Publicystyka
Administracyjna kontrola nad nauką jako element hegemonii Kapitału. Uwagi kontestujące
oski, Sob, 2010-11-13 15:03 Edukacja/Prawa dziecka | Publicystyka1. Kapitał cechuje się nieustanną ekspansją. Obecnie jesteśmy świadkami uprzemysłowienia wiedzy. Zostaje ona zredukowana do towaru, a Uniwersytety przekształcone w fabryki. Produkcja wiedzy traci charakter indywidualnej pracy rzemieślnika, przestaje odbywać się na marginesie systemu ekonomicznego, ale zostaje wchłonięta i poddana rygorowi pracy fabrycznej.
2. Moment historyczny – przemiana naukowców w pracowników najemnych – ukazuje arbitralność zasad pracy, ich klasowy charakter. Nędza pracy najemnej, przez chwilę, ukazuje się w blasku. Nadzór mający podnieść poziom nauki polskiej, sprawienie by stała się konkurencyjna na rynku światowym, przyczynia się do rozszerzenia metod dyscyplinujących, poddania samej pracy presji właściwej dla pracy fabrycznej. Zewnętrznych wymogów, które paradoksalnie przyczyniają się do spustoszenia świata idei.
3. Urynkowienie nauki wiąże się z wielką ingerencją państwa w działanie Uniwersytetów. Państwo ustanawia zasady zatrudnienia, awansu zawodowego. Ignoranci wyznaczają sposoby oceniania dorobku naukowego, ważności danego naukowca.
4. Rozwój biurokracji i nadzoru administracyjnego jest odwrotną stroną urynkowienia nauki. Nadzór pełni podwójną funkcję: z jednej strony ustanawia warunki wejścia i wyjścia - zatrudnienia; z drugiej regulować ma samą pracę, zarówno w wymiarze całościowej organizacji fabryki wiedzy, jak również w wymiarze indywidualnym, wolnej siły roboczej. Nadzór, jak i cała organizacja, kierowany jest nie immanentnymi zasadami pracy naukowej, ale regułom produkcji i akumulacji kapitału.
5. Skomplikowana materia pracy naukowej, trudność w określaniu „wagi problemów”, jak i „wagi uczonych”, problem hierarchizacji zagadnień, tematów, czy też jej samej w wieloparadygmatowym, wielokulturowym i swobodnym warsztacie produkcji naukowej, nie zostaje uwzględnione w perspektywie administracji. Biurokracja sprowadza treść do pustki liczby, która jednoczy wszystkich i pozwala każdego mierzyć tą samą miarą.
6. Ilościowe spojrzenie administracyjnej, abstrahujące od jakości, gdy myśl przeliczana jest na „obiektywna” punkty, sprzyja rozwojowi ilości, ale nie rozwojowi jakości. Wręcz przeciwnie, ilość uniemożliwia rozwój jakości. Również w wymiarze etycznym: zamiast podnosić etos pracowników, przyczynia się do rozwoju potocznie rozumianego cynizmu.
7. Przemiana pod wpływem ekspansji kapitału i prób stworzenia z wiedzy towaru zgodnie z dyrektywami Strategii Lizbońskiej, której podporządkowano Proces Boloński, warsztatu w fabrykę, przemienia majstra, mistrza, w pracownika łącznego, element przy taśmie produkcyjnej. Cechy jednostkowe przestają odgrywać rolę. Pracownik fabryki jest abstrakcyjnie ujętą siłą roboczą, która spełniać ma cechy pożądane przez Kapitał w danym miejscu procesu produkcji. Ustandaryzowany może być wymienialny jak inne elementy maszyny.
8. Pracownicy nie tylko tracą kontrolę nad własnymi wytworami, ale również nad samym procesem produkcji. Wolna aktywność zastępują ustandaryzowane wymagania, którym trzeba sprostać.
9. Biurokracja kieruje się racjonalnością formalną, ukazując irracjonalność porządku kapitalistycznego. Pełniąc jednak władzę nad fabryką wiedzy w imieniu kapitału pozostaje głucha na głos rozumu. Podobnie jak i na treść. Formalność myślenia biurokracji ukazuje się w punktach, które stanowić mają o poziomie konkretnego pracownika i pracy przez niego wykonywanej. Wyliczalność pracy, roboczogodziny przekładające się na punkty – abstrakcja od treści, wagi podejmowanego zadania.
10. Wymóg konkurencyjności, który promować ma jedynie najlepszych naukowców i najlepsze uniwersytety, sprawia, że świat nauki staje się dżunglą w której walka o przetrwanie przybiera niekiedy barbarzyńskie formy. Strach staje się cechą definiującą kondycję naukowców. Administracja skutecznie przyczynia się do zaniku samodzielności myślenia, podejmowania trudnych problemów, zabija dialog. Wspólnota uczonych pozostaje wciąż mitem – który w warunkach zakreślanych przez biurokrację – staje się utopią, czymś nie mieszczącym się w ustanowionym porządku.
11. Pogarda Kapitału ujawnia się w arogancji administracji. Słowo biurokracji jawi się jako konieczne. Jej słowo staje się prawem. Liberalny uniwersytet przemienia się w uniwersytet neoliberalny – i jako uniwersytet, ocalenie może znaleźć, tylko w swoim zniesieniu.
O.S.
Uczestnik Związku Syndykalistów Polskich
doktorant pedagogiki
Uniwersytet Szczeciński
P.S. Za uwagi do uwag autor będzie wdzięczny...
Faszystowskie państwo – państwo faszystowskie
oski, Czw, 2010-11-11 11:32 Antyfaszyzm | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm | Ruch anarchistycznyOczywiście jedynie nazizm doprowadził do paroksyzmu grę między suwerenną władzą zabijania i mechanizmami biowładzy. Ale ta gra jest faktycznie wpisana w funkcjonowanie wszystkich państw.
Michel Foucault
Faszyzm wymaga jednak dogłębnej analizy i powszechnej znajomości nie tyle z uwagi na ruchy jawnie neofaszystowskie, które stanowią raczej tylko margines życia politycznego w Europie. Musimy go poznawać przede wszystkim dlatego, że faszyzm z lat 1919 - 1945 jest genealogią teraźniejszości (…) Powinniśmy go poznawać, albowiem po dziś dzień „klasyczne faszyzmy”Hitlera i Mussoliniego stanowią utajony wzorzec dla niejednego ruchu i systemu państwowego, które się oficjalnie od nich odżegnują.
Jerzy W. Borejsza
Rozpocznę w sposób autobiograficzny. Problemem faszyzmu zainteresowałem się z dwóch powodów, które pojawiły się niemal jednocześnie. Pierwszy, łączy się z politycznymi wydarzeniami, m.in. krótkotrwałą popularnością skrajnej prawicy w Polsce, jak też z ogólnym prawicowym zwrotem i polityczną praktyką, którą niektórzy badacze uznają za faszystowską – w tej sytuacji poszukiwałem narzędzi pozwalających mi prowadzić krytykę takiej polityki i ogólnie samego faszyzmu jako zjawiska i ideologii. To wymagało przyjrzenia się historycznym przejawom tegoż ruchu i tejże idei. Drugim powodem, były zawiłe ścieżki poszukiwań intelektualnych, gry skojarzeń czy odnośniki, zawarte w lekturach myślicieli takich jak Agamben, Bauman, Foucault, którzy traktują faszyzm jako zasadę polityczną nowoczesności. Potem była już tylko fascynacja. Fascynacja fenomenem faszyzmu, która nie wiązała się ze zmianą ideologiczną, ale utwierdzała w radykalnych, antyfaszystowskich perspektywach.
Poniższy tekst nie jest wynikiem szerokich i wyczerpujących badań nad faszyzmem, a raczej propozycją, raportem ze stanu badań, wycinkowym, niepełnym ujęciem. Przy czym autor chce powiedzieć, że nie jest ani historykiem, ani socjologiem, nie jest ekspertem, tylko filozofem, a ten, cytując Lyotarda, nie wie, czego nie wie1. Toteż wszelkie uwagi, wskazówki, wskazania na obszary wymagające przebadania, rozważenia, autor przyjmie z wdzięcznością.
1. Istota państwa socjalnego
Pun Ngai: "Pracownice chińskich fabryk"
Tomasso, Śro, 2010-11-10 16:06 Świat | Prawa pracownika | Publicystyka | RecenzjePun Ngai: "Pracownice chińskich fabryk"
Pun Ngai obnaża drugą twarz fenomenalnego rozwoju Chin: jest nią wyzysk młodych pracownic, migrujących z chińskiej wsi. Przez 2 lata pracowała i mieszkała z nimi, prowadząc badania na temat warunków pracy w fabryce elektronicznej w Specjalnej Strefie Ekonomicznej Shenzhen, w południowych Chinach. W Shenzhen 90 proc. zatrudnionych to młode kobiety. Pracują za grosze, 12 godzin na dobę, mają jedną wolną niedzielę w miesiącu, permanentnie brakuje im snu. Mieszkają w fabrycznych barakach, które przypominają koszary.
Pun Ngai analizuje ich sytuację w kategoriach potrójnego systemu ucisku stosowanego przez patriarchalną kulturę, rynek i "socjalistyczne" państwo. Pomimo daleko idących zmian w Chinach takie hierarchie władz jak podział na miasto i wieś (opierający się na systemie meldunków niedostępnych wiejskim migrantom), jak i podział pracy, płac i uprawnień według płci oraz przypisywane role i tożsamości okazały się niespodziewanie trwałe.
Transformacja nie zmieniła tych nierówności i utrwalonych patriarchalnych wzorów, wprost przeciwnie - wprzęgła je do działania na rzecz rozwoju chińskiego kapitalizmu. W ten sposób gwałtownie rozszerzająca się na skalę globalną reprodukcja kapitalizmu w ciągu ostatnich trzydziestu lat doprowadziła do pogłębiania się nierówności klasowych i płciowych w skali globalnej. Pożegnanie z "analizą klasową" nie przyczyniło się do zaniku stosunków klasowych na Zachodzie, lecz do poszerzenia ich o społeczeństwa Trzeciego Świata, w którym relacje płciowe są nieodłączną częścią nagłego przekształcenia stosunków klasowych.
Pun Ngai nie przedstawia jednak pracownic jako bezwolne podmioty ucisku. Pokazuje ich zdolność negacji i sprawczość. Nie ogranicza się do badań lokalnych, etnografii czy studium przypadku, ale pokazuje związki między warunkami pracy i technologiami upodmiotowienia a przeobrażeniem państwa i ekonomiczną globalizacją. Jej książka jest artykulacją protestu i oporu.
Pun Ngai - profesor nadzwyczajna Wydziału Stosowanych Nauk Społecznych na Uniwersytecie Politechnicznym w Hongkongu i wicedyrektor Centrum Badań nad Pracą Socjalną Uniwersytetu Pekińskiego-Uniwersytetu Politechnicznego w Hongkongu. Za swoją książkę "Pracownice chińskich fabryk" uzyskała w 2005 r. nagrodę im. C. Wright Millsa. Zajmuje się problematyką pracy, płci i globalizacji. Jest założycielką i działaczką The Chinese Working Women Network.
Ewa Charkiewicz - autorka wstępu
Spis treści:
Ewa Charkiewicz - Made in China, made in Poland...4
Podziękowania...20
Wstęp...22
1. Państwo spotyka kapitał - tworzenie i niszczenie nowej chińskiej klasy robotniczej...42
2. Wyjazd z wioski. Rozdarcie między pracą a rodziną...65
3. Ciało społeczne, sztuka dyscypliny i sztuka oporu...89
4. Stać się dagongmei. Polityka tożsamości i różnic...118
5. Konstruowanie płci i seksualności...139
6. Krzyk, marzenia senne i transgresja...167
7. Ku mniejszościowemu oporowi...188
Przypisy...195
Bibliografia...211
Od 15 listopada do kupienia w księgarni internetowej 'Bractwo Trojka' oraz w dobrych księgarniach.
cena okładkowa 28 zł (cena promocyjna 24 zł)
stron 221
ISBN 978-83-926662-2-6
Faszyści i burżuje - wasz koniec się szykuje - oświadczenie ZSP Warszawa w sprawie 11 listopada
Yak, Pon, 2010-11-08 21:44 Antyfaszyzm | PublicystykaZwiązek Syndykalistów Polski - sekcja Warszawa aktywnie przeciwstawi się marszowi organizowanemu przez skrajnie prawicowe organizacje w Warszawie, w dniu 11 listopada. Jesteśmy przeciwnikami nie tylko prawicowych grup, takich jak ONR wraz z ich bojówkarską subkulturą, lecz także wszystkich zwolenników autorytaryzmu, ksenofobii, rasizmu i kapitalizmu propagujących konserwatywny i antyspołeczny światopogląd, nie zważając na to, czy ubierają się w garnitury, czy bluzy Lonsdale i Thor Steinar.
Poglądy polityczne prawicy nie oferują pracownikom nic innego, niż truciznę ideologiczną, która jeszcze bardziej odsuwa ludzi od siebie i jeszcze bardziej wzmacnia władzę mniejszościowych elit.
Nacjonalizm – ideologia, która ustawia przeciwko sobie mieszkańców bliskich i dalekich krajów właśnie wtedy, gdy bardziej niż kiedykolwiek potrzebny jest internacjonalizm, by walczyć z wpływami międzynarodowego kapitału.
Rasizm – pełni analogiczną funkcję, jak nacjonalizm – promuje bezpodstawną nienawiść wobec kozłów ofiarnych, nie mających nic wspólnego z prawdziwymi problemami, których źródłem jest kapitalizm.
Faszyzm – skrajny autorytaryzm, nigdy nie będzie rozwiązaniem problemu braku demokracji w systemie liberalno-parlamentarnym. Kult liderów i dyktatura totalitarnych partii często występują w różnych, często mieszających się barwach, brunatnych czy czerwonych. Każda z tych form władzy dąży do zniszczenia autentycznych i oddolnych ruchów społecznych czego przykładem była sytuacja, gdy w czasie II Wojny Światowej przedstawiciele obu tendencji mordowali pracowników walczących o swoje prawa.
Kapitalizm – narzędzie, które pozwala elitom gromadzić bogactwo, władzę i kontrolę nad środkami produkcji – spychając coraz większe grupy społeczne w otchłań bezrobocia, bezdomności i nędzy. Osłoną ideologiczną kapitalizmu jest demokracja liberalna, która w swej obłudzie głosi walkę z faszyzmem i nacjonalizmem, mimo, iż stanowi dla tych nurtów najlepszą pożywkę.
Sprzeciwiamy się szerzeniu tych toksycznych idei i wzywamy do wyrażania ludzkiej solidarności, internacjonalizmu i wolnościowego komunizmu opartego na demokracji bezpośredniej. Centralizacji przeciwstawiamy samorządność w miejscu pracy i miejscu zamieszkania.
Krytycznie spoglądamy na tych antyfaszystów, którzy wywodzą się z liberalnego nurtu i choć wzywają do oporu wobec faszystów z ONRu, wyrażają przyzwolenie dla najbardziej antyspołecznej polityki neoliberalnego kapitalizmu. Kapitalizm jest systemem równie morderczym, jak faszyzm i jest odpowiedzialny za śmierć i nędzę milionów ludzi. Współczesne getta dla wykluczonych są tworzone na rozkaz neoliberałów przy głośnym aplauzie neoliberalnych mediów – na czele z Gazetą Wyborczą. Dlatego będąc antyfaszystami, jesteśmy wrogami propagandowej linii reprezentowanej przez „Gazetę”.
Wzywamy wszystkich, których łączy sprzeciw wobec kapitalizmu, jak i faszyzmu do przyłączenia się do antykapitalistycznego bloku w dniu 11 listopada.
FASZYŚCI I BURŻUJE - WASZ KONIEC SIĘ SZYKUJE!
