Publicystyka

„Nicniemożenie” a urojenia wielkości

Publicystyka

„Ile będzie ludzi?” Wieczne pytanie wątpiących. Wątpiących, czy warto się ruszyć sprzed facebooka i faktycznie wziąć udział w jakimś wydarzeniu, nie tylko klikając „lubię to”. Zaangażować się, poświęcić trochę energii i wykazać trochę zdecydowania. Na chwilę choć przełamać obezwładniający ciężar psychicznego „nicniemożenia”. Ja nic nie mogę, nie dam rady zmusić pracodawcy do zapłacenia mi zaległej pensji, „nie dam rady”, itd. Ile razy to słyszeliśmy? „Nie da się”, nawet wtedy gdy się da, często bardzo skromnymi siłami, nawet gdy zaangażuje się garstka zdecydowanych ludzi. Otacza nas chciejstwo, brak wiary. Chciałoby się za to lać po mordzie. Tak! Bo to zbrodnia wciąż wygadywać „nie da się”, gdy KAŻDY kto podjął walkę w choć minimalnym stopniu – wygrał. Nawet jeśli wygrał tylko swoją godność (a przecież zazwyczaj wygrywa też o wiele więcej – umowę najmu, odszkodowanie za bezprawne zwolnienie z pracy, itp.). To przerażające jak ta samokastrująca się mentalność, której jedynym skutkiem jest niewolnicze znoszenie kolejnych upokorzeń, rozpowszechniła się zarówno na lewicy, jak i na prawicy.

Na prawicy, wiadomo: kolejne marsze w symboliczne rocznice, symbole wspomnienia, jacy kiedyś byliśmy wielcy. Eskapizm w idealizowaną przeszłość, ucieczka od przygniatającej teraźniejszości, z jej nierozwiązanymi problemami, z którymi pozbawiona wsparcia społeczności jednostka nie ma szansy sobie poradzić. Ale poprzez chwilę można o tej koszmarnej teraźniejszości zapomnieć. Można pomachać flagą, odpłynąć w fantazje o projektowanej w przeszłość utopii „złotego wieku”, zwalić winę na zewnętrznego wroga. Jednym słowem, poczuć się lepiej, nic nie zmieniając.

Na lewicy jednak nie lepiej. To co stanowi największą wartość lewicy, czyli praca organiczna u podstaw, która jako jedyna ma realną szansę zjednać wszystkich wykluczonych, niezależnie od innych podziałów światopoglądowych, równie dobrze mogłaby być domeną archeologów. Gdy porówna się ilość czasu poświęcaną na codzienną walkę o najbardziej podstawowe sprawy z ilością odezw, mitów samopromujących, czczej gadaniny i tematów zastępczych, można dojść do wniosku: ch*j z taką lewicą! Czego by nie próbować, to samo „nicniemożenie”, to samo debilne pytanie „ilu będzie ludzi?” - bo samemu nie ma się dość kręgosłupa by stanąć w obronie słusznej sprawy, tylko dlatego że jest słuszna, a nie dlatego że musi to poświadczać obecność tłumu. Zresztą, jak łatwo zrozumieć, ci którzy nie mają w sobie dość przekonania i wiary, by działać o własnych siłach – złamią się także wtedy, gdy obok nich będzie nawet tysiąc innych osób pozbawionych wiary i determinacji.

Prawica chciałaby nas przekonać, że to kwestia charakteru: że człowiek rodzi się z kręgosłupem, lub bez. Że większość jest skazana na bierne podążanie za liderami, gdyż sami nie mają dość wyobraźni, woli i wiary, by rozwiązać najprostsze problemy. Lewica mówi na to: nie, to bezradność wyuczona, słabość która nam została wpojona wiecznym odtwarzaniem mitów o urojonej wielkości, wobec której zawsze czujemy się mali i niekompetentni. Ta wielkość jest zawsze GDZIE INDZIEJ. Obojętnie, w przeszłości, w przyszłości, na innym kontynencie. Nigdy tu, w TWOICH rękach. A przecież wszystko czego potrzebujesz jest w zasięgu ręki. Wystarczy tylko, że będziesz mieć dość WIARY. Wszystko czego pragniesz jest po drugiej stronie strachu. Strachu przed śmiesznością, osamotnieniem i izolacją. Po drugiej stronie opiumowego otępienia i wiecznego „nicniemożenia”.

Praca śmieciowa w Fundacji im. Heinricha Bölla w Berlinie

Prawa pracownika | Publicystyka

Związek FAU prowadzi z fundacją im. Heinricha Bölla w Berlinie spór pracowniczy. Fundacja korzysta z usług zewnętrznych firm, aby uniknąć bezpośredniego zatrudniania dużej części pracowników, przez nie są oni opłacani według stawek minimalnych obowiązujących w branży i są zmuszeni do pracy we wczesnych godzinach porannych, lub późnych wieczornych, lub w czasie weekendu, bez żadnych dodatkowych opłat.

Związek FAU domaga się bezpośredniego zatrudnienia ludzi pracujących dla Fundacji bezpośrednio przez Fundację. Ponieważ pracownicy byli zatrudnieni poniżej stawek obowiązujących w branży służby publicznej, domagają się też odpowiedniego wynagrodzenia.

Pracownicy agencji Xenon pracujący dla Fundacji Heinricha Bölla, zrzeszeni w FAU, próbowali 5 razy zorganizować spotkanie z przedstawicielami Fundacji, w celu omówienia problemu. Nie spotkało się to z żadnym odzewem.

Oświadczenie egipskich anarchistów w sprawie sytuacji w kraju

Publicystyka

Wydarzenia ostatnich kilku dni są kolejnym etapem całej sekwencji zdarzeń, dzięki którym wojsko może skonsolidować swoją władzę i dążyć do uśmiercenia rewolucji oraz powrotu państwa militarnego/policyjnego.

Autorytarny reżim Bractwa Muzułmańskiego musiał odejść. Ale zastąpił go Egipt prawdziwie zmilitaryzowany – wcale nie mniej autorytarny, wcale nie mniej faszystowski, a z pewnością trudniejszy do obalenia.

Masakra przeprowadzona przez armię przeciwko zwolennikom Morsiego na Placach Nadha i Raba, pozostawiła 500 zabitych i 3000 rannych (to dane Ministerstwa Zdrowia – w rzeczywistości są o wiele wyższe). Był to zaplanowany akt państwowego terroryzmu. Jego cel to podzielenie ludzi i zmuszenie Bractwa Muzułmańskiego do powołania większej ilości milicji, w celu zemsty i obrony. To z kolei, pozwoli armii obwołać wszystkich islamistów terrorystami i stworzyć w państwie „wewnętrznego wroga”, aby wojskowi mogli utrzymać swój reżim w stanie ciągłej gotowości.

Dzisiaj walczą z Bractwem Muzułmańskim, ale jutro przyjdą po każdego, który odważy się ich krytykować. Już teraz armia ogłosiła stan wyjątkowy na okres miesiąca, dając policji i wojsku wyjątkowe uprawnienia, a w wielu prowincjach wprowadzono godzinę policyjną od 19.00 do 6.00 . Daje to armii wolną rękę, by stłamsić opór. To powrót dni sprzed rewolucji, kiedy prawo stanu wyjątkowego obowiązywało od 1967 roku, zapewniając odpowiednie struktury dla szeroko zakrojonych represji i łamania wolności.

Oblicze nowego reżimu nie pozostawia wątpliwości. Zaledwie kilka dni temu mianowano 18 nowych burmistrzów, z czego większość to wysocy rangą wojskowi/policjanci, nawet ci z okresu reżimu Mubaraka. Postępują także ataki na robotników, którzy kontynuują strajk o swoje prawa (przykładowo, ostatni atak armii i aresztowania hutników w Suezie). Wojskowy reżim ściga także rewolucyjnych aktywistów, bije i zatrzymuje dziennikarzy i zastrasza obcokrajowców, którym zdarzyło się być świadkami tych wydarzeń. Zarówno lokalne jak i globalne media przekazują półprawdy i budują narrację wspierającą polityczną agendę. Kontrrewolucja ruszyła pełną parą i dobrze wie jak złamać jedność ludzi, dzieląc i rządząc.

W minionych dwóch dniach nastąpił wzrost sekciarskich odwetów, spalono 50 kościołów i chrześcijańskich instytucji. Armia i policja nie broniła chrześcijańskiej społeczności. W interesie zarówno wojska, jak i Bractwa Muzułmańskiego, leży podnoszenie napięcia i wywoływanie w ludziach strachu oraz nienawiści. Walczą o kontrolę nad Państwem, podczas gdy krew ludu zalewa ulice.

Potępiamy masakry na Placach Raba i Nadha, ataki na robotników, aktywistów oraz dziennikarzy, manipulowanie ludźmi przez sprawujących władzę oraz sekciarskie ataki. By rewolucja toczyła się dalej, ludzie muszą pozostać zjednoczeni w sprzeciwie wobec nadużyć i tyranii władzy, bez względu na kogo one spadają.

Precz z wojskiem i Al-Sissim!
Precz z pozostałościami po reżimie Mubaraka i biznesową elitą!
Precz z Państwem, wszelka władza w ręce autonomicznych społeczności!
Niech żyje egipska rewolucja!


Kolektyw anarchistyczny Tahrir-ICN

Mokre złoto

Świat | Gospodarka | Publicystyka | Tacy są politycy

Ostatnia wypowiedź dyrektora generalnego firmy Nestle, Petera Brabeck'a oznacza, że woda na całym świecie wkrótce znajdzie się pod kontrolą korporacji, takich jak jego. Brabeck wygłosił zdumiewające twierdzenie, że prawo do wody nie jest inherentnym prawem człowieka i że powinna ona być zarządzana przez ludzi biznesu i ciała zarządzające. Chce on, aby wody były kontrolowane, sprywatyzowane i przekazywane w sposób, który pozwoli na „podtrzymanie” planety.

Wszystko to oznacza, że plan Brabeck'a przewiduje monitorowanie i kontrolowanie ilości wody, jaką ludzie używają. Pewnego dnia prawo międzynarodowe zmusi miasta i miasteczka, aby ograniczyły ilość wody dla każdego gospodarstwa domowego. Ludzie będą musieli uzyskać pozwolenie na kopanie studni lub płacić kary za zbieranie i gromadzenie wody deszczowej. Podobne prawa już funkcjonują w Stanach Zjednoczonych.

Dyrektor generalny Nestle uważa, że cała woda na planecie powinna mieć swoją cenę. Brabeck chwali się, że jego firma jest największą korporacją spożywczą na świecie z ponad 65 mld dolarów rocznego zysku. Z dumą twierdzi, że miliony ludzi na całym świecie zależne są od niego i jego firmy. Brabeck wartościuje wodę jako pokarm, który musi mieć przypisaną wartość, zaś swoje projekty „zrównoważonego rozwoju” opiera na fakcie, że w przeciągu najbliższych 15-20 lat 1/3 ludności świata może stanąć w obliczu niedoboru wody. Brabeck uważa, że kontrolowanie cen wody może ocalić planetę przed brakiem żywności i wody w najbliższych latach.

Nasuwa się oczywista wątpliwość- czyżby Brabeck sugerował, że wobec groźby ewentualnych przyszłych niedoborów wody, należy odebrać wszystkim ludziom ich naturalną wolność dostępu do wody? Do czego może doprowadzić polityka, mająca na celu objęcie międzynarodową kontrolą źródeł wody i powierzenie dostarczenia jej kilku korporacyjnym dyktatorom?

Dyrektor generalny Nestle popiera otwarcie uprawy GMO i krytykuje praktyki ekologiczne. Upoważnienie osób takich jak Brabeck do sprawowania kontroli nad zasobami wody stworzy despotyczny monopol na coś, co u swych podstaw miało być bezpłatne dla dobra ogółu. Jeśli korporacje obejmą kontrolą nasze krany, będą mogły dyktować, które gospodarstwa otrzymają wodę, a które nie. Firma Nestle i jej podobne, będą mogły w ten sposób faworyzować rolnictwo GMO, w kierunku którego skłaniają się ich szefowie. Brabeck oświadczył, że żywność ekologiczna nie jest „najlepsza”, po czym dodał, że genetycznie modyfikowana żywność jest całkowicie bezpieczna i nie powoduje chorób (co jest sprzeczne z najnowszymi badaniami nad żywnością GMO). Przy takich poglądach gospodarka Brabeck'a spowoduje odcięcie rolnictwa ekologicznego od wody i pozwoli żywności modyfikowanej zalać rynki.

