Publicystyka
[Historia] Strajk w Visteon w Wielkiej Brytanii
Czytelnik CIA, Pon, 2011-08-08 22:41 PublicystykaSTOSUNEK FIRMY VISTEON DO FORDA
Firma Ford, ucząc się na sukcesach firmy Walmart, postanowiła rozpocząć outsourcing miejsc pracy już w 1997 roku. Powołała do życia firmę Visteon, która z kolei utworzyła 40 odrębnych spółek, z których jedną jest Visteon w Wielkiej Brytanii. Zlecanie pracy do zewnętrznych firm (outsourcing) ma wiele zalet dla takich firm jak Ford. Umożliwia szefom cięcia w liczbie godzin pracy, w poziomie płac i zatrudnienia, podtrzymując jednocześnie wysoki poziom zysków. Pozwala nawet zniszczyć spółkę, by na tym zarobić. Outsourcing kieruje się prostą logiką. Aby obniżyć koszty, firmy zlecą funkcje na zewnątrz do innych firm. Te następnie konkurują w celu zaoferowania najniższego kosztu, wyzyskując pracowników jeszcze bardziej niż pierwotny pracodawca.
Rosnący gniew Brytyjczyków znalazł ujście wczorajszej nocy
Jaromir, Pon, 2011-08-08 02:12 Świat | Protesty | Publicystyka | UbóstwoBurzliwe wydarzenia zeszłej nocy, w północnej części Londynu, przez media głównego nurtu przypisywane są złości młodych ludzi, powstałej po zastrzeleniu przez policję lokalnego mieszkańca. W pierwszej kolejności podkreślane jest to, że był to groźny i uzbrojony przestępca, który stawiał opór przy zatrzymaniu, po czym wdał się w strzelaninę. Czy tak było w rzeczywistości, tego stwierdzić w tej chwili nie sposób, gdyż policja odmawia udzielenia szerszych informacji.
Odnośnie eskalacji zamieszek i niespotykanego ostatnimi laty w Anglii wybuchu agresji, nie brakuje opinii bardziej dosadnych i tendencyjnych, mówiących o tym, że grupy młodocianych, ulicznych przestępców (co jest silnie zaznaczane- ze środowisk imigranckich), wykorzystały sytuację do bezsensownej walki z policją i plądrowania sklepów dla czystej przyjemności, czy chęci wzbogacenia się. Kilkaset przepełnionych furią osób atakowało policyjne oddziały, podpalało radiowozy, sklepy, niszczyło witryny centrów handlowych i banków.
Rozmowy przeprowadzane z mieszkańcami m.in. dzielnicy Tottenham, w dzień po ulicznych starciach przedstawiają sytuację w zgoła innym świetle niż medialni żurnaliści. Wielu z mieszkańców, gromadzących się od wczesnych godzin rannych w miejscu starć, ogląda zniszczenia i głośno daje wyraz swojej dezaprobacie w kierunku działań rządu i policji. Pytani mieszkańcy opowiadali o długo narastającej frustracji wobec niestabilnej sytuacji gospodarczej, rosnącej fali cięć pomocy socjalnych, wzrostu cen wielu usług publicznych, w tym m.in. transportu, czy zmniejszaniu subwencji na edukację publiczną, by powstrzymać narastający deficyt budżetowy.
Równie często wymienianym powodem eskalacji przemocy jest narastający konflikt między, licznymi w tej części miasta, mniejszościami etnicznymi a policją, która wg relacji mieszkańców traktuje ich niesprawiedliwie i przedmiotowo.
Bezrobotny tubylec, 40-letni Scott Allen powiedział, że obawiał się podobnego wybuchu niezadowolenia w innych mniej zamożnych częściach miasta. Twierdzi, że napięcia wśród niższych warstw społecznych w ubogich partiach Londynu, budowane są przez rządową politykę cięcia wydatków kosztem najbiedniejszych.
Do zamieszek doszło niespełna rok przed przyszłorocznymi igrzyskami olimpijskimi, których obstawę musi na swoje barki wziąć Metropolitan Police. Allen powiedział, że zaniedbane i zniszczone dzielnice, takie jak Tottenham, nie ujrzą korzyści w zamian za miliardy funtów wydanych na organizację igrzysk, co również budzi gniew mieszkańców. „W ciągu kilku ostatnich tygodni wszystko kręci się wokół Olimpiady, tego ile rzekomo miasto na niej zyska i jaką uzyskamy z tego tytułu spuściznę. Cóż, ta spuścizna już tu jest” – powiedział, nawiązując do zniszczonych po nocnych zamieszkach ulic.
Dzielnica Tottenham została masowo dotknięta gwałtownymi i ostrymi cięciami wydatków, zarządzonymi przez 15-miesięczny koalicyjny rząd, aby doprowadzić do stanu równowagi bilans miejskich ksiąg rachunkowych. Zmniejszono drastycznie środki na usługi dla młodzieży, a zwalnianie pracowników sektora publicznego, z których wielu mieszka właśnie w dzielnicach jak Tottenham, spowodowało tu znaczny wzrost bezrobocia.
Zeszło nocne zamieszki były poprzedzone wybuchami przemocy w roku ubiegłym, gdy w Londynie miały miejsce protesty przeciwko „polityce zaciskania pasa”.
26-letni czarnoskóry mężczyzna, który ukrył się pod imieniem Jason powiedział, że tego typu działania, przemoc, agresja wobec sił porządkowych, niszczenie mienia to „wołanie o pomoc” i próba zwrócenia na siebie uwagi przez osoby, które są bezsilne wobec swojej sytuacji. „Nie mam pracy, żadnych perspektyw, nie mam nic. Nikt nie chce nam pomóc. Potem są zdziwieni, że na ulicach rodzi się przemoc”- powiedział wzburzony Jason dodając, że bezrobotny pozostaje od momentu ukończenia szkoły.
„To jest getto, slumsy, nikt się nie przejmuje naszym losem. Zostałem zatrzymany przed moim domem przez policję bez żadnego powodu. To się często powtarza. Nie ma pracy…. Ale wciąż obcinają kolejne pomoce socjalne, jesteśmy pozostawieni na pastwę losu. Wielu ludzi w dzielnicach jak ta, nie ma za co żyć. Mamy tego wszyscy dosyć.”
Tubylcy często wspominają, że społeczny gniew narasta od dłuższego czasu, podsycany natrętnymi wizytami policji, która skupia się na nękaniu osób pochodzących z mniejszości etnicznych.
„Tak wiele możliwości zostało odebranych ludziom z warstwy robotniczej i wszystko zmierza ku temu, że proces ten będzie się pogłębiał, coraz bardziej dotykając mniejszości narodowe”- mówi 28-letnia matka dwójki dzieci, przedstawiająca się jako Diana X.
Ciężko by na bazie tych opinii usprawiedliwiać grabieże w okolicznych sklepach. Zaznaczmy jednak, że większość uczestników zamieszek skupiło się na dewastacji lokali należących do wielkich korporacji, znanych marek oraz banków, chcąc być może w jakiś sposób wyładować swoją złość i frustrację, negatywne uczucia jakimi darzą korporacje i koncerny skupiające w swoich rękach ogromny kapitał. Wszak błyszczące, stylowe wnętrza tych lokali stanowią głęboki kontrast dla biednych, obskurnych dzielnic imigrantów. W parku handlowym Tottenham Hale zniszczone zostały przede wszystkim sklepy wielkich, globalnych marek.
Dwie jałowe perspektywy. Uwagi na marginesie książki „Bunt na sprzedaż”.
oski, Sob, 2011-08-06 17:52 Kultura | Publicystyka | Recenzje | Ruch anarchistyczny
Bez wątpienia lewica zmaga się z istotnymi wewnętrznymi problemami ideologicznymi. Te problemy ujawniają się w „zagubieniu” licznych organizacji i aktywistów. Od wielu lat poszukuje się nieustannie nowych przestrzeni teoretycznych, reformuje, przebudowuje, tworzy różne mniej lub bardziej „eklektyczne” koncepcje. To teoretyczne zagubienie przekłada się również na praktykę, gdzie trudno niekiedy określić jakie cele są celami lewicowymi, jakimi drogami je realizować. Trudno ustalić również ich „hierarchię”. Częściowo to „zagubienie” jest właściwe formacji lewicowej (tak jak i liberalnej czy konserwatywnej), a wynika ona z tego powodu, że pod tym szyldem mieszczą się zarówno socjaldemokraci jak i anarchiści. Niemniej, powyższe zdania również dotyczą lewicy radykalnej, czy, by zawęzić jeszcze bardziej, anarchizmu. Działając przez kilka lat w ruchu, biorąc udział w debatach, dostrzegam zarówno brak wspólnej teoretycznej płaszczyzny, a co z tym idzie, problemy z wyłonieniem się organizacji oraz podejmowania działań praktycznych. Dostrzegam również dominację tego co M. Bookchin określa „anarchizmem stylu życia”, a co też można określić „tendencją kontrkulturową”. Tendencja ta stanowi istotny problem teoretyczno-praktyczny.
Z powyższych powodów z przyjemnością sięgnąłem po książkę „Bunt na sprzedaż” autorstwa J. Heath i A. Potter, gdzie dokonana zostaje krytyka „idei kontrkultury”. Tym bardziej, że jest ona przeprowadzana z lewicowego punktu widzenia. Krytyka pisana z niesamowitą pasją, z przenikliwością, której można pozazdrościć. Przechodząca od analizy dzieł filmu jak np. Matrix po dzieła Freuda, Hobbesa, Deborda. Demaskująca skrywane interesy klasowe krytyków kapitalizmu, czy też „niedomówienia” czołowych alterglobalistów w stylu N. Klein. Sama ta „detektywistyczna” praca zasługuje na uwagę i refleksję. Niemniej, również ich książka jest pełna „niedomówień” czy też raczej pisana z pewnej określonej perspektywy teoretycznej, która ustanawia lewicę w określony sposób. Krytyka ta, w wielu przypadkach celna, jest skażona pewnym „totalizującym” błędem: odrzucając rewolucję kulturalną odrzucają w ostateczności wszelką rewolucję. Wychodząc od krytyki pewnej formy teoretycznej i związanej z nią praktyki na radykalnej lewicy dochodzą do krytyki ogólnej myśli radykalnej. Kończąc jako obrońcy i reformatorzy kapitalizmu.
Wydaje się jednak, że można odrzucić kontrkulturę pozostając rewolucyjnym antykapitalistą. Poniżej postaram się wskazać momenty „słuszne” i „niesłuszne” jakie odnajdzie się podczas lektury. Takie wskazanie jest o tyle istotne, że z jednych manowców autorzy wyprowadzają lewicę na manowce inne.
I. (Pseudo)rewolucyjne grzechy kontrkultury
Kontrkultura, według autorów, stanowi istotne niebezpieczeństwo dla lewicy, ale też dla wszelkiej demokratycznej polityki. Redukcja, w ostateczności, do subiektywizmu, rewolucji świadomości, prowadzi do jałowych eksperymentów z narkotykami czy religijnymi praktykami, nie zaś do kampanii na rzecz np. skrócenia czasu pracy, polepszenia warunków, ani tym bardziej do jednoczenia ludzi pracy przeciwko kapitalizmowi. Dokonując przesunięcia z analizy społecznej i takiej też praktyki na analizę duszy i praktykę indywidualistyczną, odwraca zależność wprowadzając do języka polityki język terapeutyczny. I do terapii ją redukując.
Dokonując tego przesunięcia kontrkultura jednoczy się z narracją neoliberalizmu. Propagując skrajny indywidualizmu, komercyjny nonkonformizm, stała się ożywczym impulsem dla rynku, jednocześnie kreując siebie w odniesieniu do niego. Słusznie zauważają autorzy, że krytyka konsumpcjonizmu, jest tutaj tak naprawdę krytyką społeczeństwa masowego. Z całą tą jego antydemokratyczną pogardą dla mas. Przy czym nie jest zdolna do adekwatnego ujęcia zjawiska konsumpcji i jej klasowego charakteru. Opowiada się tym samym za hierarchiczną wizją kultury, gdzie piękno znają zasobni w pieniądze i czas, zaś masy ulegają łatwym i przyjemnym, mało wartościowym ‘masowym produktom’.
Pozostając konserwatywną, hierarchiczną i ślepą na klasowe uwarunkowania smaku, jest również reakcyjna w odniesieniu do polityki. Wspierając kapitalizm swoją krytyką konsumpcjonizmu, wspierają go również wizją świata i jednostki. Odrzucając wszelkie formy instytucjonalizacji, organizacji, wszelkie zasady jako z natury represyjne, tworzy fundament pod ponowne narodziny dzikiego, pozbawionego odpowiedzialności kapitalizmu. Rozmontowując tradycyjne więzi, jednocześnie kontrkultura wyzwala od kapitalistów od konieczności zapewniania pracownikom świadczeń socjalnych, wszelkie opieki wynikających z odpowiedzialności i solidarności społecznej. Odrzucając racjonalność kierują myślenie w kierunku mistycyzmu, irracjonalności, mitów, które napędzają reakcyjne, skrajnie prawicowe ideologie.
Autorzy wykazują wielką przenikliwość w krytyce kontrkultury i jej wpływu na lewicę. Jej pseudorewolucjonizmu, który umacnia władzę oraz skutecznie przeciwdziała pojawieniu się praktyki rzeczywiście rewolucyjnej. Są to krytyki znane, nawet polskiemu czytelnikowi, który znacznie wcześniej mógł się zapoznać z krytyką M. Bookchina. Nie znaczy to, że nie należy ich powtarzać. Na tym podobno polega edukacja.
II. Grzechy reformistycznej lewicy
Można odnieść wrażenie, że tak jak kontrkultura odrzuciła wszelkie organizację i zasady jako złe, tylko z tego powodu, że są zasadami i organizacjami, pozostając ślepym na fakt, że istnieją różne formy organizacji, jak też nie wszystkie zasady są narzucone przemocą przez rząd i policję, tak i autorzy odrzucając kontrkulturę odrzucają wszelką radykalną krytykę kapitalizmu. Walcząc z przegięciami „lifestyle -owców’ przegięła w drugą stronę.
Po pierwsze, całościowa krytyka kapitalizmu nie musi być ‘kulturowa’ i skazana na praktyczną porażkę. Wydaje się wręcz, że kontrkultura nie jest w stanie uchwycić całości. Oczywiście, niechęć do reformizmu może powodować odwrót od walki o konkretne ‘ulepszenia’, ale nie jest to ani konieczne, ani właściwe myśleniu kontrkuturowemu, ale właśnie charakteryzuje myślenie radykalne, rewolucyjne. Sami autorzy stanowią dobry przykład, że odrzucając ‘totalitarne’ ujęcie systemu, stają się ulegli wobec kapitalizmu. W ostateczności uznają go za najwyższe stadium rozwoju ludzkości, które odpowiada ludzkiej naturze. Jedyne co należy robić, to go ulepszać. Jest to zawężenie przed którym radykalizm się chroni, odnosząc wszelkie reformy do dynamiki rozwoju kapitalizmu wraz z jego kryzysami. Chwilę po opublikowaniu książki przez autorów, systemem światowym wstrząsną kryzys, który powinien postawić pod znakiem zapytania ich optymizm. No ale nie jest to książka o kapitalizmie jako takim.
Po drugie, ujęcie kultury jest zbyt płaskie. Wprawdzie działanie w sferze kultury nie zastąpi działania politycznego, organizacyjnego, wprawdzie nie dokonamy rewolucji w duszach i umysłach bez zmiany jednoczesnej warunków produkcji życia, ale kultura nie jest pozbawiona znaczenia, nie jest jedynie rozrywką. Możliwe, że kontrkultura cierpiała na paranoję, ale trudno uznać, że produkcja kulturowa nie ma na nic wpływu. Stanowi ona wszak element porządkowania świata, uczy jego czytania, wzmacnia pewne narracje i stereotypy (jak również może osłabiać oraz rozbijać), służy organizowaniu gniewu, jak również może prowokować do refleksji. Przestrzeń kultury, produkcji intelektualnej, artystycznej, jest również terenem walki i może zwracać uwagę na problemy społeczne, mobilizować do zaangażowania na rzecz zmiany. Jak również utwierdzać w przekonaniu, że każdy anarchista to terrorysta pragnący chaosu i przemocy oraz taniego wina; że każdy czarny to przestępca i leń; że podręczniki, literatura, film mogą utrwalać dyskryminujące wzorce np. płciowe. I nie są to rzeczy błahe.
Również ujęcie polityki i organizacji budzi wątpliwość. Autorzy nijako utwierdzają narrację kontrkulturową, stawiającą w opozycji do zbiurokratyzowanych, hierarchicznych organizacji i instytucji, brak instytucji i organizacji. Anarchizm nie dorzuca organizacji jako takiej, no chyba że w wersji skrajnie indywidualistycznej czy lifestylowej, ale szuka takich form, które nie będą demokratyczne, które nie będą tłamsić jednostki, ale umożliwią jej rozwój nie wbrew a ze wspólnotą, gdzie znika podział na kierowników i masy. Podobnie radykalna lewica dostrzega, że państwo to forma instytucjonalizacji świadomości klasowej burżuazji, której należy przeciwstawić rady robotnicze jako odpowiednie do socjalistycznej świadomości klasowej. Odrzucenie polityki państwowej nie musi oznaczać odrzucenia polityki jako takiej, a zerwanie z reprezentacją jako dominującą formą, nie oznacza oddania się we władanie chaosu. Praktyki oddolnej organizacji potrafią być skuteczne i stanowią drogę rozwoju radykalnej polityki. Trudno nazwać komunę paryską, socjalizm rad robotniczych, rewolucję hiszpańską, za kontrkulturowy festyn.
Wątpliwości budzi ujęcie podmiotu przez autorów. Oczywiście, nastawienie, że świadomość zmienia świat, to czysty idealizm, ale świadomość jest powiązana z systemem społecznym. Określone warunki tworzą określonych ludzi, będąc przez tych ludzi określane. Potraktowanie człowieka jako niezależnego od otoczenia jest niejako potwierdzeniem narracji kontrkulturowej, tylko z drugiej strony. A tym samym może sugerować, że kapitalizm odpowiada naturze ludzkiej.
*
Podsumowując, autorzy chcąc wydobyć lewicę z marazmu i jałowych praktyk, spychają wszelką lewicowość w łagodny socjaldemokratyzm zapominający o klasowej, całościowej analizie systemu. Wspierają, podobnie jak kontrkultura, kapitalizm. Pod względem teoretycznym wpisują się w ideologię neoliberalną, która czerpie z postmodernizmu. Niemniej, książka prowokuje – i w tym jej moc. Może skłonić nas do przemyślenia ‘krytyk’ i praktyk które powtarzamy działając w ruchu alterglobalistycznym na zasadzie bardziej mody, niż racjonalnej refleksji. Może przyczynić się do ponownego przemyślenia radykalnej polityki lewicowej, jak również osłabienia pozycji ‘kulturowców’ których retoryka bywa pociągająca. Zwłaszcza dla młodych buntowników, którzy coraz częściej stają po prawej stronie mrocznego irracjonalizmu teorii spiskowych i wąskich tożsamości, czy skrajnego indywidualizmu i prymitywnego antysocjalizmu. Zgadzam się z autorami, że musimy pozbyć się arystokratycznej pogardy dla mas jak również przyjrzeć się temu co nas łączy. Ponownie wskazać wartość organizacji, współpracy i tego co wspólne. Zgadzam się również, że propozycje Ritzera czy Klein, są naiwne i mało polityczne, wynika to jednak nie z radykalizmu wspomnianych teoretyków, co raczej z jego braku.
Oskar Szwabowski
Guy Standing: Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa
oski, Czw, 2011-08-04 14:36 Gospodarka | Prawa pracownika | Protesty | PublicystykaPierwszy raz w historii lewica głównego nurtu nie posiada żadnego postępowego programu. Zapomniała widać o naczelnej zasadzie. Każdy postępowy ruch polityczny od zawsze budowany był na gniewie, potrzebach i aspiracjach wyłaniającej się szerokiej klasy społecznej. Dzisiaj tą klasą jest właśnie prekariat.
