Publicystyka

Stan Wojenny, W-wa: obrazki na trasie "marszu niepodległości i solidarności"

Prawa pracownika | Publicystyka | Ruch anarchistyczny | Strajk

 kazda wladza nam przeszkadzaW 30. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, uczestnicy marszu niepodległości w Warszawie natknęli się na swej trasie na podświetlane, krytyczne anty-reklamy rozstawione w różnych częściach miasta. Cała treść i obrazki poniżej

Do legalizacji „Solidarności” w 1989 dochodziliśmy z wielkim trudem. Z czego wynikały główne obawy i opory? Chociaż mijały lata, to na wszystkich szczeblach władzy pozostawałstrach po minionej sytuacji. Obawiano się najbardziej obecności „Solidarności” w zakładach pracy. Istniało przekonanie, iż jej działalność ożywi tak charakterystyczne w 1981 roku anarchosyndykalistyczne tendencje. Czy można było wtedy przewidywać, że przyjdzie kapitalizm, że zredukuje i spacyfikuje robotników, że bicz bezrobocia utrzyma w ryzach roszczenia, strajki i protesty?
gen. Wojciech Jaruzelski
"Refleksje rocznicowe"

Gdybym nawet nie był pełnomocnikiem Moskwy, a musiał tutaj rządzić, to bym z „Solidarnością” jakoś się rozprawił, bo razem z nią rządzić by się nie dało. Zapewniam Cię, gdyby „Solidarność” 1989 roku miała siłę z 1981 roku, to naszego systemu w Polsce by się nie zbudowało. „Solidarność" była niczym innym, jak zinstytucjonalizowanym w związek zawodowy groźnym buntem społecznym, który rządził się sam, bez liderów.
Jarosław Kaczyński
"My" (1994), "Czas na zmiany" (1993)

„Solidarność” wbrew ostrzeżeniom Kościoła eskalowała konflikt z władzą. Odmówiła porozumienia z Partią, mimo że Wałęsa 4 listopada 1981 roku zgodził się na nie razem z Księdzem Prymasem. Ruch zdyskwalifikował wtedy Wałęsę, wymówił mu służbę. Do czasu stanu wojennego „Solidarności” nie dało się kontrolować.
Arcybiskup Dąbrowski
„Rozmowy watykańskie" (PAX., 2001)

Stan wojenny stłumił potężną falę aktywności społecznej i zniszczył powstałą bezpośrednią demokrację. Wybory czerwcowe 1989 r. nie były świętem demokracji – były jej złudzeniem. Wybory raz na ponad tysiąc dni, zamiast stałego wpływu na swoje życie – to nie demokracja, to dyktatura iluzji. Dziś nasze codzienne wybory zredukowano najwyżej do oferty kredytu na mieszkanie, względnie – marki piwa, którym zapijamy nędzę życia na kredyt.

Wprowadzając stan wojenny, niszcząc pierwszą „Solidarność”, Jaruzelski utorował drogę Balcerowiczowi. Nowe władze uważały silne samorządy pracownicze za główne zagrożenie dla systemu. Gdyby dawna „Solidarność” istniała w 1989 r., nie pozwoliłaby na dzisiejszy kapitalizm.

Władza nie widzi w nas ludzi, a „zasoby ludzkie” - jesteśmy dla niej warci nie więcej niż towar. Zanim system wyrzuci nas na śmietnik, musimy znów wziąć życie w swoje ręce.

Przesłanie prawdziwej Solidarności brzmi: Przestań ufać partiom, wymów służbę, przejmij inicjatywę, organizuj się!

Spółka Akcyjna, Warszawa 13.12.2011
www.balcerowicz.com

Stan wojenny i prawicowi poplecznicy Jaruzelskiego

Kraj | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm | Tacy są politycy

30. rocznica wprowadzenia stanu wojennego przez komunistyczny reżim, posłuży - w tym roku ze szczególną siłą - jako pretekst dla nacjonalistycznej i skrajnie prawicowej propagandy.

Jednak zimą przełomu 1981 i 1982 roku rządowe siły bezpieczeństwa i wojsko nie strzelały do ludzi przekonane, że mierzą w patriotów czy Polaków. Strzelano do robotników i „wichrzycieli”, a wielu protagonistów dzisiejszego skrajnie nacjonalistycznego i prawicowego ruchu w Polsce, poparła reżim Jaruzelskiego i kolaborowała z nim.

Zamach Jaruzelskiego faktycznie poparli m.in. Giertychowie: Jędrzej Giertych i Maciej Giertych. Ten ostatni był w latach 1986-1989 członkiem proreżimowej Rady Konsultacyjnej, którą bojkotowała podziemna solidarnościowa opozycja. Część opozycji, szczególnie związaną z KOR (Komitet Obrony Robotników), Giertychowie atakowali za „służącą niepolskim interesom”. Maciej Giertych cieszył się także poparciem i zaufaniem hierarchii kościelnej, zwłaszcza jej najbardziej legalistycznego, ugodowego wobec komunistów i zachowawczego skrzydła.

Oświadczenie ZSP Warszawa o aresztowaniach podczas blokady konferencji SHALE GAS WORLD EUROPE 2011

Publicystyka

Potępiamy brutalne aresztowania aktywistów protestujących w pokojowy sposób przeciw konferencji dotyczącej wydobycia gazu łupkowego. Kolejny raz jesteśmy świadkami sytuacji, w której policja bez przyczyny interweniuje, by tłumić społeczne protesty, często stosując fizyczną przemoc wobec protestujących. Nie pierwszy też raz widzimy, że policjanci są w zmowie, by obarczyć protestujących winą, choć to protestujących spotkały represje i akty przemocy.

Na tym właśnie polega rola policji: atakować, powstrzymywać protesty i aresztować ludzi, którzy protestują w imię interesu społecznego. W tym samym czasie, przymyka się oko na niewiarygodny poziom przemocy właścicieli nieruchomości przeciw lokatorom, drastyczne naruszenia praw pracowników, oraz niezliczone inne problemy zgłaszane przez zwykłych ludzi, którym policja odmawia jakiejkolwiek pomocy. W takich momentach staje się jasne, czyich interesów bronią tzw. "siły porządkowe". Państwo nie jest w stanie dać ludziom rozwiązania ich problemów, gdyż właśnie sam aparat przemocy państwowej jest źródłem ich problemów.

Protestujemy przeciwko coraz aktywniejszej działalności przemysłu związanego z wydobyciem gazu łupkowego, który może wyrządzić środowisku i źródłom wody pitnej szkody nie do naprawienia i stanowi już teraz zagrożenie dla zdrowia publicznego. Lobbyści znów próbują mamić społeczeństwo, obiecując korzyści, które w rzeczywistości spłyną wyłącznie na międzynarodowe korporacje.

ZSP Warszawa

Komunikat prasowy w sprawie blokady konferencji SHALE GAS WORLD EUROPE 2011

Ekologia/Prawa zwierząt | Publicystyka

Zrobimy wszystko, żeby protesty społeczne nie powstrzymały wydobycia gazu łupkowego w Polsce - Bernard Błaszczyk, Wiceminister Środowiska.

W poniedziałek, 28 listopada, w Warszawie rozpoczęła się konferencja przedstawicieli największych międzynarodowych korporacji. Prezesi oraz reprezentanci Halliburtona, Talisman Energy, Dow Chemical itd., wraz z członkami Komisji Europejskiej oraz przedstawicielami polskich władz, spotkali się za zamkniętymi drzwiami i z dala od opini publicznej w centrum miasta w hotelu InterContinental (najtańsze, "srebrne" zaproszenie kosztowało 12 tys. pln). Uczestnicy konferencji pragnęli nakreślić perspektywy przyszłych dochodów z inwestycji w wydobycie gazu łupkowego.

Tuż przed inauguracyjną przemową uwagę hotelowej ochrony rozproszyła samba oraz niespodziewani goście. Z poręczy na drugim piętrze zrzucony został wielki banner ze środkowym palcem wzniesionym na wzór wieży wiertniczej. Na bannerze napis: "Frack you! Nie zniszczycie naszej ziemi" oraz lista regionów, w których ludzie skutecznie protestują przeciwko wydobyciu gazu ich kosztem. Wśród zamieszania, innej grupie udało się wejść do głównej auli na drugim piętrze. Blokując inaugurującą przemowę, ludzie ci zorganizowali alternatywną konferencję w solidarności z mieszkańcami Polski, którzy śmiało opierają się zagrożeniom związanym z wydobyciem gazu z łupków.

Najpierw ludzie

Na Pomorzu i Lubelszczyźnie, podobnie jak w Ardeche i Filadelfii, mieszkańców terenów, na których toczą się prace wydobywcze, łączy wspólne doświadczenie wywłaszczeń z ziemi i degradacji środowiska. Ignorowanym przez media głównego nurtu oraz władze (tak, jakby woda ze studni w Rogowie została zanieczyszczona, a ściany domów popękały przez "strach i brak świadomości"), ludziom tym pozostaje tylko wziąć sprawy w swoje ręce. I tak, w zeszłym tygodniu mieszkańcy Stężycy oraz Sulęczyna zadeklarowali, że w obliczu bezprawia tolerowanego przez władze, będą sami blokować drogi prowadzące do odwiertów. W Opolu Starym, Kraśnikach i Kostrach, pozbawieni prawa głosu lokalni mieszkańcy zaczęli sabotować odwierty jednocześnie usuwając kable sejsmiczne oraz akumulatory zasilające aparaturę do poszukiwań gazu łupkowego.

Motywowani inicjatywą ludzi pozbawionych złudzeń do stanu demokracji w Polsce, postanowiliśmy zakłócić warszawską konferencję, na którą po staremu zapomniano o mieszkańcach. Zajmując czas przeznaczony na korporacyjną fetę, wysłaliśmy międynarodowej śmietance jasny przekaz: „najpierw ludzie, potem zyski”.

Gaz łupkowy narusza mir domowy

Po 2 godzinach blokowania przemowy grupę siłą usunęła policja. Wszyscy zostaliśmy oskarżeni o "naruszenie miru domowego", grozi nam pozbawienie wolności do roku. Zarzut ten jest iście absurdalny: nasze zakłócenie konferencji dla prezesów koncernów w ekskluzywnym hotelu, jest bowiem niczym wobec bezkarnych działań korporacji, które siłą i bez zgody ludzi wchodzą na ich ziemie, wiercą pod ich domami, wywołując wstrząsy sejsmiczne i zatruwają ich źródła wody. Najbardziej radykalnej, a zarazem bezkarnej, formy naruszenia miru domowego, poddane są lokalne społeczności w Polsce. wywłaszczenie ich z ziemi w imię zysków koncernów wydobywczych. Te praktyki zostały formalnie zalegalizowanie w nowej ustawie o prawie geologicznym i górniczym, według którego lokalne samorządy i społeczności mają być wyłączone z procesu decyzyjnego odnośnie poszukiwań i wydobycia.

Poczucie bezsilności, z jakim zmagali się mieszkańcy Niezabyszewa i Stężycy w proteście przeciw zakłócaniu ich miru, wobec bezzwłocznej akcji Policji w obronie miru hotelu w Warszawie – ten oto obraz w pełnym świetle ukazuje dzisiejszy charakter naszego państwa, którego pałkarze bynajmniej nie chronią prawa – chronią miru bogatszych. Oto wymarzone przez władze El Dorado: Polska Delta Nigru.

Nie jesteśmy bezsilni

Wobec coraz węższej gamy instrumentów prawnych, zagrożeni przez korporacje i pozostawieni przez władze, ludzie w Polsce, tak jak wcześniej w innych krajach, zmuszeni są do przejęcia inicjatywy. Mimo absurdalnych szykan o "działanie wbrew interesom narodu", do tej pory okazuje się to jedyną szansą na zatrzymanie lokalnych tragedii. To dlatego protestów społecznych najbardziej obawiają się władze pokroju wiceministra Błaszczyka, a także międzynarodowe koncerny. Solidarność naszą bronią.

Warszawa, 5.12.2011

Kontakt: stop_szczelinowaniu@riseup.net
http://alterkino.org/gasland

Przeciw cięciom socjalnym, broni używanej przez kapitalistów

Gospodarka | Publicystyka

Jesteśmy solidarni ze społeczeństwem Grecji, które walczy ze sztuczkami klasy rządzącej, która próbuje narzucić coraz dalej idące obostrzenia socjalne. W Polsce wciąż słyszymy nonsensowne kłamstwa neoliberalnej propagandy, o tym jak rzekomo cięcia socjalne są niezbędne – tak jakby pracownicy w Grecji pławili się w luksusach. Tak naprawdę, marnotrawstwo zawsze zaczyna się na górze, a koszty ponoszą zwykli ludzie na dole. Nieliczni się bogacą, a większość zostaje oszukana.

Kilka faktów dotyczących życia w Grecji powinny przyczynić się do rozwiania mitów, które są rozpowszechniane przez zwolenników neoliberalizmu.

