Ruch anarchistyczny
Wolne Kobiety (Mujeres Libres)
XaViER, Czw, 2010-04-08 18:48 Prawa kobiet/Feminizm | Publicystyka | Ruch anarchistycznyMujeres Libres (Wolne Kobiety), była to grupa kobiet-anarchistek, które zorganizowały się i walczyły jednocześnie o wyzwolenie kobiet i w obronie rewolucji w czasie hiszpańskiej wojny domowej 1936-39. Praca jaką wówczas wykonały jest niezwykle inspirująca. Ich przykład pokazuje, że walka przeciwko uciskowi kobiet i przeciwko kapitalizmowi może zostać połączona w jeden bój o wolność.
Jako anarchistki odrzucały jakiekolwiek przejawy odsuwania kobiet na drugorzędne pozycje w ramach ruchu wolnościowego. W latach 30. feminizm miał węższe znaczenie niż obecnie, więc był odrzucany przez nie jako teoria, która walczyła o „równość kobiet w ramach obecnego systemu przywilejów”. Przekonywały wówczas: „nie jesteśmy i nie byłyśmy feministkami. Nie walczyłyśmy przeciwko mężczyznom. Nie dążyłyśmy do zmiany męskiej dominacji na kobiecą. Wspólna praca i walka są rzeczami niezbędnymi. W przeciwnym wypadku rewolucja społeczna będzie niemożliwa. Jednakże potrzebujemy własnej organizacji, aby walczyć we własnym imieniu”.
Pisały także: „Jesteśmy świadome precedensów ustanowionych przez zarówno organizacje feministyczne, jaki partie polityczne. Nie możemy podążyć żadną z tych ścieżek. Nie wolno nam oddzielać spraw kobiet od problemów społecznych. Nie możemy jednocześnie zaprzeczyć doniosłości spraw kobiet, przekształcając je w prosty instrument jakiejkolwiek organizacji. Nawet naszej własnej wolnościowej organizacji.
Intencja, jaka przyświeca naszym działaniom jest znacznie szersza: służyć doktrynie, a nie partii. Wzmacniać kobiety, czyniąc z nie jednostki zdolne do współtworzenia struktury przyszłego społeczeństwa, jednostki, które nauczyły się samodzielności, a nie podążania ślepo za wskazaniami jakiejkolwiek organizacji”.
Mujeres Libres wypracowały dwie strategie działania: capacitacion (szkolenie) oraz captacion (włączanie, partycypacja). Tak więc, ich wczesne działania były połączeniem podnoszenia świadomości z praktykowaniem akcji bezpośrednich.
W celu wzmocnienia pomocy wzajemnej, tworzyły sieci kobiet-anarchistek. Brały udział we wspólnych spotkaniach, gdzie informowały się o przypadkach zachowań seksistowskich i wypracowały metody radzenia sobie z tym problemem. Tworzyły także centra opieki dziennej nad dziećmi, aby umożliwić kobietom aktywniejsze włączenie się w działalność związku zawodowego CNT.
Publikowały własne pismo, dystrybuowane i ogłaszane za pomocą istniejących sieci anarchistycznych. Informowały w nich o swoich działaniach. Podnoszenie świadomości było bardzo istotną kwestią. W każdym numerze publikowały artykuł o jakiejś wyjątkowej kobiecie. Zamieszczały także w teksty w innych pismach anarchistycznych. Poza tym w piśmie pojawiały się artykuły na tematy kulturalne, o edukacji, recenzje filmowe, na temat sportu. Wreszcie były także artykuły, które można było spotkać w każdym innym piśmie kobiecym – na temat opieki nad dziećmi, czy o modzie. W późniejszym okresie rozszerzyły działalność wydawniczą o książki i broszurki.
Praca propagandowa wykonywana była także za pośrednictwem audycji radiowych, obwoźnych bibliotek czy propagandowych tournee. Jedna z członkiń, Pepita, opisywała swoje doświadczenia z takich wypraw propagandowych: „Gromadziłyśmy kobiety razem i wyjaśniałyśmy im, że istnieje jasna zdefiniowana rola kobiety, która polega na tym, że kobieta nie może stracić swojej niezależności. Nie ma też żadnej sprzeczności w byciu matką i aktywistką jednocześnie. Młoda kobieta podeszła do mnie i mówi: „To bardzo interesujące, co mówicie. Nigdy niczego podobnego nie słyszałyśmy. A przecież to wszystko czułyśmy w głębi serca, ale nie uświadamiałyśmy sobie”. Które idee trafiały do nich najbardziej? Te dotyczące władzy mężczyzn nad kobietami. Zwykle wywoływało wielką wrzawę, gdy mówiłyśmy: „Nie możemy pozwolić mężczyznom sądzić, że są lepsi od kobiet, że mogą nimi rządzić”. Sądzę, że hiszpańskie kobiety czekały na to wezwanie”.
W ówczesnej Hiszpanii wiele robotnic i chłopskich kobiet nie potrafiło czytać i pisać. W odpowiedzi na ten fakt, Mujeres Libres sporządziły program nauki pisania, a także klasy techniczne oraz w zakresie humanistyki. W grudniu 1938 roku 600-800 kobiet uczęszczało na te zajęcia. We współpracy z anarchistycznymi związkami wprowadzono praktyki zawodowe dla kobiet.
Równolegle z robotą propagandową, wykonywały codzienną niezbędną pracę w celu zwycięstwa nad faszyzmem. Dostarczały pożywienie milicjom, tworzyły wspólnotowe jadłodajnie. Organizowały także pomoc dla kobiet walczących w milicjach na froncie, przeprowadzając szkolenia w zakresie posługiwania się bronią palną. Stworzyły także szkołę pielęgniarską oraz klinikę medyczną, która zajmowała się rannymi w walce
Teresina, mimo braku doświadczenia w kwestiach medycznych, została administratorką. Opowiada z dumą: „Pamiętam, że ile razy nasi ojcowie przychodzili do mnie w klinice, aby o coś poprosić, mówiłam: „Proszę, wszyscy jesteśmy tutaj równi”, a oni odpowiadali: „Rzeczywiście dokonałyście rewolucji”. Miałam niezwykłą satysfakcję z tego. Administrowałam tym wszystkim mimo braków w wykształceniu. To w co wierzyłam, robiłam w praktyce i właśnie dlatego mogę wam dziś opowiedzieć co konkretnego zrobiłam dla rewolucji”.
