Publicystyka
Bartosz: Jezuita przeciw jezuitom
Recykling Idei, Nie, 2006-09-17 23:29 Publicystyka | Rasizm/NacjonalizmSą rzeczywiście sprawy wymykające się normalnemu na tym najlepszym ze światów rozumowaniu. Należą do nich dzieje Kościoła Rzymsko-katolickiego w ogólności, zaś tej historii pod panowaniem Piusa XII w szczególności. Jeszcze bardziej konkretyzując chodzi o stosunek Eugeniusza Pacelli'ego do hitleryzmu i do wojny. Próbą przedstawienia sądu o tej właśnie postaci we wskazanym kontekście zajmuję się w swoim życiu po raz drugi.
Lewicowy antysemityzm - riposta
XaViER, Sob, 2006-09-16 23:44 Publicystyka | Rasizm/NacjonalizmPrzedruk z lipcowo-sierpniowego Midrasza Powrót "lewicowego antysemityzmu" w Polsce? wywołał gorącą dyskusję. Poniżej prezentujemy przedruk z portalu http://viva.palestyna.pl dwóch tekstów, przezentujących punkt widzenia lewicowych publicystów, którzy odpowiadają na zarzut antysemityzmu.
Manifest antysyjonistyczny
Paweł Michał Bartolik
Powtarzające się oskarżenia o lewicowy antysemityzm, kierowane pod adresem osób bez koncesji deklarujących poparcie dla palestyńskiej walki narodowowyzwoleńczej, padające obecnie także z ust osób określających się mianem lewicowców, i to ponoć radykalnych, antykapitalistycznych, rewolucyjnych (wiadomo już, co sądzić o ich lewicowości!), każą zabrać głos w kwestiach, zdawałoby się, podstawowych i oczywistych. Globalny prawicowy przypływ, związany z ofensywą ideologii neoliberalnej, przybierający od kilkudziesięciu lat, wyraźnie zyskał na sile po upadku Związku Radzieckiego. Jego ostatecznymi wyrazami w regionie Europy Środkowo-Wschodniej były ludobójstwa w dawnej Jugosławii oraz w Rosji (ludobójstwo dokonywane, tak jak w latach trzydziestych na Ukrainie, środkami ekonomicznymi: od upadku ZSRR średnia długość życia w Rosji spadła o kilka lat), którego przedłużeniem jest ludobójstwo dokonywane na narodzie czeczeńskim.
Tyleż opiewany wiatr przemian okazał się być niszczycielską wichurą.
Ów przypływ prawicowy, możliwy w takiej skali dzięki powstaniu świata jednobiegunowego po zwycięstwie imperialistycznego supermocarstwa kapitalistycznego nad imperialistycznym supermocarstwem biurokratycznym, zyskał skalę fali reakcji i kontrrewolucji po niezwykle zbrodniczych, choć stanowiących do pewnego stopnia formę odwetu za dziesięciolecia imperialistycznych ludobójstw, zamachach 11 września 2001 r.
Na owej fali dryfują monstra takie jak George W. Bush czy Ariel Szaron, a obecnie jego następca Ehud Olmert. Mylące, fałszywe i demagogiczne zawezwanie do wojny z terroryzmem, będącym jakoby jednym z największych zagrożeń współczesności, to od co najmniej kilku lat samograj apologetów imperializmu i neokolonializmu. Od dawna o wiele rzadziej niż niegdyś bawią się oni w pozowanie na obrońców humanistycznego ładu - ich język to nieskrywany żargon władzy, potęgi i panowania. Dlatego też podczas ostatniej wojny izraelsko-libańskiej szef sztabu armii państwa syjonistycznego mógł publicznie postulować wyjątkowo brutalne akcje, w jasny sposób wymierzone w cele w żadnej mierze niemogące być określone jako militarne.
KORPORACJONIZM – władza z nieograniczoną nieodpowiedzialnością
Czytelnik CIA, Sob, 2006-09-16 19:10 Gospodarka | PublicystykaKorporacyjna globalizacja czy ogólnie korporacjonizm jest najbardziej zawzięcie bronioną w mediach koncepcją polityczną przełomu XX i XXI wieku. Powszechnie znane są złowieszcze, autorytatywne (czy autorytarne) zapewnienia, że „przed globalizacją nie ma odwrotu” i że „dla globalizacji nie ma alternatywy” - świat doczekuje się bowiem "końca historii". Takie oświadczenia są dość wymownym świadectwem jakości naszej demokracji. Dają również sposobność przyjrzenia się instytucjonalnym mechanizmom powiązań środków masowego przekazu, systemu edukacji i administracji państwa z przedsięwzięciami gigantycznych, autorytarnych struktur prywatnej władzy - interesami korporacji.
Globalny totalitaryzm korporacyjny funkcjonuje od wielu lat pod szyldami: „szczyt światowy G8", Bank Światowy czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy i stanowi w świadomości płatnych propagandystów ukoronowanie intelektualnej tradycji chrześcijańskiego Zachodu - jest triumfem „jednej prawdziwej wiary”. Nic dziwnego, że w świecie niezależnej kultury powstają takie filmy jak „Orwell przewraca się w grobie” („Orwell Rolls in His Grave”). Absurd współczesnego korporacjonizmu osiągnął takie rozmiary, że w grobie przewraca się już nie tylko George Orwell. Gdyby twórca idei wolnego rynku mógł zobaczyć, w jaki sposób korporacyjni demagodzy ery przemysłowej wykorzystali jego „Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów”, miałby powody do salta w grobie.
W swoim dziele wydanym w 1776 r. Adam Smith dowodził, że warunkiem bogacenia się narodów poprzez sprawiedliwe i optymalne wykorzystanie ich potencjałów gospodarczych i zasobów naturalnych jest wolna, nieskrępowana ograniczeniami państwowymi wymiana handlowa. Warunki tej wolności to: wolny przepływ towarów, wolny przepływ kapitału i wolny przepływ siły roboczej. W drugiej połowie XVIII w. największym zagrożeniem dla tej wolności były - w opinii szkockiego filozofa - korporacje, a najpotężniejszą z nich - Kompania Wschodnioindyjska. Posiadała własną, największą na świecie armię, liczącą 250 tysięcy żołnierzy (dwukrotnie większą od armii królewskiej), zarządzała własnymi więzieniami, doprowadziła do upadku najpotężniejsze państwo świata: Indie. Jedna trzecia parlamentu brytyjskiego posiadała jej akcje, a wpływy z jej podatku od herbaty stanowiły 10% rządowych dochodów Korony Brytyjskiej.