Aby zachować nasze niepodważalne prawo dostępu do wody, musimy ściśle ze sobą współpracować i stanowczo przeciwstawiać się praktykom lansowanym przez korporacje pokroju Nestle. Jeśli ktoś ma taką potrzebę i chce wykopać sobie studnię by czerpać z wód gruntowych, niech to bez oporów uczyni. Jeśli ktoś chce zbierać wodę deszczową do podlewania własnego ogrodu, niech ją zbiera. Jeśli ktoś chce oczyszczać grawitacyjnie wodę przy pomocy własnych filtrów węglowych i zrezygnować z usług firm dostarczających wodę butelkowaną, niech tak robi. Może nadszedł czas, aby potrząsnąć korporacyjnym przemysłem prywatyzującym zasoby wody, który urządza nam pranie mózgów, chcąc nas skłonić do tego, byśmy bezwiednie zgodzili się na kontrolowanie przezeń globalnych zasobów wody? Woda musi pozostać nieskażona, bezpłatna i, w miarę możliwości, powszechnie dostępna każdemu mieszkańcowi tej planety.

Policja i pracodawcy przeciwko ZSP i pracownikom

Prawa pracownika | Publicystyka

Kolejny raz, rola odgrywana przez państwo i policję staje się całkiem jasna.

Wszystko wskazuje na to, że BRW Sofa stara się wszcząć sprawę sądową przeciwko ZSP. Po tym, jak pracownicy BRW Sofa poskarżyli się na warunki panujące w firmie i pracodawca otrzymał tytuł „Najgorszego Pracodawcy Roku” (później dyrektor firmy zaprzeczała, że przyznanie tytułu miało miejsce). Później, gdy związkowiec pracujący w BRW Sofa napisał o przypadku złamania praw pracowników, został zwolniony dyscyplinarnie. W wyniku kampanii zainicjowanej przez ZSP oraz negocjacji z udziałem związków zawodowych, firma zgodziła się szybko podpisać ugodę z pracownikiem. Jednak teraz BRW Sofa stara się nasłać olsztyńską policję na ZSP.

Wydział do spraw przestępstw gospodarczych policji zażądał od ZSP podania danych osób publikujących materiały na stronach ZSP. Brak oczywiście informacji, jakie „przestępstwo gospodarcze” miało zostać popełnione. Kto właściwie nie zapłacił pracownikom pensji, albo nie zapłacił im wynagrodzenia za nadgodziny? Czy to ZSP tworzy najróżniejsze fikcyjne spółki, by uniknąć wypłacania pracownikom wynagrodzeń? Policja nie ściga firm Impel, Impuls, BRW Sofa, Full-Job za przestępstwa gospodarcze, ale za to zajmuje się ściganiem organizacji, które publikują skargi pracowników na nieuczciwych pracodawców.

Jeśli ktoś miał do tej pory wątpliwości jaka jest rola państwa i policji, to w tym momencie nie powinien już ich mieć.

ZSP protestowało przez ostatnie dwa tygodnie pod siedzibą Impulsu w Warszawie, gdyż firma nie płaci swoim pracownikom na czas. Niektórym pracownikom firma jest winna więcej niż miesiąc wynagrodzenia. Według Państwowej Inspekcji Pracy (która z pewnością dopiero zaczęła odkrywać skalę problemu) w pierwszej połowie roku bez pensji pozostawało ponad 62 tys. pracowników. Co by się stało, gdyby nieświadomy niczego oszukany pracownik udał się na policję i do Państwowej Inspekcji Pracy? Policja oznajmiłaby, że nie zajmuje się tym problemem – nawet jeśli to jest oczywisty przypadek złodziejstwa. Państwowa Inspekcja Pracy może zajęłaby się sprawą, jeśli pracownik ma umowę o pracy – ale wiadomo ile osób ma takie umowy w dzisiejszych czasach.

Pracownikowi powiedziano by, że ma założyć sprawę w sądzie. Jak wiadomo, państwowe sądy nie są wystarczająco finansowane, co wpływa na czas postępowania. Więc jeśli pracownicy Impulsu nie otrzymują wynagrodzeń, nie jest możliwa żadna pomoc ze strony władz. Policja może się pojawić... ale tylko jeśli zostanie wezwana przez szefa przeciwko demonstrantom. Jeśli policję wezwie pracownik, usłyszy że „nic nie da się zrobić”.

Tak właśnie działa policja i państwo. Oni nie są po to, by chronić pracowników. Są po to, by bronić szefów i kapitał.

W Sądzie Pracy, sprawy toczą się w tempie 1-2 godziny co 6 miesięcy. W tym czasie, pracownicy czekają na wynagrodzenia, a sprawa ciągnie się latami, często jeszcze obciążając pracowników dodatkowymi kosztami. A na koniec, pracownicy mogą i tak się dowiedzieć, że Sąd Pracy nie zajmuje się niektórymi sprawami.

Taka jest właśnie sytuacja pracowników LOTu, którzy zostali przeniesieni do spółki Impela i nie zostali z powrotem przyjęci do pracy, gdy umowę przejęła firma LOT Services. Impel Airport Services nakazał przeniesienie do LOT Services, ale nigdy nie rozwiązał ich umów. Sąd orzekł, że Impel Airport Services jest pracodawcą i odpowiada za zobowiązania wobec pracowników. Jednak w międzyczasie IAS powołało inną firmę, przeniosło działalność i aktywa do nowej spółki i sprzedało IAS, które teraz jest bankrutem. Ten rodzaj działalności, który uniemożliwia pracownikom odzyskanie należności od firm, zdaje się nie interesować tych, którzy ścigają „przestępstwa gospodarcze”.

Wszyscy w Polsce zdają sobie sprawę, że przeciw pracownikom popełnianych jest bardzo wiele przestępstw i że nikt nic z tym nie robi. Teraz mamy wyjaśnienie: policja zbyt jest zajęta ściganiem osób i organizacji, które publikują skargi pracowników i informacja o warunkach pracy. W tym czasie, szefowie, którzy nie płacą, którzy zmuszają do bezpłatnych nadgodzin, wszyscy ci, którzy wydają miliony publicznych pieniędzy na bilety na koncerty Madonny, są nietykalni. Dlatego, że system na to pozwala i jest tak skonstruowany, by umożliwić złodziejstwo na szeroką skalę i poddawać represjom kogokolwiek, kto sprzeciwi się szefom i politykom.

BRW Sofa jest firmą należącą do jednego z najbogatszych ludzi w Polsce. Jednak pracownicy zarabiają bardzo niewiele. To bardzo proste. Pracownicy, którzy mówili publicznie o warunkach pracy (czy to w Polsce, czy na Białorusi) zostali zwolnieni. Gdy pracodawca nie ma informacji o tym, kto przekazał informacje, wysyłają śledczych policyjnych, by ścigali... właściwie jakie przestępstwo? Mówienie prawdy?

Cały ten system musi zostać zlikwidowany, a pracownicy muszą się obudzić i zacząć działać! BRW Sofa zwalnia i represjonuje – nie pomagaj więc firmie prowadzić brudnego biznesu!

Wspieraj pracowników, którzy walczą przeciw korporacjom i wspieraj ich obronę przeciw atakom ze strony policji i represji ze strony pracodawców!

ZSP utworzyło fundusz, gdzie można wpłacać pieniądze na wsparcie represjonowanych pracowników i aktywistów, którym grożą procesy sądowe lub dochodzenia karne. Skontaktuj się z nami, jeśli chcesz otrzymać więcej informacji: info@zsp.net.pl

Jak Solidarność Polskę wyzwoliła!

Kraj | Prawa pracownika | Protesty | Publicystyka | Strajk

Wbrew pozorom celem Solidarności nie było wprowadzenie kapitalizmu czy „obalenie komuny”, ale realizacja 21 (i to socjalistycznych postulatów). Jako prosty chłopak zobaczę co zawdzięczam wspaniałej transformacji, jak owe postulaty mają się do dzisiejszych realiów.

1. Akceptacja niezależnych od partii i pracodawców wolnych związków zawodowych, wynikająca z ratyfikowanej przez PRL Konwencji nr 87 Międzynarodowej Organizacji Pracy dotyczącej wolności związkowych.

To powodzenia. Po pierwsze dostańcie umowę o pracę, a potem spróbujcie założyć związek zawodowy. Dzisiejsze prawko jest tak nieaktualne, że dla szarego pracownika założenie związku jest praktycznie niemożliwe do zrealizowania, szczególnie w mniejszych zakładach, którymi polska podobno stoi.

2. Zagwarantowanie prawa do strajku oraz bezpieczeństwa strajkującym i osobom wspomagającym.

Lockout na porządku dziennym. Władze związkowe nie wydają zgody na strajk, pomimo pozytywnego wyniku referendum.

3. Przestrzegać zagwarantowaną w Konstytucji PRL wolność słowa, druku, publikacji, a tym samym nie represjonować niezależnych wydawnictw oraz udostępnić środki masowego przekazu dla przedstawicieli wszystkich wyznań.

Wiadomo, dlatego jako związek zawodowy należy uczestniczyć w wiecach TV-Trwam, która rzekomo jest dyskryminowana.

4. a) przywrócić do poprzednich praw: – ludzi zwolnionych z pracy po strajkach w 1970 i 1976, – studentów wydalonych z uczelni za przekonania,
b) zwolnić wszystkich więźniów politycznych (w tym Edmunda Zadrożyńskiego, Jana Kozłowskiego, Marka Kozłowskiego),
c) znieść represje za przekonania.
5. Podać w środkach masowego przekazu informację o utworzeniu Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego oraz publikować jego żądania.
6. Podjąć realne działania mające na celu wyprowadzenie kraju z sytuacji kryzysowej poprzez:
a) podawanie do publicznej wiadomości pełnej informacji o sytuacji społeczno-gospodarczej,
b) umożliwienie wszystkim środowiskom i warstwom społecznym uczestniczenie w dyskusji nad programem reform.

Jak wiadomo, wszelkie decyzje, jak na przykład 'rewitalizacja' nadodrza czy budowa miejskiego stadionu były poddane szerokim konsultacją społecznym...

A tak poważnie nie pamiętam, żeby cokolwiek było z kimkolwiek konsultowane.

7. Wypłacić wszystkim pracownikom biorącym udział w strajku wynagrodzenie za okres strajku jak za urlop wypoczynkowy z funduszu CRZZ.

Wynagrodzenie za urlop wypoczynkowy? Przecież dzisiaj tego nie ma. Elastyczny kodeks pracy. Umowy śmieciowe i zerowe efektywnie eliminują problem wynagrodzenia za okres urlopu.

8. Podnieść wynagrodzenie zasadnicze każdego pracownika o 2000 zł na miesiąc jako rekompensatę dotychczasowego wzrostu cen.

U nas ceny rosną a wynagrodzenia spadają.

9. Zagwarantować automatyczny wzrost płac równolegle do wzrostu cen i spadku wartości pieniądza.

Przecież takie coś zepsułoby rynek, który przecież zajebiście wszystko reguluje.

10. Realizować pełne zaopatrzenie rynku wewnętrznego w artykuły żywnościowe, a eksportować tylko i wyłącznie nadwyżki.

Tutaj się udało. Niczego w sklepach nie brakuje. Tylko iść i kupować. Ciekawe tylko za co

11. Wprowadzić na mięso i przetwory kartki – bony żywnościowe (do czasu opanowania sytuacji na rynku).
12. Znieść ceny komercyjne i sprzedaż za dewizy w tzw. eksporcie wewnętrznym.
13. Wprowadzić zasady doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej, oraz znieść przywileje MO, SB i aparatu partyjnego poprzez: zrównanie zasiłków rodzinnych, zlikwidowanie specjalnej sprzedaży itp.

Zasiłków rodzinnych też już praktycznie nie ma.

14. Obniżyć wiek emerytalny dla kobiet do 50 lat, a dla mężczyzn do lat 55 lub [zaliczyć] przepracowanie w PRL 30 lat dla kobiet i 35 lat dla mężczyzn bez względu na wiek.

Przyznam, że to mój ulubiony punkt. Wywalczyli wydłużenie wieku emerytalnego o 17 lat dla kobiet i 12 dla mężczyzn,

15. Zrównać renty i emerytury starego portfela do poziomu aktualnie wypłacanych.

16. Poprawić warunki pracy służby zdrowia, co zapewni pełną opiekę medyczną osobom pracującym.

Każdy chyba wie jak nasza służba zdrowia działa. A z tym ubezpieczeniem dla pracujących też różnie bywa ze względu na umowy o dzieło naprzykład

17. Zapewnić odpowiednią liczbę miejsc w żłobkach i przedszkolach dla dzieci kobiet pracujących.

I tutaj chyba niczego nie udało się wywalczyć

18. Wprowadzić urlop macierzyński płatny przez okres trzech lat na wychowanie dziecka.

Urlop macierzyński? Co to jest? No chyba, że któraś z pań jest jedną z nielicznych szczęściar pracujących na etat.

