Lokatorzy

Drastyczny brak mieszkań

Lokatorzy

W Polsce brakuje ok. 1,5 mln mieszkań, a tzw. "przeciętne miesięczne wynagrodzenie" starcza na zakup 0,8 metra kw. powierzchni mieszkaniowej, podczas gdy w Zachodniej Europie na 2-3 metry kw. - wynika z przyjętego w piątek przez Sejm dokumentu "Główne problemy, cele i kierunki programu wspierania rozwoju budownictwa mieszkaniowego do 2020 roku".

Warszawa: Spotkanie Komitetu Obrony Lokatorów o reprywatyzacjach

Kraj | Lokatorzy

W sobotę 5 marca, w szkole na ul. Białostockiej na warszawskiej Pradze odbyło się spotkanie dotyczące reprywatyzacji kamienic, zorganizowane przez Komitet Obrony Lokatorów. Na spotkanie przyszło około 150 osób, głównie starszych. Działacze Komitetu opisali zagrożenia, takie jak niczym nie ograniczone podwyżki czynszów, działania kamieniczników, którzy za wszelką cenę chcą pozbyć się lokatorów, oraz nieuczciwe sposoby "odzyskiwania" kamienic, które w rzeczywistości nigdy nie należały do rodziny tzw. "spadkobierców".

Na spotkaniu były przygotowane szablony dokumentów umożliwiających lokatorom działania zmierzające do zablokowania reprywatyzacji kamienic: formularze dostępu do informacji publicznej o toczących się postępowaniach, zapytania o umowy indemnizacyjne, w ramach których byli właściciele zostali już zaspokojeni, itp... Ze względu na nielegalny charakter reprywatyzacji budynków w Warszawie, o czym obszernie pisaliśmy w artykule Reprywatyzacja po Warszawsku, możliwe jest zablokowanie reprywatyzacji, co udało się np. w przypadku budynku przy ul. Targowej 64.

Kto jest odpowiedzialny za śmierć Jolanty Brzeskiej?

Kraj | Lokatorzy

Spalone ciało 64-letniej Jolanty Brzeskiej zostało znalezione w Lesie Kabackim w Warszawie.

W poniedziałek została zidentyfikowana. Jolanta Brzeska była bardzo aktywną działaczką Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Jej śmierci towarzyszą bardzo dziwne okoliczności. Jej koledzy i koleżanki ze stowarzyszeń lokatorskich nie mają wątpliwości: stała się ona ofiarą polityki mieszkaniowej miasta.

Dom, w którym mieszkała Jolanta dostał się w ręce Marka Mossakowskiego, bezwzględnego kamienicznika, który posiada kilkadziesiąt „odzyskanych” budynków w całej Warszawie i który znany jest z brutalnego traktowania lokatorów. Jak wielu innych lokatorów, którzy znaleźli się w kamienicach reprywatyzowanych, Jolanta nie była w stanie spłacać wywindowanych do niebotycznego poziomu czynszów. Toczyła z Mossakowskim boje w sądzie i była ostatnią lokatorką, której kamienicznik nie był w stanie usunąć.

Warszawa: Demonstracja lokatorska na Pradze Północ

Lokatorzy
2011-03-09 14:00
2011-03-09 15:00

Komitet Obrony Lokatorów zaprasza na demonstrację pod Urzędem Dzielnicy przy ul. Kłopotowskiego 15, w środę 9 marca o godz. 14:00

Lokatorzy biorą w swoje ręce sprawy dzielnicy! Nie będziemy dłużej tolerować bezwstydnego nepotyzmu, arogancji i niczym nie hamowanej walki o władzę, która ma miejsce w lokalnych strukturach władzy w dzielnicy Praga-Północ.

Skoro przez cztery miesiące politycy nie potrafili zrobić nic pożytecznego - lokatorzy przejmują inicjatywę.

Od teraz lokatorzy będą przyznawać rodzinom lokale w pustostanach - w zastępstwie bezczynnych urzędników!

Zawiadom swoich sąsiadów i znajomych! Ta demonstracja będzie początkiem ofensywy lokatorów!

Ta demonstracja będzie poświęcona pamięci Jolanty Brzeskiej - ofiary bezdusznej polityki mieszkaniowej miasta.

Kraków: deweloper oszukał na 51 mln zł.

Kraj | Lokatorzy

Zarzut oszukania 120 klientów oraz wykonawców osiedla "Żubr" w Niepołomicach, na kwotę 51 mln zł postawiła w czwartek krakowska prokuratura holenderskiemu deweloperowi Marcelisowi B.

"Prokuratura wystąpiła do sądu z wnioskiem o aresztowanie Marcelisa B."

-powiedziała PAP rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Krakowie Bogusława Marcinkowska.

Marcelis B. został zatrzymany w środę na polecenie krakowskiej prokuratury, która od 2009 roku prowadzi śledztwo w sprawie budowy osiedla "Żubr" w Niepołomicach. O możliwości popełnienia przestępstwa zawiadomili prokuraturę klienci, ponieważ inwestor nie dokończył budowy i zamknął biura.

Wrocław: Świdnicka 36 i pl. Teatralny 1, jak Stronnictwo Demokratyczne, Szkeletor i Granica robili interesy na lokatorach

Lokatorzy | Tacy są politycy

W kamienicy naprzeciwko wrocławskiej opery do dnia dzisiejszego mieszkają ludzie. Niektórzy wprowadzili się tu już w latach 40 – tych, niektórzy odgruzowywali Wrocław, wychowali tu swoje dzieci, później wnuki. Warunków rewelacyjnych tutaj nie ma, wręcz przeciwnie ale co chyba najważniejsze, wszyscy ci ludzie mieli bezpieczny dach nad głowa. Mieli…do ubiegłego roku.

Budynek przez dziesiątki lat należał do Stronnictwa Demokratycznego. W ubiegłym roku od Stronnictwa kupiło go trzech inwestorów: Marcin Gabryjelski, Klaudiusz Skrzydelski i Piotr Maciejewski. Ich zdaniem lokatorzy zajmują tam lokale nielegalnie.

Zaproszenie na trzecie spotkanie lokatorskie w Wałbrzychu

Lokatorzy
2011-03-01 16:00
2011-03-01 18:00

Prawo do Mieszkania - Prawem Człowieka

ZAPRASZAMY NA TRZECIE SPOTKANIE DOTYCZĄCE PROBLEMÓW

LOKATORSKICH MIESZKAŃCÓW WAŁBRZYCHA

organizatorki: Akademia Malucha – Społeczna Inicjatywa Kobiet

miejsce: Wspólnota Samorządowa Podgórze

ul. Niepodległości 24, Wałbrzych

czas: WTOREK 1.03.2011 godzina 16.00

Zapraszamy z dziećmi!
Prosimy o rozpowszechnianie informacji!

Przed spotkaniem odbędzie się dyskusja o ekologii i zagrożeniach dla środowiska w Wałbrzychu.

Na najbliższym chcemy omówić jak:

-stworzyć kampanię nagłaśniającą wyżej wymienione problemy lokatorskie (ulotki plakaty informacje do mediów)

-nie dawać się zastraszać urzędom

-stworzyć stowarzyszenie, które będzie występowało w imieniu lokatorów i

lokatorek,

- jak organizować pikiety lokatorskie pod urzędem miejskim,

_

Dlaczego polityka mieszkaniowa w Wałbrzychu jest chowana pod dywan?

