Publicystyka
Młodzi końca historii kontra neoliberalna edukacja
Czytelnik CIA, Pon, 2009-03-23 22:29 Edukacja/Prawa dziecka | PublicystykaProtesty studenckie w Hiszpanii
Stary i szacowny gmach budynku uniwersytetu w Barcelonie od ponad miesiąca młodnieje. W dużym i ciemnym holu na parterze został ulokowany uniwersytet alternatywny. Puste miejsce pośrodku sali przekształcono w agorę, centrum debat nad procesem bolońskim i przeprowadzaną pod jego egidą przez obydwa rządy, hiszpański i kataloński, reformą edukacji wyższej. Podobne przemiany przechodzą uniwersytety w Madrycie, Walencji, Sewilli, Lleidzie… To największy od co najmniej dekady protest studencki w Hiszpanii. Nuria, Laia, Sergei, Joan, z którymi rozmawiam, zgodnie twierdzą, że u jego źródeł tkwią pierwsze doświadczenia związane z wprowadzaniem reformy edukacji wyższej, a także coraz większa świadomość, że tytuł uniwersytecki nie gwarantuje mocnej pozycji na rynku pracy.
Skłoty – wolne domy dla wolnych ludzi?
Czytelnik CIA, Nie, 2009-03-22 02:08 PublicystykaSquatting (spolszczone: skłoting) to w Europie Zachodniej zjawisko popularne i dość powszechne[1] . Polega na nielegalnym zajęciu, zasiedleniu pustostanu lub całych kompleksów opuszczonych budynków. W Hiszpanii[2] , Holandii, Danii czy Szwajcarii możemy znaleźć zaskłotowane ulice i kwartały bądź całe zespoły kamienic jak w Wielkiej Brytanii czy Norwegii. Z punktu widzenia prawa jest to działanie nielegalne, zwyczajne włamanie, naruszenie świętej własności prywatnej[3] . Wiele też zależy od języka jakim się posługujemy. Skłotersi, czyli osoby przejmujące pustostany mówią o „odzyskiwaniu” opuszczonych, zapomnianych, niszczejących miejsc, adaptowaniu ich do życia i mieszkania. Są różne powody, dla których ludzie decydują się stworzyć nowe bądź zamieszkać na już istniejących skłotach. Jedni i jedne robią to z czysto praktycznych względów, gdyż mieszkanie „na czarno” pozwala im nie płacić za czynsz a najczęściej także za wodę czy prąd. (Takie podejście przeważa na zachodzie ze względu na wysokie ceny czynszów i mieszkań [za: Magazyn „Obywatel”, nr1 / 2003]) Mylne jest zatem przekonanie, że w większości skłotersi to zblazowane japiszony, którym życie ponad stan pozwala na taką fanaberię, możliwość igrania z prawem a wysokość zer na ich kontach pozwoli im w ostatecznym rozrachunku wybawić ciała z policyjnej opresji. Nic bardziej mylnego. Nie płacenie czynszów czy opłat za wynajem pozwala tym ludziom godnie przeżyć kolejny dzień. Godnie to kwestia umowna. Umówmy się zatem, że jest to sytuacja, w której po opłaceniu mieszkania i wszelkich możliwych podatków jest za co nakarmić jeszcze dziecko i siebie. W przypadku skłotersów opłaty za mieszkanie i inne podatki „odpadają”, a tym samym jest za co nakarmić dziatwę. Często osoby z Europy środkowo-wschodniej jadące na zachód do pracy zatrzymują się właśnie na skłotach. Pozwala im to oszczędzać wydatki związane z wynajmem mieszkania czy pokoju. Inni i inne skłotują z powodów ideologicznych, politycznych. W tym przypadku jest to ważna część ideologii anarchistycznej czy w ogóle myśli wolnościowej[4] . Ludzie ideologicznie zaangażowani w skłoting bardzo często w miejscu skłotu organizują coś, co możemy nazwać niezależnym centrum społeczno-kulturalnym (na świecie znane jako „social center”). Centrum takie staje się miejscem wspierania i promocji kultury niezależnej i inicjatyw wolnościowych: od wystaw i koncertów punk-rockowych przez warsztat rowerowy i drukarnie po debaty polityczne i akcje bezpośrednie w obronie praw pracowniczych czy lokatorskich. Jest wytchnieniem dla osób zmęczonych masową, komercyjną pop-kulturą. Miejscem, gdzie można realizować się na płaszczyźnie społecznej, obywatelskiej, lokalnej. Mimo, że nie jest to zasadą, skłoty skupiają najczęściej kobiety i mężczyzn, którzy nie zgadzają się z zastanym porządkiem ekonomiczno-społecznym powołując do życia inicjatywy (zarówno stowarzyszenia i fundacje jak i grupy nieformalne) mające na celu naprawę niesprawiedliwości, wyeliminowanie wszelkich dyskryminacji czy pomoc osobom społecznie zmarginalizowanym. Psychologia, socjologia traktują skłoting jako formę bezdomności. Skłotersi i skłoterki tym samym, stanowią formację sytuującą się na obrzeżach społeczności[5]. Są marginesem, o prawa którego walczą. Są siłą i narzędziem, jednym z motorów przemian społecznych jak niejednokrotnie same i sami o sobie mówią.
Nie samą pracą u podstaw jednak skłot żyje. Za bogatą ideą skłotowania stoi również chęć mieszkania w „jednolitej” społeczności, skalibrowanej według określonego stylu życia oraz wspólnej wizji świata. Wbrew niektórym sceptykom, nie ma to jednak nic wspólnego z sektą. Te dwa zjawiska łączy jedynie (złośliwi powiedzą „aż!”) ta sama litera rozpoczynająca ich nazwy. Pomijając już fakt, że sekty mają wyłącznie charakter religijny bądź wyznaniowy to sprawowana w nich władza jest wybitnie autorytarna. Już te dwa argumenty stanowią silne zaprzeczenie idei skłotu. Skłot (z wyjątkami od reguły) jest oparty na zasadach wolnościowych, gdzie priorytetem jest poszanowanie drugiego człowieka bez względu na kolor skóry, orientacje seksualną, wyznanie, płeć czy status społeczny. Decyzje podejmowane są poziomo na zasadzie wspólnego konsensusu a nie pionowo, w towarzystwie silnej hierarchizacji i centralizacji. Cytując mieszkanki i mieszkańców skłotów, jest tak, gdyż w tym drugim przypadku, hierarchia zazwyczaj idzie w parze z opresją i dyskryminacją wynikającą z posiadanej władzy. Władzy, która daje szerokie pole do popisu manipulacji i upokorzeniu. Zatem, gdy jedni i jedne skłotują z czysto użytecznych powodów, drudzy i drugie upatrują w tym możliwość stworzenia choćby namiastki społeczeństwa alternatywnego do obowiązującego. Owa chęć życia i mieszkania w takiej wspólnocie (obok ideologii i/lub warunków ekonomicznych) jest jednym z fundamentów skłotowania. Szczególnie cenną zaletą takiej społeczności o zbieżnych dążeniach autonomicznych jest jej nieprzypadkowość i, nazwijmy to, anty-masowość, gdzie najważniejsza jest wolność jednostki i relacje międzyludzkie. Gdzie nie jesteśmy anonimowymi lokatorami mijającymi się tylko na klatkach schodowych, ale zwartą grupą ludzi świadomych swoich wspólnych relacji i odpowiedzialnych za swoje czyny. To utopia, ale kolejne próby tworzenia społeczności alternatywnych, antysystemowych do tej utopii zbliżają.
***
[1] Szczególnie dużo skłotów (kilkaset) znajduje się w Barcelonie, Amsterdamie i Genewie [za: http://pl.wikipedia.org]
[2] W Barcelonie duża część skłotersów dysponuje środkami na prawników oraz wszelkie akcje obronne, dzięki Katalońskiej Partii Komunistycznej [za: http://www.polishexpress.co.uk/art,skloting_bez_idei,330.html]
[3] Prawo w wielu krajach Unii Europejskiej dopuszcza skłotowanie bez obciążenia wykroczeniem kryminalnym. W krajach Europy środkowo-wschodniej prawo dotyczące skłotowania jest znacznie bardziej restrykcyjne i każda próba zajęcia pustostanu kończy się zazwyczaj interwencją policji i brutalną eksmisją (https://cia.media.pl/nielegalna_ewikcja_sklotu_na_zydowskiej, https://cia.media.pl/estonia_nalot_na_sklot). Podobne praktyki zdarzają się również w pozostałej części Europy (http://poland.indymedia.org/pl/2009/01/41929.shtml, https://cia.media.pl/eksmisja_ungdomshuset_zaczela_sie).