ZSP Warszawa
Stanowisko OZZ Inicjatywa Pracownicza ws 11 listopada
Renegade, Sob, 2010-11-06 12:53 Kraj | Antyfaszyzm | Prawa pracownika | PublicystykaW związku ze zbliżającym się w dniu 11 listopada Marszem Niepodległości organizowanym przez siły skrajnie nacjonalistyczne i prawicowe, Inicjatywa Pracownicza wyraża swój stanowczy sprzeciw wobec głoszonych przez nie endeckich i szowinistycznych haseł. Popieramy wszystkich tych, którzy zamierzają w tym dniu wyjść na ulice, aby wyrazić swoje oburzenie wobec organizacji, które na co dzień nawołują do narodowościowych i etnicznych waśni, chełbią wojnę i sprzyjają rozwojowi totalitarnego państwa. Wzywamy wszystkich członków i sympatyków Inicjatywy Pracowniczej do czynnego wsparcia kontrmanifestacji.
11 listopada, jako dzień odzyskania niepodległości przez Polskę w 1918 roku, jest ważnym dniem także dla ruchu pracowniczego. Przyniósł on między innymi 8 godzinny dzień pracy, powszechne prawo tworzenia związków zawodowych i polityczne równouprawnienie kobiet. Nie odbyło się to jednak za sprawą endeckich i nacjonalistycznych elit, ale zaangażowania się, z bronią w ręku, polskich pracowników i pracownic w walkę nie tylko o niepodległość, ale także równość i sprawiedliwość społeczną. Warto pamiętać, iż odzyskanie polskiej suwerenności byłoby wątpliwe bez ofiary robotników, którzy zginęli w Rewolucji Rosyjskiej i Niemieckiej. Zarówno w Rosji, jak i w Niemczech ruch robotniczy został ostatecznie rozbity przez totalitarne reżimy. Również w Polsce autorytaryzm, pod hasłami nacjonalistycznymi, torował sobie drogę do władzy prześladując niejednokrotnie działaczy związkowych i szeregowych pracowników, którzy odważyli się upomnieć o swoje prawa.
Cała ta historia, nacjonalistyczny i totalitarny zamęt, światowy kryzys ekonomiczny i nastająca w jego wyniku bieda i nierówności społeczne, znalazły swój dramatyczny finał w wybuchu II wojny światowej, która przyniosła za sobą śmierć dziesiątek milionów osób, obozy koncentracyjne, broń masowego rażenia, czystki etniczne i totalne zniszczenie.
Dziś w Europie, w dobie kolejnego głębokiego globalnego kryzysu, hasła szowinistyczne i autorytarne odżywają. Jako pierwsi ich ofiarami padają imigranci, w tym blisko 2 miliony Polaków przebywających na Wyspach Brytyjskich, Irlandii i Niemczech oraz w innych państwach. Oni najszybciej tracą pracę i pomniejsza się im wynagrodzenia. Spotykają się z coraz większą wrogością ze strony tych, którzy ulegli hasłom wzywającym do rozprawienia się z imigrantami i wypędzenia ich do swoich krajów pochodzenia. Coraz częściej zabrania się Polakom i innych imigrantom używać swojego języka w miejscu pracy. Obarcza się ich całą odpowiedzialnością za pogorszenie się standardów pracy, wyższe bezrobocie i niższe zarobki. Te niechęci podsycają i wykorzystują siły polityczne, które pod hasłami nacjonalistyczni zamierzają zdobyć lub utrzymać swoją władzę.
Anarcho-syndykalistyczne związki zawodowe skupione w RedBlack Coordination, na swoim spotkaniu we wrześniu 2010 roku, odrodzenie się tendencji nacjonalistycznych i autorytarnych w Europie, uznały za najważniejsze zagrożenie dla interesów świata pracy. Wezwano do czynnego się przeciwstawienia tym siłom.
Z tych powodów musimy powstrzymać odrodzenie się ruchów skrajnie prawicowych w Polsce. Nie możemy dopuścić do tego, aby szowinistyczne i autorytarne hasła znalazły podatny grunt w naszym kraju, gdzie i tak polityka wobec osób o innym kolorze skóry czy innej narodowości, pozostawia wiele do życzenie; gdzie wielu przedstawicieli elit politycznych i biznesowych ledwie skrywa swoje nacjonalistyczne, autorytarne i antydemokratyczne zapatrywania. Musimy jednak pamiętać, iż protest 11 listopada to tylko akt symboliczny. Walka nasza rozgrywa się na co dzień, zwłaszcza tam, gdzie rozpacz pochodząca z biedy i niesprawiedliwych stosunków społecznych, staje się podatnym gruntem dla skrajnie prawicowych ideologii. Musimy stworzyć jasną alternatywę opartą o solidarność społeczną, łączącą ludzi bez względu na ich pochodzenie etniczne, zwalczającą kapitalistyczne stosunki społeczne i ekonomiczny liberalizm, który w istocie prowadzi do autorytaryzmu.
Komisja Krajowa OZZ Inicjatywa Pracownicza
(www.ozzip.pl)
2 listopada 2010 roku
Przeciwko skrajnej prawicy, wyzyskowi i biedzie! - stanowisko LA o 11 listopada
Czytelnik CIA, Pią, 2010-11-05 13:52 PublicystykaZablokujmy marsz skrajnej prawicy 11 listopada 2010
Lewicowa Alternatywa
Co roku 11 listopada skrajna prawica organizuje marsze w centrum Warszawy, wykorzystując rocznicę odzyskania niepodległości do promowania rasizmu, szowinizmu, nietolerancji i autorytaryzmu. Co roku słyszymy więc te same hasła: nienawiści do wszystkich uznanych za „innych” (mniejszości narodowych i imigrantów, gejów i lesbijek, wyznawców wiary innej niż katolicka, czy wreszcie każdego kto nie podziela wizji „Wielkiej Polski”), wzmocnienia państwowego aparatu represji, podporządkowania społeczeństwa i państwa dogmatom religijnym. Przez Warszawę maszerują więc zwolennicy reanimacji politycznych trupów Mussoliniego i Dmowskiego.
Zazwyczaj akcję te są przygotowywane przez organizacje jawnie odwołujące się do faszyzmu (takie jak Narodowe Odrodzenie Polski czy Obóz Narodowo Radykalny), a udział w nich bierze od kilkudziesięciu do kilkuset „narodowych radykałów”. Tym razem, swój udział w akcji nacjonalistów zapowiedziały także ugrupowania takie jak Młodzież Wszechpolska czy Klub Zachowawczo-Monarchistyczny, które oficjalnie nie postulują budowy ustroju faszystowskiego, a jedynie opowiadają się za „demokracją narodową” prezentowaną jako „dbałość o tradycję” „szacunek dla wartości chrześcijańskich” czy „patriotyzm”. Pozornie „wszystko jest w porządku”, bo oto do pogrobowców faszyzmu dołączyli konserwatyści i tradycyjonaliści i razem zamierzają „świętować odzyskanie niepodległości” oraz „promować poszanowanie wartości patriotycznych, tradycji i kościoła”. Tyle tylko, że marsz prawicy – bez względu czy organizują go bojówkarze NOP czy ubrani w garnitury Wszechpolacy, w dalszym ciągu ma na celu:
- rehabilitację całej tradycji skrajnej prawicy (endecji, przedwojennych bojówek faszystowskich, antysemitów z NSZ), z jej pogromami ludności żydowskiej, gettami ławkowymi, rozbijaniem strajków i ruchu robotniczego,
- wezwanie do rozbudowy państwowego systemu represji, zaostrzenia prawa karnego i zwiększenia uprawnień policji (nawet pomimo pozornie antysystemowej retoryki niektórych grup faszystowskich),
- promocję zamordyzmu w sferze obyczajowej i kulturowej – modelowania życia prywatnego i społecznego obywateli na modłę konserwatywnych dogmatów katolickich,
- manifestowanie nacjonalistycznej wizji „podporządkowania polityki, gospodarki i życia społecznego interesom narodowym”, co w praktyce oznacza brak tolerancji i represje wobec mniejszości narodowych, imigrantów, osób o orientacji innej niż heteroseksualna, ateistów i wyznawców innych religii niż katolicyzm.
Oczywiście skrajna prawica nie jest monolitem – niektóre organizacje nie stawiają sobie powyższych celów wprost, inne wyrażają je w mniej radykalny sposób; wśród organizatorów marszu są zarówno autentyczni faszyści, jak i konserwatyści, którzy odcinają się od systemów totalitarnych. Pomimo tych różnic, łączy ich wizja państwa silnego w swoich funkcjach represyjnych, ale wrogiego wobec słabszych (biedniejszych, „innych”, „odstających od normy”) oraz przekonanie, że „naród” jest jednością, bez względu na nierówności społeczne i klasowe. Narodowi radykałowie razem z konserwatystami dużo mówią o „szacunku” „godności” czy „państwie prawa”, ale nie przeszkadza im to w atakowaniu legalnych demonstracji (Parad Równości, marszów na rzecz legalizacji marihuany), wybielaniu systemów dyktatorskich (Chile Pinocheta, dyktatura Franco w Hiszpanii) czy usprawiedliwiania policjanta, który w lipcu tego roku przy Stadionie X-lecia zastrzelił czarnoskórego handlarza (jest więcej niż pewne, że gdyby chodziło tu o polskiego handlarza, na przykład z nieistniejących już Kupieckich Domów Towarowych, te same środowiska podniosłyby larum o represjach spadających na polskich przedsiębiorców i narodowy kapitał „w ich własnym kraju”). Nacjonaliści wiele piszą o konieczności walki z biedą w Polsce, ale pomagać chcą tylko wybranym (zaliczonym do „Narodu”), a biednych o innym kolorze skóry czy wyznaniu najchętniej zbywają milczeniem lub określają mianem „przestępców”. Skrajna prawica – niezależnie od różnic – jest więc po prostu polityczną manifestacją represyjnej twarzy obecnego systemu politycznego.
Dlatego więc, powinniśmy zrobić wszystko, aby tegoroczny marsz skrajnej prawicy został zablokowany. Przy okazji kontr-demonstracji organizowanych w Warszawie, pokażmy, że nie zgadzamy się ani na faszystowskich bojówkarzy na ulicach, ani na powodowane przez kapitalizm wyzysk, nędzę i wykluczenie społeczne. W chwili obecnej, kluczowymi problemami społecznymi są rosnące nierówności, masowe zwolnienia, cięcia socjalne i prywatyzacja sfery publicznej. Skrajna prawica nie przedstawia dla tego stanu rzeczy żadnej alternatywy, a jedynie wykrzykuje nośne hasła o „spiskach” i „obcych interesach”, proponując jednocześnie politykę „rządów silnej ręki” (czyli dokładnie to samo, co od lat w sferze ekonomicznej praktykują partie liberalne i socjal-liberalne). Chociaż faszyści odcinają się od politycznego establishmentu i nie są częścią politycznej oligarchii odpowiadającej za neoliberalne reformy, to poprzez propagowanie fałszywych wytłumaczeń opartych na poszukiwaniu winnych wśród „innych” oraz wzywanie do jeszcze większej brutalizacji polityki wewnętrznej państwa (w odniesieniu do wszystkich uznanych za „nieprzystających do ideału Polaka”) stają się najgorszym elementem obecnego systemu: brutalnym, prymitywnym ruchem, który, choć jest nieliczny, staje po stronie silniejszych przeciwko słabszym i wspiera w ten sposób coraz system pozbawiający coraz szerszej grupy osób praw socjalnych.
11 listopada powiedzmy więc NIE zarówno faszystom, jak i kapitalizmowi:
Rasizmowi przeciwstawmy solidarność wszystkich tych, którzy cierpią biedę czy są pozbawieni praw socjalnych – niezależnie od ich koloru skóry czy wyznania!
Wizji państwa opartej na wszechobecnej policji, silnej władzy i represjach przeciwstawmy samorządność i demokrację bezpośrednią!
11 listopada zablokujmy razem faszyzm i radykalną prawicę – bez względu na to, czy będą to bojówkarze w piaskowych koszulach, czy byli lub obecni posłowie w garniturach!
NIE PRZEJDĄ!!!
Setna rocznica założenia CNT, 1910-2010
Akai47, Nie, 2010-10-31 11:57 Publicystyka Stulecie CNT, 1910-2010 - Sto lat anarchosyndykalizmu (1910-2010) W dniu 1 listopada 1910 r., został założony anarcho-syndykalistyczny związek CNT (Confederación Nacional del Trabajo - Krajowa Konfederacja Pracowników) w siedzibie Koła Sztuk Pięknych w Barcelonie.
Organizacja została założona jako następczyni sekcji Pierwszej Międzynarodówki działającej w Hiszpanii (założonej w 1870 r.) i była pierwszym niezależnym związkiem zawodowym w kraju, założonym przez samych pracowników.
Zgodnie z internacjonalistycznym hasłem “emancypacja pracowników będzie dziełem samych pracowników, lub nie będzie jej wcale", CNT stało się rezerwuarem społecznej rebelii. Ta rebelia zawsze istniała w podziemiach, ale ujawniała się tryumfalnie w pewnych okresach w historii, jak Średnim Państwie w starożytnym Egipcie, czy podczas Rewolucji Francuskiej, stanowiąc podstawę historycznego dążenia ludzkości do wolności, sprawiedliwości, równości, godności i postępu.
Ciemne strony "rewitalizacji", czyli dlaczego po niej żyje się tak trudno?
Czytelnik CIA, Pią, 2010-10-29 13:54 Kraj | Lokatorzy | PublicystykaArtykuł ze strony gentryfikacja.zlem.org
Tekst ten został napisany z myślą o ulotce, która ma trafić do mieszkańców i mieszkanek wrocławskiego Nadodrza, na którym rozpoczął się już proces "rewitalizacji" i bazuje głównie na doświadczeniach krakowskiego Kazimierza opisanych w książce autorstwa Moniki Murzyn.
Słowo „rewitalizacja” kojarzy nam się zwykle dobrze. Założeniem projektów „rewitalizacyjnych” jest w końcu poprawa jakości życia mieszkańców miasta. Problem jest jednak w tym, że w praktyce często zamieniają one miejsca do życia w obszary rekreacyjne dla turystów i przybyszów z innych dzielnic, a mieszkańcom, zwłaszcza tym uboższym żyje się jeszcze gorzej niż przed nimi. Dobrze opisanym przypadkiem takiej „rewitalizacji” w warunkach polskich jest przykład krakowskiego Kazimierza, dawniej ubogiego kwartału przedwojennych kamienic, obecnie centrum rozrywkowego Krakowa. Ale codzienna obserwacja wskazuje, że podobne zjawiska zachodzą we Wrocławiu na Rynku, na ulicy Włodkowica, Kuźniczej czy na św. Antoniego. O jakie procesy chodzi? Jak czytamy w książce „Kazimierz – środkowoeuropejskie doświadczenie rewitalizacji” autorstwa Moniki Murzyn:
W ostatnich latach nasilił się więc odpływ dotychczasowych mieszkańców Kazimierza (…) Opuszczone mieszkania remontuje się potem i sprzedaje lub adaptuje na cele handlowe i gastronomiczne. W jednym z przeprowadzonych wywiadów najemcy mieszkania na Kazimierzu przyznali, że w ich kamienicy mieszka oprócz nich jedna rodzina z dzieckiem, jedna starsza osoba, a pozostałe lokale są puste albo zajmowane przez studentów. W innym, mieszkający na Kazimierza od urodzenia respondent stwierdził, że w prywatnej kamienicy, w której mieszka, nie dokonuje się żadnych remontów. Jedynie 6 z 16 mieszkań jest zamieszkanych, przy czym ze względu na niepewną sytuację dotyczącą wysokości czynszów obserwuje się proces wyprowadzania najlepiej sytuowanych rodzin, które kupują mieszkania gdzie indziej. Zostają najbiedniejsi, których nie stać nawet na najtańsze, nowe lokum. Wiele osób wskazuje jednak, że odchodzi z niechęcią i żalem, czując przywiązanie do Kazimierza.