Dlaczego ludzie są zmuszeni samowolnie zajmować pustostany?

Dlaczego wałbrzyskie kamienice nie są regularnie remontowane?

Jeśli chcecie o tym porozmawiać i wspólnie zastanowić się co można zrobić, przyjdźcie na spotkanie: Akademii Malucha – Społecznej Inicjatywy Kobiet

Wrocław: ZONA [kino CRK]

Świat | Lokatorzy
2011-03-09 20:00
2011-03-09 22:00

09.03.2011
WROCŁAW
CRK
ul. Jagiellonczyka 10d
godz.20:00
wjazd: darmo

ZONA
(La zona) - reż. Rodrigo Plá - 2007

Tytułowa Zona to wyjątkowo ekskluzywne, zamknięte, oddzielone od reszty miasta drutem kolczastym osiedle w Mexico City. Pewnego dnia trzech wyrostków, mieszkających w pobliskich slumsach postanawia obrabować jeden z domów. Nieszczęśliwie, w trakcie rabunku ginie starsza kobieta, na co zaalarmowani strażnicy reagują bezwzględnie: dwóch chłopaków ginie od ich kul. Trzeciemu udaje się ukryć w podziemiach osiedla-fortecy. Gdy mieszkańcy luksusowej enklawy dowiadują się, że sprawiedliwość nie została do końca wymierzona, postanawiają nie zawiadamiać policji i na własną rękę organizują obławę na nastolatka…

Gentryfikacja, źle ulokowane uczucia lewicy?

Lokatorzy | Publicystyka

Słowo „gentryfikacja” coraz bardziej rozgaszcza się w języku polskiej debaty publicznej. Jeszcze kilka lat temu używali go u nas wyłącznie specjaliści z zakresu urbanistyki i to także niezbyt chętnie. Później trafiło ono do propagandowych broszur lewicowych aktywistów. Teraz używają go dziennikarze, blogerzy i wraz z kolejną falą zainteresowania aktywizmem miejskim staje się coraz popularniejsze, także niemal nie można sobie wyobrazić pogadanki o przemianach przestrzeni, na której ono nie padnie. Polscy naukowcy, którzy są całkowicie bezzębni politycznie, póki mieli na to słowo lokalny monopol, używali go bez szczególnych emocji i nie kojarzyli w jakikolwiek sposób z taką czy inną ideologią. Natomiast lewicowi aktywiści, którzy najbardziej napracowali się nad popularyzacją pojęcia, przejęli z myśli zachodnich kolegów kontekst polityczny i stopniowo nadawali mu ideologiczne znaczenie. Stopniowo gentryfikacja zaczynała się posępnie kojarzyć, aż w końcu zrównała się ładunkiem emocjonalnym z takimi określeniami jak „kryzys”, czy „katastrofa”.

„Czy już mamy do czynienia z gentryfikacją?” - pytają zatroskani obywatele jeden przez drugiego, co najmniej tak, jakby chodziło o epidemię dżumy. Zasadnicze problemy z pojęciem „gentryfikacja” są dwa. Po pierwsze, tak samo jak wiele innych używanych w naukach społecznych, ma ono niejasne i wciąż zmieniające się znaczenie. Co jeden badacz definiuje je nieco inaczej i różnice te, chociaż mogą wydawać się nieistotne, wymagają pilnego uściślenia jeśli zamierza się powoływać zastępy ochotników do walki ze zjawiskiem jakie ma się za nim kryć. Po drugie, co też nie stanowi wyjątku, zjawiska jakie to pojęcie próbuje opisywać są niezwykle trudne w badaniu empirycznym. W Polsce, mimo trwającej mody na używanie tego słowa, nie było nigdy żadnych badań, które by jednoznacznie odpowiedziały na pytanie, czy tak czy inaczej opisywana gentryfikacja gdziekolwiek zaszła. Wynika to nie tylko z faktu, że nakłady na naukę mamy na poziomie satrapii Azji Centralnej, ale również z tego, że szczęśliwie nie żyjemy w państwie totalitarnym, prywatność obywateli jest nadal minimalnie chroniona i socjolog czy urbanista nie mogą na jedno zawołanie zdobyć wszystkich danych o naszym życiu, jakich potrzebują by wydać ciekawy artykuł.

O tym jakie trendy panują w migracjach ludności i przemianach tkanki miejskiej możemy wnioskować co najwyżej pośrednio, z niepełnych danych urzędowych i badań własnych, które siłą rzeczy są zawsze fragmentaryczne. Tymczasem dyskusja publiczna o współczesnych przemianach miasta coraz bardziej odrywa się od tych oczywistych ograniczeń, a pojęcie gentryfikacji nabiera w niej zupełnie niezależnego od stanu badań znaczenia. Nie ma w tym nic dziwnego, a być może nie byłoby też nic złego, gdyby nie to, że pojęcie to coraz częściej funkcjonuje jako koń trojański myślenia, które jest w mojej ocenie szkodliwe, tak dla lewicy jak i dla społeczeństwa w ogóle, a żeruje, tak jak prawicowy szowinizm, na strachu i instynktach plemiennych.

Powtarzajmy do znudzenia: Pojęcie gentryfikacji wprowadziła pierwszy raz Ruth Glass w 1964 opisując je mniej więcej jako wprowadzanie przedstawicieli klasy średniej (a więc niekoniecznie burżuazji – czyli klasy posiadaczy środków produkcji) do tradycyjnie robotniczych osiedli w Londynie[1]. Glass zauważyła, że presja ze strony klas średnich, jako bardziej atrakcyjnych najemców bądź nabywców, powoduje wypieranie osób mniej zamożnych. To rozumienie gentryfikacji okazało się najtrwalsze i mniej więcej tak najczęściej jest przedstawiane w debacie publicznej, z tym że tylko, klasę średnią zaczęto zastępować coraz groźniejszymi istotami, aby wzmóc efekt zagrożenia „oryginalnych, robotniczych obszarów”. Do tego co można podstawić w tym prostym zdaniu pod „klasę średnią”, wrócę zaraz.

Dodajmy, że 50 prawie lat to dla nauki, a zwłaszcza nauk społecznych bardzo dużo. Wśród autorów opisujących współczesne przemiany miast coraz częściej pojawia się teza, że o ile w latach 50. i 60., kiedy zjawisko gentryfikacji wystąpiło po raz pierwszy, osoby kupujące nieruchomości w modnych i drożejących dzielnicach faktycznie chciały tam mieszkać, ze względu na ich niepowtarzalny charakter, to współcześnie takie transakcje mają zazwyczaj charakter inwestycji[2]. Oznacza to, że kamienice i działki kupują głównie firmy lub indywidualni spekulanci wyposażeni w duży kapitał, z nadzieją na to, że sprzedadzą lub wynajmą je drożej za kilka lat. Taka sytuacja ma związek z globalnym wycofaniem inwestorów z branż produkcyjnych i ucieczką w sferę finansów, nie inwestuje się już w fabryki samochodów, jak przez większość XX wieku, lecz w papiery wartościowe i nieruchomości. Tutaj ważna jest obserwacja, że polski rynek nieruchomości oferował w 2009 roku największy zysk na świecie[3]. Inną ważną daną w tym kontekście jest to, że według szacunków pośredników nieruchomości np. we Wrocławiu ¼ wszystkich nieruchomości jest nabywana inwestycyjnie[4]. Ciekawe jest zresztą, że w ciągu ostatnich 5 lat kilku najbogatszych ludzi w Polsce, w tym Jan Kulczyk i Ryszard Czarnecki, wycofało część swojego kapitału z firm sektora finansowego i pozakładało spółki działające na rynku nieruchomości. To sprawia, że naukowcy, którzy dalej na poważnie stosują termin „gentryfikacja” rozumieją go nieco inaczej niż Glass pół wieku temu.