NIEZBĘDNOŚĆ POLITYKÓW
oski, Nie, 2006-09-10 16:09 Publicystyka | Ruch anarchistyczny | Tacy są politycyNikt nie wątpi, że politycy są nam niezbędni do życia, takie wątpliwości są wielce nieprawomyślne.
Wiadomo, że bez polityków nudzilibyśmy się bardzo, repertuar telewizyjny zostałby uszczuplony: kilka kabaretów, kilka horrorów mniej, mniej gwiazd medialnych i grup którym można przy piwie kibicować podczas mordobicia, zapasów, mniej pornografii by było. Chociaż akurat za tego typu stosunkami to nie przepadam, ale są gusta i guściki… Politycy są niezastąpieni, obok hierarchów kościoła, do zapełniania przerw między reklamami. Ale nie na tym kończy się ich misja. Utrzymywanie przemysłu rozrywkowego jest akcydentalnym przejawem działalności polityków, czymś wręcz przypadkowym.
Istotność i konieczność istnienia polityków lokuje się na płaszczyźnie obyczajowo-przewodniej. Gdyby nie było polityków, zaprawdę powiadam wam, nie wiem kim bym był i co bym robił. Może bym cieszył się zachodami słońc, spacerował z towarzyszami i towarzyszkami brzegiem morza, pisał poematy, radował obcowaniem z innymi i smakował swobodnie dni, pracując dla wspólnoty nucąc wesołe melodie, nie dbałbym o zawartość twardego dysku w komputerze ani w głowie, nie czułbym strachu pisząc i maszerując chodnikiem… Na szczęście dzięki politykom unikam tego wszystkich nieprzyjemności, nie mam żadnych problemów z wolnym czasem, z przyjmowaniem strategii życiowych.
Dzięki politykom wiem co jest dobre a co złe, wiem kiedy należy mówić a kiedy milczeć – i wiem przede wszystkim o czym należy mówić a o czym milczeć. Gdy się wsłuchuje w głos naszych pasterzy, w głos ustaw i paragrafów nie popełniam błędów. Politycy zwalniają nas z myślenia i poszukiwań, nawet ich zakazują jako szkodliwych i destrukcyjnych – i chwała im za to!
Poważnie, mówię wam, drodzy czytelnicy i czytelniczki, gdyby nie politycy byłbym pięknoduchem, oni przygotowują mnie do wstąpienia do królestwa niebieskiego. Karmią goryczą, dają zakosztować przekleństw egzystencji w tym padole płaczu. Uczą zgrzytać zębami. Nienawiści, wstrętu, pogardy… Pomagają poznać te wszelkie mroczne i szorstkie przejawy życia bez których nie doceni się raju, bez styczności z którymi raj dla człowieka jest zamknięty. Politycy bez wątpienia wiodą nas ku zbawieniu cierniowa droga – i chwała im za to!
Krytyka Zielonych 2004 przez lewaka-anarchistę
oski, Czw, 2006-09-07 19:34 Kraj | Publicystyka | Tacy są politycyO Zielonych 2004 nigdy nie miałem dobrej opinii. Pomimo, iż nie dostali się jeszcze do władzy, nie skurwili poprzez układy i układziki – i w gruncie rzeczy nie mieli okazji do zrobienia krzywdy komukolwiek za pomocą aparatu państwowego, pomimo tego od samego początku budzili moją niechęć. Bynajmniej nieprzychylna opinia o Zielonych nie wynika z samego faktu, że są partią. Samo to słowo posiada dla mnie wiele znaczeń, dzięki czemu nie cierpię na logofobie.
Pierwsze moje zetkniecie z proeuropejskim, drobnomieszczańskim tworem za pośrednictwem ulotki, jaką chciano mnie zwerbować, zaowocowało tym, że trafiła ona od razu do kosza. Wiemy, że istnieje pewna moda podawania się za lewice, za grupę radykalną, czy wolnościową – te slogany często goszczą ustach członków i członkiń Zielonych 2004 – jednak to, że mrówka chce być nazywana słoniem nie zmienia faktu, że tym słoniem nie jest. Tak i w tym przypadku, Zieloni 2004 nie są ani partią w żaden sposób radykalną, wolnościową czy też lewicową (chyba, że za lewice uzna się SLD, to wtedy jak najbardziej – a ja jestem skrajnym prawicowcem i maszeruje z NOPem bić ‘komuchów’), a stabilizującą, drobnomieszczańską, liberalną. Nie służy, jak utrzymują niektórzy jej działacze, jako platforma propagowania radykalnego programu społecznego, wręcz przeciwnie, jest tubą reakcji, tym niebezpieczniejszą, że ubraną w ciuchy kontrkulturowca.
Postanowiłem ponownie przyjrzeć się manifestowi Zielonych 2004 po informacji, jaką zamieścili na indymediach, gdzie wzywali do obrony demokracji. Demokracji parlamentarnej, wysławiając udział w wyborach. Przecież to jest jeden z głównych sposobów wyrażania swojej opinii, działalności danej szaraczkom. Ja bym dodał, że nawet jedyna. We wspomnianej informacji pisze pewna osoba: „Uważamy, że demokracji w naszym kraju służy dziś każde działanie, które przełamuje apatię. W obecnych, odbiegających od standardów realiach warto sięgać po niestandardowe środki. Skoro 80% obywateli chce wyrazić swój protest poprzez brak udziału w głosowaniu, stwórzmy możliwość wyrażenia protestu poprzez tworzenie komitetu wyborców i głosowanie”. Nie postulują poszukiwania innej drogi, ale jedynie bardziej zamerykanizowanego podejścia do wyborów, z odrobiną humoru, luzu itp... Jeśli prawdą jest, jak głosił Bergson, że komizm odwołuje się do inteligencji, to w tym przypadku raczej do jej braku. Autorka postu na indymediach nie rozumie, że te 80% już w parlamentaryzm nie wierzy, a nie w poszczególne partie i osoby. To nie brak możliwości wyboru kogoś, jakiejś fajnej i miłej partii sprawił, że lokale wyborcze świeciły pustkami, lecz fakt, że złudzenia demokracji parlamentarnej zostały rozpoznane jako złudzenia. I to co ludzi może wyciągnąć z domu na ulice, to nie seksowna kandydatka (chyba że na wiecach występowałaby nago), ale radykalna zmiana sposobu podejmowania decyzji i nadzoru. Poza tym co nam się tu proponuje? Koleją ikonę. Dyskurs ‘demokratyczny’ nie zostaje przekroczony, a utrwalony. Zostamy jednak ten post, idiotów znaleźć można w każdej grupie.
