Publicystyka

Monitoring miejski nie czyni nas bezpiecznymi, a mimo to kamery są wszędzie

Publicystyka | Represje

Poniższy artykuł napisany przez speca od technologii bezpieczeństwa zatrudnionego w jednym z brytyjskich koncernów ukazał się w 2008 roku w gazecie Guardian, jednej z największch na Wyspach Brytyjskich. Mimo, iż prezentuje optykę propolicyjną i tak nie pozostawia na skuteczności kamer suchej nitki przywołując wiele danych. Pozostawia nas natomiast z pytaniem dlaczego mimo niskiej skuteczności tych urządzeń w zwalczaniu przestępczości władze tak uparcie forsują ich montowanie. Odpowiedzi musimy udzielić sobie sami i chyba jest ona prosta. Kamery jak żaden inny środek pozwalają selektywnie obserwować wyróżniające się osoby i konkretne miejsca. Właściwym celem kamer nie są ukrywający się przestępcy lecz osobnicy nie pasujący do danych lokacji - imigranci, bezdomni, ekscentrycy.

Szerzące się kamery bezpieczeństwa nie ograniczają istotnie przestępczości. Są oczywiście wyjątki i to je dostaje prasa. Najsłynniejszy to pomoc kamer CCTV w schwytaniu zabójców Jamesa Bulgera w 1993. Wcześniej w tym samym roku pomogły także w oskarżeniu Steve'go Wrighta o zabicie pięciu kobiet rejonie Ipswich. Ale to są dobrze opisane wyjątki. Przede wszystkim monitoring miejski nie jest bardzo efektywny.

Ten fakt został opisany tutaj i tutaj i tutaj, a także m.in. przez porównawcze studium dla Home Office w 2005, poprzez kilka badań w USA i znowu przez nowe dane, ogłoszone w zeszłym miesiącu przez New Scotland Yard. Kamery w rzeczywistości rozwiązały tylko kilka przypadków, a ich efekt odstraszający jest minimalny.

Zdrowy rozsądek podpowiada coś przeciwnego. Ale gdyby to była prawda bogaty w kamery Londyn z około 500 tysiącami urządzeń monitorujących byłby najbezpieczniejszym miastem na planecie. Oczywiście nie jest, z powodu ograniczeń technologicznych kamer, ograniczeń organizacyjnych policji i zdolności adaptacyjnych przestępców.

Dla niektórych jest komfortowe wyobrażenie sobie czujnego policjanta obserwującego każdą kamerę, ale prawda jest zupełnie inna. Większość nagrań CCTV nie jest nigdy przeglądana przynajmniej nim nie zgłosi się przestępstwa. Gdy już się je bada, zwykle oglądający nie rozpoznają podejrzanych. Światło jest złe, a obraz nieostry, a przestępcy starają się nie gapić pomocnie w obiektyw. Kamery za często się psują. Najlepszy system kamer może nadal być unieszkodliwiony przez ciemne okulary i czapkę. Nawet jeśli uda się zapewnić szybką identyfikacje – pomyślcie o zamachowcach z 2005 roku w Londynie i terrorystach z 11 września – policja często może zrobić to bez kamer. Kamery dają fałszywe poczucie bezpieczeństwa, uzasadniają lenistwo, gdy policja powinna być czujna.

Rozwiązaniem dla policji nie jest patrzenie na kamery. Inaczej niż funkcjonariusz na ulicy kamera patrzy tylko w określonym kierunku i na określone miejsca. Przestępcy to wiedzą i łatwo dostosowują się do przenoszenia przestępstw do miejsc nie monitorowanych – a takie miejsca będą zawsze. Dodatkowo ten sam funkcjonariusz przed ekranem monitora może jedynie wysłać innego by przybył na miejsce później. Z samej swej natury kamery wywołują niepełne wykorzystanie i złe rozmieszczenie oddziałów policji.

Kamery nie są oczywiście zupełnie nieefektywne. Są efektywne w ograniczaniu przestępczości w określonych warunkach, w zamkniętych przestrzeniach z minimalnym ruchem pieszym. Połączone z dobrym światłem ograniczają zarówno ataki na ludzi jak i przestępstwa samochodowe na parkingach. Pewna perspektywa mówi, że warto po prostu przenieść przestępstwo gdzie indziej. Jeśli lokalne Tesco instaluje kamery w swoim sklepie i włamywacz w związku z tym zmienia cel na sklep obok, są to dobrze dla Tesco wydane pieniądze. Ale nie obniżają one ogólnej stopy przestępczości, więc jeśli finansuje je miasto, marnuje pieniądze.

Ale tak naprawdę właściwe pytanie nie brzmi czy kamery zmniejszają liczbę przestępstw. Pytanie brzmi czy są warte swojej ceny. Biorąc zatem pod uwagę ich koszt (500 milionów funtów w ostatnich 10 latach) ich ograniczoną efektywność, potencjał nadużyć (szpiegowanie nagich kobiet w ich własnych domach, rozprowadzanie nagich zdjęć, sprzedawanie składanek najlepszych materiałów wideo z monitoringu, a nawet śledzenie polityków) i ich orwellowskie efekty dla prywatności i wolności obywatelskich, zazwyczaj nie są. Fundusze wydane na kamery CCTV zostałyby dużo lepiej wykorzystane gdyby przeznaczono je na zatrudnienie doświadczonych oficerów policji.

Żyjemy w wyjątkowym czasie dla naszego społeczeństwa, kamery są wszędzie i ciągle je widzimy. 10 lat temu były dużo rzadsze, a za 10 lat będą tak małe, że przestaniemy je zauważać. Już teraz firmy jak L-1 Security Solutions rozwijają technologie państwa-policyjnego jak rozpoznawanie twarzy dla Chin, a które znajdą swoją drogę do krajów jak Zjednoczone Królestwo. Czas na wprowadzenie ograniczeń dla tych technologii jest zanim znikną one z pola naszej uwagi.

Bruce Schneier

Wyrzuć urzędnika zanim on wyrzuci Ciebie!

Lokatorzy | Publicystyka

Wszyscy wiemy, że niepewność sytuacji lokatorów w Warszawie stale się pogłębia. Niekompetentni oraz obojętni na los lokatorów urzędnicy marnują publiczne pieniądze, jednocześnie odmawiając środków na remonty i budowę lokali komunalnych. Fatalne prawo ułatwia oszustom-kamienicznikom przejmowanie kamienic wraz z lokatorami.

W ciągu ostatniego roku, czynsze w naszych kamienicach wzrosły o 100-200%. Zgromadzone w ten sposób środki nie zostały przeznaczone na remonty kamienic, ale na nagrody dla urzędników. Gratulujemy urzędnikom takich sukcesów!

W takiej sytuacji nie możemy pozostać bierni. Wszelkie próby spokojnego i rzeczowego dialogu z władzami miasta nie przynoszą żadnych rezultatów. Obietnice uwzględnienia najbardziej podstawowych nawet postulatów organizacji lokatorskich spotkały się z brakiem zainteresowania Rady Miasta.

Nie mamy wielu środków, by zmusić do działania władze miasta. Brakuje nam na żywność i na leki, ogrzewanie zimą w lokalach pozbawionych centralnego ogrzewania kosztuje nas majątek. Nie mamy pieniędzy na prawników, by walczyć z bezprawnymi decyzjami urzędników.

Dlatego skorzystajmy z jedynej broni jaką posiadamy: strajku czynszowego.

Powstrzymajmy się od płacenia czynszów, do czasu, aż urzędnicy zauważą wreszcie opłakaną i pogarszającą się sytuację lokatorów. Wielu z nas i tak nie płaci czynszów w pełnej wysokości, bo mając wybór, czy zapewnić dziecku książki do szkoły, chorym rodzicom leki, czy płacić za nagrody skorumpowanych urzędników, wybiera, to co ważniejsze.

Nasz protest będzie trwać dopóty, dopóki nie zostaną spełnione nasze postulaty:

  • Podwyższenie kryterium dochodowego, które umożliwi wynajęcie lokalu komunalnego osobom o zarobkach wyższych niż płaca minimalna, ale nadal zbyt małych, by wynająć mieszkanie od prywatnych właścicieli. Kryterium dochodowe nie może być niższe, niż najniższy dochód umożliwiający wynajęcie prywatnego mieszkania przy jednoczesnym spełnieniu podstawowych potrzeb. Dziś, osoby które zarabiają więcej niż 1485 zł, a mniej niż 2000 zł nie mogą dostać lokalu komunalnego, ani żadnego innego. Znajdują się w sytuacji bez wyjścia.
  • Zaprzestanie, przez urzędników Wydziału Zasobów Lokalowych, systematycznego odmawiania prawa najmu lokatorom, którzy spełniają wszystkie kryteria, by otrzymać lokal socjalny lub komunalny. Nie akceptujemy wytłumaczenia, że w mieście panuje “trudna sytuacja mieszkaniowa”. To miasto ma obowiązek zaradzić tym problemom, tak by realizować swój obowiązek zapewnienia lokali potrzebującym. Dlaczego nie buduje się dość nowych lokali komunalnych? Na co idą nasze pieniądze?
  • Zaprzestanie przyznawania lokatorom lokali nie nadających się do zamieszkania: zagrzybionych, pozbawionych podstawowych wygód (toaleta na korytarzu, brak ciepłej wody i gazu).

Urzędnicy zapomnieli, że to oni powinni służyć nam – mieszkańcom, a nie na odwrót. Stańmy razem do walki o swoje prawa i pomóżmy sobie nawzajem biorąc udział w tym proteście, bo tylko wspólnymi siłami będziemy w stanie wyegzekwować sprawiedliwość!

Solidarność Naszą Bronią!

Związek Syndykalistów Polski - sekcja warszawska

http://strajkczynszowy.pl/

KontenerART 2010. Rewitalizacja czy gentryfikacja poznańskiego Chwaliszewa?

Kraj | Kultura | Lokatorzy | Publicystyka | Ubóstwo

[...] jeśli przekopią stare koryto Warty,
będzie tu pierdyliard kawiarenek jak w Pradze [...]

Edward Pasewicz, Przed szybą wielką i czystą(1)

Tekst powstał w związku z Międzynarodową Konferencją Naukową pt. URBAN TRANSITIONS. FOOTPRINTS OF SOCIAL, CULTURAL AND ECONOMIC CHANGE, organizowaną przez Katedrę Socjologii i Filozofii oraz SKN „Intersophia”, która odbędzie się 21-22 października 2010 r. na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu

KontenerART to „mobilne centrum kultury”, które funkcjonuje w Poznaniu, już po raz trzeci, od maja do października 2010 roku. Projekt został oprotestowany przez mieszkańców okolicznych domów, którzy dostrzegli w nim jedynie uciążliwości, związane m.in. z nadmiarem decybeli.(2) Dyskusja, tocząca się na łamach poznańskiej „Gazety Wyborczej”, spolaryzowała czytelników, dzieląc ich na zwolenników idei Kontenerów oraz przeciwników hałasu w centrum, lobbujących za cichym śródmieściem. Tymczasem wydaje się, że problem tkwi gdzie indziej.

Pierwsza edycja KontenerARTu, w 2008 roku, na Placu Wolności, była czymś zupełnie innym niż druga, a zwłaszcza zaś trzecia, na Chwaliszewie. Inicjatorzy podkreślają, że przedsięwzięcie wpisuje się w program rewitalizacji zdegradowanej, biednej i zaniedbanej dzielnicy. Podczas gdy na Placu Wolności, zdominowanym głównie przez banki oraz inne instytucje finansowe, projekt można było postrzegać w pozytywnym kontekście odzyskiwania centrum miasta, obecnie – w starym korycie Warty – należy go widzieć przede wszystkim w pejoratywnym wymiarze gentryfikacji. Zastanawiające, że nikt dotąd – w prasowej debacie – nie podjął tego zagadnienia.

Rewitalizacja

Rewitalizacja, czyli działanie skupione na ożywianiu zdegradowanych obszarów miast, może być rozumiana na wiele różnych sposobów, co powoduje, że każda właściwie inwestycja – począwszy od drobnego remontu chodnika, renowacji fasady kamienicy, zainstalowania kamer monitoringu czy otwarcia przytulnej kawiarenki, poprzez budowę apartamentowca, aż po adaptację starej fabryki na gigantyczne centrum handlowo-kulturalne – mieści się w ramach tego pojęcia. Rewitalizacja jest słowem-opakowaniem, w którym można świetnie sprzedać właściwie dowolne działanie. Socjolog, Piotr Luczys, przeprowadził analizę terminu rewitalizacja, wyszczególniając kilka możliwych znaczeń.(3) Pisał: Kiedy słyszę „rewitalizacja” myślę o sterylności, dążeniu do czystości, ale w znaczeniu jałowości, pustki znaczeniowej, sterylizującej standaryzacji [...] Mówienie o rewitalizacji często podszyte jest misją czynienia miejskim tego, co miejskie nie było, zagospodarowania pustych terenów w szacie miasta, pokrywania białych plam na mapie nowymi znacznikami obecności. To oddawanie miastu tego, co – choć znajduje się na jego obszarze administracyjnym – rozprasza funkcjonalność, przerywa szlaki komunikacyjne, burzy schemat estetyczny; tego, co pozostaje znakiem przestankowym w miejskim dryfie, tego, co odrywa naszą uwagę od miasta swoją niemiejskością, swoim niedopasowaniem. To wstawianie plomb, uzupełnień w obraz miasta, rodzaj endogennej misji urbanizacyjnej. Dlaczego? Ponieważ tak rozumiana rewitalizacja definiuje pustkę jako niemiejską, pozbawiając ją znaczenia w przestrzeni zurbanizowanej. A przecież może ona być łącznikiem, pośrednikiem, wspomnieniem, drogą dojścia, mieć różne walory i znaczenia. [...] Słyszę o komercjalizowaniu i zawłaszczaniu przestrzeni, hamowaniu rozwoju przestrzeni publicznych, globalizacyjnym odzyskiwaniu przestrzeni [...](4)Autor zwrócił uwagę, że rewitalizacja może być zarówno pozytywna, jak i negatywna; może mieć moc ożywiającą jak i unicestwiającą.(5) Moc unicestwiającą ma niewątpliwie taka rewitalizacja, w której kryje się widmo gentryfikacji, krążące obecnie nad ubogimi, zdegradowanymi dzielnicami polskich miast.


Rewitalizacja/gentryfikacja

Gentryfikacja – pisała Asia Kubiakowska – jest polityką państwową (tyle tylko że zamaskowaną pod pojęciem „rewitalizacji”), a postępujące procesy podwyższania rynkowej wartości centralnie położonych dzielnic przedstawiane są z dumą jako oficjalne sukcesy.(6) Termin rewitalizacja, zaczerpnięty z biologii oraz medycyny, ma jednoznacznie pozytywne konotacje, kojarzy się bowiem z przywracaniem sił witalnych, ożywianiem, regenerowaniem chorych organów, co stanowi rzekomo naturalny proces, również w odniesieniu do tkanki miejskiej. Strategia propagowania rewitalizacji ukrywa zatem – jak pisał Neil Smith – społeczne źródła oraz cele zmiany miejskiej, wymazując politykę wygranych i przegranych, z której wyrasta.(7) Pod eufemistycznym pojęciem rewitalizacji często kryje się, w praktyce, gentryfikacja. Pojęcie „gentryfikacja” wywodzi się – pisała Anna Karwińska – od angielskiego słowa gentry (szlachta), chodzi tu zatem o rodzaj „nobilitacji” miejsca, nadania mu statusu, „klejnotu”, jakby można powiedzieć odwołując się do tradycji szlacheckiej w Polsce.(8) Karwińska rozróżnia trzy typy gentryfikacji: ekonomiczną, społeczną i symboliczną (kulturową).(9) Gentryfikacja oznacza przemiany, zarówno społeczne jak i przestrzenne, jakie zachodzą w dzielnicach mieszkaniowych. Opisuje zmianę substancji mieszkaniowej, struktury społecznej oraz wizerunku dzielnicy. Gentryfikacja to teoria przestrzeni miejskiej sformułowana początkowo w odniesieniu do dużych miast USA w latach 70. Następnie, w latach 80., została przeniesiona na grunt niemiecki. Odnosi się do definicji zaproponowanej, w 1964 roku, przez brytyjską socjolożkę, Ruth Glass, opisującą przemiany społeczne londyńskiej dzielnicy Islington.(10) Język rewitalizacji osładza – jak to określił Neil Smith – gentryfikację. Ponieważ język gentryfikacji wyraża prawdę o przesunięciu klasowym związanym z „rewitalizacją” miasta, stała się ona brudnym słowem dla deweloperów, polityków i finansistów.(11) Dlatego właśnie zarówno lokalni politycy, urzędnicy, deweloperzy jak i artyści wolą posługiwać się terminem „rewitalizacja”, którego nadużywają, najczęściej zupełnie bezrefleksyjnie. Gentryfikacja oznacza rozwój zaniedbanego zakątka miasta, który dzięki modnym klubom i luksusowym apartamentowcom przestaje się już kojarzyć z ruderami i menelami. Polscy urbaniści – zwrócił uwagę Wojciech Orliński – używają wprawdzie od dłuższego czasu określenia rewitalizacja, ale po pierwsze, takie ono polskie jak gentryfikacja, a po drugie – słowo rewitalizacja, czyli ożywienie, budzi od razu pozytywne skojarzenia.(12)

Procesom gentryfikacji towarzyszy najczęściej milczenie oraz bierność mieszkańców, których przemiany dotykają. Ich sporadyczne protesty niewiele wnoszą, są mało skuteczne, gdyż podjęcie walki z lokalną polityką oraz kapitałem, urzędnikami oraz deweloperami, kończy się zazwyczaj porażką. Najprościej rzecz ujmując, gentryfikacja – pisał Mateusz Gierszon – jest to proces nobilitacji dzielnicy, a więc podnoszenia jej statusu i wartości jako produktu czy zasobu ze wszystkimi tego skutkami. Podkreślić trzeba, że jest to proces zewnętrzny wobec dzielnicy i lokalnej społeczności. Zewnętrzny w sposób dwojaki, po pierwsze siły inicjujące go pochodzą spoza dzielnicy; z sali Rady Miasta i Biura Planowania Przestrzennego lub zza biurek deweloperów. Równocześnie, a może przede wszystkim, mieszkańcy dzielnicy jako element decyzyjny i partycypujący, niemal nie uczestniczą w planowaniu. Dzięki praktycznej dominacji prawa własności nad zasadą dobra wspólnego, w dzielnicach przeprowadzane są rewolucyjne zmiany, na które mieszkańcy nie mają żadnego wpływu.(13) W przypadku Chwaliszewa istotne znaczenie odgrywa plan Urzędu Miasta oraz lobbingowa działalność Stowarzyszenia „Chwaliszewo” (o czym szerzej piszemy w dalszej części tekstu). Autor zauważa, że: Pochodzenie sił inicjujących rewitalizację/gentryfikację jest mniej istotne, lecz nie bez znaczenia. Impuls może być wysłany zarówno z Urzędu Miasta, jak i lokalnych stowarzyszeń, kościołów czy koalicji tych grup. Najistotniejsze są jednak zakładane cele, zestawienie projektu rewitalizacji z możliwościami dzielnicy oraz stopniem partycypacji mieszkańców. Podkreślić trzeba, że o ile rzeczywista rewitalizacja może, lecz nie musi, być zaplanowana, to na pewno zawsze zakłada możliwość rozwoju żywiołowych procesów wewnątrz dzielnicy. Natomiast „rewitalizacja” ukrywająca gentryfikację jest zawsze projektowana, zwykle bardzo szczegółowo i całościowo. Proces gentryfikacji jest więc często świadomym wyborem władz miasta.(14) Gentryfikacja przyczynia się do gettoizacji przestrzeni. Jak słusznie zauważył Piotr Luczys: getta inkluzji zostają otoczone gettami ekskluzji. Trwanie w zamknięciu obu formacji przestrzennych osłabia znaczenie miasta, a wzmacnia znaczenie obszaru, miejsca czy osiedla, wewnętrznie dywersyfikując tożsamość obywateli XXI-wiecznych polis (co dodatkowo wspiera procesy decentralizacji, fragmentaryzacji i polaryzacji elementów tkanki miejskiej).(15)

Gentryfikacja w Polsce – przykłady

Procesom rewitalizacji/gentryfikacji w naszym kraju towarzyszy niespotykany nigdzie indziej powszechny entuzjazm oraz optymizm. W Polsce na razie do zjawiska gentryfikacji podchodzimy najczęściej z radosną naiwnością. Cieszymy się, gdy w Gdańsku, Warszawie i Wrocławiu w miejscu zaniedbanych ruder czy niepotrzebnych dzielnic przemysłowych wyrastają – pisał Wojciech Orliński – nowe luksusowe apartamentowce czy drogie centra artystyczno-rozrywkowe jak Fabryka Trzciny na warszawskiej Pradze.(16) Brak pogłębionej, krytycznej refleksji nad konsekwencjami takich inwestycji. Jedynie anarchiści biją na alarm.

Jako przykłady daleko posuniętych procesów gentryfikacji w Polsce możemy wskazać chociażby obecną sytuację warszawskiej Pragi, wrocławskich Włodkowic* oraz krakowskiego Kazimierza, który stał się jedną z głównych atrakcji turystycznych miasta. Ucierpiał na tym poziom życia mieszkańców Kazimierza, którzy muszą znosić nocne hałasy. Sklepy, w których robili zakupy, są sukcesywnie zastępowane przez restauracje, na które ich nie stać, a skwerki zieleni i ogródki stały się dzikimi parkingami. Lokatorzy nie mogą się wynieść gdzie indziej, bo to głównie najemcy mieszkań kwaterunkowych, bez prawa własności do zajmowanych lokali. W dodatku nowi właściciele na różne sposoby próbują się ich pozbyć, np. zaniedbując remonty. To doskonale znane mieszkańcom miast zachodniej Europy zjawisko zwane „landlord harassment”, czyli nękanie lokatora przez właściciela budynku – drugą stroną gentryfikacji jest bowiem zawsze konieczność pozbycia się tych wszystkich, którzy – jak pisał Orliński – nie pasują do nowego obrazu dzielnicy.(17) Problem dotyczy m.in. również Stoczni Gdańskiej oraz przyległych do niej terenów. Warto przywołać konflikt Kolonii Artystów z gdańskim deweloperem, który w 2001 roku użyczył części destruktów postoczniowych na działalność artystyczną. Przez kolejne lata funkcjonowały tam pracownie, PGRart oraz Instytut Sztuki Wyspa. W 2008 roku, po zbudowaniu marki miejsca jako rozpoznawalnego punktu na mapie kulturalnej trójmiasta deweloper postanowił znacznie zawęzić obszar pozostawiony do dyspozycji artystów, przeznaczając pozyskane w ten sposób tereny na cele komercyjne. Kapitał wypracowany przez obecność kultury niezależnej został w tym momencie w podręcznikowy wręcz sposób spieniężony, zgodnie z żelazną strategią gentryfikacji.(18) Na terenie Stoczni (nazywanej Młodym Miastem) nie było jednak mieszkańców, dzięki czemu nie rozegrały się życiowe dramaty. W miejscach tych, z powodu zainteresowania ich egzotyką, charakterem, a często nawet kiepską reputacją, powstały, lub są projektowane – pisał Gierszon – wysokiej jakości estetycznej i funkcjonalnej przestrzenie miejskie, zespoły apartamentowców, muzea, galerie i biurowce.(19)

Rola artystów w procesie gentryfikacji

Swoistą zapowiedzią gentryfikacji może być wejście do danej dzielnicy artystów. Ich pojawienie się stanowi – pisał Rafał Rudnicki – namacalny dowód na zmianę charakteru okolicy, zarówno pod względem bezpieczeństwa jak i w warstwie symbolicznej – od zdegradowanego, zaniedbanego miejsca, do którego „normalny” człowiek się nie zapuszcza, po modne artystyczne przestrzenie o niepowtarzalnej atmosferze, które warto odwiedzić lub nawet w nich zamieszkać. Schemat ten powtórzył się w wielu miastach na świecie.(20) Zainteresowanie artystów określonym, na początku „dziewiczym” obszarem, może mieć charakter spontaniczny, względnie być inspirowane polityką miasta lub – jak w przypadku warszawskiej byłej fabryki wódek Koneser – zachętami ze strony deweloperów. Władze miast bardzo często starają się przyciągać do zdegradowanych dzielnic artystów, oferując im stosunkowo niskie stawki czynszów, w nadziei, że ich pojawienie się przyciągnie nowych mieszkańców i użytkowników przestrzeni. Innym sposobem wykorzystania kultury w projektach „odnowy” miejskiej stały się – zauważył Rudnicki – finansowane z publicznych pieniędzy, bądź w ramach partnerstwa prywatno-publicznego, inwestycje w obiekty służące instytucjom z szeroko rozumianą kulturą, które dzięki swojej nowatorskiej formie architektonicznej miały stać się ikonami miast i magnesem przyciągającym kolejnych inwestorów.(21) W przypadku Chwaliszewa taką ikoną jest oczywiście projekt Nowej Gazowni. Artyści w całym procesie są niezbędni, gdyż [...] stanowią awangardę zmian i przyczyniają się do przekształcenia sposobu postrzegania dzielnicy przez innych mieszkańców metropolii.(22) Trudno postrzegać młodych, pozytywnie odbieranych ludzi, nonkonformistów, graficiarzy i bębniarzy, jako element zagrożenia, widząc w nich pionierów kolonizacji, działających na rzecz deweloperów. Artyści wytwarzają atmosferę, po czym mija czas i jeden drogi sklep postanawia – mówił Jacek Dominiczak – się tam przenieść. Za nim wszystkie.(23)
KontenerART
Wróćmy do poznańskiego KontenerARTu, który anonsowany był jako otwarta przestrzeń dla artystów i ludzi sztuki. Jako rodzaj pracowni, miejsce spotkań, których miasto nie zapewnia. Pomysłodawcami są mieszkający w Poznaniu twórcy i animatorzy kultury, Ewa Łowżył – artystka, fotografka i kostiumografka oraz Zbigniew Łowżył – kompozytor, pianista i perkusista. Projekt KontenerART powstał – pisała Ewa Łowżył – trzy lata temu w sytuacji permanentnego kryzysu w sprawie miejsca dla pracy artystów w Poznaniu. Nasze miasto jest ubogie w adresy, które mogłyby służyć jako tanie w utrzymaniu pracownie dla współczesnych twórców mieszkających w Poznaniu lub odwiedzających nasze miasto. A jest ich wielu.(24) Trudno się z tym nie zgodzić. Należy podziwiać energię oraz determinację inicjatorów projektu, którym samodzielnie tak wiele udało się zrobić. Nie zwalnia to jednak od krytyki uruchamianych przy okazji procesów, które wydają się niepokojące.

Proszę mi pokazać miejsca, które są otwarte na inicjatywę pracowni artystycznych, miejsca spotkań artystów. Rolę taką spełnia tylko – zwróciła uwagę Ewa Łowżył – kilka poznańskich knajp czy klubów. Działających jednak pod presją zwykłej ekonomii – wszak czynsze w Poznaniu są na poziomie Warszawy. Inspiracją dla KontenerART były właśnie moje spotkania z wybitnymi twórcami, którzy z różnych przyczyn wybrali Poznań jako miejsce życia.(25) KontenerART, którego organizatorem jest Fundacja Vox-Artis, działa już ponad trzy miesiące. Idea odnosi się do światowych akcji wykorzystujących kontenery jako przestrzeń ekspozycyjną, np. Container Art, która odbyła się m.in. w Bergamo, Varese, Nowym Jorku, Genui, Rzymie i Mediolanie.(26) Na terenie dzikiego parkingu dzielnicy Chwaliszewo, nieopodal ul. Mostowej, ustawiono przestronne, eleganckie, przeszklone moduły kontenerów, z możliwością wejścia na dach, przed nimi rozsypano piasek, tworząc mini plażę. Ewa Łowżył podkreślała, że celem było otwarcie się i dostępność, dlatego większość kontenerów była całkowicie oszklona. Chodziło o bezpieczne wyjście w miasto i zaproszenie mieszkańców do interakcji.(27) Można usiąść na drewnianych siedziskach, odpocząć na wygodnych leżakach, a nawet poleniuchować na hamakach. Odbywają się tu koncerty, różnego rodzaju warsztaty (m.in. dla dzieci), spotkania autorskie oraz akcje ekologiczne (m.in. w ramach partnerstwa z Fundacją All For Planet związaną z Allegro). Również wydarzenia o charakterze bardziej ludycznym, jak np. granie na bębnach (m.in. bicie rekordu Guinnessa na Największą Orkiestrę Recyklingową Świata), chodzenie na szczudłach, wspinaczka, graffiti. KontenerART użyczył przestrzeni Festiwalowi Ethno Port oraz podjął współpracę z Tzadik Festival. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że to spektakularny sukces organizatorów. Projekt miał funkcjonować jako miejsce spotkań i wzajemnych – jak to określiła inicjatorka – inspiracji dla ludzi.(28) Jako miejsce spotkań z kulturą i ciekawymi ludźmi, które ożywiają pasywny do tej pory teren Chwaliszewa i Starego Koryta Warty (29) Idylliczny obraz koegzystencji artystów i mieszkańców zmącił jednak wspomniany protest oraz publikowane w „Gazecie Wyborczej” listy, skłaniające do zastanowienia się, w jakie mechanizmy wpisuje się to przedsięwzięcie.

Protest mieszkańców i dyskusja na łamach „Gazety Wyborczej”

Organizatorzy KontenerARTu zaprosili do współpracy modny klub Dragon, mieszący się przy ul. Zamkowej, który zajmuje się obsługą baru oraz logistyczną stroną projektu. Piotr Kliński, inicjator protestu mieszkańców okolicznych domów, pod którym podpisało się prawie 60 osób, napisał: w przypadku inicjatywy KontenerART oburza fakt, że hasła działalności artystycznej, kulturalnej, proekologicznej wykorzystuje się do przykrycia pospolitego wyszynku i pijackich imprez ciągnących się często do białego rana.(30) Trudno przystać na określenie tego miejsca mianem „pospolitego wyszynku”. Jednak trzeba się zgodzić, że działający w ramach KontenerART, klub Dragon, również działa pod presją zwykłej ekonomii, zysku, dokładnie taką samą presją, jak inne poznańskie knajpy. Schodzą się – mówił Piotr Kliński – różni ludzie, w większości pijani. Krzyczą, załatwiają się w krzaki, awanturują się, rozbijają butelki.(31) Czy oby na pewno? Czy Kliński nie przesadza, nie przejaskrawia rzeczywistego obrazu sytuacji, co służy jedynie zwiększeniu efektu – wzmocnieniu wymowy protestu? Przecież wesołe, ale spokojne rozmowy przy piwie nie muszą oznaczać od razu dantejskich scen; „pijackich imprez”, „załatwiania się w krzaki”, „awanturowania się” i „rozbijania butelek”. Wystarczy przyjść, by się przekonać, że zazwyczaj nic takiego, na terenie KontenerARTu, się nie dzieje.

Niemniej, z perspektywy protestujących, KontenerART to głównie problem hałasu, co może być zrozumiałe wówczas, gdy odbywają się koncerty (nie trwające jednak „do białego rana”). Tym razem to nie bywalcy Kontenerów narzekają na mieszkańców „niebezpiecznego” Chwaliszewa, ale odwrotnie: ci, którzy zostali zdefiniowani jako stwarzający problemy, których rzekomo należy socjalizować przez sztukę, którzy powinni być wdzięczni za kierowaną do nich ofertę kulturalną, protestują przeciw zakłócaniu spokoju i domniemanym ekscesom. Co mogą zrobić w tej sytuacji mieszkańcy? Zamknąć okna. Przenieść sypialnię na inne piętro. Ponieważ dobrze wiedzą, że władze nigdy nie były po ich stronie, bo władza z reguły nie jest po stronie mieszkańców biednych dzielnic, na których ciąży odium przestępczości, tzw. „elementu”, „degeneracji” czy „marginesu”.

W maju 2008 roku, w związku z montażem kamer miejskiego monitoringu, ukazała się taka oto informacja: Cztery kamery pojawią się na cieszącym się złą sławą Chwaliszewie, które już w latach przedwojennych było „wylęgarnią” poznańskich bandytów a i teraz należy do miejsc „gdzie nie warto się pałętać”. Młodociani przestępcy, wandale, pseudo-artyści grafficiarze, złodzieje samochodowi i kieszonkowcy powinni więc mieć utrudnione zadanie, a ucieczka na Chwaliszewo z łupem skradzionym np. na Starym Rynku nie będzie najlepszym pomysłem.(32) Przypisywanie przez media oraz mieszkańców bogatych dzielnic osobom pochodzącym ze zdegradowanych obszarów negatywnych cech (typu skłonność do używania przemocy, złodziejstwo, wandalizm, bandytyzm, narkomania), tylko ze względu na miejsce ich zamieszka, to oczywiście przejaw tzw. „stygmatyzacji terytorialnej” (wg francuskiego socjologa, Loïca Wacquanta).(33) Lokatorzy mieszkań komunalnych, socjalnych i reprywatyzowanych powszechnie obrzucani są – spostrzegł Rafał Rudnicki – epitetami „nierobów”, „alkoholików” i „meneli”, bądź wyłudzających pomoc „naciągaczy” [...] Zupełnie inaczej za to przedstawia się „kolonizatorów” z zewnątrz (np. artyści), którzy ukazywani są jako siła oświecająca „dzikich tubylców” i „otwierająca” zdegradowane obszary na napływ kolejnych użytkowników przestrzeni. Niestety część z nich przyjmuje przypisaną im rolę, zaczynając postrzegać siebie i swoich sąsiadów w tych kategoriach.(34) W Polsce ludzie z ubogich dzielnic od dawna czują się wydziedziczeni i wyobcowani. Nie istnieje wspólnota sąsiedzka. Nie mają poczucia, że są społecznością, w związku z czym nie bardzo potrafią dostrzec i przeciwstawić swoją siłę, dumę i godność, działaniom gentryfikacyjnym.