Gentryfikacja nie jest i chyba nigdy nie była jasna w rozumieniu naukowym. Wynika to prawdopodobnie również z zamieszania w socjologii, jakie panuje w analizie nierówności klasowych oraz tego, że o ile istnieją w miarę precyzyjne definicje jednostek stratyfikacyjnych (jak klasa, warstwa, grupa statusowa) są one różne w różnych teoriach, w różnym czasie i często radykalnie odbiegają od potocznego czy politycznego rozumienia tych terminów[5]. Muszę także uczciwie dodać, że teoretyczny opis struktury społecznej często jest krok za dynamicznie się zmieniającą rzeczywistością.

Kto musi chcieć wprowadzić się do ubogiej dzielnicy, aby można było mówić o tym, że jest ona zagrożona gentryfikacją? Były próby wprowadzenia rozróżnienia na różne typy gentryfikacji[6] - yuppifikację, kiedy młodzi profesjonaliści wprowadzają się do kwartałów robotniczych na stałe, gentryfikację dokonywaną przez tymczasowych najemców, którzy gdy ustabilizują się życiowo powrócą na przedmieścia, wreszcie dokonywaną przez osoby o średnim dochodzie, dla których własne mieszkanie w taniej dzielnicy jest awansem życiowym. Sugerowano także, że łatwiej opisać gentryfikację badając poziom wykształcenia niż dochód[7], analizowano rasowe wymiary zjawiska[8] (wprowadzanie się białych na czarne osiedla) itd. Wszystkie te próby ujęcia procesu miały jeden wspólny i bardzo smutny mianownik – były próbą odpowiedzi na pytanie, czy do naszej swojskiej dzielnicy nie wprowadza się aby przypadkiem ktoś inny, obcy?

Ktoś może zapytać, dobrze, ale czy istotą zjawiska nie są przesiedlenia dużych grup ludności spowodowane presją rynkową? Czy to nie jest istota gentryfikacji? Mniejsza o to, jacy potencjalni nabywcy tę presję powodują. Teoretycznie tak, w praktyce nie. Zwykle mówi się o gentryfikacji wtedy gdy zachodzi widoczna gołym okiem przemiana dzielnicy, pojawia się w niej więcej „obcych”. Natomiast liczbę „przesiedleń” zbadać jest bardzo ciężko. Ciężko odróżnić zwykły ruch migracyjny od wyprowadzek motywowanych przemianami w dzielnicy. Badacze nie są zgodni co do tego, czy przemianom, które określane są zwykle mianem gentryfikacji towarzyszy zazwyczaj wzrost wyprowadzek. Znane są badania, które zaprzeczają temu faktowi [9], bazują one jednak na trudnych do interpretacji danych. Niemniej jednak nawet jeden z najbardziej uznanych krytyków gentryfikacji Niel Smith przyznaje, że np. uczynienie z amsterdamskiej dzielnicy Czerwonych Latarni atrakcji turystycznej nie wpłynęło na skład społeczny jej mieszkańców [10]. Jest intuicyjnie jasne, że o tym czy taka przemiana zachodzi decyduje wiele różnych czynników – zwłaszcza obecność taniego budownictwa komunalnego, czy prawodawstwo dotyczące czynszów. Na pewno możliwe jest stworzenie społeczności zróżnicowanej ekonomicznie, rasowo i obyczajowo. Wiedząc to przyjrzyjmy się teraz temu co dzieje się w dyskusji dotyczącej gentryfikacji.

Gwałty przeciwko obcym najeźdźcom

- Ja mieszkam na Bronksie - zaznacza mój rozmówca - i tam tacy jak ty na szczęście jeszcze się boją zapuszczać. Dzięki temu czynsze są niskie. Niedaleko nas jest uniwersytet, ciągle się boimy, że studenci zaczną mieszkać w naszej dzielnicy. Na szczęście niedawno zgwałcili jakąś dziewczynę, więc studenci nas omijają. W Harlemie już wszyscy się czują bezpiecznie, więc sprawa jest przegrana - ci ludzie tutaj mogą sobie demonstrować, ile chcą, nie powstrzymają Harlemu przed gentryfikacją.[11]

To cytat z reportażu, czy raczej impresji Wojciecha Orlińskiego z Gazety Wyborczej, na temat gentryfikacji w Nowym Jorku. Dziennikarz nie odniósł się do jawnie szowinistycznej i trybalnej mentalności swojego rozmówcy, która przeniosła na grunt debaty o mieście broń znaną z ludbójczych wojen. Orliński sprawia wręcz wrażenie bardziej zatroskanego tym, że milionerzy się w zgentryfikowanych obszarach Nowego Jorku nudzą (tamże), niż traumą „jakiejś zgwałconej dziewczyny”. Ale to nie jest indywidualny problem jednego dziennikarza Wyborczej.

W grudniu 2010 roku nakład pisma niemieckiej lewicy został zarekwirowany przez policję ze względu na artykuł o gentryfikacji, w którym padły następujące słowa: "To jest propozycja kampanii antyturystycznej na 2011. Wszystko dozwolone: kradzieże torebek i telefonów ze stolików w restauracjach, podpalenia samochodów, ataki na hotele, śmiecenie, obrzucanie autobusów, hałasowanie, blokady Mostu Warszawskiego, rozprzestrzenianie fałszywych informacji. Spowoduje to wzrost obecności policji, ale nie wzrost rentowności dla inwestorów. Wielu turystów przyjeżdża do Berlina, ponieważ jest to najtańsza metropolia. Ci ludzie nie są naszymi wrogami, choć ich niewiedza jest przerażająca." Wszystko dlatego, że rozwój turystki „stanie się piekłem dla mieszkańców [12]”. Jak widać przekonanie, że obcy są zagrożeniem jest złe gdy wygłaszają je członkowie NPD, jednak lewica nie ma problemu z atakami wycelowanymi w niewinnych ludzi, tylko dlatego, że pochodzą z innego kraju, jeśli przyświeca temu idea oporu przed gentryfikacją. Zresztą na międzynarodowych listach mejlingowych zaczęły pojawiać się głosy, że w niemieckim ruchu antygentryfikacyjnym coraz większą rolę odgrywają kryptofaszyści i zdarzają się próby łączenia tego tematu np. z antyislamizmem (!). Może brzmieć to dziwnie, ale jeśli bronimy swojskości jako najważniejszej kategorii łatwo zgubić jakikolwiek wątek krytyczny.