Bajka o Chile, złych lewicowcach i dobrym mordercy
Yak, Nie, 2006-09-03 12:41 Świat | Gospodarka | PublicystykaZa górami, za lasami i morzami jest sobie taki kraj o nazwie Chile.
Ten kraj stał się ulubionym tematem mrzonek prawicowych fundamentalistów, gdyż jego historia jest ucieleśnieniem dwóch fiksacji naszej konserwatywno-liberalnej prawicy: walki z komunizmem i dogmatycznej wersji neoliberalizmu.
Bajka o tym, jak dobry Pinochet rozprawił się ze złymi komunistami i doprowadził do rozkwitu gospodarczego i dobrobytu społeczeństwa jest świetnym przykładem tego, jak fundamentalistyczna ideologia neoliberalizmu może całkowicie przesłonić realny obraz świata i jak groźna może być, gdy za jej wprowadzanie w życie wezmą się zbrodniarze.
Grupa ekonomistów chilijskich wykształconych w USA znana jako „chłopcy z Chicago” dostała od losu niepowtarzalną okazję, by wprowadzić w życie swoje wydumane idee w opanowanym przez faszystowską dyktaturę Pinocheta Chile. Opozycja wobec dogmatycznej ideologii neoliberalizmu została fizycznie wyeliminowana. Zamordowano nie tylko lewicowego prezydenta Salvadora Allende, ale również rozwiązano wszelkie partie polityczne niezwiązane z reżimem, zawieszono działalność związków zawodowych, mordowano przeciwników politycznych. W czasie 16 lat utrzymywania się u władzy generała Pinocheta, przynajmniej 1500 osób zostało zamordowanych, 15 tys. zmuszonych do emigracji, a tysiące osób więziono, torturowano i „znikano”. Jednym słowem, stworzono idealne warunki do rozwoju „wolnego rynku”.
No ale – powiedzą zwolennicy „Boga, Honoru i Ojczyzny” - czyż postęp ekonomiczny nie jest wart wymordowania paru tysięcy „lewackich szumowin”? Czyż zamiast krytykować zasłużonego mordercę nie powinniśmy uczynić go świętym?
No dobrze, przyjrzyjmy się więc „cudowi ekonomicznemu” Chile.
Zwykło się mówić, że w okresie rządów Pinocheta, od 1973 do 1989 r. dzięki ciężkiej pracy i wyrzeczeniom kraj doszedł do dobrobytu. Jako dowód skuteczności polityki ekonomicznej reżimu podaje się duży wzrost pod koniec lat 70tych i koniec lat 80tych. Choć Chile posiada jeden z największych długów zagranicznych na świecie, Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy wciąż chwalą Chile przy każdej okazji. Chile jest też wymieniane jako kandydat na czwartego członka NAFTA.
Na konferencji zorganizowanej w marcu 1975 r. reżimowi ideolodzy zaproponowali radykalną „terapię szokową”, która miała rozwiązać problemy ekonomiczne Chile. Na konferencję zostały zaproszone takie sławy ekonomii neoliberalnej, jak Milton Friedman. Plan „terapii szokowej” polegał na drastycznym zredukowaniu podaży pieniądza i wydatków państwowych, prywatyzację usług państwowych, deregulację rynku na wielką skalę i liberalizację handlu międzynarodowego. Ten plan był zgodny z żądaniami Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego i stanowił warunek udzielenia pożyczek Chile. W wyniku wprowadzenia w życie programu MFW i BŚ powstały kolosalne długi, dewastacja środowiska, nierówności społeczne i wyzysk. Podobne skutki polityki międzynarodowych instytucji finansowych były odczuwalne również w Brazylii i Peru, ale nigdzie nie realizowano polityki MFW i BŚ tak niewolniczo i z tak katastrofalnymi skutkami, jak w Chile.
Wprowadzona w 1975 r. przez rząd Chile terapia szokowa zmniejszyła inflację do znośnych rozmiarów kosztem zwiększenia bezrobocia z 9,1% do 18,7% w latach 1974-75. To wzrost bezrobocia porównywalny z okresem wielkiego kryzysu w latach 30tych w USA. Odnotowano spadek produkcji o prawie 13%, co było najpoważniejszym kryzysem w historii Chile od 40 lat. Aby zapobiec politycznym konsekwencjom terapii szokowej, reżim Pinocheta rozpoczął kampanię terroryzowania i mordowania przeciwników politycznych.
W połowie 1976 r. ekonomia powoli zaczęła się podnosić z kolan. Tzw. „cud ekonomiczny”, którym tak bardzo się zachwycają prawicowi wielbiciele morderców, trwał od 1978 do 1981 r. W tym okresie wzrost ekonomiczny wynosił 6,6% , zniesiono wszelkie ograniczenia na zagraniczne inwestycje i pożyczki, a 480 państwowych przedsiębiorstw utworzonych w czasie trwania prezydentury Allende lub wcześniej sprywatyzowano lub zlikwidowano.
Problem polega na tym, że analizy ekonomiczne tego okresu pomijają jeden bardzo prosty fakt: a mianowicie, że wzrost gospodarczy po okresie głębokiego załamania ekonomii jest tym szybszy, im głębsze było załamanie. Np. wzrost gospodarczy w USA po wyjściu z Wielkiego Kryzysu wynosił 14% w 1936 r., ale działo się tak tylko dlatego, że gospodarka wychodziła z tak głębokiego dołka (negatywny wzrost rzędu 13% w roku 1931).
