Dodaj nową odpowiedź
Czy Duda to Lenin, a Solidarność to partia bolszewicka?
XaViER, Śro, 2012-08-08 18:52 Prawa pracownika | PublicystykaW mediach internetowych rozpętała się burza. Przewodniczący związku zawodowego Solidarność, przez niektórych polityków i blogerów został określony mianem Lenina. Dlaczego? Cóż się stało, że w tym, bądź co bądź dość ugodowym, związku zawodowym niektórzy zobaczyli widmo bolszewizmu?
Poszło o wywiad w Rzeczpospolitej a konkretnie fragment:
To ludzie są sfrustrowani podwyższeniem wieku emerytalnego i nie tylko. Przyjdzie taki czas, że wyjdą na ulice. Bogaci sądzą, że nikt ich nie znajdzie za ich murami, którymi się otoczyli. Czują się bezpiecznie i nie chcą się podzielić dobrami. Ale biedni ich znajdą.
Nic niezwykłego. W kontekście całości wywiadu, to może wyrazista, ale sensowna obserwacja - jeśli ludzie czują się skrzywdzeni, jeśli nasz kraj ma problemy socjalne to w pewnym momencie może to pęknąć i się gwałtownie rozlać po kraju. Nie trzeba być wielkim radykałem, by mieć tego świadomość. Wystarczy znajomość historii i odrobinę wyobraźni socjologicznej.
Wyparte powraca ze zdwojoną siłą
Dlaczego ta wypowiedź wywołała takie zamieszanie i histeryczne wręcz reakcje? Więcej mówią o naszych elitach niż o samym Dudzie, który może używa czasem radykalnej retoryki i gestów, ale wielkim radykałem nie jest. Sądzę, że reakcja ma związek z tym, że w każdym takim momencie, gdy ktoś przestrzega, że dalszy rozwój polegający na zwiększaniu poziomu wyzysku może skończyć się źle, ujawniają się głęboko skrywane lęki. Niby wszystko jest doskonale, jesteśmy zieloną wyspą, ale jakieś niedobre przeczucie, jakieś wyparte informacje z tyłu głowy ciągle siedzą i domagają się uwagi. To może zdenerwować.
Elity, klasa rządząca, poza nielicznymi wyjątkami, nie chcą słuchać o tym, że jesteśmy jednym z liderów biedy wśród dzieci w krajach OECD, wolą przymykać oczy na jeden z najwyższych w Europie poziomów pracy na warunkach, jak to się eufemistycznie mówi, "elastycznych", z groźbą zwolnienia w każdej chwili, bez nadziei na emeryturę. Jeśli ktoś ma etat, to często pożera go w dużej części rata kredytu mieszkaniowego względnie opłata za wynajem (procent dochodów przeznaczanych na mieszkanie i podstawowe środki życia też u nas jest wysoki). No i lepiej zapomnieć o potężnym bezrobociu strukturalnym, którego nie zasypała nawet wielka emigracja, w większości młodych na Zachód. Wciąż brak pracy jest jednym z najważniejszych problemów z jakimi musi borykać się większość osób, zwłaszcza młodych. Mógłbym tak długo jeszcze ciągnąć i wymieniać, ale przecież wszyscy tak naprawdę o tym wiemy. Dlaczego więc wciąż tzw. koszty transformacji są zamiatane od 20 lat pod dywan? W innych krajach, gdzie poczucie godności ludzi jest wyższe, już byłyby zamieszki, a tymczasem u nas media histeryzują z powodu jednej spalonej opony, nagrywając ją z każdej możliwej strony.