Polski ruch lokatorski, który zdaje się być najbardziej dynamicznie rozwijającym się ruchem społecznym w naszym kraju, także boryka się z problemem antysemityzmu. Czy to wynik tego, że osoby, które się w niego angażują po prostu mają antysemickie poglądy? Stawiam tezę, że wina leży po stronie lewicowych aktywistów, którzy projektują zaplecze ideowe tego ruchu. Artykuł wydany w 11. numerze Przeglądu Anarchistycznego będący zapisem z niemieckiej właśnie debaty o ruchu antygentryfikacyjnym, w kilku miejscach zwraca uwagę na to, że gdyby pod słowo „spekulant” czy „yuppie” podstawić słowo Żyd, wiele broszur współczesnych miejskich aktywistów wyglądałoby jak żywcem wyjęte z lat 30.[13] Chociaż w naszym kraju lewicowi aktywiści wykonują tytaniczną pracę, by zagrożeni eksmisją lokatorzy w każdym zdaniu zastępowali słowo Żyd słowem spekulant, rodzi się pytanie czy zaiste cała różnica między lewicą, a prawicą polega na tym, że wskazuje na innego winnego obcego. Inną osobę, która jest wrogiem zdrowej lokalnej społeczności i w związku z tym okradnięcie jej lub zgwałcenie można nazwać bohaterstwem.

Gentryfikacja? I co z tego?

Gdy mój kolega referował znajomej znaczenie terminu gentryfikacja, właśnie jako zmuszanie dotychczasowych mieszkańców okolicy do wyprowadzki przez napływ bogatszych przybyszów, ta przyjąwszy taką definicję za daną skomentowała „No dobrze, i co z tego?”. Wobec panującej na blogach histerii brzmi to prawie jak herezja. Ale dla osoby, która przeprowadza się od 1 do kilku razy w roku, a taki jest los ogromnej części młodych ludzi w Polsce i nie tylko, ekscytacja problemem wyprowadzek z jednej dzielnicy do innej musi wydawać się mocno nietrafiona. O tragedii „przesiedleń” coraz głośniej mówią ludzie, którzy w mojej opinii sami wierzą w to co zarzucają „gentryfikatorom”. Orientalizm takich osiedli jak warszawska Praga, czy wrocławskie Nadodrze jest dla nich tak pociągający, że nie chcą widzieć w kwartałach starych kamienic żadnych przybyszów, oprócz oczywiście siebie. Chcą sami cieszyć się egzotycznym klejnotem jakim jest rzeczywiste obcowanie z „oryginalną” okolicą. Ikoną takiego podejścia do sprawy zdaje się być niemiecka strona Yuppies Przeciwko Gentryfikacji.[14] Troska o dobro „tubylców”, jest w ich wypadku równie fałszywa co muzułamańskich radykałów broniących nietykalności kobiet.

Nie chcę by czytelnik odniósł wrażenie, że wzrost cen w pewnych dzielnicach w ogóle nie jest problemem. Ciężko zgodzić się ze stwierdzeniem z wspomnianego już artykułu z Przeglądu Anarchistycznego, że „nikogo nie wygania się z mieszkania przy pomocy karabinu”[15], owszem zdarzają się i takie sytuacje. Intratność inwestycji w nieruchomości skłania „inwestorów” lub ich pełnomocników do brutalnych zachowań[16]. Niemniej jednak to właśnie owe mechanizmy wyzysku i wywłaszczenia, które często posługują się takimi, czy innymi formami przemocy, spekulacja, a nawet sama koncepcja własności nieruchomości, stanowi problem, nie zaś fakt tego, że dana dzielnica zmienia swoje oblicze. Tak samo nie jest poważnym problemem to, że ktoś wyprowadził się z mieszkania. Ważne jest to jak ta wyprowadzka wpłynęła na jego szanse życiowe, czyli dokąd i w jakich warunkach się wyprowadził oraz jakie mechanizmy to spowodowały. Co więcej wypowiadanie jednym tchem formułki „po rewitalizacji czynsze wzrosną”, zwykle zgrabnie omija fakt, że nadal pewna część kwartałów starych kamienic stanowi mienie komunalne, zaś podniesienie czynszów w mieniu komunalnym rzadko kiedy dotyczy jednej tylko dzielnicy.

Krytyka gentryfikacji bardzo często przeprowadzana jest z pozycji milionera, który właśnie się wprowadził i nie chce się nudzić w okolicy. Patrząc na rzecz chłodno możemy jasno powiedzieć, że lewica nigdy nie miała spójnego z jej głównymi założeniami ideowymi programu miejskiego, podobnie jak nigdy w satysfakcjonujący sposób nie rozwiązała kwestii wiejskiej. Powiedzmy, że intelektualne flirty lewicy z faktem, że ludzie żyją zawsze w jakiejś przestrzeni, za każdym razem kończyły się fiaskiem. Tymczasem wiele wskazuje na fakt, że błyskawiczne przemiany przestrzeni w jakiej żyją ludzie są jednymi z najważniejszych wyzwań współczesności i widać to zarówno w rozwoju krytycznych nauk społecznych, jak w eksplozji aktywizmu miejskiego w ostatnich latach. Niech za ilustrację tej tezy posłużą dwa teksty: książka Mike'a Daviesa, która definiuje nową turbourbanizację, tworzącą slamsy w ekspresowym tempie, jako źródło gehenny miliarda ludzi (wiele mówi sam tytuł Planeta Slumsów) oraz artykuł Petropolou (Od grudniowego powstania młodzieży do odrodzenia miejskich ruchów społecznych[17]) , który stawia tezę, że główne przyczyny eksplozji gniewu młodych ludzi w Grecji miały swe źródło w pozbawieniu „prawa do miasta”. Co ciekawe obie te publikacje mimo swojej niewątpliwej wagi obywają się świetnie bez pojęcia gentryfikacji i bez straszenia zalewem obcych przybyszów.

Gdzieś jest problem, ale zamiast go szukać lepiej obrzucić autobus śmieciami

Polska jeśli idzie o niedobór mieszkań jest w ścisłej czołówce europejskiej[18]. To przekłada się na wysokie ceny lokali, na które nie wpłynął znacząco światowy kryzys na rynku nieruchomości, sprawiając, że u nas, jak nigdzie indziej, opłaca się kupować budynki i grunty pod wynajem. Kryzys ten przełożył się za to na spadek dostępności kredytów, co jeszcze pogorszyło sytuację ludzi bez mieszkań. Niedobór ten skutkuje również dramatyczną sytuacją na rynku komercyjnego najmu lokali i objawia się właściwie całkowitą samowolą właścicieli, tak jeśli idzie o ustalanie cen najmu, jak o traktowanie lokatorów. Ludzie młodzi przyzwyczajają się do redukcji potrzeb mieszkaniowych do całkowitego minimum egzystencjalnego i życia w ciągłej niepewności.

Sprzedaż i wynajem lokali oraz gruntów jest tak zyskownym biznesem, że angażują się w niego struktury paramafijne oraz ludzie i organizacje o największym kapitale, dla których ucieknięcie się do pozaprawnych metod (chociażby pozbywania się lokatorów) nie jest niczym trudnym.

