielicka2@gmail.com
Kraków promuje się jako miasto otwarte na nowe incjatywy kulturalne oraz społeczne. Przynajmniej taki wizerunek starają się stworzyć urzędnicy miejscy oraz duże, najczęściej zależne od samorządu, instytucje kulturalne i społeczne. Niestety, jak się okazuje w praktyce, są to tylko puste słowa, co dobitnie pokazuje ewikcja Niezależnego Centrum Społeczno-Kulturalnego przy ulicy Wielickiej 2, którą 15 września br. przeprowadzili urzędnicy Zarządu Budynków Komunalnych.
Niezależne Centrum mieściło się w zabytkowym budynku dawnego zajazdu św. Benedykta, który w wyniku zaniedbań wałdz miasta, latami stał pusty i popadał w ruinę. Dlatego właśnie grupa mieszkańców Krakowa stworzyła Incjatywę na Rzecz Społecznej Rewitalizacji Przestrzeni i postanowiła odzyskać to miejsce dla realizacji potrzeb społeczności lokalnej. Pomieszczenia zajazdu, w którym znajdowało się Centrum, były stopniowo adoptowane dla działalności społecznej i kulturalnej. W piwnicach znajdowała się sala widowiskowa, w której odbywały się koncerty i spektakle oraz sala prób dla krakowskich zespołów. Na parterze miała powstać świetlica dla dzieci z Podgórza. W jej ramach planowano uruchomić darmowe kursy językowe prowadzone przez native speakerów, nieodpłatne korepetycje oraz warsztaty, zamierzano również utworzyć darmową kafejkę internetową. Oprócz tego w planach było także utworzenie biblioteki oraz wygospadarowanie pokoi czytelniczych z dostępem do sieci internetowej. Pozostałe pomieszczenia miały zostać zadoptowane na galerię oraz salę kinową. Budynki gospodarcze miały zostać dostosowane do potrzeb warsztatów rowerowych oraz meblarskich.
Niestety władze miejskie nie pozwoliły na realizacje tych wszystkich planów. Podczas ewkicji urzędnicy wielokrotnie powtarzali deklarację, że wygospodarują na potrzeby Centrum inny budynek na Podgórzu. Mam nadzieję, że nie były to tylko puste obietnice i władze przyznają krakowianom/kom uczestniczącym w Incjatywie na Rzecz Społecznej Rewitalizacji Przestrzeni Miejskiej nowy budynek.
Zapotrzebowanie na takie miejsce jest wiekie, co udowodniły z jednej strony wszystkie osoby, które dołączały się do grupy inicjatywnej, poświęcając bezinteresownie swój czas i energię przy tworzeniu samego Centrum, jak i osoby uczestniczące w organizowanych tam wydarzeniach. W oficjalnym otwarciu Centrum, na które złożyły się koncerty, wernisaż malarstwa i akcje artystyczne, uczestniczyło ponad 400 osób. Istnienie miejsca o takim charakterze wyraźnie pokazuje zatem, że jest to skuteczny pomysł na aktywiazację obywateli miasta, na czym władzom Krakowa powinno przecież szczególnie zależeć.
Uważam, że mieszkańcy Podgórza mają oczywiste prawo do użytkowania przestrzeni publicznej, do realnego wpływu na jej ksztatowanie oraz do przywracania jej prawdziwie społecznej roli. Dlatego obowiązkiem urzędników samorządowych Krakowa jest przekazanie miejsca, w którym będą mogli swobodnie realizować pomysły służące społeczności lokalnej.
BUDYNKI I SŁOWA NIE MOGĄ BYĆ PUSTE!
Imię Nazwisko Adres zamieszkania
Likwidacja szpitala na ul. Poświęckiej we Wrocławiu
Czytelnik CIA, Pon, 2009-10-19 22:38 Kraj | PublicystykaPoniżej publikujemy wypowiedź czytelniczki CIA na temat likwidacji szpitala przy ul. Poświęckiej we Wrocławiu o której pisaliśmy we wrześniu b.r.
Jedną z najcenniejszych rzeczy, którą mamy w Polsce jest tradycja powszechnie dostępnej opieki zdrowotnej. Niestety po powszechnie dostępnej opiece zdrowotnej może nam niedługo zostać już tylko wspomnienie. Znikają szpitale, rosną kolejki do coraz trudniej dostępnych specjalistów. Teraz dolnośląski Urząd Marszałkowski zamierza zlikwidować szpital rehabilitacyjny przy ul. Poświęckiej.
Sam szpital, a także przylegające do niego warsztaty ortopedyczne, służą ludziom niepełnosprawnym od pokoleń. Rodzice wozili mnie tam od 1965 r., czyli od chwili, gdy zaczęłam chodzić. Do czasu, aż przestałam rosnąć, pracownicy warsztatów co pół roku robili mi nową protezę, żeby nadążyć za powiększającym się skrótem nogi. Dzięki ich troskliwej opiece biegałam, grałam w piłkę i do dziś zachowałam prosty kręgosłup. Niektórzy z pracowników sami byli niepełnosprawni, między innymi Pan Pakuła, który znał mnie od dziecka a dwadzieścia lat temu zrobił mi ostatni komplet wkładek do butów. Noszę je do dziś.
Kto będzie dbał o rehabilitację niepełnosprawnych dzieci i dorosłych, gdy zniknie szpital na Poświętnej? Kto zrobi niepełnosprawnym protezy, by mogli samodzielnie uczyć się i pracować? Jak likwidacja szpitala dla jednej z najbardziej wykluczonych społecznie grup ma się do faktu, iż Polskie władze przyklaskują unijnym dyrektywom o przeciwdziałaniu wykluczeniom?
Dominika Ferens
Związek większej produktywności ze spadkiem bezrobocia jest mitem
Yak, Nie, 2009-10-18 10:35 Gospodarka | Publicystyka | RecenzjeRozwiązywanie problemu bezrobocia przez zwiększanie produktywności gospodarki jest komunałem, powtarzanym do znudzenia przez „wolnorynkowych” publicystów. Według obiegowego poglądu, dotacje do prywatnych przedsiębiorstw, ulgi podatkowe i inne przywileje finansowane z państwowej kasy, z których korzystają biznesmeni, mają usprawiedliwienie w "zwiększaniu liczby miejsc pracy". Rozdawnictwo publicznych pieniędzy, które jest tak piętnowane, gdy pieniądze są przeznaczane na pensje, emerytury i lepszą opiekę zdrowotną dla społeczeństwa, jest wręcz wychwalane, gdy beneficjentami są prywatni przedsiębiorcy. Uzasadnieniem ma być „tworzenie nowych miejsc pracy dzięki większej produktywności sektora prywatnego”.
Ten argument był powtarzany tak często, że warto mu się przyjrzeć z bliska. Z tego punktu widzenia, publikacja Dr. Agnieszki Ziomek pt. „Produkt krajowy a bezrobocie”, wydana przez Wydawnictwo Wyższej Szkoły Bankowej w Poznaniu, wydaje się bardzo interesująca. Autorka analizuje w niej od strony ekonomicznej sztandarowy aksjomat ostatniego 20-lecia: "Zwiększenie produktu narodowego skutkuje zmniejszeniem bezrobocia". Jak podkreśla autorka we wstępie, zagadnienie związku między produktem krajowym i bezrobociem jest traktowane jako podstawa rekonstrukcji systemu gospodarczego po 1989 r. Publikacja jest próbą naukowego dowiedzenia istnienia relacji, która jest jedną z głównych podpór ideologicznych obecnie panującego ustroju. Być może ku zaskoczeniu samej autorki, postulowana relacja nie znajduje jednak potwierdzenia w przeprowadzonych przez nią badaniach.
„Produkt krajowy a bezrobocie” opiera się na teorii Arthura Okuna, opublikowanej w USA w 1962 r. Według tzw. Reguły Okuna, w wyniku wzrostu produkcji w wysokości 3 punktów procentowych następuje automatyczna redukcja bezrobocia w wysokości 1 punktu procentowego. Te wartości zostały uzyskane na podstawie analizy gospodarki Stanów Zjednoczonych w latach 50-tych i są określane jako tzw. „współczynnik Okuna”. Wartość oczywiście była zmienna w czasie i w 2006 r. szacowano, że wzrost wysokości produktu narodowego o 2 punkty procentowe skutkował redukcją bezrobocia o 1 punkt procentowy.
Opierając się na danych statystycznych, autorka stara się odpowiedzieć na pytanie, czy rzeczywiście można mówić o ujemnej korelacji produktu krajowego i bezrobocia na gruncie gospodarki USA, Unii Europejskiej, a wreszcie w Polsce począwszy od 1990 roku. Chodzi o odpowiedź na konkretne pytanie: czy zwiększenie produkcji wpłynęło na zmniejszenie bezrobocia?
