Lokatorzy

Ciemne strony "rewitalizacji", czyli dlaczego po niej żyje się tak trudno?

Kraj | Lokatorzy | Publicystyka

Artykuł ze strony gentryfikacja.zlem.org

Tekst ten został napisany z myślą o ulotce, która ma trafić do mieszkańców i mieszkanek wrocławskiego Nadodrza, na którym rozpoczął się już proces "rewitalizacji" i bazuje głównie na doświadczeniach krakowskiego Kazimierza opisanych w książce autorstwa Moniki Murzyn.

Słowo „rewitalizacja” kojarzy nam się zwykle dobrze. Założeniem projektów „rewitalizacyjnych” jest w końcu poprawa jakości życia mieszkańców miasta. Problem jest jednak w tym, że w praktyce często zamieniają one miejsca do życia w obszary rekreacyjne dla turystów i przybyszów z innych dzielnic, a mieszkańcom, zwłaszcza tym uboższym żyje się jeszcze gorzej niż przed nimi. Dobrze opisanym przypadkiem takiej „rewitalizacji” w warunkach polskich jest przykład krakowskiego Kazimierza, dawniej ubogiego kwartału przedwojennych kamienic, obecnie centrum rozrywkowego Krakowa. Ale codzienna obserwacja wskazuje, że podobne zjawiska zachodzą we Wrocławiu na Rynku, na ulicy Włodkowica, Kuźniczej czy na św. Antoniego. O jakie procesy chodzi? Jak czytamy w książce „Kazimierz – środkowoeuropejskie doświadczenie rewitalizacji” autorstwa Moniki Murzyn:

W ostatnich latach nasilił się więc odpływ dotychczasowych mieszkańców Kazimierza (…) Opuszczone mieszkania remontuje się potem i sprzedaje lub adaptuje na cele handlowe i gastronomiczne. W jednym z przeprowadzonych wywiadów najemcy mieszkania na Kazimierzu przyznali, że w ich kamienicy mieszka oprócz nich jedna rodzina z dzieckiem, jedna starsza osoba, a pozostałe lokale są puste albo zajmowane przez studentów. W innym, mieszkający na Kazimierza od urodzenia respondent stwierdził, że w prywatnej kamienicy, w której mieszka, nie dokonuje się żadnych remontów. Jedynie 6 z 16 mieszkań jest zamieszkanych, przy czym ze względu na niepewną sytuację dotyczącą wysokości czynszów obserwuje się proces wyprowadzania najlepiej sytuowanych rodzin, które kupują mieszkania gdzie indziej. Zostają najbiedniejsi, których nie stać nawet na najtańsze, nowe lokum. Wiele osób wskazuje jednak, że odchodzi z niechęcią i żalem, czując przywiązanie do Kazimierza.

Problemem są nie tylko wysokie czynsze narzucane przez nowych właścicieli kamienic. Przede wszystkim jak czytamy w tym samym studium przez wysokie koszty najmu dla przedsiębiorstw znikają małe, rodzinne sklepiki. W ogóle handel żywnością, zwłaszcza dostępną dla ubogich mieszkańców, okazuje się nieopłacalny. Powstają za to hotele, sklepy z pamiątkami, sklepy z drogimi, markowymi winami itd. Znikają także małe zakłady rzemieślnicze, świadczące usługi dla ludności, sklepy z tanią odzieżą itd. Ich miejsce zastępują salony jubilerskie, agencje reklamowe, banki, siedziby firm informatycznych. Przez te procesy dotychczasowym mieszkankom i mieszkańcom, zwłaszcza ubogim, coraz trudniej zrobić normalne zakupy, dorobić klucze, naprawić odzież itp. Przede wszystkim zaś powstają dziesiątki nowych kawiarni i klubów nocnych co sprawia, że okolica staje się hałaśliwa i zatłoczona zwłaszcza nocą. Na Kazimierzu dochodziło już do obrzucania hałasujących w nocy ludzi jajkami i tym podobnych aktów desperacji.Jak czytamy w tym samym tomie:

Postawy mieszkańców wobec rewitalizacji różnicowały się w czasie. Wydaję się, że w miarę wzrostu komercyjnego ożywienia Kazimierza, szczególnie po 2000 roku, opinia mieszkańców o zmianach stawała się coraz bardziej negatywna”. Co więcej autorka pisze „(...) mieszkańcy Kazimierza w małym stopniu korzystają z pozytywnych aspektów rewitalizacji, stając się jedynie po części pasywnymi obserwatorami, po części poszkodowanymi przez proces”.

Czy Wrocławskie Nadodrze również pełne póki co tanich i dobrych sklepów i zakładów szewskich, rymarskich, krawieckich i innych gdzie tanio można załatwić wiele spraw, również czeka taki los? Znamy z historii wiele przykładów udanych rewitalizacji dzielnic. Jednak zawsze odbywały się one w odpowiedzi na potrzeby osób, które tam mieszkały i przy ich udziale, nie były zaś odgórnie planowane dla potrzeb biznesu.

Witold Kieńć

Wielka Brytania: rady Londynu przygotowują się na masowe wysiedlenia w związku z rządowymi cięciami

Świat | Gospodarka | Lokatorzy | Tacy są politycy | Ubóstwo

Brytyjski Kanclerz Skarbu George Osborne ogłosił, że świadczenia mieszkaniowe dla ubogich będą ograniczone od kwietnia przyszłego roku do 400 funtów tygodniowo dla mieszkań czteropokojowych, 340 funtów dla trzy-, 290 dla dwu- i 250 dla jedno-. Jeśli świadczeniobiorca będzie szukał pracy dłużej niż rok będą obniżane o 10%. Ma to przynieść 2 miliardy funtów rocznie oszczędności, wobec 20 miliardów, jakie obecnie kosztuje brytyjski system dopłat do mieszkań. Dodatkowo od października 2011 zasiłki będą zmniejszone do 30% średniego czynszu w danym rejonie.

Przedstawiciele gmin Londynu powiedzieli na spotkaniu członków parlamentu w zeszłym tygodniu, że rady zarezerwowały właśnie noclegi ze śniadaniami i inne prywatne zakwaterowania poza stolicą – od Hastings na południowym wybrzeżu, po Reading na zachodzie i Luton na północy – by pomieścić tych, którzy zostaną wypchnięci cenami z rynku londyńskiego.

Rady w stolicy ostrzegają, że 82 tysiące rodzin – ponad 200 000 ludzi – doświadczy utraty domów, ponieważ prywatni właściciele nieruchomości, ciesząc się z koniunktury rynkowej napędzanej przez młodych profesjonalistów nie będących w stanie kupić mieszkań na własność, nie obniżą czynszów do narzuconego poziomu.

Podmiotowość dzielnicy. Między gentryfikacją, a rewitalizacją

Lokatorzy | Publicystyka

Tekst ukazał się w PRZEGLĄDZIE ANARCHISTYCZNYM nr 11. Do kupienia np. w księgarni internetowej Bractwa Trojka (naprawdę warto wesprzeć niezależne wydawnictwo). Wersja internetowa pochodzi ze strony Anarchitektura.

Co łączy tak odległe miejsca, jak londyński i dubliński Docklands, Brooklyn w Nowym Yorku, warszawską Pragę, nadbrzeża Szprewy w berlińskiej dzielnicy Friedrichshain-Kreuzberg czy krakowski Kazimierz? W miejscach tych, z powodu zainteresowania ich egzotyką, charakterem, a często nawet kiepską reputacją, powstały, lub są projektowane wysokiej jakości estetycznej i funkcjonalnej przestrzenie miejskie, zespoły apartamentowców, muzea, galerie i biurowce. Ten nadzwyczajny ruch inwestycyjny zmienia oblicza dzielnic, tworzy miejsca pracy i wypoczynku. Odnowa miasta dokonuje się na płaszczyźnie technicznej i estetycznej, pojawiają się ułatwienia komunikacyjne dla osób starszych i rowerzystów, kamienice są remontowane, a dzikie parkingi zastępowane przez biura. Przy okazji ruguje się przestępczość i wandalizm oraz „racjonalizuje” miasto. Ten modernizujący i wydawałoby się, humanizujący miejską przestrzeń ruch, jest jednak zły. Dlaczego? Ponieważ w istocie degraduje miasto, niszczy dzielnice i ich społeczności.

I. Dystans

Najprościej rzecz ujmując, gentryfikacja jest to proces nobilitacji dzielnicy, a więc podnoszenia jej statusu i wartości jako produktu czy zasobu ze wszystkimi tego skutkami. Podkreślić trzeba, że jest to proces zewnętrzny wobec dzielnicy i lokalnej społeczności. Zewnętrzny w sposób dwojaki, po pierwsze siły inicjujące go pochodzą spoza dzielnicy; z sali Rady Miasta i Biura Planowania Przestrzennego lub zza biurek deweloperów. Równocześnie, a może przede wszystkim, mieszkańcy dzielnicy jako element decyzyjny i partycypujący, niemal nie uczestniczą w planowaniu. Dzięki praktycznej dominacji prawa własności nad zasadą dobra wspólnego, w dzielnicach przeprowadzane są rewolucyjne zmiany, na które mieszkańcy nie mają żadnego wpływu.

W tym momencie warto zaznaczyć drastyczną, choć często świadomie rozmywaną, różnicę między rewitalizacją a gentryfikacją. Krzysztof Nawratek pisze: „’rzeczywista regeneracja’ dzielnicy, ma przynieść przede wszystkim poprawę warunków życia i statusu zamieszkującej ją społeczności. (…) Taka ‘rzeczywista’ rewitalizacja szuka na ogół sił wewnątrz wspólnoty i dzielnicy, a nie na zewnątrz – ‘zewnętrzne’ jedynie pomaga”.[i] W gruncie rzeczy, to więc dystans powoduje rozróżnienie na pracę „nad” i pracę „w” dzielnicy; dystans pomiędzy miejscem podejmowania decyzji a miejscem, które im podlega.

Pochodzenie sił inicjujących rewitalizację/gentryfikację jest mniej istotne, lecz nie bez znaczenia. Impuls może być wysłany zarówno z Urzędu Miasta, jak i lokalnych stowarzyszeń, kościołów czy koalicji tych grup. Najistotniejsze są jednak zakładane cele, zestawienie projektu rewitalizacji z możliwościami dzielnicy oraz stopniem partycypacji mieszkańców. Podkreślić trzeba, że o ile rzeczywista rewitalizacja może, lecz nie musi, być zaplanowana, to na pewno zawsze zakłada możliwość rozwoju żywiołowych procesów wewnątrz dzielnicy. Natomiast „rewitalizacja” ukrywająca gentryfikację jest zawsze projektowana, zwykle bardzo szczegółowo i całościowo. Proces gentryfikacji jest więc często świadomym wyborem władz miasta.

Muray Bookchin w niedawno opublikowanej w Polsce książce pt. Przebudowa społeczeństwa[ii] zwraca uwagę, że jednym z większych problemów w rozumieniu przyrody, jest myślenie o niej w kategoriach zasobów i pięknego stałego krajobrazu. Oba te poglądy prowadzić mogą zarówno do radykalnej ochrony, jak i eksploatacji przyrody, ponieważ podstawą obu jest jednakowe założenie – oddzielenie człowieka od jego środowiska. Te same problemy dystansu pomiędzy człowiekiem a otoczeniem, w którym przebywa, pojawiają się w dyskusjach na temat miasta. Oba są podstawą bezkrytycznego zaakceptowania procesów gentryfikacji, a często wręcz oczekiwania na nie przez mieszkańców – naturalnie nie tych, których miałyby one objąć. Także w mieście pojawiają się problemy dotyczące zasobów (np. kulturalnych czy naukowych) i krajobrazu (układy urbanistyczne, panoramy, miejsca charakterystyczne itp.), rozważane w oderwaniu od ludzi zamieszkujących te miejsca oraz procesów społeczno- politycznych.

Zdaniem Gernota Böhme’a dominująca dziś mieszczańska estetyka „nie jest – pomimo swej nazwy – ani teorią postrzegania zmysłowego, ani teorią emocjonalnego poruszenia. Powstała ona jako krytyka smaku i zajmuje się nie tyle doświadczeniem piękna ile jego oceną. Sąd zakłada wykształcenie, a to oznacza zajęcie tej zdystansowanej postawy, która umożliwia odczucie ‘bezinteresownej przyjemności’”.[iii] Próby skracania tego dystansu, są podstawowym narzędziem powrotu, do traktowania przyrody jako partnera. Istotne jest, że Böhme podkreśla istnienie miasta „w obrębie przyrody”, a w konsekwencji miasta jako przyrody, tzn. sposobu „w jakim człowiek żyje z przyrodą i w przyrodzie”. Problem dystansu pojawia się więc w obu tych przypadkach.

„Zdystansowane” pojmowanie miasta, często skutkuje myśleniem o nim jako produkcie, niezależnym od jego społeczności, który władze próbują sprzedać studentom, turystom i korporacjom, który trzeba zareklamować, stworzyć z niego markę i dbać o nią – często za wysoką cenę. Równocześnie pojawia się wiara w zbawienny dla społeczności charakter podnoszenia jakości przestrzeni publicznych, zapominając, że są one wytworem społeczeństwa. Możemy to zaobserwować zwłaszcza w miastach turystycznych, gdzie odnawiając place i kamienice, wciąż tworzy się miejsca przyjazne turystom, równocześnie usuwając biedę poza kadry pocztówek, nie rozwiązując przy tym przyczyn jej występowania.

II. Dzielnica nadana

Krakowski Kazimierz jest typowym przykładem rewaloryzacji, podczas której następuje przejmowanie przestrzeni przez branże turystyczną i rozrywkową, w dzielnicy zamieszkałej przez ubogą ludność. W tym przypadku, w mniejszym stopniu odwoływano się do kultury wytworzonej przez grupy przesiedlonej po II wojnie światowej uboższej ludności, a skupiono głównie na łatwiejszej do sprzedania przedwojennej tradycji żydowskiej. Dla gości odwiedzających ten park tematyczny powstają place, hostele i kawiarnie, projektowane są wysokiej jakości przestrzenie publiczne i modernizowane kamienice. Przy okazji „lukruje” się artystyczny i niepokorny duch Kazimierza. Ten przykład jest o tyle istotny, że stać się może wzorcem dla gentryfikacji w sąsiednich Dębnikach i Podgórzu.