Rewolucja to było coś więcej niż pokonanie faszyzmu. Rewolucja to budowa nowego społeczeństwa, które troszczy się o potrzeby wszystkich. Podróżując przez Katalonię i Aragonię, członkinie Mujeres Libres pomagały tworzyć kolektywy wiejskie. Wiele kobiet, jako reprezentantki związku zawodowego CNT i federacji anarchistycznej FAI, przemawiało do chłopów namawiając ich do przyłączenia się do rewolucji.
W Barcelonie kobiety z ML prowadziły szpital położniczy, a także zorganizwoały zajęcia z opieki nad dziećmi, antykoncepcji oraz seksualności. W lutym 1938 roku w tym mieście ustanowiono Instytut Matki i Dziecka, który został nazwany imieniem słynnej francuskiej anarchistki Louise Michel.
Mujeres Libres zrealizowały w praktyce wiele istotnych aspektów anarchistycznej teorii. Po pierwsze, zdały sobie sprawę, że kolektyw jest tak mocny, jak mocne są jednostki go tworzące. W celu budowy silnego ruchu anarchistycznego, dodawały odwagi i wspierały kobiety w realizacji ich pełnego potencjału. Warto zaznaczyć, że w momencie wybuchu rewolucji, wiele członkiń Mujeres Libres miało zaledwie 13 – 14 lat. Mimo to, podobnie jak wspomniana powyżej Teresina, odkryły, że mają zdolność wzięcia na siebie wyzwania budowy nowego świata.
Po drugie, Mujeres Libres zrozumiały wagę akcji bezpośredniej i samodzielnej aktywności, zarówno w zakresie tworzenia rewolucjonistów, jak i tworzenia rewolucji. Nigdy nie czyniły sztucznego rozgraniczenia pomiędzy propagandą i organizowaniem się, pomiędzy ideą a praktyką. Ich idee tworzone były przez ich doświadczenia „w terenie”.
I wreszcie Mujeres Libres pokazały, że idee nigdy nie są wykute w kamieniu, czekające tylko na odpowiedni moment realizacji. Ich idee rozwijały się, zmieniały się i uzyskiwały szeroki wpływ.
Rewolucja to niełatwe przedsięwzięcie. W celu fundamentalnej zmiany społeczeństwa, dawne wyobrażenia na temat tego co jest naturalne i normalne muszą zostać przekroczone. Nowe rewolucjonistki i nowe rewolucyjne społeczeństwo będą rezultatem sporów i debat prowadzonych przez wielu różnych ludzi w wielu różnych miejscach: w domu, w sklepie, w knajpie.
Mujeres Libres uważały, że rewolucja to coś znacznie większego niż jednodniowe wydarzenie. To także proces, zmieniający się nieustannie, pod wpływem nowych sporów, które następnie są rozwiązywane.
Aileen O'Carroll
Tłum. XaViER
[Warszawa] Czy anarchistom potrzebna jest szkoła?
jeremi, Wto, 2010-04-06 21:41 Edukacja/Prawa dziecka | Ruch anarchistycznyCzy anarchistom potrzebna jest szkoła?
Wstępem do dyskusji będzie krótka prezentacja tematu przez Piotra Laskowskiego, dyrektora liceum na Warszawskiej Pradze oraz autora książki "Szkice z dziejów anarchizmu".
Będziemy wspólnie zastanawiać się czy instytucja szkoły zawsze musi być narzędziem dyscyplinowania, czy może być wolnościowa?
Zapraszamy szczególnie anarchistów oraz osoby zaciekawione tą ideologią.
Miejscie: Cafe Cykloza, Hoża 62
sobota 10.04
start 14:00
http://cykloza.blogspot.com/2010/03/czy-anarchistom-potrzebna-jest-szkoa...
Altergodzina: Miasto to nie firma, Rozbrat zostaje! (mp3)
Tomasso, Nie, 2010-04-04 20:57 Kraj | Świat | Kultura | Protesty | Represje | Ruch anarchistyczny W sobotę 20 marca w Poznaniu odbyła się demonstracja w obronie centrum społecznego Rozbrat. 26 marca ma się odbyć licytacja działki, na której znajduje się poznański Rozbrat, co grozi likwidacją tego unikalnego w skali Polski ośrodka społeczno-kulturalnego i eksmisją jego mieszkańców. Pod hasłem "Miasto to nie firma - Rozbrat zostaje" około półtora tysiąca osób protestowało przeciwko planom sprzedaży terenu. W demonstracji udział wzięli aktywiści i aktywistki ruchów społecznych i obywatelskich z całej Polski i z zagranicy. Usłyszycie kilkunastominutowy dźwiękowy reportaż z tej demonstracji, przybliżający opinie oraz postulaty jej uczestniczek i uczestników.
Pobierz: Altergodzina: Miasto to nie firma, Rozbrat zostaje! (mp3)
Ponadto druga część rozmowy z Ewą Jasiewicz, dziennikarką społeczną i aktywistką ruchu Free Gaza oraz z Przemysławem Wielgoszem, redaktorem naczelnym polskiej edycji miesięcznika Le Monde Diplomatique. Rozmowa dotyczyła m.in. łamania prawa międzynarodowego w kontekście wojny w Iraku oraz trwającej obecnie akcji informowania polskiej opinii publicznej na temat sytuacji w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu Jordanu. Rozmówcy opowiedzieli również o próbach nawiązywania kontaktów między pracownikami służb ratownictwa medycznego z Polski i Palestyny.
Argentyna: Ekspropriacja przewodniczącego związku zawodowego
Vino, Nie, 2010-04-04 16:44 Świat | Prawa pracownika | Ruch anarchistyczny26 marca w Buenos Aires miała miejsce ekspropriacja dokonana przez anarchistów z "Oddziału Szymona Radowickego" na przywódcy związkowym Amadeo Gencie i jego ochroniarzu. Zajście miało miejsce w Villa Devoto. Układający się z szefami i działaczami politycznymi Genta stracił nieokreśloną sumę pieniędzy oraz broń palną. Jest przewodniczącym Związku Pracowników Miejskich oraz zwolennikiem peronizmu - jednej z odmian korporacjonizmu.
Szymon Radowicki był anarchistą polskiego pochodzenia, który w wyniku represji carskich po rewolucji 1905 roku wyemigrował do Argentyny. Tam w 1909 rzucił bombą w szefa policji Buenos Aires, Ramona L. Falcon odpowiedzialnego za masakrę anarchistycznego pochodu pierwszomajowego w którym siły państwowe zabiły 8 osób. Zginął zarówno Falcon, jak i jego sekretarz. Radowicki 20 lat spędził w obozie koncentracyjnym na Ziemi Ognistej.