Problemem są nie tylko wysokie czynsze narzucane przez nowych właścicieli kamienic. Przede wszystkim jak czytamy w tym samym studium przez wysokie koszty najmu dla przedsiębiorstw znikają małe, rodzinne sklepiki. W ogóle handel żywnością, zwłaszcza dostępną dla ubogich mieszkańców, okazuje się nieopłacalny. Powstają za to hotele, sklepy z pamiątkami, sklepy z drogimi, markowymi winami itd. Znikają także małe zakłady rzemieślnicze, świadczące usługi dla ludności, sklepy z tanią odzieżą itd. Ich miejsce zastępują salony jubilerskie, agencje reklamowe, banki, siedziby firm informatycznych. Przez te procesy dotychczasowym mieszkankom i mieszkańcom, zwłaszcza ubogim, coraz trudniej zrobić normalne zakupy, dorobić klucze, naprawić odzież itp. Przede wszystkim zaś powstają dziesiątki nowych kawiarni i klubów nocnych co sprawia, że okolica staje się hałaśliwa i zatłoczona zwłaszcza nocą. Na Kazimierzu dochodziło już do obrzucania hałasujących w nocy ludzi jajkami i tym podobnych aktów desperacji.Jak czytamy w tym samym tomie:
Postawy mieszkańców wobec rewitalizacji różnicowały się w czasie. Wydaję się, że w miarę wzrostu komercyjnego ożywienia Kazimierza, szczególnie po 2000 roku, opinia mieszkańców o zmianach stawała się coraz bardziej negatywna”. Co więcej autorka pisze „(...) mieszkańcy Kazimierza w małym stopniu korzystają z pozytywnych aspektów rewitalizacji, stając się jedynie po części pasywnymi obserwatorami, po części poszkodowanymi przez proces”.
Czy Wrocławskie Nadodrze również pełne póki co tanich i dobrych sklepów i zakładów szewskich, rymarskich, krawieckich i innych gdzie tanio można załatwić wiele spraw, również czeka taki los? Znamy z historii wiele przykładów udanych rewitalizacji dzielnic. Jednak zawsze odbywały się one w odpowiedzi na potrzeby osób, które tam mieszkały i przy ich udziale, nie były zaś odgórnie planowane dla potrzeb biznesu.
Witold Kieńć
Podmiotowość dzielnicy. Między gentryfikacją, a rewitalizacją
Czytelnik CIA, Czw, 2010-10-28 22:34 Lokatorzy | PublicystykaTekst ukazał się w PRZEGLĄDZIE ANARCHISTYCZNYM nr 11. Do kupienia np. w księgarni internetowej Bractwa Trojka (naprawdę warto wesprzeć niezależne wydawnictwo). Wersja internetowa pochodzi ze strony Anarchitektura.
Co łączy tak odległe miejsca, jak londyński i dubliński Docklands, Brooklyn w Nowym Yorku, warszawską Pragę, nadbrzeża Szprewy w berlińskiej dzielnicy Friedrichshain-Kreuzberg czy krakowski Kazimierz? W miejscach tych, z powodu zainteresowania ich egzotyką, charakterem, a często nawet kiepską reputacją, powstały, lub są projektowane wysokiej jakości estetycznej i funkcjonalnej przestrzenie miejskie, zespoły apartamentowców, muzea, galerie i biurowce. Ten nadzwyczajny ruch inwestycyjny zmienia oblicza dzielnic, tworzy miejsca pracy i wypoczynku. Odnowa miasta dokonuje się na płaszczyźnie technicznej i estetycznej, pojawiają się ułatwienia komunikacyjne dla osób starszych i rowerzystów, kamienice są remontowane, a dzikie parkingi zastępowane przez biura. Przy okazji ruguje się przestępczość i wandalizm oraz „racjonalizuje” miasto. Ten modernizujący i wydawałoby się, humanizujący miejską przestrzeń ruch, jest jednak zły. Dlaczego? Ponieważ w istocie degraduje miasto, niszczy dzielnice i ich społeczności.
I. Dystans
Najprościej rzecz ujmując, gentryfikacja jest to proces nobilitacji dzielnicy, a więc podnoszenia jej statusu i wartości jako produktu czy zasobu ze wszystkimi tego skutkami. Podkreślić trzeba, że jest to proces zewnętrzny wobec dzielnicy i lokalnej społeczności. Zewnętrzny w sposób dwojaki, po pierwsze siły inicjujące go pochodzą spoza dzielnicy; z sali Rady Miasta i Biura Planowania Przestrzennego lub zza biurek deweloperów. Równocześnie, a może przede wszystkim, mieszkańcy dzielnicy jako element decyzyjny i partycypujący, niemal nie uczestniczą w planowaniu. Dzięki praktycznej dominacji prawa własności nad zasadą dobra wspólnego, w dzielnicach przeprowadzane są rewolucyjne zmiany, na które mieszkańcy nie mają żadnego wpływu.
W tym momencie warto zaznaczyć drastyczną, choć często świadomie rozmywaną, różnicę między rewitalizacją a gentryfikacją. Krzysztof Nawratek pisze: „’rzeczywista regeneracja’ dzielnicy, ma przynieść przede wszystkim poprawę warunków życia i statusu zamieszkującej ją społeczności. (…) Taka ‘rzeczywista’ rewitalizacja szuka na ogół sił wewnątrz wspólnoty i dzielnicy, a nie na zewnątrz – ‘zewnętrzne’ jedynie pomaga”.[i] W gruncie rzeczy, to więc dystans powoduje rozróżnienie na pracę „nad” i pracę „w” dzielnicy; dystans pomiędzy miejscem podejmowania decyzji a miejscem, które im podlega.
Pochodzenie sił inicjujących rewitalizację/gentryfikację jest mniej istotne, lecz nie bez znaczenia. Impuls może być wysłany zarówno z Urzędu Miasta, jak i lokalnych stowarzyszeń, kościołów czy koalicji tych grup. Najistotniejsze są jednak zakładane cele, zestawienie projektu rewitalizacji z możliwościami dzielnicy oraz stopniem partycypacji mieszkańców. Podkreślić trzeba, że o ile rzeczywista rewitalizacja może, lecz nie musi, być zaplanowana, to na pewno zawsze zakłada możliwość rozwoju żywiołowych procesów wewnątrz dzielnicy. Natomiast „rewitalizacja” ukrywająca gentryfikację jest zawsze projektowana, zwykle bardzo szczegółowo i całościowo. Proces gentryfikacji jest więc często świadomym wyborem władz miasta.
Muray Bookchin w niedawno opublikowanej w Polsce książce pt. Przebudowa społeczeństwa[ii] zwraca uwagę, że jednym z większych problemów w rozumieniu przyrody, jest myślenie o niej w kategoriach zasobów i pięknego stałego krajobrazu. Oba te poglądy prowadzić mogą zarówno do radykalnej ochrony, jak i eksploatacji przyrody, ponieważ podstawą obu jest jednakowe założenie – oddzielenie człowieka od jego środowiska. Te same problemy dystansu pomiędzy człowiekiem a otoczeniem, w którym przebywa, pojawiają się w dyskusjach na temat miasta. Oba są podstawą bezkrytycznego zaakceptowania procesów gentryfikacji, a często wręcz oczekiwania na nie przez mieszkańców – naturalnie nie tych, których miałyby one objąć. Także w mieście pojawiają się problemy dotyczące zasobów (np. kulturalnych czy naukowych) i krajobrazu (układy urbanistyczne, panoramy, miejsca charakterystyczne itp.), rozważane w oderwaniu od ludzi zamieszkujących te miejsca oraz procesów społeczno- politycznych.
Zdaniem Gernota Böhme’a dominująca dziś mieszczańska estetyka „nie jest – pomimo swej nazwy – ani teorią postrzegania zmysłowego, ani teorią emocjonalnego poruszenia. Powstała ona jako krytyka smaku i zajmuje się nie tyle doświadczeniem piękna ile jego oceną. Sąd zakłada wykształcenie, a to oznacza zajęcie tej zdystansowanej postawy, która umożliwia odczucie ‘bezinteresownej przyjemności’”.[iii] Próby skracania tego dystansu, są podstawowym narzędziem powrotu, do traktowania przyrody jako partnera. Istotne jest, że Böhme podkreśla istnienie miasta „w obrębie przyrody”, a w konsekwencji miasta jako przyrody, tzn. sposobu „w jakim człowiek żyje z przyrodą i w przyrodzie”. Problem dystansu pojawia się więc w obu tych przypadkach.
„Zdystansowane” pojmowanie miasta, często skutkuje myśleniem o nim jako produkcie, niezależnym od jego społeczności, który władze próbują sprzedać studentom, turystom i korporacjom, który trzeba zareklamować, stworzyć z niego markę i dbać o nią – często za wysoką cenę. Równocześnie pojawia się wiara w zbawienny dla społeczności charakter podnoszenia jakości przestrzeni publicznych, zapominając, że są one wytworem społeczeństwa. Możemy to zaobserwować zwłaszcza w miastach turystycznych, gdzie odnawiając place i kamienice, wciąż tworzy się miejsca przyjazne turystom, równocześnie usuwając biedę poza kadry pocztówek, nie rozwiązując przy tym przyczyn jej występowania.
II. Dzielnica nadana
Krakowski Kazimierz jest typowym przykładem rewaloryzacji, podczas której następuje przejmowanie przestrzeni przez branże turystyczną i rozrywkową, w dzielnicy zamieszkałej przez ubogą ludność. W tym przypadku, w mniejszym stopniu odwoływano się do kultury wytworzonej przez grupy przesiedlonej po II wojnie światowej uboższej ludności, a skupiono głównie na łatwiejszej do sprzedania przedwojennej tradycji żydowskiej. Dla gości odwiedzających ten park tematyczny powstają place, hostele i kawiarnie, projektowane są wysokiej jakości przestrzenie publiczne i modernizowane kamienice. Przy okazji „lukruje” się artystyczny i niepokorny duch Kazimierza. Ten przykład jest o tyle istotny, że stać się może wzorcem dla gentryfikacji w sąsiednich Dębnikach i Podgórzu.
Jednym z istotnych procesów zachodzącym w tej dzielnicy, wykorzystywanym zarówno przy rzeczywistej rewitalizacji, jak i gentryfikacji, jest osiedlanie się artystów, powstawanie galerii, teatrów i muzeów. Proces ten w zależności od jego skali, charakteru instytucji w nim uczestniczących czy osobistych wyborów artystów i dyrektorów, sprzyjać może rewitalizacji dzielnicy za pomocą kultury lub jej gentryfikacji, poprzez utowarowienie działalności kulturalnej. Przykładem są teatry, które prowadzić mogą zajęcia dla dzieci i młodzieży, czy oferować sztukę zarówno dla mieszkańców dzielnicy, jak i gości. Jest to ważny aspekt rewitalizacji – spotkania i interakcje pomiędzy mieszkańcami z różnych części miasta prowadzące do otwarcia dzielnicy na innych. Cechą teatrów jest łatwość wejścia w przestrzeń publiczną i nawiązywania kontaktów. Krakowski teatr Łaźnia Nowa, który za pomocą licznych festiwali przyciąga Kraków do Nowej Huty, jak i Hutę do Krakowa, pełni funkcję miejsca spotkań dla mieszkańców całego miasta, angażując również tych z pobliskiej dzielnicy. Do jego najciekawszych przedsięwzięć należą „Mieszkam tu” – pierwszy projekt, w którym nowohucianie poznawali się z Łaźnią, a Łaźnia z Nową Hutą, czy „Edyp”, w którym mieszkańcy Huty wcielili się w rolę chóru. Z drugiej strony ten sam teatr, w tym samym miejscu może zapowiadać przyszłą gentryfikację. Może stanowić instytucję, do której dojeżdżać będą widzowie i aktorzy z innych części miasta, podczas gdy jego integracja z otoczeniem ograniczy się jedynie do zajmowania poprzemysłowej przestrzeni dzielnicy. Pomyślność tego typu przedsięwzięć jest zazwyczaj przejawem wczesnej fazy gentryfikacji. Tak przykładowo dzieje się na warszawskiej Pradze, gdzie artyści i instytucje kulturalne coraz częściej stają się obcymi, stanowiącymi zagrożenie dla lokalnej społeczności.[iv]
Z pewnością nie można przeceniać tego typu procesów. Bez dużego kapitału i rozpoczęcia inwestycji w odpowiednim momencie, artyści nie będą stanowić zagrożenia. Z drugiej strony nawet najciekawsze happeningi czy imprezy artystyczne bez zaistnienia wielu czynników, takich jak na przykład wzrost partycypacji mieszkańców w zarządzaniu dzielnicą, nie mogą przyczynić się do rewaloryzacji miasta. Działania artystyczne są jednak widocznym bo namacalnym symbolem zachodzących zmian.
Równie ambiwalentny charakter posiada większość narzędzi wykorzystywanych do inicjowania zmian w zaniedbanych dzielnicach. Jednym z najmocniejszych jest lokowanie dużych i prestiżowych inwestycji publicznych. Tak działo się w centralnych terenach poprzemysłowych Bilbao (Muzeum im. Guggenheima), w dublińskich i londyńskich dokach (zespół zabudowy usługowo-mieszkaniowej), barcelońskim Starym Mieście (Muzeum Sztuki Współczesnej) i wybrzeżu (Poblenou nr 22@). Marek Gachowski twierdzi, że wspomniane zespoły zabudowy „mają wyjątkowo silną moc sprawczą przemian w strukturze miasta, a zwłaszcza centrum, są bowiem wyraźnym komunikatem, zarówno przestrzennym, jak i społecznym, o potrzebie przemian i ich zainicjowaniu, jako że obejmują przede wszystkim przestrzeń publiczną”.[v]
Chcąc zrozumieć tę siłę oraz wagę, jaką miejscy urzędnicy i urbaniści przywiązują do takiej metody inicjowania zmian, należy odwołać się do najbardziej spektakularnego przykładu – Muzeum im. Guggenheima w Bilbao. Pomimo że jego budowę poprzedzał zakrojony na szeroką skalę proces modernizacji, poprawy infrastruktury i jakości przestrzeni publicznej, to ukoronowanie go nowym gmachem autorstwa gwiazdy współczesnej architektury Franka Gehrego stało się głównym z filarów sukcesu.[vi] Budowa, nowego, drogiego gmachu dla muzeum amerykańskiej fundacji nie wzbudziła aprobaty mieszkańców pogrążonego w kryzysie miasta. Jak przyznaje były prezydent Bilbao Ibon Areso Mendiguren „na początku lat 90. byli [oni] przeciwni budowaniu kosztownego muzeum z ich podatków. Uważali, że pieniądze te można przeznaczyć na inne cele. Można ich zrozumieć, bo budowa kosztowała 133 mln euro, które można by np. rozdać bezrobotnym. Ale my wierzyliśmy, że inwestycja w kulturę się opłaci. I mieliśmy rację. Już w pierwszym roku po otwarciu muzeum miasto zarobiło o 148 mln euro więcej”. [vii] W czasie krótszym niż rok zwrócił się całkowity koszt budowy muzeum, przez kolejne lata dochody miasta rosły głównie dzięki nowym inwestycjom; hotelom, restauracjom, biurowcom międzynarodowych korporacji. W wyniku rozwoju turystyki i pokrewnych gałęzi gospodarki znacząco spadło bezrobocie. W samych tylko hotelach i restauracjach pracę znalazło 4 tys. ludzi, a miasto zaczęło być postrzegane jako nowoczesna, dynamiczna i ciekawa metropolia. Wreszcie, co podkreśla Mendiguren, głównie dzięki nowemu muzeum i projektom w jego otoczeniu, oddano miastu rzekę. W dawnych portach powstały parki, a nabrzeża zamieniono w bulwary. Ważne jest tu słowo sukces, ponieważ stosuje się je do sfery symboliczno- marketingowej (w tym odnowy przestrzeni publicznej) oraz miejskiej gospodarki, bazującej na rozwoju turystki i instytucjach kulturalnych. Podkreślić trzeba, że taki finansowy sukces, chociaż rzeczywiście niespotykany, mimo wszystko nie oznacza bezpośrednio sukcesu „rewitalizacji”, a wzrost PKB czy spadek bezrobocia, nie są jedynymi wyznacznikami jakości życia w mieście. Wydawałoby się, że są to truizmy, jednak w opisie „efektu Bilbao” kwestie te są najczęściej pomijane. W tym przypadku dla właściwej oceny istotny może być zarówno sukces finansowy, jak i brak współudziału mieszkańców podczas tworzenia projektu, instytucji i przestrzeni.