[4] Zdarzają się również skłoty neofaszystowskie jak np. Casa Pound w Rzymie (www.casapound.org)
[5] „Mieszkańcy skłotów zazwyczaj nie płacą podatków i innych opłat. Pozostają więc na marginesie funkcjonowania społeczeństwa” - „Wstęp do Anarchizmu”, Wydawnictwo AIW
Łukasz Wójcicki
Więzienia nędzy Wacquanta
Czytelnik CIA, Sob, 2009-03-21 10:27 PublicystykaWstęp w Loïc Wacquant, Więzienia nędzy.
U progu III Rzeczypospolitej w roku 1990 polskie areszty i zakłady karne zasiedlało niewiele ponad 50 000 osadzonych [1]. W marcu 2007 ich liczba sięgnęła 91 331[2]. Polska znalazła się tym samym w ścisłej czołówce krajów z najwyższym w Unii Europejskiej współczynnikiem inkarceracji (234 osadzonych na 100 tysięcy mieszkańców.) dając się w tym niechlubnym rankingu wyprzedzić jedynie trzem państwom Bałtyckim [3]. Wygląda na to, że Polska droga do wolności wszystkich
wiedzie przez więzienie niektórych (coraz liczniejszych). Obiegowa mądrość liberalna oswaja nas z tą myślą – czyż za wolność nie trzeba słono płacić? Zapewne, do tego przychodzi to o wiele łatwiej, kiedy nie płaci się z własnej kieszeni. Jeśli w dyskursie publiczno – medialnym w ogóle dostrzegano pełzającą ekspansję więziennej represji to przypisywano ją, jak zawsze, dziedzictwu
„komunistycznej” przeszłości. Miał to być kolejny garb dźwigany przez młodą Polską demokrację. Tyle, że garb ten rósł z czasem zamiast się kurczyć. Tymczasem postkomunistyczna bądź co bądź Słowenia jest krajem, gdzie więźniów jest relatywnie najmniej. Czy dlatego, że to mały kraj? Dlaczego zatem czarną listę otwiera Litwa i Estonia? Jeśli eksplozji więziennej nie uznajemy za fatum, to musimy znaleźć lepszą odpowiedź.
Psychiatria a prawa człowieka
Czytelnik CIA, Czw, 2009-03-19 19:29 Publicystyka„Leczenie” pod przymusem, psychotropy na siłȩ, elektrowstrząsy, przywiązywanie do łóżka... Czy powinniśmy wyrażać zgodȩ na taką literȩ prawa? Niemiecki ruch „Ofensywa Szalonych e.V.” rośnie w siłȩ i mówi kategorycznie: NIE!
Publikowanie treści, szerzących myśl antypsychiatryczną, jest w Polsce (ale nie tylko) wciąż nielada problemem. Silne lobby przemysłu farmakologicznego, jak i dobrze zakorzeniona w społeczeństwie świadomość psychiatrycznej „nieomylności”, przypominają mi czasy Polski peerelowskiej, kiedy jedni próbowali wykrzyczeć, że komunizm to terror, uprawiany na społeczeństwie i trzeba działać w ruchu antykomunistycznym, a inni, że antykomuniści to jacyś wariaci, którzy nie wiedzą, co mówią i na pewno są na usługach wrogich NAM sił. Wiadomo było, że antykomuniści zwalczani byli przez komunistów i że pojȩcia takie, jak „wolność słowa” w ustach tych drugich brzmiały co najmniej śmiesznie, nie mając odniesienia do medialnej rzeczywistości. W miȩdzyczasie śmiem twierdzić, że dzisiaj mamy do czynienia z podobną sytuacją w odniesieniu do inicjatyw antypsychiatrycznych, gdzie każda aktywność opluwana jest przez pro-psychaitrów nie tylko, jako idiotyzm, ale tez (o ironio!)... sekciarstwo.
Z dziejów polskiego anarchizmu
Czytelnik CIA, Czw, 2009-03-19 16:44 Historia | Publicystyka | Ruch anarchistycznyCzy w Polsce istniał kiedykolwiek zorganizowany ruch anarchistyczny? Czy wrogie samej idei państwa koncepcje Proudhona, Bakunina i Kropotkina mogły wzbudzić zainteresowanie ludzi spragnionych niepodległości? Próżno szukalibyśmy w podręcznikach odpowiedzi na tak postawione pytania, zaś monografie poświęcone dziejom polskiego socjalizmu wspominają o anarchistach raczej półgębkiem.
A przecież, choć może to być dla wielu czytelników zaskoczeniem, stanowili oni poważną siłę podczas wydarzeń rewolucyjnych 1905-1907 r. Słabo zbadany jest również oryginalny wkład polskich rzeczników ideologii wolnościowej do teorii anarchistycznej. Oczywiście, nie powinniśmy tracić z oczu właściwych proporcji. Sympatie dla takiej ideologii przenikały tylko do nielicznych środowisk, zaś w skali międzynarodowej anarchizm polski odgrywał rolę peryferyjną wobec takich ośrodków jak Francja, Hiszpania, Włochy czy Jura szwajcarska. Czynniki te, jak również krytyczny stosunek do marksistów (skądinąd bliskich anarchistom w wielu kwestiach szczegółowych) sprawiły, iż pisze się u nas na ten temat językiem inwektyw, bądź też... nie pisze się wcale. Chociaż nie wszystkie spory sprzed ponad półwiecza uległy dezaktualizacji trudno pogodzić się z taką sytuacją. Dla prawidłowego kształtowania historycznej świadomości społeczeństwa niezbędną jest wiedza faktograficzna, której żadne przemilczenia i jednostronne polemiki nie zastąpią.
Dzieciaki za gotówkę
Czytelnik CIA, Czw, 2009-03-19 13:40 PublicystykaW skandalu, nazwanym "dzieciaki za gotówkę", chodzi o przypadki blisko dwóch tysięcy dzieci wsadzonych do więzienia przez sędziego, który brał łapówki od współwłaściciela prywatnego zakładu poprawczego.
Hillary Transue miała 14 lat, kiedy przyszedł jej do głowy ten psikus. Stworzyła fikcyjną stronę MySpace, na której udawała wicedyrektorkę swojej szkoły i żartowała z jej surowości. U dołu strony zaznaczyła, że jest to tylko żart. - Mam nadzieję, że wszyscy macie poczucie humoru - napisała.
Ale w hrabstwie Luzerne w północnej Pensylwanii humoru najwyraźniej nie ma w nadmiarze. W styczniu 2007 roku Transue została oskarżona o prześladowanie. Wezwano ją przed sąd dla młodocianych w Wilkes-Barre, górniczym miasteczku leżącym około 30 kilometrów od jej domu.
Zaledwie po minucie młotek sędziego opadł ze stukotem. - Sąd uznaje oskarżoną za winną! - ogłosił sędzia i skazał ją na trzy miesiące pobytu w zamkniętym zakładzie poprawczym. Hillary, która nie mogła nawet przedstawić zdarzenia ze swojej strony, została zakuta w kajdanki i wyprowadzona. Ale jej matka Laurene złożyła protest, uruchamiając proces, który miał w przyszłości odsłonić jedne z najbardziej rażących naruszeń praw dzieci w historii amerykańskiego sądownictwa.
W lutym sędzia prowadzący tamtą sprawę, Mark Ciavarella, i przewodniczący sądu dla nieletnich Michael Conahan przyznali się do przyjęcia 2,6 milionów dolarów od współwłaściciela prywatnego zakładu poprawczego, w którym zamykano dzieci w wieku od 10 do 17 lat. W ujawnionym obecnie skandalu, nazwanym "dzieciaki za gotówkę", w grę wchodzą sprawy blisko dwóch tysięcy dzieci wsadzonych do więzienia przez Ciavarellę w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Przyjęcie tej łapówki kazało postawić pytania o bliskie związki sądów i prywatnych przedsiębiorców oraz o surowe wyroki wymierzane młodocianym.