Aby to zrozumieć, wystarczy odwołać się do kilku podstawowych pojęć ekonomicznych. W długim okresie gospodarka rośnie ze względu na wzrost ludności i zwiększenie wydajności i ulepszenie technologii. Ten trend jest utrzymany pomimo przejściowych kryzysów, gdyż po głębokich kryzysach ekonomicznych następuje jeszcze gwałtowniejszy wzrost. Należy jednak rozróżnić dwa pojęcia: faktyczny wzrost, oraz wzrost potencjalny.
Wzrost potencjalny, to wskaźnik odzwierciedlający możliwości produkcyjne danego kraju: pracowników, fabryki, itp. Wzrost faktyczny określa ilość potencjalnych mocy produkcyjnych, które są faktycznie wykorzystywane. Na przykład powiedzmy, że dana fabryka może produkować 3 tys. samochodów miesięcznie. Podczas recesji faktyczna produkcja spada do 1,5 tys. samochodów miesięcznie. Faktyczny wzrost będzie miał miejsce, gdy po zakończeniu kryzysu fabryka powróci do produkcji 3 tys. samochodów miesięcznie. Jednak wzrost potencjalny nastąpi jedynie wtedy, gdyby rozbudowano fabrykę. Podczas recesji faktyczna produkcja spada, ponieważ zwalnia się miliony pracowników. Ale potencjalna wydajność produkcji nadal jest obecna. Podczas wychodzenia z kryzysu miliony pracowników wracają do fabryk, co powoduje pozory wzrostu gospodarczego. Jednak mamy do czynienia jedynie z odzyskaniem wcześniejszej potencjalnej produktywności. Aby nastąpił autentyczny wzrost gospodarczy, konieczny jest wzrost potencjalnej produktywności. A to już jest dużo trudniejsze do osiągnięcia.
Tzw. “cud ekonomiczny” w Chile polegał wyłącznie na tym, że zwolnieni pracownicy powrócili na swoje stare miejsca pracy. Jeżeli spojrzymy na wskaźniki wzrostu w długim okresie okaże się, że Chile miało przedostatni wynik jeśli chodzi o wzrost ekonomiczny w całej Ameryce Łacińskiej w latach 1975-80. Gorzej funkcjonowała tylko gospodarka Argentyny.
Globalizacja rynku Chile spowodowała, że kraj stał się całkiem bezbronny wobec międzynarodowych kryzysów. Kryzys z 1982 r. uderzył w Chile silniej, niż w jakikolwiek inny kraj Ameryki Łacińskiej. W wyniku kryzysu nie tylko wyschły zagraniczne źródła kapitałowe, ale Chile musiało zapłacić horrendalne odsetki od zaciąganych bez opamiętania kredytów. W 1983 r. gospodarka Chile była w ruinie, a bezrobocie sięgnęło 34,6%. Produkcja przemysłowa spadła o 28%. Gdyby nie interwencja państwowa, największe grupy finansowe w kraju doznałyby całkowitej plajty. Neoliberałowie nie zawahali się sięgnąć po pieniądze podatników, by uratować interesy prywatnych firm. Jednak w okresie prosperity nie pomyśleli o tym, by podzielić się z podatnikami zyskami płynącymi z tych samych firm.
Program wyciągnięcia Chile z beznadziejnej sytuacji zaproponowany przez MFW był drakoński: Chile musiało zagwarantować zwrot całego długu (7,7 mld USD). Kosztem pakietu pomocy miało być 3% produktu narodowego brutto przez następne 3 lata. Te koszta – rzecz jasna – zostały pokryte przez podatników. Jak w każdym systemie „wolnorynkowym”, koszta prywatnych inwestycji są pokrywane przez podatników, a zyski z państwowych firm trafiają do rąk prywatnych przedsiębiorców.
Po zaakceptowaniu warunków MFW, ekonomia Chile zaczęła powoli odzyskiwać formę. W latach 1986-89 znowu doświadczyła dużego wzrostu, rzędu 7,7%. Jednak tak jak poprzednio, wzrost nie był związany z wzrostem potencjalnej produktywności, a jedynie polegał na odzyskaniu poprzednich mocy produkcyjnych, dostępnych przed kryzysem. W 1989 r. produkt krajowy brutto na mieszkańca był wciąż o 6% niższy niż w 1981 r.
Na czym więc polegał “fantastyczny wzrost ekonomiczny” w epoce Pinocheta? W latach 1972-87 produkt narodowy brutto na mieszkańca spadł o 6,4%! W 1993 r. PKB na głowę mieszkańca wynosił 3170 USD. W przeliczeniu na wartość dolara w 1973 r. PKB na głowę mieszkańca wynosiło wtedy 3600 USD! Tylko pięć krajów w całej Ameryce Łacińskiej miało gorsze PKB w czasach rządów Pinocheta!
Warto więc było złożyć tysiące ofiar na ołtarzu doktryny faszystowsko-neoliberalnej!
https://cia.media.pl/jak_milton_friendman_nie_uratowal_chile https://cia.media.pl/uwielbienie_dla_krwawych_generalow_pinochet_i_polscy...
Wysoki koszt Jeffreya Sachsa
Czytelnik CIA, Nie, 2006-09-03 08:18 PublicystykaW 1993 roku ukazał się na łamach Forbesa bardzo ciekawy artykuł z gatunku tych za które w Polsce jeszcze dzisiaj można dostać etykietę oszołoma. Poniżej znajdziesz tłumaczenie tego artykułu (bardziej wierne niż ładne) oraz wersję oryginalną.
Wysoki koszt Jeffreya Sachsa
Steve H. Hanke, Alan Walters. Forbes, 21 czerwca 1993, strona 52
„Zachód sfinansował zły rodzaj reform w Europie Wschodniej a teraz przepisuje to samo głupie lekarstwo Rosji.
Wiele złego wyniknęło ze skandalicznych błędów popełnionych przez sławnych „guru.” Nigdzie nie jest to bardziej oczywiste niż w Europie Wschodniej gdzie rządy płacą bezrobociem i stagnacją za postępowanie zgodnie ze złośliwymi radami.