Na podstawie danych amerykańskiego Bureau of Census, urzędu gromadzącego statystyki dotyczące ludności i gospodarki i Bureau of Labor Statistics, gromadzącego statystyki zatrudnienia, autorka dochodzi do wniosku, że w latach 90'tych w USA, przy wzroście gospodarczym w wysokości 3% rocznie, nastąpiło obniżenie bezrobocia do tzw. "stopy naturalnej", czyli takiej stopy bezrobocia, która „wynika z naturalnych czynników przepływu pracy” i „nie przyspiesza procesów inflacyjnych”. „Naturalne bezrobocie” stanowi poziom bazowy, względem którego oblicza się wzrost i spadek bezrobocia. Sytuacja „naturalnych bezrobotnych” nie jest oczywiście bardziej godna pozazdroszczenia, niż „nienaturalnych bezrobotnych”.
W latach 90’tych zaobserwowano też zmniejszenie się równości szans wskutek występowania silnego rozrzutu uzyskiwanego dochodu. Brak dobrze płatnych miejsc pracy dla osób z niskim wykształceniem, wraz z wysokim kosztem edukacji spowodował, że dzieci z rodzin ubogich nie miały szans osiągać w dorosłym życiu wysokich zarobków. Wraz z obniżeniem bezrobocia nie szła w parze poprawa sytuacji materialnej najuboższej grupy społeczeństwa. Sytuacja rodzin niezamożnych uległa pogorszeniu. Można to wiązać ze spadkiem dochodów uzyskiwanych z pracy. Jednocześnie, pomoc finansowa dla bezrobotnych trafia tylko do 700 tys. osób spośród 25 mln. bezrobotnych (zaledwie 3%).
Badania przeprowadzone na podstawie danych gromadzonych przez OECD i Komisję Europejską dotyczące krajów Unii Europejskiej wskazują na znaczne zróżnicowanie pomiędzy poszczególnymi krajami i poszczególnymi okresami (patrz tabela nr. 1). Największa korelacja występuje w przypadku Wielkiej Brytanii, mniejsza w Niemczech, a najmniejsza we Francji. Co ciekawe, od lat 90’tych we wszystkich badanych krajach europejskich następuje znaczne zwiększenie korelacji (nawet przewyższające wskaźnik w USA), co można wiązać z neoliberalnymi zmianami w gospodarce. Okazuje się jednak, że w okresie ekspansji gospodarczej bezrobocie spada w tych krajach znacznie wolniej, niż rośnie w fazie recesji.
Jak przyznaje dr. Agnieszka Ziomek, w Wielkiej Brytanii, polityka deregulacji i osłabiania związków zawodowych i tzw. "budowa społeczeństwa przedsiębiorczego" spowodowała silne zróżnicowanie płac i eskalację ubóstwa i bezrobocia.
Zmiany lat dziewięćdziesiątych zmierzały w kierunku „uelastycznienia” rynku pracy przez zwiększenie rotacji pracowników, która stała się stałym elementem polityki zatrudnieniowej. Wprowadzone zmiany legislacyjne ułatwiające zwalnianie pracowników spowodowały, że firmy zrezygnowały ze szkolenia pracowników, bo łatwiej było ich zastąpić nowymi w okresie koniunktury, a zwolnić w okresie recesji. W ten sposób, część kosztów zatrudnienia została przeniesiona na pracowników. (Wraz z nastaniem tzw. "śmieciowych umów o pracę” tendencja przerzucania kosztów na pracowników nasiliła się jeszcze bardziej.)
Bardzo ciekawe są przytoczone przez dr. Agnieszkę Ziomek badania dotyczące wpływu stopnia centralizacji negocjacji płacowych (tzn. porozumień zbiorowych dotyczących płac i warunków pracy wynegocjowanych przez duże centrale związkowe) na poziom bezrobocia. Powszechnie przytaczane przez liberałów stwierdzenia (zgodne z dominującą dziś ideologią) starają się wskazywać na związek siły związków zawodowych z rosnącym bezrobociem. Rzekomo utrudnienia stawiane przez związki zawodowe uniemożliwiające pracodawcom dowolne obniżanie pensji i warunków pracy mają powodować w skali makro długoterminowy wzrost bezrobocia. Jak wiele mitów powtarzanych do znudzenia, także i ten nie znajduje potwierdzenia w faktach.
Mit o osłabianiu gospodarki europejskiej przez związki zawodowe i rzekomym braku ich działalności w USA podważają statystyki dotyczące średniej liczby „przestrajkowanych" dni w roku, podawane przez Międzynarodową Organizację Pracy (ILO). Ta liczba jest prawie 6 razy większa w USA niż w Niemczech (patrz tabela nr. 2)
Zgodnie z zacytowaną w pracy klasyfikacją Calmforsa i Driffilla (za „Economic Policy”), stopień centralizacji negocjacji związkowych był najsilniejszy w Niemczech Zachodnich. W latach 1971-1990 poziom bezrobocia sięgał tam około 4%. W krajach o niższej centralizacji negocjacji płacowych, takich jak Francja, Wielka Brytania i USA, poziom bezrobocia sięgał 6%. Oznacza to, że niższy poziom centralizacji negocjacji płacowych jest powiązany z wyższym poziomem bezrobocia.
Jak sytuacja wyglądała w Polsce? W latach 1992-1994, tempo wzrostu produktu krajowego znacznie przewyższało wzrost zatrudnienia. Możliwe to było dzięki wielokrotnemu zwiększeniu wydajności pracy już zatrudnionych pracowników. Ten wzrost wydajności znalazł przełożenie na wzrost zysków prywatnych przedsiębiorców, ale już nie na wzrost płac pracowników. W okresie od 1990 r. do 2001 r. widać jednostajny wzrost produkcji, który zaczyna spowalniać w roku 1994. Tendencja wzrostu produkcji zaczęła wygasać w 1998 r. W latach 1990-2001 następuje intensywny wzrost bezrobocia. Widoczna korelacja pomiędzy zwiększeniem produkcji a spadkiem bezrobocia jest dostrzegalna tylko w latach 1994-1997, gdy liczba bezrobotnych malała, zaś w produkcji utrzymywała się tendencja wzrostowa. W pozostałym okresie tego typu zależność jest dostrzegalna tylko w ideologicznych deklaracjach polityków i ekonomistów.
Zaprezentowane dane (m.in. badania kointegracji nominalnej wartości produkcji sprzedanej przemysłu i liczby bezrobotnych przeprowadzone metodą Engle’a-Grangera) poddają w wątpliwość istnienie związku pomiędzy wzrostem produkcji, a zmniejszeniem bezrobocia w okresach 1990-2001 i 1994-2001. Jeśli związek istniał, był – jak to określa autorka "śladowy" i nie spełniał kryteriów analizy przyczynowo-skutkowej.
Choć autorka sama udowadnia brak związku pomiędzy wzrostem produktywności a spadkiem bezrobocia w Polsce od 1990 r., nadal nie potrafi się wyzwolić z horyzontu myślowego narzuconego przez neoliberalną ideologię, widzącą rozwiązanie problemu bezrobocia tylko i wyłącznie przez zwiększanie produktywności przemysłu. Dostrzegając w statystykach pozytywną rolę związków zawodowych w stabilizowaniu sytuacji społeczno-ekonomicznej, nadal posługuje się wyświechtanymi kliszami o "hamowaniu gospodarki przez zbytnio wybujałe związki zawodowe".
To dobry przykład na to, że nawet świetnie zorientowani w temacie ekonomiści ulegają presji hegemonicznej ideologii i stosują się w sferze ocen do panujących poglądów, nawet jeśli ich własne badania im przeczą.
Pracownicy UMCS przeciwko sojuszowi kapitalistów i technokratów
Czytelnik CIA, Sob, 2009-10-17 12:09 PublicystykaW dalszym ciągu trwa spór między władzami UMCS a pracownikami personelu obsługi, których uczelnia przeznaczyła do zwolnień grupowych. Dotyczy to przeszło 400 osób. Dziś zapadły kolejne decyzje, które pokazały, że władze uczelni twardo dążą do wprowadzenia swojego antyspołecznego programu restrukturyzacji. Dalsze stanowisko w tej sprawie w najbliższych dniach zajmą działające na uczelni związki zawodowe: Solidarność, Związek Nauczycielstwa Polskiego i Solidarność’80. Będziemy mieli możliwość przekonać się czy duże centrale związkowe staną do walki w obronie swoich ludzi czy też pójdą na ugodę, pokornie negocjując warunki odpraw.
Spór wybuchł, gdy bez żadnych konsultacji ze związkami zawodowymi, władze wręczyły pracownikom informację o planowanych zwolnieniach, powołując się na konieczność wprowadzenia oszczędności ze względu na zadłużenie w jakim znalazła się uczelnia. Uargumentowano to przerostem zatrudnienia, twierdząc, że redukcje etatów pozwolą zaoszczędzić nawet do 30% dotychczasowej sumy przeznaczonej na obsługę uczelni. Receptą na problemy miałby być outsourcing, czyli zlecenie dotychczasowych obowiązków personelu obsługi, pracownikom firmy zewnętrznej. Tajemnicą poliszynela jest, że miałaby to być firma Impel, która już przejęła ochronę obiektów uniwersyteckich.