Zaalarmowana przez Laurene Transue organizacja obrony praw dzieci, Juvenile Law Centre, w Wilkes-Barre zaczęła odkrywać dziesiątki spraw, w wyniku których od 1999 roku nastolatki były przez Ciavarellę posyłane w trybie przyspieszonym do zakładu zamkniętego. Jedno z dzieci zostało tam osadzone za kradzież wartego 4 dolary słoiczka gałki muszkatołowej. Inne za rzucenie sandałem w matkę, jeszcze inne uwięziono na 6 miesięcy za uderzenie kolegi w szkole.
Połowa wszystkich dzieci, które stanęły przed Ciavarellą, nie miała żadnej prawnej reprezentacji, choć nakazuje to prawo stanowe. Juvenile Law Centre złożyła pozew grupowy przeciwko dwóm sędziom i innym uwikłanym w tę sprawę osobom, domagając się zadośćuczynienia dla ponad 80 dzieci, które jej zdaniem stały się ofiarami niesprawiedliwości.
Z zarzutów prokuratury wynika, że od czerwca 2000 roku do stycznia 2007 Ciavarella działał "w porozumieniu" z Conahanem, a celem było wzbogacenie się obu tych osób. Sędziowie ci postarali się o pozbawienie funduszy stanowego ośrodka zatrzymań i skierowanie tych środków do prywatnej firmy PA Child Care, która zbudowała dzięki temu nowy zakład poprawczy.
W styczniu 2002 roku Conahan podpisał z tą firmą umowę gwarantującą jej, że do nowego ośrodka będą kierowane nastolatki. Dzieci miało być tyle, by zapewnić, że firma będzie otrzymywać ponad milion dolarów rocznie z pieniędzy publicznych. W końcu 2004 roku zawarto z PACC długoterminową umowę o wartości 58 milionów dolarów.
W zamian, zdaniem prokuratorów, sędziowie otrzymali co najmniej 2,6 miliona dolarów, za które kupili luksusowy apartament na Florydzie, wynajmowany przez nich następnie dla zysku. Ówczesny właściciel PACC, Bob Powell, który nie został oskarżony, cumował w pobliskiej przystani swój jacht. Łódź nazywała się "Kołowrót sprawiedliwości".
Jak na człowieka, który w ramach ugody przystał na spędzenie ponad siedmiu lat w więzieniu, Ciavarella sprawia wrażenie wyjątkowo pewnego siebie. Zaprosił on naszą gazetę do swojego domu w Wilkes-Barre, gdzie jeszcze przebywa za kaucją na wolności.
Choć przyznał się do działania w warunkach konfliktu interesów i uchylania się od podatków, twierdzi, że brał pieniądze w dobrej wierze, zakładając, że jest to uprawniona "darowizna" od prywatnej firmy za pomoc w zbudowaniu zakładu zamkniętego. Zaprzecza, jakoby wysyłał tam dzieci w zamian za pieniądze. – Gotówka za dzieciaki? Nigdy tak nie było. Ludzie pochopnie wyciągają wnioski. Nigdy nic takiego nie robiłem – mówi.
Ciavarella mówi, że traktował swój sąd jako miejsce naprawy trudnej młodzieży, a nie karania. – Chciałem, aby te dzieci uniknęły kłopotów w dorosłym życiu. Pragnąłem jedynie pomóc im naprostować ich ścieżki –tłumaczy.
Jako dowód Ciavarella wskazuje, że procent dzieci, które skazał na pobyt w zakładzie zamkniętym był stały od 1996 roku, kiedy został mianowany sędzią, do czasu odejścia w 2008 roku. Fakty sugerują jednak coś innego. Przez pierwsze dwa lata wyroki skazujące na uwięzienie utrzymywały się na poziomie 4,5 procent wszystkich rozpatrywanych przez niego spraw. W 1999 roku, tuż przed zarzucaną mu zmową z Conahanem, wskaźnik ten nagle wzrósł do 13,7 procent. W 2004 roku wynosił już 26 procent.
Ciavarella ma nadzieję, że dzięki dobremu sprawowaniu wyjdzie z więzienia po sześciu latach.
Hillary Transue ma obecnie 17 lat i uczy się w szkole średniej. Spędziła miesiąc w zamknięciu za parodię, ale jeszcze przez wiele miesięcy była piętnowana przez znajomych i sąsiadów jako skazana. – To przyjemne zobaczyć go w sądzie na ławie oskarżonych – mówi o Ciavarelli. – Jestem pewna, że teraz rozumie, jak się człowiek wówczas czuje.
the Guardian
Złoty środek - alkohol w rękach władzy i nie tylko
Czytelnik CIA, Wto, 2009-03-17 15:55 PublicystykaZłoty środek - alkohol w rękach władzy i nie tylko
Długo zastanawiałem się w jaki sposób zabrać się do tego tematu. Jak go ugryźć i czy w ogóle go poruszać. Jednakże problem ten wydał mi się na tyle ważny iż w końcu postanowiłem się za niego zabrać i stąd poniższy tekst. Problem ten, o którym do tej pory mawiało się za mało uważam, to problem alkoholu. Ów państwowy narkotyk jest sprawą dość popularną na naszym własnym podwórku i bardzo często w swych konsekwencjach prowadzi do ślepego zaułka. Tekst ten nie traktuje o tym, że alkohol jest szkodliwy - bo to sprawa wiadoma. Nie jest to również odezwa typu hardline czy coś w tym guście. Nie chodzi o to. Każdy człowiek jest wolny i ma prawo robić to co zechce - a więc również spożywać alkohol. Jednakże celem tych przemyśleń jest druga strona medalu, strona szkodliwości alkoholu nie na nasze zdrowie (chociaż to jest także istotnym problemem) lecz zwrócenie uwagi na to iż ów państwowy narkotyk jest doskonałym środkiem ujarzmiającym niewygodne osobniki. Ale może po kolei.
Wenezuela: Raport łamania praw pracowniczych
H2, Wto, 2009-03-17 14:55 Świat | Prawa pracownika | Protesty | Publicystyka | Represje | Tacy są politycy 29 stycznia 2009- Policja w Stanie Anzoátegui zamordowała dwóch pracowników, podczas próby eksmisji fabryki Mitsubishi w Barcelonie.
Policja Anzoátegui ostrzelała pracowników, którzy okupowali fabrykę od 12 stycznia, w proteście przeciwko zwolnieniu 135 pracowników zatrudnionych na zasadach out-sourcingu i nie wywiązywanie się z kontraktu tej firmy. Zamordowanymi pracownikami byli Javier Marcano pracujący w Mitsubishi i Pedro Suárez pracujący w Macusa.
Prorządowy kanał YVKE Mundial początkowo zatytułował wiadomość w następujący sposób:
"Dwóch pracowników poniosło śmierć w wyniku konfliktu laboralnego".
To jest drugi incydent w mniej niż 2 lata, w którym policja podporządkowana gubernatorowi Tarek William Saab strzela do pracowników. Tarek William Saab zrobił karierę polityczną jako obrońca praw człowieka zanim został dyputowanym i gubernatorem.
22 stycznia 2009- Zatrzymani pracownicy Petropiar, którzy protestowali przeciwko zwolnieniom.
Protest 250 pracowników zwolnionych przez podwykonawcę Costa Norte, na pasażu Los Potocos w Barcelonie , została rozwiązana przez Gwardię Narodową. Pracownicy Danny Machado i Diobert Torres zostali zatrzymani. Pedro López, który był negocjatorem , wspomina że podczas okupowania strefy administracyjnej tej firmy, też zostali eksmitowani. "Zostaliśmy zmuszeni wyjść z powodu gróźb jakie kierowała w naszą stronę GN... Nie poddamy się przed jakimkolwiek pracodawcą, niezależnie od tego czy będzie biały czy czerwony. Chcemy przywrócenia do pracy oraz odszkodowania", nalegał López. Roszczenia pracowników były oparte o dekret nieusuwalności pracy oraz eliminacji outsorcingu laboralnego.