Po pierwsze, Grecy ciężko pracują. Ich tydzień pracy, to przeciętnie 42 godziny. Ich zarobki nie są wysokie. Ponad 20% Greków żyje w ubóstwie i większość zarabia mniej niż tysiąc euro miesięcznie. Emerytury i pensje sytuują się w okolicach 50-60% przeciętnej europejskiej. Bezrobocie wśród młodzieży jest bardzo wysokie. Pokazuje to, iż neoliberalna polityka narzucona Grecji już w 1992 r. przez Traktat z Maastricht, nie przyczyniła się do upowszechnienia bogactwa wśród zwykłych ludzi. W rzeczywistości, mimo ciężkiej pracy, Grecy żyją dość nędznie, jak na europejskie standardy.

Innym mitem rozpowszechnianym przez neoliberałów jest twierdzenie, że Grecja jest biedna i nie dość rozwinięta i nie może zapewniać pracownikom „luksusów”. Skoro Grecja jest tak biedna, jak wytłumaczyć fakt, iż aktywa greckich instytucji finansowych zwiększyły się o 250% w ciągu ostatniej dekady? To prawda, że w tym samym czasie zwiększał się dług publiczny... Ale to tylko pokazuje, że pieniądze gromadziły się w instytucjach finansowych, zamiast zasilać sektor publiczny, co spowodowało kryzys zadłużenia.

W 2008 r., grecki rząd zapłacił bankom 106,000,000,000 euro w ramach „pomocy”. To jest prawdziwa przyczyna, dla której teraz desperacko szuka oszczędności. Prawdziwą przyczyną kryzysu jest ogromna suma pieniędzy, która została przeznaczona na ratowanie banków. Znów, władze przekazały publiczne pieniądze by wspomóc prywatne instytucje finansowe, zmuszając pracowników, by zapłacili za to dwukrotnie: raz podczas przekazywania publicznych pieniędzy bankom, a drugi raz w postaci cięć socjalnych, które dotknęły większość społeczeństwa.

Gdy pracownicy cierpią z powodu cięć, greccy multumilionerzy żyją w dostatku. Greccy potentaci pobili rekord zasobności szwajcarskich kont bankowych (600,000,000,000 euro). Wydział do spraw przestępstw finansowych szacuje, że podobne rzędy kwot są wysyłane do banków w rajach podatkowych przez greckie firmy. Wygląda więc na to, że w Grecji można zarobić dużo pieniędzy – trzeba tylko wywieźć pieniądze i dobrze je ukryć.

Nie dajemy wiary fałszywym tłumaczeniom władzy, która chce zatuszować to, co rzeczywiście ma miejsce.

Problem cięć socjalnych nie dotyczy tylko Grecji i przejawia się również w wielu innych krajach w Europie. Również w Polsce. Tak wielu ludzi uwierzyło tu w opowieści elit, że niewielu jest skłonnych walczyć. Ludzie wolą uciekać z tego kraju zamiast podjąć walkę.

Powinniśmy sprzeciwić się cięciom socjalnym – cięciom w służbie zdrowia, edukacji, mieszkalnictwie, podwyżkom cen usług, których jedynym celem jest to, by bogaci byli jeszcze bogatsi.

Nie zaciskaj pasa! Zaciśnij pięść!

Japonia: Okupuj Tokio. Masowe demonstracje, ktore nie istnieją dla japońskich mediów

Świat | Protesty | Publicystyka

Słyszeliście o protestach Okupuj Wall Street w Nowym Jorku, Los Angeles, Londynie, Toronto, Berlinie, Tel Avivie i innych miejscach na świecie. Ale czy wiedzieliście, że również w Tokio odbyły się ogromne demonstracje? My nie wiedzieliśmy, dopóki członek forum SOTT nie przysłał nam szczegółów*. Generalny brak wiedzy o protestach w Japonii wynika prawdopodobnie z tego, że w głównych mediach japońskich panowała kompletna cisza na temat ruchu „Okupuj Tokio” – który wyrósł z największego w tym kraju (i ciągle rosnącego) oddolnego ruchu antynuklearnego.

W ostatnich miesiącach w całej Japonii, a szczególnie w Tokio, odbywały się duże demonstracje. Ogólny nastrój jest taki sam jak gdzie indziej – zwykli ludzie w Japonii mają dość kłamstw przywódców, a zwłaszcza kłamstw TEPCO (Tokyo Electric Power Company) i tego, jak rząd zajmował się katastrofą w Fukushimie. A raczej, jak unikał zajęcia się nią. To nie powinno oczywiście być dla Amerykanów niczym nowym. Kłamstwa BP oraz rola, jaką odgrywa rząd USA w umożliwianiu ich – trwają niezmiennie od momentu eksplozji na platformie Deepwater Horizon w kwietniu 2010 roku, a tragedia pogłębia się w otoczeniu śmiertelnej ciszy. To, co się dzieje w Japonii, jest niemal wierną tego kopią – zaprzeczanie, kampanie oszczerstw, taktyka twardej ręki i oczywiście całkowita cisza medialna. W efekcie katastrofy w Czarnobylu zmarł prawdopodobnie niemal milion ludzi, choć nigdy nie poznamy prawdziwej ilości ofiar śmiertelnych. Fukushima jest o wiele rzędów gorsza…

Ludzie w Japonii są bardzo zagniewani. Mimo że katastrofie w Fukushimie daleko do zakończenia (w rzeczywistości jest coraz gorzej), japońskie media najzwyczajniej pomijają temat opadu radioaktywnego po najgorszym wypadku jądrowym w historii. Z rzadka wspomina się w japońskich mediach o wstrząsach wtórnych po 9-stopniowym trzęsieniu ziemi, jakie nawiedziło wybrzeża Japonii 11 marca, podczas gdy te wcale nie ustały i ludzie są w nieustannym stresie. Przybiera również na sile wstrząs gospodarczy. Dobrą wiadomością – mówi członek forum SOTT, mieszkający w Japonii – jest to, że ludzie zaczynają otwierać oczy na fakt, że japoński rząd, TEPCO i media przez cały ten czas kłamały, i coraz więcej ludzi zaczyna podejmować działania, żeby faktycznie radzić sobie z tą sytuacją, zamiast tylko marzyć, że jakoś to wszystko zostanie wywiane gdzieś hen, nad Ocean Spokojny.

Podobnie jak obywatele innych „demokratycznych” krajów, i Japończycy przeszli w tym roku kurs, który nauczył ich, że ich własne media są tak samo kontrolowane, jeśli nie bardziej, jak media „mniej demokratycznych” państw, które wszyscy lubią wytykać palcami. Parafrazując japońskiego niezależnego dziennikarza, pana Uesugi, „W Japonii kontrola mediów jest gorsza niż w Chinach i podobna jak w Egipcie.” Skandalicznym przykładem tego zakazu informacji były ostatnie demonstracje w Tokio, w których wzięło udział ponad 60 000 osób, o czym japońskie mainstreamowe wiadomości nie wspomniały ani razu. Poza protestami skupiającymi się na podejściu japońskiego rządu do katastrofy w Fukushimie, nasila się również ruch „Okupuj Tokio”. Również na ten temat trudno o jakiekolwiek informacje, o ile nie sprawdzi się alternatywnych stron internetowych. Poniżej zamieszczamy przegląd niektórych wydarzeń z ostatnich trzech miesięcy, jakie miały miejsce w Japonii, a w szczególności w Tokio.

Wiele z linkowanych artykułów jest w języku japońskim, mamy jednak nadzieję na otrzymanie przekładów na angielski choć najważniejszych z nich i opublikowanie ich wkrótce na SOTT.

2 września: Yoshihiko Noda zostaje nowym premierem Japonii i obiecuje stopniowe likwidowanie zależności kraju od energii jądrowej.

5 września: Tajfun Talas pozostawił po sobie 29 ofiar śmiertelnych i 56 zaginionych osób, a „najgorsza z pamiętanych burz„, której towarzyszył, pozbawiła dachu nad głową tysiące ludzi.

10 września: W noc poprzedzającą 10. rocznicę 9/11 wszystkie drogi do Shinjyuku – dzielnicy Tokio i jednego z głównych centrów biznesowych i administracyjnych – zostały zamknięte, rzekomo z powodu „konserwacji„. Co za bzdura! Rząd spodziewał masowej demonstracji, którą skutecznie udaremniono przez całkowity zakaz wstępu.

11 września: Ludzie gromadzą się, aby utworzyć łańcuch trzymających się za ręce i otoczyć siedzibę Ministerstwa Gospodarki, Handlu i Przemysłu w Tokio. Tego samego dnia zwolennicy organizacji pozarządowej na rzecz pokoju i neutralności Japonii, „Stowarzyszenie Artykułu 9”, zaczęli rozstawiać namioty wokół budynku Ministerstwa. Wśród protestujących było czterech młodych aktywistów, którzy rozpoczęli 10-dniowy strajk głodowy, aby zwrócić uwagę na plany japońskiego rządu budowy kolejnych elektrowni atomowych!

19 września: 40 tysięcy osób wzięło udział w wiecu „Pozbyć się energii jądrowej”, jaki odbył się w Meiji Park, w Tokio. „Nic nie możemy na to poradzić, więc przyszliśmy”!

21 września: Czterech aktywistów kończy strajk głodowy.

25 września: W Nowym Jorku matki z Fukushimy krzyczały: „ONZ musi powstrzymać produkcję energii jądrowej„

Delegacja japońskich kobiet z prefektury Fukushima protestowała przed budynkiem ONZ w Nowym Jorku, kiedy premier Noda brał udział w szczycie ONZ w sprawie bezpieczeństwa jądrowego. Kiedy Noda i sekretarz generalny ONZ Ban Ki-moon uścisnęli sobie dłonie na zewnątrz budynku na oczach prasy, rolnik ekologiczny z prefektury Fukushima, pani Sachiko Sato, stanęła w tle za nimi i krzyczała przez megafon: „Nie potraficie nawet zapewnić opieki dzieciom z Fukushimy, jak śmiecie mówić o bezpieczeństwie energii jądrowej?” Sato i inni ochotnicy utworzyli później grupę „100 z Fukushimy”, a ich liczba szybko urosła do tysięcy. Organizowali strajki siedzące w rządowych gabinetach w Tokio, domagając się lepszej opieki nad napromieniowanymi dziećmi.

Aileen Mioko Smith z Green Action Japan i Sachiko Sato na proteście wzywającym do zamknięcia elektrowni atomowych w USA.

29 września: „Okupuj Ministerstwo Gospodarki” – początkowo w tym proteście uczestniczyło 720 osób, jednak szybko stał się on mekką dla japońskiego ruchu przeciwników energii jądrowej. Ten dzielny człowiek z Hokkaido wytoczył TEPCO formalny proces, w którym ubiega się o wymuszenie na tym konglomeracie wyłączenia energii jądrowej na dobre.

30 września: Rząd Japonii (a konkretnie Ministerstwo Edukacji, Kultury, Sportu, Nauki i Technologii) ogłosił wykrycie plutonu w Iitate, w prefekturze Fukushima (45 km od elektrowni jądrowej Daiichi).

10 października: Japoński rząd opublikował najnowsze dane z monitorowania linii lotniczych. Wiadomość nie była dobra, mówiąc delikatnie. Ich rozwiązanie? Zaoferować „10 000 darmowych podróży cudzoziemcom, by odwiedzali Japonię w 2012 r.”. Ech, nie, dziękuję.

29 października: Przybywa protestujących, zdesperowane matki z Fukushimy przyłączają się do demonstracji tym razem z hasłem „TEPCO musi przeprosić i zapłacić za napromieniowanie naszych dzieci!!”

31 października: Opad radioaktywny z Fukushimy: Naukowiec Marco Kaltofen przedstawia dane potwierdzające cząstki radioaktywne z Fairewinds Associates na Vimeo.

„Podsumowując tę pracę, obywatele, niektórzy lekarze i naukowcy, niektórzy blogerzy i niektórzy rolnicy z całego świata dostarczyli próbki panu Kaltofen, który zanalizował je pod kątem promieniowania z Fukushimy. Przykładem tego, co znalazł, jest slajd pokazujący filtry powietrza z samochodów w Japonii i Stanach Zjednoczonych. Filtry samochodów w Stanach nie zawierają prawie żadnego promieniowania. W samochodach w Tokio było go sporo, w rzeczywistości za dużo. Samochody w prefekturze Fukushima były niewiarygodnie radioaktywne.”

W istocie, poziom promieniowania w „gorących punktach” Tokio i Jokohamy, nieco ponad 150 km od Fukushimy, jak ostatnio zmierzono, przekracza poziom z prefektury Fukushima. 20-kilometrowa strefa wokół elektrowni jądrowej Daiichi jest więc zupełnie zbędną fikcją.

