Publicystyka
OBI - Nie uciekniesz od odpowiedzialności!
Czytelnik CIA, Nie, 2011-02-27 10:03 PublicystykaUlotka z Międzynarodowego Dnia Akcji Solidarnościowych z Pracownikami OBI.
O LEPSZE WARUNKI PRACY W SIECI OBI!
Niskie pensje i złe warunki pracy, to chleb powszedni w hipermarketach, takich jak OBI. Ale to w OBI ma miejsce coraz więcej udokumentowanych przypadków mobbingu i zwolnień pracowników za przynależność do związków zawodowych. Gdy tylko pracownicy zaczynają się organizować, firma ucieka się do mobbingu. Nawet w Niemczech, tylko w niewielu marketach OBI działają związki zawodowe. W Polsce jest dużo gorzej – związkowcy są pod ciągłą presją psychologiczną i w każdej chwili grozi im zwolnienie.
Gentryfikacja, źle ulokowane uczucia lewicy?
Czytelnik CIA, Śro, 2011-02-23 23:36 Lokatorzy | PublicystykaSłowo „gentryfikacja” coraz bardziej rozgaszcza się w języku polskiej debaty publicznej. Jeszcze kilka lat temu używali go u nas wyłącznie specjaliści z zakresu urbanistyki i to także niezbyt chętnie. Później trafiło ono do propagandowych broszur lewicowych aktywistów. Teraz używają go dziennikarze, blogerzy i wraz z kolejną falą zainteresowania aktywizmem miejskim staje się coraz popularniejsze, także niemal nie można sobie wyobrazić pogadanki o przemianach przestrzeni, na której ono nie padnie. Polscy naukowcy, którzy są całkowicie bezzębni politycznie, póki mieli na to słowo lokalny monopol, używali go bez szczególnych emocji i nie kojarzyli w jakikolwiek sposób z taką czy inną ideologią. Natomiast lewicowi aktywiści, którzy najbardziej napracowali się nad popularyzacją pojęcia, przejęli z myśli zachodnich kolegów kontekst polityczny i stopniowo nadawali mu ideologiczne znaczenie. Stopniowo gentryfikacja zaczynała się posępnie kojarzyć, aż w końcu zrównała się ładunkiem emocjonalnym z takimi określeniami jak „kryzys”, czy „katastrofa”.
„Czy już mamy do czynienia z gentryfikacją?” - pytają zatroskani obywatele jeden przez drugiego, co najmniej tak, jakby chodziło o epidemię dżumy. Zasadnicze problemy z pojęciem „gentryfikacja” są dwa. Po pierwsze, tak samo jak wiele innych używanych w naukach społecznych, ma ono niejasne i wciąż zmieniające się znaczenie. Co jeden badacz definiuje je nieco inaczej i różnice te, chociaż mogą wydawać się nieistotne, wymagają pilnego uściślenia jeśli zamierza się powoływać zastępy ochotników do walki ze zjawiskiem jakie ma się za nim kryć. Po drugie, co też nie stanowi wyjątku, zjawiska jakie to pojęcie próbuje opisywać są niezwykle trudne w badaniu empirycznym. W Polsce, mimo trwającej mody na używanie tego słowa, nie było nigdy żadnych badań, które by jednoznacznie odpowiedziały na pytanie, czy tak czy inaczej opisywana gentryfikacja gdziekolwiek zaszła. Wynika to nie tylko z faktu, że nakłady na naukę mamy na poziomie satrapii Azji Centralnej, ale również z tego, że szczęśliwie nie żyjemy w państwie totalitarnym, prywatność obywateli jest nadal minimalnie chroniona i socjolog czy urbanista nie mogą na jedno zawołanie zdobyć wszystkich danych o naszym życiu, jakich potrzebują by wydać ciekawy artykuł.
O tym jakie trendy panują w migracjach ludności i przemianach tkanki miejskiej możemy wnioskować co najwyżej pośrednio, z niepełnych danych urzędowych i badań własnych, które siłą rzeczy są zawsze fragmentaryczne. Tymczasem dyskusja publiczna o współczesnych przemianach miasta coraz bardziej odrywa się od tych oczywistych ograniczeń, a pojęcie gentryfikacji nabiera w niej zupełnie niezależnego od stanu badań znaczenia. Nie ma w tym nic dziwnego, a być może nie byłoby też nic złego, gdyby nie to, że pojęcie to coraz częściej funkcjonuje jako koń trojański myślenia, które jest w mojej ocenie szkodliwe, tak dla lewicy jak i dla społeczeństwa w ogóle, a żeruje, tak jak prawicowy szowinizm, na strachu i instynktach plemiennych.
Powtarzajmy do znudzenia: Pojęcie gentryfikacji wprowadziła pierwszy raz Ruth Glass w 1964 opisując je mniej więcej jako wprowadzanie przedstawicieli klasy średniej (a więc niekoniecznie burżuazji – czyli klasy posiadaczy środków produkcji) do tradycyjnie robotniczych osiedli w Londynie[1]. Glass zauważyła, że presja ze strony klas średnich, jako bardziej atrakcyjnych najemców bądź nabywców, powoduje wypieranie osób mniej zamożnych. To rozumienie gentryfikacji okazało się najtrwalsze i mniej więcej tak najczęściej jest przedstawiane w debacie publicznej, z tym że tylko, klasę średnią zaczęto zastępować coraz groźniejszymi istotami, aby wzmóc efekt zagrożenia „oryginalnych, robotniczych obszarów”. Do tego co można podstawić w tym prostym zdaniu pod „klasę średnią”, wrócę zaraz.
Dodajmy, że 50 prawie lat to dla nauki, a zwłaszcza nauk społecznych bardzo dużo. Wśród autorów opisujących współczesne przemiany miast coraz częściej pojawia się teza, że o ile w latach 50. i 60., kiedy zjawisko gentryfikacji wystąpiło po raz pierwszy, osoby kupujące nieruchomości w modnych i drożejących dzielnicach faktycznie chciały tam mieszkać, ze względu na ich niepowtarzalny charakter, to współcześnie takie transakcje mają zazwyczaj charakter inwestycji[2]. Oznacza to, że kamienice i działki kupują głównie firmy lub indywidualni spekulanci wyposażeni w duży kapitał, z nadzieją na to, że sprzedadzą lub wynajmą je drożej za kilka lat. Taka sytuacja ma związek z globalnym wycofaniem inwestorów z branż produkcyjnych i ucieczką w sferę finansów, nie inwestuje się już w fabryki samochodów, jak przez większość XX wieku, lecz w papiery wartościowe i nieruchomości. Tutaj ważna jest obserwacja, że polski rynek nieruchomości oferował w 2009 roku największy zysk na świecie[3]. Inną ważną daną w tym kontekście jest to, że według szacunków pośredników nieruchomości np. we Wrocławiu ¼ wszystkich nieruchomości jest nabywana inwestycyjnie[4]. Ciekawe jest zresztą, że w ciągu ostatnich 5 lat kilku najbogatszych ludzi w Polsce, w tym Jan Kulczyk i Ryszard Czarnecki, wycofało część swojego kapitału z firm sektora finansowego i pozakładało spółki działające na rynku nieruchomości. To sprawia, że naukowcy, którzy dalej na poważnie stosują termin „gentryfikacja” rozumieją go nieco inaczej niż Glass pół wieku temu.
Gentryfikacja nie jest i chyba nigdy nie była jasna w rozumieniu naukowym. Wynika to prawdopodobnie również z zamieszania w socjologii, jakie panuje w analizie nierówności klasowych oraz tego, że o ile istnieją w miarę precyzyjne definicje jednostek stratyfikacyjnych (jak klasa, warstwa, grupa statusowa) są one różne w różnych teoriach, w różnym czasie i często radykalnie odbiegają od potocznego czy politycznego rozumienia tych terminów[5]. Muszę także uczciwie dodać, że teoretyczny opis struktury społecznej często jest krok za dynamicznie się zmieniającą rzeczywistością.
Kto musi chcieć wprowadzić się do ubogiej dzielnicy, aby można było mówić o tym, że jest ona zagrożona gentryfikacją? Były próby wprowadzenia rozróżnienia na różne typy gentryfikacji[6] - yuppifikację, kiedy młodzi profesjonaliści wprowadzają się do kwartałów robotniczych na stałe, gentryfikację dokonywaną przez tymczasowych najemców, którzy gdy ustabilizują się życiowo powrócą na przedmieścia, wreszcie dokonywaną przez osoby o średnim dochodzie, dla których własne mieszkanie w taniej dzielnicy jest awansem życiowym. Sugerowano także, że łatwiej opisać gentryfikację badając poziom wykształcenia niż dochód[7], analizowano rasowe wymiary zjawiska[8] (wprowadzanie się białych na czarne osiedla) itd. Wszystkie te próby ujęcia procesu miały jeden wspólny i bardzo smutny mianownik – były próbą odpowiedzi na pytanie, czy do naszej swojskiej dzielnicy nie wprowadza się aby przypadkiem ktoś inny, obcy?
Ktoś może zapytać, dobrze, ale czy istotą zjawiska nie są przesiedlenia dużych grup ludności spowodowane presją rynkową? Czy to nie jest istota gentryfikacji? Mniejsza o to, jacy potencjalni nabywcy tę presję powodują. Teoretycznie tak, w praktyce nie. Zwykle mówi się o gentryfikacji wtedy gdy zachodzi widoczna gołym okiem przemiana dzielnicy, pojawia się w niej więcej „obcych”. Natomiast liczbę „przesiedleń” zbadać jest bardzo ciężko. Ciężko odróżnić zwykły ruch migracyjny od wyprowadzek motywowanych przemianami w dzielnicy. Badacze nie są zgodni co do tego, czy przemianom, które określane są zwykle mianem gentryfikacji towarzyszy zazwyczaj wzrost wyprowadzek. Znane są badania, które zaprzeczają temu faktowi [9], bazują one jednak na trudnych do interpretacji danych. Niemniej jednak nawet jeden z najbardziej uznanych krytyków gentryfikacji Niel Smith przyznaje, że np. uczynienie z amsterdamskiej dzielnicy Czerwonych Latarni atrakcji turystycznej nie wpłynęło na skład społeczny jej mieszkańców [10]. Jest intuicyjnie jasne, że o tym czy taka przemiana zachodzi decyduje wiele różnych czynników – zwłaszcza obecność taniego budownictwa komunalnego, czy prawodawstwo dotyczące czynszów. Na pewno możliwe jest stworzenie społeczności zróżnicowanej ekonomicznie, rasowo i obyczajowo. Wiedząc to przyjrzyjmy się teraz temu co dzieje się w dyskusji dotyczącej gentryfikacji.
Gwałty przeciwko obcym najeźdźcom
- Ja mieszkam na Bronksie - zaznacza mój rozmówca - i tam tacy jak ty na szczęście jeszcze się boją zapuszczać. Dzięki temu czynsze są niskie. Niedaleko nas jest uniwersytet, ciągle się boimy, że studenci zaczną mieszkać w naszej dzielnicy. Na szczęście niedawno zgwałcili jakąś dziewczynę, więc studenci nas omijają. W Harlemie już wszyscy się czują bezpiecznie, więc sprawa jest przegrana - ci ludzie tutaj mogą sobie demonstrować, ile chcą, nie powstrzymają Harlemu przed gentryfikacją.[11]
To cytat z reportażu, czy raczej impresji Wojciecha Orlińskiego z Gazety Wyborczej, na temat gentryfikacji w Nowym Jorku. Dziennikarz nie odniósł się do jawnie szowinistycznej i trybalnej mentalności swojego rozmówcy, która przeniosła na grunt debaty o mieście broń znaną z ludbójczych wojen. Orliński sprawia wręcz wrażenie bardziej zatroskanego tym, że milionerzy się w zgentryfikowanych obszarach Nowego Jorku nudzą (tamże), niż traumą „jakiejś zgwałconej dziewczyny”. Ale to nie jest indywidualny problem jednego dziennikarza Wyborczej.
W grudniu 2010 roku nakład pisma niemieckiej lewicy został zarekwirowany przez policję ze względu na artykuł o gentryfikacji, w którym padły następujące słowa: "To jest propozycja kampanii antyturystycznej na 2011. Wszystko dozwolone: kradzieże torebek i telefonów ze stolików w restauracjach, podpalenia samochodów, ataki na hotele, śmiecenie, obrzucanie autobusów, hałasowanie, blokady Mostu Warszawskiego, rozprzestrzenianie fałszywych informacji. Spowoduje to wzrost obecności policji, ale nie wzrost rentowności dla inwestorów. Wielu turystów przyjeżdża do Berlina, ponieważ jest to najtańsza metropolia. Ci ludzie nie są naszymi wrogami, choć ich niewiedza jest przerażająca." Wszystko dlatego, że rozwój turystki „stanie się piekłem dla mieszkańców [12]”. Jak widać przekonanie, że obcy są zagrożeniem jest złe gdy wygłaszają je członkowie NPD, jednak lewica nie ma problemu z atakami wycelowanymi w niewinnych ludzi, tylko dlatego, że pochodzą z innego kraju, jeśli przyświeca temu idea oporu przed gentryfikacją. Zresztą na międzynarodowych listach mejlingowych zaczęły pojawiać się głosy, że w niemieckim ruchu antygentryfikacyjnym coraz większą rolę odgrywają kryptofaszyści i zdarzają się próby łączenia tego tematu np. z antyislamizmem (!). Może brzmieć to dziwnie, ale jeśli bronimy swojskości jako najważniejszej kategorii łatwo zgubić jakikolwiek wątek krytyczny.
Polski ruch lokatorski, który zdaje się być najbardziej dynamicznie rozwijającym się ruchem społecznym w naszym kraju, także boryka się z problemem antysemityzmu. Czy to wynik tego, że osoby, które się w niego angażują po prostu mają antysemickie poglądy? Stawiam tezę, że wina leży po stronie lewicowych aktywistów, którzy projektują zaplecze ideowe tego ruchu. Artykuł wydany w 11. numerze Przeglądu Anarchistycznego będący zapisem z niemieckiej właśnie debaty o ruchu antygentryfikacyjnym, w kilku miejscach zwraca uwagę na to, że gdyby pod słowo „spekulant” czy „yuppie” podstawić słowo Żyd, wiele broszur współczesnych miejskich aktywistów wyglądałoby jak żywcem wyjęte z lat 30.[13] Chociaż w naszym kraju lewicowi aktywiści wykonują tytaniczną pracę, by zagrożeni eksmisją lokatorzy w każdym zdaniu zastępowali słowo Żyd słowem spekulant, rodzi się pytanie czy zaiste cała różnica między lewicą, a prawicą polega na tym, że wskazuje na innego winnego obcego. Inną osobę, która jest wrogiem zdrowej lokalnej społeczności i w związku z tym okradnięcie jej lub zgwałcenie można nazwać bohaterstwem.
Gentryfikacja? I co z tego?
Gdy mój kolega referował znajomej znaczenie terminu gentryfikacja, właśnie jako zmuszanie dotychczasowych mieszkańców okolicy do wyprowadzki przez napływ bogatszych przybyszów, ta przyjąwszy taką definicję za daną skomentowała „No dobrze, i co z tego?”. Wobec panującej na blogach histerii brzmi to prawie jak herezja. Ale dla osoby, która przeprowadza się od 1 do kilku razy w roku, a taki jest los ogromnej części młodych ludzi w Polsce i nie tylko, ekscytacja problemem wyprowadzek z jednej dzielnicy do innej musi wydawać się mocno nietrafiona. O tragedii „przesiedleń” coraz głośniej mówią ludzie, którzy w mojej opinii sami wierzą w to co zarzucają „gentryfikatorom”. Orientalizm takich osiedli jak warszawska Praga, czy wrocławskie Nadodrze jest dla nich tak pociągający, że nie chcą widzieć w kwartałach starych kamienic żadnych przybyszów, oprócz oczywiście siebie. Chcą sami cieszyć się egzotycznym klejnotem jakim jest rzeczywiste obcowanie z „oryginalną” okolicą. Ikoną takiego podejścia do sprawy zdaje się być niemiecka strona Yuppies Przeciwko Gentryfikacji.[14] Troska o dobro „tubylców”, jest w ich wypadku równie fałszywa co muzułamańskich radykałów broniących nietykalności kobiet.