19. Skrócić czas oczekiwania na mieszkanie.

W wolnym rynku mieszkań już nie rozdają. Można je sobie skredytować na 40 lat, o ile ma się szczęście. Jednak 'za komuny' było lepiej. Przynajmniej pod tym względem.

20. Podnieść diety z 40 zł do 100 zł i dodatek za rozłąkę.

Dodatek za rozłąkę? Jak żyję o tym nie słyszałem

21. Wprowadzić wszystkie soboty wolne od pracy. Pracownikom w ruchu ciągłym i systemie 4-brygadowym brak wolnych sobót zrekompensować zwiększonym wymiarem urlopu wypoczynkowego lub innymi płatnymi dniami wolnymi od pracy.

Udało się, nie pracujemy w sobotę! No chyba, że pracodawca sobie tego zażyczy.

Teraz zaczynam rozumieć starszych ludzi powtarzających "za komuny było lepiej"
Jak widać większość postulatów 'S' nie została zrealizowana do dziś. Transformacja stała się jedneak faktem. Szkoda tylko, że nie w tę stronę co trzeba...

Dość tego horroru! Dzień strajku i protestu - 13 września!

Publicystyka | Strajk

Żyjemy w istnym horrorze. Rząd i lobby biznesowe od lat atakują prawa pracownicze, przenosząc na pracowników coraz więcej kosztów, tak by firmy mogły zachować więcej zysku dla siebie i by bogaci mogli być coraz bogatsi. Po 25 latach prania mózgów, udało im się przeforsować okrutną neoliberalną politykę. Musimy pracować coraz więcej, za coraz mniej. Ponieważ nie mamy godnych pensji, musimy w pracy zostawać coraz dłużej. Niedawno zmieniło się też prawo, które sprawiło, że 78-godzinny tydzień pracy stał się realną możliwością.

W każdym normalnym kraju, takie kroki ze strony rządu spotkałyby się z masowymi protestami i strajkami. Ale nie w Polsce. Nauczono nas być dla szefa szmatami. Nauczono nas, że nie możemy nic zmienić. A co najgorsze, taka jest postawa największych związków w kraju, które nawet pomimo pozytywnych wyników referendum strajkowego nie chcą ogłosić strajku, tylko kilka dni protestu.

Nie możemy stać się jak zombi i przestać reagować na sposób, w jaki się nas traktuje. Ponad 84% członków „S” biorących udział w referendum opowiedziało się za strajkiem. Ale jednak strajku nie będzie, bo wierchuszka związku się boi lub chce ratować swoje etaty?

Dość tego! Piątek 13 września będzie bardzo nieszczęśliwym dniem dla pracodawców. Bo nie chcemy iść do pracy - chcemy naprawdę protestować. Zapraszamy wszystkich związkowców, którzy popierają strajk i nie zgadzają się z decyzją bonzów związkowych, aby do nas się przyłączyli. Zapraszamy wszystkich ludzi nie uzwiązkowionych, wszystkich bezrobotnych, studentów … po prostu wszystkich, którzy mają dość tej sytuacji, aby 13 września stał się prawdziwym koszmarem – ale dla rządu i elit – a nie dla nas!

13 września po Warszawie będą krążyć czarne koty – symbol dzikiego strajku. Pracowniku – możesz strajkować bez pozwolenia związków. Bierz wolne, bądź wolny!

Komitet Strajkowy 13 września
więcej informacji już wkrótce!

ZAŚLEPIENIE TEORETYCZNE

Publicystyka

Na lewicy, w tym również tej radykalnej, przeważa pogląd, wzmocniony zapewne propagandowym wydźwiękiem upadku systemu „realnego socjalizmu”, że klucz do obrony epigońskich pozycji, na których budowany jest potencjał dzisiejszych, antykapitalistycznych działań, to powrót do bezpośrednich (często anarchistycznych i socjalistyczno-utopijnych) form przeciwstawiania się nie tyle istocie kapitalizmu, co jego najgorszym przejawom.

Walka z przejawami była zawsze charakterystyczna dla drobnomieszczaństwa.

Samo rozróżnianie między istotą a przejawem jest dla tych silnych swym pragmatyzmem, manifestowaną apolitycznością w sensie sprzeciwu wobec instytucjonalnym formom organizacyjnym walki, odrzuceniem tradycyjnych, „przebrzmiałych” podziałów na lewicę i prawicę i tym podobnych nurtów, oznaką nieprzezwyciężonej skłonności do ulegania metafizyce, „angelologii i dali”, jak mawiał poeta.

Dlatego też, w sytuacji, w której tradycyjnie rozumiana klasa robotnicza (z istoty swej przeciwstawiona kapitalistycznym stosunkom produkcji) konsekwentnie przestała być postrzegana jako grupa obdarzona specyficzną misją dziejową nawet przez działaczy przyznających się do marksizmu, partykularyzm interesu klasy robotniczej został zastąpiony przez demokrację burżuazyjną jako wspólną bazę dla nowego kształtu tożsamości szerokiej „klasy pracowniczej”.

Nowa ideologia wymaga nowej terminologii.

W tym kontekście należy postrzegać i oceniać lekko traktowane podmiany w tradycyjnej terminologii marksistowskiej. Są one bowiem wyrazem ustępstwa na rzecz perspektywy drobnomieszczańskiej, która nie wpisuje się w marksizm, ani w ruch robotniczy rozumiany tak, jak go rozumieli Marks i Engels oraz działacze tej miary, co Lenin czy Trocki.

Podmiana terminu „klasa robotnicza” przez określenie „klasa pracownicza” lub „klasa pracowników najemnych”, jak również kategorii „wartość dodatkowa” przez „wartość dodana” wygląda na pierwszy rzut oka na scholastyczne liczenie diabłów na główce szpilki. Jednak nie wszystko jest tym, czym się na pierwszy rzut oka wydaje.

Elementarny błąd?

Nie bez kozery nawet myśliciele powołujący się na Marksa lekceważą lub przynajmniej nie odżegnują się w swych pracach od zastępowania pojęcia wartości dodatkowej przez wartość dodaną. Ta ostatnia ma bez wątpienia coś wspólnego z wartością dodatkową, ale niezupełnie precyzyjnie rysuje się w umysłach kwestia tego, co to właściwie jest. W efekcie utarł się zwyczaj używania tych dwóch pojęć zamiennie, co sugeruje, że są one synonimami. Tymczasem, już przyglądając się elementom składającym się na oba pojęcia, zauważamy pewną znaczącą różnicę. Wartość dodana to wszystko, co pozostaje po odjęciu od przychodu kosztu czynników niezbędnych do wytworzenia produktu, zakupionych na zewnątrz. Są to płace wypłacone przez danego przedsiębiorcę, a także jego zysk (brutto). Wartość dodatkowa to zysk (brutto) przedsiębiorcy, czyli to, co pozostało po odjęciu od przychodu wszystkich kosztów wytworzenia produktu, w tym i płac wypłaconych jego pracownikom.

Dostrzegamy, że pojęcie wartości dodatkowej i wartości dodanej różnią się między sobą, bagatela, kosztem płac. Dla porządku zauważmy, że wartość dodana, jak ją rozumieją współcześni ekonomiści, odpowiada temu, co Marks nazywał „wartością nowowytworzoną”.

Skąd bierze się to nieporozumienie?

Sprawa jest tym dziwniejsza, że płace są właśnie tym, co stanowi kość niezgody między kapitalistą a robotnikiem. Czyli jest to element trudny do przeoczenia w analizie. Niezauważenie tego, że wartość dodana i wartość dodatkowa różnią się między sobą elementem płac jest więc co najmniej zastanawiające. Musi za tym stać jakieś zaślepienie teoretyczne, które nie pozwala na zauważenie tak elementarnego błędu.

Warto w tym kontekście zauważyć, że kwestia wartości z pracy oraz koncepcja wartości dodatkowej od początku wydawały się nieco problematyczne w marksizmie. Już krytyka E. Boehm-Bawerka, „apostazja” E. Bernsteina czy kłopoty, jakie miała choćby R. Luksemburg z narzuceniem percepcji ekonomii marksowskiej jako teorii operacyjnej w rzeczywistości, ilustrują najlepiej brak przekonania w łonie samego marksizmu do owych koncepcji. Nie były one traktowane poważnie przez spadkobierców marksizmu i uważane za narzędzie „taniej” propagandy przeznaczonej dla mas robotniczych, a nie dla ludzi wykształconych, którzy liznęli nieco z ekonomii szkoły liberalnej i zostali przekonani do jej krytyki marksizmu.

Ostracyzm, z jakim spotkała się R. Luksemburg, a jej myśl nawet po jej śmierci, w szeregach działaczy partii komunistycznych epoki Stalina, nie dodał niemrawej walce o dziedzictwo marksizmu wigoru. Ale nie tylko stalinizm, także socjaldemokracja przeszła konsekwentną drogę, w trakcie której ostatecznie odrzuciła teorię Marksa jako podstawę swego działania. Jak widać, oba odłamy ruchu robotniczego nie miały żadnej motywacji, aby przechować i rozwijać tradycję marksowską. Stalinizm zadowolił się skostniałą doktryną sprowadzoną do kilku wytartych frazesów traktowanych jako prawdy niepodważalne, urągające dialektyce.

Sukces socjaldemokracji w okresie po II wojnie światowej sprzyjał pozostawieniu myśli Marksa wraz z koncepcją teorii wartości opartej na pracy w zaciszu lamusa, dzięki czemu przedstawiciele szkoły liberalnej – po dyskomforcie dyskusji lat 30-tych – wreszcie odczepili się i przestali kłuć socjaldemokratów w oczy utopijnością i absurdalnością konceptów starca z Trewiru. Bynajmniej nie z tego względu, że w Związku Radzieckim zwyciężył komunizm, ale dlatego, że socjaldemokracja przeżywała w Europie Zachodniej swe trzydzieści lat chwały.

W gruncie rzeczy żaden z ekonomistów marksistowskich nie zdołał zoperacjonalizować wniosków wynikających z teorii wartości opartej na pracy. Liczenie wartości w jednostkach czasu pracy było mniej praktyczne niż opieranie się na zapisach ksiąg rachunkowych kapitalisty, a pojęcie wartości dodatkowej było w oczywisty sposób mniej przydatne w gospodarce rynkowej niż pojęcie zysku. Stopniowo sprawa przycichła i nikt nie powoływał się na teorię wartości opartej na pracy poza sytuacją, kiedy zajmowano się historią minioną marksizmu. Było to pojęcie szacowne, ale nie bardzo wiedziano do czego miałoby ono służyć działaczom ruchu robotniczego. Stało się więc domeną historyków ruchu, poczciwym przeżuwaczom dawno minionej świetności tego ruchu.

Po upadku „realnego socjalizmu” nie było więcej zapotrzebowania na pozostałości starej doktryny udającej jeszcze, że blok ten nie uległ w nierównej walce z propagandą „zachodniej cywilizacji” i potrzebującej dla tego celu jakichś odrębnych, wyróżniających pojęć.

Nowa radykalna lewica na Zachodzie już wcześniej zrezygnowała z pojęć, które kojarzyły się jej ze skostniałym systemem ideologicznym stalinizmu, z głupim oporem wobec modernizacyjnych procesów, którym został poddany marksizm w ramach wysiłków w celu odnowienia jego nośności dzięki poddaniu go zabiegom eklektyzującym.

Radykalizm na dzisiejszej lewicy nie łączy się w żadnym intymnym związku z fundamentalnymi koncepcjami oryginalnego marksizmu. Teoria wartości oparta na
pracy została ostatecznie odesłana do lamusa i nikt nie uronił nawet jednej łzy w związku z tym. Życie toczy się dalej!

Nie ma tu zresztą żadnego wielkiego przełomu, nieoperacyjna kategoria wartości dodatkowej umarła śmiercią naturalną, po cichu, w odosobnieniu, a nie w świetle jupiterów.