12 listopada: „Okupuj Ministerstwo Gospodarki”. 40 policjantów pojawiło się na terenie obozu i zaczęło rozstawiać znaki „Zakaz wstępu”. Policjanci próbowali przekonać ludzi do opuszczenia tego miejsca i ktoś usłyszał, jak jeden z nich mówił: „będę tu przychodzić tak długo, aż zwiniesz swój namiot”. Protestujący, do którego zwracał się z tym żądaniem policjant, odpowiedział: „Zostanę tu dopóty, dopóki nie odpuszczą energii jądrowej!„

* Faktycznie, Google dają tylko jeden wynik dla „Okupuj Tokio” na polskich stronach. W „Przeglądzie prasy japońskiej 9-31.10. 2011″ Polska-azja.pl podaje:

„Japonii nie ominęły protesty, które zaczęły się w Nowym Jorku na Wall Street i rozlały się po całym świecie. 15 października w sobotę na ulicach stolicy Japonii ruszyła akcja „Okupuj Tokio”. Protestujący zebrali się w Hibiya i Roppongi, dzielnicach symbolizujących bogactwo. Jak donosi jednak Yomiuri w protestach wzięło udział zaledwie 80 osób. Protestujący twierdzą, że bogactwo narodowe jest kontrolowane przez 1% populacji. „My jesteśmy 99%” – mówili „okupujący”.

Za: http://pracownia4.wordpress.com/2011/11/20/okupuj-tokio-masowe-demonstra...
Tłumaczone z: http://www.sott.net/articles/show/237704-Occupy-Tokyo-Mass-demonstration...

Egipskie społeczeństwo powstało ponownie, by dokończyć swoją rewolucję

Świat | Protesty | Publicystyka | Represje | Tacy są politycy

Setki tysięcy Egipcjan walczy obecnie na ulicach całego Egiptu przeciwko represjom i uciskowi stosowanym przez juntę wojskową, która początkiem br., w wyniku obalenia dyktatorskich rządów Mubaraka, przejęła władzę zwierzchnią w kraju. Jest to prawdziwy i autentyczny bunt większości spośród uciskanych Egipcjan, skierowany przeciw władzom wojskowym, nie zaś walki pomiędzy fundamentalistami islamskimi a wojskiem, jak sugeruje część korporacyjnych mediów. Członek kolektywu „Anarkismo.net” udał się do centrum wydarzeń, by porozmawiać z egipskim anarchokomunistą Yasser’em Abdullah’em, członkiem egipskiego Ruchu Wolnościowego Socjalizmu, który przekazał na ręce naszego wysłannika swoje oświadczenie, zawierające m.in. kompleksową analizę obecnej walki i stanu sprzed wybuchu obecnej fali niezadowolenia, opisującą także niezbędny do przeprowadzenia gruntownej rewolucji potencjał obecny wśród egipskiego ludu.

Z chwilą upadku dyktatorskich rządów Mubaraka w lutym br., Egipt rządzony jest przez juntę wojskową (SCAF), która wbrew pozorom główne struktury poprzedniej dyktatury pozostawiła nietknięte. Protesty społeczne i strajki pracownicze spotykały się z niebywałą przemocą ze strony wojska, działania związków zawodowych zaczęto regulować drakońskim prawem, praktycznie uniemożliwiającym jakiekolwiek działania na szerszą skalę, tortury praktykowane są na porządku dziennym, a represje, kierowane przeciw biorącym udział w lutowym powstaniu członkom powstańczych bojówek, były stosowane selektywnie. W ramach stosowania anty-rewolucyjnych sankcji ok. 12 tys. ludzi stanęło przed sądami wojskowymi, co miało w zamierzeniu zdeprecjonować i umniejszyć znaczenie powstania egipskich mas przeciwko dyktaturze. Wszystko to dzieje się równolegle ze sztucznie podsycanym sekciarskim konfliktem pomiędzy chrześcijanami a muzułmanami, który jest eskalowany w celu odwrócenia uwagi od rzeczywistych problemów nękających egipskie społeczeństwo.

W miniony piątek masy ludzi ponownie przejęły w swoje władanie plac Tahrir, domagając się ustąpienia rządów wojskowej junty SCAF-u, dokładnie w momencie, gdy ta była w trakcie wprowadzania nowego prawa powiększającego przywileje i umacniającego władzę junty. Całe spektrum polityczne, ze szczególnym uwzględnieniem Bractwa Muzułmańskiego (które od czasu wejścia w tajne i niejawne układy ze SCAF znacznie ucichło) wyszło tego dnia na ulice wraz z ludźmi, czego przyczyną najprawdopodobniej są zaplanowane na 28. listopada wybory. Jednocześnie wszystkie frakcje polityczne obawiają się, że niezależnie od wyniku nadchodzących wyborów, władzę przejmie „feldmarszałek” Tantawi, przywódca SCAF. Sam SCAF przyjął już zawczasu dekret dający wojskowym prawo weta wobec nowo ustanowionej konstytucji, skonstruowanej przez wybrany i utworzony w ciągu tygodnia od wyborów rząd.

Piątkowe protesty wszystkie światowe media ochrzciły mianem starć między członkami Bractwa Muzułmańskiego a żołnierzami SCAF. Jednak rzeczywiste starcia rozpoczęły się dopiero nazajutrz, w sobotę, kiedy grupa ok. 200 zagorzałych rebeliantów z placu Tahrir została brutalnie zaatakowana przez policję. Była to iskra, która ponownie rozpaliła żywy ogień gniewu wśród protestujących, kropla która przelała czarę goryczy i wyciągnęła z mieszkań setki tysięcy, jeżeli nie miliony ludzi, którzy ponownie przejęli ulice egipskich miast. Trwające walki oraz starcia nie mają nic wspólnego z politycznym islamem, podobnie jak nie miały z nim związku podczas wybuchu rewolty 25. stycznia. Aktualne protesty prowadzone są z udziałem tych samych ludzi, którzy wzniecili rewoltę w styczniu i lutym, którzy dopiero stosunkowo niedawno zdali sobie sprawę z antyrewolucyjnego i antyspołecznego charakteru dzierżącej władzę armii, dość nieudolnie maskującej prawdziwe intencje pod kamuflażem „pronarodowej” aury.

W tej chwili walki uliczne rozgrywają się na ulicach wszystkich większych miast w Egipcie, włączając w to przede wszystkim Kair, Port Said, Aleksandrię i Suez. Na południu kraju odbywają się masowe demonstracje, również tam odnotowano starcia z represyjnymi oddziałami SCAF-u. Atakowane są posterunki policji, na głównych arteriach i największych ulicach wzniesiono barykady. Jednocześnie trwają surowe represje wobec manifestantów: na ten moment (tłumaczony tekst ukazał się na stronie anarkismo.net 21 listopada - przyp. red.) co najmniej 6 osób zginęło, ponad 1 tys. zostało poważnie rannych w atakach przeprowadzanych przez wojsko i znienawidzone przez lud CSF (Centralne Siły Bezpieczeństwa - przyp. red.) czyli trzon represyjnych oddziałów Mubaraka.

Kilka godzin temu (przed napisaniem tego tekstu), okupujący plac Tahrir zostali brutalnie spacyfikowani i siłą częściowo usunięci z zajmowanego placu. W użyciu były opancerzone pojazdy, gazy bojowe (ofiarowane ongi dzięki „uprzejmości” prezydenta Obamy), oraz serie maszynowo wystrzeliwanych kul gumowych a także ostrej amunicji. W tej chwili (23.30 czasu lokalnego) demonstrantom ponownie udało się odzyskać plac Tahrir, symboliczne miejsce trwającej rewolucji jednoczące rebeliantów. Tłum skanduje: „Obalić SCAF, obalić Tantawiego!”

O godz. 12 w południe mieliśmy okazję porozmawiać osobiście z Yaser’em Abdullah’em, który wyjaśnił nam co zaszło na ulicach Kairu. Jego doniesienia z pierwszej ręki odnośnie wydarzeń w Kairze są żywym dowodem, że duch rewolucji wśród zbuntowanych mas jest silny i ma się dobrze, oraz że najbliższe dni powinny być kluczowe dla arabskiej rewolty. Pamiętajcie, potrzebne są wszelkie formy solidarności z naszymi towarzyszami i towarzyszkami walczącymi w północnej Afryce o wolność.

José Antonio Gutiérrez D.
20 listopada 2011

Pod spodem zamieszczamy przetłumaczoną rozmowę z Yasser’em Abdullah’em.

Jose Gutierrez: Co się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku dni na Kairskim placu Tahrir? Kto dokładnie wyszedł na ulice i jakie są konkretne powody trwającej walki?

Yasser Abdullah: Na kilka dni przed piątkiem (18 listopada) rodziny ofiar styczniowo-lutowej rebelii i męczenników tamtych dni rozpoczęły pokojowy, siedzący protest okupacyjny placu Tahrir, domagając swoich praw i ukarania sprawców wielu ofiar śmiertelnych podczas burzliwych starć w lutym br. Po blisko dziesięciu miesiącach od tamtych krwawych zajść, od momentu kapitulacji Mubaraka, żaden z winnych strzelania i mordowania demonstrantów nie został ukarany. Ponadto w lipcu wojskowa junta SCAF utworzyła fundusz wartości 200 mln funtów egipskich (ok. 25 mln euro) o wymownej nazwie „Fundusz Na Rzecz Ofiar i Męczenników Rewolucji”, mający rzekomo rekompensować rodzinom ofiar utratę bliskich i inne poniesione straty, lecz jako można było się spodziewać, był to jedynie zabieg propagandowy: SCAF oraz rząd Sharaf’a łaskawie zaoferował ofiarom niedawnego przewrotu pracę w branży śmieciarskiej, głównie na stanowiskach szeregowych śmieciarzy, co wśród objętych „programem pomocy i zadośćuczynienia” wywołało poczucie upokorzenia. Potraktowano ten zabieg jako dodatkową, z premedytacją zastosowaną zniewagę wobec tych, którzy upomnieli się o swoje prawa. W związku z tym rozpoczęli strajk okupacyjny żądając nowych rozwiązań, szanujących ich godność.

Na piątek zaplanowany był „Marsz Miliona”, którego uczestnicy domagają się zniesienia zwierzchniej władzy junty oraz zakończenia rządów wojska i tzw. tymczasowych władz cywilnych jeszcze przed kwietniem 2012 r. Po zakończeniu „Marszu”, strajk okupacyjny na placu był kontynuowany, z kolei drugi marsz, zorganizowany przez partie islamskie, wyłamał się z ogółu pozostałych protestów. Ugrupowania islamskie potępiają otwarcie większość protestów i okupacji, chcąc ubijać polityczny kapitał przed zaplanowanymi na 28 listopada wyborami. W efekcie tych zabiegów protest okupacyjny na placu stopniał do raptem kilkudziesięciu osób.

19. listopada, w sobotę o godz. 11 przed południem, Centralne Siły Bezpieczeństwa (tzw. Policja cywilna) rozpoczęły szturm na okupujących plac Tahrir. Ok. 200 najodważniejszych osób postanowiło odeprzeć atak i starło się z siłami CSB. W reakcji oddziały CSB zaatakowały zebranych znaczną ilością granatów z dymem łzawiącym i skierowały w ich stronę bojowy wóz opancerzony, który część demonstrantów zaatakowała i obległa. Po chwili przyłączyli się do nich inni protestujący, coraz więcej z nich włączyło się w walkę w celu odparcia sił CSB. I tak to się mniej więcej zaczęło. CSB falowo atakowało plac, gdy na niego wtargnęli, my szybko go odbiliśmy. Utrzymali plac jedynie na pół godziny, po czym wspólnymi siłami odzyskaliśmy go z powrotem i okupujemy skutecznie do teraz. W tej chwili - 20 listopada, godz. 12 w południe, wciąż trwają starcia między protestującymi a jednostkami CSB i ich sekcjami funkcjonariuszy w cywilu.

J.G.: Bractwo Muzułmańskie było do niedawna sprzymierzeńcem i sojusznikiem władz tymczasowych Egiptu… Dlaczego więc, jak donoszą światowe media, teraz biorą czynny udział w ulicznych starciach z policją?

Y.A.: Po referendum w sprawie zmiany konstytucji przeprowadzonym 19 marca Bractwo Muzułmańskie oraz pozostałe liczące się siły islamskie, sprzymierzyli się ze SCAF. 20 marca Szejk Salafi stojąc przy urnie na głosy, wrzucając do niej swoją kartę powiedział w obecności mediów „tak dla islamu”. Islamiści nie postrzegali referendum jedynie jako drogi do nowelizacji konstytucji, lecz jako szansę dla islamu, dla którego poparcie widzieli odzwierciedlone w opiniach ludzi, w ich decyzjach podczas głosowania. Twierdzili, że ludzie poprą ich pomysły, gdyż reprezentują islam, całe referendum zaś traktowali w kategoriach sprawdzenia społecznego poparcia dla swojego obozu. Począwszy od marca islamiści stanęli ramię w ramię w sojuszu z SCAF, potępiając wszelkie wystąpienia przeciwko nim. Było to częścią dobrze zaplanowanej gry, prowadzonej w celu zwiększenia swoich szans w przyszłych wyborach oraz, w przypadku wygranej, wyrobienia dobrych relacji z armią.