Tymczasem pracownicy wskazują na szereg nieprawidłowości towarzyszących działaniom władz UMCS. Przede wszystkim odmawiają one pracownikom dostępu do wyników audytu budżetu uczelni, na który powołują się mówiąc o przeroście zatrudnienia. Nie ma więc praktycznie dostępu do realnego wykazu, pozwalającego stwierdzić czy i gdzie pracuje zbyt wiele osób oraz w jaki sposób obecna polityka zatrudnieniowa naraża uczelnie na straty. Bez jawności tych informacji oświadczenia władz pozostają gołosłowiem. Łamane jest również prawo pracowników do zapoznania się z ekspertyzą, która dotyczy sytuacji finansowej miejsca ich pracy, a tym samym pozwalałaby im merytorycznie dyskutować z władzami o kierunku dalszych działań. To jednak nie wszystko.
Okazuje się, że na niektórych wydziałach …nie ma rąk do pracy w związku z czym zatrudniane są dodatkowe osoby na umowę zlecenie. Brakuje etatowych szatniarek. Pracownicy twierdzą ponadto , że w rozmowach z nimi władze uczelni posługują się nieaktualnymi danymi sprzed 2-3 lat, z okresu zanim uczelnię opuściło 57 osób z grupy obsługi i ok. 50 z grupy administracji oraz 20 osób z biblioteki.
Mimo, że związki zawodowe starają się podjąć dialog z władzami UMCS, wysuwając własne propozycje reorganizacji, mogącej zapobiec zwolnieniom (przy jednoczesnych oszczędnościach, dzięki innemu podziałowi obowiązków), oraz pomimo, że związki nie zgodziły się jeszcze na te zwolnienia, władze lekceważąc prawo, wpuściły już na teren uczelni Impel, aby zapoznał się on z przestrzeniami, które miałby przejąć. Mało tego, choć nie doszło jeszcze nawet do ogłoszenia przetargu, uczelnia udostępniła tej firmie wyniki audytu, do którego dostępu odmawia się pracownikom. Tego typu praktyki wydają się jednak mieć pewną tradycję wśród najwyższych władz uniwersytetu. Niedawno bowiem media ujawniły, że Rektor Dąbrowski wypożyczył swojej sekretarce, należący do uczelni pył księżycowy. Ten kosztowny materiał badawczy służyć miał… promocji gospodarstwa agroturystycznego pod Lublinem.
Dlaczego jednak - pomijając oczywiste gesty władz- zakładać można, że przetarg wygra Impel ?
Firmy outsourcingowe to firmy prywatne. Słyną z niskich płac, śrubowania norm swoim pracownikom oraz minimalnego poziomu gwarancji socjalnych. Związki zawodowe są tam rzadkością, a stopień organizacji pracowników niższy. Pracodawca kupując pracę najemną od firmy zewnętrznej, pozostawia jej całą „brudną robotę” związana z hamowaniem bagażu roszczeń socjalno-płacowych zatrudnionych za jej pośrednictwem osób. Możliwe, że UMCS liczy na tego rodzaju korzyści przy okazji planowanej współpracy z Impelem.
Możliwe również, że dla wzmocnienia swojej atrakcyjności, firma przy przetargu zaniży koszty swojej pracy, by później podnieść je w okresie renegocjacji umowy. Gdyby nawet jednak koszty miały pozostać niższe, odbije się to z pewnością na jakości świadczonych usług, oraz na samych pracownikach Impelu, którzy obarczeni zapewne zostaną zwiększonym metrażem przypadającym na pracownika. Innymi słowy: więcej pracy za niższą płacę.
Sprawa Impelu nie jest tu jedyną. Mówi się także o dziwnym przetargu na ocieplanie Wydziału Chemii, który zamiast polepszyć, pogorszył stan budynku. Zajmująca się tym firma nie tylko nie założyła instalacji przeciwpiorunowej, ale również pozostawiła po sobie… przeciekający dach. Miedzy sobą pracownicy mówią wprost o wypompowywaniu pieniędzy do zaprzyjaźnionych z władzami uczelni firm zewnętrznych.
Argumentują także, iż nawet outsourcing nie pozwoli na zbyt wielkie oszczędności. Głównym problemem ich zdaniem jest bowiem niegospodarność władz UMCS, którą powinna zbadać Najwyższa Izba Kontroli oraz zarząd komisaryczny. Dopiero to pozwoliłoby na ujawnienie finansowych sekretów Kanclerza Urbanka i Rektora Dąbrowskiego, strzeżonych jak dotąd z niedemokratyczną gorliwością. Dzięki ich ujawnieniu, możliwa stałaby się merytoryczna dyskusja, między związkami a władzami oraz można byłoby porównać ze sobą plany oszczędnościowe wysuwane przez obie strony. Niestety władze robią co mogą, by to uniemożliwić, Kanclerz zaś lekceważąco odnosi się do związkowców, pytając ich „kiedy zaczną palić opony ?” Orzeczono przy tym autorytatywnie, że plan zaproponowany prze związki jest niewystarczający. Jaką przewagę ma plan Rektora? Tego nie wie nikt poza najwyższymi władzami.
Dla wyjaśnienia sporu istotne jest także zrozumienie z czego składa się tzw. „skumulowany dług” uczelni , którym konsekwentnie straszy Kanclerz. Mówi się o tym, że dług ten wynosi ok. 60 mln złotych, nie mówi się jednak, że zawiera on w sobie dług zewnętrzny i dług wewnętrzny. Dług zewnętrzny to 15 mln, pochodzące z kredytu, który uczelnia wzięła w banku, ponieważ nie poradziła sobie z wydatkami w ramach przyznanej przez państwo dotacji stacjonarnej w kwocie 160 mln (jest to całoroczny budżet uczelni). Dług wewnętrzny natomiast, wynoszący ok. 40 milionów złotych, to pieniądze, które uczelnia jest dłużna swoim pracownikom (głównie umysłowym). Są to niewypłacone należności za pracę odbytą chociażby w postaci nadgodzin i innych przypadków ponadwymiarowego czasu pracy. Przykładowo, o takich nadgodzinach, z zapłatą za które zalega kierownictwo, wiele mówi się wśród tak zwanych „pań pokojowych”, sprzątających akademiki na miasteczku studenckim. Mimo próśb pracownic nadgodziny te nie są odnotowywane przez administrację. Osoby, które zbyt stanowczo dopominają się tam o swoje wynagrodzenie lub zwracają uwagę na taki stan rzeczy, przenoszone są na inny akademik.
Szczególnie bulwersujący wydaje się jednak fakt, że przez wiele lat -niekiedy po kilkanaście- uczelnia zatrudniała ludzi na ¾ etatu (ok.900 zł/m-c), co zwalniało ją z pewnych zobowiązań ubezpieczeniowych, pogarszając jednak warunki materialne pracowników. Zatrudnieni w tym wymiarze czasu pracy ludzie, pozbawieni byli dostępu do regulacji płacowych, obejmujących na przykład podwyżkę średniej krajowej (obejmuje to tylko osoby na pełen etat) oraz przez cały okres pracy nie mieli prawa do płatnego urlopu. ¾ etatu to także brak prawa do zasiłku w przypadku zwolnienia, bez względu na staż pracy. Jakby tego było mało, uczelnia od stycznia blokowała wypłatę podwyżek dla pracowników, na które Ministerstwo przeznaczyło 10 milionów złotych. Uczelnia chciała przedekretować tę sumę na inny cel, uzasadniając to tym, że nie zna swojej sytuacji finansowej na przyszły rok (tak jakby podwyżki przeznaczone dla pracowników były prywatnym kredytem ratującym Rektora tonącego w długach). Rozważano także możliwość wypłat w postaci premii i nagród specjalnych, co stało w sprzeczności z oczekiwaniami pracowników, liczących na podwyżki w postaci dodatku do pensji podstawowej, dzięki czemu zyskiwaliby oni prawo do zasiłku w razie zwolnień. Swoją opieszałość władze usprawiedliwiały tym, że Ministerstwo nie przelało wciąż pełnej sumy. Tak było od stycznia do dziś, mimo, że sprawą zainteresował się PiP, który upomniał uniwersytet, stwierdzając, że jest on winien wypłatę podwyżek razem z odsetkami.
Dopiero na dzisiejszej konferencji, podczas której arbitralnie zakomunikowano związkom, konsekwentne stanowisko w sprawie dalszych zwolnień, władze zdecydowały się na to, by użyć kwestii podwyżek (zgodzono się na ich wypłacenie w kwotach po 200 zł) jako listka figowego dla skandalicznej polityki pozbawiania pracy 400 osób w regionie o wysokim zagrożeniu bezrobociem.
