Stanowisko LA dotyczące samorządu

Publicystyka | Wybory

Bojkot, partycypacja czy nacisk społeczny?

Poniższe stanowisko ma stanowić podsumowanie kilkuletnich doświadczeń, jakie zdobyły osoby zaangażowane w działalność w ramach Lewicowej Alternatywy. Od 2004 r. staramy się działać na polu konkretnych problemów społecznych, które ściśle wiążą się ze sferą samorządową - przede wszystkim jest to kwestia mieszkaniowa, choć okazyjnie staraliśmy się angażować także w kampanie związane z transportem publicznym.

W toku tych działań wielokrotnie w naszej organizacji miały miejsce dyskusję na temat tego, czy warto brać udziału w samorządowych strukturach władzy. Pojawienie się tego pomysłu było uwarunkowane kilkoma czynnikami:

* zaangażowaniem w pracę z konkretnymi grupami interesu (przede wszystkim lokatorzy i osoby z problemami mieszkaniowymi), wśród których rozpowszechnione jest przekonanie o konieczności zdobycia "własnej reprezentacji" (nie tyle "politycznej", co raczej "obywatelskiej");
* trwającym od lat sporem na linii lewica-anarchizm, wokół kwestii udziału w strukturach władzy. Spór ten ma uwarunkowania historyczne, jednak często powracał przy okazji konkretnych inicjatyw bieżących. Jako organizacja "czerpiąca z obu źródeł" bylismy więc w pewnym sensie rozdarci pomiędzy ortodoksyjnym stanowiskiem anarchistycznym (bojkot wszelkich struktur władzy) a - nieraz zbyt daleko idącym, pragmatyzmem organizacji radykalnej lewicy (trockistów czy socjalistów);
* poszukiwaniem skuteczniejszych metod osiągania naszych celów, jako że nie zawsze podejmowane lokalnie działania przynosiły pożądane efekty.

Wszystko to sprawiło, że zdecydowaliśmy się podsumować stanowiska i opinie, które do tej pory pojawiały się przy okazji debat o samorządzie.

Chcemy więc odnieść się do ogólniejszej dyskusji: w jaki sposób ruch anarchistyczny (rozumiany tu w jego wymiarze społecznym i traktowany jako część radykalnej lewicy) oraz współpracujące z nim ruchy społeczne (lokatorskim, pracowniczym, ekologicznym, antywojennym) powinny odnosić się do istniejących struktur samorządu terytorialnego.

Czym jest samorząd?

Z założenia, ideowej i wolnościowej lewicy (w naszej optyce w pojęciu tym mieści się zarówno społeczny anarchizm, jaki i te odłamy ruchu socjalistycznego czy komunistycznego, które sprzeciwiają się systemom autorytarnym) powinna być bliska idea samorządu. Jeżeli przez samorząd rozumiemy pozwolenie ludziom na decydowanie o swoim otoczeniu, a także kreowanie polityki na wyższym szczeblu oddolnie przez instytucje oparte na zebraniach mieszkańców to z pewnością nasz ruch powinien czynnie angażować się w rozwój tych procesów. Uzasadnieniem dla tej tezy jest założenie, że samorząd opierający się na aktywności społeczeństwa to mechanizm o wiele lepszy i skuteczniejszy od odgórnie narzuconego systemu politycznej reprezentacji. Natomiast praktyczną realizacją tych założeń mogą być rozwiązania z zakresu ekonomii uczestniczącej, czy budżetu partycypacyjnego.

Niestety, obecnie w Polsce pod pojęciem "samorządu" rozumie się coś zupełnie innego. Tylko pozornie znajduje się on bliżej obywateli niż urzędy centralne, parlament czy rząd. W rzeczywistości powiela wszelkie wady kapitalistycznego, oligarchicznego systemu politycznego stanowiąc przedłużenie tzw. "demokracji parlamentarno-gabinetowej": premiowanie ogólnopolskich struktur partyjnych, sprowadzenie polityki do "postpolityki", kult ekspertów, brak zależności reprezentantów od społeczności, które ci pierwsi mają reprezentować oraz ograniczone mechanizmy społecznej partycypacji.

Sama samorządowa ordynacja wyborcza dla dużych miast, a z tym rodzajem samorządu mieliśmy jak dotąd do czynienia w naszej działalności, została ułożona tak aby również na poziomie lokalnym dawać przewagę głównym siłom politycznym. System 5% progów wyborczych które trzeba przekroczyć na poziomie całego miasta w większości przypadków eliminuje inicjatywy lokalne takie jak komitety wyborców zakładane na bazie pewnych problemów społecznych. Inicjatywy tego typu nie mają również szans w starciu z partyjnymi machinami wyborczymi przeznaczającymi niemałe fundusze na kampanie promocyjne.

