Ruch anarchistyczny

Warszawa: powstał spółdzielczy Emma Hostel

Ruch anarchistyczny

 Fragment pokoju z antresolą i 14 łóżkamiPowstała spółdzielnia socjalna Emma Hostel. Prowadzą ją m.in. ludzie od lat związani z warszawskim środowiskiem wolnościowym, lecz również osoby spoza ruchu, wszyscy chcą tworzyć miejsce wolne od dyskryminacji i wyzysku.

Jak piszą o sobie: "Jesteśmy grupą znajomych, którzy i które nie chcą pracować dla żadnych szefów i dyrektorów. Owocem tej decyzji jest założona przez nas Spółdzielnia Socjalna „Warszawa” i Hostel Emma. Nasz hostel mieści się w trzypiętrowej kamienicy przy ul. Wilczej 25. 10 minut piechotą od Metra Centrum i 15 minut od Dworca Centralnego. Zależy nam, aby nasi goście i nasze gościnie czuli i czuły się u nas komfortowo i przyjemnie. Mamy nadzieję, że zapewni Wam to miła obsługa, przyjemny wystrój i przyjazny charakter hostelu. Ważnym jest dla nas, aby hostel był przyjazny dla wszystkich osób bez względu na płeć, orientację seksualną, kolor skóry, wiek, niepełnosprawność czy status prawny. Chcemy być również przyjaźni dla środowiska."

Spółdzielnia socjalna to forma prawna umożliwiająca równy podział zysków pomiędzy pracownikami i równy udział w decyzjach.

Strona projektu: tutaj.

Non possumus

Publicystyka | Ruch anarchistyczny | Wybory

Dlaczego nie wybieram się dziś na wybory? Powodem nie jest zła pogoda, lenistwo i inne tego rodzaju przykłady, jakie często padają w wypowiedziach publicystów na temat tych, którzy się nie zdecydowali brać udział w tej jałowej szopce zwanej wyborami samorządowymi.

Większość argumentów przeciwko głosowaniu jest znana, większość ma charakter stricte moralny (w skrócie to ujmując “tylko świnie siedzą u koryta”). Wydaje mi się, że nie przekonałyby mnie wyłącznie tego rodzaju argumenty. Uważam, że osoba, która zasiada w samorządzie, czy ogólnie u władzy, nie musi z założenia być osobą złą, niemoralną, czy chciwą. To co mnie przekonuje w znacznie większym stopniu to z mojej perspektywy jałowość głosowania, jak i bycia wybieranym, zwłaszcza mając dobre intencje.

Przez ruch anarchistyczny od jego zarania przetacza się dyskusja na temat głosowania i udziału w wyborach. O ile 150 lat temu te dyskusje miały, moim zdaniem, uzasadnienie, ponieważ nie posiadali ówcześni obywatele doświadczeń tak szerokich jak nasze i mogli żywić złudzenie, podzielane także np. w pewnych sytuacjach przez Marksa, że “przegłosujemy burżujów, odbierzemy im własność i przeprowadzimy rewolucję od góry”. Okazało się to jednak dość trudne, by nie powiedzieć niemożliwe.

Moje prywatne doświadczenie jest naturalnie krótsze, ale w dużym stopniu pokrywa się z doświadczeniem historycznym. Zaczynałem jako idealistyczny socjaldemokrata o zielonym odcieniu. Działając w ruchu zielonych w latach 90. eksperymentowałem i wyciągałem wnioski. Głosowałem na lewicowe partie, zwłaszcza gdy odwoływały się do idei ekologicznych w programach, itd. Rozczarowanie przyszło jednak dość szybko. Okazało się, że najwyraźniej partie notorycznie nie realizują swoich programów i po prostu czułem się wystrychnięty na dudka. Od końca lat 90. nie chodzę na wybory i nie wyczytałem tego w świętych księgach Bakunina, czy innego Kropotkina, bo po prostu ich wówczas nie znałem. Co prawda czytałem Mać Pariadkę, ale do ruchu anarchistycznego miałem dystans, zwłaszcza, że w Maci dominowały wówczas treści libertariańskie. Na pozycję bojkotu wyborów doprowadziło mnie własne doświadczenie. Wtedy dopiero zacząłem zastanawiać się nad historią parlamentaryzmu. Nie wygląda ona optymistycznie dla zwolenników zmiany za pomocą kartki wyborczej.

Ale nie o historii dziś będę pisał, ale skupię się na współcześnie stawianych argumentach o słuszności czynnego i biernego uczestnictwa w wyborach samorządowych. Weźmy np. oświadczenie Lewicowej Alternatywy, która mimo świadomości ograniczeń obecnego kształtu tzw. “samorządu terytorialnego”, sugeruje, że w związku ze słabością ruchów społecznych dałoby się je niejako ulepić od góry.

Moim zdaniem argument, że skoro ruchy społeczne – pracownicze, lokatorskie, ekologiczne, etc. są słabe, to że budowanie je od dołu to ślepa uliczka i się nie sprawdza. Że wobec tego trzeba być “niedogmatycznym” i spróbować “czegoś innego”. Ten argument jest podwójne nietrafny. Tak naprawdę ruch antyautorytarny w Polsce na poważnie w budowę ruchów tego rodzaju włączył się w większym stopniu dopiero niedawno. Doświadczenie jest zbyt krótkie, żeby wyciągać z nich wnioski. W dodatku ruch anarchistyczny czy antyautorytarny jako całość wcale tak bardzo jednoznacznie i aktywnie nie działa praktycznie. Więcej jest internetowych albo knajpianych teoretyków, którzy przy piwie obalają system, a jeszcze więcej tych którzy ograniczają działalność do koncertów, czy jednorazowych demonstracji, niż praktyków, którzy ciężko na co dzień wspomagają budowę tych ruchów.

Po drugie w jakiż to sposób słaby ruch ma wyłonić silnego przedstawiciela w samorządzie lokalnym? Zwolennikom wejścia w wyborczą grę wydaje się, że będąc słabymi “na dole” mogą w ogóle dostać się do samorządu, a w dodatku jeszcze w tym samorządzie zdobyć taką pozycję, że wywoła ona sama z siebie jakiś ruch. W jaki sposób amatorzy, dysponujący co najwyżej plakatami na ksero i zerowym budżetem wyborczym będą w stanie pokonać w walce bardziej zamożnych kandydatów? Nawet jeśli jakimś cudownym zrządzeniem losu uda się przepchnąć jednego, czy dwóch kandydatów, to co oni w ogóle tam będą mogli zdziałać? Taka sytuacja raczej zniechęci potencjalnych zwolenników, bo ujawni kompletną słabość polityczną tych ludzi, a nie zbuduje jakikolwiek ruch.

Żeby wstawić paru posłów socjaldemokracja musiała tu i ówdzie stoczyć wiele walk, zbudować ruch i maszynę wyborczą, a i tak wiele nie zdziałali, a system sprawnie ich wchłonął. Chyba że naszych drogich aktywistów zadowala pozycja jaką przed wojną mieli komunistyczni posłowie w polskim parlamencie. Totalnie izolowani przez inne partie, jedyne co mogli, to walić w pulpit podczas przemówienia Piłsudskiego. Bardziej śmieszno niż straszno.

Tak więc należy się zastanowić, czy to nie tyle dotychczasowa taktyka, co jej realizacja jest słaba. Tutaj w każdym razie można mieć jeszcze jakieś nadzieje na poprawę. Natomiast sprawa z wyborami z góry skazana jest na porażkę. Moja teza wynika z doświadczeń paru osób ze środowisk wolnościowych, ale nie tylko, które znam, a które startowały. Te osoby albo nie zostały wybrane, jak pewien znany mi profesor ze Szczecina, bo jego marne małe plakaty na które wydawał swoje grosiki, ginęły w powodzi kolorowych bilbordów bogatych kandydatów, albo inni gdy zostali wybrani, bo np. weszli na listy znanej partii, sami ulegli magicznej przemianie politycznej i tyle widziano ich radykalizm.  To są praktyczne przykłady z ostatnich lat, z tego kraju, nie Hiszpanii lat 30. Odpada więc argument o rzekomej “nowości” wchodzenia w struktury polityczne państwa w ruchu anarchistycznym. Mamy tych doświadczeń trochę i nie wyglądają zbyt przekonująco.