Mamy, zatem do czynienia z sytuacją, w której po wpędzeniu uczelni w zadłużenie, władze postanawiają ciąć koszta, uderzając w najniższą grupę społeczną na uniwersytecie. Dzięki temu redukcje etatów ominą na razie część personelu administracji. Wygląda na to, że uczelnia postanowiła zacisnąć pasa…. na gardle własnych pracowników. Portierów, sprzątaczek, szatniarzy. Anonimowych ludzi, których od lat spotykamy na codzień w murach uczelni, korzystając z ich cichego wysiłku i pracy. Oczywiście plan domniemanych (bo realnie jak dotąd nie zostały one udokumentowane) oszczędności nie przeszkadza w bardzo ważnych podróżach Pana Rektora do Chicago, ani w ostatnio dokonanym zakupie dla niego nowych reprezentacyjnych aut: Renault Scenic oraz Toyoty Avensis. Z pewnością pomoże to zaprezentować wielkopańskie maniery władz uczelni, wątpliwe jednak czy przyczyni się do poprawy kondycji finansowej uniwersytetu.
Przy tej okazji warto zwrócić uwagę na klasę prezentowaną przez osoby pokroju Kanclerza Urbanka, który na pojawienie się na terenie UMCS napisów protestujących przeciwko zwolnieniom, zareagował, każąc je... sfotografowac i zamalować, a następnie wzmocnił nocną ochronę uczelni z 3 do 5 osób. Panie Kanclerzu, a może by tak wprowadzic godzinę policyjną ?
Wydaje się, że uczelnia powinna reprezentować pewien moralny standard w sposobie traktowania własnych pracowników, liczenia się z ludźmi i ich zdaniem. Wszak, jak uczy się podczas zajęć na niektórych wydziałach, uniwersytet to wolna przestrzeń swobodnej wymiany myśli, poglądów i opinii. W uszach zwalnianej sprzątaczki takie słowa muszą brzmieć szczególnie gorzko. Mogą nawet budzić uśmiech politowania nad osoba wygłaszającą taki pogląd.
W latach 80-ych, taka sytuacja byłaby już zapewne przedmiotem sporu publicznego oraz ożywionej debaty wśród poszczególnych środowisk uniwersyteckich, w tym zapewne samych studentów. Jak dotychczas protest przeciw zwolnieniom, na papierze poparła część pracowników umysłowych. Samorząd i środowisko studenckie tradycyjnie już milczy. Dziś, podczas spotkania ze związkowcami, Kanclerz Mirosław Urbanek bez wahania może opowiadać neoliberalne brednie o tym, że uczelnia jest zakładem produkcyjnym i jak każdy zakład sprzedaje towar, jakim jest wiedza. Dożylismy zatem czasów, w których studia stały się produktem na sprzedaż, a uczelnia firmą zarządzaną przez cynicznych technokratów, przy milczącej aprobacie obojętnej większości. Czyż mówienie o etosie intelektualisty nie stało się śmieszne?
tekst ukazał się na blogu lubelskiej krytyki politycznej
blog KP
List Piotra Kropotkina do Francesca Ferrera
Czytelnik CIA, Pon, 2009-10-12 14:45 PublicystykaDrogi Towarzyszu i Przyjacielu!
Cieszę się bardzo, że Pan wydaje „Szkolę Odrodzoną”, żal mi że nie mogę ofiarować temu pismu całej energii, którą by mu ofiarować należało.
W dzisiejszej szkole wszystko trzeba zacząć na nowo. Przede wszystkim zaś wychowanie we właściwym tego słowa znaczeniu, mianowicie kształtowanie moralne, wykształcenie człowieka czynnego, pełnego inicjatywy, przedsiębiorczego, dzielnego, człowieka wolnego od tej tchórzliwości myśli, która jest charakterystyczną cechą obecnego pokolenia. Człowiek ten winien być obdarzony uczuciem społecznej równości, instynktem wspólnoty, winien umieć odczuć łączność swoją z całym światem, a przez to wyzwolić się od przesądów religijnych egoistycznych i czci dla władzy etc., słowem od tego wszystkiego, co wpaja w naszą duszę dzisiejsza szkoła.
Wobec tego zaś działalność najlepszej nawet szkoły będzie bez wątpienia paraliżowana przez wprost przeciwnie skierowane dążenia rodziny i społeczeństwa. Z tymi dążeniami szkoła musi wałczyć. Może zaś walczyć przez osobisty wpływ nauczycieli i przez metody pedagogiczne.
W tym celu należy z wolna wprowadzać nowe zasady do nauki. Naturalne zamiast nadprzyrodzonych i metafizycznych, społeczne zamiast antyspołecznych, jeżeli można tego wyrażenia użyć w miejsce „indywidualistyczny”, wreszcie zasady ludowe, z punktu widzenia ludu, zamiast tych tłumaczeń, które popierają stanowisko warstw uprzywilejowanych. I niepodzielnie panują w nauce, przede wszystkim zaś w książkach szkolnych.
W dziedzinie historii, ekonomii społecznej jest to tak jasne, że nie ma chyba dwóch zdań w tym względzie. Tak samo wszakże sprawa się ma ze wszystkimi naukami, dotyczy to zarówno biologii, fizjologii istot żywych w ogóle, psychologii jak nauk fizycznych i matematycznych. Weźmy np. astronomię. Jakaż różnica między epoką, gdy uczono, że ziemia jest środkiem wszechświata, a tym, czym stała się astronomia heliocentryczna i czasem, gdy będą tłumaczyć zjawiska niebieskie z punktu widzenia nieskończoności, w której wirują drobniuchne pyłki. Nieskończone ilości zderzeń tych ciałek utrwalają niemą harmonię nieba. Albo matematyka! Zupełnie inaczej patrzy się na nią, gdy jest ona zbiorem suchych dedukcji logicznych, gromadą cyfr, które zatraciły swój sens pierwotny i stały się czymś istotnym, inaczej zaś, gdy cyfry te i znaki, stają się uproszczonymi symbolami rzeczy, które tworzą nieskończone i wiecznie zmienne życie przyrody. Nie zapomnę nigdy sposobu w jaki nasz wielki matematyk Czebiszew wykładał nam rachunek całkowy na uniwersytecie w Petersburgu. Jego całki stawały się symbolem rzeczy żywych w naturze, gdy mówił: „Jeśli przyjmiemy panowie, w tych granicach sumę wszystkich zmian nieskończenie drobnych, które mogą zajść w ciele trójwymiarowym pad wpływem takich i takich sił”... Te same zaś znaki były dla innych profesorów czymś martwym, czymś metafizycznym bez żadnej realnej treści.
Rzeczywiście! Nauczanie wszystkich gałęzi wiedzy, począwszy od najbardziej oderwanych aż do nauk socjologicznych, ekonomicznych i fizjologicznych osobnika i masy domaga się zupełnej rekonstrukcji, iżby mogło stanąć nawet na tym poziomie, który zakreśliła sama wiedza.
Nauki niezmiernie wprost posunęły się naprzód w ostatnim pięćdziesięcioleciu, podczas gdy metody ich nauczania zaledwie wykazują pewien postęp.
Czas też im w drogę.
Czas też im w drogę z jednej strony dlatego, by nauczanie nie stanęło na przeszkodzie rozwojowi indywidualnemu, o którym mówię, potem zaś i z tego powodu, że zakres wykształcenia dziś potrzebnego wzrósł tak niepomiernie, że należy wspólnym wysiłkiem wypracować metody, które by pozwoliły zaoszczędzić sił i czasu potrzebnego do jego zdobycia. Niegdyś uczono się w celu osiągnięcia kariery księdza, uczonego, urzędnika. Nie wahano się poświęcać na to dziesięciu do piętnastu lat życia. Dziś wszyscy chcą się uczyć, chcą wiedzieć. W pierwszym zaś rzędzie wytwórca bogactw, robotnik pragnie nauki dla siebie. I mieć ją nie tylko może, lecz powinien.
Nie może on pozostać tą istotą ludzką, która jest pozbawioną wiedzy - nie tej powierzchownej pół-wiedzy, lecz wiedzy prawdziwej - z braku czasu.
Dziś, dzięki niesłychanemu postępowi w XIX wieku możemy wytworzyć wszystko, wszystko, co jest potrzebne dla szczęścia wszystkich. I możemy też dać wszystkim radość prawdziwej wiedzy.
Trzeba tylko zmienić metody wychowawcze.
W naszej dzisiejszej szkole, wytwarzającej arystokrację wiedzy, kierowanej przez tę arystokrację pod dozorem księży, marnotrawstwo czasu jest ogromne, bezmyślne. W szkołach średnich angielskich dwa lata czasu przeznaczonego na naukę matematyki, są zajęte przez ćwiczenia nad zamianą yardów, stóp, cali, buszli i innych miar angielskich! Historia szkolna jest traceniem czasu na wyuczenie się imion, ustaw niezrozumiałych dla dzieci, wojen, kłamstw przyjętych... W każdej dziedzinie marnowanie czasu dosięga granic oburzających.