Piotr Kliński zwrócił uwagę, że nie do przyjęcia jest sposób realizacji pomysłu KontenerARTu.(35) Może właśnie ów spontaniczny sąsiedzki protest, wyraz oddolnej postawy obywatelskiej, niezależnie od skali uciążliwości związanych z poziomem hałasu, stanowi najlepszą formę rzeczywistej rewitalizacji Chwaliszewa, przez fakt, że daje mieszkańcom realne poczucie, że mogą się zmobilizować, zjednoczyć wokół wspólnej sprawy i wreszcie coś w swym otoczeniu zmienić, albo przynajmniej próbować zmienić. To zdecydowanie lepsze niż inne znane, stereotypowo kojarzone z mieszkańcami biednych rewirów, mniej demokratyczne, inwazyjne formy wyrażania niezadowolenia, w obliczu postępującej gentryfikacji, np. rzucanie ogryzkami, jajkami, butelkami lub kamieniami, wybijanie – w akcie desperacji – szyb, bądź podpalanie samochodów. Ale czy równie skuteczne? Czy protestujący mogą coś osiągnąć? Czy wyjdą tylko – wobec opinii publicznej – na pieniaczy i malkontentów?

Pomysł postawienia kilkunastu kontenerów tętniących sztuką na reprezentacyjnym placu w sercu miasta przyszedł mi do głowy, gdy uświadomiłam sobie jak wielką siłą twórczą może być poczucie bezdomności. Polska od kilku lat stała się najdroższym państwem Europy. W ślad za tym poszła coraz bardziej radykalna polityka mieszkaniowa. Współczesne polskie miasta prowadząc komercyjną politykę przestrzenną nie dają szansy młodym niezależnym artystom i środowiskom twórczym. Liczy się deweloper, pieniądz, sukces finansowy. Czy to również jest najważniejsze – retorycznie pytała Ewa Łowżył – w życiu społeczeństwa?(36) W 2008 roku KontenerART wziął w tymczasowe posiadanie niewielką część Placu Wolności, manifestując w ten sposób, w najbardziej reprezentacyjnej przestrzeni publicznej, problem braku sensownej polityki miasta w odniesieniu do mieszkających w Poznaniu twórców. Niewątpliwie projekt był trafiony. Okazał się zarówno organizacyjnym, jak i frekwencyjnym sukcesem. Jednak w 2009 i 2010 roku KontenerART wkroczył na Chwaliszewo – biedną dzielnicę, co można postrzegać jako przygotowanie gruntu deweloperom, jako początek kolonizacji obszarów wokół starego koryta Warty. Co więcej, organizatorzy nie podjęli starań, by współtworzyć przedsięwzięcie z lokatorami okolicznych domów, by wysłuchać ich problemów oraz potrzeb. „Poczucie bezdomności, mogące być wielką siłą twórczą artysty” – to wyszukana metafora. Dla wielu ludzi bezdomność ma jednak zupełnie inny – zdecydowanie mniej poetycki wymiar. Jest boleśnie wręcz namacalna. W KontnerART zabrakło odniesień do problemu eksmisji na bruk, bezdomności, którą zapewne wielu zalegających z czynszem chwaliszewian jest – względnie wkrótce będzie – zagrożonych. A przydałby się choćby komentarz do prowadzonej od 2008 roku kuriozalnej akcji, kampanii społecznej, realizowanej w ramach Programu Przeciwdziałania Procesowi Żebractwa, podczas której w mieście pojawiły się billboardy z hasłami: „Żebractwo to wybór, nie konieczność”, „Stop żebractwu w Poznaniu” oraz „Nie ma dających, nie będzie biorących”.(37) Dodajmy, że problem pozostaje aktualny, ponieważ właśnie rozpoczęła się druga część owej bezwzględnej kampanii czyszczenia miasta.(38)

Większość deweloperów liczy – pisał Kuba Szreder – na efekt nowojorskiego Soho. Zaprasza artystów w konkretnym celu, próbując wywołać proces gentryfikacji. Czyli – mówiąc mniej oględnie – wyprzeć z danego terenu słabych i ubogich, żeby zrobić miejsce dla bogatych i silnych, a przy okazji zgarnąć premię inwestycyjną. W Polsce na oznaczenie tego procesu używamy, zresztą niesłusznie, słowa „rewitalizacja”. Bardzo często lokalni politycy chwalą się rewitalizacją różnych dzielnic i obiektów. Przykładem jest krakowski Kazimierz, gdańska Stocznia (nazywana obecnie Młodym Miastem) czy też łódzka Manufaktura. Jest to słowo – fetysz, wzięte z wniosków aplikacyjnych do Unii Europejskiej i innych fundacji. Przywołuje bardzo niesłusznie skojarzenia z odrodzeniem, ożywieniem itd.(39) Organizatorzy KontenerARTu nie zostali zaproszeni, co prawda, przez deweloperów, ale przyznają oni, że obiekt wpisuje się w plan rewitalizacji centrum Poznania, opracowany przez Urząd Miasta, z którego czerpią środki finansowe (trzyletnia subwencja Poznań Miasto know how).(40) Chciałoby się zapytać, w jaki sposób inicjatorzy projektu rozumieją pojęcie rewitalizacji. Bowiem w kontekście ambicji rewitalizacji Chwaliszewa KontenerART spełnia negatywną rolę. Mieszkańcy tej pięknej dzielnicy nigdy chyba nie czuli się tak obco w swoim miejscu zamieszkania. Zostali sprowadzeni do roli podglądaczy ogródka drogiego lokalu – mieniącej się kolorowymi światłami wyspy (może poza dziećmi, które przychodzą głównie z uwagi na deficytowy w tym rejonie czysty piasek). Zabrano im, w okresie letnim, kawałek ich dzielnicy – Chwaliszewa. Tak dokonują się rewitalizacyjne koszmary, które otrzymują wysokie noty w urzędowych konkursach o dotacje. KontenerART wydaje się mieć tyle, mniej więcej, wspólnego z rewitalizacją Chwaliszwa, co niedawno ukończony i oddany do użytku apartamentowiec Nowa Sienna. Jest bowiem efektem podobnego myślenia o rewitalizacji.

Protest mieszkańców wywołał szereg polemik. Podejmując decyzję o zamieszkaniu w danej okolicy – pisał Michał Wybieralski, dziennikarz poznańskiej „Gazety Wyborczej”, w tekście dotyczącym sporu wokół Kontenerów – powinniśmy zrobić rachunek zysków i strat. W centrum zyskuje się m.in. bliskość restauracji, instytucji kultury, klubów itd. Kosztem, jaki musimy jednak ponieść, jest przyzwyczajenie się do ulicznego gwaru i nocnych odgłosów dochodzących z pobliskiego klubu. Alternatywą są ciche dzielnice mieszkalne, gdzie nie ma kulturalno-rozrywkowych lokali, ale dojazd do centrum jest dłuższy i bardziej kosztowny.(41) Jasne. Jeśli dysponujemy odpowiednimi środkami, by wybrać dzielnicę, w której chcemy zamieszkać. Problem jednak w tym, że mieszkańcy Chwaliszewa to w większości ludzie niezamożni, starsi, którzy żyją tu od pokoleń, którzy nie decydowali się, świadomie, na zamieszkanie w sąsiedztwie hałaśliwego klubu (bo go tam wcześniej nie było), którzy nie mogą podjąć decyzji o przeprowadzce do cichej dzielnicy mieszkalnej – enklawy dobrobytu, do której dojeżdża się własnym samochodem. Wielu z nich może się wynieść jedynie do slamsów – prawdziwych kontenerów albo tzw. trailerów, znanych z amerykańskich park lots. Nie jest to jedynie tani chwyt retoryczny, ponieważ poznański Zarząd Komunalnych Zasobów Lokalowych zaproponował w ubiegłym roku skandaliczny sposób rozwiązania problemu dłużników zalegających z czynszem, tzn. wykwaterowanie ludzi do zastępczych „osiedli” socjalnych kontenerów na ulicach Kopaniny, Forteczna i Ugory.(42) Dwadzieścia pięć kontenerów, takich samych jak te, które stoją na placach budowy, za prawie pół miliona złotych miasto kupiło jeszcze w zeszłym roku. Zarząd Komunalnych Zasobów Lokalowych chce – pisała Maria Bielicka – przeprowadzić do nich z komunalnych mieszkań samotnych mężczyzn, którzy nie płacą czynszów, piją, uprzykrzają życie sąsiadom i dewastują, czyli tych, w których sąsiedztwie nikt nie chce mieszkać.(43) Dziesięć kontenerów ma stanąć przy ul. Średzkiej. „Akcja” wysiedlenia – bo trudno to inaczej nazwać – ma się odbyć jeszcze tego lata. Efektem „naturalnej” selekcji mieszkańców, wg zasobów materialnych, będzie wyparcie znacznej ich części, oznaczające de facto zniszczenie lokalnych więzi, tym samym napiętnowanie ich oraz upokorzenie. Jak to trafnie określił Jarosław Urbański: kontenery staną się szybko nowym standardem i znakiem ekonomicznej opresji najuboższych warstw społecznych.(44) Warto bliżej przyjrzeć się realizowanej przez lokalnych urzędników polityce. W Poznaniu miasto przez wiele lat nie budowało mieszkań komunalnych, a istniejących zasobów z chęcią się pozbywało. Obserwowany ostatnio zwrot i oddanie do użytku więcej lokali komunalnych, spowodowany jest nie chęcią zapewniania mieszkań najuboższym, ale przeprowadzenia gentryfikacji (uburżuazyjnienia), niektórych centralnych dzielnic miasta. Wyprowadza się z nich do nowo wybudowanych komunalnych bloków dotychczasowych lokatorów, a wyremontowane (pod hasłem rewitalizacji) mieszkania sprzedaje się na rynku za 10 tys. zł. za metr kwadratowy bogatym klientom, „powracającym” do miasta. Biedni mieszkańcy co ciekawszych kawałów miasta, są w tym procederze ewidentną przeszkodą, a kontenery – spostrzegł Urbański – to odpowiedź na pytanie, jak się ich najszybciej pozbyć.(45) Klub, określony mianem artystycznego projektu, miał być przecież dla mieszkańców, także tych biednych, a nie przeciwko nim. Celem KontenerARTu nie było chyba przyspieszenie eksmisji najuboższych mieszkańców Chwaliszewa do kontenerów – tyle, że już bez dumnego szyldu: „ART”?

Czemu Ewa Łowżył wybrała właśnie Chwaliszewo? Może należało wybrać bardziej odosobnione miejsce, np. Cytadelę, Maltę bądź Łęgi Dębińskie, unikając w ten sposób całego zamieszania? Dzięki obecności KontenerART to miejsce po prostu zrobiło się – tłumaczyła Łowżył – atrakcyjniejsze, ludzie sami chętniej zaczęli tu przychodzić. Ale to nie są nasi goście, nie możemy brać za nich odpowiedzialności.(46) Co to znaczy „nasi” i „nie nasi” goście? Michał Wybieralski, który zwykle, w podobnych sporach, staje po stronie mieszkańców, tym razem stanął po stronie KontenerARTu, w zasadzie tylko dlatego, że projekt nie jest szemraną dyskoteką ale miejscem ciekawych imprez kulturalnych.(47) Czym różni się jednak – z perspektywy lokatora – hałas generowany przez dresiarską dyskotekę od hałasu generowanego przez modny klub? I niby dlaczego traktować artystów jako klasę uprzywilejowaną, której wolno więcej niż np. bywalcom klubu Broadway na ul. Gwarnej? Dziennikarz „Gazety Wyborczej” proponuje zaskakujące rozwiązanie: KontenerArt musi zostać. Nawet kosztem tego, że z Chwaliszewa na przedmieścia wyprowadzi się kilkanaście osób.(48) Nawet gdyby jedna osoba miała się z tego powodu wyprowadzić – koszt jest zbyt wielki. Kontenery, „mobilne centrum kultury” można – w przeciwieństwie do ludzi – przenieść w inne miejsce, właściwie bez żadnych strat. Komentarz Wybieralskiego jest wyraźnym opowiedzeniem się za procesem gentryfikacji dzielnicy.

Michał Wybieralski przemówił w interesie tzw. „kasty kreatywnej” (artystów, projektantów, designerów, pracowników agencji reklamowych oraz menadżerów korporacji), odwołując się do teorii kasty kreatywnej i miejsc kreatywnych Richarda Floridy. Od momentu, kiedy do dzielnicy sprowadzają się artyści, wydarzenia przybierają niemal zawsze ten sam bieg – nieważne, czy dzieje się to w Berlinie, Hamburgu czy w Kolonii, w Amsterdamie, Kopenhadze, Barcelonie, Londynie, Warszawie czy w Pradze. Śladem klasy kreatywnej wnet podążają – pisała Tanja Dückers – modne kawiarnie i restauracje, które zaludniają się wystylizowanymi młodzieńcami z pięciodniowym zarostem i podlotkami w sukienkach z lumpeksu.(49) Można tu dostrzec, niestety, specyficzny schemat tzw. „rewitalizacji”, niepokojąco wpisujący się w groźne procesy gentryfikacji. Artyści wchodzą, rzecz jasna z misją, na zapomniany przez wszystkich teren (w tym przypadku stare koryto Warty na Chwaliszewie), który nagle staje się modną dzielnicą. Jak wyglądać może dalszy scenariusz? W okolicy podnoszą się ceny, wzrastają – zgodnie z logiką wolnego rynku – czynsze. Powstają snobistyczne knajpy, kawiarenki, pracownie, niszowe galerie i ekskluzywne sklepy oraz butiki. Wkrótce również oddziały banków. Miejsce szybko zyskuje status kulturotwórczego, co przyciąga uwagę inwestorów. Następnie kolej na deweloperów. I – po jakimś czasie – dotychczasowi, wieloletni mieszkańcy muszą się, niestety, wyprowadzić. Są eksmitowani przez zaporowe ceny oraz – jak to określiła Asia Kubiakowska – nowobogacką, snobistyczną estetykę życia.(50) Wraz z nimi – gdy czynsze wzrosną powyżej pewnego pułapu – wyprowadzić się muszą artyści, miejscy pionierzy, którzy po spełnieniu swej roli, również padają ofiarą zainicjowanych przez siebie przemian i zostają wyparci przez kapitał, nadchodzący wraz z kolejną, bardziej zasobną falą kolonizatorów. Priorytetem stają się – pisała Kubiakowska – mieszczańskie fetysze czystości – sterylności i przesadnej kontroli wynikającej z histerycznego strachu przed utratą prywatnego mienia.(51) Okolica staje się martwa kulturowo, zamieniając się w odrestaurowaną, mieszczańską „cepelię”, jak krakowski Kazimierz. „Wyczyszczona”, sterylna dzielnica traci wreszcie na atrakcyjności w oczach osiedlających się w niej dobrze sytuowanych mieszczan, menadżerów, japiszonów i nowobogackich; staje się bowiem nudna jak oni sami, nazbyt przypomina miejsca z których się wyprowadzili. Artyści przestają być uważani za buntowniczą awangardę. Ich obecność w danej dzielnicy staje się raczej pierwszą oznaką nadciągającej gentryfikacji, a w nich samych dostrzega się – stwierdziła Dückers – przedstawicieli nowej burżuazji.(52) Symbioza na styku artyści-władze samorządowe-właściciele nieruchomości-deweloperzy jest w takich sytuacjach powszechna. Warto by poświęcić nieco uwagi owym dobrze już rozpoznanym na Zachodzie mechanizmom, spróbować się nad nimi – w ramach projektu KontenerART – zastanowić. Tym bardziej, że teren może być łakomym kąskiem dla deweloperów, głównie z uwagi na atrakcyjną lokalizację – bliskość Starego Rynku i sąsiedztwo Nowej Gazowni, swoistego okrętu flagowego rewitalizacji tej części miasta i prawdopodobnie nowego – obok Starego Browaru – symbolu Poznania. W 2008 roku rozpoczęła się, pomiędzy starym i nowym korytem, budowa nowoczesnych, luksusowych kompleksów mieszkalno-usługowych. Do pełnego zagospodarowania pozostaje jeszcze właśnie stare koryto oraz nabrzeża Warty, wraz z Półwyspem (Cyplem) Chwaliszewskim, gdzie planowany jest nadrzeczny park i port rekreacyjny typu marina.

Chwaliszewo i Stowarzyszenie „Chwaliszewo”

Od ponad roku działa Stowarzyszenie „Chwaliszewo” którego celem jest wspieranie rewitalizacji oraz wypromowanie dzielnicy. Aby odmienić los tej części Starego Miasta w marcu 2009 roku postanowiliśmy powołać do życia Stowarzyszenie „Chwaliszewo". Wspólnymi siłami chcemy doprowadzić – deklaruje prezes Jerzy Ruciński – do rewitalizacji dzielnicy ze szczególnym uwzględnieniem zabytkowych obiektów, ciągów komunikacyjnych, parków i zieleni miejskiej. Zamierzamy realizować swoje cele między innymi poprzez współpracę z władzami miasta, lokalnymi autorytetami, środowiskami opiniotwórczymi, przedstawicielami nauki i mediów.(53) Na stronie internetowej czytamy również: Stowarzyszenie „Chwaliszewo" powstało z myślą przywrócenia poznańskiej dzielnicy jej dawnej świetności. Chcielibyśmy, by zabytkowe budynki odzyskały dawny blask poprzez rewitalizację ich fasad i – w razie konieczności – remonty generalne. Odtworzenie dawnych, brukowanych traktów komunikacyjnych ze stylizowanym oświetleniem ulic to proces, któremu już nadano bieg. Kawiarenki, w których można odpocząć przy doskonalej kawie z dala od miejskiego zgiełku, nadrzeczny bulwar z aleją spacerową – to wszystko przed nami. Przecież Chwaliszewo to magiczne miejsce, czekające na swoją szansę. Zrobimy wszystko, by taką szansę otrzymało i wykorzystało.(54) Czy jednak szansa Chwaliszewa będzie również szansą jego mieszkańców? Jak na ich los wpłynie odmiana losu tej części Starego Miasta? Czy po przywróceniu dzielnicy jej dawnej świetności, po usprawnieniu komunikacji, po remontach fasad oraz generalnych remontach kamienic, powstaniu parków, nadrzecznych bulwarów oraz owego pierdyliarda kawiarenek (jak to określił poeta), po zamianie podwórek w restauracje, pizzerie i piwne ogródki, nie wzrosną w okolicy czynsze do takiego pułapu, że dotychczasowi mieszkańcy nie będą mogli ich opłacić? Będą zatem beneficjentami czy ofiarami przemian? Oblicze dzielnicy się zmieni, warunki mieszkalne z pewnością się polepszą. Jednak ludzie biedni, bezrobotni, starsi oraz słabo wykształceni raczej na tym nie skorzystają. W statucie ujęto zapis, że Stowarzyszenie „Chwaliszewo” realizuje swoje cele m.in. poprzez podejmowanie działań lobbingowych zmierzających do upowszechniania założeń uchwały nr C VI/1256/ IV/2006 Rady Miasta Poznania z dnia 24.10.2006 roku w sprawie przyjecia „Miejskiego Programu Rewitalizacji dla Miasta Poznania – druga edycja (55), co czyni, oczywiście, pro publico bono.(56) Należy zatem rozumieć, że prezes Ruciński lobbuje społecznie, w interesie ogółu (mieszkańców?), nie czerpiąc z rewitalizacji dzielnicy żadnych profitów. Czyli nie jest nawet właścicielem nieruchomości? Chcemy – mówił – wykorzystać zainteresowanie Starą Gazownią, aktywność deweloperów, którzy budują tu apartamentowce np. przy ul. Siennej do stworzenia szerszego programu rewitalizacji całej historycznej dzielnicy.(57) Stowarzyszenie tworzy piętnaście osób. Swoją drogą, ciekawe, czy zasiadają w nim reprezentanci lokatorów komunalnych lokali. I czy ich ocena sytuacji jest zbieżna z poglądami prezesa.

Wydaje się wątpliwe, czy wskutek rewitalizacji/gentryfikacji dzielnica Chwaliszewo (w sensie dzielnica wraz z mieszkańcami) zostanie otwarta na resztę miasta. W tej sytuacji bardziej trafne wydaje się stwierdzenie o tworzeniu nowej dzielnicy, w tym samym miejscu, o tej samej nazwie i często wykorzystującej sławę swej poprzedniczki. Proces ten jest charakterystyczny, a zarazem ironiczny, ponieważ moda na te niegdyś „zakazane” miejsca wynika właśnie z charakteru lokalnej społeczności i estetyki dzielnicy. Nie są one jednak towarami, które można sprzedać, dlatego wymagane jest pojawienie się nowej zabudowy, lecz imitującej utrzymanie ciągłości ze starą, a stara społeczność musi zniknąć, lecz pozostawić swoje symbole. Wraz ze wzrostem popularności wzrasta wysokość czynszów, które to z powodzeniem eliminują dawnych mieszkańców, a przejęcie żywiołowej kultury ma charakter pasożytniczy. Powstają homogeniczne, czyste i martwe pod względem kulturowym (pomimo rozwiniętych instytucji kulturalnych) dzielnice. Takie działanie – pisał Mateusz Gierszon – niszczy miasto, które od zawsze było miejscem spotkań, na względnie niewielkim terenie, różnych ludzi i kultur.(58) Prezes Ruciński wypowiedział się również, dla „Gazety Wyborczej”, w sprawie sporu wokół KontenerARTu: Sama idea KontenerART jest pozytywna i wpisuje się w proces rewitalizacji okolicy. Ale jeśli wygląda to tak, jak relacjonują sąsiedzi, a służby i instytucje nie reagują, to jest to jedno wielkie nieporozumienie. Zatem dostrzegł pozytywny, „rewitalizacyjny” potencjał w obecności artystów, jako pierwszej fali kolonizatorów, zajmując jednak postawę nieokreśloną w odniesieniu do konfliktu. Jego zdaniem teren należałoby ogrodzić i oświetlić, a także zapewnić patrole policji i straży miejskiej, które pilnowałyby porządku.(59) Słowem, w getcie biedy należy wydzielić oazę dobrobytu i zabawy, jednocześnie dyscyplinując „tubylców” przy pomocy służb porządkowych.

Chwaliszewo cieszy się złą sławą niebezpiecznej dzielnicy nie od dziś, ani też od czasów, które pamiętałby którykolwiek z obecnych decydentów miejskich czy członków Stowarzyszenia „Chwaliszewo”. Początkowo była to niewielka osada nad Wartą, położona między Poznaniem a Ostrowem Tumskim. W 1444 roku powstało miasteczko, liczące około stu mieszkańców, które na początku XIX wieku zostało włączone do Poznania. Chwaliszewo stało się typową dzielnicą portową, regularnie zalewaną w trakcie powodzi, żyjącą z rzemiosła oraz dostępu do rzeki. Nigdy nie stanowiło prestiżowego punktu miasta. Było wręcz skrzętnie omijane, zwłaszcza po zmierzchu. We współczesnej historii Chwaliszewa miały miejsce dwa punkty zwrotne. Pierwszym były zniszczenia wojenne, które unicestwiły poważną część historycznej zabudowy. Drugim było zasypanie, w latach 60., starego koryta Warty (gdzie mieści się obecnie KontenerART), co bezpowrotnie odebrało dzielnicy tradycyjny charakter. Mimo tych niepowodzeń struktura społeczna nie uległa zdecydowanej zmianie. Warto mieć to na uwadze, słuchając postulatów powrotu do rzekomej dawnej świetności. O jaką dawną świetność tu chodzi?

W lutym 2010 roku Stowarzyszenie „Chwaliszewo” kibicowało konkursowi adresowanemu do studentów Politechniki Poznańskiej, przygotowanemu we współpracy z Urzędem Miasta Poznania, którego efekty można było zobaczyć na pokonkursowej wystawie. Każdy sposób jest dobry, by zwrócić uwagę urzędu miasta na Chwaliszewo. A bardzo byśmy chcieli, żeby tutaj był bulwar spacerowy i galerie sztuki. Już mamy – mówił prezes Ruciński – zrewitalizowane dwie ulice: Tylne Chwaliszewo i Czartoria, tak jak sobie tego życzył konserwator zabytków. Ale całość to kwestia lat. A my dopiero zaczynamy... Prezes w ogóle nie bierze pod uwagę faktu, że Chwaliszewo to nie tylko tereny i budynki do „zrewitalizowania”, ale także lokalna społeczność. Ruciński wypowiada się tak, jak gdyby owa społeczność w ogóle nie istniała (czy dlatego, że jest słaba i praktycznie bezsilna politycznie?). Ta dzielnica powinna się stać – twierdzi – atrakcją turystyczną z galeriami, sklepikami, którą z przyjemnością by szli turyści w drodze na Ostrów Tumski, ale zdaję sobie sprawę, ile by to kosztowało.(60) Jego sojusznikami prócz miejskich urzędników i deweloperów stają się studenci, młodzi architekci oraz właśnie artyści. Artykułowane przez Jerzego Rucińskiego hurraoptymistyczne frazesy o rewitalizacji poprzez kulturę i rekreację brzmią fałszywie i cynicznie, ponieważ działalność kulturalna jest zwykle listkiem figowym wchodzącego, wszechpotężnego kapitału. Czy (i kiedy) powstanie, na poznańskim Chwaliszewie, stowarzyszenie zrzeszające najemców lokali komunalnych?

Woda i ogień. Plany Zarządu Zieleni Miejskiej

Jarosław Łukaszewski, w artykule Grobla kwitnie, to widać, kreśli świetlaną przyszłość, jaka czeka dzielnicę. Dzielnicę skazaną, rzec można, na gentryfikacyjny sukces. Pomiędzy Mostem Rocha a Gazownią popłynie roślinna struga: funkie, byliny, trawy, żywopłoty z buku czerwonego. Nawiążemy w ten sposób do płynącej w pobliżu Warty. Ale pokazać chcemy – mówi Julia Syska-Wieczorek z Zarządu Zieleni Miejskiej – walkę żywiołów – wody i ognia.(61) Skwer Grobli udekorować mają żywopłoty z cisu, kwitnące wiśnie, irysy. Działania te wpisują się w trwającą od 2007 roku modernizację skweru pomiędzy ulicami Mostową, Groblą i Za Groblą. Są już parkowe alejki, piaskownice, zjeżdżalnie, drabinki. Pojawią się niebawem bujaki, huśtawki, kołobiegi. Tylko czy dzieci będą wiedziały, jak z nich korzystać? Podpowiemy dzieciom – postawimy tablice z opisami podwórkowych gier – oznajmiła, z rozbrajającym infantylizmem, Syska-Wieczorek.(62) Wyobraźmy sobie dzieci bawiące się wg tablicowej instrukcji, zgodnie z planem miejskich urzędników. Koszmar. Fajnie tutaj. Dużo lepiej niż w Pobiedziskach, gdzie mieszkałem wcześniej – autor artykułu przywołał wypowiedź jedenastoletniego Oskara, który wprowadził się, wraz z rodzicami, na Groblę, w zeszłym roku.(63) Może opisy „podwórkowych” gier i zabaw przeznaczone będą więc dla dzieci, które mają się tu sprowadzić – zastępując pociechy obecnych mieszkańców?

Przy ulicy Za Groblą siedzibę ma firma Think Art, miejsce m.in. treningów, seminariów, warsztatów. Inicjatywa nastawiona na planowanie, projektowanie przestrzeni, design. Think Art działa także jako komercyjna galeria sztuki. To celowy i świadomy wybór. Bo miasto powinno rozwijać się w tym kierunku. Symptomy już są – była opera „Cyganeria” w odrestaurowanej Starej Gazowni, są remontowane kamienice i być może będą – mówi Izabela Rudzka – nadwarciańskie bulwary.(64) Rudzka chce uczynić z Grobli jedną z ikon Poznania. Znałam ten rewir wcześniej i wiem, że nie cieszy się on – mówi – najlepszą sławą. Ale perspektywy rozwoju na pewno ma.(65) Grażyna Banaszkiewicz, po rozmowie z Izabelą Rudzką, w której artystka wprowadziła dziennikarkę w meandry swych projektów oraz wizji, pisała: mówi mi [Rudzka], że poprzez analizę procesu tworzenia (na przykładzie malarstwa i rzeźby), chce dotrzeć do wszelkich menadżerów, żeby rozszerzyć ich potencjał podejmowania decyzji, dalej wprowadzanie każdego kto się tu zgłosi, poprzez prezentację nauki i najnowszych technologii, w arkana modyfikacji przestrzeni, dobieranie sztuki w harmonii z osobowością, zaprzyjaźnianie się ze sztuką, budowanie kolekcji.(66) Banaszkiewicz puentuje: widzę, że boli ją rzeczywistość, że jest, jak wspomniałam, pełna ideałów. No i trzymam kciuki.(67) Dodajmy, że od 2007 roku na Grobli konsekwentnie inwestuje deweloper Maexpa.

Artyści-kapitał-władza

Pozornie odległe i nieskoordynowane projekty, inicjatywy oraz działania, stykają się na pewnym poziomie. Łączy je bowiem wspólny cel – gentryfikacja. Interesy różnych grup okazują się tu zbieżne.

Na szczęście innowacyjne technologie budownictwa i coraz większa akceptacja alternatywnego stylu życia otwierają w Polsce nowe szanse. Artysta może już zamieszkać w dowolnym miejscu: na dachu, na rzece, w parku. Czy władze miasta podejmą wyzwanie? Czy wykorzystają szansę bezpośredniego kontaktu ze sztuką i kulturą? – pytała Ewa Łowżył.(68) Piękna, romantyczna, ale i naiwna wizja. Po jednej stronie znaleźli się artyści, postrzegani jako cyganeria, bohema, nomadzi, którymi już dawno przestali być. Po drugiej zaś stronie Łowżył lokuje władzę, której twórcy rzekomo rzucają wyzwanie, jakkolwiek przecież trudno obecnie jednoznacznie wskazać ośrodki tzw. władzy, sytuującej się raczej w systemie wzajemnych zależności i powiązań gospodarczych niż w konkretnych instytucjach. W ostatnich latach jesteśmy świadkami fuzji środowisk twórczych i wielkiego biznesu. Wizerunek artysty jako dziwaka i eremity stroniącego od ludzi i żyjącego na marginesie społeczeństwa należy – jak słusznie spostrzegła Tanja Dückers – do przeszłości. Dzisiejsi przedstawiciele świata sztuki przypominają raczej błaznów, którzy są wszędzie, gdzie coś się dzieje. Nawiązują oni kontakty jak rasowi biznesmeni, uważają, by nie przegapić targów sztuki, a samolotem latają tak często, jak zwykli śmiertelnicy jeżdżą autobusem.(69) Współcześni artyści raczej nie są skłonni zamieszkać na rzece, w lesie czy parku – w namiocie lub kontenerze (do czego przymuszonych może zostać wielu zalegających z czynszem lokatorów). Ich ambicje lokują się gdzie indziej. Grając o własną pozycję, o władzę w przestrzeni symbolicznej oraz finansowy sukces, flirtują z urzędnikami i kapitałem. Artyści w designerskich okularach, ubrani zgodnie z obowiązującymi trendami mody, już od dłuższego czasu nie żywią antymieszczańskich resentymentów, lecz chcą być – pisała Dückers – częścią establishmentu. Dorastali oni bowiem w czasach, kiedy sztuka była jedną z najszybciej rozwijających się gałęzi gospodarki, działalność artystyczna awansowała do roli przemysłu usługowego, a jej wytwory stały się lukratywną lokatą kapitału.(70) Jeśli artyści są dziś jeszcze jakąś awangardą to chyba tylko awangardą kolonizatorów.

W projekt zaangażował się prezydent Poznania, Ryszard Grobleny, który uświetnił – krótko przed medialnym konfliktem wokół KontenerARTu – otwarcie sponsorowanej przez firmę Enea darmowej wypożyczalni rowerów.(71) Czyli tym razem władze miasta podjęły jednak rzucone przez Ewę Łowżył wyzwanie. Zdjęcia przedstawiające prezydenta na tle Kontenerów można odczytać zarówno w perspektywie sygnału dla mieszkańców: „władza jest po naszej stronie”, jak i postrzegać w wymiarze kampanii związanej ze zbliżającymi się wyborami samorządowymi. Wszak trzeba jakoś dotrzeć do młodych ludzi – potencjalnych wyborców. KontenerART (wydarzenia związane ze sztuką, literaturą, muzyką, sportem i ekologią) jawi się jako wymarzone wręcz miejsce, by poprawić nieco wizerunek, pokazując się w pozytywnym świetle – kostiumie zatroskanego sprawami kultury mecenasa. Miejscy urzędnicy zazwyczaj lubią, gdy „się dzieje”. Byle oczywiście propozycje artystów nie były zbyt odważne, krytyczne czy – jak to się zwykło określać – „kontrowersyjne”. Warto odnotować, na marginesie, negatywny stosunek prezydenta oraz magistratu do Skłotu Rozbrat, również prowadzącego – już od 16 lat – działalność społeczno-kulturalną, czego nie są w stanie przełamać ani kolejne demonstracje, ani zorganizowana przez „Gazetę Wyborczą” debata.(72)

Można powiedzieć, że wszyscy, w jakimś stopniu, jesteśmy ofiarami systemu, w którym funkcjonujemy i którego jesteśmy zarazem najemnikami. Należy jednak mieć świadomość mechanizmów, w które podejmowane przez nas działania – nawet mimowolnie – się wpisują. Trzeba im się uważnie przyglądać i – w miarę potrzeby oraz możliwości – przeciwstawiać. Warto uzmysłowić sobie, że wejście artystów w biedną dzielnicę nie jest neutralną zabawą, ale może być postrzegane w perspektywie pierwszego etapu jej kolonizacji. Warto zastanowić się, czy projekty artystyczne nie są używane/wykorzystywane, w sposób instrumentalny, przez lokalnych polityków i biznesmenów. Bo gentryfikacja będzie w Polsce, z roku na rok, coraz bardziej wyraźnym, postępującym procesem.