W Polsce zapomniano już o potężnych buntach społecznych generowanych przez system ekonomiczny. Wynika to z braku rzetelnej edukacji. Nie mówię tutaj tylko o buntach II RP przeciwko ówczesnemu kapitalizmowi i autorytaryzmowi władz (pisałem o tym w artykule Krwawa wiosna). Mówię także o buntach w PRL, które przede wszystkim miały charakter ekonomiczny, a dopiero później ewentualnie polityczny. Teraz powszechnie twierdzi się, że pierwsza Solidarność to był bunt niemal wyłącznie "o niepodległość i kapitalizm", co nie ma zbyt wielkiego związku z dominującymi wówczas nastrojami. Przede wszystkich chodziło o podwyższenie standardu życia oraz realizację obietnicy złożonej robotnikom przez partię - że to oni mają być gospodarzami w kraju, zarządzać zakładami i wszystkim innym a nie biurokracja partyjno-państwowa.W programie pierwszej Solidarności z 1981 roku ani razu nie pada słowo kapitalizm.
Ludzie o tym zapomnieli, albo wyparli, że można buntować się przeciwko systemowi ekonomicznemu. Nie pamiętają walk sprzed wojny, nie wiedzą wiele o walkach w PRL. Strukturę gospodarczą traktują jak siły natury. "Takie jest życie". Dotyczy to przede wszystkim tych, którym się udało. Uważają, że wszystko co mają, zawdzięczają wyłącznie sobie, a nie strukturze ekonomicznej i politycznej, która wydaje się być "przezroczysta" poza rytualnymi narzekaniami na ZUS i KRUS. To, że mogą robić interesy, dzięki jako takiej stabilizacji społecznej i że część z nich zbija majątek na pracy ludzi na śmieciówkach, którzy nie mają przyszłości, ich nie interesuje.
Duda powiedział więc to, co oczywiste i może dlatego wywołał takie zdenerwowanie. Nie oznacza to, że uważam iż Solidarność posiada remedium na to co się dzieje. Przez 20 lat współtworzyła ten system, jest za niego współodpowiedzialna, wielu przedstawicieli Solidarności zasiadało i zasiada dziś w Sejmie i rządach, które realizowały taką a nie inną politykę. W dodatku problemem Solidarności jest kojarzenie z określoną opcją polityczną - obecnie w postaci PiS. To nie wróży niczego dobrego, bo dzieli ruch pracowniczy na linii politycznej i to wąsko rozumianej. Z wywiadu z przewodniczącym Solidarności wynika, że nie ma zamiaru poważnie nadwyrężać tego, jak może sam myśli, "taktycznego sojuszu". W dodatku mówiąc, że będą stawiać pomnik księdzu Jankowskiemu, dzieli pracowników w kwestii stosunku do kleru i spraw światopoglądowych. Tymczasem istnieje raczej paląca potrzeba współdziałania pracowników ponad podziałami tego rodzaju.
Pusty tron Leppera
Jednocześnie cyniczny PiS chce wykorzystać nadchodzące turbulencje gospodarcze w globalnym systemie kapitalistycznym oraz Solidarność jako taran, żeby powrócić do władzy. Wielu pracowników oraz niezamożnych to widzi i wcale nie jest tak, że bezrozumnie, "niczym prawicowe lemingi", ma zamiar podążyć za prezesem Kaczyńskim. PiS tylko próbuje grać rolę trybuna biednych, czy pracowników najemnych, ale żadnym ich przedstawicielem nie jest. Wiele osób pamięta ich rządy, jak traktowali protestujące pielęgniarki, jak wprowadzali antylokatorskie ustawodawstwo ułatwiające wyrzucanie ludzi na bruk, jak razem z PO obniżali podatki dla najbogatszych nie ruszając opodatkowania dla mniej zamożnych. Wiele osób ma dobrą pamięć i raczej nie pójdzie za PiS, co widać zresztą po rosnącej absencji wyborczej. Za lewicą parlamentarną też nie pójdzie z podobnych powodów.
Warto przy okazji przypomnieć, że poziom uzwiązkowienia w Polsce jest bardzo niski, ledwie kilka procent dorosłej populacji. Ludzie więc nie organizują się w związki zawodowe (w Danii powszechnie uważa się za nierozsądne, aby pracownik nie był w żadnym związku, dlatego aż 80 proc. ludzi do nich należy). Przyczyn jest wiele - między innymi ogólna niechęć do organizowania się w naszym kraju wynikający z wysokiego poziomu nieufności względem innych, poza ewentualnie rodziną. Także związki zawodowe tego nie ułatwiają ze swoją biurokratycznością i ociężałością.