Deregulacja rynku nieruchomości po 89 roku spowodowała, że w centrum miast biura i punkty usługowe wypierają funkcję mieszkalną. Trzy powyższe sprawiają, że „prawo do mieszkania” mniej znaczy niż kiedykolwiek wcześniej. Nigdy pozbawianie ludzi mieszkań nie było tak opłacalne.

Zaraz za tym procesem podąża nasilenie środków kontroli w przestrzeni miast. Biur i sklepów pilnują zastępy ochroniarzy, kamery, płoty i automatyczne bramy. Równolegle rozwija się niczym nieuzasadniona obsesja bezpieczeństwa wśród klas średnich, silnie sprzężona z ideologią własności. Powoduje to, że żyjemy w miastach bardziej kontrolowanych niż kiedykolwiek wcześniej. Swobodne przemieszczanie się, spędzanie czasu wolnego poza ściśle wyznaczonymi do tego strefami staje się niemożliwe.

Jeśli stawianie biurowców jest bardziej opłacalne niż utrzymywanie fabryk, w miastach, które powstawały wokół przemysłu zmienia się właściwie wszystko.

Na lewicy brakuje także pogłębionej, opartej na faktach, analizy zjawiska prywatyzacji nieruchomości i jej długofalowych skutków. Na przykład wykup mieszkań komunalnych przez dotychczasowych lokatorów, który jest powszechną strategią pozbywania się kłopotu z mieszkalnictwem komunalnym, a wielu lokatorom jawi się jako spełnienie marzeń, nie był bodajże nigdy przedmiotem pogłębionej refleksji aktywistów miejskich, czy krytycznie nastawionych naukowców. Podobnie stosunki najmu nieruchomości nie są zwykle problematyzowane i stanowią białą plamę w lewicowej analizie przemian miasta.

Stawiam tezę, że fiksacja lewicy i miejskiego aktywizmu dotycząca pojęcia gentryfikacji jest napędzana przez czysto konsumencką troskę klas średnich o „oryginalność” dzielnic, która wynika po prostu z poszukiwania wciąż nowych i ciekawych doznań. Ta fiksacja znajduje ponurego sojusznika w strachu przed nowym i obcym oraz źle rozumianej, agresywnej i zamkniętej wspólnotowości. Pomimo niewątpliwego znaczenia kwestii miejskiej dla współczesnego świata, tak naprawdę walka o „lepsze miasto przyszłości” prowadzona jest całkowicie po omacku. Pewne problemy wyczuwane są intuicyjnie, ale aktywiści mają wyraźne problemy z ich nazywaniem. W takiej sytuacji uważam, że pojęcie „gentryfikacja” więcej zaciemnia niż rozjaśnia. Ideologię miejską lewicy trzeba tworzyć w oparciu o realnie istniejące problemy, do których jedynym środkiem dostępu są głosy ludzi, którzy ich doświadczają.

Autor: Mężczyzna, 27 lat, z rodziny od pokoleń uwłaszczonych mieszczan, niezdolnej jednak do zapewnienia mu mieszkania, z wykształcenia socjolog (oficjalnie pasowany), od półtora roku związany z polskim ruchem lokatorskim, czasem jako aktywny uczestnik, czasem jako obserwator.

tekst pochodzi ze strony: gentryfikacja.zlem.org

1 Ruth Glass (1964). London: aspects of change. London: MacGibbon & Kee
2 por. Murzyn, Kazimierz - Środkowoeuropejskie doświadczenie rewitalizacji, Kraków, 2006 s. 65 i Smith, Gentryfikacja jako globalna strategia urbanistyczna w: Przegląd Anarchistyczny nr 11, 2010
3 http://forsal.pl/artykuly/438688,inwestycje_w_polskie_nieruchomosci_na_t...
4 http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35771,8903650,Kupujemy_wieksze_mieszk...
5 Wystarczy przypomnieć sobie żenująco niemerytoryczną debatę prowadzoną przez prawie całe lata 90. w Polsce, przez polityków i dziennikarzy, na temat tego, czy mamy klasę średnią, by uświadomić sobie, że dyskusja o tym czy ta klasa średnia może się gdzieś wprowadzać i kogoś wypierać musi być jałowa jeśli nie określimy dokładnie jej ram i podstaw.
6 Van Criekingen i Decroly . Revisiting the Diversity of Gentrification: Neighborhood Renewal Processes in Brussels and Montreal. Urban Studies, 40(12/2003), 2451-2468, za: Vandergrift, Gentrification and Displacement w Urban Altruism nr 1/2006 s.2
7 Freeman, Displacement or Succession? Residential Mobility in Gentrifying Neighborhoods. Urban Affairs Review, 40(4) 2005, 463-491. za: tamże s.3
8 Bostic i Martin, Black Home-owners as a Gentrifying Force? Neighborhood Dynamics in the Context of Minority Home-ownership. Urban Studies, 40(12),2003, 2427-2449 za tamże s.3
9 Freeman dz. cyt. s. 466 i 480 za: tamże s.6
10 Smith The new urban frontier – gentrification and the revanchist city 1996 s. 168- 182
11 http://wyborcza.pl/1,75480,5411425,Szanuj_menela_swego__Gentryfikacja_cz...
12 Interim, nr 721, 2010, s. 28
13 Gentryfikacja jako ideologia, Przegląd Anarchistyczny nr 11
14 http://yuppiesgegengentrification.de/
15 Gentryfikacja jako ideologia, Przegląd Anarchistyczny nr 11 s. 110
16 http://gentryfikacja.zlem.org/node/6
17 https://cia.media.pl/od_grudniowego_powstania_mlodziezy_do_odrodzenia_mie...
18 Pyrek, Współczesna kwestia mieszkaniowa w wielkim mieście, niepublikowana praca doktorska 2011, s. 23-28

Będąc młodym badaczem, czyli jak socjologia może sie (nie) przydać ruchom społecznym

Edukacja/Prawa dziecka | Lokatorzy | Publicystyka

Gdy pierwszy raz stanąłem przed wyborem obszaru badawczego dla mojej pracy doktorskiej, moją uwagę skierował na siebie coraz silniejszy w Polsce ruch lokatorski. Miało to miejsce około półtora roku temu gdy w kolejnych miastach naszego kraju powstawały grupy lokatorskie walczące przeciwko podwyżkom czynszów, wyprzedaży mienia komunalnego bądź eksmisjom. Ruch lokatorski w owym czasie rozwijał się szczególnie szybko. Stwierdziłem, że zbadanie tego nowego aktora społecznego będzie dla mnie ciekawym zadaniem.

Jako, że ruch był wówczas dość mały, a moja wiedza o nim niewielka zdecydowałem się na przeprowadzenie rozmów z poszczególnymi osobami. W pierwszej kolejności chciałem zbadać motywację osób przystępujących do organizacji lokatorskich i cele jakie w swoim subiektywnym odczuciu przed owymi ruchami stawiają (czego od nich oczekują). Liczyłem na to, że uda mi się w ten sposób odpowiedzieć na pytania „co sprawiło, że ten ruch powstał” i „czy będzie rosnąć w siłę”, oraz czy metody i cele forsowane przez liderów odpowiadają motywacjom i wyobrażeniom szeregowych członków. Ten ostatni czynnik sprawił, że celowo nie przeprowadziłem wywiadów z osobami, które członkowie ruchu wskazywali jako liderów, chcąc poznać zdanie i motywacje pozostałych. Taki dobór problematyki badawczej był zresztą niewątpliwie podyktowany moją sympatią do inicjatywy, liczyłem na to, że uda mi się ruchowi powiedzieć coś o nim samym, co pomoże mu planować swoje strategie i np. zwiększyć liczbę członków oraz zapewnić komunikację w organizacji.