Wkrótce przecież rozwój sam zmusi do stosowania nauczania bezpośredniego, nauczania, które ćwicząc rękę na drzewie, kamieniu, metalu, przemawia do mózgu i pomaga się mu rozwijać. Wszyscy się będą musieli uczyć zasad każdego rzemiosła i zasad budowania maszyn, pracując (wedle pewnych już wypracowanych metod) przy warsztacie z młotem w ręku, kształtując surowy materiał, sporządzając sobie zasadnicze części maszyn, maszyny prostsze i przenośnie sił, do których sprowadzają się przecież maszyny.
Nadejdzie w końcu czas złączenia pracy ręcznej z pracą umysłową, do czego dążyli Fourier i Międzynarodówka i co już mamy urzeczywistnione w niektórych szkołach przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych. Rzuca się tu w oczy ogromne zaoszczędzenie czasu, osiągnięte przez młode mózgi rozwijane razem przez pracę fizyczną i umysłową. I znajdą się sposoby oszczędzania czasu w całym nauczaniu, gdy tylko o tym myśleć pocznie się poważnie.
Pole do pracy w dziedzinie wychowania jest tak ogromne, tak wielkie, że trzeba, aby zajęli się nim wszyscy wolni od mgieł minionych czasów i zwróceni w przyszłość. Znajdą tam wiele, bardzo wiele do roboty.
Życzę serdecznie powodzenia „Odrodzonej Szkole”.
Pozdrowienia braterskie! Piotr Kropotkin
Pamięci Francisco Ferrera
Czytelnik CIA, Nie, 2009-10-11 23:28 PublicystykaFRANCISCO FERRER ZAMORDOWANY PRZEZ PAŃSTWO I KOŚCIÓŁ HISZPAŃSKI ZA STWORZENIE
“SZKOŁY NOWOŻYTNEJ”
Barcelona. 13.X. Ferrer został rozstrzelany w forcie Montjuich o 9 rano
Krótkie te słowa błyskawicą obiegły starą Europę. Nie było cywilizowanego człowieka, który by je przeczytał bez drżenia. Nie było sumienia, które by nie wybuchło szczerym odruchem protestu i oburzenia. W kilka już godzin później miasta Europy ozwały się zgodnym protestem. Od Lizbony aż po Petersburg w tych paru dniach po dacie mordu lud przejęty był zgrozą. Gdzieniegdzie polała się na ulicach nawet krew, gdzieniegdzie spłonął kościół... Odwieczne miasto papieży ogłosiło strajk powszechny, na miejskich budynkach powiały żałobne sztandary. Watykan mógł być dumny.
Normandy et Lesneur - Ferrer, Paris, Albert Mericant
Pamięci Francisco Ferrera
W Nowym Jorku mieliśmy wziąć udział w wielkim zgromadzeniu na cześć Francisca Ferrera, ofiary papiestwa i militaryzmu w Hiszpanii.
Kościół Katolicki od ośmiu lat prowadził wojnę przeciwko Francisco Ferrerowi, który ośmielił się uderzyć w jego najczulsze miejsce. Między rokiem 1901 a 1909, Ferrer założył 109 nowoczesnych szkół. Jego przykład stał się inspiracją dla innych działaczy liberalnych, którzy założyli 300 niesekciarskich instytucji edukacyjnych. Katolicka Hiszpania nigdy jeszcze nie spotkała się z tak wielkim zuchwalstwem, jednak ojcom kościoła nie dawała spać głównie Nowoczesna Szkoła Ferrera. Jej celem było uwolnienie dzieci spod władzy przesądów, bigoterii, ciemnoty dogmatów i władzy. Kościół i państwo dostrzegły niebezpieczeństwo zagrażające ich kilkusetletniej dominacji i starały się zniszczyć Ferrera. Niemal im się udało w 1906 r. Ferrer został wówczas aresztowany w związku z nieudanym zamachem na hiszpańskiego króla dokonanym przez Morrala.
Mateo Morral, młody anarchista, oddał swój majątek dla stworzenia bibliotek Nowoczesnych Szkół. Współpracował z Ferrerem jako bibliotekarz. Po nieudanym zamachu popełnił samobójstwo. Wówczas hiszpańskie władze odkryły powiązania Morrala z Nowoczesną Szkołą. Francisco Ferrer został aresztowany W całej Hiszpanii wiedziano, że Ferrer przeciwstawiał się aktom przemocy politycznej. Wierzył, że nowoczesna edukacja może oduczyć używania siły. Nie ocaliło go to jednak przed zakusami władzy. Wtedy został uwolniony dzięki ogólnoświatowym protestom, jednak państwo i kościół nadal pragnęły jego krwi.
Podczas ostatnich poszukiwań, Ferrer, obarczony odpowiedzialnością za wywołanie strajku generalnego, ukrywał się u towarzysza, mieszkającego kilkanaście kilometrów od Barcelony. Było to bezpieczne miejsce, w którym Ferrer mógł uniknąć wściekłości kościoła i wojskowej kliki zadających jego śmierci. Ferrer przeczytał jednak oficjalne obwieszczenie, że każdy, kto udzieli mu pomocy, zostanie rozstrzelany. Postanowił się poddać. Przyjaciele, u których mieszkał byli bardzo biedni i mieli pięcioro dzieci. Wiedzieli, co im grozi. Mimo to, przekonywali Ferrera, by z nimi pozostał. By uciszyć ich obawy, zgodził sie. Kiedy jednak wszyscy zasnęli, wyszedł z pokoju przez okno i udał się pieszo do Barcelony. Niedaleko miasta został rozpoznany i aresztowany.
W wyniku sfingowanego procesu, skazano Francisca Ferrera na śmierć przez rozstrzelanie w więzieniu Montjuich, Umarł tak, jak żył. Krzycząc ostatnim tchem: “Niech żyje Nowoczesna Szkoła”
Emma Goldman
Przeciw Traktaktowi
Akai47, Nie, 2009-10-11 09:20 PublicystykaW wielu krajach Europy, anarchiści oraz radykalna lewica prowadzili kampanię przeciw Traktowi Lizbońskiemu, a przedtem, przeciwko Konstytucji Europejskiej. Sytuacja w Polsce wyglądała nieco inaczej. Temat Traktatu od czasu do czasu wspominała cześć anarchistów, czy mała cześć lewaków, ale kampania była zdominowana przez prawicowców, którzy m.in. boją się symbolicznych programów antydyskryminacyjnych lansowanych przez instytucje Europejskie i koncentrowali się na temacie "narodowego samookreślenia". Argumenty z anarchistycznego, czy lewicowego punktu widzenia były tak słabe, że kiedy anarchiści opublikowali broszurę na temat Unii, dołączyli artykuł prawicowy, zawierający homofobiczną paranoję.
Lewica w Polsce, tak jak anarchiści, nie jest jednolita, ale mówiąc ogólnie, od lat odzwierciedla poziom społeczeństwa, co oznacza, że poglądy w tych ruchach często są bardziej na prawo od ich odpowiedników z innych krajach. Dlatego znaczna część lewicy jest najwyżej socjaldemokratyczna lub ma tendencje po prostu liberalno-kapitalistyczne. Dla takich ludzi, pozbawiona treści polityka "społeczna" Unii, skutecznie maskująca neoliberalny program Unii, wydaje się bardzo atrakcyjna, tym bardziej, że uważają to za "postęp" w porównaniu do okropnej polityki polskich rządów. Najwyraźniej tacy ludzie dominują na lewicy, bo temat traktatu rzadko się pojawiał.
Choć na tym portalu kilka razy pojawiły się argumenty przeciw rosnącej "unifikacji", jeszcze raz je streszczę:
1. Europejskie instytucje idą w kierunku coraz mniejszej demokracji. Decyzje w wielu ważnych sprawach nie są podejmowane lokalnie, tylko przez kilku biurokratów, które mają coraz więcej mocy decyzyjnej.
Jako anarchiści, nie lubimy rządów i demokracji przedstawicielskiej i chcemy, aby ludzie mieli bezpośrednią kontrolę nad swoimi sprawami. Choć Unia od czasu do czasu sponsoruje programy organizacji pozarządowych wspierające "lokalną demokrację", cały proces unifikacji dąży do centralizacji. "Lokalna demokracja" ma służyć demokracji przedstawicielskiej lub być ograniczona do spraw, których nie grożą ani władzy Unii, ani władzy kapitału.
