Publicystyka

Odpowiedź osób współtworzących Od:Zysk

Publicystyka

Do Reclaim The Fields Polska

W związku z opublikowanym przez wasz profil tekstem „Od:zysk nie na sprzedaż nie znaczy nie” prosimy o publikację naszej odpowiedzi:

Tekst „Nie znaczy nie” zawiera zbyt dużo nieścisłości i przeinaczeń by uznać go za prawdziwy. Osoba go pisząca jest nam znana i faktycznie mieszkała na Od:Zysku, jednak od półtora roku nie uczestniczy w życiu kolektywu, stąd informacje, które przedstawia może znać z drugiej ręki lub plotek. W związku z tym nie mamy zamiaru polemizować z jego treścią. Jedyne o co mamy żal to fakt, że tekst ten ukazał się publicznie, bez próby porozmawiania z nami jak wyglądała prawda.
Ponieważ nie chcemy odpowiadać anonimem na anonim podpisujemy się jako osoby współtworzące to miejsce:

Kawka, Bartek, Gosia, Waszeć, BarT, Przemek, Lena Sz., Bradius, Diana, Weronika, Wiktoria, Tosia, Blondi, Agata, Kasztan, Ada, Oskar (Gaszpar), Kasia, Marc, Ola, Franek, Basia, Marcin “

Od:Zysk nie na sprzedaż – Nie, znaczy Nie!

Publicystyka | Tacy są politycy

Wstęp
Od:Zysk został sprzedany. Niezbyt szokujące. Co i rusz nasze squaty są kupowane i sprzedawane przez jakiegoś czyściciela lub dewelopera. Tym razem było inaczej. Cała sytuacja wygląda tak, jakby kolektyw Od:Zysk walcząc już od jakiegoś czasu i nie mogąc znaleźć innego wyjścia z sytuacji sprzedał budynek, który zajmował, obecnemu właścicielowi za 120 000 zł. Można pomyśleć o tym z podziwem, jako o sprytnym zagraniu Od:Zysku; oto anarchiści zrobili w konia bogatego inwestora. Takie postawienie sprawy wywołuje we mnie jednak bunt i niezgodę, tym bardziej, że za całą sytuacją kryje się dużo szerszy kontekst który znam.

Wszystko przybiera całkowicie inny kształt jeżeli zrozumiemy kilka faktów. Po pierwsze, kolektyw Od:Zysk już od dawna nie istnieje jako byt autonomiczny, niezależny i, co za tym idzie, decyzyjny w swoich własnych sprawach. Sytuacja ta trwa i pogłębia się od co najmniej półtora roku. Bezpośrednim jej powodem są działania poznańskiej sekcji Federacji Anarchistycznej. Po drugie, decyzja o przyjęciu pieniędzy od obecnego prawnego właściciela Od:Zysku nie jest decyzją kolektywu Od:Zysk (z oczywistych względów braku decyzyjności), a decyzją FA, która została na kadłubowym kolektywie wymuszona zagraniami formalnymi, groźbami, zastraszaniem i w końcu przemocą fizyczną. To wszystko powoduje, że sprawa wzięcia 120 tysięcy złotych przez anarchistyczny kolektyw przestaje być zagadnieniem z zakresu etyki i pytaniem o to czy brać czy nie brać. Gdyby tak było należałoby zapewne zaprotestować (ta decyzja bez dwóch zdań rzutuje na warunki w jakich działa ruch squaterski w Polsce) i do niczego więcej nie można byłoby się przyczepić. Byłaby to tylko decyzja jednego kolektywu. Dyskusyjna, ale jednak autonomiczna. Tak jednak nie jest. Paradoksalnie mamy tu do czynienia z sytuacją, którą najlepiej opisać słownictwem wziętym z przestrzeni będącej obiektem naszej najzacieklejszej krytyki. Nastąpiło tu bowiem wrogie przejęcie, grabież, czyszczenie budynku (wymuszona eksmisja) i finalizacja całego przedsięwzięcia w postaci sprzedaży. Wszystko to zostało dokonane przez Federację Anarchistyczną. Co więcej, jestem zdania, że dokonano tego z pełną premedytacją. Postaram się udowodnić, że jest to logiczna konsekwencja przyjętej przez poznańską sekcję FA strategi działania, która promieniuje także na inne kolektywy i organizacje w Polsce, którym drogie są idee wolnościowe.

Tekst ten jest wyrazem obaw przed tym, jak szkodliwy może być wpływ Federacji na nas wszystkich, nawet na tych, którym działania Federacji są zupełnie obce. Tym bardziej, że jak się przekonamy, mówiąc o FA Poznań możemy pod tym szyldem spokojnie zmieścić kilka innych organizacji i inicjatyw takich jak Wielkopolskie Stowarzyszenie Lokatorów, Squat Rozbrat, Krajową Komisję Inicjatywy Pracowniczej, poznańską Antifę, Stowarzyszenie „Ulica” czy Klubokawiarnia Zemsta. Ich centralizację i strukturę działania opiszę później, teraz chcę zaznaczyć, że Od:Zysk mimo chęci współpracy z nimi wszystkimi miał zupełnie inną wizje wspólnego działania i dlatego został zniszczony.

Artykuł napisałem ponad tydzień temu. Długo zastanawiałem się czy go publikować i w jakiej formie. Zdecydowałem się puścić go publicznie z kilku powodów. Po pierwsze by przełamać status quo. To co działo i wciąż dzieje się w Poznaniu uważam jedynie za jaskrawy przejaw choroby która toczy cały polski tzw “Ruch”. To choroba autorytaryzmu, braku solidarności i przemieszania konfliktów personalnych z ideowymi. To także choroba tabu. Przemilczania wielu kwestii, markowania działań i dyskusji. W mojej opinii to teatrzyk w którym nikt nie ma pomysłu lub odwagi jak wyjść poza swoją rolę. Nasze działania polityczne cechuje defensywa i brak wizji. W tych warunkach obawiam się, że jakakolwiek wewnętrzna dyskusja szybko zakończyłaby się w gronie tych którzy cieszą się wśród nas siłą i wpływami i zapewne cała sprawa w ten czy inny sposób zamieciona zostałaby pod dywan w imię jedności ruchu która jest tylko jednością wybranych.

Drugą rzeczą jest bezpieczeństwo tych którzy chcieliby zabrać głos nie po myśli FA poznań. Ponieważ w poznaniu dochodziło do poważnych gróźb i fizycznych ataków na osoby które nie zgadzały się z linią FA uważam, iż szerokie informowanie ludzi o tej sytuacji powinno powstrzymać choćby fizyczną agresję. W sytuacji upublicznienia całej sytuacji muszą mieć świadomość, że “ludzie patrzą” (miejmy nadzieję). Tekst jest dość długi ale obejmuje on czas ponad dwóch lat. Tak na prawdę uważam, że powinien być dłuższy i obejmować o wiele więcej wątków niż sam Od:Zysk i FA Poznań. Nie zrobiłem tego, gdyż mam nadzieję na szeroką publiczną dyskusję. Przecież nikt z nas nie wstydzi się swoich poglądów i nie boi się ich głosić, prawda? Mam nadzieję.Tym co mnie przekonało ostatecznie jest pełne hipokryzji oświadczenie “Od:Zysku”. Szczególnie w punkcie gdzie wspomina się o tym, że Od:Zysk jest częścią ruchu oddolnego który z założenia nie przyjmuje dotacji ani grantów ale zgadza się opuścić budynek w zamian za dotacje na rzecz WSL. Heroiczna postawa, rzecz w tym, że WSL i FA to ci sami ludzie. Jak okaże się w dalszej części tekstu symptomatyczne jest również usunięcie z podpisu oświadczenia części Federacja Anarchistyczna które od jakiegoś czasu pojawiało się zawsze przy każdym oświadczeniu Kolektywu Od: Zysk. Ciekawe biorąc pod uwagę, że Od: Zysk nigdy w swej krótkiej historii nie był tak zdominowany przez członków FA jak teraz

Uważam też, iż w tej sytuacji powinien wypowiedzieć się otwarcie każdy kolektyw w tym kraju!

Jestem byłym członkiem kolektywu Od:Zysk. Tekst został opublikowany na liście mailingowej Od:Zysku. Uważam więc, że formalności dopełniłem. Tekst jest tylko moim stanowiskiem a nie Kolektywu R.O.D. który udostępnił mi łamy swojego bloga za co dziękuję.

Od:Zysk – walka o suwerenność
Nie można zrozumieć sytuacji Od:Zysku jeżeli nie zna się jego wewnętrznej historii, genezy powstania oraz roli jaką w tym odegrało poznańskie FA. Bez niej nie można też zrozumieć roszczeń FA do prawa szerokiej ingerencji w działania tego kolektywu.

Akumulacja Kapitału

Do dość podstawowej wiedzy należy spostrzeżenie, że istnieje kilka rodzajów kapitałów. Kapitał to ludzie, środki produkcji, dobra materialne, fundusze. Istnienie kapitału może nam się nie podobać, lecz na razie działamy w społeczeństwie, które jest mu całkowicie podporządkowane. Każdy kolektyw, by działać, również go potrzebuje. Co może zrobić nowopowstała grupa squaterska, jeżeli nie dysponuje pieniędzmi, narzędziami i posiada niewielki kapitał społeczny (rozumiany tutaj ogólnie jako „znajomości”)? Może zacząć powoli, po cichu, zgodnie ze swoimi ideami się rozwijać. Czasami zajmuje to dużo czasu i może się łączyć z kilkukrotnym wyrzuceniem z różnych miejsc. Pozwala jednak zdobyć doświadczenie i umiejętności. Przy odrobinie szczęścia zawiązuje się również „znajomości”, dzięki którym łatwiej organizować wydarzenia, pożyczyć samochód czy wkrętarkę, albo w końcu zdobyć jakieś pieniądze. A jeśli tuż obok znajduje się organizacja o nazwie Federacja Anarchistyczna, której część zamieszkuje na najstarszym squacie w kraju, która ma ludzi, umiejętności, znajomości, pieniądze i narzędzia? Czy nie racjonalniej poprosić o pomoc właśnie ją? A w dodatku to przecież „federacja”, luźny związek wspierających się lokalnych inicjatyw anarchistycznych. Wybór wydaje się prosty. W przypadku Od:Zysku grupa inicjatywna składała się w części z ludzi uważających się za członków federacji. Nim otworzyli Od:Zysk ludzie związani ówcześnie z federacją próbowali wcześniej trzy razy. Przy wsparciu FA – choć niemrawym. Ich ostatnia akcja przed Od:Zyskiem – squatowanie budynku, któremu dali nazwę Warsztat, zakończyła się brutalną ewikcją, i tam też było widać główne wsparcie FA. W tym punkcie należy jeszcze dodać, że rzeczywiście pomysł otwarcia nowego squatu w Poznaniu narodził się podczas spotkań FA, a powodem było przeludnienie Rozbratu i liczne zainteresowanie mieszkaniem tam kolejnych osób. FA nie miało szczególnego pomysłu na nowe miejsce. Jeśli się zastanowimy, może brzmieć to dziwnie; zrzeszenie kilku grup powinno aktywnie szukać rozwiązań i inicjować nowe działania. W rzeczywistości FA to związek kilkunastu ludzi reprezentujących różne organizacje. Organ centralny, zarządzający poczynaniami reszty. Ponieważ nikt z „nowych” squatersów nie zajmował w nim wysokiej pozycji (a były momenty, że ten czy tamta byli skłóceni z kimś z „wierchuszki”) FA, poza wsparciem solidarnościowym (ewikcja Warsztatu) czy czysto technicznym (pożyczanie narzędzi od poszczególnych osób), nie angażowała się w sprawy nowego miejsca. Sytuacja zaczęła się zmieniać kiedy powstał Od:Zysk. Ale w ten squat byli zaangażowani ludzie spoza FA i tego, co czasami nazywamy „środowiskiem”. Uważam, iż wszelkie początkowe sukcesy (głośne akcje, sukces otwarcia, szybkie doprowadzenie budynku do stanu używalności itp.) były spowodowane silnym zaangażowaniem ludzi z zewnątrz, którzy szybko zaczęli stanowić co najmniej połowę mieszkańców. Wnieśli ze sobą kapitał ludzki, na który FA z czasem zaczęła spoglądać łapczywie.

FA jest w Poznaniu dominującą siłą polityczną, podnoszącą hasła wolnościowe i anarchistyczne. Pozwala jej to na duże wsparcie (jeżeli zechce) nowych grup. Za to wsparcie każe sobie jednak płacić, a będąc „monopolistą” sama kształtuje ceny i ma środki, by wymuszać zapłatę. W przypadku Od:Zysku było to dostosowanie się do linii politycznej FA i aktywne aangażowanie się w IP oraz WSL. Z kolei udział w FA oznaczał coś w rodzaju stażu. Twój głos był ignorowany (jeżeli już odważysz się odezwać – spotkania prowadzone przez tych ludzi to dla wielu traumatyczne przeżycie) i zbywany. Mogłaś/eś brać na siebie obowiązki, którymi inne osoby były już znudzone, przychodzić na pikiety i potakiwać. Nie było tam i wciąż nie ma miejsca na jakąkolwiek spontaniczność, kreatywność czy własne pomysły. Etyka czy moralność nie istnieje, liczy się jedynie racjonalność, wyrażana w ramach tzw. strategi medialnej (mam nadzieję pokusić się kiedyś o jej krytykę).

Byliśmy wtedy zajęci innymi sprawami, prowadziliśmy własne kampanie. Mimo to wiele z nas podjęło wyzwanie i zaangażowało się w działania WSL czy IP. Jako Od:Zysk włączyliśmy się w akcję „Wieszania Elit”, która była pomysłem FA, a w dużej mierze zrealizowana przez nas. Już wtedy zarysował się konflikt, którego linia przebiegała pomiędzy tym czego chcemy my, a czego żąda FA.

Czy jesteś Anarchistą?

Konflikt wywoływany przez FA dawał się coraz bardziej odczuć. Częściej wychodziliśmy ze spotkań zniesmaczeni, pojawiały się żarty o dyktatorach, komunistach, partii i bolszewikach. Nie braliśmy jednak swoich przeczuć zbyt serio. Cieszyliśmy się wystarczającą autonomią, a skupieni byliśmy na Od:Zysku. Wszak większość z nas nie znała się wcześniej, dopiero budowaliśmy kolektyw (czego nigdy nie udało się zrobić do końca). Ludzie z poznańskim doświadczeniem traktowali to jako coś, do czego przywykli. Wciąż zależało im na budowaniu ruchu, na jedności, solidarności i wzajemnej pomocy. Jeszcze przed oficjalnym otwarciem rozgorzała dyskusja nad opisaniem charakteru miejsca. Mówiąc wprost – czy jest ono anarchistyczne. Po raz pierwszy pojawił się tutaj autorytaryzm FA. Należy pamiętać, że FA to formacja wyznająca pogląd syndykalistyczny i tylko taki anarchizm ma dla nich rację bytu. W tamtym okresie nie poruszano tej kwestii. Pytanie brzmiało czy chcemy nazywać się squatem anarchistycznym czy nie. Większość z nas była zadeklarowanymi anarchistami/kami i choć chcieliśmy, by miejsce to było jako takie rozpoznawane, jednak zależało nam, by było dostępne dla wszystkich. Miało być otwarte i sprzyjać wszystkim tym wolnościowym inicjatywom, które nie mają się gdzie podziać. Plany były wielkie. Teatry, pracownie, warsztaty. I wszystko miało być oddolne, samoorganizujące się. Dopiero później okazało się, że zaczęliśmy przypominać FA, pojawiły się hierarchie i specjalizacje. Mogliśmy dostrzec to już wtedy, kiedy wiele cennych osób, zniesmaczonych przeciągającą się miesiącami dyskusją o to, jak nie kolaborować z systemem i zachować ideową czystość (żeby na przykład nie wykorzystywać warsztatów do prywatnego zarabiania pieniędzy – dziś brzmi to jak gorzki żart), po prostu odeszło. Podobnie jak inne kwestie i ta rozwiązała się przez wymuszenie. To stała zagrywka FA; cisnąć jakiś temat tak długo, aż opozycja się po prostu zmęczy i sobie pójdzie. Oddajmy jednak naturę tych „dyskusji”. Pewnego dnia, znany i doświadczony syndykalista, pracownik naukowy i autor kilku książek, podczas spotkania FA wskazywał na nowoprzybyłych palcem i głośno pytał: „Czy ty jesteś anarchistą?”. Gdyby ktoś wtedy wstał i powiedział: no cóż, skoro tak stawiasz sprawę to mam chyba wątpliwości… albo jeszcze lepiej: a ty? Ale stchórzyliśmy. Nie pierwszy raz i nie ostatni. A jak jesteśmy już przy tchórzostwie, należy powiedzieć jasno, że jedyne, co obciąża nas – byłych i obecnych członków i członkiń kolektywu Od:Zysk – to tchórzostwo. Ale niech ktoś się postawi w naszej sytuacji; z jednej strony ataki FA, że w ogóle to jacyś za mało anarchistyczni jesteśmy i nie robimy tego co ważne, czyli nie prowadzimy walki lokatorskiej i pracowniczej (to wyłączanie aktywistów ze sfery „normalnych ludzi” jest symptomatyczne; kiedy lokatorzy odmawiają płacenia czynszu jest to strajk lokatorski, kiedy squatujesz budynek musisz robić coś jeszcze inaczej jesteś darmozjadem i oportunistą), z drugiej strony ciśnienie miasta i policji, walka o to, by miejsce NIE ZOSTAŁO SPRZEDANE (przecież „Odzysk nie na sprzedaż” – pamiętamy to jeszcze?). A jeszcze z trzeciej kręcenie własnych akcji, organizowanie spotkań i wszystko to, co składa się na budowę charakteru miejsca i kolektywu. Pretensje zgłaszane przez FA miały wpływ na to co działo się na Od:Zysku. Podział został zasiany. I choć wraz z upływem czasu stanowiska poszczególnych ludzi się zmieniały wewnętrzne pęknięcia narastały. Powtarzam raz jeszcze: Kolektyw był rozwalany od wewnątrz nim jeszcze zdążył się rzeczywiście uformować. Ten, który powstał szybko został pozbawiony ludzi niezwiązanych z FA i nie określających się jako anarchiści (choć w sferze praktyki nic nie można im było zarzucić). To ważny fakt, jeżeli zinterpretujemy go jako czystkę. Takie czystki będą się powtarzać, a ich częstotliwość i brutalność będą wzrastać tym bardziej, im słabszy będzie kolektyw Od:Zysku.

Kwestie formalne

Jak uzyskać wpływ na grupę ludzi? Wykorzystać wewnętrzny konflikt. To metoda znana każdej władzy. Jak to zrobić? Konflikt taki należy stworzyć lub odwołać się do już istniejącego. By móc to zrobić trzeba do grupy wprowadzić „swojego człowieka” – prowokatora. Tego człowieka FA miała już w naszej grupie, sabotował on niejednokrotnie próby osiągnięcia autonomii Od:Zysku i był jedną z przyczyn doprowadzenia kolektywu do stanu biernego oporu (o którym później). Epilog jego działalności to przeszukiwanie pokojów mieszkańców i wywalanie ich z budynku o godzinie drugiej w nocy. To ostatnia czystka, która miała miejsce na początku września i do której jeszcze wrócimy.

Dotychczasowe pęknięcia wewnątrz kolektywu Od:Zysk zamieniły się w rozłam po akcji na Uniwersytecie Ekonomicznym. Ponieważ nie chcemy tutaj ujawniać żadnych personaliów, nie możemy zbytnio zagłębić się w to zdarzenie. Było tak charakterystyczne, że większość czytających osób bez trudu odgadnie o kim piszemy. Akcja – co pewnie niewiele osób wie – była zorganizowana spontanicznie i bez większego planu. A jednak jakieś ustalenia były i niektóre osoby je złamały, prowadząc tym samym do eskalacji na uniwersyteckiej sali. Nieistotne jest tutaj czy była ona potrzebna czy nie, ważne, że z jej powodu konflikt urósł do rozmiaru, który sparaliżował kolektyw na kilka następnych tygodni i doprowadził do kuriozalnej decyzji podjętej przez Od:Zysk (choć skąd padł ten pomysł – nie wiem). Od tej pory wszystkie decyzje podjęte na spotkaniu poznańskiej Federacji dotyczące kolektywu Od:Zysk miały być dla niego wiążące. Absurdalność tej decyzji pokazuje, jak skuteczne było wbijanie klina pomiędzy ludzi z Od:Zysku. Ciekawe, że spotkania Od:Zysku były w środy, FA zaś we wtorki. Tak rozpoczął się proces “przyklepywania”, czyli zatwierdzania decyzji FA na naszych spotkaniach. Oczywiście dzięki takiemu ułożeniu spotkań federacja łatwiej mogła narzucać swój punkt widzenia. Co zyskał prowokator? Wzrost znaczenia pozycji w scentralizowanych strukturach Federacji, a w sytuacji nowego podziału zadań (które przeszły w ręce FA) większy wpływ na sam Od:Zysk. Co kazało kolektywowi podjąć taką decyzję? Brak wiary we własne siły w rozwiązanie wewnętrznego konfliktu. Łatwo tutaj dostrzec, że FA mimo wszystko wciąż była przez nas postrzegana jako struktura nam życzliwa i wierna ideom anarchizmu (vide jej nieprzejednana postawa by Od:Zysk był z definicji anarchistyczny). Innymi słowy spodziewaliśmy się zwyczajnie pomocy w przejściu przez trudny okres. Nikt nie przewidział utraty tożsamości i decyzyjności. Decyzję tę wsparły także osoby, które dziś wyrzucane są z budynku siłą przez… anarchistów.

Federacja Anarchistyczna sekcja Poznań czyli Anarchia to Firma
Kwestie formalne cd. – struktura FA i pojęcie „Ruchu”

Dużo piszę o centralizacji i hierarchii w FA. Warto to wszystko wyjaśnić i uporządkować. Pisałem już o kilku grupach, które mają swoich przedstawicieli w FA. Wspominaliśmy też, że FA to raczej zarząd niż forum tych grup. Ponieważ FA wciąż jest grupą niesformalizowaną prawnie ani nieposiadającą oficjalnych ciał wszystkie formy centralizacji i hierarchii również są nieformalne i ukryte. Sprawia to, że mimikra tej grupy jako anarchistycznej jest trudna do przejrzenia dla przypadkowego obserwatora. Jeżeli tylko zechce, FA potrafi zachować wszelkie formy grupy równościowej i podejmującej decyzje w sposób, wydawałoby się, kolektywny, a czasami nawet konsensualny. Jest to jednak obraz absolutnie fałszywy (wystarczy spojrzeć na milczące usta podczas spotkań). Grupę tę należy postrzegać raczej jako formę partii, i nie przez pryzmat głoszonych poglądów, ale działań praktycznych.

Spotkania FA są otwarte, lecz nie oznacza to, że każdy kto się na nich pojawia jest w FA (nawet jeżeli mu/jej się tak wydaje). I choć każdy ma głos to oczywiście różna jest jego waga. Do standardowych zachowań podczas spotkań tej grupy należy zakrzykiwanie, lżenie lub ignorowanie. Są to formy werbalnego zastraszania i psychicznego tłamszenia. Zamiast merytorycznej dyskusji czy analizy na temat czyjejś opinii można na ogół usłyszeć, że to co się powiedziało jest głupie, bez sensu, marzycielskie, nieracjonalne albo (koronny argument) niezgodne ze strategią FA. Na przykład częstym argumentem (do którego jeszcze będziemy wracać) przeciwko samostanowieniu Od:Zysku, i w ogóle ratowaniu go, jest ten, że kolektyw odzyskowy nie był w stanie wypracować własnej strategii i polityki oraz, że nie pojawiły się żadne sensowne alternatywy z jego strony. Jest on po pierwsze nielogiczny, gdy uwzględnimy fakt, że postanowienie o decyzyjności FA nigdy nie zostało cofnięte, co dosłownie oznacza, że to właśnie Federacja winna wziąć na siebie odpowiedzialność (i ją wzięła, oj wzięła!) za niemoc Od:Zysku. Po drugie, wszystkie próby alternatywnej strategii obrony i działań były przez FA zbijane, nim w ogóle zawiązała się nad nimi jakaś dyskusja. Jak bardzo zachowanie to jest symptomatyczne dla tej grupy okaże się, gdy opiszemy strukturę tego, co w poznaniu nazywa się „Ruchem”. FA to zarząd tzw. Ruchu. Ruch ma czasem jakieś dodatki, np. lokatorski, ale nie jest to istotne. Na ogół powinien być rozumiany jako anarchistyczny. FA to kilkanaście osób, z których każda jest zaangażowana w jedną czy dwie organizacje-córki (język korporacji albo partyjny jest tu bardzo na miejscu). Poza zarządem na spotkania przychodzą też inne osoby, które można by nazwać managementem średniego szczebla. O ile zarząd to Aktywiści, o tyle ci pozostali to aktywiści.

Średni szczebel milczy, chyba że dyskusja zaczyna dotyczyć detali decyzji przedyskutowanych przez zarząd. Ponieważ FA, choć nie taka liczna, jest dobrze zorganizowana, to na ogół zarząd może robić to, co bardziej mu odpowiada. Zostaje jeszcze grupka nowicjuszy, akolitów którzy robią to, co im się mówi. O ile FA jest zebraniem zarządu „Ruchu”, o tyle poszczególne sekcje jak WSL, IP czy Antifa odzwierciedlają strukturę FA tylko w ramach specjalizacji jaką się zajmują. Niektóre osoby z Zarządu przepływają pomiędzy organizacjami-córkami z powodów braków kadrowych, jednocześnie dzieląc się swoim kapitałem (umiejętnościami, koneksjami) bardzo rzadko i tylko z zaufanymi pracownikami średniego szczebla. Niechętnie szerzej przekazują kompetencje, co zresztą ogranicza liczebność ich struktur. Działają w przestrzeni paradoksu pomiędzy deklarowanymi wartościami a codzienną praktyką. Gdyby bowiem odważyli się scedować decyzyjność na osoby, których wierność FA (nie idei anarchistycznej ani nawet anarcho-syndykalistycznej, ale właśnie Federacji, która pojmowana jest jako najwyższa forma Ruchu) nie została udowodniona mogłoby się okazać, iż nie została zrealizowana ich wizja polityczna. To właśnie przekonanie o racji swojej strategii i jej przewadze nad innymi wymusza tak agresywną centralizację, a jednocześnie niedobór ludzi.

To wyjaśnia również czemu w okresie letnim 2014 roku, kiedy w wirze walki o zachowanie Od:Zysku presja FA wzrastała a decyzyjność kolektywu malała, tak wiele osób opuściło Od:Zysk. W istocie nie opuszczały one skłotu, który jest mi i wielu innym osobom drogi do dziś, ale FA. Osoby te zaangażowały się w przynajmniej cztery inne inicjatywy w całym kraju, również w Poznaniu, ale także w Krakowie i Warszawie. To kolektywy Kłak, R.O.D. i Reaktor, a także grupy organizujące Dni Antyfrontexowe czy ruch No One is Illegal, nie wspominając o innych pojedynczych inicjatywach. To ważne w świetle rzucanych na Od:Zysk kalumnii, które sugerują, że tworząca go grupa to bezwartościowych, nieudolne osoby, za których musi myśleć FA.

Lato 2014 roku to była kolejna czystka. Zostali ci, którzy jeszcze mieli wiarę albo po prostu byli zbyt silnie złączeni z Poznaniem, by stamtąd wyjechać. Na ich miejsce wcale nie przyjechali gorsi, za to znaleźli się w o wiele gorszej sytuacji. Niewielka cześć odnalazła się w FA, większość, wydaje się, popadła w bierny bunt. Wcale nie głupi, wystarczyło im kilka razy przejść się na spotkania FA by zorientować się czym to pachnie. Tym bardziej, że wraz ze słabnięciem Od:Zysku agresja i pogarda ze strony Federacji wzrastały i tylko idiota mógł mieć jakieś złudzenia co do charakteru tej organizacji.