Jak do tej pory prekariat przeważnie angażował się w parady EuroMayDay oraz swobodnie organizowane protesty. Obecnie jednak sytuacja zmienia się dynamicznie. Pokazują to choćby protesty w Hiszpanii i Grecji, które nastąpiły po powstaniach pod wodzą prekariatu na Bliskim Wschodzie. Pamiętajmy, że państwa dobrobytu zbudowane były dopiero w momencie, gdy klasie robotniczej, zmobilizowanej w ramach zbiorowych działań udało się zażądać odpowiedniej polityki oraz instytucji niezbędnych do jej realizacji. Prekariat zajęty jest w tym momencie określaniem własnych żądań.
Prekariat wyłonił się na skutek liberalizacji, która podtrzymuje globalizację. Politycy powinni mieć się na baczności. Jest to nowa, niebezpieczna klasa, choć bynajmniej nie jest jeszcze tym, co Karol Marks określiłby mianem klasy dla siebie, ale raczej „właśnie-wytwarzaną-klasą”, podzieloną wewnętrznie na rozwścieczone i rozgoryczone frakcje.
Składa się z wielości ludzi znajdujących się w niepewnej sytuacji, żyjących jedynie skrawkami życia, nieustannie zmieniających tymczasowe zatrudnienie, wyłączonych poza narrację o rozwoju zawodowym. Prekariat obejmuje miliony sfrustrowanej, wykształconej młodzieży, której nie podoba się to, co ma przed sobą; miliony sponiewieranych kobiet w przytłaczających zawodach; rosnącą liczbę ludzi naznaczonych jednym kryminalnym występkiem na resztę swojego życia, miliony osób uznanych za „niepełnosprawnych” oraz setki milionów migrantów na całym świecie. Są mieszkańcami [denizens]; dysponują zakresem praw społecznych, kulturowych, politycznych i ekonomicznych znacznie węższym, niż otaczający ich obywatele [citizens].
Dzwonek dla socjaldemokratów
Inaczej niż w sytuacji proletariatu – przemysłowej klasy robotniczej, w oparciu o którą została zbudowana dwudziestowieczna socjaldemokracja – relacje produkcji, w ramach których funkcjonuje prekariat określane są przez częściowe zaangażowanie w zajęcia, w znacznym stopniu wymagające „pracowania-dla-pracy”, rosnącego zbioru czynności, które nie podlegają wynagradzaniu, a jednak są kluczowe, jeśli prekariat chce zachować dostęp do zatrudnienia i godnych zarobków.
Rozrost prekariatu nabrał tempa wraz ze wstrząsem finansowym, wraz z coraz większą ilością pracy tymczasowej oraz tej, w której pośredniczą agencje, wraz z outsourcingiem oraz porzuceniem przez firmy zapewniania pracownikom świadczeń pozapłacowych. Wstrząs zakończył epokę ułudy, w której życiowe standardy pracowników podnoszono poprzez ulgi podatkowe, zasiłki oraz tanie kredyty. Jednak faza pozornego dostatku nie mogła powstrzymać fal globalizacji, której logika implikowała obniżenie poziomu wynagradzania pracy na „Zachodzie”.
W ten sposób szeregi prekariatu wydatnie spęczniały. Większość znajdujących się w jego ramach osób nie przynależy do żadnej grupy zawodowej czy rzemiosła; nie posiada żadnej społecznej pamięci, na którą może się powoływać, ani żadnego cienia przyszłości ciągnącego się za ich naradami z innymi ludźmi. To wszystko zazwyczaj czyni z nich oportunistów. Największymi niebezpieczeństwami są patologie społeczne i ryzyko, że populistyczni politycy będą grać na ich lękach oraz niepewności, aby zwabić ich na skały neofaszyzmu, obwiniając za ich trudne położenie „rozrośnięty rząd” czy „obcych”. Jesteśmy dziś świadkami tego dryfu, coraz bardziej skrywanego pod sprytną zmianą marek, jak to się dzieje w przypadku Prawdziwych Finów, Szwedzkich Demokratów czy francuskiego Frontu Narodowego. Wszystkie te partie mają swoich naturalnych sprzymierzeńców w amerykańskiej Tea Party, ich japońskich naśladowcach, English Defence League oraz oryginalnych neofaszystowskich poplecznikach Berlusconiego.
Postępowi politycy muszą się przebudzić i zorientować, że ozdrowienie i wyjście z kryzysu finansowego będzie zależeć od ich odpowiedzi na potrzeby, obawy i aspiracje tej wyłaniającej się klasy.
Jest to pierwszy systemowy kryzys, w ramach którego nikt nie ma do zaoferowania żadnej postępowej wizji. Większość socjaldemokratów na świecie zgubiła wątek. Używana przez nich retoryka utkwiła gdzieś w dwudziestym wieku, zawierając porównania pasujące do zamkniętego społeczeństwa industrialnego, ale nie otwartego społeczeństwa bazującego na usługach, w ramach którego coraz większy odsetek ludzkości zaangażowany jest w to, co eufemistycznie nazywane jest właśnie usługami.
Niektóre z tych porównań zostały zaczerpnięte z metaforyki „ściśniętego środka”. Choć nie sprzeczne z ideą prekariatu, to jednak niezbyt trafione. Niejasne jest, co miałoby być owym środkiem w ramach powiązanego z globalizacją klasowego rozdrobnienia. Taka metaforyka wskazuje, że „środek” jest ważniejszy niż „ściśnięte dno”. Przywodzi na myśl obraz sponiewieranej tubki pasty do zębów. Socjaldemokraci powinni uważać z używaniem tego porównania, odkąd zainspirowało ono przedstawicieli Trzeciej Drogi do połączenia elastyczności na rynku pracy z ukierunkowanymi, zależnymi od wysokości dochodów świadczeniami dla „biednych”, które wytworzyły napięcia, doświadczane dziś przez rodziny o średnim przychodzie. Socjaldemokraci powinni używać pojęcia „ściśniętego środka” wstrzemięźliwie. Może on bowiem powrócić i się na nich zemścić. Lepiej już wyciągnąć rękę do prekariatu.
Pułapka prekarności
Prekariat nie posiada bezpieczeństwa ekonomicznego ani żadnej kontroli nad własnym czasem. Wiele spośród składających się na niego jednostek cierpi na to, co nazywam w swojej książce pułapką prekarności. Znajduje się ona ponad znaną wszystkim pułapką ubóstwa stworzoną przez głupotę „trafiania” do biednych poprzez świadczenia uzależnione od wysokości dochodów. Pułapka prekarności pojawia się, ponieważ ci, którzy sytuują się na marginesach ubóstwa, muszą przeznaczyć sporo czasu na zdobywanie dostępu do świadczeń, co znaczy, że ich bieda jest niedoszacowana, a jednocześnie nie mają żadnego bodźca do przyjmowania niskodochodowych, tymczasowych prac w trakcie pobierania zasiłków.
Wiele osób znajdujących się poza prekariatem czuje, że mogłoby w niego popaść niemal w każdym momencie. Boją się stania się lumpami, żyjącymi na ulicy z kilkoma plastikowymi torbami. Wielu cierpi na sprekaryzowany stan umysłu: niezdolni do ukształtowania tożsamości, rozdrabniają się w wirtualnych i czasochłonnych działaniach.
Najgorszym zmartwieniem ze wszystkich jest to, że duża część prekariatu oraz tych, którzy obawiają się w nim żyć, może zostać wciągnięta w ramiona neofaszyzmu. Takie sytuacje rzeczywiście mają miejsce. Populistyczni politycy pod wodzą Berlusconiego i Sarkozy’ego grają na lękach swojego krajowego prekariatu. Ich skorumpowany populizm może zostać zwyciężony jedynie przez politykę raju, strategię umożliwiającą prekariatowi pozyskanie kontroli nad własnym życiem, osiągnięcie społecznego i ekonomicznego bezpieczeństwa, oraz posiadania uczciwszego udziału w niezbędnych aktywach naszego dwudziestopierwszowiecznego społeczeństwa. Czym one są?
Bezpieczeństwo ekonomiczne
Pierwszym z nich jest samo bezpieczeństwo ekonomiczne. Mówiąc dosadniej, ogromna i rosnąca liczba ludzi w bogatych społeczeństwach jest całkowicie pozbawiona tego bezpieczeństwa, podczas gdy zamożni pławią się w luksusie. Brak zabezpieczeń jest znany z tego, że sprzyja ekstremizmowi, szczególnie zaś temu autorytarnego typu. Musimy być odważni i zauważyć, że w otwartych społeczeństwach rynkowych, w których elastyczna prekarna praca jest czymś powszechnym, dużą częścią owego braku zabezpieczeń jest niepewność (‘nieznane nieznane’), która nie podlega żadnemu ubezpieczeniu. Ani ubezpieczenie socjalne, ani zależna od wysokości dochodu pomoc społeczna nie dotrą do prekariatu.
Jedynym sposobem zapewnienia odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa ekonomicznego jest robienie tego ex ante, poprzez zapewnianie każdemu legalnemu rezydentowi kraju prawa do dochodu gwarantowanego. Obstawali za tym rozwiązaniem wielcy utopiści pokroju Tomasza More’a, Toma Paine’a czy Bertranda Russella, było ono również wspierane przez wybitnych ekonomistów i innych myślicieli społecznych.
Krytycy wykrzykiwali, że jest to nieosiągalne, że nagradzałoby nieróbstwo i powolny wzrost gospodarczy. Niedługo jednak pewnie przekonamy się, że nie możemy sobie pozwolić na niewprowadzenie go. Idea, jakoby każda osoba powinna otrzymywać skromne miesięczne wynagrodzenie, gromadzi zwolenników. Być może nieoczekiwanie zyskuje ich najszybciej w gospodarkach rynkowych o średnim przychodzie, takich jak Brazylia, gdzie aktualnie w zbiorze ustaw znajduje się prawo zobowiązujące jej rząd do wprowadzenia bezwarunkowego przychodu gwarantowanego dla wszystkich. W tym momencie ponad 50 milionów Brazylijczyków otrzymuje comiesięczny przekaz gotówkowy dzięki programowi bolsa familia; ich liczba miarowo rośnie. Brazylia jest jednym z bardzo nielicznych krajów, które w dwudziestym pierwszym wieku obniżyły poziom nierówności dochodowych, którego obywatele głosują na postępowych polityków oraz który kwitnie od momentu kryzysu finansowego.
Życie ubogie w czas
Postępowa strategia dla prekariatu musi pociągać za sobą bardziej sprawiedliwą kontrolę nad innymi kluczowymi aktywami społeczeństwa usługowego – czasem wysokiej jakości, przestrzenią wysokiej jakości, wiedzą oraz kapitałem finansowego. Nie ma żadnego prawomocnego powodu, dla którego wszystkie zyski z kapitału finansowego miałyby trafiać do wąskiej elity, która posiada szczególny talent robienia pieniędzy z pieniędzy. Jedynym sposobem redukcji nierówności dochodu na gruncie otwartego społeczeństwa rynkowego jest zapewnienie sprawiedliwej dystrybucji kapitału finansowego.
Jak argumentuję w swojej książce, czas wysokiej jakości jest bardzo istotnym aktywem. Potrzebujemy polityki wyrównującej dostęp do niego. Mówiąc raz jeszcze, nie ma żadnego „naturalnego” powodu, dla którego bogaci mogą mieć dużo więcej kontroli nad własnym czasem niż prekariat. Ci drudzy muszą bowiem przeznaczyć ogromne jego ilości, by sprostać wymogom biurokracji, gnać od jednej tymczasowej, niepewnej pracy do drugiej, oraz uczyć się nowych zestawów trików zwanych „umiejętnościami”, które mogą się stać przestarzałe, zanim nawet będą mieli szanse zastosować je w praktyce. Podobnie nie ma żadnego powodu utrzymywania społeczeństwa, w którym zamożni mają dostęp do porad na temat tego, jak prowadzić swoje życie w korzystny sposób w momencie, gdy prekariat nie ma na to żadnych szans. To są formy nierówności, które są strukturalne i nie wynikają z czyichś zasług czy lenistwa.
Dlaczego elita i salariat powinny posiadać dostęp do tak dużej ilości przestrzeni wysokiej jakości, podczas gdy prekariat boryka się z ciągłym kurczeniem się „dóbr wspólnych”, jak postrzegają oni zamierające wokół nich parki, biblioteki oraz usługi komunalne? Wielkie przemysłowe miasto Manchester ogłosiło zamknięcie niemal wszystkich swoich publicznych szaletów. Potrzebujemy postępowej strategii dla ratowania dóbr wspólnych.
Dlaczego prekariat musi mieć mieszkania popadające w ruinę w momencie, gdy te należące do bogatych są w pełni chronione? W ramach cięcia wydatków publicznych w miastach Stanów Zjednoczonych, niektóre z jednostek straży pożarnej ograniczają swój zakres działania do ochrony jedynie ubezpieczonych budynków, pozostawiając nieubezpieczone domy na pastwę ognia.
Dlaczego salariat może otrzymać dużo tańsze kredyty niż ci, którzy są pozbawieni stałych umów o pracę? Znamy powody, jednak wynikają one ze skumulowanych nierówności, które nie opierają się w żaden sposób na zasługach czy pracowitości. Prekariat obserwuje to z rosnącym gniewem. Politycy powinni zareagować, inaczej bowiem będziemy zbierać plony tego rozdźwięku. Stać nas na więcej!
Przełożył Krystian Szadkowski
Ten artykuł zostało opublikowany po raz pierwszy przez Policy Network (www.policy-network.net). Dziękujemy za zgodę na tłumaczenie i publikację.
Tekst zaczerpnięty z EduFactory: http://ha.art.pl/prezentacje/39-edufactory/1948-guy-standing-prekariat-n...
Artur Konowalik odpowiada na komentarze
Krawat, Czw, 2011-08-04 13:57 PublicystykaWięzienne listy Artura Konowalika publikowane były na różnych portalach internetowych, w tym na kilku zagranicznych przetłumaczone na kilka obcych języków. Spotkały się one również z wieloma komentarzami internautów. Jak to zazwyczaj bywa w sieci, wiele z tych komentarzy to steki bzdur, ewentualnie prowokacje. Artur bardzo chciał wiedzieć co ludzie myślą o tym co napisał i dlatego poprosił mnie kiedyś o wydrukowanie owych komentarzy i podesłanie mu za kraty (pochodzą one z portali www.cia.media.pl, www.pl.indymedia.org oraz www.gitowiec.com). Poniższy tekst jest odpowiedzią Artura na niektóre z komentarzy. Odpowiedzią momentami bardzo emocjonalną, żywą i z pewnością prawdziwą. (Krawat)
„List jest tak poprawny gramatycznie, stylistycznie i intelektualnie, że tylko kretyn uwierzyłby, że napisał go facet który siedzi w więzieniu od 19 roku życia” - Jak ktoś słusznie zauważył, siedzę od 18 roku życia. Bardzo dziękuję za tak pochlebne zdanie, jestem dumny bo ukończyłem szkołę na I klasie zawodówki. A co niektórzy, jak wynika z komentarzy z Internetu, nie rozumieją nawet co czytali. Opinie te natchnęły mnie energią i postanowiłem napisać parę zdań. Później możecie mnie oceniać a nawet wysyłać na Sybir - jak ktoś to zaproponował aby robić z więźniami. Po co na Sybir, od razu lepiej do gazu - po o mamy żyć za pieniądze podatników.
Po pierwsze nikogo nie zabiłem, nie zgwałciłem, nie jestem pedofilem. Jestem przestępcą który siedzi za użycie noża w obronie własnej, włamania, kradzieże, groźby karalne. TAK! Święty nie jestem. Gangsterem też nie jestem. Jestem człowiekiem który po prostu kradł. Tylko co z tego? Zmarnowałem młodość bo nie potrafiłem inaczej żyć. Ale czy daje to komukolwiek prawo do takiego traktowania więźniów? Nie szukałem sławy czy rozgłosu. Szukałem sprawiedliwości i godnego traktowania w Z.K.. Opisałem jak jest po tej stronie, jak to wygląda od wewnątrz. Czy narzekam na polskie Z.K.? TAK! I na wszystkie inne na świecie gdzie człowiek jest traktowany niegodnie, jak rzecz. Na wszystkie gdzie są łamane prawa człowieka. Ktoś tam napisał, że gdzie indziej jest gorzej. Tak, zgadzam się, ale bardzo proszę nie wypowiadać się na tematy o których nie macie zielonego pojęcia.
Co do opinii jednego internauty, czy jak cię tam zwą trollem. Kolego, od nikogo nigdy nie próbowałem wyciągnąć pomocy materialnej. Choć byli tacy co mi proponowali takową pomoc ale jej nie przyjąłem. Mam w sobie inne wartości niż wyciąganie od ludzi czegokolwiek. Czy dla Ciebie wszystko się sprowadza do tego, że jak więzień to znaczy, iż chce wsparcia materialnego? Aż taki płytki jesteś?
Kolego który twierdzisz, że siedziałeś 11 lat i w tych czasach nie ma cel dźwiękoszczelnych w których biją więźniów - jesteś niesamowity. Podziwiam Z.K. w których siedziałeś tyle lat i nie było takich cel. W każdym Z.K. są i do dziś prosperują i funkcjonują dobrze. Napisz do mnie, może i mi uda się przenieść do któregoś z tych Z.K., albo Ciechocinka gdzie będę mógł leżeć w puchu i pić z Tobą lampkę dobrego wina gaworząc sobie.
Jeszcze do jednego chcę się konkretnie zwrócić. Kolega który twierdzi, że chyba nie wiem gdzie siedzą bo napisałem Załęska a nie Załęże. Chłopku, nie wiem czy wiesz, ale jak przyłączali okoliczne miejscowości do Rzeszowa to z Załęża zrobiła się ul. Załęska 76. Człowieku, tyle siedzisz w tym Internecie a tego nie wiesz? Brawo za spostrzegawczość.
„Żałosny a taki twardy na wolności” - czyżbyś mnie znał? Szczerze wątpię! Chciałbym zobaczyć cię tutaj i zobaczyłbym jak jest u Ciebie z twardością. Jak czekasz na list od ukochanej a on nie nadchodzi bo strażnik cię nie lubi. Jak jesteś bity, poniżany, karmiony paskudnym jedzeniem. Jak wszystko ci zabierają i nic nie możesz zrobić i jak nie ma z nikąd pomocy. Wiesz, że średnio co 10 dni w polskim Z.K. ktoś odbiera sobie życie? Jak myślisz, z jakiego powodu? Może są żałośni? Nie wiem czy wiesz, ale w Z.K. nie siedzą tylko zabójcy, gwałciciele czy inni okrutnicy. Siedzą też ludzie za tak poważne rzeczy jak kradzież kilku drzew z lasu państwowego, jazda po pijaku na rowerze, włamanie do sklepu lub piwnicy i zabranie żywności lun nabranie pożyczek bądź telefonów. Czy oni też powinni trafić na Syberię? Po co ma ich podatnik utrzymywać? Tak, jestem w Z.K. i ludzie płaca na to podatki. Lecz mam rodzinę która też pracuje i też je płaci więc po co szum z tymi podatkami. Przestańcie je płacić i wtedy może się spotkamy i będziemy mogli poznać się osobiście i porozmawiać.
Czy się zresocjalizowałem? A co to takiego? Termin używany przez Ministerstwo Sprawiedliwości? Czy jest coś w tym więcej a ja jestem tak głupi - przecież siedzę od 18 roku życia - że nie wiem. Tak, teraz możecie nazywać mnie jak chcecie - mówię to do tych trolli…
Diablico z Internetu - dzięki za tak ostre słowa. A długopisy mogę skręcać za darmo codziennie, proszę o konkretne propozycje, będę pracował za paczkę papierosów jak robią to przestępcy z Z.K. Medyka lub mogę pomóc budować drogi, najlepiej po 20 h na dobę, za darmo (SPOŁECZNIE). A czy jestem wiarygodny? Wiedzą to ci, co ze mną pisują i do których dzwonię.