2.Centralizacja Unii Europejskiej polega także na wspólnych instytucjach militarnych i policyjnych. Wszystkie kraje członkowskie powinny zgodzić się płacić na utrzymanie wspólnych sił zbrojnych i kampanii militarnych. Polska i tak jest krajem imperialistycznym i bardzo zmilitaryzowanym, ale wymogi Unii będą oznaczać zmianę polityki tych nielicznych krajów, które próbowały do tej pory unikać angażowania się w konflikty zbrojne. Traktat wymaga, aby wszystkie kraje rozwijały swoje wojska i wydawały na to coraz więcej pieniędzy.
Traktat chce rozszerzyć tzw. "Zadania Petersburskie" i stworzyć więcej możliwości dla wspólnych operacji europejskich, w tym "pomocy dla krajów trzecich walczących z terroryzmem".
Wszystko także ma się odbywać bez mandatu ONZ.
3. Traktat Lizboński zawiera politykę ekonomiczną, który doprowadzi do cięć w sferze publicznej i w wydatkach lokalnych. Tak, aby zostało więcej pieniędzy dla centrali i prywatnego kapitału.
Traktat daje Unii więcej władzy, aby kontrolować, jak kraje członkowskie Unii prowadzą usługi publiczne takie jak edukacja, czy służba zdrowia.
4. Traktat zmierza do większej liberalizacji w handlu zagranicznym i stopniowo do likwidacji barier dla handlu.
To tylko kilka argumentów.
Jednak warto podkreślić, że problem tkwi nie tylko w Traktacie czy Unii, lecz w kapitalizmie, w koncentracji władzy, oraz w braku świadomości klasowej znacznej części europejskiego społeczeństwa.
Warto sprzeciwić się rosnącej Unifikacji ponieważ zmierza ona do wzmocnienia mechanizmów prawnych i instytucji państwowych realizujących plany kapitalistów i imperialistów. Jednak problem nie zniknie wraz z Traktatem.
Unia już pokazała, że gdy ktoś sprzeciwia się jej planom (np. przez głosowanie w referendum przeciw Konstytucji), może po prostu zmienić nazwy dokumentów i nie pytać ludzi o zdanie. Może także powtórzyć głosowanie tyle razy, ile potrzeba, aby osiągnąć oczekiwany rezultat. Do tego, wydają nasze wspólne pieniądze na pranie mózgów ludzi, którzy i tak słabo orientują się w polityce.
Jeśli politycy nie potraktują nas Traktatem, szybko znajdą inny sposób, bo wiedzą, że dopóki ludzie są bierni i interesują się modą bardziej, niż ekonomią, będą mogli z nami robić, co będą chcieli.
Czy w Polsce mamy kryzys?
Czytelnik CIA, Czw, 2009-10-08 18:53 Gospodarka | PublicystykaDramatyczną sytuację ekonomiczną przeżywa cała Europa środkowo-wschodnia, w tym kraje, które niedawno przystąpiły do Unii Europejskiej. Raptowny spadek PKB dotknął przede wszystkim państwa nadbałtyckie: Łotwę, Litwę i Estonię. W nieco lepszej sytuacji są inne państwa tej części Europy: Czechy, Słowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria, ale i w ich przypadkach gospodarka skurczyła się przynajmniej o kilka, do nawet 10 proc. To najpoważniejsze załamanie przynajmniej od czasów transformacji systemowej na przełomie lat 80. i 90.
Na tle pogrążonego w kryzysie regionu, Europy i świata, Polska wydaje się oazą stabilności gospodarczej i społecznej. Według wielu prognoz w dalszym ciągu może liczyć na niewielki wzrost gospodarczy w końcu roku. Prognozę tę wykorzystuje rząd, twierdząc, że kraj nie jest dotknięty kryzysem, a jeżeli w ogóle, to tylko w minimalnym stopniu.
Produkcja
Wiele wskazuje jednak na to, że sytuacja gospodarcza i społeczna w Polsce gwałtownie się pogarsza. Prasa i różnego typu instytucje publikują coraz to nowe dane wykazujące, że kryzys obejmuje całe branże polskiej gospodarki. Kłopoty przeżywa m.in. branża turystyczna. Bankrutują kolejne biura podróży, a przewoźnicy i hotelarze mają poważne kłopoty finansowe. Rynek reklam skurczył się w pierwszym półroczu br. w porównaniu do pierwszego półrocza roku poprzedniego o 11,4 proc. O kilkanaście procent w porównaniu do 2008 r. spadła w pierwszym półroczu produkcja samochodów, przyczep i naczep. Dopłaty rządu niemieckiego do zakupów nowych aut osobowych doprowadziły do okresowego polepszenia sytuacji polskich producentów osobówek, ale dziś wszyscy drżą co dalej, kiedy dopłat już nie ma.
W przemyśle wydobywczym, zwłaszcza węgła kamiennego, w bardzo ważnym w dalszym ciągu sektorze dla polskiej gospodarki, sytuacja także gwałtownie się pogorszyła, na co wpływ miał przede wszystkim spadek zapotrzebowania na energię elektryczną spowodowany załamaniem produkcji. Drugim problem był gwałtowny spadek cen węgla na międzynarodowych rynkach. Poważne spadki odnotowuje jednak produkcja hutnicza i stoczniowa.
Bezpośredni wpływ na sytuację ekonomiczną ma także zmniejszenie się wymiany handlowej z zagranicą. W 2009 r. zarówno eksport jak i import skurczyły się o 1/3 (w przeliczeniu na USD).
Wobec spadku produkcji i wymiany handlowej oraz pogarszającej się sytuacji budżetu państwa rząd wielokrotnie rewidował, coraz bardziej pesymistyczne prognozy wzrostu PKB, przyjmując latem br. w ustawie budżetowej, że wyniesie on ostatecznie plus 0,2 proc., a w przyszłym roku plus 0,5 proc. Ostatnio (wrzesień 2009 r.) pojawiły się bardziej optymistyczne przewidywania – wzrost PKB w 2009 r. na poziomie ok. 1 proc.
Niektórzy analitycy twierdzą, że powodem względnie dobrej sytuacji Polski mierzonej w PKB jest fakt, iż eksport to jedynie 30 proc. polskiego produktu krajowego, gdy w przypadku np. Czech czy Słowacji jest to niemal 60 proc. Decydujące znaczenie w przypadku Polski ma popyt wewnętrzny, który będzie malał dopiero w chwili zwiększenia się poziomu bezrobocia i spadku realnych wynagrodzeń, co zaczęto obserwować latem tego roku.
Tak czy inaczej, mamy jednak do czynienia ze spadkiem PKB (obojętnie czy poniżej zera czy nie) i według nawet najbardziej optymistycznych przewidywań, jest to najgorszy wynik od 1992 r., kiedy po zapaści gospodarki wywołanej „terapią szokową” (oficjalnie minus 11,6 proc. w 1990 r. i minus 7 proc. w 1991 r.), odnotowano wzrost produkcji krajowej, który w 1992 wyniósł 2,6 proc., a w dalszych latach był zawsze dodatni i wynosił średniorocznie ok. 4,6 proc.
W latach 2001 i 2002 nastąpiło podobne obniżenie wzrostu, choć PKB pozostawał dodatni. Było to efektem recesji jaka dotknęła globalną gospodarkę w II połowie lat 90, w tym m.in. kraje azjatyckie. Na Polskę dodatkowy wpływ miał kryzys rosyjski, który wybuchł w 1998 r. Ostatecznie spadkowi PKB do poziomu plus 1,1 proc. w 2001 r. i 1,4 proc. w 2002 r. towarzyszył wzrost oficjalnego bezrobocia do 20 proc. i wyraźny przypływ fali wystąpień pracowniczych.
Budżet
Obecny kryzys w pierwszym rzędzie spowodował, że przychody do kasy państwa gwałtownie spadły i pojawiła się wielka dziura budżetowa, która w 2009 r. może wynieść nawet ponad 27 mld złotych. „Największy ubytek resort [finansów] zakłada w dochodach z podatków – 46,6 mld zł.” – relacjonował jeden z dzienników: „(…) do kasy państwa nie wpłynie planowane 24,6 mld zł. z VAT i kolejne 6,3 mld z akcyzy. Firmy cienko przędą, wpłacając o 10,1 mld mniej podatku CIT. Polacy tracą pracę, nasze pensje nie rosną – zapłacimy też o 5,9 mld zł. mniej podatku dochodowego PIT” (Gazeta Wyborcza, z 8 lipca 2009). To najpoważniejszy kryzys budżetowy od załamania ekonomicznego w latach 2001/2002, a przewiduje się, że 2010 r. nie będzie pod tym względem lepszy.
Ratując się przed deficytem budżetowym rząd dokonuje poważnych cięć w części wydatków, m.in. obniżając nakłady na policję o 0,5 mld złotych czy zapowiadając redukcję zatrudnienia w administracji państwowej (nawet do 32 tys. pracowników), a także zapożyczając się w Banku Światowym. To jednak nie wystarcza. Przez moment rozważano podwyższenie podatków czy też podwyższenie składki emerytalnej dla najbogatszych. Wśród liberalnych środowisk stanowiących człon elektoratu rządzącej Platformy Obywatelskiej (PO) podniósł się krzyk sprzeciwu. Rząd szybko odstąpił od tych pomysłów.