Wybory samorządowe stają się przedstawieniem podobnym do parlamentarnych, a kwestie lokalne są często spychane w nich na plan dalszy. Widać tu "postpolityczność" czyli opieranie się nie na ideach czy konkretnych programach, ale dominację polityki Public Relations (wizerunku, stylu przemawiania, obecności w mediach, rozpoznawania "twarzy kandydata"). Z naszych doświadczeń z Radą miasta stołecznego Warszawy wiemy, że samorząd często zajmuje się sprawami mającymi niewiele wspólnego z sytuacja mieszkańców, ale za to takimi, które niosą ze sobą znaczny ładunek propagandowy. Są to na przykład kłótnie o tym komu przyznać honorowe obywatelstwo miasta czy jaką uchwałą uczcić pamięć postaci historycznych. W kwestiach typowo samorządowych panuje natomiast kult ekspertów, którzy de facto dyktują radnym jak ci mają głosować. Dochodziło do sytuacji gdy działaniami radnych w sprytny sposób manipulowali miejscy urzędnicy. Radni nie wykazywali natomiast większego zainteresowania sprawami samorządowymi, często nie wiedząc nawet dokładnie nad jakimi uchwałami rady głosują. Najlepszym przykładem jest przegłosowanie przez Radę Warszawy zasad polityki lokalowej i wieloletniego planu gospodarowania zasobem komunalnym w 2009 r. - podczas debat, przedstawiciele Ratusza dość dokładnie opisywali wzrost inwestycji na mieszkalnictwo i ilości budowanych mieszkań oraz chwalili się podniesieniem kryterium dochodowego, ale nikt z Radnych z opozycji nie przeanalizował podstawowych informacji na temat sytuacji mieszkaniowej w Warszawie. Gdyby ktokolwiek zdobył się na ten wysiłek, mógłby łatwo podważyć propagandę Ratusza, ponieważ planowane budownictwo nie pokrywa nawet ubytków w miejskiej substancji mieszkaniowej (powstałych w skutek wyburzeń i reprywatyzacji), inwestycje mieszkaniowe wcale nie są znaczącym wydatkiem w budżecie Warszawy, a nowe kryteria dochodowe cały czas pozbawiają dużą grupę potrzebujących mieszkańców możliwości starania się o lokal komunalny.

Oderwaniu samorządu od społeczeństwa sprzyja również brak skutecznych mechanizmów odwoływania przedstawicieli którzy się nie sprawdzą oraz niezależność reprezentantów od potrzeb i opinii mieszkańców. Radni czy prezydenci miast mogą jawnie działać na szkodę lokalnych społeczności wiedząc, że nie czekają ich za to poważne konsekwencje, ponieważ - w myśl podstawowych zasad liberalnej demokracji - jedynym praktycznym mechanizmem oceny ich działań są wybory. Wpływ obywateli na skład list wyborczych pozostaje - w skutek czynników opisanych powyżej, niewielki.
Wreszcie, istniejące mechanizmu partycypacji społecznej są w praktyce ograniczone do dwóch modeli: oficjalnej współpracy organizacji pozarządowych z władzami prowadzonych w ramach Komisji Dialogu Społecznego oraz debat prowadzonych podczas sesji Rady miasta.
Pierwszy z tych modeli opiera się na "niekonfliktowej współpracy" dużych NGO'sów z miastem i przede wszystkim polega na zlecaniu niektórych zadań organizacjom III sektora. Jest to więc raczej podwykonawstwo, a nie realna konsultacja kształtu polityki miejskiej.

Jeżeli chodzi o udział w sesjach rady Warszawy, to jest to najczęściej forma dialogu wystąpująca przy okazji konfliktów społecznych: na sesjach protestują lokatorzy, przeciwnicy konkretnych inwestycji, mieszkańcy zainteresowani upamiętnieniem konkretnych wydarzeń historycznych a nawet kibice piłkarscy (w przypadku Warszawy, klubu Polonia, domagającego się takiego samego wsparcia, na jakie może liczyć stołeczna Legia). W tym wypadku, Radni najczęściej mnożą formalne przeszkody aby głos mieszkańców nie mógł być uwzględniony. Przykładowo: Nawet dosyć silne wydawałoby się grupy takie jak pracownicy Warszawskiego STOENu w konfrontacji z samorządem nie mogły nic wywalczyć, a ich firmę czeka najprawdopodobniej prywatyzacja.

Z doświadczeń z warszawskim samorządem wiemy, że nawet ten ograniczony dialog społeczny, który jest możliwy w obecnej sytuacji okazuje się fikcją. Władze lokalne bardzo rzadko przychylają się do wniosków strony społecznej, co najwyżej wykorzystując je do swoich politycznych rozgrywek.
Walka o rzeczywisty samorząd musi więc oznaczać zmianę sposobu jego wybierania jak również ułatwienie odwoływania przedstawicieli, którzy się nie sprawdzili. Powinna się wiązać również z promocja aktywności obywatelskiej jako alternatywy wobec partyjnych rozgrywek politycznych.

Czy wchodzić do samorządu?

Pomimo wszystkich wad, samorząd terytorialny wydaje się tą strukturą, w której być może udział przedstawicieli ruchów społecznych czy grup anarchistycznych pozwoliłby na znaczące zmiany. Przekonanie to wynika po pierwsze z zakresu kompetencji władz samorządowych (wraz z decentralizacją władzy, wiele kluczowych sfer takich jak: mieszkalnictwo, edukacja, pomoc społeczna czy ochrona zdrowia jest de facto w gestii samorządu), a po drugie - z konstatacji, iż w tych wyborach dużo łatwiej przebić się inicjatywom nie powiązanym z politycznym establishmentem.