Krytyczny raport został ogłoszony przez Europejską Komisję w Brukseli i londyńskie Center for Economic Policy Research. Raport wymienia co poszło źle w ekonomicznych reformach w Europie Wschodniej. Czarnymi charakterami raportu są zwolennicy “terapii szokowej” tacy, jak Jeffrey Sachs z Harvardu. Rekomendowali wykorzystanie bardzo restrykcyjnej polityki monetarnej by poprzez szok przywrócić gospodarkę do życia. Terapia szokowa zadziałała w Niemczech po drugiej wojnie światowej, gdy zastosowano ją w wolnorynkowej gospodarce, w której obecna była społeczna infrastruktura. Ale Rosja i Europa Wschodnia w 1993 to nie Niemcy w 1948. Ich gospodarki są usztywnione, niezreformowane i zbiurokratyzowane. Zamiast przywracać życiu, terapia szokowa tylko powoduje ból.
(...)
Forbes opublikował wywiad z jednym z autorów niniejszego tekstu (Walters, 5.02.1990). Wywiad miał miejsce w styczniu 1990 czyli w miesiącu, w którym Polacy wprowadzili swoją terapię szokową. Wywiad przewidywał, że reformy pójdą źle. I poszły.
(...) każdy człowiek o otwartym umyśle, który zastanowił się nad przypadkami takich państw jak Chile czy nawet Wielka Brytania mógł to przewidzieć. Ale makroekonomiści, którzy wydają się posiadać wyuczoną niezdolność do oceny realiów gospodarczych nie wydają się ludźmi o otwartych umysłach.
Awangarda rewolucyjna uczy Inicjatywę
Akai47, Sob, 2006-09-02 09:14 Publicystyka | Tacy są politycyKolejna demonstracja Inicjatywy Uczniowskiej w Warszawie. Przychodzą - jak zwykle - PeDeraści z Pracowniczej Demokracji, aby znaleźć młodych chętnych do współpracy.
Od czasu do czasu, kogoś werbują do Kinderpedecji – a potem młodzi dowiadują się, co to naprawdę jest. I wtedy uciekają.
Każde dziecko wie, że GMO jest szkodliwe dla zdrowia. Kampania GMO (Giertych Musi Odejść) różni się od prawdziwego GMO tym, że warzywa modyfikowane genetycznie zwykle zabijają pasożyty, a kampania GMO - wręcz przeciwne - je przyciąga.
Pracownicza Demokracja, to jedna z tych sekt specjalnie szkolonych, aby tworzyć fałszywe koalicje (którymi mogą kierować), aby korzystać z każdego ruchu społecznego i próbować go infiltrować. Bardzo dobry przykład widzimy tu: http://www.gmo.nongov.pl/start.htm Strona mówi o rzekomej „Manifestacji Inicjatywy Uczniowskiej i Kampanii GMO” pod MENem – tylko prawda jest taka, że akcję organizowała tylko i wyłącznie Inicjatywa Uczniowska. Na każdą demonstrację przechodzi żelazna grupa PeDerastów z 50 planszami z partyjnym logo i robią zdjęcia z nimi; często znajdą naiwnego dzieciaka, który znajdzie się na fotografii. A potem wybiorą swoje najlepsze fotki, opublikują je, podpiszą się jako współorganizator akcji i rozliczą się z międzynarodówką. Dostają dotację, np. z Wielkiej Brytanii, gdzie członkowie ich partii infiltrowali rząd i spokojne mogą kraść kasę od podatników. Za kasę z dotacji, organizują autobusy na fora dla biednych dzieci. Policzą tych ludzi jako działaczy organizacji – a to znowu plusy w międzynarodówce.
Młodzi już mają tego dość, co jest oczywiście znakiem zdrowego rozsądku. Już na kilku demonstracjach zniszczyli plansze PDcji i dlatego na ostatnią demonstrację PD zabrała ze sobą tylko logo GMO. Ostatnim razem lider Pracowniczej Demokracji, Andrzej Żebrowski, wpadł w szał, kiedy jeden uczeń zdjął logo PDcji z planszy i zaczął go bić. Uczniowie marzą o rewanżu i byli w szoku, gdy zobaczyli starego pederastę znowu na demonstracji.
Pomimo tego, zupełne nic złego w tym nie widzi lewicowiec Piotr Ciszewski, który bluzga na IU na portalu lewica.pl. Komentuje, że „brak koordynacji działań między kampanią GMO i IU to natomiast niebezpieczny sygnał, że w ruchu sprzeciwu wobec polityki Giertycha pojawiają się już sekciarskie podziały, a każda ze stron chce mieć wyłączność na protest.” Radzi uczniom poddać się presji karierowiczów/ komunistów i do tego przykleja uczniom epitet „sekciarze”, aby próbować zawstydzić kogoś z uczniów, że nie chce przyłączyć się do GMO. (Jestem ciekawa dlaczego w takim przypadku CK-LA sama się nie przyłączy. To akurat dobre środowisko dla nich).
Jako dobry przykład anty-sekciarstwa, reportaż Ciszewskiego na portalu lewica.pl stara się jak wymienić „wszystkich”, którzy byli na demonstracji:
„Demonstrację zorganizowała Inicjatywa Uczniowska. Uczestniczyli w niej także działacze i działaczki kampanii "Giertych Musi Odejść", Warszawskiej Grupy Anarchistycznej, Wolnego Związku Zawodowego "Sierpień`80", Polskiej Partii Pracy oraz Czerwonego Kolektywu-Lewicowej Alternatywy”. Tylko Ciszewski, który ma patologiczną nienawiść do Federacji Anarchistycznej, a szczególne do jej sekcji z Pragi, nie mógł nawet przypomnieć sobie obecności osób z FA Praga na demonstracji – choć nietrudno zauważyć, że także nie padło słowo o FA jako takiej.
Tak ma wyglądać anty-sekciarstwo – fotomontaże i wykluczenie niemiłych środowisk. To oznacza, że ludzie tacy, jak Ciszewski próbują przekonywać wszystkich, że największymi sojusznikami IU są PPP, GMO i tym podobne. Ale nawet lepiej jest na Indymediach: http://www.poland.indymedia.org/pl/2006/09/22890.shtml , gdzie „jedynymi sprawiedliwymi” mieli być wśCieKLiznA i Sierpień. Choć kolega dał reportaż IMC jako źródło do newsa na CIA, musiał trochę go przeredagować, aby oddawał choć trochę prawdy.
