Publicystyka

Rewolucje w "Świecie Arabskim": ludzie pracy jako mięso armatnie?

Publicystyka

Biada rewolucji, jeśli nie robi się jej świadomie

1.

Różni „lewicowi” aktywiści popierający wszelkie rewolucje, nieważne jakie, emocjonują się tym, co się obecnie dzieje w świecie zwanym „arabskim”. Twierdzą jednogłośnie, że „region nigdy już nie będzie taki sam”, oraz że zagrożenia islamizmem nie należy przeceniać i że w każdym przypadku, patriotyczne sentymenty „mas arabskich” są czymś dobrym, gdyż dzięki temu będzie można zakończyć epokę wpływów Ameryki i znienawidzonego Izraela. Nawet pojawiają się hurraoptymistyczne stwierdzenia, że "lud" w Tunezji, Egipcie (i w innych krajach) działa niezależnie od burżuazyjnych polityków dążących do władzy.

Jednak rzeczywistość jest bardzo daleka od oczekiwań i nadziei lewicy. Jak do tej pory, wciąż powtarza się ten sam schemat masowych rewolucji, które przekazują władzę burżuazji. Pracujące masy - które są główną siłą, która obala "stary porządek" - wychodzą na ulicę pod presją społecznej sytuacji i dzikiego wyzysku, którego już nie mogą znieść i zaklętego kręgu ubóstwa i beznadziei, z którego nie mogą się wyrwać. Oni dobrze wiedzą, czego nie chcą: każdy bezrobotny, każdy nędzarz poznał to czego nie chce na własnej skórze. Ale co ma zastąpić "stary porządek"? "Niższe klasy" tego nie wiedzą. Nie wiedzą nic o ogólnikowych, mglistych i często mylących hasłach: “sprawiedliwość społeczna”, „zakończyć biedę”, „wolność i demokracja”... I tak powoli, krok po kroku, opozycyjne elity i politycy z bogatych warstw społecznych w wygodny sposób korzystają z ich poświęceń. Politycy dochodzą do władzy po obaleniu starych władców. Przeprowadzają później reformy - we własnym interesie. Stało się tak podczas Rewolucji Francuskiej: sankjuloci nie chcieli powstania systemu kapitalistycznego, ale właśnie tak zakończyła się ta rewolucja. Stało się też tak po 1917 r. w Rosji: pracownicy walczyli dla wspólnoty, ziemi i wolności, ale otrzymali nową dyktaturę opartą na industrialnej modernizacji, która uderzyła w nich jeszcze mocniej niż stary reżim caratu. Stało się też tak pod koniec lat 80'tych w Europie Wschodniej: ludzie domagali się praw i wolności, a zwyciężył rynek i neoliberalizm, który ich ograbił. Wydaje się, że to samo dziś się dzieje na Bliskim Wschodzie...

To oczywiste, że podstawą obecnej zawieruchy są przyczyny społeczne i niezadowolenie pracowników. Protestujący to przede wszystkim pracownicy, bezrobotni i studenci, a korzenie protestu nie są polityczne, ale klasowe. Pamiętajmy: demonstracje w Tunezji rozpoczęły się od protestów przeciw drożyźnie, bezrobociu i rosnącej biedzie... dopiero później pojawiły się hasła polityczne, takie jak: "obalić reżim!". Społeczne żądania zostały zapomniane, tak jakby zmiana klasy rządzącej i „demokracja” mogły same z siebie rozwiązać najważniejsze problemy naszej klasy. Co charakterystyczne, zachodnie media, które śledziły rozwój wydarzeń, odnotowały tę zmianę z satysfakcją. To nie powinno dziwić. Kapitalizm już ogłosił swój tryumf w nadchodzącym "końcu historii". Nic bardziej nie przeraża, niż otrząśnięcie się przez pracowników ze stanu otępienia i wiary w "demokrację przedstawicielską" z jej systemem wyboru elit rządzących, oraz perspektywa ponownego podniesienia sztandaru walki klas.

2.

Niezbędnym warunkiem takiej regeneracji społecznej jest autonomia klasy pracującej i jej pełna niezależność od partii politycznych, polityków i ideologii klasy rządzącej (niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z islamistami, liberałami, świeckimi nacjonalistami, reformatorami socjalistycznymi, partią komunistyczną, czy z socjal-demokratami...) Nie może być mowy o społecznej rewolucji bez autonomii, bez samoorganizacji pracowników, bez zakwestionowania w ten lub inny sposób stosunków władzy i podziału własności pomiędzy bogatych, a tych, którzy zostali pozbawieni własności. Nie jest powiedziane, czy takie warunki zostaną spełnione podczas obecnej konfrontacji na Bliskim Wschodzie.

Niestety, trudno się dziś dopatrzyć podobnych tendencji. Nastąpiło wręcz osłabienie społecznych i ekonomicznych haseł. Walka skoncentrowała się zupełnie na kwestii władzy politycznej: usunięcia obecnych rządów i zastąpienia ich częściami elity, która nie została "skompromitowana" przez kolaborację ze znienawidzonym starym reżimem. Jeśli alternatywą mają być "demokracja", "wolne wybory" i "walka z korupcją", są to postulaty i aspiracje małego i średniego biznesu, któremu dyktatorzy, kleptokraci i mafia nie pozwalali na uzyskanie władzy politycznej i ekonomicznej.

W Tunezji, co prawda, utworzono w styczniu "komitety ludowe", a nawet były próby połączenia ich we „front”. Sieć Euronews pokazała przez chwilę demonstranta, który protestował nie za zmianą społeczną, ale jedynie za usunięciem z rządu członków byłej partii rządzącej. Demonstrant powiedział, że został powołany „komitet ludowy”, który próbuje doprowadzić do spotkania z władzami, ale nie jest uznawany przez nikogo, nawet przez związki zawodowe. Opierając się na fragmentarycznych źródłach, które są dostępne, takie komitety zostały powołane w różnych dzielnicach głównie w celu „zapewnienia bezpieczeństwa”, by chronić przed atakami na własność prywatną.

Oświadczenia wydawane przez komitety (które były najbardziej radykalnym odłamem tunezyjskich „rewolucjonistów”) nie pozostawiają wątpliwości: pomimo całej swojej retoryki antypolitycznej i antypartyjnej, komitety widzą się jako czynnik „nowego porządku” i „bezpieczeństwa” i chcą współpracować z główną siłą klasy rządzącej – armią.

W dziwnym dokumencie (dostępnym w jęz. francuskim na stronie grupy „Vignoles”) widać, jak pewne elementy samorządności (pozbawione jednak idei i żądań zmian społecznych) mieszają się z postulatami politycznymi i patriotyczną terminologią właściwą dla rewolucji burżuazyjnej (mowa nawet o cyber-aktywizmie). To jest program rewolucji burżuazyjnej XXI wieku!

3.

Jak do tej pory, wydarzenia w Tunisie zostały zaćmione w mediach przez doniesienia z Egiptu. Tam też powodem szeroko rozpowszechnionego gniewu była ciężka sytuacja społeczna i ekonomiczna pracowników i ubogich. I także w tym przypadku, prawie zupełny brak haseł ekonomicznych rzuca się w oczy (oprócz abstrakcyjnego gadania o „sprawiedliwości”). Znowu widać i słychać tylko domaganie się rezygnacji prezydenta i jego kliki. Za demonstrantami walczącymi z policją i do których strzelają żołnierze, kryje się burżuazyjna opozycja we wszystkich kolorach (liberałowie, islamiści, naserowcy itp.). Już naradzają się, jak powołać nowy rząd - tak samo kapitalistyczny i antyspołeczny, jak ten, który jest w tej chwili obalany. Dzieje się to z pełnym zrozumieniem rządów Zachodu, które zabroniły Mubarakowi użycia siły.

Tak jak w Tunisie, biedni próbują wykorzystać czasowe osłabienie struktur represji, by uzyskać rzeczy potrzebne do życia, których nie mogą mieć ze względu na „święte prawo własności prywatnej”. Spotkało się to ze wściekłą reakcją posiadaczy. Burżuazja utworzyła swoje komitety i milicje „samoobrony” i brutalnie atakowała wszystkich tych, którzy ośmielili się naruszyć bogactwo zrabowane biednym i pracownikom. Armia przyłączyła się do odbierania broni ubogim.

Klasy panujące wszystkich krajów i podporządkowane im media jednogłośnie oskarżyły „ignorancki tłum”. Pewne doniesienie Associated Press jest typowe w tym względzie:

"Po 5 dniach protestów, Kair pogrążył się w chaosie. Odbywały się sceny gorączkowego rabunku, a bezprawie się rozszerza. Mieszkańcy bogatych dzielnic bronią swoich domów przeciwko gangom uzbrojonych bandytów, którzy przemierzają ulice uzbrojeni w pałki i noże. W niektórych dzielnicach słychać strzały (...)

Według egipskiej telewizji, armia została wysłana do dzielnic, by zatrzymać bezprawie (...) Ludzie w całym mieście rabują banki, rozbijają samochody i obrzucają kamieniami samochody oddziałów do tłumienia zamieszek (...)"

„Rabunek”, „bandyci”, „bezprawie”, „chaos”, „anarchia”... Pomocy! Biedni właściciele! Oczywiście, z pewnością wśród atakujących są też zwykli kryminaliści i bandyci. Mafia na pewno nie przepuściła okazji, by obłowić się w czasie zawieruchy. Ale mało prawdopodobne, by chodziło tylko o to. Sytuacja, w której ubodzy spontanicznie afirmują swoje prawo do życia, przejmując nadmiar dóbr od tych, którzy nie umrą z głodu jest charakterystyczną cechą prawie wszystkich nowoczesnych buntów. W odróżnieniu od politycznych haseł o „demokracji” i „wyborach”, te działania mają konkretny wymiar klasowy. Dlatego właśnie, rzekomo „rewolucyjni” posiadacze tak spieszą się, by zdławić taką formę oporu...