Przebicie się ze swoim przekazem, a niekiedy nawet zdobycie przedstawicieli we władzach lokalnych jest najłatwiejsze na najniższym poziomie, czyli w gminach lub dzielnicach, gdzie kwestie lokalne są czasem ważniejsze niż polityczne. Dobrze zorganizowana kampania na poziomie kilku dzielnic ma szansę powodzenia, jednak musiałoby to być poprzedzone długotrwałą analizą lokalnych problemów społecznych. W takiej sytuacji niezbędne byłoby nawiązanie jakiejś formy koalicji, składającej się zarówno z aktywistów politycznych, jak i przedstawicieli ruchów społecznych czy grup protestu (lokatorów, pracowników zakładów usług komunalnych, grup ekologicznych).

Nawet jednak powołanie takiej koalicji nie oznacza jednak sukcesu; może ona bowiem napotkać na kilka istotnych przeszkód. Po pierwsze działanie w jednym obszarze takim jak na przykład mieszkalnictwo, czy ochrona środowiska, nie oznacza całościowej znajomości lokalnej specyfiki. Praca samorządu wiąże się z podejmowaniem bardzo różnych tematów, a ewentualni kandydaci ruchów społecznych musieliby poznać przynajmniej najważniejsze zagadnienia. Co więcej, konieczna byłaby długotrwała dyskusja nad wspólnym stanowiskiem w kwestiach, w których do tej pory przedstawiciele hipotetycznej koalicji nie mieli do czynienia. Z dotychczasowych doświadczeń ruchu anarchistycznego z samorządem wynika, że jest to dosyć trudne: w praktyce w większości miast ruch anarchistyczny współpracuje jedynie z jedną (najwyżej dwoma lub trzema) grupą mieszkańców reprezentujących konkretną sytuację czy konkretny problem. Brak jest więc podstaw do budowania szerszych sojuszy, zwłaszcza, że poza ruchem lokatorskim nie doczekaliśmy się wielu lokalnych inicjatyw w innych sferach problemowych takich jak: służba zdrowia, edukacja, pomoc społeczna, transport czy kwestie ekologiczne.

Zresztą, nawet dostanie się do samorządu osób popieranych przez ruch nie oznacza sukcesu. Mogą one albo uznać się za samozwańczych liderów, albo skupić jedynie na rozwiązywaniu bezpośrednio ich dotyczących problemach, nie pamiętając o szerszym kontekście społecznym. Radny musi natomiast podejmować decyzje w wielu różnych dziedzinach związanych z funkcjonowaniem miasta. "Wepchnięcie" kilku osób do rad dzielnic czy nawet rady miasta może się w tej sytuacji zakończyć jeszcze większa klęską niż pozostanie poza strukturami władzy: utrata wiarygodności reprezentantów czy błędne decyzje podejmowane w imieniu całej koalicji mogą przyczynić się do podziałów i upadku całej inicjatywy.

Musimy pamiętać, że ewentualni kandydaci ruchów społecznych powinni prezentować sobą o wiele wyższy poziom niż lokalni politycy partyjni. Nie stoi za nimi przecież rozbudowany aparat partyjny, a decyzje muszą podejmować samodzielnie, a nie pod wpływem dyrektyw od politycznych liderów. Praca takiego radnego jest więc o wiele trudniejsza i bardziej monotonna. Nie może on pozwolić sobie na niedbalstwo czy brak aktywności. Musi być również świadomy tego, że w momencie przedstawiania lokalnych inicjatyw uderzających w status quo może zetknąć się ze zjednoczonym frontem partyjnych obrońców dotychczasowego porządku. Popierany przez ruchy społeczne radny powinien więc być odporny zarówno na szantaż jak i przekupstwo ze strony lokalnych elit politycznych.
W związku z wyżej zarysowanymi problemami, uważamy, że nie ma prostej odpowiedzi na to czy brać udział w wyborach samorządowych czy też wzywać do ich bojkotu.

Bojkot wydaje się naturalną drogą dla odrzucającego system polityczny anarchisty. W rzeczywistości jednak często ruchy społeczne z którymi współpracujemy wręcz oczekują od nas aktywności na polu samorządowym. Powiedzenie im iż dla zasady bojkotujemy władze lokalne, a nawet nie chcemy z nimi rozmawiać, byłoby dużym błędem nie tylko "taktycznym".

Radny anarchista

Jednym z rozwiązań jest start w wyborach samorządowych ludzi związanych z ruchem anarchistycznym. Również oni zetkną się jednak z problemami podobnymi jak przedstawiciele lokalnych ruchów społecznych. Ewentualny start anarchistów w wyborach musiałby być poprzedzony długimi przygotowaniami merytorycznymi, analizą szans i zagrożeń. Jest to droga wymagająca wieloletniej oraz systematycznej pracy, mogąca przynieść efekt nie w najbliższych i nie w kolejnych wyborach samorządowych. Przy przyjęciu takiego modelu działania natykamy się dodatkowo na kilka problemów, które nie występują w przypadku "modelu koalicyjnego": konieczność samodzielnej rejestracji komitetu wyborczego i wytypowania osób na listy wyborcze (wbrew pozorom to spora przeszkoda zważywszy na słabą liczebność ruchu), potrzeba przełożenia założeń programowych anarchizmu na konkretne rozwiązania społeczne czy polityczne (projektu uchwał), ewentualne problemy jakie mogą wystąpić na linii ruch anarchistyczny - współpracujące z nim ruchy społeczne (zarzuty o chęć "wybicia się na czyichś problemach") oraz potencjalne zagrożenie sprowadzeniem w mediach i debacie przedwyborczej "komitetu wyborczego anarchistów" do kabaretu bądź grupy politycznych ekstremistów (bazujące na powszechnym przeświadczeniu utożsamiającym ruch anarchistyczny z uliczną przemocą).