Wszystko to jest bardzo dobrą nauką dla młodzieży. Najpierw uczniowie musieli doświadczyć kłamstw ze strony Romana Giertycha, a prasa (szczególnie prawicowy brukowiec Dziennik, fantasta Ziemkiewicz i służalczy hipokryta Semka), a teraz widzą jak działa część środowiska lewicowego. Ja tylko mam nadzieję, że młodzieży uda się rozwinąć własną politykę i stworzyć ruch bez uciekania się do sztuczek starej lewicy, która uważa się za nową.
https://cia.media.pl/ani_izrael_ani_hamas
https://cia.media.pl/wojna_tub
Carl Bernstein: Solidarność
Czytelnik CIA, Pią, 2006-09-01 09:53 PublicystykaArtykuł z "Time", 24 luty 1992.
W obliczu przejęcia władzy przez wojsko w Polsce prezydent Ronald Reagan i papież Jan Paweł II potajemnie połączyli swe siły, by utrzymać Związek “Solidarność” przy życiu. Mieli nadzieję nie tylko przycisnąć Warszawę, ale i wyzwolić całą Europę Wschodnią.
Spotkali się w cztery oczy w Bibliotece Watykańskiej w poniedziałek 7 czerwca 1982 r. Było to ich pierwsze w życiu spotkanie i trwało 50 minut. W tym samym skrzydle papieskich apartamentów kardynał Agostino Casaroli i arcybiskup Achille Silvestrini rozmawiali z sekretarzem stanu Alexandrem Haigiem i sędzią Williamem Clarkiem, doradcą Reagana ds. bezpieczeństwa narodowego. Większość ich rozmowy koncentrowała się na inwazji Izraela na Liban, rozpoczętej poprzedniego dnia; Haig powiedział, że premier Menachem Begin zapewnił go, iż oddziały inwazyjne nie wkroczą na terytorium Libanu głębiej niż na 40 km.
Ale Reagan i papież poświęcili tylko parę minut wydarzeniom na Bliskim Wschodzie. Zamiast tego skoncentrowali się na problemie o wiele bliższym ich sercom: Polsce i radzieckiej dominacji nad Europą Wschodnią. Na tym spotkaniu zgodzili się podjąć tajną kampanię, by przyspieszyć rozpad imperium komunistycznego, Jak powiedział poprzedni doradca Reagana ds. bezpieczeństwa narodowego Richard Allen: “To był jeden z najtajniejszych sojuszów wszech czasów”.
Operacja koncentrowała się na Polsce, najludniejszym radzieckim satelicie w Europie Wschodniej i rodzinnym kraju Jana Pawła II. I papież, i prezydent byli przekonani, że Polskę można wyrwać z orbity radzieckiej, jeśli Watykan i Stany Zjednoczone dołożą wysiłków dla destabilizacji polskiego rządu i utrzymania przy życiu ruchu “Solidarności”, zdelegalizowanego po ogłoszeniu stanu wojennego w 1981 r.
Zanim została ponownie zalegalizowana w 1989 r., “Solidarność” kwitła w podziemiu, karmiona, wspierana pomocą i radą w szerokim zakresie przez sieć ustanowioną pod auspicjami Reagana i Jana Pawła II. Tony wyposażenia – faksów (wtedy nowość w Polsce), maszyn drukarskich, nadajników, telefonów, krótkofalówek, kamer wideo, fotokopiarek, dalekopisów, komputerów z oprogramowaniem przemycano do Polski kanałami ustanowionymi przez księży, amerykańskich agentów, przedstawicieli AFL-CIO i europejskich ruchów związkowych. Pieniądze dla zakazanego związku pochodziły z funduszów CIA, Narodowej Fundacji na rzecz Demokracji, tajnych kont w Watykanie i od zachodnich związków zawodowych.
CIA i Solidarność
Czytelnik CIA, Pią, 2006-09-01 09:45 PublicystykaUjawnienie przez ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę akt z tzw. moskiewskiej pożyczki KPZR dla PZPR wywołało burzę. Politycy PiS chcą, by sprawą zajęła się projektowana przez nich superkomisja Prawdy i Sprawiedliwości. Może warto byłoby w ramach tak popularnej obecnie polityki historycznej zbadać także finansowanie NSZZ „Solidarność”, m.in. przez CIA, na przełomie lat 80. i 90, które dokonywało się w ramach tajnej dyrektywy nr 32.
O ile sprawa „moskiewskiej pożyczki” wraca jak bumerang i jest wykorzystywana co kilka lat przez prawicę do rozprawienia się z lewicą, to już nad finansowaniem „S” panuje zmowa milczenia. Poprawność polityczna nakazywała argumentować, że pomoc dla związku była moralnie uzasadniona, pozwoliła zbudować demokrację, odzyskać niepodległość etc. Nawet politycy SLD rzadko podnosili ten drażliwy temat.
W 1993 r., kiedy prokuratura umorzyła sprawę moskiewskich pieniędzy, Leszek Miller wystąpił do organów ścigania, by zbadały nielegalne, jego zdaniem, finansowanie „Solidarności”.
– Dysponowałem dokumentem, który był rozliczeniem amerykańskiego Funduszu na rzecz Demokracji. Przesłałem, zdaje się, ten dokument do prokuratury. Oczywiście, zostało to okrzyknięte jako rewanż i wydaje mi się, że śledztwo w tej sprawie zostało umorzone – powiedział nam Miller. W 2000 r. Sojusz przygotował projekt sejmowej uchwały ws. powołania komisji śledczej, która zbadałaby finansowanie „S”, ale szybko się z tego wycofał. Potem do sprawy już nie wracano.
Przypomnijmy, że w 1992 r. Carl Bernstein, jeden z najbardziej znanych amerykańskich dziennikarzy, który w 1974 r. wraz z Bobem Woodwardem ujawnił aferę Watergate, opublikował w amerykańskim tygodniku „Time” artykuł pt. „Święte przymierze” o relacjach między USA a Watykanem w sprawach Polski i w ogóle walki z blokiem wschodnim. Wyjawił, że 7 czerwca 1982 r. ówczesny prezydent USA Ronald Reagan i papież Jan Paweł II zawarli porozumienie, którego celem było udzielenie maksymalnej pomocy zdelegalizowanej wówczas „S”.