Jest więc masa ludzi, którzy czują się sponiewierani przez obecną sytuację, mają coraz mniejsze poczucie bezpieczeństwa. Nie wiadomo, jak ten bunt będzie się więc rozwijał, jeśli do niego dojdzie. Lewica pozaparlamentarna, do której sam się zaliczam, jest w obecnej sytuacji wątła, choć robi wiele pożytecznej roboty w organizacjach lokatorskich oraz niebiurokratycznych organizacjach pracowniczych, czy też w ramach innych działań związanych np. z kulturą.
Tymczasem prawdopodobne jest, że to znowu na prawicy pojawi się jakiś populistyczny polityk, który zacznie składać puste obietnice i porwie tłumy. Kaczyński jest zbyt sekciarski, zbyt mało dynamiczny i zbyt mało atrakcyjny, żeby mógł grać taką rolę. Prawdopodobne jest, że za jakiś czas pojawi się silny konkurent. Być może nawet w postaci radykalnej prawicy nacjonalistycznej, która już ma agresywne bojówki, ale nie ma reprezentacji politycznej. Pusty tron Leppera czeka, by ktoś go zajął, jeśli nie pojawi się alternatywa.
Lewica wolnościowa, pozaparlamentarna, której główny trzon obecnie stanowią anarchiści, uważa, że jedynym możliwym sposobem na zatrzymanie prawicowego populizmu, który nie rozwiązuje niczego a nawet zaostrza problemy, jest praca bezpośrednio wśród ludzi, pomoc w rozwiązywaniu ich bieżących kłopotów oraz tworzenie oddolnego ruchu, który mógłby służyć jako silny nacisk na tę czy inną władzę. Problemem w Polsce o jakim wspomniałem jest bierność ludzi i zniechęcenie. Władza im w tym nie pomaga, wysyłając na ludzi policję, by rozbijać protesty. Jak ten ostatni w Warszawie przeciwko wyrzuceniu staruszki na bruk. W Polsce działać w sferze społecznej jest bardzo trudno. Większość aktywnych osób kombinuje jak dostać się na posady, czasem podwieszone pod tę czy inną partię. Cynizm, co często widać w komentarzach w Internecie, jest wszechobecny.
Nie da się jednak zbyt długo zamiatać rzeczywistości pod dywan, w końcu gdzieś go bowiem wybrzuszy i wysypie się na podłogę. W Polsce możemy być nieco zaskoczeni, bo przecież wyszliśmy z PRL (bardzo poobijani w tym procesie) i teraz miało być już tylko lepiej, a trafiliśmy wkrótce potem w największy kryzys kapitalizmu od kilkudziesięciu lat. W dodatku weszliśmy nie do Europy socjalnej do jakiej wzdychało w Polsce wielu w latach 80. (ślady tych marzeń można znaleźć jeszcze w Konstytucji, gdzie zapisano, że Polska jest społeczną gospodarką rynkową), ale Europy targanej niepokojami społecznymi. Na te wstrząsy jesteśmy słabo przygotowani, bo nie mamy doświadczonych ruchów społecznych, które potrafiłby wytworzyć alternatywę. Stajemy niemal bezbronni wobec globalnych sił kapitalistycznych, pochowani w swoich rodzinach i czekając na rycerza na białym koniu który "coś zrobi". Nie będzie rycerza i będzie coraz gorzej, jeśli nie zabierzemy się do pracy nad odbudową ruchów społecznych, które w Polsce przedwojennej, mimo dyktatury i biedy, pomogły wielu ludziom przetrwać kryzys.
Cokolwiek powiedziałby przewodniczący Duda, to raczej już nie Solidarność odegra tu istotną rolę. To na pewno nie Lenin. Przydałby się tu raczej nowy Bakunin.
XaViER
--
Zapraszam na Facebooka:
http://www.facebook.com/wolnelewo
i bloga: http://lewica-wolnosciowa.blogspot.com/