Nie chcę by czytelnik odniósł wrażenie, że wzrost cen w pewnych dzielnicach w ogóle nie jest problemem. Ciężko zgodzić się ze stwierdzeniem z wspomnianego już artykułu z Przeglądu Anarchistycznego, że „nikogo nie wygania się z mieszkania przy pomocy karabinu”[15], owszem zdarzają się i takie sytuacje. Intratność inwestycji w nieruchomości skłania „inwestorów” lub ich pełnomocników do brutalnych zachowań[16]. Niemniej jednak to właśnie owe mechanizmy wyzysku i wywłaszczenia, które często posługują się takimi, czy innymi formami przemocy, spekulacja, a nawet sama koncepcja własności nieruchomości, stanowi problem, nie zaś fakt tego, że dana dzielnica zmienia swoje oblicze. Tak samo nie jest poważnym problemem to, że ktoś wyprowadził się z mieszkania. Ważne jest to jak ta wyprowadzka wpłynęła na jego szanse życiowe, czyli dokąd i w jakich warunkach się wyprowadził oraz jakie mechanizmy to spowodowały. Co więcej wypowiadanie jednym tchem formułki „po rewitalizacji czynsze wzrosną”, zwykle zgrabnie omija fakt, że nadal pewna część kwartałów starych kamienic stanowi mienie komunalne, zaś podniesienie czynszów w mieniu komunalnym rzadko kiedy dotyczy jednej tylko dzielnicy.
Krytyka gentryfikacji bardzo często przeprowadzana jest z pozycji milionera, który właśnie się wprowadził i nie chce się nudzić w okolicy. Patrząc na rzecz chłodno możemy jasno powiedzieć, że lewica nigdy nie miała spójnego z jej głównymi założeniami ideowymi programu miejskiego, podobnie jak nigdy w satysfakcjonujący sposób nie rozwiązała kwestii wiejskiej. Powiedzmy, że intelektualne flirty lewicy z faktem, że ludzie żyją zawsze w jakiejś przestrzeni, za każdym razem kończyły się fiaskiem. Tymczasem wiele wskazuje na fakt, że błyskawiczne przemiany przestrzeni w jakiej żyją ludzie są jednymi z najważniejszych wyzwań współczesności i widać to zarówno w rozwoju krytycznych nauk społecznych, jak w eksplozji aktywizmu miejskiego w ostatnich latach. Niech za ilustrację tej tezy posłużą dwa teksty: książka Mike'a Daviesa, która definiuje nową turbourbanizację, tworzącą slamsy w ekspresowym tempie, jako źródło gehenny miliarda ludzi (wiele mówi sam tytuł Planeta Slumsów) oraz artykuł Petropolou (Od grudniowego powstania młodzieży do odrodzenia miejskich ruchów społecznych[17]) , który stawia tezę, że główne przyczyny eksplozji gniewu młodych ludzi w Grecji miały swe źródło w pozbawieniu „prawa do miasta”. Co ciekawe obie te publikacje mimo swojej niewątpliwej wagi obywają się świetnie bez pojęcia gentryfikacji i bez straszenia zalewem obcych przybyszów.
Gdzieś jest problem, ale zamiast go szukać lepiej obrzucić autobus śmieciami
Polska jeśli idzie o niedobór mieszkań jest w ścisłej czołówce europejskiej[18]. To przekłada się na wysokie ceny lokali, na które nie wpłynął znacząco światowy kryzys na rynku nieruchomości, sprawiając, że u nas, jak nigdzie indziej, opłaca się kupować budynki i grunty pod wynajem. Kryzys ten przełożył się za to na spadek dostępności kredytów, co jeszcze pogorszyło sytuację ludzi bez mieszkań. Niedobór ten skutkuje również dramatyczną sytuacją na rynku komercyjnego najmu lokali i objawia się właściwie całkowitą samowolą właścicieli, tak jeśli idzie o ustalanie cen najmu, jak o traktowanie lokatorów. Ludzie młodzi przyzwyczajają się do redukcji potrzeb mieszkaniowych do całkowitego minimum egzystencjalnego i życia w ciągłej niepewności.
Sprzedaż i wynajem lokali oraz gruntów jest tak zyskownym biznesem, że angażują się w niego struktury paramafijne oraz ludzie i organizacje o największym kapitale, dla których ucieknięcie się do pozaprawnych metod (chociażby pozbywania się lokatorów) nie jest niczym trudnym.
Deregulacja rynku nieruchomości po 89 roku spowodowała, że w centrum miast biura i punkty usługowe wypierają funkcję mieszkalną. Trzy powyższe sprawiają, że „prawo do mieszkania” mniej znaczy niż kiedykolwiek wcześniej. Nigdy pozbawianie ludzi mieszkań nie było tak opłacalne.
Zaraz za tym procesem podąża nasilenie środków kontroli w przestrzeni miast. Biur i sklepów pilnują zastępy ochroniarzy, kamery, płoty i automatyczne bramy. Równolegle rozwija się niczym nieuzasadniona obsesja bezpieczeństwa wśród klas średnich, silnie sprzężona z ideologią własności. Powoduje to, że żyjemy w miastach bardziej kontrolowanych niż kiedykolwiek wcześniej. Swobodne przemieszczanie się, spędzanie czasu wolnego poza ściśle wyznaczonymi do tego strefami staje się niemożliwe.
Jeśli stawianie biurowców jest bardziej opłacalne niż utrzymywanie fabryk, w miastach, które powstawały wokół przemysłu zmienia się właściwie wszystko.
Na lewicy brakuje także pogłębionej, opartej na faktach, analizy zjawiska prywatyzacji nieruchomości i jej długofalowych skutków. Na przykład wykup mieszkań komunalnych przez dotychczasowych lokatorów, który jest powszechną strategią pozbywania się kłopotu z mieszkalnictwem komunalnym, a wielu lokatorom jawi się jako spełnienie marzeń, nie był bodajże nigdy przedmiotem pogłębionej refleksji aktywistów miejskich, czy krytycznie nastawionych naukowców. Podobnie stosunki najmu nieruchomości nie są zwykle problematyzowane i stanowią białą plamę w lewicowej analizie przemian miasta.
Stawiam tezę, że fiksacja lewicy i miejskiego aktywizmu dotycząca pojęcia gentryfikacji jest napędzana przez czysto konsumencką troskę klas średnich o „oryginalność” dzielnic, która wynika po prostu z poszukiwania wciąż nowych i ciekawych doznań. Ta fiksacja znajduje ponurego sojusznika w strachu przed nowym i obcym oraz źle rozumianej, agresywnej i zamkniętej wspólnotowości. Pomimo niewątpliwego znaczenia kwestii miejskiej dla współczesnego świata, tak naprawdę walka o „lepsze miasto przyszłości” prowadzona jest całkowicie po omacku. Pewne problemy wyczuwane są intuicyjnie, ale aktywiści mają wyraźne problemy z ich nazywaniem. W takiej sytuacji uważam, że pojęcie „gentryfikacja” więcej zaciemnia niż rozjaśnia. Ideologię miejską lewicy trzeba tworzyć w oparciu o realnie istniejące problemy, do których jedynym środkiem dostępu są głosy ludzi, którzy ich doświadczają.
Autor: Mężczyzna, 27 lat, z rodziny od pokoleń uwłaszczonych mieszczan, niezdolnej jednak do zapewnienia mu mieszkania, z wykształcenia socjolog (oficjalnie pasowany), od półtora roku związany z polskim ruchem lokatorskim, czasem jako aktywny uczestnik, czasem jako obserwator.
tekst pochodzi ze strony: gentryfikacja.zlem.org
1 Ruth Glass (1964). London: aspects of change. London: MacGibbon & Kee
2 por. Murzyn, Kazimierz - Środkowoeuropejskie doświadczenie rewitalizacji, Kraków, 2006 s. 65 i Smith, Gentryfikacja jako globalna strategia urbanistyczna w: Przegląd Anarchistyczny nr 11, 2010
3 http://forsal.pl/artykuly/438688,inwestycje_w_polskie_nieruchomosci_na_t...
4 http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35771,8903650,Kupujemy_wieksze_mieszk...
5 Wystarczy przypomnieć sobie żenująco niemerytoryczną debatę prowadzoną przez prawie całe lata 90. w Polsce, przez polityków i dziennikarzy, na temat tego, czy mamy klasę średnią, by uświadomić sobie, że dyskusja o tym czy ta klasa średnia może się gdzieś wprowadzać i kogoś wypierać musi być jałowa jeśli nie określimy dokładnie jej ram i podstaw.
6 Van Criekingen i Decroly . Revisiting the Diversity of Gentrification: Neighborhood Renewal Processes in Brussels and Montreal. Urban Studies, 40(12/2003), 2451-2468, za: Vandergrift, Gentrification and Displacement w Urban Altruism nr 1/2006 s.2
7 Freeman, Displacement or Succession? Residential Mobility in Gentrifying Neighborhoods. Urban Affairs Review, 40(4) 2005, 463-491. za: tamże s.3
8 Bostic i Martin, Black Home-owners as a Gentrifying Force? Neighborhood Dynamics in the Context of Minority Home-ownership. Urban Studies, 40(12),2003, 2427-2449 za tamże s.3
9 Freeman dz. cyt. s. 466 i 480 za: tamże s.6
10 Smith The new urban frontier – gentrification and the revanchist city 1996 s. 168- 182
11 http://wyborcza.pl/1,75480,5411425,Szanuj_menela_swego__Gentryfikacja_cz...
12 Interim, nr 721, 2010, s. 28
13 Gentryfikacja jako ideologia, Przegląd Anarchistyczny nr 11
14 http://yuppiesgegengentrification.de/
15 Gentryfikacja jako ideologia, Przegląd Anarchistyczny nr 11 s. 110
16 http://gentryfikacja.zlem.org/node/6
17 https://cia.media.pl/od_grudniowego_powstania_mlodziezy_do_odrodzenia_mie...
18 Pyrek, Współczesna kwestia mieszkaniowa w wielkim mieście, niepublikowana praca doktorska 2011, s. 23-28
Będąc młodym badaczem, czyli jak socjologia może sie (nie) przydać ruchom społecznym
Czytelnik CIA, Śro, 2011-02-23 23:32 Edukacja/Prawa dziecka | Lokatorzy | PublicystykaGdy pierwszy raz stanąłem przed wyborem obszaru badawczego dla mojej pracy doktorskiej, moją uwagę skierował na siebie coraz silniejszy w Polsce ruch lokatorski. Miało to miejsce około półtora roku temu gdy w kolejnych miastach naszego kraju powstawały grupy lokatorskie walczące przeciwko podwyżkom czynszów, wyprzedaży mienia komunalnego bądź eksmisjom. Ruch lokatorski w owym czasie rozwijał się szczególnie szybko. Stwierdziłem, że zbadanie tego nowego aktora społecznego będzie dla mnie ciekawym zadaniem.
Jako, że ruch był wówczas dość mały, a moja wiedza o nim niewielka zdecydowałem się na przeprowadzenie rozmów z poszczególnymi osobami. W pierwszej kolejności chciałem zbadać motywację osób przystępujących do organizacji lokatorskich i cele jakie w swoim subiektywnym odczuciu przed owymi ruchami stawiają (czego od nich oczekują). Liczyłem na to, że uda mi się w ten sposób odpowiedzieć na pytania „co sprawiło, że ten ruch powstał” i „czy będzie rosnąć w siłę”, oraz czy metody i cele forsowane przez liderów odpowiadają motywacjom i wyobrażeniom szeregowych członków. Ten ostatni czynnik sprawił, że celowo nie przeprowadziłem wywiadów z osobami, które członkowie ruchu wskazywali jako liderów, chcąc poznać zdanie i motywacje pozostałych. Taki dobór problematyki badawczej był zresztą niewątpliwie podyktowany moją sympatią do inicjatywy, liczyłem na to, że uda mi się ruchowi powiedzieć coś o nim samym, co pomoże mu planować swoje strategie i np. zwiększyć liczbę członków oraz zapewnić komunikację w organizacji.
Inspirowałem się metodą „interwencji socjologicznej” Alana Tourene'a, liczyłem na to, że zebrany w wywiadach materiał przedstawię osobom ze stowarzyszeń lokatorskich i wspólnie dojdziemy do jakichś pomocnych dla nich wniosków.
Szybko jednak zrozumiałem, że nie jestem w stanie powiedzieć aktorom życia społecznego niczego ciekawego o nich samych. Wywiady spełniały zupełnie odtwórczą rolę, respondenci i respondentki przedstawiali mi w nich dość dobrze przemyślane przez siebie kwestie. Motywacje były (czego zresztą można się było domyślać) zupełnie powtarzalne i związane właściwie wyłącznie z warunkami bytowymi, wnioski do których dochodziłem były tak oczywiste, że nie mogły być dla nikogo pomocne. Pożytek miałem z nich wyłącznie ja i to bardzo osobisty. Dowiedziałem się dużo o tym w jak podłych warunkach mogą żyć ludzie. I o ile dla mnie, jako jednostki z dość dobrze już okrzepłej klasy średniej, było to bardzo odkrywcze, o tyle swoim rozmówcom nie mogłem zaoferować żadnych równie niespodziewanych informacji.
Zrezygnowałem zatem z tourenowskiego snu o tym, że perspektywa badacza przekazana badanym może w jakiś sposób wzbogacić ich ogląd świata i doprowadzić ich do nowych wniosków.Mając w pamięci idee wczesnej socjologii krytycznej, aby zawsze wytwarzać wiedzę przydatną osobom z dołów społecznych, a nie elicie, postanowiłem całkowicie odwrócić konstrukcję swych badań. Skupiłem się nie na tym co moi rozmówcy i rozmówczynie mówili mi o sobie, ale na tym co definiowali jako problem, z którym walczą. Tak oto trafiłem na zupełnie nieopisane w polskiej literaturze zjawisko, które w publikacjach anglojęzycznych nazywane jest landlord harassment, a więc nękanie najemców przez zarządce lub właściciela, celem pozbycia się „żywego inwentarza” poza formalnymi procedurami. Zjawisko to pojawiało się w niemal wszystkich moich rozmowach i dodatkowo w wielu przypadkach, którymi zajmowały się stowarzyszenia mieszkańców. Mój problem znowu jednak był ten sam. Zjawisko to było zasadniczo lepiej znane moim rozmówcom niż mi samemu, czy nawet najlepszym specjalistom. Praktyki właścicieli i zarządców nękających są na tyle niezróżnicowane, że ich opisywanie przynosi pożytek tylko osobom, które nigdy ich nie doświadczyły. Jeśli ktoś raz padł ofiarą nękania doskonale rozumie jego mechanizm i nie potrzebuje czytać na ten temat naukowych publikacji.