Za błędne uważamy rozumowanie iż przedstawiciele ruchu wolnościowego czy organizacji społecznych powinni kandydować z list partyjnych. Nawet jeśli będą robili to jako osoby bezpartyjne oznacza to polityczne związanie z którąś z głównych opcji, a co za tym idzie utratę wiarygodności jako wyraziciela protestu przeciwko zastałemu porządkowi społecznemu. Start z listy partyjnej wiąże się często również ze zobowiązaniami niekoniecznie formalnego charakteru.
Czynnikiem korumpującym może być składana takiej osobie przez lokalnych partyjnych liderów obietnica zostania zawodowym radnym czyli otrzymywania w zamian za posłuszeństwo dobrych miejsc na listach wyborczych.

Podsumowując, w sytuacji gdy ruch anarchistyczny wciąż pozostaje nieliczny i jeszcze dość słabo zakorzeniony w innych (czasem równie słabych) ruchach społecznych, strategia samodzielnego startu w wyborach wydaje się wysoce ryzykowna. Może się ona także zakończyć faktycznym powieleniem oficjalnego modelu polityki partyjnej "żerującej" na ruchach społecznych, jest więc ona także wątpliwa pod względem etycznym.

Inna droga

Istnieje również trzecia droga. Zamiast brać udział w wyborach czy jawnie nawoływać do bojkotu ruch może współdziałać w tworzeniu sieci grup i organizacji walczących o prawa społeczności lokalnych. Takie rozwiązanie jest korzystne ponieważ daje wiedzę o regionalnej specyfice, minimalizuje ryzyko korupcji, pozwala na poszerzenie horyzontów uczestników "ruchów jednej sprawy" (protestujących lokatorów z danej kamienicy czy pracowników konkretnego przedsiębiorstwa komunalnego) oraz generuje konflikt społeczny na linii władza - obywatele i inicjuje debatę o kluczowych kwestiach lokalnych. Przedstawiciele różnych inicjatyw tworzących lokalną sieć mogą wymieniać się doświadczeniami, a przy tym tworzyć podwaliny alternatywnego programu samorządności. Na bazie grup tych można budować nacisk na lokalne władze. W wypadku gdy nacisk ten będzie odpowiednio silny i widoczny sam udział przedstawicieli strony Społecznej w organach samorządu nie będzie konieczny. Ujmując rzecz prościej: nie jest wtedy ważne kto zasiada w Radach miast/gmin czy piastuje urząd prezydenta - ważne, jest, że osoby te robią to, co "nakazuje im" społeczeństwo.

Organizowanie oporu tego typu ma również przewagę nad klasyczna strategią wyborczą, ponieważ integruje uczestniczących w nim ludzi. Skłania do podejmowania samodzielnych działań i uczestnictwa w życiu społecznym zamiast do liczenia na odgórną pomoc ze strony władz.

W praktyce, tą strategię realizujemy na co dzień w Warszawie ramach współpracy z ruchem lokatorskim. Efekty tych kilku lat pracy są widoczne (rozwój ruchu lokatorskiego, pojawienie się tematu w mediach i debacie publicznej, burzliwa debata o kwestii mieszkaniowej), jednak strategia ta ma wciąż wiele ograniczeń i pod wieloma względami jest niedoskonała: Po pierwsze, ciężko uzyskać w niej konkretne, mierzalne sukcesy, co zniechęca wiele osób i skłania do popierania "prostszych rozwiązań", takich jak zaangażowanie się w wybory po stronie którejś z istniejących sił politycznych lub też "niezależnych" inicjatyw samorządowych (tworzonych najczęściej przez uciekinierów z wielkich partii i przedstawiających się opinii publicznej jako "bezpartyjni" i "fachowi" miłośnicy danego miasta). Strategia "sieci grup protestu" jest więc bardzo wrażliwa na bieżące zmiany nastrojów politycznych, a jej skuteczne zastosowanie wymaga "czasu i spokoju".

Po drugie, starając się naciskać na samorząd "od dołu" napotykamy na wiele ograniczeń, które zasygnalizowaliśmy w analizie obecnego systemu samorządowego: w praktyce nie ma stuprocentowego sposobu na zmuszenie władz samorządowych do realizacji konkretnych postulatów ruchów społecznych. Niezależnie od tego, czy planujemy złożyć "obywatelski projekt uchwały", czy też staramy się skłonić radnych opozycji do złożenia projektu w naszym imieniu, koalicja rządząca miastem (często przy faktycznym poparciu pozorowanych "opozycjonistów") jest w stanie te propozycje odrzucić lub też zepchnąć do komisji, gdzie najczęściej umierają śmiercią naturalną. Przekonaliśmy się o tym w Warszawie w październiku tego roku, gdy porozumienie grup lokatorskich złożyło projekt uchwały powołującej "Okrągły Stół w sprawach mieszkaniowych" (projekt komisji złożonej z przedstawicieli grup lokatorskich, Rady Warszawy i ratusza). Radni (zarówno z rządzącej koalicji PO-SLD, jak i opozycyjni PiS i niezależni) po kilkugodzinnej debacie skierowali projekt do prac w komisjach, gdzie najpewniej doczeka wyborów (co oznacza, że trafi do kosza).
Te przeszkody sprawiają, że w najbliższym czasie konieczna będzie krytyczna analiza naszych dotychczasowych dokonań i wspólne zastanowienie się nad dalszą strategią działań. W praktyce bowiem jeszcze raz staje przed nami pytanie, czy wobec powolnego rozwoju ruchów społecznych i nie widocznych na pierwszy rzut oka efektów działalności oddolnej, nie warto spróbować aktywniejszego udziału w samorządowych strukturach władzy.