Pracujące masy na ulicach miast Bliskiego Wschodu walczą dziś nie tylko o siebie. Są oni – niestety – mięsem armatnim nowych pretendentów do władzy. Konsekwencje zwycięstwa przyszłych władców nad klasą pracującą nie są zbyt ciekawe: podział własności splądrowanej przez starą elitę pomiędzy inne odłamy klasy rządzącej, nowe reformy w duchu neo-liberalizmu (jeżeli zwyciężą pro-zachodni liberałowie), lub kolejna wojna na Bliskim Wschodzie (jeśli zwyciężą islamiści lub nacjonaliści). W każdym przypadku, lud zapłaci najwyższą cenę za narażanie się dla zewnętrznych interesów.

Tekst opublikowany na stronie KRAS-MSP

Walka o "Ryesgade 58" cz.1

Publicystyka

 Obrońcy Ryesgade 58 W obliczu ostatnich wydarzeń w Berlinie oraz zniszczeniu przez władze w kolaboracji z deweloperami, kolejnego z rzędu autonomicznego centrum kultury, będącego zarazem domem dla 25-ciu squatter’ek i squatter’ów- "Liebig 14"- postanowiłem przedstawić historię najgłośniejszej ewikcji w historii squatting’u. Historia ta dotyczy walk o utrzymanie duńskiego squat’u „Ryesgade 58” (nazwa, podobnie jak w przypadku „Liebig 14”, pochodzi od adresu zajętego budynku), ale też zawiera ogólny rys historyczny ruchu w Danii.

Apel o solidarność egipskich anarcho-komunistów

Świat | Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Na stronie anarkismo.net został opublikowany wywiad z egipską grupą anarcho-komunistyczną "Czarny Sztandar”. Oto zapis wywiadu przeprowadzonego na odległość przez członka North-Eastern Federation of Anarchist Communists.

Powiedz jak się nazywasz i w jakim ruchu działasz

Nazywam się Nidal Tahrir, z Czarnego Sztandaru. Jesteśmy małą grupą anarcho-komunistów w Egipcie.

Świat patrzy na Egipt, a nawet okazuje oznaki solidarności. Jednak z powodu odcięcia Egiptu od internetu, trudno było znaleźć informacje. Czy możesz mi opowiedzieć, co wydarzyło się w Egipcie w ciągu ostatniego tygodnia? Jak to wyglądało z twojego punktu widzenia?

Odklejenie elit

Kraj | Publicystyka

Ostatnio pojawiło się kilka ciekawych tekstów o realnych zarobkach Polaków. Np. oparty na bazie raportu Solidarności tekst Barbary Doraczyńskiej o tym, że większość pracowników w Polsce faktycznie to pracujący biedacy. Tymczasem, jak w innym tekście podkreśla autor, dziennikarze Gazety Wyborczej (która od 20 lat prezentuje stan umysłu polskich elit polityczno-gospodarczych) robią wszystko, aby przekonać nas o tym, że “wszystko gra”, a Polakom żyje się coraz dostatniej.

Wyraźniej niż kiedykolwiek widać, że GW (oraz inne gazety i tygodniki) coraz bardziej się odkleja od rzeczywistości. O ile w ciągu ostatnich 20 lat można było nawijać makaron na uszy, że "Niemcy też żyli za miskę zupy przez parę lat po wojnie, a potem dzięki ciężkiej pracy do czegoś doszli" oraz "Jak wejdziemy do UE to wszystko się zmieni". To już przestaje działać na ludzi, (może poza środowiskami studenckimi, które ciągle wierzą, że będą zarabiać średnią krajową po zakończeniu “najlepszej uczelni w regionie”, ale i tu coś się chyba zmienia i choć część zauważa, że tak naprawdę finansuje własne bezrobocie), coraz więcej jest krytyków obecnej sytuacji, bo gazetową propagandą człowiek się nie naje (zwłaszcza, że ceny żywności rosną i będą rosły). I za to odklejenie od rzeczywistości GW oraz osoby, które w te głupstwa wierzą, srogo zapłacą, kiedy przeciętny polski Ferdek Kiepski stwierdzi, ze "pałka się przegła".

Wtedy będzie takie samo zdziwienie elit polskich, jak zdziwienie lokalnych i nie tylko elit  z powodu zamieszek w Afryce Północnej. Tymczasem każdy, kto pobieżnie interesował się sytuacją w tym regionie (wyłączywszy turystów, którzy często nie chcieli wiedzieć co się dzieje poza kurortem) wiedział, że od dłuższego czasu wybuchają tam protesty głodowe i przeciwko dyktaturze. Problem z propagandą polega na tym, że po pewnym czasie ci, którzy ją produkują zaczynają sami w nią wierzyć. A to nie pomaga w trzeźwej ocenie sytuacji i w efekcie prowadzi do błędnych decyzji.

Niektórzy sądzą, że władze państwowe czy władze gospodarcze po to są potrzebne, ponieważ oceniają trzeźwo sytuację na podstawie “twardych danych” i podejmują dzięki temu najlepsze możliwe decyzje, w przeciwieństwie do niedoinformowanego “prostego ludu”. Ci zwolennicy technokratycznych rządów, muszą chyba mieć mało do czynienia z przedstawicielami władzy i nie wiedzą ile myślenia magicznego i wiary we własne kłamstwa (bez względu na poziom wykształcenia tych osób) wypełnia ich własne analizy na których opierają decyzje dotyczące milionów ludzi.

W Polsce sytuacja wygląda dość sennie. Jedyne co tym krajem wstrząsa to dyskusje, czy Smoleńsk to nowy Katyń i kto za niego odpowiada. Temat o 96 ofiarach ułańskiej fantazji wałkowany jest od rana do wieczora na wszystkich kanałach w sytuacji, gdy na świecie z głodu umiera 100 tys. osób dziennie. Elity bawią się w swoją grę, nie zważając, że rośnie zniecierpliwienie na dole, bo “doły” koniec końców zazwyczaj myślą trzeźwiej niż “góra”. Nie objawia się to jeszcze jakoś gwałtownie i pewnie przez jakiś czas się nie zamieni w “drugą Grecję”, czy “drugi Egipt”, ale wyraźnie widać, że aktywistom czy to pracowniczym, czy lokatorskim, czy generalnie społecznym, jakoś łatwiej znaleźć wspólny język “na dzielnicy” niż wcześniej. Może moje przekonanie jest mylne, ale odczuwam zmianę nastrojów "w terenie”. Nie wiem czy inni aktywiści zauważają podobne zmiany.

Redakcja GW w każdym razie chyba nie do końca czuje te nowe podmuchy wiatru i wciąż wierzy, że mówienie ludziom, jak jest dobrze i że zarabiają 3000-4000 na rękę wbrew faktom to dobra metoda na utrzymanie obecnego systemu i gawiedzi w ryzach, w czasie gdy pracownicy zarabiają połowę z tego i takie farmazony tylko jeszcze bardziej ich wkurzą. Przypomina mi to wiarę Gierka w “propagandę sukcesu”. A potem była pierwsza Solidarność…

A chyba powinniśmy wspierać elity w ich fantazji. Im później się zorientują, co się święci, tym lepiej. Dlatego w ogóle mnie takie artykuły nie irytują. Niech piszą.

Blog: http://lewica-wolnosciowa.blogspot.com
Facebook: http://www.facebook.com/pages/Lewica-Wolnosciowa/147444978645875

„Pensja Polaka” czyli propaganda sukcesu „Gazety Wyborczej”

Kraj | Gospodarka | Publicystyka | Ubóstwo

„Gazeta Wyborcza” (GW) jest jednym z mediów, które najbardziej emocjonalnie reaguje na wszelakie próby podważenia „osiągnięć” transformacji systemowej. Możemy być pewni, że gdy któryś z polityków lub inny przedstawiciel elit (poglądy osób z poza tego kręgu są po prostu przemilczane) wyrazi niepochlebną opinię o systemowych uwarunkowaniach panującego ustroju, następnego dnia, któryś z redakcyjnych komentatorów wyszydzi go lub zruga, w zależności od rangi wypowiedzi, na pierwszej lub drugiej stronie papierowego wydania dziennika.

Możemy być również pewni, że gdy jakaś mniej lub bardziej poważna instytucja czy firma przeprowadzi mniej lub bardziej poważne badania, z których będzie wynikać, że żyje się nam coraz lepiej dziennikarze „Gazety Wyborczej” starannie się nad tym badaniem pochylą obwieszczając nam hurraoptymistyczne wieści.

Na początku stycznia raczono nas rewelacjami firmy PricewaterhouseCoopers o zamożności polskich miast, nie minął miesiąc i w piątkowym wydaniu GW (1) opisuje kolejny raport z badań, tym razem firmy Sedlak & Sedlak. Firma będąca podobno „pionierem wdrażającym w Polsce standardy zarządzania kapitałem ludzkim” postanowiła zbadać „nasze” pensje.

„To pierwsze badanie na taką skalę. Firma Sedlak & Sedlak przez cały zeszły rok sprawdzała w Internecie zarobki Polaków. (…) Na podstawie danych od 96 tys. osób powstał szczegółowy raport prezentujący mapę wynagrodzeń Polaków w 2010 roku - z podziałem na województwa i branże.” – zaczyna swój artykuł Aneta Zadroga. Ileż to więc zarabiamy według Sedlak & Sedlak? „Na najlepiej zarabiającym Mazowszu płacono przeciętnie 4,5 tys. zł brutto. Wysokie pensje (3,7 tys. zł) mieli też mieszkańcy województw: Pomorskiego i Dolnośląskiego.” Przeciętny Kowalski na Mazowszu otrzymuje więc na rękę średnio ponad 3100 zł miesięcznie, całkiem nieźle prawda?