Podsumowując, FA to zarząd, inne organizacje to działy lub spółki córki. A wszystko w imię czego? Rewolucji? Może, nie będziemy w to wnikać, choć już wiele lat temu jeden z członków zarządu powiedział, że „zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy awangardą. Że chcemy zmienić coś tu i teraz”. Wiec chyba jednak nie rewolucja (szczególnie że kilka lat później kandydował do rady osiedla Stare Miasto). W naszym przekonaniu już od dawna chodzi jedynie o wpływy. Ale do tego potrzebni są ludzie, najpewniej dlatego na samym początku FA tak bardzo nie ingerowała w sprawy Od:Zysku. W swej arogancji i wierze w słuszność tego co czynią Od:Zysk wydawał im się najpewniej dużym zasobem ludzi, którzy, skoro są anarchistami, naturalnie powinni lgnąć do FA i organizacji zależnych by odciążyć trochę starych, zmęczonych aktywistów. Stąd zapewne ta irytacja pytaniem „Czy jesteś Anarchistą?” w momencie, kiedy stawało się jasne, że wizje ludzi z Od:Zysku i FA były co najmniej niekompatybilne.

Pozostała do omówienia jeszcze jedna ważna cecha organizacji FA – specjalizacja. Pomoże nam ona zrozumieć kolejny problem, jaki z Od:Zyskiem mają ludzie z Federacji. Do czasu pojawienia się Od:Zysku FA dysponowała: jednym squatem, jedną klubokawiarnią – księgarnią, jedną organizacją lokatorską i jedną pracowniczą. Po powstaniu Od:Zysku były dwa squaty. I nikt (oprócz squatersów) nie do końca wiedział, co z tym fantem począć. Problemy jakie generowała ta sytuacja miały swoje odzwierciedlenie w pretensjach FA (lub ludzi z nią mocno związanych) np. w kwestii spotkań tematycznych na Od:Zysku – przecież od tego jest „Zemsta”. Chcecie robić konkurencję? W przypadku „Zemsty” często padał ten zarzut. Następny przykład – pomysł na jednym z odzyskowych spotkań, by stworzyć w lecie darmową kawiarnię w podcieniach budynku na Starym Rynku spotkał się z takim samym zarzutem, nim udało się choćby rozwinąć temat. Ale kiedy to FA starała się politycznie reanimować Od:Zysk na wiosnę tego roku jedyne na co wpadli to wystawienie dyżurów lokatorskich (które i tak prowadzi WSL) w podcieniach, obok knajp i gwaru. Pomysł wątpliwy, ale ukazały się foty i artykuł w Wyborczej. Podobne wątpliwości o konkurencję dotyczyły także organizacji koncertów, szczególnie punkowych. Przecież to działka Rozbratu, chcecie im robić konkurencję?

Niech podsumowaniem tej części będzie cytat z jednego człowieka z FA (akolita i potakiwacz, ale wydaje mi się, że ujął trafnie podejście tej organizacji, co zresztą ostatnio potwierdził artykuł w Głosie Wielkopolskim): „żyjemy w mieszczańskim mieście, więc musimy używać też mieszczańskiego języka”. Ciekawie byłoby dotrzeć kiedyś do momentu, w którym mieszczański język zmienił się w metody.

Biorąc to wszystko pod uwagę Korporacja Ruch Anarchistyczny FA postanowiła zamknąć nierentowne przedsięwzięcie. Nie wiem, czy ten zamysł przyświecał im już wtedy, kiedy narzucali nam swoją władzę. Podejrzewamy, że narodził się odrobinę później, kiedy zorientowali się, że mimo przejęcia władzy nie są zdolni kontrolować Od:Zysku. Wszak mieszkali tam i jeszcze mieszkają anarchiści i anarchistki, którzy akurat wszelką władzę mają gdzieś. Nawet tę, która nazywa siebie anarchistyczną. Wzięci w kleszcze ciągłymi pretensjami ze strony FA a ciśnieniem czynionym przez dewelopera i miasto, zmuszeni oddać strategię walki o miejsce w ręce Federacji i rozdarci wewnętrznie mogliśmy jedno – stosować bierny opór i absencję.

Od:Zysk upadł, ale się nie poddaje

„Musimy odzyskać kontrolę nad Od:Zyskiem. Nie wiemy nawet, kto tam teraz mieszka” – mail z listy mailingowej Poznańskiej Federacji Anarchistycznej.

W pewnym momencie rotacja ludzi na Od:Zysku zaczynała przypominać tą z supermarketu. Nie tylko Federacja Anarchistyczna nie wiedziała kto tam mieszka, chyba nie do końca ogarniali to sami odzyskowicze. Ale powtarzamy jeszcze raz, nie byli to jacyś menele. Imprezowy nastrój to też jedna z form rebelii. Możesz nic nie robić, możesz wyjechać albo zająć się swoimi sprawami i działaniami, do których nikt nie będzie ci się wtrącał i mówił jak masz myśleć (zrobiło tak wiele osób, które zostały na miejscu). Możesz też chlać na ruinach. Oskarżanie nowych mieszkańców o to, że doprowadzili to miejsce do upadku to nieporozumienie. Do tego stanu swoimi działaniami doprowadziła FA. Ludzie ci pojawili się w miejscu, które swego czasu miało opinię jednego z najbardziej radykalnych w kraju. Możliwe, że chcieli w nim uczestniczyć. Spotkali się jednak z „linią polityczną” narzuconą z zewnątrz i wewnętrznym, wciąż podtrzymywanym, konfliktem. Co mieli robić? Mogli się postawić? Tych którzy tak sądzą odsyłamy do rozdziału o kapitale. Ten, który wypracował Od:Zysk został albo przejęty przez FA, albo odpłynął razem z tymi, którzy odeszli (a może raczej zostali wygnani). Nowe osoby nie posiadały siły (i tu argument racjonalności jest na miejscu) by przeciwstawić się FA albo wygenerować nowe działania, które mogły postawić miejsce na nogi. W mieście gdzie „Ruch” jest zdominowany przez FA, w momencie, kiedy Od:Zysk został już zagrabiony (od tej pory możemy już mówić o grabieży dokonanej przez Federację albo właśnie „wrogim przejęciu”) każde polityczne wydarzenie sygnowane jako Od:Zysk bez uprzedniej konsultacji z Federacją musiało liczyć się z ostracyzmem i wymówkami. Z kolei próba konsultacji zawsze kończyłaby się zagnaniem pod skrzydła Federacji i, w najlepszym przypadku, przejęciem lub znaczącą ingerencją. To dlatego piło się i balowało na ruinach. Przynajmniej tego nie mogli zabronić. Ich bojówki nie weszły jeszcze do środka. Ta właśnie bierność wobec postanowień FA, absencja na spotkaniach obydwu kolektywów – bo jaki to ma sens, skoro jedno jest niedecyzyjne, a na drugim nie ma się głosu? – to ostatni akt konfliktu pomiędzy FA a próbą nadania Od:Zyskowi jakiejś jakości. Ta możliwość już w zasadzie odpadła, więc nim zastanowimy się co dalej… cholera, chodźmy się napić. To jeden z najzabawniejszych, ale i smutnych momentów tej historii. Tyle zabiegów ze strony Federacji, by jakoś zaktywizować na swoją modłę ludzi z Od:Zysku, a jedyne co im się udało to albo ich wygonić, albo spowodować całkowity brak zainteresowania, ewentualnie wywołać masową kilkutygodniową imprezę. Cóż zrobić, jeśli nie zrzucić na nich odpowiedzialności raz jeszcze, wykorzystując moc swojego kapitału, tym razem autorytetu jednego z najsilniejszych środowisk aktywistyczno-anarchistycznych w Polsce. Kto w końcu będzie słuchał ludzi, o których ten czy inny znany członek poznańskiego FA powie, że są bezużyteczni?

Tym sposobem FA uznało Od:Zysk za swój projekt, który poniósł porażkę nie z ich winy i należy go zamknąć. Tak samo jak korporacje zamykające nierentowne fabryki. Ludzi usunąć, a masę upadłościową sprzedać za marny grosz. Ale okazało się, że ta banda, co to niby cały czas tylko imprezuje, posiada jeszcze jakieś zdanie. Ma zasady, których nie chce złamać w imię żadnej idei. Osoby te znają wartość prymatu zasad nad ideą. Dla żadnego z tych ludzi cel nie uświęcał środków. Zresztą nikt z FA i tak nie wyjaśnił im celu.

Dawno temu, zaraz po tym jak Woźny kupił budynek w którym znajduje się Od:Zysk, nabywca zaproponował nam niewielką (kilkadziesiąt tysięcy) sumę pieniędzy. Choć Federacja coś tam na spotkaniu przebąkiwała o możliwości wzięcia kasy stanowisko kolektywu było wtedy jasne i jednomyślne – nigdy za nic żadnych pieniędzy. Nawet prowokator postawił wtedy sprawę jasno – żadnej kasy. Wtedy to zaczęły się negocjacje. Strategia była jasna; gadamy z Woźnym grając na czas, wszystkie propozycje miasta i inwestora rozważamy długo, ślemy papiery, czekamy i znowu ślemy. Nie wszystkim to się podobało. Pod pozorem taktycznego zagrania gdzieś czuliśmy, że to rodzaj zakłamania. No bo niech te negocjacje zajmą rok albo i więcej. Jak potem się z tego wytłumaczymy? Już wtedy siedzieliśmy głęboko w tzw „strategii medialnej”, ciśniętej przez FA, więc oczywiste było, że będziemy się musieli tłumaczyć. Co powiemy, kiedy miasto znajdzie jakiś budynek, a Woźny da kasę na remont na przykład? Przecież to nie tak. Chcemy być na rogu Paderewskiego i Szkolnej do cholery! Mamy to prawo nie jako anarchiści, ale jak ludzie. I oto walczymy, dla siebie i innych. Ale stchórzyliśmy. Nie postawiliśmy się FA, a sytuacja wydawała się nagląca. Gdybyśmy wtedy mieli to doświadczenie co teraz. Ale nie mieliśmy, a kolektyw był w rozsypce. Zaakceptowaliśmy tę strategię. Już wtedy pojawiały się głosy – to dajcie jakąś alternatywę. Ale na to nie tylko potrzebny był czas, którego, zdawało się, nie mieliśmy. Co więcej, zgodnie z przyjętą zasadą, decyzję dotyczącą Od:Zysku musieliśmy przedstawić i przedyskutować na spotkaniu FA. Niewielu miało na to ochotę. Wyjście wydawało się więc bezpieczne. To był poważny błąd. Drugi tak poważny po oddaniu się pod pieczę Federacji. Wpędziło nas to bowiem w jeszcze większą zależność. Tylko warunek pozostał wciąż ten sam – nie bierzemy kasy!

A jednak bierzemy 120 tysięcy. Kto? My?

W Poznaniu silne są sentymenty do chwalebnej przeszłości i tzw. wielkich postaci z XIX i początków XX wieku. Na Od:Zysku wisiał kiedyś wielki baner z Bakuninem. Co i rusz pojawiają się książki o Machno (jeden z odzyskowiczów występował czasami nawet pod pseudonimem Nestor Machno – śmieszne, przyznaję), Kronsztadzie czy Hiszpańskiej Rewolucji. Na ironię zakrawa więc fakt, że wszystkie poczynania Federacji w stosunku do Od:Zysku, które przedstawimy w tym rozdziale, znajdują analogię w tych książkach. Niestety te analogie nie przebiegają po liniach FA a Wolna Armia Ukrainy, marynarze kronsztadzcy czy FAI/CNT. Nie, przy zachowaniu wszelkich proporcji, przywodzą raczej na myśl blade odbicie działań bolszewików i stalinistów. No więc okazało się, że FA chce negocjować z Woźnym pieniądze za wyprowadzkę ludzi z Od:Zysku. Pamiętajmy, że większość mieszkających tam ludzi nie należy do FA oraz nie chodzi na jej spotkania. A jednak Federacja poczuła się władna. Decyzja na spotkaniu Od:Zysku de facto nie zapadła. Nie udało się wypracować konsensusu. Na spotkaniu FA prowokator upominał inne osoby z Od:Zysku, które protestowały przeciwko uznawaniu decyzji o wzięciu pieniędzy za decyzję całego kolektywu słowami, że skoro decyzja zapadła to jest ważna i nie ma znaczenia jak to się stało. Otóż ma, bowiem cześć osób nie chciała się wyprowadzać, obojętnie jakakolwiek decyzja by zapadła.

Tutaj cała historia mogłaby się skończyć. FA niech weźmie pieniądze (w dwóch ratach, przy pierwszej odda Woźnemu klucze, i na szczytny cel, bo na konto WSL – tym się też jeszcze zajmiemy), a ci co chcą zostać niech zostają i się bronią. Proste? Nie. Z wielu względów jest to nie do zaakceptowania dla FA. Wszystkie z powodu strategii medialnej, którą to FA związało sobie ręce dawno i która ponadto jest jednym z powodów, dla których FA zmienia się w partię.

Po pierwsze, FA pozuje na organizację, która prawie nigdy nie przegrała. Skrupulatnie buduje swój mocarny wizerunek. Wiadomo, że prędzej czy później policja wywlecze z budynku zabarykadowane tam osoby. FA postrzega to jako porażkę, więc FA nie może się pod tym podpisać. Co za problem? Niech FA nie bierze w tym udziału – powie ktoś naiwny. Oczywiście, że FA nie weźmie w tym udziału. Nawet wycofała już swoje wsparcie. Zagroziła też osobom chcącym bronić miejsca, że nie mogą liczyć ani na Federację, ani na ACK. Zostało to ujęte dosadniej – zostaniecie tam sami. Rzecz w tym, że nie może ona w ogóle dopuścić do takiej sytuacji bo, czy weźmie udział w obronie czy nie, media i tak napiszą, że to anarchiści. FA sama starała się zlać z Od:Zyskiem, w wyniku czego byty te są dla mediów nierozłączne. Nawet przychylny redaktor Żytnicki, uwarunkowany tym rzekomym obiektywizmem dziennikarskim, będzie się dopytywał: no to jak to? To anarchiści czy nie anarchiści? A że FA od zawsze dążyła do budowy jednego, zespolonego ruchu w Poznaniu (choć co pewien czas szukają klucza do całej Polski), to nie może przecież powiedzieć, że to inni anarchiści. No bo jak inni, to czemu im nie pomagacie? I co ma wtedy biedna FA rzec? To źli anarchiści, my dotrzymujemy umów z deweloperem, oni nie? Jeszcze raz widać rozdźwięk pomiędzy głoszoną ideą i własną praktyką. To jest właśnie drugi powód; osoby które zostaną w budynku i nie dostaną pomocy od FA skompromitują ją w polskim środowisku aktywistów, anarchistów i wolnościowców. Na to FA jest zupełnie niechętna, bo osoby z kierownictwa są zaangażowane (poprzez ruch lokatorski, a szczególnie pracowniczy) w inne miejsca w kraju. Nie mogą narażać na szwank swojego autorytetu (nie mówiąc już o popularności Rozbratu). Ale nieudzielenie pomocy to najmniejszy szkopuł. Przecież to banda bezużytecznych pijaków, no nie? Z tego idzie się wytłumaczyć. Ale jak wytłumaczyć się przed Woźnym? Dzięki za kasę, ale wiesz… no… tam kilka osób zostanie. Musisz je wywalić. Ale ja płaciłem za to, żeby nie zostały! Yyyy… no wiesz, pierwszy raz czyścimy kamienicę. Większość wyszła, ale reszta nie chce. Straszny gnój by się zrobił, bo media by tego nie łyknęły. Osobiście uważam, że wzięcie kasy i zostanie byłoby zabawne i pożądane. Z kolei dotrzymanie umowy z deweloperem, no cóż, mało anarchistyczne. Ale i to z punktu widzenia FA można przeżyć. Choć zapewne Żytnicki znowu zacznie pytać. I tu jest powód ostatni i najważniejszy. Samo FA wie, że z której strony nie ugryźć tej sytuacji, nie wygląda ona najlepiej. Dlatego budynek trzeba opróżnić, tyle ile się da zwalić na Od:Zysk i ograniczyć straty narzucając własną narrację. Zrobić to wszystko jak najciszej i rączkami Od:Zysku. To jest też powód powstania niniejszego tekstu. Czegoś takiego nie można puścić płazem, a przecież wciąż jeszcze nie odkryliśmy wszystkiego.

Federacja musi więc zmusić ludzi do opuszczenia budynku. Podczas wspomnianego już spotkania FA, gdzie „przyjęta” została opcja wzięcia pieniędzy, wydarzyło się o wiele więcej. Kierownik działu bojówek (z racji późniejszych wydarzeń trudno jest zwać ich wciąż Antifą) zapowiedział, że osobiście wpierdoli każdemu, kto zostanie na Od:Zysku po ustalonym z Woźnym terminie wyprowadzki. Argumentował, że usunięcie ludzi z budynku siłą urazi jego honor (najwyraźniej sprzedaż squatu i zabawa w czyściciela tego nie robią). Następnie uznano, że squating nie ma dziś sensu (spotkanie odbywało się na Rozbracie (sic!) ) i powołano się na przykład Warsztatu i Reaktora.

Zatrzymajmy się chwilę nad sprawą Reaktora. Sytuacja z ewikcją była dla tego krakowskiego kolektywu całkowitym zaskoczeniem, wszystko odbyło się w przeciągu kilku dni. Nieliczna tamtejsza ekipa zdołała w ciągu weekendu postawić na nogi media, zorganizować wsparcie na miejscu i zaprosić kilka osób na obronę. Wróćmy tu do rozdziału o kapitale. Krakowski Reaktor był wtedy kolektywem malutkim, składającym się z kilku osób, w dużej części cudzoziemców, oraz byłych członków kolektywu… Od:Zysk. FA poznańskie nie uznało, by Reaktor był warty choćby symbolicznego wsparcia z ich strony, nazwali ich żałosnymi, bo „błagali o pomoc”. Ci żałośni ludzie odwalili jednak kawał tak dobrej roboty, że nawet prawicowe media w Krakowie stanęły za nimi murem. W kilka dni zrobili coś, czego FA nie dokonało przez 20 lat.

Z kolei „porażka” Warsztatu skutkowała powstaniem Od:Zysku który powstał w atmosferze otwartości i różnorodności a zdycha zdradzony i osamotniony przez tych na których wsparcie liczył najbardziej. Zapamiętajmy sobie mocno ten brak solidarności, wyrachowanie i arogancję. Na tym spotkaniu padło jeszcze wiele słów, które można uznać za groźby i zastraszanie, mających wymusić ugięcie się i „pokojowe” wyjście z budynku. Czy ktokolwiek zastanawiał się co stanie się z lokatorami? Nie, bowiem w optyce FA squatersi najwyraźniej nimi nie są. Tak medialna i legalistyczna droga zaprowadziła nieformalną grupę do nieformalnego partyjniactwa i zamordyzmu. Przez resztę spotkania, bite kilka godzin, FA już dzieliła skórę na niedźwiedziu i zastanawiała się co zrobi z 200.000 zł. Jak potem się okazało nie 200, a 120 tysiącami. Pojawiały się kuriozalne opinie, jak ta, że anarchiści to przecież bandyci, i że niektórzy z kolektywu FA czują się bandytami, a skoro tak, to cała sytuacja jest w porządku, bo przecież okradają dewelopera. I znowu nikomu nie wpadło do głowy, że okradają nie dewelopera, a kolektyw Od:Zysk. Bo deweloper i tak kupił budynek za bezcen i te 120 tysięcy niewiele mu robi. To niesamowite jak kapitaliści z FA potrafią tych samych ludzi okradać po kilka razy. Z wolności i godności, a na końcu z budynku. Dynamika sytuacji nabrała tempa.

FA czyści Od:Zysk z podejrzanego elementu
Podczas niedawnego wydarzenia na Od:Zysku pojawiła się grupka bojówkarzy, wyrażając brutalnie swoje podejście do podważania obowiązującej linii politycznej. Informując wszem i wobec, że jeżeli ktokolwiek będzie krytykował działania FA, a opisując sytuację Od:Zysku wspomni, że został sprzedany ten dostanie wpierdol. Nie trzeba było długo czekać, aż teoria zmieni się w praktykę. Na Od:Zysku pojawiły się szablony krytykujące FA, a niedługo potem grupa bojówkarzy, z prowokatorem na czele, wpadła do pokoju osoby podejrzanej o tę straszną zbrodnię. Krzycząc przeszukali pokój, dowodów nie znaleźli, ale mimo to kazali oddać klucze i wypierdalać. Wszystko o godzinie drugiej w nocy. Jakiś czas wcześniej w podobny sposób potraktowali inną osobę. Kiedy jedna z ofiar napaści relacjonowała to wydarzenie powiedziała wprost: „czułem się jak na policyjnym przesłuchaniu, więc tak samo się zachowałem – milczałem.” Osoby protestujące przeciwko tym praktykom usłyszały, że był to „efekt naprawczy” (cokolwiek miałoby to znaczyć) i, że jeżeli im się coś nie podoba, to mogą oczywiście wypierdalać. Protestujący zostali też ostrzeżeni przez innych ludzi by nie drążyli sprawy, bo to się może „źle skończyć”.

Wszystko to skłoniło mnie, osobę należącą niegdyś do kolektywu Od:Zysk, czującą się częścią ruchu squaterskiego i anarchistycznego do napisania tego tekstu i opublikowania go. Niepokój i poczucie zagrożenia z powodu logiki działań jaką zdaje się kierować Poznańska Federacja Anarchistyczna to nie sprawa lokalnego środowiska. Uznaję jej wpływy za szkodliwe i destrukcyjne, a teraz, kiedy jej poczynania wychodzą na jaw, zwłaszcza z perspektywy czasu, mam prawo sądzić, iż FA swoja tzw. strategię chciałaby implementować w także innych miejscach. Co więcej, jest gotowa robić to w ten sam brutalny i niemający nic wspólnego z anarchizmem sposób.*

Poza tym pragnę wyrazić swoją solidarność z zastraszanymi osobami z Od:Zysku. To one są najbardziej poszkodowane, i to w dwójnasób. Nie tylko groźbami i przemocą odbiera im się dom lecz także, poprzez przemilczanie całej sprawy, godność. Nie zgadzajmy się, nie pozwólmy na to.

Od:Zysk to coś więcej niż tylko budynek przy rogu Paderewskiego i Szkolnej i tego nikt nie jest w stanie ani sprzedać ani kupić. Ani FA, ani deweloperzy! I tak dla przypomnienia:

Solidarność naszą bronią! Przed każdą agresją.

*Tym bardziej, że ostatnio Komisja Krajowa IP (zdominowana w dużym stopniu przez FA Poznań), po kampanii kłamstw wciąż nie zarejestrowała komisji operatorów dźwigów. KKIP przeciąga proces rejestracji komisji, która już teraz może pochwalić się wieloma sukcesami i skazuje ją na nielegalne istnienie, czym naraża ją na różne szykany ze strony pracodawców oraz możliwe sankcje prawne. Zamiast tego wysłała człowieka, którego nie można nazwać inaczej jak szpiegiem bądź prowokatorem do Warszawy, by ten zrobił kurs dźwigowego po to, by dostać się do komisji. Te działania jak żywo przypominają te, jakich podjęli się członkowie i członkinie FA wobec Od:Zysku, z kolei z historycznej perspektywy kojarzą się z działaniami stalinistów wobec anarchistów i syndykalistów w czasie Hiszpańskiej Rewolucji. Ci sami ludzie rok temu na antyfaszystowskim demo pobili grupkę śmiesznych komunistów niosących portrety sowieckich genseków. Czyżby chcieli odbić obrazy?

http://reclaimthefieldspl.noblogs.org/post/2015/09/17/odzysk-nie-na-sprz...
Więcej:

Zadłużenie

Publicystyka

Jestem mocno wkurwiona. Chodzi o tą część społeczeństwa, która ma tyle do powiedzenia na temat zadłużenia biednych, a zupełnie nic do powiedzenia na temat zadłużenia osób zamożnych i marnotrawienia publicznych pieniędzy.

Kilka dni temu, broniliśmy naszą koleżankę przed eksmisją. W internecie natychmiast pojawił się mobbing i próba napiętnowania osoby znajdującej się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.

Ci, którzy mi rządzą – politycy i kapitaliści - cieszą się z mobbingu, jakim są poddawani ludzie winni kilka tys. złotych. W ten sposób można podzielić społeczeństwo na „zupełnie biednych”, „stosunkowo biednych”, „biednych” i „średnio zamożnych”. Ci, którzy mają pracę stają się strażnikami moralności, dla tych którzy nie mają lub stracili pracę i wypominają im, że są zmuszeni prosić o pomoc. Ale nie przeszkadza im pomoc publiczna dla korporacji i zadłużanie nas wszystkich przez krótkowzrocznych polityków. Mimo iż skala obu rodzajów zadłużenia jest zupełnie nieporównywalna.

Opowieść o dwóch dłużnikach

Jest tak wiele do opowiedzenia na ten temat, ale zacznę od opisu jednej sytuacji. Aktualnie w ZSP jest grupa byłych pracowników firmy Atlantic. Oprócz nich, mamy kontakt z innymi wierzycielami tej firmy. Niedawno ogłoszono jej upadłość. Atlantic ma ok. 60 mln. długów.

Znamy kilkudziesięciu pracowników, którym firma nie wypłaciła pensji. (Także nie płacono za nich składek ZUS.) Ci pracownicy mieli różne zarobki. Niektórzy czekają na wypłatę 2 tys., a niektórzy na 35 tys. lub więcej.

Kiedy ktoś zarabia ok. 2 tys. miesięcznie, bardzo trudno coś odłożyć na czarną godzinę. Ja zarabiam trochę więcej, ale pamiętam co się stało kiedy mój partner stracił pracę. Musieliśmy oszczędzać, ale nawet wtedy musieliśmy brać kasę z kredytu, aby zapłacić rachunki. I taki kredyt szybko procentuje.

Takie sytuacje zdarzają się. Łatwo sobie wyobrazić sytuację pracowników Atlanticu, którzy nie otrzymali swoich pensji. Musieli pożyczać, jeśli mieli linie kredytowe, nie mogli zapłacić czynszu i rat kredytowych... Wiadomo, że są w kiepskiej sytuacji.

Niestety, wiele osób w naszym społeczeństwie reaguje jak uwarunkowany pies Pawłowa i atakuje ludzi, którzy znajdują się w takiej sytuacji. Kiedy ktoś będzie eksmitowany za zadłużenie, często słyszymy świętoszkowate pytania „dlaczego mamy płacić za dłużnika?” i tym podobne.

Niestety, część pracowników Atlantic, nie ze swojej winy, jest w takiej sytuacji, bo ich pracodawca nie płacił od ponad 3 miesięcy. W takiej sytuacji nie ma z czego płacić za czynsz. A po 3 miesiącach niepłacenia, można stracić umowę najmu i zostać eksmitowanym.

A teraz zobaczmy jak niektórzy dziennikarze traktują innego dłużnika. Chodzi o Wojciecha Morawskiego, prezesa firmy Atlantic, który cynicznie sprzedał historię o swoich kłopotach finansowych podając się za prześladowanego biznesmena. Niektórzy dziennikarze mu kibicowali, pytając dlaczego ten cholerny sąd ogłosił upadłość firmy, zamiast dać dłużnikowi winnemu ponad 60 mln zł drugą szansę?

W tej sytuacji sąd postąpił prawidłowo, gdyż kłopoty finansowe firmy sięgają 2006 roku i choć sytuacja na rynku mogła ulec pogorszeniu, tym co zabiło firmę była nieudolność przedsiębiorcy, a nie „spisek” skarbówki. W pewnym momencie, skarbówka rzeczywiście domagała się spłaty zadłużenia, ale już o wiele wcześniej firma przestała płacić swoje należności. Nie płaciła czynszu, nie płaciła pensji pracownikom. Kiedy ci odeszli z powodu braku płatności, firma zatrudniła nowych i też im nie zapłaciła.