I na koniec najważniejsze. Zwracam się osobiście do klawisza który się wypowiadał. Nie jestem 15-letnim gnojkiem któremu policja zabrała browar. Tak, różni są klawisze, ale ty jesteś szczególnym chujem bo śmiesz wybielać S.W. i kłamiesz. Po pierwsze, nie podlegam Tobie i z mojej strony nie należy ci się żaden szacunek. Na szacunek trzeba sobie zapracować a nie wystarczy wskoczyć w mundur. Coś ci się gościu pojebało. Może za długo pracowałeś? Twierdzisz, że dwa lata. Przez dwa lata jakiego stopnia się dochrapałeś? Starszego szeregowego? Tak krótko pracowałeś, że mogłeś jedynie stać na kogucie, doprowadzać na spacery, widzenia, magazyn itp. Więc nie gadaj głupot o siedmiokrotnych nocnych interwencjach bo były zamieszki. Gdzieś ty chłopie pracował, w Rosji? Ja siedzę tyle lat i nie byłem świadkiem ani razu takich zamieszek i znam tylko jeden przypadek pobicia strażnika przez osadzonego. Nie pierdol takich bzdur bo je możesz wciskać ludziom którzy nigdy tutaj nie byli. Chłopie, wychodzi na to, że każdy ma tutaj 25 lat i nic nie robi tylko czyha na wasze zdrowie i życie. Prawdą jest, że Wy prowokujecie agresję wśród więźniów, wpychacie w stres swoim zachowaniem i sposobem bycia. Jebie twój mundur. Jak będziesz do mnie podchodził jak do człowieka i mnie wysłuchasz, to będziemy żyli normalnie. Ale jak zachowasz się, jakbyś był moim panem i będziesz żądał uległości czy prowokował, na jakie relacje liczysz? Przykro mi, że tak mało pracowałeś. Musiałeś słabo machać pałką podczas tych siedmiokrotnych zamieszek.
Piszesz, że macie stres, że niszczy taka praca psychikę. Wiesz co ja robiłem jak miałem stres? Łykałem 17,5 cm stalowego pręta lub robiłem wstrzyk. Proponuję to samo! Zobaczysz co to kurwa stres. Najchętniej Ciebie bym tu wpierdolił a sam bym wskoczył w mundur - zobaczyłbyś jak to jest, jak czułbyś do mnie nienawiść za moje zachowanie. Jak chcesz, napisz do mnie. Ja ci wyjaśnię jak powinna wyglądać resocjalizacja takich jak ja. Najlepsza resocjalizacja to nie zabieranie godności i być człowiekiem a nie skurwysynem w mundurze.
Mam nadzieje, że znalazłeś dobrą prace np. w Biedronce i pewnie pracujesz jako ochroniarz żałując, że nie możesz kogoś uderzyć za kradzież bułki. Od takiego postępowania jeden krok do pracy w policji lub wojsku. Gdzie przy dużym szczęściu postrzelasz sobie bezkarnie do ludzi bo poczujesz się zagrożony. Macie tak stresująca pracę, że pracujecie tu całymi rodzinami. Wiesz o czym mowa… A za niewinność baranie nie siedzę. Powodzenia w Biedronce!
A wszystkim za dobre słowa dziękuję. Za wsparcie i za to, że dajecie mi siłę. Dziękuję tym, którzy ze mną są i mnie wspierają listami, muzyką i książkami. W szczególności Januszowi Krawczykowi z Mielca, Krzysztofowi Wantoch Rekowskiemu z Poznania, Moli - Poznań, Mateusz Smarczewski - Nowa Sarzyna, Dariusz Chorzępa - Nowa Sarzyna, Jacek Cięgło - Nowa Sarzyna, Paweł Marcalik - Jaworzno, Rafał Zieleniewski - Warszawa, Michał Daniecki - Wola, Maciej Fujawa - Sandomierz, Aliona - Moskwa oraz wszystkim którzy kiedykolwiek do mnie napisali.
Jak ktoś ma pytania lub chciałby mnie obrazić czy po prostu napisać i mnie poznać - proszę pisać na adres: Artur Konowalik, Łupków 45, 38-543 Komańcza.
A trollom mówię: mniej ćpajcie bo zdaje się, że nie rozumiecie co piszę, jaki ma to cel i o co chodzi w tym co piszę.
Wszelka pomoc typu paczki żywnościowe WYKLUCZONA!
Pozdrowienia dla ludzi którzy tam walczą o lepsze życie
Artek
Dziewięć mitów wokół problemu skrajnej prawicy, które sieją spustoszenie w świadomości społecznej
Czytelnik CIA, Pon, 2011-08-01 11:25 Antyfaszyzm | PublicystykaOto dziewięć mitów generowanych i rozpowszechnianych przez polską, skrajną prawicę. Mitów służących trzem celom: społecznej dezorientacji wobec postaw (krypto)faszystowskich, dyskredytowaniu ruchu antyfaszystowskiego oraz umożliwianiu swobodnego rozwoju skrajnie prawicowych idei.
Mit 1: Faszyzm i czerpiące z niego polityczne idee, skończyły się w Europie wraz z odejściem Mussoliniego, Hitlera i Franko
W połowie XX wieku faszyzm został skutecznie rozbrojony i w dużej mierze wypchnięty z przestrzeni publicznej. Jednak nigdy nie zniknął i nie przestał mieć swoich zwolenników. Czy to w ramach formalnych organizacji czy nieformalnych struktur, kultywowany jest do dziś we wszystkich bez wyjątku europejskich krajach. Wiele współczesnych ugrupowań neofaszystowskich nie odnosi się bezpośrednio do tego terminu (albo wręcz zaprzecza swoim inspiracjom faszyzmem) propagując jednak analogiczne, skrajnie prawicowe, dyskryminujące idee. Ten terminologiczny wybieg jest spowodowany obecnością negatywnych odczuć, które historyczne pojęcie faszyzmu wciąż wywołuje u ludzi. Aby nie musieć się z nim zmagać, współcześni faszyści ukrywają się pod różnymi neologizmami. Dzisiejsza skrajna prawica to nic innego jak (neo)faszyzm początku XXI wieku. W Europie działa kilkaset tego typu organizacji z czego część w Polsce.
Mit 2: Polak nie może być faszystą
Spora część polskich (krypto)faszystów rozpowszechnia taki właśnie pogląd. Ich retoryka opiera się na absurdalnym domniemaniu, że skoro Polska padła ofiarą hitlerowskiej okupacji to wśród Polaków nie może być faszystów (sic!). Ponadto, wskazują na różnice pomiędzy swoimi poglądami, a tym co sami uznają za faszyzm, odwołując się do jednej jego definicji z przed 90 lat.
Prawda jest taka, że zawsze byli Polacy, którzy utożsamiali się z faszystowskimi ideami: przed wojną, w jej trakcie, po dziś dzień. W ogóle faszyzm oraz jemu pochodne, skrajnie prawicowe koncepcje, nie są „specyficzne” dla żadnego narodu ani warstwy społecznej. Wręcz przeciwnie: to właśnie tożsamość narodowa jako taka, w momencie gdy wynoszona do rangi świętości, prowadzi do narodowo-kulturowego fundamentalizmu, postaw ksenofobicznych i rasistowskich, formując szkielet (neo)faszyzmu. Tak więc, faszyzm może szerzyć się w każdym społeczeństwie, a najszybciej właśnie w tych o silnych tendencjach nacjonalistycznych. Społeczeństwo polskie wciąż do takich należy i ilość aktów przymocy ze strony osób o poglądach skrajnej prawicowych potwierdza, że faszyzujących Polaków jest na pęczki.
Co do faszyzmu, to doczekał się on już tylu definicji (wśród nich wiele poważnych), przybierał i przybiera tyle różnych form (od włoskiej doktryny politycznej, przez pokrewne mu ruchy z lat 30-ych, powojenne systemy w Portugalii czy Chile, prawicową część ruchu skinheads w latach 80/90-ych, aż po różnorodne współczesne nurty), że wybiórcze przywoływanie jednej z nich, aby ukazać brak tożsamości względem własnych idei, jest taktyczną próbą wybielania swojego prawdziwego oblicza. Faktem jest, że wspólnymi mianownikami wszystkich definicji faszyzmu są: dyskryminacja, autorytaryzm, opresyjność i szowinizm. Wszystkie cztery koncepcje są elementarne dla współczesnych ugrupowań skrajnej prawicy w Polsce.
Mit 3: Wszystkie przekonania polityczne zasługują na tolerancję, a więc i te skrajnie prawicowe
Polscy neofaszyści próbują postawić siebie w roli dyskryminowanych ofiar, gdy blokujemy ich marsze. To beszczelne odwoływanie się do idei tolerancji, której gwałcenie wymalowali na swoich sztandarach, wpisali w swoje programy i praktykują na co dzień.
Tak zwane ‘społeczeństwa obywatelskie’ całej Europy już jakiś czas temu uznały pewną rzecz za konsens: Faszyzm ma kształt zbrodni, a nie do opinii! Chyba tylko w naszym kraju skrajna prawica może sobie pozwolić na tak kuriozalne odwoływanie się do demokracji. Wymagają, aby demokratyczne społeczeństwo tolerowało poglądy i fakt przejmowania przestrzeni publicznej przez ugrupowania, których celem jest wykluczanie i odbieranie wolności wszelkim mniejszością. To absurd. Osobom praktykującym dyskryminację nie udostępnia się przestrzeni publicznej do jej propagowania, tak jak notorycznemu mordercy nie podaje się do ręki karabinu maszynowego. Tylko społeczeństwo na wskroś przeżarte przez skrajnie prawicowe idee może uważać, że tolerowanie rasizmu czy innych form dyskryminacji ma cokolwiek wspólnego z wartościami demokratycznymi.
Mit 4: Zajmując się aktywnie problemem skrajnej prawicy robimy temu ruchowi tylko reklamę
To kolejny, fatalny w skutkach, mit. Po pierwsze, naznaczony jest kompletnym brakiem zrozumienia historii. Wszędzie tam, gdzie zbyt długo pozwalano skrajnie prawicowym ideom na ich swobodny rozwój, miało to fatalne skutki. Po drugie, jest to pogląd utrwalający postawy ignorancji i pasywności wobec wszelkich opresyjnych tendencji społecznych. Bardzo łatwo jest się za takim poglądem schować i wiele osób nagminnie z tego korzysta. A więc jest to pogląd pro-faszystowski, gdyż na jego rozpowszechnianiu skrajnej prawicy bardzo zależy. Zresztą stał się on integralną częścią jej strategii i szerzy go ona namiętnie wśród co bardziej naiwnych części społeczeństwa. Dzięki funkcjonowaniu tego mitu, skrajna prawica może swobodnie się rozwijać i sukcesywnie rosnąć w siłę, bo mało kto stawia jej realny, ofensywny opór „niechcąc robić jej w ten sposób reklamy”. W efekcie, zmierza to do sytuacji, w której idee te faktycznie nie będą już potrzebowały reklamy z zewnątrz. Wówczas dopiero osoby wyznające dziś ów pogląd, uznają za stosowne zabrać głos. Tylko, że okaże się to już niezwykle trudne i niebezpieczne. A więc, nawet jeśli niektóre działania antyfaszystowskie przyczyniają się do debaty publicznej wokół skrajnej prawicy, to jest to w najgorszym wypadku efekt uboczny, w rzeczywistości jednak nie istotny w kontekście potrzeby monitorowania tych tendencji, reagowania na nie oraz szerzenia antyfaszystowskiej kultury sprzeciwu.
Mit 5: Skrajnie prawicowa przemoc i bezpośrednie działania ruchu antyfaszystowskiego to dwie strony tego samego medalu
Kolejny mit będący manipulacją społecznej percepcji. Skrajnie prawicowe poglądy są przemocą samą w sobie, a wynikające z nich działania są ich brutalnym przedłużeniem. Antyfaszystowska reakcja staje się wobec nich koniecznością. Antyfaszyzm jest więc w rzeczywistości formą obchodzenia się ze skrajnie prawicową przemocą i nie jest przemocą samą w sobie, nawet jeśli w niektórych przypadkach dochodzi do użycia siły fizycznej. Tak zwane bezpośrednie interwencje ruchu antyfaszystowskiego są niewielką częścią szerokiego zakresu działań jakimi para się ten ruch. Jeśli do nich dochodzi to dlatego, że muszą zostać podjęte, aby móc się oprzeć, powstrzymać, zneutralizować, uprzedzić bądź zdławić w zarodku, skrajnie prawicowy terror. Bezpośrednie interwencje antyfaszystów należy postrzegać w kategorii samoobrony przed skrajnie prawicowym zagrożeniem, pamiętając jednak o tym, że zagrożenie to powstaje już w momencie, gdy ruch skrajnie prawicowy zaczyna się swobodnie organizować, inscenizuje pokazy siły w postaci przemarszy, gromadzi się en masse na obiektach sportowych czy organizuje koncerty muzyczne dla swoich kadr. Antyfaszystowska samoobrona nie może się więc ograniczać do wyczekiwania aż banda nacjonalistów zacznie bić swoje ofiary – często, a w zasadzie, ZAWSZE powinna ubiegać takie sytuacji.
Szerzenie poglądu, jakoby antyfaszystowskie interwencje były drugą stroną medalu skrajnie prawicowego terroru jest kolejną faszystowską strategią dyskredytowania swoich oponentów. W rzeczywistości, nie ma tu żadnego medalu, ale dwie antagoniczne tendencje: skrajnie prawicowy kult siły i wyższości jednych ludzi nad innymi, oraz ruch na rzecz egalitarnego społeczeństwa. Ruch antyfaszystowski rozumie się jako część tej drugiej tendencji.
Mit 6: Antyfaszyzm to domena młodzieży, w większości subkulturowej
To kolejny mit podtrzymywany chyba tylko w naszym kraju. W całej Europie ruchy antyfaszystowskie przyciągają ludzi w najróżniejszym wieku, z różnych kultur i środowisk. Ich szkielet stanowią często środowiska będące najbardziej zagrożone przez neofaszystów (wolnościowcy, imigranci, mniejszości seksualne, lewicowcy, środowiska feministyczne, etc), ale organizują się w nim masowo także ludzie w tych środowiskach nie funkcjonujący. Jedni czynią to z pobódek solidarnościowych (z ofiarami skrajnie prawicowego terroru), inni z czystej świadomości tego dokąd prowadzi pobłażanie tym tendencjom. Tak więc, antyfaszyzm nie ma nic wspólnego z wiekiem, a o wiele bardziej z wyczuleniem społecznym, świadomością społeczną, z negacją autorytaryzmów… Najlepszym dowodem na to, że antyfaszyzm nie jest domeną młodzieży jest fakt, iż w wielu krajach w grupach i strukturach antyfaszystowskich organizują się masowo związkowcy, kombatanci oraz osoby ocalałe z faszystowskich obozów zagłady. Także skład blokad antyfaszystowskich w Warszawie w listopadzie 2010 roku, w których wzięło udział kilka tysięcy osób, kompletnie zaprzeczył młodzieżowo-subkulturowemu charakterowi ruchu antyfaszystowskiego w kraju.
Mit 7: Antifa to „bojówka”
Ten mit mógł zostać zasiany przez skrajną prawicę tylko dlatego, że sam ruch antyfaszystowski w Polsce zbyt długo unikał samo-zdefiniowania się. I choć antifa (czyli skrót od „antyfaszyści”) to nie żadna bojówka, to trudno się dziwić, iż polskim faszystom udało się na jakiś czas tę etykietkę antyfaszystom przylepić, skoro nie przylepili sobie oni wcześniej żadnej innej. Ale skoro sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej, to trzeba i tego typu bzdurę zdementować:
Antifa to tysiące ludzi w tym kraju, którzy nie chcą tolerować skrajnie prawicowego terroru. Antifa zajmuje się wieloma formami przeciwdziałania, od edukacji po bezpośrednie interwencje. Antifa to wielotysięczny antyfaszystowski ruch wychodzący z najwrażliwszej tkanki tego społeczeństwa. I jeżeli już ktoś chce koniecznie widzieć w niej „bojówkę” to w takim razie jest to najliczniejsza i najwartościowsza bojówka jakiej to społeczeństwo się doczekało!
Mit 8: Napiętnowanie i zwalczanie rasizmu, homofobii czy antysemityzmu to „terror poprawności politycznej”
Jeśli nie ma się wystarczająco tupetu, aby przyznać, że ma się poglądy homofobiczne czy rasistowskie, to najłatwiej jest uznać, że reakcja na własne wypowiedzi lub czyny jest terrorem poprawności politycznej. To niemal spazmatyczny odruch, występujący, gdy brak jakiegokolwiek racjonalnego argumentu na uzasadnienie własnej głupoty. W ten sposób można skwitować każdą krytykę twierdząc, że coś jest zbyt poprawne czy zbyt dosłownie interpretowane. Wymachiwanie koncepcją politycznej poprawności jest najczęstszą zasłoną dymną prawicowych populistów, którzy co i raz testują granice do jakich mogą się posunąć ze swoimi uprzedzeniami. Skoro rasizm biologiczny (ten wysnuty na podstawie teorii o rasowo słabszych genach i podobnych antynaukowych, konserwatywnych głupotach) jest passe i można na nim dużo stracić, to próbuje się ten rasizm uwspółcześniać. Balansując na granicy tolerancji odnoszą się do rasizmu kulturowego (atakującego nie konkretne osoby, np. imigrantów, ale całe kultury z których pochodzą, np. muzułmańską albo Synti i Roma), czy jeszcze bardziej „subtelnych”, jak rasizmu socialnego (rozróżniającego w swej łaskawości imigrantów na tych „użytecznych” i tych „nieużytecznych”) czy tzw. nowego nacjonalizmu (tego „tolerującego” imigrantów z klasy średniej).
Krytykowanie, denuncjowanie i obnażanie wszelkich form dyskryminacji i rasizmu nie wynika z poprawności politycznej tylko z tego, że właśnie poprzez codzienne rasistowskie i inne dyskryminujące nawyki, koncepcje te stają się normalnością, będąc zarazem wodą na młyn dla skrajnej prawicy.
Mit 9: Marsz „Niepodległości” to przemarsz patriotów
Polska skrajna prawica maszeruje 11 listopada już od ponad 20 lat. Rasistowskie hasła, antysemickie okrzyki i faszystowskie pozdrowienia były przez całe te lata integralną częścią tych inscenizacji siły. Wprawdzie długo to trwało, ale od roku 2008, kiedy doszło do pierwszej antyfaszystowskiej blokady tego marszu, stanęły one wreszcie w ogniu krytyki społecznej. Dalsze ich organizowanie z neofaszystowskimi i rasistowskimi hasłami stało się trudniejsze. Ale dla skrajnej prawicy marsze te mają zbyt duże znaczenie, aby tak łatwo odpuściła. To inscenizacje siły, których potrzebuje, aby przyciągać kolejne kadry do swoich szeregów. Liderzy tych ugrupowań zdecydowali się więc na taktyczną zagrywkę: nakazali swoim kadrom formułowania dyskryminujących sloganów w mniej agresywny sposób, zarządzili nie-hajlowanie w obecności kamer, przemianowali nazwę marszu na Marsz „Niepodległości” oraz rozpuścili wokół niego „patriotyczną” zasłonę dymną. W ten sposób, te same ugrupowania, głoszące dalej te same poglądy, próbują zapewnić ciągłość swoich przemarszów. W pierwszym odruchu, niektóre osoby dały się nawet na ten haczyk złapać. Jednak każda tego typu manipulacja ma krótkie nóżki. Wyrafinowana strategia stała się oczywista. Niezależnie od tego czy w najbliższych latach marsz ten zostanie nazwany marszem „Miłości”, „Wolności” czy „Młodości”, w społecznej świadomości pozostanie defiladą ugrupowań, od neofaszystowskich po nacjonalistyczne, służącą wspomnianym powyżej celom. A to, że nasi rodzimi faszyści uważają się równocześnie za patriotów, niczego tutaj nie zmienia. Ciężko im tego zabronić. Natomiast możemy odebrać im możliwość chowania się za patriotyzmem w celu szerzenia skrajnie prawicowych, neofaszystowskich idei.