Nasz entuzjazm gasi trochę brak informacji o reprezentatywności badań, w samym tekście w głównym wydaniu GW brak informacji na jakiej podstawie zostali dobrani uczestnicy badania. Trochę tę kwestię rozjaśnia wydanie lokalne, przynajmniej te w Poznaniu, gdzie zamieszczono analizę badań Sedlak & Sedlak odnoszącą się ściśle do regionu. Maria Bielicka, dziennikarka wydania lokalnego lojalnie uprzedza „Wyniki badań nie zawsze pokrywają się z danymi GUS, bo ankiety wypełniali głównie ludzie młodzi (70 proc. ma nie więcej niż 35 lat) oraz osoby z wykształceniem wyższym (73 proc.)” (2).

Wychodzi więc, że analizowany raport dotyczy zarobków wyższej kadry zarządzającej, menagerów itd. tj. przedstawicieli „górnej półki” zarobkowej. Na jakiej więc podstawie GW twierdzi, że te badania pokazują ile „my” zarabiamy, skąd tytuł „Pensja Polaka”. W samym tekście kilkanaście razy pojawiają się sformułowania sugerujące, że badania dot. pensji wszystkich mieszkańców Polski.

To typowy zabieg ideologiczny eksploatowany od lat przez media głównego nurtu, który stwarza powszechne wrażenie, że w Polsce żyją ludzie dobrze zarabiający, a przynajmniej cały czas się bogacący. Wszystko idzie w dobrym kierunku, uspokajają nas propagandziści. Jeżeli pojawia się teza temu przecząca, jest to tylko chwilowe zaburzenie, wyjątek potwierdzający regułę, błąd który można naprawić sprawnym (najlepiej prywatnym) zarządzaniem.

Zdecydowana większość mieszkańców Polski żyje jednak w zupełnie innych realiach. Według opublikowanego w ubiegłym roku raportu "Praca Polska 2010" (3) opracowanego przez „Solidarność” ponad 45% pracowników zarabia w przedziale 1200-2200 zł na rękę, a 20% poniżej 1200 zł na rękę. Dla porównania więcej niż 4500 zł na rękę zarabia jedynie 6% zatrudnionych. 10% najlepiej zarabiających Polaków pobiera pensje o niemal 800% wyższą od 10% osób z najniższymi dochodami, jest to jeden z najwyższych wskaźników rozwarstwienia w Europie. Można też zauważyć, że raport „Solidarności”, oparty głównie o statystyki GUS, podaje dane i tak zawyżone, gdyż bada on jedynie dochody osób zatrudnionych na umowę o pracę w przedsiębiorstwach zatrudniających powyżej 9 pracowników. Nie ujmuje on więc pracowników w przedsiębiorstwach mniejszych, gdzie warunki pracy są zazwyczaj najgorsze, pracowników zatrudnionych na tzw. umowy śmieciowe (około 1/3 pracowników w Polsce zatrudnionych jest na umowy na czas określony lub umowy cywilno-prawne), pracowników pracujących w „szarej strefie” i w końcu bezrobotnych (w grudniu 2010 r. stopa bezrobocia rejestrowanego wyniosła ponad 12%), których miesięczny dochód wynosi najczęściej 0 zł.

Z danych Eurostatu za rok 2008 wynika, że 20% Polaków nie może sobie pozwolić na to, by wystarczająco ogrzać mieszkanie, 21% - by przynajmniej raz na dwa dni jeść mięso, drób, rybę albo ich wegetariański, pełnowartościowy zamiennik.

Statystycznie rzecz biorąc w artkule pt. „Pensja Polaka” powinna być przedstawiona właśnie ta rzeczywistość, gdyż jest ona rzeczywistością zdecydowanie większego odsetka mieszkańców Polski, jednak ona nie odpowiada już lansowanej propagandzie polskiego cudu transformacji ustrojowej.

-----------------------------------------
1) Aneta Zadroga „Pensja Polaka”, „Gazeta Wyborcza”, 28.01.2011, s. 4.
2) Maria Bielicka "Zarabiamy tysiąc mniej niż w Warszawie", „Gazeta Wyborcza - Poznań”, 28.01.2011, s. 5.
3) Raport dostępny: http://www.solidarnosc.org.pl/uploads/oryginal/4/0/60143_Raport_PP_2010.pdf

Damian Kaczmarek - rozbrat.org

Włochy: USI-AIT wzywa do strajku generalnego w dniu 28 stycznia 2011 r.

Świat | Protesty | Publicystyka | Strajk

USI wzywa wszystkich pracowników sfery budżetowej i prywatnej do całodziennego strajku generalnego. Strajk jest protestem przeciwko wszystkim nowelizacjom ustaw, oraz porozumieniom pomiędzy związkami, rządem a pracodawcami, obecnym i przyszłym, których celem jest ograniczenie prawa do strajku, negocjacji i reprezentacji. Protest dotyczy również:

  • Sprzeciwu wobec wszystkich nowelizacji ustaw, których celem jest zmniejszanie pensji pracowników i pogarszanie ich warunków pracy,
  • Obciążania samych pracowników konsekwencjami kryzysu, poprzez podwyższenie wieku emerytalnego i zamrożenie płac w stosunku do inflacji,
  • Protestujący domagają się wykorzystania środków wydawanych na wojsko i utrzymanie służb bezpieczeństwa na bardziej użyteczne cele - na przykład po to, by tworzyć nowe miejsca pracy,
  • Zastąpienia pracy tymczasowej i nieformalnych sposobów zatrudnienia stałymi umowami o pracę,
  • Zniesienia uzależnienia prawa do pobytu od posiadania umowy o pracę i wycofania pakietu legislacyjnego ds. bezpieczeństwa,
  • Zamknięcia wszystkich Ośrodków Identyfikacji i Wydalenia dla imigrantów,
  • Podwyższenia poziomu emerytur i płac, niezależnie od produktywności i zagwarantowania dochodu i dostępności podstawowych usług dla wszystkich,
  • Odzyskania pieniędzy od osób uchylających się od płacenia podatków i ukrywających dochody.

USI-AIT

Tunezja: rewolucja się nie skończyła

Publicystyka

Po miesiącu powstania ludowego upadła tyrania. Ben Ali wraz ze swym gangiem udał się na wygnanie. To wielkie zwycięstwo dla społeczeństwa Tunezji, które z radością witają kochający wolność ludzie na całym świecie. To również przykład i źródło nadziei dla wszystkich ludzi regionu, żyjących w państwach policyjnych.

Rada Miasta niech zostanie w domu!

Publicystyka

Oświadczenie Związku Syndykalistów Polski - sekcja Warszawa w sprawie sytuacji w warszawskim samorządzie.

Trwa wojna na górze. Politycy Platformy Obywatelskiej wykorzystują wszystkie znane sobie sztuczki, by utwierdzić się u władzy, a ich przeciwnicy polityczni z Prawa i Sprawiedliwości i Praskiej Wspólnoty Samorządowej nie zajmują się niczym innym, jak walką o stołki. Radni starają się uczepić władzy zębami jak wściekłe psy.

Na ostatniej sesji Rady Miasta wampiry z PO i ich pachołki z SLD zawarli zmowę, by bojkotować sesję Rady Miasta poświęconą wyborom władz dzielnicy na Pradze Północ. Celem manewru było przedłużenie narzuconego przez manipulacje polityczne PO zarządu komisarycznego.

W pustych salach Rady, znaleźliśmy powód do świętowania: długo oczekiwaną nieobecność naszych władz. Według nas, miasto byłoby o wiele lepszym miejscem, gdyby rajcy NIGDY nie przychodzili do pracy, a zamiast nich - sami mieszkańcy decydowaliby jak urządzić miasto. Radni i ich antyspołeczne decyzje są tylko przyczyną zniewolenia i doskonale możemy bez nich się obejść.

Podczas gdy politycy walczą o kontrolę nad naszymi wspólnymi zasobami i pieniędzmi, dla nas są oni tylko złodziejską, pasożytniczą klasą, która nie jest nam do niczego potrzebna. Większość społeczeństwa jest uśpiona w bierności przez demokrację przedstawicielską. Ale są jeszcze tacy, którzy patrzą politykom na ręce i nie dają sobą manipulować!

Zamiast radnych, wybieramy demokrację bezpośrednią, tworzoną razem z naszymi sąsiadami, otwartą i przejrzystą, działającą na korzyść całej społeczności lokalnej, a nie tylko na rzecz tych, którzy mają władzę i powiązania.

Politycy! Zostaliście w domu - więcej już nie wracajcie!

Niech żyje oddolna organizacja i opór wobec narzuconej władzy!

Związek Syndykalistów Polski - Warszawa

Chińskie grona gniewu - wywiad z Pun Ngai

Świat | Gospodarka | Prawa pracownika | Protesty | Publicystyka | Strajk

Rząd chiński wygląda na silny. Ale z perspektywy chińskiego robotnika państwa nie ma. W strefach przemysłowych firmy budują własne imperia, do których nawet władze nie mogą wejść - mówi chińska socjolożka.

Adam Leszczyński: 30 lat temu w Polsce mieliśmy doświadczenie "Solidarności" - powstanie robotników przeciw władzy. Czy coś podobnego może się wydarzyć w chińskich fabrykach?

Pun Ngai: W chińskich regionach przemysłowych najważniejsza jest teraz koncentracja własności oraz wejście na rynek pracy nowego pokolenia robotników. Fabryki stają się coraz większe. Największa fabryka koncernu Foxconn - który produkuje m.in. dla Apple'a, Della czy HP - ma 350 tys. robotników. Przeciętna fabryka Foxconn to 100 tys.

To jak miasto!

- Tylko tacy kapitaliści są dziś na tyle duzi, żeby przetrwać w brutalnej światowej konkurencji. W fabrykach odbywa się też zmiana pokoleniowa. Młodzi mają inne oczekiwania wobec życia niż ich rodzice, którzy przyjeżdżali do pracy w latach 90. Nie chcą wracać na wieś. Woleliby mieszkać w nowoczesnych miastach, takich jak Pekin, Szanghaj czy Shenzen. Nie mogą jednak zostać w miastach, m.in. z powodu systemu meldunkowego, który im tego zabrania. Czują się duchowo uwięzieni. To tworzy napięcia. Stąd biorą się strajki, których liczba od 2000 r. szybko rośnie.