Warto zadać pytanie o koszty społeczne przy projektach rewitalizacyjnych, dokonywanych rękoma artystów, urzędników samorządowych, właścicieli nieruchomości oraz lobbystów. Czy da się poprawić komfort życia bez niszczenia struktury społecznej (jakkolwiek byłaby ona skomplikowana i nieprzystająca do urzędniczych ambicji)? Jedno jest pewne – nie można odgórnie projektować rewitalizacji, bez przeprowadzenia ewaluacji środowiskowych oraz konsultacji społecznych, bez solidnego studium socjologicznego, które wyraźnie określi zakres zmiany społecznej, w razie powodzenia projektu. Inaczej dokona się jedynie, oczekiwana przez deweloperów i właścicieli nieruchomości, wymiana mieszkańców. Jak mówi Jacek Dominiczak, jeden z propagatorów architektury dialogicznej: Nie spotkałem się z projektem, który odniósłby sukces na zasadzie: zebrali się architekci, zaprojektowali przestrzeń i wszystko zaczęło działać.(73) Przede wszystkim należy uwzględnić potrzeby ludzi, wsłuchując się w ich głos. Chwaliszewo, dzięki swemu położeniu, jest miejscem niezwykle atrakcyjnym dla komercyjnych inwestorów. Nieco zniechęcać ich mogą niewystarczające rozwiązania komunikacyjne (co chce zmienić prezes Ruciński). Warto zauważyć, że część sąsiedniej dzielnicy, zwanej Małymi Garbarami, została oddana w ręce deweloperów, z przeznaczeniem niemalże wyłącznie na funkcję mieszkalną (Osiedle Nad Wartą). Małe Garbary, które były opustoszałym, poprzemysłowym terenem, mogły być doskonałą okazją dla wprowadzenia usług (m.in. klubów i kawiarenek), biur oraz przestrzeni rekreacyjnych (nadrzecznego bulwaru), co odbyłoby się bez konieczności wyparcia lokatorów. Niestety, presja inwestorów oraz brak długofalowego planowania doprowadził do zmarnowania okazji na zaspokojenie naturalnego, w centrum miasta, popytu na powierzchnie komercyjne. Czy za ten błąd będą musieli teraz zapłacić mieszkańcy Chwaliszewa?
Rewitalizacja czy gentryfikacja Chwaliszewa?
Wszyscy jednym głosem powtarzają, że KontenerART przyczynia się do rewitalizacji Chwaliszewa. Chwalą projekt i mu przyklaskują. Na uwagę zasługuje rewitalizacyjna funkcja zdarzenia, które zrealizowano w zaniedbanym Chwaliszewie. Efektem lokacji było – pisała Karolina Krupska – samoczynne przekształcenie się tego obszaru na czas trwania akcji w nowe centrum kulturalne Poznania.(74) Zdaniem Kuby Błoszyka: Stare Koryto Warty dzięki tej inicjatywie po prostu odżywa. Jak zapewniają organizatorzy, przynajmniej na tym odcinku widać postępującą rewitalizację. W podobnym duchu wypowiedział się Andrzej Maszewski, dyrektor goszczącego w KontenerART Festiwalu Ethno Port: Możemy być dumni z tego, że dzięki kulturze to magiczne miejsce na nowo staje się piękne.(75)

Rewitalizacja może, ale nie musi, oznaczać gentryfikacji. Także obecność w dzielnicy artystów niekoniecznie jest jej zapowiedzią. Zapytajmy więc raz jeszcze, czy Chwaliszewo zagrożone jest gentryfikacją? Jakie przesłanki wskazują jej niebezpieczeństwo? Mamy jasny sygnał z Urzędu Miasta w postaci strategicznego Planu Rozwoju Miasta Poznania na lata 2005-2010, których przedmiotem jest Chwaliszewo jako element Traktu Cesarsko-Królewskiego. Mamy dalekosiężne plany i działania Zarządu Zieleni Miejskiej. Mamy również inicjatywę w postaci Stowarzyszenia „Chwaliszewo”, wspierającego proces rewitalizacji dzielnicy, m.in. za pomocą szeroko rozumianego lobbingu, odwołującego się przy tym do jej dawnej świetności, którą rzekomo należy przywrócić (co wpisuje się w zjawisko tzw. rewanżyzmu klasy średniej i wyższej). Mamy złą sławę zakazanej dzielnicy, która może stać się mitem-marką, przyciągającą zarówno turystów, jak i majętnych klientów, poszukujących atrakcyjnych i oryginalnych lokalizacji na biura oraz mieszkania-apartamenty. Mamy architektoniczną dominantę w postaci rewitalizowanej Nowej Gazowni – gigantycznego centrum kultury i sztuki. Mamy atrakcyjną niską zabudowę – odbudowane po wojnie kamienice, które znajdują się niedaleko Starego Rynku, w dodatku w zacisznym miejscu, w pobliżu rzeki, której nabrzeża mają zostać zamienione w tereny rekreacyjne. Mamy pierwsze inwestycje – drogie, monitorowane apartamentowce, jak Nowa Sienna. Obserwujemy wzmożenie patroli policji, straży miejskiej oraz prywatnych ochroniarzy. Mamy wreszcie artystów w roli pionierów kolonizacji, czyli KontenerART i skupione wokół niego środowisko. Mamy Think Art, komercyjną galerię, która nie ukrywa swych gentryfikacyjnych ambicji, chęci współpracy z menadżerami. Mamy klub Cafe Mięsna oraz letnią filię innej popularnej knajpy, czyli Dragona. No i oczywiście deweloperów (np. Nowa Sienna Building, Maexpa, D&D Investment). Czy zatem na poznańskim Chwaliszewie powtórzy się scenariusz znany m.in. z warszawskiej Pragi, krakowskiego Kazimierza i wrocławskich Włodkowic* oraz Nadodrza? Czy wskutek zachodzących przemian dotychczasowi mieszkańcy zostaną wyparci z dzielnicy? Brak szerszej wizji rozwoju rejonu Starego Miasta, doraźność podejmowanych działań, presja inwestorów i właścicieli nieruchomości oraz brak reprezentacji mieszkańców w decyzyjnych gremiach nie wróży dobrze na przyszłość. Możemy chyba obawiać się, niestety, najgorszego.

Czy artyści mogą coś zrobić dla mieszkańców?

W przypadku takich projektów, jak KontenerART, musimy odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: chcemy stworzyć przestrzeń artystów dla artystów czy przestrzeń artystów dla mieszkańców? Jeśli rzeczywiście zamierzamy wyjść do mieszkańców, to musimy zastanowić się, jak ich traktować, w jaki sposób z nimi rozmawiać. Bo charakterystyczne dla prowincjonalnych domów kultury myślenie kategoriami integrowania ludzi ze sztuką stanowi przeżytek. Czy można znaleźć inną drogę? Przede wszystkim należałoby zapytać, czy w ogóle możliwe jest zrealizowanie projektu, w biednej dzielnicy, bez wpisywania się w procesy gentryfikacji? I jaka powinna być w tym rola artystów? Wymaga to namysłu, analizy kontekstu, w którym działamy, oraz stworzenia intelektualnego zaplecza, zbudowania wspólnej platformy twórców i naukowców. Nie jest to oczywiście łatwe ani proste. A w dodatku obarczone widmem porażki.

Imprezy typu KontenerART są potrzebne. Nawet więcej – są konieczne, zwłaszcza w takim mieście jak Poznań. Trzeba jednak przedyskutować ich kształt oraz sens, a także lokalizację. Wymagają gruntownego przemyślenia, wypracowania spójnej i klarownej wizji, a następnie jej konsekwentnej realizacji. Powinny one funkcjonować, po pierwsze – jak słusznie zauważyła pomysłodawczyni – bez presji ekonomii. Po drugie – we współpracy z mieszkańcami, z szacunkiem wobec ich świata, nie zaś w atmosferze z nimi konfliktu. I po trzecie wreszcie – bez wpisywania się w procesy gentryfikacji. W przypadku realizacji projektu na Chwaliszewie, może należałoby po prostu porozmawiać z ludźmi o przemianach ich dzielnicy, które są prawdopodobnie nieuchronne, gdyż zostały już przesądzone – skrzętnie zaplanowane. Postarać się uzmysłowić im nadciągające zagrożenie transformacji i jej spodziewane efekty. Może warto by spróbować wyposażyć ich w instrumenty, za pomocą których będą mogli się tym procesom w niedalekiej przyszłości skutecznie przeciwstawić. Może nauczyć ich, jak powinni się organizować, by stworzyć realną siłę – grupę nacisku na urzędników i deweloperów, by blokować niechciane inwestycje, które im zagrażają, by negocjować kształt i charakter proponowanych zmian, stwarzając przeciwwagę dla wizji snutych przez Stowarzyszenie „Chwaliszewo”. Może zaprosić np. Jarosława Urbańskiego, socjologa i działacza społecznego, jednego z założycieli Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza, który poprowadziłby warsztaty? Innymi słowy spróbować coś dla nich zrobić, jakoś im pomóc. Bowiem rzeczywistą alternatywą dla „zewnętrznych” rewaloryzacji, a w gruncie rzeczy samoobroną mieszkańców przez gentryfikacją są – jak pisał Mateusz Gierszon – oddolne ruchy i projekty aktywizacji sąsiedztw.(76)

Ewa Łowżył deklarowała: Mnie się marzy miasto interaktywne, mieszkańcy otwarci i wyedukowani. Biorący twórczy czynny udział w życiu, rozumiejący wartość sztuki i kultury, nie tylko konsumenci.(77) Tymczasem okoliczni mieszkańcy nie korzystają z edukacyjno-artystyczno-klubowej oferty KontenerART oraz Dragona. Uczestnictwo jest poza ich ekonomicznym zasięgiem. W tej sytuacji nie mogą być nawet konsumentami. Co więcej, nie znajdują, jak widać, w ofercie Kontenerów, kierowanej do siebie propozycji. Mieszkańcy pozostają więc obcy u siebie, po drugiej stronie niewidocznego muru. Marzenie Ewy Łowżył nie może się spełnić, ponieważ projekt pomyślany został w sposób, który stwarza przeszkody, trudne do pokonania bariery. Wcześniej to miejsce było bezpańskie, przywróciliśmy mu status kulturalnego. Cały czas wyciągamy – przekonywała Ewa Łowżył – rękę do mieszkańców.(78) Piotr Kliński sparafrazował to dobitnie, choć zapewne nazbyt emocjonalnie: [...] okazało się, że ręka organizatorów jest zwrócona do okolicznych mieszkańców, tyle że w „geście Kozakiewicza”.(79) Piękna wizja otwartych i wyedukowanych, wrażliwych na sztukę mieszkańców, długo jeszcze pozostanie fikcją. Jedyne, co mogą zrobić – rozładowując bezsilną złość – to napisać protest i zbierać podpisy. Z kolei artyści, ludzie spontanicznie odwiedzający to miejsce, mogą spoglądać, z dachu kontenera, na okoliczne podwórka ciągle jeszcze atrakcyjnego, bo autentycznego Chwaliszewa, jak na quasi rezerwat, którego mieszkańcy wydają się żywymi eksponatami.

Protestujący osiągnęli tyle, że udało się wypracować kompromis w kwestii ciszy nocnej i śmiecenia. W tygodniu projekt będzie – jak zapowiedzieli organizatorzy – działał do godz. 22.00, a w weekendy do 23.00, zadeklarowano też większą ilość patroli straży miejskiej oraz policji (monitoring również stanowi – przypomnijmy – jeden z przejawów gentryfikacji). Teren, na którym stoją kontenery, zostanie – informował na łamach „Gazety Wyborczej” Seweryn Lipoński – ogrodzony.(80) Niewidoczny mur, oddzielający KontenerART/Dragona od lokatorów sąsiednich domów, może się stać, już wkrótce, widoczny, konkretny. Nie jest to dobre rozwiązanie, dla żadnej ze stron, choć być może obie tego chciały; każda z innych powodów. Oznaczać to będzie smutne przypieczętowanie separacji i alienacji mieszkańców dzielnicy, którzy będą odtąd czuli, że są postrzegani jako intruzi. Tym samym lokalna społeczność okaże się dla KontenerARTu – już w sposób nieskrywany – zbędna, zdefiniowana jedynie w kategorii problemu. Na podobnej zasadzie, z równą niechęcią i wrogością, lokatorzy będą zapewne postrzegać bywalców Kontenerów. A chyba nie o to chodziło inicjatorom – nie tak przecież brzmiały ich deklarowane intencje.

Reasumując, zapytajmy, co przesądziło o niewątpliwym sukcesie pierwszej edycji KontenerARTu i raczej wątpliwym sukcesie trzeciej (nie oceniamy wartości artystycznej proponowanych wydarzeń ani ich poziomu). Przede wszystkim zmiana miejsca, wywracająca zupełnie wcześniejszą optykę postrzegania przedsięwzięcia, której nie towarzyszyła dostateczna reorganizacja założeń i celów. Naiwne wpisanie się w promowaną przez miasto koncepcję rewitalizacji dzielnicy – w istocie zaś ukrytej gentryfikacji, czego nie „kupili” mieszkańcy. Wkrótce, w ramach KontenerARTu, ruszy swoisty think tank – odbędzie się tzw. burza mózgów nad rewitalizacją zapomnianych części miasta, pod nazwą Flux Containers 2010, pilotowana przez Biuro Promocji Miasta.(81) Może będzie to okazja do przemyślenia i przedyskutowania procesu rewitalizacji/gentryfikacji Chwaliszewa.

Trudno być przeciwnikiem rewitalizacji, renowacji i modernizacji, bo od razu narażamy się na druzgoczącą krytykę. Przecież większości zależy na tym, by nie było tzw. syfu, by kamienice były odnowione, a parki i skwery zadbane. Jesteśmy zakładnikami estetycznego terroru, nieustannie aspirującymi do mitologizowanych standardów europejskich. Trudno być również przeciwnikiem akcji i warsztatów, czyli współpracy artystów z mieszkańcami biednych dzielnic, bowiem edukacja artystyczna stanowi niewątpliwą wartość; ciągle narzekamy na jej niedostatek. Jednak większość tego rodzaju przedsięwzięć, obojętnie jak dobrze merytorycznie przygotowanych, służy zazwyczaj oswajaniu miejscowych, co w efekcie kończy się „naturalnym” przejmowaniem zajmowanych przez nich mieszkań. Nic chyba tak skutecznie nie zniechęca potencjalnych gentryfikatorów jak widok niechętnych wobec przybyszów z zewnątrz „dzikich tubylców”, facetów stojących pod sklepem spożywczym czy w okolicznych bramach. Dlatego, być może, najlepsze co mogą zrobić mieszkańcy, we własnym interesie, to starać się odstraszyć bądź przegonić artystów przybywających z misją. W maju 2006 roku, w poznańskiej dzielnicy Śródka, powstał pionierski antykwariat i kawiarnia, Pokój z Widokiem (miejsce wystaw, spotkań z pisarzami, warsztatów fotograficznych itp.), który działał do końca 2008 roku, wpisując się w rewitalizację Śródki (gdzie również powstało kilka apartamentowców).(82) Należałoby żałować fajnego, kulturotwórczego miejsca. Ale można też cieszyć się, że rewitalizacja/gentryfiakcja tej dzielnicy została odsunięta w czasie, przynajmniej nieco spowolniona. Czy artyści i animatorzy kultury, kierując się rzeczywistym dobrem mieszkańców, nie powinni zaniechać starań o czynienie ich bardziej otwartymi i wyedukowanymi?

Można odnieść wrażenie, że tempo i intensywność, z jakimi Polska włączyła się w wolny obieg światowego kapitału, nie pozostawił ani chwili na dynamiczny, oddolny rozwój przestrzeni miejskiej – spontaniczne zagospodarowywanie pustostanów, rozwój inicjatyw społecznych sprzeciwiających się prawu rynkowej opłacalności. Wygrywamy za to światowe konkursy na największe supermarkety i centra handlowe, a grodzone, strzeżone osiedla dla klasy średniej stały się rzadko poddawaną pod rozwagę normą. Najwyższy czas, aby i w Polsce mieszkańcy dopomnieli się – pisała Asia Kubiakowska – o swoje „prawo do miasta”.(83) Mieszkańcy biednych dzielnic często przeczuwają, że pojawienie się „obcych” zapowiada coś niepokojącego. Coś, czego nie rozumieją, ale czemu próbują się – intuicyjnie – przeciwstawić. W efekcie starają się wykurzyć niechcianych przybyszów. Joanna Erbel, socjolożka i współautorka mobilnego projektu KNOT, realizowanego w tym samym czasie, w różnych miastach Europy (niedawno w Berlinie, obecnie w Warszawie, niebawem w Bukareszcie), w ramach projektu The Promised City (84) opisała wspólną ze znajomymi wizytę w winiarni na warszawskiej Pradze, na ul. Inżynierskiej. Kwestia prawa do miasta objawiła się pod postacią dwóch jajek, które ktoś wyrzucił z okna kamienicy na chodnik, koło ich stolika. Dwa rozbite jajka silnie przypominały nam, że nasza obecność z winem, piwem, makaronem kupionymi w knajpie, na którą nie stać większości mieszkańców kamienicy, w której się ona mieści jest głęboko problematyczna. Chcąc nie chcąc ze swoimi gustami i przyjemnością picia dobrego wina jesteśmy – napisała Joanna Erbel – agentami i agentkami gentryfikacji. Nasz sposób bycia w mieście był tym, co jednemu z lokalnych mieszkańców przeszkadzało.(85) Niestosownie byłoby podobne, chuligańskie zachowania popierać i pochwalać. Ale chyba łatwo je – w obliczu absurdalnego entuzjazmu, z jakim dokonuje się w Polsce rewitalizacji/gentryfikacji – zrozumieć. Niedługo zapewne to już nie Manhattan będzie uważany za najbardziej patologiczny przykład gentryfikacji na świecie. Chyba że zaczniemy – jak pisał Wojciech Orliński – ratować nasze miasta, bijąc dziennikarzy w gentryfikowanych dzielnicach...(86)

W ramach KontenerARTu zapewne udało się zrealizować wiele godnych uwagi koncertów oraz interesujących spotkań i warsztatów. Jednak projekt został oprotestowany przez część jego adresatów, którzy jakoś nie chcą być cool, nie chcą stać się wyluzowanymi clubbersami. I chyba trudno ich o to winić. Może więc warto przemyśleć i przeformułować dalszą strategię. Bo chyba zabrakło, w tym przypadku, know-how, którym to sloganem reklamuje się Poznań. A może przeciwnie – taki sposób realizacji projektu, służący rewitalizacji/gentryfikacji dzielnicy, idealnie wręcz wpisuje się w poznańskie, neoliberalne know-how?

sierpień/wrzesień 2010

* - prawdopodobnie chodzi po prostu o okolicę ulicy Włodkowica we Wrocławiu.Nazwa Włodkowice nie istnieje ani historycznie, ani administracyjnie. (przyp. red. CIA)

Mikołaj Iwański (ur. 1979), filozof, wykładowca Politechniki Koszalińskiej, mieszka w Poznaniu.
Rafał Jakubowicz (ur. 1974), artysta i krytyk sztuki, mieszka w Poznaniu.

tekst pochodzi ze strony rozbrat.org

1) Edward Pasewicz, Wiersze, Dwutygodnik Strona Kultury, 03. 2009. http://www.dwutygodnik.com/artykul/113-wiersze.html

2) Seweryn Lipoński, Kultura za cenę spokoju? Spór wokół KontenerART, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 17.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8149418,Kultura_za_cene_spokoju__...

3) Por. Piotr Luczys, Kiedy słyszę (mówię) „rewitalizacja” myślę..., „Czas Kultury” nr 25 3/2010(156) rok XXVI, ss.12-18.

4) Tamże, ss. 15-17.

5) Tamże, s. 17.

6) Asia Kubiakowska, Rynkowy urok biedy nie do odparcia, czyli gentryfikacja po berlińsku i warszawsku, „Centrum Informacji Anarchistycznej”, 13.04.2010 https://cia.media.pl/rynkowy_urok_biedy_nie_do_odparcia_czyli_gentryfikac...

7) Neil Smith, Nowy globalizm, nowa urbanistyka: gentryfikacja jako globalna strategia urbanistyczna, „Przegląd Anarchistyczny”, nr 11, wiosna/lato 2010, s. 57.

8) Anna Karwińska, Gospodarka przestrzenna. Uwarunkowania społeczno-kulturowe, Warszawa 2008, s. 53.

9) Tamże.

10) Por. „Przegląd Anarchistyczny”, nr 11 wiosna/lato 2010, s. 109.

11) Neil Smith, Nowy globalizm, nowa urbanistyka: gentryfikacja jako globalna strategia urbanistyczna, „Przegląd Anarchistyczny”, nr 11, wiosna/lato 2010, s. 57.

12) Wojciech Orliński, Szanuj menela swego. Gentryfikacja czy rewitalizacja?, „Gazeta Wyborcza”, „Duży Format”, 01.07.2008. http://wyborcza.pl/1,76842,5411425,Szanuj_menela_swego__Gentryfikacja_cz...

13) Mateusz Gierszon, Podmiotowość dzielnicy. Między gentryfikacją a rewitalizacją, „Przegląd Anarchistyczny”, nr 11 wiosna/lato 2010, s. 91.

14) Tamże, ss. 91-92.

15) Por. Piotr Luczys, Kiedy słyszę (mówię) „rewitalizacja” myślę..., „Czas Kultury” nr 25 3/2010(156) rok XXVI, s. 12.

16) Wojciech Orliński, Szanuj menela swego. Gentryfikacja czy rewitalizacja?, „Gazeta Wyborcza”, „Duży Format”, 01.07.2008
http://wyborcza.pl/1,76842,5411425,Szanuj_menela_swego__Gentryfikacja_cz...

17) Tamże.

18) Por. http://modelator.blogspot.com/2008/01/zmiany-w-kolonii-artystw.html

19) Tamże, s. 91.

20) Rafał Rudnicki, Gentryfikacja: przyczyny, mechanizmy działania i warszawskie przykłady zjawiska, „Przegląd Anarchistyczny” nr 11, wiosna/lato 2010, s. 65.

21) Tamże.

22) Tamże, s. 70.

23) Intelektualistów od zaraz – Rozmowa z Jackiem Dominiczakiem, architektem, rozmawiał Michał Chyła, 19.03.2004. http://www.abcnet.com.pl/node/753

24) Ewa Łowżył, Kontenery sztuki nie zaszkodzą Nowej Gazowni, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 29.12.2009
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,91100,7404074,Kontenery_sztuki_nie_zasz...

25) Tamże.

26) Por. Karolina Krupska, Kontenery w nowej odsłonie, „Projekt Miejski”, 16.03.2010
http://projektmiejski.pl/2010/03/16/483/#more-483

27) Cyt. za: tamże.

28) Ewa Łowżył, Kontenery sztuki nie zaszkodzą Nowej Gazowni, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 29.12.2009
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,91100,7404074,Kontenery_sztuki_nie_zasz...

29) http://www.kontenerart.pl/?prasa,2

30) Piotr Kliński, Spór o KontenerART. Kultura pod hasłem TKM?
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8156833,Spor_o_KontenerART__Kultu...

31) Seweryn Lipoński, Kultura za cenę spokoju? Spór wokół KontenerART, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 17.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8149418,Kultura_za_cene_spokoju__...

32) Od Chwaliszewa do „Pigalaka”, „PolskaLokalna.pl Wielkopolskie”, 26.05.2008
http://polskalokalna.pl/wiadomosci/wielkopolskie/news/od-chwaliszewa-do-...

33) Por. Rafał Rudnicki, Gentryfikacja: przyczyny, mechanizmy działania i warszawskie przykłady zjawiska, „Przegląd Anarchistyczny”, nr 11, wiosna/lato 2010, s. 68.

34) Tamże.

35) Seweryn Lipoński, Kultura za cenę spokoju? Spór wokół KontenerART, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 17.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8149418,Kultura_za_cene_spokoju__...

36) Cyt. za: KontenerArt, Straszna sztuka, blog Izy Kowalczyk, 28.09.2008
http://strasznasztuka.blox.pl/2008/09/KontenerArt.html

37) Por. http://www.lepszypoznan.pl/2010/07/08/zebractwo-to-wybor-nie-koniecznosc...
Por. http://www.poznan.pl/mim/public/publikacje/folders.html?id=14111&instanc...
Por. Także: Marsz żebraków – happening, Rozbrat, 28.05.2008
http://www.rozbrat.org/informacje/ruch/368-marsz-zebrakow-happening

38) http://www.poznan.pl/mim/public/wiadmag/news.html?co=print&id=38512&inst...

39) Kuba Szreder, Koneserzy braku kontekstu, Nieregularnik Wolnej Kultury Część 2, Indeks 73
http://www.indeks73.pl/pl_,web_journal,_,124,_,434.php

40) Seweryn Lipoński, Spokojniejszy KontenerART: muzyka do 22, 22.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8167643,Spokojniejszy_KontenerART...

41) Michał Wybieralski, KontenerArt musi zostać, „Gazeta Wyborcza”, 18.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8150858,Nocne_zycie_kosztem_ludzi...

42) Sposoby na dłużników, Blubry.pl, 27.05.2009
http://blubry.pl/artykul2848,sposoby_na_dluznikow.html

43) Maria Bielicka, współpraca Jakub Polcyn, Czy wyprowadzka do kontenera to wyrok?, „Gazeta Wyborcza”, 26.06.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36037,8080036,Czy_wyprowadzka_do_konten...

44) Jarosław Urbański, Zsyłka do kontenera, „Lokatorzy.pl”, 15.10.2009
http://www.lokatorzy.pl/artykuly/zsylka-do-kontenera

45) Tamże.

46) Michał Wybieralski, KontenerArt musi zostać, „Gazeta Wyborcza”, 18.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8150858,Nocne_zycie_kosztem_ludzi...

47) Tamże.

48) Tamże.

49) Tanja Dückers, Artyści obłaskawieni, „Press Europe”, 16.07.2010
http://www.presseurop.eu/pl/content/article/295921-artysci-oblaskawieni

50) Asia Kubiakowska, Rynkowy urok biedy nie do odparcia, czyli gentryfikacja po berlińsku i warszawsku, „Centrum Informacji Anarchistycznej”, 13.04.2010. https://cia.media.pl/rynkowy_urok_biedy_nie_do_odparcia_czyli_gentryfikac...

51) Tamże.

52) Tanja Dückers, Artyści obłaskawieni, „Press Europe”, 16.07.2010
http://www.presseurop.eu/pl/content/article/295921-artysci-oblaskawieni

53) http://www.chwaliszewo.com.pl/

54) http://www.chwaliszewo.com.pl/index.php?page=nasze-plany

55) http://www.chwaliszewo.com.pl/Statut.pdf

56) http://pl.wikipedia.org/wiki/Chwaliszewo_(Poznań)

57) Przywrócić Chwaliszewo Poznaniowi, Moje Miasto Poznań, 20.05.2009
http://www.mmpoznan.pl/5049/2009/5/20/przywrocic-chwaliszewo-poznaniowi?...

58) Mateusz Gierszon, Podmiotowość dzielnicy. Między gentryfikacją a rewitalizacją, „Przegląd Anarchistyczny”, nr 11 wiosna/lato 2010, ss. 97-98

59) Seweryn Lipoński, Kultura za cenę spokoju? Spór wokół KontenerART, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 17.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8149418,Kultura_za_cene_spokoju__...

60) Studenci zmieniają Chwaliszewo, Moje Miasto Poznań, 18.02.2010
http://www.mmpoznan.pl/9795/2010/2/18/studenci-zmieniaja-chwaliszewo?dis...

61) Jarosław Łukszewicz, Grobla kwitnie, to widać, „Gazeta Wyborcza, 04.09.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8333930,Grobla_kwitnie__to_widac....

62) Tamże

63) Tamże

64) Tamże

65) Tamże

66) Grażyna Banaszkiewicz, Myślenie sztuką, „Europartner”
http://www.europartner.com.pl/drukuj.php?co=articles_pl&jaki=1259&archiw...

67) Tamże

68) Cyt. za: KontenerArt, Straszna sztuka, blog Izy Kowalczyk, 28.09.2008
http://strasznasztuka.blox.pl/2008/09/KontenerArt.html

69) Tanja Dückers, Artyści obłaskawieni, „Press Europe”, 16.07.2010
http://www.presseurop.eu/pl/content/article/295921-artysci-oblaskawieni

70) Tamże.

71) Michał Wybieralski, Współpraca Weronika Witkowiak, Angela Szymkowiak, Nowa wypożyczalnia rowerów: pierwsza darmowa, „Gazeta Wyboracz”, 12.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8130362.html

72) Por. Michał Wybieralski, Prezydent Grobelny widzi Rozbrat na peryferiach, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 16.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8148054,Prezydent_Grobelny_widzi_...
Por. także: Kolektyw Rozbrat, Oświadczenie w sprawie propozycji prezydenta, Rozbrat.org
http://www.rozbrat.org/gluszyna
Por. także: wyb, kn, Rozbrat nie chce na Sypniewo, koło bazy F-16, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 19.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8155359,Rozbrat_nie_chce_na_Sypni...

73) Intelektualistów od zaraz - Rozmowa z Jackiem Dominiczakiem, architektem, rozmawiał Michał Chyła, 19.03.2004
http://www.abcnet.com.pl/node/753

74) Karolina Krupska, Kontenery w nowej odsłonie, „Projekt Miejski”, 16.03.2010
http://projektmiejski.pl/2010/03/16/483/#more-483

75) Kuba Błoszyk, Ethno Port w duecie z KontenerART, „Moje Miasto Poznań”, 09.06.2010
http://www.mmpoznan.pl/11669/2010/6/9/ethno-port--w-duecie-z-kontenerart...

76) Mateusz Gierszon, Podmiotowość dzielnicy. Między gentryfikacją a rewitalizacją, „Przegąld Anarchistyczny”, nr 11 wiosna/lato 2010, s. 100

77) Ewa Łowżył, Kontenery sztuki nie zaszkodzą Nowej Gazowni, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 29.12.2009
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,91100,7404074,Kontenery_sztuki_nie_zasz...

78) Seweryn Lipoński, Kultura za cenę spokoju? Spór wokół KontenerART, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 17.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8149418,Kultura_za_cene_spokoju__...

79) Piotr Kliński, Spór o KontenerART. Kultura pod hasłem TKM?, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 20.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8156833,Spor_o_KontenerART__Kultu...

80) Seweryn Lipoński, Spokojniejszy KontenerART: muzyka do 22, 22.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8167643,Spokojniejszy_KontenerART...

81) Por. Michał Wybieralski, Kontenery pełne warsztatów, „Gazeta Wyborcza”, 02.08.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8206848,Kontenery_pelne_warsztato...
Por. także: Warsztaty twórcze w kontenterach, Moje miasto Poznań, 03.08.2010
http://www.mmpoznan.pl/12604/2010/8/3/warsztaty-tworcze-w-kontenerach?ca...
Por. także: kontenerArt: jeszcze więcej twórczego myślenia, epoznań, 03.08.2010
http://www.epoznan.pl/news-news-20123-KontenerArt_jeszcze_wiecej_tworcze...

82) Antykwariat Pokój z widokiem
http://www.poznan.pl/mim/public/s8a/pages.html?id=1025&ch=5572&instance=...

83) Asia Kubiakowska, Rynkowy urok biedy nie do odparcia, czyli gentryfikacja po berlińsku i warszawsku, „Centrum Informacji Anarchistycznej”, 13.04.2010
https://cia.media.pl/rynkowy_urok_biedy_nie_do_odparcia_czyli_gentryfikac...

84) Por. Joanna Erbel. Rozmowa z Markusem Baderem i Oliverem Baurhennem, Knot: Łączymy wyobraźnię z rzeczywistością!, „Krytyka Polityczna”, 03.05.2010
http://www.krytykapolityczna.pl/Serwis-kulturalny/Knot-Laczymy-wyobrazni...
Por. także: Joanna Erbel, KNOT: Otwarte laboratorium myśli i ciał, „Obieg”, 12.06.2010
http://www.obieg.pl/prezentacje/17670

85) Joanna Erbel, Trzy jajka, praski antagonizm i błękitna karta, „Krytyka polityczna”, 22.07.2010
http://www.krytykapolityczna.pl/Serwiskulturalny/ErbelTrzyjajkapraskiant...

86) Wojciech Orliński, Szanuj menela swego. Gentryfikacja czy rewitalizacja?, „Gazeta Wyborcza”, „Duży Format”, 01.07.2008
http://wyborcza.pl/1,76842,5411425,Szanuj_menela_swego__Gentryfikacja_cz...

Dlaczego kobiety powinny wstępować do organizacji politycznych

Prawa kobiet/Feminizm | Publicystyka

Tekst ten, napisany przez Dolores, członkinie Miami Autonomy and Solidarity i opublikowany na stronie owej organizacji był zdaje się w zamyśle "reklamą" tej grupy skierowaną do kobiet. Tłumacząc opuściłem akapity, których jedynym celem było zachęcenie do wstąpienia do MAS. Całośc zawiera kilka ciekawych myśli i uwag i może być potraktowana jako głos w dyskusji "razem czy osobno", która od kilkudziesięciu lat toczy się pomiędzy feministkami a męską lewicą. Warto zwrócić uwagę na fakt, że autorka sama przyznaje, że na razie proponowana przez nią strategia nakłaniania kobiet do udziału w organizacji mieszanej nie prznosi rezultatu. Inny tekst na podobny temat publikowano już na CIA tutaj.

(...) MAS (Miami Autonomy and Solidarity – z ang. Autonomia i Solidarność) założyło by rekrutować więcej kobiet i mieliśmy wiele nieustających dyskusji z kobietami o różnym pochodzeniu, jak na razie żadna się do nas nie przyłączyła.

Dla przykładu jeden z naszych członków spotykał się regularnie z młodą kobietą zaangażowaną w wiele różnych ruchów społecznych tu w Miami, ale osiągnął pewien punkt, w którym dyskusja zamarła. Ostatnio rozmawiałam z ową dziewczyną i dowiedziałam się, że człowiek z którym się spotykała nie rozumiał jej gdyż jest ona kobietą i nie mógł przejąć jej perspektywy. Niestety, osoba, która mogłaby po czasie zostać potencjalną członkinią została stracona.