PS.
Obawiam się, że większość z nas nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wielkie, mentalne spustoszenie niesie za sobą funkcjonowanie tych mitów w świadomości społecznej. Pora wsadzić je spowrotem tam, skąd wyszły – do ust skrajnie prawicowych populistów.
Lukrecja Sugar
Tekst pochodzi ze strony: http://lukrecjasugar.wordpress.com
Nowe zaangażowane billboardy w Warszawie
dział.marketin..., Nie, 2011-07-31 01:34 Kraj | Świat | Dyskryminacja | Klerykalizm | Prawa kobiet/Feminizm | Protesty | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm | Represje | Transport | UbóstwoMANIFEST
Szukamy sposobów budowania mostów pomiędzy tym co siedzi w naszych głowach a świadomością innych osób. Zbyt często forma którą wybiera się do przekazania pewnych istotnych treści nie jest do końca adekwatna do społecznych realiów. Szok informacyjny, w którym żyje każde z nas, zbyt często nie pozwala dostrzec rzeczy prawdziwie istotnych: wykluczenia, dyskryminacji, przemocy wobec ludzi i zwierząt, stawiania zysku nad ludzi, narzucania rządzących ideologii jako niepodważalnych dogmatów. W świecie, w którym przestrzeń publiczna przejmowana jest przez wyprzedaże, super okazje i niepowtarzalne oferty tak bardzo, że narusza wręcz przestrzeń osobistą, odzyskiwanie jej wydaje się koniecznością.
Stoimy na pierwszej linii zmagań pomiędzy zalewającą miasto promującą bezideowo-konserwatywny konsumpcjonizm reklamą, a działaniami mającymi na celu pokazanie, że historia jednak nie dobiegła końca, że zawsze należy krytycznie podchodzić do zastanego stanu rzeczy, kwestionować go, dekonstruować i składać na nowo, na swój własny sposób. Wizja ujednoliconego społeczeństwa, w którym jest miejsce wyłącznie na jedną ideologię, wrażliwość, wiarę czy wartości napawa nas przerażeniem. Nie wyobrażamy sobie życia w neoliberalnej katolicko-narodowej hybrydzie, która pożera wszystkie jednostki o innym punkcie widzenia, w której jedynymi uczuciami, które można urazić, są uczucia religijne.
W naszej wizji ludzie nie tylko patrzą, lecz zauważają. Nie biorą do ręki, lecz dotykają. Nie wymieniają informacji, lecz rozmawiają. Nie pochłaniają, lecz smakują. Nie ustawiają się na końcu szeregu, by za czymś stać. Nie są rewolucjonistami, są rewolucją.
Kolektyw "Dział marketingu bezpośredniego"
KOMENTARZE DO BILLBOARDÓW
Noe nie był co prawda Izraelczykiem, ale żeby ratować, co było do uratowania, wiedział, że musi zbudować łódź i popłynąć. Co prawda to jego bóg sprowadził na ziemię wodę w za dużych ilościach, zwana odtąd potopem. Potop miał za zadanie zatracić nieudany, pełny przemocy świat, ale Noe okazał się charakterologicznie i logistycznie samodzielny. I dlatego ocalił po parze wszystkich niepływajacych zwierzat, wiedząc, że wody potopu kiedyś opadną i one skazane na klęskę, brak własnej ziemi pod stopami, będą miały prawo dalej, normalnie żyć. Wśród tzw. Siedmiu Praw Noego jest jedno dość ponadczasowe: zakaz zabijania innych ludzi. Z tych wszystkich powodów i tradycji osobistej odwagi Noe darzy sympatia i wspiera dzisiaj Flotyllę Wolności płynąca do Gazy w obronie praw Palestyńczyków, pozbawionych swoich praw, swojej ziemi i skazanych na potop przemocy ze strony państwa Izrael. Wody potopu kiedyś wszakże opadną.
Jezus, jak wszyscy doskonale wiemy, nigdy nie posiadał własnego samochodu. Nie wszyscy jednak wiemy dlaczego. Otóż Jezus, sam głównie piechur, był absolutnym entuzjasta komunikacji publicznej. Słynna ewangeliczna scena wygnania kupców ze świątyni, wedle najnowszych badań biblijnych, była akcja bezpośrednia wymierzona w urzędników miejskich, którzy bezwstydnie chcieli handlować droższymi biletami! W dawnych tłumaczeniach opis cudu rozmnożenia chleba nie ma charakterystycznego fragmentu, kiedy Jezus rozmnożył jeden bilet komunikacji miejskiej i rozdając ich nie policzone ilości mówił: "Bierzcie i jedźcie za nie wszyscy, dokąd chcecie i jak długo zapragniecie"! Warszawskie władze powinny się wzorować raczej na Jezusie, a nie na wypędzonych handlarzach.
Gdy Matka Boska zabiera głos w jakiejś dyskusji, interwencja ta musi być niezbędna. Dyskurs okołoaborcyjny od zawsze zdominowany był przez mężczyzn, kobietom wciąż zbyt rzadko przyznaje się jakiekowiek prawo do decydowania o własnym ciele. Najbardziej oczywistym, choć często nie postrzeganym w ten sposób, tego przykładem wydaje się być właśnie Maryja, której macierzyństwo było raczej kwestią odgórnie narzuconego nakazu niz świadomym wyborem ofiarowania życia Synowi Bożemu. Nie chcemy orzekać o tym, czy sama zdecydowałaby się na ten krok, kluczowa wydaje nam się apodyktyczność podjętej za nią decyzji. Widzimy w niej symbol tych wszystkich kobiet, które ze względów systemowych, ideologicznych czy kulturowych każdego dnia pozbawiane są możliwości decydowania o
sobie i swoim ciele.
Andersy Breiviki nie biorą się znikąd! O mentalnej i ideowej bliskości polskiej skrajnej prawicy do oprawcy z Utoya
Czytelnik CIA, Czw, 2011-07-28 18:36 Publicystyka | Rasizm/NacjonalizmDebata szyta na miarę społeczeństwa
Debata społeczna wokół masakry, której dopuścił się norweski nacjonalista, została wciśnięta w ciasne portki. Jedną nogawką poszło w stronę kontroli społecznej, drugą w stronę psychologii społecznej. W pierwszej, trwa (kontrowersyjna) debata wokół potrzeby nieustannego zwiększania kontroli państwowej jako (rzekomo) jedynej gwarancji bezpieczeństwa społecznego. W drugiej nogawce miotają się chęci zrozumienia psychologicznych procesów, które doprowadzają ludzi takich jak Anders Breivik do takich czynów. Zarówno bezpieczeństwo jak i psychologiczny background są bardzo istotne. Jednak zwiększenie kontroli internetu i ostęplowanie Breivik’a jako świra nie załatwiają tematu. Osób niezrównoważonych psychicznie żyje wśród nas wiele, a jednak, nie każda z nich zachowuje się jak hybryda Klausa Barbiego z Rambo i nie każda dobiera swoje ofiary według pewnych specyficznych kryteriów.
Ta para spodni jest nie tylko ciasna, ale też szyta na miarę społeczeństwa, które nie ma ani ambicji głębszej samokrytyki, ani ochoty zrozumienia złożoności problemu, ani wreszcie potrzeby faktycznego go rozwiązania.
Zarówno nasze bezpieczeństwo, w kontekście ataków ze strony osób o skrajnie prawicowych, nacjonalistycznych i faszyzujących poglądach, jak i psychologiczne matrix stojące za owymi aktami przemocy, są ściśle powiązane z nastrojami jakie panują obecnie w Europie, z rolą organizacji skrajnie prawicowych oraz z postawą jaką społeczeństwa przyjmują wobec tego typu idei.
Debaty na ten temat jak zwykle brakuje…
Andersy Breiviki nie biorą się znikąd
A przecież Andersy Breiviki nie biorą się znikąd. Gdzieś konstruują nie tylko swoje bomby, ale i swoją nienawiść. W pewnych środowiskach otrzymują permanentne zrozumienie, oparcie i wsparcie. Dzięki pewnym organizacją ich poglądy się kształtują, dojrzewają, ugruntowują i radykalizują. I nie dzieje się to z dnia na dzień, ale na przestrzeni lat. I nie dzieje się to tylko na podstawie książek z lat 30-ych, ale na podstawie tego co głosi i forsuje dzisiejsza skrajna prawica. Anders Breivik, gdyby nie miał poczucia, że jest częścią pewnego ruchu, pewnej sceny, która myśli i czuje tak samo jak on, już dawno by coś wysadził: mianowicie siebie samego! Z czystej frustracji.
Ale nie. Takie poparcie dla Andersów Breivików, moralne i ideowe, a często i praktyczne, istnieje. Dzięki działaniu ruchów skrajnie prawicowych. Cokolwiek by nie myśleć o jego 1500-stronicowym manifeście, jest on w pierwszej linii tego dowodem. Dowodem istnienia i roli jaką odgrywa w Europie ruch skrajnie prawicowy, coraz bezczelniej się panoszący i szerząc swoje agresywne dyskursy. Wśród nich: nacjonalizm, antyislamizm, chrześciański fundamentalizm, homofobię, współczesny antsemityzm i wszelkie odcienie rasizmu.
Mentalna i ideowa tożsamość Breivika z polskimi nacjonalistami
Wszystkie przesłanki i fakty, które zdają się potwierdzać zarówno mentalną jak i ideową tożsamość, norweskiego nacjonalisty i chrześciańskiego fundamentalisty, z polskimi nacjonalistami i (krypto)faszystami, są potwierdzeniem tego zjawiska. I choć nie musimy robić z nich koronnego dowodu na to na co stać naszą rodzimą skrajną prawicę (dowodów na to dostaliśmy już wystarczająco dużo!), to mimo wszystko powinny dać nam one do myślenia.
Odnośnie tożsamości mentalnej i ideowej, to jedno jest pewne: Breivik kierował się konkretną logiką postrzegania globalnych procesów społecznych. Logiką wszechobecną w wypowiedziach, tekstach i wpisach naszych rodzimych, prawicowych fundamentalistów. Powiedzmy sobie szczerze: nie ważne, na które z forum internetowe polskich nacjonalistów zajrzymy, wszędzie tam pełno jest mega-nienawiści w stosunku do homoseksualistów, żydów, muzułmanów, czy poprostu… do odmienności. Nie mało tam stwierdzeń w stylu: „Ja to bym ich wszystkich…”. A warto zaznaczyć, że mowa tu o tzw. forach otwartych, czyli takich, na których ludzie ci trzymają swoje prawdziwe emocje na wodzy. Nie chcę nawet wiedzieć co wypisują na forach zamkniętych, do których dostęp mają tylko „koledzy po fachu” (prawdopodobnie pojawiają się tam pomysły, których sam Breivik nie byłby w stanie zrealizować…).
Nikogo nie powinno więc dziwić, że norweski nacjonalista tak bezpośrednio podkreślił w swoim manifeście wielkie uznanie i bliskość wobec programów i idei takich polskich ugrupowań jak Narodowe Odrodzenie Polski (NOP) czy Obóz Radykalno-Narodowy (ONR), a także sympatyzującego z nimi prawicowego populizmu a’la pologne.
Polski Breivik, węgierski Breivik, norweski Breivik…
Pytanie o to jak wyglądało z bezpośrednimi kontaktami między polskimi nacjonalistami, a Brevikiem i jemu podobnymi z innych krajów, jest pewnie pytaniem interesującym, ale w pewnym sensie drugorzędnym. Wiadomym jest, że polska skrajna prawica z ONR, NOP, MW czy „Blood & Honour” posiada kontakty ze skrajną prawicą z całej Europy. Czy to z fińskimi faszystami (patrz: obozy treningowe z Nikko Puhakka), niemieckimi neonazistami (wspólne koncerty) czy węgierskimi i białoruskimi nacjonalistami (ich obecność na prowokacyjnych marszach 11 listopada). Więc czemu nie mieliby mieć z norweskimi? Chyba tylko przez zaniedbanie.
Breivik, odwołując się w swoim Manifeście do programów i idei ONR czy NOP, musiał się jakoś z nimi zapoznać. Kto wie, być może odnalazł ich angielskie wersje. Ciekawym jest jednak, że takowe nie są oficjalnie dostępne na stronach tych grup. Zakładając, że Breivik nie zna polskiego, można by zacząć spekulować czy, aby poznać progam ONR/NOP, nie musiał on wejść z „polskimi Breivikami” w korespondencję w języku angielskim. Albo może spotkać się z nimi na obozie treningowym, na które np. ONR-Podhale zaprosiło swoich „kolegów z zagranicy”. Albo na koncercie organizowanym przez polskich faszystów z „Blood & Honour”. Jak już pisałam, sama forma wymiany między tego pokroju środowiskami nie jest tu kluczowa – istotniejszy jest sam fakt, że ma ona miejsce oraz to, że umacnia tych ludzi w ich przekonaniach i prowadzi do wzrostu aktywności tych środowisk.
Wielowymiarowość skrajnie prawicowej przemocy
Chodzi więc o uniwersalny, ponadnarodowy problem jakim jest coraz bardziej napastliwy rozwój skrajnie prawicowych tendencji w Europie. Zarówno tych prawicowo-populistycznych i chrześciańsko-fundamentalistycznych (których nosicielem jest zarówno Breivik jak i setki tzw. „polskich narodowców”) jak tych nacjonalistycznych i neofaszystowskich (których zwolenników mamy w kraju nie mniej). Mowa tu o problemie, który materializuje się w postaci najróżniejszych form przemocy. Oczywiście, od agresywnych pogróżek, od których aż roi się na forach internetowych polskich nacjonalistów, do realnej masakry z karabinem w ręku, jest jeszcze pewna droga, którą „radykalny narodowiec” ma do przebycia i część z nich nie koniecznie się do tego pali. Ale nie oszukujmy się: wymiary i rozmiary owej rasistowskiej przemocy nie są kontrolowane. Najczęściej bywają to „zwykłe” pobicia. Równie często nie mniej bolesne akty poniżenia i zastraszenia. Ale czasem są to też ataki z poważnymi skutkami. Nie tak makabryczne jak masakra na wyspie Utoya, ale często niosące śmierć lub poważne zagrożenie życia. Wystarczy przypomnieć kilkanaście ofiar śmiertelnych, które zginęły z rąk polskich nacjonalistów na przełomie ostatnich kilkunastu lat czy też o nożach, które ostatnio polscy (krypto)faszyści przynieśli na przemarsz 11 listopada 2010 (i którymi ostatecznie pocięli się nawzajem, mordując się niemalże…).
Masakra w Norwegii miała przytłaczający rozmiar. Ale, po ochłonięciu z pierwszego szoku, nadchodzi refleksja wymierzona w przyszłość: Która sytuacja jest bardziej niepokojąca? Sytuacja w kraju, w którym raz na kilkadziesiąt lat dochodzi do masakry ze strony nacjonalisty, a człowiek ten zostaje zatrzymany i zneutralizowany, czy w kraju, w którym pojedyńcze, śmiertelnych ataki zdarzają się co kilka(naście) miesięcy, a ataki niosące zagrożenie życia, co kilkanaście godzin i do tego skrajnie prawicowy terror ma setki zwolenników, a nawet poparcie osób publicznych (Janusza Korwina Mikke, Pawła Kukiza, etc)? Nie chcę osądzać. Chcę tylko zwrócić uwagę na pewien problem, który telewizyjni i prasowi komentatorzy zdają się pomijać koncentrując się na kryminalnych i psychologicznych aspektach pojedyńczej akcji jednego osobnika.
Antyfaszyzm, czyli długoterminowa gwarancja naszego bezpieczeństwa oraz progresywna psychologia społeczna
Islamofobia, prawicowy populizm, chrześciański fundamentalizm, zorganizowane akty homofobii, rasizm, nacjonalizm i neofaszyzm, to skrajnie prawicowe tendencje, które często się uzupełniają albo przynajmniej wzajemnie stymulują. Dziś, nikt już nie może zaprzeczyć, że są coraz bardziej obecne w przestrzeni publicznej i stanowią realne zagrożenie. Nie tyle dla systemu jako takiego, ile dla poszczególnych społeczności, które stają się celami ich przemocy.
Istniejące w naszym kraju organizacje antyfaszystowskie, które zajmują się zarówno monitorowaniem działań skrajnej prawicy, ich analizą, antyfaszystowską edukacją, jak i bezpośrednim przeciwdziałaniem rozwojowi tych tendencji, muszą nabrać wiartu w żagle i to jak najszybciej. Muszą stanąć na drodze dalszemu rozwojowi struktur skrajnie prawicowych i tłumić ich przemoc w zarodku.
Przykro to mówić, ale współczesne społeczeństwa, ani norweskie ani tym bardziej polskie, nie są gotowe do skutecznego tłumienia tych tendencji. Nie stłumi ich odgórna kontrola internetu, ani portrety psychologiczne sprawców. Potrzebny jest przede wszystkim szeroki, społeczny ruch antyfaszystowski, który byłby w stanie wygenerować wiele niezbędnych, różnorodnych, uzupełniających się projektów i struktur, odpowiedzialnych za konkretną pracę. Pracę, której struktury państwowe od lat nie są w stanie (lub nie chcą) wykonywać.
Mam tu na myśli właśnie monitorowanie, analizę, edukację, wydawanie odpowiednich publikacji, obecność antyfaszystowskiej perspektywy w toczących się debatach społecznych, inicjowanie wciąż jeszcze niewygodnych debat dotyczących podłoża różnych wykluczeń i dyskryminacji, i wreszcie: prowadzenie pośrednich i bezpośrednich interwencji antyfaszystowskich.
Ten ruch musi się rozwijać zarówno w większych miastach jak i miasteczkach, bo tendencje skrajnie prawicowe ne mają ani centrum ani peryferii. Wszędzie gdzie istnieją są tak samo groźne dla swojego otoczenia.
Ten ruch musi przyjmować różnorodne formy, zarówno formalnych organizacji jak i nieformalnych pozarządowych czy wręcz autonomicznych struktur. Stosować najróżniejsze strategie działania, adekwatne do konieczności i uwarunkowań.
Wreszcie, musi wspólnymi siłami, stanowczo blokować skrajnie prawicowe pokazy siły w postaci publicznych zgromadzeń i przemarszy. To właście dzięki tego typu inscenizacjom siły rośnie butność małych i dużych Breivików. Norweskich, fińskich, węgierskich, niemieckich, rosyjskich… i polskich.
Między nami żyje i agituje wielu Andersów Behring Breivików. Czy wiesz już, które ugrupowania w twoim mieście podzielają jego poglądy? Na szczęście niewielu z nich posiada broń maszynową. Ale wielu posiada i chętnie używa innych niebezpiecznych narzędzi w celu atakowania i eliminowania tzw. „wrogów multikulturowości”, „wrogów europejskości”, „wrogów chrześciaństwa” czy „wrogów polskości”. Przy wystarczających uwarunkowaniach polityczno-społecznych zaczynają sięgać coraz częściej i po coraz bardziej brutalne narzędzia. Organizujmy się, albo przynajmniej wspierajmy działania ruchu antyfaszystowskiego. To jedyna skuteczna, długoterminowa gwarancja naszego bezpieczeństwa, a zarazem… progresywna psychologia społeczna.