Jednym z istotnych procesów zachodzącym w tej dzielnicy, wykorzystywanym zarówno przy rzeczywistej rewitalizacji, jak i gentryfikacji, jest osiedlanie się artystów, powstawanie galerii, teatrów i muzeów. Proces ten w zależności od jego skali, charakteru instytucji w nim uczestniczących czy osobistych wyborów artystów i dyrektorów, sprzyjać może rewitalizacji dzielnicy za pomocą kultury lub jej gentryfikacji, poprzez utowarowienie działalności kulturalnej. Przykładem są teatry, które prowadzić mogą zajęcia dla dzieci i młodzieży, czy oferować sztukę zarówno dla mieszkańców dzielnicy, jak i gości. Jest to ważny aspekt rewitalizacji – spotkania i interakcje pomiędzy mieszkańcami z różnych części miasta prowadzące do otwarcia dzielnicy na innych. Cechą teatrów jest łatwość wejścia w przestrzeń publiczną i nawiązywania kontaktów. Krakowski teatr Łaźnia Nowa, który za pomocą licznych festiwali przyciąga Kraków do Nowej Huty, jak i Hutę do Krakowa, pełni funkcję miejsca spotkań dla mieszkańców całego miasta, angażując również tych z pobliskiej dzielnicy. Do jego najciekawszych przedsięwzięć należą „Mieszkam tu” – pierwszy projekt, w którym nowohucianie poznawali się z Łaźnią, a Łaźnia z Nową Hutą, czy „Edyp”, w którym mieszkańcy Huty wcielili się w rolę chóru. Z drugiej strony ten sam teatr, w tym samym miejscu może zapowiadać przyszłą gentryfikację. Może stanowić instytucję, do której dojeżdżać będą widzowie i aktorzy z innych części miasta, podczas gdy jego integracja z otoczeniem ograniczy się jedynie do zajmowania poprzemysłowej przestrzeni dzielnicy. Pomyślność tego typu przedsięwzięć jest zazwyczaj przejawem wczesnej fazy gentryfikacji. Tak przykładowo dzieje się na warszawskiej Pradze, gdzie artyści i instytucje kulturalne coraz częściej stają się obcymi, stanowiącymi zagrożenie dla lokalnej społeczności.[iv]

Z pewnością nie można przeceniać tego typu procesów. Bez dużego kapitału i rozpoczęcia inwestycji w odpowiednim momencie, artyści nie będą stanowić zagrożenia. Z drugiej strony nawet najciekawsze happeningi czy imprezy artystyczne bez zaistnienia wielu czynników, takich jak na przykład wzrost partycypacji mieszkańców w zarządzaniu dzielnicą, nie mogą przyczynić się do rewaloryzacji miasta. Działania artystyczne są jednak widocznym bo namacalnym symbolem zachodzących zmian.

Równie ambiwalentny charakter posiada większość narzędzi wykorzystywanych do inicjowania zmian w zaniedbanych dzielnicach. Jednym z najmocniejszych jest lokowanie dużych i prestiżowych inwestycji publicznych. Tak działo się w centralnych terenach poprzemysłowych Bilbao (Muzeum im. Guggenheima), w dublińskich i londyńskich dokach (zespół zabudowy usługowo-mieszkaniowej), barcelońskim Starym Mieście (Muzeum Sztuki Współczesnej) i wybrzeżu (Poblenou nr 22@). Marek Gachowski twierdzi, że wspomniane zespoły zabudowy „mają wyjątkowo silną moc sprawczą przemian w strukturze miasta, a zwłaszcza centrum, są bowiem wyraźnym komunikatem, zarówno przestrzennym, jak i społecznym, o potrzebie przemian i ich zainicjowaniu, jako że obejmują przede wszystkim przestrzeń publiczną”.[v]

Chcąc zrozumieć tę siłę oraz wagę, jaką miejscy urzędnicy i urbaniści przywiązują do takiej metody inicjowania zmian, należy odwołać się do najbardziej spektakularnego przykładu – Muzeum im. Guggenheima w Bilbao. Pomimo że jego budowę poprzedzał zakrojony na szeroką skalę proces modernizacji, poprawy infrastruktury i jakości przestrzeni publicznej, to ukoronowanie go nowym gmachem autorstwa gwiazdy współczesnej architektury Franka Gehrego stało się głównym z filarów sukcesu.[vi] Budowa, nowego, drogiego gmachu dla muzeum amerykańskiej fundacji nie wzbudziła aprobaty mieszkańców pogrążonego w kryzysie miasta. Jak przyznaje były prezydent Bilbao Ibon Areso Mendiguren „na początku lat 90. byli [oni] przeciwni budowaniu kosztownego muzeum z ich podatków. Uważali, że pieniądze te można przeznaczyć na inne cele. Można ich zrozumieć, bo budowa kosztowała 133 mln euro, które można by np. rozdać bezrobotnym. Ale my wierzyliśmy, że inwestycja w kulturę się opłaci. I mieliśmy rację. Już w pierwszym roku po otwarciu muzeum miasto zarobiło o 148 mln euro więcej”. [vii] W czasie krótszym niż rok zwrócił się całkowity koszt budowy muzeum, przez kolejne lata dochody miasta rosły głównie dzięki nowym inwestycjom; hotelom, restauracjom, biurowcom międzynarodowych korporacji. W wyniku rozwoju turystyki i pokrewnych gałęzi gospodarki znacząco spadło bezrobocie. W samych tylko hotelach i restauracjach pracę znalazło 4 tys. ludzi, a miasto zaczęło być postrzegane jako nowoczesna, dynamiczna i ciekawa metropolia. Wreszcie, co podkreśla Mendiguren, głównie dzięki nowemu muzeum i projektom w jego otoczeniu, oddano miastu rzekę. W dawnych portach powstały parki, a nabrzeża zamieniono w bulwary. Ważne jest tu słowo sukces, ponieważ stosuje się je do sfery symboliczno- marketingowej (w tym odnowy przestrzeni publicznej) oraz miejskiej gospodarki, bazującej na rozwoju turystki i instytucjach kulturalnych. Podkreślić trzeba, że taki finansowy sukces, chociaż rzeczywiście niespotykany, mimo wszystko nie oznacza bezpośrednio sukcesu „rewitalizacji”, a wzrost PKB czy spadek bezrobocia, nie są jedynymi wyznacznikami jakości życia w mieście. Wydawałoby się, że są to truizmy, jednak w opisie „efektu Bilbao” kwestie te są najczęściej pomijane. W tym przypadku dla właściwej oceny istotny może być zarówno sukces finansowy, jak i brak współudziału mieszkańców podczas tworzenia projektu, instytucji i przestrzeni.

Bryła samego Muzeum im. Guggenheima jest delikatna i kolorowa dzięki krzywiznom metalowych tafli, tytanowej blasze odbijającej wodę, niebo, zabudowę miasta, mieniąca się srebrem i błękitem. Jednocześnie, pomimo tej subtelności i próby wkomponowania bryły w miasto, jest ona przejawem władzy. Stanowi rzeczywisty symbol miasta, władzy nowego Bilbao nad starym, dominacji usług nad przemysłową przeszłością. Jeremy Clarkson, popularny brytyjski dziennikarz, trafnie podsumowuje wzajemny stosunek Bilbao i Muzeum, twierdząc, że obiekt „nieodparcie dominuje nad każdym miejskim widokiem i każdym procesem myślowym. Znajduje się na końcu każdej ulicy, a jeśli go tam nie ma, zastanawiasz się, dlaczego”.

Trudno jednoznacznie ocenić zachodzące procesy zmian. Jeszcze kilkanaście lat temu Bilbao przechodziło poważny kryzys. Dzisiaj osiągnęło powszechnie uznany sukces. Nie jest on jednak tak trwały i pewny, jak by się to zrazu wydawało. Proces rewitalizacji, pomimo reanimacji gospodarki miasta i sukcesu nowego, turystycznego Bilbao, przyniósł problemy wynikające z braku zrównoważonego rozwoju miasta, nie dostosowania miejskiej infrastruktury do potrzeb mieszkańców oraz braku partycypacji lokalnej społeczności. „Jak zauważa korespondent New York Times’a Denny Lee, jest to obecnie miasto jednej atrakcji. Sława gmachu Gehrego przyćmiła całe miasto i obecnie ludzie jadą zobaczyć placówkę Fundacji Guggenheima, a nie zwiedzić Bilbao”. [viii] Traci na tym także sama instytucja muzeum, stając się często dodatkiem do budynku autorstwa Franka Gehrego. W ten sposób za pomocą symbolu miasta, poprzez jego niezależność urbanistyczną, niepowtarzalność i ekspresyjność architektoniczną, a także autonomię instytucji (filii amerykańskiej fundacji), sama metropolia ze swoją różnorodnością, potencjałem gospodarczym, kulturalnym i społecznym, swą historią staje się dodatkiem uzupełniającym turystyczną funkcję muzeum. Bilbao odżyło co prawda dzięki nowemu symbolowi, lecz na jego zasadach.

To jeden z najważniejszych przykładów rewaloryzacji, o niespotykanej sile symbolicznej i marketingowej, jednak ani nie pierwszy ani nie ostatni. Fenomen Bilbao polega na kontraście pomiędzy jego starym i nowym obliczem, na nagłym i udanym procesie przezwyciężania industrialnej historii. Niespodziewany rezultat skłania do namysłu nad tożsamością miasta i mieszkańców, zastanowienia się czy tak rozumiana rewitalizacja wzmacnia, bądź osłabia miasto – jego ideę. [ix] Powstaje pytanie czy Bilbao, tworząc muzeum im. Guggenheima, nie postawiło sobie zamku, górującego na pobliskim wzgórzu – symbolu władzy pochodzącej zza murów?

Lepszym przykładem projektu modernizacji i rozwoju, a zarazem typowej gentryfikacji są zmiany zachodzące w dublińskiej dzielnicy Docklands. Rewitalizacja dublińskich doków oparta jest na odgórnie planowanym i całkowitym przekształceniu przestrzeni miejskiej. Nie ma tu mowy o ewolucji, nawarstwianiu wartości, pozostawieniu śladów poprzednich pokoleń a międzynarodowy, awangardowy i w dużym stopniu niezależny od lokalnego kontekstu charakter zabudowy jest tu powszechny. „Narzędzia wytworzone w obrębie strategii [‘rewitalizacji’] umożliwiły stworzenie zróżnicowanej strukturalnie i funkcjonalnie przestrzeni miejskiej. Jej funkcjonalną dominantą miały stać się przestrzenie biurowe i mieszkaniowe uzupełniane o funkcje kulturotwórcze (np.: National College of Irland, hala widowiskowa Point Depot)”.[x] Nowa dzielnica Docklands „to prawdopodobnie największy fragment miasta, na którym możliwe jest stworzenie zrównoważonego środowiska zabudowanego, w którym funkcje mieszkania, pracy, edukacji i rozrywki mogą współistnieć w sposób harmonijny”.[xi] Rewitalizacja rozumiana jest tu jako działanie mające na celu polepszenie jakości przestrzeni miejskiej i estetyki otoczenia z zamiarem podniesienia statusu dzielnicy. Założeniem nowej zabudowy jest ukierunkowanie przemian, promowanie pewnych zachowań, rodzajów aktywności, zachęcanie do odwiedzania i zamieszkiwania przez konkretne grupy społeczne. Warte podkreślenia jest więc to, że „nowa” dzielnica projektowana jest dla nowej społeczności (dlatego nie musi odwoływać się do „starej” dzielnicy i jej dotychczasowych mieszkańców). Dawni lokatorzy w wyniku wzrostu czynszów, wypowiadania umów wynajmu i wyburzania ich domów, zmuszeni zostali do przeprowadzki.

Przy ocenie projektów planowanych w ubogich dzielnicach, należy odpowiedzieć sobie, w jakim stopniu nowa inwestycja będzie współgrać z otoczeniem. Często z założenia jest ona obcym ciałem do którego zabudowa dzielnicy musi się dopasować lub zostać zastąpiona. To istotna kwestia, ponieważ mowa jest tutaj o prestiżowych obiektach publicznych, często o najwyższej jakości technicznej i artystycznej, które wyznaczają wysoki poziom mimo że rzadko kiedy są potrzebne zaniedbanym dzielnicom i ich mieszkańcom

Tak się właśnie dzieje w przypadku budowy centrum konferencyjnego w Krakowie, które daje możliwość ekonomicznego rozwoju Ludwinowa i Dębnik jak i ich gentryfikacji. Zapowiedziane jest już wyburzenie jednej kamienicy komunalnej, a tereny zielone planuje się przeznaczyć pod budowę parkingów. Centrum konferencyjne jest obiektem ogólnomiejskim (jak opera, uniwersytet lub muzeum narodowe), więc w niewielkim stopniu związane z hierarchią potrzeb dzielnicy i jej mieszkańców. Tym bardziej że charakter tej instytucji skłania do tworzenia przestrzeni przeznaczonych głównie dla gości, będących tu tylko przejazdem, a nie jej mieszkańców. Pomiędzy sklepem spożywczym a kawiarnią, placem z nowoczesnymi meblami a placem zabaw występuje przecież głęboka różnica znaczeniowa.

Sprzeczność między deklaracjami Urzędu Miasta i jego rzeczywistymi działaniami oraz potrzebami mieszkańców i strategią rozwoju miasta, uwidacznia się szczególnie w przypadku planu otwarcia bulwarów wiślanych. Pomimo konkursów architektonicznych, szerokich dyskusji i wyrażanych potrzeb mieszkańców, podjęto decyzję wybudowania na Ludwinowie, pomiędzy osiedlem a wejściem na bulwary, ruchliwego dworca autobusowego i parkingu. Wszystko to dzieje się w okolicy, gdzie nadmiernie rozbudowana infrastruktura drogowa, jest nieadekwatna do potrzeb mieszkańców, a jej rozbudowa pogłębia jeszcze problem połączenia osiedla mieszkaniowego z jednym, z najatrakcyjniejszych terenów rekreacyjnych miasta.

Dębniki również znajdujące się w okolicach centrum kongresowego ze względu na swój charakter i strukturę własnościową, są zagrożone gentryfikacją. Zwarta XIX i XX wieczna zabudowa o niewielkiej skali, układ urbanistyczny niewielkiej miejscowości mogą stanowić idealne zaplecze hotelowo-usługowe dla Centrum. Różnorodność kamienic to atrakcyjne tło dla luksusowych butików i galerii, a mieszkania na piętrze można łatwo zmienić w hostele. Warto wspomnieć, że centrum konferencyjne znajduje się także w pobliżu Kazimierza (po drugiej stronie Wisły) i Podgórza. Wyróżniki atrakcyjności dzielnicy dla kapitału są podobne; charakterystyczna, zwarta zabudowa, stosunki własnościowe kamienic, układ zabudowy (dawne, samodzielne miasta) i liczne atrakcje kulturalne (zwłaszcza na Podgórzu). O ile w przypadku Dębnik największym zagrożeniem może być centrum konferencyjne, to Podgórze jest na tyle charakterystyczną i ciekawą dzielnicą Krakowa, że gentryfikacja może się oprzeć wyłącznie na jego atrakcyjności. Brytyjski Guardian opisywał już je jako rzeczywistą alternatywę dla turystycznego Starego Miasta. Te same cechy dzielnicy mogą więc stanowić zarówno o potencjale jego rzeczywistej rewitalizacji jak i gentryfikacji.

Z powodu tworzenia bezpiecznych i nowoczesnych przestrzeni, procesy odnowy zaniedbanych i niebezpiecznych części miasta cieszą się sporą popularnością wśród mieszkańców innych dzielnic. Aktywizacja i modernizacja, przywrócenie tych miejsc reszcie miasta i podniesienie poziomu estetycznego jest dla nich dowodem na prawidłowość obranego kierunku. Ta potrzeba „przywrócenia” jest prawdziwa i musi zostać uwzględniona przy tworzeniu projektów alternatywnych, rzeczywistych rewitalizacji, czy szerzej, samorządnego zarządzania miastem. Równocześnie muszą powstać różnorodne fora wymiany informacji, dojść do integracji sąsiednich dzielnic za pomocą centrów usługowych, szkół czy placów zabaw, dzięki festiwalom, forom politycznym i wspólnemu zarządzaniu miastem. „Otwieranie” nowych przestrzeni i „integracja” miasta są bardzo ważne dla jego mieszkańców, jednak dziś władze i deweloperzy wykorzystują je, w celu zdobywania poparcia przy realizacji swych projektów, ukrywając rzeczywiste skutki gentryfikacji. Podkreślić trzeba, że na terenach, które powstały po wyrzuceniu mieszkańców, nie ma mowy ani o otwarciu, ani o integracji, zwłaszcza że owa „integracja” prowadzi do powstawania gett biedy i bogactwa.

