Recenzje

Wesoły żywot miał ten Marks – biografia Francisca Wheena

Blog | Recenzje

PWN wydało w 2011 roku książkę Francisa Wheena pt. „Karol Marks” będącą biografią tytułowego bohatera.

W tej biografii, Francis Wheen uczynił z Karola Marksa niegroźnego czerwonego „szaleńca”. Idealny cel kpin i śmiechu. Niegroźny brodacz, którego idea – zdaniem autora - posłużyła jako podstawa do budowy groźnych koncepcji, będących u podstaw jednego z totalitaryzmów XX wieku, a mianowicie bolszewizmu i leninizmu.

Marks był całkiem niezaradny życiowo, kłócąc się z kim popadnie i pasożytując na kiesie biednego Engelsa, który nic nie kumał z tez Marksa, ale je mimo to wspierał je finansowo, gdyż brzmiały tak nowatorsko w I połowie XIX wieku.

Mam wrażenie, że Wheen chciał w niekonwencjonalny i specyficzny sposób przedstawić na ikonę przebrzmiałych jego zdaniem idei. Jednocześnie chwali go za przewidywalność, co do rozwoju kapitalizmu oraz wyzysku klasy pracującej, który panuje teraz na świecie. Widać autor biografii Marksa nie miał kontrargumentów, które mógłby przeciwstawić jego tezom, więc pozostawało mu tylko go ośmieszyć przez przytaczanie anegdotek, o tym, jak to pani Marks musiała sprzedać cenną rodziną porcelanę, żeby utrzymać Karola i ich dzieci.

Francis Wheen; „Karol Marks”; Wydawnictwo: PWN; Rok wydania; 2011

RobertHist

Czytaj Kapitał! Politycznie! (recenzja Harry Cleaver, Polityczne czytanie Kapitału )

Publicystyka | Recenzje

Książka Harrego Cleavera jest efektem badań nad Kapitałem Marksa, poszukiwań nowego, innego odczytania wspomnianej pozycji. Istniejące interpretacje były według autora niezadowalające, rozmijały się z „intencją dzieła” czy wręcz odwracały ją, czyniły użytek z lektury, który z perspektywy walki klas, był sprzeczny z użytkiem zakładanym. Jak zauważa Cleaver mało kto traktował Kapitał jako narzędzie walki klasowej, odczytywał je strategicznie z pozycji proletariatu. Raczej dominowało filozoficzne czytanie Marksa. Podobnie mamy w Polsce gdzie za lektura marksistowska przybiera formę althusseranizmu lub kozyro-kowalyzmu, który ten ostatni, pod nazwą neoklasycyzmu, uznaje za typowo akademicki, profesorski użytek, abstrahujący od politycznego wykorzystania i realnej walki ludzi pracy. Tym samym propozycja autora wydaje się czymś istotnym, zaś publikacja jego książki może odtworzyć przed polską lewicą nowe przestrzenie teoretyczno-praktyczne. Podobnie jak przyswojenie tradycji w której Cleaver pracuje, a która wciąż jest raczej nieobecna, chociaż niewielu robi wiele by przybliżyć ją polskiej publiczności .

Analizując sposoby czytania Marksa Cleaver wprowadza rozróżnienie na strategiczne i ideologiczne podejście do lektury. W najogólniejszym wymiarze różnicę pomiędzy nimi charakteryzuje za pomocą metafory militarnej: ideologiczne odczytanie jest co najwyżej bronią propagandową, taktyką, nie zaś strategią, która ujmuje w sobie różne taktyki. Ideologiczne czytanie traktuje dzieło Marksa jako krytykę, czy to kapitalizmu czy ideologii, i na tym krytycznym, teoretycznym, wymiarze się kończy. Strategiczne czytanie zaś uznaje krytyczny, ideologiczny wymiar tekstu, poza tym wskazując na jego użytek praktyczny. Samo to strategiczne odczytanie nie musi być marksistowskie, tzn. nie musi być czytaniem z pozycji walki proletariatu o swoje wyzwolenie spod jarzma narzuconej pracy dla kapitału. Nie musi stawać po stronie rewolucji, dla rewolucji, ale może być lekturą mającą na celu utrwalenie panowania klas posiadających i rozbicie oporu ludzi pracy. Mamy więc, jak pisze Cleaver, strategiczne odczytanie Marksa z pozycji ludzi pracy lub z pozycji kapitału.
Poza powyższym rozróżnieniem, autor wprowadza jeszcze rozróżnienie na filozoficzne, ekonomiczne czytanie Marksa oraz polityczne.

Według Cleavera ekonomiczna analiza abstrahuje od aktywności ludzi pracy, koncentrując swoją uwagę na analizie mechanizmów, czysto obiektywnych, często idąc w kierunku determinizmu ekonomicznego. Zawężenie ekonomicznej analizy ujawnia się również w traktowaniu samej przestrzeni społecznej i możliwości eksplanacji zjawiska w niej zachodzących, jak również w ujmowaniu ich „natury”. Ujawnia się to między innymi w analizowaniu kapitalizmu jedynie jako fabryki z pominięciem zjawisk zachodzących poza nią, jak stwierdza autor: „czyni z ekonomii politycznej teorię fabryki kapitalistycznej i jej pracowników najemnych” (s.65). To, co może jeszcze na przełomie XIX i XX wieku było do zaakceptowania, dzisiaj nie jest. Obecnie mamy do czynienia z licznymi konfliktami poza fabryką, które dla funkcjonowania jej są istotne. Walka z narzuceniem pracy przez kapitał rozgrywa się na przeróżnych przestrzeniach: w domu, szkole, uniwersytecie. Przyjmując wąską analizę kapitalizmu, ekonomiczne interpretacje równie wąsko ujmują samą klasę robotniczą. Zaliczają do niej jedynie ludzi z masowych, wielkich fabryk. Tym samym protesty na przykład studentów są dla nich przejawem buntu „lumpenproletariatu” lub „drobnomieszczaństwa” nie mające nic wspólnego z walką ludzi pracy. Nie jest to, stwierdza Cleaver, jedynie błąd ortodoksyjnego marksizmu, ale również Nowej Lewicy, która przyjmując wąską definicję klasy robotniczej, zmuszona zostaje do wprowadzenia kategorii „ludu” by wyjaśnić naturę protestów studentów. Zarówno w jednym jak i drugim przypadku studencka rebelia sytuowana jest poza ekonomią, poza walką proletariatu, jako coś nieistotnego dla funkcjonowania fabryki.

Ekonomiczne odczytanie charakteryzuje się ponadto jednostronnością w ujęciu roli klasy robotniczej, jako biernej, reagującej defensywnie, przychodzącej z zewnątrz. Sam rozwój kapitalizmu, „impulsy do ruchu” wywoływane są przez konkurencję między kapitalistami. Jak pisze Cleaver: „Klasa kapitalistyczna jest tu tylko widzem globalnych ruchów autonomicznego i samoczynnego rozwoju kapitału” (s.67). Prezentacja ludzi pracy jako niezdolnych do samodzielnej walki, dających jedynie odpowiedź, „konkretnosytuacyjną”, „tradeunionistyczną”, na działania kapitalistów, odpowiedź, która dla dynamiki systemu jest nieistotna, prezentacja taka zakłada konieczność istnienia partii, czyli podmiotu, który podejmie walkę za ludzi pracy. Stanie się ich nauczycielem, kierownikiem, wyrazicielem ich interesu. Tego wszystkiego, do czego sami, w omawianej perspektywie teoretycznej, nie są zdolni.

Wykluczając ludzi pracy z dynamiki systemu, interpretacja ekonomiczna ulega fetyszyzacji. Sam kapitalizm jest traktowany nie jako stosunek społeczny, ale jako „spis rzeczy” jak na przykład środki produkcji, kapitał pieniężny itd. Tym samym autor stwierdza, że kategorie, którymi oporują czytelnicy ekonomiczni, są kategoriami urzeczowionymi. Zanika to, o czym doskonale wiedział Marks, mianowicie fakt, że stosunki ekonomiczne są stosunkami politycznymi, że sama ekonomia to polityka. Jako przykład, zarówno Marks, jak i Cleaver, podają walkę o skrócenie czasu pracy, która od ekonomii przechodzi na zasadzie ilościowej w żądanie polityczne. Dodatkowo zmiany związane z kryzysem i reformami Keynesa spowodowały zlanie się tego, co polityczne, z tym co ekonomiczne.

Nie tylko ekonomiczne czytanie ignoruje rolę klasy robotniczej, ale ten sam grzech popełnia czytanie filozoficzne. Autor wyodrębnia tutaj dwa nurty: 1) ortodoksyjny, który wiąże ze szkołą Althussera; 2) rewizjonistyczny, z którym wiąże między innymi Gramsiego, Lukaca, szkołę frankfurcką.
Autor dość ostro krytykuje metodę Althussera, uważając, że jest to próba odnowienia skompromitowanej ortodoksji i legitymizacji działań partii robotniczej. Althusser konstruując własną metodę interpretacyjną zdaniem Cleavera odradza jedynie typową narrację ortodoksyjną. Dodatkowo popada w dogmatyczny scjentyzm. Dążąc do naukowości oddziela badanie Kapitału od historii, wyszukując schematu jego rozwoju niezależnego od momentu historycznego, układu sił pomiędzy klasami. Ignorowanie historii realnej powoduje, że trudno poddać koncepcje Altussera weryfikacji. Ostatecznie, podobnie jak interpretacja ekonomiczna pomija walkę klas, redukując ją tutaj do sporu pomiędzy intelektualistami.

Analiza Cleavera dotycząca interpretacji althusseranskiej może się wydać mało wnikliwą. Autor nie dokonuje szczegółowego rozbioru tej metody. Niemniej, krytyka ta uderza w setno, tym samym czyniąc zbędnym szerokie rozwodzenie się nad czymś, co u swoich podstaw jest skażone istotnym „brakiem”. Brakiem który skazuje Althussera na tkwienie w czymś, co Pierre Bourdieu nazywa „illusio”. Potwierdza to między innymi dychotomia tego, co ideologiczne i tego, co naukowe, co między innymi wykazał M. Sokolski, czy też to, co ja uznaję za przejaw idealizmu, czy też filozofii przed Marksem. Porównując koncepcję Cleavera z koncepcją Althussera istotnym wydaje się podkreślenie innego widzenia „pojęć”. Francuski filozof wprowadzając koncepcję praktyki teoretycznej, z jednej strony, uznaje wyższość analizy teoretycznej, jej niezależność od realnej walki klasowej, która stanowić może przykłady, ale w sumie nie musi teoretyk zajmować się brudną działalnością polityczną. Tym samym logika czystej myśli z konieczności wytwarza takie a nie inne pojęcia, by dosięgnąć niezmiennej prawdy, opisu spełniającego kryteria naukowej czystości, nie zaś te pojęcia zostają wykute w ramach walki i jej rozumienia. Mało tego, nie tyle pojęcia mają zostać dostosowane do walki, wytestowane w jej ogniu, i reformowane w ramach przesunięć w układzie sił, ale to walka ma zostać do nich dostosowana, to naukowiec wolny od ideologii nadaje kształt walce i kierunek, który obiektywnie należałoby przyjąć, aby wykroczyć poza „tradeunionizm”. Sami robotnicy nie są zdolni do rozpoznania własnych interesów i zrozumienia własnej sytuacji. Jest to pokolorowany leninizm z tymi samymi dychotomiami i ujęciem teorii.

Podobna jednostronność charakteryzuje nurt rewizjonistyczny. Wychodząc poza analizy samej fabryki, dostrzegając rozszerzenie się dominacji kapitału na sfery „nieprodukcyjne” oraz wzrost walk poza fabryką, nie potrafią ani powiązać oporu pracowników nienajemnych z najemnymi, jak również ująć funkcji tego oporu w odniesieniu do zmian strategii kapitału. Na przykład Marcuse, jak podaje Cleaver, pisze o kontrrewolucji kapitału, ale nie potrafi określić przeciwko jakiej rewolucji jest ta kontra. Interpretacja rewizjonistycznych filozofów jest bardzo pesymistyczna, wskazująca na totalne zdominowanie poprzez kapitalistów świata pracy. Tym samym, zauważa autor, skazują siebie na porażkę. Zbytnie zainteresowanie siłą wroga, brak analizy własnej mocy i możliwości, prowadzi automatycznie do klęski. W przypadku interpretacji filozoficznej o charakterze ortodoksyjnym porażka ta przejawi się w odrzuceniu rewolucji, przesunięciu jej w daleką przyszłość i koncentracji na „edukacji”, krytyce ideologii i rozwoju świadomości. W przypadku Szkoły Frankfurckiej będziemy mieli indywidualizację i intelektualizację oporu, który zaczyna się, i kończy, na rozpoznaniu totalnego charakteru kapitalizmu.

W pewnym sensie ekonomiczna czy filozoficzna lektura jest tożsama z ideologicznym odczytaniem. Jest, najkrócej mówiąc, interpretacją, a więc czymś niezwiązanym z praktyką. Analiza taka, często przeprowadzana w ramach dyscyplin akademickich i poddana rygorowi „obiektywności”, „niezaangażowania” naukowego. Jako takie charakteryzują się biernością, są kontemplacją, nawet, gdy produkują w świecie myśli, to nie przekładają swoich myśli na realną walkę. Cleaver zauważa nadto, że chociaż lektura filozoficzna czy ekonomiczna abstrahuje od walki, od praktyki społecznej, to ich odkrycia mogą zostać wykorzystane, ich analizy mogą okazać się przydatne, tyle tylko, że dla kapitału, w celu powstrzymania rewolucji. Takiemu podejściu do lektury, Cleaver, przeciwstawia polityczny sposób czytania.

Czym jest polityczne czytanie? Jest one świadomym odczytywaniem tekstu z pozycji ludzi pracy w celu wykorzystania analizy w walce klasowej przeciwko kapitałowi. Jest niejako przesunięciem uwagi, odczytaniem z innej perspektywy. O ile powyższe analizy nie ujmowały samodzielnej walki ludzi pracy, ich wpływu na zmianę strategii kapitału, kryzysy oraz naturę, to polityczna analiza za punkt wyjścia przyjmuje samodzielną walkę klasy pracującej. Nie tyle dzięki, czy za pośrednictwem, partii czy związków zawodowych, ale poza nimi, a nawet przeciwko im. Klasa robotnicza w omawianej koncepcji sama z siebie podejmuje akcje przeciwko narzuceniu pracy przez kapitał – i w tych to akcjach dowodzi, że jest w stanie przeprowadzić rewolucję. Analizując dokonania włoskiej Nowej Lewicy stwierdza, że dokonało się tutaj radykalne przesunięcie. „Był to teoretyczny i polityczny postęp w porównaniu do szkoły frankfurckiej, która widziała wszędzie tylko planowanie kapitalistyczne, a także postęp teoretyczny w porównaniu z tymi, którzy podkreślają autonomiczność walki klasy robotniczej przeciwko takiemu planowaniu, ale nie wypracowali podobnej teorii ogólnej. Uwzględnienie autonomii klasy robotniczej w teorii kapitalistycznego rozwoju pociągało za sobą nowy sposób ujęcia walki klas w ewoluującym schemacie kapitalistycznego podziału pracy. Podział pracy uważano za hierarchiczny podział władzy, mający osłabić klasę, a ponadto uznano, że klasa robotnicza przeciwstawia się tym podziałom, politycznie rekomponując wewnętrzne stosunki z korzyścią dla siebie. To z kolei pociągało za sobą nowy sposób rozumienia zarówno natury kapitału, jak i problemu organizacji klasy robotniczej” (s. 91-92). Oczywiście nacisk na analizę z uwzględniającą walkę klas nie oznacza traktowania jej jako przyczyny, czy też czegoś zewnętrznego wobec istniejących kategorii, ale ujęcie tych kategorii w podwójnej perspektywie: burżuazyjnej i proletariackiej. Analizując sposób badania prowadzony przez Marksa Cleaver zauważa, że omawia on każdą kategorię zarówno z pozycji ludzi pracy jak kapitalistów, gdzie te pojęcia zostają redefiniowane, przekształcane przez walkę zarówno pracowników, jak przez odpowiedź właścicieli środków produkcji. Wymaga to czytania Kapitału w „dwóch krokach”: „ukazanie, w jaki sposób każda kategoria i relacja wiąże się z walką klas i ją wyjaśnia oraz pokazanie, jakie są tego konsekwencje dla politycznej strategii klasy robotniczej” (s. 104).

Polityczna lektura nie oznacza jedynie uwzględnienia praktyki w ramach wcześniejszych episteme. Oznacza to całkowite przekształcenie widzenia i analizowania kapitalizmu. Nie chodzi więc jedynie o dodanie praktyki, czy polityki, ale mówiąc językiem Siemka, o wypracowanie innego poziomu teoretycznego. interpretacje filozoficzne czy ekonomiczne inaczej stawiały pytania i inne pytania, jak i w innych przestrzeniach poszukiwały odpowiedzi. To, co dla szkoły althussera było nieistotne, jedynie stanowiło przykład, „pedagogikę filozoficzną”, o tyle w omawianej koncepcji realne walki ludzi pracy stanowią punkt wyjścia. Sprawia to, że zupełnie inaczej ujmowana jest rola partii, czy też zostają odrzucone takie kategorię jak „świadomość klasowa” . W ich miejsce pojawia się zaś szereg innych, jak np. fabryka społeczna, jak i "klasyczna" terminologia ulega redefinicji.