Czasami pada również argument, że przecież jestem zwolennikiem samorządności, więc samorząd terytorialny powinien być dla mnie strawny. To prawda, jestem za samorządnością, ale jak słusznie zauważył Oskar Szwabowski, samorządność ma co najmniej dwa znaczenia. Ruch antyautorytarny  opowiada się za samorządnością, która oznacza podejmowanie decyzji dotyczących danej społeczności przez samą społeczność, a nie osoby, które wybierze, aby decydowały za nich.

Samorząd terytorialny to organ państwowy, który jest kopią w mniejszej skali parlamentaryzmu. Nasi lokalni posłowie, czyli radni, nie są wiązani mandatami, nie muszą specjalnie obawiać się odwołania w razie niewypełniania go. Rady miast przypominają mały sejm. Nie wiem dlaczego lokalny parlament ma szczególnie być lepszy od tego ogólnokrajowego. Moje doświadczenie mówi mi, że jest odwrotnie. Często lokalne władze są bardziej skorumpowane (bo są tańsze), niż te krajowe.

W latach 90. miałem nieco kontaktów z samorządem miejskim w działalności społecznej i naoglądałem się takich przekrętów, o jakich nawet w sejmie byłoby trudno. Np. zakładanie przez żonę radnego stowarzyszenia, aby pompować kasę na działalność społeczną do ich kieszeni, to była norma. Oczywiście dla niezależnych stowarzyszeń, zwłaszcza krytycznych wobec władzy,  zdobycie kasy na działalność graniczy z cudem.

Samorząd lokalny najczęściej więc przypomina raczej oligarchię, niż demokrację. Osoby, które autentycznie chciałyby coś zrobić dla lokalnej społeczności, a jakimś cudem dostały się do rady, są izolowane i nazywane “oszołomami”. Taka jest praktyka władzy i uważam, że to nie wynika z jakiegoś szczególnego charakteru tych konkretnych osób, ale struktury, która korumpuje nawet szlachetne jednostki, a co dopiero mówić o przeciętniakach. To struktura wymusza określone zachowania, jeśli chce się w jej ramach przetrwać. Argumenty Lewicowej nomen omen Alternatywy przypominają mi trochę argumenty prawicowego PiS – struktura strukturą, ale nasi będą moralnie czyści, sto razy lepiej przygotowani i będą ponad to. W praktyce PiS to także się nie udało, jak wiemy. To struktura przede wszystkim kształtuje określone postawy, określone schematy działania jednostek. Ci, którzy nie pasują do struktury są eliminowani.

Jest jeszcze jeden argument, mało moralistyczny a bardziej praktyczny jak sądzę, który powinni przemyśleć ci, którzy się wahają. Wszyscy wiemy ile wysiłku trzeba poświęcić, żeby zbudować maszynkę wyborczą. Ile trzeba funduszy zdobyć, żeby mieć szansę na wybór, ile czasu poświęcić na agitację wyborczą? A wynik i tak jest niepewny. Także gwarancji żadnej nie ma, że ci których wybraliśmy sprostają postawionemu przez ruch zadaniu, bo przecież nic ich nie wiąże, żaden mandat, a podobno tylko krowa nie zmienia poglądów.

Czy nie lepiej te marne środki, które posiadamy zamiast mnożyć w tysiącach taktyk, skoncentrować na tym, co nam jakoś jeszcze wychodzi – na codziennej działalności wśród ludzi. Z zawodowymi politykami w ich szaradach i propagandzie raczej nie wygramy. Za to politycy czują się zagubieni, tam gdzie my czujemy się, w porównaniu z nimi, jak ryby w wodzie – na ulicach i zakładach pracy. Nie warto stawiać tego na szali i przekombinowywać. Popatrzmy np. jak śmiesznie wygląda taki Blumsztajn, który nagle postanowił robić politykę na ulicy, a kompletnie się w tym pogubił, wystraszył i gdyby nie anarchiści to pewne dostałby od kiboli po gębie. Albo Palikot, który mimo potężnych środków i przyjaznych mediów, nie potrafi nawet zorganizować poważnej demonstracji antyklerykalnej.

Róbmy dalej to co robimy, a w końcu będą z tego jakieś pozytywne owoce. A nawet jeśli nie będzie ich wiele, to i tak to co już teraz robimy przynosi więcej dobrego, niż branie udział w szopce wyborczej, czy nawet tracenie czasu na dyskusje o tym.

Moim zdaniem nie możemy iść pozornie łatwiejszą drogą przetartą przez socjaldemokrację, ale wybrać może trudniejszą, ale za to stanowiącą prawdziwą teoriopraktyczną alternatywę dla zastanej polityki. Nasz ruch jest ostatnim, który nie skompromitował się tak jak pozostałe nurty polityczne i teraz to w naszych rękach znajduje się “złoty róg”, nawet jeśli to w obecnym stanie aktywności społecznej wydaje się absurdalne. Spoczywa na nas ogromna odpowiedzialność i nie możemy popełnić tych samych błędów i zawieść ludzi nierozważnymi decyzjami politycznymi.

Jedzenie zamiast głosowania czyli sojowa kiełbasa wyborcza

Kraj | Ruch anarchistyczny | Wybory

Dzień przed wyborami samorządowymi odbyła się na podgórskim placu pod Koroną akcja promująca demokrację bezpośrednią.

Przez ponad godzinę pod szyldem „Jedzenie zamiast głosowania” rozdawane było darmowe wegańskie jedzenie. Wspólny posiłek stanowił pretekst do dyskusji na temat organizacji samorządu. W rozmowach często pojawiał się problem alienacji rządzących, nie zwracania przez nich uwagi na problemy zwykłych mieszkańców. Dużo czasu zajęły też dyskusje na temat rozwiązań alternatywnych, takich jak demokracja uczestnicząca czy budżety partycypacyjne.

Reakcje przechodniów były bardzo różne, od aprobaty po zupełną ignorancję... Wydarzenie było przez cały czas bacznie obserwowane przez licznych stróżów prawa, którzy pogrozili aktywistom ale ostatecznie nie interweniowali.

Konferencja IWW o Kooperatywach, Samorządności Pracowniczej i Okupacjach miejsc pracy

Świat | Ruch anarchistyczny

13-14 listopada odbyła się w Chicago konferencja IWW poświecona temacie kooperatyw, samorządności pracowniczej oraz okupacji miejsc pracy. Udział w konferencji wzięli członkowie IWW, historycy, związkowiec z fabryki okien, gdzie doszło do okupacji, oraz gość z ZSP.

Na konferencji omówiono historyczne przykłady anarcho-kooperatywizmu CNT w Hiszpanii. Prelegentka z ZSP natomiast przedstawiła współczesne próby przetworzenia zwykłych kapitalistycznych przedsiębiorstw w kooperatywy i trudności z tym związane. Związkowiec z fabryki okien Republic Doors and Windows opisał, jak doszło do okupacji fabryki i dlaczego pracownicy nie próbowali przekształcić jej w kooperatywę ze względu na brak dostępu do kapitału.

Było też wiele o samorządności pracowniczej. Odbyła się m.in dyskusja o anarchosyndykalizmie w XXI wieku, oparta na doświadczeniach obecnej hiszpańskiej CNT. Oprócz tego duże zainteresowanie wzbudziło uczestnictwo anarchosyndykalistów w ruchach społecznych, o czym także mówiła delegatka z ZSP.

Po wykładach odbyły się pokazy filmów oraz wycieczki po miejscach historycznych, m.in. związanych z historią Haymarket.