Po wyjściu w 1930 roku był jeszcze więziony w Urugwaju. W 1936 wyjechał do Hiszpanii, gdzie wstąpił do oddziałów anarchistycznych i walczył w wojnie domowej. Po wygranej Franco wyemigrował do Meksyku, gdzie zmarł w 1956 roku.
Odzyskiwanie miasta Amsterdam przez armię klaunów - wideo.
Griks, Sob, 2010-04-03 00:53 Świat | Blog | Protesty | Ruch anarchistycznyOdzyskiwanie miasta Amsterdam przez armię klaunów - wideo.
Pierwszego kwietnia Armia Klaunów odzyskała na jakiś czas miasto Amsterdam, głównie jej najbardziej komercyjną, sklepową część. Przy dźwiękach muzyki około pięćdziesięcio osobowa dziwnie wyglądających żartownisiów pokazała społeczności, że są dużo ciekawsze rzeczy niż bycie uzależnionym od konsumpcji. Oczywiście nie podobało się to ochronie odwiedzanych centrów handlowych oraz chcącym wszystko uporządkować policjantom. Z tymi ostatnimi jak to na tradycję prima aprilis przystało klauni sprytnie bawili sie w "kotka i myszkę".
Tu możesz zobaczyc filmik: http://positi.blogspot.com/2010/04/odzyskiwanie-miasta-amsterdam-przez.h...
Spirit Of Squatters Collective
Kongres Zjednoczenia Anarchizmu Polskiego (1 kwietnia)
XaViER, Czw, 2010-04-01 07:43 Blog | Ironia/Humor | Ruch anarchistycznyAktualizacja 15:37 Około godziny 4:50, gdy większość delegatów wyszła już z sali w geście protestu, przegłosowano zjednoczenie nie tylko Anarchizmu Polskiego, ale też całej Opozycji Antyautorytarnej. Na frontmena tego nowopowstałego ruchu zaocznie wybrany został Prezes Jarosław Kaczyński. Nie wiadomo jaki był los listów poparcia dla reformy ubezpieczeń Baraka Obamy, działań Emiratu Kaukaskiego i prezydentury Hugo Chaveza, niektórzy sądzą, że je przegłosowano inni dodają, że w mniejszości, niezgodnie z procedurą.
Aktualizacja 14:57 Ponieważ coraz więcej uczestników kongresu trzeźwieje będą pojawiać się nowe informacje. Okazuje się, że akcja GAAFy nie była jedyną illegalistyczną tej nocy. Delegacja Związku Zawodowego Sierpień 80, która przyjechała na obrady z listem poparcia Lecha Kaczyńskiego została napadnięta przez bliżej niezidentyfikowanych sprawców, wiadomo jednak że pochodzących z sekcji zrzeszającej tłumaczy marksistowskich tekstów. Zginęły 2 aparaty iPhone i laptop firmy Apple wyceniany na około 10 000 zł. Jeden z dziesionarzy przesłał do redakcji anonimowy list, w którym oświadcza, że uzyskane tak pieniądze pomogą mu w spłacie kredytu studenckiego.
Aktualizacja 14:31 Jak dowiedziała się redakcja tuż po zakończeniu kongresu nieznana wcześniej Grupa Apolitycznego Antyfaszyzmu (GAAF) pobiła część jego uczestników pisząc na pobliskim murze "Faszyzm, Komunizm i Anarchizm to jedno gówno - śmierć lewactwu, narodowcom i wogóle". Część świadków twierdzi, że GAAFowcy mieli przy sobie liczne nowe akcesoria z logiem Gazety Wyborczej
Dziś w nocy w Warszawie odbył się Tajny Kongres Zjednoczenia Anarchizmu Polskiego. Zgromadził niemal wszystkich tajnych i nieświadomych współpracowników anarchizmu (TW). Na wstępie odczytano intencję Kongresu, którego celem jest stworzenie Polskiej Zjednoczonej Partii Anarchistycznej (PZPA).
Już na początku Kongresu doszło do spięć, gdy na mównicę próbował wejść Korwin-Mikke, podający się za "anarcho-konserwo-kapitalistę". Próbował odczytać swoją krytykę nowej płaszczyzny Federacji Anarchistycznej. Miał podkreślone różnymi kolorami kolejne tezy płaszczyzny w zależności od stopnia "zarażenia socjalizmem". Jednak nowopowstała sekcja dziwek i żigolaków ZSP obrzuciła go zużytymi podpaskami, co spowodowało wstrząs anafilaktyczny u Korwina, który został odwieziony w nieznanym kierunku przez libertarian z młodzieżówki UPR. Ci ostatni wyrazili oburzenie "skomuszeniem anarchistów w Polsce w ostatnich latach" i opuścili salę.
"Obrona Skłotu Kalenderpanden"-"Los Buntownika"cz.8 co poniedziałkowego cyklu
Griks, Wto, 2010-03-30 02:10 Blog | Ruch anarchistyczny Jako, że książka "Los Buntownika" Marka Griksa jest już skończona i poprawiona, korzystając z życzliwości stron: www.positi.blogspot.com , www.cia.bzzz.net , www.pl.indymedia.org , www.anarchista.org , www.czsz.bzzz.net , http://anarchipelag.wordpress.com , oraz forów: www.wegetarianie.pl/XForum.html , http://an-arche.pl , www.forumveg.pl , http://forum.empatia.pl i innych (jeśli chcielibyście dołączyć do tej listy dajcie znać !) kontynuujemy co poniedziałkowy cykl publikowania najciekawszych rozdziałów książki. Ponadto w każdy wtorek w audycji "Polonia Aktywna" będziemy czytać ją w formie słuchowiska dla tych co czytać nie mogą lub wolą posłuchać.
PS:Wciąż szukamy wydawcy, który by chciał się zająć jej papierową wersją. więcej informacji, fragmentów etc. na www.positi.blogspot.com O to część siódma.("Obrona Skłotu Kalenderpanden") Miłego czytania !!!
OBRONA SKŁOTU KALENDERPANDEN
Tak se gadaliśmy, aż w pewnym momencie dało się słyszeć głos płynący z głośników.