Czy to ponieważ ów mężczyzna nie mógł „zrozumieć" jej nie wstąpiła ona do grupy? Czy byłoby inaczej gdyby dyskusja toczyła się ze mną? Chociaż mogłoby to nieco pomóc, myślę, że chodzi o coś poważniejszego niż o samą tożsamość. To problem, który widziałam w zbyt wielu politycznych/rewolucyjnych organizacjach i który nadal jest nierozwiązany, tak jak jest źródłem frustracji dla wielu grup, zwłaszcza dla ich członkiń, ale także dla kobiet spoza nich, które mogą być z nimi jakoś powiązane.

(...) Nim nie wstąpiłam do MAS nigdy nie byłam w organizacji politycznej. Wiele obrazów i historii licznych organizacji na lewicy pozbawiło mnie, jak mnóstwa kobiet, złudzeń. Widziałam sama i czytałam o uciszaniu i wykluczaniu kobiet, mentalności redukującej wszystko do walki klas, grupach, które nie włączają się w ruch społeczny, ale zamiast tego są skupione na taktykach jak czarny blok i wielkich manifestacjach i oczywiście o maczyzmie. To typowe dyskusje i krytyki, które zostały wypowiedziane wiele razy i miały już bardziej rozbudowane analizy, więc nie czuję potrzeby przeprowadzać ich tutaj. Obok pewnych stereotypów jakie miałam o grupach rewolucyjnych czułam także, że nie jestem im właściwa, czy pasująca do nich. Czułam, że nic nie mogłabym z nich mieć i dodatkowo był jeszcze praktyczny powód, że nikt nigdy nie rozmawiał ze mną o wstąpieniu gdziekolwiek.

Teraz, podczas gdy są grupy, które ciągle trzymają się tych subkulturowych i ciasnych aktywności, nastąpiło przesunięcie wewnątrz niektórych z nich w kierunku skupienia się na organizowaniu i uczestniczeniu w ruchach społecznych, tak jak ku rozpoznaniu poprzednich zachowań wobec kobiet i w wielu wypadkach ku zmianie tego jak traktuje i jak szanuje się w nich kobiety. Zatem jako kobieta zdecydowałam się dokonać wyboru: mogłam kontynuować pracę dla organizacji pozarządowej, lub zajmować w niej jakąś pozycję jako jednostka i nigdy nie zobaczyć żadnej fundamentalnej zmiany, lub mogłam spróbować odłożyć na bok niektóre z moich wcześniejszych przekonań o organizacjach rewolucyjnych i dołączyć do takiej, czyniąc ją tym czego chciałabym być częścią, czego inne kobiety chciałyby być częścią i co jak mam nadzieję pewnego dnia doprowadzi do rewolucji.

Znam tak wiele kobiet, które mają tak wiele do wniesienia – ich pomysły, doświadczenia organizacyjne, doświadczenie rodzicielskie itd. a które mówiły mi o licznych frustracjach dotyczących organizacji pozarządowych lub indywidualnego aktywizmu, ale nadal kontynuują samotną pracę. Jeśli będziemy nadal tak postępować i nie zjednoczymy się wokół wspólnych ideologicznych ram, koniec patriarchatu czy opresji nie nastąpi nigdy.

Kobiety wszędzie na świecie żyją w jednych z najcięższych warunków – począwszy od bycia najniżej płatnymi pracownikami, często mającymi dwie prace i doświadczającymi instytucjonalnej i indywidualnej przemocy i jak na razie, chociaż jest wiele feministek i organizacji kobiecych, które robią dobrą robotę by poprawić warunki życia kobiet, bez fundamentalnej zmiany w społeczeństwie, takiej by kobieta z klasy pracującej nie była wyzyskiwana zarówno przez kapitalizm jak przez państwo, będą to jedynie reformy, które poprawią życie niektórych i nie zagwarantują końca wyzysku wszystkich kobiet.

Jak bell hooks pisała w „Talking Black, Talking Black”*, „Feminizm, jako walka wyzwalająca, musi istnieć oprócz i jako część (apart from and as part) większej walki o likwidację wszelkich form dominacji. Musimy zrozumieć, że patriarchalna dominacja podziela ideologiczną podstawę z rasizmem i innymi formami grupowej opresji, tak że nie ma nadziei, że może być wytępiony gdy ten system pozostanie nietknięty”. Jeśli nie pracujemy na rzecz końca wyzysku płacowego, odkryjemy, że świat będzie wyglądał tak samo jak wygląda teraz, z bogatymi kobietami wyzyskującymi nas i podejmującymi decyzję nad naszymi własnymi życiami.

Hooks także pisała o „uczeniu się jak być solidarnymi, jak walczyć ze sobą nawzajem” jako części budowania ruchu feministycznego. Organizacja rewolucyjna jest miejscem gdzie antykapitalistyczne kobiety mogą zebrać się razem i rozmawiać o ideach, organizować się i posuwać walkę o sprawiedliwe społeczeństwo. To także miejsce gdzie kobiety mogą walczyć z męskimi towarzyszami wobec ich własnych seksistowskich przekonań, pracując z nimi jak równe i ucząc się nawzajem od siebie.

(…) Najważniejsze by podkreślać, że nikt nie jest „ekspertem” we we wszystkich rewolucyjnych zagadnieniach, i nie ma tu znaczenia poziom zaawansowania teoretycznego, czy doświadczenia organizacyjnego, każdy i każda ma coś by wnieść do grupy.

Podczas gdy pewną wagę ma również indywidualna odpowiedzialność kobiet za wstępowanie do grup, istotne jest by organizacje tworzyły środowisko, w którym kobiety czują się szanowane. To oznacza priorytetowość naboru kobiet, czy to poprzez odnajdywanie kobiet, które są zainteresowane i byłyby dobrymi członkiniami, współpracę w organizacji wydarzeń z kobiecymi/feministycznymi organizacjami, czy to poprzez taką obecność w przestrzeni publicznej, która zaangażuje więcej kobiet. To także oznacza strategiczne organizowanie masowego ruchu z kobietami, w celu pomocy w wykształcaniu liderek oraz potencjalnych kandydatek.

Jeśli jest nowa członkini w grupie, tak jak w wypadku członków, ważne jest by ktoś dowiedział się czy jest w stanie się odnaleźć oraz upewnić się, że inna kobieta z grupy zapewnia wsparcie nowej.

To o czym piszę to nic nowego, ale czuję, że uczestnictwo kobiet w organizacjach rewolucyjnych wciąż jest minimalne. Skoro tak, czuję się odpowiedzialna by namawiać kobiety, które uważają, że utknęły, są same, a są pewne swej chęci uczestnictwa w większym ruchu na rzecz znoszenia wszelkich form opresji, by rozważyły wstąpienie do grupy politycznej. Nasze głosy są często wykluczane i niesłyszane i tylko przez włączanie się do dyskusji zmienimy to. Jakkolwiek wyświechtanie by to nie brzmiało, musimy włączyć walkę przeciwko patriarchatowi w naszą walkę by zakończyć kapitalizm i państwową kontrolę i nie możemy tego zrobić same. Kobiety mają wiele do wniesienia i będąc częściami organizacji, czy nawet tworząc przestrzeń wewnątrz grup, możemy pomóc w popchnięciu tego naprzód.

*- chodzi być może o książkę bell hooks Talking Back: Thinking Feminist, Thinking Black (1989) (przyp. tłum)

Tekst oryginalny tutaj. Będę wdzięczny za uwagi i poprawki do tłumaczenia.

Więcej radykalnej publicystki m.in. na anarkismo.net.

Uczenie się (w) ruchu: Studenci przeciw komercjalizacji edukacji

Kraj | Edukacja/Prawa dziecka | Publicystyka

Tak zwane ruchy studenckie powstają nagle i na ogół nie wytrzymują próby czasu ("kryzys wakacji"). Mają też problemy z odtwarzaniem się, bo związki studentów z uczelniami są coraz mniej trwałe. Bywa, że po kilku latach nie ma na uniwersytecie nikogo, kto byłby w stanie odtworzyć historii protestów. Może ten artykuł zachęci do kolejnych działań...

W artykule tym autorzy prezentują analizę ruchu społecznego, który powstał na Uniwersytecie Gdańskim w 2009 roku – OKUPÉ (Otwarty Komitet Uwalniania Przestrzeni Édukacyjnych). Ich opracowanie wykorzystuje socjologiczne koncepcje dotyczące ruchów społecznych oraz skupia się na różnych aspektach procesu społecznego uczenia się – pośrednio odnosząc się do roli aktywnego obywatelstwa w edukacji dorosłych. Aby przyjrzeć się tym kwestiom z perspektywy „insidera”, autorzy wybrali badania współuczestniczące (ze szczególnym uwzględnieniem interwencji socjologicznej), jako ramę metodologiczną. Ponadto, tekst ten jest także zapisem procesu tworzenia sieci Międzynarodowego Ruchu Studenckiego oraz jego inicjatyw na rzecz wolnej od opłat i emancypacyjnej edukacji dla wszystkich.

Artykuł ukazał się w "Roczniku Andragogicznym" Warszawa-Płock 2009 s. 208-234.
autorzy: Piotr Kowzan, Magdalena Prusinowska

Wstęp
W artykule podejmujemy próbę opisania ruchu społecznego przeciwko komercjalizacji edukacji i jego działań w 2009 roku. Opis ten zakorzeniony jest w teoriach socjologicznych wyrosłych z badań nad ruchami społecznymi. Wykorzystujemy też szereg kategorii pedagogicznych, którym dobrze służy bycie w ruchu (tzn. nabierają znaczenia przez stanie się częścią biografii uczestników). Zaś jedną z ważniejszych koncepcji andragogicznych, w świetle których można analizować prezentowane przez nas badania, jest aktywne obywatelstwo - szczególnie, gdy uwzględnimy korealcję uczestnictwa w ruchach społecznych z wyższym poziomem integracji społecznej (Dekeyser, 2001). Tekst ten jest jednocześnie kontynuacją pewnego rodzaju socjologicznej (pedagogicznej w takim sensie, iż realizowanej m.in. przez pedagogów i w celu wprowadzenia zmiany w naszym środowisku „uczenia się” - uniwersytecie) interwencji, a jednym z jego celów jest próba legitymizacji protestu w środowisku akademickim. Równie ważnym powodem powstania tego artykułu jest potrzeba dokonania zapisu wydarzeń, które w głównych mediach były pomijane, marginalizowane lub przedstawiane w zbyt wąskim kontekście (a jest to kontekst reform oświaty na całym świecie).

Punktem centralnym naszej analizy jest Otwarty Komitet Uwalniania Przestrzeni Édukacyjnych (dalej OKUPÉ), założony w 2009 roku na Uniwersytecie Gdańskim, a którego współtwórcami są autorzy tego artykułu. W skali uniwersytetu z ok. 30 tysiącami studentów byliśmy liczbą pozbawioną znaczenia, gdyż OKUPÉ w liczbach wygląda na koniec roku 2009 następująco: 63 osoby zapisane do grupy na portalu społecznościowym Facebook i 42 osoby na liście mailingowej. Spotkania robocze zbierały od kilku do 40 osób. O intensywności życia w ruchu może świadczyć miesięczna ilość przesyłanych e-maili: od 20 do 452 tylko na grupie dyskusyjnej. Początkowy „brak znaczenia” minął, gdy postanowiliśmy „wprawić się w ruch”. Jako pedagodzy nastawieni na zmianę społeczną postrzegamy każde miejsce, w tym uniwersytet, jako miejsce „pracy do zrobienia” (Szkudlarek, 2005) i do wykonania. Uniwersytet jest miejscem szczególnym, gdyż jeżeli jako studenci i doktoranci obawialibyśmy się „publicznie okazywać i upolityczniać nasze własne pragnienia, to jak moglibyśmy mieć nadzieję na to, że uda nam się mówić o potrzebach innych ludzi” (Duncombe, 2006, s. 88).

Teren tworzonego Kampusu Bałtyckiego UG do pewnego momentu pozbawiony był ogrodzeń, jednak na początku 2009 roku został on ogrodzony, w opinii wielu, nieestetycznym płotem, który niczym „puste znaczące” w koncepcji Ernesto Laclau, stał się kategorią łączącą wokół siebie najróżniejsze środowiska. Wtedy też wielu studentów i doktorantów przekonało się, że ich wpływ na proces decyzyjny jest ograniczony - m.in. zabrakło platformy do wyrażenia niezadowolenia z decyzji dotyczących kształtu przestrzeni uniwersyteckiej. Moment ten możemy uznać za początek naszego doświadczenia z OKUPÉ.

Jedną z cech tego, co wspólnie robiliśmy w 2009 roku, była nieprzewidywalność. Żywiołowość spotkań, dyskusji przeplatanych kolejnymi akcjami oraz doniesieniami o reakcjach jakie wywołujemy ruchem przekraczała tzw. poczucie sprawstwa. Samo pojawienie się 'kolejnej niesprawiedliwości' w rozmowie od razu powodowało zajęcie się sprawą, włączenie tej kwestii w obszar naszych interwencji i choćby drobny wkład w rozwiązanie problemu. Mimo poczucia ogromnej mocy działania w świecie dookoła nas, byliśmy bezradni wobec pewnej wewnętrznej dynamiki gdańskiego ruchu, który co rusz ulegał rozłamom. Dlatego obecny okres latencji ruchu staramy się wykorzystać na myślenie teoretyczne zalecane nauczycielom i edukatorom: „potrzebujemy teoretycznego wglądu, aby pomogło nam to zrozumieć jak te same destrukcyjne scenariusze wciąż pojawiają się w naszych życiach, mimo naszych najlepszych wysiłków, aby im zapobiec” (Brookfield, 2005, s. 5). Pisząc ten artykuł liczymy na to, że „czytanie teorii pomoże nam nazwać lub nazwać na nowo te aspekty naszego doświadczenia, które nam umykają lub wprawiają nas w zakłopotanie. Kiedy czytamy wyjaśnienie, które interpretuje jakieś paradoksalne doświadczenie w nowy, bardziej odkrywczy sposób, doświadczenie to staje się bardziej zrozumiałe. W rezultacie świat staje się bardziej dostępny, bardziej otwarty na nasz wpływ. Kiedy czyjeś słowa oświecają lub potwierdzają pewien osobisty wgląd, czujemy się docenieni i akceptowani” (Brookfield, 2005, s. 5-6).

Na artykuł składa się określenie metodologicznej perspektywy badań oraz analizy dotyczące: powodów podjętych działań, miejsca ruchu w Polsce w kontekście międzynarodowym, cech repertuaru ruchu, kosztów uczenia się w ruchu, konceptualizacji dokonywanych wewnątrz ruchu, wpływu uniwersytetu oraz innych organizacji na dynamikę ruchu itp. Nadto, zarówno sam ruch jak i procesy uczenia się w nim obserwowane poddamy pewnej ograniczonej typologizacji w języku teorii socjologicznych oraz pedagogicznych.

Ramy metodologiczne

O naszym podejściu do ruchu społecznego moglibyśmy mówić jako o obserwacji uczestniczącej z elementami autoetnografii. Ale z uwagi na wspólne pisanie, zaangażowanie autorów w ruch i upowszechnianie się części ich doświadczeń i przesądów, trudno jest zasadniczo wyróżnić jakąś osobistą perspektywę na funkcjonowanie ruchu. Perspektywa metodologiczna, która wydała nam się równie interesująca w tradycji badań nowych ruchów społecznych, to metoda interwencji socjologicznej opracowana przez Alaina Touraine'a. Zakłada ona nawiązanie kontaktu badacza z badanym ruchem społecznym, aby wspomóc jego organizację i działania. W analizie Kevina McDonalda możemy wyróżnić trzy stadia sesji badawczych podejmowanych w ramach interwencji socjologicznej (McDonald, 2009):

  • spotkanie aktywistów – następuje określenie przez nich celów, wątpliwości, a także głównych aktorów konfliktu, sojuszników i oponentów ruchu
  • spotkanie członków ruchu z wybranymi stronami
  • dialog badaczy i aktywistów, który w dużej mierze ma polegać na autorefleksji uczestników, poszukiwaniu interpretacji, także w odniesieniu do teorii naukowych.

Jednak tak pojmowana interwencja napotykać może na przeszkody. Sam Touraine miał problemy z „przekonaniem badanych ruchów o ich prawdziwej roli” (Jasper, 1997, s. 72), gdyż konstrukcja narzucona przez teoretyków z zewnątrz często może nie pokrywać się z kształtem nadanym projektowi przez aktywistów. W naszym doświadczeniu interwencja socjologiczna została posunięta do ekstremum, gdyż badacze byli mocno zaangażowani w sam proces tworzenia części ruchu międzynarodowego, którą było OKUPÉ – badacz funkcjonujący jednocześnie jako członek, a nawet rzecznik ruchu, wpływający z wewnątrz na jego kształt ideologiczny przełamuje bariery nie tylko obserwacji uczestniczącej, ale i interwencji socjologicznej, w punkcie, w którym założenie o konieczności „oddalenia” ma zapewnić większą obiektywność badania. W przypadku naszej aktywności udało się pokonać ograniczenia wynikające z pozycji badacza-teoretyka zewnętrznego wobec ruchu. Jako aktywiści-badacze od samego początku współtworzący OKUPÉ chcemy zaznaczyć, iż nie był to z naszej strony planowany eksperyment społeczny. Nasze decyzje o włączeniu się do ruchu społecznego oraz dokonaniu teoretyzacji tego doświadczenia były odrębnymi decyzjami; jednak podjętymi ze świadomością problemów i konfliktów wiążących się m.in. z zanegowaniem obiektywnej pozycji badacza. Liczymy jednak, że nasza praca zyska większą autentyczność oraz legitymację społeczną jeżeli zostanie wykonana z pozycji ruchu.

Podjęcie interwencji w miejscu, z którego (a nie w którym) zasadniczo powinniśmy prowadzić badania wydaje się nam nietypowe, lecz jednocześnie zakorzenione mocno w nurcie pedagogiki krytycznej postulującej wewnątrzinstytucjonalny wysiłek pedagogów. Z uwagi na kontekst w jakim działaliśmy i uczyliśmy się w OKUPÉ (a składały się na niego m.in.: rozbudowa kampusu oraz uparte podejmowanie przez ruch tematu jakości przestrzeni w relacji do ekonomicznych uwarunkowań i możliwości edukacyjnych w tej przestrzeni), badania nasze plasujemy w nurcie krytycznej pedagogiki miejsca. W koncepcji tej akcentuje się potrzebę zachodzenia dwóch procesów, które za Davidem Gruenewaldem (2003) nazywamy dekolonizacją miejsca (rozumianej jako transformacja kultury dominującej) oraz jego powtórne zasiedlenie (budowę relacji z otoczeniem). Procesy te współgrają z celami ruchów społecznych, chociaż w strukturalnych podejściach do ich analizy wzajemnie się wykluczają. Mianowicie, w świetlne teorii mobilizacji zasobów (ang. resource mobilization theories) (Jenkins, 1983) ruchy społeczne zasadniczo dzielą się na te, które chcą przejąć kontrolę nad zasobami (dekolonizacja) i te, które chcą doprowadzić do wewnętrznej przemiany swoich uczestników (zasiedlenie, jako budowa nowych relacji z otoczeniem). Zarówno krytycznej pedagogice miejsca, jak funkcjonowaniu ruchów społecznych towarzyszy ideologiczne założenie, że miejsca należą do ludzi.

Płot i badania współuczestniczące

Pierwsze otwarte spotkanie OKUPÉ odbyło się dnia 11 marca 2009 roku, a zaproszenie do udziału przedstawiało płot oraz propozycję likwidacji płotu lub tymczasowego przekształcenia go w galerię sztuki. Wywoływaniu dyskusji wokół płotu zaczęło towarzyszyć intensywne zbieranie informacji o początkach tej inwestycji, kosztach, procesie decyzyjnym, a także znaczeniach przypisywanych płotowi przez studentów. Każdy w dowolnym momencie mógł włączyć się w te poszukiwania. Grupa badawcza miała charakter inkluzywny – poszukiwano nie tylko informacji, ale też ludzi, którzy mogli mieć coś interesującego do powiedzenia na temat ogrodzenia. Mimo że płot grodził uniwersytet, korzystano z doświadczenia studentów Politechniki Gdańskiej, artystów, związków zawodowych, organizacji pozarządowych oraz kół naukowych różnych dyscyplin. Cel badań był polityczny – aktywistom zależało na społecznej legitymizacji sprzeciwu, co do słuszności którego byli przekonani, gdyż od wielu lat grodzenie było poddawane akademickiej krytyce (Szkudlarek, 2006; Nawratek, 2008).

Na stronie ruchu zaczęto gromadzić odnośniki do informacji prasowych na temat uniwersyteckiego płotu. Poszukiwano ludzi, którzy wyrażali wcześniej swój sprzeciw w tej sprawie oraz tych, którzy walczyli w podobnych. Aktywiści ruchu pomagali w badaniach skierowanych do okolicznych mieszkańców na temat znaczeń przypisywanych płotowi, których wyniki przedstawione zostały na konferencji „Miasto Nie-Miasto, czyli o mieście jako kulturowo-społecznej hybrydzie” (Gdańsk, 29.04.2009). Powstał 10-cio minutowy film (Emeschajmer, 2009) na temat stosunku studentów do nowej na kampusie polityki grodzenia i nadzoru. W niskonakładowym czasopiśmie „!reVOLT” związanym z ruchem opublikowano artykuły (a nawet wiersze) polemiczne w stosunku do wizji płotu promowanej w Gazecie Uniwersyteckiej oraz re-prezentowanej w pierwszych publikacjach w mediach korporacyjnych. Inicjowano dyskusje na portalach społecznościowych. Paradoksalnie problem płotu przestał mieć kluczowe znaczenie dla ruchu po debacie „Płot: Chroni? Dzieli? Więzi?” (24.04.2009). Zmiana ta była wynikiem braku porozumienia co do dalszych działań – zasadnicza rozbieżność zdań wewnątrz ruchu polegała na braku konsensusu co do dalszej strategii działań: propozycje „oswajania” płotu okazały się nie do pogodzenia z pomysłami jego niszczenia. Do tego doszło także zmęczenie aktywistów oraz ujawnienie się innych problemów (w tym obojętności wielu studentów wobec uniwersytetu oraz możliwości zaangażowania się w sprzeciw wobec projektu reformy szkolnictwa wyższego), przy których płot zaczął wydawać się problemem drugorzędnym. Poza tym, to czego dowiedzieliśmy się o płocie nie pozostawia niedosytu, a może stanowić dość ironiczne zestawienie: płot nic nie kosztował, zbudowali go robotnicy, jest obsceniczny, a ci co się jego postawieniem oburzyli są elitą.

Na sprawę płotu wokół kampusu można spojrzeć z perspektywy edukacyjnej. Działania podjęte przez ruch społeczny miały cechy badań współuczestniczących (ang. Participatory Action Research). Członkinie i członkowie pewnej lokalnej społeczności zaniepokoili się zaskakującą ingerencją architektoniczną w przestrzeń, którą uważali za swoją. Podjęli się wszechstronnego zbadania sprawy i rozpoznania procesów decyzyjnych, z których zostali wykluczeni. Podjęli także szereg inicjatyw, w tym akcji bezpośrednich, w celu przełamania medialnego monopolu na produkcję znaczeń.

Mobilizacja

Co ciekawe, ruch na Uniwersytecie Gdańskim mimo małej liczebności wpisał się w szerszy kontekst międzynarodowy – w inicjatywę “Emancipating Education For All”, która w trakcie 2009 roku przekształciła się w platformę/sieć dla grup i aktywistów działających na rzecz wolnej od opłat edukacji emancypacyjnej oraz przeciw trendom komercjalizacji oświaty, o nazwie Międzynarodowy Ruch Studencki [MRS] (Interantional Student Movement, 2009). Organizacje i aktywiści, którzy zebrali się w ramach tej sieci doprowadzili do realizacji pierwszego „Międzynarodowego Dnia Działań Przeciw Komercjalizacji Edukacji” (05/11/2008). W tym dniu doszło do szeregu akcji i protestów w ponad 25 krajach, na 5 kontynentach. Jednak do potencjalnie zainteresowanych tą inicjatywą osób w Polsce informacje nie dotarły - być może jest to wynikiem niskiego poziomu organizacji studentów w Polsce, niedostatecznego udziału organizacji studenckich w sieciach międzynarodowych, a także braku relacji z działań studentów w innych krajach w mediach głównego nurtu.

Kiedy na początku 2009 roku dotarło do nas (poprzez sieć kontaktów towarzyskich) wezwanie do włączenia się organizacji studenckich w walkę z komercjalizacją edukacji, naszym pierwszym problemem był brak organizacji, która zainteresowana byłaby jakąkolwiek formą protestu. Ta sytuacja skłoniła nas do utworzenia nowego bytu. Tak więc nieistniejące wcześniej OKUPÉ od początku miało zakorzenienie w międzynarodowej sieci ruchów społecznych. Jest to szczególnie istotne, gdyż procesy jakim Międzynarodowy Ruch Studencki (MRS) się sprzeciwia od dawna funkcjonują na skalę globu, dlatego skuteczność ruchu może zależeć od jego zasięgu. Drugą falę protestów, czyli Światowy Tydzień Działań „odZYSKaj edukację” (ang. Global Week of Action “Reclaim Your Education”) (20-29.04.2009) planowaliśmy wspólnie z aktywistami z Międzynarodowego Ruchu Studenckiego, choć kiedy we dwoje dołączyliśmy do spotkań internetowych ruchu, odkryliśmy, że jesteśmy jedynymi osobami reprezentującymi Polskę. W dość krótkim czasie na liście grup zaangażowanych w II Tydzień Działań pojawiło się ponad 70 adresów organizacji z całego świata i aby wykorzystać ten, potencjał aktywiści starali się jak najwięcej działań tworzyć wspólnie, a także m.in. poprzez: synchronizację czasową akcji (np. flash mob, który odbył się 22.04), tworzenie i dystrybuowanie wspólnych newsletterów, ulotek i filmów wideo.

W Gdańsku „rozgrzewkę” do Tygodnia Działań OKUPÉ przygotowało już 19. marca, kiedy to na Wydziale Nauk Społecznych UG odbył się zombie flash mob: grupa „akademickich zombiaków” (tj. studentów i doktorantów udających zombie) demonstrowała w przestrzeni nowego budynku, aby pokazać jak dehumanizujący wpływ może mieć komercjalizacja edukacji i rezygnacja z jej funkcji emancypacyjnych. W ramach propagowania międzynarodowego ruchu, na blogu OKUPÉ informowaliśmy o akcjach w Polsce (pod szyldem „odZYSKaj edukację”) oraz o przebiegu protestów na świecie. W maju na blogu pojawiło się sprawozdanie z przebiegu Tygodnia Działań (OKUPÉ, 3.05.2009). Spośród akcji w nim opisanych chcemy w tym tekście nawiązać do szczególnie interesujących, gdyż z jednej strony pokazują one determinację aktywistów, skalę protestów (zwłaszcza w porównaniu z biernością społeczności akademickiej w Polsce wobec planowanych reform), a z drugiej akcentują różne formy uczenia się w ruchu społecznym.

Tłem mobilizacji do II Tygodnia Działań stały się zajścia, do których doszło w Hiszpanii: w wyniku protestów przeciw Procesowi Bolońskiemu doszło do okupacji rektoratu w Barcelonie (trwającej od listopada 2008), zaś do największego poruszenia w międzynarodowym ruchu doszło w marcu 2009, kiedy to policja brutalnie potraktowała protestujących okazujących swoją solidarność z osobami represjonowanymi z powodu zaangażowania w okupację. Do protestów doszło w kolejnych miastach Hiszpanii (w Madrycie i Salamance także doszło do okupacji rektoratów), a Międzynarodowy Ruch Studencki wyrażał poparcie m.in. poprzez rzetelną informację o bieżącej sytuacji protestujących oraz mobilizował aktywistów z innych krajów do udzielenia wsparcia (zgodnie z hasłem przewodnim MRS: “One World - One Struggle”). W Tydzień Działań w Barcelonie wpisała się także seria okupacji przeprowadzanych przez sojusz studentów i bezrobotnych. Przejęli oni na pewien czas m.in. siedzibę banku pod hasłem „Wy kolonizujecie naszą edukację, my okupujemy wasze centrale”. Do dużych i rozprzestrzenionych po całym kraju protestów stymulowanych przez MRS doszło w Niemczech, gdzie ruch przeciw komercjalizacji edukacji osiągnął wysoki poziom zorganizowania. Pierwszego dnia działań (20. kwietnia) w Zagrzebiu (Chorwacja) niezależna studencka grupa (The Independent Student Initiative for the Right to Free Education) dokonała pokojowej okupacji Wydziału Filozofii, w czasie której protestujący przerwali wszystkie zajęcia i odbywające się egzaminy, aby zamiast formalnych zajęć przeprowadzić serię dyskusji, wykładów i pokazów filmowych (OKUPÉ, 3.05.2009). Akcje w Chorwacji rozprzestrzeniały się na kolejne wydziały i miasta - okupacje i alternatywne programy edukacyjne wprowadzono w miastach takich, jak Rijeka, Osijek, Split i Zadar, gdzie protest poparł sam rektor uniwersytetu. Poparcia okupantom udzieliło wiele grup i aktywistów z całego świata m.in. podpisując internetową petycję. Listy do Chorwacji z poparciem wysłali także Slavoj Žižek, Noam Chomsky i Judith Butler. Okupacje w Chorwacji trwały mimo zakończenia akcji – Wydział Filozofii okupowany był w sumie przez 35 dni, zaś szczegółowy zapis strajku można znaleźć w publikacji/instrukcji The Occupation Cookbook (SF, 2009). Podstawowym żądaniem protestujących była „wolna publicznie finansowana edukacja na wszystkich poziomach, dostępna dla wszystkich”, a co za tym idzie, zniesienie wszystkich opłat związanych z systemem edukacji. Z kolei w Danii zaangażowanie studentów w realizację „międzynarodowego flash mobu” (22. kwietnia, równo w południe, aktywiści w kilku miastach Europy gonili osoby przebrane za menadżerów [aktywiści w garniturach], którzy uosabiali złoczyńczów pragnących zagarnąć system edukacji dla swojej finansowej korzyści) zakończyło się trzydniową okupacją siedziby administracji uniwersytetu i wyborem na nowego rektora kozy o imieniu Asger. Protestujący w sprawozdaniu oznajmili, że koza wykazała większe zainteresowanie studentami niż rektor, która opuściła teren kampusu pod ochroną policji. W sprawozdaniach wielu grup pojawiają się raporty z działaniach pozostałych organizacji wspierających MRS na całym świecie. Zjednoczenie tak wielu inicjatyw pod szyldem „odZYSKaj edukację”/MRS stanowiło pozytywne wzmocnienie grup uczestniczących m.in. dzięki nadaniu protestom lokalnym międzynarodowego rozgłosu, a także umożliwiło poszukiwanie pomocy organizacyjnej i finansowej wśród aktywistów, którzy wcześniej nie mieli ze sobą kontaktu.

W Polsce w ramach Tygodnia Działań doszło do akcji we Wrocławiu (listy do władz, Miasteczka Edukacji Krytycznej), w Gdańsku (debaty, akcje protestacyjne, instalacje artystyczne, pismo „!reVOLT”) i Poznaniu (akcje bezpośrednie przeciwko komercjalizacji przestrzeni akademickiej). Podczas spotkania aktywistów polskich na konferencji „Proces Boloński: Dostosowywanie edukacji do wymogów kapitału” podjęliśmy analizę specyfiki sytuacji polskich studentów: otóż w krajach Unii Europejskiej takich, jak Niemcy czy Hiszpania zjawisko masowej mobilności akademickiej istniało od dawna, dlatego też Proces Boloński kojarzy się tam z wprowadzeniem opłat za studia i postępująca komercjalizacją edukacji; w Polsce zaś, gdzie rynek uczelni prywatnych oraz płatnych studiów zaocznych rozwinął się, zanim zaczęto promować reformy bolońskie, główną dostrzegalną różnicą związaną z Deklaracją Bolońską jest zwiększenie szans na mobilność studentów. Takie postrzeganie wpływa na niski poziom sprzeciwu polskich studentów wobec zmian pogłębiających proces komercjalizacji, gdyż wielu z nich uznało już taki stan za oczywisty (Kowzan, 2009). Tak więc polski ruch dużo zyskał na współpracy z MRS, gdyż m.in. dzięki wymianie doświadczeń uczestników różnych systemów edukacyjnych, wyłoniła się bardziej krytyczna perspektywa na „nieuchronny” proces komercjalizacji oświaty. Podejmując próbę podsumowania II Tygodnia Działań, ze specyfiki protestów studenckich * (okupacje lub nawet bitwy uliczne, blokady ulic i autostrad), można wysnuć wniosek, że pojawił się duży problem z demokratycznym uczestnictwem studentów w procesach decyzyjnych. Brak wpływu studentów na kształtowanie polityki edukacyjnej wyraża się zmasowanym sprzeciwem wobec Procesu Bolońskiego. Zaś natężenie siłowych prób przejęcia „ośrodków władzy”/rektoratów poszczególnych uniwersytetów (głównie w sprzeciwie wobec wprowadzania opłat lub podnoszenia ich stawek) demonstruje nieskuteczność bądź brak efektywnych mechanizmów włączania studentów w kształtowanie najbardziej podstawowych aspektów ich edukacji.