Dlatego nie było potrzeby wymazywania pojęcia ze słownika marksistowskiego, żadnych efektownych samokrytyk – po prostu przyjęto pojęcie wartości dodanej, które na pierwszy rzut oka i na intuicję nie różni się niczym od pojęcia wartości dodatkowej. A brzmi nowocześniej i nie wywołuje ciągłego wrzasku wściekłości i sprzeciwu ze strony liberałów, którzy szukają byle pretekstów, aby znęcać się nad przegranym partnerem ponad stuletniego sparingu ideologicznego. Marksiści wreszcie pozbyli się niewygodnego balastu u nóg, konieczności ciągłego tłumaczenia się w jakich warunkach wartość dodatkowa ma sens i wykazuje się przydatnością.

Taka brzmiałaby skrócona psychoanaliza przegranego marksisty.

Przyjrzyjmy się pokrótce sprawie, tak jak ją przedstawia Marks.

W rozdziale 7, pkt 1. „Stopień wyzysku siły roboczej” (Kapitał, t. 1), Marks definiuje wartość towaru jako wartość wyłożonego kapitału plus wartość dodatkowa: „Kapitał K rozpada się na dwie części – na sumę pieniężną c, wydatkowaną na środki produkcji, i na sumę pieniężną v, wydatkowaną na siłę roboczą; … Pod koniec procesu produkcji otrzymujemy towar, którego wartość = (c+v)+m, gdzie m jest wartością dodatkową …” (Na marginesie: Ta wartość dodatkowa, jak zauważa dalej Marks, nie bierze się, np. z faktu, że wartość maszyny jest wyższa niż jej zamortyzowana część (przeniesiona na wartość towaru w danym cyklu produkcyjnym): „… przez kapitał stały wyłożony na wytworzenie wartości rozumiemy tylko wartość środków produkcji zużytych w procesie wytwarzania”.) I dalej: „Po tym założeniu wracamy do naszego wzoru K = c+v, który przekształca się w K’=(c+v)+m, i właśnie dlatego K przekształca się w K’. Wiadomo, że wartość kapitału stałego zjawia się tylko na nowo w produkcie. Wartość istotnie n o w o
w y t w o r z o n a [podkr. – EB, WB] w procesie jest więc czymś innym niż uzyskana w nim wartość produktu, wynosi zatem nie (c+v)+m, jak to się na pierwszy rzut oka wydaje, …, lecz v+m, …”

Wynika stąd, że Marksowi znane było pojęcie wartości nowowytworzonej, takiej która bierze się nie z przenoszenia wartości osiągniętej w poprzednim cyklu produkcyjnym, ale z zastosowania nowych środków produkcji (materiałów, narzędzi i siły roboczej). Na dobrą sprawę, nowowytworzona wartość wyłącza z siebie wartość narzędzi i materiałów. Poza najpierwszym „idealnym” lub czysto wyobrażeniowym cyklem produkcyjnym, w którym nie płacimy przyrodzie, wartość narzędzi i surowców nie przenosi się na wartość nowowytworzoną. Wartość nowowytworzona to płace i zysk. Wartość dodana to także płace plus zysk. Różnica między wartością nowowytworzoną a dodaną zawiera się w sposobie liczenia zysku. W wartości dodanej mamy amortyzację, której zdecydowanie nie ma w definiowanej przez Marksa wartości nowowytworzonej. Poza tym, obie kategorie są tożsame.

Wróćmy jednak do powyższego cytatu.

„Kapitał K rozpada się na dwie części – na sumę pieniężną c, wydatkowaną na środki produkcji, i na sumę pieniężną v, wydatkowaną na siłę roboczą; … Pod koniec procesu produkcji otrzymujemy towar, którego wartość = (c+v)+m, gdzie m jest wartością dodatkową …” Wartość dodatkowa pokrywa się więc z grubsza z tym, co nazywa się zyskiem. Wartość dodana natomiast składa się z płac (kapitał zmienny) oraz z zysku (wartość dodatkowa plus amortyzacja). Wartość dodana w dziele Marksa nosi nazwę „wartość nowo wytworzona”. Wiadomo, że wartość kapitału stałego zjawia się tylko na nowo w produkcie. Wartość istotnie nowo wytworzona w procesie jest więc czymś innym niż uzyskana w nim wartość produktu, wynosi zatem nie (c+v)+m, jak to się na pierwszy rzut oka wydaje, lecz v+m.

Podobnie jak ekonomiści burżuazyjni, Marks dostrzega problem podwójnego liczenia kosztów stałych w cenach towarów. Nie zatrzymuje się jednak dłużej nad tym problemem, gdyż nie stanowi on dla niego istotnej kwestii z punktu widzenia zasadniczego przedmiotu jego rozważań. Płace, w przeciwieństwie do czynników kapitału stałego, stanowią zasób, który pozostaje czymś na kształt wciąż świeżego daru Natury, przywłaszczanego po raz pierwszy. Siła robocza nie została przecież kupiona przez robotnika w celu jej dalszej odsprzedaży lub sprzedaży jej usług z myślą o otrzymaniu zysku. Dlatego robotnik nie może stać się kapitalistą mimo posiadania czegoś, na co istnieje na rynku popyt. Za każdym razem kapitalista opłaca siłę roboczą, tak jakby pierwszy raz. Dlatego płace nie mogą podpadać pod kategorię wartości sumującej się w kolejnych cyklach produkcyjnych.

Tu istnieje zgoda między Marksem a burżuazyjną ekonomią oraz nową radykalną lewicą. Nie ma też rozbieżności, jeśli chodzi o wyliczanie stopy wyzysku, czyli stosunku m do v. Nieco bezsensownie brzmiałoby porównywanie v+m (wartości dodanej/nowowytworzonej) z v (kapitałem stałym) w kontekście podkreślania rozbieżności interesów klasowych. Wartość dodana, poprzez uwzględnienie w niej kosztu płac, nie podkreśla tak jednoznacznego przeciwieństwa kapitalistów względem otrzymujących te płace robotników.

Tyle Marks i my w ramach odgruzowywania marksizmu… i tylko tyle.

Reasumujmy. Wartość dodatkowa różni się od wartości nowowytworzonej o wielkość płac. Tym samym różni się także i od wartości dodanej. Jednak dla współczesnych marksistów wartość dodana i wartość dodatkowa to synonimy. Wydaje się, że określenie „wartość dodana” ma na celu zneutralizowanie pejoratywnego wydźwięku marksowskiego definiowania wartości dodatkowej jako wartości nieobciążonej kosztami siły roboczej. Przyrost wartości w społeczeństwie jest na bieżąco konsumowany. Twierdzenie, że konsumpcja robotnicza jest obciążeniem dla dobrobytu społeczeństwa, w przeciwieństwie do konsumpcji choćby takiego kapitalisty, jest mało atrakcyjne propagandowo. Szczególnie w społeczeństwie konsumpcyjnym. Zupełnie inaczej niż w przypadku definiowania stopy wyzysku. Wówczas jednak mamy przeciwstawienie między zyskiem kapitalisty a płacą roboczą. To przeciwstawienie ma sens z punktu widzenia propagandy. I tutaj radykalna lewica zachowuje i nazewnictwo i samo pojęcie stopy wyzysku jako stosunku wartości dodatkowej (zysku, nie zysku + płace) do płac.

Tak więc wartość dodatkowa przetrwała w tej enklawie, pokazując, że radykalna lewica tylko udaje, że nie widzi różnicy miedzy dwoma pojęciami, o których mówimy.

Jeśli ponadto weźmiemy pod uwagę, że lewica radykalna postrzega każdego pracownika najemnego jako producenta wartości dodatkowej, to bez sensu jest rozpatrywanie ich płac (np. nauczyciela czy baletnicy) jako obciążenia dla konsumpcji czy rozwoju cywilizacyjnego ludzkości. Takim obciążeniem może być tylko płaca robotnika fizycznego, tego typu pracownika, którego sposób zarobkowania na życie powinien ulec zniesieniu w społeczeństwie komunistycznym. Niby dlaczego zniesieniu miałby ulec zawód nauczyciela czy baletnicy, naukowca czy poety?

W tej kwestii niech punktem wyjścia dla naszych rozważań będzie znów cytat z K. Marksa: „Produkcyjny jest tylko ten robotnik, który wytwarza wartość dodatkową dla kapitalisty, czyli służy samopomnażaniu kapitału” (Kapitał, t. I, MED, s. 603). Zauważmy na wstępie, że z punktu widzenia logiki formalnej, zależność odwrotna, tj. że (każdy) robotnik, który wytwarza wartość dodatkową dla kapitalisty, jest produkcyjny, niekoniecznie jest prawdziwa. Nie działa tu zasada przechodniości. Co więcej, ten brak przechodniości nie jest tylko składnikiem abstrakcyjnej rzeczywistości świata matematyki, ale znajduje swoje odbicie w świecie rzeczywistym. Ominięciem tej trudności jest zabieg terminologiczny mający swe społeczne i doktrynalne umotywowanie.

Ale zachowując konsekwencję musimy zauważyć, ze jeśli odejdziemy od rozróżnienia na robotników i pracowników, koncepcja Marksa stanie się zasadniczo bezprzedmiotowa.

Tak, jak bezprzedmiotowe staje się w końcu przeciwieństwo między klasą robotniczą a kapitalistą w myśli socjaldemokratycznej. A zaczynało się od negowania wyróżnionej pozycji klasy robotniczej już w okresie polemik Luksemburg i Kautsky’ego z Bernsteinem, na korzyść takiej wizji misji tej klasy, która polegać miała na łączeniu, a nie na dzieleniu. Aż do nacjonalistycznych konsekwencji i narodowego socjalizmu.

Dlatego dla epigonów nie tyle Marksa, co Bernsteina, ma sens powoływanie się na stopę wyzysku w stosunku do każdego typu pracownika najemnego, ale nie ma sensu przeciwstawianie poziomu życia pracownika najemnego i poziomu dobrobytu całego społeczeństwa. A takie przeciwstawienie wynika z przyjęcia określenia „wartość dodatkowa”, tak jak ją definiuje Marks. Wartość dodatkowa jest bowiem u Marksa podstawą, na której buduje się postęp cywilizacyjny, poziom dobrobytu ludzkości.
Jeśli obciążeniem dla tego postępu czy poziomu ma być wynagrodzenie pracowników najemnych, to coś tu się nie zgadza – tak myślą przedstawiciele warstw pośrednich, którzy w ciągu ostatniego stulecia zasilali szeregi radykalnych bojowników o demokrację.

Jeśli Marks nie był idiotą, jak zdają się go oceniać radykałowie, to nasze rozróżnienie między klasą robotniczą a klasą pracowniczą i konsekwencje zamazywania tego podziału, nabierają ogromnego, zasadniczego wręcz, znaczenia. Mówią bowiem o rozbieżnościach w pojmowaniu celu ruchu robotniczego i kształtu komunizmu. Mówią o sprawach fundamentalnych, a nie o kwestiach drugorzędnych.

Marks mówi o tym, że stosunki w kapitalizmie stały się nieprzejrzyste w odróżnieniu od tych stosunków, które miały miejsce w społeczeństwie przedkapitalistycznym, kiedy łatwo było oddzielić część pracy przeznaczonej na zaspokojenie własnych potrzeb i część, która stanowiła produkt dodatkowy, zawłaszczany przez właściciela środków produkcji. Uwolnienie siły roboczej od więzów przymusu fizycznego (jednocześnie prawnie wiążącego siłę roboczą ze środkami produkcji) spowodowało, że stosunki wyzysku zaczęły się poszerzać na obszary, które wychodziły poza elementarną produkcję podstawowych dóbr konsumpcyjnych. Poprzednio zdecydowana większość społeczeństwa musiała zapewniać środki do życia klasie panującej. Klasa panująca opłacała usługi grup społecznych, które nie wchodziły w skład klasy antagonistycznej – chłopstwa. Inne grupy społeczne bowiem również nie posiadały własności środków produkcji. Musiały więc także sprzedawać coś, za co otrzymywały środki utrzymania, czyli sprzedawały swój talent, czy jakieś umiejętności, których nie posiadała klasa panująca, ewentualnie produkty owych umiejętności. Jednostki takie były często faworyzowane i cieszyły się pozycją uprzywilejowaną w społeczeństwie. Nikomu raczej nie przyszłoby do głowy, aby uważać je za naturalnych sojuszników chłopstwa. Tym bardziej, z racji tej, że sprzedają swoje usługi lub talenty, nikomu nie przyszło do głowy uważać ich za element szeroko pojętej klasy chłopskiej.

Wręcz przeciwnie.

