Powrót "lewicowego antysemityzmu" w Polsce?
Od czasu "antysyjonistycznej" (de facto zaś antysemickiej) kampanii gen. Mieczysława Moczara z lat 60-tych a potem epizodu Patriotycznego Stowarzyszenia "Grunwald" z początku lat 80-tych antysemityzm nie był w Polsce artykułowany w języku lewicy. W ostatnich latach teksty ukazujące się na łamach periodyków wydawanych przez warszawskie wydawnictwo "Książka i Prasa" a mianowicie "Lewą Nogą" i "Rewolucja" nakazują poważnie zastanowić się czy upiory antysemityzmu znowu nie zaczęły występować w Polsce w masce lewicowego "antysyjonizmu".
Apologetyka antyżydowskiego terroru
Weźmy przykładowo nr 3 "Rewolucji", na którego łamach 130 stron poświęcono omawianej problematyce. W ośmiu tłumaczonych artykułach autorów palestyńskich i zachodnich, a także wprowadzającym tekście niejakiego Zbigniewa M. Kowalewskiego (redaktora tego pisma, a obecnie również zastępcy redaktora polskiej wersji "Le Monde Diplomatique") pojawia się ten sam prosty schemat: Izrael jest państwem rasistowskim i kolonialnym, które nie ma prawa do istnienia w żadnej postaci. Ponadto państwo to jest głównym narzędziem światowego imperializmu w ucisku mas arabskich na Bliskim Wschodzie, przy czym, jak dodaje w swoich licznych tekstach publikowanych na łamach "Rewolucji" i "Lewą Nogą" amerykański politolog James Petras, sam amerykański imperializm prowadzi na Bliskim Wschodzie politykę dyktowaną przez syjonistyczne lobby żydowskie (tak że nie wiadomo, czy to tylko Izrael jest instrumentem amerykańskiego imperializmu, czy może odwrotnie, jak sugeruje Petras).
Wyprowadza się stąd wniosek, że wszelkie negocjacje z tym państwem oznaczają zdradę palestyńskiego interesu narodowego i międzynarodowej walki ludów i klas uciskanych z imperializmem. Ponieważ zaś walka toczy się na śmierć i życie, więc dozwolone są wszelkie środki, w tym także zamachy samobójcze Palestyńczyków (w tym na przypadkowych i niewinnych izraelskich cywilów). Chodzi przecież - jak klaruje Kowalewski - o likwidację "państwa stanowiącego część wałów obronnych zachodniego imperializmu i jego bazę wypadową w samym sercu świata arabskiego i muzułmańskiego". Zresztą autorzy ci ani przez chwilę nie ukrywają, że nie istnieje kwestia wzajemnego uznania interesów narodowych między narodem żydowskim i palestyńskim, lecz konieczność zakończenia "żydowskiej kolonizacji Palestyny".
Zaś odpowiedzi na pytanie, co się stanie z "żydowskimi kolonizatorami" w wyzwolonej "historycznej Palestynie" pod rządami Hamasu, Dżihadu Islamskiego, Brygad im. Męczenników Al-Aksa (i innych ugrupowań chwalonych za bezkompromisową walkę z izraelską okupacją), łatwo można się domyśleć. "Gdy sprzeczności nie można rozwiązać inaczej niż przy użyciu przemocy, jak to jest w przypadku najazdu w rodzaju żydowskiej okupacji Palestyny, polityczne uzasadnienia kompromisów mogą z łatwością lec w gruzach [...] Natomiast ci, którzy uciekają się do uzasadnień ideologicznych, szerząc idee 'współistnienia', 'uznania Izraela', 'zabiegania o poparcie w obozie wroga' pod pretekstem internacjonalizmu, nawet wtedy upierają się, że należy śpiewać 'my jesteśmy światem' i mówić żydowskim najeźdźcom na naszej ziemi, że 'nie mamy nic przeciwko nim jako Żydom', gdy ci zabijają, wtrącają do więzień, wysadzają w powietrze domy, konfiskują ziemię, robią to wszystko, co wyprawia okupant! Dlatego z IDEOLOGICZNEGO SYFILISU 'KOMPROMISU Z IZRAELEM' [wyróżnienie - P.K., A.G.] trudniej się wyleczyć niż ze słabnących i załamujących się naturalnie politycznych uzasadnień kompromisu z 'Izraelem'" (Ibrahim N. Allusz).