Rok 1984 w Polsce
Tomasso, Czw, 2006-08-31 17:20 Kraj | PublicystykaCzy rozmowy kontrolowane rodem z PRL, USA, powrócą do jakże wolnej, przestrzegającej praw człowieka, III RP. Bardzo prawdopodobne a to za sprawą posłów PiS, którzy chcą zmiany ustawy Telekomunikacyjnej, dodając zapis o przechowywaniu naszych wszystkich rozmów, smsów a także email przez 5 lat, dzięki czemu organy ścigania mogłyby sprawniej działać i używać tego typu dowodów w walce z przestępczością.
Pomysł rodem z USA, gdzie również zapisywane są wszystkie rozmowy telefoniczne, smsy, emaile – tylko w odróżnieniu do Polski, w walce z terroryzmem.
Nie ma co się łudzić ani oszukiwać, jest to kolejny krok do totalnej kontroli obywateli, kontrolowania każdego aspektu naszego życia, deptania naszej prywatności, pod płaszczykiem walki z przestępczością. Tak samo jak w USA, kontrola telekomunikacyjna służy jedynie do inwigilowania środowisk politycznych, ruchów społecznych czy nawet organizacji charytatywnych, tak i w Polsce nie należy spodziewać się innego rezultatu.
Nawet jeżeli dane te byłoby wykorzystywane zgodnie z ich, prawnym i teoretycznym, przeznaczeniem – jest to przecież deptanie naszej prywatności i tym samym fundamentalnych praw człowieka. Stworzyłoby to również niebezpieczeństwo, domniemania winy wielu osób, które w jakiś sposób kontaktowały się z osobami podejrzanymi o popełnienie przestępstwa – czyli wystarczy dostać email od przestępcy, by dostać się na listę osób podejrzanych w sprawie tego człowieka.
Nadspodziewanie mała jest wiedza na temat tego typu projektu – mało kto wie o tym, media ucichły, operatorzy telekomunikacyjni również, politycy również siedzą cicho, czyżby chciano za plecami społeczeństwa wprowadzić te zmiany ?
Kolejny krok do państwa policyjnego, pełnej inwigilacji obywateli, rozprawiania się z osobami niewygodnymi a wszyscy milczą jak jeden mąż stanu.
autor: Prawdapunk
Kolektyw Rozbrat o oświadczeniu Kurii Metropolitalnej w Poznaniu
Czytelnik CIA, Śro, 2006-08-30 16:26 Kraj | Publicystyka | RepresjePoznańska Kuria Metropolitalna wydała oświadczenie w sprawie "prowokacji", jakiej dokonali autorzy plakatu, który w 26 sierpnia zawisł przy ul. Pułaskiego. Oświadczenie kończy się złowieszczym stwierdzeniem: "Wyrażamy nadzieję, że powołane do tego organa państwowe staną na wysokości zadania, przeciwdziałając obrażaniu uczuć religijnych", a więc dyrektywy zostały wydane. Teraz możemy być już pewni, że cały aparat represji zostanie postawiony na nogi, a smutni panowie z wąsami zawitają do domów poznańskich anarchistów. Na Rozbracie już zresztą byli, wtedy jeszcze nikt ich o to nie prosił, ale komendanci wiedzą, kto dziś rozdaje karty i co trzeba robić, aby zasłużyć na awans.
Kościół katolicki, który wszędzie wdziera się z religiną symboliką, znacząc niczym "swoje terytorium" obiekty użyteczności publicznej, szkoły, urzędy itd. Szermując tą symboliką podczas debat politycznych, domaga, się jednocześnie jej szczególnej ochrony. Tak manifestacyjna obecność w przestrzeni publicznej sprawia, że symbolika ta przestała być już tylko środkiem wyrazu dla zamkniętej grupy wiernych i stała się po prostu elementem kultury. Jako taka podlega, więc tym samym prawom, co portret Mony Lisy czy znane na całym świecie zdjęcie Che Guevary. Obojętnie czy się to Kościołowi podoba czy nie, będzie ona wykorzystywana do innych celów niż leżenie przed nią krzyżem, będzie zmieniana, przeinaczana, karykaturowana i wsadzanie artystów do więzień nic tu nie pomoże. W tego typu przypadkach jasno widać, że religijny fundamentalizm nie jest domeną jedynie świata muzułmańskiego, a zza misternie budowanego "imagu" dobrotliwego księdza śpiewającego oazowe pieśni wyziera policyjna pałka, której nie zawaha się użyć wobec tych, którzy niekoniecznie chcą padać na kolana przed kawałkiem płótna i drewna.
Ekonomia partycypacyjna a samowyzwolenie klasy robotniczej
Czytelnik CIA, Wto, 2006-08-29 06:45 Ekologia/Prawa zwierząt | Prawa pracownika | Publicystyka | Ruch anarchistycznyPopularnymi wśród paru syndykalistów, anarchistów i marksistów, były słowa Flory Tristan z 1843 r.:
"Wyzwolenie klasy robotniczej musi być dziełem samych robotników."
To hasło opiera się na przekonaniu, że klasa robotnicza, poprzez kolektywne działanie, może stworzyć system gospodarczy, w którym robotnicy nie będą już podporządkowaną i wyzyskiwaną klasą. Przez klasy powinno się tutaj rozumieć podział powodowany przez istnienie stosunków władzy nad systemem produkcji społecznej. Przez produkcję społeczną rozumiem system, w którym ludzie wytwarzają dobra i dostarczaj usług sobie wzajemnie. "Samowyzwolenie klasy robotniczej" zakłada więc, że bezklasowe społeczeństwo jest możliwe.
W jaki sposób? Moje podejście do ekonomii uczestniczącej jest takie, że jest ona próbą określenia, w postaci programu ekonomicznego, jakie są warunki konieczne dla osiągnięcia trwałego systemu gospodarczego, w którym robotnicy nie będą już wyzyskiwaną, podporządkowaną klasą, tzn. ekonomia uczestnicząca jest próbą określenia struktury bezklasowego systemu ekonomicznego, a zatem programu ekonomicznego dla "samowyzwolenia klasy robotniczej."
Czym jest klasa?