Jaka strategia

Podsumowując, wybór strategii w sferze samorządowej zależy naszym zdaniem od lokalnej specyfiki. Nie można dać jednej i stałej odpowiedzi - co robić? W zależności od miasta, sytuacji w ruchu anarchistycznym i kondycji ruchów społecznych, zmiana społeczna może się dokonywać zarówno na skutek protestów, jak i udziału w strukturach samorządowych. Co więcej, w tej sferze sytuacja jest dynamiczna i nie można dać odpowiedzi "raz na zawsze": zmieniają się struktury instytucji samorządowych, kultura polityczna, dynamika społecznego oporu i kondycja antysystemowych ruchów politycznych. Przy tak wielu zmiennych, zadekretowanie "po wsze czasy" bojkotu wyborów, czy startu w wyborach bez względu na okoliczności jest tylko dogmatyzmem, a nie poważna analizą strategii zmiany społecznej. Jak widać z analizy idei i praktyki samorządu, nie jest to wcale struktura jednoznaczna i potencjalnie stać się może ona podstawą rozwijania bardziej demokratycznych instytucji. Wszystko zależy jednak od tego, czy i w jaki sposób będziemy starać się na nią wpłynąć.

Niektórzy działacze

Niektórzy działacze lokatorscy mają chyba dość poważne szanse na dostanie się do Rady Miasta, więc niedługo będziemy mieli możliwość kolejny raz zweryfikować wasze teorie. O ile tworzenie oddolnego ruchu nacisku na władze lokalne ma jak największy sens, promowanie kandydatów na radnych uruchamia różne nieciekawe z naszego punktu widzenia mechanizmy, na które zresztą sami zwracaliście uwagę. Chodzi o przeniesienie akcentu z aktywności wszystkich członków ruchu na aktywność "przedstawicieli", czy wręcz o uzurpowanie sobie przez tych przedstawicieli prawa do podejmowania decyzji w imieniu całego ruchu.

Jeden radny (a tyle mniej więcej da się realnie osiągnąć w wyborczej polityce samorządowej) nie będzie w stanie wiele zmienić i jeśli nie będzie prowadzić polityki przyjaznej dla pozostałych radnych, zostanie odcięty od informacji i możliwości działania. Swego czasu do swojej porażki na tym polu przyznał się pewien znany radny z Wągrowca, który kiedyś był anarchistą.

Zupełnie nie wiem czemu mielibyśmy jeszcze raz przerabiać te same lekcje, skoro nauki z nich płynące są już znane?

Bo może akurat tym razem by

Bo może akurat tym razem by się udało? ;P

Jak ktoś to stwierdził,

Jak ktoś to stwierdził, szaleństwem jest powtarzać wciąż te same czynności licząc na to, że osiągnie się inny rezultat.

Problem polega na tym, iż

Problem polega na tym, iż to organizowanie nacisków poza samorządem posiada także swoje konkretne wady i jest nieskuteczne. Zatem wybór ewentualnego startu w wyborach nie jest spowodowany nieznajomością płynących stąd zagrożeń, ale ze świadomości licznych ograniczeń i niepowodzeń dotychczasowej taktyki. Problem polega na tym, iż ruch anarchistyczny kładzie większy nacisk na niepowodzenie i zagrożenia płynące ze startu w wyborach, niż na te które wynikają z unikania wyłonienia politycznej reprezentacji określonych grup społecznych. Ruch nie zastanawia się dlaczego jest politycznie zmarginalizowany (w stopniu chyba większym niż np. na przełomie lat 80. i 90.), a przecież nie wynika to z nadmiernego zaangażowania się w działania samorządowe. Raczej z olania tej kwestii i zajmowania się "idejkami". Mitem pozostaje także to, iż dotychczasowe działania poza strukturami samorządowymi, gwarantują zaangażowanie większej ilości aktywistów i w bardziej demokratyczny czy niehierachiczny sposób. To często powtarzana hipoteza, której jednak nikt nie raczy dowieść. Brak formalny struktur tak naprawdę często oznacza nie brak władzy, ale skrywanie jej pod anarchistycznymi pozorami bez-władzy. Dodatkowo możemy krytykować start w wyborach samorządowych jako akt polityczny, ale pozostaje jeszcze kwestia zarządzania miastem. Jak wyobrażacie sobie np. zarządzania budżetem miasta? Ja rozumiem, że są anarchistyczni aktywiści, którzy nie mają odwagi wziąć na siebie polityczną odpowiedzialność za pewne kwestie, że dobrze im w takim stanie rzeczy w jakim się znajdują, mają poczucie są są radykalni i niezłomni - a ludzie w barakach socjalnych w Nowej Soli niech czekają na potęgę ruchu i dalej zdychają na gruźlicę. Co większości co większości z nas tu piszących jak rozumiem nie grozi.