Grupy te były raczej naturalnie zainteresowane wzrostem wyzysku chłopstwa, albowiem więcej wartości dodatkowej w ręku klasy panującej mogło się łatwiej przełożyć na wzrost wydatków na konsumpcję luksusową, której owa grupa była dostarczycielem. Było oczywistym, że wydatki na rozwój kultury i w ogóle postęp cywilizacyjny były uzależnione od wzrostu sił wytwórczych i od wielkości wartości dodatkowej, którą klasa panująca mogła przejąć. Bezpośredni producent przeznaczyłby bowiem bez wątpienia przyrost produktu dodatkowego na podniesienie przede wszystkim własnego poziomu życia. Rozwój kultury mógł albo czekać aż najpierw podniesie się stopa życia najuboższej części społeczeństwa, albo być opłacany wzrostem stopy wyzysku bezpośredniego producenta. W społeczeństwie kapitalistycznym sprawa nieco się komplikuje, ponieważ wraz z uwolnieniem siły roboczej spod przymusu bezpośredniego, fizycznego – gwarantowanego sankcjami obowiązującego, klasowego prawa, zwiększyła się liczba osób oderwanych od narzędzi pracy produkcyjnej i od środków tej pracy, czyli od władania przyrodą. Miasta stały się skupiskiem ludzi pozbawionych zaplecza mogącego ich wyżywić na podstawowym poziomie. Ich przetrwanie stało się więc uzależnione od wzrostu stopy wyzysku pozostałych w takiej pozycji bezpośrednich producentów. Nie mając dostępu do zasobów przyrody, ale w warunkach demokracji, czyli formalnej równości szans, ludność nie należąca do dawnej klasy panującej musiała albo spaść do poziomu klasy nowych producentów bezpośrednich – robotników, albo starać się naśladować zachowanie właścicieli środków produkcji. Nie dla wszystkich wystarczyło ziemi, nie wszyscy mogli stać się przemysłowcami związanymi jeszcze z ziemią, czy szerzej z Przyrodą. Część musiała poszukać innych nisz mogących zapewnić przetrwanie.

Znaną i wypróbowaną drogą w dziejach jest zawsze obsługa klasy właścicieli środków produkcji. Pozostali kapitaliści nieprodukcyjni, żyjący i czerpiący zyski z obsługi kapitału produkcyjnego musieli zasilić szeregi klasy robotniczej lub próbować zmieścić się w szeregach usługodawców, takich jak ci, którzy istnieli wcześniej – sprzedając swoje umiejętności i talenty. Sprzedawać można je było każdemu, kto chciał je kupić. Tak samo, jak i dawniej, kiedy to i część chłopstwa mogła sobie pozwolić na niektóre z luksusów rozwiniętej cywilizacji. Nic nowego – usługi były sprzedawane zarówno kapitalistom produkcyjnym, jak i nieprodukcyjnym, kapitalistom w ogóle i klasie robotniczej. Jedynym ogranicznikiem było posiadanie gotówki.

Oczywiście, nie każda nisza jest tyle samo warta, ani równie bezpieczna. Im bliżej pierwotnego miejsca podziału nadwyżki produktu, tym bezpieczniej i dostatniej. Te warstwy nie należące do dychotomicznego podziału w społeczeństwie zasilają tzw. drobnomieszczaństwo. Interes drobnomieszczaństwa jest pochodny od interesu klasy, która wydaje pieniądze na jego usługi. Ogólnie, drobnomieszczaństwo nie ma raczej naturalnej skłonności do poczucia solidarności z klasą robotniczą. Im większy wyzysk klasy robotniczej, tym więcej wartości do podziału pomiędzy pozostałe grupy społeczne. Szczególnie w czasach, kiedy konsumpcja części (znajdującej się w gorszej niszy) warstw pośrednich (tzw. klasy średniej) nie jest uzależniona od zakupów klasy robotniczej, ale od wydatków państwa. Ponieważ kapitał ma zdolność unikania ponoszenia zbyt wielkich danin na rzecz skarbu państwa, dochody tego ostatniego są głównie uzależnione od podatków zebranych od klasy robotniczej.

To jest ta część dochodów, które są nową wielkością, wartością w budżecie, odwrotnie niż podatki od klas nieprodukcyjnych, które w dużej części są tylko wyciągnięciem z ich kieszeni części tego, co tam wcześniej włożono. Nie są wartością nową, zewnętrzną, taką są tylko podatki ściągnięte od kapitalistów i od klasy robotniczej, ewentualnie od nieprodukcyjnych kapitalistów i ich robotników, ponieważ dostarczają oni środków pochodnych od wartości uzyskanych przez kapitalistów produkcyjnych. Chodzi bowiem o nową wartość, zewnętrzną, a nie o przekładanie z kieszeni do kieszeni.

Dlatego Marks twierdzi dalej: „… nauczyciel szkolny jest robotnikiem produkcyjnym wówczas, gdy nie tylko urabia umysły dzieci, lecz również sam się zapracowuje gwoli wzbogacenia przedsiębiorcy” (tamże s. 603). Również śpiewaczka może przynosić kapitaliście wartość dodatkową w tak skomercjalizowanym społeczeństwie, gdzie wszelkie relacje międzyludzkie uległy degradacji do zajęć mających jedynie na celu przyniesienie zysku kapitaliście. Dzieje się tak dlatego, że pozbawienie własności środków produkcji dotyczy wszystkich grup społeczeństwa poza kapitalistami.

Należy jednak zauważyć, że zanim pozbawieni zostali środków produkcji ich bezpośredni użytkownicy, czyli producenci bezpośredni, wartość dodatkowa istniejąca w każdym społeczeństwie, które wytwarzało choćby niewielką wartość dodatkową, była wykorzystywana także do tego, aby mogli istnieć usługodawcy, tj. nieprodukcyjna grupa społeczna, której zadaniem było dostarczanie posiadaczom środków produkcji tych elementów zaspokajających ich potrzeby, które odzwierciedlały poziom cywilizacyjny danego społeczeństwa. A więc – kapłani, ideolodzy różnej maści, nauczyciele, poeci i baletnice, lekarze, rycerze i inna nieprodukcyjna, acz często użyteczna część społeczeństwa, która nie pracowała w zajęciach przynoszących bezpośrednie środki konsumpcji. I tak, śpiewaczka najpierw była utrzymanką właściciela środków produkcji, a dopiero wraz z demokratyzacją społeczeństwa w ramach burżuazyjnych stosunków społecznych, stała się wytwórczynią wartości dodatkowej dla kapitalisty.

Marks wyodrębnia kategorię kapitalistów nieprodukcyjnych. Należą do niej kapitaliści obsługujący sferę obrotu kapitału, w tym kapitał handlowy czy finansowy. Nauczyciel – można by rzec – jest „robotnikiem produkcyjnym” u kapitalisty nieprodukcyjnego, kreatora rozwoju stosunków kapitalistycznych, które, jak wszystko, co się rozwija, zawiera w sobie elementy sprzeczne. Nie znaczy to, że kapitalizm z przewagą kapitalistów nieprodukcyjnych jest kapitalizmem stabilnym.

Znamy z autopsji (opisuje to M. Husson) problemy, na jakie natrafia kapitalizm współczesny w kwestii własnej reprodukcji rozszerzonej, czyli takiej, która dzięki ekspansji, może przezwyciężać własne sprzeczności wewnętrzne. Jak by nie były przydatne społeczeństwu, usługi świadczone przez pracowników nieprodukcyjnych nie są w stanie wpłynąć na stosunki społeczne w tym obszarze, o który nam chodzi. Czyli w obszarze przejścia do społeczeństwa bezklasowego. Aby mogły być opłacane takie usługi, musi istnieć nadwyżka, czyli wartość dodatkowa wytworzona w sferze konsumpcji podstawowej, materialnej. Usługi i ich kapitalizacja służą nie wytwarzaniu wartości dodatkowej, ale przechwytywaniu wartości dodatkowej między kapitalistami. Na tym polega istota funkcjonowania kapitału nieprodukcyjnego.

Ponieważ skomercjalizowane jest całe społeczeństwo, część kapitalistów nieprodukcyjnych zaczyna obsługiwać nie innych kapitalistów, ale tzw. klasę średnią, która jest wytworem wartości dodatkowej kapitalisty produkcyjnego i części zysku kapitalisty przejętego w ramach podatków przez państwo. Jednak rynek konsumencki, tak mocno zapośredniczony, nie jest zbyt stabilny w okresach braku koniunktury i podlega fluktuacji w rytmie możliwości realizacji wartości dodatkowej wytworzonej w sektorze produkcyjnym. Nawet jeśli wydaje się niekiedy, że dzięki finansjeryzacji sektor nieprodukcyjny usamodzielnił się znacznie i osiągnął stabilne źródła swojej reprodukcji. Okazuje się, że rynki finansowe są jednak również uzależnione od produkcji materialnej. Funkcje finansowe są tylko częścią gry o przejęcie wartości dodatkowej wytworzonej gdzie indziej, tyle że na dużo większą skalę niż może to zrobić jakiś pojedynczy kapitalista rozpoczynający działalność gospodarczą na podstawie otworzonego przez siebie teatru czy opery.

Z punktu widzenia gospodarki, funkcje banków i kapitalistów nieprodukcyjnych różnią się tylko skalą aktywności. Ich istota pozostaje ta sama – stanowi ją pretekst do przejęcia części nadwyżki wytworzonej gdzie indziej. Zamieszanie z pojęciem wartości dodanej wynika dodatkowo z innego jeszcze, niezależnego od pojęcia wartości dodatkowej, określenia na nadwyżkę produktu, całkowicie już pozbawionego treści klasowej. Otóż wartość dodana to także niematerialna postać owej nadwyżki, np. jakość życia lub wzrost wiedzy czy umiejętności uzyskanych w wyniku jakiegoś działania. Wartość dodana to wszystko, co przyrosło w stosunku do stanu sprzed owego działania. W ten sposób, przyrost materialnych dóbr stanowi tylko część szerszego pojęcia przyrostu korzyści. Nie są tu ważne stosunki, ani charakter działań, które do tego doprowadziły, tylko sam efekt końcowy. Zastąpienie marksowskiego terminu „wartość dodatkowa” przez określenie „wartość dodana” ma tu jednoznacznie wydźwięk neutralizujący klasowy – „antagonistyczny” – charakter stosunków produkcji, charakterystyczny dla społeczeństwa konsumpcyjnego, w którym relacje klasowe zostały zastąpione przez interakcje obywatelskie.

Wnioski końcowe

Warto zadać sobie pytanie – z czego wynikają tak elementarne błędy, skutkujące tytułowym zaślepieniem teoretycznym adeptów współczesnego marksizmu, nie tylko przecież (post)trockistowskiego chowu?

Bezspornie za główną teoretyczną przyczynę możemy uznać odrzucenie przez nich w gruncie rzeczy marksowskiej teorii wartości, a przede wszystkim kategorii wartości dodatkowej. Inne elementy, jak choćby zagubienie podmiotu przemian komunistycznych – klasy robotniczej, potraktowanie robotników po prostu jako pracowników, skutkowało pochodną tego kroku – utopieniem marksowskiej kategorii filozoficznej „klasa robotnicza” w „potocznym” rozumieniu pojęcia „klasa robotnicza” i całkiem pojemnym socjologicznym worku, znanym pod nazwami „klasy pracowników najemnych”, „klasy pracowniczej” lub „klasy pracującej” w ramach dostosowywania się do realiów współczesnego kapitalizmu.

Marksizm, bez centralnej w nim teorii wartości opartej na pracy oraz kategorii „wartość dodatkowa” i klasa robotnicza”, to papka dla niemowlaków i bezzębnych staruszków.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
25 lipca 2013 r.

Rosnący deficyt budżetowy władza będzie łatać. Pieniędzmi z naszych kieszeni.

Kraj | Publicystyka | Tacy są politycy | Ubóstwo

Coraz więcej podatników musi tłumaczyć się fiskusowi, skąd przed laty wzięli pieniądze na inwestycje i wydatki własne. W przypadku wykrycia zatajonych dochodów fiskus nakłada na podatnika ryczałt w wysokości 75 proc. ukrywanej sumy. Chociaż przepis stworzono w celu walki z szarą strefą, to urzędy skarbowe mają prawo karać z jego tytułu także podatników fizycznych.

Wystarczy, że podatnik buduje dom lub kupuje samochód, a w deklaracjach podatkowych przedstawia niskie dochody. Albo wykazuje duże straty z prowadzonej działalności, a jednocześnie kupuje nowe maszyny. Wystarczy nawet, że przeznacza sporo pieniędzy na osobiste cele konsumpcyjne. Dla urzędu skarbowego ważne jest, ile podatnik zarabia a ile wydaje i skrupulatnie stara się to monitorować.