Agamben i klasy społeczne. Próba krytycznego komentarza
oski, Sob, 2009-03-14 21:10 Publicystyka | Ruch anarchistycznyPrzedmiotem analizy będzie rozdział Bezklasowe z książki Giorgio Agambena zatytułowanej Wspólnota, która nadchodzi. Zawarte w nim stanowisko wydaje się autorowi reprezentatywne dla włoskiego filozofa. Oczywiście, nie znam całości dorobku Agambena, więc z radością przywitałbym informację, że moja krytyka nie jest trafna. Na dziś jednak opowiadam się za nią, a zarysowane tutaj krytyczne uwagi wpływają na Agambenowską refleksje polityczną.
Agamben stwierdza, że jeśli rozpatrzy się losy ludzkości w kategoriach klasy, trzeba stwierdzić, że dawne klasy przestały istnieć. Miejsce ich zastąpiło globalne drobnomieszczaństwo. Fakt ten, kontynuuje włoski filozof, potrafił wykorzystać zarówno nazizm, jak i faszyzm. Jako pierwsi pojęli, że nie ma już proletariatu i burzuazji, a tylko jedna klasa – drobnomieszczaństwo.
Współczesny „buddyzm” europejski czyli Dharma konsumpcyjna
Czytelnik CIA, Wto, 2009-03-10 02:36 PublicystykaSpoglądając na społeczeństwo polskie (czy europejskie w ogóle) dobrotliwym i wyrozumiałym okiem, bez łzy na policzku i piany na ustach, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nasz polski współczesny romantyzm to jedynie przykurzone slogany na zapomnianych murach. Gdzie się podziali Polacy, których wrażliwość przekracza objętość butelki po piwie jasnym i konserwy ze szprotkami? Pytam od razu bo nie wiem gdzie szukać podpowiedzi na polską rzeczywistość, w której obywatel zabija obywatela w oczekiwaniu na przeceniony odkurzacz i odtwarzacz DVD... Kategoria myślenia, konstytucja umysłu jaka od pewnego czasu rządzi rodakami to dogłębna penetracja przedmiotowa, to kult martwoty i pomnik posiadania jaki wystawiamy sobie w swej doczesnej próżności. W niejasny, tajemniczy sposób, albo przeciwnie, ewolucyjnie kategoryczny i konsekwentny, zatracamy zdolność najprostszej (by nie napisać pierwotnej) duchowości. Można by się spierać, że owa nienazwana pierwotność ducha odnosi się do głębokiego archaizmu naszych czasów a tym samym staje się dziś anachronizmem i intelektualnym nieporozumieniem... Semantyka niegdyś ważnych znaczeń zostaje wykluczona, zneutralizowana przez cywilizacyjny chaos (porządek pozorny) i generacyjną transgeniczność ścierającą na pył zróżnicowanie, to pozytywne i negatywne. Niby temat na inną historię, ale nie do końca bo całość tych skomplikowanych, wielokrotnie złożonych mechanizmów i procesów współczesności determinuje naszą dzisiejszą zdolność myślenia, naszą percepcje rzeczywistości. Przeganiamy się coraz droższymi samochodami a na basenie coraz trudniej się pokazać w kąpielówkach bez złotych haftów, czy w towarzystwie bez kart rabatowych do największych hipermarketów... Być może nic w tym złego a jedynie to signum temporum współczesnego świata. Era nowej pustki, a dążenia do tej pustki to najwyższy wyraz ideału człowieka na jaki nas stać, taki współczesny miejski i podmiejski buddyzm europejski. I ktoś może powiedzieć, że oto sposób, w jaki dalekowschodnie idee filozoficzne zostały zaadaptowane na potrzeby polskiego (europejskiego) konsumpcjonizmu... Częściowo nieświadomie a częściowo dzięki rozproszeniu się mody na orientalne techniki sięgania absolutu. Niestety, ów absolut nie zawisł pod sufitem polskiej (czy innej europejskiej) strzechy i nie tak łatwo go dosięgnąć stając jedynie na kuchenny taboret. Potrzeba trochę wysiłku i to nie byle jakiego! U nas, łatwo osiągalnym absolutem, bez czasochłonnych medytacji i umartwień, jest ten pół litrowy na półce w monopolowym... W taki naturalny i bezkolizyjny sposób następuje transformacja ideowa, ale nie koniecznie po odpowiedniej spirali... Owocem konsumpcji staje się w efekcie wspomniana pustka. Gromadzenie dóbr materialnych bywa miłym zajęciem, ale ma krótkie nogi gdyż wszystkich tych wymyślnych luksusów nie zapakujemy sobie do trumny mimo szczerych chęci, nawet za cenę pękniętego wieka. Cóż pozostaje? Ano cieszyć się chwilą i aktualnym dobrobytem, w którym, przy odrobinie szczęścia i zmysłu przedsiębiorczości, będziemy mogli się pławić dopóki nie użyźnimy gleby... Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie owa nielogiczna tajemnicza siła (albo może właśnie owo bezwzględne następstwo) jaka modyfikuje nasz umysł na skutek żądzy posiadania i samego posiadania w sobie. Rodzi się duchowa pustka, utrata moralności, obniżenie etyki i wynicowanie z wszelkiej wrażliwości gdyż wypełnieni namacalnym spiżem po same zęby nie zostawiamy już wiele przestrzeni na ten spiż niewidzialny, metafizyczny. Tam po prostu nie ma dla niego miejsca, a potencjał jaki można wykorzystać do duchowej nadbudowy, wlewamy z premedytacją do baku potężnego mechanizmu zysku i władzy. Opary owego potencjału i wytrącone niechybnie pierwiastki „czynnego ducha”, służą wyłącznie nieudolnej obronie zdegenerowanej współczesności i fałszywemu usprawiedliwianiu negatywnych skutków globalizacji. Nad tym już ubolewał w XIXw. Nietzsche pisząc o utracie jedności życia na rzecz szczelnej iluzji wnętrza i wypranego z duchowości zewnętrza; to samo martwiło Adorna i Horkheimera w następnym stuleciu, gdy krytykowali „przemysł kulturalny”, który swoim totalnym racjonalizmem degradował bunt i emancypację czyli to, czego iluzję tak usilnie starano się tworzyć.
Niestety, ortodoksyjni konsumenci zdają się nie być do końca świadomi tego, po co tyle konsumują... Życie w wiecznej ułudzie jest wygodne i nikt nie chce znać prawdy twierdząc, że to jest właśnie prawda jego życia... Niech będzie, tylko dlaczego tak często, i z taką łatwością, pozbywamy się człowieczeństwa w imię bezpieczeństwa swoich dóbr, przywiązania się do nich i bólu ich utraty? Złożona natura człowieka, co to nie pozwala na ekstremalną konsumpcję bez wyrzeczenia siebie i w efekcie przyjęcie postawy, która staje się mną samym czy samą. Jestem przeobrażony, przeobrażona tak samo jakbym dojrzewał, dojrzewała, zmieniał, zmieniała wyznanie czy poglądy polityczne. Takie rzeczy się zdarzają, człowiek ulega ciągłemu procesowi, przemieniając się w dążeniu do prawdy, jest prawdą. Krystian Lupa powiedział: korzystam z prawdy dnia dzisiejszego po to, aby ją jutro zanegować. I to ma wielki sens, ale tylko pod warunkiem, jeżeli nie działamy przeciwko człowieczeństwu swojemu i drugiego człowieka o czym, coraz częściej zdaje się zapominać konsument-fundamentalista.