Stan faktycznej niewypłacalności Morawskiego i spółki trwał już bardzo długo i przedsiębiorca już dawno miał obowiązek zgłosić wniosek o upadłość. Nie był już w stanie pokryć kosztów funkcjonowania firmy i nie mógł płacić pracownikom, dostawcom, itd. Faktycznie zostawił kilkaset osób na lodzie. Przez jego nieuczciwość, w Polsce przybyło kilkaset osób, które popadły w zadłużenie i będą musiały bardzo mocno walczyć, by wyjść z tej sytuacji.

Co więcej, ponieważ firma nie posiada już wielu aktywów (np. marka została przekazana do innej firmy), zapewne część zadłużenia będzie musiała zostać pokryta przez Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych, czyli z naszych pieniędzy. A więc znów publiczne pieniądze zostaną użyte, by pokryć długi prywatnego przedsiębiorcy.

W takim społeczeństwie jakie mamy, pracownicy Atlanticu mogą się spodziewać stygmatyzacji jako „dłużnicy”. Ale szef, który jest im winien pieniądze już nie. Mało tego, ich szef dłużnik jest traktowany jak męczennik i zamierza dalej prowadzić działalność (choć naszym zdaniem powinien mieć już zakaz).

Dłużnik lokator

Kiedy kilka dni temu broniliśmy lokatorki przed eksmisją, internetowe trolle zaczęły głośno ją atakować za zadłużenie. Napastnicy nie pytali dlaczego miała zadłużenie i nie okazali nawet odrobiny wyrozumiałości i solidarności ludzkiej.

Nie będę długo opisywać jej sytuacji, ale krótko mówiąc, odziedziczyła zadłużenie po matce, następnie gdy miasto wypowiedziało umowę, zaczęto jej też naliczać karny czynsz w podwójnej wysokości. Nie zaproponowano jej możliwości odpracowania długu. Krótko mówiąc, znalazła się w takiej samej sytuacji jak setki innych Warszawiaków.

Całość pierwotnego zadłużenia wynosiła ok. 4 tys. złotych. Przeciętna osoba jest w stanie spłacić takie zadłużenie jeśli miasto rozłoży je na raty i jeśli nie stosuje się karnego czynszu w podwójnej wysokości. Aktualnie, po 3 miesiącach niepłacenia, miasto może wypowiedzieć umowę najmu i naliczać PODWÓJNY czynsz za karę (czyli jak kogoś nie było stać na zwykły czynsz, to za karę się daje dwa razy wyższy).

Większość osób nie jest tego świadomych i dowiaduje się o tym dopiero wtedy, gdy miasto zaczyna im wysyłać rachunki z dwukrotnie wyższym czynszem.

Od dawno krytykujemy władze miasta za wpędzanie ludzi w spiralę zadłużenia z którego nie da się wyjść. W większości przypadków, zadłużenie w granicach 2-4 tys. bardzo szybko rośnie i wymyka się spod kontroli.

Spotykamy się z takimi ludźmi codziennie i wiemy, że w Warszawie jest ich ok. 50 tys. Kiedyś udało nam się zmusić urzędników do podania informacji, jaka część zadłużenia wynika z kar umownych. Jest to połowa całkowitego długu. Z tego wynika, że największą część zadłużenia warszawskich lokatorów wynika z faktu, że w sytuacji kiedy ludzie stracili pracę, chorowali itd., zamiast trochę zwiększyć pomoc dla nich, władze miasta dodatkowo ich ukarały zwiększając jeszcze ich zadłużenie.

Teraz władze udają, że są bardziej pro-społeczne, bo muszą ocieplić swój wizerunek. Mówimy od dawna, że jedynym sensownym rozwiązaniem jest umorzenie długów wynikających z kary umownej i nie naliczanie jej, ale miasto znalazło inny pomysł. Chce umorzyć zadłużenie dla tych, którzy mogą płacić 30 proc. sumy i następnie regularnie spłacać raty. Przychodzą do nas ludzie z zadłużeniem w granicach 30 tys. i pytają skąd mają wziąć 10 tys. skoro mają problemy z spłaceniem nawet kilkuset złotych miesięcznie. I niestety trzeba powiedzieć, że to nie jest program dla większości lokatorów, tylko dla nielicznych. Większość lokatorów-dłużników nie płaci czynszu w pełnej wysokości, bo ich na to nie stać, bo nie mieli od kogo pożyczyć. To nie są ludzie, którzy mają kasę i po prostu postanawiają nie płacić. Program, który wymyśliły władze miasta jest oparty na ich fałszywej koncepcji – że ludzie mają z czego płacić, ale nie chcą.

Nic więc dziwnego, że z tego programu skorzystało mniej niż 200 osób. Gazeta Wyborcza dziwi się, dlaczego lokatorzy „nie chcieli skorzystać” z oferty miasta. Niektórzy lokatorzy rzeczywiście mieli z czego spłacić zadłużenie, ale tym, którzy rzeczywiście nie mają z czego, miasto nie pomogło. Dla uczciwych, ale biednych są tylko kary umowne, narastanie zadłużenia oraz dziedziczenie długu przez dzieci.

Dłużnik państwowy

Zadłużenie, to ogromny problem społeczny, bo większość z osób pracujących ma z tym kłopoty, przynajmniej od czasu do czasu. Strażnicy moralności publicznej krzyczą co jakiś czas na biednych, że musimy na nich łożyć. Mniej się mówi o tym, że wielu z nas żyje na kredyt, choć jak będziemy kiedyś potrzebować publicznego wsparcia, to z pewnością strażnicy moralności sobie o nas przypomną.

Jednak nie to stanowi problem społeczny, że od czasu do czasu musimy trochę pomóc biednym. Problemem jest to, że musimy codziennie ratować kapitalizm i słono płacić za to, co wyprawiają politycy.

Polska jest wielkim dłużnikiem wobec Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Nie mówi się o tym, ale Polska już skorzystała z linii kredytowej, aby ratować swoją gospodarkę. Wiadomo, co to będzie oznaczać w przyszłości. Każdy dolar wykorzystany dziś, by ratować sytuację oznacza nie tylko wzrost zadłużenia, ale wzrost wieku emerytalnego, wzrost inflacji i kolejne strukturalne reformy, które najbardziej dotkną ludzi pracujących.

Odbiera biednym, daje bogatym

Politycy zawsze mówią, że musimy zaciskać pasa. Starają się w nas wykształcić cechy, które wspierają prowadzoną przez nich politykę. Mamy radzić sobie sami, mniej oczekiwać od państwa, nie być „roszczeniowi”.

W tym samym czasie, ich polityka jest coraz bardziej szczodra dla biznesu, dla bogatych, dla rządzących i ich kumpli. Wielkie korporacje otrzymują zniżki i zwolnienia podatkowe, mogą prowadzić biznes w Polsce i płacić podatki w rajach podatkowych. Mogą korzystać z pomocy publicznej i otrzymują kontrakty na niepotrzebne inwestycje.

Niestety, polityka rządu często wprowadzi do coraz większego zadłużenia osób prywatnych. Za każdym razem, gdy rząd wydaje nasze pieniądze w sposób umożliwiający świetny zarobek prywatnym podmiotom, czy używa naszych pieniędzy jako dotacji dla prywatnych firm, mniej zostaje na potrzeby społeczne.

Możemy się oprzeć na doświadczeniu innych. W krajach, gdy ludzie płacą słono za edukację, często są programy pożyczek dla studentów. Ale w wielu przypadkach, absolwenci nie dostają dobrze płatnej pracy od razu i zaczynają życie z ogromnym zadłużeniem z którym mogą mieć problemy przez następne 10-20 lat. Aktualne statystyki z USA pokazują, że ponad 22% ludzi, którzy brali pożyczki z rządowego programu (czyli 7 mln. osób) nigdy nie będzie w stanie ich spłacić i tylko 37% ludzi jest w stanie regularnie spłacać zadłużenie. Ale zamiast zwiększyć poziom dofinansowania do edukacji, dotacje na edukację spadły o 27% w ciągu ostatniej dekady.

Rząd woli wydawać pieniądze na drony, samoloty wojskowe, niż na edukację. Podczas gdy wydawane są miliardy na kontrakty dla dużych korporacji zbrojeniowych, oszczędza się na edukacji i na lecznictwie. Ludzie z niezamożnych rodzin, którzy chcą polepszyć swoje życie, są zmuszeni do brania pożyczek. Ale większość z nich nie daje rady spłacać długu. Dalej są skazani na długi i potrącenia z pensji.

Wciąż próbuje się nas przekonać, że tak jest lepiej. Jeśli ktoś nie daje rady z zadłużeniem, to jest tylko jego problem i tylko jego wina. W brutalnym społeczeństwie, kto jest bardziej wytrwały wygrywa. Kto nie daje radę, jest uważany za gorszego.

Aby zacząć poprawiać naszą sytuację społeczną, musimy zacząć bardziej krytycznie patrzeć na nasze priorytety gospodarcze. Jeśli są problemy z zadłużeniem, musimy zlikwidować źródła tego problemu.

Wielu osobom jest po prostu łatwiej uwierzyć, że cały problem jest winą nieodpowiedzialności. Nie przeczę, że są ludzie nieodpowiedzialni i że czasem tworzą oni problemy, za które wszyscy musimy płacić. Ludzie tacy, jak Morawski z Atlanticu, który bogato mieszkał, ale nie mógł zapłacić pracownikom, których zatrudnił i nie przejmował się ich losem. Tak jest, drodzy obywatele, my będziemy płacić za jego kryzys i nie tylko za to.

Mnie zupełnie nie żal, że część moich podatków, pieniądze na które ciężko pracuję, idą na finansowanie szkół dla dzieci (choć sama nie mam dzieci), na wspieranie opiekunów osób niepełnosprawnych (choć nie jestem taką osobą), na edukację (choć nie jestem studentką), czy na gorące posiłki dla uchodźców (choć też nie jestem uchodźcą). To jest solidarność społeczna. Nikt nie jest wyspą, nikt nie żyje w oderwaniu od innych. Nie jesteśmy barbarzyńcami, którzy muszą zabić „najsłabszych” by przeżyć. Wmawiamy sobie, że jesteśmy „cywilizowani” ale co to jest za cywilizacja, jeśli nie możemy dać innym szansy na początku życia i możliwości przetrwania w trudnych czasach?

Mnie zupełne nie żal środków przeznaczonych na cele społeczne. Natomiast, gdy nasi włodarze wydają 100 mln zł na farsy, takie jak ostatnie referendum, czy setki tysięcy na niepotrzebne inwestycje, to coś innego.

Za mało zarabiamy, za mało możemy oszczędzić. Nie mamy kasy na czarną godzinę, nie będziemy mieli pieniędzy na emeryturę. Większość z nas, ciężko pracujących, nic nie dostanie. To jest fakt. Wielu z nas czeka zadłużenie nie z naszej winny. Jeśli będziemy mieć szczęście, jakoś społeczeństwo nas wyratuje i nie pozwoli nam umierać z głodu w nędzy.

To najwyższy czas zmienić podejście i przyznać się, że mamy problem. Jeśli tego nie zrobimy, czeka nas jako społeczeństwo bardzo nieciekawa przyszłość.

Nie stać nas na rząd

Publicystyka

W ciągu ostatnich kilku tygodni, przez polskie społeczeństwo przewaliła się fala histerii dotyczącej uchodźców, którzy być może osiedlą się w Polsce. Wśród argumentów ochoczo rozpowszechnianych przez internetowych hejterów był ten, że Polska jest biednym krajem, w związku z czym nie stać nas na przyjęcie przybyszów.

Moim zdaniem, to na co Polski już nie stać, to rząd i katastrofalne skutki jego polityki. Nie chodzi o jednostkowe przypadki marnotrawienia pieniędzy, jak zeszłotygodniowe referendum, które kosztowało podatników 100 milionów zł. Chodzi też o systematyczne rozkradanie środków użytecznych instytucji, takich jak służba zdrowia, mieszkalnictwo i edukacja, przez elitę gospodarczą. Dwie dekady takiej polityki i neo-liberalna indoktrynacja spowodowały, że ludzie uwierzyli, iż jesteśmy zbyt biedni, by finansować własne podstawowe programy socjalne. Nie chodzi jednak o to, że nie mamy na to pieniędzy, ale że są one wydawane w niewłaściwy sposób, a społeczeństwo nie ma najmniejszego pojęcia co się dzieje.

Nie ma nic dziwnego w tym, że w takiej sytuacji ludzie czują gniew. Ale ten gniew jest ukierunkowany w niewłaściwą stronę. Zamiast organizować się i starać znaleźć rozwiązania, ludzie pozwalają, by ich uwagę odwracano w inną stronę i pozwalają by kierował nimi strach. Wiele argumentów, które padają, są w oczywisty sposób rasistowskie i ksenofobiczne, ale argumenty z gruntu ekonomii padają jeszcze częściej. Słyszymy, że jeśli przyjadą uchodźcy, „będziemy musieli ich utrzymywać”.

Idiotyczną polityką rządu jest odmawianie prawa do pracy w czasie gdy rozpatrywany jest wniosek o azyl. Rozpoznawanie wniosków trwa latami i mało kto otrzymuje status uchodźcy. Nie bardzo wiadomo, czemu nie przyznaje się im tymczasowego pozwolenia na pracę w tym czasie. Rasistowscy politycy, jak Janusz Korwin-Mikke manipulują niedoinformowanymi ludźmi, starając się ich przekonać, że imigranci, którzy chcą pracować są OK, ale uchodźcy to „ludzkie śmiecie”, które chcą otrzymywać zasiłki. Nic nie mówi się o administracyjnym zakazie pracy. To zła polityka rządu powoduje wzrost kosztów, nie pozwalając uchodźcom pracować.

Członkowie rządu od dawna przywłaszczają sobie publiczne fundusze i pomagają swoim kumplom się wzbogacać. W tym czasie, inni starają się przekonać wyborców, że to imigranci kradną ich pracę. To znów nonsens. W Polsce są miejsca pracy, tylko bardzo kiepskie. To nie jest wina imigrantów, ale gospodarczego kierunku rozwoju kraju i polityki wspierającej śmieciowe zatrudnienie.

Skoro już mówimy o śmieciowym zatrudnieniu, trzeba zaznaczyć, że idziemy w kierunku totalnej katastrofy. Rząd zezwolił pracodawcom na nadużywanie umów cywilno-prawnych i unikanie składek emerytalno-rentowych przez tak długi czas, że duża część ludności będzie pozbawiona emerytur w wysokości umożliwiającej przeżycie. Sprawę pogarsza jeszcze demografia. Ludzie opuszczają Polskę i decydują się nie mieć dzieci. Bez zwiększenia liczebności ludności, w systemie nie będzie dość pieniędzy nawet na to, by zabezpieczyć te nędzne emerytury. Innymi słowy, ponieważ Polacy obrabowali w biały dzień innych Polaków, w przyszłości ktoś inny będzie musiał opłacać ich składki. Bez imigracji nie będzie to możliwe.

To rząd i biznesmeni są odpowiedzialni za beznadziejną sytuację w której się znajdujemy. Czy to nie dziwne, że większe oburzenie wywołuje kilka tysięcy ludzi, którzy uciekają przed wojną, a nie kilka tysięcy polityków, którzy zniszczyli nasze życie?

Aleksiej Borowoj: W kwestii parlamentaryzmu

Publicystyka | Ruch anarchistyczny | Tacy są politycy

Poniżej zamieszczamy fragment książki "Rewolucyjny Syndykalizm" Aleksieja Borowoja - rosyjskiego filozofa anarchistycznego.

Rozpoczęła się sesja parlamentarna. Na ławach parlamentu zasiadają „wybrańcy ludu”, którym kraj powierzył strzeżenie jego rozmaitych skomplikowanych interesów.

Kimże oni są – ci panowie kraju? Ci, którym poświęca się tyle czasu, energii, pieniędzy? Ci, do których należy ostatnie słowo we wszystkich nurtujących lud pytaniach? Już samo to, jak zostali wybrani, pozwala nam sądzić, że niekoniecznie są to ludzie popularni – nawet w okręgach, które delegują ich na swoich przedstawicieli.

Popularność, jak widzimy, buduje się na bezwstydnej reklamie i hojności komitetów partyjnych. Ci ludzie mogą być bardzo dalecy od spraw społeczności, które reprezentują, mogą dobrze znać ich potrzeby, ale to nie jest im potrzebne. Działacz polityczny musi znać potrzeby swojej partii, musi umieć żyć zgodnie z jej interesami, a w parlamencie umieć ubierać jej postulaty w puszystą powłokę ogólnopaństwowych zagadnień.

Jeżeli praca w samorządzie wymaga określonej wiedzy i doświadczenia, to wydawałoby się, że udział w tak złożonej machinie, jaką jest nowoczesny parlament, powinien wymagać nie tylko „dobrych chęci”, ale też pewnej wiedzy specjalistycznej ze strony posła.

A tu nie! W rzeczywistości ogromna większość działaczy politycznych zaczyna przyswajanie alfabetu społeczno-politycznego dopiero wtedy, gdy już znajdzie się na ławach parlamentu. Z drugiej strony ci posłowie – ich ilość nie jest istotna – którzy posiadają kwalifikacje w kwestii rządzenia albo wykształcenie ekonomiczne, zwykle nie są zaznajomieni z rzeczywistymi potrzebami kraju. Z łatwością poruszają się w świecie abstrakcji, głosząc absurdalne hasła, bez możliwości wypełnienia swoich niemrawych form życiową treścią. Robią to dla archiwaliów, nie dla rzeczywistości.

Ale kimże są ci wszyscy dyletanci wybrani, by rządzić krajem?

Przede wszystkim są to przedstawiciele inteligencji, która już dawno zmonopolizowała fotele parlamentu (…). Od inteligenta robiącego karierę polityczną nie wymaga się żadnej szerokiej ani podstawowej wiedzy z zakresu jakiejś branży, z zakresu wiedzy o społeczeństwie, może on być największym ignorantem w najważniejszych kwestiach życia państwa. Wystarczy, że umie dobrze przemawiać, dobrze pisać albo potrafi dobrze opanować sztukę bycia ideologiem ludzi posłusznych i walczyć nie o sprawę i prawdę, ale o tych, którzy go wybrali.

Inteligencja obficie dostarcza takich ludzi. Adwokaci, lekarze, pedagodzy różnego rodzaju i w końcu liczni rozmaici przedstawiciele świata literackiego i dziennikarskiego. Tak wyglądają kadry współczesnych wojowników polityki.

Są wśród nich rzetelni i świetni prawnicy, utalentowani lekarze, wielcy naukowcy, wybitni pisarze, którzy poświęcili lata uczeniu się swojej dziedziny i wszyscy oni z zadziwiającą lekkomyślnością rzucają: jeden swój adwokacki pulpit, drugi nóż chirurgiczny, kiedy pojawia się możliwość dostania się do parlamentu. Oni nie rozumieją albo nie chcą rozumieć, że rządzenie losami całego ludu jest nieskończenie bardziej skomplikowaną dziedziną wiedzy niż ta, której dotychczas poświęcali swoje siły. Nie dziwi więc, że działalność parlamentu każdego kraju zdumiewa swoją bezpłodnością wraz z kolosalnym zmarnotrawieniem sił ludu.

Mijają całe sesje nie przynoszące ze sobą pozytywnych skutków, czas upływa na ciągłej gadaninie, omawianiu bezsensownych projektów, zakulisowych intrygach i partyjnych rozliczeniach (...). Teraz wszyscy znają cenę parlamentarnego słowa, ale wciąż inteligenckie gaduły zajmują dominującą pozycję w parlamencie (…).

Powszechnie znane jest zdanie Spencer'a, że parlamenty są w ogóle skrajnie ignoranckie, że z reguły są poniżej średniego poziomu krajowego pod względem kondycji umysłowej i moralnej (…).

Nędza intelektualna i moralna parlamentu oczywiście wyjaśnia się nie tym, że trafiają do niego tylko nikczemnicy ludu; żądni sławy, korzyści, don kichoci, nierzadko bywają przyczyną pojawienia się w szarym tłumie posłów utalentowanych działaczy społecznych, ale z powodu swojej wewnętrznej natury parlament musi wdawać się w walkę ze wszystkim, co dąży do wydostania się z dusznych ścian dyscypliny partyjnej, niweluje swoich członków, ucina ich projekty, zniekształca je poprawkami i wyjaśnieniami. Pozwala czasami mówić o kwestiach światopoglądowych, daje czasami wymówić się niespokojnemu duchowi jakiegoś parlamentarnego „dokuczliwego bachora”, ale wszystkie jego decyzje są umiarkowane, płytkie, biurokratyczno-bezduszne...

Powyższy tekst jest fragmentem książki "Rewolucyjny Syndykalizm" wydanej w 1917 roku.

https://cia.media.pl/samorzad_a_samorzadnosc

Tłumaczenie: Egor, Redakcja: Jakub, Korekta: Żaneta

Sytuacja uchodźców w Budapeszcie sierpień/wrzesień 2015

Świat | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm | Tacy są politycy

Oto ciekawa relacja Polaka zaangażowanego prywatnie w pomoc uchodźcom mieszkającego w okolicach dworca Keleti.

Mieszkam w Budapeszcie, przy parku Republiki (Köztársaság tér, nazwę zmieniono, ale posługuję się dawną, prawdziwą) w pobliżu dworca Keleti. Ciężko nadążyć w opisywaniu, co wyprawia banda Orbana: Na pocieszenie wlepię także link do filmu, który pokazuje, że mieszkańcy okolic pomagają, jak mogą - ktoś ma psa, sympatycznego i bardzo cierpliwego do dzieci, więc go zaprowadza na spacery pod dworzec Keleti, żeby dzieciakom dać frajdę: https://www.youtube.com/watch?v=8GxYknZoWZQ

----

2015.08.31.

Przez Budapeszt od kilku miesięcy przetacza się dziennie kilkuset uchodźców. Do tej pory nie było z tym problemu, ruch był płynny - przybywają z Grecji, przez Macedonię i Serbię, pieszo albo kto jak może, a od Budapesztu w cywilizowanych warunkach, pociągiem, z obietnicą Angeli Merkel godnego przyjęcia w Niemczech i ekspresowego załatwienia podania o azyl (Niemcy od roku zawiesiły de facto porozumienia z Dublina o odsyłaniu uchodźców do pierwszego kraju unijnego, na którego terytorium uchodźca wkroczył jako pierwszym, a od kilku dni de iure).

Banda Orbana przedstawiała sytuację w swojej propagandzie Węgier jako kraju mlekiem i miodem płynący, że to do Węgier ciągną miliony z całego świata. Kiedy się okazało, że dla nikogo Węgry nie były celem, a państwem władnym, żeby im nadać status uchodźcy, jest Grecja (ponieważ wszyscy uchodźcy w Budapeszcie przybyli przez Grecję), policja węgierska tydzień temu zaczęła ludzi z pociągów wyciągać (pod pretekstem, że niby złamali prawo, bo nielegalnie przekroczyli granicę), po czym natychmiast puszczano ich wolno bez żadnego postępowania, tylko że ci ludzie stracili bilet, a zanim kupili nowy na pociąg za kilka dni, wytworzył się zator. Nieprawdą jest, że dworzec zamknięto "przez Syryjczyków". Zator zawiniony jest wyłącznie przez władze węgierskie. W tej chwili dwa-trzy tysiące ludzi koczuje między dworcem Keleti a placem Republiki, przy którym mieszkam. Uchodźcy zaczęli nosić kartki typu "Zmierzamy do Niemiec, nie przetrzymujcie nas, Węgry!". Ponieważ za dnia jest upał, nie da się wysiedzieć na rozgrzanym betonowym placu przed dworcem, ludzie szukają ochłody i odpoczynku w cieniu po okolicznych uliczkach i parkach. Leżą, siedzą, a przede wszystkim odpoczywają. Po tym, przez co przeszli, należy im się chwila odpoczynku w oczekiwaniu na pociąg, a nie żeby ich policja przepędzała i upokarzała na potrzeby propagandy reżimu. Dodam, że Węgierski Czerwony Krzyż (całkowicie podporządkowany rządowi Orbana) ma zakaz pomagania uchodźcom, nie pomaga im więc, ani też żadna oficjalna organizacja rządowa ani samorząd, jedynie osoby prywatne, które się dwoją i troją, żeby rozdawać wodę i arbuzy, a dzieciom cokolwiek do zabawy, kartki i kredki. Co ciekawe, i chyba oczywiste, uchodźcy wokół Keletiego nie śmiecą, bo zwyczajnie nie mają czym - nie mają nic. Wieczorem na ogrodzeniach rozwieszone są ubrania, wyprane w parkowym zraszaczu murawy, żeby wyschły, ale też zapewniają jako taką intymność do spania.

Na koniec wspomnę nasze małe zwycięstwo: po dwóch miesiącach mieszkańcy okolic wywalczyli na samorządzie, żeby postawił w parku kilka toi-toi.

----

2015.09.02.

W Budapeszcie istnieją trzy dworce: Południowy, Wschodni i Zachodni, każdy na pociągi odjeżdżające w określoną stronę świata. Uchodźcy przychodzą pieszo lub przyjeżdżają pociągiem na dworzec Południowy, potem muszą się przedostać na dworzec, z którego odjeżdżają pociągi do powiedzmy Berlina (dworzec Keleti).

Cywile (nie rząd, nie samorząd, tylko osoby prywatne!) utworzyli trzy strefy dla uchodźców z toi-toi i bieżącą wodą oraz bardzo ograniczoną możliwością przyjmowania darów, żeby je rozdać wśród potrzebujących. Ludzie w życzliwości przynoszą, co popadnie: ubrania, konfitury i własnoręczne kanapki, których nie ma kto rozdać, bo przecież woluntariusze nie wynajmą magazynów i chłodni, żeby takie dary przyjmować, sortować, rozdawać. Organizacje pomagające w Budapeszcie uchodźcom wielkimi literami informują, żeby nie przynosić ani ubrań, ani kanapek, ani konfitur. Nie ma ludzi, żeby to magazynować, zresztą nikt nie podejmie się odpowiedzialności, żeby komuś wręczyć nie wiadomo skąd pochodzące przepraszam, ale ochłapy i niepotrzebne tony ciuchów. Kto chce pomagać, może przeczytać info, jest jasno sformułowane, co jest danego dnia potrzebne w każdej z trzech stref.Organizacja pomagająca uchodźcom w Budapeszcie zakotwiczyła na górze strony instrukcję, co można przynieść, a czego nie należy przynosić na potrzeby migrantów: https://www.facebook.com/migrationaidhungary?fref=ts

Nie znając węgierskiego widać, że jest to fajnie i przejrzyście napisane, ze strzałkami itepe, a przede wszystkim instrukcja jest uaktualniana codziennie! Dzisiaj na przykład na dworcu Keletim było zapotrzebowanie na maty - do siedzenia w cieniu, albo żeby rodzic miał na czym dziecku zmienić pieluchę, nie wiem, ale tyle wyobraźni można oczekiwać, że osoba pragnąca pomóc najpierw zapyta, co jest potrzebne, a nie przynosi w ciemno, a potem się obraża na "niewdzięczność" obdarowanych.

Oto przykład chamskiego artykułu o rzekomej niewdzięczności uchodźców, ze zdjęciem kanapek wyrzuconych do kosza. Jeżeli napotkacie na coś podobnego wykręcającego fakty odnośnie sytuacji na Węgrzech, dajcie proszę znać, to sprawdzę, poszukam i sprostuję: http://pikio.pl/wegrzy-ofiarowali-kanapki-imigrantom-ci-wyrzucili-je-do-...

----

2015.09.03

W Orbanistanie absurd goni absurd. Viktor Orban w sprawie uchodźców zrobił z Węgier pośmiewisko, teraz postawił na czystą przemoc.