W tę samą trąbkę radykalnie antyżydowskiego nacjonalizmu palestyńskiego dmie ile sił w płucach Kowalewski, któremu spędza sen z powiek myśl, że skrajna prawica palestyńska mogłaby organizować mniej zamachów na Żydów, niż czyni to obecnie. Dlatego z dezaprobatą pisał o palestyńskiej petycji z 2003 r., której sygnatariusze wzywali do "demilitaryzacji Intifady, a zwłaszcza zaprzestania zamachów na cywilów", gdyż "pogłębiła ona rozdźwięk między znaczną częścią mas a wywodzącą się ze środowisk 'świeckich i narodowo-demokratycznych' znaczną częścią inteligencji akademickiej i działającej w organizacjach pozarządowych. Następnie przytacza on z aprobatą szereg wypowiedzi przedstawicieli "organizacji zaangażowanych w walkę zbrojną", których sens sprowadza się do tego, że "zastrzegamy sobie prawo do atakowania wszystkiego, co syjonistyczne na terytoriach okupowanych od 1967 r.", a także "prawo do uderzania w syjonizm w obrębie terytoriów okupowanych od 1948 r." (tzn. powstania Państwa Izraela). Na usprawiedliwienie takiej postawy dodaje, że takie poglądy odzwierciedlają nastroje społeczne i dynamikę walk klasowych w Palestynie.
Co zaś do autorów rezolucji i im podobnych rzeczników uznania istnienia narodu żydowskiego i jego prawa do zachowania własnego państwa, to w cytowanym już tekście Allusza zostaje jasno powiedziane, że siedzą oni w kieszeni syjonistów i imperialistów (w tym dyskursie są to zresztą kategorie w dużej mierze pokrywające się, a tym samym wymienne): "Chodzi o to, że między imperializmem i syjonizmem z jednej strony a ludem arabskim z drugiej pojawił się nowy rodzaj pośredników, którzy spełniają funkcje pozaekonomiczne. Obejmuje on tych wszystkich Palestyńczyków i Arabów, którzy w swoich społeczeństwach odgrywają na korzyść imperializmu i syjonizmu role polityczne i intelektualne [...] Grupa ta obejmuje faktycznie wszystkich intelektualistów palestyńskich, którzy sprostytuowali się podpisując petycję nawołującą do zakończenia 'militaryzacji' Intifady".
Mamy tu zatem do czynienia z grupą oderwanej od mas pasożytniczej inteligencji zwasalizowanej przez syjonizm i jego międzynarodowe agentury, do których w publicystyce na łamach omówionych pism dodatkowo zostaje zaliczona antysyjonistyczna radykalna lewica w Izraelu i "niemal cały międzynarodowy ruch solidarności, który w poparciu dla perspektywy utworzenia niepodległego państwa palestyńskiego znajduje alibi dla swojej rezygnacji z walki z rasistowskim państwem syjonistycznym" (A. Handal, J. i P. Salingue). Tym "kompradorskim elementom" (Allusz) zostaje przeciwstawiony prawdziwie narodowy palestyński ruch oporu na czele z Hamasem, Dżihadem Islamskim itd. "[I]ch nacisk na prowadzenie do końca walki zbrojnej z żydowską okupacją Palestyny czyni z tego szerokiego nurtu blok prawdziwego ruchu oporu [...] Palestyńskie masy utożsamiają się z nim dlatego, że najlepiej reprezentuje on ich długofalowe interesy polegające na całkowitym wyzwoleniu Palestyny spod okupacji żydowskiej" .