Zadłużenie
Jeszcze jesienią ubiegłego roku i na początku obecnego, panowała w kręgach rządowych teoria, wsparta autorytetem Leszka Balcerowicza, że ze względów na zapóźnienie strukturalne, polska gospodarka jest mniej związana z globalną gospodarką, a przez to uodporniona na światowy kryzys finansowych, który jeżeli ją dotknie, to w niewielkim stopniu. Opinie taką wypowiadano w kraju, w którym uzależnianie kredytowe od zachodniej finansjery, było przyczyną już poważnych kryzysów (1980 r.), a co ważniejsze ranga tego uzależnienia przez ostanie blisko 30 lat wcale nie spadła. Więcej - zagraniczne zadłużenie całej gospodarki się pogłębiło i wzrosło. Wynosi obecnie blisko 250 mld USD.
Nastanie kryzysu finansowego dotknęło od razu także polskie przedsiębiorstwa, w pierwszym rzędzie te, które spekulowały na zmiennych kursach walut (tzw. „opcje walutowe”). W 2009 r. niespłacone zadłużenie firm wobec zagranicznych i polskich wierzycieli zaczęło gwałtowanie rosnąć: „Pod koniec czerwca wartość złych długów korporacyjnych przekroczyła 21 mld zł. Jeśli tak dalej pójdzie – pisze jedna z gazet – pod koniec roku może osiągnąć 30 mld zł. i zbliżyć się do niechlubnego rekordu z kryzysu w 2003 r” (Gazeta Wyborcza, z 25-26 lipca 2009 r.). Coraz częściej mówi się o wzrastającej fali bankructw firm.
Wzrasta też lawinowo zadłużenie i niespłacalności osób indywidualnych. Obecnie łączne zadłużenie Polaków wynosi ok. 330 mld złotych i wzrosło przez 10 lat kilkunastokrotnie. Dotychczasowy argument ekonomistów mówiący o tym, że przeciętny Amerykanin jest obarczony długiem znacznie większym niż Polak, przestał być przekonywujący, po krachu giełdowym z drugiej połowy 2008 r., spowodowanym m.in. kryzysem na rynku nieruchomości i kredytów hipotecznych. Do tego prywatne osoby w Polsce zaczęły zalegać ze spłatą zobowiązań (na koniec 2008 r.), w zależności od szacunków, od 8 do 10 mld zł. Złych długów w ostatnich latach szybko przybywało, a problem ten dotyczy już 1,2-1,5 mln osób.
Bezrobocie
Pod koniec czerwca 2008 r. stopa bezrobocia wynosiła 10,7 proc., ale w stosunku do czerwca roku poprzedniego przybyło w oficjalnych statystykach ok. 200 tys. bezrobotnych. W sierpniu było już więcej o 285 tys. Trend spadkowy w tym przypadku, jeszcze dobrze widoczny w zeszłym roku, odwrócił się i szacuje się, że stopa bezrobocia w najbliższym okresie 3 lat wzrośnie do 15 proc., a nawet 17 proc. Podczas poprzedniego kryzysu społecznego w latach 2002/2003 bezrobocie osiągnęło pułap ponad 20 proc. Po tym okresie nastąpiła poprawa sytuacji na rynku pracy ze względu na wzrost koniunktury w przemyśle. System poradził sobie wówczas także z napływem na rynek pracy wyżu demograficznego, za pomocą „eksportu” polskiej siły roboczej do krajów Unii Europejskiej, zwłaszcza do Irlandii i Wielkiej Brytanii, po przystąpieniu do niej Polski w maju 2004 r.
Szacunki ilu Polaków wyjechało za granicę, są bardzo niedokładne i wahają się od miliona do blisko dwóch milionów osób. Można przyjąć na podstawie numeru PPS (Personal Public Service Numer - tłumaczony jako Osobisty Numer Służb Publicznych, rodzaj polskiego NIP), że w Irlandii pracuje ok. 150 tys. Polaków. W Wielkiej Brytanii, wg tamtejszego ministerstwa spraw wewnętrznych, od 1 kwietnia 2004 r. w Workers Registration Scheme (w skrócie WRS, to inaczej Program Rejestracji Pracowników stosowany przez brytyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych - Home Office) zarejestrowało się 300 tys. Polaków. Rejestr ten nie obejmuje jednak pracujących na „własny rachunek” (samozatrudnienie). Oczywiście część emigrantów w dalszym ciągu pracowała tylko dorywczo lub na czarno. Pracujące osoby coraz częściej też sprowadzały swoje rodziny, zatem ogólna liczba Polaków przebywających na emigracji w wymienionych krajach była i jest większa.
Równie trudno jest zdobyć wiarygodne dane, mówiące o tym ilu Polaków straciło pracę w wyniku kryzysu na Zachodzie - niektóre szacunki mówią nawet o ok. 400 tys. łącznie w Irlandii i Wielkiej Brytanii, ale liczba ta wydaje się nieco przesadzona. Część z tych osób opuściła wymienione kraje, aby spróbować swoich sił na rynku pracy w Holandii i Norwegii (obecnie „modnych” kierunków emigracji zarobkowej), albo wróciła do kraju, część jednak pozostała. Na przykład w Irlandii, w maju br., było zarejestrowanych 42,5 tys. bezrobotnych Polaków. Co dziesiąty bezrobotny w tym kraju był zatem emigrantem znad Wisły. Łatwo też zauważyć, że bezrobocie w Irlandii wśród pracujących Polaków sięga ponad 30 proc. Gdyby podobny odsetek bezrobotnych Polaków pojawił się w Wielkiej Brytanii, to w obu krajach mielibyśmy łącznie nie mniej niż 150 tys. oficjalnych bezrobotnych, tj. takich, którzy pracując nie mniej niż rok w wymienionych krajach, zyskali prawo do zasiłku z powodu utraty pracy. Liczba ta oczywiście nie uwzględnia tych, którzy tego prawa nie nabyli i to oni prawdopodobnie w pierwszym rzędzie opuścili Irlandię i Wielką Brytanię. Niektórzy też starają się zostać za wszelką cenę. Latem kilkudziesięciu Polaków – jak pisał brytyjski tabloid Daily Mail - nie mających pracy, domu i świadczeń socjalnych, koczowało w „namiotowym miasteczku” na błotnistym nadbrzeżu rzeki Witham w mieście Lincoln w środkowej Anglii.
Wypada dodać, iż świadczenia oferowane bezrobotnym Polakom w Irlandii i Wielkiej Brytanii są niewspółmiernie lepsze, niż w kraju. W Polsce bezrobotni mają prawo do zasiłku w wysokości ok. 600 zł. (150 euro) przez zwykle 6 miesięcy; w Irlandii jest to 850 euro przez okres 12 miesięcy.
Niskie świadczenia dla bezrobotnych w kraju są przyczyną tego, że wielu pracowników stara się uniknąć „przejścia na zasiłek”. Najprostszym sposobem jest ucieczka na zwolnienie lekarskie, które gwarantuje wypłatę 80 proc. dotychczasowego wynagrodzenia pracownika. Latem br. okazało się, że w pierwszym półroczu ilość zwolnień chorobowych, w porównaniu do analogicznego okresu roku poprzedniego, zdecydowanie się zwiększyła. Wydatki Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (ZUS) wzrosły aż o 44 proc. „Chorobowe” stało się sposobem uniknięcia bezrobocia dla przynajmniej kilkudziesięciu tysięcy pracowników, choć jest to także sposób na tymczasowe obniżenie kosztów dla właścicieli wielu większych i mniejszych firm. Ponoć wiele osób założyło też własne firmy aby otrzymać dotację. Przez dwa lata będą one płacić mniejsze składki ZUS-owskie. W ciągu tego okresu wiele tych podmiotów zbankrutuje, zwłaszcza kiedy będzie zmuszona za dwa lata płacić wielokrotnie większą „normalną” składkę ZUS.
Wszystkie te szacunki wykazują, że w porównaniu z rokiem poprzednim realnie przybyło nie 200 tys., ale przynajmniej 450 tys. bezrobotnych Polaków z tym, że część zarejestrowana jest w innych krajach lub póki co przebywa na zwolnieniach lekarskich, lub pobrała dotacje i „schowała” pod pozorem własnej działalności gospodarczej. Jesienią, kiedy obserwuje się sezonowy wzrost bezrobotnych, będziemy świadkami wzrostu poziomu rejestrowanego bezrobocia. Zwłaszcza, że ZUS wydał wojnę tym pracownikom, którzy uciekli przed bezrobociem na zwolnienia lekarskie (krakowski ZUS latem br. „cofnął” 12 tys. zwolnień). Jeżeli natomiast sytuacja na rynkach pracy w Europie Zachodniej nie poprawi się w najbliższych kilku, kilkunastu miesiącach, to większości pozostających tam Polakom nie pozostanie nic innego, jak powrót do kraju.