Jedną z takich kategorii jest fabryka społeczna wypracowana przez Bolonie i Trontiego, a która pozwala uwzględnić i zrozumieć walki poza fabryką oraz ich konsekwencję dla funkcjonowania fabryki. Te tereny które przez marksizm ortodoksyjny odrzucane jako niemarksistowskie czy też traktowane przez „zachodni marksizm”, „kulturowy”, jako odrębne od świata pracy, są w autonomizmie włączone i ściśle zależne.

Dobrym przykładem mogą być walki studentów oraz podejście do tzw. „radykalnych teoretyków”. W recenzji zamieszczonej w marksistowskim piśmie Aufheben (nr 11, 2003; polskie tłumaczenie 2010) autorzy krytycznie odnoszą się do włączenia studentów w ramy klasy robotniczej. Stwierdzają, że w przeciwieństwie do pracowników studenci uzyskują kwalifikacje a nie umiejętności, co ma zapewnić im dostęp do lepiej płatnych zawodów. Wraz z kwalifikacjami interioryzują ideologię, która legitymizuje podział pracy, hierarchię, a w jej ramach swoje uprzywilejowane miejsce. Podobnie pracownicy akademii różnią się w swoich działaniach oporowych i odporowych od ludzi pracy. Jak piszą recenzenci: „Akademicy, pracownicy socjalni, prawnicy itd. mogą wyrażać chęć ataku na kapitał, ale z zasady, stawiając opór, zachowują swoją własną rolę, co jest nie do przyjęcia dla reprezentanta klasy robotniczej. W związku z tym istnieją radykalni psychologowie, radykalni filozofowie, radykalni prawnicy i tak dalej, ale nie radykalnych murarzy ani radykalnych sprzątaczy ulic! Ci ostatni są po prostu radykalnymi ludźmi, którzy chcą uciec od warunków w jakich żyją” (Aufheben/Harry Celaver 2010, s. 267). Pomija on, według recenzentów, krytykę ról i uczelni jaką przeprowadzili sytuacjoniści.

Cleaver w odpowiedzi na zarzuty stwierdza, że reprodukcja podziału pracy, hierarchii jest właściwa wszystkim zawodom, i wskazuje raczej na naturę „zarządzania”, podobnie jak konsumowana wraz z edukacją ideologia, która legitymizuje miejsce w systemie. Kiedy ludziom przestaje się wydawać, ze pozycję, którą zajmują im się należy, to oznacza to, że „zarządzanie” nie działa sprawnie. Nie wskazuje zaś na cechę samego stanowisko pracy. Można tutaj dodać, że według teoretyków reprodukcji takim jak Bourdie nie tylko pracownicy zajmujący dobre stanowisko uznają je za im należne, ale również ludzie pracy akceptują swój los dzięki edukacji. Podobnie fakt, że studenci zdobywają lepsze miejsca pracy nie upoważnia do wyłączenia ich z szeregu klasy robotniczej. Autorzy recenzji kierują się w swoich uwagach przesądem „że tylko źle opłacani robotnicy w błękitnych kołnierzykach są
częścią klasy robotniczej” (s.265).

W odniesieniu do „radykalnych teoretyków” Cleaver stwierdza, że mamy do czynienia z kolejną fantazją. Autorzy recenzji sami konstruują narrację pracowników akademickich. Z jednej strony, stosując uogólnienie i pisząc o wszystkich intelektualistach, którzy wyparli się rewolucji, utrudniając rzeczywistą analizę radykalizmu tychże. Poza tym, autorzy recenzji ignorują takich teoretyków jak Ivan Illich czy nurt antypsychiatrii, którzy dążyli do zniesienia swojej roli jako specjalistów, teoretyków, nauczycieli czy akademików. Cleaver stwierdza, że jednostkowe pragnienie wykonywania tej samej pracy po rewolucji jest w takim samym stopniu właściwe dla mechanika samochodowego co profesora.

Według Cleavera nie ma powodu aby studentów czy akademików sytuować poza walką robotniczą. Nie wydaje mu się właściwe zakwalifikowanie ich do „klasy średniej”. Nie tyle istotnym jest wysokość zarobków, ale ich włączenie w produkcję i reprodukcję siły roboczej. W eseju On Schoolwork and the Struggle Against It (Cleaver 2004) wskazuje on, że edukacja zinstutucjnalizowana na wszystkich poziomach zorganizowana jest na wzór fabryki. Z jednej strony produkuje się siłę roboczą, z drugiej prowadzi badania, które potem wykorzystywane są na rynku. Sama edukacja jest ujęta również jako praca, a nie swobodna twórczość. Egzaminy, kartkówki, eseje, publikacje. Uniwersytet jako fabryka podporządkowuje sobie pracowników naukowych i studentów, którzy stają się pracownikami, i są pracownikami jako uczniowie. Cleaver wskazuje, że w odniesieniu do obu grup pracowniczych, mamy do czynienia z pracą w niesamowitym stresie, presja publikowania, prowadzenia badań, obciążenia dydaktyczne, konieczność opanowania materiału, zaliczenia kolejnego testu czy egzaminu, wszystko to pod nadzorem zimnej biurokracji, sprawia, że egzystencja pracowników jest przesączona nieprzemijającym lękiem. To zaś, wraz z niezdrowymi warunkami pracy, powoduje liczne choroby zawodowe, zanik mięśni, trudności z oddychaniem, choroby kręgosłupa, oczu…

Oczywiście samo uznanie studentów i akademików za część klasy robotniczej nie oznacza, że ich walki będą automatycznie prowadzić do rewolucji. Żadna walka automatycznie nie prowadzi do zwycięstwa. Wszystkie narażone są na niepowodzenie. To, co wydaje się istotne, to wciągnięcie i próba interpretacji walki bez aprioryzmu i przypisywania pewnej grupie specyficznych predyspozycji. Problemy, które spotykamy w ruchach studenckich odkryjemy i w ruchach „prawdziwych” robociarzy. Ponadto, o czym już w wspominaliśmy, jesteśmy w stanie lepiej zrozumieć współczesne zmiany stosując szerszą definicję klasy pracującej i przyglądając się coraz to nowszym formom walki pracowników nienajemnych. Kategoria fabryki społecznej jest tym samym użyteczna z punktu widzenia walki ludzi pracy.

Kapitał w politycznej interpretacji jest stosunkiem społecznym, a dokładnie antagonistycznym klasowym stosunkiem. Oznacza to, że nie jest on jedynie pewną maszyną, którą cechują określone prawa, ale to, że prawa są efektem akcji i reakcji jednej klasy na poczynania drugiej. Dlatego też powinniśmy, stwierdza Cleaver, przyjrzeć się „dynamice walki klas”, która polega na narzucaniu „form towarowych masom ludzkim”. Kapitalista posiadając środki produkcji umożliwia przetrwanie i dostęp do dóbr społecznych ludziom pracy o tyle, o ile sprzedają oni swoją siłę roboczą. Oznacza, to podporządkowanie pracy jej martwej formie. „W istocie, pisze Cleaver, możemy zdefiniować system społeczny oparty na narzucaniu pracy przez formę towarową” (Cleaver, 2011, s. 112). Sama ta forma towarowa nie jest czymś niezależnym od polityki. To w jaki sposób praca zostanie narzucona wynika za samego układu sił. Uznanie tego faktu prowadzi autora do rozróżnienia na siłę robocza i klasę robotniczą. Jak pisze: „Klasa robocza jest siłą roboczą, kiedy funkcjonuje jako część klasy kapitału i kapitał definiuje ją w ten sposób” (s.113). Nie oznacza to jednak jakiegoś istnienia klasy robotniczej poza stosunkami klasowymi, poza odniesieniem do kapitału. Nawet jako „typu idealnego”. Proletariat staje się klasą dla siebie wtedy i tylko wtedy, kiedy występuje przeciwko konieczności bycia siłą roboczą. Tym samym istnieje on jedynie w zbiorowej walce przeciwko narzuconej pracy, a tym samym przeciwko sobie, jako klasie pracującej. Kiedy zrozumiemy, że forma towarowa nie jest tylko formą pieniężną, to powyższe rozważania na temat szerszego ujęcia klasy pracującej oraz metafory fabryki społecznej stają się jasne. Nie tylko pracownicy najemni pracują dla kapitału.
Propozycja politycznej interpretacji jest interesująca. Pozwala na odejście od scjentystycznych, deterministycznych wykładni, jak również daje narzędzia do rozumienia i rozszerzania walki klasowej. Rzuca inne światło, które zarówno dla marksistów jak i anarchistów może stanowić inspirację w ich praktyczno-teoretycznych działaniach na rzecz obalenia kapitalizmu.

W chwili powrotu do Marksa, który jest odczuwalny nawet w Polsce, dobrze jest powrócić do niego poza leninowską interpretacją – a to zwłaszcza w Polsce, gdzie wszelkie interpretacje poza ortodoksyjnymi miały ciężki i krótki żywot. O ile miały. Cleaver trochę wypełnia „brak” polskiej refleksji i przybliża nas do aktualnych sporów o aktualnych rzeczach w sensowny sposób.

Oskar Szwabowski

Książka dostępna tu: http://www.bractwotrojka.pl/trojka-sklep?page=shop.product_details&categ...

Dwie jałowe perspektywy. Uwagi na marginesie książki „Bunt na sprzedaż”.

Kultura | Publicystyka | Recenzje | Ruch anarchistyczny

 bunt na sprzedaz
Bez wątpienia lewica zmaga się z istotnymi wewnętrznymi problemami ideologicznymi. Te problemy ujawniają się w „zagubieniu” licznych organizacji i aktywistów. Od wielu lat poszukuje się nieustannie nowych przestrzeni teoretycznych, reformuje, przebudowuje, tworzy różne mniej lub bardziej „eklektyczne” koncepcje. To teoretyczne zagubienie przekłada się również na praktykę, gdzie trudno niekiedy określić jakie cele są celami lewicowymi, jakimi drogami je realizować. Trudno ustalić również ich „hierarchię”. Częściowo to „zagubienie” jest właściwe formacji lewicowej (tak jak i liberalnej czy konserwatywnej), a wynika ona z tego powodu, że pod tym szyldem mieszczą się zarówno socjaldemokraci jak i anarchiści. Niemniej, powyższe zdania również dotyczą lewicy radykalnej, czy, by zawęzić jeszcze bardziej, anarchizmu. Działając przez kilka lat w ruchu, biorąc udział w debatach, dostrzegam zarówno brak wspólnej teoretycznej płaszczyzny, a co z tym idzie, problemy z wyłonieniem się organizacji oraz podejmowania działań praktycznych. Dostrzegam również dominację tego co M. Bookchin określa „anarchizmem stylu życia”, a co też można określić „tendencją kontrkulturową”. Tendencja ta stanowi istotny problem teoretyczno-praktyczny.

Z powyższych powodów z przyjemnością sięgnąłem po książkę „Bunt na sprzedaż” autorstwa J. Heath i A. Potter, gdzie dokonana zostaje krytyka „idei kontrkultury”. Tym bardziej, że jest ona przeprowadzana z lewicowego punktu widzenia. Krytyka pisana z niesamowitą pasją, z przenikliwością, której można pozazdrościć. Przechodząca od analizy dzieł filmu jak np. Matrix po dzieła Freuda, Hobbesa, Deborda. Demaskująca skrywane interesy klasowe krytyków kapitalizmu, czy też „niedomówienia” czołowych alterglobalistów w stylu N. Klein. Sama ta „detektywistyczna” praca zasługuje na uwagę i refleksję. Niemniej, również ich książka jest pełna „niedomówień” czy też raczej pisana z pewnej określonej perspektywy teoretycznej, która ustanawia lewicę w określony sposób. Krytyka ta, w wielu przypadkach celna, jest skażona pewnym „totalizującym” błędem: odrzucając rewolucję kulturalną odrzucają w ostateczności wszelką rewolucję. Wychodząc od krytyki pewnej formy teoretycznej i związanej z nią praktyki na radykalnej lewicy dochodzą do krytyki ogólnej myśli radykalnej. Kończąc jako obrońcy i reformatorzy kapitalizmu.

Wydaje się jednak, że można odrzucić kontrkulturę pozostając rewolucyjnym antykapitalistą. Poniżej postaram się wskazać momenty „słuszne” i „niesłuszne” jakie odnajdzie się podczas lektury. Takie wskazanie jest o tyle istotne, że z jednych manowców autorzy wyprowadzają lewicę na manowce inne.

I. (Pseudo)rewolucyjne grzechy kontrkultury

Kontrkultura, według autorów, stanowi istotne niebezpieczeństwo dla lewicy, ale też dla wszelkiej demokratycznej polityki. Redukcja, w ostateczności, do subiektywizmu, rewolucji świadomości, prowadzi do jałowych eksperymentów z narkotykami czy religijnymi praktykami, nie zaś do kampanii na rzecz np. skrócenia czasu pracy, polepszenia warunków, ani tym bardziej do jednoczenia ludzi pracy przeciwko kapitalizmowi. Dokonując przesunięcia z analizy społecznej i takiej też praktyki na analizę duszy i praktykę indywidualistyczną, odwraca zależność wprowadzając do języka polityki język terapeutyczny. I do terapii ją redukując.

Dokonując tego przesunięcia kontrkultura jednoczy się z narracją neoliberalizmu. Propagując skrajny indywidualizmu, komercyjny nonkonformizm, stała się ożywczym impulsem dla rynku, jednocześnie kreując siebie w odniesieniu do niego. Słusznie zauważają autorzy, że krytyka konsumpcjonizmu, jest tutaj tak naprawdę krytyką społeczeństwa masowego. Z całą tą jego antydemokratyczną pogardą dla mas. Przy czym nie jest zdolna do adekwatnego ujęcia zjawiska konsumpcji i jej klasowego charakteru. Opowiada się tym samym za hierarchiczną wizją kultury, gdzie piękno znają zasobni w pieniądze i czas, zaś masy ulegają łatwym i przyjemnym, mało wartościowym ‘masowym produktom’.
Pozostając konserwatywną, hierarchiczną i ślepą na klasowe uwarunkowania smaku, jest również reakcyjna w odniesieniu do polityki. Wspierając kapitalizm swoją krytyką konsumpcjonizmu, wspierają go również wizją świata i jednostki. Odrzucając wszelkie formy instytucjonalizacji, organizacji, wszelkie zasady jako z natury represyjne, tworzy fundament pod ponowne narodziny dzikiego, pozbawionego odpowiedzialności kapitalizmu. Rozmontowując tradycyjne więzi, jednocześnie kontrkultura wyzwala od kapitalistów od konieczności zapewniania pracownikom świadczeń socjalnych, wszelkie opieki wynikających z odpowiedzialności i solidarności społecznej. Odrzucając racjonalność kierują myślenie w kierunku mistycyzmu, irracjonalności, mitów, które napędzają reakcyjne, skrajnie prawicowe ideologie.

Autorzy wykazują wielką przenikliwość w krytyce kontrkultury i jej wpływu na lewicę. Jej pseudorewolucjonizmu, który umacnia władzę oraz skutecznie przeciwdziała pojawieniu się praktyki rzeczywiście rewolucyjnej. Są to krytyki znane, nawet polskiemu czytelnikowi, który znacznie wcześniej mógł się zapoznać z krytyką M. Bookchina. Nie znaczy to, że nie należy ich powtarzać. Na tym podobno polega edukacja.

II. Grzechy reformistycznej lewicy
Można odnieść wrażenie, że tak jak kontrkultura odrzuciła wszelkie organizację i zasady jako złe, tylko z tego powodu, że są zasadami i organizacjami, pozostając ślepym na fakt, że istnieją różne formy organizacji, jak też nie wszystkie zasady są narzucone przemocą przez rząd i policję, tak i autorzy odrzucając kontrkulturę odrzucają wszelką radykalną krytykę kapitalizmu. Walcząc z przegięciami „lifestyle -owców’ przegięła w drugą stronę.

Po pierwsze, całościowa krytyka kapitalizmu nie musi być ‘kulturowa’ i skazana na praktyczną porażkę. Wydaje się wręcz, że kontrkultura nie jest w stanie uchwycić całości. Oczywiście, niechęć do reformizmu może powodować odwrót od walki o konkretne ‘ulepszenia’, ale nie jest to ani konieczne, ani właściwe myśleniu kontrkuturowemu, ale właśnie charakteryzuje myślenie radykalne, rewolucyjne. Sami autorzy stanowią dobry przykład, że odrzucając ‘totalitarne’ ujęcie systemu, stają się ulegli wobec kapitalizmu. W ostateczności uznają go za najwyższe stadium rozwoju ludzkości, które odpowiada ludzkiej naturze. Jedyne co należy robić, to go ulepszać. Jest to zawężenie przed którym radykalizm się chroni, odnosząc wszelkie reformy do dynamiki rozwoju kapitalizmu wraz z jego kryzysami. Chwilę po opublikowaniu książki przez autorów, systemem światowym wstrząsną kryzys, który powinien postawić pod znakiem zapytania ich optymizm. No ale nie jest to książka o kapitalizmie jako takim.

Po drugie, ujęcie kultury jest zbyt płaskie. Wprawdzie działanie w sferze kultury nie zastąpi działania politycznego, organizacyjnego, wprawdzie nie dokonamy rewolucji w duszach i umysłach bez zmiany jednoczesnej warunków produkcji życia, ale kultura nie jest pozbawiona znaczenia, nie jest jedynie rozrywką. Możliwe, że kontrkultura cierpiała na paranoję, ale trudno uznać, że produkcja kulturowa nie ma na nic wpływu. Stanowi ona wszak element porządkowania świata, uczy jego czytania, wzmacnia pewne narracje i stereotypy (jak również może osłabiać oraz rozbijać), służy organizowaniu gniewu, jak również może prowokować do refleksji. Przestrzeń kultury, produkcji intelektualnej, artystycznej, jest również terenem walki i może zwracać uwagę na problemy społeczne, mobilizować do zaangażowania na rzecz zmiany. Jak również utwierdzać w przekonaniu, że każdy anarchista to terrorysta pragnący chaosu i przemocy oraz taniego wina; że każdy czarny to przestępca i leń; że podręczniki, literatura, film mogą utrwalać dyskryminujące wzorce np. płciowe. I nie są to rzeczy błahe.