Ile strajków jest w Chinach?

- Nikt nie zna dokładnej liczby. Są codziennie. Jak wynika z naszych badań, wśród robotników pracujących w Shenzen większość raz czy dwa razy w życiu uczestniczyła w strajku w swoim zakładzie. To jednak strajki na małą skalę. Trwają dzień czy dwa.

Robotnicy wygrywają?

- Zwykle chodzi o zwiększenie zarobków, zapłacenie za nadgodziny - a wszyscy w chińskich fabrykach mają nadgodziny - albo protest przeciw przeniesieniu fabryki do innego miasta. Z reguły robotnicy wygrywają.

Te strajki nie są polityczne i firmy są do pewnego stopnia zdolne do kompromisu z robotnikami. Niedawno badałam strajk zorganizowany przez wykwalifikowanych robotników - mężczyzn. Było ich 150 i zorganizowali protest w fabryce liczącej 15 tys. pracowników. Fabryka ustąpiła, ale tylko wobec organizatorów. Oni poświęcili pozostałych.

Nie ma poczucia jedności między robotnikami? Każdy walczy o siebie?

- Dlatego bardzo trudno porównać to, co się dzieje w chińskich fabrykach, z "Solidarnością".

Ale w Polsce "Solidarności" nikt się nie spodziewał. Socjologowie wtedy też pisali o atomizacji, nieumiejętności budowania więzi między Polakami.

- Ci młodzi chińscy migranci nie mają jednak doświadczenia socjalizmu. Nie mają nawet słownika protestu. Kiedy pytamy: "Czy chciałbyś mieć związek zawodowy?", większość nawet nie wie, co to jest. Oczywiście jest mała liczba robotników wykwalifikowanych, którzy pracują w przemyśle dziesięć lat i dłużej. Oni już dużo wiedzą z mediów o związkach. Wiedzą, jak wykorzystywać swoje prawa. W większości jednak ludzie pracują w fabrykach przez kilka lat. Potem wracają do wioski i zakładają rodziny.

Dziś jednak - kiedy chcą zostać w mieście - potrzebują pieniędzy. A pensja w fabryce wystarczy, żeby utrzymać jedną osobę - i to mieszkającą w fabrycznym dormitorium. Wynajęcie małego mieszkania pochłonęłoby już całe zarobki. Stąd gniew i presja na dalsze podwyżki.

O czym marzą ci młodzi ludzie? Bo kiedy jadą do fabryk, to dokładnie wiedzą, jak będzie wyglądała ich praca.

- Nie znają jednak miejskiej kultury konsumpcyjnej, która przeżywa dziś w Chinach boom. Pierwsza generacja robotników była gotowa pracować przez wiele godzin, żeby zarobić na budowę domu w rodzinnej wiosce. Dla młodych to już nie jest propozycja.

Prowadzi pani badania wśród robotnic. Jeżeli np. młoda kobieta znajdzie męża w mieście, może tam zostać?

- Mężczyźni z miasta nie chcą się żenić z wieśniaczkami. Różnice klasowe między robotnikami ze wsi i "miastowymi" są ogromne - w stylu życia, w edukacji, w modelu rodziny. Te młode kobiety w końcu muszą wrócić do swych rodzinnych wiosek. Tam nie mogą wytrzymać. Dziś na wsi najliczniejsza kategoria samobójców to właśnie młode kobiety.

One w fabryce próbowały zmienić się w nowoczesne dziewczyny: nosiły dżinsy, malowały się. Wyobraź sobie teraz, że po kilku latach musisz wrócić do wioski, wyjść za mąż za miejscowego mężczyznę, wrócić do pracy w polu. Nie chcą tego. Kłócą się z rodziną męża.

Było głośno o samobójstwach robotników w fabrykach, ale naprawdę jest ich znacznie więcej na wsi niż w rejonach przemysłowych. W fabrykach samobójstwa popełniają w większości bardzo młodzi robotnicy, ci, którzy mają 17-18 lat. Przyjeżdżają ze wsi, zatrudniają się np. w Foxconn, bo słyszą: "Tu są najlepsze warunki pracy". Tymczasem presja w fabryce jest ogromna i sama fabryka jest ogromna. Czują się zupełnie bezwartościowi. Nie widzą sensu życia.
Stołówka w takiej fabryce sama wygląda jak fabryka. Są linie produkcyjne z różnymi potrawami i gigantyczny basen na makaron. W dormitoriach ludzie nie mają życia prywatnego. Nawet pranie własnych rzeczy jest zabronione - wszystko robi firma. Specjalnie miesza się robotników z różnych prowincji, żeby nie mogli się dogadać.

Kiedy jesteś robotnikiem, to wszystko ci mówi: "jesteś nikim". Robotnicy powtarzają mi: "Pracujemy szybciej niż maszyny, ale jesteśmy tylko maszynami".

Ile lat tak można żyć?

- No cóż, dopóki pracujesz w mieście, mieszkasz w dormitorium. Niektórzy mieszkają tam po dziesięć lat. Trzeba pamiętać, że ten system fabryczny działa dopiero od 20 lat.

Fabryka kontroluje całe życie robotników przez 24 godziny na dobę. Twoja przestrzeń życiowa, kontakty towarzyskie są organizowane przez firmę. Całe życie jest jak linia produkcyjna.

Nikt nie zmusza tych ludzi do pracy w fabrykach.

- Ależ zmusza! Od połowy lat 80. młody człowiek musi opuścić wieś, bo kiedy skończy szkołę średnią, nie ma dla niego pracy, a z pracy na roli w ogóle nie sposób wyżyć.

Kiedyś w Chinach myślano, że kawałek ziemi, którzy dostawali rolnicy, wystarczy, aby ich wyżywić wraz z rodzinami. Teraz pieniądze, które wydają na budowę domu, na szkoły dla dzieci, na opiekę medyczną, nie pochodzą z pracy na roli. To wszystko oszczędności z fabryk. Całe życie wsi obraca się wokół gotówki przysyłanej z pracy w fabrykach.

Przypomina mi to proces grodzenia w Anglii w XVII w. W Anglii rolnikom zabierano ziemię i wypychano do miast, gdzie zaczynali pracować w przemyśle. Chińczycy mają jeszcze ziemię, ale ich sytuacja materialna i duchowa jest podobna. Nikt nie może zostać na ziemi - wszyscy, którzy dorastają na wsi, muszą migrować do miast.

Praca w fabrykach jest upokarzająca i odczłowieczająca, ale mimo to poziom życia chyba się podnosi? Jaki był poziom życia w Chinach 20 lat temu, a jaki jest dziś? Robotnicy kupują motory, komputery, telewizory.

- Na wzroście gospodarczym korzysta przede wszystkim klasa średnia w miastach. To ona ma telewizory i komórki - niektórzy zmieniają je nawet co roku, zgodnie z modą. Ale jeżeli popatrzymy na zarobki robotników i uwzględnimy inflację, to w latach 90. były prawie takie same. Wtedy robotnicy zarabiali 500 juanów, teraz przeciętna pensja w fabryce to 1500-2000 juanów, ale ceny wzrosły bardziej niż zarobki. W latach 90. budowa domu na wsi kosztowała 20 tys. juanów. Teraz potrzeba na to 200 tys.

W połowie lat 90. dzieci ze wsi mogły mieć jeszcze nadzieję, że dostaną się na uniwersytet. Teraz konkurencja jest zabójcza, a koszt dobrego przygotowania do egzaminów - bardzo wysoki. Robotnicy oczywiście czują te zmiany.

Rząd ostatnio podnosił płacę minimalną i zmieniał prawo pracy na bardziej przyjazne robotnikom.

- Rząd chiński wygląda na bardzo silny - ale tylko w oczach zachodnich analityków, którzy myślą, że Chin nie dotknął kryzys gospodarczy i że PKB rośnie bardzo szybko. Z perspektywy chińskiego robotnika albo chłopa państwo jest jednak bardzo słabe. Kiedy potrzebują wsparcia i ochrony, państwa praktycznie nie ma. Teoretycznie w 2008 r. wprowadzono zakaz zatrudniania ludzi bez formalnych umów. Ale w budownictwie nadal 99 proc. robotników ich nie ma. W sektorze usług - połowa. A więc ochrona państwowa jest minimalna.

Pekin obawia się niepokojów i martwi o "harmonię społeczną". Np. rząd chciał, żeby w jednej z fabryk Foxconn zaczął działać oficjalny związek zawodowy. Foxconn odmówił i nic się nie stało. W tych fabrykach, w których związek zawodowy działa, jest całkowicie kontrolowany przez zarządy, a nie przez partię. Rządowi się to nie podoba, ale nie kontroluje sytuacji.

Kapitał rządzi strefami przemysłowymi. Firmy budują tam własne imperia. W praktyce nikt nie może tam wejść.

Nawet policja? Bezpieka?

- Firmy mają własne służby bezpieczeństwa. Foxconn ma jedną pokazową fabrykę, do której zaprasza gości z zewnątrz. Do innych nawet lokalne władze nie mogą wejść.

I tolerują tę sytuację? Bo my na Zachodzie mamy zwykle wyobrażenie wielkiego chińskiego rządu, który wszystko kontroluje.

- To nieprawda! Państwo tylko wygląda na potężne. Np. świetnie radzi sobie z promocją wzrostu gospodarczego opartego na eksporcie. Ale to kosztowne: sprzedajesz swoją siłę roboczą, swoją ziemię prawie za darmo. Rząd musi zapewniać usługi publiczne, np. edukację. Kapitał uniemożliwia mu wprowadzenie w życie tych praw, które mają poprawić sytuację robotników.

Pani się nie boi występować przeciw rządowi?