Inspirowałem się metodą „interwencji socjologicznej” Alana Tourene'a, liczyłem na to, że zebrany w wywiadach materiał przedstawię osobom ze stowarzyszeń lokatorskich i wspólnie dojdziemy do jakichś pomocnych dla nich wniosków.

Szybko jednak zrozumiałem, że nie jestem w stanie powiedzieć aktorom życia społecznego niczego ciekawego o nich samych. Wywiady spełniały zupełnie odtwórczą rolę, respondenci i respondentki przedstawiali mi w nich dość dobrze przemyślane przez siebie kwestie. Motywacje były (czego zresztą można się było domyślać) zupełnie powtarzalne i związane właściwie wyłącznie z warunkami bytowymi, wnioski do których dochodziłem były tak oczywiste, że nie mogły być dla nikogo pomocne. Pożytek miałem z nich wyłącznie ja i to bardzo osobisty. Dowiedziałem się dużo o tym w jak podłych warunkach mogą żyć ludzie. I o ile dla mnie, jako jednostki z dość dobrze już okrzepłej klasy średniej, było to bardzo odkrywcze, o tyle swoim rozmówcom nie mogłem zaoferować żadnych równie niespodziewanych informacji.

Zrezygnowałem zatem z tourenowskiego snu o tym, że perspektywa badacza przekazana badanym może w jakiś sposób wzbogacić ich ogląd świata i doprowadzić ich do nowych wniosków.Mając w pamięci idee wczesnej socjologii krytycznej, aby zawsze wytwarzać wiedzę przydatną osobom z dołów społecznych, a nie elicie, postanowiłem całkowicie odwrócić konstrukcję swych badań. Skupiłem się nie na tym co moi rozmówcy i rozmówczynie mówili mi o sobie, ale na tym co definiowali jako problem, z którym walczą. Tak oto trafiłem na zupełnie nieopisane w polskiej literaturze zjawisko, które w publikacjach anglojęzycznych nazywane jest landlord harassment, a więc nękanie najemców przez zarządce lub właściciela, celem pozbycia się „żywego inwentarza” poza formalnymi procedurami. Zjawisko to pojawiało się w niemal wszystkich moich rozmowach i dodatkowo w wielu przypadkach, którymi zajmowały się stowarzyszenia mieszkańców. Mój problem znowu jednak był ten sam. Zjawisko to było zasadniczo lepiej znane moim rozmówcom niż mi samemu, czy nawet najlepszym specjalistom. Praktyki właścicieli i zarządców nękających są na tyle niezróżnicowane, że ich opisywanie przynosi pożytek tylko osobom, które nigdy ich nie doświadczyły. Jeśli ktoś raz padł ofiarą nękania doskonale rozumie jego mechanizm i nie potrzebuje czytać na ten temat naukowych publikacji.

Zdecydowałem zatem odejść jeszcze bardziej od początkowych ram problemu badawczego i skupić się nie tyle na badaniu ruchu lokatorskiego ile raczej na badaniu mechanizmów, które tworzą problemy z jakimi ten ruch walczy. Moje badanie przestało być zatem w założeniu badaniem ruchu społecznego – z braku wiary, że takie badanie może coś owemu ruchowi przynieść. Postanowiłem raczej badać politykę mieszkaniową oraz jej skutki, tak aby ewentualnie pomóc owemu ruchowi w formułowaniu postulatów i rozumieniu skutków polityki władz.

Wrocław: Pomorska 55 pod rządami Marka Haisiga, czyli jak się robi biznes na Nadodrzu

Kraj | Lokatorzy

Polecamy także filmy Przkręt TV o sprawie: część I i część II.

Wrocławskie Nadodrze jest obecnie objęte intensywnym programem rewitalizacji. Jak w takich warunkach robi się biznesy? Kamienica przy ulicy Pomorskiej 55 jest sceną dramatu od kiedy kupił ją Marek Haisig, znany wrocławski biznesmen i właściciel wielu nieruchomości. Haisig rozpoczął uciążliwy dla mieszkańców remont oraz procedurę pozbywania się lokatorów i sprzedaży mieszkań. Obecnie ukończono remont elewacji frontu głównego kamienicy. Elementy dekoracyjne są poprzyklejane bez żadnych zakotwiczeń, nie poprawiono też stanu balkonów, które odstają od ściany budynku. Jeden z elementów już odpadł, ale został z powrotem przyklejony.

Co kryje się za tą piękną, choć prowizorycznie wykonaną fasadą? Tak na początek: pół dachu głównej kamienicy odpadło podczas wielkiej wichury. Remont ograniczył się do przełożenia dachówki. Obecnie podczas większych deszczy mieszkania są zalewane. Ale to jeszcze nie wszystko. Poniżej przygotowaliśmy listę najciekawszych poczynań Marka Haisiga pod tym adresem.

Dobre serce pana Marka

Jeden z lokatorów zalegał z czynszem na kilkanaście tysięcy złotych w momencie zakupu budynku przez Haisiga. Właściciel zaproponował mu spłatę jego długu pod warunkiem, że opuści mieszkanie. Lokator na to przystał i podpisali umowę. Po paru miesiącach od wyprowadzki lokator otrzymał wezwanie do zapłaty. Jak się okazało pan Haisig nie miał zamiaru spłacić jego długu mimo zawartej wcześniej umowy. Tym samym zyskał 130 metrowe mieszkanie, a dług nadal należy do oszukanego.

Inowrocław: właściciel odciął wodę lokatorom

Kraj | Lokatorzy

Od 6 miesięcy mieszkańcy kamienicy w Inowrocławiu nie mają wody. Właścicielka odcięła wodę lokatorom, prawdopodobnie by się ich pozbyć. Właścicielka twierdzi, że odkręci wodę lokatorom, jak tylko Wodociągi spełnią jej warunki. Lokatorzy sami podpisali umowę, biorąc na siebie dodatkowe koszty związane z przeciekami i biorąc na siebie ewentualne zadłużenie całego budynku wobec przedsiębiorstwa wodociągowego. Jednak przedsiębiorstwo zarządzające wodociągami nadal nie może się dostać do kamienicy, żeby zainstalować wodomierz główny.

http://wiadomosci.onet.pl/wideo/wlasciciel-odcial-wode-lokatorom,8742373...
http://inowroclaw.gra.fm/informacje/15298/pol-roku-bez-wody-w-kranach

GENTRYFIKACJA- czyli eliminacja

Kraj | Lokatorzy | Publicystyka

Praga, okiem mieszczucha - Zagłębie 11 listopada, Ząbkowska, Fabryka Wódki ,,Koneser“, Inżynierska, Fabryka Trzciny, Francuska. Praga – dżungla po drugiej stronie Wisły. Dzielnica dla odważnych. Wybierając się tam, iPhone‘a lepiej zostawić w domu.