Jednak czas zweryfikował ich zamiary. W tej chwili Bractwo Muzułmańskie czuje się oszukane i wykorzystane przez SCAF, oskarżając ich o to, że wykorzystali pozycję i wpływy Bractwa tylko w celu umocnienia swojej władzy i pozycji w Egipcie. W rzeczywistości stosunki między Bractwem a juntą porównać należy do dwóch skłóconych braci, którzy będą wyrzucać sobie prosto w twarz wzajemne oskarżenia i żale, ale nigdy nie będą ze sobą naprawdę walczyć. Obecne wystąpienia i starcia uliczne nie mają tak naprawdę nic wspólnego ani z Bractwem, ani jakimkolwiek innym islamskim ugrupowaniem, ani nawet żadną inną partią niezależnie od jej orientacji politycznej.

Większość partii w tej chwili nie skupia się na tendencjach rewolucyjnych, udając że tego tematu nie ma. Właściwie jedynie lewicowa koalicja zapowiedziała, że zastanawia się nad oficjalnym bojkotem nadchodzących wyborów. Wszystkie pozostałe ugrupowania jednak skupiają całą swoją uwagę na listopadowych wyborach i nie przyłączyły się do okupacji oraz protestów mających właśnie miejsce na placu Tahrir. Na placu Tahrir obecnie przeważają przedstawiciele głównych sił rewolucyjnych, a także niezrzeszona w żadnych partiach czy oficjalnych grupach młodzież. Są oni zdeterminowani i gotowi walczyć o uzyskanie swoich praw. Są tam, by bronić rewolucji przed sztucznie wywoływanymi podziałami.

Wszystkie partie polityczne swoje wysiłki zamiast na ludziach i ich słusznej walce, skupiają na próbach utworzenia korzystnego i stabilnego sojuszu z juntą wojskową, by w razie wygranych wyborów, poprzez ugruntowany sojusz z SCAF wzmocnić swoją pozycję u władzy. Podsumowując, twierdzenie, że protesty, okupacje czy starcia inicjują jakieś partie polityczne, Bractwo Muzułmańskie czy jakieś inne formalne siły polityczne jest niczym innym, jak obłudą i wielkim kłamstwem rozpowszechnianym przez media korporacyjne.

J.G.: Czy w całej tej wielopłaszczyznowości trwającej rewolty istnieje jakiś realny potencjał do powstania ruchu ludowego? Myślisz, że armia będzie starała się konsolidować siły i wzmacniać swą pozycję, czy jednak nastąpi wzmożona fala odrodzonej rewolucji?

Y.A.: Sądzę, że w tym momencie potencjał do powstania silnego ruchu ludowego jest bardzo wysoki. 19. listopada poczułem się, jakby przeniesiono nas z powrotem w dzień 25. stycznia. Najpopularniejszymi obecnie pieśniami śpiewanymi przez rebeliantów są „Precz z rządami armii” oraz „Lud domaga się skasowania reżimu”. Mimo że Kair to centrum wydarzeń, również w innych miastach Egiptu sporo się dzieje. Do intensywnych starć doszło także w Suezie i Aleksandrii. Dotychczasowy, znany nam bilans strat (stan na południe dnia 20 listopada), to 1 ofiara śmiertelna w Kairze i dwójka martwych w Aleksandrii… Aktualnie planujemy przeprowadzenie na terenie całego Egiptu dnia akcji bezpośrednich wymierzonych w siły SCAF.

Z planowanymi akcjami nie mają nic wspólnego żadne polityczne ugrupowania. Można zauważyć w tym chaosie zjawisko bardzo pozytywne. Mianowicie wielu ludzi zdaje się wreszcie zrozumiało, zdało sobie w końcu sprawę, że ich siła leży w grupie pozbawionej wodza, że siłą jest kolektywny ruch zbiorowy. Przejrzeli na oczy, dostrzegli w partiach politycznych zdrajców, którzy całe swoje wysiłki i uwagę skupiają na walce o parlamentarne stołki i stanowiska. Nie wydaje mi się, by w takich okolicznościach junta miała jakieś realne szanse, aby wzmocnić swoją władzę. Są teraz w nie lada tarapatach. Z jednej strony „sojusznicy” junty obiecują i deklarują, że za okazane im poparcie po wyborach podzielą się z nimi władzą, z drugiej strony na ulicach szaleje rewolucja i masy solidnie wkurzonych i zdeterminowanych ludzi, którzy będą starać się kontynuować i pchać rewolucję do przodu. Myślę, że w ciągu kilku następnych dni będziemy świadkami skomasowanych i wzmożonych akcji wymierzonych przeciwko SCAF.

Za: anarkismo.net
Tłum.: Jaromir

Węgierscy Strzałokrzyżowcy

Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm

Słowo "faszyzm" kojarzy się na pierwszy rzut oka z nazizmem w Niemczech albo rządami Mussoliniego we Włoszech i Franco w Hiszpanii.

Współcześnie raczej rzadko przypisujemy faszyzm Węgrom, które kojarzą nam się raczej pozytywnie.

Prawda jest taka, że w trakcie II wojny światowej węgierscy narodowi socjaliści mieli ogromny wkład w ludobójstwo. Władzę w kraju przejęli 15 października 1944 po internowaniu przez nazistów Horthy'ego. Zostali obaleni przez sowietów w marcu 1945. Podczas swoich krótkich rządów udało im się zamordować tysiące osób.

Ferenc Szalasi założył partię w 1935 pod nazwą Partia Narodowej Woli. Została ona zdelegalizowana po dwóch latach po czym odbudowana w 1939 jako Nyilaskeresztes Párt czyli Partia Strzałokrzyzowców. O ile Szalasi często odnosił się krytycznie do III Rzeszy to jednak partię wzorował na NSDAP. Węgierscy faszyści posługiwali się symbolem równoramiennego krzyża zakończonego strzałkami co miało być starożytnym symbolem Madziarów, którzy zasiedli tereny Węgier.

Ideologicznie węgierski nacjonalizm był i jest podobny do niemieckiego. Są zapędy imperialne (koncepcja Wielkich Węgier), silny antysemityzm, antykomunizm, ale też antykapitalizm co w konsekwencji ma dawać tzw. "trzecią drogę" czyli korporacjonizm.

Kiedy Strzałokrzyżowcy przejęli władzę, 400 000 Żydów zostało umieszczonych w gettach. Co miało się z nimi stać? Agostino von Hassel ksiązce "Przymierze wrogów" pisze o planie Eichmanna polegającym na sprzedaniu owych Żydów aliantom. Naziści radzili sobie na froncie wschodnim coraz gorzej. Potrzebowali konserw i samochodów. Mieli je im dostarczyć alianci, a węgierscy Żydzi w zamian mieli być bezpiecznie przetransportowani do Portugalii. Oczywiście cała ta akcja miała duże znamiona prowokacji. Chodziło o to aby środowiska żydowskie wymogły przyjęcie propozycji Eichmana na aliantach.

Problem stanowił Stalin, który widząc, że alianci zaopatrują nazistów przestałby ich wspierać. Stąd decyzja o tym, aby nie wykupywać węgierskich Żydów i "poświęcić ich" dla dobra sprawy. 80 000 zostało wysłanych do niewolniczej pracy lub prosto do obozów śmierci. W kraju działały szwadrony śmierci, które w ciągu pierwszych trzech miesięcy zamordowały 38 000 osób. Strzałokrzyżowcy mordowali nawet w ostatnich dniach walk z armią czerwoną.

Zaraz po zakończeniu wojny postawiono 6 200 aktów oskarżenia za zbrodnie wojenne wobec Strzałokrzyżowców. Szalasi i część innych prominentnych członków partii została stracona.

Ciekawostką jest fakt, że część węgierskich Żydów, którzy za sprawą partii Szalasiego trafili do okupowanej Polski znalazła się w Warszawie. Po wyzwoleniu Gęsiówki podczas powstania w 1944 grupa tych Żydów trafiła do Brygady Syndykalistycznej. Mieli okazję, w innej części Europy wystąpić przeciwko nazizmowi...

https://cia.media.pl/odrodzenie_faszyzmu_na_wegrzech

Moje obserwacje z Palestyny i Izraela: Okupacja, segregacja rasowa, nierówność oraz niesprawiedliwość społeczna

Dyskryminacja | Publicystyka

 Segregacja rasowa wobec Palestynczykow. Mur. Od sześciu tygodni podróżuję po Palestynie i Izraelu i rozmawiam z ludźmi tu i tam. Widzę co się dzieje, fotografuję i dokumentuję. Rozmawiam z Palestyńczykami oraz Palestynkami. Byłem na uniwersytecie w Nablusie, jak i w obozach dla uchodźców takich jak Balata (gdzie na 1 km kwadratowym stłoczonych jest 25 tys. uchodźców z Palestyny).

Nablus jest otoczone siedmioma górami na których wybudowane zostały nielegalne osiedla żydowskie z pięknymi domami i bieżącą wodą, podczas gdy palestyńskim domom odcięto wodę, tak iż muszą oni zbierać wodę w zbiornikach na dachu podczas deszczu. Na tych pięciu górach umieszczone są bazy wojskowe. Gdy ktoś spróbuje się do nich zbliżyć, grozi mu strzał w głowę – jak to się stało z 10-letnią dziewczynką, córką stróża na parkingu z punktem widokowym.

W Hebronie widziałem najbardziej jaskrawe przykłady segregacji rasowej. W 1967 r., niejaki doktor Goldstein, który był Żydem, wszedł do meczetu na starym mieście w Hebronie i rozstrzelał z zimną krwią 27 osób. Przed kolejnymi zabójstwami powstrzymała go jedna osoba, która rzuciła w jego głowę ciężkim przedmiotem. W wyniku tego uderzenia, Goldstein zmarł. Ciekawi Ciebie jaki był efekt tej masakry? Otóż Palestyńczyka, który ocalił kolejne niedoszłe ofiary aresztowano i oskarżono o morderstwo i wsadzono za kratki. Dostał dożywocie. Z połowy meczetu zrobiono synagogę. By było ciekawiej, w mieście ustawiono tzw. check pointy (punkty kontrolne), które są przejawem segregacji rasowej względem Arabów. Podzielono miasto na dwie części i oddzielono zasiekami oraz murami. Po jednej stronie zostali żyjący w biedzie Palestyńczycy, a po drugiej nowo przybyli nielegalni osadnicy żydowscy, którym wybudowano piękne apartamenty, by zachęcić ich do zamieszkania. Na dachach wszędzie widać snajperów i żołnierzy pełniących wartę na wieżyczkach. Zamknięto jedyną drogę prowadzącą w stronę nielegalnego osiedla. Check pointy postawiono przed meczetem w "części Palestyńskiej", tak wiec by mogli dojść do swojej świątyni muszą przejść kontrolę, a żołnierze często nie pozwalają im przejść. To się nazywa sprawiedliwość.

A to tylko jeden przypadek terrorysty. Dodaj do tego agresywnych osadników żydowskich, którzy atakują Palestyńczyków i Palestynki, bez względu na wiek, kamieniami i ciężkimi przedmiotami. Większość osadników nosi przy sobie karabinki typu Uzi (mając na to pozwolenie lub nie). Palestyńczykom zarekwirowano ich ziemie, które należały do nich od pokoleń. Nie dość, że nie mają bieżącej wody, to nie mogą zbierać plonów ziemi by się wyżywić, zarówno oliwek na olej, co jest głównym źródłem dochodów, jak i ziemniaków, marchwi, itd.

Dodaj do tego żołnierzy izraelskich. Najgorsi należą do formacji Magav. Wieczne poniżanie, bicie i mordowanie dzieci, nastolatków i nastolatek oraz starszych ludzi, czy to w czasie kontroli czy zbyt bliskiego podejścia do Muru. Mur ma wysokość 9-12 metrów i otacza prawie cały Zachodni Brzeg (budowa została praktycznie ukończona na całej długości). Kara zbiorowa jest sama w sobie zbrodnią. Jeśli terroryści z Hamasu wystrzelą kilka rakiet, lub wysadzą autobus z Izraelczykami to następuje odwet i masakra, podczas której armia izraelska bombarduje praktycznie w całości zurbanizowaną Strefę Gazy, gdzie ginie wielokrotnie więcej niewinnych osób (jeśli przyjąć, że liczby mają znaczenie).

Lecz nie chodzi o liczby, a o definicję terroryzmu. Z jednej strony jest nielegalny terroryzm, a z drugiej legalny, państwowy terroryzm i terroryzm osadników. Zbiorowa kara jest stosowana tylko wobec Palestyńczyków i Palestynek. Za morderstwa spowodowane przez armię izraelską oraz nielegalnych osadników nikt nie odpowiada. Takie zbrodnie nawet cieszą się szacunkiem i zbierają pochwały. To tak, jakby w szkole z biednymi uczniami, jeden z uczniów czy uczennic popełnił/a występek, karać całą klasę, czy wszystkich uczniów i uczennice w szkole.