W przypadku gentryfikacji kluczowa jest złudność jej rozwiązań. Zwróciłem już uwagę na pozorność powrotu niebezpiecznej dzielnicy w orbitę ogólnomiejską, równie iluzoryczne formy przybierają działania walki z biedą i przestępczością oraz kreowanie nowych przestrzeni publicznych. Przede wszystkim trzeba podkreślić to, że w przypadku planowanej i rzeczywiście dofinansowanej gentryfikacji, zakres zmian na rewaloryzowanym obszarze jest tak duży i nagły, że trudno mówić o ożywieniu zdegradowanego miejsca. Trudno mówić również, o tym że dzielnica (a więc także jej dotychczasowi mieszkańcy) została otwarta na resztę miasta. Bardziej trafne wydaje się stwierdzenie o tworzeniu nowej dzielnicy, w tym samym miejscu, o tej samej nazwie i często wykorzystującej sławę swej poprzedniczki. Proces ten jest charakterystyczny, a zarazem ironiczny, ponieważ moda na te niegdyś „zakazane” miejsca wynika właśnie z charakteru lokalnej społeczności i estetyki dzielnicy. Nie są one jednak towarami, które można sprzedać, dlatego wymagane jest pojawienie się nowej zabudowy, lecz imitującej utrzymanie ciągłości ze starą, a stara społeczność musi zniknąć, lecz pozostawić swoje symbole. Wraz ze wzrostem popularności wzrasta wysokość czynszów, które to z powodzeniem eliminują dawnych mieszkańców, a przejęcie żywiołowej kultury ma charakter pasożytniczy. Powstają homogeniczne, czyste i martwe pod względem kulturowym (pomimo rozwiniętych instytucji kulturalnych) dzielnice. Takie działanie niszczy miasto, które od zawsze było miejscem spotkań, na względnie niewielkim terenie, różnych ludzi i kultur.

Współcześnie dzielnica jest administracyjnie wydzielonym zespołem gruntów, co umożliwia jej zniszczenie, przy równoczesnym pozostawieniu nazewnictwa i czerpaniu korzyści dzięki marketingowi „marki”. Jest ona traktowana jako zasób, podmiot, któremu to (a nie zamieszkałym w niej mieszkańcom) należą się programy aktywizacji czy rozwoju. Jej separacja jako zespołu gruntów, czasem wraz z zabudową (Kazimierz, centrum) a czasem bez (Docklands, tereny poprzemysłowe), od jej mieszkańców, jest przyczyną wysiłków na rzecz tworzenia nowej dzielnicy dla nowych mieszkańców, a nie pomocy „określonym” ludziom i „temu określonemu” miejscu. Takie „renowacje nie są więc skutecznym środkiem walki z nędzą i prowadzą często jedynie do przemieszczania biedy w przestrzeni miasta, nie rozwiązując istoty problemu”.[xii]

Pozornym działaniem jest również tworzenie nowoczesnych i estetycznych przestrzeni publicznych. Miejsca te rzeczywiście posiadają wysoki poziom artystyczny i techniczny, ale nie są to w istocie przestrzenie publiczne. Marek Krajewski twierdzi, że celem rewitalizacji „jest powstrzymanie degradacji przestrzeni miejskiej i podnoszenie poziomu życia, ale można je nazwać publicznymi, jeżeli są dokonywane w imię dobra wspólnego, najczęściej jednak wykorzystywano je jako sposób na zwiększenie wartości gruntów i wykluczanie z nich tych kategorii osób, które ich cenę obniżają”.[xiii] Przestrzeń powstała wskutek wykluczenia, nie może więc posiadać charakteru publicznej, pomimo wysokiej jakości architektury, atrakcyjności czy przystosowania do potrzeb chorych i starszych osób. Następuje tutaj selekcja mieszkańców ze względu na zasoby materialne, w czym nie byłoby nic nadzwyczajnego, jest ona w końcu częścią systemu kapitalistycznego, gdyby nie to, że ubodzy mieszkańcy są wysiedlani całymi ulicami, a ich społeczności są niszczone. Nadzwyczajna jest więc w tym przypadku skala, a nie sam proces. W ostateczności, „rewitalizacja”, a więc proces ożywiania już istniejącej dzielnicy wraz z społecznością, powoduje, pod hasłami odnowy, zniszczenie jednej i drugiej.

Gentryfikacji sprzyja zarówno system własnościowy, jak i brak mechanizmów partycypacji mieszkańców w rządzeniu miastem. Ekonomiczna i często polityczna słabość społeczności zaniedbanych dzielnic ułatwia ich rozbicie i przeniesienie, jednak, co trzeba podkreślić, nowi mieszkańcy, silni pod względem ekonomicznym, również nie posiadają żadnych rzeczywistych mechanizmów rządzenia i obrony. Ich siła polityczna jest rozmyta i bezwładna, zależy od poruszania się w ramach głównego nurtu polityki czy ekonomii. Po raz kolejny ciekawym przykładem jest dzielnica Docklands w Dublinie. Jej sercem jest plac Grand Canal Square. Jego pierzeje tworzą przeciętne przykłady współczesnej architektury awangardowej. Typowa w Grand Canal Square jest jednak nie tylko estetyka obiektów, ale i ich funkcja, są to: galeria handlowa, biurowiec, hotel i teatr. Układ ten stanowi nowoczesną przestrzeń konsumpcji kultury, rozrywki i turystyki, okraszony współczesnym wzornictwem i nazwiskami architektonicznych sław. Co symptomatyczne główny plac dzielnicy pozbawiony jest obiektu, reprezentującego lokalną wspólnotę (np. centrum społecznego, kościoła, rady dzielnicy). Uwidaczniają się na nim natomiast globalne siły realnie kształtujące współczesne miasto, co obrazuje słabość lokalnej wspólnoty wobec nich. Na problem ten zwraca uwagę Krzysztof Nawratek, twierdząc, że „przestrzenie publiczne w naszych miastach nie mają już dziś znaczenia politycznego, a jedynie rozrywkowo-komercyjne”.[xiv] W ciągu kilku lat powstaje nowa dzielnica tworzona przez nieznanych sobie, przypadkowych ludzi. Jest ona więc słaba, co tym ciekawsze, że Docklands bez ogródek można określić jako dzielnicę zaprojektowaną dla wpływowej grupy społecznej, którą z pewnymi zastrzeżeniami, można utożsamiać z tzw. klasą kreatywną.[xv] Jest to klasa „ludzi kształtujących rzeczywistość wokół siebie, a zatem kształtujących warunki, w jakich podejmowane są wszelkie decyzje, również o znaczeniu lokalnym, lecz nie w sposób explicite celowy. (…) Istnienie owej nowej klasy społecznej we współczesnych miastach jest ich kapitałem ludzkim i prowadzi do zachodzenia w nich zmian funkcjonalnych, pojawiania się nowych zjawisk i potrzeb, które można w nich realizować, lecz nie jest de facto przykładem celowego partycypowania w podejmowaniu decyzji na szczeblu lokalnym”.[xvi] W związku z tym Docklands również pozbawiona jest przestrzeni do celowego i wspólnotowego podejmowania decyzji.

Przykładem walki o pozostanie mieszkańców w dotychczasowym miejscu zamieszkania i integralność lokalnej społeczności był projekt socjalnego osiedla na Quinta Monroy – centrum chilijskiego miasta Iquique. Jest to przykład skrajny, ponieważ mowa tu o zachowaniu więzi sąsiedzkich w osiedlu slumsów i wysokiej cenie, jaką ponieśli lokatorzy za pozostanie „w domu”. Od trzydziestu lat 5 tys. m2 centrum Iquique zajmowały nielegalne slumsy zamieszkałe przez ok. 100 rodzin. Władze miasta postanowiły wybudować dla nich osiedle domów socjalnych. Rządowy program umożliwiający budowę nowych domów ograniczył dotacje do 7,5 tys. dolarów na rodzinę. Za tę sumę opłacona miała być ziemia, projekt i wykonanie niezbędnej infrastruktury technicznej, projekt architektoniczno-budowlany i sama budowa. Najbardziej dyskusyjnym kosztem okazał się koszt ziemi, za którą mieli zapłacić mieszkańcy. Był on 3 razy większa niż koszt lokalizacji w przypadku innych osiedli socjalnych. Mimo wszystko postanowili oni pozostać w centrum miasta, za cenę mniejszych działek i domów.

Rozważano kilka wariantów zabudowy. Domy jednorodzinne posiadały znaczny atut – możliwość przyszłej, zależnej od potencjału i potrzeb mieszkańców rozbudowy, jednak udało się stworzyć miejsca jedynie dla 30 rodzin. Szeregowce umożliwiły ulokowanie 66 rodzin, jednak z mocno ograniczonymi możliwościami rozbudowy. Głównym problemem stało się więc stworzenie domów, umożliwiających jak największą i najtańszą ich rozbudowę, a także odnalezienie powierzchni pod zabudowę dla całej społeczności – 100 rodzin.

Rozwiązaniem stał się budynek, ukształtowany raczej w pionie niż poziomie, o strukturze porowatej tzn. takiej, która umożliwia i tworzy powierzchnie pod łatwą rozbudowę. Pomimo 30 m2 stworzonej powierzchni użytkowej, zaprojektowano instalacje, sanitariaty i schody dla rozbudowanego już budynku o powierzchni 70 m2. Projektanci ze studia Elemental uznali, że najłatwiejszą rozbudowę umożliwiają parter i ostatnie piętro, stworzyli więc budynek, który posiada powierzchnie do rozbudowy na dachu i na parterze – pory pod przyszłe wypełnienia. Projektanci założyli, że przyszła rozbudowana architektura, pomimo swojej żywiołowości, będzie posiadać pewne ramy, „w celu niedopuszczenia do pogorszenia się [zaprojektowanego] środowiska miejskiego”, w których obrębie każdy mieszkaniec może kształtować przestrzeń wedle własnych potrzeb. Projekt wykonany przez architektów miał więc za zadanie uporządkowanie, uregulowanie żywiołowej architektury, a nie jej kontrolę.

Ten sposób myślenia nie przełamuje ograniczeń mieszkań socjalnych, oferując jedynie niezbędne minimum. Oferuje je jednak już dziś. Wzięto także przy tym pod uwagę przyszłe możliwości zmiany i żywą wśród mieszkańców slumsów tradycję budowy własnego domu, uwzględniono wreszcie różnice w potrzebach i gustach rodzin.

Projekt osiedla wykonany został przy współudziale mieszkańców, budowę poprzedzały warsztaty i festyny. Sama architektura, bardzo prosta, wręcz uboga, zrytmizowana i chłodna, przypominająca nieco projekty totalitarne, stosunkowo szybko (2004 – oddanie mieszkań, 2006 – zróżnicowana skala rozbudowy większości domów) zaczęła podlegać zmianom, potrzebom i fantazjom samych mieszkańców, którzy skutecznie zmienili zaprojektowaną estetykę (rytm, kolor, fakturę i kompozycję stworzoną przez architektów).

III. Dzielnica odzyskana

Rzeczywistą alternatywą dla „zewnętrznych” rewaloryzacji, a w gruncie rzeczy samoobroną mieszkańców przed gentryfikacją są oddolne ruchy i projekty aktywizacji sąsiedztw. Zasadniczą cechą tak rozumianej rewitalizacji jest jej demokratyczny charakter. Mówiąc „zewnętrzna” mam na myśli, za Krzysztofem Nawratkiem, nie siły inicjujące a siły zarządzające, decyzyjne w czasie projektu. Partycypacja przyszłych użytkowników czy społeczności lokalnej, niezależnie od siły inicjującej proces, jest więc wyznacznikiem, na podstawie którego rozróżniam obie metody rewaloryzacji. Często władze miejskie brutalnie niszczą społeczności, wyprzedają mieszkania komunalne i grunty w imię „dobra wspólnego” i rachunku ekonomicznego, nazywając swoje działania rewitalizacją. Władze miejskie mogą być jednak inicjatorem działań, które następnie rozwijane są przez lokalną społeczność czy inne organizacje. Tak przykładowo dzieje się, podczas przekazywania przez miasto w dzierżawę, bezprawnie zajętych pustostanów, organizacjom tworzącym centra społeczne (Centrum Społeczne „Krzyk” w Gliwicach, Regenbogenfabrik na berlińskim Kreutzbergu).

Ciekawym przykładem rewitalizacji z władzami miasta w roli inicjatora i mieszkańcami, którzy przejęli ten proces, jest Międzynarodowa Wystawa Budownictwa w Berlinie (Internationale Bauausstellung – IBA). Stanowiła ona realizację berlińskiego programu rewitalizacji starej tkanki (Altbau) i budowy nowych mieszkań (Neubau), który przeprowadzono w latach 80. w dzielnicach Berlina Zachodniego: Friedrichstadt, Luisenstadt i Kreuzberg. Celem wystawy było znalezienie koncepcji nowego śródmieścia, zarówno w sensie urbanistyczno-przestrzennym jak i funkcjonalno- estetycznym. W opozycji do urbanistyki modernistycznej poszukiwano form wielofunkcyjnej zabudowy pierzejowej, przestrzeni półprywatnych i różnorodności mniejszych jednostek architektonicznych. Cele te jednak złożyły się zaledwie na część sukcesu projektu. Równie ważnym elementem, który zadecydował o rzeczywistym powodzeniu, wychodzącym poza plany, projekty, literaturę tematu i postmodernistyczne manifesty, był żywy opór lokatorów przed zmianami i strach przed podnoszeniem kosztów utrzymania nowych domów. Ich niechęć do wyrafinowanych intelektualnie, niepraktycznych i drogich koncepcji architektów oraz konfrontacja z nimi, doprowadziły do poszukiwania nowych pomysłów i praktycznych rozwiązań. Na drugi plan zeszły więc problemy treści znaczeniowych architektury – jej pluralizm, kontekstualizm czy podwójne kodowanie. „Ów przedłużający się konflikt między władzą a mieszkańcami stał się impulsem do zorganizowania wystawy i rozwiązania problemu rewitalizacji w sposób modelowy.[...] Wprowadzenie do akcji mieszkańców stało się momentem być może nawet przełomowym dla drugiego etapu IBA. W latach 1982/1983 wypracowane zasady partycypacji społecznej zostały oficjalnie włączone do procedur planistycznych. Na potrzeby rewitalizacji utworzono specjalną jednostkę administracyjną STATTBAU, która nadzorowała cały proces z ramienia mieszkańców (1983)”.[xvii]

Przykład ten obrazuje wartość, krytyki i wymiany poglądów na kilku płaszczyznach. To dzięki oporowi, zwerbalizowanym obawom i krytyce mieszkańców udało się połączyć w jedną całość XIX wieczną i współczesną zabudowę z modernistycznymi osiedlami, nadając każdemu budynkowi, o ile był możliwy do wykorzystania, taką samą wagę i znaczenie. Doprowadziło to do znacznych oszczędności w zachowaniu istniejącej tkanki urbanistycznej oraz do poszukiwania tanich rozwiązań technicznych przy modernizowaniu i budowie mieszkań. Zachowano więc zarówno XIX wieczne oficyny, jak i modernistyczne bloki, zagęszczając ten układ nową, zrównoważoną zabudową. Okna były odnawiane, a nie wymieniane, wprowadzano instalacje do ponownego wykorzystania wody, panele słoneczne oraz poszukiwano metod rozpowszechniania oszczędności energii cieplnej i elektrycznej, mniejszego zużycia wody i przetwarzania odpadów. Dla istniejącej zabudowy znaleziono nową funkcję (np. kluby i bary w ciemnych oficynach).[xviii] Ten kierunek rozwoju prowadził do oszczędności wynikających z odzyskiwania budynków i przestrzeni publicznej, pielęgnowania różnorodności zabudowy i ochrony „warstw geologicznych” miasta oraz tworzenia nowych znaczeń przy zestawianiu różnych języków architektury. Znacząca przy tym była idea pielęgnacji zakorzenienia mieszkańców i ciągłości w ramach rozwoju dzielnicy.