Z punktu widzenia radykalnej ekonomii politycznej rozsądna ocena funkcjonowania kapitalizmu wymaga tego, żebyśmy przyjrzeli się różnym sposobom, na jakie różne grupy sprawują władzę nad produkcją i alokacją w gospodarce. Podstawowa hipoteza wyjaśniająca mówi więc, że w społeczeństwie istnieje podział na klasy, oparty na podstawowych różnicach we władzy sprawowanej nad produkcją społeczną. Larry Ellison nie ma takiej samej władzy w Oracle jak portier czy administrator systemu.
Jaki rodzaj władzy jest jednak podstawą podziału klasowego? Tutaj właśnie ekonomia uczestnicząca różni się od Marksa. Marks twierdził, że antagonizm klasowy w kapitalizmie opiera się na własności środków produkcji. To doprowadziło Marksa do uznania, że w rozwiniętym kapitalizmie są tylko dwie główne klasy. Ludzie, którzy posiadaj środki produkcji to klasa kapitalistów czy inwestorów. Proletariat lub klasa robotnicza to ci, którzy są zmuszeni sprzedawać swoją siłę roboczą kapitalistom, ponieważ nie posiadaj środków produkcji, żeby zdobyć na rynku środki do życia.
Emma Goldman: PATRIOTYZM PRZYCZYNĄ WOJEN
Akai47, Nie, 2006-08-27 20:38 Publicystyka | Rasizm/NacjonalizmCzym jest patriotyzm? "Patriotyzm to ostateczna broń łotrów" - według Dr. Johnsona. Lew Tołstoj, największy anty-patriota naszych czasów określił patriotyzm jako zasadę usprawiedliwiającą szkolenie masowych morderców. Głosił, ze zabijanie ludzi wymaga większych nakładów i lepszych środków technicznych niż produkcja rzeczy potrzebnych do życia, takich jak obuwie, ubrania i domy oraz że Wojna jest źródłem dochodów i sławy zupełnie niedostępnych dla przeciętnego robotnika.
Gustave Herve, inny wielki anty-patriota, słusznie określił patriotyzm mianem przesady i to daleko bardziej szkodliwej, brutalnej i nieludzkiej niż religia. Zabobon i religia narodziły sie z niemożności wyjaśnienia naturalnych zjawisk.
Zabobon patriotyczny wynika ze splotu kłamstw i fałszu. To zabobon który odbiera człowiekowi godność i wzmaga jego arogancje i pychę.
Patrioci wierzą, że kula ziemska podzielona jest na małe kawałki strzeżone przez żelazne bramy. Ci którzy urodzili sie w jednym miejscu czują że są lepsi, szlachetniejsi i inteligentniejsi niż ludzie mieszkający w jakimkolwiek innym miejscu.
Okropne marnotrawstwo patriotyzmu powinno uleczyć nawet średnio inteligentnego człowieka z tej choroby. Patriotyzm wymaga nie tylko utrzymywania "obrońców", ale nawet poświęcenia własnych dzieci. Patriotyzm to gotowość zabicia ojca, matki, brata i siostry.
Najczęściej słyszymy ze konieczność utrzymywania armii wynika z potrzeby ochrony kraju przed obcą napaścią. Ale przecież oczywiste jest, że rządy doskonale zdają sobie sprawę, że wszystko mogą osiągnąć bez podbojów, a przez politykę zagraniczną.
Carlyle powiedział: "Wojna to kłótnia pomiędzy złodziejami, którzy są zbyt tchórzliwi, by sami stanąć do walki. Dlatego zbierają chłopców z każdej wioski, ubierają ich w uniformy dają karabiny i szczują ich na siebie nawzajem jak wściekłe bestie."
Jak łatwo można sie przekona
100% patriot - made by LPR
Yak, Nie, 2006-08-27 18:34 Publicystyka | Rasizm/NacjonalizmMichał Borowy
Śpiewa hymn (całe 2 zwrotki i tylko czasem myli tekst) przed każdą szkolną uroczystością. Jak mantrę powtarza trzy słowa „Bóg, Honor, Ojczyzna”, na mszę chodzi co niedziela. Widzi wszystkie straszne niebezpieczeństwa na które narażony jest jego ukochany kraj - Unię, w której wszyscy tylko chcą nas wyrolować, Niemców którzy jeszcze nie odpuścili nam za Grunwald, Układ i Żydów w kraju… Zna historię Polski, widzi w niej jasno jak wszyscy gnębili nas przez lata. Chce swojej Ojczyzny bronić, niszczyć jej wrogów. Po cichu marzy, by zostać bohaterem narodowym.
A na tyłku ma dyskretną metkę - „made by LPR”.
Ekipa rządząca dziś na każdym rogu chce wieszać polską flagę. Każe w szkołach śpiewać hymn, gdzie tylko może opowiada o polskości , o obronie Polski, o naszej wspaniałej historii. Tego też chce uczyć dzieci - na specjalnych lekcjach. A nazywają to wszystko patriotyzmem. Powstał swoisty monopol PiS, LPR itp. na patriotyzm, forsowane jest rozumienie go jako postawy opisanej powyżej. Słowo to zaczęło się jednoznacznie kojarzyć z narodowcami, prawicowym, konserwatywnym światopoglądem itp. Wyszło z użycia, straciło pierwotne znaczenie.
Patriotyzm (łac. patria = ojczyzna) – postawa szacunku, umiłowania i oddania własnej ojczyźnie oraz chęć ponoszenia dla niej ofiar. Charakteryzuje się też przedkładaniem celów ważnych dla ojczyzny nad osobistymi, a często także gotowością do poświęcenia własnego zdrowia lub życia. (Na podst. Wikipedii)
Pokutuje przekonanie, że na wojnie patriotę spotkasz tylko w okopach. Bo cywil usiłujący zachować to, co piękne w kraju najwyraźniej na takie określenie nie zasługuje. Z niewiadomych przyczyn wyznajemy patriotyzm militarny - patriotą jest oficer z II W.Św, powstaniec warszawski - ale już nie nauczyciel, który 30 lat pracował za marne pieniądze i uczył dzieci, bo chciał dać ojczyźnie wykształconych ludzi. Nie jest nim urzędnik, który całe życie nie brał łapówek i starał się by administracja lepiej funkcjonowała. A przynajmniej nikt o nich tak nie mówi. Brakuje świadomości, że „postawa oddania własnej ojczyźnie” jest wyrażana w codziennym życiu, nie tylko na froncie.