W nowym roku akademickim Międzynarodowy Ruch Studencki wezwał do kontynuowania protestów: 5 listopada odbył się „dzień rozgrzewki zjednoczonych działań”, które z kolei zaplanowano na 9-18 listopada 2009 roku. Do tego czasu OKUPÉ straciło siłę napędową „nowego konfliktu”, jakim był płot, i niewiele osób okazało zainteresowanie działaniami związanymi z MRS. Mimo to, OKUPÉ dołączyło do listy organizacji wspierających międzynarodową inicjatywę. Dzięki zaś rozpropagowaniu akcji w kwietniu, nowe grupy z Polski rozpoczęły współpracę z MRS. W Międzynarodowy Dzień Studenta w kilku miastach Polski Niezależne Zrzeszenie Studenckie przeprowadziło akcję „Alarm dla edukacji”, do której w Gdańsku włączyli się reprezentanci OKUPÉ (OKUPÉ, 17.11.2009). W innych krajach skala protestu osiągnęła zdecydowanie większe natężenie – ponownie odbyły się okupacje uniwersytetów (m.in. w Austrii) i liczne demonstracje. Obecnie MRS wzywa aktywistów do planowania akcji na rok 2010. Czy w tym roku w Polsce studenci, uczniowie, pracownicy akademiccy, doktoranci wykażą więcej zaangażowania w działania na rzecz wolnej od opłat i emancypacyjnej edukacji?

Cechy repertuaru ruchu

Teoretyk ruchów społecznych Charles Tilly, dla określenia cech różnych form działań ruchów używał terminu WUNC (skrót od: W – worthiness, U – unity, N – numbers, C – committment), twierdząc że wartość, jedność, liczebność i zaangażowanie są podstawowym przekazem ruchów społecznych (Tilly, 2004). W przypadku studenckiego ruchu w Polsce o wadze podejmowanych przez aktywistów tematów miały świadczyć debaty („Ścieżka emancypacji, przestrzeń wolności, mechanizm wykluczenia? Uniwersytet w dobie komercjalizacji” - Wrocław, 13.05.2009; Gdańsk, 24.04.2009, na temat przestrzeni miejskiej i edukacyjnej), na które starano się zapraszać profesorów oraz osoby uznawane za autorytety. Z prezentowaniem jedności ruchu wiążą się pewne ograniczenia kulturowe, gdyż jednym z częstych demonstracji jedności bywa wspólne śpiewanie, a ta tradycja w Polsce w zasadzie umarła. Udało się jednak przygotować kilkadziesiąt koszulek wzywających do Światowego Tygodnia Działań i zarówno w nich demonstrować, jak i wręczać profesorom. Spontanicznie wrażenie jedności powstać w Gdańsku mogło również podczas „konsultacji społecznych” z Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego, kiedy wystąpienie studentów z transparentami „Edukacja nie jest towarem” oraz „odZYSKaj Edukację” zostało nagrodzone przez salę brawami. Liczbę popierających postulaty ruchu demonstrowano przy pomocy petycji. Petycja gdańska w sprawie zmniejszenia kontroli i nadzoru w bibliotece uniwersyteckiej zyskała poparcie blisko 700 osób (OKUPÉ, 27.05.2009).

Zastanawiający jest z kolei los petycji w sprawie dostępnej dla wszystkich i emancypującej edukacji, do podpisywania której 16 września 2009 wezwał MRS. Wiedząc, że na liście mailingowej ruchu znajduje się ponad 600 adresów, a ilość “przyjaciół” ruchu w portalu społecznościowym Facebook to 3089, pierwszym celem było uzyskanie 10 tysięcy podpisów w ciągu 2 tygodni. Do 19 października petycję podpisało jednak zaledwie 756 osób. W czasach, gdy tak wiele rzeczy dzieje się w Internecie łatwo jest przecenić możliwości ruchu. Dołączenie do grupy „przyjaciół” miliony kliknięć temu nie oznacza obecności w ruchu, ale co najwyżej pewną otwartość na punkt widzenia ruchu społecznego. Obecność w grupie internetowej czasami powinna być dopiero początkiem procesu rekrutacji do grupy, a nie jego końcem.

Za oznakę zaangażowania, które wg Tilly'ego ruchy uzyskują manifestując w czasie złej pogody, ostentacyjnym poświęceniem uczestników lub przez udział osób starszych lub nie w pełni sprawnych, w dzisiejszym ruchu studenckim uznaje się okupację budynków. Okupacja Uniwersytetu Nowojorskiego (18-20.02.2009) poprzedzająca Tydzień Działań przyciągnęła uwagę mediów na świecie, a szybkość rozprzestrzenienia się informacji o niej została uznana przez aktywistów za oznakę dobrego przygotowania infrastruktury pod nadchodzące protesty**. Okupacje były dominującą taktyką ruchu studenckiego w Niemczech i w Chorwacji, a następnie w Austrii. W Polsce w 2009 roku nie odbyły się żadne okupacje.

Warto pamiętać, że każdorazowe działanie kolektywne przesuwa granicę tego, co możliwe i dopuszczalne. Z tego też względu pojedyncze okupacje na uniwersytetach w Niemczech nie są rodzajem wydarzenia (Badiou, 2007), które zmieniałoby uniwersytet. Nie przyciągają uwagi nawet samego ruchu, bo wiadomo że będą. Każde działanie otwiera pole do renegocjacji granic. W Polskim kontekście społeczno-politycznym okupacje uniwersytetów byłyby uznane za radykalizm i nie podjęto prób ich zorganizowania. W kontekście gdańskim zwraca również uwagę zerwana tradycja demokratycznych protestów studenckich poprzedniego stulecia. Mimo że pamięć dawnych strajków jest uroczyście celebrowana, to jednak wszystko co robi ruch społeczny wydawało się nowe.

Koszty aktywizmu

Bycie aktywistą bywa kosztowne, a niepodejmowanie aktywności nie powoduje żadnych negatywnych, natychmiastowych konsekwencji. Aktywizm zużywa zasoby ludzi angażujących się w pracę na rzecz zmian. Przede wszystkim aktywizm kosztuje czas. Podejmowanie działań może być też ryzykowne. Aktywiści mają wiele rzeczy do stracenia: od dobrego imienia, czasem zdrowia, aż po wolność. Doktorantom dodatkowo grożą opóźnienia w badaniach. Dlatego po ruchach społecznych należy spodziewać się korzystania z nowych technologii (Hanagan, 2002), które zarówno zmniejszają koszty uczestnictwa, jak również zwiększają szanse na upowszechnienie idei ruchu w społeczeństwie. Stąd powszechne w ruchu użycie blogów, podcastów, filmów, obecność w portalach społecznościowych, wykorzystanie idei dziennikarstwa społecznościowego itp.

Zgodnie z hipotezą Mancura Olsona (Jenkins, 1983, s. 536), która mówi, że nikt nie pracowałby na rzecz wspólnego dobra, gdyby nie selektywne zachęty***, należałoby się przyjrzeć jakie to szczególne zachęty dla uczestników zapewnia ruch. Nie chodzi przy tym o trywializowanie działalności aktywistów, lecz o zrozumienie, jak radzą sobie z kosztami ludzie, którzy decydują się poświęcić czas i umiejętności na rzecz wspólnego dobra. Co jest kosztem, a co zachętą uwarunkowane jest kulturowo, a także zależy od specyficznych potrzeb uczestników. Dla jednych wielogodzinna narada jest marnowaniem czasu, podczas gdy ktoś inny może czerpać przyjemność z przebywania w określonym towarzystwie. Nie mniej jednak zauważyć można, że część aktywistów stara się łączyć działalność społeczną z działalnością zawodową czy naukową (czego i ten artykuł może być dowodem). Budowana przez ruch sieć kontaktów między ośrodkami akademickimi wykorzystywana bywa do upowszechniania zaproszeń do składania artykułów do publikacji naukowych. Dlatego też być może łatwiej jest ludziom związanym z naukami społecznymi funkcjonować w ruchu, co przekłada się na dłuższe ich zaangażowanie.

Testowanie teorii i zadawanie pytań idąc

Jak wiele inicjatyw z zakresu badań bojowych (ang. militant research) (Malo de Molina, 2004) także badania współuczestniczące nie mogą istnieć bez testowania prawd i teorii. Pierwsza interwencja osób utożsamiających się z ruchem, polegająca na sekretnym zamknięciu bramy Uniwersytetu Gdańskiego podczas tzw. dni otwartych (MM Trójmiasto, 18.03.2009), była reakcją na jednostronny sposób ramowania (ang. framing) ogrodzenia w uniwersyteckich mediach i próbą wywołania dyskusji na temat przestrzeni uniwersytetu wśród studentów oraz w lokalnych mediach. Jednocześnie prostym testem pokazującym, że ogrodzenie może służyć zamknięciu uniwersytetu przed studentami. Transparent z napisem „Kampus = Obóz?” skłaniać miał do zastanowienia nad tym jak drobna różnica (znaczeń) zmienia sposób funkcjonowania instytucji. Dyskusje, jakie z tego wynikły dawały stosunkowo dobry wgląd w dominujące wśród studentów i mieszkańców miasta ideologie na temat praw własności, roli uniwersytetu i architektury w życiu ludzi. Poziom tych dyskusji nawet w Internecie był dość merytoryczny, zwłaszcza w porównaniu z druzgocącą krytyką o charakterze personalnym po drugiej interwencji. Działanie to polegało na wręczeniu władzom uniwersytetu listu otwartego wyrażającego sprzeciw wobec inwestycji oraz informację, że „do momentu likwidacji płotu zamierzamy wykorzystywać go jako otwartą dla wszystkich, niekomercyjną przestrzeń artystycznej ekspresji” (OKUPÉ. 23.03.2009). Działaniu towarzyszyli dziennikarze, dzięki czemu aktywiści mieli szansę przedstawić się i wypowiedzieć swoje zdanie, które wcześniej było marginalizowane lub w ogóle pomijane. Napastliwa krytyka koncentrująca się głównie na wyglądzie uczestników zdarzenia oraz na miejscu studentów w hierarchii społeczeństwa polskiego znacząco podniosła koszty funkcjonowania w ruchu. W jej wyniku: uwagę aktywistów zaczęła przyciągać analiza kondycji, perspektyw i pozycji społecznej studentów oraz znaczeń przypisywanych studiowaniu; wysiłki „uwolnienia przestrzeni edukacyjnych” skierowano na podnoszony (w reakcji na zajmowanie się płotem) problem quasi-policyjnego nadzoru w bibliotece uniwersyteckiej; w kwestii grodzenia postanowiono zorganizować legitymizującą wysiłki aktywistów debatę. Jednocześnie przyjęto pozycję zainspirowaną ironicznymi uwagami, że płot chronił będzie autonomię uniwersytetu przed policją w razie strajku i coraz energiczniej zaczęto dopytywać się o stan autonomii uniwersytetu. Problem autonomii postawiony został także przez studentów Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu pobitych (14.01.2009) przez interweniujących w budynku ich uniwersytetu policjantów (CIA, 31.01.2009). Jako, że w Gdańsku nie odnaleziono żadnych umów dających wyjątkowe uprawnienia policji, aktywiści rozpoczęli żmudne, choć interesujące działania polegające na wypraszaniu policjantów z terenu ogrodzonego kampusu. Nie było to łatwe, gdyż policjanci na ogół wcale tego samego nie chcieli, co więcej niektórzy twierdzili, że są studentami.

Owocem zainteresowania sytuacją studentów i doktorantów było otwarte spotkanie (22.04.2009) ze wspólnym czytaniem i dyskusją nad jedna z wersji (jak się później okazało) projektu reformy szkolnictwa wyższego w Polsce. Reforma budziła sprzeciw w całości i w szczegółach grożąc całkowitą prowincjonalizacją uniwersytetów, tj. uzależnieniem ich kondycji od lokalnych grup interesu. Na podjęte przez aktywistów działania wpływ miały polityczne możliwości (ang. political opportunities) (McAdam et al., 1996) jakie stworzył zapowiedziany nagle na kolejny dzień przyjazd Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego, profesor Barbary Kudryckiej. Aktywiści przygotowali pytania oraz transparenty, w razie gdyby nie udało im się ich zadać. Ponieważ po „wykładzie” nie było czasu na dyskusję, bardzo przydały się transparenty z napisami „Edukacja NIE jest towarem”oraz „odZYSKaj Edukację” (OKUPÉ. 23.04.2009).

Mniejszych interwencji, testów oraz czasem zupełnie przypadkowych prowokacji było więcej. Nie ma potrzeby opisywania wszystkich. Na uwagę naszym zdaniem zasługują co najmniej dwa zjawiska. Pierwsze to porzucenie przez aktywistów najskuteczniejszej taktyki upowszechniania interesującego ich przekazu – potajemnych działań bez ujawniania tożsamości uczestników (ang. going clandestine) (Katsiaficias, 2006, s. 52; Zwerman, Steinhoff, della Porta, 2000). Drugim interesującym i być może w jakimś stopniu tłumaczącym to pierwsze zjawiskiem jest wpływ procesu wspólnego wytwarzania wiedzy na śmiałość kolejnych działań kolektywnych i stawanie się uczestników ruchu swego rodzaju rebeliantami.

Płot jako monstrum i puste znaczące

W naszym ruchu dostrzegliśmy szczególnie silną potrzebę zalegalizowania sprzeciwu wobec płotu, gdyż ta kwestia jako pierwsza i mobilizująca dla największej liczby osób, została jednocześnie najbardziej „skanalizowana” (zarówno przez władze UG, jak i media głównego nurtu) jako „bezsensowne wygłupy młodzieży” (a przecież w OKUPÉ funkcjonowali nie tylko studenci i doktoranci, ale też pracownicy uczelni mieszkańcy Trójmiasta). Analizę zjawiska parcelacji przestrzeni można odnaleźć m.in. w pracach Tomasza Szkudlarka, który zwraca uwagę na umacnianie/tworzenie podziałów klasowych poprzez zanik sfery publicznej (bądź w przypadku UG, jej zamknięcie/naznaczenie) – dawniej „wymuszającej” kontakt (Szkudlarek, 2006). Do innych krytyków technokratycznej nowoczesności w architekturze przestrzeni należą Manuel Castells i Henri Lefebvre. Odnosząc się do ich analiz możemy uznać płot otaczający UG za naruszenie „przestrzeni życiowej lokalnych wspólnot”, a także szerzej, tzn. wraz z nową zabudową kampusu, za przykład powszechnego konstruowania homogenicznych, fragmentarycznych i hierarchicznych przestrzeni instytucji, które nastawione są w dużej mierze na kontrolę (Miciukiewicz, 2006).

Nowy budynek WNS UG nie tylko wykończony jest w sposób przypominający galerie handlowe (co powoduje choćby problemy dla osób o kulach, które nie mogą bezpiecznie przemieszczać się po wypolerowanych „marmurach”), ale też wykorzystuje te same elementy kontroli i nadzoru (kamery, umundurowani ochroniarze), co przybytki handlowe – taki architektoniczny przejaw komercjalizacji edukacji ma ogromny wpływ na kształt (oraz w ogóle zaistnienie) zorganizowanego uczenia się społecznego. OKUPÉ przeciwstawiło się zmierzaniu nowego kampusu UG w stronę komercjalnych wzorów przestrzeni alienującej. Warto zaznaczyć, że podczas debaty poświęconej kwestii grodzenia zwrócono uwagę na fakt, iż płot jest jedynie „obsceniczną” reprezentacją niesprawiedliwości społecznych, które realizowane są w edukacji wyższej. Jednak grodzenie, w opinii aktywistów, za bardzo oswaja z nierównościami, a występując w kontekście instytucji publicznych uczy ich wszechobecności. Płot dobrze ilustruje istnienie nierówności w dostępie do edukacji, jednak OKUPÉ nie chciało wpisywać się w nurt „przestrzenno-temporalnego konformizmu” i braku zaangażowania w „rekonstrukcję miejskiego Lebensweltu” (Miciukiewicz, 2006, s. 225). Jednocześnie, reakcja ruchu na płot była w dużej mierze spontaniczną reakcją na nagłe ograniczenia przestrzeni życia codziennego, na ukazanie roli większości społeczności akademickiej w procesach decyzyjnych.

Z perspektywy ruchu, płot widziany był często jako „puste znaczące” (Laclau, 2009), tzn. wiele zaangażowanych środowisk (mimo iż ich żądania różniły się od siebie nawzajem) rozpoznawało w walce z „grodzeniem pastwiska” część swoich postulatów. Jednocześnie płot był emanacją procesów komercjalizacji, z których istnienia wcześniej zdawaliśmy sobie sprawę. Był czymś niezwykle realnym (Žižek, 2001), co miało szansę pokazać nagromadzone i wytwarzane przez reformy okołobolońskie fikcje, w których pogrąża się wyższa edukacja. Płot nie sprawdził się jednak jako monstrum. Funkcjonuje raczej jako oznaka prestiżu. Zanim poszczególne żądania różnych środowisk uległy rekonfiguracji umożliwiającej trwałość sojuszu (Laclau, 2009), płot rozpłynął się też jako „puste znaczące” pod wpływem tematycznych spotkań nt. „spraw bieżących dotyczących życia kampusu” (OKUPÉ, 1.04.2009) zorganizowanych przez władze uniwersytetu. Nadzieje związane z tymi rozmowami spowodowały zakończenie mobilizacji nowych uczestników przez ruch.

Biograficzna dostępność

Analizując na poziomie mikro proces mobilizacji do ruchu studenckiego, opieramy się głównie na sytuacji w Gdańsku. Jedną z zauważalnych cech mobilizacji w przypadku OKUPÉ była rekrutacja blokowa (ang. bloc recruitment) (Jasper, 2007, s. 94) doktorantów. W dużej części była to grupa doktorantów już wcześniej aktywnych społecznie oraz niezadowolonych z braku stypendiów doktoranckich (Wikipedia, b.d. a), dla których działania na poziomie samorządu były nie dość skuteczne i nie były w stanie adresować wielu odkrytych w toku studiowania problemów.

Dość często, również potocznie, wskazuje się biograficzną dostępność (ang. biographical availability) (Jasper, 2007, s. 98; Stekelenburg, Klandermans, 2007, s. 191) jako pewien zestaw cech (brak innych zobowiązań, brak rodziny, brak regularnej pracy itp.) umożliwiających ludziom zaangażowanie społeczne, szczególnie długotrwałe. Nie tłumaczy to jednak kolejnej cechy mobilizacji, jaką było pojawienie się ludzi z tzw. społecznym ADHD, czyli ludzi już aktywnych w wielu dziedzinach, cechujących się wielokrotną przynależnością (ang. multiple affiliations) (della Porta, Diani, 1999, s. 119-123) do różnych organizacji: od kół naukowych i niezależnych grup artystycznych, przez firmy i organizacje pozarządowe, po organizacje związkowe i polityczne. Cecha ta ułatwiała dostęp do różnych zasobów, ale również utrudniała identyfikowanie się z ruchem jako całością, gdyż wielu uczestników ruchu wolało publicznie przedstawiać się jako członkowie oficjalnych organizacji.

Tożsamość, struktura, pozycja...

Ważnym kontekstem funkcjonowania ruchu społecznego w obrębie edukacji jest fakt, że mobilność społeczna ma współcześnie znacząco inny charakter niż w społeczeństwie przemysłowym. Wielu ludzi znajduje się w sytuacji, w której awans edukacyjny rozumiany jako zdobywanie kolejnych dyplomów i umiejętności wiąże się w ich życiu z degradacją społeczną w związku ze spadkiem dochodów (Byrne, 2000, s. 127). Mimo to, studenckie ruchy przeciwko dalszej komercjalizacji edukacji działają w Polsce w środowisku niezorganizowanym. Dlatego pomocne może okazać poszukiwanie inicjatorów, ludzi, których teoretycy ruchów społecznych John McCarthy i Mayer Zald nazwali przedsiębiorcami ruchu społecznego (ang. social movement entrepreneurs) (della Porta, Diani, 1999, s.151).

Obserwując studentów, którzy spontanicznie włączali się w dyskusje na temat stanu uniwersytetu w Gdańsku oraz zastanawiając się, co łączyło aktywistów, biorących udział w konferencji w Warszawie, zwróciliśmy uwagę na duży udział w ruchu byłych „Erazmusowców”, studentów od czwartego po „siódmy” rok studiów oraz doktorantów. W wielu dyskusjach o uniwersytecie przedstawiciele administracji uniwersytetów odwołują się do rozwiązań stosowanych na innych uniwersytetach w Polsce (szczególnie w Warszawie), podczas gdy aktywiści, ze względu na doświadczenia ze studiów poza krajem, odwołują się do rozwiązań skandynawskich, brytyjskich, niemieckich itp. Nie bez znaczenia jest także to, że będąc na wymianach studenckich w miastach o dużej aktywności społecznej (na ogół w stolicach), studenci mieli okazję obserwować przebieg i organizację masowych protestów, np. wielomiesięczną walkę o zachowanie i odzyskanie centrum młodzieżowego „Ungdomshuset” w Kopenhadze. Z kolei studenci ostatnich lat studiów oraz tzw. wieczni studenci mają poczucie zmian jakie zachodzą na uniwersytetach i mają kapitał społeczny, który umożliwia im wykorzystanie zasobów tak uniwersyteckich jak i miejskich.

Doktoranci stanowili dużą część grupy mobilizacyjnej, która rozpoczęła organizację ruchu. Dlaczego tak się stało? Zdaje się, iż fakt ten był sporym zaskoczeniem dla tej części wspólnoty akademickiej, która kultywuje mitologizację elitarności pozycji doktorantów na uniwersytecie. Doktoranci, poza tym że zasilani są przez obie wspomniane grupy, zajmują interesującą pozycję w strukturze akademii. Uczą się „stawania równymi” z dotychczasowymi autorytetami naukowymi i pedagogicznymi. W zasadzie nie są ani studentami, ani pracownikami uczelni, choć w toku studiów stają się bardziej jednym bądź drugim. Przez antropologów podobny do tego stan „już nie – jeszcze nie” określany jest jako liminalny (Turner, 2005, van Gennep, 2006). Organizując ruch społeczny będący wyrazem przywiązania do miejsca, pozycja doktorantów staje się bliższa źródłu słowa „liminalny” – limes, czyli wojskowym umocnieniom granic, z których widać działania wszystkich po obu stronach granicy (Wikipedia, b.d. b). W przełożeniu na klasyczny strukturalizm pozycja doktorantów w strukturze akademii rozumiana może być (i często jest) jako pozycja proletariatu. Niezależnie od tego czy studenci będą pracownikami czy klientami uniwersytetów, doktoranci są niezbędni dla reprodukcji uniwersytetu, a ich obecność ma być wskaźnikiem sukcesu reform okołobolońskich.

Mimo że napięcia strukturalne nie muszą przekładać się na działanie o charakterze kolektywnym, to jednak mogą mieć one wpływ na motywację ludzi. Pierre Bourdieu analizując wydarzenia Maja 1968 roku nazwał ludzi takich, jak wskazane trzy grupy aktywistów niebezpiecznymi dla porządku społecznego, bo nie mogąc dostać tego, czego chcą, np. pracy, będą starać się zminimalizować różnicę między tymi, którzy ją mają, a tymi, którzy jej nie mają (Bourdieu, 1990, s. 45). W kontekście uniwersyteckim może to również dotyczyć wszelkich różnic między studentami a profesoriatem.

W perspektywie napięć strukturalnych, a także antystrukturalnych, tj. gdy próbować rozumieć doktorantów jako, pewną niezależną od struktury, communitas (Turner, 2005), interesującym zjawiskiem było, że pewna część doktorantów odebrała działania ruchu (nawet te sformalizowane, jak pisanie podań) bardzo negatywnie. Jednym z zarzutów było zagrożenie, jakie stwarzamy dla „marki studiów doktoranckich”, to, że ją psujemy, co łączy się zapewne z obniżeniem „wartości” dyplomu na rynku. Głosy takie były artykułowane przez doktorantów studiów zaocznych (płatnych). Na tym etapie nie chcemy wysuwać uogólniających wniosków, akcentujemy jednak pojawiające się pytania: Jak odpłatność za studia wpływa na aktywne postawy społeczne studentów/doktorantów? Czy koszty zaangażowania osób płacących nie wzrastają chociażby o czesne, które bez uzyskania dyplomu może zostać uznane za „stracone”? Jak możliwy jest rozwój Akademii, jeśli jej krytyka będzie unikana z obawy o „wartość” dyplomu?

Konsensus i Akademia

Jedną ze stosowanych w Gdańsku innowacji, która miała zapewnić wewnętrzną spójność ruchu było podejmowanie decyzji przez ustanowienie konsensusu. Wspierającą ten proces techniką był język znaków migowych wyrażających: aprobatę, chęć zabrania głosu lub odpowiedzi na to, co właśnie zostało powiedziane; sygnalizowanie, że zabierający głos mówi zbyt cicho; sygnalizowanie powtarzania się wypowiedzi oraz sytuacji, gdy staje się ona niejasna dla pozostałych uczestników i in. Sygnalizowanie rękami odbywa się bez konieczności przerywania czyjejś wypowiedzi i rozpraszania uwagi pozostałych uczestników. Umożliwia to także „wypowiedzenie się” osobom, które zabierać głosu nie chcą. Pozwala także szybko zauważyć, kiedy poparcie dla podejmowanych decyzji maleje, ale jeszcze nie jest artykułowane, co pomaga zapobiegać późniejszym problemom w trakcie realizacji podjętych decyzji. Technika ta wymaga od prowadzących spotkanie facylitatorów twórczego modyfikowania padających propozycji, poczynając od parafrazowania po poszukiwanie wspólnych cech przeciwnych stanowisk. Stosowana jest zarówno przez małe grupy, jak i duże zgromadzenia (Kowzan, 2008). Uchodzi za jeden z najpopularniejszych wynalazków ruchu anarchistycznego.

Poleganie na konsensusie nie zapobiegło powstawaniu sekciarskich (ang. sectarian) podziałów wewnątrz Komitetu charakterystycznych raczej dla organizacji opartych na demokracji większościowej (Hawksley, 2009), gdzie rozmawia się po to, by zyskać poparcie słuchaczy i ostatecznie wygrać podczas rozstrzygającego głosowania. Dyskusje w czasie spotkań OKUPÉ, mimo że kilkukrotnie doprowadzały do zaskakujących i satysfakcjonujących wszystkich rozwiązań, okazywały się jednak bardzo wyczerpujące. Przyczynami takiego stanu było na pewno małe doświadczenie w prowadzeniu tego typu spotkań. Zażartość konfliktów każe przypuszczać, że mamy również do czynienia z pewną kulturową łatwością tworzenia „platform nieporozumienia”, wokół których udaje się budować dość stabilne grupy. Jeżeli wziąć pod uwagę, że wielu uczestników spotkań odniosło sukces edukacyjny, to interesujące jest wyjaśnienie antropologa Davida Greabera, który twierdzi, że kultura konsensusu jest sprzeczna z kulturą organizacyjną współczesnych akademii. Zwrócił on uwagę na pielęgnowanie różnic oraz fanatyczne postawy w środowisku akademickim. Jego zdaniem przyczyna tych zjawisk tkwi w treningu akademickim, którego celem jest nabranie umiejętności różnienia się z innymi akademikami (Greaber, 2009).

Władza, Upełnomocnienie i Zawładnięcie

Jednym ze ściśle związanych z pedagogiką krytyczną pojęć kojarzących się z ruchami społecznymi jest pojęcie empowerment, które w piśmiennictwie polskim, przyjęło tłumaczyć się jako upełnomocnienie. Jednak jak zauważa Angela Cheater we wstępie do książki “The Anthropology of Power” słowo empowerment stawało się coraz popularniejsze wraz z odrywaniem się od pojęcia power, czyli władzy/mocy (Cheater, 1999). Charakter tego procesu, jaki pedagodzy chcieliby osiągnąć, zależy od tego, w jaki sposób podmiot (ang. agent) rozumie ową power - bardziej jako władzę czy jako moc. W gdańskim ruchu studenckim zarysował się pewien interesujący dualizm w sposobie rozumienia władzy/mocy i może być on odbiciem „sporu instytutów”, myśli pedagogicznej z politologiczną. Podejmując wysiłki badawcze w celu zrozumienia zasad funkcjonowania uniwersytetu, które doprowadziły do budowy płotu, naszpikowaniu korytarzy uniwersytetu kamerami, wprowadzeniu strażników itp., niektórzy aktywiści koncentrowali się na ludziach podejmujących decyzje oraz ich nieformalnych relacjach, podczas gdy inni koncentrowali się na procedurach oraz możliwościach ich udemokratycznienia tak, by decyzje zapadały z uwzględnieniem osób, których dotyczą skutki tych decyzji. Z pewnym uproszczeniem można przyjąć, że ci pierwsi uwewnętrznili Weberowską koncepcję władzy, która jest dla nich grą o sumie zero-jedynkowej, a jej uczestnicy to aktywni manipulatorzy. Drudzy natomiast uwewnętrznili Foucauldiańską koncepcję władzy, w której nie ma autorów, a liczy się „polityka głosu”. Dla używających koncepcji Weberowskiej, w której empowerment oznacza zawładnięcie (zasobami), koncepcja Foucauldiańska jest niebezpieczną mistyfikacją, niepozwalającą dostrzec z jednej strony wszechobecnej korupcji, a z drugiej – tego, że władza ma strukturę genderową, klasową (Cheater, 1999, s.6). Z kolei dla używających koncepcji Foucauldiańskiej, w której empowerment to upełnomocnienie (uczestników), myślenie Weberowskie jest częścią problemu, a nie rozwiązania, gdyż samo w sobie nie zapobiega reprodukcji tych samych schematów funkcjonowania władzy w razie jej przejęcia.

Wydaje się, że ruchy społeczne przeciw komercjalizacji nie mają problemów z uwzględnianiem zarówno potrzeby zawładnięcia jak i upełnomocnienia, szczególnie jeśli spleść je z celami krytycznej pedagogiki miejsca, tj. dekolonizacją i powtórnym zasiedlaniem miejsc. Zawładnięcie może doprowadzić do przejęcia przez najsłabszych kontroli nad zasobami tak, by wspierały one ich rozwój, a upełnomocnienie budując na praktykach oporu, celuje w hegemoniczny porządek kulturowy, w którym te zasoby w ogóle mają jakieś znaczenie.

Sojusznicy ruchu

Badania porównawcze nad ruchami studenckimi we Włoszech i w Niemczech wskazywały, że ważną rolę w cyklu życia ruchu społecznego odgrywają jego sojusznicy. W okresach osłabienia czy też wygaszania się ruchów, włoscy aktywiści wykazywali tendencję zasilania Partii Komunistycznej, podczas gdy w Niemczech po ruchu pozostała gęsta sieć różnorodnych alternatywnych inicjatyw. Donatella della Porta i Mario Diani (1999, p. 155-156) wskazywali, że rozbudowa własnej struktury organizacyjnej oraz zagwarantowanie kolektywnej kontroli nad zasobami powinny być ważne dla ruchu, który chciałby twórczo przetrwać okresy latencji (utajenia). W przypadku gdańskiego OKUPÉ, jak i wrocławskiego bezimiennego ruchu „Odzyskaj swoją edukację” takim dominującym sojusznikiem okazał się ruch anarchistyczny. Centrum Informacji Anarchistycznej poza gromadzeniem informacji o aktualnych protestach studenckich w Polsce i za granicą podjęło się organizacji konferencji („Proces Boloński: Dostosowywanie edukacji do wymogów kapitału”, Warszawa, 6.06.2009), która umożliwiła spotkanie się aktywistów z różnych regionów, wymianę doświadczeń, zawiązanie współpracy i dzielenie się zasobami. Aktywiści Otwartego Komitetu wystąpili tam z prezentacją „Nowy Wspaniały Uniwersytet – Rozpoznanie Poprzez Walkę”. Bezpośrednim efektem tego spotkania były skoordynowane projekcje filmu “Sumer of Resistance” o protestach studenckich z roku 2006. W Trójmieście niezwykle pomocni okazywali się członkowie Ogólnopolskiego Związku Zawodowego „Inicjatywa Pracownicza” zasilający ruch nie tylko pomysłowością, ale także analizami prawnymi, literaturą oraz pomocnymi badaniami (patrz: Żuk, 2009). W związku z tym należy oczekiwać dalszych efektów przenikania się środowisk studentów, doktorantów i zorganizowanych pracowników najemnych spoza uczelni.

Z innymi sojusznikami, jak Krytyka Polityczna (wspólna akcja OKUPÉ, KP i OZZIP w gdańskich galeriach handlowych [OKUPÉ, 1.05.2009]) oraz Demokratyczne Zrzeszenie Studentów (udział aktywistów OKUPÉ w demonstracjach z 13.08.2009 oraz w wiecu 17.11.2009) przykładano większą wagę do zaznaczania odrębności.

Ruchy zmiany społecznej i przemiany osobistej

Chęć skorzystania z doświadczeń innych ruchów doprowadziła nas do problemu typologizacji OKUPÉ. Zadaliśmy sobie pytanie, do jakiego typu ruchów społecznych Otwarty Komitet należy. Pewnego rozróżnienia dokonać można bazując na klasyfikacji składającej się z trzech kategorii: ruchów społecznych starego typu (ang. old social movements), nowych ruchów społecznych (ang. new social movements) oraz współczesnych grup działania (ang. present-day action-groups) (Dekeyser, 2001). Ze względu na powiązania z samorządem doktorantów oraz wieloma organizacjami studentów nie można odmówić gdańskiej części ruchu nawiązania do tradycji starych typów ruchów społecznych. W tym ujęciu OKUPÉ mogłoby być rozumiane jako próba politycznej mobilizacji struktur uniwersytetu, w celu doprowadzenia do zmiany społecznej, do jakiej nie mogło doprowadzić „normalne” funkcjonowanie tych struktur. Jednocześnie OKUPÉ ze względu na charakterystykę uczestników oraz stawianie pytań o tożsamość nowych grup społecznych - doktorantów oraz współczesnych studentów wpisuje się kategorię „nowości” będącej owocem teoretycznych prac nad ruchami lat 60. i 70. poprzedniego stulecia. W ich charakterystyce przede wszystkim podkreśla się istotność rozwoju technologii komunikacyjnych i ogólnie procesów modernizacyjnych – z jednej strony jako warunku powstania, a z drugiej jako odpowiedzi na negatywne skutki przemian zachodzących we współczesnych społeczeństwach. W takich warunkach, jak wykazywał Touraine, kolektywna działalność ludzi ukierunkowana na dążenie do pewnego celu przenosi się ze sfery produkcji w sferę kulturową – obejmuje jednocześnie wszystkie aspekty życia społecznego, ale główną siłą napędową nowych ruchów społecznych są młodzi, wykształceni reprezentanci nowej klasy średniej (ze szczególnym uwzględnieniem inteligencji humanistycznej i studentów) funkcjonujący w społeczeństwach demokratycznych (Ulicka, 1993). Z takiego przedstawienia głównych aktorów wynika też określenie innych przyczyn powstania nowych ruchów społecznych, między innymi: zaburzeń w funkcjonowaniu państwa demokratycznego, które uniemożliwiają bądź artykułowanie problemów, bądź ich rozwiązanie w ramach przyjętych reguł instytucjonalnych, a także nasilenia „kryzysu legitymizacji” (ibidem). Patrząc w tej perspektywie na ruch OKUPÉ widać zbieżność w przyczynach powstania:

  • niezadowolenie z funkcjonowania państwa (m.in. jako głównego gwaranta wolnej od opłat i ogólnodostępnej edukacji na wszystkich poziomach), a w mniejszej skali – uniwersytetu
  • potrzeba zwiększenia poziomu demokratyzacji, wraz z wprowadzeniem demokracji uczestniczącej pozwalającej na pełniejsze zaangażowanie członków społeczności w jej kształtowanie.
    W Gdańsku problem kryzysu legitymizacji, czy raczej reprezentacji, wydaje się szczególnie bolesny ze względu na jego szczególne miejsce w procesie dążenia Polski do demokracji.