Spośród wielu projektów budowy nowych i rewitalizacji starych – w tym zaskłotowanych – domów, najciekawszym przykładem był „regał mieszkalny – Wohnregal” zrealizowany w 1986 r. przy Admiralstrasse. Zaprojektowany i nadzorowany przez architektów: Petera Stürzebechera, Kjell’a Nylunda i Christoffa Puttfarkena wraz z przyszłymi mieszkańcami. Siedmiopiętrowy socjalny budynek mieszkalny miał być przede wszystkim ekologiczną alternatywą dla domów jednorodzinnych. Ekologiczną, ponieważ zakładał podobny standard mieszkań, oszczędność i bierne uzyskiwanie energii, elastyczność i partycypację lokatorów w kreacji przestrzeni zewnętrznej i wewnętrznej swojego domu, jak i bliskość zieleni.

W przytaczanej wcześniej książce M. Bookchina ewolucja naturalna jawi się jako rozwój „coraz bardziej zróżnicowanych poziomów organizacji materii oraz coraz większej podmiotowości. (…) Zamiast adaptacji pojawia się więc kreatywność, a zamiast bezwzględnego działania ‘praw natury’ – większa wolność”[xix]. W takim rozumieniu natury, dostrzec można istnienie tendencji prowadzącej do samoświadomości, podmiotowości i wreszcie wolności. W tym sensie myślenie ekologiczne uwzględniać musi zarówno minimalizację szkodliwego oddziaływania człowieka na środowisko (aż do poziomu współdziałania), za pomocą racjonalnych rozwiązań technicznych i systemów zarządzania, jak i wypracowanie systemu wolnościowego społeczeństwa, z ideą równości, a zarazem współuczestnictwa (podmiotowości) każdego z obywateli. Podkreślanie technicznych rozwiązań budownictwa (wykorzystanie odnawialnych źródeł energii, czy materiałów budowlanych, poszukiwanie oszczędności, recykling materiałów i wody, bierne uzyskiwanie ciepła) wydają się niewystarczające, by projekt nazwać ekologicznym, przy takiej realizacji wymagana jest jeszcze partycypacja mieszkańców. Projekt regału mieszkalnego jest takim właśnie, w pełni ekologicznym, ze względów architektoniczno- technicznych i społecznych, przykładem zabudowy mieszkaniowej. Charakterystycznym dla niego jest rozciągnięcie decyzyjnej roli, a więc podmiotowości mieszkańców na każdy aspekt tworzenia i zarządzania domem. Składają się na to trzy elementy analogiczne do trzech faz projektu: partycypacja w ryzyku i kosztach przy projektowaniu budynku (wspólny projekt), samodzielne kształtowanie wnętrz mieszkań oraz przynależnej części elewacji na zasadzie „szuflad regału” (wspólna budowa) oraz samodzielne zarządzanie budynkiem na zasadzie spółdzielni (wspólne mieszkanie).

Wypełnianie ekologicznego planu rozpoczęto od założenia w październiku 1982 r. spółdzielni „Selbstbaugenossenschaft Berlin e.G.” – podstawy zarówno wspólnego planowania, jak i mieszkania. Spółdzielcza forma wydawała się najodpowiedniejszą dla tego typu inwestycji, zarówno ze względu na wspólnotowe, „rewolucyjne” wnoszenie kapitału, równomierne rozłożenie kosztów, a zarazem ryzyka, rozwiązanie problemów rentowności inwestycji i spekulacji, jak również ze względu na charakter przedsięwzięcia oraz fazę wspólnej budowy.[xx]

Taki sposób zarządzania projektem naturalnie pociągał za sobą wady w pełni demokratycznej organizacji. Pomimo ogólnie pozytywnych zdań po zakończeniu procesu projektowania („dużego zaangażowania względem grupy użytkowników” i „luźnej i niewymuszonej współpracy”), w trakcie jego realizacji powstał szereg problemów związanych z partycypacją przyszłych mieszkańców. Projekt okazał się wymagający zarówno dla mieszkańców, jak i architektów, podnoszono problem czasochłonności (partycypacja w planowaniu oraz własne wykańczanie swoich mieszkań, a także zarządzanie spółdzielnią), kwestię ryzyka oraz osobiste poświęcenie (np. przymus przeprowadzki do Berlina przed wprowadzeniem się na Admiralstr., by wspólnie wykańczać mieszkania), jednak większość z podnoszonych utrudnień stanowiło nieodłączną część procesu inwestycji budowlanej, bądź wpisane były w charakter obiektu, stanowiąc relatywnie niewielki koszt wobec pozytywnych aspektów partycypacji.

Szkieletowa konstrukcja jest wynikiem przyjętych demokratycznych zasad kształtowania przestrzeni. Pomysł uniezależnienia układu pomieszczeń od konstrukcji budynku leżał u podstaw modernizmu, wykorzystywany m.in. przez Le Corbusiera zwłaszcza w budynkach jednorodzinnych, jak w przypadku Villa Savoye. W projektach modernistycznych ta architektoniczo-konstrukcyjna idea nigdy jednak nie została tak poszerzona i połączona z administracyjno-własnościowym systemem samorządności mieszkańców. W budynku przy Admiralstr. konstrukcja jest kolejnym, logicznym elementem całościowej partycypacji mieszkańców, w kształtowaniu ich domu.

Projektowanie partycypacyjne możliwe było, dzięki zastosowaniu podwójnej konstrukcji budynku. Jej pierwotną część stanowią prefabrykowane elementy żelbetonowe, które tworzą szkielet na kształt regału. Pojedyncza komórka-szuflada otoczona jest płytami stropów z góry i z dołu, między którymi powstać mogą mieszkania dwupoziomowe. Wewnętrzną konstrukcję nośną stanowią słupy, a ściany boczne są pełne i stanowią barierę przeciwpożarową. Uznano, że poszczególne szuflady (mieszkania), powinny być kształtowane za pomocą elementów drewnianych i drewnopochodnych, ze względu na ich ekologiczny charakter – materiał odnawialny, elementy łatwo poddające się recyklingowi i wytworzone na zasadach powtórnego użycia (płyty wiórowe), lekkość oraz łatwość obróbki i tradycyjny charakter materiału. Lekkie i łatwe w budowie konstrukcje drewniane były najlepszym materiałem do budowy mieszkań przez niedoświadczonych spółdzielców. Samodzielne tworzenie szuflad, niewiele różniło się od budowy własnego domu. Mogli oni zrealizować przedstawione w zarysie własne wyobrażenia, dotyczące mieszkania, dowolnie kształtując jego rozplanowanie.

Budynek ukształtowany jest w myśl zasad architektury energooszczędnej, poprzez odpowiednie ukształtowanie ścian, okien czy elewacji. Niezrealizowanym do tej pory pomysłem, było jego ocieplenie dodatkową warstwą styropianu, co miało zapewnić oszczędności w zużyciu energii i produkcji pyłów. Charakterystycznym elementem związanym z energooszczędnym kształtowaniem zabudowania, są rusztowania stojące przy elewacji i od strony podwórza. Jest to konstrukcja nośna balkonów, latem powodująca zacienienie, jak i umożliwiająca rozbudowę mieszkania, przede wszystkim na potrzeby ogrodu zimowego co powoduje uzyskanie biernych zysków ciepła. Elewacja została zaplanowana jako pergola, pod wyrastającą z balkonów zieleń, stając się kolejnym biologicznie czynnym segmentem, dotleniając i uatrakcyjniając miasto.

Konsekwencja jest zdecydowanym atutem tego projektu. Podczas jego trwania nastąpiło zaplanowane tworzenie systemu samorządności mieszkańców, w fazie projektowej, budowlanej i użytkowej, odzyskanie maksymalnej ilości władzy w formie partycypacji, indywidualnej budowy i spółdzielczego zarządzania. Przekazanie władzy mieszkańcom w każdej z trzech faz, nie łączyło się z żadnymi poważniejszymi problemami, nie wpłynęło na estetyczną, techniczną ani funkcjonalną jakoś projektu. Nie uniknięto błędów i opóźnień, jednak biorąc pod uwagę zaangażowanie i racjonalność tworzenia własnego domu, nie stanowiło to istotnego problemu. Konsekwentne było także ekologiczne myślenie o mieście, dzielnicy i bloku. Próby łączenia podwórek, technologie oszczędzające energię i zwiększające ilość zieleni, wszystko to wraz z podmiotowym traktowaniem mieszkańca, daje obraz projektu w pełni ekologicznego.

Na powodzenie rewaloryzacji dzielnicy Kreuzberg w ramach IBA, złożył się przede wszystkim opór mieszkańców. Niezgoda wobec zmian, na które nie mieli oni wpływu, rozwinęła podejście architektów i władz do miasta oraz zmieniła hierarchię ich wartości. Dzięki działaniom mieszkańców przeciwko planom miejskich władz, powstało również na Kreuzbergu centrum społeczne „Fabryka tęczy” („Regenbogenfabrik”). Rozwinęło się ono w zaniedbanej, opustoszałej fabryce chemicznej, niszczejącym pustostanie, który na początku lat 80. został przeznaczony do rozbiórki, a teren na którym leżał pod zabudowę komercyjną. Fabryka ta jednak w wyniku bezprawnego zajęcia i utworzenia przez mieszkańców centrum kulturalnego, została uratowana i oddana w dzierżawę lokalnej społeczności. Zaczęła być stopniowo odnawiana, ożywiana, opuszczone mury ponownie odżyły. Istotną zasadą tak pojmowanej rewitalizacji, stało się maksymalne wykorzystanie zastanej struktury, istniejących konstrukcji czy zieleni. Ekonomiczne ograniczenia związane z tego typu oddolnymi działaniami, wpływają na mimowolną konserwację przestrzeni. Aktywiści (a nie architekci) nie mogą sobie pozwolić na poważne interwencje, wycinkę drzew, zmianę układu pomieszczeń czy wymianę oryginalnych okien. Jest to więc rzeczywista rewitalizacja miejsca, ożywienie zastałej przestrzeni, z wszelkimi brakami i niedogodnościami.

Surowa, przestrzeń humanizowana jest detalami – kolorowym murem, huśtawkami na drzewach, różnego rodzaju gratami czy ławą przed wejściem. Następuje tu, rozwijanie i nawarstwianie detali w czasie, zazwyczaj bez jednego odgórnego planu. Przestrzeń tworzona jest zatem za pomocą szczegółów, składających się na ogół, bez pierwotnego zamysłu i określonego zakończenia budowy. Budulcem jest detal, nie segment. Uwidacznia się tu myślenie, w pewien sposób nie-architektoniczne ale demokratyczne, na które można sobie pozwolić w przestrzeniach, tworzonych najczęściej bez udziału architektów. To architektura bliska anarchitekturze Luciana Krolla, który, jako ekspert, stara się rezygnować z władzy decyzyjnej, na rzecz partycypującej wspólnoty. Jego zainteresowania, najczęściej obejmują architekturę mieszkaniową, jednak metody pracy i zasady projektowe, wydają się odpowiednie również dla budynków użyteczności publicznej. Twierdzi on, że architektura jest i powinna „być wiernym obrazem systemu decyzyjnego: scentralizowany proces decyzyjny prowadzi do autorytarnego i homogenicznego obrazu: każdy detal jest podporządkowany określonej dyscyplinie. Decyzja, która jest podejmowana w warunkach modelu subsydiarności, prowadzić będzie do bardziej złożonego obrazu, odzwierciedlającego heterogeniczność, ewolucjonizm i współpracę wszystkich sukcesywnych skali planu”.[xxi]

Sama Fabryka po przeszło dwudziestu latach funkcjonowania i budowy to kolorowy poprzemysłowy budynek z zielonym podwórkiem i placem zabaw. Urządzono w niej przedszkole, dla matek samotnie wychowujących dzieci, a także warsztat stolarski i naprawy rowerów. Budynek Regenbogenfabrik mieści także względnie tanie schronisko turystyczne. Architektura jest skromna i racjonalna, to spadek po przemysłowej przeszłości miejsca i skutek ograniczeń finansowych. Odpowiada jej równie skromny charakter wnętrz i nowych elementów zabudowy, wykonanych tanim kosztem, czasem wręcz z odpadów. Ta architektura nie zachwyca, nie ma mocy symboli czy monumentów. Budynek nie oddziałuje więc na całe miasto, a jedynie na okoliczne ulice, nie posiada także siły porywającego chaosu budynków Krolla. To jeden przykład, wycinek przestrzeni, zrewitalizowany punkt miasta, silny siłą wielu różnych inicjatyw, wielu rewitalizacji.