W buddyzmie „pustka” (śunyata) to pojęcie, które ma odciąć nas od religijnego pocieszenia stając się drogą skoncentrowanej jednostki, drogą do serca naszej rzeczywistości a nie poza nią. Jest więc „pustka”, mówiąc słowami Tsongkhapy, zarówno centrum jak i środkową ścieżką. Nasze modernistyczne społeczeństwo natomiast, traktuje „pustkę” jako metaforę religijnego pocieszenia uosabiając ją chętnie z „Absolutem”, „Prawdą” czy wręcz „Bogiem”, o czym pisał już Stephen Batchelor. Następuje pomieszanie pojęć na skutek być może częściowego niezrozumienia modnych, dalekowschodnich systemów filozoficznych a być może częściowo na skutek uwarunkowania lokalnego, społeczno-kulturowego Polaka – Europejczyka. I w sumie przyczepić się nie ma do czego, bo każde społeczeństwo wytwarza swój system niezbędnych, indywidualnych (dla danego społeczeństwa) wartości i może należałoby nawet pochwalić za te próby inspirowania się jednego narodu drugim. A czy budulec dla owych wartości świadomie jest czerpany z myśli innych narodów czy może samoistnie i równolegle odkrywany w różnych miejscach świata, tego nigdy nikt nie umie szczerze dowieść, za to z łatwością przekłuje nożem heretyka... I tak, gdy na dalekim wschodzie człowiek wychodzi poza krańcowość bycia i niebycia, tak u nas, człowiek zamyka się w krańcowości wyłącznie bycia, gdyż niebyt i tak mają mu zapewnić dobra materialne, jedyne prawdziwe bożki... Ów duchowy, filozoficzny paradoks współczesnego Polaka-Europejczyka to głębokie przekonanie, iż Bóg to to, w co się wieży a nie to, co się czyni. Czyli Dharma nie ma tu nic do roboty, albo roboty jest tyle, że nie sposób jej podołać, sama jedna bidula nie da rady. Innymi słowy, człowiek wschodu zabiega o niebyt zdobywaniem wolności tworzenia samego siebie, gdy tym czasem człowiek zachodu, ten sam niebyt, próbuje wykupić za kilka euro-dolarów i butelkę dobrego szampana. I trudno by mieć pretensję do sposobu wkraczania w wieczność człowieka zachodu, gdyby nie owa pewność, iż to właśnie on, zachodni współcześniak, obywatel świata, jest tak cudowną istotą, że swobodnie może gardzić drugim człowiekiem a Królestwo Boże i tak przyjmie go z otwartymi ramionami. Niestety, nie myli się, stąd, paradoksalnie, tak niskie poczucie własnej wartości jak i wartości kolegi czy koleżanki z podwórka. Trudno ocenić czyja filozofia jest lepsza, mnicha ze wschodu czy księdza z zachodu, za to łatwo dojrzeć, że współczynnik frustracji po „zachodniej” stronie jest niewspółmiernie większy od tego po stronie „wschodniej”...
U nas w Polsce (ale również gdzie indziej w Europie, szczególnie wschodniej) człowiek, stosując się świadomie bądź nieświadomie do pozytywnej zasady T.H. Huxleya, by kierować się rozumem tak dalece, jak dalece może on nas zaprowadzić, stawia o jeden krok za daleko dochodząc do krawędzi, na której podważa wartość własną i całego narodu. A na naszą irracjonalną postawę ma wpływ nie tylko opasła konsumpcja, ale cała polska i zachodnia w ogóle zgnilizna polityczno-społeczna, z której nota bene, owa konsumpcja kiełkuje by w efekcie zakwitnąć monstrualnym kwiatem bezgranicznego posiadania. Owocem tej zgnilizny jest zatracenie pojęć o tym co jest normą, a co nie... I czy normy w takim samym stopniu obowiązują wszystkich, i czy wobec wszystkich tak samo są egzekwowane. Tym samym, zgadzając się z myślą prof. Wiktora Osiatyńskiego, stopniowo zanika w nas szacunek do wszelkich norm i „sami ulegamy demoralizacji”. Wszystko to składa się na nasz wspomniany, wysoki czynnik frustracji i auto-pogardy. Dlatego trzeba się zastanowić jak ten współczynnik obniżyć i co zrobić by konsumpcja w swoim dramatycznym zwieńczeniu nie połknęła nas. I jest to pytanie o naturę rzeczy, o doświadczenie siebie, szczęścia i radości, o doświadczenie, idąc za słowami Stephena Batchelora, „szokującego braku tego, czym się jest zazwyczaj, i tej realności, do której się przywykło”.
Ktoś może zapytać po co te porównania z filozofią wschodu, z buddyzmem, bo przecież my to my, mamy swoje idee, filozofie i religie, do których możemy sięgać w obronie naszego sumienia, etyki, tożsamości. Wszystko się zgadza, ale coraz trudniej znaleźć na rodzimym gruncie odpowiedź na naszą umysłową nędzę, na mentalne kalectwo, które pożera nas bez opamiętania. I bliżej mi do myśli, że jesteśmy jak ten zbłąkany, ranny ptak co wpadł do budynku przez otwarte okno i wymaga pomocy, niż do dekonstruktywistycznej idei Derridy nawiązującej do metatekstualnej świadomości Europejczyków. Owa świadomość ma rzekomo wskazywać nowe dla kultury europejskiej wektory myślenia, ale póki nie pozbędziemy się starych (póki się nie uleczymy), nowe nie mają szans zaistnieć, jakkolwiek ich nie nazwiemy i cokolwiek o nich nie napiszemy. Niektórzy już się przebudzili, a niektórzy już w przebudzeniu zostali poczęci i o tych trzeba dbać a pozostałych edukować i wspierać w rozumieniu i szanowaniu drugiego człowieka, w kultywowaniu skarbu duchowego, nie materialnego.
Coraz więcej u nas przecierających oczy po letargu, mentalnie zdrowiejących, ale wciąż ich mało, tych, co mają więcej do powiedzenia niż tekst etykiety piwa jasnego i szprotek konserwowych.
Lukas
Komunikat ws. zatrzymania członków stowarzyszenia WRS na warszawskiej Manifie 8 marca 2009
Czytelnik CIA, Pon, 2009-03-09 22:10 PublicystykaDnia wczorajszego, tak jak co roku, członkowie i członkinie warszawskiej sekcji stowarzyszenia WRS, na znak solidarności z ruchem feministycznym, brali udział w Manifie 8 marca. Demonstracja przebiegała spokojnie do momentu interwencji policji przy ulicy Pięknej, tuż przed zakończeniem Manify.
„Zaczistka” w Europie
Vino, Pon, 2009-03-09 20:56 Świat | Publicystyka | RepresjeW Europie ma miejsce coraz więcej zabójstw Czeczenów sprzeciwiających się promoskiewskiemu reżimowi Ramzana Kadyrowa. O operacji prowadzonej przez jego ludzi i FSB oraz o sprawie Khalidova dziennikarz Prague Watchdog rozmawia z Magomedem Ocherhadjiem – niedoszłą ofiarą Khalidova. "Zaczistka" to rodzaj operacji przeprowadzanej przez wojska Federacji Rosyjskiej w Czeczenii mającej na celu identyfikację i eliminację członków nielegalnych formacji zbrojnych.
PW: Jaki jest twoim zdaniem powód, dla którego reżim Kadyrowa zainteresował się Czeczenami mieszkającymi poza granicami Rosji? Dlaczego w ciągu ostatnich miesięcy wezbrała fala zabójstw politycznych przeciwników Kadyrowa?
MO: Już około 2 lata temu reżim Kadyrowa zaczął zwracać uwagę na Czeczenów, którzy osiedli w Europie - miało to miejsce w momencie, gdy przybyłem do Norwegii. Wcześniej jednak wysłannicy Kadyrowa działali z większą rozwagą. To były czasy wielkiego fermentu. Ludzie, którzy wcześniej wzięli na siebie obowiązki reprezentowania na zachodzie interesów czeczeńskiego oporu i europejskiej diaspory zaczęli wracać do Czeczenii. Tam poddali się łasce zwycięzców i otrzymali amnestię, władzę, pieniądze i względy Kadyrowa.
W związku z tym, duża liczba uchodźców, która i tak czuła do tego czasu duże zagrożenie straciła wszelką nadzieję. Cała rzesza uchodźców został zdemoralizowana poprzez działania swoich liderów. Ludzie zaczęli myśleć, że wszystko stracone i żadna poważna opozycja nie będzie mogła być pomyślnie zorganizowana. "Nic nie mamy" - mówiono - "w momencie gdy Karyeow ma całkowite wsparcie od Rosji - zarówno finansowe jak też kadrowe.".