– Właśnie podsłuchaliśmy przez radio, że bastardy z ME zaczęli mobilizację. Od teraz mamy jakieś 2-3 godziny na przygotowanie obrony. Wszyscy Ci, którzy muszą wrócić do swych domów niech zrobią to teraz, zaś wszystkim, którzy mogą zostać by bronić tego miejsca z góry dziękujemy. Zacznijmy budować barykady!!! – zakończył okrzykiem.
– Ho! Ho! A jednak coś będzie się działo – powiedział Miner zacierając ręce.
– A my, niewierne Tomasze wątpiliśmy – zaśmiałem się.
– Teraz już rozumiem po co ten film – by zagrzewał do walki.
– A party i koncert, by przyciągnąć ludzi.
– I wszystko utrzymane w najskrytszej tajemnicy, by bastardy się nie dowiedziały.
– To jest organizacja, no nie?
– No, no, no…
Wszyscy zaczęli wychodzić ze skłotu. Jedni po to by zacząć budować barykady, drudzy by powrócić do swoich domów. Tych ostatnich jednak było zdecydowanie mniej. W wirze pracy szybko trafiła mi się robota. Zacząłem wynosić specjalnie wcześniej ze sobą zespawane stemple – metalowe rury, które zespawane ze sobą, tworzyły coś na kształt gwiazdy. Z takich konstrukcji szybko powstała barykada, którą było trudno przejść, przesunąć, przeforsować, czy zniszczyć. Gdy z kimś wynosiłem taką metalową konstrukcje, zobaczyłem jak jeden z nas siedzi w małej koparce. Z dziką radością w oczach rozwalał nią płytki chodnikowe oraz kostkę brukową. Potem budowano z nich barykady lub rozbijano na mniejsze kawałki, by te czekały na kupkach jako przyszła amunicja. Zastanawiało mnie skąd oni wytrzasnęli taką koparkę.
To co ujrzałem było zadziwiająco nieprawdopodobne, a jednak piękne i (bo) rzeczywiste. Ci leniwi punkowcy, których znałem z ciągłego przesiadywania w barze i nieustannego przechylania piwa, tym razem pracowali z tak niespodziewanym u nich zapałem. Kobiety z poświęceniem nosiły ciężkie płyty chodnikowe. Każdy pracował. Tym razem nie było takich, którym się nie chciało. Każdy dokładnie wiedział, po co tutaj został. Barykady były budowane ze wszystkiego, co było pod ręką. Najczęściej były to płytki chodnikowe niszczonej ulicy, która zresztą przez rozkopanie też stała się przeszkodą. Mimo że raczej nikt tego nie koordynował, robota szła całkiem sprawnie. Wiadomo było co robić. Każdy pomysł, każda uwaga rozpatrywana była szybko przez ogół. W ten sposób płyty były podawane „murarskim sznureczkiem”. Jedni je demontowali z chodnika, drudzy podawali je sobie z rąk do rąk, a inni układali z nich coraz większe mury barykad. Robota wrzała jak w ulu. Nigdy w swoim życiu nie widziałem tak sprawnie, tak dobrze, z tak wielką energią i ochotą pracujących ludzi, a co dopiero punków. Ci ludzie są zdolni do wielu rzeczy – zależnie od sytuacji. Wszyscy czuliśmy wielką potrzebę przeciwstawienia się złu i bronienia tak ważnego miejsca dla nas. Czuło się też ducha historii. Może trochę przesadzam lecz takie porównania podsunęły mi rozgrywające się przed oczami zdarzenie. To było prawie jak powstanie warszawskie. Budując z zapałem kolejne barykady czułem się niczym mały Gavroche. To uczucie jedności, które wszyscy czuliśmy, było dla nas bardzo ważne. Było nas tak wielu, kocioł narodowości i języków, niby tyle różnic, a właśnie wtedy czuliśmy tak bardzo tę więź, która nas łączy niczym rodzinę. To uczucie jedności wywierało wrażenie nie tylko na mnie. Wszyscy byliśmy jak bracia. Gdy jeden niósł coś ciężkiego, zaraz ktoś inny nie pytając mu pomagał. Gdy ktoś zmęczył się kopaniem, szybko zastępował go następny. Nie wyobrażam sobie by jakikolwiek system pracy mógłby być lepszy.
Oczywiście jak zwykle zdarzały się również wyjątki jak np. ten, który właśnie opiszę:
Obok jednej z barykad zobaczyłem skrzynkę elektryczną. Od razu w mej głowie zaświtał całkiem niezły pomysł. Parę kabli rzuconych luzem na tę barykadę, do tego ze dwie tabliczki ostrzegające: „Uwaga prąd” i myślę, że to wszystko zatrzymałyby gliniarzy na dłuższy czas, nawet, jeśli w przewodach nie byłoby prądu. Zanim by to sprawdzili minęłoby sporo czasu. Zresztą nie wiadomo, czy w ogóle by im się to udało, jeśli my byśmy dobrze bronili barykady. Chciałbym to zobaczyć jak policyjni specjaliści od elektryki sprawdzają kable pod gradem kamieni (ha! hhhhhha!).
Z tym oto pomysłem udałem się do Wojtka, Polaka, który znał wszystkich z Kalenderpanden i który mógł szybko zdobyć potrzebne rzeczy, bo wiedział co, gdzie jest i z kim gadać w razie czego. Przedstawiłem mu pomysł, wysłuchał i rzekł po angielsku:
– To dobry pomysł, godny zrealizowania, ale ja nie mogę Ci pomóc, bo ty nie mówisz dobrze po angielsku. Znajdź grupę, która Ci w tym pomoże i zróbcie to.
Gdy to usłyszałem szlag mnie trafił. Ja rozumiem, że ktoś może bać się używać polskiego w takich miejscach, ale będąc ze mną sam na sam i w tym przypadku to już lekka paranoja. Wkurzyło mnie to niezmiernie. Jeszcze w takiej sytuacji. Rozumiem jeśliby chodziło o jakieś tam duperele, a nie o wspólną obronę. Tym bardziej, że sam potwierdził, iż idea jest dobra i warta zrealizowania. Nigdy potem już nie odezwałem się do tego bufona.
Koniec końców pomysł postanowiliśmy zrealizować sami z Minerem. Rzuciliśmy na barykadę parę kabli, które udało nam się zdobyć. Potem wsadziliśmy końce do skrzynki elektrycznej tak, że w sumie to rzeczywiście wyglądały na podłączone do prądu.