Zdecydowałem zatem odejść jeszcze bardziej od początkowych ram problemu badawczego i skupić się nie tyle na badaniu ruchu lokatorskiego ile raczej na badaniu mechanizmów, które tworzą problemy z jakimi ten ruch walczy. Moje badanie przestało być zatem w założeniu badaniem ruchu społecznego – z braku wiary, że takie badanie może coś owemu ruchowi przynieść. Postanowiłem raczej badać politykę mieszkaniową oraz jej skutki, tak aby ewentualnie pomóc owemu ruchowi w formułowaniu postulatów i rozumieniu skutków polityki władz.
Sytuacja kobiet podczas egipskiego powstania
Yak, Sob, 2011-02-19 21:38 Prawa kobiet/Feminizm | PublicystykaGazeta Washington Post opublikowała artykuł o sytuacji kobiet podczas egipskiego powstania. Poniżej fragment artykułu.
Podczas 18 dni demonstracji na placu Tahrir, Egipcjanie i Egipcjanki szli na plac rozdzieleni i nierówni, przechodząc przez osobne punkty kontrolne. (...) Jednak już na placu, rozróżnienia zanikały i kobiety i mężczyźni stali obok siebie, razem opierając się policji i rządowi i bandytom, którzy rzucali w ich stronę kamienie i koktajle mołotowa. Umierały obok mężczyzn, walcząc o wolność i demokrację.
Teraz, gdy opuszczają plac, kobiety chcą wykorzystać siłę którą w sobie odkryły do walki z zasiedziałymi nierównościami i by zagwarantować, że kobiety będą mogły się cieszyć równością w codziennym życiu, po tym co osiągnęły na pl. Tahrir.
“To było niesamowite, widzieć mężczyzn i kobiety obok siebie, gdy przejmowaliśmy ulice" - powiedziała Marwa Faroak, aktywistka polityczna. "Wiele ludzi mówiło, że pl. Tahrir to przyszłość Egiptu, gdzie mężczyźni i kobiety są sobie równi i razem walczą o wolność. Teraz musimy to przekuć na działania i zmiany."
W Egipcie, kobiety nie są tak ograniczone, jak w innych krajach arabskich. Nie ma narzucanych przez policję ograniczeń w strojach, ani zakazu prowadzenia samochodów. (...) Niemniej jednak, rozwody są trudne do uzyskania i faworyzują mężczyzn, podobnie przepisy spadkowe. Dopiero niedawno legalny wiek małżeństwa został podwyższony z 16 do 18 lat. Nie mają też dostępu do wszystkich zawodów.
Do tego wszechobecne jest molestowanie kobiet, które nie jest zakazane prawnie. W ankiecie przeprowadzonej przez Egipskie Centrum Praw Kobiet w Kairze w 2008 r., 83% Egipcjanek i 98% kobiet obcego pochodzenia było molestowanych w ten lub inny sposób.
Dziennikarka Lara Logan została pobita i napadnięta seksualnie na pl. Tahrir pod wpływem anty-amerykańskiej i anty-dziennikarskiej paranoi wzniecanej przez zwolenników Mubaraka. Jednak ten atak był wyjątkiem. Większość Egipcjanek, która była obecna na placu mówi, że były traktowane z tolerancją, której się nie spodziewały. Wzbudziło to podziw wielu kobiet.
„Byłam pełna podziwu, jak bardzo bezpiecznie się czułam" – stwierdziła Faroak – „Spędziłam tam noc, z nieznajomymi. Plac Tahrir był bardziej bezpieczny niż jakiekolwiek inne miejsce dla kobiety”.
Faroak jest 30-letnią prawniczką. Twierdzi, że teraz czuje się pewniej idąc do pracy, gdyż atmosfera tolerancji przetrwała. Bardzo by chciała, żeby ta atmosfera nie rozproszyła się wraz z euforią ze zwycięstwa.
“Byłyśmy równymi partnerkami w tej rewolucji i byłyśmy za to szanowane. Musimy to wykorzystać, by kobiety zaczęły brać udział w życiu politycznym i ruchach pracowniczych. Kobiety były na placu. Nie mogą teraz znów zostać zepchnięte do domów”.
List zza krat niemieckiej anarchistki
Jaromir, Sob, 2011-02-19 16:50 Świat | Dyskryminacja | Publicystyka | RepresjeFee Marie Meyer- niemiecka anarchistka- w środę 9-go lutego decyzją greckich władz aresztowana do czasu rozpoczęcia procesu przeciw niej, o rzekome członkostwo w grupie partyzantki miejskiej i akty terrorystyczne.
Marie została zatrzymana 14-go stycznia przez jednostkę antyterrorystyczną. Od czasu jej zatrzymania, media rozpoczęły przeciw niej skoordynowaną kampanię oszczerstw, wymyślając niewiarygodne scenariusze o rzekomym zaangażowaniu jej rodziców w akcje RAF w Niemczech i jej genetycznie uwarunkowanych skłonnościach do „terroryzmu”. Koniec końców, wielkie tytuły prasowe oraz stacje telewizyjne, zmuszone były przyznać, że ich historie o Fee i jej rodzinie były niczym więcej jak sfabrykowanymi wymysłami. Również policja przyznała, iż jej kontrolowane przecieki w sprawie Niemki do mediów były nieprawdziwe. Mimo to, 9-go lutego grecki sąd orzekł wobec Marie areszt.
Postanowiono zamknąć ją w areszcie, mimo że policja nie była w stanie przedstawić przeciw niej żadnych dowodów. Rzecznik i obrońca Fee oficjalnie przyznał, że jedyną poszlaką na rzekomo terrorystyczną działalność Niemki jest to, że znała Christosa Politisa, anarchistę przetrzymywanego obecnie w areszcie w związku z podejrzeniami o przynależność do grupy partyzantki miejskiej, której nazwy policja nie była w stanie przez długi czas określić. Na dziś jedynym przestępstwem Fee wydaje się więc być to, że jest anarchistką.
Pod spodem zamieszczam przetłumaczony list Marie zza krat.
Za kratkami...
Czasami nawet najdziksze i niedorzeczne scenariusze stają się rzeczywistością, i tak oto jestem więziona w areszcie, na oddziale kobiecego więzienia Korydallos (Ateny) tylko dlatego, że byłam w posiadaniu, opublikowanych już oficjalnie, dokumentów. Bo jestem anarchistką. Lista pierwotnie przedstawionych mi zarzutów wzrosła z biegiem czasu o 'ekstremalnie poważne przestępstwo', jakim okazuje się być określenie przeze mnie więzionych anarchistów "więźniami politycznymi". Takie są wnioski, w oparciu o które decyzję o aresztowaniu mnie podjął Komitet Wykroczeń (grecka instytucja sądownicza). Jedyne wnioski, na podstawie których zamknięto mnie za kratami. Zastanawia mnie, czy jeżeli to, co przeżywam w chwili obecnej, nie jest prześladowaniem politycznym, to co nim jest? Być może wszystkie prześladowania i aresztowania towarzyszy, opierające się wyłącznie na ich wzajemnych kontaktach, poglądach i przekonaniach ideologicznych, nie zaliczają się do prześladowań politycznych. Być może nawet przetrzymywanie osób oczekujących na proces w więzieniach o zaostrzonym rygorze, jest przypadkowym zjawiskiem, nie mającym nic wspólnego z polityczną tożsamością zatrzymanego. Nie zapominajmy również o procesach zabarwionych politycznie, które przemianowano i przeniesiono przed sądy wojskowe, działające w szczególnych okolicznościach, podczas których więziono towarzyszy po wyrokach nieprawomocnych, gdzie świadkom i osobom zeznającym rekwirowano dokumenty tożsamości.
Robicie sobie z nas jaja?
Władza odchodzi od dualizmu 'winy i niewinności'. Tego samego dualizmu, którego przez lata używała do dzielenia ludzi na 'złych' i dobrych', 'legalnych' i 'nielegalnych', 'wartościowych' i 'niepotrzebnych'. Obecnie wszystko jest powiązane, granice podziałów stają się płynne. Każdy, kto ośmieli się w jakiś sposób buntować i przeciwstawiać obecnemu porządkowi, ryzykuje bycie uznanym za jednego z tych 'winnych'. Potencjalnie każdy z nich może zostać uwięziony w 'serdecznych i gościnnych' celach greckich więzień. Doktryna 'dziel i rządź' nie jest już dłużej potrzebna, junta stała się całkiem bezwstydna. Znów dzieli ludzi na dwie grupy- wyzyskiwanych i rządzących.
W tej sytuacji, nie tylko za czyny można zostać osądzonym, lecz również za myśli i przekonania. Wolnościowe książki i publikacje są kategoryzowane jako niebezpieczne, więc w najbliższym czasie możemy się spodziewać “index librorum prohibitorum” (wykaz książek zakazanych przez Inkwizycję). Słowo i myśl anarchistyczna/anty-autorytarna jest kryminalizowana i cenzurowana. Jest to próba uciszenia i pozbycia się nie tylko ludzi zaangażowanych w walkę, ale też wyplenienia ich myśli i ideałów, które zawierają w swoich tekstach i działaniach.
Wszystkie te działania są w chwili obecnej ekstremalnie niebezpieczne. Niebezpieczne, gdyż w czasach w jakich żyjemy, narodził się liberalny totalitaryzm. Niebezpieczne, bo grupa ludzi stawiających opór poszerza się, łączy i potrafi rozpoznać cele priorytetowe spośród wielopłaszczyznowej walki. Począwszy od pełnych godności mieszkańców Keratei i okolicznych terenów, poprzez głodowy strajk 300 imigrantów, którzy marzą o życiu w sprawiedliwym i równym społeczeństwie, uświadomionym klasowo, po nieustępliwe strajki w sektorze transportu i innych pracowniczych sektorach, ludzi odmawiających bicia pokłonów przed szantażującymi ich szefami, czy ruch "Nie będę płacił", którego członkowie są więzieni. Wszyscy oni, jak i wielu, wielu innych...
Obecna junta nie ma porównania z poprzednimi. Jest lepiej uzbrojona, bezwzględna, wyposażona w szybkie, zawsze gotowe do działania, siły "bezpieczeństwa", oraz grupy uzbrojonych, nieumundurowanych i zakapturzonych rzezimieszków, specjalizujących się w wyłapywaniu i torturowaniu ludzi walczących z władzą. Państwowi terroryści, stosujący starsze i nowe metody działań, porwania ludzi na środku ulicy niemal jak w filmach akcji, publikacje zdjęć rzekomych "wywrotowców" jeszcze przed postawieniem im zarzutów, przypisywanie im przynależności do nieistniejących organizacji czy stawianie fikcyjnych zarzutów, to codzienność. Nowe prawo antyterrorystyczne, więcej uprawnień policji, więcej opatrzonych specjalną klauzulą spraw przeciwko naszym towarzyszom, więcej zatrzymań i uwięzień.
Cały ten klimat nagonki jest podtrzymywany i napędzany przez komercyjne media, które częstokroć współpracują z władzą i policją, które twierdzą że to ich misja, by w obłudny sposób omamiać ludzi sfabrykowanymi informacjami, wypierać ich mózgi bzdurnymi programami rozrywkowymi, obrażającymi inteligencję ludzi je oglądających. Z jednej strony chcą ludzi poróżnić i rozbić, z drugiej ogłupiać, mydlić oczy i wciskać tanie kłamstwa.
W takich okolicznościach, z powodu wyżej wymienionych powodów, solidarność jednocząca ruch oraz represjonowanych towarzyszy, ma wartość większą, niż kiedykolwiek.
Z koleżeńskim przesłaniem, swoją życzliwość i myśli kieruję w stronę wszystkich towarzyszek, towarzyszy i przyjaciół, zarówno na wolności, jak i więzionych za kratami- bądźcie silni! Ponieważ dopóki ostatnie więzienie nie legnie w gruzach i nie zapanuje całkowita wolność, a ludzie nie uwolnią się spod jarzma władzy, każdy z nas pozostaje w kajdanach. Ponieważ najciemniejsza godzina następuje przed świtem!
Fee Meyer
Cela nr 35, blok B. Więzienie żeńskie w Korydallos.
GENTRYFIKACJA- czyli eliminacja
Czytelnik CIA, Pią, 2011-02-18 17:48 Kraj | Lokatorzy | PublicystykaPraga, okiem mieszczucha - Zagłębie 11 listopada, Ząbkowska, Fabryka Wódki ,,Koneser“, Inżynierska, Fabryka Trzciny, Francuska. Praga – dżungla po drugiej stronie Wisły. Dzielnica dla odważnych. Wybierając się tam, iPhone‘a lepiej zostawić w domu.
Kapliczki z Matką Boską, sypiące się kamienice, młodociani przestępcy, szelesty, spodnie w skarpetkach, ,,szesnastki“ z dziećmi. A jednak jest w tym coś magnetycznego. Co sprawia, że hipsterzy ciągną tam jak na pielgrzymkę, a lokatorzy prascy chcąc nie chcąc pakują manatki?
Gentryfikacja – na początku do wykluczonej dzielnicy zaczynają sprowadzać się artyści. Miejsce zyskuje na atrakcyjności. Galerie wyrastają jak grzyby po deszczu, pojawiają się murale, rozkwita streetart. Otwierają się pierwsze knajpki. Dzielnica przyciąga coraz to bogatszych nowych mieszkańców, ci z kolei zawyżają standardy. Budowane są lofty, kamienice restaurowane, a sztuka miejska zostaje nazwana ,,wandalizmem“.
Z pozoru wszystko wydaje się iść ku lepszemu – w końcu można się przechadzać po czystych ulicach, a oka nie drażnią „bazgroły“ na murach. „Aspołeczny element“ nieprzystający do nowego niezkazitelnego ładu okolicy powoli staje się coraz mniej widoczny, by w końcu zniknąć zupełnie.
Nie wszystko jednak wygląda tak kolorowo. W nowopowstałych kawiarenkach nie zagoszczą mieszkańcy Pragi. Na imprezy oraz wernisaże także się nie dostaną, wszak trzeba mieć „dobry gust“. Nie dość, że życie kulturalne nie jest tworzone z myślą o lokalnej społeczności, zostaje ona również zmuszona do opuszczenia swojej dzielnicy.
Wraz z podwyżką norm wzrastają bowiem również ceny czynszów. Nowa, bardziej wymagająca klientela stawia coraz wyższe wymagania , które starają się zaspakajać deweloperzy. O zaniedbanych kamienicach nagle zaczynają przypominać sobie domniemani ,,właściciele“, którym nie na rękę są lokatorzy zaniżający mieszczańskie standardy. Okolica podlega powoli rozprzestrzeniającej się prywatyzacji. Dotychczasowi mieszkańcy nie mają już nic do powiedzenia, liczy się tylko zysk kamieniczników i deweloperów. Wszystko zaczyna się więc od remontowania kamienicy, a kończy na lądowaniu na bruku.
Wszystkie zaistniałe zmiany prowadzą do rozprężenia społecznego i skrajnej indywidualizacji jednostki. W obliczu szybującego czynszu i represji ze strony kamieniczków, pogrążony lokator nie ma czasu nawet by pomyśleć o jakiejkolwiek formie sprzeciwu, musi bowiem szukać wszelkich sposobów by nie stracić dachu nad głową. Takie reguły narzuca konsumpcja, tak gloryfikowana przez nowo wprowadzonych. W pewnym momencie łapią się oni na tym, iż ich miejsce zamieszkania stało się tym, od czego niegdyś starali się uciec. Nuda mieszczańska powraca.
Na Pradze proces gentryfikacji od pewnego czasu ma miejsce. Bez wątpliwości idzie ona śladami berlińskiego Kreuzbergu czy też nowojorskiego Brooklynu.