A trzeba pamiętać, że stawka w walce o likwidację państwa żydowskiego jest niemała, gdyż "kwestia palestyńska leży w samym sercu problemów światowych" (Ahmad Sadaat), "walka narodu palestyńskiego to skondensowany przejaw starcia między narodami arabskimi Bliskiego Wschodu a imperializmem" i dlatego może służyć jako "złącze mobilizacji rozwijających się w krajach arabskich ze światowym ruchem oporu wobec globalizacji kapitalistycznej" (A. Handal, J. i P. Salingue). Syjonizm jako ideologiczny wyraz izraelskiego imperializmu stanowi zresztą sprawę kluczową dla wszystkich narodów, gdyż - jak powiada w najnowszym numerze "Lewą Nogą" Michel Warschawski - "antypalestyńska polityka Izraela jest rodzajem lokalnego laboratorium neokonserwatywnej strategii na szczeblu globalnym. Podstawą tej strategii jest ponowna kolonizacja świata [...] i ustanowienie w ten sposób systemu globalnego apartheidu rasowo-społecznego [...] Na początku XXI wieku nie ma już lokalnych konfliktów", lecz "neokolonialna wojna między imperializmem Stanów Zjednoczonych a narodami".
Islamistyczna skrajna prawica ma być reprezentantką uciskanych narodów i mas arabskich, imperializm Stanów Zjednoczonych i Izraela główną przeszkodą w likwidacji pokonaniu kapitalistycznego sposobu produkcji w skali światowej, w Izraelu ma się rzekomo "ludobójstwo" odbywać izraelskie ludobójstwo na Palestyńczykach (Jennifer Loewenstein czy J. Petras broniący twierdzenia, iż dzisiaj Auschwitz znajduje się w Palestynie). Palestyńczykom ma przysługiwać prawo powrotu do Izraela w granicach sprzed 1949 r. I tu również mamy do czynienia - oczywiście nie po raz pierwszy i ostatni - ze stosowaniem przez redaktorów "Rewolucji" i "Lewej Nogi" podwójnych kryteriów wobec Żydów i nie-Żydów. Mimo internacjonalistycznego zadęcia redaktorzy wspomnianych pism nie wysuwają bowiem jakoś hasła prawa powrotu dla Niemców na tereny znajdujące się w granicach państwa niemieckiego z 1937 r.
Najbardziej kuriozalnym autorem, który pojawił się na łamach "Lewej Nogi", był niejaki Israel Szamir - rosyjski Żyd mieszkający w Izraelu, a obecnie w Szwecji. Od początku jego antyizraelskiej krucjaty część antysyjonistycznych lewicowców podejrzewała go o chrześcijański antyjudaistyczny fundamentalizm. Jego antyizraelskie filipiki były jednak z satysfakcją przedrukowane przez część pism socjalistycznych na Świecie. Jednak gdy okazało się, że będąc neofitą greckiego Kościoła prawosławnego wierzy on w mord rytualny, współpracuje z negacjonistami Holokaustu, posługuje się antysemicką figurą "Zog" (od "Zionist Occupation Government") w odniesieniu do rządu USA, akceptuje tezy "Protokołów Mędrców Syjonu" itp., to nawet niezrównoważone w swych atakach na syjonizm amerykańskie pismo "Socialist Viewpoint" zdecydowało się publicznie wobec swoich czytelników odciąć od Szamira. "Lewej Nogi" nie było stać na taki akt samokrytyki.
Źródło "antyimperializmu głupców"
Odejdźmy na chwilę od referowania monotonnego dyskursu "antyimperializmu głupców" (Izaak Deutscher) z łam "Rewolucji" i "Lewej Nogi" i zajmijmy się bardziej ogólnymi uwagami na temat "lewicowego antysyjonizmu". Nietrudno zauważyć, że wspomniany dyskurs ten jest zbieżny z antysyjonizmem kontrolowanego przez Moskwę ruchu komunistycznego (zwłaszcza w postaci nadanej mu po 1967 r.) i że występuje w nim nie tylko jednostronna identyfikacja z nacjonalizmem palestyńskim, lecz przejęcie całego szeregu tez o charakterze bliskim antysemityzmowi. To zagadnienie jest od lat przedmiotem pogłębionych badań, podjętych przez cały szereg autorów lewicowych. Szczególnie ważna wydaje się być w tym kontekście praca Thomasa Haury'ego o antysyjonizmie w NRD oraz teksty autorów związanych Inicjatywą Forum Socjalistyczne (odwołujących się do koncepcji Szkoły Frankfurckiej). Autorzy ci konstatują, że czynnikiem decydującym o możliwości artykulacji wyobrażeń antysemickich w kategoriach marksistowskich było przede wszystkim swoiste "zburżuazyjnienie" ideologii komunistycznej w jej wersji stalinowskiej, polegające na przyjęciu założenia o dwóch podmiotach rewolucyjnych (wzajemnie powiązanych przez działalność partii komunistycznej): klas wyzyskiwanych i narodów uciskanych. Przy czym "socjalizm w jednym kraju [jak głosiła formuła Stalina] jest konsekwentnym wyrazem tego podwojenia: jedności socjalizmu i narodu, narodowego socjalizmu, państwowego socjalizmu" (tekst zbiorowy IFS).