Również ujęcie polityki i organizacji budzi wątpliwość. Autorzy nijako utwierdzają narrację kontrkulturową, stawiającą w opozycji do zbiurokratyzowanych, hierarchicznych organizacji i instytucji, brak instytucji i organizacji. Anarchizm nie dorzuca organizacji jako takiej, no chyba że w wersji skrajnie indywidualistycznej czy lifestylowej, ale szuka takich form, które nie będą demokratyczne, które nie będą tłamsić jednostki, ale umożliwią jej rozwój nie wbrew a ze wspólnotą, gdzie znika podział na kierowników i masy. Podobnie radykalna lewica dostrzega, że państwo to forma instytucjonalizacji świadomości klasowej burżuazji, której należy przeciwstawić rady robotnicze jako odpowiednie do socjalistycznej świadomości klasowej. Odrzucenie polityki państwowej nie musi oznaczać odrzucenia polityki jako takiej, a zerwanie z reprezentacją jako dominującą formą, nie oznacza oddania się we władanie chaosu. Praktyki oddolnej organizacji potrafią być skuteczne i stanowią drogę rozwoju radykalnej polityki. Trudno nazwać komunę paryską, socjalizm rad robotniczych, rewolucję hiszpańską, za kontrkulturowy festyn.

Wątpliwości budzi ujęcie podmiotu przez autorów. Oczywiście, nastawienie, że świadomość zmienia świat, to czysty idealizm, ale świadomość jest powiązana z systemem społecznym. Określone warunki tworzą określonych ludzi, będąc przez tych ludzi określane. Potraktowanie człowieka jako niezależnego od otoczenia jest niejako potwierdzeniem narracji kontrkulturowej, tylko z drugiej strony. A tym samym może sugerować, że kapitalizm odpowiada naturze ludzkiej.

*
Podsumowując, autorzy chcąc wydobyć lewicę z marazmu i jałowych praktyk, spychają wszelką lewicowość w łagodny socjaldemokratyzm zapominający o klasowej, całościowej analizie systemu. Wspierają, podobnie jak kontrkultura, kapitalizm. Pod względem teoretycznym wpisują się w ideologię neoliberalną, która czerpie z postmodernizmu. Niemniej, książka prowokuje – i w tym jej moc. Może skłonić nas do przemyślenia ‘krytyk’ i praktyk które powtarzamy działając w ruchu alterglobalistycznym na zasadzie bardziej mody, niż racjonalnej refleksji. Może przyczynić się do ponownego przemyślenia radykalnej polityki lewicowej, jak również osłabienia pozycji ‘kulturowców’ których retoryka bywa pociągająca. Zwłaszcza dla młodych buntowników, którzy coraz częściej stają po prawej stronie mrocznego irracjonalizmu teorii spiskowych i wąskich tożsamości, czy skrajnego indywidualizmu i prymitywnego antysocjalizmu. Zgadzam się z autorami, że musimy pozbyć się arystokratycznej pogardy dla mas jak również przyjrzeć się temu co nas łączy. Ponownie wskazać wartość organizacji, współpracy i tego co wspólne. Zgadzam się również, że propozycje Ritzera czy Klein, są naiwne i mało polityczne, wynika to jednak nie z radykalizmu wspomnianych teoretyków, co raczej z jego braku.

Oskar Szwabowski

Aktywizm, skłoting, migracja, Amsterdam... czyli mini(pre)trasa prezentacji książki Marka Griksa"Los Buntownika"

Kraj | Ekologia/Prawa zwierząt | Kultura | Recenzje | Ubóstwo
2011-05-06 18:00
2011-05-09 23:00

Aktywizm, skłoting, migracja, Amsterdam... czyli mini(pre)trasa prezentacji książki Marka Griksa "Los Buntownika"

Ze względu na duże zainteresowanie w wielu miejscach organizacją prezentacji książki, a z drugiej strony limitem czasowym tym razem musimy zadowolić się przedstawieniem "Losu Buntownika" jedynie w trzech miastach. Jednak na jesień planujemy trasę prezentacyjną po całej Polsce z nadzieją odwiedzenia wszystkich (a nawet więcej;) miejsc, którym tym razem musieliśmy odmówić.

Tym razem odwiedzimy:

6.5.2011 godzina 18.00 klub NRD na ulicy Browarnej 6 Toruń
07.05.20011 18.00 skłot Rozbrat Pułaskiego 21 a Poznań
09.05.2011 20 godzina, CRK, Jagiellończyka 10d Wrocław

Marek Griks od nastu lat mieszka i aktywnie działa w Amsterdamie, jest autorem książki pt: "Los Buntownika" wydanej przez Bractwo Trojka, którą zaprezentuje podczas spotkania.

To książka pisana od czasu do czasu przez okres ponad dziesięciu lat. Taki przygodowy pamiętnik. Opisuje migrację z małych Siedlec do dużej Warszawy, a potem do holenderskiego Amsterdamu. Opisuje też "migrację" ze zbuntowanego, czasem pijanego punka do świadomego, trzeźwo myślącego ojca, ekologa i aktywisty. Od błędów młodości poprzez często bolesne doświadczenia, przygoda po przygodzie, autor szczerze do bólu obnaża swe życie, opisuje swą drogę i rozwój swej osobowości. Jak zaznacza poprzez pisanie stara się inspirować i przekazywać wartości i idee, które są dla niego ważne.

Podczas spotkania będzie można nabyć książkę „Los Buntownika” oraz wiele innych ciekawych publikacji.

informacja o książce na stronie Bractwo Trojka

W tle wyświetlane będą filmy kolektywu Spirit Of Squatters, w którym Griks bardzo aktywnie się udziela.
www.youtube.com/user/spiritofsquatters
www.spiritofsquatters.com

Polskie strony autora:
http://www.positi.blogspot.com

Prostytutki, handlarze narkotyków, anarchiści i murzyny. Poradnik dla obsranego ze strachu polskiego turysty.

Kraj | Blog | Recenzje | Ubóstwo

Ostatnio w ramach fazy zainteresowania demagogią i kiepskim dziennikarstwem, przeczytałem na Onecie artykuł Marcina Kasprzaka pod tytułem "Dzielnice o złej reputacji". W nim autor opisuje osiem dzielnic miast, które według niego są najbardziej przerażającymi miejscami jakie można sobie wyobrazić dla biednego, zdezorientowanego polskiego turysty mieszkającego w swoim rodzimym mieście zapewne w jakimś patogennym osiedlu zamkniętym.

Wybrane dzielnice to berliński Neukölln, Wilda w Poznaniu, Izmajłowo w Moskwie, paryskie Barbes, znana nam wszystkim kopenhaska Christiania, La Mina w Barcelonie, okolice placu Omonia w Atenach oraz placu Garibaldiego w Mediolanie.

Autor wykazując się swoim polotem literackim, zastosował prosty aż powiedziałbym głupi trik prostackiego utożsamiania przestępczości z imigracją. Tam gdzie nie ma imigrantów winni są cyganie zamieszkali od setek lat (Barcelona). A w miastach gdzie nie ma specjalnie dużo imigrantów ani cyganów takich jak Poznań panuje totalna schizofrenia i tak naprawdę nie wiadomo na co dokładnie zwalić winę wszechobecnego syfu i nędzy.

Jakimś trudnym zestawieniem okoliczności, autor ma dosyć spore problemy w dostrzeżeniu (za co go nie winię, gdyż jedyne co przez to zrobi to dołączy do licznego grona kiepskich pismaków) prostej korelacji między przestępczością a biedą a dokłaniej korelacją nędzy ze stopniem obecności pewnego systemu ekonomicznego, który ją wywołuje.

Kontrapunktem do syfu opisanego przez autora są oczywiście zgentryfikowane, nudne i drogie centra miast w których nie ma co robić. Centrum miasta dla klasy średniej to miejsce gdzie można wypić kawę za 7 zeta, zjeść lunch za 30 złotych i zrobić zakupy w Złotych Tarasach o ile pospólstwu w osobie kasjerek nie włączy się egoistyczny instynkt roszczeniowy i nie będą chciały zakończyć pracy zgodnie z obowiązującym podobno prawem po 8 godzinach. Istnieje jednak pewien mit jeżeli chodzi o "lepsze" dzielnice, związany z ich domniemaną mniejszą przestępczością.

O ile drobna przestępczość w postaci złodziejaszków i wandali niszczących przystanki tramwajowe jest większa w tzw. "gorszych" dzielnicach, to nijak się to ma do stopnia przestępczości zorganizowanej obecnego w "lepszych" dzielnicach.

Cała północno-praska menelnia bezkonkurencyjnie przegrywa pod względem ilości obrotu brudnymi pieniędzmi z największym burdelem, plantacją zielska i jednocześnie targiem skradzionych samochodów jakim jest Ursynów, który pełni równorzędnie funkcję sypialni dla nudnej, zesztywniałej, biurowej klasy średniej oraz przyjezdnych ze wszystkich zadupi Polski, zaniżających przez swoje lizodupstwo i tak już chujowe zarobki, aktywnych młodych kretynów aspirujących na stanowisko wicedyrektora korporacji.

Cała histeria związana z "niebezpiecznymi" dzielnicami i bezpieczeństwem wogóle jest poprostu śmieszna. Ludzie kupują sobie jakieś badziewia w postaci np. większego telewizora, który zajmuje połowę ich mikroskopijnego mieszkania i w ten sposób się dowartościowują. Stawiają umowną barierę, odcinają się od biedaków, ogólnie opisywanych jako nieudaczników życiowych, którymi sami są.

Ostatnio byłem w Wałbrzychu u znajomych. Byłem już tam wcześniej. Wiedziałem że jest tam bida z nędzą, totalny syf, itd. Jednak tym razem przyszło mi wysłuchać całego dyskursu o tym jak w Wałbrzychu grasują jakieś bandy okradające przechodniów i chuj wie co jeszcze. Przeżyłem 20 lat w najkrwawszym mieście w Ameryce Południowej i na warszawskiej Pradze, ale pomyślałem, że nie będę sie mądrzyć, więc idąc w nocy miałem totalny dupościsk, przechodząc koło kogoś miałem wrażenie że jestem obserwowany i byłem tak wyczulony na wszystko że nie byłem w stanie normalnie stawiać kroków.

Po powrocie oczywiście zdałem sobie sprawę, że zachowywałem się jak idiota i babcię kolegi miałem ochotę wysłać do diabła. Mógłbym naprawdę napisać książkę albo zostać dziennikarzem Onetu i opisywać moje heroiczne przygody w Niebezpiecznej drodze na przystanek. Tylko za 50 zł. Javier Hernández doradza- Najniebezpieczniejsze przejścia dla pieszych w stolicy albo Najniebezpieczniejsze kible w stolicy- chcesz bezpiecznie srać?- kup teraz! czy cokolwiek w tym stylu.

Myślę że byłby naprawdę dobry popyt w obecnej rozhisteryzowanej publiczności babciano-dziennikarskiej. Japiszońskiej. Nudno-biurowej.

Trzeba mieć się na baczności wobec grasujących imigranckich band wychodzących z wejść do zamkniętych kopalni.

J.H

http://gniew-ludu.blogspot.com

Curveball — kozioł ofiarny, na którego zrzucimy winę za inwazję na Irak

Świat | Militaryzm | Recenzje | Tacy są politycy

 Wikimedia: zdjęcie propagandowe opublikowane przez marynarkę USA 800px-US_Navy_060820-N-7590D-199_U.S._Army_soldiers_assigned_to_the_506th_Regimental_Combat_Team,_101st_Airborne_Division_assist_the_6th_Iraqi_Army_Division_and_Iraqi_Police_to_secure_the_streets_for_Iraqi_citizens.jpgArtykuł opublikowany wczoraj (15.02.2011) w dzienniku Guardian pt. Kłamałem na temat broni masowego rażenia, żeby obalić Saddama zawiera klip wideo i wywiad w j. niemieckim, w którym Rafid Ahmed Alwan al-Janabi, iracki uchodźca i azylant polityczny mieszkający w Karlsruhe w pd.-zach. Niemczech (znany wywiadowi niemieckiemu i amerykańskiemu jako współpracownik pod pseudonimem Curveball) przyznaje, że w 2000 r. całkowicie zmyślił informacje, jakoby Irak dysponował tajnymi fabrykami broni masowego rażenia. M.in. na informacje te powoływał się następnie Colin Powell do uzasadnienia przed ONZ inwazji na Irak w wystąpieniu w 2003 roku.

Curveball w wywiadzie mówi:

„Może było to słuszne, może nie. Dali mi tę szansę. Dostałem szansę obalenia reżimu”

Jednocześnie w wydanych niedawno pamiętnikach Donald Rumsfeld, były Minister Obrony USA przyznaje, że Irak nie miał żadnych programów ani zakładów produkcji broni masowego rażenia.

Mimo, że informacje wymyślone przez Curveballa dla niemieckiego wywiadu były dyskredytowane w 2003 wg. byłego szefa CIA na Europę Tylera Drumhellera jako niewiarygodne, Colin Powell i inni politycy wciąż podawali je jako przesłankę do inwazji na Irak w 2003.

W ciągu ostatnich 8 lat liczba ofiar wśród cywilów w następstwie chaosu wywołanego wojną wyniosła ponad 100 tys - wg. gazety Guardian.

Rewolucyjni Mściciele – śmierć z browningiem w ręku

Recenzje

Właśnie ukazała się książka „Rewolucyjni Mściciele – śmierć z browningiem w ręku” autorstwa Adriana Sekury, w nakładzie anarchistycznej Oficyny Bractwa Trojka. Jest to, jak nazywają historycy, praca przyczynkarska, składająca się w poważnej części z materiałów źródłowych. Adrian Sekura opisuje trzy lata (od końca 1910 do początku 1914 roku) istnienia tej łódzkiej anarchistycznej grupy, która posługiwała się metodami bezpośrednimi i zbrojnymi w walce z carskim aparatem opresji i kapitalistycznym wyzyskiem.

Bez wątpienia pojawienie się Rewolucyjnych Mścicieli i przedsięwzięte przez nich metody walki, były konsekwencją porażki rewolucji 1905-1907 roku: masowych represji ze strony państwa, opadnięcia fali protestów społecznych, chwilowej poprawy koniunktury gospodarczej, jaka miała miejsce w przededniu wybuchu I wojny światowej. Rozbicie Rewolucyjnych Mścicieli, jako ugrupowania politycznego i zbrojnego, było ostatecznym zakończeniem tego rewolucyjnego epizodu na terenie Królestwa Polskiego. Dzięki represjom, a następnie rozpętaniu I wojny światowej, ówczesny władzom i burżuazji, udało się opanować sytuację polityczną.

Pun Ngai: "Pracownice chińskich fabryk"

Świat | Prawa pracownika | Publicystyka | Recenzje

Pun Ngai: "Pracownice chińskich fabryk"

Pun Ngai obnaża drugą twarz fenomenalnego rozwoju Chin: jest nią wyzysk młodych pracownic, migrujących z chińskiej wsi. Przez 2 lata pracowała i mieszkała z nimi, prowadząc badania na temat warunków pracy w fabryce elektronicznej w Specjalnej Strefie Ekonomicznej Shenzhen, w południowych Chinach. W Shenzhen 90 proc. zatrudnionych to młode kobiety. Pracują za grosze, 12 godzin na dobę, mają jedną wolną niedzielę w miesiącu, permanentnie brakuje im snu. Mieszkają w fabrycznych barakach, które przypominają koszary.

Pun Ngai analizuje ich sytuację w kategoriach potrójnego systemu ucisku stosowanego przez patriarchalną kulturę, rynek i "socjalistyczne" państwo. Pomimo daleko idących zmian w Chinach takie hierarchie władz jak podział na miasto i wieś (opierający się na systemie meldunków niedostępnych wiejskim migrantom), jak i podział pracy, płac i uprawnień według płci oraz przypisywane role i tożsamości okazały się niespodziewanie trwałe.

Transformacja nie zmieniła tych nierówności i utrwalonych patriarchalnych wzorów, wprost przeciwnie - wprzęgła je do działania na rzecz rozwoju chińskiego kapitalizmu. W ten sposób gwałtownie rozszerzająca się na skalę globalną reprodukcja kapitalizmu w ciągu ostatnich trzydziestu lat doprowadziła do pogłębiania się nierówności klasowych i płciowych w skali globalnej. Pożegnanie z "analizą klasową" nie przyczyniło się do zaniku stosunków klasowych na Zachodzie, lecz do poszerzenia ich o społeczeństwa Trzeciego Świata, w którym relacje płciowe są nieodłączną częścią nagłego przekształcenia stosunków klasowych.
Pun Ngai nie przedstawia jednak pracownic jako bezwolne podmioty ucisku. Pokazuje ich zdolność negacji i sprawczość. Nie ogranicza się do badań lokalnych, etnografii czy studium przypadku, ale pokazuje związki między warunkami pracy i technologiami upodmiotowienia a przeobrażeniem państwa i ekonomiczną globalizacją. Jej książka jest artykulacją protestu i oporu.