Kolejnym zrewitalizowanym punktem dzielnicy jest „RAW-Tempel”. Poprzemysłowy obszar o powierzchni 10 ha leżący w dzielnicy Kreuzberg-Friedrichshain. Po 1993 r. został porzucony przez właściciela. Na obszarze, w którym się znajduje wystąpiły procesy, powodujące lęk wielu mieszkańców ubogich dzielnic. Terenem zainteresowali się i zajęli, początkowo nielegalnie, niezależni artyści, szukający przestrzeni dla realizacji swoich projektów. Niemniej proces, który nierzadko jest rzeczywistą zapowiedzią gentryfikacji, tu posłużył oddolnej rewitalizacji dzielnicy. To kolejna z demokratycznych i poprzemysłowych przestrzeni Kreuzberga, którym kieruje stowarzyszenie RAW-Tempel e.V. „Funkcjonuje tam kilkadziesiąt organizacji o różnym charakterze. Rolą wspomnianego wyżej stowarzyszenia jest także koordynowanie ich działań oraz mediacja w sporach między użytkownikami przestrzeni, jednak bez prawa ingerencji w poszczególne projekty. (…) Tutaj, w RAW-Tempel najważniejsza jest tolerancja i otwartość, które to stają się udziałem nie tylko grona aktywistów ale również, a może przede wszystkim, okolicznych mieszkańców. Obok licznych koncertów i wystaw prowadzone są także warsztaty aktywizujące dla osób bezrobotnych; działa m.in. teatr bezdomnych”.[xxii]

Najbardziej jaskrawym przykładem roli budynku w procesie rewitalizacji, jest walka o zachowanie przeznaczonych do wyburzenia obiektów i zajmowanie pustostanów pod centra społeczno – kulturalne. W tym przypadku istnienie budynku jest o tyle istotne, że z powodu braku innych możliwości, decyduje o zainicjowaniu działania. Rewitalizacja za pomocą obiektów usługowych takich jak centra społeczne czy artystyczne oraz samodzielne, partycypacyjne metody budowy i modernizacji tkanki mieszkaniowej, jest powolna i posiada niewielką skalę oddziaływania. Ogranicza się często do odnowienia konkretnego obiektu czy zdegradowanego terenu i nie oddziałuje szerzej na dzielnicę, czy miasto, zwłaszcza że często instytucje te powstają na granicy legalności, lub są nielegalnie. Po pierwsze sam budynek często przeznaczony jest do wyburzenia, zajmuje więc przestrzeń, która ma już zaplanowane inne przeznaczenie, po drugie zajmowany jest on bezprawnie. Aktywność więc, jak i sam budynek, jest nielegalna. W przypadku skłotów zasiedlanych przez ludzi z „zewnątrz” dzielnicy, zazwyczaj pewien czas zajmuje wzajemne oswajanie się nowych i starych mieszkańców, mimo że „poprzez zajmowanie obszarów zaplanowanych do rozbiórki, dzicy lokatorzy często wnoszą nowe życie i środki do zniechęconych społeczności lokalnych”.[xxiii] Także w przypadku Regenbogenfabrik, gdzie w walce o zachowanie budynku aktywni byli mieszkańcy dzielnicy, szybkość ani skala zmian nie może równać się planowej, miejskiej rewitalizacji realizowanej za pomocą zespołów prestiżowych obiektów.

Wspomniałem już, że możliwy jest jednak typ oddolnej rewitalizacji, nie poszczególnych obiektów, ale całych dzielnic wraz z ich przestrzeniami publicznymi. Najlepszym tego przykładem może być opisywane już Friedrichshain-Kreuzberg, a więc centralna dzielnica leżąca na granicy wschodniego i zachodniego Berlina. Istnieją w niej byłe skłoty, galerie i centra kultury, a z powodu osiągnięć takiej rewitalizacji, coraz częściej studia projektowe czy lofty. Struktura rewitalizacji jest taka sama jak struktura skłotów – demokratyczna i heterogeniczna. Pozbawiona planu i kierunku, opierać się może o współdziałające, ale niezależne obiekty użyteczności publicznej, które tak jak Regebogenfabrik, rewitalizują detale przestrzeni. Można tu więc mówić o rewitalizacji dzielnicy dzięki gęstości i nawarstwianiu się tego rodzaju aktywności, a nie sile poszczególnego obiektu czy odgórnego planu. Istotne jest, żeby demokratyczny był charakter każdego z obiektów składających się na całość procesu. Należy założyć, że z tych powodów będzie on mniej wydajny, mniej określony i bardziej rozciągnięty w czasie, ale też atrakcyjniejszy dla mieszkańców. Architektura, przywoływanego już Luciana Krolla chaotyczna, niewydajna i często nielogiczna, jest przy tym, a może przez to, bardzo ludzka.

Tak oddolnie rozumiana rewitalizacja ma wiele zalet, szczególnie istotnych dla najbardziej zainteresowanych – a więc samych mieszkańców. Rozwiązuje sprzeczność, pomiędzy lokalną społecznością a miejską wspólnotą, oddając miastu interesującą, a co za tym idzie bezpieczniejszą dzielnicę, mniej oficjalną, mniej prestiżową, lecz wyjątkowo żywą, przy zachowaniu dotychczasowej struktury społecznej. W tak zrewitalizowanej dzielnicy zaistnieją rzeczywiste próby rozwiązania problemu ubóstwa. Sąsiedzka samopomoc, niezależne organizacje wspierające instytucje pomocy społecznej (świetlice, przedszkola, teatr bezdomnych, zajęcia aktywizacji bezrobotnych) czy wreszcie skłoty, jako mieszkania dla niemajętnych, składają się na przekrój walki ze skutkami i przyczynami ubóstwa. Nie rozwiązuje to naturalnie całości problemu, jednak w porównaniu ze strategią gentryfikacji, wypierania biedy poza centrum, poza pole widzenia, jest to ważna alternatywa. Dzięki takim działaniom dzielnica nasyca się infrastrukturą społeczną i usługową. RAW-Tempel oferuje młodzieży, której za drobne wykroczenia zasądzono prace socjalne, uniknięcia kary pozbawienia wolności przez zatrudnienie w socjalnych projektach związku. Przy wsparciu Agencji Pracy RAW-Tempel pomaga bezrobotnym w powrocie na rynek pracy. Na skłotach powstają kawiarnie, galerie, cykliczne imprezy takie jak Abramowszczyzna na poznańskim Rozbracie, prowadzone są także różnorakie warsztaty.

Oddolna, a wręcz nielegalna rewitalizacja, często radzi sobie z obszarami, gdzie z powodów na przykład własnościowych czy spekulacyjnych nie jest możliwa inna forma odnowy przestrzeni. Takie działania rozwijane są w Poznaniu, gdzie z powodów nieuregulowanych kwestii własnościowych terenów przy ul. Pułaskiego, alternatywą dla postępującej dewastacji obszaru, stało się zaskłotowanie go z przeznaczeniem na centrum społeczne. To samo odnosi się do zajętej przestrzeni, uprzednio porzuconej przez właściciela pod RAW-Tempel. Potencjał nielegalnej rewitalizacji uwidocznił się szczególnie silnie, podczas próby zajęcia zajazdu pod św. Benedyktem na Podgórzu w Krakowie. Skłotersi przyjęli na siebie obowiązki władz miejskich, ochrony miejskiego dziedzictwa, rewitalizacji i określenia odpowiedniej funkcji dla zabytkowego budynku. W planach było stworzenie niezależnego centrum społeczno-kulturalnego z salą koncertowo-teatralną, świetlicą i kafejką internetową. Aktywiści po niedługim czasie musieli opuścić lokal, ale publiczne wytknięcie błędów i opieszałości władz miejskich, w czego konsekwencji niszczał zabytkowy obiekt, dało im dobrą pozycję w rozmowach z Zarządem Budynków Komunalnych. Ciekawa była także aktywność radnych Podgórza, którzy także niezadowoleni z arbitralnej polityki władz miasta wobec wspomnianego budynku, poparli skłoterskie działania. Mimo wszystko władze miasta uznały, że lepszym rozwiązaniem będzie stworzenie w nieokreślonej przyszłości muzeum niezwiązanego z Podgórzem Jerzego Dudy-Gracza niż bieżący rozwój centrum społecznego. Niekonsultowane decyzje prezydenta wygrały z aktywnością mieszkańców.

Zajmowanie pustostanów, tworzenie centrów kulturalnych i świetlic to przede wszystkim proces ożywiania dzielnicy za pomocą instytucji kulturalnych. Powodzenie tak rozumianej rewitalizacji każe zastanowić się nad jej rolą w gospodarczym rozwoju miasta. Z pewnością trudno ją przyrównywać do przypadku Bilbao, lecz oddolnie realizowany rozwój dzielnicy, dzięki podnoszeniu jakości życia, rzeczywistej różnorodności działań i poczuciu demokratycznego współudziału we wspólnocie, ma istotną rolę dla rozwoju, wizerunku i gospodarki miasta. Ważna staje się kulturalna siła dzielnicy, która jest jej szansą i zagrożeniem; „Kreuzberg niczego nie produkuje, wystarczy, że rocznie odwiedzi dzielnicę kilkanaście tysięcy bogatych turystów i samych Niemców”. [xxiv]

Niejednokrotnie w odniesieniu do różnych problemów związanych z gentryfikacją wspominano już o roli samorządności i partycypacji. Uczestnictwo w procesach zarządzania miastem, jest istotne dla przywrócenia podmiotowości mieszkańców, powstania rzeczywistych forów wymiany i dyskusji, wreszcie dla racjonalizacji miasta, ustalania hierarchii realnych potrzeb i minimalizowania konfliktów. Proces samorządności powinien być rozciągnięty na maksymalnie wiele płaszczyzn miejskiego życia, od partycypacji przy tworzeniu projektu własnego domu, przez rządzenie dzielnicą do odzyskania politycznej podmiotowości. Jedynie te mechanizmy niosą ze sobą rzeczywisty potencjał rewitalizacyjny dzielnic i miast. Dziś zarówno te oddolne, samodzielne i alternatywne, jak i planowane miejskie metody rewitalizacji mają rzeczywiste szanse powodzenia, mogą stać się początkiem rzeczywistego rozwoju miasta, obu jednak czegoś brakuje – jednym władzy a drugim wiedzy.

Mateusz Gierszon

[i] K. Nawratek, Miasto jako idea polityczna, Kraków 2008, s. 183.

[ii] M. Bookchin, Przebudowa społeczeństwa, Poznań 2009.

[iii] G. Böhme, Filozofia i estetyka przyrody, Warszawa 2002, s. 34.

[iv] Ostatnio szeroko komentowano odsłonięcie pomnika „Pana Gumy” autorstwa Pawła Althamera, wykonanego ze środków publicznych, nie konsultowanego i nieprzystającego do bieżących potrzeb mieszkańców Pragi. Szczególnie znaczące były całkowicie odmienne opinie Warszawiaków z „lewej” i z „prawej” strony Wisły.

[v] M. Gachowski, „Transformujące Założenia Urbanistyczne jako samorządowe inicjatywy urbanistyczne mogące reanimować obumierające obszary w ‘sercu miasta’”, w: Czasopismo techniczne nr 2-A, 2008.

[vi] Wśród kilkudziesięciu projektów architektonicznych i gospodarczych towarzyszących całemu przedsięwzięciu, znalazły się budynki nowej stacji kolei i metra autorstwa biura Norman Fostera, nowego portu lotniczego i wiszącej kładki dla pieszych Santiago Calatravy oraz nowego centrum konferencyjnego Federico Soriano.

[vii] T. Małkowski, „Tylko rewolucja kulturalna uratuje Katowice, wywiad z Ibon Areso Mendiguren’em”, w: Gazeta Wyborcza Katowice, 2008.

[viii] Ł. Kuś, „Powtórzyć Bilbao?”, http://www.gkw24.pl/artykul/18/powtorzyc-bilbao/ (dostęp z 21.10.2008).

[ix] Zob. K. Nawratek, op. cit.

[x] A. Wójcik, „Nowe przestrzenie publiczne -na przykładzie miasta Dublina”, w: Czasopismo techniczne nr 1-A, 2007.

[xi] K. Dudzic-Gyurkovich, M. Gyurkovich, „Mieszkać nad wodą – Amsterdam, Barcelona, Dublin”, w: Czasopismo techniczne nr 2-A, 2007.

[xii] J. Urbański, Odzyskać miasto. Samowolne osadnictwo, skłoting, anarchitektura, Poznań 2005, s.26.

[xiii] M. Krajewski, „Co to jest sztuka publiczna?”, w: Kultura i Społeczeństwo nr 1, 2005.

[xiv] K. Nawratek, op. cit., s. 90.

[xv] Zob. R. Florida, The Rise of the Creative Class. And How It’s Transforming Work, Leisure and Everyday Life, New York 2002.

[xvi] B. Świrko, „Rozważania nad partycypacją społeczności lokalnej w sprawowaniu władzy na drodze stowarzyszania się -Analiza do badań Pracowni Badań Miejskich”, http://www.pbm.neostrada.pl/teksty.html/.
Otagowano z:Docklands, efekt Bilbao, iquique, kraków, Quinta Monroy

[xvii] A. Drapella-Hermansdorfer, Zielone osie i zielone pierścienie Berlina, Teka Kom. Arch. Urb. Stud. Krajobr. – OL PAN, 2005

[xviii] Zob. L. Świątek, J. Charytonowicz, „Recykling przestrzeni Cz. II”, w: Recykling nr 7, 2004.

[xix] M. Bookchin, op. cit., s. 54.

[xx] Potwierdza to ankieta z marca 1988 r.; prawie wszyscy przyszli mieszkańcy ocenili swoją możliwość udziału w projekcie jako wystarczającą, a po zakończonej fazie planowania wszyscy biorący udział w projekcie byli usatysfakcjonowani.

[xxi] L. Kroll, „Manifest architekta”, w: Mać pariadka nr 1, 2005.

[xxii] W. Mania, „Stara Gazownia bez granic”, w: Gazeta Wyborcza Poznań, 2008.

[xxiii] N. Waters, „Wprowadzenie do skłotingu”, w: Squatting the Real Story, cyt. za: J. Urbański, op. cit., s. 23.

[xxiv] A. Kłos, “Berlin publiczny”, http://www.ritabaum.pl/go.php?id=337&what=kultura/ (dostęp z dnia 17.10.2006).

Warszawa: Lokatorzy wtargnęli do biura Hanny Gronkiewicz-Waltz

Kraj | Lokatorzy | Protesty

Dziś o godz. 16:00, działacze Komitetu Obrony Lokatorów, Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, Związku Syndykalistów Polski, Lewicowej Alternatywy i Radykalnej Akcji Solidarnej wtargnęli do biura Prezydent Miasta, Hanny Gronkiewicz-Waltz, domagając się realizacji postulatów lokatorskich. Pomimo iż w poniedziałki urzędy państwowe powinny być czynne do godz. 18:00, pani Prezydent nie była obecna w urzędzie. Jak poinformował sekretarz pani Prezydent, ma ona “nienormowany czas pracy”.

W związku z zaistniałą sytuacją, lokatorzy postanowili zająć salę konferencyjną w urzędzie, z postanowieniem nie opuszczania jej dopóty, dopóki urzędnicy miejscy nie zechcą z nimi rozmawiać. Na fasadzie urzędu został powieszony baner z hasłem “Mieszkania komunalne w ręce lokatorów”.

Po krótkiej chwili, do sali konferencyjnej wszedł Wiceprezydent miasta, pan Andrzej Jakubiak. Otrzymał postulaty lokatorów, które przeczytał na głos, dodając swój komentarz. Kwestię kryterium dochodowego, które wzbudza największe kontrowersje, z uwagi na dramatyczną sytuację wielu rodzin, które nie mogą otrzymać lokalu komunalnego, a nie mogą sobie pozwolić na najem lokalu na wolnym rynku, Wiceprezydent zbył stwierdzeniem: “jakie by nie było kryterium, ktoś będzie niezadowolony”. Andrzej Jakubiak albo drwił z postulatów lokatorskich, albo twierdził, że problem nie istnieje. Powtarzał również frazesy władz miasta o tym, że obecna ekipa rządząca buduje więcej lokali komunalnych, niż jej poprzednicy. Lokatorzy przypomnieli, że w wyniku owianych skandalami reprywatyzacji, więcej mieszkań komunalnych jest likwidowanych, niż powstaje nowych.