Co interesujące, trzecia kategoria ruchów społecznych - współczesne grupy działania lub inaczej, organizacje ruchu społecznego (ang. social movement organisations) (della Porta, Diani, 1999, s. 140-146) - również rzuca światło na pewne aspekty funkcjonowania OKUPÉ. Luc Dekeyser wskazuje, że w odróżnieniu od nowych ruchów społecznych, grupy te stronią od zaangażowania ideologicznego, osiągają wysoki poziom profesjonalizacji, a jednocześnie nie przykładają tak dużej wagi do bezpośredniego udziału w działalności poszczególnych członków (co się z tym wiąże: nie artykułują potrzeby opierania działalności na demokracji bezpośredniej), który może zostać ograniczony do wsparcia finansowego (check-book-activism) (Dekeyser, 2001). W kontekście polskim zjawisko to opisuje Agnieszka Graff (2010) – w jej tekście mowa jest o zjawisku „NGOizacji”, czyli ukształtowaniu się współczesnych polskich organizacji pozarządowych**** jako sprofesjonalizowanych małych firm łatających braki strukturalne państwa – co po części pokrywa się z kategorią współczesnych grup działania. OKUPÉ, wraz ze swoją niehierarchiczną i pozainstytucjonalną strukturą oraz funkcjonowaniem tylko i wyłącznie na zasadzie bezpośredniego zaangażowania nie może uchodzić za przykład współczesnej grupy działania ani za organizację ruchu społecznego. Jednak trzeba zauważyć obecność takich grup jak koła naukowe czy redakcje czasopism funkcjonujących wewnątrz lub na obrzeżach ruchu. Ich autonomiczny charakter, odrębność procesów decyzyjnych, pewna profesjonalizacja były dla ruchu widocznym wsparciem.

Istnieje również pewna często pomijana we współczesnych analizach kategoria - ruch przemiany osobistej (ang. personal change movement) (Jenkins, 1983), która funkcjonuje poza trzema dotychczas wymienionymi, ponieważ nie podziela ich założenia o racjonalności ruchów. Do tej kategorii na ogół wrzucano sekty i ruchy o charakterze religijnym, ale z perspektywy andragogiki istotne wydaje się wskazywanie tych obszarów funkcjonowania ruchów społecznych, które pokazują tę przemianę lub doprowadzają uczestników do niej. Ślady takiej przemiany dostrzegliśmy w momencie wygasania rekrutacji do ruchu i ograniczenia ilości otwartych spotkań. Niektóre osoby podejmować zaczęły wówczas samodzielne i spontaniczne interwencje mające na celu wyproszenie policjantów z terenu kampusu, na co bez zdobytej wiedzy o relacjach: autonomiczny uniwersytet - państwowy aparat przemocy, nikt wcześniej się nie odważał.

Uczenie się (w) ruchu - Ruch jako uczenie się społeczne

Powstanie i działalność OKUPÉ analizowane z perspektywy andragogicznej wydają się być fenomenami, które ukazały problemy współczesnego (w tym wypadku polskiego) uniwersytetu jako przestrzeni kolektywnego/społecznego uczenia się. Zaś działania ruchów studenckich prezentowanych w tym tekście w dużej mierze są realizacją koncepcji tego typu uczenia się. Aby dokonać analizy uczenia się w ruchu (ale i uczenia się ruchu), odniesiemy się do trzech wymiarów uczenia się Knuda Illerisa. Autor ten uczenie się pojmuje szeroko, jako proces rozwoju psychicznego, socjalizację oraz zdobywanie kwalifikacji, co przekłada się na trzy wymiary uczenia: poznawczy, emocjonalny i społeczny (także w szerszym znaczeniu) – tworzące holistyczną całość (Illeris, 2006). Dla potrzeb tego tekstu najciekawsze są elementy twórczego zestawienia przez Illerisa tych koncepcji, które odnoszą się do społecznego wymiaru edukacji. Powołując się na Davida A. Kolba, podkreśla on, iż perspektywa społeczna wymaga wzmocnienia, gdyż w uczeniu edukacji dorosłych nastąpiła zbyt duża koncentracja na perspektywie psychologicznej. Co więcej, „współczesne, zindywidualizowane społeczeństwo nie zapewnia możliwości uczenia się kolektywnego” (ibidem, s. 215). Odpowiedź na ten problem można znaleźć m.in. w pracy Ewy Kurantowicz: „Tworzenie grup obywatelskich, niezależnych, oddolnych, działających w imię podzielanego dobra, wartości czy interesów może być procesem budowania społeczności uczącej się. Członkowie grup obywatelskich mogą »przejść« cały bowiem proces kreowania grupy [...], wykorzystując jej potencjał do uczenia się.” (Kurantowicz, 2007, s.89)

Jeśli chodzi o sfery uczenia się (w) ruchu OKUPÉ, to obejmowały one nie tylko relacje wynikające z usytuowania ruchu w społeczeństwie lokalnym, państwie, a nawet w skali globalnej; ale też uczenie się organizacji, kooperacji, koordynacji i komunikacji „wewnątrz” ruchu. Niestety, jak już wspomnieliśmy, ten ostatni aspekt napotkał prawdopodobnie kulturowe bariery, które skłaniają do pytania czy Akademia nie stała się zbyt nastawiona na indywidualny sukces, a jej przestrzeń nie jest jedynie łącznikiem serii jednostkowych realizacji tego celu, który osiąga się dzisiaj koncentrując na zdobywaniu kwalifikacji „koniecznych na rynku pracy”? Czy umiejętność tworzenia grup identyfikujących problemy społeczności oraz kolektywnie wypracowujących dla nich rozwiązania nie powinna być akcentowana w toku kształcenia akademickiego (zwłaszcza pedagogów)? Celem działań OKUPÉ było właśnie wzmocnienie, a nawet tworzenie nowych przestrzeni społecznego uczenia się poprzez: nastawienie na działania kolektywne, próbę rozwiązania problemów społeczności, w której funkcjonowali członkowie; a także poprzez realizację krytyczno-edukacyjnej funkcji ruchu (przejawem tego dążenia jest także ten tekst).

Na uwagę zasługuje także przenikanie się edukacji formalnej (tok studiów), poza-formalnej (organizacje studenckie) oraz nieformalnej (dzielenie się wiedzą), które składały się na całość doświadczenia uczestników (w) ruchu. Teoretycy edukacji wskazują na problemy z mierzalnością efektów tej ostatniej (Ileris, 2004, s. 151-152). Z perspektywy ruchu społecznego nie stanowi to problemu - jedyną interesującą ruch miarą są kolektywne działania. Za to paradoksalnie problemem staje się w tym ujęciu edukacja formalna, która chociaż wydaje się nieodzowna, gdyż dostarcza aktywnym obywatelom kompetencji umożliwiających podtrzymanie działalności (Kurantowicz, 2007, s. 88), to jednak rzadko prowadzi wprost do działalności, a więc do mierzalnych rezultatów. Dzięki uczestnictwu w międzynarodowej platformie aktywistów mogliśmy dużo dowiedzieć się o „byciu w” i tworzeniu ruchu. Ironiczne może się wydać to, że gdyby nie zapośredniczenie MRS, OKUPÉ nie nawiązałoby kontaktu z aktywistami z innych miast Polski. A kontakt ten zaowocował m.in. organizacją konferencji, spotkań propagujących działalność studenckich aktywistów, projekcji filmów (Wrocław, Warszawa, Gdańsk) oraz podjęcie inicjatyw wykraczających poza ruch. Tworzenie sieci ruchów społecznych zwiększa szansę na kontynuację aktywności społecznej, nawet w momencie, gdy poszczególne grupy przeżywają kryzys.

Zakończenie

W naszej analizie ruchu społecznego przeciwko komercjalizacji edukacji, w której szczególną uwagę poświęciliśmy ruchowi gdańskiemu, poruszyliśmy wiele wątków, które zamierzamy rozwinąć w kolejnych opracowaniach. W artykule staraliśmy się uchwycić międzynarodowy aspekt lokalnego uczenia się w ruchu, wraz z jego specyfiką (w przypadku gdańskiego ruchu była to mobilizacja wokół kwestii grodzenia uniwersytetu). Pokazaliśmy, że repertuar działań podjętych przez ruch w Polsce wykazał wszystkie cechy repertuaru ruchów społecznych wg Tilly'ego, poza zaangażowaniem na poziomie oczekiwanym przez ruch międzynarodowy, gdyż nie podjęto się w kraju okupacji żadnego uniwersytetu. W naszej analizie uwzględniliśmy koszty funkcjonowania w ruchu, które rosły wraz podejmowaniem przez ruch kolejnych „testów teorii” budowanych w oparciu o reakcje otoczenia na działania ruchu. Rozwinęliśmy też kilka konceptualizacji dotyczących znaczenia płotu dla ruchu oraz charakterystyki uczestników, które pierwotnie powstały wewnątrz ruchu. Pokazaliśmy jak kontekst funkcjonowania ruchu w środowisku uniwersyteckim wpłynął na jego dynamikę oraz generował dwuznaczne rozumienie sukcesu. Wskazaliśmy też konteksty, które naszym zdaniem powodują dryfowanie dotychczasowych uczestników ruchu w Polsce w kierunku ruchu anarchistycznego. Próby opisania OKUPÉ językiem teorii socjologicznych wykazały, że ma on cechy zarówno tradycyjnych ruchów zmiany osobistej, dawnych ruchów zmiany społecznej jak i nowych ruchów społecznych. Można też wskazać „współczesne grupy działania”/„organizacje ruchu społecznego” będące jego częścią. Użycie teorii pedagogicznych, socjologicznych i filozoficznych do opisu i analizy OKUPÉ umożliwiło przetestowanie ich jako narzędzia konceptualizacji i rozwiązywania problemów napotkanych w działaniu ruchów społecznych. Z tej perspektywy opisaliśmy m.in. zastosowanie koncepcji „pustego znaczącego” Laclau oraz „monstrum” Žižka. Za interesującą uznaliśmy dominację społecznego wymiaru uczenia się w ruchu, a także trudności z oceną efektywności, jakie z perspektywy ruchu społecznego sprawia edukacja formalna. I choć analiza nasza miała charakter ograniczony zarówno ze względu na wielkość ruchu jak i na jego lokalną specyfikę (m.in. brak represji), to mamy nadzieję, iż w artykule tym zamieściliśmy materiał stanowiący dobry punkt wyjścia do rozważań nad wieloma aspektami funkcjonowania współczesnego uniwersytetu. Liczymy też, że analizy funkcjonujących w Polsce ruchów społecznych na trwałe wejdą w sferę zainteresowań andragogów. Dalszych badań wymaga problem genderowości ruchu społecznego oraz traumatycznego wymiaru funkcjonowania (w) ruchu. Interesujące byłoby też przyjrzenie się fenomenowi zarówno uczenia się, jak i utrwalania aktywnego obywatelstwa np. w więzieniach, gdyż z miejscami tymi wiąże się los aktywnych ruchów społecznych i wielokrotnie służyły już one za analogię do instytucji kształcenia, mają także wpływ na utrwalanie się ruchów (Walter, 2007, s. 258; Westrheim, 2008).

* * *
Podziękowania

Ten artykuł nie powstałby bez ludzi, którzy chcieli coś wokół siebie zmienić i zaangażowali się w OKUPÉ. Szczególne podziękowania dla Małgorzaty Zielińskiej i Dominika Krzymińskiego za pomoc w pracy nad szkicem. Dziękujemy też wrocławskiej inicjatywie „Odzyskaj swoją edukację”, Komisji Środowiskowej OZZ IP w Gdańsku, Związkowi Syndykalistów Polski, portalowi Centrum Informacji Anarchistycznej oraz organizatorom konferencji „Proces Boloński: Dostosowywanie edukacji do wymogów kapitału” za współtworzenie sieci oporu wobec komercjalizacji edukacji.

* Termin „protesty studenckie” to duże uproszczenie, gdyż w działania te włączały się także organizacje doktorantów, związki zawodowe (nie tylko akakdemickie), pracownicy uniwersytetów oraz wiele innych osób.
** Jeden z wniosków podczas IRC channel (#education) Indymedia Paryż, 22.02.2009.
*** Słabsza wersja tej hipotezy mówi, że wkład członków ruchu nie byłby wystarczający w przypadku braku zachęt.
**** Interesującą pozycją na temat ruchów społecznych niezależnych od organizacji pozarządowych może być książka Społeczeństwo w działaniu. Ekolodzy, feministki, skłotersi (Żuk, 2001).

Bibliografia
Badiou A. (2007), Święty Paweł. Ustanowienie uniwersalizmu. Ha!art, Kraków.
Brookfield S. D. (2005), The Power of Critical Theory for Adult Learning and Teaching. Open University Press, UK.
Byrne D. (2000), Social Exclusion. Open University Press, Buckingham, Philadelphia.
Cackowska M. (ed.) (2009), Learning in Academia: Socio-Cultural and Political Perspectives. Gdańsk: Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego.
Cheater A. (ed.) (1999), The Anthropology of Power: Empowerment and Disempowerment in Changing Structures. ASA Monographs 36, Routledge, London and New York.
della Porta D., Diani A.M. (1999), Social movements: An Introduction. Blackwell Publishers, Oxford.
Dekeyser L. (2001), Adult Educationa nad Citizenship in Social Movements, [w:] M. Bron, J. Field, (ed.), Adult Education and Democratic Citizenship. Vol. III. Lower Silesian University College of Education, Wrocław, s. 37-56.
Dekeyser L. (2001), Adult Educationa nad Citizenship in Social Movements, [w:] M. Schemmann, M. Bron (ed.), Adult Education and Democratic Citizenship. Vol. IV, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls", s. 91-100.
Duncombe S. (2006), Dream: Re-imagining Progressive Politics in an Age of Fantasy. New Press, USA.
Gliński P. (1996), Polscy Zieloni: Ruchy społeczne w okresie przemian. Wydawn. IFiS PAN, Warszawa.
Gruenewald D.A. (2003), The Best of Both Worlds: A Critical Pedagogy of Place. “Educational Researcher”, Vol. 32, No. 4, s. 3-12.
Guigni M. G. (1998), “Was it Worth the Effort?” The Outcomes and Consequences of Social Movements. “Annual Review of Sociology”, No. 24, s. 371-393.
Hanagan M. (2002). Irish Transnational Social Movements, Migrants, and the State System. [w:] J. Smith & H. Johnston (ed.), Globalization and Resistance: Transnational Dimensions of Social Movements. Rowman & Littlefield, USA, s. 53–74.
Hawksley H. (2009), Democracy Kills: What's so good about having the vote? Macmillan, UK.
Illeris K. (2006), Trzy wymiary uczenia się. Wyd. Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, Wrocław.
Illeris K. (2004), Adult education and adult learning. Forlaget Samfundslitteratur, Dania.
Jasper J. M. (1997), The Art of Moral Protest: Culture, Biography, and Creativity in Social Movements. University of Chicago Press, Chicago, London.
Jasper J. M. (2007), Cultural Approaches in the Sociology of Social Movements. [w:] B. Klandermans & C. Roggeband (red.), Handbook of Social Movements Across Disciplines. Springer, USA, s.59-109.
Jenkins, C. (1983), Resource Mobilization and the Study of Social Movements. “Annual Review of Sociology”, No. 9, s.527-553.
Jordan B., Düvell F. (2005), Migration: The Boundries of Equality and Justice. Polity, Cambridge.
Katsiaficias G. (2006), The Subversion of Politics: European Autonomous Movements and the Decolonization of Everyday Life. AK Press, USA.
Klandermans B., Roggeband C. (2007), Handbook of Social Movements Across Disciplines. Springer.
Kowzan P. (2008), Jak uczą się nowocześni nomadzi edukacyjni w Europie? Ponadnarodowe i pozasystemowe przestrzenie edukacji dorosłych. „Edukacja Dorosłych”, nr 1-2 (58-59), s. 39-58.
Kurantowicz E. (2007), O uczących się społecznościach. Wybrane praktyki edukacyjne ludzi dorosłych. Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej,Wrocław.
Laclau E. (2009), Rozum populistyczny. Wyd. Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, Wrocław.
Markus H. R., Kitayama S. (1991), Culture and the Self: Implications for Cognition, Emotion and Motivation. „Psychological Review”, nr 98(2), s. 224-253.
McAdam D., McCarthy J. D., Zald M. N. (red.) (1996), Comparative Perspectives on Social Movements: Political Opportunities, Mobilizing Structures, and Cultural Framings. Cambridge University Press, New York.
McDonald K. (1999), Struggles for subjectivity: identity, action, and youth experience. Cambridge University Press, UK.
Meyer D., Lupo L. (2007), Assessing the Politics of Protest: Political Science and the Study of Social Movements. [w:]: B. Klandermans & C. Roggeband (ed.), Handbook of Social Movements Across Disciplines, Springer, USA, s.111-156.
Męczkowska A. (2005), The Power of Education as Power of Gravity: A Perspective Within One of Many Academic Cultures. [w:] A. Bron, E. Kurantowicz, H.S. Olesen, L. West (ed.), 'Old' and 'New' Worlds of Adult Learning”, Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej Edukacji TWP, Wrocław. s.106-117.
Miciukiewicz K. (2006), Miasto jako społeczna reprodukcja przestrzeni i kontrprzestrzeni miejsc, [w:] M. Mendel (red.), „Pedagogika miejsca”, Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej Edukacji TWP, Wrocław, s. 209-238.
Nawratek K. (2008), Miasto jako idea polityczna. Ha!art, Kraków.
Offe C. (1995), Nowe ruchy społeczne: przekraczanie granic polityki instytucjonalnej. [w:] J. Szczupaczyński (red.), Władza i społeczeństwo: Antologia tekstów z socjologii polityki, Wyd. Naukowe Scholar, Warszawa.
Salman T., Assies W. (2007), Anthropology and the Study of Social Movements. [w:] B. Klandermans & C. Roggeband (red.), Handbook of Social Movements Across Disciplines, Springer , USA, s. 205-265.
Stekelenburg J., Klandermans B. (2007), Individuals in Movements: A Social Psychology of Contention. [w:] B. Klandermans & C. Roggeband (ed.), Handbook of Social Movements Across Disciplines, Springer, USA, s. 157-204.
Swidler A. (1986), Culture in Action: Symbols and Strategies. “American Sociological Review”, No. 51, s. 273-286.
Szkudlarek T. (2006), Parcelacje. Topografie społeczeństwa wiedzy, [w:] M. Mendel (red.), Pedagogika miejsca, Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej Edukacji TWP, Wrocław, s. 191-208.
Szkudlarek T. (2005), „Koniec pracy” czy koniec zatrudnienia? Edukacja wobec presji światowego rynku. [w:] A. Kargulowa, S. Kwiatkowski, T. Szkudlarek (red.), Rynek, kultura neoliberalna i edukacja, Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków.
Tilly C. (2004), Social Movements, 1768-2004. Paradigm Publishers, USA.
Turner V. (2005), Gry społeczne, pola i metafory. Symboliczne działanie w społeczeństwie. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagielońskiego, Kraków.
van Gennep A. (2006), Obrzędy przejścia. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa.
Verhulst J. & Walgrave S. (2009), The First Time is the Hardest: A Cross-National and Cross-Issue Comparison of First Time Protest Participants. “Political Behaviour”, No. 31, s. 455-484.
Walter P. (2007), Adult Learning in New Social Movements: Environmental Protest and the Struggle for the Clayoqout Sound Rainforest. “Adult Education Quarterly”, No. 57(3), s. 248-263.
Westrheim K. (2008), Prison as Site for Political Education: Educational experiences from prison narrated by members and sympathisers of the PKK. “Journal for Critical Education Policy Studies”, nr 6(1).
Williams R. (1995), Constructing the Public Good: Social Movements and Symbolic Resources. “Social Problems”, Vol. 42, s. 124-144.
Williams, G. (2008), Struggles for an Alternative Globalization: An Ethnography of Counterpower in Southern France. Ashgate Publishing, UK.
Zwerman G., Steinhoff P.G., della Porta D. (2000), Disappearing Social Movements: Clandestinity in the New Left Protest Cycle in the U.S., Japan, Germany, and Italy. „Mobilization”, No. 5(1) Spring, USA, s. 83-100.
Żuk P. (2001), Społeczeństwo w działaniu. Ekolodzy, feministki, skłotersi. Wyd. Naukowe Scholar, Warszawa.
Žižek S. (2001), Wzniosły obiekt ideologii. Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław.

Netografia

Centrum Informacji Anarchistycznej [CIA] (31.01.2009), Poznań: Studenci za autonomią uniwersytetu, https://cia.media.pl/poznan_studenci_za_autonomia_uniwersytetu (otwarty: 10-11-2009).
Emeschajmer, M. (Producent) (kwiecień, 2009), Film o bezpieczeństwie na Kampusie Baltyckim UG, http://vimeo.com/4344986 (otwarty: 28-04-2009).
Graff A. (2010), Urzędasy, bez serc, bez ducha. Organizacje pozarządowe. Spojrzenie z wewnątrz. „Gazeta Wyborcza”, http://wyborcza.pl/1,75515,7425493,Urzedasy__bez_serc__bez_ducha__Organi... _pozarzadowe_.html (otwarty: 06-01-2010).
Greaber D. (2009), Twilight of Vanguardism, http://raforum.info/spip.php?article2022&lang=fr (otwarty: 15-09-2009) .
International Students’ Movement (2009), Emancipating Education for All, http://www.emancipating-education-for-all.org/ (otwarty: 20-11-1009).
Kowzan P. (2009), Universitäten als Kundencenter und Labore. Utopia Magazine, http://www.jugendzeitung.net/news/universitaten-als-kundencenter-und-lab... (otwarty: 10-11-2009).
Malo de Molina M. (2004), Common Notions, Part 2: Institutional Analysis, Participatory Action-Research, Militant Research, http://transform.eipcp.net/transversal/0707/malo/en#redir (otwarty: 20-10-2009).
MM Trójmiasto (18.03.2009), Studenci UG nie chcą studiować w „obozie”, http://www.mmtrojmiasto.pl/5011/2009/3/18/studenci-ug-nie-chca-studiowac... (otwarty: 15-12-2009).
OKUPÉ (23.03.2009), A płoty runą, runą, runą..., http://okupe.blogspot.com/2009/03/poty-runa-runa-runa.html (otwarty: 11-11-2009).
OKUPÉ (23.03.2009), Sprzeciw podczas spotkania Minister Nauki, http://okupe.blogspot.com/2009/04/sprzeciw-podczas-spotkania-z-minister.... (otwarty: 11-11-2009).
OKUPÉ (1.04.2009), Sprawozdanie ze spotkania z Rektoracie, http://okupe.blogspot.com/2009/04/spotkanie-w-rektoracie-ug.html (otwarty: 11-11-2009).
OKUPÉ (1.05.2009), Studenci, pracownicy czy galernicy? Czyli Święto Pracy w Trójmieście już od 30 kwietnia, http://okupe.blogspot.com/2009/05/studenci-pracownicy-czy-galernicy-czyl... (otwarty: 11-11-2009).
OKUPÉ (3.05.2009), Przebieg Światowego Tygodnia Działań, http://okupe.blogspot.com/2009/05/przebieg-swiatowego-tygodnia-dziaan.ht... (otwarty: 11-11-2009).
OKUPÉ (27.05.2009), Spotkanie z panią dyrektor Biblioteki Głównej i wręczenie petycji z podpisami, http://okupe.blogspot.com/2009/05/spotkanie-z-pania-dyrektor-biblioteki.... (otwarty: 10-11-2009).
OKUPÉ (17.11.2009), Realcja z wiecu pt. „Alarm dla edukacji”, http://okupe.blogspot.com/2009/11/relacja-z-wiecu-pt-alarm-dla-edukacji.... (otwarty: 10-12-2009).
SF/Slobodni Filozofski! (2009), The Occupation Cookbook, http://slobodnifilozofski.org/?p=1901 (otwarty: 18-12-2009).
Wikipedia (b.d. a), Doktorant, http://pl.wikipedia.org/wiki/Doktorant (otwarty: 20-08-2009).
Wikipedia (b.d. b), Limes, http://pl.wikipedia.org/wiki/Limes (otwarty: 11-11-2009).
Żuk M. (2009), Raport z badań przeprowadzonych 30-31 marca wśród bibliotekarzy Biblioteki Głównej Uniwersytetu Gdanskiego, http://okupe.blogspot.com/2009/04/raport-z-badan-na-temat-biblioteki.htm... (otwarty: 10-11-2009).

Kwestia Romska

Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm

Tekst poniżej został wysłany 28 sierpnia b.r. do redakcji portalu francuskiej sekcji CNT-AIT (MSP) przez Gabi Jimeneza, cygańskiego malarza mieszkającego we Francji.

Cyganie nie mają szczęścia. Nie od dziś. Bez popadania w demagogię i paranoję, można powiedzieć, że w ciągu ostatnich dekad, w latach 1939/45 i w ciągu całego XX wieku, państwo francuskie zsyłało koczowników do obozów koncentracyjnych, deportowało ich, porywało i internowało. W większości, byli oni Francuzami od wielu pokoleń. Deportowano ich z nadmiarem gorliwości, by przypodobać się okupantowi.

Dziś, w XXI wieku, ta praktyka trwa nadal. Poddaje się w wątpliwość i potępia się programy pomocy dla koczowników. Ich siedliska stają się obiektem nadzoru. Od lipca 2010 r., oficjalnie otwarto sezon polowań na Cyganów. Obowiązuje norma do wyrobienia: według rozkazów prezydenta Sarkozy’ego, 300 obozów Romów ma zostać zniszczonych. Gminy, które udzieliły im schronienia są postawione poza prawem.

Czystka etniczno-społeczna? Polowanie na niechcianych przodków? A może po prostu parawan mający ukryć sprawy, przez które władzy pali się grunt pod nogami? (Afera pani Bettencourt, a także protesty społeczne związane z podwyższeniem wieku emerytalnego). „Kwestia cygańska” świetnie pasuje do kampanii wyborczej. Partie idą w konkury: prawica umizguje się ekstremistom prawicowym, lewica zaczyna wreszcie przejawiać zainteresowanie losem koczowników, nawet Romów, a Zieloni stają się zieloni ze wstydu... Każdy próbuje pokazać się w jak najkorzystniejszym świetle na scenie.

Woerth, były minister finansów w rządzie Sarkozy'ego, pomagał pani Bettencourt – jednej z najbogatszych Francuzek - unikać podatków, za co pani Bettencourt zgodziła się finansować kampanię prezydencką Sarkozy'ego w 2007 r. Woerth był także skarbnikiem partii Sarkozy’ego, a obecnie pełni rolę ministra ds. pracy i emerytur. Skandal, w który zamieszany jest Woerth jasno pokazuje, że klasa kapitalistów i polityków są ściśle powiązane i że politycy nie bronią interesów ogółu, ale jedynie interesów kliki najbogatszych.

Mam wóz na kółkach. Czy jestem podejrzany?

Od czasów Marszałka Petain, od końca drugiej wojny światowej, gdy cygańscy koczownicy – przeważnie narodowości francuskiej – zostali wyzwoleni z obozów koncentracyjnych, niewiele się zmieniło. Wystarczy lekki kryzys, by już ktoś musiał za niego zapłacić: kiedyś za kryzysy płacili Protestanci, Żydzi, Saraceni, Cyganie, potem znowu Żydzi, Saraceni już jako Arabowie, Cyganie, jeszcze raz Żydzi i jeszcze raz Cyganie. Teraz kolej na koczowników: Romów, Francuzów lekko nietutejszych – zapewne z domieszką krwi Saraceńskiej. Wiadomo, moda się zmienia.

W zbiorowej nieświadomości to « oni » robią burdel, to ich można wskazać palcem jako odrębnych etnicznie i pochodzących z innych krajów, jako tych którzy nie pasują do naszej mieszanki postkolonialnej. „Oni nie są tacy jak my, jak ludzie cywilizowani” – mówi się. A więc są winni wszelkiego zła. To Sprawa Dreyfusa powtarzana bez końca - to zawsze jest na topie.

Judeo-chrześcijańska Francja spod znaku krzyża celtyckiego się cieszy: nie brakuje nowych liderów i nowatorskich idei. Czy musimy zatem przywołać klona Joanny D’Arc? Czy musimy obudzić Django Reinhardta, który drzemie gdzieś w każdym z nas? Bo naprawdę zaczyna się ostra jazda.

Gdzie się podziała ojczyzna Praw Człowieka, kraj wolności i równości (nie dla Cyganów, których wolno legalnie dyskryminować) ? Gdzie się podział kraj braterstwa (nie dla Cyganów, których nikt nie chce jako sąsiadów)? Pogrążamy się coraz bardziej.

„Koczownicy mają się poddać kontroli sądowej!” - To już stało się faktem dzięki „książeczce podróży” – dumnej następczyni książeczki antropometrycznej, która też była swego czasu obowiązkowa dla „francuskich koczowników”.

„Koczownicy mają obowiązek udowodnić swoją narodowość!” - To też już zostało wprowadzone w życie: koczownik musi być przywiązany do jednej gminy przez 3 lata, by móc korzystać z praw obywatelskich.

Co dalej? Zawieszenie prawa do francuskiego obywatelstwa? Czy obywatelstwo będzie wzorowane na prawie jazdy, czy będzie trzeba nadrabiać stracone punkty, by nie być zbytnio na minusie? Może czas zrobić nagonkę na bezrobotnych na zasiłku? Czy to nie zaczyna przypominać kampanii wyborczej jakiegoś dobrze znanego kandydata? Zaraz, czy to nie chodzi o...?

Ale przecież żyjemy w czasach kryzysu. No tak, to wszystko tłumaczy.

Dla jednych trwoga, dla drugich śmiech. Kryzys nie jest taki sam dla wszystkich i nie dla wszystkich jest tak samo bolesny. Niektórzy podczas kryzysu stracili swoją ludzką godność, swoje dzieci, swój dom, swoje nadzieje. Inni w tym czasie zyskali sławę, popularność, głosy w wyborach i lepsze jutro.

Dla niektórych, to oczekiwane nowe « ostateczne rozwiązanie » problemu, który ich zdaniem stanowią « pasożyty » żyjące we Francji.

Dzisiejsze barwy polityczne widzę na brązowo. Pełno jest much siadających na tym gównie. Za to brak jest przyszłości dla obywateli-koczowników i Cyganów we Francji.

Allons enfants de la Patrie....

Gabi Jimenez – certyfikowany pasożyt na tkance francuskiego społeczeństwa - www.gabijimenez.fr

cnt-ait.info

Strajk czynszowy w 1931 r. w Barcelonie

Lokatorzy | Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Strajk czynszowy w Barcelonie z 1931 r. nie tylko pozwolił klasie pracującej obniżyć koszty związane z utrzymaniem mieszkania, ale też był doświadczeniem edukacyjnym w sztuce samoorganizacji dla tysięcy pracowników. Był to jeden z frontów walki społecznej w tamtych czasach, który przyczynił się do najbardziej – jak dotąd - udanej próby obalenia kapitalizmu i wprowadzenia anarchistycznego ustroju.

Slumsy i baraki

W ciągu 15 lat poprzedzających strajk, ludność Barcelony zwiększyła się o 62%. Barcelona była jednym z najszybciej rosnących miast w Europie. Szalała inflacja, przy jednoczesnej stagnacji płac. Czynsze wzrosły nawet o 150%. W tym czasie zbudowano jedynie 2200 domów komunalnych, a miasto przeżywało gigantyczny kryzys mieszkaniowy wraz z rozrostem slumsów na obrzeżach miasta.

W latach 20’tych, CNT działało nielegalnie, a wielu członków organizacji wykazywało się biernością. Najbardziej zdeterminowani działacze toczyli wojny z policją i gangami pistoleros na usługach właścicieli i przedsiębiorców. Po upadku dyktatury Primo de Rivery w 1930 r., powstał nowy rząd, który ogłosił powstanie republiki w 1931 r. CNT wyłoniło się z cienia.

Jako organizacja anarchistyczna, CNT pragnęło poszerzyć bazę związku i utworzyć prawdziwy ruch społeczny oparty na uczestnictwie. Konieczne było zatem poszerzanie wpływów. Jedynym sposobem było stworzenie organizacji masowej i uczestnictwo w walce, która położy fundamenty pod przyszłe społeczeństwo i nauczy ludzi podstawowych umiejętności, które były potrzebne, by osiągnąć ten cel.

Idea

W styczniu 1931 r., gazeta Solidaridad Obrera opublikowała artykuł wzywający do działań w związku z kryzysem mieszkaniowym. W kwietniu tego samego roku, robotnicy budowlani należący do CNT utworzyli Komisję Obrony Ekonomicznej, by zbadać wydatki każdego pracownika w odniesieniu do płac i wysokości czynszów. W dniu 1 maja, Komisja przedstawiła swoje pierwsze podstawowe żądanie: obniżka czynszów o 40%. W krótkim czasie opublikowano na ten temat kolejne trzy artykuły w gazecie Solidaridad Obrera. Oprócz tego postulatu, Komisja domagała się od pracodawców zatrudnienia o 15% więcej pracowników, oraz uzgadniania cen żywności z lokalnymi grupami obrony pracowników, w celu wyplenienia spekulantów.