Kapliczki z Matką Boską, sypiące się kamienice, młodociani przestępcy, szelesty, spodnie w skarpetkach, ,,szesnastki“ z dziećmi. A jednak jest w tym coś magnetycznego. Co sprawia, że hipsterzy ciągną tam jak na pielgrzymkę, a lokatorzy prascy chcąc nie chcąc pakują manatki?

Gentryfikacja – na początku do wykluczonej dzielnicy zaczynają sprowadzać się artyści. Miejsce zyskuje na atrakcyjności. Galerie wyrastają jak grzyby po deszczu, pojawiają się murale, rozkwita streetart. Otwierają się pierwsze knajpki. Dzielnica przyciąga coraz to bogatszych nowych mieszkańców, ci z kolei zawyżają standardy. Budowane są lofty, kamienice restaurowane, a sztuka miejska zostaje nazwana ,,wandalizmem“.

Z pozoru wszystko wydaje się iść ku lepszemu – w końcu można się przechadzać po czystych ulicach, a oka nie drażnią „bazgroły“ na murach. „Aspołeczny element“ nieprzystający do nowego niezkazitelnego ładu okolicy powoli staje się coraz mniej widoczny, by w końcu zniknąć zupełnie.

Nie wszystko jednak wygląda tak kolorowo. W nowopowstałych kawiarenkach nie zagoszczą mieszkańcy Pragi. Na imprezy oraz wernisaże także się nie dostaną, wszak trzeba mieć „dobry gust“. Nie dość, że życie kulturalne nie jest tworzone z myślą o lokalnej społeczności, zostaje ona również zmuszona do opuszczenia swojej dzielnicy.

Wraz z podwyżką norm wzrastają bowiem również ceny czynszów. Nowa, bardziej wymagająca klientela stawia coraz wyższe wymagania , które starają się zaspakajać deweloperzy. O zaniedbanych kamienicach nagle zaczynają przypominać sobie domniemani ,,właściciele“, którym nie na rękę są lokatorzy zaniżający mieszczańskie standardy. Okolica podlega powoli rozprzestrzeniającej się prywatyzacji. Dotychczasowi mieszkańcy nie mają już nic do powiedzenia, liczy się tylko zysk kamieniczników i deweloperów. Wszystko zaczyna się więc od remontowania kamienicy, a kończy na lądowaniu na bruku.

Wszystkie zaistniałe zmiany prowadzą do rozprężenia społecznego i skrajnej indywidualizacji jednostki. W obliczu szybującego czynszu i represji ze strony kamieniczków, pogrążony lokator nie ma czasu nawet by pomyśleć o jakiejkolwiek formie sprzeciwu, musi bowiem szukać wszelkich sposobów by nie stracić dachu nad głową. Takie reguły narzuca konsumpcja, tak gloryfikowana przez nowo wprowadzonych. W pewnym momencie łapią się oni na tym, iż ich miejsce zamieszkania stało się tym, od czego niegdyś starali się uciec. Nuda mieszczańska powraca.

Na Pradze proces gentryfikacji od pewnego czasu ma miejsce. Bez wątpliwości idzie ona śladami berlińskiego Kreuzbergu czy też nowojorskiego Brooklynu.

Coraz więcej ludzi zwraca jednak uwagę na problemy społeczno – ekonomiczne, jakie wytwarza postępująca gentryfikacja. Istnieją ruchy sprzeciwu - na zachodzie (głównie w Niemczech) demonstracje przeciwko procesowi "uszlachetniania dzielnic", gromadzą tysiące ludzi. U nas opór nie jest tak widoczny, jednak, choćby na Pradze, zawiązał się Komitet Obrony Lokatorów walczący o prawa dyskryminowanych mieszkańców.

Siedząc w modnej praskiej kawiarni czy sącząc drinka w klubie na Kreuzbergu, zastanówmy się więc czy ta pseudorewitalizacja zamiast rzeczywiście upiększać przestrzeń, kulturę, poprawiać kondycję społeczną i warunki mieszkaniowe, nie dąży do destrukcji wszystkiego, co zastała.

Marta Szewczyk
Jeremi Galdamez Muñoz

Tekst pochodzi z portalu mgzn.pl

NIK negatywnie o rozwoju budownictwa socjalnego

Kraj | Lokatorzy

Gminy budują nowe mieszkania, ale nie nadążają za rosnącymi potrzebami; brakuje lokali socjalnych dla ponad 80 proc. oczekujących, a stan niektórych z nich zagraża życiu i zdrowiu mieszkańców - wynika z ustaleń Najwyższej Izby Kontroli.

NIK informuje, że kontrolę, którą objęto lata 2004-2010, przeprowadzono w 18 gminach położonych na terenie sześciu województw. Ocenie poddano też wykonywanie przez Bank Gospodarstwa Krajowego zadań związanych z udzielaniem wsparcia na tworzeniu lokali socjalnych, mieszkań chronionych, noclegowni i domów dla bezdomnych. Jak powiedział prezes NIK Jacek Jezierski, żadna ze skontrolowanych gmin nie zaspokoiła potrzeb mieszkańców w zakresie lokali socjalnych. Wprawdzie w ostatnich latach zwiększyła się liczba takich mieszkań, ale jednocześnie wzrosło na nie zapotrzebowanie. W skontrolowanych gminach brakuje lokali socjalnych dla ponad 80 proc. oczekujących. Najtrudniej jest w dużych miastach.

Nie pozwólmy rozebrać tej szopy

Kraj | Lokatorzy | Publicystyka | Tacy są politycy

W 2006 roku Waldek Deska, znany muzyk reggae (współzałożyciel zespołu DAAB) wybudował na swej działce pod Kazimierzem domek (szopę z desek) za 10 tys. zł, w której zamieszkał wraz z żoną. Urzędnicy uznali to za samowolę budowlaną i wydali nakaz rozbiórki. Waldek przypuszczał że tak będzie, mimo to świadomie budował swą szopę nie prosząc żadnego urzędnika o zgodę (i tak by jej nie dostał).

Jego Walka o dom wciąż trwa i toczy się przed różnymi sądami. Każdy chętny może udzielić mu poparcia podpisując jego elektroniczną petycję: http://www.petycje.pl/petycja/5958/sprzeciw_wobec_rozbiorki_szopy_waldem...

- Nie złamałem prawa – mówi Waldek, nie zniszczyłem przyrody ani krajobrazu, nie wkroczyłem na obcy teren! Nie ma zatem żadnego merytorycznego powodu dla rozbiórki mojej szopy oprócz niedopełnienia przeze mnie wymagań administracyjnych.

Budowa szopy była protestem i prowokacją wymierzoną przeciwko ludziom o zniewolonej postsowieckiej mentalności domagających się zaostrzenia przepisów budowlanych, czyli ograniczenia wolności decydowania o tym w jakim domu chcę mieszkać.