Przypomnę, że do niedawna według porozumień z Dublina państwem, które jest władne nadać status uchodźcy, jest pierwsze państwo unijne, na terenie którego znalazł się uchodźca - w przypadku uchodźców w Budapeszcie jest to Grecja, ponieważ niemal wszyscy przybyli przez Grecję. Niemcy jednak porozumienia z Dublina zawiesiły de facto rok temu, a de iure tydzień temu - teraz każdy Syryjczyk może złożyć w Niemczech wniosek o status uchodźcy, niezależnie, przez jaki kraj przybył do Niemiec. Viktor Orban wymachiwał szabelką w obliczu "imigranta-wroga", a tu nagle się okazuje, że "wroga" nie ma, bo "wroga" Niemcy zabrali do siebie. (Do propagandy "Węgry bronią granic Europy" potrzebne są widowiskowe tłumy uchodźców szturmujących dworzec, dlatego w zeszłym tygodniu węgierska Policja zatrzymała pociąg już jadący do Monachium i wyciągnęła z niego ludzi (zdjęcia i kalendarium wydarzeń w angielskim http://www.bbc.com/news/world-europe-34136823). Na budapeszteńskim dworcu Keleti powstał zator. Koleje austriackie/niemieckie wysłały specjalny pociąg, żeby ich zabrał, więc na drugi dzień się rozluźniło, ale wtedy rząd węgierski skierował na dworzec więcej policji z rozkazem, że mają nikogo nie dopuścić na teren dworca, jedynie po wylegitymowaniu).

Wczoraj złożono w Parlamencie węgierskim projekt ustawy kryminalizujący bycie uchodźcą. Każdy, kto przybył na Węgry nielegalnie, popełni przestępstwo, i zostanie osadzony w obozie karnym. (Już obecnie węgierskie obozy dla uchodźców niewiele się różnią od obozów karnych, ale media mają zakaz zbliżania się, więc nie wiadomo, co tam się dzieje).

Przypomnę, że rząd węgierski (wszechwładny od puczu konstytucyjnego sprzed kilku lat) kontroluje wszystkie media - bezpośrednio (jako właściciel mediów publicznych) lub pośrednio za pomocą powolnej sobie Rady Mediów (wszyscy członkowie są z nadania Viktora Orbána) i systemu arbitralnego udzielania koncesji. Prócz ograniczeń formalnych istnieją również działania zakulisowe (rząd węgierski nałożył na RTL gigantyczny podatek specjalny, potem sam z siebie zaproponował, że go obniży, ale z powrotem podniesie, jeżeli RTL będzie krytykował rząd Viktora Orbána). Media węgierskie mają na przykład zakaz pokazywania, że wśród uchodźców są dzieci (!).

Przypomnę, że rząd węgierski zakazał pomagać uchodźcom wszystkim podległym sobie organom, instytucjom i agendom, w tym Węgierskiemu Czerwonemu Krzyżowi. Uchodźcom nie pomaga więc żadna instytucja publiczna ani samorząd, jedynie osoby prywatne. Wczorajszy projekt nadaje policji i wojsku specjalne uprawnienia, co jest mało ważne, ponieważ już teraz mają specjalne uprawnienia. Ważne jest, że projekt otoczony jest retoryką wojenną - że niby Węgry są zagrożone przez masy imigrantów, którzy nie marzą o niczym, jak osiedlić się w płynącym miodem i mlekiem Orbanistanie, że aż potrzebne jest wojsko, żeby kraj obronić.

----

2015.09.03.

Wczoraj wieczorem była jedna, na dzisiaj planowana jest druga manifestacja przeciw projektowi ustawy rządu węgierskiego, żeby kryminalizować bycie uchodźcą.

Groteski ciąg dalszy: węgierskie PKP (MÁV) zniosło kursowanie pociągów międzynarodowych z dworca Keletiego. (Ba! Zaraz się okaże, że Keleti nie jest już dworcem). Teraz Niemcy nie mogą już przysłać kolejnego pociągu specjalnego, żeby zabrał Orbanowi tak bardzo mu na użytek propagandy potrzebnych uchodźców.

Wiedzieliście? Kursowanie pociągów międzynarodowych regulują przepisy międzynarodowe, które są nadrzędne w stosowaniu ponad przepisami państwowymi dowolnej rangi. Ba! Jeżeli dysponujesz biletem na pociąg międzynarodowy o wartości przekraczającej ileśtam euro, to twoja podróż podpada pod regulacje prawa międzynarodowego od chwili, kiedy dotkniesz rzeczonego pociągu, i każda przeszkoda czy utrudnienie ze strony władz danego państwa będą analizowane w świetle owych regulacji. Stąd oficjalna decyzja, że Keleti przestaje być dworcem międzynarodowym.

----

"MigSzol" znaczy solidarność z migrantami - polecam, publikują na bieżąco krótkie i treściwe info w węgierskim i angielskim:https://www.facebook.com/migszolcsoport

----

2015.09.03.

18:00

Czwartek - w ramach ohydnej pułapki władze węgierskie rano otworzyły dworzec Keleti i wpuściły uchodźców do pociągu, mówiąc im, że pociąg zawiezie ich do Sopron na granicy węgiersko-austriackiej, a jednocześnie na stronie MÁV pojawiły się zdumiewające instrukcje, jak dojechać na terytorium Węgier do określonego miasta przygranicznego, a potem przejść pieszo na teren innego państwa unijnego. Uchodźców oszukano: w miejscowości Bicske, gdzie znajduje się obóz dla uchodźców, pociąg zatrzymano, wagony porozczepiano, i z każdego wagonu z osobna policja wyciąga ludzi i siłą prowadzi ich do obozu. Pozostali nie chcą wyjść z wagonów, cały dzień stawiają opór, pozbawieni jedzenia i picia. W południe temperatura w nagrzanych, przepełnionych pod sufit ludźmi wagonach doszła do pięćdziesięciu stopni. Policja przez cały dzień, wagon po wagonie, wyciąga ludzi, wszyscy walczą. Wcześniej węgierska policja zarządziła ewakuację dworca w Bicske, żeby mieć wolną rękę do działań, bez świadków, jednak po protestach mediów, głównie zagranicznych, wycofała się. Dantejskie sceny, przemoc i pałowanie, targanie do obozu.

Tam, gdzie dotarły media, i filmowały działania policji, posłużyła się metodami polubownymi, rozdając wodę i przekonując uprzejmie, żeby zechcieli wysiąść. Chodzi o kilka tysięcy osób w różnych punktach Węgier, więc nie dziwcie się, że na przykład czytacie o jednym pociągu pozornie sprzeczne doniesienia (podkreślam, że pociąg rozczepiono!).

----

2015.09.05. sobota rano - notka niesprawdzona

Wczoraj wieczorem (czyli w piątek) władze węgierskie wpuściły na plac Republiki bandę nazioli i kibiców po meczu, wiedząc, że przez cały dzień organizowany jest pogrom. Uchodźcy z placu Republiki zostali ostrzeżeni i zaczęli uciekać, kto nie zdążył, tego pobili. Wczoraj, w piątek, władze niemieckie/austriackie (wspólnie?) zorganizowały i przeprowadziły operację ewakuowania kilku tysięcy osób zagrożonych przez działania rządu węgierskiego lub z jego podpuszczenia (brak jakiejkolwiek pomocy, głód i brak higieny, zagrożenie epidemią, tolerowanie wycieczek neonazistów na dworzec Keleti, żeby opluwać i lżyć koczujących, wreszcie piątkowa próba pogromu). Uchodźcy trzymani w różnych obozach w kilku miejscowościach Węgier podnieśli bunt i siłą wydarli się z obozów i ruszyli pieszo, kilka maszerujących kolumn się połączyło. Dzisiaj (sobota) rano nie ma już uchodźców w Budapeszcie, wszyscy ruszyli pieszo do granicy, a Austriacy wysłali im na ratunek (!) kolumnę autokarów, jedzenie i picie.

Władze węgierskie przymuszone presją Austrii i Niemiec pomagają jednak w ewakuowaniu, od drugiej w nocy, zwykłymi autobusami miejskimi uchodźcy są wywożeni z Budapesztu do granicy z Austrią.

----

2015.09.05. sobota w południe

Wczoraj Parlement węgierski przegłosował proponowane rozwiązania, czyli karanie uchodźców więzieniem (obozem karnym) zamiast rozpatrywać podanie o azyl, i nadzwyczajne uprawnienia dla sił porządkowych i wojska. Rząd węgierski w dowolnej chwili może wprowadzić stan wyjątkowy i ograniczyć podstawowe wolności, między innymi policja będzie mogła o każdej porze dnia i nocy wkroczyć do dowolnego mieszkania, przy podejrzeniu, że przebywają w nim nielegalni imigranci.Dyskusja w Parlamencie miała miejsce jednocześnie z organizowaniem przez neonazistowskich bojówkarzy pogromu na uchodźcach koczujących na placu Republiki. Postawę władz węgierskich bandyci potraktowali jako zachętę do działań, tym bardziej że rząd Orbanistanu od kilku miesięcy prowadzi intensywną kampanię nienawiści wobec cudzoziemców. Ostrzeżeni, migranci z placu Republiki w większości zdążyli uciec. Kilku pobitych, jedna osoba zraniona nożem w udo.W nocy z piątku na sobotę władze węgierskie, na wieść, że z Austrii jedzie kolumna pojazdów na ratunek zagrożonym (autokary, ochotnicy pragnący wspierać w marszu, jedzenie, picie), przyłączyły się do ewakuacji - autobusami miejskimi z Budapesztu aż do granicy austriackiej - na zasadzie "A weźcie ich sobie!".

----

Informacje, ile kosztowałoby przewiezienie uchodźcy ciężarówką z Budapesztu do Berlina przez Kraków, które pojawiły się były kilka dni temu jako oczywista i przewidywalna konsekwencja działań władz węgierskich (zamknięcie dworca, oszustwo z pociągiem), znikły.

----

2015.09.05.

Wczoraj pół dnia skrobałem marchewki i szorowałem kociołek, potem ruszyliśmy na plac z kanapkami, ja w grupie zbierającej śmieci. Chodzę więc po parku i zbieram śmieci. W miarę jak się zbliża wieczór, zamiast coraz więcej, jak od roku, robi się coraz mniej ludzi. Siadam, nagrywam swój filmik, obok uchodźca otwiera telefon, czyta esemesa, na twarzy maluje mu się zdeterminowanie, zrywa się i rusza. Kto inny obraca się nerwowo, jakby szukał, kto gdzie stoi. Bez krzyków, bez paniki, wręcz rutynowo tłum opuszcza plac. Afgańskiego nie znam, więc nic nie rozumiem, ale zbliżające się dudnienie i skandowanie węgierskich haseł szowinistycznych rozpoznaję wyraźnie. Odniosłem wypełniony worek, zapasowy przymocowałem do ławki, ostentacyjnie jeszcze złapałem do niego kilka śmieci, tak żeby jak najwięcej osób widziało, po co umieszczam tutaj worek na śmieci, idę do domu, chodnikiem obok neonazistowskich bojówkarzy.

https://www.facebook.com/ArkadiuszKarski/videos/vb.100000405463091/98338...

----

Dlaczego widzimy głównie mężczyzn: po pierwsze media węgierskie mają zakaz pokazywania, że wśród uchodźców są dzieci, a że dzieci raczej są blisko kobiet, to media czerpiące ze źródeł węgierskich pokazują przewagę mężczyzn i wprowadzają w błąd, zgodnie z intencją władz węgierskich. Po drugie mężczyźni kładą się spać w parku tuż przy alejkach, na widoku, a kobiety raczej w głębi parku, z dala od alejek i wzroku przechodniów, za krzakami lub ogrodzeniem z patyków i ciuchów. Dlatego jeśli idziesz alejką wieczorem w parku, to również widzisz głównie mężczyzn. Ale kiedy w podziemiach Keletiego Studio Event puściło na ścianę Tom i Jerry, nagle widzisz, że 90% uchodźców to dzieci:

https://www.facebook.com/eventstudio.hu/photos/a.965828876766117.1073741...

----

2015.09.05. sobota wieczór

Prasa potwierdza, że przez te kilka dni kryzysu zarówno kanclerz Niemiec, jak i Austrii naciskali i wydzwaniali do Viktora Orbana, żeby się opamiętał i zaczął aplikować prawo unijne odnośnie ochrony granicy zewnętrznej Unii i zasad udzielania azylu, a mianowicie przypomnieli Orbanowi, że Węgry mają obowiązek uchodźców godnie przyjąć i spisać tożsamość, pobrać odciski palców itepe w celu, żeby móc rozważyć wniosek o azyl od uchodźców, a imigrantów zarobkowych odesłać. Spisywanie tożsamości i pobieranie odcisków nie może służyć upokarzaniu ludzi. Oboje kanclerzy przez cały czas podkreślali, że zorganizowana przez Niemcy i Austrię piątkowa ewakuacja uchodźców z Węgier miała charakter jednorazowy i wyjątkowy.

----

2015.09.07.

Zajawka (tekst celowo niedokończony):

Do tej pory wśród migrantów było ileś ewentualnych integrystów, ale dzięki działaniom władz węgierskich wśród migrantów rośnie radykalizm i wrogość, a także zaczęła się rozwijać przestępczość skupiona wokół szmuglowania ludzi na trasie Budapeszt-Kraków-Berlin (więcej szczegółów nie planuję podawać, bo już nieaktualne), ale to zauważyły władze austriackie i niemieckie, i położyły temu kres na równi z NASZYMI działaniami osób prywatnych organizowania uchodźcom ludzkiego pobytu tak, żeby jedna i druga mafia nie miała interesu w organizowaniu nowej trasy.

Napiszę wprost: dzięki temu, że opiekujemy się uchodźcami tutaj na placu Republiki w Budapeszcie, nie macie w Krakowie na plantach siedemnastu tysięcy migrantów, ani nie macie bandyty, który kupił kałasznikowa za pieniądze zarobione na szmuglowaniu ludzi z ryzykiem, o którym nie wiedzą, że niektórzy się uduszą. Chodzi mi o mechanizm "skutki prohibicji w Chicago" - od pojedyńczych paserów/szmuglerów do wszechpotężnej mafii i przemocy na każdym kroku.

O zagrożeniu epidemiologicznym dla Europy środkowo- wschodniej, które stworzyły władze węgierskie, napiszę osobno. Zagrożenie istnieje od kilku miesięcy i rośnie, a władze węgierskie udają, że o epidemiach nie wiedzą, ponieważ wyłącznie czekają, aż pojawi się taka medialna typu Ebola, żeby wprowadzić stan wyjątkowy, a nie interesuje ich, że my tu od miesięcy mamy epidemię biegunki z powodu, że władze Orbanistanu...
https://www.facebook.com/notes/1368923403148019/

----

2015.09.08.

Parlament upoważnił w piątek rząd węgierski, żeby w dowolnej chwili wprowadził stan wyjątkowy (pod pretekstem uchodźców) i zawiesił podstawowe wolności. Wprowadzono trzy przestępstwa (karane skazaniem na obóz karny lub wydaleniem):
- nielegalne przekroczenie granicy
- niszczenie zasieków/płotu/muru
- przeszkadzanie w budowaniu zasieków/płotu/muru.

Rząd węgierski postanowił od 15 września zamknąć granicę południową. Pas sześćdziesiąt kilometrów przy granicy to będzie strefa specjalna, prawdopodobnie zamknięta dla mediów, tak jak teraz niedostępne są obozy dla uchodźców. Kto przejdzie granicę, to tylko w wyznaczonych punktach, tam znajdzie się w zamkniętej przestrzeni, do której jest wejście tylko od strony Serbii, ale bez możliwości przejścia na teren Węgier - to będzie strefa tranzytowa, gdzie trzeba będzie odczekać na rozpatrzenie podania o status uchodźcy i azyl lub wydalenie. Policja i wojsko mają w ramach nadzwyczajnych uprawnień pilnować pozostałych odcinków granicy (tej części pakietu ustaw chyba jeszcze nie przegłosowano). Po tym trochę żałośnie wyglądającym płocie kolczastym Węgry chcą wybudować w drugiej linii mur na cztery metry, skuteczniejszy.

----

Z waszych reakcji mam wrażenie, że moja relacja jest jakby nie dość obrazowa, zarzucacie, że nie pstrykam i nie filmuję. Wyjaśnię: Jestem pedagogiem i rodzicem zastępczym, chodzę ludziom po domach i rozwiązuję problemy wychowawcze. Od lat przywykłem, że niczego, czego się dowiedziałem, nie wolno mi wyjawiać, obowiązuje mnie absolutna dyskrecja odnośnie czyjegoś życia rodzinnego. Ale "absolutna dyskrecja" to za mało: dzień w dzień i od lat muszę epatować na prawo i lewo taką postawą. Żyję w "bąbelku ochronnym", który zbudowałem trzydzieści lat temu, i w którym wychowałem kilkoro dzieci i wychowuję kolejne. Nie czynię, a w szczególności nie publikuję nic, co mogłoby kiedykolwiek zachwiać poczuciem bezpieczeństwa dla dziecka, które jest, będzie lub mogłoby być pod moją opieką. Nie plotkuję, i dzięki temu z jednej strony każde z dzieci, które wychowałem lub wychowuję, żyje w pełni otwarcie jako wychowywane przez geja lub parę gejów, obok lub zamiast rodzica, z drugiej strony żadne nie spotkało się z jakąkolwiek przykrością z pobudek homofobicznych, ani w PL, ani w HU. Nie pstrykam, nie nagram niczego, co opisuję, co ma miejsce na placu Republiki w Budapeszcie. Dziękuję za zrozumienie.

Poza tym wszystkie moje publikacje są przyjazne dla osób głuchych oraz niewidomych lub słabowidzących: jeśli zdjęcie, to z opisem, jeśli film, to z podpisami (na YT) lub wstawieniem treści do opisu lub w podlinkowaniu.

Jakiekolwiek nagranie pokazywałoby dokładnie to, co napisałem, więc po co? Istotą sprawdzania informacji jest, że sprawdzamy informację gdzie indziej, a nie u tej samej osoby, więc jako argument na potwierdzenie swoich słów pisałbym w kółko.

----

Zauważcie, że nie piszę o imigracji (przyczyny, skutki itepe), a już z pewnością nie piszę o jakiejkolwiek religii, tylko o metodach i celach Viktora Orbana: rząd węgierski w ciągu czterech dni otrzymał od Parlamentu upoważnienie, żeby w dowolnej chwili wprowadzić stan wyjątkowy i ograniczyć podstawowe wolności, i to przy poparciu ze strony wyborców, zmanipulowanych sztucznie wywołanym kryzysem. Poparcie dla kieszonkowego dyktatora gwałtowanie wzrosło dzięki pokazywaniu w mediach wściekłych hord - tych, których jeszcze w poniedziałek nie było nigdy wcześniej, a migranci przecież przybywają od początku roku.

Kryzys przez dwa dni miał postać katastrofy humanitarnej w centrum Budapesztu, i to jest drugi aspekt, który opisałem: zagrożenie zdrowotne dla nas, tubylców, i dla mojej rodziny, wywołane decyzjami władz węgierskich, a nie z powodu migrantów. Migranci na Węgry przybyli zdrowi, a stąd odjeżdżali z biegunką i drgawkami z powodu warunków sanitarnych, które im stworzyły władze węgierskie, a przy okazji nam, bo jak próbuję wyrazić - mieszkam przy placu, na którym mieszkają, mieszkamy razem w tym samym miejscu - tędy chodzę na przystanki, do sklepu, z dzieckiem na plac zabaw lub boisko.

Trzecia rzecz, ale tylko wspomniałem, to po prostu ostrzeganie migrantów, żeby nie wsiadali w ciężarówki, w których się uduszą jadąc przez Kraków, od kiedy Austria wzmożyła kontrole i skutecznie zamknęła szlak przestępczy Budapeszt-Wiedeń (nie szlak wędrówki, tylko szlak paserstwa!).

----

Link do notki (wersja krótka, możesz śmiało podawać, nie zawiera żadnej informacji o tobie):
https://www.facebook.com/notes/1373889169318109

----

Jak wygląda rozdawanie jedzenia:

No to napiszę jeszcze raz: mieszkam przy placu Republiki w pobliżu dworca Keleti w Budapeszcie, na tym placu, który jest parkiem, od początku roku mieszkało coraz więcej i więcej osób przybyłych z południa, a wcześniej z Azji. W sierpniu liczba koczujących sięgała tysiąca, przy czym wymieniali się, ponieważ jechali dalej, a przybywali nowi. Przez całe lato, ponieważ tutaj w parku jest też mój plac zabaw i boisko, przyprowadzałem dzieciaka (Młodszego) grać w piłkę i uganiać się w zraszaczu. Przychodzimy, kładziemy na ziemi plecak czy torbę, i uganiamy się przez cały dzień, gdzie znajdziemy miejsce wśród tłumu, w tej części parku, gdzie rosną zwykłe drzewa i krzewy, a nie ozdobne i rabaty, żeby nie zniszczyć. Nigdy mi nic nie zginęło, nikt mi niczego nie zabrał, pod koniec zabawy zawsze leżało, gdzie zostawiłem.

Uchodźcy widać, że zmęczeni, chętnie się przyglądali, raz po raz podawali piłkę, co poleciała za daleko, ale niektórzy byli zbyt wyczerpani.Raz po raz podnoszę śmiecia, i pokazuję uchodźcy, że robię to z przyjemnością, i że nie oczekuję, że będzie sprzątał na moim placu, bo nie jemu za to płacą, tylko pracownikom oczyszczania miasta. Zresztą choćby chciał, to jeśli tego śmiecia podniesie, to nie będzie miał gdzie wyrzucić, bo przecież miasto nie zadba, żeby w parku, gdzie mieszka 500-1000 osób, zwiększyć liczbę koszy i częściej je opróżniać. No więc mieszkam sobie w czystym przyjemnym miejscu, ponieważ sam przynoszę worki na śmieci.

Do gotowania i rozdawania jedzenia przyłączyłem dopiero kilka dni temu, kiedy potrzebna była ogromna, ponieważ przypomnę, że obecnie mam pod opieką dwójkę dzieci (jeśli czternastolatka można nazywać "dzieckiem", i nie mam tyle energii, co za młodu.Wczoraj i przedwczoraj na plac przyszło kilku szowinistów, po raz pierwszy, wcześniej chyba nie wiedzieli, że istnieje plac Republiki, tylko chodzili na Keleti nabijać się z uchodźców. Akurat rozdawałem jedzenie, jeden z migrantów, w imieniu grupki odmówił z uśmiechem, a szowinista na to szyderczo "No, ale jedzenia to nie przyjmie". Przystanąłem, położyłem skrzynię obok na ławce, wziąłem ostentacyjnie oddech tak, żeby widział, że powiem coś dłuższego, i zapytałem, co ma na myśli i czemu to mówi, i od razu wyjaśniłem, że uchodźca odmówił posiłku z tego powodu, że pół godziny temu już ode mnie przyjął i zjadł, tylko że ja nie zapamiętałem jego twarzy, i że w sumie to jest przyjemna sytuacja, pełna uśmiechów z powodu takiego "malentendu". Znikł.

Kolejna dwójka również znikła po moich wyjaśnieniach "Pamiętaj, że co im dasz, to powącha, i jeśli poczuje mięso, to odrzuci" (pomylił ewidentnie z hinduistami, ale nieistotne), więc odpowiadam zgodnie z prawdą: "Nikt nie wącha tego, co podaję. Tutaj mieszkam (pokazuję na budynek). Widzą mnie z daleka, i kiedy podaję posiłek, to każdy patrzy mi w oczy, i w moich oczach widzi, że w posiłku nie ma nic, czego by sobie nie życzył. Jakieś jeszcze rady kulinarne dla mnie masz, chętnie wysłucham".

Poza tymi dwoma incydentami oraz piątkowym napadem neonazistów, tutaj w parku Republiki nie zdarzają się żadne zaczepki.

Z rozdawania zupy i bułek nawet z dorosłymi można zrobić przyjemną, półcyrkową, rozładowującą napięcie scenę, kiedy pokazuję, żeby się ustawili po łyżki, kto ma już łyżkę, to podam zupę, a po dwóch minutach na odwrót. Tańczę i gestykuluję, żeby z mowy ciała zrozumieli, o co mi chodzi: kiedy tłum wygłodniałych wali w kierunku rozdających jedzenie, można się przerazić. Pokazuję więc na dziewczynę z łyżkami i pokazuję, że nie podam zupy, póki nie zdobędzie łyżki, ale jeżeli ruszy zbyt gwałtownie ku łyżkom, zakrywam bułki papierem, rękę z zupą opuszczam, i pokazuję, żeby łyżkę odebrał z respektem. Pokazujemy, że skoro ktoś dostał zupę, ale nie dostał bułki, to nikt nie dostanie zupy, póki on nie dostanie swojej bułki. Między sobą ostentacyjnie wykonujemy gesty uprzejmości, cierpliwie czekam, aż dziewczyna wyjmie kolejne łyżki, a ona czeka, aż uda mi się złapać kolejną bułkę przez papier. Takie rzeczy działają - owszem, męczące na początku, ale tłumek w reakcji jakoś się dostosowuje i samoukłada (przypominam: co 1-2 dni nowi, ponieważ poprzedni już odjechali, więc dla rozdających to jest każdego dnia nowy strach i nowy wysiłek), wychodzą na zewnątrz olbrzymie pokłady człowieczeństwa, kultura i szacunek, których być może od wielu miesięcy zwyczajnie nie mieli komu okazać, bo tylko wędrowali i uciekali. Ktoś mi kiedyś oddał paprykę, taką, którą proponował grupie, i właściwie każdy ją obmacał, pokazując na gardło, że tego wolą nie jeść, bo ostre, to oczywiście paprykę zjadłem, bo przecież ja też bywam głodny, a że żołądek mam mocny, to każdą Ebolę strawię. Od razu widać było, że posiłek lepiej im smakuje, kiedy zjadamy wspólnie.

https://www.youtube.com/watch?v=DgipZDuNDzM

Do wózka z jedzeniem zbliżajł się jako pierwsi siłą rzeczy sprawni, młodzi mężczyźni, a ci starsi, lub zmęczeni, albo kobiety z dziećmi albo dojdą za chwilę, albo zauważą, że zaczynamy roznoszenie i dojdziemy do każdego. Tutaj również można by łatwo nagrać manipulacyjny film, jak to młodzi mężczyźni biegną w zdeterminowaniu i wyrywają nam pakunki z rąk. Oczywiście, że wyrywają - nie widzieliście nigdy, jak się zachowują Europejczycy na wyprzedaży?! Szczególnie ci pierwsi wyrywają, którzy nie znają oochotników, są zdezorientowani i wymęczeni i podróżą, i przyjęciem, jakie im zgotowały węgierskie władze.Kto leży zmęczony, to z daleka gestykuluję, że nie musi się podnosić, schylę się, pokażę mu pakunek, i jeśli się zgodzi (!), to mu wręczę lub położę obok. Tak, tak! To ja proszę, czy zechce przyjąć posiłek, i czekam cierpliwie, aż obejrzy i się zdecyduje. Cały czas dziękuję - za to, że do mnie próbuje wstać, z uprzejmości, choć jest wyczerpany, za to, że obdarza mnie zaufaniem na tyle, żeby przyjąć pakunek od obcego, za cierpliwość, że wystał swoje w kolejce.

Młodszy często bywa świadkiem takich interakcji z uchodźcami, i przy nich uczy się, jak okazać uprzejmość wobec człowieka z odmiennego kręgu kulturowego.Jak pamiętacie, Starszego wychowałem w ZOO, zabierając go co sobotę (bez wyjątku!) przez kilka lat, kiedy był mały, tak na pół dnia, a niekiedy aż do zamknięcia. "Popatrz na to mandrylątko, jak się zachowuje wobec matki: kiedy chce odejść do przedmiotu, który przykuł jego uwagę, to automatycznie spogląda na matkę, żeby matka widziała, że małe się oddala i w którą stronę. Jeśli matka patrzy gdzie indziej, to małe czeka".

Oczywiście wychowywanie dziecka zwierzętami bywa ryzykowne, o czym się przekonałem przy małpiatkach uprawiających prostytucję: samica pozwoliła samcowi na akt seksualny, kiedy otrzymała od niego owoca, podczas gdy chwilę wcześniej nie chciała. Ale właściwie wszystko się da dziecku wytłumaczyć.No, nie zamęczam was więcej, chciałem tylko pokazać, że dzięki codziennemu kontaktowi z migrantami mam wiele, wiele mniej roboty z wychowywaniem dzieci, a sam uczę się panować nad chaosem w głowie i wyrażać emocje jak człowiek.

część druga - wtorek

Rekonesans: wychodzimy na plac Republiki z jogurtami i zapytujemy, kto w ile osób tutaj mieszka, ile mają dzieci, żeby wiedzieć, ile zup mamy przynieść, a ile owoców. Dzieci są pochowane, to znaczy zwyczajnie odpoczywają, w lecie z powodu upału, teraz z powodu chłodu, za krzakiem, pod kartonami. Rozmawiamy na migi, strzępami angielskiego. Za pół godziny przyniesiemy ciepły posiłek, więc teraz rozglądamy się i planujemy strategię.