Lukrecja Sugar
Echo aktu prawicowego terroru
Czytelnik CIA, Pon, 2011-07-25 12:36 Publicystyka | Rasizm/NacjonalizmNorwegia, obóz młodzieżówki Det norske Arbeiderparti. Na obóz przyjeżdża ubrany w policyjny mundur mężczyzna.
Twierdzi, że przybywa w związku z zamachem bombowym w Oslo, który odbył się dwie godziny wcześniej. Każe młodym ludziom ustawić się w jednym miejscu, po czym otwiera do nich ogień z broni automatycznej. Ginie ponad 80 osób, wliczając ofiary zamachu w Oslo - około 100. Morderca to Anders Behring Breivik. Człowiek powiązany z nacjonalistyczną English Defense Leage, a także z konserwatywno-liberalną Fremskrittspartiet, którą opuścił, ponieważ była za mało radykalna. Określany przez szefa policji Rogera Andersena jako „chrześcijański fundamentalista”.
Media masowe stanęły przed nielada wyzwaniem. Oto za najkrwawszym w historii świata morderstwie popełnionym przez jedną osobę nie stoi brodacz w turbanie powiązany z radykalnymi grupami islamskimi, ale chrześcijanin. Mało tego, to zwolennik obecnego prezydenta USA, Baracka Obamy oraz gospodarki wolnorynkowej. Machina propagandowa ma z tej przyczyny wielki problem. Oto europejski terrorysta nie jest żadnym rewolucjonistą chcącym obalić istniejący porządek, ale uważa się za jego obrońcę. Jak podaje tygodnik „Wprost”, Breivik ogłosił, że jego czyny były „straszne, ale konieczne”. Wychodzi na jaw coraz więcej faktów na jego temat. Odnaleziona w Internecie jego „2083. Europejska Deklaracja Niepodległości” traktująca głównie o wojnie rasowej z imigrantami świadczy o jego chęci obrony „ojczyzny” przed „obcymi siłami”. Bardzo przypomina to motywy Eligiusza Niewiadomskiego, polskiego nacjonalisty, który zastrzelił pierwszego polskiego prezydenta.
O Eligiuszu Niewiadomskim od lat mówi się w kategorii osoby niezrównoważonej psychicznie. Polscy nacjonaliści uważają go jednak za bohatera. Różni „eksperci” ds. terroryzmu również starają się poprawić wizerunek europejskiego prawicowca starając się wmówić ludziom, że Breivik jest chory psychicznie, tak samo jak Niewiadomski czy słynny „sprawca” podpalenia Reichstagu w 1933 Marius van Lubbe. Nikt jednak nawet nie pomyśli o sprawdzeniu zdrowia umysłowego islamistów, którzy dokonywali zamachów w Europie. Pod wpływem zamachu pojawiły się nawet opinie, że może teraz Norwegia zamknie się na imigrantów.
W polskiej telewizji możemy usłyszeć „eksperta” Colegium Civitas, który twierdzi, że teraz Europa zacznie zwracać taką samą uwagę na prawicowy terror, jak lewicowy. A czym jest lewicowy terror? Czy ów ekspert jest w stanie podać przypadek anarchisty lub komunisty, który otworzył ogień do piętnastolatków? Czekam na odpowiedź z niecierpliwością.
Spróbowałem jednak przyjrzeć się owemu lewackiemu terrorowi. Niedawno w Newsweeku ukazał się tekst traktujący o niemieckiej antifie. Czytając go można odnieść wrażenie, że neonaziści są zupełnie nieszkodliwi, ponieważ atakują mniejszą liczbę ludzi niźli antifa. Można to próbować odnieść do sytuacji Polski, w której prawicowe bojówki, jak rzucający petardami w paradę równości NOP czy dźgający się nawzajem nożami uczestnicy ONRowskich obchodów 11 listopada, to „nieszkodliwi patrioci”, a ludzie blokujący ich marsz to „lewacko-gejowscy ekstremiści”. Próbuje się postawić znak równości między atakowaniem mniejszości narodowych, religijnych, seksualnych, a fizycznym niedopuszczaniem do rozprzestrzeniania tego. Z niecierpliwością czekam, aż owi lewaccy terroryści podczas 11 listopada dokonają napaści na kogokolwiek poza uzbrojonymi w kije i noże „białymi patriotami” urządzającymi imprezy na starówce, w której to obronie ginęli m.in. żołnierze 104 Kompanii Syndykalistów w walce z faszystami. Czy to też byli lewaccy terroryści? Naziści nazywali ich „bandytami”.
W obliczu pierwszego od dawna aktu prawicowego terroru próbuje się przywołać organizacje takie jak Rote Armee Fraktion i Brigade Rosse. Pierwsza to organizacja dokonująca licznych zamachów na terenie RFN. Finansowana przez NRDowskie służby bezpieczeństwa. Druga została przeszkolona przez służby czechosłowackie. Jednak nawet tamci leninistyczni terroryści nie dokonywali zbrodni na zwykłych ludziach, a już tym bardziej na dzieciach. Jak najbardziej mówiąc o lewicowym terroryzmie nie wspomina się nijak o Nowej Rewolucyjnej Alternatywie. To organizacja, która w 1999 dokonała ataku bombowego na siedzibę FSB. Nie wspomni się na pewno o białoruskich anarchistach i ich walce z Łukaszenką.
To aż za bardzo przypomina Nestora Machno, który, pieczętując się czerwonym sierpem i młotem, zwalczał państwo radzieckie. Możliwe, że przypomniałoby masowe zbrodnie na tle narodowościowym, religijnym, światopoglądowym w państwie radzieckim, z którymi to lewica od zawsze walczyła. Mógłby też przypomnieć zbrodnie Stalina na lewicowej opozycji w ZSRR, jak i na hiszpańskich rewolucjonistach, z których wielu przelało krew w walce z faszyzmem, żeby ich towarzysze później zostali zmiażdżeni przez stalinistów. Sytuacja zbyt analogiczna do beznadziejnej sytuacji narodu polskiego w 1939.
Ciekaw jestem czy masowe media miałyby odwagę wrzucić do garnka z napisem „lewacki terror” zabójstwa Róży Luksemburg i Karla Liebknechta dokonanego, jakby nie było, na zlecenie bardzo „lewackiego” ministra z SPD. Śmieszy mnie myśl, co pisaliby, jakby nagle ożyła kwestia walki wyzwoleńczej prowadzonej przez Polską Partię Socjalistyczną w okresie, kiedy dzielna prawica, którą próbuje się kultywować 11 listopada, układała się z carem wywożącym ludzi na Syberię.
Przejdę teraz do tego, jak zamach interpretuje się w Internecie. Postawy można znaleźć doprawdy różne. Środowisko lewicowe przeżywa szok, oburza się na komentarze mainstreamowych mediów oraz skrajnej prawicy. Internauta podpisujący się jako Kelthuz używający jako awatara logo Kongresu Nowej Prawicy pisze „84 martwych socjalistów to dobry news z samego rana”. Poziom, do którego ciężko się zniżyć. Wspomina też, że efektem takiej ilości ofiar jest zakaz posiadania broni. Wolę nie myśleć, co by się z nim stało, gdyby każdy socjalista po jego wpisie miał broń w ręku lub co stałoby się z kochanym przez tego człowieka kapitalizmem, gdyby każdy robotnik na protesty związkowe, taki jak ostatni 10-tysięczny organizowany pod Sejmem przez „Solidarność”, brał swój karabin.
Inaczej zapatrują się polscy nacjonaliści. Kiedy media masowe ocierają się o granice absurdu, a lewica na swoim portalu pisze o „chrześcijańskim fundamentaliście” postanawiają dokonać „rzeczowej analizy” wydarzenia. Twierdzą, iż Breivik to syjonista, a motywem ataku na obóz młodzieżówki Partii Pracy były propalestyńskie poglądy. Jako źródło podaje portal szwedzkich nacjonalistów, którzy idą jeszcze dalej. Przypisują Breivikowi powiązania z masonerią. Nie mogło się obyć bez powiązania ze środowiskiem homoseksualnym. Dokładnie ten sam artykuł zamieszcza u siebie portal konserwatyzm.pl, medium bardzo nacjonalistyczne. Kończy go jednak zdaniem „Nasze myśli i modlitwy są z rodzinami ofiar tego barbarzyńskiego aktu.” Szkoda tylko, że „konserwatystów” stać jedynie na pomodlenie się, a nie napiszą nic, co powstrzymałoby agresję nacjonalistycznych i faszystowskich bojówek, jaka wymierzana na każdej demonstracji LGBT czy środowisk feministycznych. Pominę już eskalowanym hasłom takim jak „pedały do gazu”, „Żydzi z Polski precz” czy „raz sierpem raz młotem czerwoną hołotę”. Można stwierdzić, że nikt nie panuje nad tłumem, jednak czołowi przedstawiciele prawicy nie wstydzą się mówić „Jeszcze kiedyś powiesimy ostatniego demokratę na kiszkach ostatniego socjalisty!” (blog JKM – luty 2008)
Co może przynieść przyszłość? Historia zna wiele przypadków prawicowego terroru. Podczas wojny domowej w Hiszpanii mieliśmy do czynienia z dwoma rodzajami terroru. W wyniku „czerwonego terroru” zginęło około 38 tysięcy ludzi, w tym ok. 6 tysięcy duchownych. Prześladowania kleru spowodowane były tym, że kler aktywnie wspierał obóz nacjonalistów. Przyczyną takiego stanu rzeczy był fakt, że Kościół Katolicki był obszarnikiem. Największym w Hiszpanii. Prześladowania kleru i ich motywy przypominają trochę polski przedwojenny antysemityzm. Antony Beevor pisze, że po Hiszpanii krążyły opowieści o tym, jak katolicy mordują robotników z okrzykami „Niech żyje Chrystus Król”. Cały czas dochodziły wieści z terytoriów opanowanych przez generała Franco, gdzie mordowano komunistów i ateistów. Oburzenie budziło też to, że kler przed faszystami nie bronił nawet swoich. Przemilczano sprawę morderstwa arcybiskupa Mondragonu i 26 księży. Tylko jeden biskup zajął w tej sprawie stanowisko i złożył skargę papieżowi. Sygnał był jednoznaczny. Kler stoi po stronie wroga. Stąd śmierć poniosło wielu księży niezaangażowanych w wojnę. Często ginęli, ponieważ wieże ich kościołów zostały użyte jako stanowiska snajperskie, a będąc podejrzanymi byli natychmiast zabijani .
Kwestia „czerwonego terroru” często jest opisywana jako sprawa mająca niszczyć opinię lewicy. Bagatelizuje się „biały terror”. Julian Casanova pisze, że jeden z rzeczników prasowych generała Franco mówił, iż wojsko musi zabijać, ażeby „eksterminować trzecią część męskiej populacji i oczyścić kraj z proletariatu”. Ta polityka miała pełną zgodę zarówno wszystkich stronników obozu faszystowskiego, jak i Kościoła hiszpańskiego. Znany jest przypadek z Huesci, gdzie rozstrzelano ponad sto osób za przynależność do loży masońskiej, w sytuacji, w której owa loża liczyła tylko kilka osób. W Kordowie zabito 10 tysięcy ludzi powiązanych z Frontem Ludowym. Informacje na temat powiązań dostarczali księża oraz urzędnicy. Najsłynniejszą ofiarą terroru był poeta Garcia Lorca, który „więcej szkód wyrządził piórem niż inni karabinami”. Liczba ofiar „białego terroru” została ustalona na co najmniej 80 tysięcy. Szacuje się, że w rzeczywistości mogła sięgnąć 200 tysięcy.
Terroryzowanie ludzi ze względu na lewicowe sympatie pamięta dobrze Ameryka Południowa. W pinochetowskich Chile niszczono lewicowe graffiti, karano za noszenie długich włosów, pomaganie ubogim, czy też wystąpienie o obniżenie cen biletów. Ta ostatnia sprawa to licealiści, których zorganizowanie i determinacja tak przeraziły władze, że ta postanowiła ich zabić. Dopiero w 2006 zapadł w tej sprawie wyrok. Kraje Ameryki Łacińskiej zmagały się z problemem Szwadronów Śmierci, które zabijały każdego opozycjonistę - na lewicowych aktywistach zaczynając, na lekarzach i księżach katolickich kończąc. Najsłynniejszą ofiarą prawicowego terroru z tamtej części świata jest chyba arcybiskup Oscar Romero.
Czy Europie grozi prawicowy terror? Breivik może znaleźć wielu naśladowców. Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że nie jest to jedyny szaleniec. Według policji akcja była tak starannie zaplanowana, że na pewno nie działał sam. Poziom nacjonalizmu ogarniający Węgry przeraża coraz bardziej. Do akcji przeciwko prawicowcom kieruje się często odziały specjalne. W Wielkiej Brytanii działa EDL, w Szwecji neonaziści podejmowali już próbę dokonania zamachu na rząd. W Rosji faszyści dokonali już egzekucji w stylu islamskich ekstremistów. Dokonali „aresztowania” dwóch muzułmanów z Tadżykistanu i Dagestanu. Jednego zabili strzałem w tył głowy, drugiemu poderżnęli gardło. Nagranie zostało usunięte z sieci. Sprawę zdążył jednak opisać Guardian, a zachodnie dotarły nawet do krewnych ofiar. Według Amnesty International, prawicowe bojówki w Rosji wymknęły się całkowicie spod kontroli.
Sposobem na powstrzymanie takich zjawisk jest stanowczy opór społeczny. Ludzie chcący dokonywać eksterminacji nie mogą czuć społecznego przyzwolenia na swoje działania. Policja się nimi nie zajmie, jeśli nie będzie mieć rozkazu od góry. Góra, jak pokazuje Rosja, może być zbyt słaba lub po prostu nie chcieć powstrzymywać grupy skrajnie prawicowe przed ich poczynaniami. Stąd jedynym wyjściem jest opór oddolny.
JkbW
Niewypłacalność Grecji: gra w euro-cykora?
Yak, Sob, 2011-07-23 11:20 Gospodarka | PublicystykaTłumaczenie tekstu opublikowanego przez portal anarkismo.net przed podpisaniem kolejnego "pakietu ratunkowego" dla Grecji.
Duży zły wilk z Europejskiego Banku Centralnego Wielki sapie i dmucha już bardzo długo, ale trzy małe świnki (PIGS) nie pokazują, że zamierzają się poddać. Za spektaklem greckiego ludu buntującego się przeciw rządowi i centralnym mocarstwom w Unii Europejskiej przewija się historyczny cień - cień Jugosławii.
Dziś, Grecja znajduje się pod presją Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, które wstrzymują wypłatę kolejnej transzy tzw. "pomocy" uzgodnionej w zeszłym roku. Wypłata 12 miliardów euro miała już nastąpić w czerwcu. Bez niej, Grecja nie będzie mogła spłacić istniejących zobowiązań finansowych wynikających z obligacji wygasających w dniu 15 lipca.
Celem szantażu jest zmuszenie aktualnego rządu i całej greckiej klasy politycznej do przeprowadzenia rozbójniczego programu prywatyzacji i cięć socjalnych, pod dyktando centralnych państw euro-strefy, wbrew jasno wyrażanemu sprzeciwowi większości greckiego społeczeństwa, co widoczne było na ulicach w ciągu ostatnich tygodni.
Jednak to coś więcej niż manewry polegające na straszeniu katastrofalnymi konsekwencjami upadku euro, którymi wypełnione są wiadomości TV. Wyraźnie widać podział, co do metod radzenia sobie z kryzysem pomiędzy Francją, a Niemcami - najsilniejszymi krajami euro-strefy, pomiędzy tymi krajami a EBC, oraz pomiędzy europejskimi instytucjami, a MFW. Nieporozumienie pomiędzy głównymi mocarstwami spowodowały wzrost niepewności, który zmienił sztucznie wywołany kryzys na realny kryzys całej euro-strefy.
Najpierw musimy jednak omówić warunki, które doprowadziły do narzucenia Grecji takiego reżimu przez tzw. „trojkę”, czyli EBC/UE/MFW. Później przyjrzymy się przyczynom napięć pomiędzy krajami centrum, a na koniec możliwym konsekwencjom grożącym, gdyby gra w cykora skończyła się czołowym zderzeniem, zamiast uległości greckiego społeczeństwa i innych świnek (PIGS).
Kryzys kredytowy
Kryzys kredytowy z 2007-2008 r. zakończył się kompletnym wyschnięciem między-bankowych pożyczek w październiku 2008 r. W konsekwencji, Europejski Bank Centralny zaczął kredytować niewypłacalne banki strefy euro (zarówno w państwach centralnych, jak i peryferyjnych), bez zadawania zbędnych pytań. Był to środek tymczasowy. Gdy ryzyko implozji całego systemu finansowego zmalało w 2009 r., a jednocześnie deficyty państwowe osiągnęły niebezpieczne rozmiary w wyniku ratowania niewypłacalnych banków, EBC zaczął zabezpieczać krótkoterminowe pożyczki dla banków zabezpieczając je innymi aktywami. Tymi aktywami były dodatkowe obligacje, które musiały zostać wyemitowane przez poszczególne państwa. W ten sposób miała zostać pokryta dziura w budżecie, którą spowodował spadek dochodów związany z utratą pracy przez pracowników i przez wycofanie środków z obrotu przez klasę kapitalistów, oraz rosnące koszty zasiłków dla nowych bezrobotnych. Pieniądze wycofane przez klasę kapitalistów musiały zostać zastąpione pieniędzmi państwowymi.
Wspomniane obligacje, jak np. w przypadku Irlandii, miały 8% oprocentowanie. Obligacje były skupowane przez banki, takie jak AIB i BOI za np. 5 miliardów euro. Te obligacje były następnie wykorzystywane jako zabezpieczenie pożyczki na ich zakup. Pożyczki w wysokości 5 miliardów euro udzielał Europejski Bank Centralny - z oprocentowaniem rzędu 1%. A więc banki zarabiały na tym na czysto 7% (kosztem społeczeństwa). Tak zwany "kryzys państwowego długu" w rzeczywistości jest od początku do końca kryzysem bankowym. Początkowe gwarancje bankowe i zastrzyki gotówki od państwa w przypadku Irlandii wynosiły od 70 do 90 miliardów euro. Także teraz, państwowy budżet traci ogromne sumy z powodu wysokiego oprocentowania swoich obligacji.
Oznacza to, że banki w peryferyjnych krajach, takich jak Irlandia, Portugalia i Grecja, które zostały wyparte z międzynarodowego rynku pożyczkobiorców, posiadają ogromne zasoby obligacji państwowych, które właściwie należą do EBC jako zabezpieczenie pożyczek dla tych banków. Przypomnijmy sobie jednak, dlaczego w ogóle doszło do bankructwa banków w krajach peryferyjnych.
Bankructwo banków w krajach peryferyjnych jest konsekwencją wielkiego napływu pieniędzy pochodzących z banków, funduszów emerytalnych i firm inwestycyjnych krajów centralnych w okresie od powstania strefy euro do krachu w 2008 r. Pieniądze płynęły do krajów peryferyjnych z powodu szybszej stopy wzrostu w tych krajach (związanej ze spodziewanym akcesem do strefy euro), oraz perspektywą lepszych zwrotów z inwestycji, niż w krajach centralnych, nadal pogrążonych w stagnacji po zjednoczeniu Niemiec. Powodem dla którego rządzące kliki w Irlandii, Grecji i innych PIGSach nie pozwoliły na bankructwo banków jest to, że spowodowałoby to straty dla banków w Wielkiej Brytanii, Francji i Niemczech. A przecież nasza lokalna klasa kapitalistów jest całkowicie zależna od kapitału pochodzącego z tych źródeł.
Kryzysowy zawrót głowy
Niezdolność do spłaty obligacji wyemitowanych przez peryferyjne kraje, takie jak Grecja, stawia EBC w bardzo niewygodnej sytuacji. Po pierwsze, bank centralny może sam stać się niewypłacalny, gdyż te obligacje były skupowane podczas przeszłych prób stabilizacji cen, oraz są dla banku centralnego zabezpieczeniem pożyczek dla innych banków, figurującym po stronie "ma".