Potem wzięliśmy się za ulepszanie głównej barykady, od ulicy, od której najbardziej prawdopodobne było, że stamtąd uderzą bastardy. Powstały tam takie konstrukcje, iż razem stwierdziliśmy, że gliniarze musieliby być głupi, by właśnie je chcieć sforsować. Oprócz najeżonych zespawanych ze sobą stempli, które nosiłem wcześniej, było tam też kilka, których podstawą były mury zrobione z płytek chodnikowych. Były też takie ze śmietników, śmieci i gratów. Jedna przy samym skłocie zrobiona była z zespawanych łańcuchami beczek. Od jednej strony w ogóle nie barykadowaliśmy. Most zwodzony podniesiony przez nas do góry jakimś mechanicznym trikiem był już wystarczającą przeszkodą.
Wydarzenia biegły tak szybko jak szybko powstawały barykady.
W pewnym momencie zobaczyłem jak ludzie plądrują barakowóz należący do firmy, która miała przejąć remont Kalenderpanden. Znaleziono tam całą dokumentację, która natychmiast została zniszczona.
Jon, ten łysy wypierdolił szybę w stojącym obok biurowcu i już z kimś wszedł do środka, jednak zaraz ktoś ich opierdolił:
– Co Wy robicie?! Jeśli gliniarze kogoś zaaresztują, to mogą ich również oskarżyć o kradzież rzeczy z sąsiednich budynków. A to robi duuuuży problem. Tych biurowców nie możemy plądrować.
Kilka osób poparło jego słowa, więc Jon przestał siać zniszczenie. Pewnie słusznie, bo wtedy naprawdę mogliby nas wziąć i przedstawić jako bandytów, a nie skłotersów. To zaś wcale nie byłoby dobre.
Cały czas na zewnątrz było słychać nadawane na żywo właśnie z Entrepodok radio PATAPOE. Jakiś didżej puszczał jakieś pokręcone techno, przy czym dawał też komentarze po holendersku.
– Mogliby chociaż teraz puścić jakiegoś punka albo inną zagrzewającą muzykę – stwierdził Miner i tu miał rację.
W pewnym momencie muzyka całkiem ucichła i przez głośniki dało się słyszeć głos mówiący najpierw po holendersku, potem po angielsku:
– Właśnie jak się dowiedzieliśmy policja M1 zmobilizowała swoje siły i za jakąś dłuższą chwilę zaatakują od strony wschodniej. Jesteśmy przygotowani, niech tylko podskoczą!!! – wykrzyczał, po czym znów poleciała pokręcona muzyka a la PATAPOE.
– Zachodniacy! Nawet teraz nie puszczą człowiekowi nic zagrzewającego do walki – stwierdził Miner i tu też miał rację.
– Jakiś „neroniasty” artysta wykorzystuje zdarzenie i myśli, że ma swoje 5 minut – dodałem.
– Bo pewnie ma.
– No tak, tylko czemu kosztem naszych uszu. Ha! Ha! – tak podśmiewaliśmy się też trochę dla dodania sobie otuchy i by rozluźnić napięcie i atmosferę oczekiwania. Walka miała się zacząć niebawem.
„ Jak będzie przebiegała? Czy uda nam się wygrać? Czy nie ryzykuję za bardzo? Przecież mogą mnie zaaresztować i deportować. Może dowiedzą się o moim zakazie w Niemczech?”. Przeżegnawszy się myślałem dalej: „Wszystko będzie dobrze, jest nas siła. Mam nadzieję, że tym razem policja będzie musiała odejść z kwitkiem. Tyle tak mocnych barykad postawionych, tylu ludzi do obrony zjednoczonych. Musimy ich w końcu przegonić! Ktoś musi stawiać opór złu. Kto jak nie my i kto jak nie Ty?!!”. Myślę, iż każdy sobie myślał na swój sposób podobnie. Każdy miał nadzieję na nasz sukces. Jakby nie to, nie byłoby tu nas wszystkich, nie byłoby już od kilku miesięcy prowadzonej kampanii obronnej (masa plakatów, ulotek informacji, demonstracje, dużo pozytywnych artykułów w prasie, dużo pozytywnych wypowiedzi w radio i telewizji). Zresztą samo istnienie i działalność Kalenderpanden było jedną z dobrych wizytówek skłotingu w tym mieście. Był dostrzegany i doceniany przez ludzi również z zewnątrz, „spoza naszego środowiska”, jako interesujące miejsce kulturalne z różnorodną, ciekawą ofertą.
Wielu ludzi, którzy poznali to miejsce, od razu stawali się jego przyjaciółmi, co tłumaczy tak wielu zaangażowanych w jego obronę. Gdyby nie nasza nadzieja, nie byłoby też tego zapału, tych barykad i tylu walczących i ryzykujących coś na swój sposób (a może i sytuację) ludzi.
Skłotów, praw do wszystkiego, co Ci się należy, społecznej sprawiedliwości, wolności itd. nikt Ci nie da za darmo. Nie zrobią tego ani politycy, ani policja, ani kolejne wybory. To wszystko musimy wywalczyć sobie sami. Jeśli Ty, ja nie będziemy walczyć o to razem, jeśli sobie tych rzeczy nie wywalczymy, nigdy nie będziemy ich mieli. I nie jest najważniejsze, czy zwyciężymy. Najważniejsze to się nie poddawać w walce o lepszy świat, może wtedy nie będzie on coraz gorszy. Naszym zwycięstwem zawsze będzie to, że mówimy stanowcze NIE w obliczu draństwa (istota ruchu punk?).
Z różnymi emocjami wyczekiwania, wypatrując z dali bastardów pakowaliśmy przed walką do kieszeni ostatnią prowizoryczną amunicję. Najlepsze były śruby: ciężkie, małe i mocne. W większości pochodziły ze splądrowanego barakowozu, gdzie była ich masa. Cały czas płyty chodnikowe były rozbijane specjalnym młotem na mniejsze kawałki, gotowe do rzucania.
Bastardów wypatrywaliśmy od strony budowy, bo stamtąd wydawała nam się najlogiczniejsza droga by ominąć chociaż część barykad. W pewnym momencie lotem błyskawicy po ludziach rozeszła się wieść, iż gliniarze zamierzają już za chwilę nadjechać i uderzyć prosto od strony największych barykad.
– Skąd mamy aż tak dokładne informacje? – zapytałem zaciekawiony Minera, gdy biegiem przemieszczaliśmy się na początkowe barykady.
– Widziałeś tego gościa z „zachodniej elity”, który stał przy wejściu z krótkofalówką?
– No, widziałem.