Opowiadamy sobie anegdoty, kogo do tej pory ile razy przewrócili - dziewczyna od bananów ma najfajniejsze. Uchodźcy uwielbiają owoce - z tego powodu, że z daleka widzą, co to jest. Banany są straszne, bo tak rozpoznawalne. Wszyscy się rzucają. W zeszłym tygodniu znowu ją przewrócili, i to tak że znalazła się na ziemi "przygnieciona" bananami, ale jak się domyślacie, banany prawie natychmiast znikły.

Kiedy przechodzę przez park, bezwiednie liczę, ile będzie potrzebnych jogurtów, ile podpasek, ile kartoników z soczkiem (takich kolorowych, ze słomką), ile osób leży wyczerpanych tak, że nie będą w stanie się podnieść i zrobić kroku - im trzeba jedzenie donieść.

Głęboki wdech i wjeżdżamy z wózkiem do parku.

"Teraz skręćmy w prawo, tutaj koczują ci sami, co wczoraj". Docieramy do miejsca, gdzie z jednej strony trzy ławki ochronią nas przed stratowaniem, z drugiej jest szansa, że te dwa krzaki ich spowolnią. Odciągamy płachtę przykrywającą jedzenie, ktoś wchodzi na ławkę, żeby widzieć, z której strony nadciągają, i koordynuje.

Rutynowe pół godziny grozy.

Ufff... Teraz będzie już tylko luz. Leżącym - wyczerpanym, chorym lub śpiącym - jedzenie donosimy każdemu osobno.

W drodze powrotnej "nagroda": wszędzie uśmiechy i gesty serdeczności. Spośród ochotników mam chyba najfajniej, ponieważ tutaj mieszkam, i pozdrowienia powtórzą się wieczorem, kiedy będę szedł na zakupy.

Dzisiaj w Budapeszcie już prawie nie ma migrantów, więc jedzenia starczyło, żeby zanieść aż do Keletiego - kilkaset metrów od placu Republiki. Tutaj, przed dworcem Keletim, prawdziwa dzicz: dziesięcioletni Afgańczyk podchodzi do ludzi, i prosi, żeby przyjęli od niego ciastka, których otrzymał całą torbę, ale tylu nie zje, i wolałby oddać komuś głodnemu.

----

Przeglądam, dlaczego "rozpowszechniacie" już tylko wzdycham, jak media wciskają wam w Polsce wszystko, co chce Viktor Orban. Media niemieckie i angielskie są samodzielne (dzięki węgierskiej emigracji, która jest dwujęzyczna i zachowuje kontakt z krajem pochodzenia), francuskie wiele mniej, a polskie podają w ciemno dezinformacje za Węgierską Agencją Prasową.

Wczujcie się, zrozumcie, że my tu mamy tylko propagandę. Nie mam oficjalnych informacji, które by wyjaśniały, o co chodzi.

W relacjach o uchodźcach opisuję (między linijkami, ale cóż chcecie więcej?!), jak wyglądały zabawy ze Starszym na placu Republiki kilka lat temu, a jak wyglądają teraz przy Młodszym. Nie mamy się gdzie zatrzymać, żeby się napić (w Budapeszcie woda z kranów jest pitna, a w parkach i przy ulicach stoją wodopoje), ponieważ władze węgierskie zakręciły lub przykręciły publiczne wodopoje/krany, fontanny/sadzawki, zraszacze itepe na złość migrantom (na zasadzie: "Nie będą mieli co pić w Budapeszcie, to wrócą do Afganistanu po łyk wody" - ???), a przy okazji na szkodę mojej rodziny i dzieci.

Im więcej smrodu i nieczystości w okolicy placu Republiki (absolutnie nie z powodu migrantów, tylko z powodu, że władze węgierskie postawiły nam toi-toi dopiero po wielomiesięcznych żądaniach, a i tak nie opróżniają ich regularnie i nie dezynfekują, a dostęp do wody pitnej i do umycia się w parku zamknęły lub mocno ograniczyły), tym więcej Węgrów dzięki wszechobecnej propagandzie i zdezorientowaniu popiera piątkową decyzję o stanie wyjątkowym i ograniczeniu podstawowych wolności.

Jak wiecie, postanowiłem, że to ja tworzę warunki, w których wychowuję powierzone mi dziecko. Wychodzę z dzieckiem do NASZEGO parku, tam się bawimy, a kiedy się zmęczymy, to czytamy każdy swoją książkę. Jeżeli dzieciak ma energię, to sobie biega, gdzie chce, a ja mam pewność, że jest bezpieczny, podczas kiedy czytam, a pod koniec odnajdujemy plecak tam, gdzie go na początku zostawiliśmy. Tak to wyglądało przy Starszym kilka lat temu, a teraz przy Młodszym władze węgierskie wprawdzie stworzyły mi pewne utrudnienia, ale przypomnę: to nie jest ot, zachcianka, że podejmujesz się wychowania dziecka, tylko skoro się podjęłoś, to zobowiązuje. Dlatego uczyniłem wszystko, aby móc teraz przez lato z Młodszym na placu Republiki postępować tak, jak wcześniej ze Starszym, a w szczególności kiedy jest spragniony, to mu mówię "Idź na drugi koniec parku, sprawdź, czy działa wodopój" - idzie wśród setek uchodźców, i wraca cały, bez najmniejszych obaw o cokolwiek, a ja przeczytałem spokojnie rozdział.

----

Film sprzed kilku tygodni - plac Republiki w Budapeszcie ("plac Afgański") https://www.youtube.com/watch?v=DgEJEL8wExk
Zwróćcie uwagę na czystość, szczególnie pod koniec filmu chłopiec ściska butelki, bo wie, że pracownicy przedsiębiorstwa nie dostali więcej worków. Rozumiesz? Kilkuletni uchodźca za darmo pomaga pracującym tutaj za pensje tubylcom, ponieważ rozumie utrudnienia, a chce przebywać w czystości. Zwróćcie uwagę, że w sumie wówczas były cztery toi-toi, postawione dopiero po naszych naleganiach - od tej pory jest ich chyba osiem, ale tak postawione, że dwa się przewracają. Owszem władze je opróżniają, ale nie dezynfekują lub niewystarczająco.
Oczywiście można również nakręcić taki film, gdzie będą tylko mężczyźni, a dziecka ani śladu, albo tylko kobiety, ponieważ w sumie park jest spory, i chyba jest oczywiste, że aby zobaczyć dzieci, to trzeba się skierować raczej ku huśtawkom, tym bardziej, że stamtąd dobiegają odgłosy zabawy. Zauważcie kulturalną postawę uchodźców: widzą, że część placu jest odrębnie ogrodzona (od psów) i przeznaczona dla dzieci. Dorośli przebywają więc w pozostałej części parku, żeby nie przeszkadzać swoim i tutejszym dzieciom.
Uwierzcie, że dla mnie to jest radość przechodzić codziennie wśród 500-1000 uchodźców, a szczególnie przyprowadzać tutaj dziecko.

----

Przejrzałem, z jakimi motywacjami rozpowszechniacie moje relacje i przeraża mnie, jak media przedstawiają wam wszystko w jednym worku.Nie znam mediów polskich (zresztą nie oglądam telewizji, mąż pracuje w węgierskim radio publicznym, więc żyjemy radiem, a dzieci wieczorem mają blok radiowy: bajka + muzyka ludowa + słuchowisko/seria), dlatego nie wiem, co wam pokazują o uchodźcach na Lesbos, a co o uchodźcach w Budapeszcie.
Odwołam się do waszej wyobraźni, wiedzy o świecie, empatii i logiki: jesteście w Turcji, żeby zawędrować dalej do bogatej Europy, która przypominam jest bogata, ponieważ stoi na prawach człowieka. Macie do wyboru dwie trasy (teraz otwórzcie sobie atlas albo co): albo przepłyniecie wpław lub na tratwach przez morze Egejskie z wysepki na wysepkę, albo przejdziecie pieszo przez europejską część Turcji, a potem Grecję lub Bułgarię, dalej Macedonię i Serbię do Budapesztu (Schengen).
Kto wybierze płynąć przez morze wpław lub na tratwie, a kto wybierze iść lądem? Dlatego macie mężczyzn na wyspie Lesbos, a całe rodziny z dziećmi w Budapeszcie.
Pamiętacie ten film, który nagrałem w parku Republiki, w którym nie pokazałem nic poza własną gąbką i workiem pozbieranych łapaczką śmieci? Mógłbym pokazać, ile zużytych podpasek wyjąłem spośród krzaków, i je nagrać, ale nie uczynię, ponieważ wiem, że nawet to niektórych nie przekona.

----

Aż mi się nie chce wierzyć, że nie wiecie, ile nie wiecie.
Przedwczoraj rozmawiałem wśród uchodźców w Budapeszcie z matką trójki dzieci 1-4 lat, która do nich zwracała się prawdopodobnie po kirgisku. Nie po arabsku (Syria) ani w żadnym z języków irańskich (Afganistan). Nie dopytałem, skąd przybyli, bo próbowałem sobie przypomnieć, czy dam radę pobiec i znaleźć trzy różne jogurty lub soczki z trzema różnymi kolorowymi potworkami. Naprawdę nie widzicie, że do Europy zmierzają miliony z terenu jednej trzeciej Azji, z najróżniejszych kultur, cywilizacji, kręgów wyznaniowych? Na razie zmierzają przez morze Egejskie i Bałkany, ale to jest tylko kwestia ustania wojen Federacji Rosyjskiej z sąsiadami, żeby migranci zaczęli przybywać przez Ukrainę i przechodzić przez Bug w takiej masie, jak teraz przez granicę serbsko-węgierską, czyli zachowując proporcje od dwóch do czterech tysięcy dziennie.

----

piątek:

No to napiszę jeszcze raz: mieszkam przy placu Republiki w pobliżu dworca Keleti w Budapeszcie, na tym placu, który jest parkiem, od początku roku mieszkało coraz więcej i więcej osób przybyłych z południa, a wcześniej z Azji. W sierpniu liczba koczujących sięgała tysiąca, przy czym wymieniali się, ponieważ jechali dalej, a przybywali nowi. Przez całe lato, ponieważ tutaj w parku jest też mój plac zabaw i boisko, przyprowadzałem dzieciaka (Młodszego) grać w piłkę i uganiać się w zraszaczu. Przychodzimy, kładziemy na ziemi plecak czy torbę, i uganiamy się przez cały dzień, gdzie znajdziemy miejsce wśród tłumu, w tej części parku, gdzie rosną zwykłe drzewa i krzewy, a nie ozdobne i rabaty, żeby nie zniszczyć. Nigdy mi nic nie zginęło, nikt mi niczego nie zabrał, pod koniec zabawy zawsze leżało, gdzie zostawiłem.Uchodźcy widać, że zmęczeni, chętnie się przyglądali, raz po raz podawali piłkę, co poleciała za daleko, ale niektórzy byli zbyt wyczerpani.

Raz po raz podnoszę śmiecia, i pokazuję uchodźcy, że robię to z przyjemnością, i że nie oczekuję, że będzie sprzątał na moim placu, bo nie jemu za to płacą, tylko pracownikom oczyszczania miasta. Zresztą choćby chciał, to jeśli tego śmiecia podniesie, to nie będzie miał gdzie wyrzucić, bo przecież miasto nie zadba, żeby w parku, gdzie mieszka 500-1000 osób, zwiększyć liczbę koszy i częściej je opróżniać. No więc mieszkam sobie w czystym przyjemnym miejscu, ponieważ sam przynoszę worki na śmieci.

Do gotowania i rozdawania jedzenia przyłączyłem dopiero kilka dni temu, kiedy potrzebna była ogromna, ponieważ przypomnę, że obecnie mam pod opiekę dwójkę, i nie mam tyle energii, co za młodu.

Wczoraj i przedwczoraj na plac przyszło kilku szowinistów, po raz pierwszy, wcześniej chyba nie wiedzieli, że istnieje plac Republiki, tylko chodzili na Keleti nabijać się z uchodźców. Akurat rozdawałem jedzenie, jeden z migrantów, w imieniu grupki odmówił z uśmiechem, a szowinista na to szyderczo "No, ale jedzenia to nie przyjmie". Przystanąłem, położyłem skrzynię obok na ławce, wziąłem ostentacyjnie oddech tak, żeby widział, że powiem coś dłuższego, i zapytałem, co ma na myśli i czemu to mówi, i od razu wyjaśniłem, że uchodźca odmówił posiłku z tego powodu, że pół godziny temu już ode mnie przyjął i zjadł, tylko że ja nie zapamiętałem jego twarzy, i że w sumie to jest przyjemna sytuacja, pełna uśmiechów z powodu takiego "malentendu". Znikł.

Kolejna dwójka również znikła po moich wyjaśnieniach "Pamiętaj, że co im dasz, to powącha, i jeśli poczuje mięso, to odrzuci" (pomylił ewidentnie z hinduistami, ale nieistotne), więc odpowiadam zgodnie z prawdą: "Nikt nie wącha tego, co podaję. Tutaj mieszkam (pokazuję na budynek). Widzą mnie z daleka, i kiedy podaję posiłek, to każdy patrzy mi w oczy, i w moich oczach widzi, że w posiłku nie ma nic, czego by sobie nie życzył. Jakieś jeszcze rady kulinarne dla mnie masz, chętnie wysłucham".

Poza tymi dwoma incydentami oraz piątkowym napadem neonazistów, tutaj w parku Republiki nie zdarzają się żadne zaczepki.Z rozdawania zupy i bułek nawet z dorosłymi można zrobić przyjemną, półcyrkową, rozładowującą napięcie scenę, kiedy pokazuję, żeby się ustawili po łyżki, kto ma już łyżkę, to podam zupę, a po dwóch minutach na odwrót. Tańczę i gestykuluję, żeby z mowy ciała zrozumieli, o co mi chodzi: kiedy tłum wygłodniałych wali w kierunku rozdających jedzenie, można się przerazić. Pokazuję więc na dziewczynę z łyżkami i pokazuję, że nie podam zupy, póki nie zdobędzie łyżki, ale jeżeli ruszy zbyt gwałtownie ku łyżkom, zakrywam bułki papierem, rękę z zupą opuszczam, i pokazuję, żeby łyżkę odebrał z respektem. Pokazujemy, że skoro ktoś dostał zupę, ale nie dostał bułki, to nikt nie dostanie zupy, póki on nie dostanie swojej bułki. Między sobą ostentacyjnie wykonujemy gesty uprzejmości, cierpliwie czekam, aż dziewczyna wyjmie kolejne łyżki, a ona czeka, aż uda mi się złapać kolejną bułkę przez papier. Takie rzeczy działają - owszem, męczące na początku, ale tłumek w reakcji jakoś się dostosowuje i samoukłada (przypominam: co 1-2 dni nowi, ponieważ poprzedni już odjechali, więc dla rozdających to jest każdego dnia nowy strach i nowy wysiłek), wychodzą na zewnątrz olbrzymie pokłady człowieczeństwa, kultura i szacunek, których być może od wielu miesięcy zwyczajnie nie mieli komu okazać, bo tylko wędrowali i uciekali. Ktoś mi kiedyś oddał paprykę, taką, którą proponował grupie, i właściwie każdy ją obmacał, pokazując na gardło, że tego wolą nie jeść, bo ostre, to oczywiście paprykę zjadłem, bo przecież ja też bywam głodny, a że żołądek mam mocny, to każdą Ebolę strawię. Od razu widać było, że posiłek lepiej im smakuje, kiedy zjadamy wspólnie.

Do wózka z jedzeniem podchodzą jako pierwsi siłą rzeczy sprawni, młodzi mężczyźni, a ci starsi, lub zmęczeni, albo kobiety z dziećmi albo dojdą za chwilę, albo zauważą, że zaczynamy roznoszenie i dojdziemy do każdego. Tutaj również można by łatwo nagrać manipulacyjny film, jak to młodzi mężczyźni biegną w zdeterminowaniu i wyrywają nam pakunki z rąk. Oczywiście, że wyrywają - nie widzieliście nigdy, jak się zachowują Europejczycy na wyprzedaży?! Szczególnie ci pierwsi wyrywają, którzy nie znają oochotników, są zdezorientowani i wymęczeni i podróżą, i przyjęciem, jakie im zgotowały węgierskie władze.

Kto leży zmęczony, to z daleka gestykuluję, że nie musi się podnosić, schylę się, pokażę mu pakunek, i jeśli się zgodzi (!), to mu wręczę lub położę obok. Tak, tak! To ja proszę, czy zechce przyjąć posiłek, i czekam cierpliwie, aż obejrzy i się zdecyduje. Cały czas dziękuję - za to, że do mnie próbuje wstać, z uprzejmości, choć jest wyczerpany, za to, że obdarza mnie zaufaniem na tyle, żeby przyjąć pakunek od obcego, za cierpliwość, że wystał swoje w kolejce.

Młodszy często bywa świadkiem takich interakcji z uchodźcami, i przy nich uczy się, jak okazać uprzejmość wobec człowieka z odmiennego kręgu kulturowego.

Jak pamiętacie, Starszego wychowałem w ZOO, zabierając go co sobotę (bez wyjątku!) przez kilka lat, kiedy był mały, tak na pół dnia, a niekiedy aż do zamknięcia. "Popatrz na to mandrylątko, jak się zachowuje wobec matki: kiedy chce odejść do przedmiotu, który przykuł jego uwagę, to automatycznie spogląda na matkę, żeby matka widziała, że małe się oddala i w którą stronę. Jeśli matka patrzy gdzie indziej, to małe czeka".

Oczywiście wychowywanie dziecka zwierzętami bywa ryzykowne, o czym się przekonałem przy małpiatkach uprawiających prostytucję: samica pozwoliła samcowi na akt seksualny, kiedy otrzymała od niego owoca, podczas gdy chwilę wcześniej nie chciała. Ale właściwie wszystko się da dziecku wytłumaczyć.No, nie zamęczam was więcej, chciałem tylko pokazać, że dzięki codziennemu kontaktowi z migrantami mam wiele, wiele mniej roboty z wychowywaniem dzieci, a sam uczę się panować nad chaosem w głowie i wyrażać emocje jak człowiek.

wtorek:
Rekonesans: wychodzimy na plac Republiki z jogurtami i zapytujemy, kto w ile osób tutaj mieszka, ile mają dzieci, żeby wiedzieć, ile zup mamy przynieść, a ile owoców. Dzieci są pochowane, to znaczy zwyczajnie odpoczywają, w lecie z powodu upału, teraz z powodu chłodu, za krzakiem, pod kartonami. Rozmawiamy na migi, strzępami angielskiego. Za pół godziny przyniesiemy ciepły posiłek, więc teraz rozglądamy się i planujemy strategię.

Opowiadamy sobie anegdoty, kogo do tej pory ile razy przewrócili - dziewczyna od bananów ma najfajniejsze. Uchodźcy uwielbiają owoce - z tego powodu, że z daleka widzą, co to jest. Banany są straszne, bo tak rozpoznawalne. Wszyscy się rzucają. W zeszłym tygodniu znowu ją przewrócili, i to tak że znalazła się na ziemi "przygnieciona" bananami, ale jak się domyślacie, banany prawie natychmiast znikły.

Kiedy przechodzę przez park, bezwiednie liczę, ile będzie potrzebnych jogurtów, ile podpasek, ile kartoników z soczkiem (takich kolorowych, ze słomką), ile osób leży wyczerpanych tak, że nie będą w stanie się podnieść i zrobić kroku - im trzeba jedzenie donieść.

Głęboki wdech i wjeżdżamy z wózkiem do parku.

"Teraz skręćmy w prawo, tutaj koczują ci sami, co wczoraj". Docieramy do miejsca, gdzie z jednej strony trzy ławki ochronią nas przed stratowaniem, z drugiej jest szansa, że te dwa krzaki ich spowolnią. Odciągamy płachtę przykrywającą jedzenie, ktoś wchodzi na ławkę, żeby widzieć, z której strony nadciągają, i koordynuje.

Rutynowe pół godziny grozy.

Ufff... Teraz będzie już tylko luz. Leżącym - wyczerpanym, chorym lub śpiącym - jedzenie donosimy każdemu osobno.

W drodze powrotnej "nagroda": wszędzie uśmiechy i gesty serdeczności. Spośród ochotników mam chyba najfajniej, ponieważ tutaj mieszkam, i pozdrowienia powtórzą się wieczorem, kiedy będę szedł na zakupy.

Dzisiaj w Budapeszcie już prawie nie ma migrantów, więc jedzenia starczyło, żeby zanieść aż do Keletiego - kilkaset metrów od placu Republiki. Tutaj, przed dworcem Keletim, prawdziwa dzicz: dziesięcioletni Afgańczyk podchodzi do ludzi, i prosi, żeby przyjęli od niego ciastka, których otrzymał całą torbę, ale tylu nie zje, i wolałby oddać komuś głodnemu.

Źródło: https://www.facebook.com/notes/1373889169318109/

Nie rozumiem jak można wierzyć, że politycy coś zmienią: Wywiad ze szwedzkim anarchistą

Publicystyka | Ruch anarchistyczny

O sytuacji ruchu anarchistycznego w Szwecji. Wywiad z Timem, działaczem Örestad Lokala Samorganisation w Malmo (OLS).

Powiedz coś o ruchu anarchistycznym w Szwecji.

Obecnie nie ma w Szwecji dobrze funkcjonującej federacji, a wielu anarchistów wybrało aktywność poza ruchem anarchistycznym. Niektórzy wstąpili nawet do partii politycznych takich jak V (wcześniej partia komunistyczna), Zieloni czy Partia Feministyczna. Część działa w grupie o nazwie Allt At Alla w której lokalnie mogą występować anarchiści, ale gdzie indziej mogą dominować marksiści. Anarchistyczny Czarny Krzyż istnieje, jest aktywny i robi dużo dobrej roboty. I oczywiście w Malmo istnieje OLS jako związek który określa się jako anarchosyndykalistyczny. Dość dziwnym jest to, że dość dużo anarchistów postanowiło działać w SAC. W niektórych miejscach Szwecji anarcho-queery i anarcho-feminiści wydają się rosnąć w siłę, ale nie mam niestety wiedzy na ich temat.

Czy mógłbyś opowiedzieć trochę o swojej organizacji i jej roli w ruchu anarchistycznym i związkowym?

Należymy do luźnej sieci związków zawodowych, które odeszły z SAC. Wspieramy się podczas walk w miejscu pracy i czasami współpracujemy w dziedzinie szkoleń. Dzielimy też stronę internetową, ale nie stanowimy federacji ani centrali. Spotykamy się raz do roku. Oprócz nas jest w niej jeszcze jeden związek anarchosyndykalistyczny. Część tych związków podejmuje ze sobą dalej idącą współpracę i według mnie dążą do budowy nowej centrali, ale my w tym nie uczestniczymy.

Macie jakieś problemy z tymi związkami?

Wszystkie są związkami syndykalistycznymi, ale są też bardzo heterogenne. Część z nich nie chce prowadzić działań poza swoimi zakładami, część tworzy kooperatywy itd. My uważamy się za anarchosyndykalistów i cały czas debatujemy z nimi. Część ich członków jest anarchistami i mamy nadzieję, że przekonamy ich do naszego modelu działania lub sprawimy, że przekonają oni do tego swoich towarzyszy. Wszystkie te związki cechuje natomiast niechęć wobec SAC. To nas łączy. Ale muszę zaznaczyć, że to nie jest tak, że nie lubimy wszystkich członków SAC lub wszystkiego co SAC robi. W tamtej organizacji też są dobrzy towarzysze.

A jak wygląda wasza aktywność w ruchu anarchistycznym?

OLS stara się być obecnym na wszelkich eventach anarchistycznych i utrzymywać kontakty z różnymi grupami. Udzielamy im wsparcia nawet jeśli nie zgadzamy się w jakichś kwestiach. Staramy się zachęcać anarchistów do organizowania się w naszym związku i tłumaczyć wagę działalności w miejscu pracy. Wielu z nich uważa za nudne wszystko co związane z pracą, jednak my uważamy, że jest to ważna część debaty w kwestii tego jak powinno wyglądać przyszłe społeczeństwo. Jeżeli chcemy rewolucji musimy wiedzieć jak zorganizować pracę, produkcję, kwestię mieszkaniową itd. Będziemy musięli to zrobić samodzielnie. Organizowanie koncertów i wystaw to za mało.

Niestety wielu anarchistów nie przyłącza się do związków zawodowych, a częć ląduje w SAC albo partiach politycznych. Chociaż ostatnio w Malmo wzbudzamy coraz większe zainteresowanie i odkąd odnosimy sukcesy nawet członkowie SAC proszą nas o rady, których oczywiście udzielamy jeżeli o to proszą. Współpracujemy też z Anarkosyndikalisternas Flygande Cirkus, które jest czymś w rodzaju organzacji ideologicznego wsparcia dla anarchosyndykalistów. Większość jego członków jest też w OLS. Uważam, że ruch anarchistyczny jest nadal za słaby. Mamy raczej do czynienia z powrotem marksizmu. Zdziwiłem się jak się dowiedziałem, że SUF jest częścią międzynarodówki anarchistycznej co wygląda dziwnie w połączeniu ze związkami z SAC, wielu marksistów jest członkami SUF, ale to organizacja młodzieżowa więc wszystko może się zmieniać w zależności od aktualnych trendów.

Może powiesz coś więcej na temat AFC, SAC i SUF?

AFC to niezależna organizacja anarchistyczna, która stara się propagować anarchosyndykalizm wśród anarchistów aktywnych na innych polach. Udziela też pomocy merytorycznej w miejscach pracy. Robi to oczywiście bezpłatnie. Jeśli chodzi o SAC, uważamy go za związek syndykalistyczny. Nie jesteśmy wrogami, ale nie podzielamy poglądów. Nie współpracujemy i nie chcemy współpracować, ale jak trzeba pomagamy działaczom SAC. Miało to miejsce kilka razy. Nie mamy za bardzo styczności z SUF, ale wielu młodszych działaczy anarchistycznych zaczynało w SUF, ale odeszli stamtąd ze względu na brak demokracji i marksizm. Ale w innych częściach Szwecji słyszałem, że SUF robi dobrą robotę. Tak generalnie uważamy, moje osobiste zdanie na temat SAC jest gorsze, uważam że to beznadziejna organizacja. I nie mogę zrozumieć czemu wielu towarzyszy zostaje członkami SAC.

Dlaczego negatywnie oceniasz SAC?

Po pierwsze muszę zaznaczyć, że to tylko moje zdanie. Jest to organizacja, która wbrew swojej propagandzie jest zarządzana hierarchicznie. Przykładów na to można mnożyć. Parę lat temu członek SAC poprosił nas o pomoc w odzyskaniu zaległej pensji. Najpierw kontaktował się z lokalnymi strukturami SAC, ale otrzymał odpowiedź, że nie będą tracili czasu na negocjowanie w sprawie pensji. Nie mogliśmy negocjować za niego, ponieważ nie był naszym członkiem więc udzieliliśmy mu porad prawnych. Inna sytuacja: w Malmo działa lokalny związek SAC pracowników IT. Był aktywny na portalach społecznościowych gdzie pisał dużo na tematy polityczne i ideowe. Nagle lokalna federacja w Malmo nakazała przestać im to robić, sami zostali o to poprszeni przez centralę w Sztokholmie. Kilka lat temu, SAC zaczął łamać swój własny statut i wykluczył kilka lokalnych federacji. Kilka innych lokalnych federacji było kontrolowanych przez marksistów, którzy praktykowali „centralizm demokratyczny” przy okazji podejmowania decyzji referendalnych. Coś takiego nie powinno było być akceptowane, a było. Kilka lat temu powiedzięli też członkom redakcji gazety Arbetaren (będącej własnością SAC) o czym wolno pisać, a o czym nie. Można by to było opisywać w kółko.