Niestety ani ustawa, ani ordynacja podatkowa nie wyjaśniają na kim spoczywa obowiązek udowodnienia pochodzenia przychodów podatnika. Nie ma też sprecyzowanych wymagań, co do okresu przechowywania dokumentów ani tego, jaki okres fiskus może badać. Niejeden podatnik tłumaczy się przed fiskusem z dochodów z lat 80 i 90.

W przepisach jest określony pięcioletni okres przedawnienia decyzji o nałożeniu 75-procentowego podatku. Jednak interpretacja przepisów wygląda po stronie fiskusa tak, że 5 lat zaczyna naliczać się od momentu, kiedy urząd skarbowy odnotuje wydatek, który jego zdaniem jest niezgodny z możliwościami finansowymi podatnika. Wtedy zaczyna się dochodzenie skąd, gdzie i za co.

Dla fiskusa nieistotne jest, że mało kto przechowuje dokumentację sprzed 15 czy 20 lat, a pamięć ludzka po takim okresie może szwankować ile i na co kto wydał pieniędzy, oraz skąd je posiadał. Prawnicy utrzymują, że wiarygodnym dowodem przed sądem mogą być: umowy o pracę, cywilnoprawne, wystawione faktury, księgi podatkowe, zaświadczenie o zatrudnieniu i wynagrodzeniu od byłego pracodawcy. Istnieje też możliwość tzw. uprawdopodobnienia możliwości uzyskania określonych przychodów, np. poprzez świadectwo pracy. Ci sami prawnicy zapominają jednak dodać, iż w obecnych warunkach zatrudnienia, rzadko który pracodawca po rozwiązaniu lub wygaśnięciu umowy (zazwyczaj "śmieciówki") wystawia świadectwo pracy. Poza tym orzecznictwo i praktyka pokazują, że powyższe ewentualności dowodowe są wyjątkowo rzadko uznawane w postępowaniach.

Niech podsumowującym ten absurd przykładem będzie przypadek oszukanych i okradzionych klientów Amber Gold. Najnowszy "Newsweek" podał, że pomorska Izba Skarbowa sprawdza, czy wpłaty klientów do Amber Gold zgadzają się poziomem z ich dochodów. Klienci, którzy nie będą w stanie udowodnić pochodzenia pieniędzy będą prawdopodobnie musieli zapłacić podatek w wysokości 75 proc. Z resztą od pieniędzy, które stracili...

(tekst w oparciu o Puls Biznesu)

Policjanci przez godzinę pastwili się nad skłotersami – oświadczenie

Publicystyka

Bicie, szarpanie, groźby – tak wyglądała interwencja policji przed budynkiem nowego squatu “Gromada” przy ul. Worcella 8 w Krakowie. Funkcjonariusze zadbali też o zniszczenie dowodów – poszkodowanym uszkodzili kartę pamięci w aparacie oraz karty sim w telefonach.

Otwarcie squatu odbyło się w piątek wieczorem – atmosfera była piknikowa, można było spróbować wegańskich wypieków czy posłuchać SambyKA. Sąsiedzi z entuzjazmem przyjęli nową inicjatywę. Przybyła na miejsce policja spisała tylko kilku uczestników po czym odjechali.

Inaczej wyglądało sobotnie popołudnie – po godz. 17 pod squat przyjechał patrol policji. Dwie osoby które akurat były na zewnątrz zaczęły rozmawiać z funkcjonariuszami nagrywając wszystko telefonem. Pierwszą reakcją policji było zabranie komórek “do sprawdzenia czy nie są kradzione”. Gdy jedna z osób zaczęła nagrywać interwencję aparatem najbardziej agresywny z policjantów rzucił się na nią z pięściami. Reszta funkcjonariuszy dołączyła się i po krótkim biciu i kopaniu zakuli obie osoby w kajdanki. Później było już tylko gorzej. Przez następną godzinę policjanci znęcali się nad nimi (cały czas skutymi w kajdanki!) – wykręcali ręce, kopali, popychali, grozili “wywiezieniem do lasu”, “wpierdolem” itp. W międzyczasie ustalali między sobą wersję wydarzeń grożąc oskarżeniem jednej z osób o napaść na funkcjonariusza. Po wypuszczeniu skłotersów okazało się że dziwnym trafem oba telefony które policjanci zabrali „do sprawdzenia” miały złamane karty sim, a aparat zniszczoną kartę pamięci. Czyżby policja bała się ich zawartości?

To tylko jeden z wielu przykładów policyjnej przemocy z jaka mamy do czynienia w naszym mieście. Bicie, upokarzanie i znęcanie się nad ludźmi jest normą. Dlaczego więc tak mało podobnych przypadków wychodzi na światło dzienne? Policja korzysta z możliwości oskarżenia o „napaść na funkcjonariusza” jako gwaranta swojej bezkarności. Gdy tylko ktoś spróbuje domagać się sprawiedliwości może zostać o to oskarżony. A komu uwierzy sąd? Jednej ofierze czy zgodnym zeznaniom kilku policjantów?

Nie możemy o tym milczeć – to zachęca policję do praktyk tego typu.

Jutro zamierzamy złożyć zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przez policję przestępstwa.

Kolektyw squatu „Gromada”

http://squatkrakow.wordpress.com/2013/07/14/policjanci-przez-godzine-pas...

Kolejowy Dreamliner nadjeżdża

Publicystyka | Transport

I jest! Spełnienie marzeń polskich kolej – szybki pociąg „Pendolino” niedługo nadjedzie. Minister Sławomir Nowak ma nadzieje, że ów cud techniki kolejowej przykryje wieloletnie zaniedbania na PKP. Niestety im bliżej terminu wjazdu na toru polskiego „Pendolino” tym więcej pytań oraz wątpliwości ekspertów zajmujących się rynkiem kolejowym, co do słuszności zakupu szybkiego pociągu.

Marzenia o polskim TGV

Kiedy w 1989 roku Polska przechodziła z systemu komunistycznego w kapitalistyczny, na kolej francuskiej od dawna jeździł już szybki pociąg TGV. Powoli zespolone składy TGV zastępowały tradycyjne składy wagonowe. Były osiągnięciem techniki kolejowej lat 80-tych ubiegłego wieku. Zaczęły jeździć nie tylko po torach Francji, ale łączyć też francuskie miasta z miastami sąsiednich państw. Odpowiedzią na sukces francuskiego TGV było włoskie „Pendolino”, które niestety nie okazało się mierną konkurencją dla francuskich składów zespolonych. Nie mniej „Pendolino” jeździ (nie bez kłopotów) w barwach brytyjskiej kolej „Vergin” czy czeskich kolej państwowych.

A to właśnie o TGV marzyli polscy kolejarze przez całą dekadę lat 90-tych XX wieku. Gdy tymczasem infrastruktura PKP zaczynała przypominać szwajcarski ser, a z roku na rok wycinano coraz więcej połączeń i tras kolejowych. Pociąg zaczynały jeździć coraz wolniej, cieszył widok pędzących szybkich pociągów po zachodnioeuropejskich torach. Zwłaszcza po tym jak przez tunel pod kanałem La Manche zaczęły od 1994 roku jeździć zaczęły pociągi „EuroStar”, łącząc Londyn z Paryżem oraz Brukselą. Następujący po sobie ministrowie, w których gestii leżały sprawy PKP obiecywali szybką modernizację kolei i dostosowanie jej do realiów współczesności. Skończyło się tradycyjnie na obietnicach.

Dzieląc PKP

Monopol Polskich Kolej Państwowych skończył się de facto w 2001 roku, gdy decyzją ministra transportu w rządzie Jerzego Buzka, Tadeusza Seryjczyka podzielono jedną kolej na spółki odpowiadające za różne działy na kolei. Nie było tajemnicą, że jeśli kiedykolwiek zostanie zakupione szybkie pociąg, to będą one wyłącznie na użytek PKP „InterCity” zajmującej wyższą pozycję nad coraz mniej dotowanymi przez państwo „Przewozami Regionalnymi”. Wojna między obiema spółkami i wydzieraniem sobie pasażerów skończyła się totalną kompromitacją tych przewoźników, że ich przyszłość przy spadającej z roku na rok liczbie pasażerów jest bardzo niepewna. Zatem jeśli dojdzie do upadku PKP „InterCity”. Kto w takim razie przejmie pociągi „Pendolino”? Syndyk masy upadłościowej? To zły moment na rozpoczęcie kursowania tych włoskich składów zespolonych między największymi miastami Polski. Mimo zapewnień ministra transportu, że ceny będą przystępne, czeski przykład „Pendolino” pokazuje rzecz odwrotną, tam składy jeżdżą prawie puste. Zamiast kupować drogie zabawki można było wspomóc remonty infrastrukturalne na kolei oraz Przewozy Regionalne zakupując dla nich nowy tabor.

Bolesne przebudzenie

Wyboru włoskich składów zespolonych „Pendolino” dokonano pod koniec 2009 roku. Ówczesny minister transportu Cezary Grabarczyk zapewniał opinię publiczną, że jest to krok milowy dla polskich kolej. Tymczasem okazało się, że owy krok milowy będzie zaledwie kroczkiem. Pociągi „Pendolino” z samej nazwy „wahadełko” mają mieć to, czego nasze „cudo” mieć nie będzie, a mianowicie wychylanego pudła. Nie będą osiągać nawet po 2015 roku prędkości handlowej do 250 km na godzinę. Różnica między nimi a zwykłymi składami pociągów „EIC” nie będzie zauważalna, no tylko w propagandzie obecnego rządu.

„Również między Warszawą a Gdańskiem, Katowicami oraz Krakowem – a więc na zasadniczych odcinkach sieci połączeń Express Intercity Premium – czasy przejazdu, w porównaniu z historycznymi wynikami, nie będą rewolucyjne. Z Krakowa do Warszawy pseudolino jechać ma „około 2 godz. 15 min.”, czyli 20 min. szybciej niż pociągi ekspresowe i Intercity, które w 1995 r. relację z Krakowa Głównego do Warszawy Centralnej pokonywały – przy prędkości maksymalnej 160 km/h – w 2 godz. 35 min. Dodajmy, iż prognozowane czasy przejazdu pociągów.”

Cytat z artykułu: „Nadciąga pseudolino”, Karol Trammer, „Z biegiem szyn”, nr 4 (66) lipiec-sierpień 2013 rok.

Wygląda na to, że nie tylko to będzie powodem wstydu za nowy zakup na polskiej kolej. Kolejnym mogą być liczne awarie „Pendolino” o czym przekonali się nasi południowi sąsiedzi. Bywało tak, że przez elektrykę w tych składach nie wyjechał żaden pociąg „Pendolino” na tory. Ale cicho o tym. Niech władza cukrzy sobie rzeczywistość kolejowym Dreamlinerem za nim przyjdzie brutalne obudzenie.

RobertHist

Zakład BRW Sofa w Nidzicy zwolnił związkowca

Prawa pracownika | Publicystyka

Należący, jako całość spółki z siedzibą w Olsztynie do Black Red White, zakład tapicerski BRW Sofa w Nidzicy to jeden z wielu takich zakładów w tym małym, biednym mieście, nie bez przyczyny nazywanym przez miejscowych i okolicznych „Nędznicą”.

Zarząd spółki przechwala się, że jako jedni z nielicznych w okolicy płacą pensje (jedne z najniższych) na czas i opłacają ZUS. Niestety zapominają o innych przepisach prawa pracy. Zapewne z tego też powodu spółka została uznana za najgorszego pracodawcę roku 2012 [w konkursie organizowanym przez Związek Syndykalistów Polski - przyp. red]. Ukoronowaniem tych starań był incydent, który pociągną za sobą utratę pracy przez trzech pracowników, w tym sekretarza organizacji zakładowej związku zawodowego działającej w Nidzicy i jednocześnie wiceprzewodniczącego Międzyzakładowego Związku Zawodowego Meblarzy RP przy BRW Sofa sp. z o.o. w Olsztynie.

Zaczęło się niewinnie. Od awarii instalacji elektrycznej. Tego dnia po ponad godzinnej przerwie w pracy zastępca dyrektora polecił mistrzom i brygadzistom wysłać pracowników do domów. Dodać trzeba, że pracowników, którzy do momentu awarii, czyli godziny 16.50 nie tylko byli gotowi do podjęcia pracy, ale pracowali, mieli podpisaną listę obecności i gotowi byli do podjęcia innej pracy, przykładowo do prac porządkowych, co jest normą zawsze, gdy ma przyjechać ktoś z zarządu. Zostali wysłani do domów.