Ulotka na 8 marca
Czytelnik CIA, Nie, 2009-03-08 21:06 PublicystykaKażda ekipa - ta sama lipa! Każda władza żyć przeszkadza!
To oczywiste, że każdy rząd działa przeciw interesom zwykłych ludzi. Jednak podczas każdych wyborów, wzywa się nas do wyboru innego zestawu polityków, licząc na to, że sprawy będą zmierzać ku lepszemu. Ale tak się nie dzieje.
Ludzie, którzy koncentrują się na poszczególnych problemach, czasem oddają głos w oparciu o swoją nadzieję, że dany polityk nie będzie ingerować w jakąś dziedzinę życia. Ale nawet, jeśli tak się dzieje, ludzie u władzy dają nam tylko okruchy. Najważniejsze problemy pozostają nierozwiązane – masowa bieda będąca skutkiem pazerności banków i korporacji, antyspołeczna polityka i brak głosu społeczeństwa w dyskusji o najważniejszych sprawach.
Rządy nie przyznają ludziom praw - one je odbierają. Ograniczenia praw reprodukcyjnych kobiet są bezpośrednią konsekwencją prób narzucenia przez polityków swojej wizji tego, co ludzie powinni, a czego nie powinni robić.
Zamiast być rządzone, chcemy być aktywnymi uczestniczkami życia społecznego. Zamiast być dzielone na lepsze i gorsze, chcemy być równe i szanowane. Chcemy móc się cieszyć z posiadania naszych praw.
Równość nie oznacza dla nas tylko i wyłącznie równości płci, ale także równość ekonomiczną. Bez niej, nie może być mowy o prawdziwej równości.
Dzień 8 marca jest dniem walki kobiet pracujących. Świętowany jest w imię uczczenia ofiar krwawo stłumionego strajku robotnic z 1908 roku. Nie gódźmy się na próby rozmydlenia znaczenia tego dnia, którego korzenie wyrastają ze społecznej rewolucji. Zbudujmy ruch, który wykracza poza ograniczenia pojedynczych spraw.
Zmian, których pragniemy nie osiągniemy za pomocą urny wyborczej, ale przez masowe wystąpienia i oddolną organizację.
Ośmielmy się realizować swoje marzenia i cieszyć się słodkim smakiem wolności, bez boga ani pana, bez wyzysku i bez państwa.
Głód - Świat nas okłamuje
Stefan, Nie, 2009-03-08 19:38 PublicystykaWielcy tego świata często mówią jakie ich serca są wielkie, ile pieniędzy przekazują krają trzeciego świata, jak to ich organizacje(rządowe i pozarządowe) wspierają głodne dzieci w Afryce...
Musimy odrzucić tą chorą propagandę serwowaną nam przez rządnych pieniędzy i władzy polityków, prezydentów itd. Oto 9 mitów dotyczących głodu na świecie:
Walka klasy pracującej przeciwko kryzysowi: samodzielne obniżki cen we Włoszech
Yak, Nie, 2009-03-08 07:46 Prawa kobiet/Feminizm | Prawa pracownika | PublicystykaBruno Ramirez dokonał analizy reakcji włoskiej klasy pracującej na kryzys ekonomiczny lat 70'tych, skupiając się na odmowie zgody na podwyżki istotnych usług, formie walki znanej też jako "samodzielne obniżki cen".
Oto jego artykuł, opublikowany w 1975 r. w piśmie ZEROWORK.
Inflacja szaleje na poziomie ponad 25%, szerzy się bezrobocie i nasilają się represje. Obecny kryzys ekonomiczny we Włoszech uzmysławia, jak daleko jest skłonny posunąć się kapitał w swoich atakach na warunki życia klasy pracującej.
Jedną z wyróżniających się cech kryzysu, tak we Włoszech, jak i w innych krajach kapitalistycznych, jest stopień w jakim doszło do poszerzenia się frontu walk klasowych, w tym bezpośrednio sfery konsumpcji. Drastyczne zwiększenie kosztów utrzymania uruchomiło całą falę walki pracowników o utrzymanie wywalczonego poziomu dochodów i zachowanie dostępu do niezbędnych dóbr i usług takich, jak pożywienie, mieszkanie, energię elektryczną, wodociągi, transport publiczny, itp. To nie przypadek, a zwłaszcza we Włoszech, że zmasowany atak kapitału na tym polu nastąpił po całym długim cyklu strajków w fabrykach, które doprowadziły do znacznego wzrostu poziomu płac i polepszenia warunków pracy. Strategia kapitalistyczna jest bardzo spójna, co wyszło na jaw dzięki zorganizowanemu oporowi szerokich kręgów klasy pracującej.
Tzw. “samodzielne obniżki”, czyli brak zgody na płacenie wyższych rachunków za podstawowe usługi, to taktyka, która samoistnie wyłoniła się na tym polu walki. Sposób, w jaki prowadzona była walka, nasuwa na myśl pewne istotne kwestie dotyczące zarówno kapitału, jak i klasy pracującej. Jak kapitał może doprowadzić do zapośredniczenia tej walki i skanalizowania jej? W jakim stopniu główny ciężar walki spada przede wszystkim na barki kobiet pracujących w domu, jako głównych aktorek na scenie konsumpcji społecznej?
Samodzielne obniżki
Samodzielne obniżki nie są we Włoszech nowym zjawiskiem. Na przykład, w dzielnicy Magliana, największej dzielnicy robotniczej w Rzymie, około 2 tys. rodzin od dwóch lat stosuje praktykę samodzielnych obniżek, zmniejszając swoje czynsze o 50%. To nie jest wcale odizolowany przypadek. Nowością jest sposób, w jaki tego rodzaju praktyki przeniosły się do innych sfer podstawowej konsumpcji społecznej, takich jak transport publiczny, energia elektryczna i ogrzewanie.
Jeśli spojrzeć na to w kontekście innych podobnych praktyk, takich, jak skłotowanie i zorganizowane wywłaszczanie towarów w supermarketach – widać, że to nie jest jedynie strategia defensywna. Niektórzy aktywiści nazwali to walką o ponowne przejęcie społecznego bogactwa wytworzonego przez klasę pracującą, za którą kapitaliści nigdy nie zapłacili.
Pewnego poniedziałku w sierpniu 1974 r. setki pracowników dojeżdżających do pracy dowiedziało się, że cena biletów z Pinerolo do Turynu wzrosła o prawie 30%. Mało kto spodziewał się, że tak względnie nieistotne wydarzenie wywoła nową falę walki. Pasażerowie odebrali podwyżkę jako tchórzliwą prowokację firmy autobusowej. Wystarczyło kilka dni, by zorganizować akcje i zmobilizować pasażerów korzystających z tej linii. Tydzień później, był już gotów plan działań.
Pracownicy rozstawili stoły niedaleko dworca autobusowego w Pinerolo i rozwiesili bannery z napisem "Nie zgadzajcie się na podwyżki biletów!". Ponadto, wydrukowali zastępcze bilety tygodniowe, które sprzedali po starych cenach (pasażerowie zwykle kupowali bilety tygodniowe w poniedziałki). Firma autobusowa zareagowała zamknięciem linii, więc setki pracowników mieszkających w Pinerolo nie pojechało tego dnia do pracy. Mobilizacja trwała. Po południu wysłano delegację do Regionalnego Biura Transportu domagając się przywrócenia starych cen biletów i honorowania biletów zastępczych. Po kilku dniach protestów, Biuro odwołało decyzję o podwyżkach biletów.
To była iskra, od której rozprzestrzenił się ogień. W ciągu kilku dni, podobne wydarzenia miały miejsce w całym regionie wokół Turynu. Dnia 17 września, władze regionalne wydały nowe wytyczne dotyczące transportu międzymiastowego, które miały zastosowanie do 106 prywatnych linii autobusowych działających w regionie. Wytyczne unieważniły w znacznym stopniu podwyżki, które zostały już wprowadzone przez właścicieli linii autobusowych i te, które były dopiero planowane.