Coraz więcej ludzi zwraca jednak uwagę na problemy społeczno – ekonomiczne, jakie wytwarza postępująca gentryfikacja. Istnieją ruchy sprzeciwu - na zachodzie (głównie w Niemczech) demonstracje przeciwko procesowi "uszlachetniania dzielnic", gromadzą tysiące ludzi. U nas opór nie jest tak widoczny, jednak, choćby na Pradze, zawiązał się Komitet Obrony Lokatorów walczący o prawa dyskryminowanych mieszkańców.
Siedząc w modnej praskiej kawiarni czy sącząc drinka w klubie na Kreuzbergu, zastanówmy się więc czy ta pseudorewitalizacja zamiast rzeczywiście upiększać przestrzeń, kulturę, poprawiać kondycję społeczną i warunki mieszkaniowe, nie dąży do destrukcji wszystkiego, co zastała.
Marta Szewczyk
Jeremi Galdamez Muñoz
Tekst pochodzi z portalu mgzn.pl
Nie pozwólmy rozebrać tej szopy
Tomasso, Pon, 2011-02-14 23:24 Kraj | Lokatorzy | Publicystyka | Tacy są politycyW 2006 roku Waldek Deska, znany muzyk reggae (współzałożyciel zespołu DAAB) wybudował na swej działce pod Kazimierzem domek (szopę z desek) za 10 tys. zł, w której zamieszkał wraz z żoną. Urzędnicy uznali to za samowolę budowlaną i wydali nakaz rozbiórki. Waldek przypuszczał że tak będzie, mimo to świadomie budował swą szopę nie prosząc żadnego urzędnika o zgodę (i tak by jej nie dostał).
Jego Walka o dom wciąż trwa i toczy się przed różnymi sądami. Każdy chętny może udzielić mu poparcia podpisując jego elektroniczną petycję: http://www.petycje.pl/petycja/5958/sprzeciw_wobec_rozbiorki_szopy_waldem...
- Nie złamałem prawa – mówi Waldek, nie zniszczyłem przyrody ani krajobrazu, nie wkroczyłem na obcy teren! Nie ma zatem żadnego merytorycznego powodu dla rozbiórki mojej szopy oprócz niedopełnienia przeze mnie wymagań administracyjnych.
Budowa szopy była protestem i prowokacją wymierzoną przeciwko ludziom o zniewolonej postsowieckiej mentalności domagających się zaostrzenia przepisów budowlanych, czyli ograniczenia wolności decydowania o tym w jakim domu chcę mieszkać.
- Uważam, że każdy ma niezbywalne prawo do zbudowania sobie na własnym gruncie domu o funkcji schronienia, realizującego elementarne potrzeby – oczywiście jeśli tym nie naruszy przyrody, krajobrazu lub wartości innej osoby – wyjaśnia dalej Waldek. Proszenie się urzędnika o zgodę na budowę domu ekologicznego jest upokarzające i mija się z celem bo i tak dom ekologiczny nie mieści się w urzędniczych normach.
Budowa szopy jest protestem wskazującym na istnienie form alternatywnych do obowiązującego trendu w architekturze: „tyłem do natury”. Trendu, który charakteryzuje się maksymalnym izolacjonizmem od natury a mieszkańcy, użytkownicy tej architektury żyją bez świadomości pór dnia i pór roku co prowadzi do dysfunkcji mentalnych i fizjologicznych.
- Ja nie naruszyłem prawa! Ja nie spełniłem jedynie wymagań administracyjnych. W zamian otrzymałem nakaz rozbiórki.
Manifest Waldemara Deski
Samowola to coś, co traktowane jest przez urzędników jako czyn naganny. Samowola budowlana to coś co traktowane jest przez urzędników jako czyn naruszający prawo, czyn karalny. Ale przecież każdy ma prawo mieć swoją własną wolę. Nikt nie może mieć woli cudzej. Nie można mieć narzuconej woli. Nie można mieć woli narzuconej przymusem prawnym. Samowola jest wolą własną a nie wolą biurokratów. Nie można mieć woli zniewolonej. A więc Samowola nie może być czymś nagannym a tym bardziej karalnym!
Błędne myślenie, skażone dziedzictwem mentalności umysłów totalitarnego państwa, myślenie zniewolone, niesamodzielne, myślenie obawiające się wolności – prawie zawsze owocuje wrogością do umysłów wolnych i czystych, owocuje pogardą do prawa, do historycznych tradycji, pogardą do wolności i dobra wspólnego.
Liczba postępowań, tzw. „samowoli budowlanej” w Polsce przekracza już 10 tys. rocznie (do zweryfikowania w GUS, podałem to na podstawie danych sprzed lat). Większość z nich kończy się wydaniem nakazu rozbiórki. Można założyć, że część nakazów jest uzasadniona, ale tylko niewielka część. Około dziesięciu tysięcy rocznie nakazów rozbiórki nie jest uzasadniona merytorycznie! Nakazy rozbiórki bez konkretnego powodu! Jako generalna prewencja! Niedopełnienie wymogów administracyjnych! Prawnicy nazywają to przywróceniem do stanu sprzed naruszenia prawa czytaj: niedopełnienie wymogów administracyjnych to dla nich: naruszenie prawa!
W rezultacie takiego myślenia mamy parę tysięcy rocznie aktów przemocy państwa nad obywatelem! Bywa, że nie da się zebrać wystarczającej ilości papierków bo urzędnicy stawiają zbyt trudne wymagania, czasami swoimi błędami uniemożliwia ich zebranie i w rezultacie nie można rozpocząć budowy bądź remontu. Dla wielu osób te zbyt skomplikowane i kosztowne wymagania są barierą uniemożliwiającą godne życie.
Oto na Lubelszczyźnie pojawili się policjanci ze spychaczem za to, że facet obmurował sobie ścianę starego domu. Zrozpaczony ojciec, który obmurował dom ale nie dopełnił zawiłych, niepotrzebnych i głupich formalności zamknął się w domu z butlami gazowymi z zamiarem wysadzenia w powietrze siebie i agresorów…
Oto facet, który samowolnie, bez zgody urzędnika wyremontował ganek zmuszony został do tzw: przywrócenia stanu sprzed naruszenia prawa czyli do zdrapania nowego tynku, zerwania terrakoty itd.
Oto ktoś, kto oszczędzając latami rozbudował sobie stary domek na własnym gruncie, domek nie naruszający dobrosąsiedzkości, musi go rozbierać bo nie dopełnił wymogów administracyjnych.
W okolicach Kazimierza Dolnego tysiące osób czeka latami (15 lat) na pozwolenie na budowę a władze samorządowe nie robią nic lub bardzo mało aby rozwiązać problem.
Państwo, które nie wypełnia swoich podstawowych powinności jest nad wyraz skuteczne w ciemiężeniu prostego obywatela. Dzieje się tak nie tylko z powodu głupoty i bezduszności biurokratów i ustawodawców. Jest na to przyzwolenie i presja większości z nas. To dyktat totalitarnej mentalności zniewolonych umysłów.
Oto najczęściej podawane argumenty:
- chcę restrykcyjnych przepisów bo nie chcę, żeby sąsiad wybudował „gargamela”,
- chcę restrykcyjnych przepisów bo nie chcę żeby sąsiad zrobił sobie niebieski dach,
- chcę restrykcyjnych przepisów bo inaczej będzie anarchia,
- chcę przepisów bo chcę wiedzieć co mój sąsiad zbuduje w przyszłości.
Nie wierzę w szlachetną motywację ludzi, którzy twierdzą: „Powodujemy się troską o ład przestrzenny i dlatego trzeba zaostrzać przepisy aby nie dopuścić… itd.” – Oni nie zdają sobie sprawy, że to jest sprzeczne aksjologicznie. Nie wiedzą, że ich głosy nie tylko hamują rozwój architektury ale dławią wolność. Chcą gorliwie frymarczyć cudzym bez odpowiedzialności za efekt. Niedługo zażądają, żebyśmy się ubierali, zachowywali i myśleli tak jak oni chcą. Zażądają, żebyśmy uprawiali w naszych ogródkach to, co nam nakażą. Niech lepiej sami dadzą dobry przykład. Ich domy, mieszkania, ubrania, wygląd, ogródki nie są wcale ładniejsze, a chcą wpływać na innych.
Uważam, że każdy, kto nie naruszy prawa lub wartości innych osób, przyrody lub krajobrazu itd. ma niezbywalne prawo do zbudowania na swojej ziemi domu o funkcji schronienia. Tak jak każdy ma niezbywalne prawo samodzielnie myśleć, ubierać się i mieszkać. Chcę mieszkać tak jak chcę a nie tak jak chce tego urzędnik!
Jeżeli nie istnieje przeciwstawna wartość: lęgowiska ptaków, przyroda, planowana droga czy wały przeciwpowodziowe itp., to państwo nie może zakazać budowy własnego schronienia. Nie może też nakazać jak mój dom ma wyglądać.
Historia architektury mówi nam że najpierw pojawiła się architektura o funkcji schronienia, potem doszły funkcje związane z potrzebami: np. rolników, bartników, myśliwych itd. Po pojawieniu się nadwyżki doszła najbardziej arogancka i niszcząca funkcja, wynikająca z ciemnych cech naszego charakteru : funkcja prestiżu. Po niej doszły wynikające z niej funkcje wojenne. Do naszych czasów przetrwały: pałace, kościoły, zamki i fortyfikacje, ale to co najprawdziwsze w architekturze po opuszczeniu przez użytkowników wracało do Natury, dlatego nie przetrwało do naszych czasów. Prawdziwa architektura to ta, która wraca do natury!
Poprzyj Waldka podpisując petycję:
http://www.petycje.pl/petycja/5958/sprzeciw_wobec_rozbiorki_szopy_waldem...
Korzenie egipskiego ruchu rewolucyjnego
Yak, Czw, 2011-02-10 22:45 PublicystykaZapis wywiadu z egipskim studentem i aktywistą przebywającym w USA, o strajkach i ruchach społecznych w Egipcie, które poprzedziły obecny bunt. Wideo wywiadu jest dostępne tu: http://www.youtube.com/watch?v=RyqtLO_CgxM&feature=player_embedded
Wywiad został nagrany przez niezależną sieć The Real News Network
Chyba żałujesz, że Cię nie ma w Egipcie?
To wspaniała chwila. Chciałbym teraz być na ulicach Kairu. Przyjechałem do Waszyngtonu, by kontynuować moje studia niecałe 10 dni temu. Nie mogę uwierzyć w to co widzę na ekranach telewizorów od wtorku. Marzyłem o tej chwili. Walczyłem o nią i robiłem, co mogłem, żeby nadeszła jak najszybciej, wraz z milionami młodych Egipcjan. A teraz ten sen stał się rzeczywistością.
Czy to Cię zaskoczyło? Widziałeś wydarzenia w Tunezji, wszyscy mówili, że to samo wydarzy się w Egipcie i że reżim jest bardzo srogi. Z drugiej strony jest fasada demokracji. Czy spodziewałeś się czegoś na taką skalę?
Są dwie rzeczy - jeśli chodzi o liczbę i skalę i jeśli chodzi o radykalizm haseł antyreżimowych. Obie te rzeczy były bardzo zaskakujące.
Usłyszeć hasło „Mubarak precz”?
Tak i to w dodatku wypowiadane przez zwykłych ludzi z ulicy, którzy nie są aktywistami, nie należą do opozycji, ani do związków zawodowych. Ludzie przyszli z całego miasta i zaczęli krzyczeć „Mubarak – precz!”. To był nie do pomyślenia aż do ostatniego poniedziałku. Ludzie wzywali do wielkiego strajku, do jeszcze większej demonstracji w Kairze na 25 stycznia, ale nikt nie spodziewał się takiej skali wydarzeń. Ale tym, co czyni tą chwilę naprawdę wyjątkową jest zaprzeczenie wszelkich stereotypów o Egipcjanach, o egipskiej opozycji , o możliwości demokracji w Egipcie – niezależnej od poparcia Ameryki dla reżimu, bez względu na słabość ruchów i partii opozycyjnych w Egipcie.
Jak do tego doszło?
Trzeba na to spojrzeć jak na kumulację pewnych zjawisk. Protesty nie spadły jak grom z jasnego nieba. To tylko kulminacja ruchów opozycyjnych, które narastały od 2004 r. i objawiły się w trzech falach protestów. Ruch Kefaja ogłosił znane hasło „Nie dla dalszych rządów Mubaraka, nie dla rządów jego syna, Gemala Mubaraka”. Ruch nabrał rumieńców w 2005 r., gdy ludzie znów zaczęli wierzyć w zmiany. Po 2005 r. miała miejsce wielka fala strajków – robotników, urzędników, pracowników państwowych i prywatnych. W Mahalli - przemysłowym mieście w Delcie Nilu, odbyły się trzy kolejne strajki zakończone powodzeniem w 2006, 2007 i 2008 r.
Gdzie się odywały strajki?
W mieście i w fabrykach. To jest miasto przemysłowe, gdzie istnieją masywne kombinaty włókiennicze. Można tam spotkać prawie 30 tys. pracowników, którzy pracują razem. Wyobraź sobie, co się dzieje, gdy 30 tys. pracowników zastrajkuje, ciesząc się poparciem mieszkańców Mahalli. Trzy razy osiągnęli cel swoich protestów.
Czy wtedy spotkały ich represje policyjne?
W kwietniu 2008 r. spotkały ich brutalne represje ze strony policji. Doszło do wojny na ulicach. Ale było to nowe doświadczenie, nowa nadzieja i nowa kultura protestu, która była czymś nowym dla zwykłych ludzi uczestniczących w strajkach. W kolejnych dwóch latach odbyło się około 800 strajków, co było niespotykane w dotychczasowej historii Egiptu.
Zaczęło się od ruchu społecznego w 2005 r., który rozprzestrzenił się po całym Egipcie i w 2008 r. objawił się strajkiem pracowników przemysłu tekstylnego w Mahalli, zwołanym przez niezależny związek zawodowy. Te doświadczenia dały do myślenia ludziom, którzy protestowali przeciwko reżimowi. Ludzie poczuli się silni. Potem, w zeszłym roku, powstał ruch młodzieżowy, po śmierci Chaleda Saida.
Chaled Said był młodym mężczyzną, absolwentem uniwersytetu w Aleksandrii, który był torturowany na ulicy i został zabity na rozkaz przez inspektorów policji. Po morderstwie, które miało miejsce w czerwcu 2010 r., powstał wspólny front pomiędzy młodzieżą i bezrobotnymi, narażonymi na ataki policji, a ludźmi którzy czuli, że kraj został przejęty przez represyjny reżim i ekonomicznych i politycznych przywódców, którzy pozbawiają ludzi przyszłości. To są siły, które się objawiły. Ale to nie wydarzyłoby się, gdybyśmy nie oglądali wspaniałej rewolucji ludu tunezyjskiego, który przełamał barierę strachu przed demonstrowaniem i wyrażaniem swoich żądań. Tunezja odegrała ogromną rolę, nadając kierunek wydarzeniom.
Jaka była rola mediów społecznościowych? Gdyby wierzyć zachodnim mediom, można odnieść dziwne wrażenie, że najpierw nic się nie działo, potem była rewolucja w Tunezji, potem uruchomiły się media społecznościowe, no i mamy rewolucję. Ale z tego, co mówisz, widać, że grunt był przygotowywany latami. Ale pomimo tego, czy media społecznościowe odegrały ważną rolę?
Tak, ale musisz zrozumieć, że jest Egipt, to nie Tunezja. Reżim w Egipcie – dyktatura w Egipcie – istniała dzięki amerykańskiej pomocy i wsparciu amerykańskiego i izraelskiego reżimu. Geograficzna i strategiczna pozycja Egiptu sprawiała, że działania opozycji w Egipcie były szczególnie trudne. To po pierwsze.