– Mają oni ustawione CB radio na kanale policyjnym i podsłuchują rozkazy i wszystko o czym gadają bastardy.
– Sprytne.
– Na dodatek rozszyfrowują też i tłumaczą specjalne kody, których używa policja i myśli, że nikt ich nie zna.
– To się nazywa organizacja! Myślisz, że przepowiednia się sprawdzi?
– Policja nie wie, iż ich podsłuchujemy, więc myślę, że się sprawdzi.
– Ja uważam, że to głupie ze strony bękartów, że atakują z tej strony. Myślę, że to może być jakiś podstęp. Pewnie tak naprawdę zaatakują od innej strony, a po tej stronie może tylko odwracają uwagę. – wytłumaczyłem sobie to w ten sposób.
Jednak przepowiednie spełniły się szybko. Bastardy nadjechały w sile kilkunastu opancerzonych suk wypełnionych świniami oraz jednej armatki wodnej. My, przygotowani na ich atak, staliśmy z kamieniami tuż za drugą z barykad, które były murami zbudowanymi z płyt chodnikowych. Na samym początku dało się słyszeć głos głównego bastarda:
– Macie ostatnią szansę na opuszczenie tego terenu. Jeśli nie zrobicie tego, będziemy zmuszeni użyć wobec was siły. Jeśli się rozejdziecie, nikt nie zostanie aresztowany.
– Nigdy nie ufaj policji!!! – zaraz ktoś krzyknął w odpowiedzi.
Tymczasem ja z Minerem przeprowadziliśmy szybką rozmowę. On zaczął :
– Ty, czemu my stoimy dopiero za drugą barykadą?
– No właśnie chyba nie po to budowaliśmy tą pierwszą, by teraz tak ją oddać!
– Co to to nie! – rzekł z przekonaniem Miner i naszą reakcją na policyjne kłamstwa było przeskoczenie przed drugi z murów, w obronie pierwszego, od razu rzucając w stronę wysypujących się z suk gliniarzy. Zaraz za nami przeskoczyli też inni, także rzucając w stronę najeźdźców i wspólnie krzycząc ile sił w gardłach: „NO JUSTICE NO PEACE JUST FUCK THE POLICE” (bez sprawiedliwości nie będzie pokoju, pierdolić policję – popularne hasło na wielu demonstracjach). Przez moment wraz z Minerem mogliśmy się poczuć jako bohaterowie tej chwili, bo to dzięki nam pierwsza barykada nie została łatwo zdobyta i długo potem jej broniliśmy.
Holenderscy gliniarze jak zwykle zachowywali się dziwnie. Stanęli kordonem 15-20 metrów przed barykadą i robiąc uniki przed kamieniami niczym automaty czekali na rozkaz. Tak bez żadnej reakcji dawali się obrzucać jakieś 10-15 minut. Pewnie dowódca kazał im podnieść statystyki wśród rannych, a ci debile posłuchali. „Rozkaz to rozkaz” przecież.
Po tym czasie do akcji wkroczyła armatka wodna. Mimo początkowego popłochu szybko wzbudziła w nas również złość i wolę walki. Schowany za barykadą, tak jak inni rzucałem w nią i bastardów kamieniami. Szybko się zorientowaliśmy (może co bardziej doświadczeni już to wiedzieli), że oprócz zmoczenia i ewentualnie przewrócenia, to ta armatka nie jest w stanie nam nic zrobić. Niestety była tak opancerzona, że mimo naszych celnych rzutów, my także nie czyniliśmy jej żadnej szkody. Taki nieszkodzący nikomu pojedynek trwał zacięcie przez jakiś czas. Być może bastardy chciały nas w ten sposób przestraszyć, a może zmęczyć. Na szczęście jednak chyba bardziej nas rozśmieszyli oraz dodali nam wiary w siebie i w ich debilizm.
Ci chyba w końcu skapowali się, że wystawiają się tylko na pośmiewisko, bo po jakiejś godzinie takiej walki, nagle zaczęli do nas strzelać gazem. To było straszne. W jednym momencie wszyscy zaczęli uciekać. Ja też. Gdy biegłem w kierunku Kalenderpanden uciekając przed chmurą gazu ulatniającą się z kanistra na przedzie barykad, nagle musiałem się przedrzeć przez chmurę wydostającą się z pocisków rzuconych na tyły barykad. Tym razem nie obyło się bez łez i kaszlu. „Wszędzie gaz, cały teren w gazie. Przecież te ch...e nas poduszą!” – myślałem uciekając jak najszybciej w kierunku skłotu. Na szczęście powietrze za główną barykadą było już czyste, a gdzieniegdzie stały miski z wodą, gdzie można było się wypłukać z gazu. Zostały one wcześniej przygotowane na taką ewentualność.
Byłem pewien, że po tym ataku bastardy podejdą przynajmniej pod główną barykadę i zagazowując nas sukcesywnie szybko osiągną zwycięstwo. „To już koniec!” – myślałem w...ony wypłakując oczy. Gdy jednak przejrzałem na nie zobaczyłem, że walka wciąż trwa. I to wcale nie na tyłach barykad, ale także w środku. Nasz opór uratowali Ci rozsądni i przezorni, którzy mieli ze sobą maski przeciwgazowe lub choćby pozaciągane na twarze bandany nawilżone białym octem winnym, które to również neutralizowały gaz. Oni to, uodpornieni wciąż walczyli, dzięki czemu tylko dwie pierwsze, te najmniejsze barykady zostały zdobyte. Jednak i oni mieli prawo się zmęczyć, więc było jasne, że sami mają niewielkie szanse na to, by bronić pozostałych barykad przez dłuższy czas. Na szczęście ktoś wpadł na pomysł, by podpalić główną największą barykadę, po to, by dym neutralizował działanie gazu. Pogoda nam sprzyjała. Jakby na zamówienie wiatr zwiewał cały dym prosto na gliniarzy. Wszyscy Ci, którzy przed momentem uciekali z płaczem, teraz z większym zapałem znosili i podrzucali wszystko co nadawało się do spalenia. Płonąca barykada, walka, opór i ta jedność, która panowała między nami – nigdy nie zapomnę tych chwil.
