Dodaj nową odpowiedź

1 maja, czyli maszerować, czy nie maszerować

Prawa pracownika | Protesty | Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Co roku wraca ten sam temat w komentarzach, tekstach i dyskusjach mniej lub bardziej prywatnych: z kim i czy w ogóle maszerować 1 maja. Temat w tym roku wywołał niedawno Roger, który chciałby "iść na pochód 1 majowy razem z KPP i ZSP".

Byłem już na pochodach w Warszawie, może i gdybym był akurat w tym mieście, wpadłbym i na kolejny, ale wyłącznie w celach towarzyskich. Lubię sobie czasem pomaszerować przez wyludnioną Warszawę. Nie zmienia to faktu, że centralne pochody 1-majowe nie mają większego sensu, zawsze wygląda to mniej więcej tak samo. Roger pisze, że to szansa na "zaistnienie" i budowę "szerszego ruchu". Od 20 lat te marsze nic podobnego nie spowodowały i spowodować nie mogły.

Dziwi mnie mylne przekonanie, że łączenie sekt, kanap, grup i grupek, to wypłynięcie na szerokie wody. Jedyne co może wygenerować to kanibalizm polityczny - pożeranie się nawzajem, przechwytywanie pojedynczych członków. Masa ogólna od tego nie przyrasta. Na takie marsze bardzo rzadko przychodzą "ludzie spoza środowiska". Czasem uda się zaciągnąć na nie jakichś skołowanych lokatorów, ale nigdy to maszerowanie nie powoduje to jakiejś "eksplozji demograficznej" tych grupek. Niby jak to by się miało stać?

To, że pokażą maszerujących dziwaków przez miasto w TV, wymieszanych w relacjach w dodatku z marszem dziadków z OPZZ i SLD, a także z pojawiającymi się tu i ówdzie flagami z sierpem i młotem, u przeciętnego pracownika - jeśli w ogóle będzie tego dnia oglądał TV - wywoła to proste skojarzenie (zwykle na interpretację newsa ma kilka sekund): znowu biurokraci i dinozaury polityczne łażą po mieście, oraz zada sobie słuszne pytanie: i co to da? Wyciągnie z tego równie słuszny wniosek, ze lepiej wykorzystać sensownie ten krótki czas wolnego od harówki codziennej i pojechać na długi weekend za miasto. Tylko polityczni fanatycy zajmują się wtedy łażeniem po mieście ze szturmówkami.

Tak naprawdę nie chodzi wcale o dotarcie do postronnych ludzi. Chodzi raczej o lans we własnym środowisku. Ikonowicz raz w roku może na tle morza (no dobrze, jeziorka) czerwonych flag pokrzyczeć sobie w kierunku (pustego) budynku Urzędu Rady Ministrów i poczuć się (przez godzinę) niemal jak Fidel Castro. Nie słyszą o czym on tam się wydziera nie tylko pojedynczy spacerowicze, którzy daleko za jego plecami przystanęli na chwilę, żeby pooglądać co się dzieje. Nie słyszy go jednak nawet większość pochodu. Dosłownie grochem o ścianę.

Dla innych grupek politycznych to okazja, żeby zrobić na tle większej liczby osób zdjęcie i wysłać je do zagranicznej centrali z podpisem: "Rośniemy w siłę. Stoimy na czele pochodu 1-majowego w Polsce. Przyślijcie więcej kasy". Niektórzy raz w roku mają również niespotykaną szansę, żeby sprzedać parę egzemplarzy swojego pisemka "na rzecz partii robotniczej". Paru licealistów może to kupi. Reszta zna na pamięć.

Pochody tego rodzaju dają złudzenie radykałom różnej maści (głównie ich radykalizm objawia się w radykalnych hasłach), że "jest nas tylu, że ho ho". Możliwe, że wielu osobom takie wzmocnienie jest potrzebne. Tego nawet nie krytykuję. Ale nie oszukujmy się, że poza wąskim środowiskiem, kogoś to może w większej skali zainteresować. Tego rodzaju imprezy można co najwyżej traktować w kategoriach imprezowo-integracyjnych. Każdy ma coś dla siebie - jedni jadą grillować na działki, inni w swoim gronie będą dyskutować o Róży Luksemburg. Nie mam z tym problemu. Co innego jednak, gdy zaczyna się używać, jak to zrobił np. Roger, patetycznego języka, próbując przekonywać, że pochód centralny jest niezwykle ważny w celu "wyjścia do ludu". To jest naprawdę świadectwo lekkiego oderwania od rzeczywistości i to nie tylko autora tego wezwania do jedności pierwszomajowej, ale dotyczy to dość sporej grupy osób na tzw. radykalnej lewicy.

Można do tematu podejść inaczej. Na początku XX wieku był ostry spór między anarchistami a socjaldemokracją, jak obchodzić 1 maja. Wówczas, jak wiadomo, nie był to dzień wolny od pracy i jeśli ktoś chciał coś zrobić, zwykle zrywał się z roboty, lub w skali bardziej masowej, podejmował z innymi strajk, często kończący się wyjściem na ulice i starciami z policją. Dla anarchistów to był dzień moblizacji klasy pracującej do walki. Socjaldemokracja zaś, jeśli 1 maja wypadał w dzień pracujący, starała się przenosić jego obchody na najbliższą niedzielę, zmieniając je w majówkę. Tak mniej więcej wygląda dzisiaj ten dzień - większość pracowników jedzie na przysłowiowego grilla, radykalna lewica organizuje w swoim gronie imprezy w postaci pochodów i "fiest", gdzie wyświetla się filmy o Chavezie.

Można jednak spróbować powrócić do idei 1 maja jako dnia walki o prawa pracownicze. ZSP Wrocław na ten przykład, ma zamiar zorganizować kilka akcji wśród pracowników, którzy nie maja takiego luksusu, aby mogli tego dnia odpoczywać. Można też zorganizować działania integrujące na bazie już istniejącego ruchu lokalnego, np. w dzielnicach, jak to robi ZSP i WRS na warszawskiej Pradze. Mniejsze, bardziej zdecentralizowane akcje, ale bazujące na lokalnym ruchu, albo próbujące dotrzeć do ludzi tego dnia zmagających się z kapitalizmem. Takie akcje moim zdaniem posiadają aspekt "wyjścia do ludu", czego w żadnym wypadku nie ma hermetyczny 1-majowy pochód centralny.

Odpowiedz



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.