"Jak wyobrażacie sobie np.

"Jak wyobrażacie sobie np. zarządzania budżetem miasta?"

W ogóle. Nie no joke. :D A tak na serio to jest sobie prosta strona internetowa, do której dostęp ma każdy obywatel i tam się wyświetla budżet miasta. ;] I na tej stronie decyduje się też na co i kiedy przeznaczać lokalne pieniądze. :) Zaraz, jakie pieniądze?! o.O Przecież w anarchistycznym świecie nie ma pieniędzy! :P Tak więc nie wyświetla się tam budżet miasta w postaci pieniędzy a ilość dostępnych ziemskich surowców niezbędnych do wybudowania np. nowej szkoły. ;)

"Idejki", którymi zajmuje

"Idejki", którymi zajmuje się ruch nie są same w sobie marginalne, ani banalne: kwestie lokatorskie, antyfaszyzm, obrona związkowców i pracowników tymczasowych, prawa kobiet. Trudno sobie wyobrazić tematy, które by dotyczyły większej liczby ludzi. Marginalizacja ruchu nie wynika na pewno z natury tych tematów, ale z marginalizacji tych tematów w codziennym działaniu samych anarchistów.

To jest pewien eskapistyczny mechanizm, który się odzywa raz po raz: oprzyjmy nadzieje na czymś ZEWNĘTRZNYM, czymś INNYM niż my, wtedy na pewno będzie lepiej. Eskapista nie może pokładać nadziei w sobie samym i swoim własnym wysiłku - musi go zbawić ktoś z zewnątrz - mainstream, organ administracji samorządowej, wszelki INNY, byle tylko nie trzeba było polegać na sobie samym.

Jeśli pytasz o budżet miasta, to pytasz o mechanizmy reprezentacji, które są opracowane w teorii anarchistycznej "od zawsze": odwoływalni delegaci związani mandatami swoich lokalnych sekcji. Przedstawiciel ma załatwić tylko konkretną sprawę do której został powołany i nie może podjąć innej decyzji, niż przegłosowana przez sekcję. Nie ma wyboru przedstawiciela "na piękną twarz" z możliwością podejmowania decyzji bez żadnej kontroli i mandatu.

No akurat w przypadku ruchu

No akurat w przypadku ruchu anarchistycznego od lat powtarzane są te same czynności i mimo braku rezultatów nadal się je powtarza. Np. od lat słychać o budowie oddolnego ruchu, a ten ruch jakoś nie powstaje. Do tego cały czas władze wprowadzają zmiany prawne, administracyjne, rozrasta się władza kapitału itd. Te zmaiany są na tyle dalekoidące, że budowa jakiegokolwiek ruchu staje się praktycznie niemożliwa. Tu niestety trzeba przyznć, że nawet jesli anarchiści nie chcą się ładować do samorzadów, to bez zmiany choćby na tym poziomie izolacja i degradacja coraz szerszych mas będzie postepować bez żadnych przeszkód, a zdegradowani ludzie, zajmują się raczej swoim przeżyciem, niż uczestnictwem w ruchu społecznym. Faktem jest też, że wsród osób rozczarownaych brakiem efektów działań ruchu oddolnego, i z tego tytułu chcących startować w wyborach samorzadowych, jest jednak postęp, jeszcze klika lat temu jedyną opcją startu było wstąpienie do jakiejś partii, dziś raczej mówi się o budowie, nomen omen, oddolnych komitetów.

Podstawowym problemem jest

Podstawowym problemem jest to, że sami anarchiści nie są zainteresowani pracą społeczną u podstaw. To jest problem podstawowy i nie da się go rozwiązać podpierając się mediami głównego nurtu, organami administracji państwowej i partiami politycznymi. Po prostu dlatego, że w momencie utraty poparcia tych protez, pozostaniemy jako ruch nadal w punkcie wyjścia.

Komitety owszem powstają, ale zbytnie zaufanie do polityki wyborczej skończy się tylko zupełnym rozczarowaniem i rozpadem tych komitetów, gdy okaże się, że spodziewanych efektów nie da się osiągnąć.

Kilku ludzi w samorządach nie zatrzyma też degradacji społecznej i koncentrowania się ludzi na kwestiach przeżycia - to dość śmieszna teza. Nawet ci "nasi" ludzie przystosują się do reguł gry, lub odpadną. W obu przypadkach ich wejście do władz nic nie zmieni.

Można i należy natomiast tworzyć klimat, w którym politycy (również ci "nasi") będą czuli ciągły strach przed prowadzeniem polityki niekorzystnej dla wykluczonych.

Oddolne ruchy nie moga

Oddolne ruchy nie moga powstac jesli ruch anarchistyczy nie stara sie ich budowac i ucieka przy kazdej okazji do liberalow i reformizmu. I tak sie dzieje w Polsce ze nie ma ciaglosci ruchu, a wiekszosc anarchistow zajmuja sie imprezami czy symbolicynymi walkami subkulturowymi.