Pun Ngai - profesor nadzwyczajna Wydziału Stosowanych Nauk Społecznych na Uniwersytecie Politechnicznym w Hongkongu i wicedyrektor Centrum Badań nad Pracą Socjalną Uniwersytetu Pekińskiego-Uniwersytetu Politechnicznego w Hongkongu. Za swoją książkę "Pracownice chińskich fabryk" uzyskała w 2005 r. nagrodę im. C. Wright Millsa. Zajmuje się problematyką pracy, płci i globalizacji. Jest założycielką i działaczką The Chinese Working Women Network.

Ewa Charkiewicz - autorka wstępu

Wersja online wstępu

Spis treści:
Ewa Charkiewicz - Made in China, made in Poland...4
Podziękowania...20
Wstęp...22
1. Państwo spotyka kapitał - tworzenie i niszczenie nowej chińskiej klasy robotniczej...42
2. Wyjazd z wioski. Rozdarcie między pracą a rodziną...65
3. Ciało społeczne, sztuka dyscypliny i sztuka oporu...89
4. Stać się dagongmei. Polityka tożsamości i różnic...118
5. Konstruowanie płci i seksualności...139
6. Krzyk, marzenia senne i transgresja...167
7. Ku mniejszościowemu oporowi...188
Przypisy...195
Bibliografia...211

Od 15 listopada do kupienia w księgarni internetowej 'Bractwo Trojka' oraz w dobrych księgarniach.

cena okładkowa 28 zł (cena promocyjna 24 zł)
stron 221
ISBN 978-83-926662-2-6

Grecja: imigranci zaatakowani przez policję po demonstracji antyfaszystowskiej

Świat | Dyskryminacja | Rasizm/Nacjonalizm | Recenzje

50 Afgańczyków i kilku Greków wracających z demonstracji wczoraj w Atenach zostało nagle zaatakowanych przez dziesiątki policjantów.Gliniarze od razu atakowali pałkami, pierwszy pobity upadł i został aresztowany z nieznanych przyczyn. Większość zaatakowanych uciekła, ale przynajmniej 10 osób jest rannych, niektórzy ciężko, pośród nich także dzieci.

Dodatkowo jeden Afgańczyk został zaatakowany metalową rurką przez faszystów i ma złamaną nogę w dwóch miejscach. Miało to miejsce po demonstracji przeciwko faszyzmowi i państwowemu rasizmowi organizowanej przez antyautorytarną lewicę grecką.Sama demonstracja przebiegała spokojnie.

Los Buntownika. Książka Marka Griksa nareszcie do ściągnięcia w formie pdf + fragmenciki zachęcające do przeczytania cał

Kraj | Świat | Blog | Ekologia/Prawa zwierząt | Kultura | Lokatorzy | Recenzje

Dedykowane młodym ludziom by nie ustawali w poszukiwaniu własnej drogi, by nie bali się być inni, by wierzyli, że musi być lepiej, by walczyli o swój własny szczęśliwy świat

Okładka: http://vegangrafik.blogspot.com
O to przed wami skończona wersja książki Marka Griksa "Los Buntownika". Możecie ją nabyć i ściągnąć pod tym linkiem: http://positi.blogspot.com/2010/09/los-buntownika-ksiazka-marka-griksa.h...
Przypomnę także, iż wciąż poszukujemy wydawcy papierowej wersji.

Wolność, równość, miłość, (=) anarchia, przyjaźń,
rodzina, skłoting, punk, prawa zwierząt, prawa ludzi,
ekologia, jedzenie zamiast bomb, pokój, tolerancja,
przygoda, prawda, wegetarianizm jako sposób na
nakarmienie głodnych w trzecim świecie, ocalenie
zwierząt, planety oraz siebie, duchowość, wiara w
Boga(lub jak kto woli w Dobro), indywidualizm,
DOBRO, (=) SZCZĘŚCIE, rozwój, nadzieja,
wytrwałość...
...Tymi i nie tylko tymi wartościami i ideami pragnę się
podzielić z Wami. Chciałbym by ta książka była jednym
ze sposobów na osiągnięcie lepszego świata dla Was, dla
naszych dzieci, dla Nas, Dla wszystkich. Do Was należy
następny krok. Powodzenia !!!

Podziękowania : RODZINA, Miercin Glutek, Daria Dubiela, Małgorzata Bordko, Beata, drukarnia Stencil, księgarnia Fort van Sjakoo, vegangrafik.blogspot.com, stronom pl.indymedia.org, cia.bzzz.net, anarchista.org , anarchipelag.wordpress.com , czsz.bzzz.net , wszystkim innym, którzy wystąpili w tej książce i którzy przyczynili się do jej wydania.

http://positi.blogspot.com na tych stronach możesz przeczytać także fragmenty następnej książki Marka Griksa "Szczęśliwe Życie Aktywisty" Fragmenty książki są też dostępne w anarchistycznej księgarni Fort Van Sjakoo na ulicy Jodenbreestraat 24 w Amsterdamie( wraz z innymi polskimi wydawnictwami i gazetami)
zapraszamy także to oglądania filmów naszego kolektywu Spirit Of Squatters (http://www.youtube.com/user/spiritofsquatters ) , a także do słuchania naszej audycji "Polonia Aktywna" w pirackim radiu Patapoe ( info na stronach )

LOS BUNTOWNIKA fragmenciki zachęcające do przeczytania całości

Wstęp Ostateczny

To książka pisana od czasu do czasu przez okres ponad dziesięciu lat. Taki przygodowy pamiętnik. Opisuje migrację z małych Siedlec do dużej Warszawy, a potem do holenderskiego Amsterdamu. Opisuje też „migrację" z zbuntowanego, czasem pijanego punka do świadomego, trzeźwo myślącego ojca, ekologa i aktywisty. Od błędów młodości poprzez często bolesne doświadczenia, przygoda po przygodzie obnażam swe życie, opisuję moją drogę, która czasami po wybojach zaprowadziła mnie aż tutaj. Szczerze do bólu opisuję nawet najgorsze błędy z obawą, że niektórzy mogą się śmiać lub zbyt boleśnie skrytykować.

Pierwsza Akcja Bezpośrednia
...Ekologia i jakiekolwiek działania z nią związane były jeszcze mniej popularne niż teraz. O punku wówczas też jeszcze nic nie słyszeliśmy, więc kto tam mógł wiedzieć o jakiejkolwiek akcji bezpośredniej. Wypłynęło to prosto z naszych serc, z naszej złości i chęci zemsty, odegrania się na mordercach drzew, jak ich nazywaliśmy. Nie było w tym żadnej ideologii. Zrobiliśmy tak, bo tak czuliśmy, że tak właśnie trzeba. Było to szczere, impulsywne działanie młodych dzieciaków....

...- To chodźmy najpierw go obejrzyjmy - po czym podeszliśmy jak gdyby nigdy nic i zaczęliśmy oglądać spychacz. Zastanawialiśmy się jakby go tu zepsuć.
- Widzisz tą rurę wydechową na masce ?
- No, ślepy nie jestem.
- Jak nasypiemy do niej piachu, to bedą musieli rozkręcać cały silnik i bardzo ciężko będzie im go uruchomić z powrotem.
- Ty, może poczekamy jeszcze trochę aż się ściemni ? - zaproponowałem.
-Nie, no co Ty ? Zaraz matki będą nas wołać do domów....

Pierwszymi przyczynami, w zasadzie prawie wszystkiego, co staram się robić w życiu, a więc także napisania tej książki, jest chęć czynienia dobra, pragnienie zmieniania świata na lepsze, a także wola niesienia dobrej nowiny, czy jak to tam zwał. Myślę, że wiecie o co mi chodzi.

Demonstracja przeciwko McDonaldowi w Pradze
...Już od młodości ważniejszy był dla mnie udział w demonstracji niż dobra zabawa na koncertach. Jest tyle rzeczy złych na tym świecie, że jedną z ważnych dróg ich zwalczania jest właśnie wyjście na ulice by przekazać innym własne zdanie. " STOP. Mi się to nie podoba. Nie zgadzam się ! Wysłuchaj mojego zdania i sam oceń czy nie mam racji ! ". To właśnie tego typu działanie sprawiało, że zwykli ludzie po przeczytaniu transparentu czy ulotki podchodzili do nas i mówili : " Macie rację." Albo jeszcze lepiej przyłączali się do nas i krzyczeli razem z nami. To była zawsze niezła nagroda dla nas lub organizatorów. Poczuć , że nie jesteśmy sami w naszej walce o Dobro tego świata. Nie najważniejsze było to czy osiągnęliśmy jakieś namacalne cele, ale ważne było to, że zawsze odnieśliśmy wygraną sami w sobie. Z czystym sumieniem mogliśmy sobie spojrzeć w twarz i powiedzieć : " Ja nie jestem obojętny na zło tego świata, nie siedziałem cicho, nie poddałem się bez walki."...

...Wszyscy protestujący mogą również być dumni z tego, iż to oni są motorem napędzającym historie w kierunku Dobra. To właśnie dzięki nim mamy ośmio, a nie szesnasto godzinny dzień pracy. To właśnie dzięki nim ta książka może zostać wydana bez cenzury. To dzięki nim nie ma już w Polsce testowania kosmetyków na zwierzętach. To dzięki nim być może świat jeszcze nie zginął i nie schylił się ku ostatecznemu upadkowi....

...Nie wiem co mną wtedy pokierowało : troska i strach o to, że złapią aktywistę, którego mało co znałem ? Poczułem z nim międzyludzką, punkową solidarność ? Podobno wszyscy punkowcy to jedna rodzina ( haha!)
Wtedy się nad tym nie zastanawiałem. Był to impuls. Widząc goniących, pełnych złości ochroniarzy nie wiele myśląc zacząłem przeciwdziałać. Pobiegłem za jednym z nich i mocno kopnąłem go w dupę. Był dużo większy i szerszy ode mnie. Miał długą pałę za pasem, gaz oraz pistolet, a ja bylem taki mały i młody (miałem dopiero 16 lat)....

Bo jeśli chodzi o mój punk(t) widzenia to prawdziwe szczęście mamy dzięki czynieniu dobra.

Brutalny Napad Policji Na "Skłoterską"
...W pierwszej chwili nawet trochę się ucieszyłem, że to bastardzi, a nie jacyś nazi-debile, czy jakieś psycho-drechy. Szybko jednak zmieniłem zdanie. Z miejsca, ten pierwszy, który kopał rzucił się na mnie z nożem. Na początek dostałem kosą w rękę, potem z pięści w twarz....

..."Cholera. Jeśli gliniarze łamią prawo, to są w stanie zrobić mi wszystko." – przemknęło mi przez myśl. Czułem, że ocieram się o śmierć i że bardzo prawdopodobnym jest, że zginę....

..." Co za chory umysł mógł wymyślić taką torturę?! Co za psychole! Muszę się ratować. Musi mi się udać! Znając teren, wybiegnę z budynku dużo szybciej, niż oni. Może uda mi się dobiec do najbliższego wieżowca. Na otwartej przestrzeni mnie nie zabiją, będą bali się świadków. W bloku tym bardziej. Najgorsze, że zostawię Paprykę, ale może jej nie znajdą. Może psa nie zabiją... Kur... Nic nie mogę zrobić! Boże pomóż!" – myśli miałem chyba z tysiąc na sekundę...

Dlatego nie ważne jest, gdy ktoś mi powie, że anarchia jest utopią. Nawet, jeśli raj na ziemi nie istnieje to i tak warto o niego walczyć.

Food Not Bombs - Jedzenie Zamiast Bomb
- Wypi...ać mi powiedzieli. Odpowiedziałem im , że nie znam takich słów, bo kulturalny człowiek ich nie używa. Na to ochroniarze skopali mnie , obili mi nerki i nogę !
- Mnie też skopali - dodaje kobieta w ciąży.
- Na Śródmieściu to jeden z nich groził mi pistoletem i mówił, że to na ostre. Powiedziałem mu " To strzelaj " i strzelił mi w twarz. Widzi pan te oparzenia ? - pokazuje mi skarżący się bezdomny, by uwiarygodnić swoją historię.
- Ja i tak tu urodzę. Nie mam mieszkania i to jest mój dom, ten "kawałek podłogi" - mówi kobieta w ciąży.
O to niektóre relacje bezdomnych jakie usłyszeliśmy podczas środowego rozdawania jedzenia na dworcu centralnym. Ludzi tych ochroniarze z firmy " Żubrzycki" oraz policjanci próbują wyrzucić z Dworca Centralnego. O to czego doczekaliśmy się w naszym katolickim kraju tak bardzo dążącym do Europy. Jeżeli tak ma ona wyglądać, to ja dziękuje. Nie dość , że ludzie nie mają gdzie mieszkać , to wyrzuca się ich z kolejnych miejsc gdzie nie marzną. Nie dosyć ,iż prawie cały czas chorują, a opieka zdrowotna jest dla nich coraz trudniej dostępna, to jeszcze wyrzuca się ich na mróz. Takie nieludzkie postępowanie kojarzy mi się z faszystowską eksterminacją. Sytuacja ludzi w tym kraju z dnia na dzień się pogarsza. Strajkują lekarze, górnicy, nauczyciele, pielęgniarki i wielu innych. Coraz więcej uczciwie, ciężko pracujących ludzi jest coraz bardziej nie zadowolonych z życia, które staje się coraz cięższe i droższe. Sytuacja polepsza się jedynie politykom, biznesmenom, urzędnikom i tym podobnym cwaniaczkom, którzy bardziej szkodzą niż pomagają. To oni odpowiedzialni są za stale pogarszająca się sytuację. Bezdomnych , bezrobotnych i biednych jest coraz więcej. Sytuacja jest tak niepewna, że Tobie też może się powinąć noga. Czy chciałbyś by ktoś w ciężkiej sytuacji wyciągnął do Ciebie pomocną dłoń ? A czy Ty sam komuś pomagasz ? Jeśli Ty nie pomożesz dzisiaj biedniejszym , nie zrobi tego nikt inny. Jeśli ludzi pomagających będzie za mało , może okazać się , że jest ich też za mało, kiedy Ty będziesz w potrzebie.
Ludzie ! Miejcie serca ! Jeśli Wy będziecie czynili dobro ten świat stanie się lepszy i znośniejszy ! Nie czekajmy ! Jeszcze tyle do zrobienia !...

Ortodoksyjnie wyglądający punkowiec w mniej więcej moim wieku nalewał wszystkim wegańską zupę, życząc przy tym smacznego i zapraszając wszystkichh ponownie za tydzień. To była jego anarchia.

Jedząc ten należący się mojemu ciału już od paru dni porządny, zdrowy posiłek, rozmyślałem sobie: „Kur...! Przecież na jego miejscu równie dobrze mógłbym stać ja. Zamiast tak codziennie zalewać się alkoholem, powinienem tak jak oni robić coś pozytywnego". Podobała mi się ta akcja. Była szczera i konkretna. Nie przestając jeść, zacząłem gadać z tym punkowcem.

– Skąd macie pieniądze na jedzenie?

– Zrzucamy się między sobą.

– Naprawdę? Z własnych pieniędzy?

– Tak.

– I stać was na to wszystko? Przecież to masa żarcia, a jeszcze herbata i wasz czas. Kupa wydatków.

– Ciebie też byłoby stać gdybyś tak dużo nie pił.

– Pewnie masz rację. Może mógłbym Wam jakoś pomóc? W gotowaniu, albo może czym innym?

– No pewnie, jak najbardziej. – wyraźnie ucieszyła go moja oferta – przyjdź w następną niedzielę do Blajby. Ty chyba wiesz, gdzie to jest?

– Tak, oczywiście, że wiem. Spróbuję przyjść. – rzuciłem pustą obietnicę.

Blajba to prowadzony przez punkowców socjal, gdzie przez cały tydzień można bardzo tanio śniadaniować, wykąpać się, wyprać rzeczy pograć w bilard, piłkarzyki itp. Podziwiałem tych ludzi za tę inicjatywę.

– No pewnie, jak najbardziej. – wyraźnie ucieszyła go moja oferta – przyjdź w następną niedzielę do Blajby. Ty chyba wiesz, gdzie to jest?

– Tak, oczywiście, że wiem. Spróbuję przyjść. – rzuciłem pustą obietnicę.

Ten podarowany obiad dał mi dużo do myślenia i na długo utkwił w mojej pamięci. Myślę, że na pewno miał duży wpływ na moje dalsze życie. To, że podali mi rękę, mimo że byłem na dnie, że bezinteresownie mnie nakarmili było też jednym z powodów, dzięki którym sam w przyszłości zacząłem robić akcje Food Not Bombs.

Drugą ważną przyczyną, która mogła na to wpłynąć, było to, że sam często w swym życiu bywałem głodny i dokładnie wiem jak to jest. Nawet sam będąc biedny poświęcałem swój czas, cierpliwość i pieniądze. Dawanie komuś chronicznie głodnemu pożywienia daje tak duże bogactwo satysfakcji, niemalże równe szczęściu obdarowanego.

Po trzecie nie ma chyba lepszego przykładu na prawdziwszą anarchię i na dobro międzyludzkie jak dzielenie się jedzeniem z ludźmi biedniejszymi, podczas gdy samemu nie ma się zbyt wiele. To jeden z lepszych sposobów by uczyć ludzi, że można żyć inaczej, że nie trzeba żyć egoistycznie, że nie wszyscy musimy brać udział w wyścigu szczurów po pieniądze i że euro nie musi być naszym bogiem.

W dzisiejszych czasach uważam Food Not Bombs za dobry sposób, by obronić się przed morderczym i bezdusznym kapitalizmem. Nauczyć ludzi być dobrymi dla siebie, tak jak mnie niegdyś nauczono. Z tego też powodu często najbardziej angażowali się w to skłotersi i inni wcale nie za bogaci ludzie.

