Dodaj nową odpowiedź
Absurdalność kapitalizmu
XaViER, Nie, 2010-03-28 11:00 Gospodarka | PublicystykaNa portalu Centrum Informacji Anarchistycznej pojawił się ciekawy tekst dotyczący faktu wykorzystywania tłumaczy do tworzenia narzędzi, które będą pozbawiać ich samych pracy. W dodatku są zmuszani do wnoszenia opłat za dostęp do tego narzędzia. Czyli można powiedzieć, że płacą za własne przyszłe bezrobocie.
Łatwo można sobie wyobrazić, że dzięki tworzonym przez nich dzisiaj “pamięciom tłumaczeń”, jutro do pracy tłumaczeniowej zamiast 10 pracowników, wystarczy jeden redaktor, który tylko obrobi wstępne tłumaczenie maszynowe.
Jako żywo przypomina to problemy rzemieślników, którzy zbuntowali się na początku XIX wieku przeciwko maszynom odbierającym im pozycję zawodową i zarobek. Następnie ten sam problem dotknął twórców maszyn – robotników – którzy w związku z rozwojem techniki, wytwarzali maszyny w dłuższej perspektywie pozbawiające ich pracy.
Czy to znaczy, że postęp techniczny sam w sobie jest zły? Moim zdaniem jest to względne, jak wszystko na tym świecie. Wszystko zależy od kontekstu. W obecnym systemie nastawionym na maksymalizację zysku i minimalizację kosztów wytworzenia, w dodatku w którym podstawą zdobywania środków do życia jest praca najemna, postęp techniczny, będący owocem wysiłku pracowników, najczęściej obraca się przeciwko nim samym.
Gdybyśmy żyli w systemie, którego podstawą nie jest praca najemna w imię abstrakcyjnego "wzrostu PKB”, tłumacze cieszyliby się, że mają mniej pracy. Tak jak w rewolucyjnej Hiszpanii – postęp techniczny oznaczał, że można niezbędne dla danej społeczności prace wykonywać szybciej i sprawniej. Dzięki temu pracownicy mogli poświęcić zyskany czas na inne zajęcia, np. zabawę, albo twórcze wymyślanie nowych usprawnień, co dla wielu jest jednym i tym samym.
Przy dzisiejszym poziomie techniki niezbędne dla istnienia danego społeczeństwa prace dałoby się podzielić tak, że każdy z nas pracowałby 3 godziny na rzecz swojej społeczności. Pojęcie bezrobocia istnieje wyłącznie w chorym systemie, jakim jest kapitalizm. W takim systemie, w którym np. 70-80 proc. pracy mogą wykonać maszyny, przy zachowaniu obecnego systemu, mielibyśmy ogromne bezrobocie. Zamiast cieszyć się więc, że jest mniej pracy do wykonania, podążamy jak lemingi za hasłem “więcej pracy”. Polityk, który obieca, że zapewni “więcej miejsc pracy”, ma spore szanse na wygraną. Dochodzi do absurdów, że aby utrzymać miejsca zarobkowania kraje rozwinięte sponsorują pusty przebieg. Np. w Niemczech rząd dopłacał do kasacji starych samochodów, żeby ludzie kupowali nowe. W systemie o jaki walczymy, po prostu pracowano i produkowano by mniej.
Tymczasem kapitalizm działa tak, że musi być nieustanny wzrost, bo bez tego rośnie bezrobocie i lud się burzy. Większość wykonywanej przez ludzi pracy nie ma sensu. Komu np. potrzebne są tony reklam w skrzynkach pocztowych? A gdyby ich nie było tysiące osób nie miałyby w tym systemie pracy, więc przymierałyby głodem. Wiele inteligentnych osób zdaje sobie sprawę, że ich praca jest idiotyczna, ale musi to robić, żeby przeżyć. Wielu z nas, pracowników, ma takie dylematy: po co to w ogóle robimy? Czujemy się niewolnikami tej sytuacji, jak te pracownice Biedronki, które nie stać na nic więcej, jak zakupy w Biedronce, co powoduje, że finansują własny wyzysk.
Niestety, jako aktywiści musimy tkwić również w tej sprzeczności. Dopóki trwa kapitalizm, musimy bronić zwalnianych z pracy, nawet jeśli mamy świadomość, że ich praca jest zbędna ze społecznego punktu widzenia. Inaczej skazani są na głód. Nic tu nie da moralizowanie. Bo co mamy zrobić? Namawiać ludzi, żeby nie pracowali i umierali z głodu? Nikt swoich dzieci na głód nie skarze, więc tkwią w tej sytuacji z dnia na dzień.
Jednocześnie jednak trzeba cały czas podkreślać, a czego nie robią politycy i większość sponsorowanych przez państwo i kapitał ekonomistów, że bezrobocie to systemowa choroba, którą zlikwidować można likwidując kapitalizm i wprowadzając bardziej rozsądny, demokratyczny, ekologiczny i przede wszystkim ludzki sposób gospodarowania. Ale zmiana będzie możliwa tylko wtedy, gdy nastąpi głębsze załamanie systemowe, gdy nawet życie z dnia na dzień stanie się niemożliwe.
W moim przekonaniu ten dzień się zbliża. Absurdalność obecnego systemu powoduje, że zaczyna zjadać własny ogon. Finansjeryzacja kapitalizmu, która panowała przez ostatnie 20-30 lat, kończy się wraz z krachem na rynku kredytów. Eldorado lat 90. się załamało. Także branża internetowa oraz informatyczna – wielka nadzieja obrońców kapitalizmu - zaledwie w niewielkim stopniu ulżyła tracącym pracę w kurczącej się produkcji przemysłowej krajów Zachodu. Także ogólnie tzw. usługi, to często wyzysk przez duże W, gdzie ludzie pracują jak w XIX wieku, bez ubezpieczeń, szans na emerytury czy własne mieszkanie.
Z polskiej perspektywy także możliwość emigracji znacznie się skurczyła. Uczelnie co prawda są przechowalnią bezrobotnych, kanalizując potencjalny bunt młodych we frajerskie złudzenie, że “ucz się i pracuj, a zostanie ci kiedyś ten wysiłek wynagrodzony”. Kiedyś jednak i oni trafią na rynek pracy, zagubieni i sfrustrowani tym, że mimo wykształcenia, ciężkich lat pracy i tysięcy zainwestowanych w naukę, muszą pracować za marne grosze, pomiatani przez nowobogackich, którzy napaśli się w czasach przemiany systemowej.
Ludzie są jeszcze bierni, bo jakoś tam ciągną na kredytach od pierwszego do pierwszego. Ale z każdym rokiem, mimo wahań koniunktury, rozczarowanie obecnym systemem będzie rosło. Dzisiaj do tłumaczy powoli dociera absurd kapitalizmu, który polega na tym, że im ciężej pracujesz, tym głębszy grób sobie kopiesz. Jutro dotrze do informatyków, których obecnie jest już tylu, że rynek drastycznie obniża stawki płac. Krąży już hasło nawet, że “informatyków jest już tylu co komputerów”. Kolejne bastiony na których kapitalizm mógł oprzeć swój stabilny wzrost i pokój społeczny padają. Tak jak PRL runął, bo ludzie mieli dość życia w absurdalnym systemie, tak i ten system padnie z tego samego powodu.
Wtedy będziemy mieli szansę wkroczyć mocno na scenę i powiedzieć – my mamy sprawdzone rozwiązania. To czy zostaniemy wysłuchani, zależy jednak od tego jak sprawnie będziemy czekać na ten moment i jakie poparcie zbudujemy już dziś.