Inną kwestią jest to, że gdyby terroryści - ci nielegalni - znajdowali się w Tel Awiwie, to armia izraelska nie zbombardowałaby miasta za pomocą lotnictwa i czołgów i nie zrównałaby miasta z ziemią za pomocą buldożerów i nie mordowałaby przypadkowych, niewinnych osób, jak to ma miejsce w szczelnie zamkniętej Gazie, która jest blokowana zarówno od strony lądu, jak i morza. Trzyma się tam ludzi jak w więzieniu. Znam tylko jedno słowo na określenie tego, co się dzieje w Gazie i na Zachodnim Brzegu, a tym słowem jest „getto”. Getto stworzone przez izraelski rząd.

Innym problemem jest przymusowy pobór do armii 18-latków obojga płci, czy to urodzonych w Izraelu czy imigrantów żydowskich. Tak wiec zabiera się młodym wolność: na 2 lata dziewczynom oraz na 3 lata chłopcom. Widzę tych bardzo młodych ludzi z karabinami M16, które często sięgają połowy ich wzrostu. Taka polityka państwa Izrael jest bardzo skuteczna. Rząd pierze mózgi w armii, a od małego dziecka wpaja w szkołach militaryzm i nacjonalizm. Dzieci są wysyłane na obozy szkoleniowe przygotowujące do służby w armii. W wieku 10 lat daje się im broń z ostrą amunicją i pozwala strzelać, by oswoić ich z przyszłym zniewoleniem w armii. Hamas również werbuje dzieci, ale nie dotyczy to dziewczynek.

Można snuć na ten temat różne teorie, ale jedno jest pewne, że odpowiedzialność zbiorowa dotyczy tylko jednej strony, strony palestyńskiej. Odpowiedzialność za atak terrorystyczny muszą ponieść wszyscy, łącznie z nowonarodzonymi dziećmi, które nie wybrały przecież swojego miejsca urodzenia i które w swoim późniejszym życiu będą poddane poniżającym, rasistowskim kontrolom każdego dnia, gdy będą się udawać do szkoły. Druga strona nie odpowiada za swoje haniebne czyny, które cieszą się nawet akceptacją w społeczeństwie. Aż 97% społeczeństwa izraelskiego popiera okupację, działania armii oraz politykę rządu względem Palestyńczyków i Palestynek. Około 92% społeczeństwa jest objęte przymusowym poborem do wojska.

Na całe szczęście, są w Izraelu ludzie, którzy nie zgadzają się z zastaną rzeczywistością i wyrażają swój protest na różne sposoby – głośno lub cicho. Co tydzień, w piątek wielu Izraelczyków oraz Izraelek organizuje lub dołącza się do protestów przeciw murowi segregacji, oraz niesprawiedliwości i nierównościom społecznym. W zeszły wtorek wznowiona została akcja Jedzenie Zamiast Bomb, rozdano rozdano ulotki i wiele broszur antymilitarystycznych i anarchistycznych. Rozdano żywność, ubrania oraz książki potrzebującym, jednocześnie mówiąc o konieczności natychmiastowego zakończenia okupacji. Wspomniano też o problemach, które dotyczą samych Izraelczyków coraz bardziej narażonych na biedę i bezrobocie, które zwiększa się w galopującym tempie.

Społeczeństwo w Izraelu jest ofiarą tego samego systemu, co społeczeństwo w Palestynie. Wzrasta liczba dezerterów w armii, jak i obdżektorów sumienia, świadomie sprzeciwiających się przymusowej służbie wojskowej. Aby legalnie uniknąć przymusowej służby wojskowej, należy udowodnić, że się jest niepoczytalnym umysłowo. Wielu stara się udowodnić, że są niepoczytalni, by lekarz stwierdził ich nieprzydatność do służby. Pacyfizm, anty-militaryzm, anarchizm czy buddyzm są uważane za chorobę umysłową.

Kolejna sprawa, to szykany ze strony społeczeństwa wobec obdżektorów, czy dezerterów, zarówno w rodzinie, kręgu przyjaciół, jak i w pracy (której się zazwyczaj nie dostanie bez papierka z wojska potwierdzającego odbycie „służby”). Parodia polega na tym, że ludzie poznają w armii kolegów i koleżanki, którzy stali się ich przyjaciółmi, partnerami życiowymi, kochankami, itp. Tak więc krytykując okupację, rasową segregację, oraz działania rządu i armii wobec Palestyńczyków i Palestynek krytykujesz praktycznie każdą osobę w Izraelu, a rozmowy te nie należą do przyjemnych, miłych i spokojnych i kończą się zazwyczaj kilkugodzinną, ciężką dyskusją.

Rozmowy takie przeprowadzałem zarówno z żołnierzami legalnej armii, jak i tej nielegalnej, z Fatah, czy Hamasu w samej Palestynie, podczas strajku głodowego więźniów politycznych oraz ich rodzin w namiocie w centrum Nablusu. Wyrażałem swoje zdanie przed "bojownikami wolności", że podkładanie bomb czy samobójcze ataki bombowe nie zmieniają niczego na lepsze, a tylko zabijają przy okazji niewinnych ludzi, oraz wydawałoby się współwinnych izraelskich żołnierzy płci obojga, którzy są zaciągani przymusowo do armii i poddawani praniu mózgów jeszcze jako dzieci. W mass mediach pokazywana jest tylko jedna strona medalu, a wszystkich mieszkańców Palestyny nazywa się „terrorystami”, „mordercami”, itd. Mass media obarczają Palestyńczyków jako grupę całą odpowiedzialnością za sytuację. Akty nielegalnego terroru są tylko na rękę rządowi izraelskiemu. Walka zbrojna niektórych Palestyńczyków, a jest ich zdecydowana mniejszość, nie przynosi wolności reszcie społeczeństwa, a walka z armią izraelską, która otrzymuje każdego dnia miliony dolarów pomocy od USA, jest z góry przegrana.

W oczach Izraelczyków, akty nielegalnego terroru nie znajdują pochwały i zrozumienia. Daje to zupełnie odwrotne skutki. Każdy atak terrorystyczny jest wielokrotnie powtarzany w mass mediach i można odnieść wrażenie, że nie był to jeden atak, a tysiąc. Walka powinna być prowadzona środkami nie militarnymi, za pomocą samoorganizacji społeczeństwa, zarówno w Palestynie, jak i w Izraelu. Obecnie Palestyńczycy próbują wydostać się z getta otoczonego murem, odmawiając uznawania segregacji na drogach. Jest wiele autostrad i dróg szybkiego ruchu, ale są one zabronione dla Arabów (natomiast Izraelczycy i turyści mogą się nimi swobodnie przemieszczać).

Wspomnieć należy też o tym, że Palestyńczycy są kontrolowani na check-pointach i bez specjalnych zezwoleń, o które mogą się modlić jak o deszcz w bezchmurną, słoneczną pogodę, nie są przepuszczani nawet na Zachodnim Brzegu, jak i poza mur segregacji do Izraela. Samym Izraelczykom nie zezwala się na odwiedzanie Zachodniego Brzegu, czy Strefy Gazy, z jednym znaczącym wyjątkiem: nielegalnymi osadnikami. Nielegalni osadnicy żydowscy mogą swobodnie poruszać się po okupowanej Palestynie i przemieszczać się do samego Izraela. Aktywiści i aktywistki, podczas kontroli przy murze oddzielającym Zachodni Brzeg od Izraela, mówią że są osadnikami, by przedostać się na protesty, lub uczestniczyć w akcji mającej na celu pomoc humanitarną, czy odwiedziny znajomych, czy po prostu po to, by obejrzeć ten skrawek ziemi. A Palestyńczycy nie mają żadnych szans na znalezienie pracy w Izraelu oraz na odwiedzenie swoich rodzin i znajomych po drugiej stronie muru segregacji.

Pomoc humanitarna międzynarodowych aktywistów i aktywistek

Zachodni Brzeg
Wiele osób przyjeżdża pomagać, od aktywistów organizacji takich, jak Anarchiści Przeciw Murowi, po zorganizowane wycieczki turystów, którzy pomagają mieszkańcom Palestyny zbierać plony ziemi, która należała do nich od pokoleń. Ziemie znajdujące się pod okupacją, są kontrolowane przez nielegalnych osadników oraz policję i wojsko – w szczególności formację o nazwie Magav. Zbiory oliwek i warzyw w asyście międzynarodowych pomocników spotykają się z rzadszymi atakami ze strony osadników ze względu na międzynarodową opinię publiczną, choć zdarzają się jednak przypadki ranienia międzynarodowych i izraelskich aktywistów. Palestyńczycy zdani na własne siły są skazani na klęskę, gdyż są szykanowani i ostrzeliwani przez osadników, policję i wojsko. Nie ma więc mowy, by zbiory powiodły się bez strat na zdrowiu lub bez utraty życia.

Strefa Gazy
W zeszłym roku, załoga wioząca pomoc humanitarną na siedmiu statkach została zaatakowana przez izraelskich komandosów. Na statku płynącym pod turecką banderą doszło do zastrzelenia pokojowych aktywistów z Turcji. Kilka dni temu, dwa statki z pierwsza pomocą próbowały przebić się przez blokadę Izraela, lecz kanadyjskie i szkockie fregaty zostały otoczone przez jednostki marynarki wojennej Izraela. Pokojowo nastawieni aktywiści zostali porwani i osadzeni w więzieniu i do tej pory w nim przebywają.

Uchodźcy palestyńscy
W Libanie jest pół miliona uchodźców palestyńskich. Ofiary okupacji izraelskiej zmuszone są do emigracji i nie mają żadnych praw obywatelskich w Libanie, nie mogą podjąć legalnej pracy, nie mają dostępu do służby zdrowia, opieki medycznej i nie mają legalnego prawa pobytu.

Jordania
Palestyńczycy w Jordanii mogą legalnie przebywać na terenie kraju, lecz są jawnie dyskryminowani przez władze. Król dzierżący w kraju pełnię władzy obarcza Palestyńczyków winą za zorganizowanie w kraju protestów związanych z nierównościami społecznymi, które dotyczą większości społeczeństwa. Palestyńczycy otrzymują niższe wynagrodzenia za taką samą pracę, tylko dlatego, że urodzili się Palestyńczykami. Z tego względu jest oczywiste, że stanowią oni większość na protestach, ale nie są ich wyłącznymi inicjatorami. Biorąc pod uwagę, że 70 proc. mieszkańców stolicy Jordanii Ammanu, to Palestyńczycy lub potomkowie uchodźców palestyńskich, którzy wybudowali stolicę Jordanii własnymi rękoma, oczywiste jest ich niezadowolenie z nierówności społecznych i dyskryminacji, której padają ofiarą.

Część Beduinów również przyłącza się do praktyk dyskryminacyjnych. Chodzi o tę część, która dorobiła się majątków po przesiedleniu z antycznego miasta Petra wybudowanego w skałach i od pokoleń zamieszkiwanego przez Beduinów. Beduini dobrowolnie opuścili domy w skale przeprowadzając się do nowo wybudowanych domów oddanych przez króla w ich ręce. Ta część Beduinów popiera króla, a także oskarża Palestyńczyków o wywoływanie protestów ulicznych w obronie sprawiedliwości społecznej. Ci, którzy chcieli pozostać w swoich domostwach w skale, czy obozowiskach zostali siłą eksmitowani. Trzynaście rodzin dotąd okupuje swoje dawne domostwa, według obecnego prawa nielegalnie.

Ojciec narodu przemówił

Kraj | Gospodarka | Publicystyka | Tacy są politycy

Donald Tusk wygłaszał dzisiejsze expose niczym prawdziwy patriarcha. I ton, i gestykulacja, i chwyty retoryczne były godne prawdziwego monarchy. Miłościwie nam panujący Donald Tusk przestrzegł, że jeśli w dobie szalejącego dookoła kryzysu musimy "solidarnie" wyrzec się luksusów, "solidarnie" musimy zacisnąć pasa. Inaczej, drogie dzieci, będzie bardzo bardzo źle.

Solidarnie więc ma zamiar podnieść wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn po równo - do 67 lat (czyli mężczyznom o dwa, kobietom o siedem). To ma nas rzekomo uchronić przed bankructwem. Jakiś co bardziej rezolutny młodzieniec zapytać by mógł swojego pryncypała rządowego, w jaki sposób zwiększa to jego szanse na rynku pracy, skoro starsi zamiast iść na zasłużoną emeryturę, będą nadal okupować kurczącą się liczbę miejsc pracy. I to wszystko w sytuacji, gdy idea uczelni jako przechowalni młodych bezrobotnych powoli się wyczerpuje. Tusk zapewne, gdyby był prawdomówny, powiedziałby, że przecież i tak młodzi nie mają co liczyć na emerytury, bo pracodawcy mają im do zaoferowania przede wszystkim umowy śmieciowe, więc będą musieli pracować nie do 67 lat, ale do śmierci. Nie jest to więc zmartwienie rządu obecnego.