Bardzo istotnym powodem prowadzenia całej akcji był sprzeciw przeciwko coraz większym wydatkom na zbrojenia, w obliczu rosnącej liczby bezdomnych, głodnych i biednych. Poprzez prowadzenie tej akcji chcieliśmy pokazać i ośmieszyć rząd od tej strony, że w przeciwieństwie do nas, kilku biednych anarchoskłotersów nie potrafi (a raczej nie chce) pomagać biednym.

Dobrze, że pomagali nam ludzie z zewnątrz, tak jak te anarchopunki z Ursynowa. Oni byli konkretnie aktywni. Kiedyś nawet napisali i wydali sporo ulotek o Food Not Bombs. Tym razem przywieźli…

– Griks, popatrz na to. – powiedziała Anka rozwijając transparent.

– Łał!!! Wspaniały – stwierdziłem z zachwytem, a moim oczom ukazało się znane logo FNB z marchewką w zaciśniętej pięści – Kto go namalował? – zapytałem zaciekawiony.

– Ja – odpowiedział Szymon – Ale trzeba jeszcze poprawić dobrą farbą, bo ten marker to nawet deszcz zmyje.

– Ja mam taką farbę do robienia naszywek, później to zrobimy. Teraz weźmy się za gotowanie – powiedziałem.

– Najpierw zobaczmy jakie mamy składniki i czy trzeba coś kupić. – zaproponowała Łysa.

– No właśnie. My przywieźliśmy trochę jedzenia. – poinformowała Anka pokazując zawartość plecaka.

– O kostka sojowa. Zajebiście! – ucieszył się Rolnik.

Jednak niestety nie zawsze dla wszystkich wystarczało. Zdarzało się tak, że jeden z ostatnich wyskrobywał garnek, że z bólem serca musieliśmy im tłumaczyć:

– Niestety zrobiliśmy tyle na ile było nas stać.

– Przyszliście niestety nieco za późno.

– Może następnym razem.

– Normalnie staramy się być po 19.00. Jeśli od tej godziny będziecie na nas czekać na pewno się załapiecie.

Nie czuliśmy się wtedy z tym dobrze lecz cóż mogliśmy poradzić? Często było to naprawdę wszystko na co było nas stać, a czasami nawet więcej. Moja żona częstokroć robiła mi wyrzuty, że przecież my sami nie mamy domu i ledwo wiążemy koniec z końcem. Jednak ja wciąż pamiętałem mój głód i to, że mi też kiedyś pomogli. Wychodziliśmy z założenia, że przecież ktoś musi pomagać tym biedakom, a jak nie my to kto???

... Podczas gdy coraz większa liczba ludzi nie ma pracy, domów coraz więcej z nich nie ma jak wyżywić swoich rodzin, a nawet siebie, jako jedno z wyjść z cały czas pogarszającej się sytuacji widzimy w pomaganiu sobie nawzajem.
"Pomagajmy Najbiedniejszym
Przecież są naszymi Braćmi
Pomagajmy Najbiedniejszym
Choć nie jesteśmy bogaci
Pomagajmy Najbiedniejszym
Wtedy świat stanie się lepszy
Pomagajmy Najbiedniejszym
Może ktoś nam też pomoże"
- Zbuntowani
Dlaczego "Zamiast Bomb" ?
Nie możemy pogodzić się z faktem, że władza wydaje miliardy na maszyny do zabijania i nauczenie ludzi z nich korzystać, podczas gdy tak wielu głoduje. Poprzez tą akcje chcemy pokazać, że my anarchiści tak często przedstawiani mylnie jako wrogowie ludu, nie będąc bogaci jesteśmy w stanie zorganizować pomoc potrzebującym. W ten sposób także protestujemy przeciw temu, że rząd marnotrawi nasze pieniądze przeznaczając je na doskonalenie armii
- maszyny do zabijania, czyli dla nas czegoś bardzo złego.
Boli nas to , że 35.000 ludzi ( czyli więcej niż podczas ataku na World Tride Center ) umiera w męczarniach z głodu każdego dnia. Gdyby choćby 1/5 wydatków na zbrojenia przeznaczyć na dożywienie ludzi nikt z nich nie był by głodny. Za cenę wyprodukowania dwóch najnowocześniejszych samolotów można by zaszczepić wszystkie dzieci w Afryce przeciwko 5 najgroźniejszym chorobom, które powodują tam śmierć. Jednak rządy nie potrafią znaleźć tych pieniędzy....

Straszna podróż
...W Cottbus zdążyłem jeszcze na pociąg do Berlina. Miałem szczęście , bo czekając i pałętając się na stacji mógłbym ściągnąć na siebie pytanie zadane przez jakiegoś z policjantów : " Czy mogę zobaczyć pański paszport ?". Szczególnie przy polskiej granicy często kontrolują ludzi by wyłapać nielegalnych.
Najtrudniejsze było już za mną lecz zagrożenie było wciąż bliskie. Nie chciałem by po tylu trudach, cierpieniach i nerwach to wszystko okazało się daremne....

...W końcu dojechałem do tego wymarzonego miasta Amsterdamu. Niestety nie byłem w stanie podziwiać go i cieszyć się jego urokiem. Moje myśli skupione były nad znalezieniem mojej rodziny....

...Po tym jak oszustwo wyszło na jaw byliśmy zdani tylko na siebie. Sami w obcym mieście, bez znajomości NIKOGO, nie znając nawet języka....

...Nasza radość, że w końcu jesteśmy razem była przeogromna. Nea ściskała mnie tak mocno jak nigdy przedtem....
Klinika Dla Nielegalnych
...Z własnego życia wiedziałem, iż nie urodzonym w UE trudniej o pracę, za którą, bo nielegalna często otrzymywali dużo mniejszą zapłatę. W tych warunkach często niemożliwością jest opłacić zawyżone dla nieubezpieczonych koszta leczenia. Te wszystkie powody oraz najważniejszy: chęć wzięcia zdrowia mego i mej rodziny we własne ręce, potrzeba uniezależnienia się jak najbardziej jak tyko mogłem od tego systemu skłoniła mnie bym zaczął uczyć się na własną rękę medycyny. Chciałem pomóc sobie i takim jak ja być godnie traktowanym i niezależnym od jakichś rasistowskich, dyskryminacyjnych reguł UE....

...Doc był jednym z najlepszych nauczycieli jakich spotkałem na swej życiowej drodze. Atmosfera "klasy" była całkowicie luzacka i bezstresowa. Można było nam nawet leżeć jeśli tak było wygodniej. Co jakiś czas opowiadał nam dowcip lub adekwatną do tego co nauczał historię ze swego życia. Były to opowieści z wielkich masowych demonstracji w USA, na kŧórych protestujący zostali pobici przez brutalną amerykańską policję...

Jako autor tej książki mam ambicję, by stała się ona punkową rewolucją w literaturze, by pokazać, że każdy może pisać i powinien to robić, jeśli ma cokolwiek ciekawego do przekazania. Niech pisanie odżyje jako glos Dobrej nowiny. Niech stanie się naszą bronią przeciwko złemu światu.

Zjednoczona Europa - Faszystowska granica
...- No i tych z Polski trzeba zamknąć by sprawdzić czy są legalni, a tych z unii nie. Ci z po za Unii są gorsi. Podobne podziały tworzył Adolf Hitler.- i na to już nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, a że bylem ciekawy zażądałem :
-Czy mogę znać odpowiedź ?
- Jeśli się panu nie podoba w Holandii, to po co tu przyjeżdżasz.
- O to chodzi, że mi się tu podoba, lecz te faszystowskie prawo nie pasuje do tego tolerancyjnego kraju....

...Wystarczy wyobrazić sobie wysłańca z wioski trzeciego świata, który wysiłkiem swoim i wszystkich mieszkańców został wysłany do świata bogatych, by stamtąd pomógł biednej wiosce. Wyobraźmy sobie tego człowieka deportowanego za jazdę bez biletu. On wraca do umierającej z głodu wioski, pozbawiając ją ostatniej nadziei, którą w nim pokładali. Nie mają szans na ponowne zgromadzenie pieniędzy, by po raz kolejny spróbować kogoś wysłać. Jedyne światełko nadziei tych ludzi zostało zgaszone szatańskim rasizmem Europy. Najsmutniejsze jest to, że oni są biedni i głodni , bo ich pola, warzywa, owoce i dobra materialne są wywożone do krajów bogatych by np. wykarmić zwierzęta hodowlane przez co wyprodukowany będzie kawałek mięsa kilkanaście razy mniejszy niż pożywienie jakie zużyto na jego produkcję. Wszystko byśmy my, na zachodzie mogli pić kawę i objadać się tanimi owocami tropikalnymi, które są tańsze niż miejscowe jabłka, bo ktoś tam, w trzecim świecie został wykorzystany.
Takie i inne tragedie zdarzają się często w Europie, która szczyci się, że zniszczyła widmo faszyzmu podczas II wojny światowej. Czym jednak rasizm " krzywych nosów " różni się od rasizmu Unii Europejskiej.
Każdy obywatel nie będący członkiem UE ma gorsze prawa i ograniczenia, które jeśli będą przekroczone mogą być podstawą do deportacji....

Żyj ciekawie + żyj dobrze = żyj szczęśliwie.
Jedyna historia, w jaką wierze jest ta, którą przeżyłem.

Festiwal Rainbow
...Przez cały mój pobyt nie zauważyłem nawet by ktokolwiek pił mleko i jadł jajka, o mięsie nie wspomniawszy. Wszystkie kuchnie, nawet ta dla dzieci były wegańskie.
Nigdy w życiu nie widziałem by aż tyle osób odżywiało się w ten sposób .Nieprawdopodobne, a jednak prawdziwe. Lepszy świat jest możliwy - to jedno z piękniejszych spostrzeżeń ,które nasunęły mi się na tym festiwalu. Żadnej policji, żadnych strażników porządku, w żadnej kuchni żadnych szefów ,nikt bardziej uważany, żadnych panów, żadnych poddanych i co?
... i nikt się nie pozabijał, nikt się nawet nie pobił, nigdzie nie czułem się tak bezpieczny o swoją kamerę nie mając jej przy sobie....

... Dobrych rzeczy można było się nauczyć od innych, którzy je robili, złe nawyki można było się oduczyć od innych, którzy ich nie czynili. Gdy podchodzisz do jednego ogniska i częstują Cię herbatą, przy drugim częstują Cię też ciapatami i tak przy każdym, które napotkasz na twoim wieczornym spacerze. Co zrobisz gdy rozpalisz swe własne ognisko? Jeśli masz otwarte serce i szybko się uczysz zrobisz herbatę ,skręcisz dżointa, zrobisz jedzenie itp. Wszystko po to by ugościć każdego kto do Ciebie zawita. Tak nauczyłeś się gościnności i teraz czujesz jakie to wspaniałe. Uczyć się być dobrym, przekazywać tą wiedzę innym. Doświadczać jak ekologicznie, przyjaźnie i dobrze jest żyć razem. To jedna z idei festiwalu.
Te 2000 ludzi żyjących bez bójek, bez narkomani, bez cywilizacji, będących razem jest dobrym przykładem na skuteczność tej nauki (=duchowej rewolucji ?)....

Kocham moją córkę i moją kobietę, bo czuję że to jest dobre. Spełniam się gdy daję im całego siebie i staram się by moja miłość była jak najlepsza i jak najczystsza. Staram się dać im szczęście i dzięki temu otrzymuję szczęście. Te dwie istoty są najważniejsze w mym życiu. Całą resztę staram się robić dla nich, a przez to także oczywiście dla ludzi, zwierząt, roślin i całego świata. Z miłości, z potrzeby czynienia dobra leczymy, filmujemy, pomagamy w skłotowaniach, by ludzie mieli, gdzie mieszkać, chodzimy na demonstracje, akcje, sadzimy drzewa, staramy się żyć ekologicznie, robimy program w radiu, by o tym wszystkim opowiedzieć. Cieszy mnie to wszystko, bo czuję, iż jest to dobre,

Miłość
...Gdy się naprawdę kocha jest się w stanie wszystko zrobić dla ukochanej osoby. Staje się ona ważniejsza niż cały świat, nawet niż Ty sam. Jesteś w stanie poświęcić całe swoje życie, a nawet więcej tylko po to by w jakikolwiek sposób uszczęśliwiać wybrankę twego serca. Nic innego nie może być ważniejsze, a jeśli jest, to miłość staje się zaniedbana. To bardzo złe dla Miłości, bo wtedy niczym nie podlewany kwiat może ona uschnąć. Dlatego nie popełniajmy tego błędu, by zaniedbywać Miłość, nie odkładajmy rzeczy na później, nie przedkładajmy niczego przed nią, bo inaczej możecie tak jak ja obudzić się z ręką w nocniku. Dlatego jeśli coś nie gra w waszym związku, proszę, zamiast pójść na piwo z kolegami by sobie odreagować lepiej zrób swej ukochanej romantyczny obiad. I nie czekaj z tym dłużej. Zrób to teraz, ona jest tego naprawdę warta, a chwile z nią są najcenniejsze...

...tak naprawdę szczęścia kupić się nie da. Gdy próbujemy zastąpić je dobrami materialnymi po chwili sztucznego zachwytu, ekstazy, nadchodzi pustka, którą znowu ślepo staramy się wypełnić. Błędne koło uzależnienia toczy się dalej i po raz kolejny wypełniamy ją krótką ułudą. Poszukujemy coraz to mocniejszych wrażeń pogłębiając się coraz bardziej w bagnie niespełnienia. W ten sposób skupieni na zaspokajaniu swego ego, zamiast uzyskania szczęścia, pogłębiamy jedynie naszą frustrację. Ja za darmo czyniąc dobro otrzymuję tyle atrakcji i szczęścia, że nie muszę ich „kupować". Taką drogę wybrałem i jestem na niej szczęśliwy, dlatego też poprzez tę książkę staram się Wam pomóc w (jak mi się wydaje) dobrym wyborze dla nas wszystkich.

POCZĄTEK KAPELI ZBUNTOWANI
Jancia dostała nawet propozycję śpiewania w Carasie – jednej z siedleckich kapel rockowych. Gdy o tym usłyszałem zapytałem:

– I co im powiedziałaś?

– Odmówiłam.

– Jak to? Czemu? – zapytałem trochę zdziwiony.

– Bo Carasa gra ciulową muzykę, a ja już śpiewam w jednej kapeli. –odpowiedziała i chyba miała rację.

– Szczęściarz ze mnie. – wyraziłem to co czuję.

Tak oto powstała nasza kapela wraz z knajpą, która też była kawałkiem naszego życia. Kto wie jak bardzo znaczącym? To był wielki dzień.

...jest to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie mnie w życiu spotkały i jestem bardzo szczęśliwy, że mimo odmienności i trudności wszedłem w to i do dziś w tym stoję dobrze się z tym czując. Nie wszystko opiera się tu na pieniądzach, czy własności. Są tu wartości większe niż chciwość, zazdrość i chęć posiadania, które to chcą zawładnąć światem (dlatego może coraz bliżej do zagłady). Te wartości to prawdziwa miłość, prawdziwa równość, prawdziwa wolność, (które razem tworzą prawdziwą anarchię), które należy ludziom pokazywać, przekazywać, uczyć i walczyć o nie na wszelkie możliwe sposoby. Ta książka jest właśnie jednym z moich kroków do lepszego świata dla nas, dla naszych dzieci, dla wszystkich.
PAPRYKA RATUJE MI ŻYCIE

Tak się pocieszałem mając nadzieję „Przecież w końcu musi się trafić jakaś porządna robota". W radiu, które odbierało tylko jeden, ale za to najnudniejszy program, czyli „1-ę", w wiadomościach podali, że parę kolejnych osób umarło z zimna. Wśród nich staruszek, którego nie stać było na opłacenie ogrzewania. „Czy o taką Polskę walczył kiedyś?" Zadałem sobie pytanie, po czym poszedłem połamać deski na noc.

POŻAR W SPOKOCHACIE
Zza drzwi usłyszałem jakieś hałasy. Zdało mi się, że ktoś włamał się do przedpokoju. Wyskoczyłem tam z rurą w gotowości bojowej lecz gdy zobaczyłem światła latarek, czym prędzej schowałem i zamknąłem się z powrotem. W jednej chwili przypomniała mi się groza napadu na Wilanowską. Przestraszony i pewnie blady, powiedziałem:

– To policja!
NARODZINY SZCZENIAKÓW

Podsadziłem szczeniaczka do cycka. Trochę possał lecz szybko się zmęczył i zaniechał. Ja dalej uparcie podsadzałem go do sutka i mówiłem:

– Jedz malutki, jedz. Będziesz silniejszy. Teraz musisz dużo jeść, by dogonić swoje rodzeństwo.
STRASZNA PODRÓŻ

Brzeg po drugiej stronie był także urwisty. Użyłem wszystkich sił, by na niego wskoczyć, bo w takich chwilach nie ma czasu na powtarzanie. Wszystko starałem się robić na 100%, albo nawet więcej. Myśli o zmęczeniu wtedy się już nie liczyły. „No to już jestem w Niemczech" – pomyślałem będąc na drugim brzegu. Przed oczami ukazało mi się pole ziemniaków, a za nim las. Pomknąłem przez nie najszybciej jak tylko mogłem. „Kur..., jeśli dziadek kitował zestrzelą mnie jak kaczkę" – myślałem biegnąc. Niemalże czułem na sobie wzrok snajpera, który we mnie mierzy. Niemalże już słyszałem jak krzyczy:

– Stój, bo strzelam!!!

Co wtedy bym zrobił??? Ani wówczas, ani teraz nie potrafię sobie odpowiedzieć na to pytanie. Tyle się znamy ile przeżyliśmy.