Prognozy
Liberalni ekonomiści spierają się co do natury obecnego kryzysu, jak i jego dalszego przebiegu. Wielu z nich jeszcze nie tak dawno twierdziło, że rozwój kryzysu będzie przypominał literę V czyli, że będzie może i głęboki, ale krótkotrwały, po czym wszystko wróci do normy. Z biegiem czasu stało się jasne, że obecnie system przeżywa załamanie największe od kilkudziesięciu laty, być może od 1929 r. Jego przebieg zatem przypomina kształtem literę U - należy się spodziewać bardzo głębokiego i długotrwałego spadku. Cześć ekonomistów stwierdza nawet, że nie da się dokładnie określić kiedy i na jakich zasadach, zakończy się kryzys i recesja. Biliony publicznych dolarów i euro wpompowanych w ratowanie kapitalistycznej gospodarki, zmieniło, według nich, reguły wolnorynkowej gry. Być może czeka nas głęboki spadek i długotrwała stagnacja – zatem przebieg kryzysu najlepiej obrazowałaby litera L. Co więcej, niektórzy z nich przestrzegają, żeby zbyt optymistycznie nie traktować, nawet jak się pojawią, symptomów wychodzenia z kryzysu. Jest bowiem bardzo prawdopodobne, że czeka nas druga fala załamania ekonomicznego na wzór litery W.
Wszystkie te dywagacje świadczą o tym, że faktycznie nikt nie potrafi dać przekonywującej odpowiedzi, na to co się stanie w najbliższym czasie. Oczywiście na poważnie nie można brać hurraoptymistycznych medialnych doniesień i obwieszczeń rządów, starających się za wszelką cenę utrzymać stery okrętu na wyburzonym morzu. W istocie rzeczy żaden z dotychczasowych scenariuszy nie bierze jeszcze pod uwagę czynnika najistotniejszego – konsekwencji społecznych nadchodzących konfliktów pracowniczych.
Możliwe są różne scenariusze wydarzeń w Polsce. Nie można wykluczyć, iż po wyraźnym, ale w sumie niewielkim, wzroście protestów społecznych w 2008 r., może nas czekać okresowy ich spadek, wskutek wykorzystania kryzysu dla pacyfikacji nastrojów społecznych. W dłuższej perspektywie czasowej, w ciągu najbliższych 2-3 lat doświadczymy jednak wzrostu fali niepokojów społecznych.
Jarosław Urbański
wrzesień 2009
Niniejszy tekst jest skróconą wersją artykułu, który ukaże się w przygotowywanym 10 numerze „Przeglądu Anarchistycznego”.
Kampania na rzecz godnej płacy w Światowy Dzień Godnej Pracy
Yak, Śro, 2009-10-07 19:34 Świat | Dyskryminacja | Prawa pracownika | PublicystykaPrawo do godziwej płacy jest prawem człowieka.
Dziś upominają się o nie ludzie szyjący dla nas ubrania w azjatyckich fabrykach.
www.asiafloorwage.org
7 października to Światowy Dzień Godnej Pracy. To również początek kampanii na rzecz godnej płacy w azjatyckich fabrykach odzieżowych prowadzonej przez Clean Clothes Campaign .
Według Powszechnej Deklaracji Praw człowieka: „Każdy pracujący ma prawo do odpowiedniego i zadowalającego wynagrodzenia, zapewniającego jemu i jego rodzinie egzystencję odpowiadającą godności ludzkiej (…)”.
Ludzie, którzy szyją dla nas ubrania, nie mogą liczyć na bezpieczeństwo zatrudnienia, są zmuszani do pracy w nieopłacanych nadgodzinach, a także odmawia się im prawa do działalności związkowej i upominania się o poprawę swojej sytuacji. Najistotniejszy problem stanowi głodowa, niewystarczająca na przeżycie pensja, która, mimo że jest często zgodna z ustawową płacą minimalną, zmusza rzesze pracownic i pracowników przemysłu odzieżowego do życia w ubóstwie.
Głównym ośrodkiem produkcji odzieży w globalnej gospodarce jest Azja. Pochodzi stamtąd 60% ubrań. Powstają one dzięki ciężkiej pracy ponad 100 milionów osób, z których większość stanowią kobiety. Mimo kluczowego znaczenia ich pracy, azjatyccy pracownicy i pracownice zarabiają obecnie mniej więcej połowę kwoty potrzebnej do zaspokojenia podstawowych potrzeb ich i ich rodzin. Markowe firmy, na zlecenie których szyją, mogą spodziewać się zysku prawie czterokrotnie przewyższającego całkowite koszty produkcji ubrań wytwarzanych w Azji. Tymczasem z końcowej ceny sprzedaży sztuki odzieży do kieszeni pracownika lub pracownicy trafia mniej niż 3%.
Azjatyckie związki zawodowe i organizacje działające na rzecz praw pracowniczych domagają się bardziej sprawiedliwej dystrybucji wartości wytworzonej poprzez produkcję tej odzieży. Opracowały strategię pozwalającą na skalkulowanie i zapewnienie płacy wystarczającej na życie: Asia Floor Wage (AFW).
AFW to zestandaryzowana minimalna płaca godziwa. Bazuje na dochodach, jakich jedna zarabiająca osoba potrzebuje, by zapewnić utrzymanie 4-osobowej rodzinie (2 dorosłych, 2 dzieci), pracując 48 godzin w tygodniu. Połowa AFW ma pokryć koszty żywności, a druga połowa – pozostałe wydatki. Wysokość Asia Floor Wage ustalono na 475 dolarów międzynarodowych (z zastosowaniem parytetu siły nabywczej wg Banku Światowego [PPP]).
Asia Floor Wage to także strategia negocjacji układów zbiorowych na poziomie całej branży. Kiedy pracownice i pracownicy walczą o podwyżkę płac na szczeblu krajowym, grozi się im przeniesieniem produkcji do innego kraju i utratą pracy. W efekcie osoby zatrudnione w przemyśle odzieżowym w Azji są najgorzej opłacanymi, najgorzej zorganizowanymi i najbardziej wyzyskiwanymi pracownikami w branży.
Asia Floor Wage Alliance to zdecydowana odpowiedź na praktyki firm odzieżowych, które prześcigają się w zaniżaniu płac.
Jest to pierwsza tak znacząca inicjatywa w Azji, podjęta przez międzynarodowy sojusz - Asia Floor Wage Alliance - wspierający dążenia pracownic i pracowników i domagający się minimalnej płacy wystarczającej na życie dla osób zatrudnionych w przemyśle odzieżowym w Azji. Dziś Asia Floor Wage Alliance obejmuje ponad 70 związków zawodowych, organizacji zajmujących się prawami pracownika i prawami człowieka, rozwojowych organizacji pozarządowych, grup działających na rzecz praw kobiet oraz naukowców akademickich z 17 krajów w Azji, jak również krajów konsumenckich w Europie i Ameryce Północnej.
Kampania promująca AFW kierowana jest do znanych marek odzieżowych jak i gigantycznych sieci detalistów takich jak Carrefour, Tesco, Aldi oraz Lidl, które także są istotnymi graczami w przemyśle odzieżowym (np. Carrefour jest czwartym co do wielkości sprzedawcą ubrań w Europie), a ich decyzje dotyczące zaopatrzenia i cen zaczęły definiować praktyki biznesowe całej branży odzieżowej.
Clean Clothes Campaign zachęca zarówno organizacje jak i indywidualnych konsumentów do przyłączenia się do międzynarodowej kampanii na rzecz godnej płacy prowadzonej on-line, poprzez podpisanie apeli do firm, które decydują o warunkach życia milionów pracowników i pracownic w Azji.
Więcej informacji:
• raport nt. Asia Floor Wage “Stitching a Decent Wage across Borders: the Asia Floor Wage Proposal 2009” (po angielsku): http://www.cleanclothes.org/component/docman/doc_download/25-stitching-a...
• o Asia Floor Wage po polsku: http://www.kobietypraca.org/fairplay/dokumenty/Asia.pdf
• raport Clean Clothes Campaign o warunkach pracy przy produkcji ubrań dla supermarketów „Nabijanie kasy. Gigantyczni detaliści, praktyki zamówień i warunki pracy w przemyśle odzieżowym”: http://www.kobietypraca.org/fairplay/publikacje/RaportNabijanie.pdf
Kontakt:
• Jeroen Merk
Clean Clothes Campaign, International Secretariat in Amsterdam (www.cleanclothes.org),
tel: +31 20 4122785 tel. kom. +316 46744662
• Joanna Szabuńko (joanna.szabunko@karat.org.pl)
Koalicja Karat (www.karat.org, www.kobietypraca.org/fairplay )
Tel.: +48 22 849 16 47
Fax: +48 22 628 20 03