Gdańsk: KORYTO żąda przeprosin od radnego

Kraj | Ruch anarchistyczny | Tacy są politycy

Poszło o zniszczone pod koniec października plakaty Skwierawskiego - dolepiono na nich dymki z hasłem "Popieram podwyżki czynszów". Radny wydał wtedy oświadczenie, w którym stwierdził, że "styl i sposób działania może wskazywać na KW KORYTO". Jego członków, którzy twierdzą, że z plakatową akcją nie mają nic wspólnego, te oskarżenia oburzyły.
- Stwierdzenia pana Skwierawskiego opierają się na nieprawdziwych i niesprawdzonych informacjach. Rozpowszechnianie ich wpływa destrukcyjnie nie tylko na działania naszego komitetu, ale i na moją działalność społeczną - mówi Mateusz Żuk, pełnomocnik KORYTA. Kandydatowi na radnego Żuk zarzuca naruszanie dóbr osobistych i zapowiada, że jeśli w ciągu tygodnia nie będzie przeprosin, sprawa trafi do sądu.
- Panu radnemu chcemy w ten sposób dać nauczkę i lekcję pokory. Jeśli ocenia się ludzi po pozorach, trzeba się liczyć z konsekwencjami prawnymi - mówi Żuk.

(http://gdansk.naszemiasto.pl/)

Kraków: demonstracja solidarnościowa z rosyjskimi dziennikarzami i aktywistami

Kraj | Protesty | Ruch anarchistyczny

Wczoraj wieczorem przeszła przez Kraków demonstracja solidarnościowa z rosyjskimi aktywistami i dziennikarzami represjonowanymi z powodu obrony lasu chimkowskiego. Około godziny 18 pod pomnikiem Adama Mickiewicza zgromadziło się kilkadziesiąt osób. Powiewały anarchistyczne flagi, na transparentach widniały hasła z żądaniami uwolnienia Aleksieja Gaskarowa i Maksima Sołopowa czy domagające się przestrzegania praw człowieka i wolności słowa w Rosji. Od samego początku bojowymi rytmami protest wspierała SambaKa. Po kilku przemówieniach i rozdaniu niemal wszystkich z ponad tysiąca przygotowanych ulotek ruszyliśmy pod konsulat Federacji Rosyjskiej.

Przemarsz zwracał uwagę przechodniów, głównie dzięki cały czas przygrywającej sambie. Nie zabrakło też okrzyków takich jak „Solidarności naszą bronią” „Uwolnić aktywistów” czy „Dość represji za poglądy”. Pod konsulatem odbyły się przemowy w języku polskim i rosyjskim.

Członek Ogólnopolskiego Ruchu Narodowego na liście wyborczej wspieranej przez IP

Kraj | Rasizm/Nacjonalizm | Ruch anarchistyczny

Jak czytamy na stronie Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza "W Kostrzynie nad Odrą i w Nowej Soli działacze Inicjatywy Pracowniczej zainicjowali utworzenie bezpartyjnych, społecznych list kandydatów do rad miasta. Znaleźli się na nich działacze społeczni i związkowi, reprezentanci mniejszości etnicznych i najuboższych warstw społecznych. Głównym celem jest zmiana charakteru debaty publicznej i wprowadzenie do dyskusji postulatów ważnych społecznie i radykalnych politycznie."

Ten w Nowej Soli, gdzie IP od pewnego czasu zajmuje się aktywizacją lokatorów i lokatorek mieszkań socjalnych, nazywa się Nowosolski Ruch Sprawiedliwości Społecznej i posługuje się znanym m.in. z manifestacji obrony Rozbratu hasłem "Miasto to nie firma". Jednym z jego kandydatów jest Roman Weiss, który jak czytamy na stronie Komitetu jest członkiem Inicjatywy Pracowniczej, Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej (założonej przez byłego kandydata na prezydenta RP Piotra Ikonowicza) i Ogólnopolskiego Ruchu Narodowego.

Dzwoniliśmy w tej sprawie do znanego działacza obrony praw pracowniczych Piotra Krzyżaniaka, który jest "rzecznikiem wyborczym" komitetu. Przyznał on, że ów kandydat ma poglądy narodowe. Krzyżaniak zaznaczył jednak, że komitet trzeba było zarejestrować gdyż do spraw lokali socjalnych odwołują się wszyscy kandydaci na urząd prezydenta miasta oraz wszystkie inne komitety. Chodziło zatem o to by w sprawach lokatorów i lokatorek socjalnych mówili oni sami, swoim głosem. Weiss natomiast, który jest zielonoświątkowcem zna to środowisko, które odwiedzał początkowo jako kaznodzieja i wprowadził do niego ludzi z IP. Sprawą lokatorów i lokatorek socjalnych według Krzyżaniaka nie chcieli się zająć zielonogórscy anarchiści, ani lokalni komuniści totalitarni, a jedynie właśnie KSS i ROP. Krzyżaniak powiedział, że w takiej sytuacji IP musi współpracować z nimi i to z nimi stworzyła listę wyborczą, zaś jej członków i członkinie ocenia po słowach i czynach, a nie przynależności. Zaznaczył, że poglądy Weissa są częściowo zbliżone do poglądów lewicy radykalnej oraz akceptuje on niehierarchiczną strukturę IP (brak etatów i wspólność podejmowania decyzji). Dodał także, że ORN "nie ma nic wspólnego z nazistami z ONR".

Stanowisko IP w sprawie wyborów samorządowych: tutaj

Wezwanie do akcji solidarnościowych z białoruskimi aktywistami w dniach 10 - 13 grudnia

Świat | Publicystyka | Represje | Ruch anarchistyczny

Wolność dla Nikołaja Dedka, Aleksandra Frantskevicha i Maksima Vetkina. Wezwanie do międzynarodowych dni akcji solidarności z białoruskimi anarchistami 10-13 grudnia.

W związku z pogarszającą się sytuacją związaną z represjami anarchistów i aktywistów społecznych, my anarchiści, przyjaciele i bliscy represjonowanych, nawołujemy do wzięcia udziału w dniach solidarności z białoruskimi anarchistami i aktywistami społecznymi, które odbędą się 10-13 grudnia 2010 roku. Uważamy, że tylko międzynarodowe protesty przeciwko represjom w stosunku do niezależnych aktywistów, starających się polepszyć sytuację na Białorusi, mogą zmusić Łukaszenkę do zaprzestania masowych aresztowań i zakończenia spraw Dedka, Franckevicha i Vetkina.

W październiku tego roku w Austrii, na Białorusi, na Litwie, w Niemczech, w Polsce, w Rosji, w Serbii i na Ukrainie odbyły się akcje przeciwko represjom w stosunku do aktywistów ruchu anarchistycznego i lewicowego. Dziękujemy za solidarność! Akcje te podniosły na duchu nie tylko znajdujących się w tym czasie za kratkami Nikołaja Dedka i Aleksandra Franckevicha, ale również represjonowanych aktywistów.

Nikołajowi Dedkowi i Aleksandrowi Franckevichowi w październiku zostały postawione zarzuty na podstawie art. 339 część 2 Kodeksu Karnego Republiki Białoruś („Chuligaństwo”, do 6 lat pozbawienia wolności). Nikołajowi termin przebywania w areszcie przedłużono do 6 lutego (na ten moment z chwili zatrzymania upłynie 5 miesięcy). Termin przebywania za kratkami dla Aleksandra 11 listopada został przedłużony jeszcze na miesiąc. Jasnym jest, że celem śledztwa jest zgromadzenie wystarczających dowodów, żeby oskarżeni dostali długie wyroki.

4 listopada w Mińsku został zatrzymany anarchista Maksim Vetkin. Na dany moment Maksim znajduje się w areszcie śledczym na ulicy Volodarskogo, ma postawione zarzuty na postawie art. 339 część 2 (Chuligaństwo). Z powodu zatajenia śledztwa na Białorusi i ograniczenia pełnomocnictwa adwokatów, szczegóły do tej pory nie są znane.
Nikołaj Dedok został oskarżony o organizację antymilitarystycznej manifestacji, podczas której na za ogrodzony teren Generalnego Sztabu Sił Zbrojnych został rzucony granat dymny (wideo: tutaj).