Bryła samego Muzeum im. Guggenheima jest delikatna i kolorowa dzięki krzywiznom metalowych tafli, tytanowej blasze odbijającej wodę, niebo, zabudowę miasta, mieniąca się srebrem i błękitem. Jednocześnie, pomimo tej subtelności i próby wkomponowania bryły w miasto, jest ona przejawem władzy. Stanowi rzeczywisty symbol miasta, władzy nowego Bilbao nad starym, dominacji usług nad przemysłową przeszłością. Jeremy Clarkson, popularny brytyjski dziennikarz, trafnie podsumowuje wzajemny stosunek Bilbao i Muzeum, twierdząc, że obiekt „nieodparcie dominuje nad każdym miejskim widokiem i każdym procesem myślowym. Znajduje się na końcu każdej ulicy, a jeśli go tam nie ma, zastanawiasz się, dlaczego”.
Trudno jednoznacznie ocenić zachodzące procesy zmian. Jeszcze kilkanaście lat temu Bilbao przechodziło poważny kryzys. Dzisiaj osiągnęło powszechnie uznany sukces. Nie jest on jednak tak trwały i pewny, jak by się to zrazu wydawało. Proces rewitalizacji, pomimo reanimacji gospodarki miasta i sukcesu nowego, turystycznego Bilbao, przyniósł problemy wynikające z braku zrównoważonego rozwoju miasta, nie dostosowania miejskiej infrastruktury do potrzeb mieszkańców oraz braku partycypacji lokalnej społeczności. „Jak zauważa korespondent New York Times’a Denny Lee, jest to obecnie miasto jednej atrakcji. Sława gmachu Gehrego przyćmiła całe miasto i obecnie ludzie jadą zobaczyć placówkę Fundacji Guggenheima, a nie zwiedzić Bilbao”. [viii] Traci na tym także sama instytucja muzeum, stając się często dodatkiem do budynku autorstwa Franka Gehrego. W ten sposób za pomocą symbolu miasta, poprzez jego niezależność urbanistyczną, niepowtarzalność i ekspresyjność architektoniczną, a także autonomię instytucji (filii amerykańskiej fundacji), sama metropolia ze swoją różnorodnością, potencjałem gospodarczym, kulturalnym i społecznym, swą historią staje się dodatkiem uzupełniającym turystyczną funkcję muzeum. Bilbao odżyło co prawda dzięki nowemu symbolowi, lecz na jego zasadach.
To jeden z najważniejszych przykładów rewaloryzacji, o niespotykanej sile symbolicznej i marketingowej, jednak ani nie pierwszy ani nie ostatni. Fenomen Bilbao polega na kontraście pomiędzy jego starym i nowym obliczem, na nagłym i udanym procesie przezwyciężania industrialnej historii. Niespodziewany rezultat skłania do namysłu nad tożsamością miasta i mieszkańców, zastanowienia się czy tak rozumiana rewitalizacja wzmacnia, bądź osłabia miasto – jego ideę. [ix] Powstaje pytanie czy Bilbao, tworząc muzeum im. Guggenheima, nie postawiło sobie zamku, górującego na pobliskim wzgórzu – symbolu władzy pochodzącej zza murów?
Lepszym przykładem projektu modernizacji i rozwoju, a zarazem typowej gentryfikacji są zmiany zachodzące w dublińskiej dzielnicy Docklands. Rewitalizacja dublińskich doków oparta jest na odgórnie planowanym i całkowitym przekształceniu przestrzeni miejskiej. Nie ma tu mowy o ewolucji, nawarstwianiu wartości, pozostawieniu śladów poprzednich pokoleń a międzynarodowy, awangardowy i w dużym stopniu niezależny od lokalnego kontekstu charakter zabudowy jest tu powszechny. „Narzędzia wytworzone w obrębie strategii [‘rewitalizacji’] umożliwiły stworzenie zróżnicowanej strukturalnie i funkcjonalnie przestrzeni miejskiej. Jej funkcjonalną dominantą miały stać się przestrzenie biurowe i mieszkaniowe uzupełniane o funkcje kulturotwórcze (np.: National College of Irland, hala widowiskowa Point Depot)”.[x] Nowa dzielnica Docklands „to prawdopodobnie największy fragment miasta, na którym możliwe jest stworzenie zrównoważonego środowiska zabudowanego, w którym funkcje mieszkania, pracy, edukacji i rozrywki mogą współistnieć w sposób harmonijny”.[xi] Rewitalizacja rozumiana jest tu jako działanie mające na celu polepszenie jakości przestrzeni miejskiej i estetyki otoczenia z zamiarem podniesienia statusu dzielnicy. Założeniem nowej zabudowy jest ukierunkowanie przemian, promowanie pewnych zachowań, rodzajów aktywności, zachęcanie do odwiedzania i zamieszkiwania przez konkretne grupy społeczne. Warte podkreślenia jest więc to, że „nowa” dzielnica projektowana jest dla nowej społeczności (dlatego nie musi odwoływać się do „starej” dzielnicy i jej dotychczasowych mieszkańców). Dawni lokatorzy w wyniku wzrostu czynszów, wypowiadania umów wynajmu i wyburzania ich domów, zmuszeni zostali do przeprowadzki.
Przy ocenie projektów planowanych w ubogich dzielnicach, należy odpowiedzieć sobie, w jakim stopniu nowa inwestycja będzie współgrać z otoczeniem. Często z założenia jest ona obcym ciałem do którego zabudowa dzielnicy musi się dopasować lub zostać zastąpiona. To istotna kwestia, ponieważ mowa jest tutaj o prestiżowych obiektach publicznych, często o najwyższej jakości technicznej i artystycznej, które wyznaczają wysoki poziom mimo że rzadko kiedy są potrzebne zaniedbanym dzielnicom i ich mieszkańcom
Tak się właśnie dzieje w przypadku budowy centrum konferencyjnego w Krakowie, które daje możliwość ekonomicznego rozwoju Ludwinowa i Dębnik jak i ich gentryfikacji. Zapowiedziane jest już wyburzenie jednej kamienicy komunalnej, a tereny zielone planuje się przeznaczyć pod budowę parkingów. Centrum konferencyjne jest obiektem ogólnomiejskim (jak opera, uniwersytet lub muzeum narodowe), więc w niewielkim stopniu związane z hierarchią potrzeb dzielnicy i jej mieszkańców. Tym bardziej że charakter tej instytucji skłania do tworzenia przestrzeni przeznaczonych głównie dla gości, będących tu tylko przejazdem, a nie jej mieszkańców. Pomiędzy sklepem spożywczym a kawiarnią, placem z nowoczesnymi meblami a placem zabaw występuje przecież głęboka różnica znaczeniowa.
Sprzeczność między deklaracjami Urzędu Miasta i jego rzeczywistymi działaniami oraz potrzebami mieszkańców i strategią rozwoju miasta, uwidacznia się szczególnie w przypadku planu otwarcia bulwarów wiślanych. Pomimo konkursów architektonicznych, szerokich dyskusji i wyrażanych potrzeb mieszkańców, podjęto decyzję wybudowania na Ludwinowie, pomiędzy osiedlem a wejściem na bulwary, ruchliwego dworca autobusowego i parkingu. Wszystko to dzieje się w okolicy, gdzie nadmiernie rozbudowana infrastruktura drogowa, jest nieadekwatna do potrzeb mieszkańców, a jej rozbudowa pogłębia jeszcze problem połączenia osiedla mieszkaniowego z jednym, z najatrakcyjniejszych terenów rekreacyjnych miasta.
Dębniki również znajdujące się w okolicach centrum kongresowego ze względu na swój charakter i strukturę własnościową, są zagrożone gentryfikacją. Zwarta XIX i XX wieczna zabudowa o niewielkiej skali, układ urbanistyczny niewielkiej miejscowości mogą stanowić idealne zaplecze hotelowo-usługowe dla Centrum. Różnorodność kamienic to atrakcyjne tło dla luksusowych butików i galerii, a mieszkania na piętrze można łatwo zmienić w hostele. Warto wspomnieć, że centrum konferencyjne znajduje się także w pobliżu Kazimierza (po drugiej stronie Wisły) i Podgórza. Wyróżniki atrakcyjności dzielnicy dla kapitału są podobne; charakterystyczna, zwarta zabudowa, stosunki własnościowe kamienic, układ zabudowy (dawne, samodzielne miasta) i liczne atrakcje kulturalne (zwłaszcza na Podgórzu). O ile w przypadku Dębnik największym zagrożeniem może być centrum konferencyjne, to Podgórze jest na tyle charakterystyczną i ciekawą dzielnicą Krakowa, że gentryfikacja może się oprzeć wyłącznie na jego atrakcyjności. Brytyjski Guardian opisywał już je jako rzeczywistą alternatywę dla turystycznego Starego Miasta. Te same cechy dzielnicy mogą więc stanowić zarówno o potencjale jego rzeczywistej rewitalizacji jak i gentryfikacji.
Z powodu tworzenia bezpiecznych i nowoczesnych przestrzeni, procesy odnowy zaniedbanych i niebezpiecznych części miasta cieszą się sporą popularnością wśród mieszkańców innych dzielnic. Aktywizacja i modernizacja, przywrócenie tych miejsc reszcie miasta i podniesienie poziomu estetycznego jest dla nich dowodem na prawidłowość obranego kierunku. Ta potrzeba „przywrócenia” jest prawdziwa i musi zostać uwzględniona przy tworzeniu projektów alternatywnych, rzeczywistych rewitalizacji, czy szerzej, samorządnego zarządzania miastem. Równocześnie muszą powstać różnorodne fora wymiany informacji, dojść do integracji sąsiednich dzielnic za pomocą centrów usługowych, szkół czy placów zabaw, dzięki festiwalom, forom politycznym i wspólnemu zarządzaniu miastem. „Otwieranie” nowych przestrzeni i „integracja” miasta są bardzo ważne dla jego mieszkańców, jednak dziś władze i deweloperzy wykorzystują je, w celu zdobywania poparcia przy realizacji swych projektów, ukrywając rzeczywiste skutki gentryfikacji. Podkreślić trzeba, że na terenach, które powstały po wyrzuceniu mieszkańców, nie ma mowy ani o otwarciu, ani o integracji, zwłaszcza że owa „integracja” prowadzi do powstawania gett biedy i bogactwa.
W przypadku gentryfikacji kluczowa jest złudność jej rozwiązań. Zwróciłem już uwagę na pozorność powrotu niebezpiecznej dzielnicy w orbitę ogólnomiejską, równie iluzoryczne formy przybierają działania walki z biedą i przestępczością oraz kreowanie nowych przestrzeni publicznych. Przede wszystkim trzeba podkreślić to, że w przypadku planowanej i rzeczywiście dofinansowanej gentryfikacji, zakres zmian na rewaloryzowanym obszarze jest tak duży i nagły, że trudno mówić o ożywieniu zdegradowanego miejsca. Trudno mówić również, o tym że dzielnica (a więc także jej dotychczasowi mieszkańcy) została otwarta na resztę miasta. Bardziej trafne wydaje się stwierdzenie o tworzeniu nowej dzielnicy, w tym samym miejscu, o tej samej nazwie i często wykorzystującej sławę swej poprzedniczki. Proces ten jest charakterystyczny, a zarazem ironiczny, ponieważ moda na te niegdyś „zakazane” miejsca wynika właśnie z charakteru lokalnej społeczności i estetyki dzielnicy. Nie są one jednak towarami, które można sprzedać, dlatego wymagane jest pojawienie się nowej zabudowy, lecz imitującej utrzymanie ciągłości ze starą, a stara społeczność musi zniknąć, lecz pozostawić swoje symbole. Wraz ze wzrostem popularności wzrasta wysokość czynszów, które to z powodzeniem eliminują dawnych mieszkańców, a przejęcie żywiołowej kultury ma charakter pasożytniczy. Powstają homogeniczne, czyste i martwe pod względem kulturowym (pomimo rozwiniętych instytucji kulturalnych) dzielnice. Takie działanie niszczy miasto, które od zawsze było miejscem spotkań, na względnie niewielkim terenie, różnych ludzi i kultur.
Współcześnie dzielnica jest administracyjnie wydzielonym zespołem gruntów, co umożliwia jej zniszczenie, przy równoczesnym pozostawieniu nazewnictwa i czerpaniu korzyści dzięki marketingowi „marki”. Jest ona traktowana jako zasób, podmiot, któremu to (a nie zamieszkałym w niej mieszkańcom) należą się programy aktywizacji czy rozwoju. Jej separacja jako zespołu gruntów, czasem wraz z zabudową (Kazimierz, centrum) a czasem bez (Docklands, tereny poprzemysłowe), od jej mieszkańców, jest przyczyną wysiłków na rzecz tworzenia nowej dzielnicy dla nowych mieszkańców, a nie pomocy „określonym” ludziom i „temu określonemu” miejscu. Takie „renowacje nie są więc skutecznym środkiem walki z nędzą i prowadzą często jedynie do przemieszczania biedy w przestrzeni miasta, nie rozwiązując istoty problemu”.[xii]
Pozornym działaniem jest również tworzenie nowoczesnych i estetycznych przestrzeni publicznych. Miejsca te rzeczywiście posiadają wysoki poziom artystyczny i techniczny, ale nie są to w istocie przestrzenie publiczne. Marek Krajewski twierdzi, że celem rewitalizacji „jest powstrzymanie degradacji przestrzeni miejskiej i podnoszenie poziomu życia, ale można je nazwać publicznymi, jeżeli są dokonywane w imię dobra wspólnego, najczęściej jednak wykorzystywano je jako sposób na zwiększenie wartości gruntów i wykluczanie z nich tych kategorii osób, które ich cenę obniżają”.[xiii] Przestrzeń powstała wskutek wykluczenia, nie może więc posiadać charakteru publicznej, pomimo wysokiej jakości architektury, atrakcyjności czy przystosowania do potrzeb chorych i starszych osób. Następuje tutaj selekcja mieszkańców ze względu na zasoby materialne, w czym nie byłoby nic nadzwyczajnego, jest ona w końcu częścią systemu kapitalistycznego, gdyby nie to, że ubodzy mieszkańcy są wysiedlani całymi ulicami, a ich społeczności są niszczone. Nadzwyczajna jest więc w tym przypadku skala, a nie sam proces. W ostateczności, „rewitalizacja”, a więc proces ożywiania już istniejącej dzielnicy wraz z społecznością, powoduje, pod hasłami odnowy, zniszczenie jednej i drugiej.