Pierwsza runda samodzielnych obniżek przyniosła rezultaty. Ten styl działania szybko przyjął się w innych częściach Włoch, doprowadzając do popłochu w lokalnych władzach i biurokracjach związkowych. Pod koniec września, media histerycznie pisały o wybuchu „nieposłuszeństwa obywatelskiego”. Włoska Partia Komunistyczna z pełną powagą pouczała pracowników, że jedyną właściwą metodą walki jest strajk.
Rachunki za prąd
Logicznym krokiem było zastosowanie tej samej formy walki do innych dziedzin konsumpcji społecznej. Rachunki za energię elektryczną były jedną z ważniejszych pozycji w budżecie większości rodzin pracowniczych. Nic więc dziwnego, że właśnie rachunki za energię stały się przedmiotem walki. To był dynamit polityczny. Przemysł energetyczny we Włoszech był upaństwowiony i stosował ujednolicone stawki w całym kraju. Państwo mogło zatem stać się bezpośrednim celem w walce, która mogła potencjalnie ogarnąć całą klasę pracującą. Co więcej, podwyżki energii elektrycznej zbiegły się ze skandalem, w którym państwowa firma energetyczna ENEL została przyłapana na skandalu z nielegalnym finansowaniem partii politycznych. Polityka firmy ENEL polegająca na przyznawaniu zniżek w wysokości 25% odbiorcom przemysłowym, przy zachowaniu pełnych stawek dla odbiorców indywidualnych, dodatkowo dolała oliwy do ognia i była postrzegana jako jawna forma dyskryminacji.
Inicjatywa wyszła znów z uprzemysłowionych regionów Turynu i Mediolanu. Mobilizację pracowników bardzo ułatwiło początkowe wsparcie przedstawicieli związkowych i organizacji takich, jak Turyńska Rada Pracy. Dzięki temu, stało się możliwe wykorzystanie instytucji rad pracowniczych, zwłaszcza, gdy przedstawiciele rad poparli walkę. W większości przypadków, mobilizacja polegała na utworzeniu „komitetów samodzielnych obniżek” (często działających z ramienia związków), które zbierały rachunki za elektryczność od pracowników i obniżały je średnio o 50%.
Komitety samodzielnych obniżek
Mobilizacja nie ograniczyła się jednak do fabryk. Komitety powstawały w całych Włoszech, w miastach i miasteczkach, na fali samodzielnych obniżek. W niektórych dużych dzielnicach miejskich łatwiej było założyć komitety, bo już istniały tam organizacje sąsiedzkie o długiej historii walki. Komitety składały się w większości z delegatów z każdego kwartału lub budynku mieszkalnego i miały na celu mobilizację i koordynację działań mieszkańców różnych budynków i nawiązywanie kontaktów z sąsiednimi dzielnicami i fabrykami. Wsparcie pracowników firmy ENEL, którzy często odmawiali wykonania polecenia wyłączenia prądu, było również niezwykle pomocne i przyczyniło się do zwycięstwa. Dzięki połączeniu komitetów dzielnicowych i fabrycznych, pod koniec grudnia zebrano dziesiątki tysięcy rachunków za elektryczność w każdym większym mieście we Włoszech. Turyn zajął pierwsze miejsce: 140 tys. rachunków.
Ta walka czerpała swoją siłę polityczną z więzów lokalnych pomiędzy fabrykami i dzielnicami. Pewien robotnik z Neapolu wytłumaczył to tak: "W Neapolu już wcześniej mieliśmy doświadczenia z samodzielnymi obniżkami rachunków za wodę, gaz i elektryczność, ale zawsze to się ograniczało do pojedynczych budynków lub dzielnic i nigdy dotąd nie przyjęło się w zakładach pracy i związkach zawodowych. Dziś, sytuacja wygląda całkiem inaczej i ma duży potencjał polityczny." (LOTTA CONTINUA, 4 października 1974 r.)
Przyspieszenie pracy w domu
Mobilizacja najbardziej objawiła się w poszczególnych dzielnicach, dzięki połączeniu z innymi formami walki, takimi jak skłoting i samodzielne obniżki czynszów. Choć robotnicy w fabrykach stali na czele mobilizacji, walka była najbardziej intensywna na poziomie dzielnic. To tam mieszkańcy musieli stawić czoła pracownikom firmy ENEL, którzy przychodzili zbierać należności lub odłączać elektryczność. Na tym obszarze walki kluczową rolę odegrały kobiety pracujące w domu. Energia elektryczna jest najważniejszą częścią konsumpcyjnej produkcji kobiet pracujących w domu.
Podwyżki rachunków za elektryczność oznaczają konieczność przyspieszenia pracy w domu, gdyż trzeba wykonać tyle samo zadań w domu (gotowanie, zmywanie, prasowanie, czyszczenie, itd.) w krótszym czasie, lub przedłużyć dzień pracy, wykonując część pracy ręcznie.
To jasne, że atak kapitału na produkcję konsumpcyjną wiąże się bezpośrednio ze zwycięstwem pracowników fabryk w walce o podwyżki płac. Choć atak jest skierowany na całą klasę pracującą, w szczególny sposób stara się wyzyskać podział pracy (pracy w fabryce przeciw nie opłacanej pracy w domu), na której oparty jest kapitalizm - uderzając w słabszą część klasy, tzn. wyciskając więcej nieopłaconej pracy od kobiet pracujących w domu. Gdyby niezwykle istotną rolę w walce o samodzielne obniżki, jaką odegrały kobiety pracujące w domu, widzieć jedynie w kategoriach solidarności z zakładami pracy, stracilibyśmy z oczu niezwykle ważny proces klasowy, a jego miejsce zajęłaby pusta retoryka lewicowa.
Rolę kobiet pracujących w domu jako głównego podmiotu w walce tłumaczy fakt, że ich materialne warunki pracy są bezpośrednim celem ataków kapitału, oraz że chodzi tu o rzeczywistą walkę z narastającym wyzyskiem. Dopiero, gdy się to zrozumie, można mówić o solidarności.
W tym sensie, walka o znaczne zmniejszenie kosztów konsumpcyjnej produkcji stała się niezwykle istotna w wielu rodzinach robotniczych, zwłaszcza w dużych dzielnicach miejskich, np. w Rzymie i Neapolu, których mieszkańcy żyją na marginesie z drobnego handlu, transakcji na czarnym rynku, prostytucji, itp. W większości przypadków, relacja pomiędzy kapitalistą, a mężczyzną „zarabiającym na chleb” - podyktowana przez pracę najemną - nie została nawiązana lub jest zbyt niestabilna, by poddawać się mediacji związków zawodowych. To tłumaczy, dlaczego praktyka samodzielnych obniżek rachunków była bardziej autonomiczna w swoim ogólnym kierunku i swojej formie i dlaczego kobiety pracujące w domu odegrały w niej wiodącą rolę, właściwą dla tego pola walki. Warto np. zauważyć, że w wielu przypadkach nie korzystano z hasła „obniżki o 50%” (to było hasło podyktowane przez szefów związków w zakładach pracy), ale z hasła „płacimy takie stawki, jakie otrzymują szefowie” – czyli obniżki o ponad 75%.
Fabryki i dzielnice
Różnicę pomiędzy mobilizacją w fabrykach, a mobilizacją w dzielnicach można lepiej zrozumieć, gdy przeanalizuje się strategię związków zawodowych służącą kontroli i kanalizowaniu walki o samodzielne obniżki. Ta strategia przypominała strategię użytą podczas fali strajków w fabrykach w 1969 r.
Początkowy wybuch walk o samodzielne obniżki i powstanie rad pracowniczych (w większości kontrolowanych przez związki), zmusiło przedstawicieli związkowych do zajęcia stanowiska. Również w dużych dzielnicach zamieszkałych przez klasę pracującą, Partia Komunistyczna spotkała się z sytuacją, w której wielu aktywistów partyjnych przyłączyło się do walki o samodzielne obniżki, często nawet korzystając z lokalnych komórek partyjnych. Partia Komunistyczna wkrótce potępiła te praktyki, nazywając je „stwarzaniem podziałów” i „prowokacją kilku grup poza-parlamentarnych”. Jednak sytuacja była o wiele trudniejsza dla kierownictwa związków zawodowych.