- Uważam, że każdy ma niezbywalne prawo do zbudowania sobie na własnym gruncie domu o funkcji schronienia, realizującego elementarne potrzeby – oczywiście jeśli tym nie naruszy przyrody, krajobrazu lub wartości innej osoby – wyjaśnia dalej Waldek. Proszenie się urzędnika o zgodę na budowę domu ekologicznego jest upokarzające i mija się z celem bo i tak dom ekologiczny nie mieści się w urzędniczych normach.

Budowa szopy jest protestem wskazującym na istnienie form alternatywnych do obowiązującego trendu w architekturze: „tyłem do natury”. Trendu, który charakteryzuje się maksymalnym izolacjonizmem od natury a mieszkańcy, użytkownicy tej architektury żyją bez świadomości pór dnia i pór roku co prowadzi do dysfunkcji mentalnych i fizjologicznych.

- Ja nie naruszyłem prawa! Ja nie spełniłem jedynie wymagań administracyjnych. W zamian otrzymałem nakaz rozbiórki.

Manifest Waldemara Deski

Samowola to coś, co traktowane jest przez urzędników jako czyn naganny. Samowola budowlana to coś co traktowane jest przez urzędników jako czyn naruszający prawo, czyn karalny. Ale przecież każdy ma prawo mieć swoją własną wolę. Nikt nie może mieć woli cudzej. Nie można mieć narzuconej woli. Nie można mieć woli narzuconej przymusem prawnym. Samowola jest wolą własną a nie wolą biurokratów. Nie można mieć woli zniewolonej. A więc Samowola nie może być czymś nagannym a tym bardziej karalnym!

Błędne myślenie, skażone dziedzictwem mentalności umysłów totalitarnego państwa, myślenie zniewolone, niesamodzielne, myślenie obawiające się wolności – prawie zawsze owocuje wrogością do umysłów wolnych i czystych, owocuje pogardą do prawa, do historycznych tradycji, pogardą do wolności i dobra wspólnego.

Liczba postępowań, tzw. „samowoli budowlanej” w Polsce przekracza już 10 tys. rocznie (do zweryfikowania w GUS, podałem to na podstawie danych sprzed lat). Większość z nich kończy się wydaniem nakazu rozbiórki. Można założyć, że część nakazów jest uzasadniona, ale tylko niewielka część. Około dziesięciu tysięcy rocznie nakazów rozbiórki nie jest uzasadniona merytorycznie! Nakazy rozbiórki bez konkretnego powodu! Jako generalna prewencja! Niedopełnienie wymogów administracyjnych! Prawnicy nazywają to przywróceniem do stanu sprzed naruszenia prawa czytaj: niedopełnienie wymogów administracyjnych to dla nich: naruszenie prawa!

W rezultacie takiego myślenia mamy parę tysięcy rocznie aktów przemocy państwa nad obywatelem! Bywa, że nie da się zebrać wystarczającej ilości papierków bo urzędnicy stawiają zbyt trudne wymagania, czasami swoimi błędami uniemożliwia ich zebranie i w rezultacie nie można rozpocząć budowy bądź remontu. Dla wielu osób te zbyt skomplikowane i kosztowne wymagania są barierą uniemożliwiającą godne życie.

Oto na Lubelszczyźnie pojawili się policjanci ze spychaczem za to, że facet obmurował sobie ścianę starego domu. Zrozpaczony ojciec, który obmurował dom ale nie dopełnił zawiłych, niepotrzebnych i głupich formalności zamknął się w domu z butlami gazowymi z zamiarem wysadzenia w powietrze siebie i agresorów…

Oto facet, który samowolnie, bez zgody urzędnika wyremontował ganek zmuszony został do tzw: przywrócenia stanu sprzed naruszenia prawa czyli do zdrapania nowego tynku, zerwania terrakoty itd.

Oto ktoś, kto oszczędzając latami rozbudował sobie stary domek na własnym gruncie, domek nie naruszający dobrosąsiedzkości, musi go rozbierać bo nie dopełnił wymogów administracyjnych.

W okolicach Kazimierza Dolnego tysiące osób czeka latami (15 lat) na pozwolenie na budowę a władze samorządowe nie robią nic lub bardzo mało aby rozwiązać problem.

Państwo, które nie wypełnia swoich podstawowych powinności jest nad wyraz skuteczne w ciemiężeniu prostego obywatela. Dzieje się tak nie tylko z powodu głupoty i bezduszności biurokratów i ustawodawców. Jest na to przyzwolenie i presja większości z nas. To dyktat totalitarnej mentalności zniewolonych umysłów.

Oto najczęściej podawane argumenty:
- chcę restrykcyjnych przepisów bo nie chcę, żeby sąsiad wybudował „gargamela”,
- chcę restrykcyjnych przepisów bo nie chcę żeby sąsiad zrobił sobie niebieski dach,
- chcę restrykcyjnych przepisów bo inaczej będzie anarchia,
- chcę przepisów bo chcę wiedzieć co mój sąsiad zbuduje w przyszłości.

Nie wierzę w szlachetną motywację ludzi, którzy twierdzą: „Powodujemy się troską o ład przestrzenny i dlatego trzeba zaostrzać przepisy aby nie dopuścić… itd.” – Oni nie zdają sobie sprawy, że to jest sprzeczne aksjologicznie. Nie wiedzą, że ich głosy nie tylko hamują rozwój architektury ale dławią wolność. Chcą gorliwie frymarczyć cudzym bez odpowiedzialności za efekt. Niedługo zażądają, żebyśmy się ubierali, zachowywali i myśleli tak jak oni chcą. Zażądają, żebyśmy uprawiali w naszych ogródkach to, co nam nakażą. Niech lepiej sami dadzą dobry przykład. Ich domy, mieszkania, ubrania, wygląd, ogródki nie są wcale ładniejsze, a chcą wpływać na innych.

Uważam, że każdy, kto nie naruszy prawa lub wartości innych osób, przyrody lub krajobrazu itd. ma niezbywalne prawo do zbudowania na swojej ziemi domu o funkcji schronienia. Tak jak każdy ma niezbywalne prawo samodzielnie myśleć, ubierać się i mieszkać. Chcę mieszkać tak jak chcę a nie tak jak chce tego urzędnik!

Jeżeli nie istnieje przeciwstawna wartość: lęgowiska ptaków, przyroda, planowana droga czy wały przeciwpowodziowe itp., to państwo nie może zakazać budowy własnego schronienia. Nie może też nakazać jak mój dom ma wyglądać.

Historia architektury mówi nam że najpierw pojawiła się architektura o funkcji schronienia, potem doszły funkcje związane z potrzebami: np. rolników, bartników, myśliwych itd. Po pojawieniu się nadwyżki doszła najbardziej arogancka i niszcząca funkcja, wynikająca z ciemnych cech naszego charakteru : funkcja prestiżu. Po niej doszły wynikające z niej funkcje wojenne. Do naszych czasów przetrwały: pałace, kościoły, zamki i fortyfikacje, ale to co najprawdziwsze w architekturze po opuszczeniu przez użytkowników wracało do Natury, dlatego nie przetrwało do naszych czasów. Prawdziwa architektura to ta, która wraca do natury!

Poprzyj Waldka podpisując petycję:
http://www.petycje.pl/petycja/5958/sprzeciw_wobec_rozbiorki_szopy_waldem...

Kanał XML