Gentryfikacji sprzyja zarówno system własnościowy, jak i brak mechanizmów partycypacji mieszkańców w rządzeniu miastem. Ekonomiczna i często polityczna słabość społeczności zaniedbanych dzielnic ułatwia ich rozbicie i przeniesienie, jednak, co trzeba podkreślić, nowi mieszkańcy, silni pod względem ekonomicznym, również nie posiadają żadnych rzeczywistych mechanizmów rządzenia i obrony. Ich siła polityczna jest rozmyta i bezwładna, zależy od poruszania się w ramach głównego nurtu polityki czy ekonomii. Po raz kolejny ciekawym przykładem jest dzielnica Docklands w Dublinie. Jej sercem jest plac Grand Canal Square. Jego pierzeje tworzą przeciętne przykłady współczesnej architektury awangardowej. Typowa w Grand Canal Square jest jednak nie tylko estetyka obiektów, ale i ich funkcja, są to: galeria handlowa, biurowiec, hotel i teatr. Układ ten stanowi nowoczesną przestrzeń konsumpcji kultury, rozrywki i turystyki, okraszony współczesnym wzornictwem i nazwiskami architektonicznych sław. Co symptomatyczne główny plac dzielnicy pozbawiony jest obiektu, reprezentującego lokalną wspólnotę (np. centrum społecznego, kościoła, rady dzielnicy). Uwidaczniają się na nim natomiast globalne siły realnie kształtujące współczesne miasto, co obrazuje słabość lokalnej wspólnoty wobec nich. Na problem ten zwraca uwagę Krzysztof Nawratek, twierdząc, że „przestrzenie publiczne w naszych miastach nie mają już dziś znaczenia politycznego, a jedynie rozrywkowo-komercyjne”.[xiv] W ciągu kilku lat powstaje nowa dzielnica tworzona przez nieznanych sobie, przypadkowych ludzi. Jest ona więc słaba, co tym ciekawsze, że Docklands bez ogródek można określić jako dzielnicę zaprojektowaną dla wpływowej grupy społecznej, którą z pewnymi zastrzeżeniami, można utożsamiać z tzw. klasą kreatywną.[xv] Jest to klasa „ludzi kształtujących rzeczywistość wokół siebie, a zatem kształtujących warunki, w jakich podejmowane są wszelkie decyzje, również o znaczeniu lokalnym, lecz nie w sposób explicite celowy. (…) Istnienie owej nowej klasy społecznej we współczesnych miastach jest ich kapitałem ludzkim i prowadzi do zachodzenia w nich zmian funkcjonalnych, pojawiania się nowych zjawisk i potrzeb, które można w nich realizować, lecz nie jest de facto przykładem celowego partycypowania w podejmowaniu decyzji na szczeblu lokalnym”.[xvi] W związku z tym Docklands również pozbawiona jest przestrzeni do celowego i wspólnotowego podejmowania decyzji.
Przykładem walki o pozostanie mieszkańców w dotychczasowym miejscu zamieszkania i integralność lokalnej społeczności był projekt socjalnego osiedla na Quinta Monroy – centrum chilijskiego miasta Iquique. Jest to przykład skrajny, ponieważ mowa tu o zachowaniu więzi sąsiedzkich w osiedlu slumsów i wysokiej cenie, jaką ponieśli lokatorzy za pozostanie „w domu”. Od trzydziestu lat 5 tys. m2 centrum Iquique zajmowały nielegalne slumsy zamieszkałe przez ok. 100 rodzin. Władze miasta postanowiły wybudować dla nich osiedle domów socjalnych. Rządowy program umożliwiający budowę nowych domów ograniczył dotacje do 7,5 tys. dolarów na rodzinę. Za tę sumę opłacona miała być ziemia, projekt i wykonanie niezbędnej infrastruktury technicznej, projekt architektoniczno-budowlany i sama budowa. Najbardziej dyskusyjnym kosztem okazał się koszt ziemi, za którą mieli zapłacić mieszkańcy. Był on 3 razy większa niż koszt lokalizacji w przypadku innych osiedli socjalnych. Mimo wszystko postanowili oni pozostać w centrum miasta, za cenę mniejszych działek i domów.
Rozważano kilka wariantów zabudowy. Domy jednorodzinne posiadały znaczny atut – możliwość przyszłej, zależnej od potencjału i potrzeb mieszkańców rozbudowy, jednak udało się stworzyć miejsca jedynie dla 30 rodzin. Szeregowce umożliwiły ulokowanie 66 rodzin, jednak z mocno ograniczonymi możliwościami rozbudowy. Głównym problemem stało się więc stworzenie domów, umożliwiających jak największą i najtańszą ich rozbudowę, a także odnalezienie powierzchni pod zabudowę dla całej społeczności – 100 rodzin.
Rozwiązaniem stał się budynek, ukształtowany raczej w pionie niż poziomie, o strukturze porowatej tzn. takiej, która umożliwia i tworzy powierzchnie pod łatwą rozbudowę. Pomimo 30 m2 stworzonej powierzchni użytkowej, zaprojektowano instalacje, sanitariaty i schody dla rozbudowanego już budynku o powierzchni 70 m2. Projektanci ze studia Elemental uznali, że najłatwiejszą rozbudowę umożliwiają parter i ostatnie piętro, stworzyli więc budynek, który posiada powierzchnie do rozbudowy na dachu i na parterze – pory pod przyszłe wypełnienia. Projektanci założyli, że przyszła rozbudowana architektura, pomimo swojej żywiołowości, będzie posiadać pewne ramy, „w celu niedopuszczenia do pogorszenia się [zaprojektowanego] środowiska miejskiego”, w których obrębie każdy mieszkaniec może kształtować przestrzeń wedle własnych potrzeb. Projekt wykonany przez architektów miał więc za zadanie uporządkowanie, uregulowanie żywiołowej architektury, a nie jej kontrolę.
Ten sposób myślenia nie przełamuje ograniczeń mieszkań socjalnych, oferując jedynie niezbędne minimum. Oferuje je jednak już dziś. Wzięto także przy tym pod uwagę przyszłe możliwości zmiany i żywą wśród mieszkańców slumsów tradycję budowy własnego domu, uwzględniono wreszcie różnice w potrzebach i gustach rodzin.
Projekt osiedla wykonany został przy współudziale mieszkańców, budowę poprzedzały warsztaty i festyny. Sama architektura, bardzo prosta, wręcz uboga, zrytmizowana i chłodna, przypominająca nieco projekty totalitarne, stosunkowo szybko (2004 – oddanie mieszkań, 2006 – zróżnicowana skala rozbudowy większości domów) zaczęła podlegać zmianom, potrzebom i fantazjom samych mieszkańców, którzy skutecznie zmienili zaprojektowaną estetykę (rytm, kolor, fakturę i kompozycję stworzoną przez architektów).
III. Dzielnica odzyskana
Rzeczywistą alternatywą dla „zewnętrznych” rewaloryzacji, a w gruncie rzeczy samoobroną mieszkańców przed gentryfikacją są oddolne ruchy i projekty aktywizacji sąsiedztw. Zasadniczą cechą tak rozumianej rewitalizacji jest jej demokratyczny charakter. Mówiąc „zewnętrzna” mam na myśli, za Krzysztofem Nawratkiem, nie siły inicjujące a siły zarządzające, decyzyjne w czasie projektu. Partycypacja przyszłych użytkowników czy społeczności lokalnej, niezależnie od siły inicjującej proces, jest więc wyznacznikiem, na podstawie którego rozróżniam obie metody rewaloryzacji. Często władze miejskie brutalnie niszczą społeczności, wyprzedają mieszkania komunalne i grunty w imię „dobra wspólnego” i rachunku ekonomicznego, nazywając swoje działania rewitalizacją. Władze miejskie mogą być jednak inicjatorem działań, które następnie rozwijane są przez lokalną społeczność czy inne organizacje. Tak przykładowo dzieje się, podczas przekazywania przez miasto w dzierżawę, bezprawnie zajętych pustostanów, organizacjom tworzącym centra społeczne (Centrum Społeczne „Krzyk” w Gliwicach, Regenbogenfabrik na berlińskim Kreutzbergu).
Ciekawym przykładem rewitalizacji z władzami miasta w roli inicjatora i mieszkańcami, którzy przejęli ten proces, jest Międzynarodowa Wystawa Budownictwa w Berlinie (Internationale Bauausstellung – IBA). Stanowiła ona realizację berlińskiego programu rewitalizacji starej tkanki (Altbau) i budowy nowych mieszkań (Neubau), który przeprowadzono w latach 80. w dzielnicach Berlina Zachodniego: Friedrichstadt, Luisenstadt i Kreuzberg. Celem wystawy było znalezienie koncepcji nowego śródmieścia, zarówno w sensie urbanistyczno-przestrzennym jak i funkcjonalno- estetycznym. W opozycji do urbanistyki modernistycznej poszukiwano form wielofunkcyjnej zabudowy pierzejowej, przestrzeni półprywatnych i różnorodności mniejszych jednostek architektonicznych. Cele te jednak złożyły się zaledwie na część sukcesu projektu. Równie ważnym elementem, który zadecydował o rzeczywistym powodzeniu, wychodzącym poza plany, projekty, literaturę tematu i postmodernistyczne manifesty, był żywy opór lokatorów przed zmianami i strach przed podnoszeniem kosztów utrzymania nowych domów. Ich niechęć do wyrafinowanych intelektualnie, niepraktycznych i drogich koncepcji architektów oraz konfrontacja z nimi, doprowadziły do poszukiwania nowych pomysłów i praktycznych rozwiązań. Na drugi plan zeszły więc problemy treści znaczeniowych architektury – jej pluralizm, kontekstualizm czy podwójne kodowanie. „Ów przedłużający się konflikt między władzą a mieszkańcami stał się impulsem do zorganizowania wystawy i rozwiązania problemu rewitalizacji w sposób modelowy.[...] Wprowadzenie do akcji mieszkańców stało się momentem być może nawet przełomowym dla drugiego etapu IBA. W latach 1982/1983 wypracowane zasady partycypacji społecznej zostały oficjalnie włączone do procedur planistycznych. Na potrzeby rewitalizacji utworzono specjalną jednostkę administracyjną STATTBAU, która nadzorowała cały proces z ramienia mieszkańców (1983)”.[xvii]
Przykład ten obrazuje wartość, krytyki i wymiany poglądów na kilku płaszczyznach. To dzięki oporowi, zwerbalizowanym obawom i krytyce mieszkańców udało się połączyć w jedną całość XIX wieczną i współczesną zabudowę z modernistycznymi osiedlami, nadając każdemu budynkowi, o ile był możliwy do wykorzystania, taką samą wagę i znaczenie. Doprowadziło to do znacznych oszczędności w zachowaniu istniejącej tkanki urbanistycznej oraz do poszukiwania tanich rozwiązań technicznych przy modernizowaniu i budowie mieszkań. Zachowano więc zarówno XIX wieczne oficyny, jak i modernistyczne bloki, zagęszczając ten układ nową, zrównoważoną zabudową. Okna były odnawiane, a nie wymieniane, wprowadzano instalacje do ponownego wykorzystania wody, panele słoneczne oraz poszukiwano metod rozpowszechniania oszczędności energii cieplnej i elektrycznej, mniejszego zużycia wody i przetwarzania odpadów. Dla istniejącej zabudowy znaleziono nową funkcję (np. kluby i bary w ciemnych oficynach).[xviii] Ten kierunek rozwoju prowadził do oszczędności wynikających z odzyskiwania budynków i przestrzeni publicznej, pielęgnowania różnorodności zabudowy i ochrony „warstw geologicznych” miasta oraz tworzenia nowych znaczeń przy zestawianiu różnych języków architektury. Znacząca przy tym była idea pielęgnacji zakorzenienia mieszkańców i ciągłości w ramach rozwoju dzielnicy.
Spośród wielu projektów budowy nowych i rewitalizacji starych – w tym zaskłotowanych – domów, najciekawszym przykładem był „regał mieszkalny – Wohnregal” zrealizowany w 1986 r. przy Admiralstrasse. Zaprojektowany i nadzorowany przez architektów: Petera Stürzebechera, Kjell’a Nylunda i Christoffa Puttfarkena wraz z przyszłymi mieszkańcami. Siedmiopiętrowy socjalny budynek mieszkalny miał być przede wszystkim ekologiczną alternatywą dla domów jednorodzinnych. Ekologiczną, ponieważ zakładał podobny standard mieszkań, oszczędność i bierne uzyskiwanie energii, elastyczność i partycypację lokatorów w kreacji przestrzeni zewnętrznej i wewnętrznej swojego domu, jak i bliskość zieleni.
W przytaczanej wcześniej książce M. Bookchina ewolucja naturalna jawi się jako rozwój „coraz bardziej zróżnicowanych poziomów organizacji materii oraz coraz większej podmiotowości. (…) Zamiast adaptacji pojawia się więc kreatywność, a zamiast bezwzględnego działania ‘praw natury’ – większa wolność”[xix]. W takim rozumieniu natury, dostrzec można istnienie tendencji prowadzącej do samoświadomości, podmiotowości i wreszcie wolności. W tym sensie myślenie ekologiczne uwzględniać musi zarówno minimalizację szkodliwego oddziaływania człowieka na środowisko (aż do poziomu współdziałania), za pomocą racjonalnych rozwiązań technicznych i systemów zarządzania, jak i wypracowanie systemu wolnościowego społeczeństwa, z ideą równości, a zarazem współuczestnictwa (podmiotowości) każdego z obywateli. Podkreślanie technicznych rozwiązań budownictwa (wykorzystanie odnawialnych źródeł energii, czy materiałów budowlanych, poszukiwanie oszczędności, recykling materiałów i wody, bierne uzyskiwanie ciepła) wydają się niewystarczające, by projekt nazwać ekologicznym, przy takiej realizacji wymagana jest jeszcze partycypacja mieszkańców. Projekt regału mieszkalnego jest takim właśnie, w pełni ekologicznym, ze względów architektoniczno- technicznych i społecznych, przykładem zabudowy mieszkaniowej. Charakterystycznym dla niego jest rozciągnięcie decyzyjnej roli, a więc podmiotowości mieszkańców na każdy aspekt tworzenia i zarządzania domem. Składają się na to trzy elementy analogiczne do trzech faz projektu: partycypacja w ryzyku i kosztach przy projektowaniu budynku (wspólny projekt), samodzielne kształtowanie wnętrz mieszkań oraz przynależnej części elewacji na zasadzie „szuflad regału” (wspólna budowa) oraz samodzielne zarządzanie budynkiem na zasadzie spółdzielni (wspólne mieszkanie).
Wypełnianie ekologicznego planu rozpoczęto od założenia w październiku 1982 r. spółdzielni „Selbstbaugenossenschaft Berlin e.G.” – podstawy zarówno wspólnego planowania, jak i mieszkania. Spółdzielcza forma wydawała się najodpowiedniejszą dla tego typu inwestycji, zarówno ze względu na wspólnotowe, „rewolucyjne” wnoszenie kapitału, równomierne rozłożenie kosztów, a zarazem ryzyka, rozwiązanie problemów rentowności inwestycji i spekulacji, jak również ze względu na charakter przedsięwzięcia oraz fazę wspólnej budowy.[xx]
Taki sposób zarządzania projektem naturalnie pociągał za sobą wady w pełni demokratycznej organizacji. Pomimo ogólnie pozytywnych zdań po zakończeniu procesu projektowania („dużego zaangażowania względem grupy użytkowników” i „luźnej i niewymuszonej współpracy”), w trakcie jego realizacji powstał szereg problemów związanych z partycypacją przyszłych mieszkańców. Projekt okazał się wymagający zarówno dla mieszkańców, jak i architektów, podnoszono problem czasochłonności (partycypacja w planowaniu oraz własne wykańczanie swoich mieszkań, a także zarządzanie spółdzielnią), kwestię ryzyka oraz osobiste poświęcenie (np. przymus przeprowadzki do Berlina przed wprowadzeniem się na Admiralstr., by wspólnie wykańczać mieszkania), jednak większość z podnoszonych utrudnień stanowiło nieodłączną część procesu inwestycji budowlanej, bądź wpisane były w charakter obiektu, stanowiąc relatywnie niewielki koszt wobec pozytywnych aspektów partycypacji.
Szkieletowa konstrukcja jest wynikiem przyjętych demokratycznych zasad kształtowania przestrzeni. Pomysł uniezależnienia układu pomieszczeń od konstrukcji budynku leżał u podstaw modernizmu, wykorzystywany m.in. przez Le Corbusiera zwłaszcza w budynkach jednorodzinnych, jak w przypadku Villa Savoye. W projektach modernistycznych ta architektoniczo-konstrukcyjna idea nigdy jednak nie została tak poszerzona i połączona z administracyjno-własnościowym systemem samorządności mieszkańców. W budynku przy Admiralstr. konstrukcja jest kolejnym, logicznym elementem całościowej partycypacji mieszkańców, w kształtowaniu ich domu.