Po ogłoszeniu tych żądań, rozpoczęły się akcje indywidualne. 4 maja, pracownicy pomogli eksmitowanej rodzinie powrócić do zajmowanego wcześniej mieszkania. Komisja zachęcała do podobnych działań podczas wieców w dzielnicach robotniczych Barcelony i okolicznych miejscowości. Wiece były kontynuowane przez cały czerwiec i lipiec.

W wiecach uczestniczyło wiele kobiet, jako że to one zazwyczaj musiały radzić sobie z płaceniem za czynsz i za rachunki. Rozdano wiele tysięcy ulotek i organizowano masowe demonstracje. W dniu 23 czerwca, eksmitowana rodzina w dzielnicy L’Hospitalet została z powrotem wprowadzona do swojego dawnego mieszkania, co wywołało burzliwe dyskusje w całej dzielnicy.

Podczas masowej demonstracji, która odbyła się 5 lipca, ogłoszono postulaty kampanii:

  • za miesiąc lipiec, lokatorzy odpiszą sobie kaucję wpłaconą właścicielom
  • od kolejnego miesiąca, czynsze będą płacone tylko w wysokości 40% poprzedniej wartości
  • bezrobotni zostają zwolnieni z opłat czynszowych
  • jeśli właściciele nie zgodzą się na przyjęcie zmniejszonych czynszów, nie dostaną niczego i ogłoszony zostanie pełen strajk czynszowy

Nie ma czynszów dla właścicieli

Komisja Obrony Ekonomicznej podawała, że w lipcu było 45 tys. strajkujących, a w sierpniu ich liczba wzrosła do 100 tys. Każdy kwartał dzielnic robotniczych organizował się, tak, że władze nie miały dość policjantów, by zapobiec ponownemu wprowadzaniu się eksmitowanych rodzin.

Od lipca nasiliły się represje wobec strajkujących. Izba Handlowa nakazała aresztowania wszystkich organizatorów strajku. Zakazano demonstracji i akcji ulotkowej planowanej na 27 lipca.

Na początku sierpnia, Komisja Obrony Ekonomicznej opublikowała serię artykułów obnażających oszustwa podatkowe właścicieli kamienic, co pokazało dobitnie, że istnieje inne prawo dla bogatych, a inne dla biednych. Państwo, ze swojej strony, aresztowało 53 członków CNT. Doprowadziło to do zamieszek w więzieniu i do strajku generalnego poza murami więzienia. W październiku, Komisja musiała zejść do podziemia w wyniku ciężkich grzywien, które dotknęły CNT za to, że organizacja odmówiła podania nazwisk organizatorów strajku.

Strajk dobiegał do końca, ale w wielu dzielnicach nigdy się zupełnie nie zakończył. Strajk został złamany, gdy policja zaczęła aresztować lokatorów, gdy wracali do swoich domów. Niektórzy lokatorzy wiązali nadzieje z Dekretem Czynszowym (z grudnia 1931 r.), który miał dawać prawne podstawy do ubiegania się o uczciwy czynsz. Nie było niespodzianką, że dekret okazał się zupełnie bezużyteczny.

Skutki strajku czynszowego

Dopiero masowe represje państwowe położyły kres strajkowi. Jednak było to wartościowe doświadczenie, które przyniosło dalsze owoce. Dla wielu młodych, był to pierwszy kontakt z anarchizmem i akcją bezpośrednią. Dzięki temu, przyłączali się do CNT i w 1936 r. byli już rewolucjonistami. Strajk czynszowy był początkiem wielu kampanii, które wdrożyły anarchistyczne idee i anarchistyczną praktykę w wielu społecznościach. Ludzie nauczyli się odgrywać pierwszoplanową rolę w walce o swoje własne wyzwolenie. Nauczyli się kwestionować zastany porządek rzeczy. Upadły też dzięki temu wszelkie złudzenia i wiara w rząd republikański.

Lekcje masowych działań i samoorganizacji zostały potem wykorzystane przez ludzi, którzy tworzyli historię w 1936 r.

Gdy w 1936 r. w Hiszpanii zorganizowano faszystowski pucz, lewica w Hiszpanii i w innych krajach wezwała państwo do stłumienia faszyzmu. Bardziej radykalne grupy marksistowskie wezwały państwo, by "uzbroiło robotników" (wcześniej słyszano te same postulaty, gdy faszyści przejęli władzę we Włoszech i Niemczech). Zamiast tego, anarchiści z CNT po prostu wyszli na ulice, sami zdobyli broń i bezzwłocznie przystąpili do walki z faszystowskim puczem, która wtedy zakończyła się zwycięstwem.

Dlaczego tak się stało? Anarchizm cieszył się już wtedy dumną tradycją samoorganizacji i masowego udziału społeczeństwa. Anarchiści w Hiszpanii nie błagali rządu, by poskromił faszystów. W 1936 r., dziesiątki tysięcy anarchistów były gotowe, by zdobyć broń i walczyć z faszyzmem. Nie potrzebowali przywódców, nie czekali na działania rządu - po prostu wiedzieli, co należy zrobić i zrobili to.

Ta umiejętność samoorganizacji miała swoje źródła m.in. w dziedzictwie strajku czynszowego z 1931 r.

Dermot Sreenan
http://flag.blackened.net/revolt/rbr/rentrbr2.html

Hiszpańskie CNT wzywa do udziału w strajku generalnym 29 września

Publicystyka

Poniżej, treść oświadczenia prasowego wydanego przez CNT-AIT.

Reformy prawa pracy, które próbują wprowadzić rządzący politycy z PSOE stanowią akt agresji wobec demokratycznych praw pracowników.

Niech dzień strajku generalnego posłuży jako zapalnik do dalszych mobilizacji. Reforma prawa pracy usprawiedliwiana jest kryzysem. Jednak w rzeczywistości chodzi o to, by dać firmom szersze możliwości zatrudniania pracowników na umowy tymczasowe, ignorować umowy zbiorowe i zwalniać pracowników mniejszym kosztem. Reforma oznacza większą tymczasowość i deregulację w zatrudnieniu, znaczne zmniejszenie odszkodowań za nieuzasadnione zwolnienie. Reforma otwiera również drogę do wycofania się pracodawców ze zobowiązań, które podjęli w ramach porozumień zbiorowych z pracownikami, dotyczących poziomu płac, godzin pracy i grafiku pracy. Oznacza to zwiększoną prekaryzację, mniejsze zarobki i bardziej ograniczone prawa. Takie właśnie są rządy PSOE.

Jednak reforma jest tylko czubkiem góry lodowej. W większości firm panują bardzo złe warunki pracy – wciąż łamane są porozumienia, a pracownicy dostają mniejsze wynagrodzenia, niż wynikało by z umów. Ludzie pracują bez ubezpieczenia, na pełny etat, ale na umowie odpowiedniej dla połowy etatu. Ci, którzy odmawiają pracy w nadgodzinach są zwalniani, podobnie jak ci, którzy chcą wziąć urlop, lub ci, którzy odmawiają wykonywania pracy innej, niż w umowie. Ci, którzy nie godzą się na takie warunki są wyrzucani na ulicę.

Jednocześnie rządzący, politycy i media traktują pracowników jako „leniwych”, „bezproduktywnych” i "bezużytecznych”. Jako pracownicy, żyjemy ze świadomością, że jesteśmy zastępowalni, że jesteśmy tylko śmieciami, które dostaną pracę tylko wtedy, gdy zgodzą się ją wykonywać za mniejsze wynagrodzenie, niż dotychczas. Żyjemy w strachu przed jutrem, nie wiedząc, czy jutro otrzymamy wynagrodzenie i czy będziemy mieli za co jeść.

Cóż uczynimy? Czy będziemy tylko czekać i patrzyć jak szefowie zagarniają wszystko? Licząc na to, że któregoś dnia dostaniemy dobrą pracę? Konkurując z innymi, by zdobyć marny grosz?

Ci, którzy się na to godzą, zostaną nagrodzeni jeszcze większą nędzą w przyszłości. CNT proponuje pracownikom inny tok działania: walkę o prawa i godność pracowników. Nasz związek nie otrzymuje dotacji, nie ma płatnych urzędników związkowych, nie wchodzi w układy polityczne. Choć nie możemy zagwarantować, że uda nam się powstrzymać tę reformę, możemy zagwarantować, że całkowicie zaangażujemy się w protest. Wzywamy wszystkich, którzy chcą być częścią tej walki do dołączenia do naszych związków i do organizowania się w ramach CNT.

Wzywamy do Strajku Generalnego w dniu 29 września. Tego dnia rozpocznie się kampania przeciw reformie Prawa Pracy. Tego dnia odzyskamy naszą godność.

www.cnt.es

Apel dotyczący międzynarodowych dni solidarności z Aleksejem Gaskarowym i Maksimem Sołopowym 17-20 września 2010 r.

Świat | Publicystyka | Represje

Uwolnimy zakładników lasu Chimkińskiego w Rosji!

Apel dotyczący międzynarodowych dni solidarności z Aleksejem Gaskarowym i Maksimem Sołopowym 17-20 września 2010 r.

28 lipca 2010 przed budynkiem administracji miasta Chimki około 200 młodych antyfaszystów i anarchistów zorganizowało spontaniczną demonstrację w obronie lasu w Chimkach, który był wycinany dla potrzeb dużego biznesu. Akcja, podczas której zostało potłuczonych kilka szyb, spotkała się z szerokim oddźwiękiem społecznym. Władza odpowiedziała represjami. Następnego dnia po akcji zostali zatrzymani dwaj znani społeczni aktywiści – Aleksej Gaskarow i Maksim Sołopow. Grozi im do siedmiu lat więzienia za chuligaństwo, chociaż nie ma dowodów potwierdzających ich udział w działaniach pozaprawnych. W odniesieniu do innych aktywistów, zwłaszcza uczestników ruchu antyfaszystowskiego, milicja wiąż prowadzi polowanie.

Już trzy lata trwa walka o ocalenie lasu w Chimkach. Według pomysłów władzy właśnie przez miejscowy las będzie przebiegać pierwsza płatna autostrada w Rosji z Moskwy do Sankt-Petersburga, która doprowadzi do pogorszenia sytuacji ekologicznej w regionie oraz pozbawi miejscowych mieszkańców kolejnej strefy rekreacyjnej. Władza przez długi czas nie chciała słuchać opinii społeczeństwa. Nie brała pod uwagę alternatywnych możliwości budowy autostrady, nie wymagających wycinania lasu. Pozostawała również obojętna wobec głośnego protestu ekologów i zwykłych obywateli przeciwko wybranemu rozwiązaniu. Co więcej często podejmowała kroki w celu stłumienia swoich krytyków.

Agrobiznes vs. demokracja - Smithfield w Polsce

Publicystyka

Poniżej zamieszczam artykuł Roberta F. Kennedy'ego jr. o działalności korporacji Smithfield Foods w Polsce, który w dość wyjątkowych okolicznościach został opublikowany w Gazecie Wyborczej (03-10-2003 21:22), a zaraz potem skasowany z archiwum na polecenie szefowej działu agrobiznesu, Krystyny Naszkowskiej (zostały jedynie komentarze na forum: http://forum.gazeta.pl/forum/w,30,8320665,8335404,Naszkowska_ale_sciemni...).
Podobnie jak cenzorzy z Gazety, wiem, że w dzisiejszych czasach sama pamięć jest wywrotowa, tak więc przeklejamy ten tekst dla potomnych internautów.

przyp. red. Tekst ma wprawdzie dość bezkrytyczny stosunek do produkcji mięsa wogóle i do polskiego rolnictwa ignorując wiele jego wad, niemiej jednak opisuje zjawiska warte uwagi.

Jeżeli Polska ma rozkwitnąć w nurtach globalnej gospodarki, zamiast w nich utonąć, musi dostrzec swą niezwykłą siłę i uwierzyć w siebie.

Jestem przewodniczącym amerykańskiej organizacji ekologicznej Waterkeeper Alliance (Związek Obrońców Wody). Jestem też liderem koalicji, która skupia ruchy w obronie gospodarstw rodzinnych, rybaków, środowiska naturalnego, zwierząt i zdrowej żywności, a także stowarzyszenia religijne i obywatelskie. Połączyła nas walka z koncernem Smithfield Foods. Przez ostatnie 18 miesięcy byłem w Polsce dwukrotnie, by ostrzec was przed konsekwencjami wpuszczenia tego koncernu do Polski.

Smithfield to jedna z ponadnarodowych korporacji, które przekształciły tradycyjny chów zwierząt w przemysłową produkcję mięsa. Jest największym na świecie hodowcą świń, w USA opanował prawie 30 proc. rynku wieprzowiny. Jest też jednym z największych trucicieli wód i powietrza w mojej ojczyźnie. Smithfield wraz z innymi koncernami wyrugował dziesiątki tysięcy drobnych rolników z ich ziemi, pozbawił pracy tysiące rybaków, rozbił społeczności lokalne, zniszczył zdrowie mieszkańców wsi - a przy tym w niewyobrażalnie okrutny sposób traktuje miliony zwierząt hodowlanych.

Cztery lata temu, w roku 1999, Smithfield rozpoczął przejmowanie byłych PGR-ów i zakładów mięsnych w Polsce. 22 lipca br. miałem okazję wysłuchać w zapełnionej po brzegi sali konferencyjnej Senatu RP wiceprezesa koncernu Gregga Schmidta, który zapewniał, że jego firma zmodernizuje polskie rolnictwo, przyniesie dobrobyt i pracę społecznościom wiejskim.

Przez ostatnie dwie dekady Smithfield i jego sojusznicy składali identyczne obietnice mieszkańcom Karoliny Północnej - rolniczego stanu USA. W odpowiedzi senat stanowy przyjął regulacje prawne, by ułatwić im inwestycje. Dzięki temu Smithfield mógł zbudować w hrabstwie Bladen największą rzeźnię świata, gdzie każdego dnia zabija się 30 tys. świń. Z siłą lawiny ruszyła produkcja trzody metodami przemysłowymi.

Przemysł śmierci

Smithfield Foods był z początku niewielką firmą z Wirginii trudniącą się jedynie przetwórstwem mięsa. Jej szef Joe Luter zaczął jednak skupować hodowle świń, by kontrolować całość produkcji - od prosięcia do schabowego. Luter, który sam o sobie mówi: "twardy człowiek w twardym biznesie", mieszka w Nowym Jorku, w pałacyku wartym 17 mln dolarów.

Smithfield buduje chlewnie o rozmiarach boiska do piłki nożnej, gdzie tysiące manipulowanych genetycznie świń żyją wtłoczone w małe metalowe kojce - bez światła dziennego i ściółki, bez możliwości ruchu, rycia w ziemi czy kontaktu z innymi zwierzętami.

Utrzymywane są przy życiu przez ciągłe podawanie antybiotyków i substancji zawierających metale ciężkie. Cała ta chemia ląduje w odchodach zwierząt. A świnia wytwarza dziesięciokrotnie więcej odchodów niż człowiek! W jednym z obiektów Smithfielda w stanie Utah żyje 850 tys. świń, które wytwarzają więcej ścieków niż Nowy Jork!

Odchody spływają przez otwory w podłodze do podziemnego zbiornika, skąd co jakiś czas wypompowuje się je do olbrzymich szamb, eufemistycznie zwanych "lagunami". Podczas gdy miasta zobowiązane są do utylizacji ścieków, "fabryki mięsa" wylewają nieprzerobioną gnojowicę na pola. Odchody docierają do wody gruntowej lub wraz z wodą deszczową spływają do strumieni, rzek i jezior.

Ścieki to prawdziwie diabelska mikstura. Zawierają prawie 400 substancji toksycznych - metale ciężkie, antybiotyki, hormony, pestycydy, dziesiątki drobnoustrojów i wirusów. Antybiotyki z tej "trującej zupy" przyczyniają się do rozwoju superbakterii odpornych na leki.

Odchody zatruły już wody gruntowe 34 stanów USA. Związki azotu powodują zgony noworodków i niedorozwój umysłowy dzieci. Skażenia przyniosły choroby i śmierć tysięcy Amerykanów. W 1993 r. w 800-tysięcznym Milwaukee połowa mieszkańców zachorowała wskutek zatrucia wody pitnej przez pobliską rzeźnię; 114 osób zmarło.

Ścieki stały się świetną pożywką do rozwoju w wodach przybrzeżnych nieznanego wcześniej mikroorganizmu Pfisteria piscicida. Mikrob ów zabija co roku miliony ryb; na ich ciele pojawiają się otwarte niegojące się rany. Ludzie łowiący ryby lub kąpiący się w tych wodach mają poważne problemy z oddychaniem i narażeni są na uszkodzenie mózgu.

15 lat temu Karolina Północna miała jedne z najczystszych wód w całej Ameryce. Dziś jej wody należą do najbardziej zanieczyszczonych. W samym tylko 1995 r. wyciek ze zbiornika płynnych odchodów zwierzęcych spowodował śmierć miliarda ryb w rzece Neuse. Władze stanowe musiały użyć buldożerów, by usunąć zwały martwych ryb z atlantyckich plaż Pamlico i Albermarle.

Również obecnie na skutek ekspansji Smithfielda rzeka Neuse jest tak zanieczyszczona, iż rokrocznie ginie w niej 100 mln ryb. Skórę tamtejszych rybaków pokrywają ropiejące rany. Pfisteria pojawiła się także w stanie Maryland, gdzie władze stanowe ze względów sanitarnych wyłączyły z użytkowania rzeki wpadające do zatoki Chesapeake.

Smród z chlewni przemysłowych przekracza wszelkie wyobrażenie. Okoliczni mieszkańcy duszą się, wymiotują, mdleją... Nie mogą już otworzyć okna, wywiesić wypranej bielizny. Jedzenie, które zechcemy spożyć w odległości kilku kilometrów od fermy, będzie miało zapach i smak świńskich odchodów. Fetor może przyprawić o mdłości osoby lecące w samolocie 1000 metrów nad chlewnią!

Najnowsze ekspertyzy agend rządowych USA dowodzą, że toksyczność wyziewów przekracza federalne normy sanitarne i ekologiczne. Jedno z badań wykazało, że codziennie z chlewni ulatują w powietrze miliony bakterii odpornych na antybiotyki. Niektóre fermy wydzielają siedmiokrotnie więcej substancji szkodliwych wywołujących ataki astmy, niż dopuszcza ustawa o czystości powietrza.

Pańszczyzna na własnej ziemi

Każda nowa ferma przemysłowa prowadzi do bankructwa dziesiątków rodzinnych gospodarstw. Ponieważ zwierzęta mają zerową opiekę, dwóch robotników może obsługiwać fermę z 10 tys. świń. Praca tych ludzi należy do najbardziej niebezpiecznych i najgorzej opłacanych w USA. Robotnicy rzadko wytrzymują dłużej niż kilka miesięcy. W dużych rzeźniach, także Smithfielda, rotacja załóg wynosi 100 proc. rocznie.

Weźmy choćby Karolinę Północną, drugi co do wielkości stan pod względem produkcji trzody chlewnej. Dwadzieścia lat temu było 27 tys. gospodarstw rodzinnych hodujących świnie. Dziś nie pozostał prawie nikt; rolników zastąpiło 2200 ferm, z których 1600 należy do Smithfielda. Koncern przejął 75 proc. całej produkcji trzody.

W stanie Iowa "fabryki świń" spowodowały upadek 45 tys. niezależnych hodowców. Spośród pozostałych 10 tys. aż połowa kontrolowana jest przez Smithfielda i kilka innych korporacji. A Joe Luter w rozmowie z "Washington Post" zapowiedział, że zmieni Polskę w "europejski stan Iowa"!

Każdy rolnik, który podpisuje kontrakt ze Smithfieldem, staje się chłopem pańszczyźnianym na własnej ziemi. Koncern uzależnia go od siebie. Po pewnym czasie rolnicy mogą sprzedawać świnie tylko tej jednej firmie, akceptując dyktowane przez nią warunki i ceny. Nie mają wyboru.

Po utworzeniu wielkich ferm koncern zalał rynek wieprzowiną. Cena żywca, jaką uzyskiwali rolnicy, spadła z 1,20 dolara do 16 centów za kilogram. Ponieważ koszt produkcji wynosi 72 centy za kilogram, niemal wszyscy drobni hodowcy splajtowali. Ostali się ci, którzy podpisali kontrakty ze Smithfieldem. Koncern wszakże nie stracił na spadku cen żywca, ponieważ cena szynki czy boczku w sklepach pozostała niezmieniona.

Kontrakt zwykle przewiduje budowę chlewni zgodnej ze standardami koncernu, co kosztuje ok. 200 tys. dolarów. Zabezpieczeniem kredytu pod ową inwestycję jest własność hipoteczna farmy rolniczej. Farmer, którego dochody wynoszą ok. 20 tys. dolarów rocznie, musi spłacać w banku ten kredyt wraz z odsetkami. Zgodnie z kontraktem koncern jest właścicielem świń, rolnik natomiast odpowiada za odchody.

Kontrakty Smithfielda zazwyczaj zawierane są na jeden rok, choć farmer będzie spłacał kredyt przez lat 20. Gdy więc koncern zechce przejąć ziemię rolnika, może postawić mu tak trudne warunki, że doprowadzi go do bankructwa. Smithfield przejmuje wówczas budynki i grunty za grosze - kto bowiem kupi gospodarstwo całkowicie zależne od kontraktu z jedną firmą?

System "pionowej integracji" Smithfielda stawia farmera w sytuacji dramatycznej. Dlatego senaty stanowe i Senat USA rozważają dziś wprowadzenie przepisów zakazujących jednoczesnego posiadania farm hodowlanych i zakładów mięsnych.

Wielu ekspertów dowodzi, że "fabryki świń" niszczą gospodarkę lokalną i pogarszają jakość życia mieszkańców. W rejonach, gdzie powstały wielkie fermy hodowlane, ceny nieruchomości spadły średnio o 30 proc. Jadąc samochodem przez wiejską Amerykę, widzimy wiele zbankrutowanych sklepów spożywczych i przemysłowych - okna zabite deskami, pozamykane banki, kościoły i szkoły...

Korupcja polityczna

Gdyby koncerny przestrzegały przepisów ochrony środowiska, okazałyby się niekonkurencyjne w stosunku do gospodarstw tradycyjnych. Muszą więc łamać prawo.

Smithfield wykorzystuje swe bogactwo, by kupować polityków. W Karolinie Północnej koncern wciągnął w swe interesy senatora stanowego Wendella Murphy'ego i senatora federalnego Launcha Fairclotha. Posłużył się wyrafinowanymi technikami finansowania kampanii wyborczych. Opisała to największa gazeta w Karolinie Północnej, "Releigh News & Observer", za co uhonorowano ją nagrodą Pulitzera.

Jednakże polityków, którzy odważą się krytykować baronów wieprzowiny, spotyka kara. Doświadczyła tego Cynthia Watson, marszałek parlamentu w hrabstwie Duplin (Karolina Północna), broniąca lokalnej społeczności przed Smithfieldem. W odpowiedzi przemysł wieprzowy rozpoczął wściekłą kampanię propagandową, by zniszczyć reputację pani Watson - przez dwa lata wydawano na ten cel 10 tys. dolarów tygodniowo. Watson przegrała kolejne wybory, a baronowie dali wszystkim senatorom sygnał - oto, co was spotka, jeśli będziecie przeciwko nam!

To samo czeka protestujących obywateli. Koncerny zwykle rozpoczynają inwazję od spacyfikowania społeczności lokalnych protestujących przeciw budowie ferm. W wielu stanach (Iowa, Karolina Północna, Michigan), a także w prowincjach Kanady politycy pozbawili władze lokalne prawa podejmowania decyzji dotyczących owych inwestycji. Podobnie dzieje się dziś w Polsce.

Baronowie wieprzowiny potrafią korzystać z prawników, by uciszyć swych przeciwników, włącznie z własnymi pracownikami. Gdy grupa obywateli Nebraski skrytykowała pomysł wydania zezwolenia na chlewnię przemysłową, największy producent trzody w tym stanie wytoczył im sprawy sądowe. Okoliczni farmerzy stają przed sądem, gdy tylko odważą się wziąć udział w otwartym zebraniu przeciw koncernom. Pogarda dla prawa jest częścią naszej kultury przemysłowej.

Własne dokumenty Smithfielda potwierdzają dziesiątki tysięcy przypadków łamania praw federalnych i stanowych dotyczących ochrony środowiska. W 1997 r. sąd federalny nałożył na koncern grzywnę 12 mln dolarów - jedną z najwyższych kar za łamanie Aktu Ochrony Wody. Sąd uznał, że jeden z zakładów Smithfielda pogwałcił ów akt w 6 tys. przypadków, a menedżerowie firmy świadomie okłamali urzędników federalnych. Co więcej, konspirowali z lokalną policją w celu szykanowania działaczy związków zawodowych.

Najazd na Polskę

W 1999 r. Smithfield Foods ogłosił plan wkroczenia do Polski. Wówczas to jeden z naszych sojuszników w walce z tą firmą - polski Instytut Ochrony Zwierząt - wysłał do USA delegację, by dowiedzieć się, czym grozi inwazja.

W stanie Missouri Polacy przejechali 50 km - i wciąż nie opuścili terenów należących do Smithfielda. Przekonali się, jak nieznośny potrafi być fetor. Na jednym ze spotkań w Karolinie Północnej pani Carr, żona farmera, błagała ich: "Nigdy nie byłam w Polsce, ale na miłość boską, nie pozwólcie im zrobić z wami tego, co zrobili z nami!". Niestety...

Już w 1999 r. Smithfield nabył Animex - koncern państwowy posiadający wiele byłych PGR-ów oraz dziewięć zakładów eksportujących kiełbasę i szynkę do USA. Zapłacił tylko 55 mln dolarów za firmę, która właśnie zakończyła kosztowną modernizację (np. zakłady Constar w Starachowicach na krótko przed prywatyzacją wyposażono w amerykańskie urządzenia najnowszej generacji). Cały Animex po modernizacji wyceniano na 500 mln dolarów. Joe Luter chwalił się, że "zapłacił 10 centów za jednego dolara".

Ponieważ w Polsce istnieje ponad 4 tys. rzeźni, zdobycie pozycji monopolisty może być trudne. Dlatego Smithfield chce, by rząd wykonał za niego brudną robotę - zlikwidował konkurencję. Po trzygodzinnym spotkaniu Lutra z premierem Jerzym Buzkiem rząd zaczął zamykać małe rzeźnie. Minister rolnictwa przygotował regulacje prawne, które mogłyby oznaczać plajtę nawet połowy rzeźni. Rząd oszukańczo uzasadniał te decyzje koniecznością dostosowania Polski do wymogów unijnych. A przecież Unia zezwala na pracę małych rzeźni. W Niemczech, Francji i Szwecji wprowadzono nawet specjalne subwencje dla małych mleczarni i rzeźni, by nie przestały istnieć lokalne rynki żywności.

Polski rząd podjął też inne kroki w interesie Smithfielda. Zmieniono kwalifikację prawną płynnej gnojowicy (z odpadu stała się "nawozem rolniczym"), wprowadzono zmiany w ustawie o ochronie zwierząt. Wbrew oficjalnej polityce ograniczania sprzedaży ziemi obcokrajowcom rząd zezwolił Smithfieldowi na zakupy i dzierżawy. Nie dość tego, subsydia rządowe do eksportu wieprzowiny (55 centów za kilogram) przypadły również koncernowi. W zamyśle ustawodawcy subsydia miały wspomagać polskich rolników; skoro jednak Smithfield przywozi z zagranicy i świnie, i pasze, trudno mówić, by przyczyniał się do rozwoju polskiego rolnictwa.

Mając tak potężne wsparcie, koncern już przekształcił 35 PGR-ów w "fabryki świń". Nielep w Zachodniopomorskiem hoduje 30 tys. zwierząt. By ominąć polskie prawo, niektóre PGR-y są formalnie własnością różnych fasadowych spółek. Smithfield ma w takiej spółce tylko jednego dyrektora, ale to jego głos decyduje. Np. spółka Prima Farm z Czaplinka należy oficjalnie do dwóch Polaków, ale każda ważna decyzja musi być podpisana przez Charlesa T. Griffitha ze Smithfielda. Tą drogą koncern będzie przechwytywał subsydia UE dla polskich rolników.

Smak wiejskiej kiełbasy

W lipcu podróżowałem po Polsce. Przekonałem się, że macie coś, co my, Amerykanie, już utraciliśmy i bardzo nam tego brakuje. Polska jest oazą tradycyjnego rolnictwa w świecie zdominowanym przez ponadnarodowy agrobiznes. Polska ma prawie 2 mln rolników - tyle ile cała Europa Zachodnia.

Podróżowaliśmy przez malownicze wioski, gdzie w pięciohektarowych gospodarstwach stoją skromne domy z drewna i kamienia polnego. Każdy rolnik ma konia, kilka świń, dwie krowy, trochę kur. Hodowane są w sposób humanitarny i godny.

Niesamowite, że tyle wiejskich domów ma na dachu bocianie gniazda. W Polsce gniazduje 50 tys. par - jedna czwarta światowej populacji bociana białego. W innych krajach Europy gatunek uległ eksterminacji na skutek nowoczesnych metod uprawy roli - gnojowica i pestycydy zdziesiątkowały ryby, żaby, skorupiaki wodne i wiele owadów stanowiących pożywienie bocianów. W Danii pozostała już tylko jedna para.

Polska ma wielkie zasoby drewna, ostatnie czyste rzeki w Europie, najwięcej nieskażonych gleb na Starym Kontynencie.

Któregoś dnia jedliśmy śniadanie w gospodarstwie pani Teresy Korniło-Jarzyny w Nowodworach pod Lubartowem. Na stole pęta tradycyjnej polskiej kiełbasy, kawałki mięs, słoje z miodem akacjowym i lipowym. Smarowaliśmy smalcem bułki ze śliwkami, zajadaliśmy się pierogami nadziewanymi kaszą gryczaną, domowym twarogiem z miętą, słodkimi konfiturami z ziołami. Moim przysmakiem stał się bigos - wynalazek polskich myśliwych. Objadłem się jak bąk! Ta wiejska rodzina robi swoje masło i dżemy. Dom otaczają ule i sad - wiśnie, jabłonie, grusze, śliwy... Krzewy porzeczek i malin, rzędy truskawek. Nic dziwnego, że przyjeżdżają tu z Warszawy i całej Europy, by zakosztować jedzenia o smaku prawdziwej wsi.

Tu, na polskiej wsi, myślałem o żywności amerykańskiej. Miliony lat ewolucji wyposażyły świnie w tłuszcz, który pomaga regulować temperaturę ciała. Ale Smithfield zarabia więcej na mięsie niż na tłuszczu - wyhodował więc własną odmianę superchudych świń, prawie bez słoniny, które nie są w stanie żyć w normalnej temperaturze.

Zdaniem ekspertów ta skrajna chudość obniżyła walory smakowe wieprzowiny. "New York Times Magazine" (z 4 maja): "Przemysł zaprojektował świnię prawie bez tłuszczu. Jeżeli upieczemy takie mięso na grillu, stanie się tak suche, że aż niejadalne. Dlatego większość współczesnych przepisów zakłada dodawanie płynów podczas przygotowania wieprzowiny, czy to w postaci marynat, czy zasmażek". Natomiast mięso z tradycyjnego chowu "jest kruche przy krojeniu i smażeniu, ma bogaty aromat. Nie wymaga przypraw oprócz soli".

Koncern dyktuje warunki

21 lipca odwiedziłem piękną wieś Więckowice pod Poznaniem. Przy bramie byłego PGR-u spotkaliśmy kilkadziesiąt osób z transparentami.

W tym gospodarstwie Smithfield hoduje dziś 17 tys. świń, choć dostał zezwolenie tylko na 500 świń i 500 krów. Farma usytuowana jest zaledwie 40 metrów od szkoły i przedszkola.

Wśród protestujących spotkałem dumną kobietę Irenę Kowalak, która przez 35 lat była sołtysem Więckowic. Opowiadała, jak musiała zrezygnować z tej funkcji w atmosferze nacisków Smithfielda.

Andrzej Nowakowski, wojewoda wielkopolski, twierdzi, że wszyscy mieszkańcy wsi są przeciw działalności Smithfielda. On sam odmówił koncernowi zgody na nowe inwestycje, jednak wiosną tego roku Ministerstwo Ochrony Środowiska uchyliło tę decyzję.

Dzięki postawie wojewody Smithfield nie dostał zezwolenia na użytkowanie płynnej gnojowicy, dlatego na farmie używa się ściółki słomianej. Ale nie ma dla niej planu utylizacji. Chlewnie otaczają pola pszenicy, której nikt nie zbiera - dla nowych właścicieli PGR-u pola są jedynie terenem, gdzie można by spuszczać ścieki.

Wzburzeni mieszkańcy Więckowic zaprowadzili mnie do ogromnej pryzmy odchodów świń. Na skraju pola pszenicy zobaczyłem górę gnoju o długości 150 m i szerokości 18 m, wysoką na cztery metry. "17 tys. świń razy sześć miesięcy" - skwitował młody człowiek. Władze lokalne od pół roku żądają usunięcia nielegalnej pryzmy.

600 metrów poniżej pryzmy mieszkańcy zbudowali plażę nad pięknym jeziorem. Był parny, letni dzień. Na plaży wypoczywało mnóstwo ludzi, jedni opalali się pod parasolami, inni pływali... W pobliżu miejsca, gdzie ścieki z pryzmy spływają do jeziora, starszy mężczyzna zanurzył rękę w wodzie. Powąchał ją i powiedział tylko: "Smithfield Foods!".