"Pomimo wszystkich wad,

"Pomimo wszystkich wad, samorząd terytorialny wydaje się tą strukturą, w której być może udział przedstawicieli ruchów społecznych czy grup anarchistycznych pozwoliłby na znaczące zmiany."
wydaje się.

prawda jest taka, że w większych miastach zwyciężają ludzie podporządkowani swoim partiom, w mniejszych miastach i wsiach wybory samorządowe to "Festiwal pijaczka". każdy głos się liczy, więc miejscowi żule co do jednego ustawiają się w miarę ładnie ubrani pod sklepem, każdy z nich tego dnia ma przy sobie dowód osobisty. i tylko czekają aż któryś kandydat zorganizuje im wyjazd do urny wyborczej za butelkę wódki. taka prostytucja wyborcza

jeżeli chodzi o niektóre

jeżeli chodzi o niektóre średniej wielkości miasta to partie polityczne głównego nurtu są mniejszością w Radzie Miejskiej , Komitety Wyborcze "Moje Miasto" itd etc są głównymi posiadaczami miejsc w Radach Miejskich .

Ja całkowicie popieram to , że samorząd itd . Ale teraz nie musisz przekonać mnie ale innych :)
Sama posiadanie "władzy" poprzez zostanie radnym przez dajmy na to anarchistę niesie pewne zagrożenia . Bo władza jako taka DEPRAWUJE . Ale wg mnie faktycznie , lepiej coś robić , starać się coś zmienić . A jeżeli mamy coś zmieniać to nie przez co innego tylko przez samorządy lokalne ;)

a ja...

Ja uważam że ruch anarchistyczny powinien się uelastycznić (piękne słowo). Syndykalizm się sprawdzał w czasach wielkich fabryk i mas robotniczych teraz Europa to głównie usługi. Fabryki zostały przeniesione do Azji i tam taka forma organizacji ma szansę powodzenia. Mam nieodparte wrażenie że niektóre środowiska tkwią jeszcze butami w hiszpańskiej rewolucji tymczasem mamy już 21 wiek czas na zmiany! Nie twierdzę oczywiście że anarchiści mają stworzyć partię i startować w wyborach parlamentarnych ale zdobywanie przyczółków w radach miejskich ma sens choćby taki że zdobytą władzę można a nawet należy oddać wszystkim zainteresowanym wyborcom.

No jasne, że nie od razu

No jasne, że nie od razu anarchiści mają stworzyć partię i startować w wyborach parlamentarnych. Najpierw przyczółki, później dopiero głęboko woda i witaj komunizmie?

Może i masz rację...

Może i masz rację ale zastanawianie się „co by na to durutti powiedział” też do niczego nie prowadzi. Zorganizowanie samorządu na strzeżonym społecznie parkingu jest już sztuką karkołomną (znam z własnego podwórka) a co dopiero oddolne zorganizowanie mieszkańców dzielnicy czy miasta.

Ja też coś o tym wiem, bo

Ja też coś o tym wiem, bo ponad 5 lat walczyłem o stworzenie realnie działającej wspólnoty mieszkaniowej w kamienicy gdzie mieszkam. Po ogromnych walkach i wielu wysiłkach zaczyna to wreszcie jakoś wyglądać, a sąsiedzi zamiast pyskować na siebie współpracują przy tworzeniu planów rozwoju kamienicy.

Wspólnota mieszkaniowa jest bardzo niedoskonałym tworem (władzę mają właściciele, a nie lokatorzy bez praw własności), ale dla klasy właścicieli mieszkań jest to oczywiście lepsze niż administracja państwowa. Dla klasy niewłaścicieli może być różnie. Mamy wielu przedstawicieli klasy średniej, którzy najchętniej wykopaliby biednych - ale na szczęście nie są większością nawet w swojej klasie.

Uwazam sie argumenty typu

Uwazam sie argumenty typu jest XXI wiek sa tylko hasla. Anarchizm XXI wieku w Polsce opiera sie na brak konsekwentnych idealow i jego uelastycznenie juz powstalo dawno w Polsce gdzie glowne nurty anarchistycyne nie sa raczej daleko od glownych nurtow w innych krajach. Oprocz tego, nie ma logicznego zwiazku pomiedzy faktiem ze rynek pracy zmieni sie w Polsce i pomysl o uczestnictwie w wyborach.

SAMORZĄD TO PLATFORMA, KTÓRA ŁĄCZY LUDZI

Przykład – Krzysztof Miśkiewicz z tarnobrzeskiego oddziału Lewicowej Alternatywy, publicysta miesięcznika “Nowy Robotnik”, a następnie tygodnika społeczno-politycznego “Trybuna Robotnicza” i “Kuriera Związkowego”, największej, niekomercyjnej gazecie związkowej wydawanej przez WZZ “Sierpień 80″, członek Organizacji Młodzieżowej Polskiej Partii Pracy, kandydujący z listy Polskiego Stronnictwa Ludowego, partii współtworzącej koalicję rządową z Platformą Obywatelską.

LA - PSL

14 listopada 2010
Przedwyborczy apel

Już za tydzień wybory samorządowe. Dziękuję za wszystkie głosy poparcia, które otrzymałem w ciągu ostatnich dni kampanii wyborczej. Wiem, bez względu na ostateczny wynik wyborczy, że było warto podjąć to wyzwanie.