„Nie spałem już prawie dwie doby, jestem głodny, zmęczony. Jeśli po takim wysiłku by mnie złapali, chyba by mnie rozwalili psychicznie. Boże. Proszę nie dopuść do tego, bo i tak już bardzo się wycierpieliśmy". – modliłem się w duchu. Zaczęło się już nieźle ściemniać, a zakrętu wciąż nie było widać. „Przeszedłem już wystarczająco daleko" – pomyślałem. „Muszę zaryzykować, bo nie wiadomo ile jeszcze mogę tak iść" – postanowiłem wchodząc z powrotem na asfalt.

Ruch skłoterski to społeczność, w której wybrałem swe życie, z którą się utożsamiam i z której jestem dumny. Nie jestem Polakiem, jestem Skłotersem. Nie jest to raj, ale dla mnie jest to zdecydowanie krok w tym kierunku. Kolejnym powodem, dla którego piszę jest promowanie kultury, w której po części się wychowałem. Jest ona tak różnorodna, że nie da się jej określić jednym słowem. Niektórzy nazywają ją punkową, niektórzy niezależną sceną, albo ruchem skłoterskim czy anarchistycznym albo też po prostu wolną społecznością. Jakkolwiek by to zwal jest to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie mnie w życiu spotkały i jestem bardzo szczęśliwy, że mimo odmienności i trudności wszedłem w to i do dziś w tym stoję dobrze się z tym czując. Nie wszystko opiera się tu na pieniądzach czy własności. Są tu wartości większe niż chciwość, zazdrość i chęć posiadania, które to chcą zawładnąć światem(, dlatego może coraz bliżej do zagłady). Te wartości to prawdziwa miłość, prawdziwa równość, prawdziwa wolność, ( które razem tworzą prawdziwa anarchię), które należy ludziom pokazywać, przekazywać, uczyć i walczyć o nie na wszelkie możliwe sposoby. Ta książka jest właśnie jednym z moich kroków do lepszego świata dla nas, dla naszych dzieci, dla wszystkich.
PIERWSZE SKŁOTOWANIE W AMSTERDAMIE

Powoli wszedł tam, gdzie Jacek, wyciągnął się, stanął na palcach i jakoś udało mu się dosięgnąć balkonowych barierek, których od razu się też złapał. Jednocześnie podciągnął się na nich i wybił się nogami z drabiny. Nagle usłyszeliśmy trzask łamanej deski, a Lucek, będący już prawie całym tułowiem na balkonie, bardzo niebezpiecznie się zachwiał i usłyszeliśmy tylko krótkie:

– Kur...!

Wtedy chyba wszystkim na dole zaparło dech w piersiach. W momencie, gdy pękła poręcz, byliśmy pewni, iż Lucek spadnie...

Gdy już wszedł do wewnątrz, wszyscy wzięliśmy rzeczy prawnie potrzebne do skłotowania po czym szybko i sprawnie zaczęliśmy je wnosić na górę. Były to materac, krzesła oraz stół. Bez tych rzeczy gliniarze teoretycznie mogliby się przyczepić o to, że chcieliśmy się włamać, a nie mieszkać. Według holenderskiego prawa, które zezwala na skłoting ten zestaw podstawowych mebli jest dowodem na to, że naszym zamiarem jest zająć miejsce, a nie je okraść. Co prawda i tak w pewnym sensie zaskłotowaliśmy te mieszkanie „nielegalnie". Cała kamienica i tak była już do wyburzenia, a wysiedleni mieszkańcy opóścili ją nie dłużej niż miesiąc temu. Holenderskie prawo wymaga, aby skłotowany lokal był pusty i nieużywany conajmniej rok. Nasze nowe mieszkanie nie spełniało tego warunku. W związku z tym nie mieliśmy też tak zwanego kadastra, dokumentu poświadczającego jak długo mieszkanie stoi puste. Z tych powodów nie zaprosiliśmy też policji, by sprawdziła i spisała protokół o tym, że wszystko zrobiliśmy poprawnie. Kierowaliśmy się zasadą:, „Jeśli niemożliwe jest byś zrobił coś dokładnie tak jak trzeba, zrób to, chociaż najlepiej jak tylko potrafisz".
HOLENDERSKI PAŃSTWOWY RASIZM
Gdy usłyszałem to z mojego gardła wydobył się długi i głośny krzyk rozpaczy a moja szamotanina wzmogła się do tego stopnia, że kolejni tajniacy zaczęli mnie nieść, a przy okazji tak, mnie powykręcali, że przy dalszym wierzganiu mogli mi połamać rękę. Nie szamotałem się już, więc, ale wciąż wrzeszczałem
OBRONA SKŁOTU KALENDERPANDEN

To co ujrzałem było zadziwiająco nieprawdopodobne, a jednak piękne i (bo) rzeczywiste. Ci leniwi punkowcy, których znałem z ciągłego przesiadywania w barze i nieustannego przechylania piwa, tym razem pracowali z tak niespodziewanym u nich zapałem. Kobiety z poświęceniem nosiły ciężkie płyty chodnikowe. Każdy pracował. Tym razem nie było takich, którym się nie chciało. Każdy dokładnie wiedział, po co tutaj został. Barykady były budowane ze wszystkiego, co było pod ręką. Najczęściej były to płytki chodnikowe niszczonej ulicy, która zresztą przez rozkopanie też stała się przeszkodą. Mimo że raczej nikt tego nie koordynował, robota szła całkiem sprawnie. Wiadomo było co robić. Każdy pomysł, każda uwaga rozpatrywana była szybko przez ogół. W ten sposób płyty były podawane „murarskim sznureczkiem". Jedni je demontowali z chodnika, drudzy podawali je sobie z rąk do rąk, a inni układali z nich coraz większe mury barykad. Robota wrzała jak w ulu. Nigdy w swoim życiu nie widziałem tak sprawnie, tak dobrze, z tak wielką energią i ochotą pracujących ludzi, a co dopiero punków. Ci ludzie są zdolni do wielu rzeczy – zależnie od sytuacji. Wszyscy czuliśmy wielką potrzebę przeciwstawienia się złu i bronienia tak ważnego miejsca dla nas. Czuło się też ducha historii. Może trochę przesadzam lecz takie porównania podsunęły mi rozgrywające się przed oczami zdarzenie. To było prawie jak powstanie warszawskie. Budując z zapałem kolejne barykady czułem się niczym mały Gavroche. To uczucie jedności, które wszyscy czuliśmy, było dla nas bardzo ważne. Było nas tak wielu, kocioł narodowości i języków, niby tyle różnic, a właśnie wtedy czuliśmy tak bardzo tę więź, która nas łączy niczym rodzinę. To uczucie jedności wywierało wrażenie nie tylko na mnie. Wszyscy byliśmy jak bracia. Gdy jeden niósł coś ciężkiego, zaraz ktoś inny nie pytając mu pomagał. Gdy ktoś zmęczył się kopaniem, szybko zastępował go następny. Nie wyobrażam sobie by jakikolwiek system pracy mógłby być lepszy.

Skłotów, praw do wszystkiego, co Ci się należy, społecznej sprawiedliwości, wolności itd. nikt Ci nie da za darmo. Nie zrobią tego ani politycy, ani policja, ani kolejne wybory. To wszystko musimy wywalczyć sobie sami. Jeśli Ty, ja nie będziemy walczyć o to razem, jeśli sobie tych rzeczy nie wywalczymy, nigdy nie będziemy ich mieli. I nie jest najważniejsze, czy zwyciężymy. Najważniejsze to się nie poddawać w walce o lepszy świat, może wtedy nie będzie on coraz gorszy. Naszym zwycięstwem zawsze będzie to, że mówimy stanowcze NIE w obliczu draństwa (istota ruchu punk?).

Gdy zaczęło świtać, gliniarze przestali nas gazować. Choć było to mało realne wszyscy chyba mieliśmy cichą nadzieję, że sobie odpuszczą, że to już koniec, że WYGRALIŚMY. Tak bardzo chcieliśmy, by było to prawdą, że nawet zaczęliśmy w to wierzyć.

Dopóki wciąż istnieje nadzieja na uratowanie świata, póki dobrzy ludzie jeszcze żyją, dopóki nie wszystko jest opanowane przez pieniądz, dopóki istnieją wolne społeczności, dopóty trzeba o to wszystko walczyć. Jeszcze świat nie zginął póki my żyjemy. Może wreszcie ludzie się opamiętają i przejrzą na oczy.
PSY SKŁOTERSKIE NAJMĄDRZEJSZE – PSY SKŁOTERSKIE NAJWIERNIEJSZE

Papryka, gdy tylko mnie zobaczyła, z radości tak się na mnie rzuciła, że nie miałem szans utrzymać się na nogach. Skakała po mnie i lizała po twarzy nie dając mi wstać, a jej ogon tak mocno machał, iż jeszcze trochę to by pofrunęła dzięki niemu. Ja zaś nie zważałem, że całego mnie pobrudzi. Cieszyłem się z nią i próbowałem przytulić mówiąc do niej: „Jaka ty mądra jesteś Papryka? Gdzie ty byłaś?? Poszedłaś mnie szukać? Już nigdy cię nie zostawię!!". Z boku słyszałem głosy podziwu wśród myjkarzy:

– Ale radość.

– Ale się cieszą.

– Jeszcze nie widziałem by pies się tak cieszył.

Gdy po dłuższym czasie pierwsza radość minęła, Papryka dała mi wstać. Cały byłem brudny lecz kto by się tam teraz tym przejmował. Podszedł do nas Radzio i powiedział:

– Gratuluję Ci psa Griks. Myślałem, że Rudi zrobił wyczyn, ale Papryka pobiła go o głowę.

– Rudi też zrobił wyczyn. Po prostu: „Psy skłoterskie najmądrzejsze, psy skłoterskie najwierniejsze".

Ta historia i historia Rudiego potwierdza fakt, że zwierzęta są bardzo często mądrzejsze niż myślimy, a z ich wierności i miłości często my ludzie moglibyśmy się wiele nauczyć.

Miłość – Szczęśliwe zakończenie

Czasem mówimy sobie, że to Bóg nam siebie dał, by przez naszą miłość uczynić nas jeszcze mocniejszymi w walce ze złem, jeszcze bardziej aktywnymi w szerzeniu Dobra.

Oboje przeszliśmy dużo złego w życiu, oboje wynieśliśmy z tego wszystkiego życiową lekcję, w obojgu z nas dokonała się ogromna przemiana na lepsze, oboje w głębi serca pragnęliśmy kogoś bliskiego, kto tak jak my za cel swego życia miałby zmienianie świata na lepsze. Jak to mówi Rabia, jesteśmy na tej ziemi nie tylko po to, by jeść, spać i konsumować

Bo miłość to moc przeogromna, bardzo potrzebna w dzisiejszych czasach pieniądza i nienawiści. Dlatego jest bardzo ważne, by utrzymywać ją w nieskazitelnej czystości, nie dać jej skazić przez złe czyny, niepotrzebne kłótnie, zazdrość, chciwość i inne grzechy. Tak wielu ludzi wypowiada słowo „kocham" nie mając świadomości jak wiele ono oznacza. Nie zapominajmy, że miłość to dawanie drugiej osobie szczęścia, to kochanie jej bardziej niż siebie samego, to zapominanie o swoim ego, to oddanie swego życia ukochanej osobie. To właśnie przez miłość możemy budować niebo w tym nowoczesnym piekle. Taka jest chyba nasza misja życiowa – moja i Rabii, by przez piękny przykład, jak miłość powinna wyglądać, jak kwitnąć, jak emanować, uczyć innych tego pięknego uczucia. Właśnie poprzez nasze życie możemy uczyć innych miłości. Właśnie przez nasze życie możemy pokazywać, że tylko przez staranie się być dobrym możemy osiągnąć prawdziwe szczęście i prawdziwą radość życia, której nie zastąpi nam żadna heroina, crack, telewizor, samochód, alkohol, władza, czy inne śmieci, którymi ludzie zwykli się faszerować by wypełnić tę pustkę w sobie po braku miłości.

Przez to nasze wspaniałe połączenie, nasza moc i siła jest dużo większa. Razem możemy dużo więcej. Poprzez tak wielką moc, jaką jest miłość, nasze wartości nie tylko się dodają do siebie. Nawet mnożą to za mało powiedziane. One się potęgują i tylko patrzeć jak będziemy przenosić góry. Zmieniać świat na lepsze, to jest właśnie to o czym oboje marzymy i w czym się wspieramy.

Nea jest częścią mnie, moją rodzicielską miłością i to ja w połowie z jej mamą Janką jestem odpowiedzialny za jej życie. Nie ma nic ważniejszego w wychowaniu dziecka niż atmosfera miłości, którą oboje z Rabią (dzięki Bogu i jej) staramy się dać Nei.

To bardzo ważne w życiu dziecka by dać mu to, co najlepsze.

Dla dobra dziecka jest ważne wychowywać go w duchu miłości, dać mu przykład kochającej rodziny by kiedyś, w przyszłości, umiało założyć swoją rodzinę i jeśli coś nie jest idealne jest ważne, by robić wszystko, by uczynić to jak najbliższe ideału (niczym anarchiści walczący krok po kroku o raj na Ziemi).

Uświadomiła mnie, że powolne zatruwanie ludzi niezdrową żywnością jest kolejnym ze sposobów, w jaki system próbuje uniezależnić, w jaki próbuje osłabić nasze ciała i zatruć nasze umysły byśmy grzecznie pozostali w swych domach, posłusznie wykonywali pracę i nie walczyli o lepszy świat, o Dobro dla wszystkich.

Dlaczego rządy dotują tak bardzo przemysł mięsny mimo, że ani ze zdrowego, ani ekologicznego, ani też ekonomicznego punktu widzenia się to nie opłaca?

Dlatego by uczynić nasz bunt jeszcze bardziej mocnym i świadomym zdecydowaliśmy się odciąć od tych wszystkich „E-numerów" na jedzeniu, od tej chemii i wszystkiego, co nas zatruwa.

Chodzi też o to, by wszystko, co się robi, starać się robić jak najlepiej. Jeśli chcemy jak najlepiej żyć, należy się wyzbyć wszystkiego, co nas zatruwa: chemicznego jedzenia, mięsa, alkoholu, używek, narkotyków i wszystkiego, co złe. Nie potrzebujemy wrzucać w siebie całego zła, które za tym stoi. MY WALCZYMY O DOBRO.

Dlatego też jako równie ważny krok do osiągnięcia szczęścia uważamy wyzbycie się w jak największym stopniu również wszystkich złych emocji. Gdy się złościmy na kogoś, ten gniew, to zło zawsze do nas wraca i powoli zjada nas od środka, uzależnia nas od siebie, buduje w nas frustrację, która narasta, nie daje nam spać aż w końcu rządzi naszym życiem. Gdy jesteśmy źli na kogoś nie nauczymy go w ten sposób niczego dobrego. Wszystko do nas wraca. Dajemy co otrzymujemy. Dostajemy, co daliśmy – odwieczne prawa kosmosu. Dlatego Jezus tak bardzo chciał nauczyć nas miłości, sztuki wybaczania. Nawet gdy się buntujemy, gdy walczymy o nasze prawa miłujmy naszych wrogów, bo jeśli będziemy ich nienawidzić to czego mają się od nas nauczyć – nienawiści? Tym, co źle czynią należy jedynie współczuć, że nie mają w sobie tej miłości, tego dobra, że to przez tę pustkę, przez ten brak miłości starają się jakoś tę lukę wypełnić. To dlatego tak często piją, ćpają, gromadzą pieniądze i dobra materialne. Wydaje im się, że kupią tym szczęście. Niestety złudni to bożkowie, bo nic za nimi nie stoi, a tylko zło, frustracja, cierpienie, łzy, obojętność na głód w trzecim świecie, śmierć zwierząt, deportacje i cały ten Babilon. Czy o to w życiu chodzi by hołdować kultowi gromadzenia pieniądza? My już wiemy, że te rzeczy dadzą nam tylko frustrację.

Prawdziwe szczęście tkwi w miłości i czynieniu dobra. Współczucie dla tych, co tego nie rozumieją, bo każdy z nich ma sumienie, które mogą oszukiwać lecz wierzcie mi przyjdzie chwila, gdy spojrzą na swoje życie i wówczas zapłaczą oraz gorzko pożałują swej chciwości, obojętności i zła jakie wyrządzili.

To miłość do Rabii i jej do mnie pozwala nam osiągnąć tę świadomość, przelewać ją na papier, mieć energię na czynienie dobra i osiągnąć prawdziwe szczęście.

Bo to szczęście zamiast do pracy jechać razem na akcje w obronie lasów, dobra dzieci, ludzi, w proteście przeciwko armiom tego świata. To szczęście nic sobie nie robić z tego, że nas zaaresztują, bo i tak mamy coś, czego oni nie mają. MAMY MIŁOŚĆ, KTÓRA PRZEZWYCIĘŻY WSZYSTKO, NIENAWIŚĆ JEST OSTATECZNYM UPADKIEM (jeszcze raz Włochaty).

A gdy nas zamkniecie nie będziemy słabi, nie będziemy płakać, ani się złościć. Areszt to wspaniały czas na medytację, na modlitwę nawet o wybaczenie dla naszych oprawców, bo nie wiedzą, co czynią. Największe zło jakie wyrządzają czynią sobie samym.

Mogą zamknąć nasze ciała, ale nie zamkną naszego ducha, naszej miłości, gdy jesteśmy prawdziwie wyzwoleni.