Projektowanie partycypacyjne możliwe było, dzięki zastosowaniu podwójnej konstrukcji budynku. Jej pierwotną część stanowią prefabrykowane elementy żelbetonowe, które tworzą szkielet na kształt regału. Pojedyncza komórka-szuflada otoczona jest płytami stropów z góry i z dołu, między którymi powstać mogą mieszkania dwupoziomowe. Wewnętrzną konstrukcję nośną stanowią słupy, a ściany boczne są pełne i stanowią barierę przeciwpożarową. Uznano, że poszczególne szuflady (mieszkania), powinny być kształtowane za pomocą elementów drewnianych i drewnopochodnych, ze względu na ich ekologiczny charakter – materiał odnawialny, elementy łatwo poddające się recyklingowi i wytworzone na zasadach powtórnego użycia (płyty wiórowe), lekkość oraz łatwość obróbki i tradycyjny charakter materiału. Lekkie i łatwe w budowie konstrukcje drewniane były najlepszym materiałem do budowy mieszkań przez niedoświadczonych spółdzielców. Samodzielne tworzenie szuflad, niewiele różniło się od budowy własnego domu. Mogli oni zrealizować przedstawione w zarysie własne wyobrażenia, dotyczące mieszkania, dowolnie kształtując jego rozplanowanie.
Budynek ukształtowany jest w myśl zasad architektury energooszczędnej, poprzez odpowiednie ukształtowanie ścian, okien czy elewacji. Niezrealizowanym do tej pory pomysłem, było jego ocieplenie dodatkową warstwą styropianu, co miało zapewnić oszczędności w zużyciu energii i produkcji pyłów. Charakterystycznym elementem związanym z energooszczędnym kształtowaniem zabudowania, są rusztowania stojące przy elewacji i od strony podwórza. Jest to konstrukcja nośna balkonów, latem powodująca zacienienie, jak i umożliwiająca rozbudowę mieszkania, przede wszystkim na potrzeby ogrodu zimowego co powoduje uzyskanie biernych zysków ciepła. Elewacja została zaplanowana jako pergola, pod wyrastającą z balkonów zieleń, stając się kolejnym biologicznie czynnym segmentem, dotleniając i uatrakcyjniając miasto.
Konsekwencja jest zdecydowanym atutem tego projektu. Podczas jego trwania nastąpiło zaplanowane tworzenie systemu samorządności mieszkańców, w fazie projektowej, budowlanej i użytkowej, odzyskanie maksymalnej ilości władzy w formie partycypacji, indywidualnej budowy i spółdzielczego zarządzania. Przekazanie władzy mieszkańcom w każdej z trzech faz, nie łączyło się z żadnymi poważniejszymi problemami, nie wpłynęło na estetyczną, techniczną ani funkcjonalną jakoś projektu. Nie uniknięto błędów i opóźnień, jednak biorąc pod uwagę zaangażowanie i racjonalność tworzenia własnego domu, nie stanowiło to istotnego problemu. Konsekwentne było także ekologiczne myślenie o mieście, dzielnicy i bloku. Próby łączenia podwórek, technologie oszczędzające energię i zwiększające ilość zieleni, wszystko to wraz z podmiotowym traktowaniem mieszkańca, daje obraz projektu w pełni ekologicznego.
Na powodzenie rewaloryzacji dzielnicy Kreuzberg w ramach IBA, złożył się przede wszystkim opór mieszkańców. Niezgoda wobec zmian, na które nie mieli oni wpływu, rozwinęła podejście architektów i władz do miasta oraz zmieniła hierarchię ich wartości. Dzięki działaniom mieszkańców przeciwko planom miejskich władz, powstało również na Kreuzbergu centrum społeczne „Fabryka tęczy” („Regenbogenfabrik”). Rozwinęło się ono w zaniedbanej, opustoszałej fabryce chemicznej, niszczejącym pustostanie, który na początku lat 80. został przeznaczony do rozbiórki, a teren na którym leżał pod zabudowę komercyjną. Fabryka ta jednak w wyniku bezprawnego zajęcia i utworzenia przez mieszkańców centrum kulturalnego, została uratowana i oddana w dzierżawę lokalnej społeczności. Zaczęła być stopniowo odnawiana, ożywiana, opuszczone mury ponownie odżyły. Istotną zasadą tak pojmowanej rewitalizacji, stało się maksymalne wykorzystanie zastanej struktury, istniejących konstrukcji czy zieleni. Ekonomiczne ograniczenia związane z tego typu oddolnymi działaniami, wpływają na mimowolną konserwację przestrzeni. Aktywiści (a nie architekci) nie mogą sobie pozwolić na poważne interwencje, wycinkę drzew, zmianę układu pomieszczeń czy wymianę oryginalnych okien. Jest to więc rzeczywista rewitalizacja miejsca, ożywienie zastałej przestrzeni, z wszelkimi brakami i niedogodnościami.
Surowa, przestrzeń humanizowana jest detalami – kolorowym murem, huśtawkami na drzewach, różnego rodzaju gratami czy ławą przed wejściem. Następuje tu, rozwijanie i nawarstwianie detali w czasie, zazwyczaj bez jednego odgórnego planu. Przestrzeń tworzona jest zatem za pomocą szczegółów, składających się na ogół, bez pierwotnego zamysłu i określonego zakończenia budowy. Budulcem jest detal, nie segment. Uwidacznia się tu myślenie, w pewien sposób nie-architektoniczne ale demokratyczne, na które można sobie pozwolić w przestrzeniach, tworzonych najczęściej bez udziału architektów. To architektura bliska anarchitekturze Luciana Krolla, który, jako ekspert, stara się rezygnować z władzy decyzyjnej, na rzecz partycypującej wspólnoty. Jego zainteresowania, najczęściej obejmują architekturę mieszkaniową, jednak metody pracy i zasady projektowe, wydają się odpowiednie również dla budynków użyteczności publicznej. Twierdzi on, że architektura jest i powinna „być wiernym obrazem systemu decyzyjnego: scentralizowany proces decyzyjny prowadzi do autorytarnego i homogenicznego obrazu: każdy detal jest podporządkowany określonej dyscyplinie. Decyzja, która jest podejmowana w warunkach modelu subsydiarności, prowadzić będzie do bardziej złożonego obrazu, odzwierciedlającego heterogeniczność, ewolucjonizm i współpracę wszystkich sukcesywnych skali planu”.[xxi]
Sama Fabryka po przeszło dwudziestu latach funkcjonowania i budowy to kolorowy poprzemysłowy budynek z zielonym podwórkiem i placem zabaw. Urządzono w niej przedszkole, dla matek samotnie wychowujących dzieci, a także warsztat stolarski i naprawy rowerów. Budynek Regenbogenfabrik mieści także względnie tanie schronisko turystyczne. Architektura jest skromna i racjonalna, to spadek po przemysłowej przeszłości miejsca i skutek ograniczeń finansowych. Odpowiada jej równie skromny charakter wnętrz i nowych elementów zabudowy, wykonanych tanim kosztem, czasem wręcz z odpadów. Ta architektura nie zachwyca, nie ma mocy symboli czy monumentów. Budynek nie oddziałuje więc na całe miasto, a jedynie na okoliczne ulice, nie posiada także siły porywającego chaosu budynków Krolla. To jeden przykład, wycinek przestrzeni, zrewitalizowany punkt miasta, silny siłą wielu różnych inicjatyw, wielu rewitalizacji.
Kolejnym zrewitalizowanym punktem dzielnicy jest „RAW-Tempel”. Poprzemysłowy obszar o powierzchni 10 ha leżący w dzielnicy Kreuzberg-Friedrichshain. Po 1993 r. został porzucony przez właściciela. Na obszarze, w którym się znajduje wystąpiły procesy, powodujące lęk wielu mieszkańców ubogich dzielnic. Terenem zainteresowali się i zajęli, początkowo nielegalnie, niezależni artyści, szukający przestrzeni dla realizacji swoich projektów. Niemniej proces, który nierzadko jest rzeczywistą zapowiedzią gentryfikacji, tu posłużył oddolnej rewitalizacji dzielnicy. To kolejna z demokratycznych i poprzemysłowych przestrzeni Kreuzberga, którym kieruje stowarzyszenie RAW-Tempel e.V. „Funkcjonuje tam kilkadziesiąt organizacji o różnym charakterze. Rolą wspomnianego wyżej stowarzyszenia jest także koordynowanie ich działań oraz mediacja w sporach między użytkownikami przestrzeni, jednak bez prawa ingerencji w poszczególne projekty. (…) Tutaj, w RAW-Tempel najważniejsza jest tolerancja i otwartość, które to stają się udziałem nie tylko grona aktywistów ale również, a może przede wszystkim, okolicznych mieszkańców. Obok licznych koncertów i wystaw prowadzone są także warsztaty aktywizujące dla osób bezrobotnych; działa m.in. teatr bezdomnych”.[xxii]
Najbardziej jaskrawym przykładem roli budynku w procesie rewitalizacji, jest walka o zachowanie przeznaczonych do wyburzenia obiektów i zajmowanie pustostanów pod centra społeczno – kulturalne. W tym przypadku istnienie budynku jest o tyle istotne, że z powodu braku innych możliwości, decyduje o zainicjowaniu działania. Rewitalizacja za pomocą obiektów usługowych takich jak centra społeczne czy artystyczne oraz samodzielne, partycypacyjne metody budowy i modernizacji tkanki mieszkaniowej, jest powolna i posiada niewielką skalę oddziaływania. Ogranicza się często do odnowienia konkretnego obiektu czy zdegradowanego terenu i nie oddziałuje szerzej na dzielnicę, czy miasto, zwłaszcza że często instytucje te powstają na granicy legalności, lub są nielegalnie. Po pierwsze sam budynek często przeznaczony jest do wyburzenia, zajmuje więc przestrzeń, która ma już zaplanowane inne przeznaczenie, po drugie zajmowany jest on bezprawnie. Aktywność więc, jak i sam budynek, jest nielegalna. W przypadku skłotów zasiedlanych przez ludzi z „zewnątrz” dzielnicy, zazwyczaj pewien czas zajmuje wzajemne oswajanie się nowych i starych mieszkańców, mimo że „poprzez zajmowanie obszarów zaplanowanych do rozbiórki, dzicy lokatorzy często wnoszą nowe życie i środki do zniechęconych społeczności lokalnych”.[xxiii] Także w przypadku Regenbogenfabrik, gdzie w walce o zachowanie budynku aktywni byli mieszkańcy dzielnicy, szybkość ani skala zmian nie może równać się planowej, miejskiej rewitalizacji realizowanej za pomocą zespołów prestiżowych obiektów.
Wspomniałem już, że możliwy jest jednak typ oddolnej rewitalizacji, nie poszczególnych obiektów, ale całych dzielnic wraz z ich przestrzeniami publicznymi. Najlepszym tego przykładem może być opisywane już Friedrichshain-Kreuzberg, a więc centralna dzielnica leżąca na granicy wschodniego i zachodniego Berlina. Istnieją w niej byłe skłoty, galerie i centra kultury, a z powodu osiągnięć takiej rewitalizacji, coraz częściej studia projektowe czy lofty. Struktura rewitalizacji jest taka sama jak struktura skłotów – demokratyczna i heterogeniczna. Pozbawiona planu i kierunku, opierać się może o współdziałające, ale niezależne obiekty użyteczności publicznej, które tak jak Regebogenfabrik, rewitalizują detale przestrzeni. Można tu więc mówić o rewitalizacji dzielnicy dzięki gęstości i nawarstwianiu się tego rodzaju aktywności, a nie sile poszczególnego obiektu czy odgórnego planu. Istotne jest, żeby demokratyczny był charakter każdego z obiektów składających się na całość procesu. Należy założyć, że z tych powodów będzie on mniej wydajny, mniej określony i bardziej rozciągnięty w czasie, ale też atrakcyjniejszy dla mieszkańców. Architektura, przywoływanego już Luciana Krolla chaotyczna, niewydajna i często nielogiczna, jest przy tym, a może przez to, bardzo ludzka.
Tak oddolnie rozumiana rewitalizacja ma wiele zalet, szczególnie istotnych dla najbardziej zainteresowanych – a więc samych mieszkańców. Rozwiązuje sprzeczność, pomiędzy lokalną społecznością a miejską wspólnotą, oddając miastu interesującą, a co za tym idzie bezpieczniejszą dzielnicę, mniej oficjalną, mniej prestiżową, lecz wyjątkowo żywą, przy zachowaniu dotychczasowej struktury społecznej. W tak zrewitalizowanej dzielnicy zaistnieją rzeczywiste próby rozwiązania problemu ubóstwa. Sąsiedzka samopomoc, niezależne organizacje wspierające instytucje pomocy społecznej (świetlice, przedszkola, teatr bezdomnych, zajęcia aktywizacji bezrobotnych) czy wreszcie skłoty, jako mieszkania dla niemajętnych, składają się na przekrój walki ze skutkami i przyczynami ubóstwa. Nie rozwiązuje to naturalnie całości problemu, jednak w porównaniu ze strategią gentryfikacji, wypierania biedy poza centrum, poza pole widzenia, jest to ważna alternatywa. Dzięki takim działaniom dzielnica nasyca się infrastrukturą społeczną i usługową. RAW-Tempel oferuje młodzieży, której za drobne wykroczenia zasądzono prace socjalne, uniknięcia kary pozbawienia wolności przez zatrudnienie w socjalnych projektach związku. Przy wsparciu Agencji Pracy RAW-Tempel pomaga bezrobotnym w powrocie na rynek pracy. Na skłotach powstają kawiarnie, galerie, cykliczne imprezy takie jak Abramowszczyzna na poznańskim Rozbracie, prowadzone są także różnorakie warsztaty.
Oddolna, a wręcz nielegalna rewitalizacja, często radzi sobie z obszarami, gdzie z powodów na przykład własnościowych czy spekulacyjnych nie jest możliwa inna forma odnowy przestrzeni. Takie działania rozwijane są w Poznaniu, gdzie z powodów nieuregulowanych kwestii własnościowych terenów przy ul. Pułaskiego, alternatywą dla postępującej dewastacji obszaru, stało się zaskłotowanie go z przeznaczeniem na centrum społeczne. To samo odnosi się do zajętej przestrzeni, uprzednio porzuconej przez właściciela pod RAW-Tempel. Potencjał nielegalnej rewitalizacji uwidocznił się szczególnie silnie, podczas próby zajęcia zajazdu pod św. Benedyktem na Podgórzu w Krakowie. Skłotersi przyjęli na siebie obowiązki władz miejskich, ochrony miejskiego dziedzictwa, rewitalizacji i określenia odpowiedniej funkcji dla zabytkowego budynku. W planach było stworzenie niezależnego centrum społeczno-kulturalnego z salą koncertowo-teatralną, świetlicą i kafejką internetową. Aktywiści po niedługim czasie musieli opuścić lokal, ale publiczne wytknięcie błędów i opieszałości władz miejskich, w czego konsekwencji niszczał zabytkowy obiekt, dało im dobrą pozycję w rozmowach z Zarządem Budynków Komunalnych. Ciekawa była także aktywność radnych Podgórza, którzy także niezadowoleni z arbitralnej polityki władz miasta wobec wspomnianego budynku, poparli skłoterskie działania. Mimo wszystko władze miasta uznały, że lepszym rozwiązaniem będzie stworzenie w nieokreślonej przyszłości muzeum niezwiązanego z Podgórzem Jerzego Dudy-Gracza niż bieżący rozwój centrum społecznego. Niekonsultowane decyzje prezydenta wygrały z aktywnością mieszkańców.