Na początku trochę wątpiłem, że tym wielkim ogniskiem zlikwidujemy skutek gazu, ale rzeczywiście na nasze szczęście tak się stało. Dzięki temu bez płaczu mogliśmy wrócić na pole walki. Ze zwiększoną energią rzucaliśmy w gliniarzy dalej czym popadnie. Oni zaś nadal strzelali do nas gazem. Gdy udało im się trafić w pobliże walczących, szybko odrzucaliśmy kanistry z gazem z powrotem w bastardów. Trzeba było taki pocisk szybko złapać, bo po chwili zaczynał się kręcić i wypuszczać gaz. Wtedy było już za późno i wówczas lepiej gdy nie stałeś zbyt blisko. Ciągle lecący dym pomagał, ale jednak nie w takich wypadkach. Jeszcze nie raz się krztusiliśmy, jeszcze nie raz zakręciła się łza w oku sztucznie wywołana. Dzięki ciągle podsycanemu ogniowi nie było to już aż tak bardzo dokuczliwe jak na początku. Również nasze organizmy uodporniły się bardziej na tę truciznę.
Walczyliśmy już z nimi długi czas. W trakcie na skłocie mieliśmy możliwość napicia się kawy lub herbaty, odpoczęcia przez chwilkę oraz nabrania sił i energii do dalszej walki.
Gdy zaczęło świtać, gliniarze przestali nas gazować. Choć było to mało realne wszyscy chyba mieliśmy cichą nadzieję, że sobie odpuszczą, że to już koniec, że WYGRALIŚMY. Tak bardzo chcieliśmy, by było to prawdą, że nawet zaczęliśmy w to wierzyć.
– To tryumf anarchii nad tyranią! – cieszył się Miner.
– Tak bym chciał by było to prawdą – odpowiedziałem z nadzieją w głosie lecz nagle ktoś zaczął krzyczeć:
– Przegrupowują się na tę stronę!
– Tam ich widać – wołał jakiś Hiszpan pokazując palcem na teren między budynkami, za budową.
– Chyba któryś z nich w końcu zaczął myśleć strategicznie – zaśmiał się Inżynier.
– Myślisz, że będą rozpieprzać ten płot oraz ten cały plac budowy? – zapytałem.
– A co im tam.
– Pewnie zobaczyli, że nie ma tu barykad, więc im łatwiej pójdzie.
– Oni nie muszą się liczyć z tą budową.
– Nie muszą się liczyć z niczym.
– Tu to długo się nie obronimy. Rozwalą płot i już nas mają – mówił z obawą Harnaś. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, iż jeśli zaatakują od tej strony to nie mamy szans. Widmo przegranej patrzyło nam w oczy, daleko, po drugiej stronie budowy.
Nagle gościu, który podsłuchiwał komunikaty podał przez wszędzie słyszane radio:
– To podstęp! Właśnie chcą wjechać wielkim spychaczem od strony głównej. Tamci „emejowcy” po drugiej stronie budowy stoją tylko po to by odwrócić naszą uwagę od punktu ataku!
Po tym obwieszczeniu prawie wszyscy ruszyli czym prędzej z powrotem bronić barykad na głównej ulicy.
Prawie wszyscy, bo kilka osób zostało, by w razie czego widzieć, czy gliniarze, nie zdecydują się jednak zaatakować od strony budowy.
Spychacz był bardzo ogromny, solidny i pewnie przystosowany do tego typu akcji. Obrzucanie go nie czyniło mu żadnej szkody. W pierwsze barykady, które były zbudowane z płyt wjechał rozwalając je na boki. Smutny był to widok, tym bardziej, iż dużo energii włożyliśmy w budowę tych często podwójnych, wysokich murów. Pocieszające jedynie było to, że jedynie po wezwaniu na pomoc i wynajęciu tego potwora, psom udało się zdobyć te barykady.
Mimo jednak całego swego impetu, siły, mocy i odporności, gdy spychacz próbował przeforsować płonącą jeszcze, największą z barykad, nie szło mu już tak gładko. Chociaż napierał całą swoją mocą, chociaż coraz cofał się by wziąć „rozbieg” i raz za razem powtarzał najazd, płonąca barykada nieugięcie broniła wjazdu na Kalenderpanden. Podbudowani tym, że nie idzie im tak łatwo ze zdwojoną siłą i energią rzucaliśmy w tego „potwora”. Mieliśmy wciąż nadzieję, że w końcu uda nam się w jakiś sposób uszkodzić lub może złamać upór psychiczny tego, który kierował spychaczem.
Muszę powiedzieć, iż od tego ciągłego rzucania całkiem nieźle wyrobiła nam się celność. Coraz mniej było chybionych i słabych rzutów.
Nie wiem jak bezpieczne jest siedzenie w takim spychaczu, jednak bycie w miejscu, które jest obrzucane z taką energią przez ludzi, którzy bronią swego mieszkania i miejsca do robienia rzeczy dobrych na pewno nie należało do przyjemności. Zawsze mnie zastanawiało jak bezdusznym chamem trzeba być by pracować w takiej policji. Po jakimś czasie spychacz się wycofał.
- Hura !
- Wspaniale !
- Znowu ich pokonaliśmy. - wszędzie wznosiły się okrzyki radości.
Wtedy nie ważne było, czy spowodowało to załamanie psychiczne gościa w spychaczu, czy też nieskuteczność jego ataków, czy grad kamieni, który spadł na napastnika, czy może wszystko naraz. Najważniejsze było to, że znowu im się nie udało. By sobie to zrekompensować bastardy zaatakowały nas tą śmieszną armatką wodną z filmującą nas kamerą, która nie była już aż tak zabawna. To było zagranie poniżej pasa. Mając nasze twarze mogli kogokolwiek z nas aresztować potem na ulicy. Mogli każdego zaaresztowanego za błahostkę albo za nic potem sprawdzać, czy nie był zbyt aktywny podczas obrony skłotu.
Wku...ło nas to niezmiernie, lecz co poradzisz ? Ci co mieli cokolwiek, zakryli swe twarze. Jako, że ja nic nie miałem zdjąłem tylko swoje okulary i założyłem kaptur. To wszystko co mogłem zmienić by uczynić się mniej rozpoznawalnym.
Nie dziwne, iż po takim zagraniu, kamera ta stała się głównym celem. Ktoś przyniósł całe pudełko śrubek ze splądrowanego baraku. Dzięki ciągłej praktyce i ich stałemu ciężarowi już prawie za każdym razem udawało nam się trafić w tę kulę szpiegulę. Przerywałem jedynie wówczas gdy musiałem odskoczyć przed tym prysznicem. W sumie to i tak byłem już nieźle mokry. Woda oprócz tego, że strzelała do nas, zgasiła także naszą płonącą barykadę. Po jakimś czasie i armatka wymiękła przy naszym oporze.