Tym samym (post)stalinowcy, a w ślad za nimi duża część tzw. nowej lewicy (która pod wieloma innymi względami odcięła się od oficjalnego komunizmu, który nazywamy kremlowskim lub stalinowskim), mogła przyswoić sobie cały szereg idealistyczno-mieszczańskich wyobrażeń dotyczących państwa i narodu. Chodzi tu m.in. o ideę państwa jako emanacji homogenicznego narodu, przy czym kwestia roli państwa w powstawaniu narodów - rozwijana przez wielu prominentnych intelektualistów lewicowych - nie pojawia się tutaj. Dzięki temu powstanie państw może być ujmowane jako kwestia swoistej narodowej "umowy społecznej", zaś przemoc polityczno-ekonomiczna jako konstytutywny czynnik kształtowania się instytucji państwowych (jako podstawy dla kształtowania się rynków krajowych, jak głosił tradycyjny marksizm) zostaje tutaj pominięta.
W rezultacie rozróżnia się "dobre" i "złe" państwa / narody. Te pierwsze znajdują się głównie w Trzecim świecie, te drugie w kapitalistycznych metropoliach. Niektóre z tych trzecioświatowych państw/narodów są przedmiotem ślepej identyfikacji adeptów "antyimperializmu głupców". Stąd konstatowany przez badaczy typowy paradoks - iż potępienie prawicowych form lokalnego (polskiego) nacjonalistycznego antysemityzmu może iść w parze z popieraniem podszytego antysemityzmem nacjonalizmu np. palestyńskiego. Dlatego Stefan Zgliczyński, redaktor "Lewą Nogą" i główny menadżer KiP, może pisać, w swoim piśmie, iż "Jedwabne jest [w Polsce] wszędzie" czy potępiać na łamach polskiej wersji "Le Monde Diplomatique" polską ksenofobię, a równocześnie akceptować teksty apologetyczne wobec skrajnej prawicy palestyńskiej (nie wspominając przykładowo ani słowem o przywołaniu "Protokołów mędrców Syjonu" jako świadectwa spisku syjonistów w 32 artykule tzw. Karty Hamasu). Najwyraźniej przyzwolenie przez niego na publikowanie na łamach periodyków KiP de facto antyżydowskich tekstów w jego przekonaniu nie stoi w sprzeczności z wcześniejszą jego rolą - był bowiem ekspertem i autorem raportów dla paryskiego Centre Europeen de Recherche et d'Action sur Le Racisme et L'Antisemitisme.
Od uproszczonego antyimperializmu do rasizmu
Wreszcie w dyskursie tym pojawia się powiązanie istnienia państwa żydowskiego i diaspory żydowskiej ze starym antysemickim tematem pasożytowania na innych narodach, przy czym łączność z ideologemami lewicowymi występuje poprzez posługiwanie się formułami o "syjonistycznym" imperializmie, kolonializmie i rasizmie. Niestety tego rodzaju powiązania z "postępowymi" ideologemami nie zmieniają tego, że "anty-imperialistyczny obraz świata [w omawianej postaci - P.K., A.G.] na poziomie potencjalności i tendencji powinien zostać określony jako strukturalnie antysemicki, gdyż jest on ukształtowany przez manicheizm, personifikacje, teorie spiskowe i przeciwstawianie dobrych narodów złym kapitalistom finansowym" (T. Haury). Krótka droga prowadząca - jak trafnie pisze I. Deutscher - od tego rodzaju antyimperializmu głupców do antysemityzmu, staje się wyraźna, jeżeli zauważymy, że w tej wizji świata Żydzi (także izraelscy) nie są uznawani za naród (co wynika z akceptacji Stalina definicji narodu), lecz określani zwykle jako biali, rasistowscy kolonizatorzy, zaś kwestia antysemityzmu i Holokaustu jako podstawy dla rozwoju syjonizmu i następnie doprowadzenia przez ten ruch do powstania Państwa Izraela w ogóle się nie pojawia.