Obnaż to... Berlińczycy rozbierają się w proteście przeciwko niebotycznym czynszom

Świat | Lokatorzy | Publicystyka

Ten ruch wstrząsa zazwyczaj uporządkowanym światem berlińskich agentów nieruchomości: gdy pokazują lokale do wynajmu, ich domniemani najemcy rozbierają się i paradują po okolicy ubrani wyłącznie w maskę Myszki Miki dla ukrycia tożsamości.

Protestujący, którzy malują na nagich ciałach hasła jak "za drogo", albo "zdzierstwo", udają zwykłych potencjalnych najemców i ustawiają się w kolejkach by "obejrzeć" drogie mieszkania do wynajęcia.

Gdy już są w środku, rozbierają się i tańczą w kółko do dudniącej muzyki tłoczonej przez głośniki, filmują także swoje wyczyny. Zazwyczaj udaje im się uciec nim przyjedzie policja. Zwykle wideo z akcji następnego dnia ukazuje się na YouTube .

"Chcemy by każdy agent nieruchomości i każda firma zarządzająca mieszkaniami obawiała się, że jeśli spróbują wynająć mieszkania po złodziejskich cenach, mogą się spodziewać naszej wizyty" - powiedział na jednym z nagrań protestujący, przedstawiający się wyłącznie jako Denis.

Protest przeciwko podwyżkom czynszów jest prowadzony przez grupę Międzynarodówka Hedonistyczna, która stała się rozpoznawalna po tym, gdy jej członkowie zaatakowali neonazistowski pub. Ich demonstracje ograniczają się na razie do śródmiejskich dzielnic Kreuzberg i Freidrichshain. Obie są gentryfikowane po dwóch dekadach, w trakcie których zapewniały tanie mieszkania dla imigrantów i studentów.

"Nie chcieliśmy chodzić na demonstracje na których wszyscy są smutni albo źli, chcieliśmy zrobić coś co mówi 'tak' dla życia.", powiedział magazynowi Der Spiegel Peter, inny z nagich protestujących. "Chcemy szokować, aby przekazać naszą wiadomość polityczną".

Podczas gdy niektórzy agenci nieruchomości uciekają się do wyzywania policji i próbują stawiać zarzuty protestującym, Andreas Stücke z organizacji parasolowej niemieckich agentów nieruchomości Haus und Grund Deutschland pozostaje niewzruszony. "Ci, którzy lubią rozbierać się przy takich okazjach, powinni to robić", powiedział redukując protesty do przemijającej "hipsterskiej" mody.

Berlińscy protestujący przyznają się do tego, że zainspirowali ich antyczynszowi aktywiści i aktywiści z Hamburga i Paryża, gdzie podobne akcje miały miejsce. Ale jak na standardy obu miast, nie wspominając Monachium i Londynu, berlińskie czynsze są minimalne. Chociaż cena najmu za dobrze urządzone mieszkanie w jednej z bardziej modnych dzielnic stołecznego śródmieścia może niekiedy osiągnąć 1000 euro miesięcznie, obecnie średni czynsz za dwupokojowe mieszkanie w tych okolicach to 640 euro miesięcznie.

"Berlińscy najemcy są rozpuszczeni" twierdzi David Eberhart z grupy kontrolującej 40% mieszkań do wynajęcia w mieście. Zauważa on, że w porównaniu do podobnie zamożnego Monachium, gdzie lokatorzy wydają miesięcznie 17,6% dochodu na czynsze, średnia dla Berlina wynosi zaledwie 12,3%. Utrzymuje on, że obecny wzrost cen jest wynikiem przywracania do użytku domów nie nadających się do zamieszkania, podwyżki są w interesie wszystkich.

Jednak protesty zaalarmowały berlińskich socjaldemokratów i postkomunistyczną partię die Linke, zasiadających we władzach lokalnych pod przewodnictwem socjalistycznego burmistrza Klausa Wowereita, który ukuł określenie dla stolicy "biedna, ale seksowna". Jego administracja uruchomiła inicjatywę mającą ograniczyć czynsze w zgentryfikowanych dzielnicach śródmiejskich.

Tony Paterson
Czwartek 21 października 2010
The Independent
tłum: gentryfikacja.zlem.org

Warszawa: Lokatorzy zablokowali skrzyżowanie Targowej i Solidarności

Kraj | Lokatorzy | Protesty

Dziś o godzinie 17:00, protestujący lokatorzy zablokowali skrzyżowanie ul. Targowej i al. Solidarności. Protest jest częścią kampanii lokatorskiej, mającej na celu zmianę polityki władz miasta wobec lokatorów komunalnych. Protestujący domagali się m.in.: anulowania podwyżek czynszów lokali komunalnych, podwyższenia kryterium dochodowego, które umożliwiłoby wynajęcie lokalu komunalnego osobom o zarobkach wyższych niż płaca minimalna, ale nadal zbyt małych, by wynająć mieszkanie od prywatnych właścicieli, zaprzestania, przez urzędników Wydziału Zasobów Lokalowych, systematycznego odmawiania prawa najmu lokatorom, którzy spełniają wszystkie kryteria, by otrzymać lokal socjalny lub komunalny, oraz zaprzestania przyznawania lokatorom lokali nie nadających się do zamieszkania: zagrzybionych, pozbawionych podstawowych wygód (toaleta na korytarzu, brak ciepłej wody i gazu).

Demonstranci ruszyli spod pomnika "Czterech Śpiących" i zaczęli przechodzić przez przejścia dla pieszych - blokując przejeżdżające samochody. Policja próbowała interweniować, strasząc uczestników demonstracji mandatami. Jednak dzięki solidarnej postawie lokatorów, nie doszło do wypisania mandatów. Następnie demonstranci przeszli do ul. Jagiellońskiej, zajmując pas ruchu. Tam, policja próbowała zagrozić sprawą w sądzie organizatorowi demonstracji, próbując wymusić zakończenie pochodu. Kolejny raz, solidarni lokatorzy nie dopuścili do represji. Demonstracja zakończyła się wiecem pod Centrum Handlowym "Wileńska". Przez cały czas trwania akcji rozdawano ulotki przechodniom.

Spółka Prometeusz próbuje „wykurzyć” lokatorów na Pradze

Kraj | Lokatorzy

W dniu 7 października 2010 na podwórku kamienicy przy ul. Jagiellońskiej 27 o powierzchni 120m2 firma Prometeusz kazała ustawić kontener. Z 6 kondygnacji zamontowano dziurawy tymczasowy zsyp. Zaczęło się oczyszczanie strychu z martwych gołębi i ich odchodów nagromadzonych od ponad 60 lat, od czasów II wojny światowej. Właściciel budynku sp. z o.o. Prometeusz zorganizowała lokatorom „lecznicze inhalacje”. Tumany kurzu popiołu i toksycznych oparów unosiły się ponad tydzień.

Nadmienić należy iż okna większości mieszkań wychodzą na stronę podwórka studni, wszystkie nieczystości osiadały nie tylko na oknach ale przedostawały się do mieszkań. Przejście przez klatki schodowe nie dawało się opisać. Osoby starsze udające się na wizytę lekarską musiały po zejściu szukać miejsca do umycia się, natomiast dzieci udające się na codzienne zajęcia wyglądały tak jakby wyszły z kopalni. Jakby tego było mało, olbrzymi kontener pozostawiany na środku podwórka studni wraz nieczystościami pozostawał nie zabezpieczony. Rożne osoby postronne przychodziły aby przejrzeć zwartość kontenera i wybrać pozostawione tam przedmioty. Lokatorzy zawiadomili Powiatowego Inspektora Sanitarnego. Przybyła komisja stwierdziła zaistnienie opisanego stanu i nałożyła karę na administratora. Przy tej kontroli również byli obecni dziennikarze Radia dla Ciebie.

Poniżej kilkusekundowy film nagrany z komórki przez lokatorkę.

Skłoting w Holandii po "zdelegalizowaniu"

Świat | Lokatorzy | Publicystyka

Więcej na temat skłotingu w Holandii w Podręczniku skłoterskim(napisanym przed delegalizacją) który możecie poczytać tutaj: http://positi.blogspot.com/2008/09/podrcznik-squatterski-dla-amsterdamu....

ZMIANY PO 1.10.2010 delegalizacji skłotingu
z http://www.stichting138a.nl/polski

Z dniem 1-ego października 2010 wchodzi w życie ustawa "Skłotowanie i pustostany" w Holandii.Ustawa ta zakazuje skłotowania, umożliwia policji eksmisje skłotów, a lokalnym samorządom daje środki prewencyjne, mające na celu zapobieżenia pustostanow.

W wyniku wprowadzenia tej ustawy powstała Fundacja 138a (Stichting 138a).
Fundacja138a (Stichting 138a) została założona, aby służyć jako centrum wiedzy oraz legalnych ekspertyz na tematy związane z prawem "Skłotowanie i pustostany".Zajmujemy się głównie udzielaniem porad prawnych skłotersom oraz wspieraniem legalnych działań opartych o ustawę dotyczącą skłotowania i użytkowaniu pustych budynków.

Stichting 138a jest inicjatywą niezależnych prawników i adwokatów. Na bieżąco informujemy osoby zainteresowane o naszej działalności porzez nieregularne publikowanie biuletynów informacyjnych.

Aby otrzymywać biuletyn informacyjny napisz na adres: nieuwsbrief@stichting138a.nl
Kontakt dla prasy oraz mediów: pers@stichting138a.nl
Wszystkie inne maile można przesyłać na: info@stichting138a.nl
551a Kodeksu Postępowania Karnego (Holandia)

W przypadku podejrzenia przestępstwa zdefiniowanego w artykułach 138, 138a oraz 139 Kodeksu Karnego, każdy funkcjonariusz policji może wejść do podejrzanego miejsca. Każdy z nich ma prawo usunąć lub spowodować usunięcie wszystkich osób, które przebywają nielegalnie na terenie budynku oraz wszystkich obiektów/rzeczy znalezionych w tym miejscu.

Wejście. Policja może wejść na teren posiadłości jeśli jest przekonana, że nie ma umowy między jej użytkownikami a właścicielem. Jeżeli masz umowę z właścicielem to najlepiej jest ją spisać na papierze i pokazać umowe policji natychmiast kiedy pojawi się pod twoimi drzwiami.

Ewikcja. Nie jest pewne czy policja może usunąć wszystkich i wszystko zgodnie z tym prawem. Najlepiej jak powiesz policji, że nie przebywasz w budynku nielegalnie. Tylko sąd będzie mógł zdecydować czy to prawda i czy można dokonać ewikcji, więc policja może dokonać ewikcji dopiero po zakonczeniu sprawy w sądzie. Pytanie czy policja też tak będzie myśleć.
Skłoting po 1 października 2010 (Holandia)

* Mieszkanie na skłocie stanie się bardziej niepewne. Zgodnie z nowym prawem policja może pojawić się pod Twoimi drzwiami w każdym momencie. Zamykaj drzwii kiedy policja przebywa w okolicy. Rozmawiaj na przykład przez skrzynkę na listy lub z okna na wyższym piętrze.
* Policja nie będzie już dłużej miała powodu wkraczać do budynku zaraz po akcji skłotowania żeby ustalić jak długo budynek był pusty.
* Skłoting przestanie być chroniony prawem, ale nadal pozostanie usprawiedliwiony. Prawa zawsze mogą być wyeliminowane. Jeśli wystarczająco dużo ludzi będzie chciało się pozbyć tego prawa, skłoting stanie się znów legalny. Więc powiedz swojej wspólnocie/słsiedztwu dlaczego skłotujesz, czy to jest przeciwko spekulacjom (na rynku mieszkaniowym) czy po prostu nie masz dachu nad głową.
* Jeśli została zawarta umowa pisemna z właścicielem, upewnij się że zawsze masz jej kopię, żeby pokazać ją policji kiedy będzie chciała dokonać eksmisji. Spisz również ustną umowę, którą zawarłeś z właścicielem i zrób jej kopię.
* Obecnie toczy się dużo rozmów czy ewakuować czy nie po 01.10.2010. Sposób postępowania będzie zależał od zarządu miast, policji, prokuratury, poniweż te organy władzy decydują o lokalnej polityce. Twój regionalny Skłoterski Punkt Informacyjny (KSU) może wiedzieć więcej na temat lokalnej polityki. Lokalne władze również mogą wyjaśnić niektóre Twoje pytania. Jeśli nie jesteś zadowolony z odpowiedzi, skontaktuj się ze swoim KSU, prawnikiem lub na przykład Stichting 138a.
* Informacje kontaktowe do twojego KSU i prawników są dostępne na kraak-forum.

Przez kontynuowanie skłotingu prawo (zakazujące skłotowania budynków ) stanie się zbyt kosztowne i nie możliwe do utrzymania . Do zachowania tego nowego prawa mogą zniechęcać akcje natychmiastowego ponownego skłotowania domów poddanych eksmisji, skłotowanie dwóch nowych domów po ewikcji lub akcje solidarnościowe.

Każda akcja skłotowania musi zostać wykorzystana do przekonania ludzi, że skłoting jest nadal potrzebny. Czy policja powinna się przegrupować, żeby chronić pustostany? Czy antyspołeczne spekulacje powinny być chronione? Czy braki mieszkaniowe powinny być zachowane? To nie wybór między przekonywaniem opinii publicznej a dalszym aktywizmem, potrzebujemy obu. To nie wybór między spokojnym życiem a ciągłym prowadzeniem kampanii. Tylko dzieki aktywnemu działaniu możemy przekonać władze, że utrzymania tego prawa jest nie potrzebne i nie mozliwe. Tylko wtedy możemy znów żyć w spokoju.

Brutalizacja postępowania wobec ubogich najemców

Kraj | Lokatorzy | Publicystyka

Tekst pochodzi ze strony gentryfikacja.zlem.org.

Gdy mówi się o zjawisku gentryfikacji w Polsce, czyli o tworzeniu gett luksusu tam, gdzie dotychczas żyli biedni, przedstawia się raczej dość naiwne schematy myślowe zamiast opartej na faktach analizy. Zjawisko gentryfikacji siłą rzeczy wiąże się z wymianą mieszkańców osiedla, czy innego obszaru, którego ma dotyczyć. Osoby o niskim dochodzie muszą się więc wyprowadzić, by mogły się wprowadzić te o wysokim, zresztą dlatego zjawisko gentryfikacji jest źródłem korzyści dla właścicieli budynków i dlatego do niego dążą. Jeśli pojawia się ktoś, kto za mieszkanie, budynek lub grunt pod tym samym adresem chce zapłacić znacznie więcej, trzeba pozbyć się dotychczasowych najemców. Potoczna krytyka mówi, że narzędziem gentryfikacji są podwyżki czynszów, które doprowadzają niskodochodowych mieszkańców do zadłużenia, a zadłużenie to staje się powodem eksmisji. Prawda jest jednak taka, że o ile podwyżki czynszów faktycznie występują w niektórych miastach i dzielnicach, narzędzia by pozbyć się ubogich potrafią być bardziej brutalne i zarazem skuteczniejsze.