Zajmowanie pustostanów, tworzenie centrów kulturalnych i świetlic to przede wszystkim proces ożywiania dzielnicy za pomocą instytucji kulturalnych. Powodzenie tak rozumianej rewitalizacji każe zastanowić się nad jej rolą w gospodarczym rozwoju miasta. Z pewnością trudno ją przyrównywać do przypadku Bilbao, lecz oddolnie realizowany rozwój dzielnicy, dzięki podnoszeniu jakości życia, rzeczywistej różnorodności działań i poczuciu demokratycznego współudziału we wspólnocie, ma istotną rolę dla rozwoju, wizerunku i gospodarki miasta. Ważna staje się kulturalna siła dzielnicy, która jest jej szansą i zagrożeniem; „Kreuzberg niczego nie produkuje, wystarczy, że rocznie odwiedzi dzielnicę kilkanaście tysięcy bogatych turystów i samych Niemców”. [xxiv]
Niejednokrotnie w odniesieniu do różnych problemów związanych z gentryfikacją wspominano już o roli samorządności i partycypacji. Uczestnictwo w procesach zarządzania miastem, jest istotne dla przywrócenia podmiotowości mieszkańców, powstania rzeczywistych forów wymiany i dyskusji, wreszcie dla racjonalizacji miasta, ustalania hierarchii realnych potrzeb i minimalizowania konfliktów. Proces samorządności powinien być rozciągnięty na maksymalnie wiele płaszczyzn miejskiego życia, od partycypacji przy tworzeniu projektu własnego domu, przez rządzenie dzielnicą do odzyskania politycznej podmiotowości. Jedynie te mechanizmy niosą ze sobą rzeczywisty potencjał rewitalizacyjny dzielnic i miast. Dziś zarówno te oddolne, samodzielne i alternatywne, jak i planowane miejskie metody rewitalizacji mają rzeczywiste szanse powodzenia, mogą stać się początkiem rzeczywistego rozwoju miasta, obu jednak czegoś brakuje – jednym władzy a drugim wiedzy.
Mateusz Gierszon
[i] K. Nawratek, Miasto jako idea polityczna, Kraków 2008, s. 183.
[ii] M. Bookchin, Przebudowa społeczeństwa, Poznań 2009.
[iii] G. Böhme, Filozofia i estetyka przyrody, Warszawa 2002, s. 34.
[iv] Ostatnio szeroko komentowano odsłonięcie pomnika „Pana Gumy” autorstwa Pawła Althamera, wykonanego ze środków publicznych, nie konsultowanego i nieprzystającego do bieżących potrzeb mieszkańców Pragi. Szczególnie znaczące były całkowicie odmienne opinie Warszawiaków z „lewej” i z „prawej” strony Wisły.
[v] M. Gachowski, „Transformujące Założenia Urbanistyczne jako samorządowe inicjatywy urbanistyczne mogące reanimować obumierające obszary w ‘sercu miasta’”, w: Czasopismo techniczne nr 2-A, 2008.
[vi] Wśród kilkudziesięciu projektów architektonicznych i gospodarczych towarzyszących całemu przedsięwzięciu, znalazły się budynki nowej stacji kolei i metra autorstwa biura Norman Fostera, nowego portu lotniczego i wiszącej kładki dla pieszych Santiago Calatravy oraz nowego centrum konferencyjnego Federico Soriano.
[vii] T. Małkowski, „Tylko rewolucja kulturalna uratuje Katowice, wywiad z Ibon Areso Mendiguren’em”, w: Gazeta Wyborcza Katowice, 2008.
[viii] Ł. Kuś, „Powtórzyć Bilbao?”, http://www.gkw24.pl/artykul/18/powtorzyc-bilbao/ (dostęp z 21.10.2008).
[ix] Zob. K. Nawratek, op. cit.
[x] A. Wójcik, „Nowe przestrzenie publiczne -na przykładzie miasta Dublina”, w: Czasopismo techniczne nr 1-A, 2007.
[xi] K. Dudzic-Gyurkovich, M. Gyurkovich, „Mieszkać nad wodą – Amsterdam, Barcelona, Dublin”, w: Czasopismo techniczne nr 2-A, 2007.
[xii] J. Urbański, Odzyskać miasto. Samowolne osadnictwo, skłoting, anarchitektura, Poznań 2005, s.26.
[xiii] M. Krajewski, „Co to jest sztuka publiczna?”, w: Kultura i Społeczeństwo nr 1, 2005.
[xiv] K. Nawratek, op. cit., s. 90.
[xv] Zob. R. Florida, The Rise of the Creative Class. And How It’s Transforming Work, Leisure and Everyday Life, New York 2002.
[xvi] B. Świrko, „Rozważania nad partycypacją społeczności lokalnej w sprawowaniu władzy na drodze stowarzyszania się -Analiza do badań Pracowni Badań Miejskich”, http://www.pbm.neostrada.pl/teksty.html/.
Otagowano z:Docklands, efekt Bilbao, iquique, kraków, Quinta Monroy
[xvii] A. Drapella-Hermansdorfer, Zielone osie i zielone pierścienie Berlina, Teka Kom. Arch. Urb. Stud. Krajobr. – OL PAN, 2005
[xviii] Zob. L. Świątek, J. Charytonowicz, „Recykling przestrzeni Cz. II”, w: Recykling nr 7, 2004.
[xix] M. Bookchin, op. cit., s. 54.
[xx] Potwierdza to ankieta z marca 1988 r.; prawie wszyscy przyszli mieszkańcy ocenili swoją możliwość udziału w projekcie jako wystarczającą, a po zakończonej fazie planowania wszyscy biorący udział w projekcie byli usatysfakcjonowani.
[xxi] L. Kroll, „Manifest architekta”, w: Mać pariadka nr 1, 2005.
[xxii] W. Mania, „Stara Gazownia bez granic”, w: Gazeta Wyborcza Poznań, 2008.
[xxiii] N. Waters, „Wprowadzenie do skłotingu”, w: Squatting the Real Story, cyt. za: J. Urbański, op. cit., s. 23.
[xxiv] A. Kłos, “Berlin publiczny”, http://www.ritabaum.pl/go.php?id=337&what=kultura/ (dostęp z dnia 17.10.2006).
Apel o międzynarodowe akcje solidarnościowe z Chimkami 12-15 listopada.
Czytelnik CIA, Czw, 2010-10-28 11:40 PublicystykaKontynuujemy!
Przyjaciele i towarzysze!
W zeszłym tygodniu zostali zwolnieni dwaj zakładnicy lasu w Chimkach – Maksim Sołopow i Aleksej Gaskarow!
To, że wszyscy razem osiągnęliśmy ich uwolnienia – to ważny sukces, ale, jak to teraz rozumiemy, nie jest to całkowite zwycięstwo. Powinniśmy dołożyć wysiłku do kontynuacji kampanii, Dlatego że…
* Nie umorzono sprawy karnej przeciwko Aleksejowi i Maksimowi i grozi im nowe zatrzymanie w wyniku wyroku sądowego (do siedmiu lat)
* Obu postawiono oficjalne zarzuty, oskarżyciele żądają powrotu aktywistów do więzienia
* W sprawie demonstracji w Chimkach 28 lipca oskarżono innych uczestników ruchów społecznych, którzy również mogą dostać duże wyroki
*Nie są ukarane osoby odpowiedzialne za tortury świadków w danej sprawie
* W niedalekiej przeszłości w Rosji zdarzały się przypadki, kiedy oskarżony po zwolnieniu z aresztu tymczasowego na etapie śledztwa (ta sama procedura, według której tydzień temu uwolniono Alekseja Sołopowa) wkrótce znowu znalazł się za kratami i został skazany na kilka lat więzienia. Na przykład, związkowy aktywista Walentyn Ursusow w maju 2009 roku według orzeczenia sądu kasacyjnego został zwolniony wraz z zakazem opuszczenia kraju, ale już w lipcu sąd skazał go na kilka lat pozbawienia wolności. Orzeczenie sądu wyższej instancji zmniejszyło okres pozbawienia wolności do lat 5.
Powinniśmy dążyć do całkowitego obalenia zarzutu popełnienia czynu zabronionego i umorzenia postępowania karnego.
Apelujemy do was żebyście nie rezygnowali z walki o wolność Alekseja i Maksima. Międzynarodowe dni akcji o umorzenie „sprawy Chimek” 12-15 listopada wciąż pozostają aktualne.
Francja: CNT-AIT opisuje strajki i represje ze strony władz
Yak, Czw, 2010-10-28 06:47 Świat | Prawa pracownika | Protesty | Publicystyka | Represje Aktualizacja sytuacji we Francji, autorstwa francuskiej sekcji CNT-AIT, napisana w dniu 23 października 2010 r.
Zobacz też: Czego nam się nie mówi o francuskich emeryturach | Przeciw wyzyskowi – zablokujmy gospodarkę!
Sytuacja staje się coraz bardziej gorąca. Z jednej strony, uczniowie przyłączają się do protestów. Rząd bardzo się obawia, że sytuacja zacznie przypominać „scenariusz grecki”. W 2006 r., poprzedni ruch uczniów i studentów przeciwko tzw. „Reformie CPE” zakończył się pełnym zwycięstwem i cofnięciem nowego ustawodawstwa.
Francuska młodzież, cały czas zagrożona represjami ze strony policji, wyraża teraz swój gniew przeciwko systemowi, a przede wszystkim przeciw policji. Na wielu przedmieściach Paryża toczyły się ciężkie walki z policją. Podobna sytuacja jest w innych miastach we Francji, także tych mniejszych.
Przeciw wyzyskowi – zablokujmy gospodarkę!
Yak, Śro, 2010-10-27 21:34 PublicystykaPoniżej tłumaczenie tekstu, który został dziś przeczytany na antenie francuskiego radia przez kilka osób, które wtargnęły do studia podczas transmisji na żywo.
Gdy szef prosi pracowników, by zgodzili się na zwolnienia i cięcia pensji w celu “uratowania firmy” – oznacza to, że już podjął decyzję o jej zamknięciu. Gdy prawica, lewica i media tłumaczą nam, że musimy pracować dłużej, by „uratować nasz system emerytalny”, to oznacza, że już postanowili całkowicie zlikwidować system emerytalny.
Żądają od nas, byśmy pracowali dwa lata dłużej. Wyzysk i tak już trwa zbyt długo. Zrabowanego czasu nikt nam nie odda.
Związki zawodowe próbują kontrolować ruch społeczny po to, by uchodzić za jedynych rozsądnych partnerów do negocjacji dla rządzących. Mają nadzieję, że dzięki temu uzyskają jakieś mizerne ustępstwa, by zachować pozory. Związki zawodowe starają się wynegocjować wydłużenie łańcuchów, które nas wiążą. My chcemy się od nich całkiem uwolnić.
Telewizja, prasa i radio wciąż powtarzają te same słowa i pokazują te same obrazy. Koncentrując się na rafineriach i na śmieciarzach z Marsylii, mediom udało się przemilczeć inicjatywy i taktyki, które wyłoniły się od początku września: powolną pracę kierowców ciężarówek, blokady supermarketów przez pracowników, rotacyjny strajk nauczycieli i pracowników kolei, atak na biura partii prezydenta Sarkozy'ego i stowarzyszenia pracodawców. Przestaliśmy czegokolwiek oczekiwać od mediów.
Władza próbuje stosować taktykę “dziel i rządź”. Związki zawodowe, partie polityczne i szefowie umieszczają nas w różnych szufladkach. Ustawiają pasażerów przeciw strajkującym, strajkujących przeciwko blokującym, pracowników przeciw bezrobotnym, "zadymiarzy" przeciw protestującym. Aby złamać solidarność, władza represjonuje, przeszukuje i konfiskuje. W ciągu ostatnich 3 tygodni miało miejsce 2,5 tys. aresztowań. Bardziej zaangażowani otrzymali wyroki do 5 miesięcy więzienia.
Nie gódźmy się na odgrywanie ról, które nam przypisano w tej grze. Jeśli się na to zgodzimy - przegramy. Musimy sami zdecydować, jak będziemy się organizować - niezależnie od władz. W czwartek odbędzie się kolejny dzień ogólnokrajowych protestów. Wykorzystajmy go, by zjednoczyć się i wykroczyć poza przypisane nam role. Organizujmy ruchome pikiety, blokady, sabotaże... Znajdźmy najlepszą taktykę przeciwko państwu i kapitałowi.
Nie jesteśmy im nic winni. Mamy z nimi tylko rachunki do wyrównania.
Przeciw wyzyskowi – zablokujmy gospodarkę!
Strajki, blokady, sabotaż!
Za: www.libcom.org
Podpisz petycję o utworzenie noclegowni dla osób bezdomnych w Tczewie!
Czytelnik CIA, Śro, 2010-10-27 21:18 Kraj | Publicystyka | UbóstwoW pierwszej połowie października 2010 roku rozpoczęto zbieranie podpisów apelujących o utworzenie noclegowni dla osób bezdomnych w obrębie miasta Tczew. Petycje są kierowane do Prezydenta Miasta i Wójta gminy Tczew.
Petycje można podpisać pod poniższymi adresami:
Do Prezydenta: www.petycjeonline.pl/petycja/apel-o-utworzenie-noclegowni-dla-osob-bezdo...
Do Wójta: www.petycjeonline.pl/petycja/apel-o-utworzenie-noclegowni-dla-bezdomnych...
Oto treść Petycji:
My mieszkańcy miasta i gminy Tczew, a także inne osoby zaniepokojone problemem prosimy o pańskie zaangażowanie:
Tczew liczy sobie ponad 60 tysięcy mieszkańców. Pomimo swojej wielkości oraz rangi miasta powiatowego, Tczew nadal nie posiada noclegowni z prawdziwego zdarzenia, która pozwalałaby na schronienie kilkudziesięciu osobom, zwłaszcza w okresie ciężkiej zimy. Prawdą jest, że na terenie miasta funkcjonuje Pogotowie Noclegowe ale te oferuje obecnie zaledwie dwa miejsca. Tymczasem „spis osób bezdomnych” z 2009 roku, przeprowadzony w obrębie miasta Tczew wykazał obecność 37-trzydzieściu siedmiu osób o tym statusie (liczbę tą należy określić mianem minimalnej).
Dla porównania Słupsk, który liczy sobie 93 tysiące mieszkańców posiada 3-trzy noclegownie oraz jedną ogrzewalnię.
Doceniamy to, że w okresie zimowym służby miejskie i socjalne umożliwiają nocleg w zaprzyjaźnionych placówkach poza miastem. Niestety. Dla wielu osób borykających się z problemem stałego schronienia rozwiązanie takie pozostaje trudne do zaakceptowania. Oddalenie od często rodzinnego miasta i zarazem ostatnich kontaktów wsparcia wiąże się z utratą resztek poczucia niezależności.
W związku z powyższym apelujemy do Pana o podjęcie wszystkich możliwych kroków zmierzających do utworzenia noclegowni dla bezdomnych w obrębie miasta Tczew. Podkreślamy pilność tej inicjatywy w perspektywie zbliżającego się okresu zimowego. Jeżeli ktoś uzna, że stan bezdomności jest objawem nieporadności społecznej to brak należytego wsparcia „osób bezdomnych” jest miarą znieczulenia publicznego względem najbardziej potrzebujących.
Pańskie działania w tej sprawie będziemy bacznie monitorować.
Anarchiści na czarnym szlaku…
Czytelnik CIA, Śro, 2010-10-27 18:26 PublicystykaSchronisko „Rogacz” nieopodal Wilkowic, ale i Bielska-Białej, to schronisko jakich zapewne wiele w całej Polsce. Jest jednak coś, co od kilku lat wyróżnia je spośród innych – są to anarchiści! Tradycją bowiem stało się już to, iż zazwyczaj w połowie października anarchiści zachodzą na „Rogacz” by debatować i biesiadować.