Dla banku centralnego to nie jest aż taki problem, gdyż zawsze ma możliwość wydrukować więcej pieniędzy. Jednak problem jest natury politycznej. Jest to właściwie ten sam scenariusz, który zakończył się rozpadem byłej Jugosławii w latach 90’tych.
Echa Jugosławii
Mały powrót do przeszłości: na początku lat 90’tych Jugosławia słaniała się pod naciskiem planu oszczędnościowego narzuconego przez MFW (podczas Zimnej Wojny MFW finansowało Jugosławię, by utrzymać kraj z dala od wpływów ZSRR z powodów politycznych). Federacja składała się z nieefektywnej części opartej na ciężkim przemyśle wzorowanym na modelu sowieckim, która skoncentrowana była w Serbii, oraz z części która zachowywała płynność finansową: Słowenii i Chorwacji. Serbski prezydent Milosevic nie był w stanie finansować policyjnych represji wobec pracowników sektora publicznego, którzy urządzali zamieszki z powodu braku wypłat, gdyż policjanci przyłączyli się do zamieszek. W tej sytuacji, Milosevic wykorzystał swoją kontrolę nad bankiem centralnym, by dodrukować dinary i zapłacić pracownikom sektora publicznego i policjantom.
Słowenia i Chorwacja (sprawa Bośni wypłynęła później) potraktowały to jako bezpośredni transfer bogactwa z tych krajów do Serbii – poniekąd słusznie. Stało się to pretekstem do ich wystąpienia z Jugosławii, przy poparciu Niemiec. Serbia walczyła o utrzymanie regionów, które dokonały secesji, próbując odtworzyć Jugosławię jako swoje imperium, ale okazało się to militarnie i ekonomicznie niewykonalne.
Kto sieje burzę, zbiera wiatr. W pewnym sensie. Najwięksi poplecznicy secesji Chorwacji – Niemcy, Francja i EBC, sami są dziś w takiej sytuacji jak była Jugosławia – przynajmniej na pewnym poziomie. Gdyby EBC zaczął drukować euro, by pokryć straty na obligacjach krajów peryferyjnych, oznaczałoby to faktyczny transfer bogactwa z krajów centralnych z nadwyżkami, do obecnie zbankrutowanych krajów peryferyjnych.
Tak przynajmniej widzą to coraz bardziej eurosceptyczne prawicowe siły polityczne w “północnych” krajach, takich jak Niemcy, Benelux, Finlandia i inne. Dlatego prawicowi politycy coraz głośniej domagają się zakończenia realizacji kolejnych "planów ratunkowych" dla Grecji i innych PIGSów. Pomimo, iż tak naprawdę, "plany ratunkowe" są tak zaprojektowane, by chronić oszczędności w krajach centralnych przed stratami wynikającymi z krachu. W tym sensie, jak to ujął jeden z komentatorów, pomysł, by Grecja stała się kolejnym „Lehman Brothers" jest niedorzeczny. Straty są takie same, z tą różnicą, że interwencja spowodowała przeniesienie strat z ksiąg rachunkowych banków do ksiąg rachunkowych budżetów państwowych. Oczywiście popularne brukowce w państwach północnych lubią podkreślać, że straty zaksięgowane na konto państw peryferyjnych są w całości wynikiem działań samych PIGSów. Ale przecież nowoczesne finanse i skomplikowane funkcjonowanie wzajemnie powiązanych kapitałów nigdy nie były domeną brukowców.
Może się to wydać niewiarygodne, ale faktyczna suma greckiego długu jest stosunkowo dość mała. To około 340 miliardów euro, co może brzmi jak wielka suma, ale nie jest to nie do przełknięcia na skalę europejską. Jak już było wyjaśnione wyżej, nie jest to oczywiście tylko kwestia ekonomii. Ale w kategoriach monetarnych, nawet jeśli "zagrożona wartość" jest niska, tak jak w przypadku Lehman Brothers, reperkusje mogą być bardziej groźne.
Efekt domina instrumentów pochodnych
Groźba efektu domino spowodowanego przez instrumenty pochodne służące do przenoszenia ryzyka kredytowego (tzw. „Credit Default Swaps” czyli CDS [CDS jest umową, w ramach której jedna ze stron transakcji w zamian za uzgodnione wynagrodzenie zgadza się na spłatę długu należnego drugiej stronie transakcji od innego podmiotu – podstawowego dłużnika – w przypadku wystąpienia uzgodnionego w umowie CDS zdarzenia kredytowego (w praktyce zdarzeniem tym jest niespłacenie podstawowego długu przez podstawowego dłużnika) – przyp. tłum.]) pojawiła się znowu. Nie chodzi tu nawet o CDSy oparte na greckich obligacjach skarbowych, których wartość na rynku publicznym wynosi jedynie 5 miliardów euro. Choć więcej może być w obrocie na prywatnym rynku OTC, całkowita wartość obligacji w obrocie raczej nie jest o wiele większa, gdyż więksi inwestorzy, jak fundusz hedgingowy Macro z coraz większą podejrzliwością odnosiły się do skłonności UE do manipulowania zdarzeniami kredytowymi [których spełnienie się wymusza realizację obietnicy spłaty długu przez stronę umów CDS – przyp. tłum]. Jak już zostało powiedziane, jest to bardziej kryzys bankowy. Pożyczki płynące z banków z krajów centralnych do banków z krajów peryferyjnych zostały oplecione pajęczyną instrumentów CDS.
Widmo “epidemii” krąży po europejskich salonach. Upadek greckich banków spowodowany przez ich niewypłacalność, mógłby mieć reperkusje dla garstki globalnych banków, które sprzedają 95% wszystkich instrumentów CDS na międzynarodowym rynku finansowym. Te giganty są tak ściśle ze sobą powiązane, stanowiąc dla siebie wzajemną gwarancję, że upadek któregokolwiek z tych banków mógłby spowodować upadek pozostałych, jak w grze w kręgle. Inne powiązania finansowe krajów PIGS z resztą UE i światowego systemu finansowego mogą spowodować, że upadek w Grecji mógłby stać się równie poważny, co wstrząsy spowodowane problemami AIG w 2008 r.
Od początku roku było jasne, że “plan ratunkowy” uzgodniony w maju będzie trwać aż do początku 2012 r., a więc zajdzie konieczność uzgodnienia drugiego planu. Podczas negocjacji dotyczących drugiego planu, powstały różnice pomiędzy jedną frakcją, czyli Francją i EBC, oraz drugą frakcją, czyli administracją Angeli Merkel. Niemcy naciskały, by część kosztów pomocy ponieśli prywatni wierzyciele posiadający greckie obligacje skarbowe, za pomocą przymusowej wymiany obecnych obligacji na obligacje z opóźnionym o 7 lat okresem spłaty.
Zamieszki otrzeźwiają
Zamieszki w Grecji, które miały miejsce podczas strajku generalnego, spowodowały, że rząd Niemiec szybko postanowił, że konieczny jest zjednoczony front państw centralnych. Merkel i Sarkozy spotkali się w Berlinie, by oznajmić, że zeszli ze ścieżki wojennej i że wyrzucono do kosza plan ministra finansów Schauble’a, polegający na przeniesieniu strat na wierzycieli posiadających obligacje. Jednak nie wszystkie przeszkody zostały przezwyciężone, gdyż MFW ogłosiło powołując się na nikomu nie znany zapis, że nie wypłaci kolejnej transzy kredytu o wartości 12 miliardów euro, dopóki grecki parlament nie przegłosuje najnowszych ustaw oszczędnościowych.
USA, za pośrednictwem swojego figuranta, pełniącego obowiązki szefa MFW Johna Lipsky’ego, wykorzystało okazję, by skorzystać na kryzysie. Lipsky zablokował wypłatę (na prośbę Tima Geithnera, Sekretarza Skarbu USA) i wydał oświadczenie wzywające eurokratów do wspólnego działania i ostrzegając przed groźnymi konsekwencjami kłótni. Władze w Waszyngtonie z przyjemnością popsuły szyki europejskim rządom, właśnie wtedy, gdy atmosfera w Atenach stawała się nieco zbyt gorąca i władze zastanawiały się czy nie wycofać się z tej gry w cykora.
Ale dlaczego władze Niemiec popychały w innym kierunku, niż władze Fracji i EBC? Stanowisko EBC zostało wyjaśnione powyżej, a stanowisko Francji też daje się sprowadzić do kwestii finansowych. Francuskie banki i korporacje udzieliły prawie cztery razy tyle pożyczek Grecji, co Niemieckie banki i firmy.
Ale są też polityczne różnice pomiędzy stanowiskiem Francji i Niemiec. Pozycja chadeckiej koalicji Angeli Merkel w Niemczech staje się coraz bardziej niepewna. Zdaniem cyników, plan Schauble’a i Merkel, by prywatni pożyczkodawcy pokryli część strat, został zaprojektowany na potrzeby niemieckich wyborców, oburzonych wykorzystywaniem podatków do ratowania - jak piszą brukowce - "leniwych, skorumpowanych i niekompetentnych południowców" (do tej kategorii zaliczono też Irlandczyków).
Europa transferów
Zwiększający się eurosceptycyzm prawicy w “północnych” krajach dotyczy tzw. „Europy transferów”, czyli z ich punktu widzenia, transferu pieniędzy od wydajnych i pracowitych mieszkańców "północy" do "leniwych i nieodpowiedzialnych pijawek z południa". Tak naprawdę, już teraz mamy do czynienia z Europą transferów. Ale te transfery bogactwa płyną w drugą stronę: od krajów peryferyjnych do krajów centrum. Tak zwane „plany ratunkowe” są tylko kolejnymi pożyczkami, na oprocentowaniu znacznie przewyższającym koszt pożyczek zaciągniętych na potrzeby „planu ratunkowego” przez kraje centralne. Efektem pożyczek dla Grecji, Irlandii i Portugalii, których brokerem były EBC i MFW, będzie transfer pieniędzy od pożyczkobiorców do pożyczkodawców.
To jest sedno problemu. W jakimkolwiek wspólnym systemie monetarnym, zjednoczonych Niemczech, Jugosławii po 1989 r., czy w byłym Imperium Brytyjskim, gdy na początku istnieje nierówność, system transferów funkcjonuje przez cały czas, w taki lub inny sposób. W starym modelu imperialnym, gdy uderzały kryzysy, regiony centrum starały się zepchnąć negatywne skutki ekonomicznej zapaści, bezrobocia i ubóstwa na ludność peryferiów, tak aby utrzymać lojalność pracowników w centrum. Model wspólnoty zakładałby transfer pieniędzy w przeciwnym kierunku, od bogatszych regionów, do biedniejszych. Taki model wdrażały Zachodnie Niemcy po zjednoczeniu.
Niemożliwy jest tylko model utopii neoliberalnej, na którym oparta jest strefa euro i który zakłada, że we wspólnej przestrzeni gospodarczej nie będzie żadnych transferów pomiędzy krajami. Wiadomo było, że ten domek z kart rozleci się przy pierwszym kryzysie. No i kryzys właśnie nastąpił. Przyszedł czas podjęcia decyzji.
Nic w sumie dziwnego, że prawica preferuje imperialny model jedności europejskiej – prawica pozostaje sobą. Jak powiedział Marx, historia się powtarza, najpierw jako tragedia, potem jako farsa. Czas imperiów się skończył, a jakakolwiek próba utworzenia strefy euro na modelu imperialnym jest skazana na sromotną porażkę. To już nie jest epoka walki na karabiny maszynowe przeciw łukom i dzidom. Rozpad Jugosławii też to uświadomił. W XIX wieku i wczesnym XX wieku imperia posiadały uprzemysłowione centrum i znacznie większe peryferia, znajdujące się na przed-kapitalistycznym etapie rozwoju. Dziś, liczby są odwrócone. Kraje peryferiów stanowią jedynie ułamek populacji krajów centrum. Pomysł, by te kraje pokryły wszystkie straty krachu banków centrum jest niemożliwy z matematycznego punktu widzenia. Dlatego tak wielu komentatorów uważa, że rozpad strefy euro jest jedynym wyjściem z impasu.
Odmowa posłuszeństwa
Nie da się jednak utworzyć modelu wspólnoty za pomocą odgórnych metod. Tylko aktywny udział zwykłych ludzi może zbudować solidarność, która będzie w stanie przekroczyć narodowe granice. W krajach peryferyjnych, ten aktywny udział musi się zacząć od odmowy - odmowy poddania się wewnętrznej kolonizacji i opór wobec imperialnej konstytucji euro-strefy.
Pracownicy w Grecji wyszli na ulice, by oblegać Parlament debatujący nad kolejnymi cięciami socjalnymi, w i tak już zdewastowanym kraju. Pracownicy w Irlandii, Portugalii, Hiszpanii i innych krajach będą się im przyglądać i im kibicować, czekając na dzień, kiedy sami podejmą walkę przeciwko traktowaniu ich jak mieszkańców peryferiów imperium. Zobaczymy, kto pierwszy będzie miał cykora.
Paul Bowman
Tłumaczenie tekstu opublikowanego na anarkismo.net
Czy to już koniec jedzenia jakie znamy?
Czytelnik CIA, Pon, 2011-07-18 16:03 Ekologia/Prawa zwierząt | Publicystyka27 lipca w Senacie odbędzie się głosowanie nad Ustawą o Nasiennictwie - akcie prawnym, od którego zależeć będzie czy my i nasze przyszłe pokolenia będziemy mieć na stołach prawdziwe jedzenie czy tylko laboratoryjne, szkodliwe dla zdrowia wynalazki z GMO napisem: „żywność”.
Aby zapewnić sobie możliwość spożywania prawdziwego jedzenia musimy działać natychmiast. Musimy przekonać naszych Senatorów aby całkowicie odrzucili Ustawę o Nasiennictwie w jej obecnej formie. Jest to pełen wad akt prawny, który otwiera drzwi do zalegalizowania genetycznie zmodyfikowanych nasion i roślin w Polsce. Jednocześnie ogranicza on stosowanie tradycyjnych nasion tylko do 10% (!) na komercyjnym rynku.
Ni mniej ni więcej jest to zaproszenie dla korporacji agrobiznesu do przejęcia kontroli nad krajowym łańcuchem pokarmowym, a tym samym do zniszczenia małych i średnich tradycyjnych i ekologicznych, rodzinnych gospodarstw rolnych, które jako jedyne produkują odżywczą i naturalną żywność.
Dodatkowo Rząd RP i większość mediów prowadzą akcję dezinformacji społeczeństwa, któremu wmawia się, że nowa ustawa nie pozwoli na uprawy GMO.
Tymczasem nowa Ustawa o Nasiennictwie dopuszcza możliwość wpisywania GMO do katalogu krajowego (bo wykreślono wcześniejszy zakaz). Oznacza to, że skoro można będzie wpisywać odmiany GMO do katalogu, to automatycznie są one dopuszczone do upraw na terytorium RP.
Żaden sąd administracyjny nie uzna naruszenia art. 104 ust. 2, w którym utrzymano zakaz obrotu materiałem siewnym […] odmian zawierających modyfikację genetyczną, jeśli rolnik będzie uprawiał odmianę GMO umieszczoną w katalogu! Ponadto sejm odrzucił poprawkę, która miała poszerzyć pojęcie "obrót" o "użytek własny". Dzięki temu tzw. "indywidualni rolnicy" będą mogli bezkarnie przywozić nasiona GMO z innych krajów. W rzeczywistości ci "indywidualni rolnicy" to zazwyczaj dystrybutorzy, którzy dostarczają rolnikom ziarno, a tylko fakturują je indywidualnie.
Tak więc zapisy nowej ustawy o nasiennictwie dają - pomimo pozornego zakazu, przyzwolenie na uprawy GMO.
Taka sprzeczność i dwuznaczność to bardzo niebezpieczny podstęp i nie wolno pozwolić, żeby Rządowi RP uszło to na sucho.
Jedynie poprzez bombardowanie swoich Senatorów żądaniami, aby odrzucili tę Ustawę możemy mieć nadzieję, że unikniemy katastrofy nieodwołalnego zakażenia naszego łańcucha pokarmowego przez GMO i odebrana przyszłym pokoleniom możności zdrowego, tradycyjnego jedzenia.
CZAS NA DZIAŁANIE TERAZ! Prosimy dzwońcie do senatorów, odwiedzajcie ich w biurach...i domagajcie się, jako wyborcy, odrzucenia tej ustawy.
Serdecznie pozdrawiamy,
Jadwiga Łopata i Julian Rose
Wstępne uwagi dotyczące “ruchu zgromadzeń ludowych” w Grecji (część 2)
Yak, Sob, 2011-07-16 19:11 Publicystyka Oto druga część artykułu analizującego ruch zgromadzeń na pl. Syntagma. Pierwsza część została opublikowana tu.
Drugiego dnia, wokół Parlamentu miały miejsce sceny podobne do tych, które miały miejsce pierwszego dnia. Jednak policji było już o wiele trudniej wykonywać swoje zadania. Tysiące demonstrantów wzięło udział w zamieszkach drugiego dnia. Większość z nich była przygotowana i miała na sobie maski gazowe i inne zaimprowizowane środki ochronne. Wiele osób miało ze sobą płyny do przepłukiwania twarzy i inne sprzęty do konfrontacji z policją. Powstała „strefa frontu", gdzie miały miejsce potyczki, oraz "strefa na tyłach", gdzie gromadzili się demonstranci wykrzykujący hasła, oraz gdzie pomagano osobom, które zostały poszkodowane na „froncie” i zastępowano ich posiłkami.
“Spokojni” wspierali tych, którzy walczyli z policją. Fizyczna obecność dużego tłumu sama w sobie stanowiła dużą przeszkodę dla manewrów policji. Protestującym udało się zablokować własnymi ciałami grupę motocykli należących do niesławnej formacji DIAS i DELTA. „Pokojowych" demonstrantów nie przeraziły starcia z policją. Jedynie nieustający brutalny atak oddziałów policji do tłumienia zamieszek i oddziałów zmotoryzowanych zmusił ich w końcu do opuszczenia ulic sąsiadujących z placem Syntagma. Wbrew temu, co wielu opowiadało o wydarzeniach poprzedniego dnia, starcia z policją nie „wystraszyły” ludzi. Starcia stały się raczej wyrazem nagromadzonego gniewu przeciw rządowi, który utracił całą legitymację, przeciw brutalności policji i pogarszaniu się warunków życia klasy pracującej.
Tego dnia, na ulicach pojawili się powstańcy z grudnia 2008 r. (anarchiści, ludzie o poglądach anty-autorytarnych, studenci, ultrasi, młodzi prekariusze). Szli obok przeważającej grupy przedstawicieli „szacownej” uładzonej klasy pracującej, która protestowała przeciwko cięciom socjalnym ścierając się z policją. Coś takiego wydarzyło się po raz pierwszy od 5 maja 2010 r.
48-godzinny strajk miał jeszcze inne podobieństwa do rebelii z grudnia 2008 r.: skłonność do zabawy. Wiele haseł i śpiewów protestujących przeciwko rządowi i MFW było opartych na elementach kultury kibicowskiej. Podczas konfrontacji z policją, bębniarze dopingowali protestujących i dodawali im sił, by utrzymać pozycje. Zarówno pierwszego, jak i drugiego dnia, policji w końcu udało się „oczyścić” okolice dopiero późnym wieczorem, a garstka niezwykle zdeterminowanych pozostała na placu przez całą noc.
Sięgająca tysięcy liczba ludzi, którzy uczestniczyli w starciach wykluczyła teorie spiskowe promowane przez organizacje i partie lewicowe oraz media, o tym jakoby za przemocą stali "prowokatorzy" i "gangi mafijne". Propaganda mediów o "grupach, które starają się siać chaos" wyszła żałośnie. Wielu ludzi zrozumiało konieczność rzucania kamieniami, podpalania ognisk i układania barykad przeciw uzbrojonym i wściekłym gliniarzom, którzy wykonują rozkazy kapitału i państwa.