Na zachodzie Europy funkcjonuje pojęcie landlord harassment, które oznacza dręczenie przez właściciela (kamienicy, gruntu, czy mieszkania) jego najemców. Pojęcie opisują pokrótce anglo- i hiszpańskojęzyczna wersja Wikipedii (najpopularniejszej encyklopedii internetowej). Można znaleźć także poradniki prawne dla brytyjskich najemców, co robić w wypadku dręczenia przez właściciela. Wspomniany artykuł w anglojęzycznej wersji Wikipedii mówi o tym, że dręczenie przez właściciela ma miejsce tam, gdzie prawo reguluje kwestię podwyżek czynszu i eksmisji. Ochrona lokatorów przed podwyżkami czynszu została wprowadzona w Polsce przez Ustawę o ochronie praw lokatorów, mieszkaniowym zasobie gminy i o zmianie Kodeksu Cywilnego z 21 czerwca 2001, ale częściowo uchylił ją wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2005 roku. Skutkiem tego owa ochrona w tej chwili jest w Polsce niewielka, niemniej jednak właściciel podnosząc czynsz zawsze ryzykuje pozew, którego rozpatrzenie może zająć sądowi kilka lat, do tego zaś czasu lokatorzy płacą kwotę sprzed podwyżki. Oznacza to, że podwyższanie czynszów nie jest najszybszym sposobem pozbycia się zbyt mało majętnych najemców. Podobnie eksmisje wymagają wyroków sądów i podlegają pewnym regulacjom. Pomiędzy lokatorami i lokatorkami, a właścicielami i ich prawnikami toczy się dramatyczny bój o eksmisje. Chociaż prawo Unii Europejskiej zabrania eksmisji na bruk, a na gruncie polskim wspomniana już Ustawa miała je eliminować, faktycznie w Polsce ochrona najemców nie spełnia unijnych standardów i eksmisje bez zapewnienia innego lokalu są wykonywane[1]. Niekiedy mają miejsce ze skandalicznym naruszeniem i tak liberalnego prawa, w wyjątkowo podły i nieludzki sposób. Niemniej jednak ze względu na obostrzenia, okres ochronny, w którym eksmisji dokonywać nie można, niektórzy szukają prostszych metod na opróżnienie wynajmowanych lokali.

Dręczenie przez właściciela to po prostu użycie władzy i przemocy do tego, by zmusić najemców by wyprowadzili się sami, bez wyroku eksmisyjnego. Ma ono tę zaletę, że działa szybko, nie wymaga żadnych procedur i dodatkowo nie zawiera spektakularnego elementu eksmisji. Lokatorzy wynoszą się chyłkiem, bez interwencji komornika i policji, nikt nie pyta ich dokąd, nie psują żadnych statystyk. Nawet jeśli jest grudzień i zamarzają później tułając się od dworca do dworca, wszystkie dokumenty wskazują, że wyprowadzili się z własnej woli. Najczęstsze przykłady dręczenia to odcinanie mediów (zwłaszcza zimą, tych umożliwiających ogrzewanie) i całkowite zaniechanie remontów. Bardziej brutalne formy zakładają aktywne uszkadzanie wynajmowanego budynku przez właściciela, by utrudnić życie mieszkańcom, zdarzają się też przykłady typowego nękania psychicznego. Szerzej opiszę je w dalszej części tekstu.

Ubodzy najemcy zajmujący lokale w atrakcyjnych lokalizacjach nie są współczesnemu kapitalizmowi do niczego potrzebni. Wręcz przeciwnie jak wykazuje Mike Davies w swojej Planecie slumsów kapitaliści podwójnie zarabiają na gettoizacji. Po pierwsze wynajem lokali komercyjnych i luksusowych apartamentów stanowi niezwykle intratny biznes – do prowadzenia którego trzeba pozbyć się dotychczasowych mieszkańców i użytkowników nieruchomości, po drugie, co bardziej szokujące, gęsto zabudowane slumsy i przegęszczone mieszkania to również źródło świetnego zysku (Davis 2009 s.121-131). Możemy zatem powiedzieć, że gdy osoby o niskim dochodzie zamieszkują lokalizacje, którymi zainteresowani są najemcy z grubszym portfelem, właściciele widzą, że muszą taki stan zmienić, aby nie stracić dwóch okazji do zarobku.

Lokatorzy w odróżnieniu od pracowników, którzy są kapitalistom potrzebni tak długo jak nie można zastąpić niczym ich pracy, mogą być w dość łatwy sposób spacyfikowani siłowo, bez minimalnego choćby udziału ich zgody. Pracownicy muszą wyrażać choć częściową zgodę na warunki swojej pracy, w przeciwnym razie są w stanie efektywnie sabotować wytwarzanie dóbr i usług. Lokatorzy zaś są narażeni na przemoc nie tylko ze strony właścicieli - polityka przesiedlania biednych z miejsc, w których kupnem lub najmem zainteresowany jest kapitał, jest wspierana przez władze, stąd też do indywidualnej przemocy konkretnego właściciela może dołączyć cały aparat siły, zwłaszcza jeśli lokatorzy podejmują zorganizowane, zbiorowe formy protestu. Na całym świecie brutalizacja postępowania wobec ubogich najemców jest coraz bardziej widoczna, zarządzanie biedą za pomocą siły staje się faktem.

Jak zauważają badacze gettoizacji, coraz wyraźniej widzimy wspieranie tych procesów przez państwo za pomocą środków policyjnych i wojskowych (por. np. Davies dz. cyt. s.158-166). Dzielnice ubogich są postrzegane jako potencjalnie niebezpieczne dla władzy i muszą być poddawane regularnej kontroli, tak w fazie zasiedlania przez nowych mieszkańców, jak wysiedlania starych, a także gdy dopełniona jest już gettoizacja. Najjaskrawszym tego przykładem są brazylijskie favele, które otacza się murami aby utrudnić przemieszczanie się ludności w momencie państwowego ataku (identyczny jest zresztą sposób traktowania przez siły państwowe Izraela okupowanych terytoriów arabskich, które również stanowią morze nędzy).

Niel Smith wprowadza pojęcie „miasta rewanżystowskiego” [2] (Smith 2010 s. 41), które zabezpiecza wysiedlanie osób ubogich, rozwijając środki przymusu [3]. Jako przykład służy mu oczywiście Nowy Jork, który, mniej więcej w okresie przejmowania przez bogatych kolejnych dzielnic, rozwinął słynną politykę „zero tolerancji”, opierającą się na bezwzględnej kryminalizacji nawet błahych zachowań. Jak pisze Smith był to również czas w którym miasto wypłacało rekordowe sumy na ugody z ofiarami policyjnej przemocy oraz próbowało wyposażyć stróży prawa w kule dum – dum eksplodujące wewnątrz ciała (tamże s. 43). Loic Wacquant opisał politykę miasta z tego okresu w ten sposób: „Cel reformy: uspokoić przestraszone klasy średnie i wyższe – te które chodzą do wyborów – za pomocą permanentnego nękania biednych w przestrzeni publicznej (w parkach, na ulicach, dworcach, autobusach, w metrze itp.) Do celu prowadzą trzy środki: zwiększenie stanu osobowego i wyposażenia jednostek policji, decentralizacja operacyjnej odpowiedzialności i scedowanie jej na komisarzy dzielnicowych wraz z ilościowym określeniem zadań oraz wprowadzenie systemu informatycznego (z centralną bazą danych, dostępną w komputerach samochodów patrolowych).” (Wacquant 2009 s. 27)

Realizacja tych założeń jest zaskakująco podobna w Polsce. Wdrażany właśnie projekt „rewitalizacji Nadodrza” (część wrocławskiego, administracyjnego osiedla Ołbin charakteryzująca się względnie wysoką przestępczością i niskim dochodem mieszkańców, a mająca przeobrazić się w modną i atrakcyjną dzielnicę) zakłada odnowienie komisariatu policji za pieniądze Unii Europejskiej oraz montaż 40 kamer, w tym jednej wycelowanej w niezależne centrum kulturalne i miejsce spotkań lokalnych aktywistów. Sieć monitoringu ma być rozwijana także na poznańskich Jeżycach, które również są „rewitaliozwane”. Analogicznie w 2006 roku na skrzyżowaniu legendarnie wręcz niebezpiecznej ulicy Brzeskiej z lansowaną na nowe zagłębie rozrywkowe warszawskiej Pragi Ząbkowską utworzono nowy komisariat.

Warto także pamiętać, że ubodzy najemcy często znajdują się na przecięciach różnych systemów opresji. Niedostatek materialny może skutkować chorobami, uzależnieniami, współwystępuje z wielodzietnością, nieobecnością jednego z rodziców przy pracy opiekuńczej, wśród osób najmujących lokale komunalne więcej jest kobiet i osób w podeszłym wieku. Różne systemy opresji niekiedy funkcjonują zaskakująco współbieżnie redukując szansę na zrealizowanie swoich interesów do zera. Jedna z osób z którymi przeprowadzałem wywiady na warszawskiej Pradze, mieszkająca w zreprywatyzowanym kilka lat temu budynku, powiedziała dobitnie:

Następuje przemoc, czy przemoc finansowa ze strony właścicieli budynku, prawda? Czy przemoc wobec kobiet, czy przemoc…to też jest raczej przemoc, ignorowanie czyichś potrzeb na przykład, prawda? Ze strony państwa, czy…ze strony państwa, przecież nasze państwo jest przemocą.

Autorka powyższego cytatu sama wielokrotnie doświadczyła przykładów nękania przez właściciela, a także obojętności urzędników i służb państwowych, które wobec osób żyjących w niedostatku częściej występują w roli sprawcy nieszczęścia niż pomocy. Niestety idealny przykład takiego jednoczesnego działania różnych aparatów przemocy został dostarczony w ostatnich dniach przez życie. W momencie gdy piszę te słowa toczy się postępowanie o odebranie dziecka mieszkance Warszawy, która wraz z czteroosobową rodziną została przesiedlona przymusowo do lokalu socjalnego o powierzchni 21 metrów kwadratowych (bez naruszena prawa). Następnie urzędnicy uznali, że to zbyt mała powierzchnia, by mogło wychowywać się na niej dziecko. Rozpoczęto więc procedurę sądową zmierzająca do odebrania pociechy rodzinie. Rozprawy zamierzali obserwować inni najemcy zrzeszeni w Komitecie Obrony Lokatorów, ale sąd utajnił posiedzenia.

Można powiedzieć, że system pomocy społecznej jest sfragmentaryzowany i nieprecyzyjny zaś system kontroli i represji scentralizowany, zsynchronizowany i bezlitosny. Na temat urzędników i urzędniczek zarządzających zasobem komunalnym, odpowiedzialnych również za reprywatyzację budynków ta sama respondentka powiedziała:

Chcę tego, chcę, żeby to było ustawione jak należy. Ja nie mówię, że oni maja pracować za 5 groszy, niech oni maja godziwą, porządną płacę a niech nie kradną do cholery, niech nie oszukują tych, którzy są bezbronni. Mnie wkurza do granic możliwości to, że bydlę, które ma władzę znęca się nad tym, który nie ma nic. To jest najohydniejsza zbrodnia jaka tylko może być…to jest zbrodnia, bo ja widzę co się dzieje, słuchaj, od początku przejęcie przez prywatnych właścicieli, w pierwszym roku umarła jedna osoba, w drugim roku dwie osoby, w sumie (w 5 lat – przyp. WK) pięć osób. Niezły przerób, nie?

Władze nękają lokatorów i lokatorki również jako właściciele nieruchomości, a więc występują w klasycznej roli kapitalisty chcącego zrobić interes. Ewidentny tego przykład stanowi przypadek mieszkań komunalnych i socjalnych w kamienicy przy 29 listopada w pobliżu centrum Warszawy. Zaalarmowani przez mieszkańców aktywiści i aktywistki z Komitetu Obrony Lokatorów nagrali na wideo pracowników dokonujących tam ekspertyzy stanu instalacji gazowej, którzy wyraźnie stwierdzili, że nie ma podstaw odłączać tego medium, ale Zarząd Gospodarki Nieruchomościami powinien niezwłocznie zlecić jej naprawę. Mimo to, a sytuacja miała miejsce w środku zimy, ZGN nie odstąpił od zamiaru odłączenia gazu w całym budynku. Zrozpaczeni mieszkańcy wraz z aktywistami okupowali siedzibę ZGN przez 4 dni, ale mimo to nie udało im się zmusić urzędników do naprawienia instalacji. Decyzję o odłączeniu gazu podjął ostatecznie Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego stwierdzając jednocześnie, że instalacja nadaje się do naprawy. Mimo to miasto zaproponowało jedynie wymianę mieszkań, ale tylko komunalnych i z uregulowanymi opłatami. Kilkanaście rodzin, w tym najaktywniejszych osób, otrzymało faktycznie nowe mieszkania komunalne. Jednak pozostali zostali w kamienicy, w której od tamtego czasu nie ma gazu. Wyglądałoby to może na przykład zwykłej oszczędności ludzkim kosztem, ale biorąc pod uwagę atrakcyjną lokalizację kamienicy można zaryzykować tezę, że chodzi o coś więcej. Rezygnacja z remontów nawet gdy są konieczne i odcinanie mediów to najprostsze metody, jakimi właściciele zachęcają do wyprowadzki.

We wrześniu 2009 TNV Warszawa poinformował o przypadku właściciela stołecznej kamienicy przy ulicy Strzeleckiej, który nie tylko odciął swoim najemcom gaz, za którego podłączenie zażądał po 500 złotych od lokalu (dodatkowo do wysokich czynszów), ale również zaspawał jedyną bramę wjazdową na podwórze. Ogrzewanie stanowi częsty cel nękających właścicieli. Również w Warszawie, przy ul. Jagiellońskiej, w kamienicy opalanej głównie węglem, spółka dwóch przedsiębiorców wprawionych w przejmowaniu komunalnego mienia odebrała po prostu mieszkańcom dostęp do piwnic, co uniemożliwiło im składowanie opału. Zasłonięto także okna płachtą przedstawiającą przyszły wygląd kamienicy, która nie przynosiła żadnego dochodu. Najskrajniejszy przypadek działania obliczonego na pozbycie się lokatorów miał jednak miejsce przy ul. Hożej 25 gdzie, jak podał Super Express, właściciel, który 2 lata wcześniej przejął kamienicę, wyburzył wszystkie ściany działowe w piwnicy i niemal wszystkie na parterze. Lokatorzy zaalarmowali Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego, który potwierdził ich obawy orzekając, że “W związku z rozbiórką części ścian murowanych konstrukcja nośna budynku została osłabiona. Może to stwarzać zagrożenie bezpieczeństwa ludzi i mienia”. Niemniej jednak wszyscy zajmujący się sprawą urzędnicy uznali zgodnie, że nic się nie da zrobić, gdyż właściciel ma prawo robić ze swoją własnością co chce. Praktyka pokazała, że może on nawet pozbawić mieszkańców wody. Tak zrobił posiadacz kamienicy przy ulicy Dzierżby na Ursynowie, który w trakcie trwania procesów z lokatorami o podwyżki czynszów i eksmisje po prostu rozwiązał umowę z MPWiK. Wodę odłączono nie uprzedzając o tym mieszkańców.