Tarnobrzeg i jego mieszkańcy zasługują na więcej. Czy obecna ekipa rządząca (Tarnobrzeskie Porozumienie Prawicy oraz Prawo i Sprawiedliwość) i słaba opozycja w postaci Platformy Obywatelskiej i Tarnobrzeskiej Lewicy zasługują na drugą szansę? Nie. Nie stać nas na kolejną „kadencję trwania”, bijatyk o stołki w spółdzielni, awantur kto współpracował z SB, a kto był największym opozycjonistą. Nie możemy sobie pozwolić na wybór starych (w sensie dosłownym i metaforycznym) kandydatów, którzy zmarnowali ostatnie lata dla tego miasta. Trzeba wybrać nowych, kompetentnych i odważnych ludzi, którzy nie są obciążeni balastem politycznych uwikłań, koterii i różnego rodzaju osobistych resentymentów. Tarnobrzeg nie przyciągnie do siebie inwestorów i nie zatrzyma młodych ludzi jeśli u władzy będą ci sami ludzie co obecnie. Ich dorobek polityczny widzimy na co dzień w postaci szarych, zaniedbanych ulic i mizerii życia społecznego.

W resorcie gospodarki trwają właśnie prace na zmianą modelu Specjalnych Stref Ekonomicznych i przedłużenia ich działalności. Chodzi między innymi o konsolidację branż i powiązanie ich z lokalnym otoczeniem w postaci innych firm, parków naukowo-technologicznych, wyższych uczelni i jednostek samorządu terytorialnego. Taki model stref to wspólne projekty badawcze, jednolita polityka zaopatrzenia, płac, wymiana informacji rynkowych i wspólne rozwiązywanie problemów technologicznych. Zmiany te wejdą w życie w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat. Czy obecny prezydent miasta i jego zaplecze, które doprowadziło do sytuacji, że tarnobrzeżanie masowo jeżdżą do pracy na przykład w mieleckiej strefie, która rozwija się wręcz modelowo, podołają temu wyzwaniu? Czy podołają wyzwaniu rozwoju sektora handlowo-usługowego wraz z cała infrastrukturą wokół Jeziora Machowskiego? Wątpię.

Nie stać nas na kolejne zmarnowane lata i puste obietnice. 21 listopada zagłosujmy na kandydatów do Rady Miasta z listy Polskiego Stronnictwa Ludowego, a w wyborach prezydenckich udzielmy poparcia Tadeuszowi Gospodarczykowi.

http://krzysztof-miskiewicz.blog.onet.pl/
Do Rady Miasta kandyduję z rekomendacji Stowarzyszenia Inicjatyw Społecznych „Niezależni – Razem”. Lista Polskiego Stronnictwa Ludowego. Okręg Wyborczy nr 3, miejsce na liście nr 3.

"Trzeba wybrać nowych,

"Trzeba wybrać nowych, kompetentnych i odważnych ludzi, którzy nie są obciążeni balastem politycznych uwikłań, koterii i różnego rodzaju osobistych resentymentów."

Taa.. Rzygam tymi hasełkami prosto na te "młode i aktywne" mordy...

W stanowisku brak

W stanowisku brak odpowiedzi, czy można czy powinno się kandydować choć czasami brakuje sił.

W końcowej części stanowiska jest propozycja tworzenia koalicji organizacji społecznych, zwłaszcza na polu tematyki lokatorskiej. Na bazie koalicji zaś możnaby, wg LA, tworzyć porozumienia wyborcze. Co jednak zrobić, gdy strona społeczna okrągłego stołu w Warszawie tworzy porozumienie wyborcze promujące K. Munio? Tą samą, która grzmiała: to skandal, że PO jeszcze nie sprywatyzowała szpitali.
Przykre, że Lewicowa Alternatywa promuje tę drogę, tę koalicję w wyborach.

Odmowa poparcia lewicowych programów niektórych komitetów wyborczych skazuje LA na pozostanie sektą na kolejne lata albo koniecznością zmiany nazwy na Lokatorska Akcja.

Oświadczenie zawiera zupełny brak odniesienia do aktualnej sytuacji w kraju, w Warszawie.

"W resorcie gospodarki

"W resorcie gospodarki trwają właśnie prace na zmianą modelu Specjalnych Stref Ekonomicznych i przedłużenia ich działalności. Chodzi między innymi o konsolidację branż i powiązanie ich z lokalnym otoczeniem w postaci innych firm, parków naukowo-technologicznych, wyższych uczelni i jednostek samorządu terytorialnego. Taki model stref to wspólne projekty badawcze, jednolita polityka zaopatrzenia, płac, wymiana informacji rynkowych i wspólne rozwiązywanie problemów technologicznych. Zmiany te wejdą w życie w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat."

Co!?
Czy wy wiecie czym są te Strefy Ekonomiczne?
To jest nowoczesny obóz koncentracyjny - technologia wyzysku na najwyższym liberalnym poziomie.
Powodzenia.
Pojebało was.
Jeszcze podłączyć pod to edukację? Witaj w "Nowym Wspaniałym Świecie" Huxley'a!
To prawda, że Strefy przyczyniają się do zmniejszenia bezrobocia i rozwoju miast, ale za jaką cenę ludzką...
Ładne zmiany się szykują :-D

POLECAM:

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.