Zachód ma tak wiele do stracenia w Egipcie. Egipt jest filarem polityki USA w regionie.
Oczywiście. Nie chcę pomniejszać tego, co się wydarzyło w Tunezji – bo to jest wręcz niewyobrażalne, niesłychane i niewiarygodnie wspaniałe. Ale Egipt jest odmienny pod względem ludności i wagi strategicznej dla Stanów Zjednoczonych. Jeśli mówimy o mediach - odegrały one ważną rolę, dlatego, że media państwowe i rządowe straciły swoją wiarygodność po 2005 r. Al Jazeera, niezależni bloggerzy i niezależne strony, Facebook i nowe media społecznościowe odegrały ważną rolę w tworzeniu sieci i wzywaniu do strajków. Na przykład w kwietniu 2008 r., media odegrały bardzo ważną rolę. Spodziewałem się, że wydarzenia w Tunezji wpłyną na Egipt, ale nikt nie spodziewał się, że stanie się to tak szybko i tak bezpośrednio. Doniesienia mediów o wydarzeniach z ubiegłego miesiąca w Tunezji doprowadziły do wyłonienia się potencjału zmiany w Egipcie.
Czy masz poczucie, że teraz ruch wejdzie na nowe wyżyny zorganizowania, zarówno jeśli chodzi o pracowników i związki zawodowe, jak i ruch studencki? Teraz, wszystko wygląda bardzo spontanicznie.
Tak, to jest kompletnie spontaniczne. Ruch opozycyjny, ten legalny, nie może chwalić się tym, że ma wpływ na to, co się dzieje na ulicach Kairu. We wtorek, Bractwo Muzułmańskie skrytykowało wydarzenia. Przyznali się, że nie odegrali roli w wydarzeniach, ale że zamierzają taką rolę odegrać w przyszłości. To było bardzo inspirujące. Po pierwsze dlatego, że oznacza, że ludzie zmobilizowali się w sposób spontaniczny. Ludzie walczą o kwestie ekonomiczne: bezrobocie, protestują przeciwko dyktaturze, represjom ze strony policji – po prostu mają już wszystkiego dość. Nie mają nic do stracenia. Nie są poddani wpływom zewnętrznych sił i zagranicznej pomocy. Finansowanie i organizacja są zupełnie inne niż na Ukrainie i we Wschodniej Europie. Nikt z zewnątrz nie wspiera ludu w Tunezji i Egipcie. Zachodnie media są pełne stereotypów o zagrożeniu islamistycznemu jako jedynej sile, zdolnej zastąpić reżim. Ale te stereotypy straciły swoją wiarygodność, dlatego że zwykli ludzie zakwestionowali reżim.
Tak więc 1,3 miliarda pomocy wojskowej nie służy, by zwalczać ekstremizm islamski. Te pieniądze służyły do zwalczania ludowego oporu?
Tak. Właśnie tak się działo przez ostatnie 30 lat w Egipcie.
Ewolucja papieskiej ideologii wykluczającej kobiety z kapłaństwa urzędowego
Mahesz, Czw, 2011-02-10 03:04 Klerykalizm | Kultura | Prawa kobiet/Feminizm | PublicystykaOrganizacja Women can be Priests, zrzeszająca m.in. kobiety domagające się dopuszczenia do stanu duchownego lub pełniące funkcje kapłańskie w Kościele Rzymsko-Katolickim (sic!), zwraca uwagę na zmianę w ideologicznej argumentacji podawanej przez papieża, uzasadniającej, dlaczego kobiety muszą być wykluczane z roli kapłańskiej. W odróżnieniu od poprzedników, w swojej działalności w ciągu ostatnich 25 lat Benedykt XVI ogranicza się tylko do 3 argumentów:
- Jezus na apostołów wybrał tylko mężczyzn.
- W ten sposób Jezus ustanowił męskie kapłaństwo jako stałą normę, której ma przestrzegać Kościół.
- Ta forma męskiego kapłaństwa została konsekwentnie potwierdzana przez uniwersalną naukę Kościoła oraz Tradycję.
Czyli wg nauk Benedykta XVI Jezus ustanowił męską hierarchię biskupów i kapłanów, a Kościół zawsze i wszędzie realizował to jako normę w praktyce oraz doktrynie.
Zmiana argumentacji polega na tym, że w czasach współczesnych Benedykt XVI w swoich tezach pomija następujące argumenty, które zawierała m.in. ogłoszona przez Watykan ok. 1977 r. deklaracja Inter insigniores (o niedopuszczeniu kobiet do kapłaństwa urzędowego. Tłumaczenie):
- Św. Paweł zabronił kobietom nauczania w Kościele.
- „Słowo stało się ciałem jako mężczyzna”.
- „Tylko mężczyzna jest człowiekiem doskonałym, dlatego może odpowiednio reprezentować Chrystusa” (argument Tomasza z Akwinu) itd.
„Kapłaństwo nie jest powołaniem kobiety” (ulubiony argument Jana Pawła II, np. w liście Mulieris dignitatem).
Z kolei przed ogłoszeniem przez Watykan w deklaracji Inter insigniores (o niedopuszczeniu kobiet do kapłaństwa urzędowego) przez teologów przytaczane były następujące argumenty ideologiczne:
- Kobiety nie mogą dotykać świętości.
- Kobiecie nie przystoi tonsura.
- Kobiety nie zostały stworzone na podobieństwo Boga.
- Kobiety są mniej inteligentne niż mężczyźni i nie można na nich polegać. Ostatni powód głoszono w ramach prawa kanonicznego aż do 1915 r.
W 1976 roku, czyli rok przed opublikowaniem deklaracji
Na podstawie:
The Pope's ‘teaching’ on why women can't be priests - a new focus?
Papieska Komisja Biblijna
DEKLARACJA O DOPUSZCZENIU KOBIET DO KAPŁAŃSTWA URZĘDOWEGO [wbrew oficjalnemu tytułowi jest to deklaracja o NIE-dopuszczeniu kobiet do stanu duchowego]
Kapłaństwo i ordynacja kobiet
Kryzys Opieki: Wywiad z opiekunem - anarchistą
Kurka nioska, Śro, 2011-02-09 23:26 Świat | Prawa pracownika | Publicystyka | ZwolnieniaWywiad z opiekunem z Sheffield w Wielkiej Brytanii o problemach opieki społecznej związanych z recesją i proponowanych działaniach oszczędnościowych, opublikowany na portalu libcom.org.
Pracuję jako opiekun dla prywatnej firmy, która zapewnia opiekę społeczną osobom z trudnościami w uczeniu się i zaburzeniami psychicznymi. Firma działa na terenie miasta Sheffield. Według rządu, cięcia wydatków publicznych nie zaszkodzą podstawowym usługom, pracownikom i usługobiorcom. W rzeczywistości sytuacja jest taka, że warunki pracy są coraz gorsze, opieka dzienna przestaje istnieć, a ci, którzy płacą za pomoc są wyłączeni z decyzji co do opieki, na którą mają ponoć wpływ.
W mieście Sheffield budżet rady miasta zostanie w przyszłym roku zmniejszony o 8,35%, a to przyczyniło się do ogromnych cięć w podstawowej opiece. Przede wszystkim obniżył się poziom zatrudnienia, a tym samym powiększyło się bezrobocie w regionie. Ci, którzy nie stracili pracy są w sytuacji nie do pozazdroszczenia, gdzie muszą wypełniać powstałe w ten sposób luki i pracować w nadgodzinach w stresujących warunkach. Wielu pracowników opieki, niektórzy z ponad 20 latami doświadczenia, odeszło, bowiem stało się to dla nich zbyt dużym obciążeniem. Oznacza to, że zanika najbardziej wykwalifikowana kadra, podczas gdy nowi pracownicy nie są przyzwoicie (i zgodnie z wymogami prawa) przeszkoleni przed rozpoczęciem pracy z klientami. Jest to niebezpieczne zarówno dla klientów, którzy często mają poważne problemy zdrowotne, jak i dla pracowników, którzy nie otrzymują wsparcia w uczynieniu ich pracy bezpieczną (niektórzy klienci przejawiają trudne zachowania, agresję itd.)
Wielu ludzi, z którymi pracuję panikuje, że ich renty zostaną zmniejszone i że będą zmuszeni do przejścia na tzw. "work fare scheme" (czyli że będą zmuszani do bezpłatnej pracy, by utrzymać prawo do renty). Trudności w pracy przez to powiększyły się, co z kolei ma wpływ na dobre samopoczucie klientów i pracowników. Jeśli chodzi o pracowników, zamrożono nam płace na czas nieokreślony (płace już są bardzo niskie - a ceny żywności, rachunki, czynsz itd. znacznie wzrosły w ostatnich miesiącach) i utraciliśmy szanse na awans i rozwój w firmie. Taktyka zarządzania w ostatnich tygodniach była próbą przesunięcie odpowiedzialności w dół. W istocie oznacza to zwiększenie godzin pracy i obowiązków bez dodatkowego wynagrodzenia. Ludzie martwią się, ciągłe zmiany w polityce firmy powodują poczucie zagubienia wśród kadry i klientów. Wielu ludzi w firmie bardzo dba o ludzi będących pod ich opieką, toteż gdy odchodzą, obie strony przeżywają olbrzymi emocjonalny wstrząs.
Firma, dla której pracuję uważa, że nie działa dla zysku, a to zwykle sprawia, że ludzie uznają taką firmę za działającą z pobudek etycznych. Rzeczywistość jest taka, że zamiast inwestować pieniądze w konieczny sprzęt (np. żeby zastąpić dziesięcioletnie komputery), przeznacza się je na dekorację biur menedżerów i recepcji firmy (aby sprawić, by "wyglądały bardziej profesjonalnie" - najwidoczniej wizerunek dobrej opieki jest ważniejszy od praktykowania dobrej opieki).
Firma rozpoczęła także dziwną taktykę traktowania pracowników z agencji jako swego rodzaju "banku pracowników", aby wypełnić luki wytworzone przez uprzednie zwolnienia. Oznacza to, że za każdego pracownika agencji płacą podwójnie (stawki za usługi agencji są mniej więcej takie same jak płace pracowników). Zasadniczo więc firma zwalnia oddanych i doświadczonych pracowników, aby zatrudniać na krótki okres niewykwalifikowanych pracowników agencji, ponosząc podwójne koszty za ten przywilej. Przyczyny tego planu wydają się dość oczywiste. Pracownicy agencji są w niepewnej sytuacji, a jeśli skarżą się na długie godziny pracy i niskie płace, to mogą być zwolnieni bez wypowiedzenia, inaczej niż w przypadku stałych pracowników. Zmiany, które kierownictwo chce wprowadzić w ciągu kilku najbliższych miesięcy wymagają siły roboczej, która nie czuje się ani bezpieczna, ani też zdolna stawić opór wobec tego wyzysku.
Tłumaczenie za: http://libcom.org/news/crisis-care-interview-anarchist-support-worker-08...
Saga o zakłamanych urzędnikach i lokatorach pozbawionych gazu
Yak, Wto, 2011-02-08 01:04 Lokatorzy | PublicystykaKomitet Obrony Lokatorów zajmował się sprawą bloków przy ul. 29 listopada w Warszawie od grudnia 2009 r. Przypomnijmy, że chodziło o odcięcie od gazu trzech bloków z lokalami socjalnymi i komunalnymi. Administracja Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami dzielnicy Śródmieście od początku dążyła do wyłączenia dopływu gazu do budynków i nie próbowała nawet naprawiać instalacji gazowej. Wszystko oczywiście „dla dobra mieszkańców".
Instalacja
Działacze Komitetu Obrony Lokatorów, mając w pamięci wiele przypadków, gdy właściciele nieruchomości celowo odłączali gaz od budynków, by szybciej pozbyć się lokatorów, od początku podchodzili z nieufnością do działań urzędników. Dlatego, w dniu w którym miała odbyć się inspekcja firmy gazowniczej na zlecenie ZGNu, Komitet bardzo dokładnie monitorował prace gazowników - podejrzewając, że firma gazownicza zostanie wykorzystana do wydania niekorzystnego raportu o stanie instalacji gazowej. Dzięki obecności kamery Komitetu Obrony Lokatorów, kontrola gazu została wykonana bardzo dokładnie, pomniejsze usterki zostały natychmiast usunięte, a inspektor z Administracji obiecała niezwłocznie wydać zlecenie na usunięcie pozostałych usterek. Protokół oceny instalacji gazowej, sporządzony w wyniku kontroli stwierdzał: „Instalację gazową dopuszcza się warunkowo do dalszej eksploatacji z uwagami: usunąć nieszczelności i nieprawidłowości instalacji lokalowej”.
Protokół kominiarski z kontroli dokonanej tego samego dnia stwierdzał:
„W wyniku kontroli stwierdza się: [wymienionych 5 lokali] brak prawidłowej drożności. Na przewodach należy zainstalować nasady wiatrochronne a wyloty boczne zabezpieczyć siatkami. Ciąg oraz drożność pozostałych przewodów w czasie kontroli dobra. W lokalach: [wymienione 27 lokale], po udrożnieniu uszczelnieniu przewodów kominowych i wykonaniu wentylacji nawiewnej będzie można zainstalować kuchnie gazowe”.
Pracownicy firmy gazowniczej stwierdzili jasno (co zostało nagrane na filmie), że nie ma podstaw do odcięcia gazu do całego budynku i że usterki, które zostały znalezione, da się usunąć w ciągu kilku dni. Mieszkańcy nie mieli wątpliwości, że gdyby nie obecność kamery, urzędnicy znaleźliby już wtedy sposób, by uzasadnić całkowite odcięcie gazu od budynków.
Urzędnicy nie dali za wygraną. Za wszelką cenę chcieli przeforsować swoją z góry założoną tezę, nawet jeśli fakty przemawiały za tym, że należy pozostawić dopływ gazu w budynkach. W dniu 31 grudnia, wiceburmistrz dzielnicy Warszawa Śródmieście, Jerzy Majewski, w wywiadzie dla TVN Warszawa szermował demagogicznymi argumentami, całkowicie ignorując wyniki inspekcji. Powiedział wtedy:
- To jest tykająca bomba. Nie możemy dłużej tolerować tej prowizorki – powiedział. Dodatkowo stwierdził: „Naszym celem jest dbanie o bezpieczeństwo mieszkańców tamtych trzech budynków”.
Pan Jerzy Majewski wielokrotnie w wywiadzie stwierdzał nieprawdę. Mówił na przykład: „w tych trzech budynkach, żadna z norm nie jest spełniona”, „przeprowadzone w grudniu ekspertyzy kominiarskie i ekspertyzy gazowe potwierdzają jednoznacznie: kominiarskie: brak wentylacji, wadliwe wentylacje, doprowadzenie tam gazu, to co zostało zrobione w świetle dzisiejszych przepisów jest niedopuszczalne”. Dalej, wiceburmistrz podał nieprawdziwe dane o wymaganej kubaturze pomieszczeń, wykazując się nieznajomością Rozporządzenia Ministra Infrastruktury w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie (kubatura pomieszczeń, w których instaluje się urządzenia gazowe, nie powinna być mniejsza niż 8 m3 – co było spełnione w lokalach mieszkalnych przy ul. 29 Listopada 10, 12 i 14).
Wiceburmistrz świadomie próbował wprowadzić lokatorów w błąd, licząc że uda się ich usunąć bez większych oporów z atrakcyjnie usytuowanych budynków, które stanowią łakomy kąsek dla inwestorów ze względu na swoją lokalizację (okolica Łazienek Królewskich).