“Niemcy mnie biją”- kampania kłamstw neofaszystów, dziennikarzy i prawicowych celebrytów

Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm

Jesteśmy obecnie świadkami zadziwiającego procesu. Procesu, który w idealny sposób pokazuje, że wystarczy powtórzyć dowolną informację wystarczającą ilość razy, by stała się ona prawdą. Takiej prawdy nie obowiązują prawa logiki, racjonalny osąd, nie obowiązują jej też fakty. Bo jeśli się z nią nie zgadzają, tym gorzej dla nich.

W momencie opublikowania informacji o wsparciu udzielonym Porozumieniu 11 listopada przez antyfaszystki i antyfaszystów z Niemiec stało się coś dziwnego: raptownie wezbrała fala opartych na resentymentach historycznych wypowiedzi, które można podsumować pytaniem “Jak to Niemcy blokują Polaków w Warszawie?”. W duchu tego ksenofobicznego dyskursu, “bojówki niemieckie”, które składają się z tego samego typu ludzi, którzy kiedyś tworzyli aparat hitlerowskich zbrodni, przyjeżdżają do Warszawy robić zadymy i bić polskich patriotów. „Niemiec” jako „odwieczny wróg narodu polskiego” jest jak widać wciąż żywym obrazem w głowach Polaków. Atmosfera nagonki ogarnęła wszystkich, niezależnie od ukierunkowania. Obraz zamaskowanego Niemca, który pokonuje setki kilometrów by bić patriotów osadził się w świadomości, wszyscy z obawą, ale też iście polskim hartem ducha („Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz i marszu nam blokował!”) czekali na 11 listopada.

Mit nr 1 – Pobito patriotę z polską flagą

Obawy te znalazły swoje ujście wcześnie, bo już w okolicach godziny 12, kilkanaście minut po przyjeździe „niemieckich najeźdźców” do miasta. Pojawiła się informacja: „Polak pobity na Nowym Świecie!”. Sprawcy? Oczywiście, „Niemcy”. Kilka dni później we łzawym reportażu pan Rafał Gołuch, polski patriota, pokazuje zakrwawiony szalik Polski i opowiada w szczegółach o bandyckim ataku Niemców, którzy są według niego „historycznym wrogiem Polaków”. Piękna ludzka historia, która nadaję twarz anonimowej ofierze germańskiej przemocy. Pan Rafał zapomina opowiedzieć jednak o kilku ważnych rzeczach, które pozwoliłyby go lepiej poznać, oraz w jeszcze większym stopniu się z nim utożsamiać. Nie mówi o swojej pasji dziennikarskiej, być może ze skromności, być może z innego powodu. Jest on twórcą poczytnego bloga pt. „Ostatnia Kohorta” (który dziwnym trafem zniknął z internetu po wyemitowaniu materiału), na którym robi między innymi reklamę popularnej wśród skrajnej prawicy stronie Redwatch, na której publikowane są „twarze zdrajców rasy” - czyt. aktywistów i aktywistek antyfaszystowskich, gejowskich, feministycznych. Swój artykuł „Goły” konkluduje stwierdzeniem, iż „Gdy spotkam kogokolwiek, kto nie uszanuje Polskiego Święta, pierwszy podniosę na niego rękę”. Dodatkowo Pan Rafał prowadzi działalność społeczną, sprzedając na stadionie Bałtyku Gdynia flagi z wizerunkiem „żołnierza Ku Klux Klanu z karabinem broniącego białej dumy Bałtyku”. Czy Pan Rafał wraz z kolegami przypadkiem znalazł się na Nowym Świecie w tym samym miejscu, w którym przechodzili niemieccy aktywiści i aktywistki? A jeśli tak, to skąd wziął się tam dziennikarz Nowego Ekranu, sumiennie monitorujący całe wydarzenie? Ze zdjęć i relacji świadków wynika, że to właśnie Pan Rafał najpierw werbalnie, a potem czynem (realizując to, co parę dni wcześniej obiecał na swojej stronie internetowej) sprowokował całe wydarzenie, które skończyło się jego rozmową z ekipą telewizyjną Gazety Polskiej w szpitalu. Nazywajmy rzeczy po imieniu: znany w środowisku neofaszysta sprowokował kilka osób na Nowym Świecie, ucierpiał na własne życzenie. Czy były to osoby z Niemiec tak naprawdę nie wiadomo, bo żadna z zatrzymanych osób nie usłyszała zarzutów o pobicie lub udział w bójce.

Mit nr 2 – Zaatakowano grupę rekonstrukcyjną

Efektem kreowania prawdy kosztem faktów jest również zajście z grupą rekonstrukcyjną, która rzekomo miała zostać zaatakowana przez „Niemców” na Nowym Świecie. Na dobrą sprawę wystarczy spojrzeć na zdjęcia z całego wydarzenia, by zobaczyć, że z kolumny mijającej pochód osób z Niemiec odłączają się dwie osoby. Na kolejnym zdjęciu widać, że właśnie te osoby wspólnie okładają kolbami karabinów jedną osobę ubraną na czarno. Osoba ta musiała wykazać się nie lada odwagą by samodzielnie zaatakować dwie uzbrojone osoby. Co więcej według świadków przed atakiem członkowie grupy rekonstrukcyjnej mieli krzyczeć „Szwaby won z Polski!”. Co do oplucia munduru, a raczej splunięcia w jego stronę, bo taka jest ostateczna wersja osób z grupy rekonstrukcyjnej, to na pewno nie jest istotne w tym, kto to zrobił. Jaka byłaby różnica, jeśli zrobiłby to Polak, Australijczyk czy Peruwiańczyk? Cała ta sytuacja napędzana jest przez klimat nagonki na grupy z Niemiec i winę za nią powinny ponieść osoby czynnie biorące udział w podsycaniu nastrojów antyniemieckich i ksenofobicznych. W obliczu tego wszystkiego ciekawym faktem wydaje się też to, że osoba bijąca kolbą karabinu drugą osobę (rzekomo ex definitione gotową do przemocy) wybierała się na Marsz Niepodległości.

Mit nr 3 – Niemieccy zadymiarze mieli przy sobie niebezpieczne narzędzia

Wczoraj Polskę obiegły zdjęcia przedmiotów zabezpieczonych przez policję w kawiarni „Nowy Wspaniały Świat”, w której schroniły się osoby z Niemiec. Są to przedmioty takie jak: flagi, kilka puszek z gazem pieprzowym, scyzoryk, styropianowe tarcze, kastet, czapki, megafon. Przedmioty te zostały okrzyknięte dowodami na to, że osoby te rzeczywiście przyjechały robić zadymę. Jest to teza bardzo ważka, jeśli się nad nią chwilę nad tym zastanowić. No bo jeśli posiadanie przy sobie scyzoryka jest dowodem na gotowość do fizycznej agresji, to za zadymiarza powinien zostać uznany mój dziadek, który ze scyzorykiem identycznym jak na zdjęciu nie rozstaje się niemal nigdy. Używa go do różnych czynności od cięcia chleba po odskrobywanie rdzy z samochodu. Według mojej najlepszej wiedzy nikogo jeszcze nim nie skrzywdził, może oprócz siebie samego. Polskie ulice są jednak pełne osób gotowych do przemocy: to tysiące kobiet i mężczyzn poruszających się na co dzień z gazem pieprzowym w kieszeni lub torebce. Większość z nich pewnie nigdy go nie użyła, część być może w obronie własnej. Najwidoczniej od wczoraj muszą uważać, bo mogą zostać nazwani bojówkarzami. Słowa oczywiście mają wielką siłę rażenia, ale wydawało mi się zawsze, że jednak w Polsce można z nich korzystać bezkarnie. Zresztą więcej krzywdy czynią zapewne artykuły red. Ziemkiewicza niż hasła wykrzykiwane przez tubę. Co do styropianowych tarcz, służących do obrony przez ciskanymi przez neofaszystów kamieniami – policja nie zdawała się mieć problemów z nimi na miejscu blokad, dlaczego zatem nagle urosły do rangi niebezpiecznego narzędzia? Naprawdę trudno zrozumieć tę pokrętną logikę. Jedynym budzącym wątpliwość przedmiotem jest kastet, którego inne zastosowanie rzeczywiście trudno sobie wyobrazić. Jest to jednak jeden kastet na ok. 100 osób, czyli patrząc na to matematycznie ok 1% osób miał przy sobie niebezpieczne przedmioty. Czy to wystarczy, by całą grupę nazwać bojówką nastawioną na konfrontację? Dodatkowo informacje rozchodzą się szybko, nawet zagranicą ludzie wiedzą o przemocy ze strony neofaszystów w Polsce, wiedzą o 39 ofiarach śmiertelnych ataków skrajnej prawicy, wiedzą o trwającej u nas w kraju nagonce na „Niemców”, wiedzą o tym, że pewne grupy, które objawiły się na pl. Konstytucji, starały się ich spotkać. Czy wobec tego może dziwić kogoś fakt, że ktoś boi się o swoje życie i stara się choć trochę zwiększyć swoje szanse? Czy jest to naprawdę aż tak nieracjonalne?

Mit nr 4 – To „Niemcy” są winni zamieszek

Jest to mit tak absurdalny i nielogiczny, że nawet szkoda słów, by go dekonstruować. Osoby z Niemiec zostały zatrzymane o godzinie 12, zamieszki zaczęły się ok. 15 i zostały wywołane przez uczestników Marszu Niepodległości, sympatyków ONR i Młodzieży Wszechpolskiej. Na Nowym Świecie nie było żadnych walk z policją, wszystkie osoby tam zatrzymane zostały zwolnione z aresztu albo bez zarzutów, albo też z zarzutami z kodeksu wykroczeń (zakłócanie porządku publicznego). Żadnej z osób zatrzymanych na Nowym Świecie nie został postawiony zarzut czynnej napaści na funkcjonariusza – w przeciwieństwie do kilku uczestników Marszu Niepodległości. Co więcej wszyscy świadkowie zgodnie przyznają, że grupa Niemców nie stawiała żadnego oporu przy zatrzymaniu. Nie stanowili oni zagrożenia dla mieszkańców i nie spowodowali strat materialnych zarówno przed jak i w lokalu Krytyki Politycznej, do którego zostali zagnani przez policję i który później spokojnie opuścili. Potwierdził to również Rzecznik Komendy Głównej Policji Mariusz Sokołowski. Zatem nasuwa się wniosek, że do zatrzymań doszło w skutek nadgorliwości policji, a nie wskutek popełnienia przestępstwa. W obliczu tego tworzenie jakiejkolwiek symetrii pomiędzy wydarzeniami na pl. Konstytucji i na Nowym Świecie jest zupełnie nieuzasadnione. Grupowe aresztowanie na Nowym Świecie było wynikiem wielotygodniowej nagonki na grupy z Niemiec, która przedstawiła ich jako gotowych do przemocy zadymiarzy, którzy „gdy trafił się tylko pretekst” jak pisze Piotr Machajski, zostali zatrzymani. I to właśnie ten ksenofobiczny klimat, podsycany w szczególności przez organizatorów Marszu Niepodległości, należy winić za wydarzenia na Nowym Świecie. Nie „Niemców”, nie „bolszewicko-komunistyczno-lewackich politruków z Porozumienia 11 listopada”, a właśnie ich – ONR i Młodzież Wszechpolską.

Za: http://www.facebook.com/11listopada.org

Skrajna prawica niebawem ponownie w polskim parlamencie?

Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm

Poniższy tekst powstał na bazie informacji uzyskanych od członków Młodzieży Wszechpolskiej oraz zebranych przez działacza antyfaszystowskiego, który przeniknął na kilka miesięcy do struktur ONR

„Marsz na Warszawę” miał służyć narodzinom nowej skrajnie prawicowej partii politycznej, a nie obchodom Święta Niepodległości. Wszystko było już zaplanowane, ale...

„Dziś, jak nigdy wcześniej widać, że Polsce potrzebna jest alternatywa dla systemowych rządów. Taką alternatywą może i powinien być zjednoczony Ruch Narodowy, a zwłaszcza jego Organizacje Młodego Pokolenia”

ONR-Podhale

Falstart pod pomnikiem Dmowskiego

Panowie Winnicki, Żaryn czy Bosak, zapewniali wszystkich, że tzw. „Marsz Niepodległości” jest niczym innym, jak próbą uczczenia pewnej tradycji, demonstracją patriotyzmu przez zwykłych Polaków. Tymczasem sam Marsz okazuje się być tylko przykrywką. I to nie tylko dla zgromadzenia skrajnie prawicowego tłumu. Polacy, którzy przybyli na MN, nieświadomie brali udział w spektaklu służącym powołaniu nowego ruchu skrajnych nacjonalistów pod nazwą „Ruchu Narodowego”.