Aleksandera Franckevicha oskarża się o nagrywanie na wideokamerę symbolicznego ataku na komendę w Soligorsku, w czasie którego zostało rozbite okno jednego z kabinetów. Pomieszczenie nie ucierpiało. Jesteśmy pewni co do politycznego charakteru prześladowania Dedka, Franckevicha i Vetkina. Ciężar postawionych im zarzutów w żadnym wypadku nie jest współmierny do tych zdarzeń.Dowiedzieliśmy się, że białoruskie specsłużby blisko współpracują z rosyjskimi, zakładając, że istnieje jednolita sieć „ekstremistów”.

Śledczy zastraszają przyjaciół i znajomych oskarżonych starając się zmusić ich, żeby zeznawali przeciwko Dedkowi i Franckevichowi oraz próbują zwerbować ich do pracy jako donosiciele.Nadal trwają niczym nieumotywowane zatrzymania i przesłuchania anarchistów i aktywistów społecznych. Po akcji solidarności w Bobrujsku, gdzie nieznani sprawcy obrzucili budynek KGB koktajlami Mołotowa, 10 dni w areszcie spędził nasz towarzysz Sergej Sljusar. Nie postawiono mu żadnych zarzutów. Sergej został zatrzymany tylko dlatego, że jest anarchistą i ma takiego pecha, że mieszka w Bobrujsku. 27 października na 3 doby został zatrzymany muzyk, architekt z zawodu Anton Novikov. Nie da się dokładnie określić ile osób zostało poddanych represjom ze strony specsłużb, jednak nie mniej niż 50 osób w siedmiu miastach Białorusi.

Jeszcze dwójka naszych towarzyszy jest zmuszona skrywać się przed białoruskimi specsłużbami. Wydaje nam się, że wraz ze zbliżającymi się wyborami prezydenta Republiki Białoruś, wyznaczonymi na 19 grudnia, aktywność specsłużb wzrośnie, muszą przecież zasłużyć się, aby dostać kolejną gwiazdkę na pagony.

1.W czasie dni solidarności przeprowadźcie w swoich miastach akcje w czasie oficjalnych politycznych i kulturalnych imprez związanych z Białorusią, a także akcje przed ambasadami i konsulatami Republiki Białoruś, domagajcie się spotkania z oficjalnymi przedstawicielami i przekazujcie im petycje. Wszystkie białoruskie kampanie, towary, imprezy są dobrym miejscem do przeprowadzenia akcji.

2.Namówcie miejscowych obrońców praw człowieka do poruszenia kwestii prześladowań na Białorusi.

3.Starajcie się, aby publikacje na temat sytuacji w Białorusi pojawiły się w mediach.
Możecie również wysłać list z wyrazami solidarności do aresztowanych na nasz adres, a my przekażemy go chłopakom.
Możecie też napisać bezpośrednio na adres aresztu śledczego:
g. Minsk, 220050, ul. Volodarskogo d. 2, SIZO-1, k. 42, Franckevichu Aleksandru
g. Zhodino, Minskaja obl., ul. Covetskaja 22a, tyurma #8, Dedku Nikolaju

ACK Białoruś, przyjaciele i bliscy aresztowanych
Kontakt: minsksolidarity@riseup.net

Faszystowskie państwo – państwo faszystowskie

Antyfaszyzm | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm | Ruch anarchistyczny

Oczywiście jedynie nazizm doprowadził do paroksyzmu grę między suwerenną władzą zabijania i mechanizmami biowładzy. Ale ta gra jest faktycznie wpisana w funkcjonowanie wszystkich państw.
Michel Foucault

Faszyzm wymaga jednak dogłębnej analizy i powszechnej znajomości nie tyle z uwagi na ruchy jawnie neofaszystowskie, które stanowią raczej tylko margines życia politycznego w Europie. Musimy go poznawać przede wszystkim dlatego, że faszyzm z lat 1919 - 1945 jest genealogią teraźniejszości (…) Powinniśmy go poznawać, albowiem po dziś dzień „klasyczne faszyzmy”Hitlera i Mussoliniego stanowią utajony wzorzec dla niejednego ruchu i systemu państwowego, które się oficjalnie od nich odżegnują.
Jerzy W. Borejsza

Rozpocznę w sposób autobiograficzny. Problemem faszyzmu zainteresowałem się z dwóch powodów, które pojawiły się niemal jednocześnie. Pierwszy, łączy się z politycznymi wydarzeniami, m.in. krótkotrwałą popularnością skrajnej prawicy w Polsce, jak też z ogólnym prawicowym zwrotem i polityczną praktyką, którą niektórzy badacze uznają za faszystowską – w tej sytuacji poszukiwałem narzędzi pozwalających mi prowadzić krytykę takiej polityki i ogólnie samego faszyzmu jako zjawiska i ideologii. To wymagało przyjrzenia się historycznym przejawom tegoż ruchu i tejże idei. Drugim powodem, były zawiłe ścieżki poszukiwań intelektualnych, gry skojarzeń czy odnośniki, zawarte w lekturach myślicieli takich jak Agamben, Bauman, Foucault, którzy traktują faszyzm jako zasadę polityczną nowoczesności. Potem była już tylko fascynacja. Fascynacja fenomenem faszyzmu, która nie wiązała się ze zmianą ideologiczną, ale utwierdzała w radykalnych, antyfaszystowskich perspektywach.

Poniższy tekst nie jest wynikiem szerokich i wyczerpujących badań nad faszyzmem, a raczej propozycją, raportem ze stanu badań, wycinkowym, niepełnym ujęciem. Przy czym autor chce powiedzieć, że nie jest ani historykiem, ani socjologiem, nie jest ekspertem, tylko filozofem, a ten, cytując Lyotarda, nie wie, czego nie wie1. Toteż wszelkie uwagi, wskazówki, wskazania na obszary wymagające przebadania, rozważenia, autor przyjmie z wdzięcznością.

1. Istota państwa socjalnego

Poznań: Policja szykanuje aktywistów Jedzenie Zamiast Bomb

Kraj | Represje | Ruch anarchistyczny | Ubóstwo

 Food Not BombsOkoło godz. 17.30. na cotygodniowym rozdawaniu posiłków dla potrzebujących na Dworcu Zachodnim w ramach Food Not Bombs (Jedzenie Zamiast Bomb) pojawiała się policja i sokiści. Pomimo interwencji kontynuowano rozdawanie jedzenia, po które ustawiła się już długa kolejka chętnych.

Po pewnym czasie pojawiły się dodatkowe siły policyjne, które zatrzymały samochód z aktywistami odjeżdżającymi już z Dworca. Wylegitymowano dwoje z nich. Wszczęty alarm spowodował, że na miejsce stawiła się grupa innych działaczy – razem ponad 10 osób. Zaczęto wznosić okrzyki: „Policja broni bogatych przed biednymi”. Na miejscu pojawiła się też telewizja PTV.

Po godz. 18.00 policja zatrzymała jedną osobę. Pozostali aktywiści udali się na komisariat dworcowy wznosząc okrzyki przeciwko policji i represjom. Pojawiły się oddziały prewencji policji przygotowując się do ataku. Do interwencji jednak nie doszło, a zatrzymanego aktywistę wypuszczono z komisariatu. Po tym fakcie, po godz. 18.30, działacze rozeszli się do swoich domów.

@ktywizm mężczyzn z klas średnich

Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Na początku chciałem zaznaczyć, że należę do organizacji anarchosyndykalistycznej, której sekcja działająca w moim mieście złożona jest właściwie z samych mężczyzn (trudno mi w tej chwili oszacować liczbę naszych członków i członkiń, ale kobiety stanowią nie więcej niż 1/5 jej składu). Wydaję mi się, że ważne jest także to, że średnia wieku naszych aktywnych członkiń jest znacznie niższa niż członków. O ile mi wiadomo w innych miastach jest w miarę podobnie, podobnie jest również w innych organizacjach lewicy radykalnej. Drugą sprawą jest to, że w skład mojej sekcji wchodzą głównie młodzi pracownicy tymczasowi, osoby pracujące na czarno lub na umowy o dzieło, większość zaś się nie uczy ani nie studiuje. O ile mi wiadomo nikt nie ma własnego mieszkania, a dochody nas wszystkich są na tyle niskie, że zebranie choćby 5 złotych miesięcznie składki często jest naprawdę trudne i to nie ze względu na złą wolę członków. Co również symptomatyczne wszyscy nasi członkowie, za wyjątkiem jednego, są bezdzietni i raczej nie tworzą stałych związków, opartych na wspólnym zamieszkaniu i dzieleniu budżetu. Wszyscy niemal wynajmujemy mieszkania na wolnym rynku co sprawia, że ogromna część naszych dochodów zostaje w rękach kamieniczników, żyjemy zaś w przegęszczonych klitkach z niedziałającymi instalacjami.