Teraz w SAC zachodzą podobno jakieś zmiany, ale nawet bez tych patologii, to jest organizacja syndykalistyczna, a nie anarchosyndykalistyczna więc możliwości pełnej współpracy nie ma gdyż chcemy czegoś zupełnie innego. Lokalnie i w miejscu pracy postrzegamy ich tak samo jak wszystkie inne związki. Oczywiście jak trzeba – pomagamy i pomoglibyśmy wszystkim innym związkom, gdyby były w potrzebie. Naturalnie, muszę się zgodzić ze stwierdzeniem, że czasami struktury SAC robią dobre rzeczy dla pracowników, ale to samo mógłbym powiedzieć o strukturach głównonurtowego LO. W każdym razie, kiedy widzę, że SAC współpracuje z Inicjatywą Pracowniczą z Polski, jestem nawet bardziej podejrzliwy względem SAC niż wcześniej. Tak czy inaczej, to moja osobista opinia, OLS raczej nie zwraca na SAC uwagi i koncentruje się na swoich działaniach.

A co możesz powiedzieć na temat swojego miasta? Malmo kojarzone jest tutaj z napadem na Showana oraz tym, że prawica przedstawia je jako pełne „złych imigrantów”.

Nie wiem o co chodzi z tymi „złymi imigrantami”. Tak, w Malmo jest wielu imigrantów, ale chyba mówiąc o tym ludzie koncentrują się na ostatnich kilku latach. Cała Szwecja stała się popularna pośród rumuńskich Romów. Jest ich kilkaset w Malmo, mają problem ze znalezieniem pracy i koczują w parkach albo na obrzerzach okolic przemysłowych. Politycy nie wiedzą za bardzo co z nimi robic odkąd przybywają z krajów Unii Europejskiej. Wielu ludzi mówi, że w Malmo ma miejsce segregacja rasowa, ale w rzeczywistości ma ona podłoże klasowe. Chociaż aspekt etniczny również istnieje.

Ruch antyfaszystowski jest raczej martwy, ale jak coś się dzieje, reaguje i mobilizuje się bardzo szybko. Tak było właśnie w przypadku ataku na Showana. Tamta część miasta gdzie miało to miejsce nie jest wyizolowana chociaż dochód jej mieszkańców jest niski. To historycznie teren robotniczy, a obszar nie został całkowicie gentryfikowany.

Hardcorowa skrajna prawica nie jest silna w Malmo, ale wielu ludzi głosuje lub sympatyzuje z populistyczną prawicą. Od czasu do czasu kogoś potną, tak jak Showana, ale normalnie nie słychać o nich zupełnie. Niestety dużym problemem jest rasizm dnia codziennego.

Jak wygląda działalność OLS?

W tej chwili prowadzimy dwie sprawy dotyczące mobbingu, jedną w sprawie imigranta bez papierów, który nie dostał wynagrodzenia i jedną przeciwko Uniwersystetowi w Lund. Tak to wygląda przez większość czasu. Większość naszych działaczy jest sama w miejscu pracy. Potrzeba dużo czasu żeby takie sprawy ogarniać. Pod największą presją są ci najbardziej doświadczeni. Jednak nasza działalność jest na tyle regularna, ża każdy może te doświadczenie nabyć. Oczywiście, wspieramy też działania antyrasistowskie, organizujemy benefity, akcje solidarnościowe (np. z towarzyszami z Hiszpanii). Wiele planujemy, ale chwilowo jesteśmy za bardzo zajęci. Realia są takie, że jest dużo roboty, a mało ludzi. Najgorzej będzie jeżeli roboty przybędzie, a ludzi będzie nadal tyle samo. Wtedy albo się rozpadniemy albo staniemy się tacy jak inne związki, więc mamy nadzieję, że tak się nie stanie.

Perspektywy rozwoju dla ruchu?

Na krótszą metę jestem pesymistą,ale na dłuższą myślę, że może bć lepiej. Szwecja jest jednym z tych krajów Europy gdzie prywatyzacja poszła najdalej, a system socjalny z którego Szwecja słynęła rozpadł się. Wielu dawnych anarchistów odeszło i żyją nadzieją, że partie polityczne przywrócą stare czasy. Ale nie wszyscy tak postąpili. Więc jest szansa, że ruch się rozwinie. Jestem prawie pewny, że za 10 lat będzie więcej związków anarchosyndykalistycznych i że będzie to ważny element dużego ruchu anarchistycznego.

Lewicowcy w Polsce nadal żyją mitem szwedzkiego państwa opiekuńczego. Możesz opisać jak to wygląda w praktyce?

Początkowo jeżeli byliśmy ubezpieczeni i stawaliśmy się bezrobotni otrzymywaliśmy w zasiłku 90% swojej pensji. Później to było obniżane i obniżane więc obecnie wynosi 65%. Tylko, że jest powiedziane, że jest to "maksymalnie" 65%, w rzeczywistości jest tego mniej. Jeśli chodzi o długoterminowe zwolnienie lekarskie jest jeszcze gorzej bo po jakimś czasie nie dostaje się zupełnie nic. Nawet jeśli udowodni się, że nie jest się w stanie podjąć pracy.

Poważnym problemem jest też prekaryzacja i działalność firm pośrednictwa pracy jak Manpower. Prawo było spisane w czasach gdy coś takiego nie funkcjonowało więc nie jest do tego dostosowane. Sytuacja pracowników jest więc bardzo zła, a ochrona socjalna stale się zmniejsza. Żadna partia nawet nie postuluje zrobienia z tym porządku. Osobiście nie rozumiem, jak można wierzyć, że politycy cokolwiek tu zmienią. Wszyscy uwielbiają kapitalizm i władzę państwową.

https://cia.media.pl/syndykalizm https://cia.media.pl/walka_z_szefem_jest_dobrze_widziana_wywiad_z_dzialac...

Białoruś: OMON zatrzymał uczestników koncertu punkowego pod Mińskiem

Świat | Publicystyka | Represje

1 sierpnia pod Mińskiem odbył się koncert punkowy pod gołym niebem. Późnym wieczorem na miejsce przyjechały avtozaki (białoruskie radiowozy więźniarki) z OMON-em (Oddział Mobilny Specjalnego Przeznaczenia, jednostka sił specjalnych), który zaczął zatrzymywać uczestników koncertu. Na koncercie ogółem było około 50 osób, większość z nich została zatrzymana.

Zatrzymani zostali odwiezieni na komisariat w dzielnicy Zhdanovichi, gdzie zostali spisani i sprawdzano ich dane. Większość osób wypuszczono, ale zatrzymano na komisariacie trzech chłopaków, na których sporządzono protokoły. Stawiane są im zarzuty o stawianie oporu pracownikom milicji, a jednej z osób dodatkowo postawiono zarzuty o znajdowanie się w stanie nietrzeźwym i picie alkoholu w miejscu publicznym, mimo, że, według zatrzymanego, nie został on poddany analizom na sprawdzenie zawartości alkoholu we krwi. Zatrzymani zostali pobici i zmuszeni do podpisania protokołów.

Dodatkowo zatrzymana została jedna dziewczyna, na którą sporządzona protokół, jednak została wypuszczona. Protokół był sporządzany przez majora Cagajko V.B. (майор Цагайко В.Б.) i porucznika Akulicha (ст. летейнант Акулич). Pracownicy OMON-u nie przedstawili się.

Rozprawa sądowa odbyła się w poniedziałek rano, jednak sędzia uznał, że materiały sądowe trzeba odesłać na komisariat, muszą zostać bowiem dopracowane. Okazało się, że według protokołu zatrzymani «stawiali opór» już w avtozakie — a wtedy jeszcze nie przedstawiono im przyczyn zatrzymania.

Na razie nie wiadomo kiedy odbędzie się kolejna rozprawa.

W sądzie wyjaśniło się, że podczas rozpedzania koncertu milicja konfiskowała sprzęt muzyczny i gitary o łącznej wartości około 5 tysięcy dolarów. Nie sporządzono żadnych dokumentów poświadczających konfiskatę. Pytanie o los tych rzeczy oraz o to, kiedy zostaną oddane właścicielom pozostaje na razie bez odpowiedzi.

http://spring96.org/ru/news/78906
http://abc-belarus.org/?p=6268
http://abc-belarus.org/?p=6260

W obronie uchodźców

Publicystyka

Obserwuję od jakiegoś czasu wzrost liczby obrzydliwych komentarzy pewnej części społeczeństwa na temat uchodźców. Dla mnie jasne jest, że takie reakcje będą narastać, ponieważ w całej Europie wzrastają sentymenty nacjonalistyczne, ksenofobiczne i skrajnie prawicowe. Przyczyną wzrostu takich nastrojów jest prowadzona od lat polityka neoliberalna, wymuszona m.in. poprzez instrumenty Unii Europejskiej (ale nie tylko), która zwyczajnie krzywdzi ludzi. W takich okolicznościach łatwo o manipulację, szukanie kozłów ofiarnych i tematów zastępczych.

Jest pewien problem. To prawda, że wrastają skrajne siły islamskie, takie jak ISIS. Ksenofobi czasem korzystają z przykładów takich skrajności, aby wzbudzić strach przeciw wszystkim, którzy się urodzili się w świecie islamskim. Jednak ISIS i im podobni rosną w siłę jako reakcja na to co się dzieje na świecie. Wojny, imperialistyczne wybryki USA i ich sojuszników, percepcja zagrożenia ze strony sekularnego świata, niesprawiedliwość...

Mamy do czynienia z sytuacją, w której w niektórych miejscach na świecie po prostu bardzo trudno jest przeżyć. W Syrii od lat trwa wojna. Ludzie często mają 2 wybory: zostać i na co dzień ryzykować życiem, albo uciekać.

Polacy nieraz masowo opuszczali swój kraj. Podczas II wojny światowej, polscy uchodźcy zostali przyjęci do wielu różnych krajów. Podczas komuny wielu starało się wyemigrować. A teraz kiedy żyjemy w epoce umów śmieciowych i niskich zarobków, dosłownie miliony Polaków wyjechały zagranicę, by pracować.

W niektórych krajach, miejscowi ignoranci robią hałas na temat „nalotu Polaków”, którzy rzekomo „kradną pracę”. Zdarzały się nawet ataki na Polaków. W Polsce czasami słyszymy to samo, kiedy jest mowa o imigrantach. Niektórzy nie potrafią zrozumieć, że zupełnie nie ma różnicy pomiędzy Polakiem, który wyemigruje za chlebem, a innymi którzy emigrują z tych samych powodów.

Niektórzy nie potrafią po prostu sobie wyobrazić sytuacji uchodźców i okazać choćby podstawowej empatii ludzkiej. Do tego jeszcze mamy nagonkę antyislamską. Rząd polski nawet podkreślił, że chce tylko chrześcijańskich Syryjczyków, tak jakby inni nawet nie byli ludźmi.

Musimy po prostu bronić prawa ludzi do życia. I występować przeciw polityce rasizmu i nienawiści. To znaczy potępiać katolicki fundamentalizm i nienawiść tak samo jak islamski. I rozumieć, że zwykli ludzie tego czy innego wyznania niekoniecznie są fanatykami, a często wręcz przeciwnie.

W tym samym czasie jak faszystowsko-rasistowskie środowisko manifestuje przeciw uchodźcom, mamy do czynienia z faktem, że pracodawcy chcą zatrudniać obcokrajowców. Są więc miejsca pracy dla uchodźców i innych imigrantów.

Niektórzy jednak będą argumentować, że imigranci będą „tanią silę roboczą”, która będzie obniżać pensje innym. I takie uproszczone analizy słyszymy także na temat Polaków w innych krajach.

Niestety, rzeczywistość jest inna. Bo Polacy to „tania siła robocza” nawet bez imigrantów. Znamy ludzi, którzy zgadzają się na pracę za 4-5 złotych za godzinę, bez umów o pracę... bo po prostu innej pracy nie ma. I nie imigranci są sędziami w sądach i orzekają, że praca bez umowy jest w porządku i nie imigranci zlecają pracę na zewnątrz do firm zewnętrznych, gdzie panują śmieciowe warunki i nie imigranci budują sobie wille za pieniądze zarobione na ludzkiej krzywdzie. Nie – to są Polacy, którzy ustalili reguły gry i wyzyskają innych, by się wzbogacić. Nie żadni Żydzi, nie żadna Unia. To właśnie jest kapitalizm bez żadnych hamulców.

Żeby podsumować, uchodźcy są w sytuacji, w której często po prostu boją się o swoje życie, chcą normalnie i spokojnie żyć, chcą być mile przyjęci w swoim nowym kraju. Od sposobu w jaki ich przyjmiemy będzie zależeć, czy ich dzieci będą się czuć dobrze, integrować się lub przeciwnie: czuć się wyalienowani i odizolowani od społeczeństwa. Podkręcanie emocji rasistowskich i ksenofobicznych nie pomaga w niczym i jest czysto reakcyjne. Zakończmy ze spiralą nienawiści.

POCZĄTEK REWOLUCJI SPOŁECZNEJ W HISZPANII

Publicystyka

Rewolucja hiszpańska stanowi bodaj największy eksperyment społeczny w historii XX wieku. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie próbowano w takiej skali urzeczywistnić ideałów komunizmu wolnościowego, stanowiąc kulminację działalności ruchu anarchistycznego w tym państwie. Zdaniem większości anarchistów dowiódł on możliwości – a zdaniem wielu, nawet wyższości – nowych form organizacji społecznych, ekonomicznych i politycznych, które oparte zostały na bezpośrednim zarządzaniu fabryk i przemysłu przez robotników, tworzeniu (dobrowolnych) kolektywów rolnych zarządzanych przez samych chłopów, pozbawionych (formalnej) hierarchii, szefów i dyrektorów, a które zdołały rozwiązać wiele problemów społecznych w Hiszpanii (w tym m.in. problem głodu). Burzono więzienia, tworzono jadalnie publiczne, nowe miejsca pracy, zwiększono wydajność i efektywność przemysłu poprzez jego racjonalizację, wprowadzono pionierskie metody nauczania, zadbano o poprawienie dostępu do służby zdrowia, co niezwykle obrazowo podsumował M. Bookchin, pisząc:

robotnicy i chłopi przejęli i skolektywizowali większość fabryk i ziemi na obszarach pozostających w rękach Republiki, ustanawiając nowy porządek społeczny, oparty na bezpośredniej kontroli produkcyjnych zasobów kraju przez komitety robotnicze i rady chłopskie. Podczas gdy instytucje republikańskie leżały w gruzach, porzucone przez większą część wojska i policji, robotnicy i chłopi stworzyli swoje własne instytucje, aby zarządzać miastami Republikańskiej Hiszpanii, uformowali swoje własne robotnicze oddziały do patrolowania ulic, ustanowili rewolucyjne oddziały milicji, do walki z siłami frankistowskimi – była to ochotnicza milicja, w której mężczyźni i kobiety wybierali swoich dowódców, i w której stopień wojskowy nie niósł z sobą społecznych, materialnych ani symbolicznych różnic. (…)To, co odróżnia Rewolucję Hiszpańską od poprzednich, nie jest tylko fakt, iż większość ekonomii Hiszpanii znalazło się w rękach komitetów robotniczych i rad chłopskich, ani że ustanowiła ona system demokratycznie wybieranych milicji. Te formy społeczne, do różnego stopnia, pojawiły się w Komunie Paryskiej oraz we wczesnym okresie Rewolucji Rosyjskiej. To, co zadecydowało o wyjątkowości Rewolucji Hiszpańskiej, to kontrola robotnicza i kolektywy, których ideę głoszono przez prawie trzy pokolenia potężnego ruchu wolnościowego i które stały się jednym z głównych czynników dzielących tzw. obóz „republikański” (wraz z przeznaczeniem systemu milicji). Dzięki zakresowi swoich wolnościowych form społecznych Hiszpańska Rewolucja nie tylko okazała się „głębsza” (używając określenia Bollotena), niż Rewolucja Bolszewicka, ale wpływ głęboko zakorzenionej ideologii anarchistycznej oraz męstwo anarchistycznych bojowników dosłownie doprowadziły do wojny domowej wewnątrz wojny domowej

Dlaczego Warszawa sprzedaje mieszkania komunalne Mossakowskiemu?

Publicystyka

Politycy i urzędnicy wciąż udają, że chcą rozwiązywać problemy mieszkaniowe, w tym te związane z prywatyzacją w Warszawie. Jednak to, co robią stanowi jedynie kontynuację procesu uszczuplania zasobów komunalnych poprzez ich sprzedaż lub wyłączenie z obiegu z powodu zaplanowanego przeniesienia do TBSów.

Przy ulicy Narbutta w Warszawie sprzedano całą kamienicę z mieszkaniami komunalnymi w czasie, gdy lokatorom czekającym na lokale wciąż mówi się, że mieszkań „nie ma”.

Jak rząd zamierza wyrzucić lokatorów z domów pod pozorem „rewitalizacji”

Publicystyka

Nasz rząd próbuje nas przekonać, że „rewitalizacja” nie oznacza gentryfikacji i że podejmowane są wszelkie starania w celu zapewnienia, że mieszkańcy skorzystają na rewitalizacji i nie będą usuwani do innych obszarów miasta. Jednak nowy rządowy projekt Ustawy o rewitalizacji zawiera mechanizm prawny pozwalający wyrzucać ludzi z domów.

Na spotkaniu dotyczącym rewitalizacji na Pradze, pytaliśmy polityków czy w trakcie remontów mieszkań lokatorzy będą mogli pozostać w swoich mieszkaniach lub, jeśli remont wymaga opuszczenia lokalu, czy po jego zakończeniu lokatorzy będą mogli powrócić do swoich mieszkań. Wiceprezydent miasta, Michał Olszewski, obiecał, że nikt nie zostanie wysiedlony.

Jednak kto pokłada zaufanie w zapewnienia polityków srogo się zawiedzie. Nowy projekt ustawy o rewitalizacji, nad którym trwają obecnie prace w Sejmie daje gminom dużo możliwości pozbywania się lokatorów. Znając obecne realia, nowa ustawa w zasadzie gwarantowałaby, że miasto po prostu wyrzuci mieszkańców z domów.

W tej chwili, artykuł 10 Ustawy o ochronie praw lokatorów stanowi, że jeśli konieczny jest remont budynku, gmina musi zapewnić lokal zamienny, a remont powinien trwać nie więcej niż rok. Po zakończeniu remontu, lokator ma wrócić do zajmowanego wcześniej mieszkania. Właściciel (np. Gmina) pokrywa koszt przeprowadzki, czynsz nie może być wyższy niż w starym lokalu przed remontem.

Teraz politycy chcą dać wójtom, burmistrzom lub Prezydentowi miasta prawo wypowiedzenia umów najmu oraz eksmisji w trybie administracyjnym, bez sprawy sądowej. Oto fragment tekstu proponowanej Ustawy o rewitalizacji:

Art. 28 projektu Ustawy brzmi:

1. Na obszarze Strefy wójt, burmistrz albo prezydent miasta może wypowiedzieć umowę najmu lokalu wchodzącego w skład mieszkaniowego zasobu gminy, jeżeli opróżnienie lokalu jest niezbędne do realizacji przedsięwzięcia rewitalizacyjnego, o którym mowa w art. 15 ust. 1 pkt 5 lit. a, polegającego na remoncie, przebudowie albo budowie obiektu budowlanego.

W aktualnym stanie prawnym, umowa najmu z Miastem nie zostaje wypowiedziana z powodu remontu. Po co wprowadza się zapis o wypowiedzeniu umowy? Przecież nic nie będzie już gwarantować, że lokator otrzyma nową umowę na poprzednich warunkach. Najwyraźniej o to właśnie chodzi. Gdyż jeśli lokator miałby wrócić do starego lokalu po remoncie i wynajmować go na niezmienionych warunkach, nie byłoby konieczności wypowiadania umowy.

Tak więc jest oczywiste, że celem zapisu jest pozbawienie części lokatorów możliwości przedłużenia umowy i powrotu do starych lokali.

Dalej czytamy w projekcie:

3. Po zakończeniu wykonywania remontu, przebudowy albo budowy lokator jest uprawniony do zawarcia nowej umowy najmu tego samego lokalu, a jeżeli jest to niemożliwe z uwagi na przebudowę lokalu, zmianę sposobu jego użytkowania lub brak zgody lokatora

I tu właśnie jest furtka dla programu gentryfikacji i usuwania lokatorów. Lokale mogą zostać przebudowane podczas remontu (tak jak to faktycznie często się dzieje), lokale mogą zostać połączone lub po prostu zmieni się sposób jego użytkowania: będzie już lokalem przeznaczonym na cele komercyjne, stanie się częścią zasobu TBSów, itd. W tym przypadku, całkiem legalnie, urzędnicy będą mogli usunąć lokatorów (i tak często to robią, ale póki co, bezprawnie).

Dodatkowo, w specjalnych „strefach” objętych planem rewitalizacji, wójt, burmistrz i prezydent uzyskują prawo, by przeprowadzić eksmisję w trybie administracyjnym:

Art. 29. 1. W przypadku, o którym mowa w art. 28 ust. 1, gdy lokator nie opróżnił lokalu w terminie wskazanym w wypowiedzeniu, wójt, burmistrz albo prezydent miasta może wystąpić do wojewody z wnioskiem o wydanie decyzji administracyjnej nakazującej opróżnienie lokalu. 2. Wojewoda wydaje decyzję nakazującą opróżnienie lokalu w terminie 30 dni od dnia złożenia wniosku, o którym mowa w ust. 1. Na wniosek wójta, burmistrza albo prezydenta miasta decyzji nadaje się rygor natychmiastowej wykonalności, jeżeli jest to uzasadnione interesem gospodarczym gminy.

Trzeba także mieć na uwadze, że założenia programów rewitalizacyjnych, np., na Pradze, zakładają zmniejszenie liczby mieszkań komunalnych i socjalnych i zwiększenie liczby TBSów i podobnych projektów. Obecnie na Pradze jest kilkaset pustostanów nadających się do remontu. Były to lokale komunalne i socjalne, ale część z nich będzie remontowanych w systemie partnerstwa prywatno-publicznego. To oznacza, że te mieszkania staną się częścią zasobu objętego wyższymi czynszami, niż lokale komunalne, nawet do 5 procent wartości odtworzeniowej (nawet stawka w wysokości 3 procent wartości odtworzeniowej jest dwukrotnie wyższa, niż stawka komunalna w dzielnicy).

Nie zrozumcie nas źle. Cieszymy się, że będą i takie mieszkania, ponieważ to będzie szansa dla osób zarabiających trochę więcej niż maksimum dochodowe dla mieszkań komunalnych. Od dawna mówimy, że takie lokale są potrzebne. Natomiast krytykujemy fakt, że na Pradze zaplanowane są oferty dla firm deweloperskich, nowe mieszkania dla średnio zamożnych obywateli, ale będzie coraz mniej zasobów dla najmniej zarabiających, którzy obecnie stanowią dużą część rdzennych mieszkańców Pragi, w tym wielu emerytów, którzy całe życie mieszkali w tej dzielnicy. Nawet gdy miasto zapewni im lokale „w tej samej miejscowości”, może to oznaczać obrzeża miasta, gdzie „diabeł mówi dobranoc”.

W skrócie, ta ustawa po prostu pomoże przeprowadzić ostatnią fazę wielkiej czystki społecznej naszych dzielnic, rugując z nich osoby biedne i zmarginalizowane. Eksmisja zmarginalizuje ich jeszcze bardziej.

Na koniec, trzeba zwrócić uwagę na tą ładną bzdurę o „konsultacjach społecznych” z mieszkańcami. Pozór „konsultacji”, jest jedynie wentylem bezpieczeństwa, który ma pokazać, że wszystko jest w porządku i że politycy słuchają głosu mieszkańców. W rzeczywistości, słuchają ich tylko wtedy, gdy uwagi dotyczą spraw zupełnie trywialnych, a nie planów, od których zależy poziom życia całej społeczności. Natomiast, kiedy ktoś zwróci uwagę na jakiś poważny punkt, np., jak Art. 28 i 29 planowanej Ustawy o rewitalizacji, władze to zupełne ignorują. Tak stało się w przypadku tej Ustawy, gdzie organizacje lokatorskie wystąpiły PRZECIWKO tym zapisom. Nasza organizacja uważa tą sprawę za jedną z najbardziej istotnych dla lokatorów i dla przyszłości Pragi.

Ponieważ rząd i tak chce robić, to co sobie zamierzył wbrew wszelkim głosom sprzeciwu, będziemy organizować protest i bardzo prosimy wszystkich lokatorów o jego wsparcie. Nie wolno siedzieć i milczeć bo to jest OSTATNI DZWONEK DLA LOKATORÓW starych budynków Pragi.

Kongresono 2015

Publicystyka

Dziękujemy Wam wszystkim serdecznie za udział w tegorocznym Ogólnopolskim Kongresie Anarchistycznym! Dziękujemy zarówno prelegentom i prelegentkom, jak i wszystkim uczestniczącym w ciekawych i burzliwych dyskusjach. Dziękujemy organizatorom i organizatorkom targów książki i tym, którzy nas wspierali i pomagali nam, a bez których to wydarzenie nigdy nie doszłoby do skutku.

Tegoroczne wystąpienia pozwoliły poznać między innymi analizy funkcjonowania gospodarki i alternatywy dla kapitalizmu, rolę śmiechu w kulturze czy znaczenie kooperacji społecznej. Zastanawialiśmy się nad naszą rolą w budżecie partycypacyjnym, nad tym, czym jest antyfaszyzm i jak działa, jaka jest relacja między queerem a anarchizmem i dlaczego te pojęcia wzajemnie się uzupełniają. Mówiliśmy o walce o prawa pracownicze w dzisiejszych czasach, o zagrożeniach jakie niesie ze sobą umowa TTIP i o jej antyspołecznych konsekwencjach, o teoriach anarchistycznych i ich zastosowaniu, o sytuacji ruchu anarchistycznego na Ukrainie w obliczu konfliktu zbrojnego, o tym, jak ważna jest współpraca międzyludzka, solidarność i empatia w codziennym życiu i o tym, jak dbać o relacje grupowe i przeciwdziałać wypaleniu aktywistycznemu.

Chcemy wyraźnie podkreślić, że w tych wystąpieniach przebijał się jeden bardzo ważny wniosek: środowisko wolnościowe jest różnorodne. Nasza aktywność rozciąga się od walki o prawa pracownicze, poprzez skłoting i ruchy lokatorskie, ekologię i weganizm, aż po ruchy queer, happeningi i sztukę. Mieliśmy okazję zobaczyć, że ludzi myślących nieszablonowo, chcących tworzyć alternatywną rzeczywistość jest dużo i razem mamy ogromne możliwości. Kongresono było merytoryczną, inkluzywną inicjatywą, skierowaną do osób zarówno już działających w ruchu anarchistycznym, jak i do tych, które dopiero chcą się o nim czegoś dowiedzieć. Udało nam się pokazać, jak bogaty w treści i praktyczne metody działań jest cały ruch. Jak wielu jest współczesnych myślicieli anarchistycznych w naukach politycznych, filozoficznych, socjologicznych, ekonomicznych czy psychologicznych; jak dużo jest stref oporu i jakie sukcesy osiąga oddolna współpraca ludzi.

Przykro nam, że podczas drugiego dnia kongresu doszło do nieprzyjemnego incydentu. Mamy nadzieję, że ci, którzy słusznie poczuli się zniesmaczeni tą sytuacją, nie zrażą się do anarchizmu i nie przestaną szukać możliwości zmiany opresyjnego status quo.

Kongresono nie jest jednorazowym wydarzeniem. To inicjatywa, którą będziemy kontynuować. Naszym celem jest przedstawienie wielu możliwości jakie daje anarchizm w budowaniu społeczeństwa opartego o zasady dobrowolności i równości, wymiana doświadczeń między uczestnikami i uczestniczkami ruchu anarchistycznego oraz stworzenie szansy wzajemnego poznania się. Pierwszym krokiem, który podejmujemy po tegorocznym Kongresonie jest wydanie biuletynu z tekstami wystąpień i fragmentami dyskusji. W nadchodzących miesiącach będziemy organizować imprezy benefitowe na nasz kolejne spotkanie. Potrzebujemy Waszej pomocy, by nasz projekt trwał. Zróbmy to razem!