- Mieszkam przez pół roku w Hongkongu, przez pół roku w Pekinie. Przyzwyczaiłam się do nacisku. Obserwują mnie, ale nie wpływają na to, co robię. Mam paszport hongkoński, więc mogę swobodnie podróżować i uczyć.

Spotykałem w Chinach zachodnich biznesmenów. Mówili: "Chińscy robotnicy zarabiają za dużo, przeniesiemy się do Wietnamu albo do Indonezji". Czy zachodnich biznesmenów obchodzi, co się dzieje z ich pracownikami?

- Podstawowy cel zachodniego biznesu to zarabianie pieniędzy - model biznesowy w Chinach sprowadza się więc do stałego obniżania kosztów. To się trochę zmienia z powodu presji konsumentów na Zachodzie - firmy mówią o "odpowiedzialnym biznesie" i wprowadzają "kodeksy postępowania". Czasem próbują poprawić warunki pracy. Ale to oczywiście nie jest ich główny cel. Zresztą firmy zachodnie w większości nie mają swoich fabryk w Chinach. Zlecają produkcję firmom azjatyckim - kapitał pochodzi z Tajwanu, Hongkongu albo Chin.

Sytuacja, którą pani opisała, nie może trwać wiecznie. Dojdzie do wielkich protestów?

- Ostatnio rząd ułatwia robotnikom możliwość legalnego organizowania się - dziś często zaczynają strajk, bo nie mają jak rozmawiać z szefami firm. Teoretycznie w Chinach mamy prawo do strajku zapisane w konstytucji, ale to prawo jest ogólnikowe. Nigdy nie wiadomo, czy strajk jest legalny, czy nie. Wszystko zależy od interpretacji władz. Praktyka była taka, że robotnicy nie byli aresztowani za strajk, o ile nie zniszczyli własności firmy.

Nie wiem, czy to wystarczy, aby utrzymać pokój społeczny. Robotnicy szybko się uczą.

Rozmawiał Adam Leszczyński

*prof. Pun Ngai - socjolog, profesor Uniwersytetu Miejskiego w Hongkongu i Uniwersytetu Technicznego w Pekinie. Właśnie ukazała się u nas jej książka "Pracownice chińskich fabryk ", Oficyna Wydawnicza Bractwa Trojka, Poznań 2010

Źródło: Gazeta Wyborcza

Średnio zaangażowana narracja o Uniwersytecie (recenzja Przewodnika KP "Uniwersytet zaangażowany")

Edukacja/Prawa dziecka | Publicystyka

„Trzeba bronić Uniwersytetu”, pod takim hasłem zostaje wydany kolejny Przewodnik Krytyki Politycznej. We wstępnie redaktorzy zauważają, że egzystencja wspomnianej instytucji staje się zagrożona. Reformy szkolnictwa wyższego sprowadzają Uniwersytet to jeszcze jednego elementu rynku, starają się podporządkować produkcję absolwentów i wiedzy Kapitałowi. Idea liberalnego (nowożytnego, klasycznego) uniwersytetu jako wspólnoty uczonych posiadających wolność badań i autonomię wobec pracy produkcyjnej oraz bezpośrednich wymogów biurokracji zostaje powoli zastąpiona ideą „fabryki”. Takie podporządkowanie, ufordyzowanie, zracjonalizowanie, według zespołu Krytyki Politycznej, będzie miało destrukcyjny wpływ na funkcjonowanie demokracji, gdyż to Uniwersytet jest miejscem, gdzie rodzi się krytyka, rozwija dialog w którym konfrontują się różne perspektywy. Zbawienne działanie dla demokracji uwarunkowane jest istnieniem autonomii wspomnianej instytucji, toteż właśnie ta autonomia ma być celem obrony. Jest to cel dzisiejszej walki.

W kontekście wstępu wydawałoby się, że będziemy mieli do czynienia z publikacją, która stanowi narzędzie walki, czy też jest jednym z posunięć w bitwie o Uniwersytet. Gdy jeszcze spojrzymy na programowe założenia serii, gdzie możemy przeczytać, że celem jest ustalenie „całościowego i oryginalnego” ujęcia problemu, „umieszczenia go w nowym kontekście”, to wydawałoby się, że nie tylko będziemy mieli do czynienia z kolejnym uderzeniem, ale z niespotykaną dotychczas techniką walki, którą będą mogły posłużyć się również inni wojownicy o Uniwersytet. Taką miałem nadzieje sięgają po niniejszy produkt. Pozostało rozczarowanie. W moim odczuci atak był zbyt chaotyczny, nieprzemyślany, a tym samym jedynie musnął przeciwnika.

O ile wprowadzenie do Przewodnika utrzymane jest w bojowym duchu, odwołującym się do bieżących problemów, to zaraz redaktorzy przenoszą nas w historię. W prawdzie zapomnianą, interesującą, to jednak w przeszłość, w której warunki funkcjonowania Uniwersytetu znacznie się różniły. Rozumiem, że intencją mogło być poszukiwanie pewnej tradycji zaangażowania, inspiracji czy przykładu do naśladowania, jednak w większości tekstów inspiracja jest problematyczna. Wyjątek stanowi tekst Macieja Kropiwnickiego poświęcony francuskiemu Uniwersytetowi Paris 8.

Historyczna narracja dominująca w Przewodniku jest o tyle irytująca, że pomija milczeniem współczesne strajki i protesty. Nie znajdziemy analizy protestów, strategii podejmowanych przez współczesne „ruchy obrony Uniwersytetu”, czy kontr-strategii władzy. Sam proces boloński jedynie nieśmiało przewija się w niektórych wywiadach, ale rzetelnej krytyki propozycji reform nie ma.

Analizie współczesnych problemów szkolnictwa wyższego poświęcono zaledwie kilka artykułów, że wymienię: Maciej Gadula Wiedza krytyczna i siła wyobraźni; Edwin Bendyk Fabryki wiedzy; Przemysław Sadura Gra w klasy. Selekcja i reprodukcja w polskiej szkole; Marcin Miłkowski Finansowanie uniwersytetów. Łącznie niecałe pięćdziesiąt stron tekstu z 350. Czy te kilka tekstów stanowią jakąś istotną, oryginalną, całościową perspektywę krytyczną? Zobaczmy!

M. Gadula prezentuje narrację, w której Uniwersytet skapitulował przed wyzwaniami rynku, dostosowując się do ich wymagań. Stał się jedną z firm, a to źle, gdyż traci tym samym swoją moc krytyczną. Sprzeniewierzył się swojej misji kulturowej. M. Gadula charakteryzuje misje, powinność Uniwersytetu, jako po pierwsze, podważanie prawd oczywistych, powszechnych mniemań, po drugie, organizowanie konfliktów w sposób demokratyczny, po trzeci, winien tworzyć, przy pomocy wyobraźni, nowe społeczne rozwiązania współczesnych problemów. no tak, narracja niczego sobie, tylko za bardzo nie wiadomo, dlaczego uniwersytet kapituluje. Dlaczego daje się tak łatwo przekształcić w fabrykę. Również niewidomą pozostaje przejście od kapitulacji do oporu. W jaki sposób fabryka ma ponownie przekształcić się w instytucję krytyczną, polityczną, kreującą możliwe porządki społeczne? Chyba nie po lekturze Przewodnika? Nadto, sama analiza funkcji i istoty Uniwersytetu prezentowana przez autora jest ideologiczna, w tym znaczeniu, że nie stara się odnieść idei do realnego jej funkcjonowanie. Materialnego jej istnienia. Wypowiedź o Uniwersytecie, jest utożsamiana z samym Uniwersytetem.

Wspomnianej ideologii pozbawiony wydaje się artykuł E. Benyka, który zmianę charakteru Uniwersytetu widzi w samym zmianie roli wiedzy we współczesnym społeczeństwie. W wyłonieniu się kapitalizmu kognitywnego. Co ciekawe, autor nie wprowadza ostrego oddzielenia rynku od szkoły wyższej, a wskazuje na możliwość, a nawet konieczność, ustalenia poprawnej relacji. Wskazuje, że w dyskusji o reformie edukacji wyższej należy zacząć od refleksji nad statusem wiedzy we współczesnym społeczeństwie. Istniejące perspektywy biorące udział w sporze o Uniwersytet są błędne, a tym samym uniemożliwiają modernizację szkolnictwa w Polsce. nie jest to zbytnio oryginalna propozycja. Spotykamy się z nią między innymi u Stanisława Kozyra-Kowalskiego. Narracja ta jednak wydaje się przyjmować za dobrą monetę, że Uniwersytet stanowić powinien pewną siłę ekonomiczną. W podobnym duchu utrzymany jest tekst M. Miłkowskego.

Powyższa narracja jest dość obecna w świadomości uczestników sporu. Można powiedzieć, że z jednej strony ideologia liberalnego uniwersytetu, z drugiej (niesprzeczna z nią) próba ustalenia „zdrowej” relacji między Uniwersytetem a Kapitałem, gdzie raczej piętnuje się nadużycia, nieliczenie się ze specyfiką danego rodzaju produkcji, stanowi horyzont przeciwników reformy w obecnym kształcie.

Ciekawą propozycją jest artykuł P. Sadury, który korzystając z koncepcji Pierre Bourdieu ukazuje reprodukcję stosunków klasowych. Nie można, stwierdza autor, analizować nierówności w dostępie do edukacji jedynie badając Uniwersytet. Jest on jedynie wierzchołkiem góry lodowej. P. Sadura przedstawia propozycję likwidacji nierówności społecznych poprzez samą szkołę – zmieniając charakter egzaminów, sposób nauczania, zwiększając finansowanie… Na pewnym etapie wspomniane reformy są jak najbardziej potrzebne, i mogę rzeczywiście zminimalizować podziały, które obecny system szkolny potęguje. Niemniej, nie przekonuje mnie do końca wspomniane propozycję. Choćby nie wiadomo co zrobić z faktem, że myśli szkolne są myślami klasy panującej. Więc nie tylko edukacja ustanawia mnie w hierarchii społecznej, ale ustanawia mnie jako podmiot. Wprawdzie autor wskazuje na zmianę profilu edukacji, to jednak nie za bardzo wiadomo na czym on miałby polegać. Nie wiem jak rozumieć zdanie: „Chodzi o wprowadzenie nauczania przystosowanego do możliwości i potrzeb wychowanków ze środowisk defaworyzowanych”. Problematyczne staje się jeszcze bardziej biorąc gdy się weźmie pod uwagę, że P. Sadura nie odrzuca hierarchii uniwersytetów.