Nowakowski dodaje, że w pobliskich Sędzinach koncern ma już 4,5 tys. świń, choć zezwolenie opiewa na 1000 krów. Podwładni wojewody właśnie dokonują inspekcji. "Jednakże - skarży się - władzom lokalnym trudno wyegzekwować obowiązujące prawo". To smutne, że administracja centralna nie wspiera wojewody. A nie jest on jedynym politykiem regionalnym błagającym o pomoc. Posłanka Zofia Wilczyńska poskarżyła się rządowi na działania Smithfielda w pobliżu 400-letniego uzdrowiska w Połczynie Zdroju. Również Gołdap - uzdrowisko na Mazurach - jest zagrożona.

Następnego dnia spotkałem się z wiceprzewodniczącym sejmowej komisji rolnictwa. Powiedział mi, że Ministerstwo Rolnictwa przeprowadziło kontrolę 16 ferm Smithfielda. Okazało się, że wszystkie łamią przepisy ochrony środowiska, weterynaryjne, budowlane i sanitarne. Jednak działalność bez wymaganych zezwoleń i naruszenia prawa karane są mandatami w śmiesznej wysokości 500 zł.

Nie wszyscy lokalni oficjele sprzeciwiają się inwestycjom Smithfielda. W rejonie Werzchowa w województwie zachodniopomorskim burmistrz wydał zgodę na dwie olbrzymie fermy. Wcześniej koncern zapłacił ok. 15 tys. zł żonie burmistrza za ekspertyzę oceniającą skutki tej inwestycji.

Podczas wizyty miałem okazję przekonać się, jak destrukcyjne skutki przynosi działalność koncernu na rynku pracy. W trzech byłych PGR-ach w rejonie Gołdapi po przejęciu ich przez Smithfielda zatrudnienie spadło z 60 do siedmiu osób.

Koncern ogłasza, że chciałby w Polsce produkować 6 mln świń rocznie. Chłopi produkują dziś prawie 20 mln tych zwierząt, trzeba więc będzie poświęcić co czwartego rolnika, by zrobić miejsce Smithfieldowi. Firma już dusi małe gospodarstwa - w Zachodniopomorskiem zamykane są rzeźnie, a wielkie zakłady mięsne Smithfielda nie chcą brać do uboju zwierząt od drobnych rolników.

Tyrania monopoli

Kiedy opowiadam Polakom o Smithfieldzie, są zaskoczeni: amerykańska firma działała w taki sposób?! U was panuje niepodważalna wiara w amerykański kapitalizm. Miłość narodu polskiego do USA podwaja moją determinację. Nie pozwolę, by Smithfield nadużywał tych uczuć.

Nie ma większego orędownika wolnorynkowego kapitalizmu niż ja sam. Jednak firma nie można bogacić się, nie wzbogacając jednocześnie społeczności lokalnych i całego społeczeństwa. A Smithfield będzie próbował wzbogacić się kosztem Polski, kosztem waszych rolników i społeczności wiejskich. I osiągnie ten cel, unikając reguł wolnego rynku, a także zmuszając was do pokrycia kosztów zanieczyszczenia wody i powietrza, powiększając bezrobocie, trując sąsiadów, obniżając wartość ich domów i ziemi.

Smithfieldowi nie jest potrzebny kapitalizm wolnorynkowy - on pragnie korporacyjnego monopolu. I użyje swego ogromnego bogactwa, by poprzez wpływy wśród urzędników rządowych ów monopol zdobyć.

W Polsce koncern kroczy tą samą drogą, która przyniosła mu "sukces" w USA. Najpierw nabył wielkie rzeźnie, potem przekonał do zamykania małych zakładów. Wkrótce będzie wielkim posiadaczem polskiego rolnictwa, a rolnicy - sól polskiej kultury i demokracji - będą pozbawieni ziemi.

Tak niedawno Polacy z wielkim poświęceniem obalili komunistyczną tyranię. Chcę do was gorąco zaapelować: nie zgódźcie się na równie bezlitosną tyranię korporacyjnych monopoli. Polska nigdy nie poddawała się obcym inwazjom, opór potrzebny jest również dziś. Jeżeli Smithfield zwycięży, nie zrozumiecie ogromu waszej klęski aż do chwili, kiedy będzie nieodwracalna.

Dziś Polska usiłuje dostosować się do zachodniego systemu korporacyjnego rolnictwa. Proponuję inne rozwiązanie. Zamiast ślepo kopiować systemy, które zbankrutowały w USA i Europie, wylansujcie swoje walory. Wasze mięso smakuje lepiej niż produkty z "fabryk świń". Polska kiełbasa słynie na cały świat. Konsument będzie zadowolony, że mięso pochodzi od zwierzęcia, które hodowano w sposób humanitarny, nie niszcząc środowiska i gospodarstw rodzinnych. Że to mięso nie zawiera hormonów, antybiotyków i środków chemicznych.

Owszem, dobrej jakości mięso jest droższe od mięsa z chowu przemysłowego. Ale temu się da zaradzić poprzez odpowiednie etykietowanie. W USA stan Vermont zareklamował się jako miejsce produkcji zdrowej żywności. Dziś mleko z Vermont sprzedaje się tak szybko, że sklepy mają problemy z ciągłością dostaw. Wytwórnie serów i lodów przeniosły się do tego stanu, bo nazwa "Vermont" kojarzy się z czystością produktu.

Podobnie Kolumbijczycy wylansowali "Café de Colombia". To ubogi kraj z setkami tysięcy drobnych rolników. Jednak rząd, zamiast wspierać korporacje, postanowił bronić własnych chłopów, prowadząc kampanię reklamową kawy z małych gospodarstw. W rezultacie popyt gwałtownie wzrósł, tamtejsi plantatorzy uzyskują ceny nawet o 20 proc. wyższe od konkurencji. Prawdę mówiąc, kolumbijska kawa wcale nie musi być lepsza - to kampania promocyjna zrobiła z niej kawę wyjątkową.

W USA wiele najlepszych restauracji już przestawiło się na wieprzowinę z tradycyjnego chowu - nowojorskie "Gotham Grill", "Union Square Café", "Savoy", kalifornijskie "Zuni Café" i "Chez Panisse"... Polska powinna skorzystać z okazji i wylansować swoje marki. Napis "produkt polski" powinien symbolizować najwyższą jakość.

Wyzwanie stojące przed Polską nie jest łatwe. Nie mam jednak najmniejszych wątpliwości, że droga na skróty - podpisanie kontraktu ze Smithfieldem - nie jest dobrym rozwiązaniem.

*Robert F. Kennedy jr. (ur. 1954) jest synem Roberta Kennedy'ego, kandydata na prezydenta USA zamordowanego w 1968 r. Działacz ekologiczny - pisze książki i artykuły w obronie środowiska, organizuje kampanie, pracuje też dla Narodowej Rady Ochrony Zasobów Naturalnych. Pomagał Indianom w Ameryce Północnej i Południowej w negocjacjach z rządami ich krajów. W 2001 r. trafił na 30 dni do więzienia za wtargnięcie na poligon wojskowy na wyspie Vieques (Puerto Rico), gdzie armia amerykańska testowała nowe pociski rakietowe.

Rozrywki skandynawskiej burżuazji

Świat | Prawa kobiet/Feminizm | Publicystyka

Poniżej wklejam krótki tekst z ostatniej Rzeczypospolitej. Co prawda nie wnosi on do tematu nic nowego, a zachowania świadczące o moralnej zgniliźnie elit są znane nie od dzisiaj. Mimo to warto poświęcić chwilę i przeczytać, chociażby z dwóch powodów. Po pierwsze, dlatego że artykuł odnosi się do Szwecji, kraju uznawanego w środowiskach lewicowych za oazę sprawiedliwości i równości, po drugie, dlatego, że krótko porusza wątek (nierówności) płci w kręgach burżuazji. Na koniec ubogi intelektualnie komentarz (nie od autorki), ale można go pominąć... Miłej lektury.

Nowy dekadent po szwedzku

Wchodzi do restauracji. Zamawia dwie butelki szampana. Jedną wypija, drugą barman na jego życzenie wylewa do zlewu. Demonstruje, że go stać.

Czy marnotrawstwo dotarło do Szwecji? To temat dyskusji, która trwa w mediach.

"Pozbywanie się pieniędzy w bezsensowny sposób miało podnosić poziom adrenaliny"

A może to przejaw dekadencji albo braku pomysłu na lepsze spędzanie czasu? Albo sztuka? Restauracje zakazały zwyczaju polewania się szampanem w czasie przyjęć. Pracownikom nie podobało się, że młodzi klienci wylewali drogi napój na siebie i na podłogę.

Globalizacji mówią „nie”?

– Wylewanie szampana jest absurdem – mówi „Rz” Marie Söderqvist Tralau, dziennikarka, szefowa firmy United Minds analizującej trendy. – W ten sposób bawi się niewielka grupa z klasy wyższej. To ekstremalna forma marnotrawstwa.

Ale, według niej, wylewanie szampana do zlewu jest także formą protestu. Nie jedynie przeciw zakazowi polewania się „bombelkami”, ale także przeciwko globalizacji i równouprawnieniu. – Nigdzie nie znajdzie się tak stereotypowych ról płci, jak w świecie zabawy – argumentuje. – Pryskanie szampanem to domena młodych mężczyzn, podczas gdy kobiety tylko się temu przyglądają.

Taki „wyrafinowany” sposób marnowania szampana prowokuje większość Szwedów. Nikt tu nie reaguje okrzykami: Niesamowite! Ci, którzy każą wylewać podczas jednego przyjęcia szampana o wartości 40 czy 50 tysięcy koron (50 tys. koron to ok. 23 tys. zł) nie są osobami, które same na niego zarobiły. To zabawowa elita, synowie zamożnych rodzin, którzy chcą na siebie ściągnąć uwagę.

Trasa przyjemności jest znana. Zaczynają w czasie tygodnia turnieju tenisowego Swedish Open w Bastad w lipcu, następnie przenoszą się na obchody Tygodnia Almedalen (politycznego jarmarku) do stolicy Gotlandii, Visby, by zakończyć eskapady z końcem lata w Saint- Tropez.

Choć moja znajoma Szwedka twierdzi, że są i tacy, którzy, chcąc zaimponować kolegom, pracują i oszczędzają, by potem zaszaleć w barze i wylać szampana.

Jak takie marnotrawstwo ma się do wizerunku chłodnej, racjonalnej Szwecji, w której imponuje oszczędność i zapobiegliwość w stylu Ivana Kamprada, założyciela sieci sklepów Ikea? Powszechnie wiadomo, że Kamprad, mimo dochodów wysokości 23 mld dolarów, nigdy nie jeździ taksówkami, prowadzi

15-letni volvo, lata w ekonomicznej klasie i ma zwyczaj jadania w tanich restauracjach. Jego nazwisko widnieje na liście nie tylko najbogatszych, ale i najbardziej skąpych osób świata.

Równowaga w cenie

Według Marie Söderqvist Tralau, która właśnie wydała książkę „Status. Droga do szczęścia”, i raportów o wyznacznikach szczęścia – największym poważaniem w Szwecji cieszą się wartości postmaterialne.

Status zapewnia m.in. dobre ogólne wykształcenie, znajomość języków obcych, świetne dawanie sobie rady w pracy i np. taka cecha charakteru, jak zrównoważenie.

Jako przykładu zrównoważenia nie oceniono jednak publicznego spalenia 100 tys. koron prawdziwych banknotów przez liderkę partii Feministyczna Inicjatywa Gudrun Schyman. Pieniądze otrzymała w darze od dwóch mężczyzn, którzy chcieli, by Schyman zwróciła uwagę na skandaliczną dyskryminację kobiet w Szwecji pod względem płac.

Mężczyźni w sumie otrzymują 70 miliardów koron więcej rocznie niż kobiety, co daje właśnie 100 000 koron więcej na minutę. Taka „manifestacja” (spalenie gotówki) zbulwersowała większość mieszkańców kraju – zamiast niszczyć, należało korony przeznaczyć na cele charytatywne.

Przykładów „puszczania z dymem” pieniędzy jest więcej. Pewien 30-latek uruchomił w Internecie portal, w którym nie było żadnej treści oprócz jednego numeru. Na niego należało wysyłać płatne esemesy, które miały trafiać w próżnię. Na tym polegał pomysł – pozbywanie się pieniędzy w bezsensowny sposób miało podnosić poziom adrenaliny. Młodzi zareagowali natychmiast.

Bez gustu

Zachowania utracjuszy budzą gniew. Niedawno popołudniówka „Aftonbladet” doniosła o innym trendzie marnotrawienia – tym razem hamburgerów. Gazeta opisała, jak ludzie zamawiają w barze szybkiej obsługi np. 50 hamburgerów, zjadają jednego, po czym proszą personel, by pozostałe wyrzucił do kosza.

Takie zachowanie wzbudza oburzenie nawet w kręgach politycznych. Szef chadeckiej młodzieżówki Charlie Weimers stwierdził, że klasa młodzieży, która oddaje się uciesze marnowania szampana i hamburgerów, nie ma wstydu i jest pozbawiona gustu. Grzmiał: „Sprzeciwianie się wszystkim moralnym kodom stało się nowym opium nowoczesnego człowieka rozrywki”. I skonkludował, że powstaniu takiego społeczeństwa winna jest socjaldemokracja.

Anna Nowacka-Isaksson

O nadchodzących walkach w sektorze energetycznym

Prawa pracownika | Publicystyka

Poniżej przedruk z bloga Grecja w ogniu. Zachęcamy do lektury!

Poniższy tekst stanowi krótką analizę z bloga “Within the multitude”, o zbliżającym się sporze w Greckim sektorze energetycznym: po klęsce kierowców ciężarówek, kolejnym ważnym polem walki jesienią może okazać się Państwowe Przedsiębiorstwo Energetyczne i spór o prywatyzację zakładów energetycznych do niej należących. Jest dla nas ważne, jako ruchu społecznych antagonistów by dokładnie zrozumieć o jaką chodzi tutaj stawkę. Mamy nadzieje, że w przeciwieństwie do strajku kierowców ciężarówek, zaoferujemy nasze pełne wsparcie związkowcom z PPE i wszystkim grupom społecznym wyrażającym sprzeciw wobec sankcji narzucanych przez MFW.

Czy związkowcy Państwowego Przedsiębiorstwa Energetycznego wygrają czy przegrają ?

Nie jest jasne, skąd pochodził pomysł prywatyzacji 40% PPE. Czy pomysłodawcą było Ministerstwo Finansów, zainteresowane podmioty prywatne czy trójka. [ Słowo "trójka" jest powszechnie używane przez Greckie media w odniesieniu do przedstawicieli MFW, UE, EBC nadzorujących bezpośrednio w kraju umowę pomiędzy nimi a rządem] Faktem jest, że zanim pomysł ten ujrzał światło dzienne, zdążył uformować wokół siebie cały front konkretnych interesów politycznych i finansowych. Front postrzegający konflikt z potężnym związkiem zawodowym GEENOP-DEI jako kluczowy element w wyścigu o przejęcie PPE. Celem tego konfliktu jest doprowadzenie związku do porażki i odwrotu, praktycznie kończącego proces osłabiania zorganizowanych pracowników w Grecji.

Aby mieć szansę na stawienie czoła temu ambitnemu i niebezpiecznemu dla świata pracy planowi, trzeba zrozumieć zarówno polityczny plan odwrócenia równowagi społecznej (realizowany za pomocą MFW, UE i EBC) jak i pełną współodpowiedzialność rządu. Innymi słowy musimy zrezygnować z uproszczonej analizy mówiącej o zmasowanym ataku i powstaniu przeciwko niemu organizujących się ludzi. Przeciwnie, musimy zdemaskować świetnie funkcjonującą machinę Międzynarodowego Funduszu Walutowego, która po wszystkich kompromisach jako jedyna ma wpływ na władzę polityczną. Omawiana strategia została przekształcona z propozycji “obcych” organizacji obracających obietnice i porozumienia rządu w spójną propozycję, która stała się obecnie jedyna drogą postępowania dla socjaldemokratów z PASOK.

Ogólnie rzecz ujmując, strategiczny atak przeciwko pracy najemnej odbywa się w trzech fazach. W pierwszej fazie mieliśmy obniżkę płac pracowników sektora publicznego opierającą się na założeniu, że w okresie trwania kryzysu ci pracownicy są bezpieczniejsi oraz mają wyższe zarobki w porównaniu do pracowników sektora prywatnego – i tak cięcia zostają przedstawione jako miara równości. W drugiej fazie, również dotyczącej sektora publicznego, priorytet został przydzielony środkom nie dotykającym wynagrodzeń natychmiastowo, ale z długoterminowymi konsekwencjami – jak zmniejszenie praw do ubezpieczenia i dalsza deregulacja stosunków pracy mająca pełne poparcie ze strony SEV (Grecja Konfederacja Przedsiębiorców). Począwszy od lat dziewięćdziesiątych, SEV opracowywał i stosował taktykę dającą pierwszeństwo pogarszaniu równowagi pracy.

Trzeci front dotyczy tzw. “cechów”, czyli zorganizowanych zawodów lub grup pracowników najemnych. Tym co kryje się za dogmatycznym uporem MFW dla zniesienia tych “zamkniętych zawodów” i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych, to oczywiście strategia mająca na celu przeniesienie tych działalności do sektora prywatnego zdominowanego przez specjalistów, silnie chronionych prawnie. Sposób myślenia przebiega tutaj prosto: należy przenieść część odszkodowań gwarantowanych prawnie lub władzę związków zawodowych do przedsiębiorców danego sektora, a następnie tworzymy kilka lukratywnych działalności gospodarczych, wraz ze zmniejszeniem dochodów specjalistów lub pracowników najemnych omawianego sektora. Nie ma absolutnie żadnego argumentu mogącego przekonać, że konkurencja, która pojawi się pomiędzy specjalistami i korporacjami doprowadzi do obniżki cen. Co z pewnością nastąpi, jednak ustalanie cen jest obecnie poza jakąkolwiek publiczną kontrolą, prowadzone przez kartele i nieoficjalne negocjacje z władzą publiczną.

Brak możliwości organizacji związkowych do oparcia się dramatycznej redystrybucji dochodów w sektorze publicznym i prywatnym stworzyła idealne warunki dla ataków na “zawody zamknięte” i korporacje publiczne przedstawiane jako próby równania: dlaczego nieunikniona jest (podczas kryzysu) generalna obniżka dochodów dotykająca także tych sektorów ? Wcześniejsze poparcie dla tych grup pracowników (faktem jest, że byli faworyzowani przez władzę) teraz zamieniło się w wadę. Nawet państwo czy członkowie rządu, którzy wcześniej zawierali z tymi grupami korzystne relacje teraz stali się protagonistami idei rozpowszechnianych przez trójkę. Szansa zmiany tej równowagi sił społecznych, kwestionująca legalność stosunków między władzą, a średnimi warstwami specjalistów jest wydarzeniem historycznym i nie powinna zostać niedoceniona przez żadną z zainteresowanych stron.

W latach dziewięćdziesiątych, podczas triumfu “modernizacji”, Grecki model relacji pomiędzy państwem a klasami i grupami społecznymi był możliwie najszerszy. Historyczna reprodukcja państwa klientelistycznego została potwierdzona, państwo zarządzało korzystnymi relacjami pomiędzy działalnością gospodarczą a interesami społecznymi. Utrzymywana i stale odświeżana była równowaga pomiędzy formalnymi i nieformalnymi praktykami, które nigdy nie mogły prowadzić do szerokiej umowy społecznej, jednakże połączyło to ogólną strategie zorientowaną na biznesie ze społeczną legitymizacją rządu poprzez swoje szczególne stosunki z średnimi warstwami profesjonalistów lub pracowników najemnych.

Wizja, na której opiera się dzisiejsza strategia państwa, to wizja mająca na celu legitymizacje systemu politycznego poprzez pozostawienie stosunków pomiędzy państwem a biznesem samym sobie. Wizja ta może się urzeczywistnić dzięki praktykom mechanizmu funkcjonowania państwa, które obecnie odwraca poprzednią równowagę pomiędzy prywatnymi a publicznymi/społecznymi interesami. Jest to krok w kierunku modelu Trzeciego Świata, czyli współpracy między państwem a najsilniejszymi interesami gospodarczymi i polityki mającej osłabić opór i zorganizowaną interwencję społeczną. Ten nowy kierunek może pozostać tylko wraz z wejściem kraju w permanentny kryzys społeczny. Jest to także rodzaj legitymizacji rządu.

Materializacja tej wizji ma miejsce, gdy każdy fachowiec staje (praktycznie sam) przeciwko rządowi, ale także przez bezradnością reszty społeczeństwa. Możemy wyciągnąć kilka lekcji z przypadku kierowców ciężarówek. Siła tego sektora, jego umiejętność do sparaliżowania kraju przeobraziła się z siły w słabość, odkąd ich mobilizacja została przedstawiona jako zwracająca się przeciwko społeczeństwu przeżywającemu poważny finansowy i społeczny kryzys – a więc wykorzystanie jako broni powszechnego poboru było łatwe i skuteczne. Nie jest trudno wyobrazić sobie, że związkowcy z GENOP-DEI znajdą się w podobnej sytuacji: będą w stanie sparaliżować kraj, ale nie będą w stanie przezwyciężyć bierności reszty społeczeństwa i/lub dezaprobaty ze strony rządu bądź trójki.

Aby związkowcy lub organizacje specjalistów mogły skutecznie oprzeć się tym planom muszą zawrzeć sojusz ze społeczeństwem, odrzucając tradycję korzystnego traktowania ich przez państwo i każdy rząd. Należy najpierw włożyć wiele wysiłku w przekonanie, że na prawdę bronią interesu publicznego, poprzez przedstawienie propozycji dla innych sektorów i poczynić konsekwentne wysiłki na rzecz rozpowszechniania tych propozycji. Wysiłki muszą być także poczynione, by połączyć mobilizacje związkowców i specjalistów z mobilizacją innych obywateli lub grup pracowników, poprzez wspólne cele. Wreszcie, prawdziwe gesty społecznego wsparcia muszą być w stanie zakwestionować wizerunek uprzywilejowanych grup społecznych walczących o swoje interesy i potrzeby samotnie. Jeżeli te grupy specjalistów lub pracowników najemnych nie zwrócą się w kierunku tworzenia nowych społecznych sojuszy i praktyk, aby włączyć się w kierunku społeczeństwa jako całości, nie ma szans na przeciwstawienie się bezlitosnemu politycznemu mechanizmowi, który został puszczony w ruch.

Źródło: occupiedlondon.org/blog
Tłumaczenie: grecjawogniu.info

Żądania Jamesa Lee po polsku

Ekologia/Prawa zwierząt | Publicystyka

Poniżej przytaczamy tłumaczenie żądań Jamesa Lee, sformułowanych przed przeprowadzonym przez niego atakiem na biuro telewizji Discovery, w dniu 2 września 2010 r.

Kanał Discovery ma ogłosić światu chęć ocalenia planety i uczynić, co następuje:

Kanał Discovery i inne kanały tej sieci mają nadawać w godzinach najwyższej oglądalności codzienne programy oparte na fragmencie „My Ishmael” Daniela Quinna [książka potępiająca podział na „człowieka” i „środowisko”, nagrodzona Turner Tommorow Fellowship Award - przyp. tłum.], strony 207-212, proponującym rozwiązania dla planety na zasadzie podobnej do rewolucji przemysłowej, gdzie ludzie tworzą nowe w oparciu o nowatorskie pomysły innych. Należy skupić się na tym, jak żyć BEZ płodzenia nowych paskudnych dzieci człowieka, ponieważ ten nowy miot przyczynia się do skażeń i sam stanowi skażenie. Może to być w formie teleturnieju. Może też fora wybitnych naukowców, zwolenników nauki Malthusa i Darwina, zdających sobie sprawę z problemu nadmiaru ludzkiej populacji. Może obie te rzeczy. Może wszystko, co ZADZIAŁA i pomoże światu naturalnemu rosnąć, a ludzkiej cywilizacji ZAPRZESTAĆ rozbudowy i cofnąć ją! NIECH TO BĘDZIE CIEKAWE, BY LUDZIE TO OGLĄDALI I PODJĘLI STOSOWNE DZIAŁANIA!!!!

2. Wszystkie programy na kanale Discovery Health-TLC mają zaprzestać zachęcania do płodzenia nowych pasożytów-dzieci człowieka i udawania bohaterstwa związanego z rozmnażaniem. W miejsce tych programów należy umieścić takie, które chwalą sterylizację człowieka i bezpłodność. Wszystkie programy uprzednio promujące rozród należy przestawić na kierunek powstrzymujący ludzki rozród, a nie zachęcający do niego.

3. Wszelkie programy promujące Wojnę i technologie wojenne mają być zlikwidowane. Reklamowanie broni i masowego zniszczenia nie ma już sensu. Zamiast tego, mówcie o tym, jak przyczynić się do rozkładu cywilizacji, a przesłanie programów skupcie na ROZWIĄZANIU problemu globalnego zmechanizowanego konfliktu zbrojnego. Znów: rozwiązań, rozwiązań - zamiast tylko powtarzać te same stare wojny z nowym uzbrojeniem. I nie pokazujcie tych niby-pokojowych ściemnionych ugrupowań. To kłamcy i oszuści. Tak naprawdę nie chcą przerwania wojen. WSZYSTKIE TE RUCHY SĄ OSZUSTWEM! Z jednej strony mówią, że chcą zakończyć wojny, a z drugiej domagają się dalszego wzrostu populacji ludzkiej. W czasie II wojny światowej ludzi było 2 miliardy, a po tej wojnie ludzie uznali, że jeśli potroją populację, zapewnią sobie pokój. Poszaleli?! To głupota! IM WIĘCEJ LUDZI, TYM WIĘCEJ WOJEN!

4. Macie pokazać, jakim szkaradzieństwem jest cywilizacja. Obnażyć jej ohydne korzenie religijno-kulturowe i jej chciwość. Nadawajcie to przesłanie dopóki skażenie planety nie cofnie się a liczebność ludzkiej populacji nie zacznie spadać! To jest wasz obowiązek. Jeśli myślicie, że nie, to spieprzajcie z tej planety! Wdychajcie ropę naftową! To jest obowiązek moralny każdej żyjącej osoby. Inaczej po co żyje??

5. Imigracja: Nowe programy mają poświęcić się szukaniu sposobu na powstrzymanie WSZELKIEGO skażenia migracyjnego i idącym za nim obciążeniem w postaci nowych dzieci. Szukajcie sposobów na powstrzymanie go. Wezwijcie ludzi na świecie by dopracowali się takich rozwiązań, które go zatrzymają całkowicie i na stałe. Zróbcie coś NA RZECZ tych krajów, by przestały przysyłać swoje rozmnażające się ludności do Stanów Zjednoczonych i innych krajów świata w poszukiwaniu pracy, i by ludności te przestały mnożyć swój niechciany miot. WYMYŚLCIE COŚ DLA TYCH KRAJÓW, BY POWSTRZYMAŁY WZROST LICZEBNOŚCI I EKSPORT TEGO OHYDZTWA! (Pierwszy świat karmi wzrost populacji w Trzecim Świecie, a tamtejsze ludzkie rodziny będą udawać się tam, gdzie będzie żywność! Muszą przestać płodzić nowych ludzi szukających pracy, której nie ma!)

6. Znaleźć rozwiązania problemów globalnego ocieplenia, zanieczyszczeń ze strony motoryzacji, handlu międzynarodowego, skażeń fabrycznych i całej wyolbrzymionej ekonomii człowieka. Wymyśleć coś, aby ludzie nie zatruwali środowiska rozbudową swojego mieszkalnictwa, torując drogę odpadowi, jakim jest człowiek! Wynajdźcie sposoby na to, by ludzie przestali się rozmnażać i przestali wykorzystywać ropę naftową - po to, by COFNĄĆ ocieplenie klimatu i zniszczenie planety!

7. Zacząć pokazywać programy, które mówią o naukach Malthusa tłumaczących, w jaki sposób produkcja żywności prowadzi do nadmiernego wzrostu liczebności ludzkiej populacji. Mówić o ewolucji. Mówić o Malthusie i Darwinie, aż nie dojdzie to do pustych łbów ludzi, aż nie pojmą!

8. Ocalić planetę - znaczy uratować to, co zostało z dzikiej, nie-ludzkiej przyrody, co wymaga zmniejszenia liczebności populacji człowieka. Znaczy to powstrzymać rasę ludzką przed płodzeniem kolejnych obrzydliwych ludzkich dzieci! To wy stanowicie media, to wy jesteście w stanie dotrzeć do wystarczającej liczby ludzi. To wasz obowiązek, bo to wy możecie dotrzeć do aż tylu umysłów!

9. Pokazywać programy, które skorygują i rozmontują niebezpieczną dla świata gospodarkę amerykańską. Obronić świat przed niebezpieczną gospodarką opartą na szwindlach, zanim doprowadzi ona do kolejnej wojny jądrowej.

10. Przestać gloryfikować płodzenie dzieci człowieka w programach wszystkich waszych kanałów i na TLC [kanał Discovery poświęcony rodzinie – przyp. tłum.]. Zlikwidować programy typu „Broń przyszłości” albo zacząć potępiać w nich twórców takich broni, aby programy te zaczęły ujawniać oblicze handlu bronią i tworzenia broni, zamiast ją reklamować!

11. Znajdziecie też rozwiązania problemów bezrobocia i niedostatku mieszkań. Ilość bezrobotnych każe mi sądzić, że Stany Zjednoczone idą w kierunku dalszych wojen.

Ludzie są istotami najbardziej niszczycielskimi, nieczystymi, dokonującymi największych skażeń. Wszystko, co jeszcze zostało z planety, niszczą swoją fałszywą moralnością i zwyczajami kultywującymi rozmnażanie.

Na każdego człowieka, który się urodzi, trzeba obrócić całe AKRY naturalnego lasu w grunty orne, by karmić ten nowy dodatek przez następne 60 do 100 LAT, bo tyle prawdopodobnie będzie żył! DZIEJE SIĘ TAK KOSZTEM ISTOT ZAMIESZKUJĄCYCH LASY! Należy zaprzestać rozmnażania człowieka i uprawy roli!

Powinnością każdego jest uchronić planetę, na której żyją i nie płodzić więcej dzieci, które kontynuowałyby nieczyste praktyki żyjących dziś ludzi. Dzieci odpowiadają katastrofalnym skażeniom w przyszłości, tak jak ich rodzice stanowią skażenie czasów obecnych. ŻADNYCH WIĘCEJ NOWORODKÓW! Prawdziwym kryzysem jest wzrost populacji. Tylko jedno dziecko urodzone w Stanach Zjednoczonych zużyje w ciągu życia od 30 do tysiąca razy więcej zasobów od dziecka w Trzecim Świecie. To tak, jakby jedna para miała 30 dzieci, chociaż to tylko jedno! Jeśli Stany Zjednoczone idą w tę stronę, to może stać się tak samo z innymi krajami!

Trzeba też powstrzymać wojnę. Nie dlatego, że jest to działanie z moralnego punktu widzenia złe, ale dlatego, że współczesna broń czyni katastrofalne zniszczenie w środowisku, szkodząc innym istotom. SZUKAJCIE WYJŚCIA, JAK WAS UCZONO! Człowiek jest ponoć urodzonym wynalazcą. WIĘC WYNAJDUJCIE, DO CHOLERY!

Świat potrzebuje takich programów telewizyjnych, które przedstawiają NOWE rozwiązania problemów, które stwarza człowiek. Nie potrzebuje takich programów, które ogłupiają ludzi, by dalej niszczyli ten świat. Które zachęcają ich do płodzenia jeszcze większej liczby ludzi szkodliwych dla środowiska.

Macie teraz nastawić się na ratowanie środowiska i tej różnorodności, jaka jeszcze uchowała się na planecie. Nie ma nic ważniejszego od ich ochrony: lwów, tygrysów, żyraf, słoni, żabek, żółwi, naczelnych, szopów, żuków, mrówek, rekinów, niedźwiedzi, i oczywiście wiewiórek.

A ludzie? Planeta nie potrzebuje ludzi.

NA PEWNO WIECIE, że to ludzka populacja stoi za wszelkim skażeniem i wszystkimi problemami tego świata, a JEDNAK zachęcacie, zamiast zniechęcać, do rozrostu i rozrodu ludzkiej rasy. Na pewno CHOCIAŻ TYLE JUŻ WIECIE!

Żądam, by firma Discovery Communications nadała program według nowej ramówki na swoich kanałach na całym świecie, i żądam dowodów, że tak zrobiła. Żądam, by nowe programy zaczęły się od pytania ludzi o pomysły na ratowanie planety i pozostałych przy życiu dzikich gatunków.

Tego żąda i tak mówi Lee.

[tłum. Qrde]

Z kim bili się antyfaszyści? Czyli oświadczenie ws. wydarzeń z 24.04.2010 w Białymstoku i decyzji prokuratury.

Antyfaszyzm | Publicystyka

Ponad cztery miesiące zajęło białostockiej prokuraturze spreparowanie dowodów pozwalających na oskarżenie 7 członków ruchu antyfaszystowskiego o udział w bójce podczas demonstracji, jaka odbyła się 24 kwietnia 2010 roku. Nadal nie wiadomo jakie będą losy ponad 30 uczestników demonstracji, którzy nie przyjęli mandatów za nie rozejście się z miejsca demonstracji.

Zdarzenie to było szeroko opisywane w mediach. Relację oczami organizatorów można znaleźć tutaj.

Errico Malatesta: Anarchia

Publicystyka

Wyraz anarchia pochodzi z greckiego i oznacza: bez rządu, stan ludu, który swym życiem społecznym kieruje sam, bez ustanowionej władzy, bez rządu.

Zanim cały szereg myślicieli i uczonych uznał podobną organizację za możliwą i pożądaną, zanim takowa organizacja została przyjęta za cel przez stronnictwo społeczne, które stało się jednym z najważniejszych czynników w obecnej walce o oswobodzenie ludzkości - wyraz anarchia był powszechnie używany w znaczeniu nieporządku, zamieszania; nawet dziś jeszcze jest on często używany w tym znaczeniu przez ludzi nieuświadomionych, a także przez naszych przeciwników, którzy są zainteresowani ukryciem prawdy.

Kanał XML