Trzymajcie się!
http://kongresono.bzzz.net/

Pustostan, czy bruk?

Kraj | Lokatorzy | Publicystyka

 quinta monroy chileCałe życie starałam się tak funkcjonować, aby nie prosić nikogo o pomoc i móc radzić sobie samej” - powiedziała nam jedna z kobiet czekających na wyrok eksmisyjny.

W Lublinie czas oczekiwania na mieszkanie socjalne wynosi trzy lata. Taką informację uzyskaliśmy w Wydziale Spraw Mieszkaniowych Urzędu Miasta.

W zasobie mieszkaniowym znajdują się 9 tysięcy 194 lokale, w tym 931 zasiedlonych lokali socjalnych i 16 remontowanych.

Na koniec 2014 roku zarejestrowanych było 988 wyroków eksmisyjnych.

W 2009 roku w Lublinie zapotrzebowanie na lokale socjalne było dziesięć razy większe niż zasoby lokalowe w tamtym okresie.

W trakcie oczekiwania na przydział mieszkania socjalnego osoby oczekujące z zasady muszą samodzielnie zadbać o dach nad głową. Oprócz pomieszkiwania u rodziny i znajomych osoby te często są zmuszone do nocowania na klatkach schodowych, dworcach czy w opuszczonych altanach na ogródkach działkowych. Wiele osób w akcie desperacji zajmuje pustostany, między innymi lokale należące do gminnego zasobu mieszkaniowego. W grupie tych osób można spotkać samotne matki, które nie mając innej alternatywy i chcąc zapewnić swoim dzieciom dach nad głową zostają zmuszone do zasiedlenia lokalu i tym samym złamania prawa. Jeżeli jednocześnie znajdują się na liście osób oczekujących na przydział mieszkania socjalnego, zostają z niej skreślone przez miasto. Akt desperacji kobiet zostaje ukarany i w konsekwencji odbiera się im możliwość uzyskania lokalu socjalnego. Wpadają w błędne koło ponieważ, aby starać się o taki lokal musiałyby opuścić obecnie zajmowane mieszkanie. Jednocześnie nie mogą tego zrobić ponieważ nie stać je na wynajmowanie innego mieszkania, nie wspominając nawet o kredycie, czy kupnie.

W takiej sytuacji znajduje się kilkadziesiąt rodzin. Według informacji z Zarządu Nieruchomości Komunalnych w Lublinie, rocznie zajmowanych jest „na dziko” czterdzieści lokali. W każdym z tych przypadków ZNK przekazuje sprawę do sądu, aby uzyskać wyrok eksmisyjny i „opróżnić” zajmowany lokal.

W dowolnym etapie życia, trudna sytuacja lokalowa może spotkać tak naprawdę każdego z nas.

Uważamy, że należy solidaryzować się z osobami pokrzywdzonymi przez prawo. Brak reakcji na krzywdę innych jest zagrożeniem dla nas samych i przyzwoleniem na eskalację tej krzywdy. Trudna sytuacja życiowa nie zawsze wynika z winy danej osoby, a często ma swoje źródło w dysfunkcyjnym systemie społecznym.

Naszym zdaniem żadna eksmisja nie powinna dojść do skutku, szczególnie w momencie gdy ludzie muszą czekać przez wiele lat na przyznanie mieszkania socjalnego nie mając w tym okresie realnego wsparcia ze strony miasta. To urząd miasta w pierwszej kolejności powinien rozwiązać problem braku mieszkań dla najbardziej potrzebujących. Tym bardziej mogąc przeznaczyć na ten cel środki którymi dysponuje, zamiast kierować je między innymi na rozrywkę służącą do zaspokajania krótkotrwałych potrzeb.

Rodziny oczekujące na mieszkanie socjalne, często zmuszone są do rozdzielenia się, ponieważ w Lublinie nie ma ośrodków dla rodzin oczekujących na przyznanie lokalu, gdzie mogą znajdować się razem.

Pojawiające się ostatnio artykuły w lokalnych mediach budują obraz osób z mieszkań socjalnych jako tych, które niszczą publiczne mienie. Należy pamiętać, że takie postawy są raczej marginalne. Naświetlanie tych przypadków służy raczej do usprawiedliwiania eksmisji na bruk, stworzenie stereotypu „dzikiego lokatora” i budowania podziału w społeczeństwie.

Niezależnie od naszej aktualnej sytuacji życiowej, nie powinniśmy przyzwalać na pozbawianie ludzi podstawowych praw, które przysługują im zgodnie z zapisami prawa w Rzeczypospolitej Polskiej.

Niezależnie od zapatrywań politycznych czy światopoglądu, prawo do posiadania bezpiecznego lokum jest jedną z podstawowych potrzeb człowieka. Brak zaspokojenia tej potrzeby wpływa na zaburzenie rozwoju osobistego jednostki i całych rodzin.

Magda i Bartek z Lublina

Murray Bookchin: Anarchizm Ery Dobrobytu

Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Przedmowa

Jak zauważył kiedyś George Woodcock tradycyjny anarchizm mający swe korzenie w XIX- wiecznych teoriach i ruchach społecznych ożywianych niespełnionymi w burżuazyjnych rewolu­cjach tego okresu ideałami Oświecenia dokonał swego żywota na polach bitew (ściślej w wyniku komunistycznych intryg) podczas Rewolucji Hiszpańskiej 1936-39.
W wypełnionych największą i najgłupszą jednocześnie wojną oraz wykwitłymi po jej zakończe­niu naiwnymi nadziejami na nowy wspaniały świat "Welfare State" latach 40-tych i 50-tych myśl wolnościowa zapadła w sen.
Przebudzenie doszło do skutku z początkiem lat 60-tych i nastąpiło w miejscu oraz społecznym kontekście najmniej do roli wylęgarni kontestacji odpowiednim.
Miejscem tym były bowiem najwyżej zaawansowane kraje kapitalistyczne, a nośnikami rewolty okazały się nie muzealne (choć nazywające siebie anarchistycznymi) federacje, wegetujące na marginesie rzeczywistości i zajęte coraz bardziej doktrynerskimi sporami, ale ludzie nie znający ani historii, ani teorii anarchizmu - spontaniczni buntownicy i młodzi uczestnicy ruchów kontrkultury, organizacji pacyfistycznych czy ekologicznych. Niewątpliwie pierwszą formacją tego nurtu, który badacze ruchów społecznych nazwali neoanarchizmem była powołana w 1957 roku Mię­dzynarodówka Sytuacjonistów. Formułowane w jej ramach, oraz wśród podobnych grup poglądy, pozwoliły wkrótce na wyodrębnienie ogólnej formuły teoretycznej anarchizmu współczesnego. Pamiętać tu trzeba jednak, że odwrotnie niż wśród wywodzących się z XIX-wiecznej tradycji ruchów politycznych, teoria ta budowana była przede wszystkim na doświadczeniu praktycznym i jest raczej radykalną krytyką niż spekulatywnym projektowaniem sformalizowanej utopii.
Jednym z tych, którzy już w latach 60-tych równolegle do toczących się wydarzeń podjęli próbę wyłożenia podstawowych zasad i idei nowego ruchu anarchistycznego jest Murray Bookchin. Jego liczne prace sprawiły, że ma on dzisiaj pozycję wśród najbardziej cenionych i poważanych myśli­cieli anarchistycznych. Miarą tego jest fakt, iż spośród aktywnie uczestniczących w działaniach różnych organizacji teoretyków stawia się go obok Paula Goodmana, Guya Deborda i Raoula Vaneigema.
Lektura "Anarchizmu ery dobrobytu" daje ogólne wyobrażenie o światopoglądzie antyautorytarnym, wartościach, które go konstytuują i o jego społecznym wymiarze w końcu XX wieku. Tym, co w krótkiej pracy Bookchina najcenniejsze, jest to, że zwraca uwagę na aspekt myśli i działań anarchistów, który, choć nie wyartykułowany dosłownie w tekście, daje się zeń wyczytać; jest nim odrzucenie konsumpcyjnej kultury i ideologii społeczeństwa późno-kapitalistycznego.
Anarchizm współczesny nie daje się zwieść urastającej do rangi ideału wizji nasyconego społe­czeństwa konsumpcji, które w reprodukowaniu swego instytucjonalnego porządku, posługuje się sztucznym stymulowaniem "potrzeb" konsumpcyjnych (przy pomocy kultury masowej, reklamy, wytwarzania różnych mód), dla zaspokojenia których konieczne jest ciągle postępujące ogranicze­nie niezależności i suwerenności jednostek oraz mniejszości.
Odmawia on uczestnictwa w "wielkim marszu" zachodniej cywilizacji ku utopii zorganizowa­nego, zaprogramowanego, stechnicyzowanego "raju na ziemi". Jest to podstawowa różnica mię­dzy nim, a innymi opcjami głoszącymi dziś konieczność zmian. Anarchiści odrzucają bowiem nie tyle metodę dojścia do owego "raju", ile samą jego na wskroś totalitarną i alienacyjną ideę. Sprze­ciwiają się usprawiedliwiającej państwowy terroryzm ideologicznej chimerze ogólnego szczęścia kosztem szczęścia jednostek, która zawsze oznacza postawienie interesów uzurpujących sobie prawo do reprezentowania ogółu instytucji nad interesem indywiduum. Sprzeciwiają się liberal­nemu indywidualizmowi kanalizującemu kreatywność ludzką do użytecznych dla państwa i kapitału aktywności gospodarczych (ograniczonych zresztą narzuconymi przez system bądź potentatów finansowych prawami i zasadami rynku). Wiąże się z tym ściśle bunt przeciw warto­ściowaniu ludzkiej egzystencji poprzez pryzmat jej przydatności dla systemu gospodarczego czy politycznego i mitologizacji własności prywatnej, która prowadzi do nieograniczonej eksploatacji a w konsekwencji, zniszczenia środowiska naturalnego.
Ogromną siłą anarchizmu zawsze było to, że odwrotnie niż cała klasyczna lewica, do której przeciwnicy daremnie usiłowali go zredukować, dostrzegał, iż zarówno klasowy podział społe­czeństwa jak i potrzeby podstawowych grup, a także wyznawane przez nie wartości są wytwora­mi kapitalistycznego państwa i kultury oraz, że mają one sens jedynie w odniesieniu do nich jako do pewnej ponadhistorycznej zasady, wobec której uzyskują racjonalność. Dlatego też anarchizm dąży przede wszystkim do obalenia stworzonych przez państwo form życia społecznego, do unieważnienia narzucanych przez nie wartości, antynomii i celów - dąży więc do zanegowania jego racjonalności. Z tych właśnie powodów, jak sądzi Bookchin, w krajach gdzie najbardziej zbliżono się do modernistycznego ideału społecznego, takich jak: Stany Zjednoczone, RFN czy Wielka Brytania i gdzie najłatwiej sporządzić bilans korzyści i strat z tego płynących, przesłanki dla tworzenia ruchów ożywianych neoanarchistycznym etosem są największe, a perspektywa zmiany najwyraźniejsza. Wszakże już w 1964 roku Che Guevara powiedział: "Zazdroszczę wam. Wy północni Amerykanie macie dużo szczęścia. Walczycie w najważniejszej ze wszystkich walk - żyjecie w sercu bestii". W tej sytuacji, dla mieszkańca postkomunistycznej części Europy nasuwa się nieodparcie pytanie: czy oznacza to, że etos ten nie może znaleźć gruntu w krajach takich jak nasz, gdzie kapitalistyczna utopia wciąż jeszcze jest mitem dość skutecznie zawężającym pojęcia wolności, autonomii, samorealizacji do mglistej wizji pełnych półek w luksusowych sklepach i nieograniczonych możliwości konsumowania wytwarzanych przez system ekonomiczny dóbr?
Wydaje się, że na obecnym etapie już raczej nie, tym bardziej, że próbom ustanawiania kapitali­zmu towarzyszy tu narastająca świadomość katastrofalnych skutków ekologicznych gospodarcze­go wzrostu, powiększających się rozwarstwień ekonomicznych oraz szybka kompromitacja par­lamentaryzmu i obłudnego narodowego solidaryzmu.

Przemysław Wielgosz

Anarchizm ery dobrobytu

Uwarunkowania i możliwości
Wszystkie rewolucje przeszłości były rewolucjami partykularnymi, w których jakaś mniejszość dążyła do narzucenia swych interesów reszcie społeczeństwa. Wielkie rewolucje burżuazyjne zaoferowały ideologię radykalnej zmiany systemu społecznego, a w rezultacie zaledwie uprawo­mocniły społeczną dominację burżuazji nadając formalny, polityczny wyraz ekonomicznemu panowaniu kapitału. Wzniosłe pojęcia "narodu", "wolnego obywatela", równości wobec prawa ukrywały przyziemną rzeczywistość scentralizowanego państwa, zatomizowanego społeczeństwa odizolowanych jednostek, dominacji interesów burżuazji. Mimo radykalnych haseł partykularne rewolucje zastępowały jedynie panowanie jednej klasy panowaniem innej, jeden system wyzysku innym, jeden system pracy najemnej innym i jeden system psychologicznej represji innym.
Nasz wiek ma wyjątkowy charakter, po raz pierwszy pojawiła się szansa na rewolucję po­wszechną - całkowitą i totalną. Społeczeństwo burżuazyjne jedno osiągnęło na pewno - zrewolu­cjonizowało środki produkcji na skalę niespotykaną dotąd w historii.
Rewolucja technologiczna znajdująca kulminację w automatyzacji wykreowała obiektywną, ilo­ściową podstawę dla świata bez władzy klasowej, wyzysku i materialnych pragnień. Istniejące obecnie środki umożliwiają rozwój człowieka pełnego, totalnego, wyzwolonego z poczucia winy i naleciałości autorytarnych sposobów wychowania, oddanego pragnieniom i zmysłowej percepcji bogactwa rzeczywistości. Przyszłe doświadczenie człowieka możemy sobie wyobrazić pod posta­cią spójnego procesu, w którym dualizmy myśli i działania, umysłu i zmysłowości, dyscypliny i spontaniczności, człowieka i natury, miasta i wsi, edukacji i życia, pracy i zabawy, zostaną prze­zwyciężone, zharmonizowane i organicznie zjednoczone w jakościowo nowym królestwie wolno­ści.
Ta wolność musi być rozumiana w kategoriach ludzkich, a nie zwierzęcych - w kategoriach życia nie przetrwania. Ludzie nie zrzucą więzów zniewolenia, nie staną się w pełni sobą, uwalnia­jąc się jedynie spod społecznej dominacji i uzyskując wolność w formie abstrakcyjnej. Muszą być wolni konkretnie: wolni od materialnych pragnień, od codziennej pracy najemnej i od brzmienia poświęcania większości swego czasu, w rzeczywistości większości większej części swego życia na walkę o byt. Dostrzeżenie materialnych uwarunkowań wolności, podkreślenie, że wolność zakłada posiadanie wolnego czasu, a także materialny dostatek, który sprawia, iż wolny czas przestaje być traktowany jako swego rodzaju przywilej - wszystko to stanowi wkład Karola Marksa do nowo­czesnej teorii rewolucyjnej.
Zewnętrznych warunków wolności nie można jednak pomylić z jej warunkami wewnętrznymi. Możliwość wyzwolenia nie tworzy rzeczywistości wyzwolenia. Obok aspektów pozytywnych, zaawansowanie technologiczne ma też wyraźnie negatywne i społecznie wsteczne konsekwencje. O ile prawdą jest, że postęp technologiczny zwiększa historyczną możliwość zdobycia wolności, o tyle prawdą jest też, że burżuazyjna kontrola technologii wzmacnia istniejącą organizację społe­czeństwa i życia codziennego. Technologia i dobrobyt wyposażają kapitalizm w środki pozwalają­ce na wchłonięcie dużych części społeczeństwa przez istniejący system hierarchii i władzy. Zaopa­trują system w broń oraz środki kontroli i propagandy, które służą równie dobrze szantażowi jak i rzeczywistości masowych represji. Będąc ze swej natury centralistyczne, źródła dobrobytu umac­niają monopolistyczne, centralistyczne i biurokratyczne tendencje aparatu politycznego. Krótko mówiąc, wyposażają one państwo w nie mające historycznego precedensu środki manipulacji i mobilizacji całego środowiska człowieka, utrwalając hierarchię, wyzysk i zniewolenie.
Trzeba jednak zauważyć, że ta manipulacja i mobilizacja środowiska ma charakter niezwykle problematyczny, obciążony narastającym kryzysem. Próby społeczeństwa burżuazyjnego, zmierzające w kierunku kontroli oraz eksploatacji środowiska naturalnego i społecznego, nie tylko nie prowadzą do ustabilizowania rzeczywistości, ale mają konsekwencje wręcz niszczycielskie. Powstały całe księgi o zanieczyszczeniu atmosfery i wód, o zniszczeniu lasów i gleby, o toksycznych substancjach w produktach żywnościowych, ale bardziej niebezpieczne jest zniszczenie biologicznego otoczenia niezbędnego dla skomplikowanego organizmu, jakim jest człowiek. Nagromadzenie odpadów radioaktywnych w żywych istotach stanowi zagrożenie dla zdrowia i kontynuacji genetycznej niemal wszystkich gatunków. Światowe zanieczyszczenie pestycydami, które hamuje produkcję tlenu przez plankton, czy niemal zabójczy poziom ołowiu produkcję tlenu przez plankton, czy niemal zabójczy poziom ołowiu pochodzącego ze spalin samochodowych są przykładami trwałych zagrożeń dla biologicznej integralności wszystkich zaawansowanych form życia.
Nie mniej alarmujące znaczenie ma fakt, że musimy drastycznie zrewidować tradycyjne mnie­manie o źródłach zanieczyszczenia środowiska. Parę dziesiątków lat wstecz absurdem byłoby twierdzenie, że dwutlenek węgla i ciepło są źródłami degradacji środowiska. A jednak oba są zaliczane obecnie do najpoważniejszych źródeł zaburzenia równowagi ekologicznej i stanowią zagrożenie dla istnienia życia na Ziemi. W wyniku masowego wykorzystania spalania w proce­sach przemysłowych i komunalnych ilość dwutlenku węgla w atmosferze zwiększyła się o ponad 25% w ciągu ostatnich stu lat i może się podwoić do końca tego wieku. Przypuszcza się, że słynny "efekt cieplarniany", szeroko obecnie dyskutowany w mediach, jest rezultatem zwiększenia ilości CO2 w atmosferze. Przypuszcza się, że warstwa dwutlenku węgla w atmosferze hamuje oddawa­nie ciepła w kosmos, co spowoduje najpierw podwyższenie średnich temperatur na Ziemi, a następnie roztopienie czap lodowych i zalanie ogromnych, nisko położonych obszarów przy­brzeżnych. Zanieczyszczenie cieplne jest natomiast rezultatem emisji do środowiska ciepłej wody z elektrowni nuklearnych i konwencjonalnych. Wywiera to katastrofalny wpływ na ekologię jezior i rzek. Wzrost temperatury wody nie tylko szkodzi fizjologicznej i rozrodczej aktywności ryb, ale sprzyja także rozkwitowi alg, które stają się poważnym problemem dla dróg wodnych.
Burżuazyjna eksploatacja i manipulacja rozpatrywane w kategoriach ekologicznych podważają możliwość przetrwania na Ziemi zaawansowanych form życia. Kryzys ten potęgowany jest przez masowe narastanie zanieczyszczenia powietrza i wody, rosnące w ogromnym tempie nagroma­dzenie nierozkładalnych odpadów ołowiu, pestycydów, przez rozrastanie się miast w ogromne zurbanizowane pasy, przez rosnący stres (efekt przeludnienia, hałasu i tłoku), przez beztroską eksploatację Ziemi w górnictwie, przy wyrębie lasów i przy spekulacji nieruchomościami. W rezultacie, w ciągu zaledwie paru dziesięcioleci Ziemia została splądrowana na skalę, która nie ma precedensu w całej historii rodzaju ludzkiego.
W kategoriach społecznych, burżuazyjna eksploatacja i manipulacja doprowadziły życie co­dzienne do krytycznego punktu bariery percepcji i znudzenia. W miarę jak społeczeństwo prze­kształca się coraz bardziej w fabrykę i rynek, sens życia coraz bardziej redukuje się do produkcji dla samej produkcji i konsumpcji dla samej konsumpcji.

Dialektyka zbawienia
Czy istnieje dialektyka, która może poprowadzić rozwój społeczny w kierunku społeczeństwa anarchistycznego, w którym ludzie zdobędą pełną kontrolę nad swoim życiem codziennym? A może wraz z kapitalizmem doszło do atomizacji społeczeństwa, która utrwalana przy pomocy zaawansowanej technologii uniemożliwia już wszelką zmianę?
Powinniśmy uczyć się na ograniczeniach marksizmu, który - rzecz zrozumiała w okresie niedo­boru - umiejscowił społeczną dialektykę i sprzeczności kapitalizmu w sferze ekonomicznej. Marks, jak to było już wspomniane wcześniej, analizował zewnętrzne, a nie wewnętrzne warunki wolno­ści. Marksistowska krytyka tkwi korzeniami w przeszłości, w erze niezaspokojonych materialnych pragnień i relatywnie ograniczonego rozwoju technologicznego. Jego teoria alienacji odnosi się również przede wszystkim do sfery pracy i oddzielenia człowieka od produktu jego pracy. Dzisiaj jednak kapitalizm jest pasożytem, który żeruje na przyszłości i wampirem, który żyje dzięki technologii i w oparciu o zasoby wolności. Kapitalizm przemysłowy czasów Marksa zorganizowa­ny był wokół systemu materialnego niedoboru. Przed wiekiem niedobór trzeba było przetrwać, obecnie niedobór jest narzucany - oto rola państwa w naszych czasach. Nie jest tak, że współcze­sny kapitalizm rozwiązał sprzeczności i anulował społeczną dialektykę. Społeczna dialektyka i sprzeczności kapitalizmu przesunęły się ze sfery ekonomicznej do sfery hierarchii społecznej, z abstrakcyjnej dziedziny "historii" do rzeczywistości codziennego doświadczenia, z areny prze­trwania na arenę życia.
Dialektyka biurokratycznego kapitalizmu państwowego rodzi się ze sprzeczności między represyjnym charakterem społeczeństwa towarowego, a niezwykłym potencjałem wolności, jaki oferuje postęp technologiczny. Jest to także sprzeczność między opartym na wyzysku społeczeń­stwie, a naturą - nie chodzi tu tylko o środowisko naturalne, ale także o ludzką "naturę" - impulsy pochodzące z Erosa. Sprzeczność między opartym na eksploatacji ładem społecznym, a natural­nym środowiskiem jest nie do przezwyciężenia: atmosfera, woda, gleba i ekologia niezbędna dla przetrwania człowieka nie podlegają logice przemian, koncesji, zmian strategii politycznej. Nie istnieje technologia, która umożliwiałaby wytworzenie tlenu w ilości pozwalającej utrzymać życie na Ziemi. Nie ma techniki, która umożliwiałaby oczyszczenie środowiska z masowego, przemy­słowego zanieczyszczenia izotopami radioaktywnymi, pestycydami, ołowiem. Nie istnieje też najmniejsze świadectwo, że społeczeństwo burżuazyjne wstrzyma, w dającej się przewidzieć przyszłości, niszczenie życiowych, ekologicznych procesów poprzez eksploatację naturalnych zasobów, przekształcenie atmosfery i wód w śmietnisko i rakopodobny sposób urbanizacji i użytkowania Ziemi.
Jeszcze bardziej gwałtowny charakter ma sprzeczność między opartym na eksploatacji ładem społecznym, a impulsami pochodzącymi z Erosa - sprzeczność, która manifestuje swą obecność w banalizacji i wyjaławianiu ludzkich przeżyć w biurokratycznie manipulowanym i bezosobowym społeczeństwie masowym. Impulsy pochodzące z Erosa mogą być tłumione i sublimowane, ale nie mogą być nigdy zupełnie wyeliminowane. Odnawiają się z każdymi narodzinami człowieka, z każdą generacją młodzieży. Nic więc dziwnego, że to właśnie młodzi, a nie jakaś klasa czy war­stwa ekonomiczna wyrażają dziś życiowe impulsy ludzkiej natury, jej pragnienia i wrażliwość. A więc biologiczna matryca, z której wieki temu wyłoniło się społeczeństwo hierarchiczne, pojawia się ponownie, na nowym poziomie, przepojona zjawiskami społecznymi, w erze, która zapowiada koniec hierarchii. Wobec niemożliwości manipulacji zarodkową formą człowieka, wspomniane życiowe impulsy mogą być wyeliminowane tylko wraz z eliminacją samego człowieka.
Sprzeczności w ramach biurokratycznego kapitalizmu państwowego przenikają wszelkie hierarchiczne struktury, które burżuazyjne społeczeństwo rozwinęło aż do potworności. Struktury hierarchiczne, które przez wieki podtrzymywały istnienie społeczeństwa posiadania i napędzały jego rozwój - państwa, miasta, scentralizowana gospodarka, biurokracja, patriarchalna rodzina i rynek - osiągnęły swój historyczny kres po spełnieniu funkcji środków stabilizacji. Nie chodzi w tym miejscu o to, czy były one kiedykolwiek "postępowe" w marksistowskim sensie. Jak zauważył Raoul Vaneigem: "nie wystarczy powiedzieć, że hierarchiczny system zachował ludzkość w przeciągu tysięcy lat, tak jak alkohol konserwuje płód, zatrzymując wszelki rozkład jak i rozwój". Dzisiaj obalenie hierarchicznych struktur jest celem wszystkich rewolucyjnych sił i bez względu na to, czy ktoś dostrzega konsekwencje ich istnienia pod postacią nuklearnej czy ekologicznej kata­strofy, stanowią one zagrożenie dla przetrwania ludzkości.
Wraz z przekształceniem się hierarchicznych struktur, zagrożenie dla ludzkości, społeczna dialektyka daleka od anulowania, nabiera nowych wymiarów. Występuje z "kwestią społeczną". Jeśli niegdyś człowiek musiał zapewniać sobie warunki biologicznego przetrwania, żeby żyć (jak zauważył Marks), to obecnie musi zacząć naprawdę żyć, jeśli chce biologicznie przetrwać. Wobec odwrócenia relacji między przetrwaniem i życiem rewolucja nabiera szczególnie pilnego charakte­ru. Nie stoimy już w obliczu słynnego marksistowskiego dylematu - socjalizm albo barbarzyństwo; dzisiaj stajemy przed bardziej drastyczną alternatywą: anarchizm albo unicestwienie. Problemy związane z przetrwaniem są tożsame z problemami wolności i życia. Nie wymagają one żadnej teoretycznej mediacji, stadiów "przejściowych", scentralizowanej organizacji dla wypełnienia szczeliny między istniejącym a możliwym. To co jest możliwe, w rzeczywistości jako jedyne ma szansę na przetrwanie. Stąd problem "przejścia", który zajmował marksistów przez niemal cały wiek, został wyeliminowany nie tylko przez zaawansowaną technologię ale także przez społeczną dialektykę jako taką. Problemy społecznej odbudowy zostały faktycznie zredukowane do prak­tycznych zadań, które mogą być zrealizowane spontanicznie przez samo wyzwalające działanie społeczeństwa.
Rewolucja jest nie tylko potrzebna, ale stanowi również nowy rodzaj obietnicy. W hippisowskiej plemienności, alternatywnym stylu życia, swobodnej seksualności milionów młodzieży, w sponta­nicznych grupach anarchistycznych znajdujemy afirmację, która następuje po aktach negacji. Wraz z odwróceniem "kwestii społecznej", następuje odwrócenie dialektyki społecznej, "tak" wyłania się automatycznie i jednocześnie z "nie".
Rozwiązania znajdują punkt wyjścia w problemach. Kiedy państwo, miasto, biurokracja, scen­tralizowana gospodarka, patriarchalna rodzina, rynek osiągnęły historyczny kres swego rozwoju, nie chodzi o zmianę formy, ale o absolutną negację wszystkich hierarchicznych form jako takich.
Taką absolutną negacją państwa jest anarchizm - sytuacja, w której człowiek wyzwala nie tylko "historię", ale wszystkie bezpośrednie warunki swego życia codziennego. Absolutną negacją miasta jest wspólnota - zdecentralizowanie życia społecznego. Integralna negacja biurokracji jest pilna, ponieważ wynika z relacji pośrednich. Alternatywa to sytuacja, w której reprezentacja zostaje zastąpiona przez bezpośrednie relacje zachodzące na generalnym zgromadzeniu wolnych jednostek. Absolutną negacją scentralizowanej gospodarki jest regionalna eko-technologia, w której środki produkcji dostosowane są do zasobów ekosystemu. Absolutną negacją patriarchalnej rodziny jest wyzwolona seksualność - w której wszystkie formy regulacji seksualnej są przekra­czane przez spontaniczną, nieskrępowaną ekspresję erotyzmu między równymi sobie. Absolutną negacją rynku jest komunizm, w którym kolektywny dostatek oraz kooperacja przekształcają pracę w zabawę i sprawiają, że już niematerialna potrzeba lecz wewnętrzne pragnienie jest motorem działania.