Ta zmiana była efektem przezwyciężenia (zwykle werbalnych) konfrontacji pomiędzy „pokojowymi”, a „bojowymi” protestującymi w ciągu mobilizacji, które miały miejsce w ciągu ostatniego miesiąca. Wielu "pokojowo nastawionych" demonstrantów - zwłaszcza starszych - w końcu zrozumiało, że za maskami tzw. "prowokatorów" kryli się zwykli młodzi ludzie, przepełnieni wściekłością. Zdarzyło się, że 60-letnia kobieta w przyjazny sposób rozmawiała z 16-latkiem na temat „prawa do atakowania policji”, podczas gdy dobrze ubrani „oburzeni” kłócili się na ten sam temat z "zadymiarzami". Kiedy indziej, "pokojowi" demonstranci, którzy mieli problemy z oddychaniem otrzymali pomoc od dobrze przygotowanych "zamaskowanych" demonstrantów. Kwestia przemocy jest tylko jednym z wielu tematów, które są poruszane podczas ciągłych dyskusji na tematy społeczne i polityczne w tłumie demonstrantów. Te dyskusje pełnią ważną rolę w kształtowaniu mobilizacji i kształtowaniu – niekiedy sprzecznych – sposobów zachowania wielu demonstrantów. Według nas, te dysputy tworzą coś w rodzaju „publicznej sfery dla proletariuszy”, gdzie omawiane są kwestie teoretyczne i praktyczne.
Inną godną uwagi cechą dni gniewu była kombinacja zadym i świętowania. Podczas walk grana była muzyka na żywo, ludzie śpiewali, a w niektórych przypadkach bębniarze zagrzewali atakujących oddziały policji! Po południu, odbył się koncert, pomimo oparów gazu i obrażeń odniesionych podczas walk. Protestujący tańczyli, w czasie gdy policja spowijała gazem cały plac. Doszło do wywłaszczenia wyrobów piekarniczych, ciastek i lodów z kawiarni należącej do dużej sieci. Nadało to słodki smak protestom tego dnia. Choć plądrowanie żywności zostało później potępione z głośników, prawdopodobnie po interwencji lewicowych "organizatorów".
Późniejszym popołudniem, duża grupa, w skład której wchodzili głównie członkowie partii SYRIZA, starała się zapobiec gromadzeniu kamieni, które miały być użyte przeciw oddziałom policji. Jednak ponieważ nie było alternatywnego planu na wypadek ataku - partyjni poniechali swoich wysiłków. Niedługo potem sprzęt nagłaśniający został usunięty z placu, pod pretekstem, że sprzęt mógłby zostać zniszczony. Usunięcie "głosu" manifestacji w tym właśnie momencie, gdy wciąż trwały starcia z policją w okolicach placu, z pewnością podkopał obronność placu. Kilka minut później, oddziały policji wdarły się na plac i wyjątkowo brutalnie zepchnęły tłum do stacji metra. Tylko około setki ludzi powróciło, zostając nawet do późnych godzin nocnych.
Warto też zauważyć, że realnie rośnie w ludziach wściekłość skierowana przeciw politykom i policji. Ta wściekłość nie wyraża się tylko we wszechobecnych starciach, ale także w ustnych deklaracjach, które wciąż można usłyszeć: „powinniśmy spalić parlament”, „powinniśmy ich powywieszać”, „powinniśmy chwycić za broń”, „powinniśmy odwiedzić posłów w ich domach”, itd... Co ciekawe, większość tych stwierdzeń została wypowiedziana przez ludzi starszych. Wiele przypadków „społecznych aresztowań” policjantów w cywilu wskazuje też na poziom społecznego gniewu. Jednego wieczoru demonstranci schwycili policjanta w cywilu na stacji metro Syntagma i dopiero personel Czerwonego Krzyża pomógł mu uciec (niektórzy twierdzą, że wcześniej został pozbawiony broni).
Rola związków zawodowych (GSEE-ADEDY) była bardzo ograniczona. Ich rola ograniczała się do wezwania do 48-godzinnego strajku, co zostało w zasadzie wymuszone oddolnie przez „ruch placowy”. Co charakterystyczne, bloki związkowe przyciągnęły tyko kilkaset ludzi, a w drugim dniu, kiedy głosowano nad pakietem oszczędnościowym, GSEE zorganizowało wiec późnym popołudniem na całkiem innym placu w centrum miasta (nieopodal placu Omonia, czyli zupełnie w przeciwnym kierunku!). Dodatkowo, w dniu 30 czerwca GSEE, wierne swoim teoriom spiskowym, opublikowało artykuł potępiający "zniszczenie i z góry ustawione walki pomiędzy zakapturzonymi i policją, które miały na celu zaszkodzić pracownikom i demonstrantom [...] GSEE potępia jakąkolwiek formę przemocy, niezależnie kto się jej dopuszcza i wzywa rząd do wypełnienia swoich obowiązków”. Z drugiej strony, ADEDY starała się być bardziej ostrożna. W komunikatach wydawanych w dniach 29 i 30 czerwca, potępiła „barbarzyństwo rządu” i „brutalność policji” i nawet wezwała do wiecu w dniu 30 czerwca na pl. Syntagma - którego zresztą nigdy nie zorganizowała!
Warto podsumować pewne aspekty ruchu przeciw narzuceniu największych cięć socjalnych od czasu II Wojny Światowej:
1) Nacjonalizm (w większości w formie populistycznej) dominuje, za sprawą zarówno różnych sekt skrajnie prawicowych, jak i lewicowych partii i działaczy. Dla wielu proletariuszy i drobnej burżuazji dotkniętej przez kryzys, a niezwiązanych z żadną partią, tożsamość narodowa zdaje się ostatnią wyobrażoną obroną, gdy wszystko inne się wali w szybkim tempie. Za hasłami przeciw „obcemu, zdradzieckiemu rządowi” i nawołującymi do „ocalenia kraju”, „obrony suwerenności narodowej” i „sporządzenia nowej konstytucji” kryje się głęboki strach i alienacja, dla której "społeczność narodu" ma być magicznym panaceum. Interesy klasowe są często wyrażane w nacjonalistyczny i rasistowski sposób, przez co powstaje pełen sprzeczności wybuchowy koktajl polityczny.
2) Manipulacje na głównym zgromadzeniu na pl. Syntagma (były też inne zgromadzenia w innych dzielnicach Aten i innych miastach w Grecji), przeprowadzone przez członków lewicowych partii i organizacji działających „incognito” były dość oczywiste i realnie przeszkadzały wyłonieniu się klasowego ukierunkowania dla ruchu. Jednak z powodu bardzo głębokiego kryzysu legitymacji systemu politycznej reprezentacji, nawet oni musieli ukrywać swoją tożsamość i starać się utrzymywać równowagę pomiędzy ogólnikami na temat "samostanowienia", "demokracji bezpośredniej", "kolektywnych działań", "antyrasizmu", "zmiany społecznej", itp... z jednej strony, a z drugiej strony skrajnym nacjonalizmem i bandyckim zachowaniem niektórych uczestników zebrania. Można powiedzieć, że nie było to zbytnio skuteczne.
3) Znacząca część środowiska anty-autorytarnego i lewicy (zwłaszcza marksiści-leniniści i większość związkowców) trzymała się na dystans od zebrania, lub wyrażała otwartą wrogość wobec niego. Ci pierwsi zarzucali zebranym tolerancję wobec faszystów zgromadzonych przed Parlamentem i uczestniczących w grupach broniących zebranie, oraz drobnoburżuazyjny i reformistyczny profil zgromadzonych, manipulowanych przez lewicowe partie. Ci drudzy oskarżali zgromadzenie o to, że jest apolityczne, wrogie wobec lewicy i „zorganizowanego ruchu związkowego”.
Jedno jest pewne: ten ulotny, pełen sprzeczności ruch przyciągnął uwagę ze wszystkich stron spektrum politycznego i stanowił wyraz kryzysu relacji klasowych i polityki w ogóle. W ciągu ostatnich dekad, żaden inny ruch nie wyraził się w bardziej ambiwalentny i wybuchowy sposób. Partie polityczne są przerażone faktem, że ruch zgromadzeń stanowi alternatywę dla typowych kanałów mediacji (partii i związków zawodowych), które do tej pory stanowiły kanał dla gniewu i oburzenia proletariuszy i drobnej burżuazji. Tego gniewu nie da się już tak łatwo kontrolować i dlatego jest on tak niebezpieczny dla systemu reprezentacji politycznej i związkowej.
Stąd kluczowa rola prowokatorologii: działa ona jak egzorcyzm, potwarz wobec rosnącej części społeczeństwa, która udała się na wewnętrzną emigrację do ziemi niczyjej „obok państwa" i którą partie polityczne starają się zneutralizować. Na innym poziomie, można powiedzieć, że wielość form i otwartość tego ruchu eksponuje konieczność dyskusji o samoorganizacji ruchu, nawet jeśli jego treść pozostaje niejasna. Publiczna debata o naturze długu jest drażliwą kwestią, gdyż może prowadzić do powstania ruchu „odmowy płacenia” państwu (co znacznie wykracza poza polityczny horyzont partii politycznych, związków zawodowych i większości poza-parlamentarnych pro-państwowych ugrupowań lewicowych). Po krwawym dniu głosowania w Parlamencie, nie wiadomo w którą stronę pójdzie ruch zgromadzeń. Wszystkie pewniki zdają się rozpływać w powietrzu.
Tłumaczenie tekstu opublikowanego na witrynie: http://libcom.org/blog/preliminary-notes-towards-account-movement-popula...
Wstępne uwagi dotyczące “ruchu zgromadzeń ludowych” w Grecji (część 1)
Yak, Pią, 2011-07-15 19:06 Publicystyka Oto pierwsza część artykułu opublikowanego na portalu libcom.org przez grupę TPTG (Ta Paidia Tis Galarias - "Dzieci Galerii") - anty-autorytarną komunistyczną grupę z Aten stawiającą na codzienną, konkretną walkę pracowników.
Ruch zgromadzeń na placach rozpoczął się niespodziewanie w Atenach w dniu 25 maja. Nie wiadomo, kto z początku umieścił wezwanie do wiecu na pl. Syntagma na Facebooku, by wyrazić „oburzenie” i gniew na cięcia socjalne planowane przez rząd. Wygląda na to, że wśród inicjatorów była grupa osób pozostających pod wpływem demokratycznej ideologii Castoriadisa.
Wezwanie do protestów zostało nagłośnione w pozytywny sposób w mediach masowego przekazu i podczas pierwszych dni media czyniły aluzje do banneru, który miał się pojawić podczas demonstracji w Hiszpanii: „Nie krzyczmy za głośno, bo obudzimy Greków”. Nikt oczywiście nie mógł przewidzieć tego, co działo się później.
Pierwotne wezwanie było deklaracją niezależności i separacji od partii politycznych, demokracji zasady reprezentacji i ideologii. Głosiło też dążenie do pokojowego protestu przeciwko działaniom podejmowanym przez rząd, by uporać się z kryzysem zadłużenia i „tymi, którzy do tego doprowadzili”. Głównym hasłem było wezwanie do „prawdziwej demokracji”. To hasło szybko zostało zastąpione hasłem „demokracji bezpośredniej”. Początkowe propozycje organizatorów, by utworzyć zbiór zasad demokratycznych dla zgromadzenia zostały odrzucone przez uczestników zgromadzenia. Jednak wprowadzono pewne zasady dotyczące długości przemówień (90 sekund), dodawania tematów do dyskusji (w formie pisemnej, dwie godziny przed początkiem zebrania) i sposobu wyboru mówców (za pomocą losowania). Warto wspomnieć, że wokół głównego zebrania zawsze odbywały się dyskusje poboczne i inne wydarzenia, a nawet konflikty pomiędzy uczestnikami.
Początkowe wysiłki na rzecz okupacji placu miały charakter wspólnotowy i oparty na samo-organizacji, a partie polityczne nie były tolerowane. Jednak lewica, a zwłaszcza Koalicja Radykalnej Lewicy (SYRIZA) szybko weszła w struktury zebrania na pl. Syntagma i przejęła ważne stanowiska w grupach, których zadaniem była koordynacja okupacji placu, zwłaszcza w grupie odpowiedzialnej za „komunikację” i pracę „sekretarskie”. Te dwie grupy są najważniejsze, gdyż one ustalają tematy na zebranie i moderują dyskusje. Osoby, które przyłączyły się do tych grup nie zadeklarowały w sposób jawny swojej przynależności politycznej i występowały jako „jednostki”. Jednak pomimo wysiłków podejmowanych przez tych politykierów, nie byli oni w stanie skutecznie manipulować tak różnorodnym i dynamicznym zgromadzeniem, zważywszy na głęboką niechęć do partii politycznych. Jednak mocno utrudniło to partycypację w grupach koordynacyjnych, ze względu na konieczność konfrontacji z machinacjami partyjnymi lewicowców.
Codzienne zebrania powoli stały się masowe i stały się wyrazem kompletnej utraty zaufania do rządu i całego systemu politycznego. W największym wiecu, który odbył się w niedzielę piątego czerwca, uczestniczyło być może 500 tys. osób.
Uczestnicy wieców byli robotnikami, bezrobotnymi, emerytami, studentami, drobnymi przedsiębiorcami i byłymi przedsiębiorcami, w których kryzys mocno uderzył. Podczas wieców na placu Syntagma, powstał podział na tych, którzy byli „na górze” (bliżej Parlamentu), a tymi, którzy byli „na dole” (na samym placu). Wśród tych pierwszych, od początku najbardziej aktywne były grupy nacjonalistów i grup skrajnie-prawicowych, które starały się uzyskać wpływ na osoby o poglądach konserwatywnych lub o nieokreślonych poglądach (głównie proletariuszy, lub spauperyzowanych byłych drobnych przedsiębiorców). Większość zebranych pod Parlamentem wymachiwała greckimi flagami, wykrzykiwała populistyczne i nacjonalistyczne hasła, takie jak „złodzieje!”, „zdrajcy!” i śpiewała hymn narodowy. Jednak konserwatyzm tych ludzi nie oznacza, że w momencie eskalacji konfliktu z policją, ci ludzie zasilą zorganizowane grupy skrajnej prawicy. Druga grupa tworząca zgromadzenie (na dole) jest o wiele bardziej nastawiona na demokratyczną lewicę (patriotyczną, antyfaszystowską i anty-imperialistyczną), co widać w wydawanych komunikatach. W skład tej grupy również wchodzili proletariusze (bezrobotni, urzędnicy, studenci i pracownicy sektora prywatnego, itp…)
Lewicowcom udało się zorganizować szereg dyskusji o “kryzysie zadłużenia” i „demokracji bezpośredniej”. Zaproszono przedstawicieli akademickiej lewicy (np. lewicowych ekonomistów jak Lapavitsas), powiązanych z różnymi partiami politycznymi (głównie z Syria i ANTARSYA). Sposób organizacji tych wydarzeń wzmacniał podział na „ekspertów” i „resztę”, a treść wykładów zaproszonych gości była skupiona na tworzeniu alternatywnego, polityczno-ekonomicznego modelu kapitalizmu i zarządzania kryzysem. Na przykład, stanowiska najczęściej wyrażane w temacie długu ograniczały się do „konieczności restrukturyzacji długu” i anulowania „złej części długu”. Najbardziej radykalni żądali natychmiastowego zawieszenie płatności przez państwo i wyjścia ze strefy Euro i z Unii Europejskiej.
Jak by nie było, treści polityczne przekazywane na tych wydarzeniach wskazywały na alternatywną i bardziej patriotyczną ścieżkę “rozwoju kraju” i utworzenie prawdziwego państwa socjal-demokratycznego. Innymi słowy, celem tych zebrań było popchnięcie dyskusji w stronę alternatywnej ścieżki reprodukcji stosunków kapitalistycznych w Grecji, które mogłyby zostać wdrożone przez inny rząd, w którym lewica objęła by tę rolę, która według niej jej się należy… Uczestnicy nieraz poddawali krytyce wyeksponowaną rolę ekspertów w panelach, oraz traktowanie długu jako kwestii logistycznej, która powinna zostać rozwiązana na poziomie narodowym. Jednak te głosy były zbyt słabe, by zmienić przebieg dyskusji. Najlepiej znana propozycja lewicowego zarządzania „długiem narodowym” została wysunięta przez Grecką Komisję Audytową, w skład której wchodzą lewicowi politycy, intelektualiści, biurokraci związkowi, którzy wzywają do anulowania „złej części długu”, według modelu zastosowanego w Ekwadorze. Komisja narzuciła swoją obecność na placu w pierwszych dniach protestu, pomimo przegłosowanych decyzji o nie dopuszczeniu partii politycznych działających pod płaszczykiem „organizacji obywatelskich”.
Niektórzy z nas przyłączyli się do zebrań grup roboczych utworzonych przez główne zebranie, które zajmowały się kwestią praw pracowniczych i bezrobocia. Razem z innymi towarzyszami, staraliśmy się promować samo-organizację i stosowanie oddolnej proletariackiej strategii „zawieszenia płatności” i bezpośredniego zaspokajania potrzeb. To jest oczywiście całkowicie sprzeczne z propozycjami wysuwanymi przez polityczną lewicę, która zmierza do „zawieszenia spłaty długu narodowego”.
W tym celu przeprowadziliśmy działania w urzędach dla bezrobotnych, wzywając bezrobotnych do przyłączenia się do grupy na placu Syntagma i starając się zainicjować lokalne zebrania bezrobotnych (to niestety się nie udało). Przeprowadzono trzy akcje bezpośrednie na stacji metro na placu Syntagma, we współpracy z kolektywem, który już działa w tym temacie (koalicję „Nie płacę”), polegające na zablokowaniu kasowników. Lewicowcy uczestniczący w tych zebraniach starali się ograniczyć żądania do „prawa do pracy” i „godnej i stałej pracy dla wszystkich”, bez dzielenia się z innymi konkretnymi doświadczeniami walki pracowniczej (być może dlatego, że nie mieli takich). Nie uczestniczyli również w akcjach bezpośrednich. Efektem tego konfliktu jest komunikat opublikowany tu. Jednak największym problemem było to, że w akcjach i dyskusjach uczestniczyli prawie wyłącznie działacze anty-autorytarni i anarchistyczni i lewicowcy, mimo tego, że o akcjach podjęto decyzję na ogólnym zgromadzeniu.
Prowadzi to do kolejnych istotnych wniosków dotyczących zgromadzeń na pl. Syntagma. Pomimo decyzji podejmowanych przez zgromadzenie, które dotyczyły akcji bezpośrednich, w rzeczywistości bardzo niewielu ludzi uczestniczyło w realizacji tych postanowień. Wygląda na to, że demokratyczny proces polegający na głosowaniu za i przeciw poszczególnym propozycjom na tak dużym zgromadzeniu powoduje powielenie modelu pasywności zindywidualizowanego widza/wyborcy.
Ta bierność i indywidualizacja znacznej części osób została przezwyciężona w dniu strajku generalnego (15 czerwca), gdy konieczność walki przeciw próbom rozwiązania demonstracji i walka o ponowną okupację pl. Syntagma doprowadziła do włączenia się tysięcy ludzi w konflikt z policją, a także do powstania realnej solidarności pomiędzy demonstrantami. Uczestnicy demonstracji uwalniali się nawzajem z rąk policji, zespół medyczny pomagał wszystkim zagrożonym gazem łzawiącym i brutalnymi atakami policji. Dochodziło nawet do radosnego tańca tysięcy ludzi w obłokach gazu łzawiącego, itp….