W poniedziałek, z poczucia obowiązku i na prośbę związkowców wspomniany sekretarz organizacji zakładowej – Jarek Przęczek – wywiesił informację o treści artykułu 81 Kodeksu pracy, który w jasny i czytelny sposób wyjaśnia takie sytuacje: sytuacje przestoju niezawinione przez pracownika. Tym bardziej, że na dniach przeszła ustawa dająca możliwość „uelastycznienia” czasu pracy – jednak nadal nieobowiązująca. Niestety pracodawca prezes zarządu z Olsztyna Jolanta Zalewska i jej przedstawiciele w Nidzicy – dyrektor Grzegorz Duszak i szef produkcji Piotr Ojdana mieli zgoła inny pogląd na tą sprawę – dla nich czas elastyczny to już obowiązek.
Mimo, że zdarzało się, że w wyniku fatalnej organizacji pracy, załoga często nie miała płynności w toku produkcyjnym – a większość z nich robi na akord, więc od ilości przerobionych produktów, czy usług (np. pakowanie) mają wyliczaną pensję – to jednak przełożeni stwierdzili, że owe cztery(?) godziny należy odrobić. Przęczek przeciwstawił się.

Zignorowali jego protest, a nawet poszli krok dalej: kazali pracownikom podpisywać pod groźbą kar dyscyplinarnych, a w przypadku osób z umowami na czas określony pod groźbą zerwania współpracy – podpisywać prośby (!) – bo tak na owych kartkach głosił napis i wskazać termin, na który pracodawca miał się łaskawie zgodzić, by pracownik mógł odrobić przestój nie zawiniony z jego powodu. Dwie osoby z kilku, które nie dały się zastraszyć, z dnia na dzień otrzymały wypowiedzenia – oczywiście przy umowie terminowej nie trzeba podawać przyczyny rozwiązania umowy, co jest bardzo wygodne dla nieuczciwych pracodawców. Tego Przęczek miał dosyć i wobec dotychczasowej nienajlepszej współpracy z OIP w Olsztynie, napisał artykuł do Dziennika Trybuna. Tydzień później już nie pracował. Pracodawca pominął Zarząd Międzyzakładowej Organizacji Związkowej, która jest właściwym organem do rozmów z zarządem BRW Sofa i po negatywnej opinii organizacji zakładowej w Nidzicy wręczył rękoma dyrektora Duszaka rozwiązanie umowy bez wypowiedzenia z powodu… ciężkiego naruszenia obowiązków pracowniczych, tj. zdradę tajemnicy służbowej, nadwyrężenie „dobrego” imienia pracodawcy (?) i „naruszenie dóbr osobistych” – które dostępne są w KRS i innych dostępnych publicznie dokumentach. Ale przecież powód był nieważny.

Najważniejsze, że pracodawca zamiast skierować sprostowanie do gazety pozbył się najtrudniejszego przeciwnika w spółce, związkowca, który nie bacząc na bezpieczeństwo swojej posady, stałą dyskryminację i mobbing, skutkiem, którego jest ciężka nerwica, walczył o lepszy los pracowników BRW Sofa. Spółki, która wysyłając swoje meble do salonów Black Red White przypina do nich metkę z napisem: „Twój wybór daje pracę polskim rodzinom. Dziękujemy”. Mowa o rodzinie zarządu spółki i dyrekcji poszczególnych zakładów?

Petejot
https://cia.media.pl/zwiazek_zawodowy_meblarzy_rp_a_brw_sofa_konflikt

Troglo-mężczyzna, czyli dlaczego gdy moje dziecko miało rok, kopnęłam swojego męża w dupę

Prawa kobiet/Feminizm | Publicystyka

Odpowiedź jest prosta – nie mogłam sobie na niego pozwolić.

Mogłoby się wydawać, że skoro mamy już najnowsze iPhony, jeździmy volvo to osiągnęliśmy europejski poziom komfortu i stylu życia, ale prawda jest taka, że żyjemy w Europie wschodniej!

Owszem – wszystko wygląda ładnie – ludzie na ulicy wyglądają inteligentnie, są dobrze ubrani, modnie wystrzyżeni, już nawet doszło do tego że korpo-szczury stylizują się na hipsterów! Tak bardzo chcą być na czasie. Ale nie zapominajcie – gdy wrócą do domu i zdejmą te wszystkie gadżety, okazuje się, że to nienawidzący kobiet troglodyci, żrący kiełbasę (nie obrażając kiełbasy) dumni potomkowie hodowców ziemniaków.

I coraz więcej kobiet zostawia swoich mężów – bo mając dzieci – nie mogą sobie pozwolić na utrzymanie faceta, szczególnie jeśli ten nie pracuje. Bo nie ma to jak usłyszeć po powrocie do domu od niepracującego mężczyzny, że nie posprząta, nie ugotuje i generalnie nic nie zrobi, bo ty jesteś kobietą.

Nie rozumiem tylko, dlaczego nie uczą o tym w szkołach – dlaczego nikt biednym, nic nie spodziewającym się dziewczynkom nie powie – a tak, możesz pracować jako lekarka, pilotka, psycholożka, ale jak wrócisz do domu, zamiast odpoczywać, będziesz obsługiwać swojego mężczyznę. Bo jesteś kobietą. Taki drobny szczegół, nie ma co się przejmować.

Każdy człowiek z głową na karku powie, „to ja dziękuję”. Szczególnie, gdy pojawia się dziecko. To nie jest żadna wyższa matematyka, to prosty rachunek: W domu są trzy osoby, którymi kobieta ma się zająć: ona sama, dziecko i mężczyzna. Doba ma 24 godziny. W pierwszej kolejności zaspokaja swoje potrzeby. Potem dziecka. A właściwie jak dziecko jest małe, najpierw zaspokaja potrzeby dziecka. Z jakiej paki ma jeszcze zajmować się facetem? Jeśli mój mąż mnie utrzymuje, to w porządku, proszę bardzo. Ale jeśli nie? Jaki jest logiczny powód, dowód, argument, cokolwiek? No więc nie ma. Jest za to spisek, którego motorem jest taki zamysł – „jak dostać najwięcej, dać jak najmniej i jeszcze żeby nikt się o tym nie dowiedział”.

A oto sposoby w jaki ten spisek jest realizowany:

powiedzmy im, że tak musi być

proste ale genialne, metoda każdego naciągacza, oszusta, pedofila również gminy miasta Warszawy, jeśli już przy tym jesteśmy. Nie ma żadnych uzasadnień, argumentów, po prostu – „jesteś kobietą więc zajmujesz się domem – tak musi być”. Wygląda jak uzasadnienie, ale nim nie jest, no bo co to za argument? Równie dobrze można powiedzieć – „jesteś lemingiem, więc musisz” albo „dzisiaj jest pogoda, więc musisz”. Nieważne, co się powie, wystarczy okrasić dużą dozą pewności siebie. Dzięki czemu dochodzimy do następnej metody.

na pewniaka

Metoda szczególnie perfidna stosowana też przez kobiety po pięćdziesiątce w stosunku do swoich synowych np. „Kiedy chrzest?”; u normalnego człowieka pytanie brzmiałoby „czy będzie chrzest?” albo „zdecydowaliście się już na chrzest?”. U troglo-męża przybiera postać: „gdzie obiad?” i generalnie wszystko zaczynające się od „gdzie”. „Gdzie czyste skarpetki, uprasowane koszule, gdzie świeże pieczywo o siódmej rano?”. W walce z czymś takim trzeba wiedzieć, że troglo-mąż doskonale wie, że nie wykonałyśmy wszystkich tych rzeczy oczekując cienia współpracy. Jego zdziwienie jest częścią stosowanej metody czyli perfidnie udawane.

spierdol robotę

Tego nie trzeba opisywać myślę, że każda kobieta zna to z autopsji. Metoda równie bezczelna co pierwsza. Miałem ugotować obiad – o proszę ziemniaki z proszku. Ooo, kotlety przypaliłem? Co za nieszczęście. Miałem zanieść pranie do magla? Ooo, będziemy spać pod kocem. Ooo zapomniałem odebrać dziecka z przedszkola? Widzisz, to ty musisz robić takie rzeczy, chyba nie chcesz żeby przesiadywało ze sprzątaczką do osiemnastej. Sposobów stosowania tej metody jest niezliczona ilość, bo spieprzyć można praktycznie każdą robotę. I na wiele sposobów.

Aga Baczkowska

Za: http://codziennikfeministyczny.wordpress.com/2013/06/27/troglo-mezczyzna...

https://www.facebook.com/CodziennikFeministyczny

Kamerdyner Legutko, prześladowani kibice i dyktatura antyfaszystów

Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm

 koncert nop „Koncert NOP’u” na wykładzie Zygmunta Baumana rozpętał mała debatę. Czytając liczne wypowiedzi można się nabawić wrzodów. Toteż bardziej w ramach autoterapii niż z nadzieją na poważną dyskusję postanowiłem skreślić parę słów refleksji.

Bauman zbrodniarz

Komentarze przeciwników Baumana sugerują lub wypowiadają wprost, że jest on zbrodniarzem. Oczywiście nikt nie wskazuje ile osób zabił albo do ilu zbrodni się przyczynił. Jest on zbrodniarzem, ponieważ był w swoim czasie w określonych strukturach. Był zbrodniarzem ponieważ wyznawał poglądy komunistyczne. W prostych głowach wychowanych przez prawicowe elity posiadanie takich poglądów pozbawia godności ludzkiej. Wiadomo, że lepiej być martwym niż czerwonym. Bycie zbrodniarzem nie oznacza w prawicowej narracji dokonywania zbrodni. Decyduje o tym stosunek do Marksa. Można jak tak zwani Żołnierze Wyklęci dokonywać masakr ludności cywilnej, byle w imię „ojczyzny”. Mordowanie komunistów i innych „wrogów” świadczy o wysokim poziomie moralnym. Pisanie i czytanie o komunizmie świadczy o zeszmaceniu.

Ahistoryczność

Wypowiedzi przeciwników Baumana wskazują na brak analizy historycznej. Nie chodzi mi o znajomość daty, czy skrótów, ale o brak zrozumienia „ducha dziejów”. O skomplikowane powiązania tego, co jednostkowe, z panującymi tendencjami, o historycznie uwarunkowane rozumienie pewnych pojęć, idei, o dostępne możliwości wyborów egzystencjalnych. Prawicowy dyskurs tego nie uwzględnia. Dobrze piszę o tym Nawratek w kontekście rozumienia wolności w neoliberalizmie:

„Jej zwolennicy wierzą, że człowiek jest całkowicie wolny i zawsze ze swej wolności rozumnie korzysta. Podpisywanie więc lojalki jest zawsze i w każdych okolicznościach wolnym wyborem. Nie ma mowy o żadnych uwarunkowaniach, nie ma mowy o życiu, które jest bardziej skomplikowane i bogatsze niż jakikolwiek abstrakcyjne modele, życiu, w którym ważniejsze jest płaczące dziecko niż honor” (Nawratek 2012: 25).

Nieżyciowość może nie budzić większego zdziwienia u gimnazjalistów, którzy myślą że są nieśmiertelni a „wola mocy” wszystko załatwi. Gorzej gdy takie magiczne myślenie staje się dominujące. Uruchamia wtedy mechanizm przenoszenia społecznych problemów na jednostkę o czym pisał wielokrotnie Bauman.

Skróty i hasła

W wypowiedziach przeciwników trudno odnaleźć treść inną niż wypominanie, że był w takiej to a takiej organizacji, a ona sama była zła. Patriotycznej młodzieży wystarczą skróty i hasła. Sami przeciwnicy to stwierdzają. Tymczasem język skrótów to język totalitaryzmu. Slogany zaś są pałkami, które jedynie udają argumenty, aby mocniej nawalać. Skróty i hasła skutecznie blokują debatę przeobrażając ją albo w erystyczne popisy albo kibicowskie koncerty na wykładach.

Kamerdyner Legutko

Potok internetowych komentarzy zasilił profesor PiSu Legutko. Starając się nadać aktowi NOP’u i komentarzom niemal krytycznego znaczenia. Widać wierność linii partii, która wydobyła teczkę na Baumana, jest dla niego ważniejsza od wierności rozumowi i faktom.

Po pierwsze, jak zauważa, w przypadku Baumana nie chodzi o poglądy, tylko o działania w zbrodniczym reżimie.
Z tym można się zgodzić tylko częściowo.