Nie może być wątpliwości, że rola odegrana przez przedstawicieli związkowych – z których wielu było członkami innych organizacji marksistowskich – przydała się w uzyskaniu poparcia wielu instytucji pracy, zwłaszcza w regionie Mediolanu i Turynu. Ale inni przywódcy związkowi widzieli wybuch samodzielnych obniżek jako wyraz niezadowolenia pracowników z obstrukcji stosowanej przez związki zawodowe przeciw powszechnej mobilizacji przeciwko zwiększeniu kosztów utrzymania. W jasny sposób wyraził to sekretarz Rady Pracy Miasta Turyn: "...stawką jest nasza relacja z ludnością. Stawia się pod znakiem zapytania naszą zdolność do budowania alternatywy. W ciągu ostatnich miesięcy, wiarygodność związków zawodowych osiągnęła dno. [Abyśmy mogli odzyskać wiarygodność], nie wystarczy zażądać kwoty 50 tys. czy 100 tys. lirów dla pracowników. Musimy wymyślić alternatywne rozwiązania polityczne" (L'ESPRESSO, 29 września 1974.)
Gdy zostało uruchomione "alternatywne rozwiązanie", związki zawodowe mogły powrócić do swojej starej roli. Gdy przywódcy związkowi niskiego szczebla wspierali nową falę aktywizmu i stykali się z nią na co dzień, przywódcy krajowi starali się zyskać na czasie i unikali jasnego deklarowania się. Takie podejście było podyktowane dążeniem do zachowania równowagi pomiędzy trzema krajowymi federacjami związków zawodowych, która była zagrożona "niesterowalnością" klasy pracowniczej i kryzysem, w którym uwikłane były wszystkie partie polityczne.
Rząd upada
Strategia wyczekiwania przyniosła w końcu rezultaty, gdy rząd Rumora podał się do dymisji na początku października, wywołując kryzys polityczny, który trwał przez cały miesiąc. Brak rządu w czasie gwałtownego rozwoju ruchu samodzielnych obniżek przyczynił się do znacznego zwiększenia zasięgu tej formy walki. Dzięki sytuacji, związki zawodowe mogły się wykreować na jedyną siłę zdolną do zarządzania falą protestów społecznych, co dało im kartę przetargową przy tworzeniu nowego rządu. Formuła polityczna, którą zastosowano przy powołaniu nowego rządu Aldo Moro pod koniec października jest zbyt skomplikowana, by próbować ją tu opisać. Jednak jednym z kluczowych elementów było poparcie udzielone przez związki zawodowe pod warunkiem, że rząd Moro zajmie się renegocjacją na poziomie krajowym dodatków płacowych związanych z kosztami utrzymania. Kolejnym warunkiem była zmiana stawek za energię elektryczną. Za wszelką cenę związki chciały powstrzymać autonomiczny ruch samodzielnych obniżek. Wymagała tego logika mediacji konfliktów klasowych i wiarygodność związków zawodowych wobec rządów.
W czasie długich negocjacji pomiędzy rządem, a trzema krajowymi federacjami związków zawodowych, które zakończyły się porozumieniem podpisanym w grudniu, skutek nowej polityki związków wobec samodzielnych obniżek stał się widoczny w fabrykach. Większość rad pracowniczych nakazała zaprzestanie mobilizacji. To oznaczało, że pracownicy, którzy nadal chcieli prowadzić walkę, musieli sprzeciwić się organom związkowym. Konflikt przybierał czasem bardzo ostre formy, co pokazało, że związki o wiele bardziej przejmowały się swoją wiarygodnością wobec państwa, niż wiarygodnością wobec pracowników. W fabryce samochodów ALFA SUD, niedaleko Neapolu, uzyskano liczbę 2,5 tys. rachunków za elektryczność zebranych od pracowników, gdyż ominięto działającą w zakładzie radę pracowniczą. W hucie ITALSIDER w Bagnoli, kilku przedstawicieli rad pracowniczych musiało podać się do dymisji ze względu na ich sprzeciw wobec mobilizacji.
Znów na dzielnicach
Pomimo innych sukcesów odniesionych przez autonomiczne, oddolne grupy robotników w fabrykach w całych Włoszech, stało się jasne, że mobilizacja do samodzielnych obniżek została poważnie ograniczona przez wytyczne polityki związków zawodowych. Walka musiała więc być kontynuowana na dzielnicach, gdzie mediacja związków zawodowych nie była możliwa i gdzie za to możliwy był opór przeciw bezpośrednim atakom państwa.
Nowe porozumienia związane ze świadczeniami uwzględniającymi koszt utrzymania, w tym koszt energii elektrycznej, były poważnym krokiem związków zawodowych w kierunku ich integracji z aparatem kapitalistycznego państwa. Rozszerzenie funkcji negocjacyjnych związków zawodowych na rewolucyjny teren podstawowej konsumpcji spowodował, że związki zawodowe stały się niezbędnym partnerem w procesie planowania kapitalistycznego. Odtąd nie tylko współ-zarządzały określaniem wysokości pensji i podziałem zarobków, ale także sposobem wykorzystania zarobków na polu społecznej konsumpcji.
W retrospektywie, działania związków miały jeszcze jedną ważną konsekwencję z punktu widzenia dynamiki walki. Ich rola polegała na odcięciu autonomicznych więzów, które powstały pomiędzy mobilizacjami w zakładach pracy i na dzielnicach i próbie narzucenia nowych „odgórnych więzów” w celu współ-zarządzania, wraz z państwem, nowymi stawkami za elektryczność i ich akceptacją przez społeczeństwo. To jasno pokazuje pierwszorzędną rolę związków zawodowych w kontekście kryzysu ekonomicznego we Włoszech jako jedynej instytucji, która może dokonywać mediacji pomiędzy pracownikiem jako zarabiającym, a pracownikiem jako konsumentem podstawowych dóbr i usług i nadal ukrywać wyzysk nie opłacanej siły roboczej - w większości kobiet pracujących w domu.
Pewien etap się zakończył
Porozumienie jedynie zamknęło pewien etap walki. Nie spowodowało to końca praktyki samodzielnych obniżek, które trwało nadal na dzielnicach praktycznie niezależnie od polityki związków zawodowych i rządu. Również mobilizacja w zakładach pracy nie została całkowicie wstrzymana. W ciągu ostatnich miesięcy [autor pisze w 1975 r. - przyp. tłum] walka znów wybuchła w wielu fabrykach, a na specjalnym zebraniu tysiąca delegatów pracowniczych z regionu Mediolanu udzielono poparcia dla samodzielnych obniżek cen, sprzeciwiając się woli central związkowych. Częściowo można to wytłumaczyć reakcją pracowników na nowe stawki za elektryczność, które zostały wprowadzone w styczniu. Nowe stawki są oparte na systemie progowym, zależnym od stopnia konsumpcji w każdym gospodarstwie domowym. W wyniku podwyżek, typowa rodzina robotnicza konsumująca średnio 450 kilowatów na kwartał musiała płacić o 33% więcej za energię elektryczną.
Wielu uważa, że warto walczyć z tą podwyżką, zwłaszcza miliony kobiet pracujących w domu, które mogą zostać zmuszone do zmniejszenia zużycia prądu, co oznacza, że usługi domowe wykonywane przez urządzenia elektryczne będą musiały być wykonywane ręcznie.
Dzisiejsza polityka włoskiego kapitalizmu dąży do zmniejszenia poziomu konsumpcji do poziomu zgodnego z bieżącym kryzysem ekonomicznym. Stało się jasne, w jakim stopniu ciężar tej operacji spadnie na barki kobiet pracujących w domu. Ta polityka umożliwia wyciśnięcie z nich o wiele więcej nieopłaconej pracy bez poważnych konsekwencji w postaci inflacji. Kryzys ekonomiczny we Włoszech pokazał wagę gospodarstwa domowego, jako jednostki produkcji, oraz centralną rolę kobiet pracujących w domu w walce z kapitalistycznym planowaniem na tym polu.
Bruno Ramirez