Podsumowując, jeżeli Krytyka Polityczna chciała wypracować oryginalne i całościowe ujęcie współczesnego problemu Uniwersytetu, to projekt zakończył się fiaskiem. Nie znajdziemy w Przewodniku żadnych teoretycznych propozycji rozbijających panujące narrację, narzędzi do analizy współczesnych problemów szkolnictwa wyższego, jedynie kilka przyczynkarskich artykułów, które toną w „polityce historycznej”. Jeśli chciała przedstawić kilka w miarę ciekawych artykułów na temat uniwersytetu zaangażowanego, to nawet się udało. Niemniej, aktualny problem reformy szkolnictwa wyższego, z pozycji lewicowych wciąż czeka na opracowanie. Niekoniecznie przez ekipę z KP.

tekst pochodzi ze strony: http://wiedzaiedukacja.eu/archives/48582

Większość pracowników klepie biedę

Gospodarka | Publicystyka

Według opublikowanego w ubiegłym roku raportu "Praca Polska 2010" opracowanego przez Biuro Eksperckie KK NSZZ Solidarność i firmę S.Partner aż 43,6 proc. Polaków zarabia poniżej 75 proc. przeciętnego wynagrodzenia, a 65,4 proc. - poniżej przeciętnego wynagrodzenia brutto w gospodarce narodowej.

Tunezyjska rewolucja to dopiero początek

Świat | Protesty | Publicystyka | Strajk

Ben Ali, dyktator, który niegdyś terroryzował tunezyjskie społeczeństwo, w piątkowy wieczór 14-go stycznia został zmuszony do ucieczki z kraju. Będący szefem państwa od 23 lat kleptokrata¹ oraz dyktator, spędził w swoim samolocie 6 godzin, najpierw próbując znaleźć schronienie u swojego przyjaciela i poplecznika- Sarkozy’ego, następnie na Malcie, by w efekcie zostać przyjętym przez reakcyjną monarchię saudyjską.

W momencie pisania tego tekstu tunezyjska społeczność nadal nie uzyskała żadnych wymiernych efektów w swojej walce o wolność, również w kwestii dążeń klasy robotniczej o walkę z ubóstwem i bezrobociem, które wywołały końcem grudnia wybuch powstania w zubożałym regionie Bouzid Sidi. Wojskowe patrole na ulicach i reżimowi policjanci Ben Alego w dalszym ciągu szerzą terror. Nikt nie jest w stanie przewidzieć dalszego biegu zdarzeń- historia naszej klasy społecznej obfituje w akty zdrady i utracone nadzieje rewolucyjne, jednak obecna rewolta w Tunezji (jak i zajścia w całym regionie) stanowią z pewnością wydarzenie historyczne.

Deklaracja zgromadzeń studenckich w okupowanych uniwersytetach – grudzień 2010

Edukacja/Prawa dziecka | Publicystyka

Po masowych demonstracjach studenckich w Atenach [które miały miejsce w grudniu ub. r.] - związki studenckie i zgromadzenia okupowanych uniwersytetów – deklarują, że zamierzają kontynuować walkę. W tym starciu, ani milczenie rządu i ministerstwa edukacji w sprawie żądań studentów, ani brutalne ataki policji przeciw naszym zgromadzeniom nie zastraszą nas. Niczym nie sprowokowane napaści funkcjonariuszy na nasze demonstracje, dziesiątki rannych studentów na ulicach, niczym nie uzasadnione aresztowania demonstrantów nie spowodują, że damy się zastraszyć. Junta socjalistycznej partii PASOK pokazała raz jeszcze drogę którą wybrała wobec młodzieży i pracowników, którzy walczą o swoje prawa. Dla nas, prawdziwy dialog na temat edukacji ma miejsce w salach uniwersyteckich i na ulicach, a nie w zamkniętych komnatach parlamentu. Tysiące studentów, którzy uczestniczyli w tym prawdziwym dialogu zadeklarowało swój sprzeciw wobec nowej reformy edukacji, której błędy zostały wykazane przez akademickie społeczności i walczących o swe prawa uczniów.

W ostatnim czasie, pracownicy oraz młodzież odczuli bezprecedensowy atak na każdy aspekt swojego życia. Porozumienie w sprawie spłacania długu państwowego doprowadzi w długim okresie do wysokiego bezrobocia, nędzy i brutalnego wyzysku. Teraz bardzo dobrze widać, co rząd i tzw. „Trójka” (Unia Europejska, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy) miała na myśli, gdy mówiła, że do tej pory trwał "miesiąc miodowy memorandum o spłacie długu". Nowoczesna junta rząd-UE-MFW nie waha się ogłosić "cywilnej mobilizacji” strajkujących pracowników doków lub nasłać brutalne represje przeciw każdej grupy społecznej walczącej o swoje prawa. W tej sytuacji uważamy, że ruch młodzieżowy może rzucić iskrę gniewu w społeczeństwo i wytworzyć zwycięski masowy ruch, który przezwycięży umacniające się status quo społecznej niesprawiedliwości.

Mija piąty tydzień od dnia, w którym ruch studencki nasilił swoją aktywność, tworząc zgromadzenia okupowanych uniwersytetów. Jesteśmy na ulicach tak samo, jak nasi koledzy w Wielkiej Brytanii, we Francji i Włoszech. W całej Europie studenci mobilizują się przeciw systemowi Bolońskiemu, wprowadzaniu, bądź zwiększaniu opłat i podporządkowaniu uczelni interesom wolnego rynku. Wyrażamy naszą pełną solidarność z ich walką. Po dzisiejszych demonstracjach na terenie całego kraju oświadczamy, że będziemy walczyć przeciw reformie edukacyjnej minister Diamantopoulou, praktycznemu zniesieniu praw pracowniczych oraz "memorandum" rządzącej partii PASOK, popieranemu przez UE i MFW.

Działania rządu PASOK są w pełni zgodne z działaniami „Trójki” - opublikowany właśnie budżet na rok 2011 jest budżetem społecznego ludobójstwa. Sygnalizuje on nadejście drugiego "memorandum". Budżet na rok 2011 zniszczy ostatki państwa opiekuńczego i skazuje szerokie rzesze społeczne na biedę związaną z podwyżkami cen i VATu. Kapitał otrzymuje w tym czasie „podarunek” w wysokości 320 milionów euro. W 2011 r. rząd zamierza przeprowadzić cięcie budżetu na edukację, opiekę zdrowotną i kulturę, jeszcze bardziej zredukować pensje, znieść ograniczenia na zwalnianie pracowników i sprywatyzować przedsiębiorstwa państwowe. Pomimo tych drastycznych (dla pracowników) cięć, dług państwowy będzie nadal rosnąć. Doprowadzi to do kolejnych porozumień o restrukturyzacji długu i do kolejnych cięć budżetowych.

Na froncie edukacyjnym, minister Diamantopoulou zamierza wprowadzić nową ustawę o reformie edukacji, po przeprowadzeniu pseudo dialogu w łonie własnej partii PASOK, wśród konserwatystów z ND i skrajnie prawicowej partii LAOS. Ustawa o reformie edukacji jest uzasadniana znanymi hasłami o "rozwoju” i „wyjściu z kryzysu”, by wdrożyć wszystkie niepopularne posunięcia, które widzieliśmy w ciągu ostatnich lat. Jej celem jest wdrożenie zasad niepopularnego "memorandum” w dziedzinie edukacji. Celem reformy jest zmuszenie uniwersytetów do działania zgodnie z zasadami wolnego rynku, zniesienie stopni naukowych w ich obecnej postaci, zniesienie praw związanych z niektórymi stopniami naukowymi i podporządkowanie prac badawczych potrzebom rynku. W tym samym czasie, reforma doprowadzi do zmniejszenia liczby studentów w publicznych uczelniach, wprowadzi czesne i sprywatyzuje akademiki i bary uniwersyteckie.

Co więcej, reforma dąży do zintensyfikowania tempa nauczania przez wymuszenie obecności na wykładach, wprowadzenie „łańcuchów zajęć” (czyli trzeba ukończyć zajęcia nr. 1, by rozpocząć zajęcia nr. 2) i zniesieniem wydzielonego czasu na sesje egzaminacyjne. Reforma dąży również do zwiększenia możliwości represjonowania studentów przez zniesienie uprawnień związków studenckich do walki o prawa studentów. Autonomia uniwersytetu, czyli zakaz wstępu policji na teren uczelni bez pozwolenia władz, chyba, że popełniane jest właśnie poważne przestępstwo, jest jedną z ofiar reformy.

Większość tych zmian wchodzi w skład Narodowego Systemu Umiejętności, który dzieli edukację na 8 poziomów i określa studentów według poziomu wiedzy, potencjału i umiejętności. Na publicznych uczelniach dojdzie do zwolnień tymczasowo zatrudnionych pracowników, a poziom edukacji zostanie obniżony. Sposób na przezwyciężenie kryzysu będzie polegać na budowie „nowego" uniwersytetu, który będzie w pełni służyć tylko interesom wolnego rynku.