Moja sytuacja na tym tle jest o tyle dobra, że o ile również mieszkam w mało komfortowym, wynajętym za 60% miesięcznych dochodów, pokoju w studenckim mieszkaniu, w tym samym mieście mieszkają moi rodzice. Rodzice mieszkają w dużym, własnościowym mieszkaniu i mają niezłe dochody, co daje mi (choć staram się tak tego nie traktować) pewne bezpieczeństwo – w wypadku utraty dochodu mogę, choć wcale nie chcę, z nimi zamieszkać. Gdy kończą mi się środki czasami się u nich stołuję, lub pożyczam od nich pieniądze, które rzadko zwracam. Dysponuję także potężnym kapitałem, którego nie posiadają moi koledzy i koleżanki, z organizacji – mianowicie czasem. Otrzymuję nieopodatkowane pieniądze z kieszeni podatników, właściwie za nic. I mimo iż są to pieniądze nie umożliwiające niczego więcej niż wegetacji, zwalniają mnie one z pogoni za najmniejszym choćby groszem. Inaczej niż moi towarzysze i towarzyszki, nie muszę co rano zastanawiać się skąd wziąć na mieszkanie i spokojnie zajmuję się aktywizmem.

Taka sytuacja sprawia, że wraz z innymi osobami mniej obciążonymi walką o byt rozwiązuję najwięcej spraw organizacyjnych, najintensywniej prowadzę korespondencję wewnętrzną z innymi sekcjami, a nawet starcza mi jeszcze czasu żeby coś poczytać o ruchu. Efekt? Powstaje hierarchiczna struktura, oparta na nagromadzeniu doświadczenia i kontaktów. Takie „naturalne liderstwo” jest dla organizacji najgorszą z możliwych rzeczy.

Na pytanie dlaczego w organizacjach lewicy radykalnej tak mało jest kobiet, podczas gdy tak wiele ich jest w sektorze pozarządowym, odpowiedź jest prosta. Kobiety od dość wczesnego wieku obciążone są pracą opiekuńczą w znacznie większym stopniu niż mężczyźni. Chodzi tu nie tylko o dzieci, lecz również o rodziców i dziadków, siostrzeńców, bratanków, wujków i ciocie. Od kobiet generalnie oczekuje się większego zaangażowania w spoistość rodziny (jak chociażby odwiedzin, pomocy przy organizacji świąt) niż od mężczyzn. Kobiety nie mają czasu na pracę nieodpłatną na trzecim etacie. Najbardziej radykalnym przykładem takiego podziału płciowego jest sytuacja gdy na rozpoczynające się o 17:00 spotkanie organizacji przychodzi 5 mężczyzn i 3 kobiety, z czego kobiety wychodzą o 18:30 ze względu na natłok innych obowiązków, a mężczyźni siedzą do 20:00. Nawet jeśli po wyjściu kobiet nie podejmują już wiążących decyzji (wówczas jest to bowiem rażące naruszenie równości w organizacji) tylko prowadzą nieobowiązujące rozmowy, pokazuje to jasno, że w istocie jest to męska organizacja, gdzie przez większość formowania priorytetowych problemów głos kobiet jest niesłyszalny.

Sektor pozarządowy płaci za pracę, lub przynajmniej stawia takie perspektywy. Praca w nim stanowi też jakąś formę zdobywania formalnego doświadczenia zawodowego, patrząc z materialistycznej perspektywy. Kobiety, imigranci, robotnicy utrzymujący rodziny, nie mają czasu zajmować się działalnością tak niepraktyczną jak „rewolucjonizm”. Jak na razie moja diagnoza jest taka, że o ile na lewicy radykalnej jest wprawdzie nieco kobiet oraz całkiem sporo członków klas niższych (mitycznych „robotników” nie ma sensu szukać w sztolniach kopalń, pełno jest ich dookoła) to wyznaczaniem jej celów, organizacją akcji, ustawianiem dyskusji, zajmują się mężczyźni z klas średnich. Znam jeden przykład organizacji anarchistycznej, w której rolę nieformalnej liderki pełni kobieta – to organizacja zrzeszająca właściwie same nastolatki i nastolatków. Ten wiek, wolny jeszcze od praktycznych ograniczeń dorosłości jest ostatnim gdy kobiety znajdują czas na liderowanie w grupie, która nie ma szans wpłynąć na poprawę ich bytu.

Spojrzenie liderów z klas średnich na aktywizm kompletnie wypaczone jest mieszczańską kategorią „humanitaryzmu”. Mimo iż sami dobrze wiemy, że osłony państwa opiekuńczego, 8 godzinny dzień pracy itd. to wyniki twardej walki gdzie nikt nie troszczył się o bliźniego, a po prostu egzekwował brutalnie swoje interesy, nasze podejście do ruchu radykalnego zazwyczaj jest takie same jak do organizacji pozarządowych wysyłających drobne pieniążki do Afryki. Chcemy pomóc. Widzimy siebie w roli pracujących na darmowym etacie organizatorów i liderów ruchu robotniczego. Mając jako tako zapewniony byt robimy to wyłącznie z bezinteresownej miłości do „ludu”. Ta „bezinteresowność” jest oczywiście cechą tak do bólu mieszczańską, że aż zgrzytają zęby. Właśnie my, męscy liderzy z klas średnich chcemy „aktywizować imigrantów”, „wciągać ludzi w akcję”, „pozwalać lokatorom mówić własnym głosem” itd. Słowem nie mając własnych problemów wtrącamy się w cudze, snując jednocześnie wizję rewolucji. Wyobrażamy sobie jak ci ludzie, którym w dobroci serca doradzamy, pomagamy malować transparenty i legalizujemy pikiety, w ramach spłacania długu wdzięczności szturmują komisariat, urzeczywistniając sen rewolucjonisty.

Aktywiści pochodzący z klas średnich zapominają o własnych problemach i obowiązku walki z nimi. Poszukując „podmiotu rewolucji”, który mógłby zastąpić marksowski proletariat zapominamy, że najważniejsza jest praktyka codziennej walki. Słowo samoorganizacja często znaczy dla nas tylko tyle co „organizowanie innych, bez formalnej struktury”. Jesteśmy architektami organizacji imigrantów i imigrantek, lokatorów i lokatorek, pracownic i pracowników budowlanych, projektując je jednak w mieszczański sposób, opierając się na fałszywym założeniu, że każdy posiada tyle samo czasu na bezpłatną działalność rewolucyjną i, że w imię przyszłych korzyści może zrezygnować z gotowania dziś obiadu. Ten sposób organizacji zawsze skutkuje tylko i wyłącznie powstaniem nowych NGO'sów, o nieco bardziej radykalnej retoryce, a zatem hierarchicznych struktur w których zaradni mieszczanie pomagają bezradnym członkom klas ludowych przyjąć mieszczańskie kategorie myślenia. Autentycznie oddolnie inicjatywy klas ludowych zazwyczaj nakierowane są na pomoc w przetrwaniu. To grupy samoobrony, spółdzielnie prowadzące produkcję lub dystrybucję podstawowych towarów, sąsiedzkie grupy pomocy itd. Mieszczańskie kółka dyskusyjne i grupki organizujące pikietę w każdy weekend nie mają z nimi nic wspólnego. Prawdziwie oddolne grupy klas ludowych potrzebują oczywiście współpracy z grupami radykalnych mieszczan zagrożonych degradacją (historia uczy, że o ile zagrożeni wywłaszczeniem drobni kupcy są raczej ostoją ruchów skrajnie prawicowych, to zagrożeni degradacją pracownicy i pracownice umysłowi wchodzili niejednokrotnie w sojusz z radykalnym ruchem robotników i robotnic). Natomiast współpraca, to coś zupełnie innego niż „pomoc”, albo „wsparcie” .