Spontaniczność i utopia
To nie przypadek, że w tym punkcie historii, w którym hierarchiczna władza i manipulacja osiągnęły najbardziej przerażające rozmiary, jednocześnie kwestionowane są same koncepcje hierarchii, władzy i manipulacji. Wypływa to z ponownego odkrycia spontaniczności - odkrycia zainicjowanego przez koncepcję samodoskonalenia, ekologii, nowego zrozumienia rewolucyjnego procesu zachodzącego w społeczeństwie.
Ekologia pozwoliła dostrzec, że równowaga w naturze osiągana jest w wyniku organicznego zróżnicowania i złożoności, a nie w wyniku jednorodności i symplifikacji. Na przykład: im bar­dziej flora i fauna ekosystemu są zróżnicowane, tym bardziej stabilny charakter ma populacja potencjalnego szkodnika. Im bardziej zmniejsza się zróżnicowanie środowiska, tym większe są wahania w wielkości populacji ewentualnego szkodnika i mogą one wydostać się spod naturalnej kontroli. Pozostawiony sam sobie, ekosystem dąży spontanicznie do ograniczonego zróżnicowa­nia, większej różnorodności fauny i flory, zróżnicowania w liczbie ofiar i drapieżców. Nie znaczy to, że musimy zaprzestać jakiegokolwiek oddziaływania na przyrodę. Konieczność wydajnego rolnictwa - określonej formy oddziaływania na środowisko naturalne, musi zawsze pozostawać na pierwszym planie ekologicznego podejścia do uprawy roślin i administracji lasami. Nie mniej ważny jest fakt, że człowiek często wywołuje zmiany w ekosystemie, które mogą w znacznym stopniu polepszyć jego ekologiczną jakość, ale te wysiłki wymagają wnikliwości i zrozumienia, a nie działania brutalnej siły i manipulacji.
Ta koncepcja zarządzania, nowe zrozumienie spontaniczności ma daleko idące technologiczne i społeczne zastosowania. Określa miejsce i kształt człowieka w wolnym społeczeństwie. Stanowi wyzwanie dla kapitalistycznego ideału rolnictwa jako fabryki zorganizowanej wokół ogromnych, centralnie kontrolowanych holdingów, wysoce wyspecjalizowanych form monokultury, redukcji ziemi do przestrzeni fabrycznej, substytucji procesów organicznych procesami chemicznymi, wykorzystania pracy brygadowej itd. Jeżeli uprawa ziemi ma być sposobem kooperacji a nie konkurencji z naturą, rolnicy muszą być dobrze zaznajomieni z ekologią ziemi, muszą być wrażli­wi na jej potrzeby i możliwości. Pociąga to za sobą redukcję rolnictwa do jednostek o ludzkiej skali i zastosowanie różnorodnych form uprawy ziemi, a więc rolnictwo ekologiczne i zdecentralizowa­ne.
Ten sam sposób rozumowania znajduje zastosowanie w przypadku kontroli zanieczyszczeń. Za zanieczyszczenie atmosfery odpowiedzialne są gigantyczne kompleksy fabryczne stosujące poje­dyncze lub najwyżej podwójne źródła energii. Zanieczyszczenie przemysłowe może być znacznie ograniczone jedynie przez rozwój mniejszych jednostek przemysłowych, zróżnicowania źródeł energii i szerokie wykorzystanie czystych form energii (energii słonecznej, energii wiatru i wody). Środki dla tej radykalnej zmiany są obecnie w zasięgu ręki. Technologowie opracowali zminiatu­ryzowane substytuty operacji przemysłowych dużej skali - małe wieloczynnościowe maszyny i wyrafinowane metody przetwarzania energii słońca, wiatru i wody w energię możliwą do wyko­rzystania w przemyśle i urządzeniach komunalnych. Substytuty te są często dużo bardziej wydaj­ne niż istniejące obecnie urządzenia dużej skali.
Wnioski dla społeczności wynikające z ekologicznego rolnictwa i przemysłu małej skali są oczywiste - jeśli ludzkość ma wykorzystać zasady niezbędne przy obchodzeniu się z ekosystemem, podstawowa jednostka społeczna musi również stać się ekosystemem: zróżnicowaną, różnorodną, zrównoważoną i zharmonizowaną ekospołecznością. Taka koncepcja społeczności nie jest wyłącz­nie rezultatem konieczności zapewnienia trwałej równowagi między człowiekiem a jego natural­nym środowiskiem. Współgra ona również z utopijnym ideałem człowieka pełnego, jednostki, której uczucia, skala doświadczeń, styl życia wynikają z szerokiego zakresu bodźców, różnorodnej aktywności i takiej skali życia społecznego, która zawsze jest możliwa do ogarnięcia przez czło­wieka. A więc środki i warunki przetrwania stają się środkami i warunkami życia, potrzeba staje się pragnieniem, a pragnienie potrzebą. Został osiągnięty punkt, w którym największe społeczne przekształcenia są źródłem najwyższej formy integracji, łącząc najpilniejsze potrzeby ekologiczne z najwyższymi utopijnymi ideałami.
Jeżeli prawdą jest, jak zauważył Guy Debord, że "życie codzienne jest miarą wszystkiego: spełnienia albo raczej niespełnienia relacji społecznych, użytku, jaki robimy z naszego czasu", powstaje pytanie: kto to są ci "my", których życie ma być spełnione? I w jaki sposób wyłania się osobowość zdolna przekształcić czas w życie, przestrzeń w społeczność i relacje międzyludzkie w cud?
Wyzwolenie osobowości pociąga za sobą, przede wszystkim, proces społeczny. W społeczeń­stwie, które okaleczyło osobowość, sprowadzając ją do kategorii towaru, przedmiotu wytwarzane­go aby nim handlować - osobowość spełnienia nie może zaistnieć. Mogą tylko istnieć zaczątki osobowości w postaci "ja" pragnącego spełnienia - "ja", które jest w dużej mierze definiowane przez przeszkody, które musi przezwyciężyć, aby się samorealizować. W społeczeństwie, którego brzuch rozdęty jest do granic możliwości rewolucją, którego stanem chronicznym są niekończące się bóle porodowe, którego kondycją jest gwałtownie narastający kryzys, tylko jedna myśl i jedno działanie jest słuszne - przyjęcie na świat nowego życia. Każde środowisko, prywatne czy społecz­ne, które nie stawia tego faktu w centrum doświadczenia człowieka, jest oszustwem i zmniejsza to, co jeszcze pozostało z naszej osobowości po pochłonięciu codziennej dawki trucizny życia w społeczeństwie burżuazyjnym.
Jest jasne, że celem rewolucji musi być wyzwolenie codzienności. Każda rewolucja, która w tym względzie ponosi klęskę, jest kontrrewolucją. Bo przecież to my przede wszystkim musimy być wyzwoleni, nasze życie, wszystkie jego chwile, godziny, dni, a nie ogólniki w rodzaju "historii" i "państwa". Osobowość musi być zawsze postrzegalna w procesie rewolucyjnym, nie może być w nim zagubiona. W "rewolucyjnym" słowniku nie ma słowa bardziej złowrogiego niż "masy". Rewolucyjne wyzwolenie musi być wyzwoleniem osobowości, która osiąga społeczne wymiary, a nie wyzwoleniem "mas" czy "wyzwoleniem klasowym", za którymi kryje się władza elity, hierar­chii i państwa. Jeżeli rewolucja poniesie klęskę w wytworzeniu nowego społeczeństwa, jeżeli w wyniku aktywności i mobilizacji rewolucjonistów w procesie rewolucyjnym nie zostanie wykuta nowa osobowość, rewolucja jeszcze raz okpi tych, których życie ma być przeżyte i pozostawi codzienność nietkniętą. Z rewolucji musi się wyłonić osobowość, która zawładnie całkowicie codziennością, a nie codzienność, która zawładnie całkowicie osobowością. Najbardziej zaawan­sowaną formą świadomości klasowej jest samoświadomość - koncentracja na życiu codziennym, wielkiej wyzwalającej powszechności.
Z tego powodu ruch rewolucyjny jest głęboko zainteresowany stylem życia. Musi próbować przeżyć rewolucję w całej jej totalności, nie tylko w niej uczestniczyć. Musi być głęboko zaintere­sowany sposobem życia rewolucjonisty, jego relacjami z otoczeniem i stopniem jego samo eman­cypacji. Dążąc do zmiany społeczeństwa, rewolucjonista nie może uniknąć zmian w sobie, które wymagają wywalczenia jego własnego istnienia. Podobnie ruch, w którym uczestniczy rewolucjo­nista, musi próbować, przynajmniej w stopniu możliwym obecnie, wyrazić w działaniu ideę społeczeństwa, które próbuje osiągnąć.
Po zdradach i klęskach zeszłej połowy wieku stało się jasne, że nie można oddzielać procesu rewolucji od rewolucyjnego celu. Społeczeństwo, którego celem jest samorządność może powstać tylko w wyniku aktywności samego społeczeństwa. Zakłada to sposób organizacji zarządzania oparty na bezpośrednim uczestnictwie każdej zainteresowanej jednostki. Władza człowieka nad człowiekiem może być zniszczona tylko w takim procesie, w którym człowiek zdobywa władzę nad swym życiem, w którym nie tylko "odkrywa" siebie, ale przede wszystkim kreuje swoją osobowość we wszystkich wymiarach społecznych.
Wolne społeczeństwo może być osiągnięte tylko w wyniku wolnościowej rewolucji. Wolność nie może być "dostarczona" jednostce jako "produkt końcowy rewolucji". Zgromadzenie i wspól­nota nie mogą powstać drogą legalizacji lub zadekretowania. Grupy rewolucyjne mogą świadomie i zdecydowanie propagować formy wolnego społeczeństwa, ale jeżeli samorząd i wspólnota nie powstaną w sposób naturalny, jeżeli ich powstanie nie zostanie poprzedzone procesem dojrzewa­nia samodzielności, samorealizacji i demistyfikacji, pozostaną jedynie pustą formą pozbawioną treści, podobnie jak rady w post-rewolucyjnej Rosji. Samorząd i wspólnota muszą powstać w toku rewolucji. W rzeczywistości to proces rewolucji unicestwiając władzę, własność, hierarchię i eksploatację, musi stworzyć samorząd i wspólnotę.
Rewolucja jako efekt samodzielnej aktywności nie jest czymś wyjątkowym w naszych czasach. Samodzielna aktywność jest fundamentalnym rysem wszystkich wielkich rewolucji współczesnej historii. Cechowała ona "journes" sankiulotów w 1792 i 1793 roku, słynne "5 dni" lutego 1917 roku w Piotrogrodzie, powstanie proletariatu w Barcelonie w 1936 roku, wczesne dni Rewolucji Węgier­skiej z 1956 roku, wydarzenia czerwcowe z Paryża 1968 roku. Niemal każde rewolucyjne powsta­nie w historii naszych czasów zainicjowane było spontanicznie samodzielnym działaniem "mas" - często stojącym w sprzeczności z oporem organizacji rewolucyjnych prowadzących niezdecydo­waną politykę. Każda z tych rewolucji naznaczona była wyjątkową indywidualizacją, radością, solidarnością, które przekształciły życie codzienne w festiwal. Ten surrealny wymiar procesu rewolucyjnego, eksplozja głęboko ukrytych sił libidinalnych, rechocze zdrowo na kartach historii jak twarz satyra migocąca w wodzie. Nie bez powodu bolszewiccy komisarze rozbili butelki z winem w Pałacu Zimowym w nocy 7 listopada 1917 roku.
Purytanizm i etyka pracy tradycyjnej lewicy wyrastają z jednej z najbardziej potężnych sił przeciwstawiających się obecnie rewolucji - zdolności burżuazyjnego środowiska do infiltracji środowisk rewolucyjnych. Źródło tej siły tkwi w towarowej naturze człowieka kapitalizmu, jako­ści, która jest niemal automatycznie przenoszona do zorganizowanych grup, i którą z kolei te grupy wzmacniają wśród swoich członków. Jak podkreślał późny Józef Weber, wszystkie zorgani­zowane grupy "mają tendencję do autonomizacji tzn. do alienacji wobec ich pierwotnego celu i do zakończenia żywota w rękach tych, którzy nimi zarządzają". Zjawisko to dotyczy zarówno organi­zacji rewolucyjnych, jak i państwowych i półpaństwowych, oficjalnych partii i związków zawo­dowych.
Problem alienacji nie może być nigdy rozwiązany do końca poza procesem rewolucyjnym. Jednak świadomość jej istnienia i spontaniczne radykalne przekształcenia grupy rewolucyjnej mogą w znacznym stopniu zapobiec alienacji. W tym celu grupa rewolucyjna musi zdać sobie sprawę, że jest katalizatorem, a nie "awangardą" procesu rewolucyjnego. Grupa rewolucyjna musi wyraźnie zdawać sobie sprawę z tego, że jej celem nie jest przejęcie władzy, ale jej zniszczenie. Musi zrozumieć, że cały problem władzy, odgórnej i oddolnej kontroli, może być rozwiązany tylko wtedy, gdy nie istnieje, ani dół ani góra.
Grupa rewolucyjna musi się przede wszystkim uwolnić od wszelkich form władzy - statutów, hierarchii, własności, właściwych opinii, fetyszów, oficjalnej etykiety - najbardziej subtelnych, a jednocześnie najbardziej oczywistych cech biurokratycznych i burżuazyjnych, które świadomie i nieświadomie wzmacniają autorytet i hierarchię. Grupa musi być otwarta na publiczną kontrolę nie tylko podejmowanych decyzji, ale i samego procesu ich formułowania. Niezbędne jest zrozu­mienie, że teoria grupy jest jej praktyką, a jej praktyka teorią. Grupa musi być wolna w swej co­dziennej egzystencji od wszelkich relacji towarowych. Powinna realizować zasady zdecentralizo­wanego społeczeństwa, do którego dąży - wspólnota, samorządność, spontaniczność. Grupa rewolucyjna, znakomitymi słowami Józefa Webera "winna cechować się prostotą i jasnością. W każdej chwili tysiące nieprzygotowanych ludzi może się do niej przyłączyć i nią kierować, a grupa zawsze pozostaje zrozumiała i kontrolowana przez wszystkich". Tylko wtedy, kiedy ruch rewolu­cyjny jest zgodny ze społecznością, którą zamierza osiągnąć, może uniknąć losu kolejnej elitarnej przeszkody rozwoju społecznego i tylko wtedy może rozpłynąć się w rewolucji, jak nici chirur­giczne w gojącej się ranie.

Perspektywa
Najważniejszym procesem, jaki ma obecnie miejsce w Ameryce, jest radykalna dezinstytucjonalizacja burżuazyjnej struktury społecznej. Potęguje się zasadniczy, daleko idący brak zaufania i głęboka nielojalność wobec warunków, form, aspiracji, a przede wszystkim instytucji istniejącego porządku. Na skalę niespotykaną w historii Ameryki miliony ludzi odrzucają społeczeństwo, w którym żyją. Nie ufają zapewnieniom, nie mają szacunku dla symboli, nie akceptują celu i, co najważniejsze, odmawiają całkiem intuicyjnie życia zgodnego z instytucjonalnymi i społecznymi wzorcami i schematami.
Ta rosnąca odmowa sięga bardzo głęboko. Rozciąga się od sprzeciwu wobec wojny do nienawi­ści do wszelkich form politycznej manipulacji. Począwszy od odrzucenia rasizmu kwestionuje istnienie hierarchicznej władzy jako takiej. W nienawiści do wartości i stylu życia klasy średniej ewoluuje w kierunku odrzucenia systemu towarowego; od gniewu wobec zanieczyszczenia śro­dowiska przechodzi do odrzucenia amerykańskiego miasta i współczesnej urbanizacji. Krótko mówiąc, dąży do przekroczenia każdej partykularnej krytyki społeczeństwa i na coraz większą skalę ewoluuje w kierunku powszechnej opozycji wobec burżuazyjnego porządku.
Pod tym względem czasy, w których żyjemy przypominają rewolucyjne Oświecenie, które przetoczyło się przez Francję w XVIII wieku, zmieniając zupełnie francuską świadomość i tworząc warunki dla Wielkiej Rewolucji 1789 roku. Wówczas również, na długo przedtem zanim zostały obalone przez masowe akcje rewolucyjne, stare instytucje były powoli rozkładane przez pojedyn­cze oddolne działania. Pojedyncze akcje kreują atmosferę powszechnego bezprawia, narastającego osobistego nieposłuszeństwa. Tworzy się więc pozornie "drobna", a w rzeczywistości o decydują­cym znaczeniu, tendencja do odrzucenia istniejącego systemu, okpienia restrykcji w każdej dzie­dzinie życia codziennego. W rezultacie społeczeństwo staje się niezdyscyplinowane, zbuntowane, dionizyjskie - kondycja, która ujawnia się najsilniej w rosnącej liczbie przestępstw w świetle pra­wa. Rozwija się wreszcie poważna krytyka systemu - rzeczywiste Oświecenie dwa wieki temu i radykalna krytyka naszych czasów - która nieubłaganie przyśpiesza żywiołowe procesy zachodzą­ce w obrębie jej bazy. Niech to będą gniewne gesty, "bunt" lub świadoma zmiana stylu życia - stale rośnie liczba ludzi w równym stopniu niezaangażowanych w ruch rewolucyjny, co odrzucających obecne społeczeństwo, którzy angażują się spontanicznie we własną, buntowniczą propagandę czynu.
Ten dezintegrujący proces społeczny zasilany z wielu źródeł rozwija się z całą zmiennością, ze wszystkimi sprzecznościami, które cechują każdy nurt rewolucyjny. W osiemnastowiecznej Fran­cji, radykalna ideologia oscylowała od sztywnego scjentyzmu do sentymentalnego romantyzmu. Wolnościowe idee obejmowały zarówno sprecyzowany, logiczny ideał samokontroli, jak i nieokre­śloną, niewyraźną, instynktowną normę spontaniczności. Rousseau nie zgadzał się z Holbachem, Diderot z Wolterem, jednak z naszej perspektywy okazuje się, że każdy z nich nie tylko transcendentował, ale i implikował drugiego w kumulatywnym rozwoju w kierunku rewolucji. Taki sam zmienny, czasem sprzeczny, kumulatywny rozwój zachodzi obecnie. W wielu przypadkach ma on niezwykle wyraźny, wspólny kierunek. Najważniejszego wyłomu w solidnych wartościach klasy średniej dokonał ruch beatników w latach 50-tych. Został on niezwykle poszerzony przez nielegal­ne działania pacyfistów, bojowników o prawa obywatelskie, odmawiających służby wojskowej i długowłosych. Co więcej, czysto odruchowe działanie rebelianckiej młodzieży amerykańskiej doprowadziło do powstania bezcennych form wolnościowej i utopijnej afirmacji - prawo do miło­ści bez ograniczeń, dążenie do wspólnoty, zdewaluowanie pieniędzy i własności, wiara w pomoc wzajemną, odnowiony szacunek dla spontaniczności. Rewolucjonistom łatwo jest krytykować pułapki orientacji na wartości prywatne i społeczne, ale faktem jest, że odegrało to rolę inicjującą o decydującym znaczeniu w ukształtowaniu obecnej atmosfery niezdyscyplinowania, spontaniczno­ści, radykalizmu i wolności.
Drugą paralelą do rewolucyjnego Oświecenia jest pojawienie się na scenie "tłumu", jako głów­nego motoru protestu społecznego. Typowe, zinstytucjonalizowane formy wyrażania publicznego niezadowolenia - wybory, demonstracje, wiece - ustępują obecnie miejsca akcji bezpośredniej tłumów. Ten zwrot od przewidywalnych, wysoce zorganizowanych protestów w zinstytucjonali­zowanych ramach istniejącego do sporadycznych, spontanicznych, niemal powstańczych ataków z zewnątrz, odzwierciedla głęboką zmianę jaka zaszła w psychologii społecznej. Chociaż w sposób niepełny i intuicyjny, "buntownik" zaczął przełamywać głęboko utrwalone normy zachowania, które tradycyjnie spajały "masy" z istniejącym porządkiem. "Buntownik" aktywnie odrzuca zinternalizowane struktury autorytetu i długo kultywowany zespół odruchów warunkowych i wzorów posłuszeństwa opartych na poczuciu winy, które przywiązują człowieka do systemu nawet bardziej efektywnie niż jakikolwiek strach przed brutalnością policji czy sądowym odwe­tem. W przeciwieństwie do poglądów psychologów społecznych, którzy dostrzegają w formie akcji bezpośredniej podporządkowanie jednostki terroryzującej kolektywności bytu zwanego "motłochem", prawda jest taka, że "bunty" (zadymy) i akcje uliczne reprezentują pierwsze, nie­świadome, ślepe odruchy w kierunku indywidualizacji. Masy chcą być odmasowione w tym sensie, że występują przeciwko rzeczywiście umasawiającym, automatycznym reakcjom wywoły­wanym przez burżuazyjną rodzinę, szkołę, i mass media. Jednocześnie akcje masowe odkrywają na nowo ulicę i stanowią próbę jej wyzwolenia. Ostatecznie to na ulicy, dla ulicy władza musi być zniszczona. To właśnie ulica, na której władza jest konfrontowana i zwalczana, na której eroduje i cierpi nasze życie, musi być z powrotem domeną radości, twórczości, napędem życia codziennego. Buntowniczy tłum oznaczał więc nie tylko początek spontanicznych przekształceń rewolucji prywatnej w społeczną, w imię problemów życia codziennego.
Zauważmy wreszcie, że podobnie jak w Oświeceniu, dostrzegamy wyłonienie się olbrzymiej i stale rosnącej warstwy tzw. zdeklasowanych - masy zubożałych jednostek reprezentujących cały przekrój społeczeństwa. Chronicznie zadłużone i społecznie nieokreślone klasy średnie naszych czasów mogą być w pewnym stopniu zestawione z chronicznie niewypłacalną i lekkomyślną arystokracją przedrewolucyjnej Francji. Pojawia się także, zarówno wtedy jak i dzisiaj, duża grupa ludzi wykształconych żyjących bez zajęcia, bez ustalonych karier i ustalonych korzeni społecz­nych. Na dnie obu tych struktur znajdujemy dużą liczbę chronicznie biednych - wagabundów (włóczęgów), pracujących dorywczo, bezrobotnych, groźnych, stojących poza prawem sankiulotów - którzy wegetują dzięki pomocy publicznej i śmieciom wyrzucanym przez społeczeństwo: nędzarze paryskich slumsów, czarni amerykańskich gett.
Ale na tym wszelkie paralele się kończą. Oświecenie francuskie należy do okresu rewolucyjne­go przejścia od feudalizmu do kapitalizmu - społeczeństw opartych na ekonomicznym niedoborze, władzy klasowej, eksploatacji, społecznej hierarchii i władzy państwowej. Powszechny, codzienny opór XVIII wieku znalazł kulminację w otwartej rewolucji, która wkrótce została zdyscyplinowana przez nowo wyłaniający się porządek, jak również przez zwyczajną przemoc. Ogromna masa zdeklasowanych i sankiulotów została w przeważającej części pochłonięta przez system fabryczny i poskromiona przez dyscyplinę przemysłową. Wykorzenieni intelektualiści i pozbawiona zobo­wiązań szlachta znalazły bezpieczne miejsce w gospodarczej, politycznej, społecznej i kulturalnej hierarchii nowego burżuazyjnego porządku. Po okresie społecznie i kulturalnie płynnej sytuacji nacechowanej ogólnikowością struktury i relacji, społeczeństwo okrzepło tworząc sztywne, party­kularne formy klasowe i instytucjonalne - klasyczna era wiktoriańska wystąpiła nie tylko w Anglii, ale także, do pewnego stopnia, w całej Zachodniej Europie i Ameryce. Krytyka zjednoczyła się w apologetyce, rewolta zmieniła się w reformę, zdeklasowani w wyraźnie zdefiniowane klasy, a "tłum" w polityczną bazę społeczną. "Bunty" stały się grzecznymi procesjami, które nazywamy "demonstracjami", a spontaniczne akcje bezpośrednie przekształciły się w wyborcze rytuały.
Nasza epoka jest także epoką przejściową, ale istnieje wyraźna głęboka różnica. W ostatnim wielkim powstaniu sankiuloci Rewolucji Francuskiej powstali z płomiennym okrzykiem: "Chleba i Konstytucji z '93 roku". Czarni sankiuloci amerykańskich gett powstali pod hasłem: "Czarne jest piękne". Między tymi dwoma hasłami leży rozwój o bezprecedensowym znaczeniu.
Zdeklasowani XVIII wieku byli rezultatem powolnego przejścia od ery agrarnej do przemysło­wej - byli tworem przerwy w historycznych przeobrażeniach prowadzących od jednego systemu pracy najemnej do następnego. Żądanie chleba można było usłyszeć w każdym momencie ewolucji społeczeństwa posiadania. Nowi zdeklasowani XX wieku są produktem bankructwa wszelkich form społecznych opartych na pracy najemnej. Są produktem końcowym procesu rozwoju społe­czeństwa posiadania i problemów społecznych materialnego przetrwania. W erze, w której techno­logiczne zaawansowanie i cybernetyzacja zakwestionowały eksploatację człowieka przez człowie­ka, pracę najemną, materialne pragnienia w jakiejkolwiek formie, okrzyk "Czarne jest piękne" albo "Make love not war" oznacza transformację tradycyjnego żądania przetrwania w historycznie nowe - żądanie życia. Podstawę każdego konfliktu społecznego w Ameryce stanowi obecnie żądanie realizacji całego potencjału ludzkich możliwości w całkowicie zharmonizowanym, zrów­noważonym, pełnym sposobie życia. Krótko mówiąc: możliwość rewolucji w Ameryce tkwi w możliwościach samego człowieka.
Jesteśmy świadkami załamania się ponad 150-letniej burżuazyzacji i zniszczenia wszystkich instytucji burżuazyjnych, momentu w historii, w którym najśmielsze idee utopijne są możliwe do zrealizowania. I nie istnieje nic, co obecny burżuazyjny porządek może zaoferować w miejsce swoich zniszczonych instytucji oprócz manipulacji i kapitalizmu państwowego. Ujawnia się to w sposób najbardziej dramatyczny w USA. W okresie krótszym niż dwie dekady byliśmy świadkami załamania się "Amerykańskiego Snu", albo, co oznacza to samo, upadku mitu mówiącego, że materialny dobrobyt oparty na relacjach towarowych między ludźmi może ukryć wrodzoną, nieodłączną nędzę burżuazyjnego życia. Czy proces ten znajdzie kulminację w rewolucji czy nie, będzie zależało w dużej mierze od zdolności rewolucjonistów do rozpowszechnienia świadomości społecznej i obrony spontaniczności rozwoju rewolucyjnego przed, zarówno prawicową, jak i "lewicową" ideologią autorytarną.

Tłumaczył Maciej Gachewicz

Kanał XML