Zobacz artykuł: Jerzy Majewski mija się z prawdą na wizji
Okupacja
W dniu 19 stycznia, lokatorzy budynków przy 29 listopada - zdesperowani arogancją władz – postanowili dokonać okupacji budynku Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami, w proteście przeciw nieuzasadnionemu odcinaniu gazu z budynków.
Hałas medialny wokół okupacji i uciążliwość tej formy akcji bezpośredniej spowodowały, że urzędnicy zgodzili się negocjować. W dniu 26 stycznia 2010 r. doszło do spotkania lokatorów z Radnymi m. st. Warszawy oraz urzędnikami Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami.
Wiceburmistrz Jerzy Majewski złożył wiele obietnic, z których większość okazała się później bez pokrycia. Radni Dzielnicy Śródmieście obiecali wystąpić do Instytutu Techniki Budowlanej z prośbą o niezależną ekspertyzę instalacji gazowej w budynkach. Kilka dni później, podczas spotkania umówionego z wiceburmistrzem, pod nieobecność lokatorów, którzy przybyli na spotkanie na ul. Senatorską, gaz w budynkach przy ul. 29 listopada został wyłączony. Samo spotkanie z wiceburmistrzem, też było rozczarowujące.
Na spotkaniu wyszło na jaw, że miasto nie ma żadnej propozycji dla mieszkańców lokali socjalnych, nawet tych, którzy regularnie płacą czynsz. Wyszło też na jaw, że władze nie mają żadnych pomysłów dotyczących dopłat za użytkowanie prądu (lokatorzy już wtedy wiedzieli, że ich opłaty za energię elektryczną wzrosną wielokrotnie w związku z odłączeniem gazu i koniecznością używania kuchenek elektrycznych). Wiceburmistrz odesłał lokatorów do Pomocy Społecznej, doskonale zdając sobie sprawę, że ta nie ma na ten cel pieniędzy. Komitet Obrony Lokatorów sfilmował obietnice radnych i przebieg rozmów z wiceburmistrzem. Radni okazali się bezradni i odsyłali do burmistrza, a burmistrz też był bezradny i odsyłał do Rady Warszawy.
Fortyfikacja
Gniew lokatorów trwał nadal, a urzędnicy Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami – bojąc się kolejnej okupacji, zainstalowali bramki w wejściu do budynku (ZGN wydał 33 tys. zł na bramki. Tymczasem koszt modernizacji instalacji gazowej w jednym z budynków przy ul. 29 Listopada to 40 tys. zł.), oraz obsługiwali interesantów przez lufcik, bojąc się nawet otworzyć drzwi.
Nie był to koniec matactw władz dzielnicy i pani Małgorzaty Mazur z Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami przy ul. Szwoleżerów. Ustalenia przyjęte w wyniku styczniowych negocjacji wskazywały na Instytut Techniki Budowlanej jako na niezależną organizację, która podejmie się oceny, czy rzeczywiście należało odcinać gaz w budynkach. Jednak władze dzielnicy postanowiły odwołać się zamiast tego do Polskiego Związku Inżynierów i Techników Budownictwa. Ta zmiana była istotna o tyle, że wiceburmistrz Dzielnicy Śródmieście Jerzy Majewski pełnił funkcje w Zarządzie Polskiego Związku Inżynierów i Techników Budownictwa. W tej sytuacji, zastąpienie bezstronnej instytucji, jaką jest Instytut Techniki Budowlanej, organizacją we władzach której zasiadała osoba będąca stroną w sporze wokół budynków przy ul. 29 Listopada, wzbudziło stanowczy protest lokatorów. Na kolejnej sesji Rady Dzielnicy Śródmieście, lokatorzy wymusili wysłanie zapytania do Instytutu Techniki Budowlanej, tak jak pierwotnie planowano i tak jak wynikało z porozumień z lokatorami. Instytut Techniki Budowlanej skierował sprawę w lutym 2010 r. do Instytutu Nafty i Gazu z Krakowa, jako do jednostki o właściwym zakresie działalności.
Falandyzacja
Niezależne ekspertyzy zamówione przez ZGN nie tylko nie zostały udostępnione mieszkańcom, ale Zakład Gospodarowania Nieruchomościami próbował zmusić niezależne instytucje do wydania korzystnego dla siebie orzeczenia. Posunięto się nawet do tego, że odmówiono zapłaty za niezgodną z oczekiwaniami ekspertyzę Instytutu Nafty i Gazu z Krakowa, która wykazywała ponad wszelką wątpliwość, że gaz w budynkach przy ul. 29 listopada nigdy nie powinien być odłączony.
Jak napisał Instytut Nafty i Gazu z Krakowa:
„ZGN, niezadowolony z naszych opinii, odmówił zapłaty za wykonane opinie i zaczął zgłaszać zastrzeżenia formalne kwestionujące prawo Instytutu do wydawania opinii i zastrzeżenia techniczne, a w tym demonstrując zadziwiający brak znajomości zasad gazyfikacji i przepisów. (...)
Wydane opinie opisują rzeczywisty stan gazyfikacji budynku i inne być nie mogą. W wyniku wykonanych badań i analizy dokumentów w opiniach zostały wykazane liczne zaniedbania w utrzymaniu stanu budynków związane z samą instalacją gazową i ogólnie z warunkami użytkowania gazu w zgazyfikowanych budynkach oraz nieprawidłowości w działaniach ZGN w zakresie gazyfikacji, a w tym nieuzasadnione odcięcie dopływu gazu do budynków i pozbawienie lokatorów możliwości użytkowania gazu.
Dyrekcja ZGN, niezadowolona z treści opinii, usiłuje nie uznawać jej. Ostatnio nie było już uwag co do jasności technicznej opinii, więc pozostało tylko podważanie możliwości wydawania przez Instytut opinii w sprawach gazyfikacji obiektów.”
Pauperyzacja
Lokatorzy nadal nie zobaczyli pełnej treści raportu wykonanego przez Instytut. Raport nadal jest ukrywany przez urzędników niezadowolonych z jego zawartości.
Tak więc trwająca już ponad rok saga o zakłamanych i pozbawionych wstydu urzędnikach trwa nadal, a lokatorzy wegetują w pozbawionych gazu lokalach, przytłoczeni ogromnymi rachunkami za prąd, borykając się z ciągłymi awariami przestarzałej instalacji elektrycznej.
Przyczyny kryzysów gospodarczych: koncentracja bogactwa, zablokowany obieg pieniądza i jego dewaluacja
Mahesz, Pon, 2011-02-07 12:22 Świat | Gospodarka | Publicystyka | Ubóstwo
I. EKSTREMALNA KONCENTRACJA BOGACTWA
Pierwszą z przyczyn kryzysów gospodarczych jest koncentracja bogactwa. Mimo że bogactwo świata stale wzrasta, niemal całą jego część przywłaszczają najbogatsi. Przykładowo prezesom międzynarodowych korporacji wypłaca się pensje w papierach wartościowych, które nawet Fortune nazywa „skandalicznymi”! W 2006 roku roczna wypłata dyrektora firmy Yahoo! wyniosła 174 mln USD. Szef koncernu naftowego Occidental Petroleum otrzymał 322 mln USD. Koncern Apple Computers wypłacił swemu prezesowi (którym jest Steve Jobs) wynagrodzenie w wysokości 648 mln USD, tj. ponad 30 000 razy tyle, ile w firmie Apple Computers zarabia rocznie początkujący pracownik!*1
W ciągu czterech lat 2003-2006 majątek 52 najbogatszych ludzi świata co najmniej się podwoił, wynosząc łącznie ponad 1 bln USD.*2 Jest to więcej, niż wyniósł łącznie roczny dochód połowy ludzkości — 3 mld ludzi.
II. ZABLOKOWANY OBIEG PIENIĄDZA
Inną przyczyną globalnych kryzysów jest zablokowany obieg pieniądza. Ogromna większość majątku najbogatszych nie jest inwestowana w żaden produktywny sposób. Pieniędzy tych nie pożytkuje się, aby zakładać nowe firmy, wypłacać wyższe pensje czy produkować więcej dóbr. Codziennie ok. 1,9 bln USD zmienia właścicieli w wielkim kasynie spekulacji, gdy skłonieni perspektywą szybkiego wzbogacenia się inwestorzy grają na giełdach papierów wartościowych.*3
Jakie znaczenie inwestycje arcybogatej elity mają dla reszty świata? Ogromne! Dzisiaj gospodarka kapitalistyczna jest coraz bardziej współzależna i wzajemnie powiązana. Gdy pada giełda w Nowym Jorku lub gdy spada wartość dolara, w ciągu kilku minut inne giełdy i gospodarki na świecie także zaczynają upadać.
Bogacze dysponują wystarczającym kapitałem, aby inwestować w nowe zakłady pracy, lecz tylko nieliczni chcą wkładać tyle pracy dla niskiego poziomu zysków. Zamiast tego preferują hazard spekulacyjny taki jak rynek akcji, rynek terminowy, nieruchomości, handel walutami itp., gdyż te obszary inwestycji dają szansę szybkiego osiągnięcia dużych zysków. Problem w tym, że spekulacyjne inwestycje tworzą niewiele miejsc pracy i prowadzą do skupienia majątku społeczeństwa w rękach coraz węższej grupy osób.
Ponieważ w rękach nielicznych pozostają skupione niewyobrażalne bogactwa, nie trafiając do żadnego produktywnego obiegu, słabnie siła nabywcza większości społeczeństwa. Gospodarka Ameryki Północnej była najsilniejsza na świecie, lecz mimo to w ciągu 4 lat w zakładach produkcyjnych znikło tam aż 3,2 mln miejsc pracy — tj. zlikwidowano co szóste stanowisko pracy*4. W 2005 roku w USA ponad 2 mln Amerykanów zgłosiły do sądów wnioski o ogłoszenie niewypłacalności, tj. bankructwa*5.
Na planecie jest coraz więcej biedy. W 2006 r. w Ameryce Łacińskiej żyło 560 mln ludzi, lecz prawie połowa z nich — 250 mln — egzystowała poniżej granicy ubóstwa. Z badań ogłoszonych przez organizację UNICEF wynika, że co drugi mieszkaniec planety żyje za mniej niż 2 USD dziennie. Co trzeci nie ma dostępu do elektryczności. Co czwarty żyje za mniej niż dolara dziennie. Co piąty nie ma czystej wody pitnej. A co szósty dorosły cierpi głód.
Oprócz ludzi cierpi również środowisko naturalne, dewastowane wskutek chciwości człowieka. Przez ostatnie 15 lat nasza planeta straciła 1/3 lasów, jedną czwartą swych wierzchnich warstw gleby i 1/5 ziem uprawnych. Według niektórych prognoz w następstwie wylesienia jeszcze w tym dziesięcioleciu dojdzie do globalnego kryzysu wodnego.
III. DEWALUACJA PIENIĄDZA
Kolejną przyczyną kryzysów gospodarczych jest dewaluacja pieniądza i wynikająca z tego niestabilność walutowa: niestabilny pieniądz nie może być stabilnym środkiem rozliczeniowym. Zjawisko to można zaobserwować w dzisiejszej gospodarce, gdzie dolar i inne waluty nie posiadają już oparcia w rezerwach złota czy innym rzeczywistym majątku. Rządy i korporacje drukują coraz więcej „pieniędzy wirtualnych”, tj. papierów wartościowych, obligacji skarbu państwa, akcji giełdowych, a przede wszystkim powszechnie wprowadzają rozliczenia kredytowe, zachęcając konsumentów i przedsiębiorców do kupowania na kredyt.
Największym dłużnikiem wśród państw są Stany Zjednoczone. Narodowe zadłużenie USA wynosi ok. 14 bln USD (14 111 698 161 271 USD). Rząd stale wprowadza do obiegu nowe obligacje, banknoty i papiery wartościowe w celu obsługi tego długu. Łączna suma kwot pożyczanych dziennie na wydatki rządowe wynosi 4 mld dolarów. Szacunkowo 54% budżetu federalnego pochłaniają bieżące wydatki wojskowe i finansowanie przeszłych inicjatyw wojennych*6. Deficyt handlowy wynosi 48 mld USD*7. Jeśli z jakiegoś powodu zaufanie światowych inwestorów pokładane w gospodarce USA zostanie nadwątlone, największa gospodarka w historii świata rozsypie się niczym domek z kart.
Opracowanie za: Maheshvarananda „After Capitalism: Prout's Vision for a New World”, niektóre dane uaktualniłem.
*1. Scott DeCarlo, "Big Paychecks", Forbes, 3 maja 2007.
*2. „World’s Richest People”, Forbes, 2006 (Lista najbogatszych ludzi świata w 2006 roku opublikowana przez magazyn Forbes).
*3. Walden Bello, „All Fall Down”, Foreign Policy In Focus, styczeń 2007.
*4. Martin Crutsinger, „Factory Jobs: 3 Million Lost Since 2000” (Likwidacja 3 milionów miejsc pracy w fabrykach od 2000 roku), Associated Press, 20 kwietnia 2007.
*5. National Public Radio, „The Marketplace Report: U.S. Bankruptcy Rate Soars” (Raport o stanie rynku: alarmujące proporcje bankructw w USA), 27 marca, 2006.
*6. Obejmuje to Ministerstwo Obrony Narodowej (653 mld USD), wydatki zbrojeniowe innych ministerstw (150 mld USD) oraz szacunkowe dodatkowe kwoty (162 mld USD). „Wydatki związane z przeszłymi inicjatywami wojskowymi” to wypłaty świadczeń weteranom oraz odsetki 80% z zaciągniętych kredytów na wydatki wojenne. Dane zostały opublikowane przez Ligę Przeciwników Wojny (War Resisters League) pod adresem http://www.warresisters.org/piechart.htm
*7. http://www.americaneconomicalert.org/ticker_home.asp.
Rewolucja dla Egiptu
Yak, Nie, 2011-02-06 23:42 PublicystykaOświadczenie Związku Syndykalistów Polski sekcji Warszawa w sprawie egipskiej rewolucji.
Walka o wolność i godność rozgorzała w Egipcie. Wspieramy dążenie do zmiany i rozszerzenia zakresu wolności i widzimy w tym szansę dla mieszkańców Egiptu, by mogli ukształtować swoją przyszłość. Zadajemy jednak pytanie, co dalej?
Czy Egipcjanie zamienią jednego autorytarnego i nie podlegającego kontroli lidera na innego, który będzie się różnić jedynie tym, że krócej pozostanie u władzy? Czy Egipcjanie zadowolą się przeniesieniem władzy od wąskiej grupy trzymającej władzę do trochę szerszej grupy?
Czy ludność weźmie w swoje ręce kontrolę nad własnym życiem i zacznie tworzyć podstawy demokracji bezpośredniej w miejscu pracy i zamieszkania?
Czy ludność zadowoli się zmianą reżimu i znów powróci do bierności przez resztę swojego życia?
Czy wolność będzie oznaczać brak rządowej i religijnej inwigilacji i kontroli, czy tylko będzie nic nie znaczącym symbolem?
Czy zmiany w ekonomii pójdą w kierunku dalszej koncentracji bogactwa w rękach bogaczy, pozostawiając masy w ubóstwie? Czy, zamiast tego, zmiany doprowadzą do wspólnej własności i równej dystrybucji dóbr?
Polacy pamiętają czasy, gdy "wolność" była jednym z głównych haseł ruchu, który zainspirował masy do wywalczenia zmian.