W moim mieście gdzie według szacunków urbanistów brakuje 120 tysięcy mieszkań, dzieciaki z klas średnich, którym głód zagląda w oczy, a sytuacja życiowa coraz bardziej przypomina tę, o której opowiadają koledzy z klas ludowych, powinny na poważnie zająć się skłotingiem, zamiast „pomagać organizować się lokatorom”. Ruch lokatorski będzie naturalnym sojusznikiem ruchu skłoterskiego, a ich wspólnym celem będzie kontrola nad miastem.

Musimy pamiętać, że jednostki o naprawdę wysokich kompetencjach kulturowych (obecnie zwłaszcza informatycznych, designerskich itd.) uciekać będą ze sformalizowanego rynku pracy w stronę wolnych zawodów i w ten sposób ograniczać wyzysk jakiego doświadczają. Ogromna większość jednak sektora produkcji kulturalnej będzie obsługiwana przez mcpracowników i mcpracownice, ogromna część młodych ludzi z klas średnich zaś nie dostanie się do nich i będzie permanentnie zagrożona bezrobociem i degradacją. Musimy sami szukać dobrych sposobów walki z wyzyskiem w tych sektorach, w których sami często pracujemy.

Potrzebujemy również nowych form walki z wyzyskiem w strukturach tworzonych przez system podwykonawczy i franchaising, w małych zakładach pracy, przy wysokiej niepewności zatrudnienia, czyli tam, gdzie nie działają związki zawodowe. Jak pokazują doświadczenia ruchu radykalnego w innych krajach, takie formy walki wymagają ponadzakładowej i ponadbranżowej solidarności pracowniczej, najlepiej na poziomie społeczności lokalnej. Potrzeba bowiem zawsze kilkunastu lub kilkudziesięciu osób spoza zakładu pracy, które są w stanie pomóc w akcjach bojkotu lub sabotażu danej firmy, nie ryzykując jednocześnie zwolnienia. Warto także uderzać w cały sektor (np. we wszystkie łamiące prawa pracownicze restauracje w danej dzielnicy) lub w cały łańcuch podwykonawczy, zamiast w pojedyncze firmy. Nie mogą się tym jednak zajmować „zawodowi rewolucjoniści”, lecz na zasadzie solidarności i pomocy wzajemnej pracownicy i pracownice innych firm, które również u siebie będą liczyć na pomoc pozostałych. Nie chodzi tu bowiem o tworzenie grupy „aktywistów na telefon”, lecz o nacisk na organizację w miejscu pracy, organizację, która będzie gotowa okazać bezwarunkową solidarność z innymi pracownikami i pracownicami, jednak na ich wyraźną prośbę i w sposób wspólnie przez obie strony ustalony.

Przykładem kampanii, która rozwijała się świetnie, a która nie znalazła kontynuacji, głównie dlatego, że żaden z jej inicjatorów nie miał osobistego interesu w jej kontynuacji, była ta na rzecz darmowego transportu niekasuj.pl. Mimo iż w szczytowym momencie na spotkania organizacyjne przychodziło około 40 osób, mieliśmy zainteresowanie dziennikarzy i dziennikarek lokalnych, a władza nas zauważyła i potraktowała jako poważne zagrożenie, nikomu z organizatorów nie chciało się tego ciągnąć. Najlepszym probierzem tego faktu było to, że sami organizatorzy przez prawie pół roku nie zdołali założyć kasy ubezpieczeniowej na wypadek złapania przez kontrolera, który to pomysł promowaliśmy na stronach. Ja osobiście cały rok jeżdżę na rowerze i traktowałem tę kampanię bardziej jak zabawę i okazję do pokazania naszej grupy szerszej publiczności. Wszyscy zdaje się czuliśmy, że problemy pracowników i pracownic o wysokiej niepewności zatrudnienia bardziej nas dotyczą.

Gdy rozpocząłem studia doktoranckie i za liche stypendium wynająłem mieszkanie, naprawdę się ucieszyłem, gdy okazało się, że samorząd doktorancki toczy bój o podwyżki. Problem polegał na tym, że o ile mi naprawdę zależało na tych 300 zł, które umożliwiłyby mi zbilansowanie budżetu, o tyle większość doktorantek i doktorantów wybiera indywidualne strategie awansu, jak choćby dorabianie na dydaktyce w prywatnych szkołach czy łapanie tak zwanych „fuch”. Sama Rada Doktorantów zajmowała się tym tematem raczej celem zbicia większego kapitału politycznego niż z autentycznej potrzeby podwyżki. Myślę, że moich znajomych i znajome bardziej by zaangażowała kampania na rzecz poprawy warunków zatrudnienia w szkołach, w których dorabiają, ale to byłaby trudna kampania, gdyż pracują tam często na umowach śmieciowych i są uwikłani w dość dziwne, klientelistyczny i nepotyczne układy.

Sam zresztą mam pewien problem z angażowaniem się w akcje na rzecz podnoszenia stypendiów doktoranckich, gdyż ciężko mi traktować studia doktoranckie poważnie. Według mnie cała struktura akademii jest tworem opresyjnym i nie nadaje się jako taka do reformowania. Swój udział w niej traktuję raczej jako płatne wakacje niż rzeczywiście pracę.

Warto priorytetowo traktować zakładanie spółdzielni wytwórczych, kooperatyw spożywców, kas ubezpieczeniowych, banków czasu i innych form ułatwiających przetrwanie. Potrzeba także poważnego przemyślenia pytania, czy wobec ofensywy państwa i kapitału wywołanej znacznymi podwyżkami na rynku nieruchomości poddajemy się i odpuszczamy temat skłotingu. Jeśli nie, musimy przeprowadzić prawdziwe skłoterskie kontruderzenie, by mieć szansę w tej walce. Warto zajmować się swoimi sprawami i być gotowym do okazania solidarności innym. Nie potrzebujemy jednak organizacji, które będąc radykalnymi na papierze są wodzowskimi projektami pojedynczych ludzi, zaś w praktyce ich członkowie i członkinie muszą samotnie walczyć o byt.

Zastanów się poważnie, czy spotkania Twojej organizacji nie trwają za długo, by mogły w nich uczestniczyć osoby poważnie obciążone pracą opiekuńczą i zawodową. Czy nie za często wykorzystujecie elitarne środki komunikacji, jak listy mailingowe, które odbierane są przez tych, którzy pracują z komputerem lub mają czas używać go poza godzinami pracy? Zastanów się, czy Twoi koledzy i koleżanki z pracy znają Twoje poglądy i czy dobrze wykorzystujesz czas wspólnych rozmów w pracy i po pracy - być może zamiast spędzać trzecią godzinę na spotkaniu organizacji radykalnej lepiej porozmawiać z nimi o problemach w waszej firmie, lub w firmie siostrzanej. Zastanów się, czy jeśli podejmujesz zadanie w ramach organizacji, które wymaga wielu godzin pracy, czy akurat w tym przypadku nie ma możliwości podzielenia go na mniejsze czynności, które zaangażowałyby więcej osób, ale w mniejszym zakresie. Niech pomysłem na Twoje akcje będą problemy z jakimi sam się borykasz w życiu. Mówienie cudzym głosem szybko zniechęci i Ciebie i tych, w których imieniu będziesz próbował(a) się wypowiadać.

Austria: Wolność, a nie Białoruś!

Świat | Represje | Ruch anarchistyczny

Dziś w ramach międzynarodowego dnia akcji solidarności z zatrzymanymi na Białosrusi aktywistami odbyła się krótka pikieta pod ambasadą białoruską w Wiedniu. Widoczny był transparent "Stop państwowej przemocy". Wykonano także graffiti w pobliżu placówki dyplomatycznej o treści "Wolność, a nie Białoruś!".

Zatrzymani pod zarzutem ataku na rosyjską ambasadę w Mińsku Nikolaj Dzwadok, Aleksander Frantskewicz i Igor Truhanowicz nadal przebywają w więzieniu. Atak ten miał być wyrazem solidarności z nadal uwięzionymi obrońcami lasu w Chimkach.