Do tego należy dodać posępne perspektywy niepewnego zatrudnienia dla młodzieży. Pokolenie 592 euro (nowego minimalnego wynagrodzenia) zostało zapisane w prawie. To będzie też pokolenie pozbawione zbiorowych porozumień dotyczących płac, pozbawione ochrony przed zwolnieniem, pokolenie pracy dziecięcej. To będzie rzeczywistość dla ludzi, którzy od teraz będą wchodzić na rynek pracy. Przyszłość, którą dla nas szykują jest pełna „elastycznego zatrudnienia”, pracy tymczasowej, niebotycznego poziomu bezrobocia i dużego sektora szarej strefy na rynku pracy. Pracownicy w niedalekiej przyszłości będą pracować więcej godzin w ciągu dnia i więcej lat w ciągu życia, będą gorzej opłacani i będą zmuszeni, by nabywać wciąż dodatkowe umiejętności i wciąż obawiać się bezrobocia. Przyszłość młodych ludzi została wykorzystana przez państwo w charakterze zabezpieczenia kredytu. Ludzie będą musieli spłacać to zadłużenie wciąż na nowo.

W takiej sytuacji, młodzież znów wyjdzie na ulice, jak w dniu 6 grudnia. Należymy do pokolenia, do którego junta PASOK-UE-MFW strzela na codzień. Utożsamiamy się z Alexisem. Skazanie morderców Alexisa zaspokoiło nasze pragnienie sprawiedliwości. Jednak to nie dość, by zakończyła się pierwsza młodzieżowa rewolta od czasu wybuchu światowego kryzysu finansowego w 2007 r. Udział w ruchu jest jedyną możliwością dla tych, którzy mają zdecydowane poglądy i biorą na siebie odpowiedzialność. Cele ruchu z grudnia 2008 r. nadal pozostają niespełnione. Całe pokolenie walczy przeciw odbieraniu mu praw, przeciw represji. Nieuzasadnione represje stosowane są nawet wobec uczniów szkół podstawowych, którzy są traktowani jak terroryści i wobec zamaskowanych demonstrantów, których traktuje się jako sprawców wandalizmu. Media oczerniają ten młodzieżowy ruch i tuszują działania rządu. Ogień Grudnia 2008 r. jeszcze zapłonie. Młodzież będzie stanowić iskrę od której zapłonie ogień i będzie stać ramię w ramię z pracownikami, by obalić znienawidzoną politykę i skasować dług państwa, który skazuje większość ludności na ubóstwo, by ratować banki wraz z ich systemem wyzysku.

Teraz właśnie toczy się bitwa naszego pokolenia. Musimy tworzyć własną historię. Kontynuacja demonstracji i okupacji, rozwinięcie ruchu na inne grupy społeczne na skalę całego kraju - to jedyne rozwiązanie. Studenci deklarują swoje aktywne uczestnictwo w ruchu. Wzywają całe społeczeństwo do wspólnej walki. Niech dzisiejsza demonstracja stanie się zaczątkiem nowej walki. Nie pozwolimy, by rząd, Unia Europejska i Międzynarodowy Fundusz Walutowy zniszczył naszą teraźniejszość i naszą przyszłość. Obalimy politykę „memorandum” dzięki naszej długotrwałej walce. W tej walce, będziemy walczyć ramię w ramię z pracownikami, uczniami ze szkół średnich i resztą młodzieży. Studenci i pracownicy będą razem uczestniczyć w ogólnokrajowym strajku, by obalić juntę PASOK-UE-MFW. Będziemy kontynuować nasze zgromadzenia, masowe protesty i okupacje. Będziemy nadal koordynować wzajemnie swoje działania i wspierać strajki organizowane przez pracowników. Aż do ostatecznego zwycięstwa!

Oto nasze cele:

  1. Wycofanie propozycji minister Diamantopoulou. Wycofanie znienawidzonej reformy edukacji.
  2. Odmowa uczestnictwa w pseudo-konsultacjach społecznych z rządem.
  3. Obalenie polityki “memorandum”, paktu stabilizacyjnego i powiązanych działań rządu. Precz z juntą rząd-UE-MFW!
  4. Natychmiastowe wyłączenie kraju z mechanizmów “pomocy” UE-EBC-MFW. Pracownicy nie będą płacić za kryzys.
  5. Odmowa wykonania dyrektyw Unii Europejskiej. Niech Grecja będzie ogniwem, na którym pęknie łańcuch Procesu Bolońskiego.
  6. Zakazanie zwolnień. Nie dla likwidacji stałych umów dla pracowników administracji. Dość prywatyzacji.
  7. Unieważnienie budżetu opartego na zwolnieniach i cięciach.
  8. Zablokowanie planu reformy prawa pracy. Przywrócenie pełnych praw dla pracowników, oraz planów emerytalnych dla młodzieży. Stałe zatrudnienie dla wszystkich. Poważne podwyżki pensji i emerytur. Zasiłek dla bezrobotnych równy pensji minimalnej.
  9. Ujednolicona, publiczna i darmowa edukacja dla wszystkich, bez barier klasowych i finansowych i egzaminów wstępnych!
  10. Odwołanie wszystkich ustaw o edukacji odrzucanych przez społeczeństwo.
  11. Darmowe podręczniki, akademiki, transport publiczny i restauracje uniwersyteckie dla wszystkich studentów.
  12. Wprowadzenie osobnego stopnia naukowego dla każdej dziedziny wiedzy. Wszystkie prawa pracownicze powinny być powiązane ze stopniem naukowym, który powinien być jedynym wymogiem przy zatrudnieniu.
  13. Przywrócenie całkowitej autonomii uniwersytetów. Wprowadzenie autonomii w szkołach i miejscach pracy.
  14. Wyrażamy naszą solidarność z uczniami liceum w Iraklio i w innych miastach. Wszystkie oskarżenia wobec uczniów z Larissy powinny zostać unieważnione.
  15. Rozbroić policję i zlikwidować oddziały do tłumienia zamieszek. Brońmy prawa do demonstrowanie, okupacji i strajków. Obalić prawo anty-terrorystyczne!
  16. Wszystkie oskarżenia przeciw naszym kolegom studentom powinny zostać unieważnione. Nie damy zdelegalizować naszej walki!

Wzywamy do:

  1. Nowej tury zgromadzeń i okupacji na wszystkich uniwersytetach.
  2. Masowych demonstracji w dniu strajku we wszystkich miastach
  3. Udziału w akcjach wewnątrz uniwersytetów i na ulicach, by poszerzyć nasz ruch. Tuż przed ogólnokrajowym strajkiem, będziemy mobilizować się na protest przed Urzędem ds. Bezrobocia, przeciwko polityce, która prowadzi do bezrobocia.
  4. Mobilizacji przeciw spotkaniu rektorów wyższych uczelni.

Walczymy dalej, zgodnie z duchem walki społecznej z grudnia 2008. Kontynuujemy i eskalujemy nasze działania, aż do ostatecznego zwycięstwa!

Nasze pokolenie będzie pokoleniem obalenia systemu!

Krajowa Koordynacja Zgromadzeń i Okupacji

http://ourmediaindymedia.blogspot.com/2010/12/gio-greek-students-declara...

„Polskość”, tożsamość regionalna, patriotyzm – zawsze po stronie kapitału

Publicystyka

Oświadczenie ZSP Warszawa z okazji tzw. „Marszu Polskości” w Katowicach 22 stycznia i zaplanowanej na ten dzień kontrdemonstracji.

Skrajnie prawicowe imbecyle z NOPu znowu organizują demonstrację. Tym razem twierdzą, że robią to "na prośbę obywateli Śląska". Inspiracją dla nacjonalistów są demonstracje śląskich autonomistów, próbujących budować tożsamość śląską. To nie w smak polskim nacjonalistom, którzy dążą do zademonstrowania swojej "polskości".

Z kolei śląscy autonomiści próbują budować poparcie dla swojego projektu wykorzystując takie argumenty, jak korzyści płynące z regionalnej autonomii dla obywateli. Jednak dla klasy pracującej, nie ma żadnej różnicy między regionalnymi, polskimi, czy międzynarodowymi władzami, szefami i wyzyskiwaczami. Kapitalizm ma tylko jeden cel: wzbogacać warstwę posiadającą kosztem tych, którzy są pozbawieni własności. Barwy narodowe i kraj pochodzenia kapitalisty nie mają najmniejszego znaczenia.

Ani regionalizm, ani nacjonalizm, ani patriotyzm nie staną się nigdy podstawą ruchu zmierzającego do obalenia władzy kapitału. Przeciwnie, mogą ją tylko umacniać. Dlatego ruchy autonomiczne nie sprzeciwiające się kapitalizmowi nie mają najmniejszego sensu.

Przeciwstawiamy się ciągłej manipulacji nacjonalistów, którzy próbują nas przekonywać, że pod ich „narodowym” kierownictwem wyzysk nie będzie wyzyskiem, a represja nie będzie represją. Jesteśmy przeciwni wszelkim próbom kanalizowania energii skierowanej przeciw władzy i kapitałowi w projekty tożsamościowe oparte tak na regionalizmach, jak i nacjonalizmach. Nasza walka jest międzynarodowa, tak jak i nasze interesy: pozbyć się szefów i właścicieli środków produkcji, przejąć kontrolę nad zakładami pracy i miejscami zamieszkania i obalić raz na zawsze wszystkie rządy w skali regionalnej i międzynarodowej.

Nie zgadzamy się z próbami podejmowanymi przez niektórych antyfaszystów, anarchistów i innych działaczy społecznych, którzy próbują "odzyskać" ideę patriotyzmu, sugerując, że nacjonaliści nie są "prawdziwymi patriotami", a sama idea patriotyzmu daje się wybronić. Otóż patriotyzm nie zasługuje na rehabilitację. Patriotyzm jest tylko narzędziem w rękach cynicznych politykierów, którzy na zasadzie „dziel i rządź” próbują szczuć jednych pracowników przeciw drugim.

Budowanie tożsamości politycznej opartej na narodzie i państwie, zamiast na oddolnej walce klasowej, jest siłą, która napędza nacjonalizm, wojny prowadzone w interesie kapitału i fałszywą świadomość pracowników. Zerwijmy z tymi przesądami i zamiast tego ogłośmy, że pracownicy nie mają ojczyzny, a areną naszej walki jest cały świat.