Nie chodzi o poglądy Baumana, bo trzeba byłoby je znać i na tej podstawie skrytykować, a to samo w sobie prostym nie jest. Wymaga pewnej znajomości i biegłości posługiwania się myślą. Chodzi o poglądy, bo gdyby Bauman stał się prawicowcem, jak część posłusznej profesury, to NOP pojawiłby się z kwiatami. Ponieważ jednak nie odcina się od poglądów lewicowych, dalej śmie cytować Marksa, trzeba znaleźć na niego „haka”. Ośmieszyć teoretycznie się nie da, ale inaczej, w pisowskim stylu, teczkami.

Kamerdynerskie uprawianie teorii rozkwita na prawicy. To wygodne. Zgodne z myśleniem skrótami i hasłami. Dodatkowo, w tabloidowym stylu chwytliwe. Autor wielu ważnych książek kiedyś pisał notki propagandowe!

Ponadto, zarzut „działanie w zbrodniczym reżimie” jest problemowy. Po pierwsze, należałoby zapytać, kiedy stał się „zbrodniczym”. To znaczy, kiedy uczestnicy mieli świadomość zbrodni popełnianych przez reżim stalinowski. Po drugie, należałoby zapytać, co oznacza „działanie”. Czy każde działanie w danym okresie jest już powodem to skruchy? Czy udział w określonych organizacjach? A jeżeli tylko w określonych organizacjach, to czy na wszystkich stopniach czy tylko na niektórych? Czy wszystkie działania (np. pisanie) czy tylko niektóre (np. strzelanie)?

Idąc dalej tokiem narracji profesora PiSu. Legutko stwierdza, że Bauman jest nietykalny. Obrazuje to pojawienie się policji, która chroniła troszkę wątłego staruszka przed zgrają mniej lub bardziej sprawnych fizycznie młodzieńców, którzy nie byli nastawieni życzliwie. To, że usunięto grupę osób nie potrafiącą się zachować w określonej przestrzeni, na prośbę organizatorów i większości zgromadzonych, jest bez wątpienia faktem wskazującym na „nietykalność” Baumana. Nie mam pojęcia o jakim zakazie krytykowania Baumana mówi Legutko. Możliwe, że jakieś pismo naukowe komuś z pisowych profesorów i doktorów nie opublikowało artykułu o komunistycznym Żydzie mordercy, ale niekoniecznie musiała być to ochrona Baumana. Możliwe, że była to obrona poziomu pracy akademickiej.

Przypomina to z jednej strony skargi co niektórzy prawicowi naukowców, że są prześladowani, że mogą tylko szeptem wypowiadać swoje poglądy. Nie dziwię się, że szepczą. Bądź co bądź akademia stara się trzymać poziom i piętnować nie merytoryczne wypowiedzi. Nazwał bym to ochroną jakości.

Warto też wskazać, że ochrona może być ochroną przed bezpodstawnymi oskarżeniami. Z Baumana zrobiono mordercę przy pomocy szeptanego marketingu i politycznych działań. Straszliwego bandytę. Dowody już nie są potrzebne. Ciężar spada na oskarżonego. Musi dowieść swojej niewinności.

Nazywanie zaś „pytaniem o przyszłość” okrzyki wznoszone przez NOP na wykładzie Baumana wskazuje na specyficzne rozumienie dyskusji przez Legutkę. Zdaje nam się sugerować, że okrzyki „wypierdalaj” są typowym sposobem komunikacji. Zdaje się sugerować, że NOP opowiedział się za głosami tłumionymi w obecnym układzie sił. Czyżby „koncert NOP’u” rozszerzał granice debaty publicznej, pozwalał na uwzględnienie „innego”?

Koncert NOP’u

Chociaż jestem krytycznie nastawiony do idei „debaty publicznej” i „racjonalnej dyskusji” to trudno uznać mi wystąpienie chłopców za krytyczne. Uważam, że wpasowuje się w tendencję zawężania pola dyskusji, jak nie próby całkowitego wyeliminowania sporów na rzecz jednomyślności, jedynych prawych (prawicowych) przekonań.
Po pierwsze, zaatakowano nie poglądy (konkretne dokonania teoretyczne Baumana) czy działania (również jakieś konkretne) ale samą osobę. „To ścierwo” nie ma prawa przemawiać, bo jest „istotowo” skażone.
Po drugie, kiedy atakowano poglądy, to nie w sposób merytoryczny, ale przemocowy. Krzykiem, obrażaniem, zastraszaniem.

„Koncert NOP’u” nie pozostawiał miejsca dla odpowiedzi. Dążył do wykluczenia pewnych poglądów i osób, gdyż nie podobają się NOP’owi. Operując sloganami i hasłami stygmatyzuje konkurencyjne wypowiedzi, dzięki czemu nie musi wchodzić w wymianę zdań. Fani NOP’u dzieląc się na portalach swoimi przeżyciami pięknie stygmatyzowali przeciwników, jako zwolenników komunistów. Każdy kto chciał „konkretów” był lokowany jako „czerwony”. Rozum jest dla nich komunizmem.

Z rozumem jest problem. Wyklucza on niektóre narracje jako irracjonalne. Jego konkretne historyczne formy są zawsze niedoskonałe. I tak dalej. Niemniej odpowiedzią na granice rozumu nie powinno być wyrzeczenie się jego i taplanie w irracjonalności. NOP proponuje nam totalny odjazd bez dragów. To może miłe jest na meczu, ale oparcie na tym „debaty” może prowadzić jedynie do nagiej przemocy. Ten wątek rzuca też światło na „wykluczenie” skrajnej prawicy. Możliwe, że ludzie wolą się różnić i wymieniać poglądy, próbując wypracować „coś wspólnego”, niż robić „ustawki” w celu monopolizacji przestrzeni przez jedyną słuszną myśl wypracowaną przez przywódców partyjnych.

Dyktatura antyfaszyzmu

Legutko stwierdza, że nie ma w Polsce faszyzmu. Że faszyzm to słowo pałka do pacyfikowania niepokornych. Tych, co nie godzą się na antyfaszystowskie rządy. To antyfaszyści zawężają pole myślenia i działania. I jest ich coraz więcej.

Stwierdzenie to jest bardzo ciekawe. Sam profesor stwierdził, że na wykładzie Baumana nie było narodowców. Pewnie NOP to jakiś skrót stowarzyszenia kibiców. Jeżeli nie było narodowców na wykładzie, to rzeczywiście problemu faszyzmu w Polsce nie ma.

Nie chcę dowodzić rzeczy dla wielu oczywistych, a skomplikowanych przez grę symbolami i pseudoakademickie spory o definicję. Spoko. Nie ma faszystów. Są narodowcy i kibice. To nie zmienia oceny ich postępowania.

Co do dyktatury antyfaszystów, to jeżeli wyrażanie sprzeciwu przeciwko wykluczaniu ludzi ze względu na pochodzenie, ze względu na niezgodę się na prześladowania, stanowi zamykanie pola działania, to takie zamknięcie wydaje się słuszne. Zamykamy pole działania organizacjom przestępczym, bandytom, mordercom, itd.. Czy w związku z tym należy się obawiać tych, co zamykają takie działania, czy może tych, co je podejmują wbrew woli społecznej? Przyznam się, że wolę świat w którym stara się uniemożliwić działanie bandytom, niż taki w którym poruszają się swobodnie.

Jeżeli domaganie się podawania danych, konkretnych przykładów, formułowania argumentów, posiadanie merytorycznej wiedzy, zwykłej rzetelności w krytyce, uznamy za ograniczanie myślenia, to wtedy nie wiem, co można określić tym mianem. Praktyka prawicy wskazuje raczej na to, że wszelka obrona krytycznego myślenia spotyka się z oporem krzykliwej mniejszości.

Będziesz wisiała lewacka kurwo

Podsumowując powyższe uwagi, można stwierdzić, że NOP i prawica stara się ograniczyć funkcjonowanie przestrzeni publicznej. Wyklucza wszelkie inne narracje jako komunistyczne. Każdy kontrargument może zbić prostym epitetem. Opozycję zagłuszyć krzykiem. A co bardziej opornym obieca miejsce na latarni lub drzewie. Brak akceptacji dla takiej „jakości” prawica odziewa w narrację ofiary. Są represjonowani, prześladowani, zamyka się im usta. Dzieje się tak, mówi prawica, bo głosimy niewygodne prawdy, bo uderzamy w konkretne interesy.

Bycie ofiarą jest fajne. Można na tym sporo zyskać. Narracja wykluczonych i uciskanych, a sprawiedliwych przynosi nawet spore profity. Problemem jest, że organizacje takie jak NOP są ofiarami w takim samym sensie jak przestępcy. Zamykanie ust niektórym teoretykom to nic innego jak domaganie się rzetelności. Zresztą „empiria” wskazuje na blokowanie instytucjonalne innych teoretyków, wypływających ze służalczości elit wobec neoliberalnej i/lub konserwatywnej ideologii.

Niewykształceni? Zmarginalizowani?

Na koniec chciałbym poruszyć jeszcze jeden wątek. W krytykach „koncertu NOP’u” pojawiły się głosy, że to młodzi i niewykształceni ludzie. Problem w tym, że są oni odpowiednio wykształceni. NOP jest skrajnym efektem obecnego wychowania zarówno przez szkołę jak i mass media. To są podmioty, jakich potrzebuje neoliberalny system. Ujawniają system wartości zgodnie z którym funkcjonuje całość. Antydemokratyczne rządy, pogarda dla życia, ujawnia się w mało estetycznej formie. Za to można być im wdzięcznym. Co z tym się zrobi, to już inna sprawa.

Nawratek K. (2012), Dziury w całym. Wstęp do miejskich rewolucji, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa.
Tekst Legutki: http://wpolityce.pl/artykuly/56455-prof-legutko-jesli-lewactwo-wyzywa-pr...

Stambuł 21 dzień #Istanbul #occupygezi

Protesty | Publicystyka

W nocy z soboty na niedziele turecka policja rozpoczęła ofensywę, której celem było całkowite usunięcie protestujących z placu Tkasim oraz parku Gezi.

Wcześniej w sobotę, premier Edrogan przemawiając w Ankarze na zgromadzeniu swoich zwolenników wezwał protestujących ze Stambułu do powrotu do domu, twierdząc, że kontrowersyjny projekt developerski został oddany do rozpatrzenia przez sąd i nie mają już powodu by dalej protestować. Dał im czas do niedzieli i zapowiedział wkroczenie policji.

Zewnętrzni obserwatorzy – w tym dziennikarze – nie zostali dopuszczeni na plac Tkasim w trakcie nocnej ofensywy. Policja używając gazu łzawiącego, armatek wodnych i gumowych kul oczyściła plac i park z okupujących je ludzi. Usunęła także namioty, barykady i spalone samochody. Obecni na placu aktywiści donoszą, że woda wykorzystywana do rozpędzania protestujących była zmieszania z niezidentyfikowaną substancją chemiczną powodująca poparzenia w kontakcie ze skórą (informacja została potwierdzona przez Izbę Medyczną Stambułu).

Cześć protestujących schroniła się w Hotelu Divan gdzie zostali zaatakowani przez policję, która użyła gazu łzawiącego w zamkniętym pomieszczeniu.

W niedzielę tysiące ludzi wyszło na ulice Stambułu próbując przedostać się na oczyszczony plac Taksim. Protestujący zbierali się na ulicach wiodących na plac, gdzie doszło do starć z policją.

Tymczasem w Ankarze odbył się pogrzeb Ethema Sarisuluk – manifestanta rannego w głowę 1 czerwca, który zmarł w szpitalu. Policja i żandarmeria nie dopuściła orszaku pogrzebowego na plac Kizilay w Ankarze – miejsce gdzie Ethem został postrzelony.

W Stambule w parku Gezi służby miejskie rozpoczęły pracę nad oczyszczaniem terenu. Media donoszą o usuwaniu drzew z parku, rzekomo w celu zastąpienia ich nowymi.

Premier Edrogan pojawił się na kolejnym zgromadzeniu swoich zwolenników, tym razem w Stambule, gdzie oskarżył zachodnie media (BBC, CNN i Reuters) o kłamliwe przedstawianie wydarzeń w Turcji.

Do wieczora tureckiej policji udało się rozpędzić demonstrantów z ulic prowadzących na plac Taksim. Dziesiątki osób zostało zatrzymanych, przeszukanych i zapakowanych do policyjnych autobusów.

Po ulicach Stambułu grasują bandy prorządowych bojówkarzy.

W Ankarze na ulicy Kennedy’ego ciągle trwają protesty i starcia z policją.

relacja na podstawie AlJazeera oraz twittera: #occupygezi, #direngezi, #istanbul

Za: http://fawroclaw.wordpress.com/

Kanał XML