Poznań: 38 anarchistów uniewinnionych

Kraj | Represje | Ruch anarchistyczny

W zakończonym dziś procesie sąd uniewinnił 38 poznańskich anarchistów. Chodzi o brutalny atak policji na demonstracje pod MTP. Anarchiści mieli odpowiadać za zakłócenie miru domowego, czyli wdarcie się na teren targów i nieopuszczenie go na wezwanie właściciela. To przestępstwo, dlatego sprawa trafiła do prokuratury. Ta jednak umorzyła śledztwo, bo nie dopatrzyła się złamania prawa. Co innego policja, która twierdzi, że anarchiści nie rozeszli się, gdy wzywali ich do tego funkcjonariusze. Według prawa to wykroczenie, za które grozi grzywna.

- Policja wysłała do sądu wniosek o ukaranie 38 osób. Dostaliśmy wyroki nakazowe: każdy z nas miał zapłacić po 550 zł. Odwołaliśmy się jednak, bo jesteśmy niewinni - tłumaczył Marek Piekarski z Rozbratu. Dlatego anarchiści musieli stanąć przed sądem. Jednak sąd uznał, że policja nie miała racji.

Hiszpania: Pracownik ASM przywrócony do pracy

Świat | Prawa pracownika | Ruch anarchistyczny

W maju, jeden z działaczy związku CNT z Granady w Hiszpanii został zwolniony z firmy kurierskiej ASM. Firma twierdziła, że powodem zwolnienia było zmniejszenie się wydajności pracy, jednak było jasne, że prawdziwym powodem zwolnienia była próba zorganizowania komisji związku zawodowego w firmie. Działacz walczył o przywrócenie do pracy i nie zgodził się na odszkodowanie finansowe.

Po kilku miesiącach procesu, sąd zadecydował, że 18 października zwolniony pracownik ma zostać przywrócony do pracy. Firma już zapowiedziała odwołanie się od wyroku.

www.cnt.es

Przemyślenia przed 11 listopada: część pierwsza – co to znaczy (anty)faszyzm?

Antyfaszyzm | Dyskryminacja | Protesty | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm | Ruch anarchistyczny

11 listopada znów ONR demonstruje w Warszawie. Przyjdź i pomóż zablokować marsz szowinstycznej prawicy. NO PASARÁN!

To zabawne, ale właściwie zgadzam się z krytyką, jaką co roku próbują forsować w komentarzach na CIA chłopcy z Obozu Narodowo Radykalnego wobec działań antyfaszystów, że „ONR to nie jest organizacją faszystowską”. W rzeczy samej mimo iż ta, podobnie jak inne organizacje szowinistycznej prawicy w Polsce odwołuje się do pewnych tradycji wspólnych dla przedwojennych ruchów prawicowych, w tym włoskiego faszyzmu, tak naprawdę współcześnie słowo faszyzm niewiele znaczy. Uważam, że to właśnie wielkie nieporozumienie wokół tego, o co w tym całym „(anty)faszyzmie” może chodzić sprawia, że wokół daty 11 listopada co roku dzieją się dziwne rzeczy. Bo przecież dziwne jest to, że lewicowych radykałów bierze pod swoje skrzydła dziennik, będący tubą neoliberalnej transformacji ustrojowej.

Faszyzm to jak wie każda uczennica i każdy uczeń gimnazjum ruch powstały we Włoszech w okresie międzywojennym. Opowiadał się on za silnym państwem i militaryzacją. Wbrew temu co teraz się niekiedy uważa nigdy nie był brany za ruch przyjazny dla robotników. Wręcz przeciwnie, już w latach 20. robotnicy zrzeszeni w organizacjach anarchistycznych i innych lewicowych walczyli z faszystami z bronią palną w ręku. Na północy Włoch na długo przed II Wojną Światową odbywały się prawdziwe bitwy pomiędzy faszystami, a, no właśnie, można by napisać „antyfaszystami”, ale może lepiej radykalnymi robotnikami, bo słowo antyfaszysta niewiele znaczy.

Faszyzm nie podobał się socjalistom (w tym anarchistom) ponieważ dążył do zwiększenia kontroli państwa nad jednostką, ograniczenia wolności, wojny (na której zawsze zarabiają bogaci, a giną biedni) oraz pod płaszczykiem takich fikcyjnych bytów jak naród, religia, rasa, etniczność, ustanawiał pozorną jedność pomiędzy burżuazją a robotnikami. Na takiej jedności jak wiadomo zawsze burżuazja zarabia, a robotnicy tracą. Nie ma bowiem nic gorszego niż sympatia do swojego pracodawcy.

Słowo faszyzm zrobiło niesamowitą karierę dzięki propagandzie radzieckiej. To właśnie stalinowcy uparcie nazywali swoich byłych sojuszników ze swastykami na rękawach „faszystami”, mimo iż dobrze wiedzieli, że prawdziwi faszyści siedzą kilkaset kilometrów na południe od tamtych i są dużo słabsi militarnie. Bolszewicy słowa faszyzm potrzebowali dlatego, że w określeniu „narodowo-socjalistyczni najeźdźcy” coś im nie grało. „Faszystowscy najeźdźcy” brzmiało dużo zgrabniej. Tak oto faszyzm stał się ucieleśnieniem wszelkiego zła. Można całkiem na serio powiedzieć, że faszyzmem w ZSRR straszono dzieci. Propaganda bolszewicka zaś w czasie wojny wykraczała daleko poza granice ZSRR. Właściwie na całym świecie przyjęło się, że ci dobrzy to alianci, a ci źli to faszyści. To właśnie rozmycie słowa faszyzm, które stopniowo znaczyło coraz więcej, aż właściwie stało się synonimem wroga, skłoniło Umberto Eco, by nazwać je „pojęciem mgławicowym”.

Przyjęło się jednak całą prawicę szowinistyczną, a więc dzielącą ludzi ze względu na naród, etniczność, czy religię nazywać faszystami. Jest to o tyle zabawne, że oczywiście naziści byli dużo bardziej szowinistycznym ruchem od faszystów, choć elementy szowinizmu narodowego były obecne w obu doktrynach. Niby nic w tym złego, słowa zmieniają znaczenie, w końcu jeszcze do niedawna kutasem nazywano po prostu frędzelek przy odzieży, problem jednak w tym, że to przesunięcie pojęciowe zamazało według mnie właściwe linie podziału politycznego. Chcę przez to powiedzieć, że robotnicy, którzy ginęli w latach 20. w walce z prawdziwymi faszystami równie chętnie strzelaliby do zwolenników Gazety Wyborczej, gdyby ci się uzbroili. Ich antyfaszyzm nie polegał wcale na upatrywaniu przyczyn wszelkiego zła w ruchu pod przywództwem Mussoliniego. Wynikał raczej z umiłowania wolności i (słusznej) obawy przed tym, że Mussolini jako dyktator będzie służyć przemysłowcom, a Europa spłynie krwią robotników, dokładnie tak samo, jak miało to miejsce w czasie I Wojny Światowej.