Jeśli nie można podnieść czynszów, bo lokatorzy czy lokatorki zakładają pozwy, można inaczej manipulować kosztami mieszkania tak, by okazało się ono uciążliwie drogie. Oto wypowiedź osoby z reprywatyzowanego mieszkania:

Zażyczyli podwyżki zużycia wody do 8m3 na osobę, słuchaj, w tym można słonia wykąpać a nawet całe stado, no nic ja mam 6m3 w tej chwili, no trudno płacę, w każdym razie ja napisałam do nich pismo, na które o dziwo zareagowali (...), z tym, że ja się z tym nie godzę i domniemywam, że to chodzi o to, żebym ja płaciła, pokrywała należności za te osoby, które nie płacą. Napisałam, że to jest niezgodne z prawem, nie ma czegoś takiego jak odpowiedzialność zbiorowa i ja tego płacić nie będę, a średnie zużycie wody w Warszawie wynosi od 4,5 do 5m3, bo tak jest faktycznie. Przysłali mi, że mam płacić za 6 m3,ale nie koniec tego. Ci, którzy nie mają łazienek albo urządzeń kąpielowych płacili 3 m3, ja z łazienką i pralką, która jednak trochę wody bierze, ja płacę za 6 m3, natomiast tym pozostałym, ponieważ my nie zgodziliśmy się, żeby płacić za 8m3, to tym bez łazienki podwyższyli do 5 m i jeszcze kazali im zapłacić wstecz od 2005 roku. I ja mówię, to jest nielegalne, nie wolno i to jest bez bezprawne i niech pani, pani Basiu idzie, bo jeśli pani miała aneks czynszowy i tyle pani płaciła, ile oni żądali, oni nie maja prawa wstecz pani zażyczyć sobie…i zgadnij ile osób poszło po prawniczki? Nikt, rozumiesz teraz dlaczego mówię, ze każda taka osoba, która działa jest bezcenna? Bo z całego domu działam tylko ja jedna. Ale dlaczego oni nie chodzą, jak myślisz, dlatego, że sądzą, że to nic nie da?

Aktywiści Komitetu Obrony Lokatorów twierdzą zresztą, że zarządca, który dopuszcza się dręczenia może być tylko pracownikiem, specjalnie do tego celu wynajętym, który za pieniądze pozbywa się lokatorów, a późniejsze zyski ze sprzedaży lub najmu nieruchomości zagarnia duża, zatrudniająca go firma. Wśród autorów opisujących współczesne przemiany miast coraz częściej pojawia się teza, że o ile w latach 50. i 60., kiedy zjawisko gentryfikacji wystąpiło po raz pierwszy, osoby kupujące nieruchomości w modnych i drożejących dzielnicach faktycznie chciały tam mieszkać, ze względu na ich niepowtarzalny charakter, to współcześnie takie transakcje mają zazwyczaj charakter inwestycji (por. Murzyn 2006 s. 65 i Smith dz. cyt. 45 - 68). Oznacza to, że kamienice i działki kupują głównie firmy lub indywidualni spekulanci wyposażeni w duży kapitał, z nadzieją na to, że sprzedadzą lub wynajmą je drożej za kilka lat. Taka sytuacja ma związek z globalnym wycofaniem inwestorów z branż produkcyjnych i ucieczką w sferę finansów, nie inwestuje się już w fabryki samochodów, jak przez większość XX wieku, lecz w papiery wartościowe. Gdy zaś pojawiają się wahania na giełdzie stabilny, długoterminowy zysk gwarantują akty własności ziemi i budynków. Ciekawe jest zresztą, że w ciągu ostatnich 5 lat kilku najbogatszych ludzi w Polsce, w tym Jan Kulczyk i Ryszard Czarnecki, wycofało część swojego kapitału z firm sektora finansowego i pozakładało spółki działające na rynku nieruchomości.

To jak domy ubogich mieszkańców i mieszkanek warszawskiej Pragi stają się nagle żetonami w kasynie opisuje zatrudniony w Zachęcie architekt Benjamin Cope. Napisał on ciekawy artykuł zawierający dużo ważnych informacji o firmach-krzakach, ludziach-słupach i powiązaniach biznesu z władzami oraz sektorem pozarządowym w procesie przejmowania mienia komunalnego przez inwestorów. Kończy odwracając schemat, w ramach którego zwykle mówi się o rewitalizacji, obecny w takich stwierdzeniach jak „idziemy do Europy”, albo „wprowadzamy światowe standardy”. Nawiązuje on mianowicie do słynnych na całym świecie sposobów załatwiania interesów znanych z Bazaru Różyckiego albo Stadionu X-lecia pisząc „Praga w erze globalizacji pokazuje, że globalizacja w znacznym stopniu przypomina Pragę.” (Cope 2010 s. 89)

Dziękuję za pomoc osobom związanym z warszawskim Komitetem Obrony Lokatorówj.

1-Ustawa zwalnia z tego obowiązku m.in. gdy w lokalu ma zamieszkać sam właściciel lub jego najbliżsi. Latem 2009 posiadacz kamienicy w Warszawie wręczył wypowiedzenia 17 rodzinom ją zamieszkującym z informacją, że do wszystkich mieszkań mają się wprowadzić jego najbliżsi. Nie był to przypadek odosobniony.

2-Rewanżyści to mieszczanie, którzy chcieli wziąć odwet na biedocie za to, że w 1848 roku przejęła miasto w ramach działania Komuny Paryskiej, istotą rewanżyzmu jest nienawiść do ubogich i obarczanie ich winą za złą sytuację miasta),

3-Na marginesie warto wspomnieć, że grecki socjolog Chryssanthi Petropoulou stawia tezę, że gettoizacja, komercjalizacja przestrzeni i zwiększenie policyjnego nadzoru, a więc to wszystko co Smith określa mianem miasta rewanżystowskiego, uderzyło w style życia młodzieży i wskazuje je jako główne przyczyny powstania z grudnia 2008, którego społeczne reperkusje do tej pory wstrząsają greckim państwem (Petropoulou 2010 s. 218). Petropoulou uważa także, że radykalne greckie ruchy społeczne, są ruchami miejskim, częścią walki o przestrzeń i prawo użytkowania jej.

Bibliografia:
Cope (2010) Raport z Pragi: megaplany, mikromodernizacja i ryzykowna urbanizacja w: Przegląd Anarchistyczny nr 11
Davies (2009) Planeta slumsów Warszawa: Książka i Prasa.
Murzyn (2006) Kazimierz: środkowoeuropejskie doświadczenie rewitalizacj Kraków: Międzynarodowe Centrum Kultury
Petropoulou (2010) From the December Youth Uprising to the Rebirth of Urban Social Movements: A Space–Time Approach w: International Journal of Urban and Regional Research nr 34
Smith (2010) Gentryfikacja jako globalna strategia urbanistyczna w: Przegląd Anarchistyczny nr 11
Wacquant (2007) Więzienia nędzy Warszawa: Książka i Prasa

Warszawa: Prawnicy Bożeny Bartczak grożą Komitetowi Obrony Lokatorów

Kraj | Lokatorzy

Prawnicy Bożeny Bartczak, znanej warszawskiej kamienicznicy, która zajmuje się przejmowaniem kamienic i usuwaniem lokatorów za pomocą brutalnych metod, wysłali do Komitetu Obrony Lokatorów list z pogróżkami, domagając się usunięcia demaskujących jej działania artykułów. Kancelaria Brudkowski i Wspólnicy, działając w imieniu pani Bartczak, usiłuje ponadto wyłudzić od Komitetu sumę 20 tys. zł.

Chodzi o opublikowane na stronie Komitetu artykuły:

Jak Bożena Bartczak niszczy rodziny w Wawrze | Pani Bartczak oszukuje STOEN by wypędzić lokatorów | Właściciel odcinający dostęp do mediów może być ścigany karnie

W artykułach została opisana historia lokatorów z Wawra z ulicy Widocznej w dzielnicy Wawer w Warszawie. W styczniu 2010 r., Komitet Obrony Lokatorów zapoznał się z ich dramatyczną historią o walce z nieuczciwą kamienicznicą i o stosowanych przez nią szykanach, zmierzających do pozbycia się lokatorów i sprzedania nieruchomości.

Wśród specjalnych działań pani Bartczak można wymienić: zasypywanie szamba, odcinanie elektryczności, odcinanie gazu, odgradzanie dojścia do posesji. Lokatorzy nie mogą już korzystać z toalet w lokalach, muszą na mrozie korzystać z toi-toia ustawionego na podwórku. Lokatorzy z dwójką małoletnich dzieci niedługo nie będą mieli dostępu do wody bieżącej, gdyż pani Bartczak zamierza również zabrać im możliwość korzystania z hydrofora.

Władze Warszawy ukrywają dane o reprywatyzacji kamienic

Kraj | Lokatorzy

Dziś, organizacje lokatorskie ujawniły istnienie raportu władz miasta o reprywatyzacji budynków w warszawskim Śródmieściu. W raporcie umieszczonych jest ok. 1500 adresów nieruchomości ze Śródmieścia, w przypadku których wszczęto postępowanie administracyjne o reprywatyzacji. W rubrykach opisane są: numer działki, stan prawny, informacja o zwrocie lub toczących się postępowaniach przed sądami.

Miasto od dawna twierdzi, że "nie ma takiej listy"; Komitet Obrony Lokatorów wnioskował o taką listę nieraz. Oprócz tego, pytano o istnienie takiej listy na sesji Rady Warszawy - ostatni raz 30 września. Wtedy wiceprezydent Warszawy, Andrzej Jakubiak, powiedział, że nie ma takich list.

Warszawa: Praskie spotkanie Komitetu Obrony Lokatorów

Kraj | Lokatorzy

W sobotę na warszawskiej Pradze, Komitet Obrony Lokatorów zorganizował spotkanie sąsiedzkie lokatorów, w celu zintegrowania ruchu lokatorskiego i zaplanowania dalszych działań. Obecnych było około 30 osób mieszkających w rejonie ul. Targowej, Ząbkowskiej, Tarchomińskiej, Grajewskiej, Mackiewicza, itd...

Członkowie Komitetu Obrony Lokatorów wprowadzili zebranych w aktualny stan działań organizacji lokatorskich: próby zorganizowania "okrągłego stołu" z władzami Warszawy (propozycja odrzucona na ostatniej sesji Rady), Warszawskich Spotkań Mieszkaniowych, na których władze lokalowe skompromitowały się brakiem merytorycznego przygotowania i arogancką postawą wobec mieszkańców. Wspomniano również o innych działaniach protestacyjnych.

Jeden z mieszkańców rzucił pomysł zorganizowania demonstracji na skrzyżowaniu ul. Targowej i Al. Solidarności - co wszyscy zebrani podchwycili z entuzjazmem. Utworzono grupy robocze do wymyślania haseł i malowania banerów, powiadamiania sąsiadów i ulotkowania. Demonstracja odbędzie się w nadchodzących tygodniach.

Celem planowanej demonstracji będzie zwrócenie uwagi na postulaty lokatorskie, takie jak: anulowanie podwyżek czynszów, podwyższenie kryterium dochodowego umożliwiającego najem lokalu komunalnego, zaprzestanie łamania prawa przez urzędników odmawiających lokali, zaprzestanie przyznawania lokali nie nadających się do zamieszkania.

Protest lokatorski i spotkanie-farsa zorganizowana przez Miasto

Kraj | Lokatorzy

Kilkadziesiąt osób protestowało dziś przed sądem na al. Solidarności przeciwko często bezprawnym działaniom sądów wobec lokatorów. Protest był zorganizowany przez Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów w ramach Międzynarodowego Dnia Lokatora.

Chodziło m.in. o eksmisję do pomieszczeń tymczasowych zamiast do lokalów socjalnych i o decyzjach w zakresie reprywatyzacji budynków. Po proteście, demonstranci przeszli na ulicę Smolną, gdzie w tym samym czasie odbywało się spotkanie organizowane przez władze Warszawy - tzw."Warszawskie Spotkanie Mieszkaniowe".

Spotkanie było totalną farsą. Miasto chciało jedynie "poinformować ludzi" a nie odpowiadać na konkretne pytania. A pytań było wiele - tylko miasto nie miało na nie odpowiedzi. Wicedyrektor Biura Polityki Lokalowej Katarzyna Łęgiewicz twierdziła, że nie wiedziała o kilku konkretnych przypadkach, które były omówione na spotkaniu, choć były one opisane w raporcie Komitetu Obrony Lokatorów w kwietniu. Lokatorzy przypomnieli, że kilkakrotnie opisali swoje problemy, ale nie zostało zaproponowane żadne rozwiązanie ze strony miasta. Ludzie obecni na sali krzyczeli, że trzeba zlikwidować Biuro Polityki Lokalowej, bo nic nie robi, by rozwiązać problemy mieszkańców - a jedynie tworzy nowe problemy.

Warszawa: Demonstracja lokatorska Związku Syndykalistów Polski

Kraj | Lokatorzy | Protesty

Dziś na warszawskiej Pradze odbyła się demonstracja lokatorska zorganizowana przez Związek Syndykalistów Polski, z udziałem Lewicowej Alternatywy oraz lokatorów działających w Komitecie Obrony Lokatorów oraz Warszawskim Stowarzyszeniu Lokatorów. Celem demonstracji było przypomnienie o wciąż nierozwiązanych problemach lokatorów, takich jak nadmiernie wysokich i wciąż podwyższanych czynszach, zaniedbaniach remontów, zbyt restrykcyjnych kryteriach uprawniających do najmu lokali komunalnych, oraz dzikiej reprywatyzacji kamienic - wraz z "żywym inwentarzem" - czyli lokatorami.

Demonstracja była odpowiedzią na brak zainteresowania Rady Warszawy i władz lokalowych postulatami lokatorskimi, co widać było na ostatniej nadzwyczajnej sesji Rady Warszawy.

Jedną z metod walki proponowanej przez Związek Syndykalistów Polski jest tzw. "Strajk czynszowy". Polega on na częściowym lub całkowitym powstrzymaniu się od płacenia czynszu do czasu realizacji postulatów lokatorskich. Zdania co do tej metody są podzielone i nie wszyscy lokatorzy ją aprobują. Część liderów lokatorskich postawiła na ugodową postawę wobec władz miasta i potępiła strajk czynszowy licząc na korzyści płynące z dobrych stosunków z władzami.

Warszawa: Radni kolejny raz zlekceważyli lokatorów

Kraj | Lokatorzy

W dniu 30 września, odbyła się Nadzwyczajna sesja Rady Miasta Stołecznego Warszawy dotycząca konsultacji społecznych oraz powołania tzw. „Lokatorskiego Okrągłego Stołu”. Na sali obrad obecnych było około 300 lokatorów. Lokatorzy mieli na sobie koszulki z napisem "Strona Społeczna". Po raz kolejny, politycy rządzący Warszawą okazali zupełne niezrozumienie dla postulatów organizacji lokatorskich.

Radni wszystkich ugrupowań jednogłośnie odrzucili możliwość głosowania nad uchwałą powołującą Zespół wspólny do rozwiązywania problemów lokatorów, w którym reprezentowani byliby zarówno lokatorzy, jak i urzędnicy miejscy zajmujący się sprawami lokalowymi. Przeciw głosowali radni PiS, SLD, PO i niezrzeszeni. Wiceprezydent miasta, Andrzej Jakubiak, odrzucił wszelkie argumenty organizacji lokatorskich zrzeszonych w Stronie Społecznej, dotyczące nieprawidłowych zwrotów kamienic.

Jakubiak powtórzył też nieprawdziwe informacje dotyczące kryteriów dochodowych, co było przedmiotem kontrowersji w lipcu zeszłego roku.

Kanał XML