Jednak w późniejszym okresie, wiele postulatów ruchu zostało zupełnie zapomnianych i to powinno stanowić przestrogę dla wszystkich. Zamiast większej kontroli w miejscach pracy, mamy jedynie symboliczną reprezentację i ciągłą erozję praw związkowych. Zamiast poprawy sytuacji materialnej mas, mamy złodziejskie elity i wszechobecną nędzę. Zamiast nadziei na lepszą przyszłość, mamy pogoń za niepewną pracą i wyniszczającą konkurencję na rynku pracy. Zamiast pracować w godnych warunkach, musimy żebrać o okruchy u naszych pracodawców i godzić się na wszelkie upokorzenia, by przetrwać. Zamiast tworzyć sprawiedliwe społeczeństwo, stworzyliśmy społeczeństwo podzielone na posiadających i nie posiadających, gdzie wciąż nasila się bieda i rozwarstwienie społeczne.
Zamieniliśmy jedną szajkę autorytarnych władców na sitwy kolesi, którzy utrzymują się u władzy przez dziesięciolecia. Zamieniliśmy zakaz działalności politycznej na całkowitą bierność społeczną.
Życzymy ludowi Egiptu, by nie szedł za tym przykładem. Nie zaprzepaszczajcie potencjału waszego ruchu i nie oddawajcie władzy następnej bandzie przywódców, którzy będą twierdzić, że mają dla was wszystkie odpowiedzi! Organizujcie się sami w komitetach osiedlowych, w radach zakładowych i federacjach regionalnych, nawet na poziomie międzynarodowym. Nie pozwalajcie władzy odpłynąć do góry i podejmujcie wszystkie decyzje w gronie bezpośrednio zainteresowanych na najniższym poziomie! Nie pozwalajcie, by wami rządzono, gdyż w ten sposób utracicie waszą wolność!
Egipcjanie! Prawdziwym postępem jest dążenie do prawdziwej równości: społecznej i materialnej. "Rewolucja" będzie niczym, jeśli nie wydźwignie mas pracujących z biedy, nędzy i poniżenia. Buntujcie się nie tylko przeciwko obecnej władzy, ale też przeciw pracodawcom, którzy was zniewalają i przeciw systemowi, który trzyma masy w niedostatku.
Niech żyje wolność i rewolucja - ta prawdziwa, a nie ta, która polega jedynie na zmianie ekipy rządzącej. Prawdziwa wolność, to demokracja bezpośrednia, bez szefów i zarządców!
Związek Syndykalistów Polski - Warszawa
Holandia: Problemy z agencją pracy tymczasowej OTTO
Yak, Nie, 2011-02-06 11:40 PublicystykaW ciągu ostatnich kilku lat, pojawiły się ogromne ilości skarg na działania agencji pracy tymczasowej OTTO, zwłaszcza ze strony Polaków wysyłanych do pracy w Holandii. Agencja znalazła się przynajmniej na jednej internetowej czarnej liście agencji oszukujących pracowników. Niektórzy obecni i byli pracownicy OTTO skontaktowali się z Anarchistyczną Grupą Amsterdam i ze Związkiem Syndykalistów Polski i opowiedzieli o swoich problemach, prosząc o radę. Jako minimum, proszono nas o ostrzeżenie ludzi, którzy zamierzają pracować dla agencji i poinformować ich o tym, co można zrobić, jeśli zostaną oszukani.
Na podstawie różnych listów, skarg i wpisów na naszym forum internetowym i na podstawie prywatnych rozmów, ustaliliśmy listę najbardziej typowych problemów. Prowadzimy w tej chwili rozmowy z innymi ludźmi i niedługo zaprezentujemy więcej informacji. Niedługo rozpocznie się też kampania informacyjna skierowana do obecnych i potencjalnych pracowników agencji OTTO.
Fałszywe obietnice w Polsce
Jednym z najbardziej typowych problemów, są obietnice złożone w Polsce, które mają mało wspólnego z rzeczywistością. Praca, którą otrzymują pracownicy po przybyciu do Holandii często zupełnie się różni od tego, co obiecywano pracownikom w Polsce. Pracownicy podpisują często umowy wraz z przyjaciółmi i rodziną, przekonani, że będą pracować razem. Jednak po przyjeździe na miejsce, okazuje się, że będą rozdzieleni. Obiecuje się im 40-godzinny tydzień pracy przez dłuższy okres, jednak zdarza się, że całymi tygodniami nie ma dla nich pracy, lub praca jest nie w pełnym wymiarze. W najgorszych przypadkach, ludzie są zawracani do domu zanim zarobią jakiekolwiek pieniądze.
Nieregularne godziny pracy
Pracownicy muszą przemieszczać się pomiędzy różnymi miejscami pracy. Czasem nie ma pracy, ale ludzie muszą być w gotowości. Niektórzy pracownicy szacują, że 25-30% ich kolegów tylko sporadycznie otrzymuje jakieś zajęcie, na przykład dwa razy w tygodniu. Czasem, by wyrobić więcej godzin, ludzie są zmuszani do pracy w nadgodzinach. W typowym dniu z nadgodzinami, pracuje się 11-12 godzin, ale w niektórych przypadkach dzień pracy wynosił nawet 20 godzin dziennie.
Stawki, wypłaty i kary
Tylko w niektórych rzadkich przypadkach, które zostały nam zgłoszone, pracownicy nie otrzymują minimalnego wynagrodzenia. Jednak zazwyczaj duża część wynagrodzenia jest pobierana z powrotem przez OTTO. Największym obciążeniem są sztucznie zawyżone opłaty za hotel. Są też inne potrącenia – na przykład ubezpieczenie. Zwroty z ubezpieczenia wypłacane przez rząd (300-400 euro rocznie) są wysyłane do OTTO i nie trafiają do pracowników. Ponadto, nowo zatrudnieni pracownicy pracują bez odpowiednich dokumentów (np. SOFI) przez kilka tygodni. Nie mają płatnych urlopów i dodatkowych dopłat urlopowych. Pomimo, iż składki na ubezpieczenia są potrącane z ich wynagrodzeń, nie płaci się im za czas, gdy są na zwolnieniu chorobowym. Ponadto, pracownicy są karani grzywną za dni spędzone na zwolnieniu chorobowym.
Pracownicy skarżą się na rozmaite kary, które są na nich nakładane. Regularnie otrzymują grzywny w hotelu i w kontenerach sypialnych, pod różnymi zmyślonymi pozorami. Można nawet otrzymać grzywnę, za "bałaganiarstwo". Grzywny są wydawane w sposób arbitralny, a także na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej rozłożonej na wszystkich mieszkańców pokoju. Pracownicy nie dowiadują się o grzywnach aż do dnia wypłaty. Ci, którzy się skarżą, tracą pracę. Są też problemy ze spóźnionymi wypłatami. Gdy pracownicy zostali zwolnieni bez okresu wypowiedzenia, odprawiano ich bez wypłaty wynagrodzenia.
Problemy mieszkaniowe – główne źródło potrąceń z pensji
Większość ludzi skarży się na warunki zamieszkania w wielu lokalizacjach w Holandii. Sprawa przebiła się nawet do mediów głównego nurtu. W odpowiedzi, na Youtubie pojawiły się filmy propagandowe, w których widać pracowników OTTO chwalących się swoimi dobrymi warunkami zakwaterowania. Ludzie, którzy faktycznie mieszkali w hotelach robotniczych firmy, uważają, że filmy są jedynie wysiłkiem PR'owym agencji i że prawdziwe warunki życia nie mają nic wspólnego z tymi, które są pokazane na filmie. Filmy próbują przedstawić nie spełniające standardu domki położone w lesie jako coś w rodzaju „parku”, lub letniego obozu wypoczynkowego.
Rzeczywistość jest nieco inna. Wiele tych miejsc jest całkowicie odizolowanych, położonych w środku lasu – z dala od wszystkiego, często o 20 km od najbliższego miasta. Życie społeczne skupia się wokół budynków należących do firmy, sklepu należącego do firmy i baru. Pracownicy narzekają, że muszą wstawać bardzo wcześnie, by jechać do pracy. Często podróżują 1,5 do 2 godzin. Po pracy, autobusy zbierają ludzi z różnych lokalizacji, co oznacza, że pracownicy muszą czasem czekać godzinę lub więcej na autobus. W sumie, pracownicy spędzają od 3 do 6 godzin dziennie w drodze do i z pracy.
Jedną z miejscowości, gdzie mieszkają pracownicy jest Laarbruch, w Niemczech, 20 kilometrów od granicy z Holandią. Pracownicy mieszkają tam w przerobionych barakach pozostałych po armii brytyjskiej niedaleko lotniska Weeze. Raz w tygodniu, firma zapewnia dojazd do sklepu, który znajduje się o pół godziny drogi od miejsca zamieszkania. Dziesiątki pokoi dzielą jedną toaletę i kuchnię.
Pokoje są zagrzybione i przeludnione, a wyposażenie brudne i w złym stanie technicznym. Domki kempingowe, takie jak w Uddel, nie nadają się do zamieszkania w zimie. To oczywiste, że agencja i jej wspólnicy prowadzą szwindel, zdzierając pieniądze z pracowników każąc im płacić zbyt wiele za warunki urągające wszelkim standardom.
W niektórych przypadkach, pracownicy, którzy się skarżyli na złe warunki zamieszkania byli wyrzucani na ulicę w środku nocy bez żadnego ostrzeżenia, tylko po to, by dać nauczkę innym, że lepiej siedzieć cicho. Ludzie wyrzuceni z hoteli robotniczych byli również zwalniani z pracy bez wypowiedzenia i bez wypłaty - pozostawieni na pastwę losu. Ci, którzy narzekali na warunki mieszkaniowe byli poddawani mobbingowi i nie przedłużano im kontraktów.
Zysk osiągany przez firmę na najmie pokoi w hotelach robotniczych jest bardzo duży. W Woerden, gdzie w jednym pokoju nocuje od 4 do 5 osób, każdy z nich płaci 280 euro miesięcznie, czyli w sumie ponad 1000 euro. Miejscowi agenci najmu nieruchomości za tą cenę wynajmują cały dom. Koszt najmu mieszkań na rynku wynosi często nie więcej niż 300 euro. Agencja Otto jednak nie pozwala na wynajem na wolnym rynku, gdyż chcą, by pracownicy byli gotowi i żeby w każdej chwili można było ich zabrać z hotelu robotniczego. Jeśli zapukają do drzwi o 6 rano z informacją, że jest praca, trzeba być gotowym w ciągu 15 minut. Otrzymaliśmy jedno doniesienie o tym, że ktoś wyprowadził się z hotelu Otto i firma nie chciała już zawozić go do pracy, ani przyznawać mu żadnej pracy.
Otto pobiera takie same stawki za noclegi, niezależnie od warunków. Prowadzi to do patologicznych sytuacji, gdzie niektórzy godzą się na wykonywanie dodatkowych przysług, za przeniesienie do lepszego hotelu.
Pracownicy piszą
Poniżej, przytaczamy treść listu napisanego przez pracowników z Polski, opisujących problemy, z którymi się spotkali odnośnie arbitralnych grzywien narzuconych w hotelach należących do Otto.
Nazywamy się P. i A. Chcieliśmy opowiedzieć historię, która przydarzyła nam się w Holandii. Gdy przyjechaliśmy, zobaczyliśmy atrakcyjną ofertę pracy w agencji OTTO. Pod koniec października, pojechaliśmy na rozmowę o pracy do biura w Hadze. Podpisaliśmy trzymiesięczną umowę. Dzień przed skierowaniem do pracy, zmieniono nam miejsce, gdzie mieliśmy mieszać, pomimo, że było zagwarantowane w umowie. Umowa gwarantowała mieszkania w cenie 280 euro za osobę w dwuosobowych pokojach. Rzeczywistość okazała się inna. Umieścili nas w pokoju czteroosobowym, ale kazali płacić taką samą stawkę.
Od początku, staraliśmy się zmienić miejsce zamieszkania, lub przynajmniej pokój, żeby spełnione zostały warunki z umowy. Nasz kierownik powiedział, że nie da się załatwić przeniesienia. Odesłano nas do kierownika hotelu robotniczego, ale nie udało nam się nic załatwić. Hotelu robotniczy był przeludniony - było w nim 120 osób. To powodowało stres i napięcia pomiędzy mieszkańcami. Było zbyt mało łazienek, toalet i innych urządzeń, które powinny być dostępne w hotelu.
Mieliśmy te same problemy, co inni mieszkańcy hotelu:
- Opóźnione wypłaty wynagrodzeń. Na tydzień przed świętami, nasze wypłaty były niepełne. Miesięczne pensje też były niższe, niż wynikało ze stawki godzinowej. Otrzymywaliśmy 190 euro za 2 tygodnie pracy, a za cały miesiąc pracy jedynie 270 euro.
- Mieszkańcy hotelu musieli płacić 280 euro za nocleg, ale też musieli opłacać za sprzątanie osobom, które pracowały w hotelu i które były wyznaczone przez kierownika.
- Pracownicy otrzymywali grzywny w postaci żółtych i czerwonych kartek. Grzywny były potrącane z naszych pensji, bez naszej wiedzy i bez żadnego zbadania sprawy. Na przykład, zostaliśmy ukarani za rzekome zniszczenie wykrywacza dymu, który nie działał już, gdy przyjechaliśmy. Potrącili 400 euro z pensji wszystkich osób, które mieszkały w tym pokoju.
- Jeśli wzięło się dzień wolny, dostawało się grzywnę w wysokości 13 euro. Jeśli spóźniłeś się 5 minut na firmowy transport, płaciłeś grzywnę 15 euro, nawet jeśli na miejsce pracy regularnie jeździły autobusy.
- Jeśli do pokoju wezwano ochronę, potrącano 80 euro z pensji. Grzywnę otrzymywali nawet ci, którzy w tym czasie spali. Jednego dnia, wybuchł konflikt pomiędzy A., a innym mieszkańcem pokoju, który uderzył A. w głowę. A. musiał pojechać do szpitala. Nie miał możliwości wyjaśnienia okoliczności wypadku i gdy wyszedł ze szpitala, został wezwany przez ochronę OTTO. Ochroniarze, zamiast zbadać sprawę i zadzwonić na policję, dali grzywny wszystkim. Potem, okazało się, że napastnik i jego kolega byli notowanymi kryminalistami. My byliśmy badani pod kątem niekaralności podczas podpisywania umowy, ale nie oni. Tydzień później, ochrona wyrzuciła jednego z nich. A. odmówiono wypłaty z ubezpieczenia i wynagrodzenia za pracę za 6 dni z 3-miesięcznego kontraktu. Kierownik powiedział tylko, że może jedynie przedłużyć umowę o tyle dni.
- P. został zwolniony dzień przed zakończeniem kontraktu. Jako przyczynę nie przedłużenia umowy podano, że rozmawiał z kolegami z pracy o problemach z tymczasową agencją pracy.
Uważamy, że nas skrzywdzono, dlatego chcemy ostrzec innych pracowników OTTO na przyszłość.