Żydzi w Palestynie w tym ujęciu są zawsze po stronie sił zła (kolonizatorzy, rasiści, imperialiści, kapitaliści) i w tym charakterze w świecie arabskim zaczęli pełnić (jak zauważa Sulamit Volkov) symboliczną funkcję ucieleśnienia tego, co najgorsze w traumatycznych doświadczeniach społeczeństw postkolonialnych, wynikających z kontaktów ze światem zachodnim. Nic dziwnego, że bezkrytyczne przyjęcie takiego ujęcia odstrasza większość Żydów od radykalnej lewicy i z jednej strony wzmacnia oparty na poczuciu strachu konsens syjonistyczny w społeczeństwie izraelskim (o czym pisał m.in. Moshe Zuckermann), a z drugiej wzmacnia potencjał antysemityzmu w nacjonalistycznych ideologiach państw zachodnich i arabskich.
Tymczasem nie trzeba mieć dużo empatii wobec historycznych doświadczeń Żydów, żeby zgodzić się ze słowami wybitnego izraelskiego działacza trockistowskiego Jacoba Tauta, (autora wydanej po niemiecku książki "Kwestia żydowska i syjonizm"), mieszkającego w Palestynie od lat 30. XX wieku.
"To państwo, którego ustanowienie krytykowaliśmy [...] jest dzisiaj po dwudziestu latach istnienia [tekst pochodzi z 1969 r. - P.K., A.G.] faktem, którego zniszczenie przez jakiekolwiek siły arabskie wytworzy tylko nowe nieszczęście i mord [...] Izrael jest krajem, którego ludność - tak jak we wszystkich krajach kapitalistycznych - jest podzielona na klasy. Syjonizm odgrywa reakcyjną rolę. Ale żydowska ludność Izraela może tylko wtedy zostać pozyskana dla walki antyimperialistycznej i socjalistycznej, jeżeli zagwarantowana zostanie jej fizyczna i narodowa egzystencja".
Jak widać antysyjonizm żydowskiej lewicy antysyjonistycznej (np. nowolewicowej organizacji Matzpen czy Bundu, zdecydowanie broniących prawa izraelskich Żydów do samostanowienia) nie ma nic wspólnego z "antyimperializmem głupców". Podobnie zresztą prawo Izraela do istnienia nie jest negowane przez IV Międzynarodówkę - najważniejszą międzynarodową organizację radykalnej lewicy - do której redaktorzy "Rewolucji" czy "Lewej Nogi" się odwołują, ale w aspekcie konfliktu izraelsko-palestyńskiego uparcie przemilczają odejście przez trockistowską IV Międzynarodówkę od koncepcji istnienia koniecznie jednego państwa dwunarodowego na terytorium Palestyny/Izraela (patrz np.: uchwały XIII Zjazdu IV Międzynarodówki z 1991 r.)
Dlatego pisząc o antysyjonizmie i radykalnej lewicy, należy zawsze doprecyzować, jaki typ antysyjonizmu i jaką lewicę ma się na myśli: w innym przypadku wszelka dyskusja staje się pozbawiona wyraźnego obiektu jako punktu odniesienia. Szkoda, że z bogatego i wartościowego dorobku politycznego i teoretycznego tzw. nowej lewicy właśnie najbardziej wątpliwe intelektualnie i moralnie idee (rodem z "Zagadnienień leninizmu" Józefa Stalina) znalazły tak uporczywych propagatorów w kręgu redaktorów "Lewą Nogą" i "Rewolucji". Szczęśliwie dla Żydów i ludzi lewicy, jak wskazują przywołane na łamach tego tekstu liczne nazwiska i nazwy organizacji, tego rodzaju lewicowy antysemityzm nie pozostaje bez krytycznej odpowiedzi.
Piotr Kendziorek, August Grabski
Jest to nieznacznie zmieniona wersja tekstu jaki ukazał się w miesięczniku "Midrasz" nr lipiec, sierpien 2006