Jednak pewne siły, np. Mass Media, partie lewicowe i faszyści, starały się podzielić demonstrantów wokół kwestii przemocy, oskarżając demonstrantów stosujących przemoc o to, że są nasłanymi przez policję prowokatorami. Gdy blok anarchistyczny/antyautorytarny i blok oddolnych związków zawodowych dotarły do placu Syntagma i niektórzy z naszych towarzyszy przenieśli się w stronę Parlamentu, grupa faszystów wykorzystała fakt, że rzuconych zostało kilka koktajli mołotowa, by wykrzykiwać przez megafony, że „zakapturzeni” (kukuloforoi) są agentami policji i powinni zostać odizolowani. Grupa faszystów zaatakowała anarchistów wraz z resztą konserwatywnych demonstrantów. Jednak atak został skutecznie odparty. Media wykorzystały to przedstawienia wydarzeń jako ataku anarchistów przeciwko „oburzonym” (tak nazywano tłumy zebrane na placu). W ten sposób usiłowano wprowadzić podział pomiędzy „pokojowych”, a „używających przemocy” protestujących. Film z tego zajścia był emitowany przez cały dzień. Jednak na poziomie polityki ulicznej nie było to skuteczne, gdyż późniejszy atak policji na demonstracje spotkał się z oporem wszystkich obecnych w tłumie.
Oprócz mediów, także partie lewicowe usiłowały podkreślać podział pomiędzy “używających przemocy”, a “pokojowych” demonstrantów za pomocą „prowokatorologii” i nieustających oskarżeń przeciw środowisku anarchistycznemu/antyautorytarnemu. Ich cel był oczywiście inny: chcieli ograniczyć ruch w ramach legalności i pokojowych metod, by zdobyć dzięki niemu punkty w grze politycznej, starając się o udział w przyszłym rządzie i o wpływ na alternatywną lewicową wizję rozwoju greckiego kapitalizmu. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że Grupa Pracowników i Bezrobotnych z placu Syntagma, w której uczestniczymy, wydała oświadczenie potępiające „prowokatorologię” i sztuczne podziały wewnątrz ruchu, jednak temat nigdy nie został poddany pod głosowanie na ogólnym zgromadzeniu. Było to efektem manipulacji lewicowców w grupach koordynujących, oraz słabego wsparcia innych uczestników zebrań.
Wyrażono jednak wiele różnych opinii na temat “prowokatorologii” i kwestii pacyfizmu i stosowania przemocy w ruchu. Dynamika i sprzeczny wewnętrznie charakter zebrania jest widoczny na podstawie decyzji podjętych na dwa dni przed strajkiem generalnym z dnia 28-29 czerwca. Lewicowym organizatorom udało się przeprowadzić głosowanie na rzecz wezwania policji „by okazała szacunek dla woli ludu i konstytucyjnego prawa do suwerenności narodu i by nie przeszkadzała narodowi chronić własnej Konstytucji”! W tym samym czasie, uchwalono inne stanowisko, które potępiało „zawodowych zadymiarzy, którzy służą systemowi, a nie ruchowi”, zgodnie z lewicową prowokatorologią, potępiającą wszystkich tych, którzy nie działają zgodnie z ideologią posłuszeństwa wobec „prawa i porządku”. Jednak już następnego dnia podjęto inną decyzję, według której nikt nie powinien przez megafon atakować tych, którzy walczą z siłami represji. Tego samego dnia odrzucono propozycję potępienia wszelkiej przemocy podczas 48-godzinnego strajku.
Trzeba przyznać, że jak dotąd, “ruch placowy” dość skutecznie poszerzył spectrum opozycji wobec polityki rządu, czego nie udało się dotąd dokonać organizatorom strajków generalnych i odizolowanych strajków branżowych. Również dzięki mobilizacji udało się zmusić skompromitowany związek GEES do wezwania do 24-godzinnego strajku w dniu 15 czerwca i 48-godzinnego strajku podczas głosowania nad drugim „memorandum”. Wielu pracowników skorzystało z okazji, by wziąć udział w demonstracjach od rana do wieczora. Choć nie udało się doprowadzić do odwołania głosowania, jednak doszło do poważnego kryzysu w rządzie. Nigdy wcześniej, nawet podczas zamieszek z 2008 r., system przedstawicielski nie był tak kompletnie odarty ze wszelkiej legitymacji. Jednak lewicowym organizatorom udało się utrzymać mediacyjną rolę związków zawodowych – przynajmniej na poziomie ideologicznym – dzięki wspólnemu plakatowi, który wzywał do 48-godzinnego strajku.
Pisząc o strajku należy przede wszystkim stwierdzić, że nie jest możliwe określenie liczby osób, które w tych dniach wyszły na ulice. Ludzie wciąż przychodzili i odchodzili na plac Syntagma i okoliczne ulice, a liczba demonstrantów wahała się od kilku tysięcy do nawet 100 tys. ludzi. Jednak liczebność uczestników strajku i innych akcji była dużo mniejsza pierwszego dnia. We wtorek 28 czerwca, liczba osób na placu Syntagma nie przekraczała 20 tys. ludzi (1). W ciągu dwóch dni miały miejsce zażarte starcia z policją w całym centrum miasta wokół placu. Policja wystrzeliła tysiące pojemników z gazem, tworząc toksyczną i duszną atmosferę. W drugim dniu mobilizacja była bardziej masowa i intensywna.
Według policji, rannych zostało 131 policjantów, a 75 uczestników protestów zostało aresztowanych. 38 osób usłyszało zarzuty. Według zespołu medycznego na placu Syntagma, udzielono pierwszej pomocy ponad 700 osobom w zaimprowizowanych centrach medycznych na placu i na stacji metra. Około 100 osób zostało przewiezionych do szpitali. Zniszczone zostało wiele banków, budynków ministerstw, luksusowych hoteli i poczta na placu, jak również kilka sklepów i restauracji.
Nie ma wątpliwości, że celem państwa od początku była ewakuacja placu i zastraszenie i rozproszenie demonstrantów (2). Nieustępliwość i odwagę uczestników protestów najlepiej wyrażało hasło: „nie odejdziemy z placu”. Konfrontacja z policją, fizyczna i słowna, była prawie ciągła. Pierwszego dnia większość ludzi zostało zepchniętych w ulice otaczające plac, po czym nastąpiły krótsze i dłuższe potyczki z policją, aż policji udało się utworzyć kordon wokół placu, uniemożliwiając komukolwiek zbliżenie się do placu. Pomimo tego, kilkaset osób pozostało do późnego wieczora na placu.
Drugiego dnia, poza zebraniem na placu Syntagma, podjęto wysiłki w celu zablokowania dostępu posłów do Parlamentu. Ten plan został przegłosowany podczas zgromadzenia na Syntagmie i na innych zgromadzeniach, które odbyły się poza centrum Aten. Niestety w samych blokadach wzięło udział tylko kilkaset osób. Blokady zostały brutalnie zaatakowane i odepchnięte przez policję. Plan niedopuszczenia polityków do Parlamentu nie powiódł się. Blokada alei Vasileos Konstantinou została zepchnięta na okoliczne uliczki, gdzie wzniesiono barykady. Po kilku godzinnej konfrontacji z policją rozpoczęła się długa demonstracja, która przeszła przez turystyczne okolice w centrum i dołączyła do wiecu na pl. Syntagma. Warto zauważyć, że sposób organizacji blokad był zupełnie nieefektywny, gdyż lewicowe organizacje, które kontrolowały koordynację zgromadzeń nie zrobiły nic, by zwiększyć partycypację ludzi i dążyć do realnej konfrontacji z policją. Oczywiście sama postawa lewicowców nie jest wystarczającą wymówką, która mogłaby wytłumaczyć niezdolność zgromadzenia do wdrożenia własnych decyzji i bierność większości uczestników.
(1) Fakt, że większość osób postanowiła strajkować drugiego dnia ogłoszonego 48-godzinnego strajku, gdy głosowano nad programem cięć, pokazał obłudny charakter lewicowych wezwań do bezterminowego strajku generalnego. Ograniczenie dochodów pracowników i kryzys który dotknął związki uniemożliwiał realizację bezterminowego strajku. Tak więc wezwania do strajku bezterminowego były gołosłowne i były działaniem pozorowanym, które miało zamaskować niechęć do angażowania się w akcje bezpośrednie i oddolne, takie jak proletariackie "zawieszenie płatności". Przywódcy lewicowych partii i grup skupieni byli na ochronie swojej pozycji, a nie na promowaniu konfrontacyjnej postawy.
(2) Jak później podały media, ten cel został zaplanowany na konferencji generałów policji już we wtorek, co wskazuje na wagę przywiązywaną przez rząd do głosowania cięć, jak i absurdalność teorii o "prowokacji" policji przez akty przemocy. Z gwałtownych dyskusji z policjantami wynika, że musieli oni przejść intensywne szkolenie ideologiczne, które miało na celu usunięcie obiekcji moralnych przed wykonywaniem rozkazów. Najczęściej pojawiającym się argumentem było to, że "protestujący są urzędnikami, którzy stracili swoje przywileje".
Pierwsza część tekstu opublikowanego tu: http://libcom.org/blog/preliminary-notes-towards-account-movement-popula...
List Ewy Jasiewicz do Krytyki Politycznej: "Przemoc Izraela, prawa Palestyńczyków, nasza solidarność"
Czytelnik CIA, Czw, 2011-07-14 23:31 PublicystykaPoniżej publikujemy list Ewy Jasiewicz, polsko-brytyjskiej dziennikarki, działaczki na rzecz praw Palestyńczyków, autorki książki "Podpalić Gazę" w którym odnosi się ona do ostatnich działań redakcji Krytyki Politycznej. Mianowicie, KP przeprosiła publicystę Gazety Wyborczej, Pawła Smoleńskiego za krytykę jego recenzji książki "Podpalić Gazę", ujętą w wywiadzie (sic!) z Romanem Kurkiewiczem - uczestnikiem drugiej Flotylli Wolności (statek, którym miał płynąć, uległ sabotażowi ze strony służb izraelskich - w tureckim porcie, z którego miał wypłynąć, ucięto wał napędowy). Wkrótce później, redakcja KP udostępniła swe łamy dla rzecznika ambasady Izraela.
Ewa Jasiewicz, "Przemoc Izraela, prawa Palestyńczyków, nasza solidarność"
Pośpiech, z jakim "Krytyka Polityczna" przeprosiła za opinię Romana Kurkiewicza, kiedy w wywiadzie "KP" o jego udziale w rejsie Flotylli Wolności skrytykował reportera "Gazety Wyborczej" Pawła Smoleńskiego, jest sprzeczny z zasadami prowadzenia debaty i pachnie obroną własnych, nieczytelnych zresztą, ambicji politycznych. Perspektywa krytyczna, jaką deklaruje "KP", okazuje się być perspektywą strusia i konformisty, gdy mowa o prawach człowieka należnych Palestyńczykom.
Nie dość tego, "KP" zamieniła się w jawna tubę propagandową rządu izraelskiego, którego przedstawiciel skorzystał z jej portalu, by zrugać Romana Kurkiewicza za jego przekonania oraz uczestnictwo w niezależnej, oddolnej akcji na rzecz przełamania nielegalnej i niemoralnej blokady Strefy Gazy, zaprowadzonej przez Izrael i tolerowanej przez społeczność międzynarodową. Było to krytyczne i polityczne działanie, obliczone nie tylko na dostarczenie pomocy humanitarnej, ale przede wszystkim na krzewienie szacunku dla prawa międzynarodowego i obronę należnych Palestyńczykom praw człowieka. Flotylla stanowiła prowokację, ale nie taką jaką chciałby w niej widzieć Michał Sobelman i jego pracodawcy, tylko prowokację dla sumień rządzących, którzy szacunku dla prawa międzynarodowego w Palestynie nie traktują jako zobowiązania, ale uzależniają go od politycznych kalkulacji. Samą flotyllę sprowokowała cisza i współudział społeczności międzynarodowej, w tym Polski, w ciągłym gwałceniu praw Palestyńczyków przez ostatnie sześćdziesiąt lat.
Michał Sobelman, dysponujący machiną medialną i listą kontaktów z dziennikarzami na całym świecie oraz wsparciem swojego rządu, zaatakował też mnie, insynuując - choć w istocie nie przeczytał mojej książki - że moje wypowiedzi i przekonania polityczne są antysemickie i dadzą się porównać z kampania nienawiści w 1968 w Polsce. Nie dziwi, że z takimi zarzutami występuje Sobelman, skoro czyni to w imieniu rządu izraelskiego, który regularnie oczernia wszystkich krytyków polityki i działań Izraela, nazywając ich rasistami. Czy takie oskarżenia miałyby rację bytu wobec działaczy sprzeciwiających się apartheidowi w RPA w latach 70. i 80. minionego stulecia? Sprzeciw wobec apartheidu był w jasny sposób polityczny, i opierał się na żądaniu praw człowieka dla wszystkich; i nie chodzi o nic innego, gdy mowa o Palestynie.
Zdumiewa, że rzekomo krytyczna i demokratyczna przestrzeń komunikacji i debaty w Polsce może ulegać szantażowi izraelskiej ambasady i jej rzeczników stawiając w się w roli pomocnika w dyskredytowaniu krytyków polityki Izraela.
Także ja żądam od "Krytyki Politycznej" przeprosin i wyjaśnień, za bezpodstawne i złośliwe, wymierzone we mnie zarzuty i ataki.
Nie reprezentuję gazety, rządu ani też żadnej drabiny służącej spełnieniu ambicji politycznych w polskim estabiliszmencie. Pragnę zachować krytycyzm wobec tych sfer władzy, ponieważ są one zdolne do korumpowania i podminowywania ruchów demokratycznych oraz ich pracy na rzecz zmiany.
Wiem natomiast, że mogę w pewnej mierze reprezentować ruch działaczy solidarnościowych z całego świata, młodych i starych, świeckich i religijnych, muzułmanów, ateistów, żydów i chrześcijan, który podjęli wysiłek na rzecz sprawiedliwości na Bliskim Wschodzie i zorganizowali Flotyllę Wolności 2 - Pozostań Człowiekiem.
Tworzymy politykę poprzez oddziaływanie wewnątrz samego Izraela/Palestyny i bezpośrednio współdziałając z miejscowymi społecznościami. Działamy też na rzecz skończenia z bezkarnością i apartheidem Izraela we własnych krajach dzięki taktyce bojkotu, wycofania inwestycji i sankcji (BDS); taktyce non-violence, mającej za cel powstrzymanie reprodukcji okupacji, realizującej się dzień w dzień za sprawą normalizacji umów zbrojeniowych, sponsoringu kulturalnego i edukacyjnego ze strony państwa izraelskiego, oraz wymiany handlowej. BDS może stać się żyznym podglebiem dla mobilizacji społeczeństwa obywatelskiego sprzeciwiającego się okupacji, tak w Izraelu, jak i w Palestynie.
Tymczasem trwa okupacja, blokady i gettoizacja Palestyny. Postępuje grabież ziem Palestyńczyków, ich źródeł wody, Palestyńczycy są dzień w dzień zabijani, więzieni i wypędzani. Czy chcemy to powstrzymać, czy też usprawiedliwić i doprowadzić do eskalacji? W kogokolwiek nie rzuci się błotem, obelgami i oskarżeniami, służy to odwróceniu uwagi od realnych problemów tu i teraz, oraz umacnia dyskurs autorytarny, prowadzący to zamazania wszelkich różnic poglądów i uciszenia krytyki, zamiecenia pod dywan prawa międzynarodowego i praw człowieka. Kto podchodzi bezkrytycznie do tych kwestii oraz sprawujących nad nimi pieczę sfer władzy, ten nie zda egzaminu z rzeczywistej i uczestniczącej demokracji.
Ewa Jasiewicz
tłumaczenie: Paweł Michał Bartolik
Łódź: Kto zarobi na likwidacji skweru przy Piotrkowskiej 235/241?
Yak, Śro, 2011-07-13 08:18 Ekologia/Prawa zwierząt | PublicystykaW budowę luksusowego kompleksu apartamentów w Łodzi, przy Piotrkowskiej 235/241, która doprowadziła trwającego od miesiąca protestu okolicznych mieszkańców przeciwko likwidacji zadrzewionego skweru w miejscu, gdzie ma powstać apartamentowiec, i nielegalnej wycinki większości rosnących na nim drzew zaangażowana jest spółdzielnia mieszkaniowa, która zobowiązała się do zniszczenia przeszkadzającego w budowie skweru i dwie prywatne firmy: inwestor, i przedsiębiorstwo budowlane nielegalnie wycinające drzewa na Piotrkowskiej 235/241.
Spółdzielnią mieszkaniową, która planuje sprzedać teren pod budowę pomimo protestów własnych członków, i uparcie odrzuca oferty wymiany działek z miastem, umożliwiające uratowanie spornego skweru jest SM Śródmieście, kierowana przez prezesa Krzysztofa Diducha:
Spółdzielnia Mieszkaniowa „Śródmieście” w Łodzi
Sienkiewicza 113, 90-301 Łódź
Tel.: 42 636-12-43
Fax: 42 636-45-88
Głównym inwestorem, zamierzającym wybudować apartamentowiec wraz z nadziemnym parkingiem przy Piotrkowskiej 235/241 jest łódzka spółka komandytowa Real Development, dysponująca kapitałem własnym ponad 36 milionów złotych. Firma jest jednym z liderów gentryfikacji w Łodzi, oferując luksusowe mieszkania w cenach, przekraczających wielokrotnie możliwości finansowe zwykłych mieszkańców miasta. Reklamując na swej stronie internetowej mieszkania w mającym powstać w miejscu zlikwidowanego skweru apartamentowców nie pozostawia wątpliwości, do jakiej klienteli kieruje swą ofertę:
„PIOTRKOWSKA PRESTIGE to luksusowy, o najwyższej klasie apartamentowiec, który powstanie w pięknym otoczeniu zielonego skweru z fontanną, w samym centrum Łodzi, w odległości zaledwie kilku minut spacerem do kompleksu Silver Screen, Galerii Łódzkiej i deptaka przy ul. Piotrkowskiej.
PIOTRKOWSKA PRESTIGE to wielkie przeszklenia, duża ilość naturalnego kamienia i stali nierdzewnej. Luksusowo urządzone wejścia i korytarze, komfortowe windy, klimatyzacja w każdym apartamencie, rozbudowany system zabezpieczeń, nowoczesne bezsłuchawkowe wideodomofony z kolorowym wyświetlaczem, dzrwi antywłamaniowe z zamkiem elektronicznym - to tylko niektóre z udogodnień czekających na przyszłych domowników. Wyposażona sala klubowa ze stołem bilardowym oraz sauna pozwolą mieszkańcom nie tylko zrelaksować się po pracy, ale może także zawrzeć nowe przyjaźnie”
REAL Development Świeboda i Wspólnicy Spółka Komandytowa
91-336 Łódź, ul. Gliniana 29/31 (wjazd i wejście od ul. Rumuńskiej 24)
tel. 42 659-55-66
fax: 42 659-56-66
Pracuje od poniedziałku do piątku w godzinach 8:00-16:00.
http://www.realdevelopment.pl/
Według dostępnym informacji wycinką drzew na skwerze zajmuje się najprawdopodobniej, pod opieką przez opłaconych przez spółdzielnię ochroniarzy, przedsiębiorstwo budowlane Maxbud z Kleszczowa pod Bełchatowem, kierowane przez Krzysztofa Rutkowskiego. Firma działa od 1995 roku. Na początku swej działalności firma realizowała inwestycje na terenie województwa łódzkiego, głównie usługi ogólnobudowlane i remontowe. Stopniowo zwiększała zakres wykonywanych prac, obecnie jej działalność prowadzona jest na terenie całego kraju.
MAXBUD - Przedsiębiorstwo Budowlano Usługowe
Krzysztof Rutkowski
ul. Główna 44
97-410 Kleszczów
tel./fax: (044) 731-33-65
http://www.maxbud-kleszczow.pl/
Strona protestu przeciwko likwidacji skweru na Piotrkowskiej: http://www.facebook.com/Ratujmy.skwer.przy.Piotrkowskiej