11 listopada pod pomnikiem Dmowskiego miało zostać ogłoszone powstanie zalążka czegoś, co trzeba nazwać polską partią faszyzującą. Nie wyszło, bo jej przyszli adepci, zamiast czekać na ceremonię ogłoszenia, rozbiegli się siać terror w mieście. Być może nie zrobiliby tego, gdyby wiedzieli jak wzniosłe wydarzenie ich czeka. Ale nie wiedzieli. Tylko liderzy ONR i MW znali te plany. Wyszedł więc swoisty falstart. Ceremonia ogłoszenia nowego tworu została przełożona na najbliższą przyszłość. Być może dojdzie do tego lada dzień, gdyż wszystko było już przygotowane. Jedno jest pewne. Tak jak przemarsze skrajnej, faszyzującej prawicy ukryto obecnie pod nazwą „Marszu Niepodległości”, tak proces prowadzący skrajną prawicę do parlamentu dostanie lada dzień mylącą nazwę „Ruchu Narodowego”.

Żniwa po tumulcie w Święto Niepodległości

Skrajna prawica na swoich forach internetowych ogłosiła 11.11.11 dniem przełomowym. Pisze o narodzinach wielkiego narodowego ruchu. Oblicze tego ruchu oglądaliśmy już setki razy. Na Podlasiu, w Białymstoku, na obozach integracyjnych z faszystami z całej Europy na Węgrzech i raz jeszcze na ulicach Warszawy 11 listopada tego roku. O tym, że ma on faktycznie liczne zaplecze i brutalny potencjał nikt już nie może mieć wątpliwości. Skrajnie prawicowe bojówki organizują się na stadionach i poza nimi w całym kraju. Teraz potencjał ten ma zostać zagospodarowany poprzez wepchnięcie go w ramy nowego ruchu – „Ruchu Narodowego”. Formalizacją i strukturami tego ruchu zajmą się wspólnie neofaszystowski ONR i skrajnie prawicowa Młodzież Wszechpolska.

Właściwie ogłoszenie „Ruchu Narodowego” miało się odbyć na zakończenie tzw. „Marszu Niepodległości” pod pomnikiem Dmowskiego. Jednak nieustanne ataki uczestników Marszu na Warszawiaków, antyfaszystów, media i policję nie były atmosferą, w której mogło się odbyć „uroczyste” ogłoszenie nowego, skrajnie prawicowego tworu. Moment ten przeniesiono wiec taktycznie o kilka dni, kiedy zgliszcza i atmosfera strachu, pozostawione po skrajnie prawicowym terrorze, nieco opadną. Będzie to zebranie żniw atmosfery uniesienia, jaka panuje w ugrupowaniach skrajnej prawicy po tumulcie wywołanym w Święto Niepodległości w Wwie. Spodziewajmy się tego lada dzień.

Na wzór węgierski

Nowe Stowarzyszenie „Ruch Narodowy” (RN) ma być przykrywką dla nowego ruchu. Jego zadaniem jest przykrycie biało-czerwoną flagą wylęgarni skrajnie prawicowych i neofaszystowskich bandytów w tym kraju. To kontynuacja strategii przykrywania marszu organizowanego przez ONR i MW formułą i nazwą „Marszu Niepodległości”. Nowy „RN” ma być na zewnątrz „patriotyczny” (podobnie jak tzw. „Marsz Niepodległości”), a do wewnątrz skrajnie prawicowy. Na zewnątrz ma głosić idee umiarkowano-prawicowe (nowoczesna ksenofobiczno-homofobiczna nowomowa), zaś do wewnątrz organizować skrajnie prawicowe struktury i krzewić przy ich pomocy najskrajniejsze prawicowe postawy. Właśnie te, które dały kolejny pokaz „patriotyzmu” 11 listopada tego roku.

Członkowie MW od kilkunastu tygodni opowiadają w swoim środowisku, że chodzi o zagospodarowanie niezorganizowanej do tej pory rzeszy zwolenników środowisk nacjonalistycznych i skrajnie prawicowych. Nowy ruch miałby dotrzeć i zaanimować skrajnie prawicowe środowiska we wszystkich zakątkach kraju. Liderzy MW debatowali ostatnio głośno na temat idei stworzenia gęstej sieci struktur powiatowych tego ruchu. Wszystko po to, aby na mapie Polski nie było już miejsc, w których mniejszości narodowe, seksualne czy kulturowe mogłyby czuć się swobodnie i bezpiecznie. Ruch miałby pełnić dokładnie tę samą rolę, którą pełni neofaszystowski Jobbik na Węgrzech. Wspólny wyjazd członków ONR i Młodzieży Wszechpolskiej na neofaszystowskie zgromadzenie na Węgrzech latem tego roku służył zbieraniu doświadczeń. Obecność węgierskich neofaszystów z organizacji Jobbik na tegorocznym „Marszu Niepodległości” w W-wie jest potwierdzeniem kierunku.

Z placu Konstytucji prostą drogą do parlamentu

Dyskusje o nowym tworze trwają na skrajnej prawicy już od dawna. Jego schemat powstał jakiś czas temu. Strona internetowa jest właściwie gotowa.

Samą decyzję o zawiązaniu konkretnego stowarzyszenia podjęto już wiele miesięcy temu na wspólnym zamkniętym zjeździe ONR i Młodzieży Wszechpolskiej we Wrocławiu. Członkowie MW głoszą, że stowarzyszenie ma działać 2 lata jako ruch, a następnie przekształcić się w partię.Ktoś mógłby zapytać czemu nie od razu partia? Pewnie dlatego, że wpychanie w ramy partii rozbuchanej masy, która odnalazła swoje powołanie kilka dni temu na Placu Konstytucji, mogłoby skończyć się awanturą w szeregach skrajnej prawicy. „Kibole” jako pierwsi dostaliby szału, być może większego niż pod pomnikiem Dmowskiego (plac na Rozdrożu). Głodni władzy członkowie MW zdając sobie z tego sprawę stwierdzili, że dopną swego w czterech taktach. Tak więc najpierw z jawnie faszyzującego, corocznego 11-listopadowego marszu zrobiono „Marsz Niepodległości” (jesień 2010). Następnym krokiem jest rejestracja Stowarzyszenia „Marsz Niepodległości” (do końca nie wiadomo, czy się do tej pory udało). Wreszcie stowarzyszenie to ma przekształcić się w stowarzyszenie „Ruch Narodowy”. Stowarzyszenie „RN” ma mieć na tyle elastyczną formułę ideową, aby zgromadzić wokół siebie całą skrajną prawicę i okolice. Taki twór ma stać się faktycznym ruchem, by wreszcie przekształcić się w partię polityczną. Jej celem byłoby wejście do parlamentu. Według pewnego działacza MW, na wszystko dano sobie od 12 do 24 miesięcy – ważne, aby zdążyć ze wszystkim przed kolejnymi wyborami (2014). To logiczne. Nowy faszyzujący twór o nazwie „Ruch Narodowy” przekształci się w partię zapewne dokładnie wtedy, gdy właśnie dojrzeje do wyborów. Tempo ładowania się skrajnej prawicy do parlamentu jest więc istnie węgierskie, jeśli nawet nie bawarskie. Prosto z „rozpierduchy pod pomnikiem Dmowskiego” na pełnym gazie do sejmu.
Oto jak Młodzież Wszechpolska, która miała już swoje 5 minut w parlamencie jako młodzieżówka LPR, zamierza do niego powrócić zainspirowana drogą jaką przyjęła skrajna prawica na Węgrzech. Oto w jaki sposób również ONR oraz ich przyjaciele od Autonomicznych Nacjonalistów, przez „White Legion” po „Blood&Honour”, którzy będą się mogli swobodnie czuć w elastycznej strukturze „RN”, zamierzają wkroczyć po raz pierwszy do polskiego parlamentu. Oto jak ludzie z ONR, obecni skini i „bohaterzy z placu Konstytucji”, chcą mieć wpływ na losy tego kraju.

Pod czyim przywództwem?

Jeżeli chodzi o podział władzy w „Ruchu Narodowym” to, jak słychać z obu środowisk, ma to być „sprawiedliwy układ” pomiędzy ONR i MW. W zarządzie zasiąść ma po tyle samo osób z obu organizacji. Pozostałymi kluczowymi stanowiskami ONR i MW również podzielą się pół na pół. Tyle tylko, że nie od dziś wiadomo, że ONR tworzą raczej chłopcy od bicia „wrogów narodu”, a MW produkuje raczej kadry gotowe do przejmowania władzy (skąd my znamy te struktury od przejmowania ulic i przejmowania władzy równolegle...). Wystarczy spojrzeć na same twarze i przeszłość obecnych władz obu organizacji. Liderzy MW, Winnicki i Tumanowicz, jeżdzą po Europie i spotykają się z przywódcami skrajnej prawicy, m.in. na Węgrzech oraz brylują we wszystkich stacjach telewizyjnych wypowiadając słowo „lewacki” we wszystkich liczbach i przypadkach. Natomiast rzecznikiem prasowym ONR (i wschodzącą gwiazdą organizacji) jest były skinhead, bramkarz z dyskoteki i instruktor z siłowni, niejaki Marian Kowalski z ONR-Lublin, zamieszany w sprawy sądowe związane z szerzeniem antysemityzmu. Czy w takich okolicznościach „sprawiedliwy podział władzy” pomiędzy obiema organizacjami jest w ogóle możliwy? ONR zdaje się w to wierzyć. Członkowie MW twierdzą, że wyjdzie dopiero w praniu kto tak naprawdę jest zdolny do zarządzania tak dalekosiężnym przedsięwzięciem.

„Ruch Narodowy” ma za zadanie zgromadzić całą formalnie niezorganizowaną skrajną prawicę (grupy, projekty, środowiska, bojówki), a także wchłonąć wszystkie organizacje skrajnie prawicowe w kraju. Tylko czy zgodzi się na to Narodowe Odrodzenie Polski (NOP), które ma równoległe do ONR i MW aspiracje do przewodzenia skrajnej prawicy w Polsce? Członkowie MW twierdzą, że NOP jest w kryzysie i niedługo po powstaniu „RN”, albo będzie zmuszony się przyłączyć, albo kompletnie zniknie z mapy skrajnej prawicy w kraju. Nie wiadomo do końca jak zapatruje się na to sam ONR, ale wiadomo, że unia z MW oznacza zostawienie NOP z tyłu i odcięcie w ten sposób konkurentom tlenu. Może faktycznie NOP nie będzie miał wyjścia i dołączy do nowej inicjatywy, ale biorąc pod uwagę fakt, że podział władzy jest już ustalony, będzie się musiał podporządkować odwiecznej konkurencji. Niezbyt interesująca perspektywa dla struktury mającej zdecydowanie największe międzynarodowe poparcie spośród całej skrajnej prawicy w kraju.

Kto w to wejdzie?

Członkowie MW twierdzą, że zgarną do „RN” m.in. wszelkich monarchistów, nowe środowisko Giertycha oraz resztki LPR. Dla tych ostatnich to idealny sposób na reinkarnację. Kolejnym motorkiem napędowym „RN” będą zapewne „Solidarni 2010”. Dla ONR jest to zbyt kontrowersyjne, mało radykalne i zbyt oszołomiarsko-klerykalne towarzystwo, ale wizja rośnięcia w siłę i nadchodzących dni władzy może okazać się silniejsza od zdrowego, faszyzującego rozsądku. Tym bardziej, że podpisany „sprawiedliwy układ władzy” w przyszłym „RN” gwarantuje przywództwo nad tymi wszystkimi prawicowymi elementami. O ile MW ich nie wykiwa ze „sprawiedliwego podziału władzy” używając swoich wygadanych głów. Gdyby nie odraza do faszyzmu to należałoby właściwie martwić się o los ONR w tym całym tworze.

Oczywiście do „RN” przystąpi zapewne i Korwin-Mikke, który wzywa do bicia lewaków bardziej dobitnie niż sam RedWatch. Z drugiej strony ciążko jest sobie wyobrazić fakt podporządkowania się Korwina liderom ONR. Nie tyle ze względów ideowych, ile fetyszu władzy jakim człowiek ten emanuje.

Jedno jest pewne: w nowo powstałym „Ruchu Narodowym” jego zarząd będzie musiał trzymać całe to towarzystwo krótko za ryj. Inaczej się wszystko rozleci w drobny mak. Tyle tylko, że każda faszyzująca organizacja tak właśnie działa: terror na zewnątrz i terror do wewnątrz. Dlatego, mimo wszelkich paradoksów, twórcy „RN” optymistycznie patrzą w przyszłość. Ciekawym pytaniem jest jednak to, kto zostanie polskim Fuhrerem: prezes Winnicki (MW) czy jednak były skinhead i bramkarz z dyskoteki Marian Kowalski (wschodząca gwiazda i rzecznik ONR).

Jak połączyć i wykorzystać do tego samego celu potencjał kibiców i Jarka Kaczyńskiego?

„RN” ma zagospodarować na stałe i wykorzystać wybuchowy potencjał kibiców. Problem w tym, że władze MW z Winnickim na czele oficjalnie się od „kiboli” odcięły bezpośrednio po 11-listopadowych zadymach. Teraz jest problem. Trzeba ich jakoś za to przeprosić, bo przecież potrzebni są na listach „Ruchu Narodowego”, gdyż najbardziej liczą się liczby („11 tysięcy na 11 listopada”). Potrzebni są też na następnych akcjach MW i ONR, aby latali za antifą, bo sami faszyści (ci w glanach i ci w garniturach) mają jednak troche pietra. I słusznie. Członkowie MW liczą, że przeprosiny/podziekowania dla kibiców wyjdą ze strony ONR i w ten sposób mimo jawnego odcięcia się od nich samej MW, pozostaną oni dalej do dyspozycji tych dwóch faszyzujących ugrupowań.