Związek Syndykalistów Polski będzie publikować więcej informacji o OTTO i o tym, co można zrobić, jeśli Twoje prawa pracownicze są łamane na stronie: pracownik.net.pl
Pracownicy mogą pisać na adres: is@zsp.net.pl
Kontakt w Holandii: agamsterdam@yahoo.com
ottoslaveforce@gmail.com
Walka o "Ryesgade 58" cz.2
Jaromir, Sob, 2011-02-05 19:53 PublicystykaD-day 14 października
Plan policji polegał na tym, by po północy 14-go października wziąć squat Ryesgade 58 z zaskoczenia, gdy mieszkańcy będą jeszcze spali. W przypadku poprzednich ewikcji, policja nie atakowała squat’ów jeszcze długo po upływie ostatecznego terminu wyznaczonego na eksmisję, mając dzięki temu nadzieję na uśpienie czujności mieszkańców i wzięcie ich z zaskoczenia. Miało to znaczenie zmniejszyć ich możliwość do przygotowania obrony. Kilka dni przed ewikcją Ryesgade 58, w całym mieście pojawiły się plakaty zapraszające ludzi do wzięcia udziału w demonstracji wspierającej defensywę squat’u. Plakaty przedstawiały duży obraz płonącego samochodu, a tekst pod spodem sugerował, że dobrym pomysłem jest zjawić się na demonstracji z zamaskowaną twarzą. Akcja plakatowania, jak i forma oraz treść plakatów, wzburzyły krew i spowodowały niemałe zdziwienie wśród znacznej części policjantów. Aczkolwiek władze policyjne uznały, że plakaty to zbieg okoliczności (sic!) i nic znaczącego się z tym nie wiąże.
Policja uznała również, że na demonstracji zjawi się niewiele osób, skoro jest ona zapowiedziana na godzinę 22-gą w niedzielę. Jakże mocno się mylili. Już w momencie rozpoczęcia się demonstracji, która ruszyła z Rådhuspladsen, w obronie squat’u zgromadziło się przeszło 2,000 zamaskowanych osób. W przeważającej większości byli bardzo zdeterminowani i agresywnie nastawieni. Policja uświadomiła sobie, że jest w mniejszości. Gdy demo ruszyło w stronę Nørrebro, każdy policjant, który mógł opuścić służbę, był kierowany do obstawienia demonstracji. Gdy demonstranci dotarli do Nørrebro, w powietrze odpalono liczne fajerwerki i petardy, a tłum niespodziewanie zmienił kierunek marszu i ruszył w stronę Ryesgade. W międzyczasie coraz więcej ludzi przyłączało się do bloku demonstrantów, wśród których rozdawane były ulotki z bojowym przekazem. Zbyt słabe i mało liczne oddziały policji nie były w stanie zmusić demonstrantów do zmiany kierunku marszu, jedne co mogli to przyglądać się biegowi wydarzeń. Kiedy pochód zbliżył się do Ryesgade 58 na odległość kilkuset metrów, ludzie niespodziewanie zaczęli biec. Przebili się bez problemów przez policyjne linie i po chwili zajęli Ryesgade 58. Podczas gdy policja usiłowała opanować tłum demonstrantów, mieszkańcy squat’u przystąpili do sprawnej akcji stawiania barykad z pozbijanych belek i drutu kolczastego. Wiele z przeszkód mających powstrzymać policyjne oddziały zostało przygotowanych z wyprzedzeniem, skonstruowano je jeszcze w okresie letnim na dziedzińcu na tyłach domu. Większość bojowych squattersów ubrana była w granatowe robocze kombinezony, kaski, gogle i wojskowe buty. Wyposażeni byli w metalowe rurki i stalowe kraty, które miały pomóc w przypadku bezpośredniej konfrontacji z siłami policyjnymi. Z dziedzińca na tyłach squat’u, na taczkach wywożono przygotowane zawczasu, porozbijane na mniejsze kawałki kamienie i cegły. Dodatkowo squatterzy wyposażeni byli w solidne proce, na barykady z pięter squat’u zniesiono kilkaset koktajli Mołotowa. Z okien squat’u wywieszono ogromny banner, na którym widniała treść: „Prędzej umrzemy walcząc, niż żyjąc przed wami na kolanach!”. Pod czujnym okiem squatterów, pozostali demonstranci pomagali we wznoszeniu kolejnych barykad. Dodatkowe surowce na ich budowę zdobyli kradnąc przyczepy i materiały budowlane z pobliskiej budowy. Wkrótce barykady i inne przeszkody pokryły kilka przyległych do Ryesgade ulic, miejscami 4-5 rzędowe. Część ludzi wydłubywała łomami kostkę brukową, inni tłukli ją na mniejsze kawałki i podawali dalej. W niedługim czasie cała ulica przypominała coś na kształt twierdzy. Po mniej więcej godzinie policja przepuściła pierwszy, ok. 50-cio osobowy szturm. Musieli szybko ratować się ucieczką, bombardowani gradem kamieni i stalowymi kulami miotanymi z proc. Kilku funkcjonariuszy odniosło rany. Następnie policja wycofała się jeszcze głębiej, obie strony się przegrupowały. Około 600-set osób, w większości młodych ludzi, zdecydowało się zostać na barykadach, by pomóc squatterom w obronie ich domu.
Dzień drugi
Po przebudzeniu się następnego dnia, oczom squatterów ukazała się cała armia policji otaczająca okolice Ryesgade. W ciągu nocy kopenhaska policja zgromadziła przeszło 400 funkcjonariuszy uzbrojonych w sprzęty do tłumienia zamieszek. Równolegle w tym samym czasie, również setki okolicznych mieszkańców oraz reporterów przeniosło się w obręb Ryesgade. Policja planowała przeprowadzić szturm na barykady o świcie. Jednak obecność na miejscu tak wielu niewalczących, zwykłych obywateli, którzy dotarli aż na same barykady by porozmawiać ze squatterami spowodowała, że zrezygnowano z tego zamiaru. Wobec tego ustalono, że atak musi zostać odwołany do czasu, aż obręb barykad będzie pod mocną kontrolą policji, która będzie w stanie siłą usunąć osoby nieuzbrojone i nieprzygotowane do stawiania czynnego oporu. Wtedy można będzie przeprowadzić szturm na squat.
Podczas gdy policja zajęta była kontrolowaniem rosnącego tłumu, niektórzy z reporterów ostrzegli squatterów, że policja planuje ‘coś wielkiego’. Reakcja była natychmiastowa. Obrońcy squat’u szybko nakreślili plan działań mających odeprzeć atak policji. 700 obrońców tworzyło sześć grup, z których każda miała ściśle określone wytyczne, każdej przypadła inna rola podczas obrony budynku. Barykady podzielono na cztery sekcje, do każdej z nich przydzielona była jedna grupa. Te cztery grupy były największymi spośród wszystkich sześciu (ok. 130 osób na grupę) i zostały nazwane „grupami stojącymi”, mającymi za zadanie odpierać ataki policji na barykadach. Dwie pozostałe grupy były tzw. „grupą mobilną” oraz „grupą domową”. Ekipa domowa pilnowała tyłów budynku i obsadzała punkt obserwacyjny na dachu budynku. Na nich spoczywała odpowiedzialność ostrzeżenia pozostałych o ewentualnym ataku policji oraz nadzorowanie wielu zadań logistycznych, np. tworzenie w razie potrzeby większej ilości koktajli Mołotowa. Mieli również za zadanie bronić samego budynku, gdyby policji udało się sforsować uliczne barykady. Z kolei jednostka mobilna miała wspierać cztery pozostałe, walczące na barykadach. Eskortować i transportować ewentualnych rannych, dostarczać koktajle Mołotowa i kamienie, wspierać te miejsca, gdzie szarża policji była nasilona. Każdy członek tej grupy został wyposażony w hełm i narzędzia do walki w ręcz w przypadku bezpośredniej konfrontacji (pałki, stalowe rurki itp.).
W okolicach godziny 1:30 w nocy, policja przeprowadziła kolejny szturm. Fala ok. 150 funkcjonariuszy w pełnym bojowym rynsztunku zaatakowała zachodnią część barykad, tworząc w sytuacjach zagrożenia masywną ścianę z połączonych tarcz. Dzięki szybkiemu ostrzeżeniu ze stanowiska widokowego na szczycie squat’u, obrońcy byli w porę przygotowani na odparcie ataku. Zbombardowali ich niezliczoną ilością kamieni i butelek z benzyną, zmuszając po niespełna 10 minutach do odwrotu. Podczas szarży, spośród 150 biorących w niej udział, zaledwie 10-14 z nich udało się dotrzeć w pobliże barykad. 40 funkcjonariuszy w efekcie ataku zostało rannych. W takiej sytuacji napastnicy powrócili do swojego pierwotnego planu, wysyłając kilka mniejszych składów policji wąskimi uliczkami i podwórzami okalającymi Ryesgade. Kilkunastu policjantów przeszło przez stary sklep i wylądowało dokładnie zaraz za barykadami. Mieli nadzieję, że to przejście spełni rolę luki, przez którą, w środek centrum obronnego, spłynie więcej policjantów i uda im się rozbić opór od środka. O 4:30 nad ranem wysłali tą samą drogą kolejne oddziały policjantów. Plan legł w gruzach, gdy okoliczni mieszkańcy spostrzegli przemykającą pomiędzy budynkami grupę policjantów i ostrzegli bezzwłocznie squatterów. Gdy pierwsza z grup policjantów, nieświadoma tego, że squatterzy o wszystkim już wiedzą, wywarzyła drzwi od wspomnianego sklepu i chciała wyjść na ulicę, natknęła się na czekającą na zewnątrz sporą, uzbrojoną grupę obrońców. Squatterzy zaczęli ciskać w oddział policji kamieniami i strzelać z proc. Policyjni funkcjonariusze z pierwszych szeregów zdali sobie sprawę, że są w pułapce pomiędzy atakującymi obrońcami z jednej strony, a pędzącym oddziałem swoich kolegów z drugiej. W tej sytuacji, policyjni oficerzy zamiast wycofać swoich ludzi z tej groźnej opresji, rozkazali im pozostać na stanowisku i utworzyć ścianę z tarcz, oraz spróbować zepchnąć obrońców w głąb ulicy. Squatterzy odpowiedzieli próbą spalenia wewnątrz sklepu części napastników, jednak policja przybyła wyposażona w gaśnice i zdołała ugasić płomienie powstałe od tłukących się pod ich nogami koktajli Mołotowa. Przez moment zdawało się, ze policja zdoła przepchnąć walczących do tyłu, jednak część squattersów wyposażona była w granaty z gazem łzawiącym, spośród których trzy zostały wrzucone do wnętrza sklepu. Policja miała przy sobie maski przeciwgazowe, jednak założenie ich było niemożliwe przy jednoczesnym utrzymaniu ściany z tarcz, co narażało ich na poważne niebezpieczeństwo. Atak policji został złamany. 15 funkcjonariuszy zostało rannych, a kolejnych 25 zostało przewiezionych do szpitali, by przeczyścić im oczy podrażnione nadmiarem gazu łzawiącego, nagromadzonego w zamkniętym pomieszczeniu sforsowanego sklepu. Po tym incydencie policja zrezygnowała z dalszego szturmowania barykad. Wydano rozkaz, by nikt nie miał wstępu w obręb zabarykadowanych przecznic. Policja skupiła się teraz na utrzymaniu obrońców w zamkniętej strefie pomiędzy barykadami. Dowództwo obawiało się, ze squatterzy mają w planach powiększenie barykad, by odciąć pozostałe drogi w okolicy domu. Reszta dnia upłynęła pod znakiem mniejszych i większych potyczek pomiędzy policją a obrońcami Ryesgade 58. Zwykle były to drobne, kilkunastominutowe starcia bez rannych po obu stronach barykad. Policja rozpoczęła swoją grę na wyczekiwanie. Liczyli na to, że czas ten pozwoli im przeorganizować oddziały i dojazd dodatkowych sił z reszty kraju.
Koniec oblężenia
Następnego dnia sytuacja w Ryesgade stała się tematem rozmów w całej Danii. Główne stacje telewizyjne zmieniły swoje ramówki, aby móc na bieżąco relacjonować sytuację. Znaczna część prasy była nastawiona bardzo krytycznie, czy wręcz wrogo, wobec squattersów i osób ich wspierających. Pojawiły się nagłówki nazywające obrońców Ryesgade 58 „bandą terrorystów” i „zamaskowanymi maniakami”. Squattersi znaleźli się w obliczu napastliwych i nieprzychylnych hord dziennikarzy, którzy wykrzykiwali zza barykad swoje pytania i domagali się odpowiedzi. Ton medialnych relacji rozzłościł squattersów. Początkowo postanowili ignorować dziennikarzy i nie rozmawiać z nimi. Jednak po czasie zrozumieli, że stan oblężenia może potrwać długo i koniec końców postanowili zwrócić się do mediów. Reporterzy prasowi zostali zaproszeni za barykady na konferencję prasową. Mimo, iż policja usilnie ostrzegała ich, by nie zbliżali się do okupowanej strefy, dziesiątki dziennikarzy z największych krajowych gazet udało się w stronę squat’u. Tu spotkali się z przedstawicielami mieszkańców, którzy przedstawili im swój manifest wyjaśniający, dlaczego musieli podjąć tak bezpośrednie działania, oraz zawierający wykaz ich żądań. W swoim manifeście squattersi zaatakowali radę miasta i burmistrza, nazywając ich „bandą aroganckich biurokratów”, oraz stwierdzili, że nie opuszczą barykad dopóty, dopóki negocjacje w sprawie ich domu nie zostaną wznowione, lub nie przedstawione zostanie inne zadowalające rozwiązanie konfliktu. Swoje oświadczenie zakończyli słowami:
„nie robimy tego z czystej woli konfrontacji. Nie robimy tego, bo uważamy że więzienne cele wyglądają od środka zabawnie, ani też dlatego, że lubimy hałas ulicznych zamieszek czy smak gazu łzawiącego. Robimy to, ponieważ proponowane nam alternatywy oznaczałyby pochylenie głów przed świniami, które zza swoich biurek chcą kontrolować życie nasze i innych ludzi”
W ciągu następnych kilku dni sytuacja wciąż była napięta. Ze strony squattersów padło kilka propozycji kompromisu, jednak wszystkie one zostały odrzucone przez ratusz. W tym samym czasie policja szykowała się do finalnego szturmu przeciwko obrońcom Ryesgade 58. Ów plan zakładał sforsowanie barykad wojskowymi buldożerami. Wtedy jednostki uzbrojonej (również w karabiny maszynowe- sic!) policji, szturmem miały zaatakować demonstrantów broniących squat'u. Do finalnego uderzenia zostało przygotowanych przeszło 1500 funkcjonariuszy. Policyjni dowódcy planując tak ostry atak prawdopodobnie brali pod uwagę, że po stronie obrońców squat’u mogą być ofiary śmiertelne. Wobec nieustępliwej rady miasta i perspektywy krwawej interwencji zdesperowanej policji, obrońcy i squattersi zadecydowali o opuszczeniu barykad.
Aby zmylić policję, squattersi ostatecznie zwołali konferencję prasową na poranek 23-go października. Jednak przybyli reporterzy zastali budynek całkowicie pusty. Pod osłoną nocy, mieszkańcy w małych grupkach, by nie zwrócić uwagi policji, opuścili swój dom. Zostawili po sobie swój ostateczny manifest. Brzmiał on:
„zdecydowaliśmy się opuścić barykady i zostawić nasz dom. Mieliśmy do czynienia z politykami, którzy okazali się bardziej cyniczni, niż mogliśmy sobie wyobrazić. Odmawiamy siedzenia i czekania na wyrok, niczym niedźwiedź w pułapce, oczekujący na myśliwych. Nie będziemy częścią waszej chorej gry. Możecie myśleć, że udało wam się zwyciężyć, lecz jesteście w błędzie. Nie złamaliście nas. Pokazaliście nam, gdzie musimy się wzmocnić na przyszłość. Zdobyte doświadczenia a także wielka solidarność i uzyskane wsparcie od wielu różnych osób dało nam coś, czego wy nigdy nie zdołacie nam odebrać. Zdecydowaliśmy się żyć i walczyć. Nie złamaliście nas, ani nie osłabiliście nas. Jesteśmy teraz silniejsi. Walka będzie trwała nadal!”
Film z przygotowań do obrony squat'u
Jaromir