Ekonomia opieki – kolejna ważna ścieżka krytyki kapitalizmu

Prawa kobiet/Feminizm | Publicystyka | Recenzje

Czy znaczenie podziału obowiązków domowych zmieniło się wraz z nastaniem globalnej hegemonii Międzynarodowego Funduszu Walutowego? Dlaczego klasyczna, akademicka ekonomia na równi z ekonomią marksistowską nie potrafią opisać w pełni sytuacji (wyzysku) jakiej doświadczają ubogie matki? Otwierający serię „Biblioteka Think Tanku Feministycznego” zbiór tekstów „Gender i ekonomia opieki” wprowadza czytelniczkę czy czytelnika na tory myślenia o kapitalizmie w sposób niepopularny dotąd na lewicy radykalnej. Mocną stroną publikacji jest prezentacja tekstów badaczek i badaczy reprezentujących różne dyscypliny: ekonomię, socjologię, filozofię, którzy chętnie przełamują granicę między nimi i pozwalają nam poszukać odpowiedzi na zaskakujące niekiedy pytania.

Perspektywa kobieca otwiera nowe pola krytyki procesów globalizacji i rozwoju kapitalizmu, krytyki opartej w pełni na humanizmie rozumianym przede wszystkim jako szacunek wobec każdego człowieka. Możemy powiedzieć, że dyscyplina deficytu budżetowego i nacisk na politykę monetarną narzucane przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy zwłaszcza biednym krajom świata (i tym, które przeszły społeczne, polityczne, bądź naturalne katastrofy) uruchamia łańcuch przyczyn i skutków, którego jednymi z kolejnych ogniw są uelastycznienie pracy mężczyzn i kobiet, zwiększenie obciążenia pracą opiekuńczą, wycofanie państwa z udziału w niej, a zatem kumulacja opresji i ucisku na kobietach, przy jednoczesnym zwiększeniu dystansów społecznych pomiędzy kobietami (bogate kupują bez trudu bezpieczeństwo reprodukcyjne i socjalne, którego inne są pozbawione).

Niedawno czytaliśmy na CIA o warsztatach Think Tanku Feministycznego, w którym uczestniczyły ubogie kobiety z Podgórza (dzielnicy Wałbrzycha) wraz z aktywistkami i aktywistami społecznej lewicy. Ich skutkiem było powstanie oddolnej inicjatywy Podgórzanek mającej na celu otworzenie społecznej, niekomercyjnej przestrzeni dla kobiet z dziećmi. Podgórzanki mówiły na warsztacie o błędnym kole, w którym konieczność opieki nad dziećmi pozbawia je pracy, a brak pracy skazuje na nędzę i uniemożliwia prawidłową opiekę nad dziećmi. Błędne koło kobiet z Wałbrzycha, w świetle perspektywy szkicowanej w „Gender i ekonomia opieki” to efekt dwóch zachodzących równolegle procesów: jednoczesnych przemian rynku pracy, który wymaga od pracownic i pracowników coraz większej elastyczności oraz wycofania państwa z opieki, a więc zamykania przedszkoli i żłobków, ograniczania opieki w służbie zdrowia, utrudniania dostępu do edukacji. Obie tendencje są efektem globalnego odwrotu od kompromisu klasowego w stronę niczym nie skrępowanego dążenia do maksymalizacji zysku.

Nasilenie wymogu elastyczności pracy uderza w kobiety podwójnie: same muszą być bardziej dyspozycyjne w pracy oraz muszą opiekować się pracującymi coraz więcej i w coraz bardziej nieludzkich porach członkami rodziny, opieka nad nimi staje się coraz bardziej czasochłonna, a godzenie elastycznych grafików coraz trudniejsze (por. Charkiewicz s. 126)*. Jednoczesna tendencja do wycofywania się państwa z pomocy w opiece (cięcia budżetowe w służbie zdrowia, przedszkolach, szkołach, świetlicach czy kółkach sportowych) sprawia, że obciążenia czasowe kobiet jeszcze bardziej rosną. Jeśli chory wychodzi dziś ze szpitala po 5 dniach choć 10 lat temu z tą samą przypadłością leczono by go tam 20 dni, oznacza to, że koszt finansowy i czasowy opieki nad nim przez kolejne doby ponosi jego gospodarstwo domowe, najczęściej kobiety w nim żyjące. Mniej państwowej opieki, a więcej dzikiego kapitalizmu to więcej chorych, poszkodowanych w wypadkach i inaczej skazanych na opiekę członków rodzin, mniej dzieci w przedszkolach a więcej w domach, więcej godzin harówki i niższe pensje, co wszystko razem powoduje zwielokrotnione obciążenie, często bardzo ciężką pracą.

Perspektywa ekonomii opieki pozwala nam nie tylko wskazać globalne przemiany jako źródło namacalnego wyzysku, ale także, przez zwrócenie uwagi na to jak ważną rolę pełni opiekuńcza praca dla społeczeństwa, zauważyć jak zgubne jeszcze one mogą mieć skutki. Co więcej nie tylko możemy dzięki niej powiedzieć, że na turbokapitalistycznych przemianach ostatnich dziesięcioleci więcej tracą kobiety. Możemy także stwierdzić, że następuje powiększenie dystansu (nie tylko ekonomicznego, można rzec, dystansu w „stopie wyzysku”, a na pewno dystansu w szansach życiowych) pomiędzy kobietami o niskich i wysokich dochodach (Charkiewicz, Zachorska-Mazurkiewicz 2009 s.12).

Jak z likwidacją żłobków i trudnym dostępem do przedszkoli poradziłyby sobie Wałbrzyszanki, gdyby dochody jakie oferują im pracodawcy był sześciokrotnie większe (czyli mniej więcej na poziomie profesjonalistek z Warszawy?) Odpowiedź jest prosta. Podjęłyby owe zajęcia zawodowe, wymagające nieskończonej elastyczności i dyspozycyjności zawsze gdy żąda tego przełożony, a do opieki nad dziećmi wynajęłyby do nielegalnej pracy imigrantki z Ukrainy. Owe imigrantki zostawiłyby za Bugiem własne dzieci, zazwyczaj pod opieką najstarszej córki, a więc niedobór opieki wynikający z globalnego przesunięcia w stronę elastycznej pracy i braku państwowej opieki zostałby przesunięty z Wałbrzycha do Stansiławowa czy Drohobyczy. Tak oto problemy społeczne związane z brakiem opieki kumulują się w najbiedniejszych rodzinach i najbiedniejszych regionach. Mamy więc do czynienia z wyzyskiem i opresją nawarstwiającą się na kobietach z biedniejszych rodzin biednych krajów, oraz na migrantkach oraz kobietach z rodzin migrantów, a zwłaszcza migrantek (por. zwłaszcza Young s.188-190). Jednak moment, w którym obciążenie pracą zarobkową i pracą opiekuńczą przekracza fizyczne możliwości kobiet (nawet jeśli dotyczy to tylko określonych grup społecznych) zagrożone jest w ogóle trwanie społeczeństwa, biologiczna, ale także społeczna i kulturowa jego reprodukcja. Deficyt pracy opiekuńczej to deficyt jednostek przygotowanych do życia w społeczeństwie.

Nasilenie migracji z krajów biedniejszych do bogatszych także jest wynikiem ostatnich przemian gospodarczych. Przesunięcie w stronę „gospodarki opartej na wiedzy” powoduje, że surowce naturalne (poza ropą) ustępują miejsca w handlu międzynarodowym taniej pracy. Tak jak nigdy rządom krajów biednych „opłaca się” utrzymywać u siebie niskie płace. To zaś sprzyja migracjom z tych krajów do krajów rozwiniętych (por. Peterson s.72-73). Oprócz kumulacji niedoboru opieki w krajach Południa pociąga to za sobą wszystkie inne problemy związane z migracjami, które także dotykają zwłaszcza kobiet i niebiałych.

Jak argumentuje Fineman „opieka jest zbiorowym, czy społecznym długiem” (Engster s. 41) – to popycha nas w stronę koncepcji zbiorowej odpowiedzialności za opiekę, współdzielenia kosztów z nią związanych. Odsłonięty w tomie łańcuch zależności pomiędzy pracą opiekuńczą, a globalnymi nierównościami nie pozwala nam przyjmować podziału na to co zamknięte wewnątrz gospodarstwa domowego i sprawy publiczne. Jak pisze Isaksen (s.108-109) lokalny deficyt opieki, który wymusza globalne migracje powstaje nie tylko wskutek nacisku przez pracodawców na uelastycznienie pracy. Drugim ważnym czynnikiem jest wciąż zbyt mały udział mężczyzn w opiece, czy mówiąc szerzej to, że w opiekę wciąż zaangażowane jest zbyt mało osób. Gdyby lokalny podział opieki był bardziej sprawiedliwy, mniej potrzebne byłyby migracje opiekunek oraz biurokratyczna machina państwowa. Oczywiście nie zmienia to faktu, że OPRÓCZ sprawiedliwego podziały obowiązków i korzyści w gospodarstwie domowym potrzebujemy również sprawiedliwego podziału obowiązków i korzyści w miejscu pracy i całej społeczności.

Opieka nad chorą bliską osobą jest równie ważna z perspektywy dobra społecznego co budowa drogi, czy udział w decyzjach politycznych. Nie można być socjalistą odrzucając wartość opieki, w tym tej wykonywanej w ramach najbardziej „prywatnych” ukrytych stosunków. Podobnie nie można „jechać na gapę” korzystając z globalnej pracy opiekuńczej i odrzucając konieczność udziału w niej (por. Engster s. 41-43).

Zbiór tekstów ma swoje wady. Tak jak w całej produkcji intelektualnej w dziedzinie nauk społecznych zdarzają się tu przypadki misternie splecionych pojęć po rozpracowaniu, których odnajdujemy banał lub pustkę, ale to zdaje się niezbywalna przypadłość akademii. Niewprawionym czytelniczkom czy czytelnikom ciężko może być przebić się przez co bardziej teoretyczne teksty, które dużo obiecują a przynoszą mało satysfakcji. To ostatnie odnosi się także do niektórych analiz empirycznych, które są raczej wstępem do analizy problemów, które stawiają, ale trudno się dziwić skoro to właściwie pierwsza publikacja prezentująca to ujęcie w Polsce, a na zachodzie regularnie mówi się o nim bodaj od 10 lat.

Generalnie tom zawiera sporą ilość ciekawie omówionych danych, zwłaszcza o niewidocznych z punktu widzenia makroekonomii efektach reform turbokapitalistycznych w Chile, Brazylii i Argentynie oraz odwrotu od nich, a także o analogicznych procesach na Dalekim Wschodzie. Na plus wyróżnia się także tekst Julii Kubisy prezentujący przebieg i osiągnięcia protestów polskich pielęgniarek. Moim osobistym zdaniem poszukując najpełniejszego wywodu z dziedziny ekonomii opieki w skróconej formie najlepiej sięgnąć do zawartego w tomie tekstu Rachel Kurian (równeż na stronie Think Tanku).

*- wszystkie przypisy dotyczą tekstów zamieszczonych w tomie.

Gender i ekonomia opieki pod redakcją Ewy Charkiewicz i Anny Zachorowskiej-Mazurkiewicz Warszawa 2009

Peru: Sześć osób zmarło w wyniku starć

Świat | Protesty | Recenzje

6 osób zostało zabitych 5 kwietnia gdy policja zaatakowała blokadę drogi ustawioną przez górników w czasie dzikiego strajku.

Reuters podał, że przemoc wybuchła w niedzielę w południowej prowincji Arequipa,rannych zostało 20 protestujących i 9 policjantów. Dwie zabite osoby były przypadkowymi przechodniami, jedna to taksówkarz trafiony zabłąkaną kulą, druga to kobieta, która umarła na zawał serca.

Źródła oficjalne podają, że pracownicy protestowali przeciwko rządowej kontroli nad ochroną środowiska, ale jeden z obserwatorów podaje, że jest prawdopodobne, iż rząd był motywowany bardziej interesem finansowym, niż ratowaniem planety.

tłumaczenie z libcom.org

Oskar Szwabowski - "Opowiadania z ulicy Alexandros Grigoropoulos"

Kraj | Kultura | Recenzje | Ruch anarchistyczny

„Opowiadania z ulicy Alexandros Grigoropoulos” to debiutancki zbiór opowiadań młodego filozofa, które przenoszą czytelnika zarówno do światów fantastycznych, jak i do twardego realizmu. W obu przypadkach poruszają aktualne problemy społeczne. Tutuł książki odnosi się do ulicy, która powstała dzięki ludzkiej tragedii. Ulicy, która wzięła swoją nazwę od nadziei i plamy krwi na chodniku, zamordowanego przez policję młodego aktywisty. Ulicy, na której przemawiamy. Z lekko ściśniętym gardłem.

W chwili obecnej do zamówienia

Wydawca: Novae Res, Gdynia 2009
Wydanie: Pierwsze
Liczba stron: 140
Cena: 22,90

Uniwersytet milczących profesorów

Edukacja/Prawa dziecka | Publicystyka | Recenzje

Tadeusz Sławek w wydanej w 2003 roku książce poruszającej problem Uniwersytetu w świecie korporacji, zwrócił uwagę na milczenie, milczenie profesorów, wycofanie się z życia publicznego, zamknięcie w wąskiej specjalizacji połączoną z obojętnością wobec dobra wspólnego. Figura profesora-intelektualisty angażującego swój autorytet w bieżące spory, podnoszący istotne tematy o wadze ogólnoludzkiej, przeszła do przeszłości. Jej miejsce zajęła postać specjalista-biznesmen. Rok później, w innym miejscu, w Wielkiej Brytanii, ukazuje się dzieło, które wstrząśnie światkiem akademickim: książka Franka Furedi zatytułowana wymownie - Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści?. Została przetłumaczona na język polski w 2008 roku. Furedi zauważa to samo co Sławek: milczenie intelektualistów, wycofanie się kadry i samej instytucji Uniwersytetu z życia społecznego. Obaj myśliciele poszukują przyczyn wspomnianego stanu rzeczy, jak również poszukują dróg rozwiązania. Obaj uważają, że sytuacja jakiej dają opis nie jest zdrowa, ma destrukcyjny wpływ na byt społeczny, na całą kulturę, w tym również na nauki. Milczenie ogniskuje w sobie najważniejsze problemy współczesnego świata, w nim zbiegają się, jak gdyby powracając do źródła, toteż by było ono zrozumiałe musi zostać zlokalizowane w sieci, ujęte w całościowej refleksji. Takiej globalnej pracy krytycznej podejmuje się Furedi.

Destrukcję figury intelektualisty zaangażowanego, biorącego czynny udział w debacie publicznej, widzi Furedi w kompromitacji Prawdy, Idei, w filisterskiej rewolcie przeciwko światu kultury. Etos filisterstwa opanowujący świat akademicki i głęboko zakorzeniający się w przestrzeni publicznej, przemawiający przez masmedia, instytucje społeczeństwa obywatelskiego, wśród elit, jak i wśród innych warstw, strukturalnie uniemożliwi istnienie figury intelektualisty. W klimacie jaki nastał nie jest w stanie wykiełkować ani przetrwać myśliciel zaangażowany.

Filisterski etos traktuje dokonania intelektualne w sposób instrumentalny. Wartości mają wartość o tyle o ile przejdą test praktyczności, jeśli znajdują zastosowanie dla rynku i technokratów. Poszukiwanie Prawdy dla samej prawdy, dla samego poznania, uznawane jest za elitarne, za „niestosowny średniowieczny przesąd”. Prawdzie została odebrana wartość sama w sobie, podważona przez postmodernizm ulokowano ją w świecie fikcji. Podobnie jak wszelkie produkty kultury duchowej – okazały się bajkami klasy wyższej, elity, która przy pomocy mitów legitymizowała swoje panowanie jak też utrzymywała w ryzach masy odrzucone podczas selekcji edukacyjnej. Dokonania postmodernizm okazały się komplementarne z etosem filisterstwa. Nic już nie ma wartości, nic nie jest warte życia. Bić się o idee nie jest przejawem rozumu, ale nierozumu. Zakładać, że idee mają znaczenie inne niż instrumentalne to być we władzy iluzji.

Etos filisterski nie oznacza niechęci do wiedzy, ale jedynie do kultury, do wiedzy, która ma głębszy sens niźli tylko użytkowy. Wiedza w świecie zdominowanym przez perspektywę wąsko praktyczną, konkretno-sytuacyjną świadomość, przybiera postać towaru. Podzielona, wyabstrahowana, oczyszczona – doskonale nadaje się do wchłonięcia i użycia. Nie powodując efektów ubocznych w samym użytkowniku. Wiedza w społeczeństwie opartym na wiedzy staje się czymś zewnętrznym wobec tegoż społeczeństwa. Czymś poręcznym, mającym służyć karierze zawodowej, doskonalić nie tyle człowieka, co umiejętności zawodowe. Nikt już nie poddaje się edukacji dla Muz, ale dla Mamony. Ten zwrot w praktyce edukacyjnej okazuje się zdaniem Autora destrukcyjny – tworzy wyspecjalizowanych barbarzyńców.