Tak właśnie liderzy MW i ONR, mimo że kadry obu organizacji nie bardzo za sobą przepadają, wspierają się nawzajem w ciężkich momentach. Jedni się od kibiców odetną, drudzy ich przeproszą i na przekór wszelkim paradoksom, towarzystwo trzyma się dalej razem. Pozostaje pytanie jak długo będą to tolerowali sami kibice. MW i ONR już teraz współpracują z policją co jest dla większości kibiców problematyczne. Stanie się jeszcze bardziej, gdy „Ruch Narodowy” przekształci się w partię. Chyba, że faszyzująca partia będzie reprezentacją „kiboli” w parlamencie. Tyle tylko, że ta reprezentacja już istnieje, a jest nią sam PiS.

Tu właśnie pojawia się pytanie czy w proces tworzenia projektu polskiej partii faszystowskiej włączy się też prawe skrzydło PiS. Sądząc po wypowiedziach niektórych posłów dotyczących wydarzeń 11 listopada, nie jest to wykluczone! Podobno MW prowadziła na ten temat rozmowy z kimś z „Ziobrystów”, co jest już znamienne, niezależnie od ostatecznego efektu tych rozmów. Narzuca się też pytanie o to, jak blisko skrajnej prawicy znajduje się obecnie sam Jarosław Kaczyński. To zastanawiające dlaczego, mimo jego wypowiedzi dotyczących ataków na Podlasiu („To prowokacja”), sympatii do autorytarnego Budapesztu, oraz antyniemieckich i antyrosyjskich fobii, taki Marian Kowalski (rzecznik z siłowni ONR) wciąż uważa go za zbyt umiarkowaną prawicę. Świadczy to chyba tylko o tym jak daleko na prawo sam ONR się znajduje.

Na dziś dzień wydaje się całkiem prawdopodobne, że Jarosław Kaczyński, który przekroczył już chyba wszelkie granice dobrego smaku, mógłby zostać honorowym członkiem nowego faszyzującego ruchu. Do MW nikt go nie przyjmie ze względu na wiek. ONR go nie przygarnie, gdyż jego stosunek do „kiboli” jest zmienny w zależności od tego na ile ich w danym momencie potrzebuje. Jednak twór o tak abstrakcyjnej nazwie jak „Ruch Narodowy”, a więc skrajna prawica ukryta pod kolejną warstwą pudru, może się okazać idealnym ogniwem łączącym poglądy Jarosława i ONRowców. I właśnie po to ten twór powstaje. Aby każdy Kowalski (nie tylko Marian) i każdy Kaczyński (nie tylko Jarosław) oraz wszyscy inni „urodzeni 11 listopada 2011 pomiędzy Placem Konstytucji a placem na Rozdrożu”, mogli wejść w ten nowy twór o nazwie „Ruch Narodowy” jak w masło.

Czy mamy jeszcze przyszłość?

Cała idea stowarzyszenia, ruchu i partii „RN”, której materializacji świadkami staniemy się lada dzień, jest dowodem na to, że skrajna prawica w Polsce nie odwołuje się już tylko do przeszłości. Nie odwołuje się już tylko do czasów, gdy wolno było gonić ulicami za Żydami i nie jest zainteresowana jedynie sianiem w miastach terroru jak podczas swoistego „najazdu na Warszawę”, ale coraz śmielej spogląda w przyszłość. Oznacza to m.in. nawarstwianie się takich wydarzeń z jakim mieliśmy do czynienia 11 listopada 2011 w Warszawie, oraz nasilanie się zdecentralizowanych aktów prawicowego terroru, takich jak te na Podlasiu.

Tylko, że przyszłość skrajnej prawicy wyklucza przyszłość wielu innych. I to przede wszystkim dlatego twór o nazwie „Ruch Narodowy” jest zagrożeniem dla nas wszystkich!

http://11listopada.org/wiadomosc/skrajna-prawica-niebawem-ponownie-w-pol...

Rasistowskie cięcie, PO-PiS i neoliberalizm. Kilka słów dlaczego w Polsce żyje się źle i będzie jeszcze gorzej

Kraj | Gospodarka | Publicystyka

Konflikt PO-PiS i ustawiana wokół tego wojna kultur, wojna „lewicy” i „prawicy”, jest jak najbardziej na rękę władzom. Kanalizując niezadowolenie społeczne w ramach pseudo-problemów, spokojnie wprowadzają kolejne reformy w duchu neoliberalnym. Paranoiczny PiS poszukujący kolejnych wrogów narodu, nawet kiedy podnosi problemy ekonomiczne, czyni to w narracji uniemożliwiającej solidarność przeciwko wyzyskowi. Sam zresztą wyzysk jest ujmowany z reguły fragmentarycznie. Wyjaśnienia jakie usłyszymy ze ust pisowców i konspirujących z nim „buntowników” gmatwają problem. Są ideologicznymi sloganami mającymi mobilizować masy. Nie zaś masy „edukować”. PO w to gra, gdyż tak spreparowana „opozycja” póki co nie zagraża jego rządowi. Kiedy symbolem oporu stają się ksenofobiczne bojówki ‘patriotów’ demolujący miasto i bijący kogo popadnie, to wiadomo, że ‘normalny’ człowiek stanie po stronie rządu i policji.

Przecinając społeczeństwo na wrogie obozy, skoncentrowane wokół „krzyża” i „polskości” dwie wiodące siły prawicowe (i neoliberalne) dokonują rasistowskiego cięcia w ciele społecznym. Cięcia przebiegającego w poprzek realnych podziałów i obiektywnych interesów. Ta gra w konstruowanie wrogów gwarantuje, lepiej niż cenzura, że pewne treści się nie pojawią. A jeśli nawet, to tak, by o nich nie mówić.

Dlaczego CRK nie powinno płacić czynszu

Publicystyka

Budynki przy ulicy Jagiellończyka 10 c i d, w których od 2001 roku mieści się Centrum Reanimacji Kultury (dawniej Freedom), przed przekazaniem ich zarządowi Stowarzyszenia na rzecz Reanimacji Kultury Alternatywnej były pustostanami. Jak wiele poprzemysłowych budynków w podwórzach wrocławskiego Nadodrza były w opłakanym stanie technicznym – nie było toalet i ogrzewania.

Przez 11 lat działalności Stowarzyszenia, zniszczony pustostan nie tylko stał się centrum społecznym i kulturalnym – nakładem pracy pasjonatów prowadzących to miejsce, dokonano tu licznych remontów – w tym m.in. montażu ogrzewania centralnego, które uchroniło budynek przed wilgocią i dalszą dewastacją.

CRK opiera się nie tylko na darmowej pracy organizatorskiej i koncepcyjnej, ale także na wyrobniczej pracy sezonowej w Europie Zachodniej. Za zarobione w ten sposób pieniądze rewitalizowano komunalną ruinę oraz opłacano koszty utrzymania budynku. Warto zwrócić uwagę na fakt, że wszystkie inne budowle wewnątrz podwórza zostały już wyburzone.

Kolektyw prowadzący miejsce, a wywodzący się bezpośrednio ze środowisk skłoterskich i wolnościowych, nigdy nie prosił władz o pieniądze, ani nie szukał sponsorów. Oczekiwał tylko, że miasto i biznes nie będą przeszkadzać działalności. Dzięki tej działalności budynek uchroniono przed ruiną, a miasto otrzymało sprawnie funkcjonującą instytucję kulturalną, którą może się chwalić. CRK współpracowało między innymi przy flagowym festiwalu miasta, jakim jest Wrocław Podwodny, impreza organizowana przez stowarzyszenie Industrial Art, jak również z BWA Wrocław, Amnesty International, kawiarnio-księgarnią Falanster, Fundacją Kalambur, Towarzystwem im. Edyty Stein, Ośrodkiem Postaw Twórczych czy Ośrodkiem Działań Artystycznych "Firlej", pismami społeczno-kulturalnym "Rita Baum" i "Recykling Idei" i wieloma innymi bytami napędzającymi wrocławskie życie kulturalno-społeczne. Miejsce otrzymało ponadto nagrodę Szczytu Kultury dla najlepszego animatora na Dolnym Śląsku.

To konkretne owoce zupełnie nieodpłatnego wysiłku na rzecz społeczności lokalnej i miasta. Tylko dzięki temu wysiłkowi istnieje miejsce, gdzie właściwie każdy może zorganizować interesujące go wydarzenie, a zaniedbana północna część Śródmieścia dostaje ciekawą i zróżnicowaną ofertę kulturalną. Miejsce to zaś powstało zupełnie poza polem działania aparatu urzędniczego.

To przykład na to, że można działać poza dostępnymi, komercyjnymi alternatywami – bez urzędników i pieniędzy z podatków stworzyć przestrzeń działalności społecznej.

Niestety jest to możliwe tylko dlatego, że istnienie CRK opiera się na ludzkiej pracy, recyklingu, dobrach uratowanych przed zmarnowaniem.

Narzucenie miejscu czynszu zakończy żywot tego eksperymentu. CRK stanie przed wyborem: albo aby zapłacić miastu czynsz będzie musiało sięgnąć po miejską dotację i uzależnić się od urzędowego systemu projektowego, albo podzielić los klubów muzycznych i kin, które by funkcjonować starają się przedstawiać jak najmniej wyszukaną ofertę, jak najpewniej trafiającą do szerokiej publiki. Tego właśnie wyboru kolektyw CRK stara się uniknąć. Lepiej będzie dla wszystkich, jeśli CRK nadal będzie działać wedle wypracowanych przez 11 lat zasad.

Podpisujcie petycję do władz miasta o przedstawienie stowarzyszeniu prowadzącemu CRK umowy o bezczynszowy najem budynku przez okres 20 lat:
http://www.petycjeonline.c om/petycja_w_sprawie_przed uenia_umowy_najmu_dla_crk.

Udostępniajcie na Facebooku ankietę dotyczącą przyszłości CRK.

strona na facebooku:
http://pl-pl.facebook.com/event.php?eid=173609622729976

Rekonstruktorzy szykowali się do prowokowania i atakowania antyfaszystów, czyli "Rozbrój sobie Niemca"

Kraj | Militaryzm | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm

Wydało się jak prawicowcy z grup rekonstrukcyjnych, wydarzeniem "Rozbrój sobie Niemca – gra rekonstrukcyjna" i odświeżając antyniemieckie fobie już przed 11 listopada, nakręcali się i szykowali do atakowania niemieckich antyfaszystów, żeby potem wszędzie mówiono, że "zaatakowano Polaków i opluto polski mundur".

Warto zauważyć, że swoją chęć do udziału w atakowaniu niemieckich antyfaszystów zgłosił również celebryta Solidarnych 2010 Samuel Rodrigo Pereira - jeden z najgłośniej ostatnio krzyczących i obarczających niemieckich antyfaszystów winą za wydarzenia z 11 listopada.

Treść tekstu w wydarzeniu na Facebook-u nawołującym do atakowania niemieckich antyfaszystów:

"Dzięki uprzejmości niemieckiej organizacji Antifaschisische Linke, tegoroczne Święto Niepodległości ma szansę stać się przełomem w dziejach polskich historycznych gier rekonstrukcyjnych
(http://www.ag-friedensforschung.de/regionen/Polen/nazis.html).

W latach poprzednich oraz podczas innych rocznic historycznych polskie grupy rekonstrukcyjne zmuszane były z własnego grona wyłaniać członków odgrywających role Niemców. Podczas rekonstrukcji wydarzeń związanych z walką o niepodległość w istocie więc to przebrani za Niemców Polacy występowali przeciw Polakom nieprzebranym.

W tym roku zaprzyjaźnione grupy Antifaschistliche Linke i siempre antifascista zadbają o dowóz na warszawskie ulice prawdziwych Niemców. Dzięki sąsiedzkiej pomocy możemy więc po raz pierwszy od z górą 60 lat skorzystać z sytuacji, w której naprzeciw prawdziwych Polaków staną prawdziwi Niemcy.

Tegoroczna gra historyczna odbywająca się na ulicach Warszawy w Święto Niepodległości stanowi rekonstrukcję pokojowego rozbrajania Niemców, do którego w tym samym mieście doszło 10 listopada 1918 roku.

Gra jest prosta, może w niej wziąć udział każdy, nie jest wymagane umundurowanie. Należy postępować według wzoru ze znanego zdjęcia – zachowując proporcje czterech Polaków/jeden Niemiec, podejść do napotkanego Niemca i uprzejmie poprosić go o zdanie broni.

Dziękujemy kolegom z zaprzyjaźnionych organizacji niemieckich za ten piękny gest."

Link do wydarzenia na facebook'u: http://www.facebook.com/event.php?eid=242892772432287

Kanał XML