Oczywiście ze współczesną prawicą szowinistyczną jest podobny problem. Problemy jednak należy nazywać po imieniu, by wiedzieć jak im przeciwdziałać. Ferowanie słowem „faszyzm” więcej zaciemnia niż rozjaśnia. ONR, NOP, MW, a także wszelkiej maści przebierańcy w stylu „autonomicznych nacjonalistów” popierają zwiększenie kontroli państwa nad jednostką. Oznacza to dla nas więcej policji, więcej więzień, więcej represji. Te same organizacje (nie licząc może MW, która przeżywała krótki, acz intensywny flirt z liberałami gospodarczymi) przedstawiają pewną, ograniczoną krytykę kapitalizmu. Popierają one oczywiście drobnomieszczańską i małorolną własność prywatną, ale dostrzegają, że kapitalizm w swej współczesnej formie taką własność rujnuje. Zamiast krytykować więc sam kapitalizm (bo opierając się na drobnych posiadaczach nie mogą tego robić), atakują rzekome spiski stojące za jego wypaczeniami. W tym sensie tradycyjny polski antysemityzm jest właściwie tym samym co wulgarny antykapitalizm. Dlatego te dwie postawy tak pięknie się łączą na poziomie praktyki, na przykład w myśleniu o problemie lokatorskim, gdzie antykapitalizm tak płynnie przechodzi w antysemityzm, że nawet najczujniejszy obserwator może na chwilę stracić orientację. Ruch lokatorski dostarcza także pięknych przykładów jak takie powiązanie przełamać, przechodząc do pełnej krytyki kapitalizmu – można powiedzieć zatem, że działalność lokatorska jest obecnie znakomitą formą antyfaszyzmu. Musimy pamiętać, że jako że organizacje prawicy szowinistycznej są odwiecznymi rzecznikami myślenia o kapitalizmie w kontekście kozła ofiarnego, w każdej chwili możemy spodziewać się wzrostu ich popularności... chyba, że wcześniej potencjalni członkowie i członkinie (jak np. lokatorzy i lokatorki) odnajdą rzeczywiste rozwiązanie swoich problemów.

Drugą stroną ograniczonej krytyki antykapitalizmu, obok szukania winnych światowego spisku, który powoduje wywłaszczenie drobnych przedsiębiorców, jest wskazywanie winnych bezrobocia, innego wyraźnego niedociągnięcia kapitalizmu, które ciężko wyjaśnić bez jego gruntownej krytyki. Ponieważ szowiniści tworzą fikcyjną wspólnotę, która rzekomo miałaby sama z siebie żyć w idealnej harmonii (w ramach jednego narodu praca u wyzyskiwacza jest słodka jak miód) znowu winni muszą przychodzić z zewnątrz. Pada więc na imigrantów.

Powiedzmy sobie jasno, że zwalczamy ONRowców za ideę prymatu państwa nad jednostką, przedstawianie niepełnej i fałszywej krytyki kapitalizmu, z tendencją do wskazywania kozłów ofiarnych zamiast prawdziwych rozwiązań i niechęć do imigrantów, do której to listy należy dopisać jeszcze przekonanie, że reprodukcja jest sprawą narodową, więc ciało kobiety jest własnością państwa, a wszystkich form okazywania czułości, które nie prowadzą do poczęcia należy się wstydzić. Widzimy teraz że ONR, NOP, MW itp. nie są jedynymi organizacjami, które należy zwalczać. Powiedzieć, że te założenia są fundamentem myślenia propaństwowego w ogóle, to powiedzieć za mało. Państwa zresztą zawsze mniej lub bardziej otwarcie wspierają prawicę szowinistyczną. Powiedzieć, że na lewicy jest pełno ludzi, którzy podzielają choć niektóre z nich to nie dość. Mogę się założyć, że nawet wśród zdeklarowanych anarchistek i anarchistów znajdą się tacy, którzy choć częściowo je przyjęli.

Nie uważam siebie za antyfaszystę, ponieważ moim celem nie jest zwalczanie marginalnych organizacji politycznych. Trzon ideowy antyfaszyzmu jest bardzo rozmyty, a jego praktyka sprowadza się do wklejania wlepek i fizycznej walki z przeciwnikiem, który jest dość mgliście zdefiniowany. Dla mnie najważniejsze jest to, by każdy człowiek (pisząc to mam na myśli nie tylko wąsatych robotników, czy ubranych na czarno skłotersów, mam na myśli ludzi w każdym wieku, kobiety i mężczyzn, osoby o każdej narodowości, przekonaniach czy preferencjach seksualnych) miał kontrolę nad swoim życiem, swoją pracą, przestrzenią w której żyje. Oczywiście, że dla tej wizji ONR jest zagrożeniem. Ale jest zagrożeniem tylko o tyle, o ile jest psem łańcuchowym autorytarnego i kapitalistycznego państwa. Tylko o tyle o ile osłania go tarczami policja, która szkolona jest z materiałów brzmiących prawie tak samo jak ulotki nacjonalistów.

Na co dzień to nie ONRowcy wydają imigrantów z Wietnamu w ręce wietnamskiej bezpieki. Robi to FRONTEX, agencja Unii Europejskiej z siedzibą w Warszawie. To nie ONR prześladuje kobiety chcące usunąć ciążę i to nie ONR pozbawia osoby homoseksualne prawa do dziedziczenia tytułu do mieszkania komunalnego po zmarłym partnerze. Z drugiej strony to właśnie organizacje podobne do naszego ONR państwo rosyjskie wykorzystuje, aby zwalczać radykalne organizacje w Rosji. Te, które upominają się o prawa imigrantów, te protestujące przeciw bezkarności milicji, czy bestialstwu wojennemu. Ale rosyjscy nacjonaliści, którzy zabijają naszych przyjaciół i przyjaciółki są tylko zabawką w rękach aparatu bezpieczeństwa, którym z kolei rządzi koteria oligarchów obłowionych na kradzieżach jakie umożliwił im neoliberalny zwrot w polityce. ONR jest ważny tylko jako potencjalny element aparatu przymusu i tylko jako ewentualny wentyl bezpieczeństwa, który może skierować ludzi w złą stronę – na Żydów zamiast na kamieniczników i na Romów zamiast na pracodawców i decydentów.

Najlepszym antyfaszyzmem jest antykapitalizm. Wspomniałem o sukcesach ruchu lokatorskiego. Wiele z jego członkiń i członków to osoby, które ze względu na profil społeczny i doświadczenia powinny raczej opierać się na Radiu Maryja. A jednak to radykalne aktywistki i aktywiści, którzy nawet jeśli odczuwali antyżydowskie resentymenty, przez wspólne działanie i wymianę opowieści skierowali swój gniew na mafię prawników, urzędników różnych szczebli i biznesmenów, słowem na sojusz państwa i kapitału. Jedna akcja informacyjna, która zwiększy liczebność tego ruchu więcej jest warta niż 100 blokad ONR. To samo tyczy się radykalnych ruchów wszelkiej maści.

Poza tym blokada ONR zorganizowana przez lub przy pomocy ludzi, którzy sami stanowią zagrożenie dla wolności innych, gorsza jest chyba od samego przemarszu. Obecnie władze Warszawy pracują nad nowym Gettem Warszawskim. Przepisy dotyczące budownictwa socjalnego, podobnie jak nazistowskie wytyczne w okupowanej Warszawie, zezwalają na umieszczanie całych rodzin w jednej izbie. Media mówią o tym, że eksmisje są winą samych eksmitowanych, słyszymy o „brudzie”, „niebezpiecznym elemencie”, „środowiskach patologicznych”. Branie tych mediów i środowisk z nimi związanych za sojuszników w walce z ONR nie ma nic wspólnego z antyfaszyzmem, tak jak uczczenie pamięci Zagłady pod flagą zbrodniczego Izraela. Żadnej współpracy z policją, partiami politycznymi, zwolennikami kapitalizmu i komercyjnymi mediami. Gdyby z jednej strony stała taka pikieta „antyfaszystowska” z członkami SLD, czy liberałami w składzie, a z drugiej „faszystowska” wybór między nimi byłby dla mnie wyborem pomiędzy tyfusem a dżumą.

Czy to znaczy, że nie warto w ogóle blokować ONR? Warto. Jeśli mamy poświęcić na to tylko jeden dzień w roku, w dodatku i tak wolny, to to zróbmy. Zróbmy to po swojemu, z jasnym, wolnościowym i antykapitalistycznym przekazem. Warto choćby po to, żeby ONRowcy nie czuli się zbyt swobodnie na ulicach. Oni są taką drugą policją, przykład Rosji pokazuje, że im swobodniej będą się czuć oni tym mniej swobodnie my. Ale nie zapominajmy, że jeśli naprawdę chcemy ostatecznie rozwiązać tę kwestię, musimy po prostu dać ludziom realną nadzieję na obalenie dyktatury kapitału. Najważniejsza jest codzienna praca mobilizacyjna i samokształcenie. Demonstracje ONR rozbijamy w wolnych chwilach.

Kanał XML