Zeszli się i po raz kolejny 16. października b.r. by odbyć czwarte już z kolei (a trzecie na „Rogaczu”, gdyż pierwsze odbyło się w niedalekiej Bystrej w siedzibie radykalnych ekologów z Pracowni na Rzecz Wszystkich Istot) spotkanie pod nazwą „Na Czernym Szlaku”. Byli tacy, co to już dzień wcześniej zjawili się w „kwaterze głównej” beskidzkich anarchistów i rozpoczęli wspólną integracje, ale większość uczestników spotkania zaczęła ujawniać się od godzin rannych. Po dotarciu do schroniska okazało się, iż nastąpiło pewne nieporozumienie organizacyjne i zamiast głównej sali „Rogacza”, przypadła nam tzw. „sala kominkowa” w której z pewnością było cieplej i przytulniej. Na spotkaniu zjawiło się jakieś 20 osób, głównie reprezentujące anarchistyczne południe kraju (Śląsk, Kraków, Częstochowa i okolice, Mielec, Wrocław) oraz zaproszeni goście z Warszawy. Niestety, jak co roku, zabrakło przedstawicieli znaczących ośrodków na anarchistycznej mapie Polskie, ale rozumiemy – znad morza czy Wielkopolski daleka droga…
Można by rzecz, iż tematem głównym tegorocznego „Na Czarnym Szlaku” było miasto. Miasto jako przestrzeń życiowa oraz miasto jako tkanka składająca się z żywych ludzi i ich problemów. Dorota Jędruch z Krakowa zatytułowała swój wykład „Segregacja społeczna w mieście. O wirusie gentryfikacji i jego konsekwencjach” – sam tytuł mówi już wiele o treści wykładu. O ile powiedzmy 10 lat temu mało kto wiedział czym tak naprawdę jest gentryfikacja, o tyle dziś wie to doskonale każdy, kto choć trochę otarł się o działania społeczne. Dorota, poza przykładami z Krakowa, przytaczała również te z Paryża, miasta które może stanowić modelowy przykład tego, jak nie powinna wyglądać rewitalizacja (bo pod takim nazewnictwem zazwyczaj przeprowadza się gentryfikację) miasta. Warto zaznaczyć, iż wykład Doroty obrazowany był ilustracjami które pomogły bardziej dostrzec istotę poruszanego problemu.
Drugim prelegentem spotkania był Jakub Gawlikowski, działacz społeczny i anarchista związany z warszawskim Komitetem Obrony Lokatorów oraz Związkiem Syndykalistów Polski. Podzielił się on z obecnymi na spotkaniu swymi doświadczeniami z walk lokatorskich prowadzonych przez KOL w Warszawie. Wyjściem do wykładu Jakuba była antyspołeczna polityka mieszkaniowa samorządowych władz Warszawy. Zrozumiałym jest, że bez takiej polityki, nie było by tak wielu problemów natury społecznej w mieście. To zazwyczaj polityka samorządowców generuje takie problemy. Walki prowadzone przez warszawskich działaczy lokatorskich oraz samych lokatorów są tego doskonałym przykładem. Jakub mówił również o prowadzonym obecnie w niektórych dzielnicach stolicy strajku czynszowym i bardzo chętnie udzielał odpowiedzi na wszystkie nurtujące słuchaczy pytania. Zainteresowani mogli zabrać również ze sobą szereg materiałów propagandowych przywiezionych przez gości z Warszawy.
Ostatnim punktem spotkania „Na Czarnym Szlaku” była prezentacja filmów pochodzących z archiwów krakowskiego IPN-u a dotyczących zamieszek ulicznych w Krakowie w latach 1988-89. Filmy te mogliśmy zobaczyć dzięki Aleksandrowi, członkowi krakowskiej sekcji Federacji Anarchistycznej i doktorantowi na Uniwersytecie Jagiellońskim. To właśnie dzięki pracy naukowej udało mu się dostać do esbeckich materiałów operacyjnych i skopiować niniejsze filmy. Olek uraczył nas również swymi komentarzami do oglądanych obrazów oraz podzielił się również swą wiedzą na temat innych materiałów jakie udało mu się zobaczyć w archiwach IPN-u. Zaznaczyć należy również, iż na owych filmach „główne role” grali zazwyczaj krakowscy anarchiści, skupieni wówczas wokół osoby Marka Kurzyńca – którego notabene często było na owych filmach widać, jak był jeszcze „piękny i młody”.
Powrót do historii jaki zaserwowano nam na zakończenie spotkania sprawił również to, iż czwarta edycja „Na Czarnym Szlaku” również przeszła do historii… Po oficjalnej części nastąpiła ta mniej oficjalna, polegająca na tzw. wspólnej integracji. Ale o tym pisać nie będziemy bo to trzeba przeżyć samemu…
Dla zasady należy jeszcze podziękować organizatorom spotkania, a jest nim częstochowska sekcja Federacji Anarchistycznej oraz Jędrek, niejako gospodarz i pomysłodawca całego przedsięwzięcia. Bez ich zaangażowania i podtrzymywania tradycji, „Czarny Szlak” być może dawno trafił by szlag! A tak, jest i chwała im za to! Bo jakby nie patrzeć, spotkanie to jest bardzo dobrym przykładem integracji środowiska wolnościowego i poszerzania horyzontów ideowych i nie tylko.
No to do zobaczenia za rok, na kolejnej edycji „Na Czarnym Szlaku”…
Południowy Anarchista
Pełna elastyczność
Czytelnik CIA, Śro, 2010-10-27 00:23 PublicystykaPod koniec lat 90. wśród zblazowanych publicystów, którym wszystko przyszło zbyt łatwo, popularnym wytłumaczeniem braku aktywności obywatelskiej była teza „że dzisiaj młodzież nie ma o co walczyć". Co ciekawe, jeśli nieco ją zmodyfikujemy, okaże się, że w miarę rozwoju kapitalizmu ta teza jest coraz bardziej prawdziwa. Otóż młodzież dziś nie ma z czym walczyć - i to właśnie dlatego, że coraz mniej ma, a więc coraz bardziej ma walczyć o co.
Piotr Krzyżaniak w swoim artykule „O co walczy ruch lokatorów” stawia tezę, że dla pracowników i pracownic zatrudnionych na umowy tymczasowe, lub na zlecenie czy o dzieło, co tydzień, lub co miesiąc w nowym miejscu, jedynym stałym miejscem jest mieszkanie. Takie mieszkanie staje się jedynym punktem zaczepienia więc jedynym punktem oporu. Jeśli nie można już walczyć wykorzystując siłę przetargową miejsca pracy (bo go nie ma) ostatnią kartą przetargową jest strajk czynszowy. Problem w tym, że Krzyżaniak opisuje sytuację bardzo specyficzną w skali Polski. Chodzi mianowicie o oddolny opór pracowników i pracownic, którzy wprawdzie stracili pewność zatrudnienia po likwidacji pełnych, stabilnych etatów w ich zakładach i pracują raz w jednej raz w drugiej agencji pośrednictwa, ale nadal zamieszkują w dawnym hotelu robotniczym. Miejsce zamieszkania jest miejscem powstania pewnej specyficznej więzi, a odmowa płacenia czynszu za lokal pozostający w zarządzie gminy (a dawniej zakładu) jest manifestacją sprzeciwu wobec ciężkich warunków życiowych. Czy jednak taka sytuacja jest udziałem większości pracowników i pracownic pozbawionych pewnego zatrudnienia? Wątpię. Na pewno nie młodych.
Co więcej, o czym również Krzyżaniak nie pisze, ruch lokatorski ma dużo słabsze karty przetargowe niż ruch pracowniczy. Pracownicy i pracownice są kapitalizmowi potrzebni, ubodzy najemcy są tylko przeszkodą. Zawsze można wypchnąć ich całkiem za miasto, przeobrazić w skłotersów, zmusić do spania na chodnikach (i jeszcze na tym zarobić) ich wola przetrwania sprawi, że będą dojeżdżać do pracy i 3 godziny w jedną stronę by zarobić choć na chleb i wodę.
Współcześnie wejście na rynek pracy jest niezwykle trudnym doświadczeniem, czego dowodzą statystyki bezrobocia wśród młodych, lecz także liczba osób pracujących na umowy zlecenie, czy o dzieło. Co więcej dla studentów i studentek to wejście na rynek pracy często jest poprzedzone kilkuletnim okresem wynajmu na wyjątkowo niepewnym rynku mieszkaniowym i dorabianiem w ciężkich warunkach, a dla wielu młodych okresową emigracją zarobkową. Młodzi dorośli, często nie mają pracy, pracują przez agencje pośrednictwa, na stażach z urzędu, albo dorabiają to tu to tam na fuchach i jedyną opcją oporu pracowniczego jaką wyraźnie widzą jest możliwość wyjścia i trzaśnięcia drzwiami, albo kradzież, w której dobierają sobie wypłatę. Co więcej nie mają także lokali, ani własnościowych, ani komunalnych, czy socjalnych. Lokal komunalny to dla wielu dwudziestoparolatków i trzydziestoparolatków luksus, którego nigdy się nie doczekają. Mieszkają u rodziców, lub wynajmują mieszkania na naprawdę wolnym rynku, na którym nie ma właściwie żadnych regulacji, a niezadowolonego najemce natychmiast zastępuje następny. Łatwo zauważyć, że ogromna większość osób aktywnych w ruchu lokatorskim to ludzie w wieku podeszłym lub przynajmniej średnim. Młodzi nie mają mieszkań (nawet socjalnych) o które mogliby walczyć. Jeśli przeciętny mieszkaniec Australii mieszka w ciągu życia w 13 miejscach myślę, że młodzi pracownicy i pracownice tymczasowe w Polsce szybko dążą do tej średniej lub nawet do jej przekroczenia. Uniemożliwia to wytworzenie trwałych więzi i w miejscu pracy i w miejscu zamieszkania. Jesteśmy poddawani rotacji, tak jak więźniowie w zakładach karnych, co ma zminimalizować ryzyko buntu. W naszym przypadku pozbawia nas to jednak oprócz niezbędnej do samoorganizacji więzi, również narzędzi by się zbuntować. Nie mamy pracy, w której możemy zrobić strajk, ani mieszkania, za które moglibyśmy nie płacić.
Niezadowolenie w takich warunkach wybucha tylko w postaci „festynów przemocy”, czyli ulicznych zamieszek. Grecka młodzież jest tu ostatnim przykładem. Uciekła się ona do tych wszystkich taktyk i form oporu, które są pozostawione ludziom kompletnie bezbronnym: rzucanie kamieniami, butelkami (z benzyną lub bez) wykorzystywanie masy własnych ciał do zajmowania przestrzeni itd. Już nie maszyna, nie miejsce pracy i nie mieszkanie, ale własne ciało i to co można znaleźć na ulicy służy do stawiania oporu władzy. Niektórzy, najbardziej zdesperowani podkładają bomby by niszczyć mienie. Następnym krokiem bezradności są tylko zamachy samobójcze, których dokonują ludzie, czujący, że nic nie są warci żywi. Ta ostatnia forma oporu wymyka się jak na razie kontroli. Mike Davis kończy swoją Planetę Slumsów słowami „bogowie chaosu stoją po stronie wyrzutków.”
Czy aby na pewno? Najprostszą formą odpowiedzi na te rodzaje oporu jest doskonalenie technik państwa policyjnego, które na razie idzie jak burza. Armia amerykańska, czyli globalne siły policyjne to jedyna organizacja, która bada slumsy na poważnie. Nowinki technologiczne przetestowane w slumsach Południa aplikowane są najpierw na obrzeżach, a potem w centrach metropolii. I chociaż policjanci na pewno nie wygrywają wojny ze zdesperowanymi ludźmi gotowymi na śmierć, czego dowodzą przykłady Somalii, Iraku i Afganistanu, potrafią jej także nie przegrać. Przynajmniej tak długo jak mają miażdżącą przewagę ekonomiczną – której nie stracą, ponieważ świat pracy jest zdezorganizowany i podzielony, właśnie dzięki opisanym powyżej mechanizmom uealastycznienia pracy i zamieszkania.
Rytualne już zamieszki przy okazji Schanzenfest w Hamburgu, obchodów 1 maja w Berlinie, czy wszystkich spotkań, których nazwa zaczyna się na literkę G, nic nie wnoszą. Mają one jedynie taki pozytywny efekt, że aktywiści i aktywistki szkolą się w walce ulicznej, w stosowaniu przemocy, czy jednak na coś im się to przyda?
Być może, dla masy ludzi pozbawionych wszystkiego, ostatnią rzeczą o jaką można walczyć jest wolność dysponowania czasem, jakim w najmniej spodziewanych i chcianych momentach obdarza ich system wyzysku. Bezrobotni i pracownicy tymczasowi nie mają zbyt wielu możliwości spędzenia czasu, który dostają zazwyczaj nie wtedy gdy go potrzebują. I wówczas gdy nie mając pieniędzy na rozrywki tułają się po miastach, które uważają za swoje, spotykają się nagle z konsekwencjami przemian tych miast. Wszystko jest skomercjalizowane i ogrodzone, nie ma przestrzeni gdzie można swobodnie się poruszać, coraz bardziej dotkliwa jest obecność policji i ochrony wspieranej przez system monitoringu. Problemami numer jeden stają się brak przestrzeni, ciągły nadzór, zagrożenie niewielkimi acz dotkliwymi karami i restrykcyjna polityka antynarkotykowa. Ta ostatnia, nawet jeśli nie chcemy się bawić, jest pretekstem do kontroli osobistych, a jeśli akurat przyszła nam do głowy zabawa, może być przyczyną uwięzienia. Jak bowiem spędzają czas młodzi ludzie pracy (niepewnej)? Nielegalnie. Piją alkohol w miejscach publicznych, jeżdżą po pijanemu na rowerach i stosują rekreacyjnie substancje psychoaktywne (zazwyczaj wszystko naraz).
Ta ciągła opresja w przestrzeni publicznej sprawiła, że bezpośrednim pretekstem do greckiej rewolty nie były cięcia socjalne i wolnorynkowa reforma edukacji, lecz zabicie przez policję nastolatka, który po prostu spotkał się ze znajomymi na ulicy w artystycznym kwartale.
Pytanie znów powraca – rozumiemy i podzielamy powody złości, ale czy będąc tylko pracownikami i pracownicami na telefon agencji pośrednictwa oraz najemcami na wolnym rynku tanich mieszkań, a za broń mając jedynie kamienie i butelki plus te ładunki wybuchowe, które można zrobić ze artykułów gospodarstwa domowego, czy w takiej sytuacji mamy narzędzia do wyrażenia tej złości?
Wiemy, że współczesna lewica radykalna tych narzędzi poszukuje. Niektóre jej inicjatywy wydają się replikami starych strategii z trudem dopasowywanymi do nowych warunków, inne są totalną improwizacją i zdają się być raczej śmieszne niż straszne, chociaż ich potencjału jeszcze nie znamy. Z drugiej strony przed tą samą zagadką stoją ruchy antykolonialne w krajach Południa, które mają jeszcze mniej środków. Co zaskakujące jak na razie te drugie zdają się iść w stronę cyberterroryzmu. Udane ataki na Facebooka, Twittera, a także na serwery rządowe (w tym polskie) zostały przeprowadzone przez muzułmańskich radykałów. Nie da się ukryć, że globalna sieć informatyczna jest współcześnie środkiem produkcji najbardziej podatnym na zakłócenia. Z drugiej strony jest to środek produkcji najbardziej uspołeczniony ze wszystkich, które w dotychczasowej historii były kluczowe dla rozwoju ludzkości. Czy rewolucja, która przekaże całą władzę w ręce ludu odbędzie się na ulicy za pomocą butelek i kamieni, czy w przestrzeni wirtualnej za pomocą wirusów komputerowych i złośliwych skryptów? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Być może nowa, happeningowa twarz lewicy radykalnej również okaże się skuteczna. Być może uda się dzięki nowym rodzajom solidarności znów zjednoczyć podzielony świat pracy. Dla mnie jednak testamentem radykalizmu XX wieku pozostanie wywiad z Szamilem Basajewem, w którym on, mimo iż całe życie poświęcił (dosłownie) na jak najbardziej materialną walkę, z karabinem w ręku, kulami nad głową i minami w podłożu, wskazuje na cyberterroryzm jako na narzędzie słabych w przyszłości.
Warto bowiem pamiętać, że my, pokolenie laptopa i umowy śmieciowej, może nie mamy stałej pracy, ani mieszkań, ale każdego dnia walczymy z korporacjami o kontrolę nad internetem - jednym z kluczowych środków produkcji.
mężczyzna lat 26, bez mieszkania i pracy.