Etos filisterski nie lubi się przemęczać, lubi świat prosty i użyteczny. Toteż wraz z wzrostem znaczenia instrumentalnej wiedzy, wraz z uznaniem standardów kulturowych za arbitralnie narzucony luksus klas wyższych, nastąpiło zaniżanie poziomu. Równanie w dół, udostępnianie najmniejszym wysiłkiem wyższego wykształcenia szerokim masom. Wszystkim. Niezależnie czy tego chcą czy nie.
Dążenie współczesnych elit do udostępnienia wyższego wykształcenia całości społeczeństwa, nastawienie się na inkluzję, jest według Furedi, niedemokratyczne, jak również nie przyczynia się do partycypacji w kulturze. Autor nie potępia samej idei demokratyzacji dostępu do wyższego wykształcenia, jest jak najbardziej za usuwaniem przeszkód, tylko że przeszkód mających charakter ekonomiczny lub wynikający z dyskryminującego prawa, tymczasem potępia obniżanie standardów, eliminację treści mogących stanowić trudność dla klientów instytucji edukacyjnych. Zaniżanie poziomu, likwidowanie tematyki wymagającej znaczącego wysiłku, jest sprzeczne z samym poznaniem, z zawłaszczaniem zastanej kultury. Furedi uważa, że przygoda intelektualna jest wyprawą pełną trudu, przeszkód, które można przekroczyć tylko ciężką, niekiedy bardzo nieprzyjemną, pracą. Na szlakach poznania spotykamy to co inne, obce, nie pasujące do prywatnej wizji świata i siebie. Obce co wkracza w nas, podważa nasze opinie. Niekiedy bardzo nieprzyjemnie. Toteż pragnienie elit by uczynić proces kształcenia miłym i sympatycznym, w którym nikt nie czuje się urażony i nikt się nie męczy, może uzyskać spełnienie tylko pod warunkiem zniesienia samego poznania. Miło i przyjemnie, tyle że w pustce, na pustyni znaczeń, cmentarzu wartości.

Furedi zauważa, że ideologia inkluzji i jej praktyka nie zastanawia się nad tym, w co włącza się ludzi. Nie następuje podniesienie kultury umysłowej i duchowej obywateli przechodzących przez wyższe szkoły, nie otrzymują oni żadnych kompetencji w wyniku zdobycia formalnego wykształcenia. Inkluzja okazuje się oszukaństwem, gdyż zamiast udostępnić kulturę szerokim masom, niszczy kulturę w imię dostępu. Społeczeństwo nie zostało uznane za godne udziału w sferze ducha, w świecie idei. Praktycy polityki inkluzji traktują przedmioty swoich zabiegów jak dzieci, jak jednostki niezdolne do poznania, twórczości myślenia. Samo żądanie takiej formy inkluzji nie zostało wniesione przez jakiś ruch społeczny, ale przez elity. One stworzyły ideologię, którą według administratorów wyznają masy.
Upadek standardów, kompetencji kulturowych ma według Furedi wpływ nie tylko na życie naukowe. Uczynienie z kultury rzeczy nieistotnej, z procesu edukacyjnego jedynie kształcenia wąsko specjalistycznego, zawodowego, w którym obniża się standardy, powoduje upadek obywatela. Etos filisterski unicestwia również etos demokratyczny. Mamy nową elitę, która pod płaszczykiem polityki inkluzji, utrzymuje społeczeństwo w stanie dzieciństwa, nie pozwalając tym samym na wytworzenie się kultury obywatelskiej, realizację ideałów demokratycznych. Polityka czasów filistrów chroni się pod językiem technicznym, zarządzającym, indywidualizującym problemy społeczne. Mikropolityka skrywa swoją istotę, staje się nieprzejrzysta, unika kontroli społecznej, tym samym reprodukując elitę panującą, prywatyzując problemy polityczne, redukując je do problemów terapeutycznych. Jednostka staje się winna swojej sytuacji egzystencjalnej. Czyniąc z demokracji oligarchię. Władzę technokratów, menadżerów, ukrytą za fasadą wyborów, pozornej debaty w stylu talkschow i gabinetów psychologicznych dostępnych dla wszystkich winnych. Refleksja starająca się ująć system w jego totalności stała się niemożliwa. Została uniemożliwiona przez system edukacyjny w pozornie demokratycznym wydaniu.

A to wszystko dzieje się przy milczącej aprobacie intelektualistów. Osób, które zawsze krytycznie podchodziły do rzeczywistości, starały się ją zmienić. Zresztą, stwierdza Autor, na wojnę idei już za późno. Za późno na czytanie i pisanie takich książek.

Wydaje się, i Autor jest tego niejako świadom, za późno na krytykę z pewnych pozycji, z fortec dawno zburzonych. Pisanie „prawda” wielką literą nie przywróci jej autorytetu i sensu. Idee by znowu mogły mieć wartość, by opowieść Furedi mogła być zaklinaniem przyszłości a nie pieśnią przeszłości muszą znaleźć odpowiednie środowisko i zmierzyć się z krytyką. Stoczyć bitwę na polu samej teorii, a tego Autor się nie podejmuje. Starając się czerpać blask z dogasającej gwiazdy – białego karła.
Podobny zarzut uniku można odnieść do krytyki selekcyjnej i reprodukującej porządek klasowy roli instytucji edukacyjnych, jak i samej arbitralności kulturowej. Dokonania teoretyczne krytyków edukacji wskazują, że kładzenie samego nacisku na ekonomiczne nierówności w dostępie nie wyczerpuje problemu. Mit równych szans nie uwzględnia specyfiki procesu edukacyjnego, który sam w sobie jest hierarchizujący i stanowi spektakularną formę marnowania czasu przez Panów, forma reprodukcji i produkcji wiedzy ugruntowana jest na wolności od pracy zarobkowej. Furedi tak samo jak „populistyczne elity” nie stara się rozpatrzyć do czego dostosowuje proces edukacyjny. Zakłada, że kultura ma wartość uniwersalna, że prawdy których naucza są obiektywne i mają charakter emancypacyjny. Nie jest to takie oczywiste.

Problematyczna wydaje się sama figura intelektualisty jako osoby przekraczającej partykularne interesy. Ma on występować w imieniu całego społeczeństwa, wartości jako takich. W tym przypadku wydaje się, że z intelektualistami pożegnaliśmy się już dawno. W chwili, gdy dobro wspólne uległo problematyzacji, ukazało swój polityczny charakter, jako właśnie legitymizacja interesu partykularnego. Również wielu aktywnych i szlachetnych intelektualistów po stronie lewicy musiałoby opuścić grono intelektualistów, w chwili gdy związali swoje działanie z ruchem robotniczym. A poza tym, może ten intelektualista nie jest znów taka szlachetna figura, tylko mały bądź większy tyran, który uważa, że wie jak ludzie powinni być, gdyż jako jedyny opuścił jaskinie?

Chociaż słuszną jest krytyka komercyjnej zmiany edukacyjnych, czy szerzej całej kultury, jej infantylizacja, pozorność wyzwolenia, spłycenia debaty publicznej, śmierć obywatela i klasycznej polityki, panowania przeciętności i banalizacja życia, zwrócenie uwagi, że wciąż elity rządzą pomimo antyelitarnej retoryki, że ludzie wciąż są przedmiotem administracyjnej kontroli, która zamiast się zmniejszać stale się zwiększa, to pomimo tych słusznych słów, jest to krytyka osoby zaklętej w solidnej kulturze mieszczańskiej. Tym samym nie jest zdolna wygenerować program realnych zmian, co najwyżej może się opowiadać za restauracją poprzedniego porządku. A tamten niewiele był lepszy od tego.

Frank Furedi, Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści?, tłum. Katarzyna Makaruk, Warszawa, 2008.

Artykuł ukazał się tutaj

Związek większej produktywności ze spadkiem bezrobocia jest mitem

Gospodarka | Publicystyka | Recenzje

Rozwiązywanie problemu bezrobocia przez zwiększanie produktywności gospodarki jest komunałem, powtarzanym do znudzenia przez „wolnorynkowych” publicystów. Według obiegowego poglądu, dotacje do prywatnych przedsiębiorstw, ulgi podatkowe i inne przywileje finansowane z państwowej kasy, z których korzystają biznesmeni, mają usprawiedliwienie w "zwiększaniu liczby miejsc pracy". Rozdawnictwo publicznych pieniędzy, które jest tak piętnowane, gdy pieniądze są przeznaczane na pensje, emerytury i lepszą opiekę zdrowotną dla społeczeństwa, jest wręcz wychwalane, gdy beneficjentami są prywatni przedsiębiorcy. Uzasadnieniem ma być „tworzenie nowych miejsc pracy dzięki większej produktywności sektora prywatnego”.

Ten argument był powtarzany tak często, że warto mu się przyjrzeć z bliska. Z tego punktu widzenia, publikacja Dr. Agnieszki Ziomek pt. „Produkt krajowy a bezrobocie”, wydana przez Wydawnictwo Wyższej Szkoły Bankowej w Poznaniu, wydaje się bardzo interesująca. Autorka analizuje w niej od strony ekonomicznej sztandarowy aksjomat ostatniego 20-lecia: "Zwiększenie produktu narodowego skutkuje zmniejszeniem bezrobocia". Jak podkreśla autorka we wstępie, zagadnienie związku między produktem krajowym i bezrobociem jest traktowane jako podstawa rekonstrukcji systemu gospodarczego po 1989 r. Publikacja jest próbą naukowego dowiedzenia istnienia relacji, która jest jedną z głównych podpór ideologicznych obecnie panującego ustroju. Być może ku zaskoczeniu samej autorki, postulowana relacja nie znajduje jednak potwierdzenia w przeprowadzonych przez nią badaniach.

„Produkt krajowy a bezrobocie” opiera się na teorii Arthura Okuna, opublikowanej w USA w 1962 r. Według tzw. Reguły Okuna, w wyniku wzrostu produkcji w wysokości 3 punktów procentowych następuje automatyczna redukcja bezrobocia w wysokości 1 punktu procentowego. Te wartości zostały uzyskane na podstawie analizy gospodarki Stanów Zjednoczonych w latach 50-tych i są określane jako tzw. „współczynnik Okuna”. Wartość oczywiście była zmienna w czasie i w 2006 r. szacowano, że wzrost wysokości produktu narodowego o 2 punkty procentowe skutkował redukcją bezrobocia o 1 punkt procentowy.

Opierając się na danych statystycznych, autorka stara się odpowiedzieć na pytanie, czy rzeczywiście można mówić o ujemnej korelacji produktu krajowego i bezrobocia na gruncie gospodarki USA, Unii Europejskiej, a wreszcie w Polsce począwszy od 1990 roku. Chodzi o odpowiedź na konkretne pytanie: czy zwiększenie produkcji wpłynęło na zmniejszenie bezrobocia?

Na podstawie danych amerykańskiego Bureau of Census, urzędu gromadzącego statystyki dotyczące ludności i gospodarki i Bureau of Labor Statistics, gromadzącego statystyki zatrudnienia, autorka dochodzi do wniosku, że w latach 90'tych w USA, przy wzroście gospodarczym w wysokości 3% rocznie, nastąpiło obniżenie bezrobocia do tzw. "stopy naturalnej", czyli takiej stopy bezrobocia, która „wynika z naturalnych czynników przepływu pracy” i „nie przyspiesza procesów inflacyjnych”. „Naturalne bezrobocie” stanowi poziom bazowy, względem którego oblicza się wzrost i spadek bezrobocia. Sytuacja „naturalnych bezrobotnych” nie jest oczywiście bardziej godna pozazdroszczenia, niż „nienaturalnych bezrobotnych”.

W latach 90’tych zaobserwowano też zmniejszenie się równości szans wskutek występowania silnego rozrzutu uzyskiwanego dochodu. Brak dobrze płatnych miejsc pracy dla osób z niskim wykształceniem, wraz z wysokim kosztem edukacji spowodował, że dzieci z rodzin ubogich nie miały szans osiągać w dorosłym życiu wysokich zarobków. Wraz z obniżeniem bezrobocia nie szła w parze poprawa sytuacji materialnej najuboższej grupy społeczeństwa. Sytuacja rodzin niezamożnych uległa pogorszeniu. Można to wiązać ze spadkiem dochodów uzyskiwanych z pracy. Jednocześnie, pomoc finansowa dla bezrobotnych trafia tylko do 700 tys. osób spośród 25 mln. bezrobotnych (zaledwie 3%).

Badania przeprowadzone na podstawie danych gromadzonych przez OECD i Komisję Europejską dotyczące krajów Unii Europejskiej wskazują na znaczne zróżnicowanie pomiędzy poszczególnymi krajami i poszczególnymi okresami (patrz tabela nr. 1). Największa korelacja występuje w przypadku Wielkiej Brytanii, mniejsza w Niemczech, a najmniejsza we Francji. Co ciekawe, od lat 90’tych we wszystkich badanych krajach europejskich następuje znaczne zwiększenie korelacji (nawet przewyższające wskaźnik w USA), co można wiązać z neoliberalnymi zmianami w gospodarce. Okazuje się jednak, że w okresie ekspansji gospodarczej bezrobocie spada w tych krajach znacznie wolniej, niż rośnie w fazie recesji.

Jak przyznaje dr. Agnieszka Ziomek, w Wielkiej Brytanii, polityka deregulacji i osłabiania związków zawodowych i tzw. "budowa społeczeństwa przedsiębiorczego" spowodowała silne zróżnicowanie płac i eskalację ubóstwa i bezrobocia.

Zmiany lat dziewięćdziesiątych zmierzały w kierunku „uelastycznienia” rynku pracy przez zwiększenie rotacji pracowników, która stała się stałym elementem polityki zatrudnieniowej. Wprowadzone zmiany legislacyjne ułatwiające zwalnianie pracowników spowodowały, że firmy zrezygnowały ze szkolenia pracowników, bo łatwiej było ich zastąpić nowymi w okresie koniunktury, a zwolnić w okresie recesji. W ten sposób, część kosztów zatrudnienia została przeniesiona na pracowników. (Wraz z nastaniem tzw. "śmieciowych umów o pracę” tendencja przerzucania kosztów na pracowników nasiliła się jeszcze bardziej.)

Bardzo ciekawe są przytoczone przez dr. Agnieszkę Ziomek badania dotyczące wpływu stopnia centralizacji negocjacji płacowych (tzn. porozumień zbiorowych dotyczących płac i warunków pracy wynegocjowanych przez duże centrale związkowe) na poziom bezrobocia. Powszechnie przytaczane przez liberałów stwierdzenia (zgodne z dominującą dziś ideologią) starają się wskazywać na związek siły związków zawodowych z rosnącym bezrobociem. Rzekomo utrudnienia stawiane przez związki zawodowe uniemożliwiające pracodawcom dowolne obniżanie pensji i warunków pracy mają powodować w skali makro długoterminowy wzrost bezrobocia. Jak wiele mitów powtarzanych do znudzenia, także i ten nie znajduje potwierdzenia w faktach.

Mit o osłabianiu gospodarki europejskiej przez związki zawodowe i rzekomym braku ich działalności w USA podważają statystyki dotyczące średniej liczby „przestrajkowanych" dni w roku, podawane przez Międzynarodową Organizację Pracy (ILO). Ta liczba jest prawie 6 razy większa w USA niż w Niemczech (patrz tabela nr. 2)

Zgodnie z zacytowaną w pracy klasyfikacją Calmforsa i Driffilla (za „Economic Policy”), stopień centralizacji negocjacji związkowych był najsilniejszy w Niemczech Zachodnich. W latach 1971-1990 poziom bezrobocia sięgał tam około 4%. W krajach o niższej centralizacji negocjacji płacowych, takich jak Francja, Wielka Brytania i USA, poziom bezrobocia sięgał 6%. Oznacza to, że niższy poziom centralizacji negocjacji płacowych jest powiązany z wyższym poziomem bezrobocia.

Jak sytuacja wyglądała w Polsce? W latach 1992-1994, tempo wzrostu produktu krajowego znacznie przewyższało wzrost zatrudnienia. Możliwe to było dzięki wielokrotnemu zwiększeniu wydajności pracy już zatrudnionych pracowników. Ten wzrost wydajności znalazł przełożenie na wzrost zysków prywatnych przedsiębiorców, ale już nie na wzrost płac pracowników. W okresie od 1990 r. do 2001 r. widać jednostajny wzrost produkcji, który zaczyna spowalniać w roku 1994. Tendencja wzrostu produkcji zaczęła wygasać w 1998 r. W latach 1990-2001 następuje intensywny wzrost bezrobocia. Widoczna korelacja pomiędzy zwiększeniem produkcji a spadkiem bezrobocia jest dostrzegalna tylko w latach 1994-1997, gdy liczba bezrobotnych malała, zaś w produkcji utrzymywała się tendencja wzrostowa. W pozostałym okresie tego typu zależność jest dostrzegalna tylko w ideologicznych deklaracjach polityków i ekonomistów.

Zaprezentowane dane (m.in. badania kointegracji nominalnej wartości produkcji sprzedanej przemysłu i liczby bezrobotnych przeprowadzone metodą Engle’a-Grangera) poddają w wątpliwość istnienie związku pomiędzy wzrostem produkcji, a zmniejszeniem bezrobocia w okresach 1990-2001 i 1994-2001. Jeśli związek istniał, był – jak to określa autorka "śladowy" i nie spełniał kryteriów analizy przyczynowo-skutkowej.

Choć autorka sama udowadnia brak związku pomiędzy wzrostem produktywności a spadkiem bezrobocia w Polsce od 1990 r., nadal nie potrafi się wyzwolić z horyzontu myślowego narzuconego przez neoliberalną ideologię, widzącą rozwiązanie problemu bezrobocia tylko i wyłącznie przez zwiększanie produktywności przemysłu. Dostrzegając w statystykach pozytywną rolę związków zawodowych w stabilizowaniu sytuacji społeczno-ekonomicznej, nadal posługuje się wyświechtanymi kliszami o "hamowaniu gospodarki przez zbytnio wybujałe związki zawodowe".

To dobry przykład na to, że nawet świetnie zorientowani w temacie ekonomiści ulegają presji hegemonicznej ideologii i stosują się w sferze ocen do panujących poglądów, nawet jeśli ich własne badania im przeczą.

Kanał XML