Bez wojen między narodami – bez pokoju między klasami!

Związek Syndykalistów Polski - Warszawa

Made in China

Świat | Gospodarka | Prawa pracownika | Publicystyka | Ubóstwo | Zwolnienia

90,7% zabawek sprzedawanych w Europie jest importowanych z Chin*. Gwałtownie rozwijająca się produkcja w tej branży skupiona jest na terenie chińskiej prowincji Guangdong, w Delcie Rzeki Perłowej. Szybko rosnące miasta i ośrodki produkcji przyciągają miliony migrantów z terenów wiejskich całego kraju, którzy mają nadzieję wydobyć się z nędzy poprzez zatrudnienie w fabrykach. Niestety, ich zarobki nie starczają na oszczędności ani nawet godne życie, a warunki bytowania i pracy urągają wszelkim standardom. Na terenie większości fabryk łamane jest zarówno chińskie, jak i międzynarodowe prawo pracy.

Umowy sprzeczne z prawem

Problemy zatrudnionych w przemyśle zabawkarskim w Chinach zaczynają się wraz z podpisaniem umowy o pracę in blanco. Czasami podpisują oni puste kartki, czasami zaś umowy z lukami, które dopiero później wypełniane są treścią przez kierownictwo fabryki. W rezultacie pracownicy nie znają swoich praw ani zobowiązań, pracodawcy zaś mogą zawsze przedstawić audytorom legalny dokument.

Nagminne jest wielokrotne podpisywanie umów krótkoterminowych, zamiast zatrudnienia długoterminowego. Po okresie próbnym lub początkowym pracownicy są zwalniani i zatrudniani ponownie. Zdarza się, że osoby przepracowują ponad rok na kontraktach krótkoterminowych (od 10 dniowych do trzymiesięcznych). Tym sposobem nie nabywają oni żadnych praw i cały czas pracują na warunkach okresu próbnego.

Czas pracy przekraczający wytrzymałość

    96 ½ godzin w fabryce tygodniowo
    15 ½ godzinne zmiany w dni powszednie, 9 ½ godzinne zmiany w soboty i niedziele
    praca od 8.30 do 24.00
    44 godziny nadgodzin w tygodniu przeciętnie
    0 dni wolnych przez kilka miesięcy w szczytowym sezonie
    (przykładowe dane, dotyczą fabryki Dawei Chengji)

Taki tryb pracy przekracza normy ustalone w chińskim prawie o 400%. Nadgodziny są obowiązkowe, pomimo że wielu pracowników poświęciłoby dodatkową płacę w zamian za odpoczynek. Za unikanie pracy lub spóźnienia potrącana jest pensja. Kara za 10 minut spóźnienia to 1 ½ dniówki mniej, 30 minut spóźnienia lub więcej to 3 dniówki mniej.

W szczytowym sezonie raz lub dwa na miesiąc zdarzają się nawet 24 godzinne zmiany od 8.30 do 8.30, po których zatrudnieni otrzymują dzień wolny. Podczas intensywnego okresu produkcji przerwy na obiad i kolację skracane są do 30 minut i 15 minut.

Głodowe płace i brak zabezpieczeń społecznych

    1 313,00 yuanów (ok. 537 złotych) zarobku miesięcznie, razem z płacą za nadgodziny
    3,17 yuanów (ok. 1,38 złotych) za godzinę
    1 yuan (ok. 45 groszy) kosztuje każda minuta spóźnienia
    30 yuanów (ok. 13 złotych) kary za śpiewanie przy pracy
    12 yuanów (ok. 5,25 złotych) premii w miesiącu, jeśli pracownik nigdy się nie spóźnił
    (przykładowe dane, dotyczą fabryki Yongsheng)

Prawo prowincji Guangdong przewiduje 4,66 yuanów za godzinę jako płacę minimalną. Kierownictwo fabryk oszukuje swoich pracowników na 36% ich uposażenia, nie podając jasno zasad naliczania płac. Nie ma mowy o płatnych urlopach ani o urlopach macierzyńskich, które również wymagane są prawem. Jeżeli pracownicy chcą być objęci państwową emeryturą, muszą opłacać składkę 83 yuany miesięcznie przez minimum dwadzieścia lat, ale większość tego nie robi. Zbyt słabo rozumieją system ubezpieczeń społecznych, rzadko pracują w jednej fabryce więcej niż dwa lata, a często wracają do swojej wioski zanim zdążą nabyć jakiekolwiek prawa do emerytury.

Fatalne warunki pracy

    3 wiatraki sufitowe na 280 pracowników

(przykładowe dane, dotyczą fabryki Dawei Chengji)
W prowincji Guangdong panuje klimat subtropikalny. W fabrykach często nie ma klimatyzacji, a robotnicy tłoczą się w halach produkcyjnych. Przez to panuje tam nieznośne gorąco. Ludzie są przemoczeni od potu. W pomieszczeniach gdzie zabawki są malowane panuje szczególnie wysoka temperatura, unoszą się także opary chemikaliów. Kierownictwo jednej z fabryk tłumaczy, że wiatraki są tam wyłączone, ponieważ ruch powietrza mógłby wpłynąć na to jak farba jest rozprowadzana i obniżyć jakość produktu.

    87 osób zginęło, 47 zostało rannych w pożarze

(dotyczy fabryki Zhili)
7 lat walczyli o odszkodowanie... nigdy nie zostało ono wypłacone.
2 lata więzienia odsiedział kierownik zakładu, po wyjściu na wolność otworzył kolejną fabrykę.
Zanotowano, że w fabryce Duoyuan materiały, narzędzia, odpady i niedokończone wyroby piętrzą się złożone w różnych miejscach, również przed drzwiami ewakuacyjnymi. Wyjścia ewakuacyjne są często niedostępne, a drzwi i okna zamknięte na stałe. Do tego praca odbywa się w nieustannym hałasie.

Robotnikom zabronione jest wstawać podczas pracy. Spędzają wiele godzin w pozycji siedzącej, pochyleni nad częściami, które składają. „Nie ma nawet czasu żeby sięgnąć po łyk wody. Praca jest wyczerpująca, a ręce są w ciągłym ruchu” relacjonuje pracownik fabryki Dawei. Podczas pracy nie są zarządzane żadne przerwy. Ostatni etap produkcji, pakowanie pudeł z zabawkami do wysyłki i przewożenie ich do miejsca załadunku, jest najcięższą pracą. Zatrudnieni muszą bez przerwy przenosić i ustawiać pudła, które mogą ważyć do 30 kilogramów.

W wielu fabrykach nie są zapewniane ubrania ochronne. Często pracownicy nie zakładają rozdawanych rękawic, ponieważ jest zbyt gorąco aby je nosić, a w dodatku utrudniają one obróbkę drobnych elementów. Obawiają się że jeżeli ekwipunek ochronny spowolni ich pracę, otrzymają niższą pensję. Zatrudnieni przy wypychaniu pluszowych zabawek nie mają masek na twarz i wdychają unoszący się materiał wypełnienia. Kontakt z tymi sucstancjami powoduje to ból gardła, a także alergie skórne. Zatrudnieni przy malowaniu również nie mają masek na twarz i wdychają opary chemikaliów. Powoduje to mdłości, zaburzenia równowagi, zatrucia, wymioty.

Maszyny wszelkiego rodzaju nie są zabezpieczone, a pracownicy nie otrzymują odpowiedniego przeszkolenia co do ich obsługi. Stąd duża ilość urazów i okaleczeń podczas ich obsługi. Pracownice używają maszyn do szycia nie wyposażonych w elementy ochronne, przez co ich ręce często pokłute są igłami.

Nędzne warunki życia

Większość pracowników spędza cały swój czas na terenie zakładu produkcyjnego. Mieszkają w dormitoriach należących do fabryk i jadają w kantynach w fabrykach. Opłaty za mieszkanie, zużycie wody i elektryczności oraz za jedzenie są potrącane z pensji. Zdarza się, że pracownikom zabronione jest pod groźbą kary opuszczanie zakładu.

    7 pięter
    30 pokoi
    8 osób w pokoju
    69 yuanów (ok. 29 złotych) miesięcznie
    (przykładowe dane, dotyczą fabryki Dawei Chengji)

Robotnicy śpią na prymitywnych piętrowych łóżkach, mają w pokoju jedno źródło światła. Brakuje nawet odrobiny prywatności. Nie ma szafek zamykanych na kłódkę. Przez snem wiele osób wkłada pieniądze do kieszeni spodni, spodnie zwija i chowa pod poduszką. Mimo to zdarza się dużo kradzieży, które mogą pozbawić ciężko zarobionych pieniędzy i środków na życie na wiele tygodni. W materacach lęgną się pluskwy, których ugryzienia swędzą, a rozdrapane grożą infekcją.

    183 yuany (ok. 68 złotych) miesięcznie za jedzenie
    o 73 yuany drożej, niż w poprzednich miesiącach
    (przykładowe dane, dotyczą fabryki Lungcheong, podwyżka w grudniu 2005)

Czesem fabryka nie potrąca co miesiąc ceny jedzenia i robotnicy płacą zależnie od tego, ile i co jedzą. Za 2 yuany można było dostać w kantynie dwa warzywne i jedną mięsną porcję. To może być surówka, kilka plasterków pikli i wieprzowina gotowana z wodorostami, przy czym – jak mówią robotnicy – bardzo trudno było znaleźć tam wieprzowinę. Za 3 yuany można było dostać dwie porcje mięsne i jedną warzywną. Wraz z podwyżką, cena najtańszego dania podniosła się do 3 yuanów. Jednocześnie robotnicy zeznali, że jakość jedzenia pogorszyła się znacznie. Donoszono o przypadkach, kiedy w kuchni używana była tania sól technologiczna.

* Dane Toy Industries of Europe z 2008 r.

źródło:
http://www.ekonsument.pl/a452_made_in_china.html

Kanał XML