Chyba mieli już nas naprawdę dosyć. Wszyscy mieliśmy cichą nadzieję, że w końcu dadzą sobie spokój z tym ich oblężeniem. Byliśmy już nieźle zmęczeni. Oni na pewno też. Myślałem, iż fajnie by było by chociaż zrobili sobie przerwę, by człowiek mógł się trochę przespać. Oczywiście były to tylko moje głupie myśli, bo jakiekolwiek dogadywanie się, zaufanie itp. nie wchodziło w grę. Przecież na pewno tylko marzą by nas przekręcić. To, że takie myśli zawitały w mej głowie dobrze świadczyło o moim zmęczeniu.
Było już całkowicie jasno. Tym razem bastardy zaatakowały prawie całymi swoimi siłami. Na przedzie z impetem jechał spychacz. Tym razem uderzył w barykadę z taką prędkością i siłą, iż coś w niej ruszyło, coś w niej pękło
Widząc to ze zdwojoną siłą go atakowaliśmy. „Potwór” machając swoją wielką łychą sukcesywnie rozwalał to co zbudowaliśmy. Za nim stanęła armatka i z nią też toczyliśmy walkę. Jakby tego było mało, zaczęli także strzelać do nas gazem. Ja, będąc wraz z innymi z boku barykady, na terenie budowy, za płotem, tym razem na szczęście nie obrywałem. Widząc co się dzieje, rzucaliśmy jeszcze częściej i mocniej. We wściekłości na strzelającą wodę przestaliśmy w ogóle zwracać uwagę. Widziałem gościa, który został przewrócony przez wodę. Wstając odrzucił im brukowca w rewanżu i pokazując środkowy palec nawet nie zamierzał się odsunąć przed następnym strumieniem.
Niestety. Mimo całego naszego bohaterstwa, spychacz coraz bardziej rozwalał naszą barykadę. Stało się prawie jasne, że już nie za długo będziemy się w stanie bronić. Wówczas podbiegł do mnie Arek, który walczył od frontowej strony barykady.
- Griks! Nam już w radiu podziękowali. Spadamy. Wszyscy już poszli. Zostali już tylko ci, którzy mogą być zaaresztowani. Wszyscy ci, którzy mogą mieć kłopoty odeszli już grupą.
- Dobra. To może ich dogonimy ?
- Daj spokój. Będzie tylko wyglądało, że uciekamy.
- Patrz. Dużo osób wraca jak my pojedyńczo. Myślę, że bezbieczniej byłoby utworzyć grupę.
- To choć dołączymy do tamtych. - co zrobiliśmy przyśpieszając kroku. Całe szczęście. Nagle jeszcze przed chwilą idący za nami Hiszpan krzyknął do nas:
- Uciekajcie ! Tajniacy ! Uciekajcie ! - przy czym sam gonił ile sił. Już go prawie mieli gdy wskoczył do kanału widocznie w tym widząc ratunek.
Nie wiem jak to się skończyło, bo sam mało nóg nie zgubiłem. Wraz z Profesorem pobiegliśmy w kierunku bloku. Modliłem się by nie było domofonu. Był...
...ale na szczęście drzwi były otwarte. Czyli jeszcze lepiej. Zamknęliśmy się na klatce i postanowiliśmy przeczekać złe chwile.
- Co za ciulowa akcja.- stwierdziłem.
- Wiesz, że koło nich przechodziliśmy ?
- No. Ciekawe co z tamtym.
- Hiszpanowi granicy nie zamkną. Nam by mogli.
- Drugi raz przez zieloną. Tylko nie to. - Uświadomiłem sobie tę nie ciekawą ewentualność. Po jakimś czasie opóściliśmy klatkę i ostrożnie, bezpiecznie, bocznymi uliczkami udaliśmy się do domów, by po odpoczynku śledzić i oprotestować kolejne eksmisje, które miały nastąpić podczas tej fali.
Jedno w tej całej obronie było zadziwiające. Tak jak całe miasto nawet i eksmisje były „pokojowe”. Gdy byłem w mieście X parę lat temu na demonstracji przeciwko ewikcjom wagenburgów na własne oczy widziałem jak koktajle mołotowa całymi kratami pakowane były na busa. Wśród aktywistów były popularne także proce. Tak na wszelki wypadek, by w razie ataków policji nie czuć się bezbronnie.
Tu, w Amsterdamie mimo płonących barykad i kilku godzinnego oporu, nikt nie myślał o tak niebezpiecznej broni. Amsterdam niczym usposobienie Holendrów był spokojnym miastem. Szybko się nauczyłem, że ktokolwiek agresywny, używający przemocy widziany był przez większość jako idiota, a nie bohater.
Dlatego nawet strategia obronna skłotersów była dużo bardziej pokojowa niż w mieście X. Może to dzięki temu ruch skłoterski utrzymuje się tu mocno od dziesięcioleci podczas gdy w mieście X już prawie go nie ma. Co prawda policja w mieście X też jest bardziej agresywna co samo przez się nakręca spiralę przemocy.
Na zakończenie zagadka: miasto X to ???
Gwoli ścisłości uważam, że wszystko powinno mieć jakiś balans i element radykalny jest także bardzo potrzebny w jakimkolwiek ruchu społecznym. Organizacje walczące o prawa zwierząt nie byłyby aż tak silne bez Animal Liberation Front. Ruch alterglobalistyczny, antykapitalistyczny, ekologiczny, czy anarchistyczny nie miałby takiej siły bez czarnego bloku, Earth Liberation Front, Earth First i innych radykałów opierających swe działania na akcji bezpośredniej. Antifa zaś dba na ulicach o bezpieczeństwo nie tylko inaczej działających antyrasistów ale także inaczej wyglądających czy urodzonych w innym kraju. Nawet słynący z metod Non Violent Mahatma Ghandi nie odrzucał popierających go bardziej radykalnych Hindusów. Także Martin Luter King współpracował z Czarnymi Panterami, bo zdawał sobie sprawę, że inaczej marsz na Waszyngton nie był by możliwy. Silni będziemy jedynie wtedy gdy bez względu na strategie będziemy wzajemnie się wspierać i uzupełniać we wspólnej walce.
O "Dziwce" i Mizoginistycznym Języku
Kurka nioska, Pią, 2010-03-26 22:45 Prawa kobiet/Feminizm | Publicystyka | Ruch anarchistycznyPoniżej zamieszczam tłumaczenie posta Melissy McEwan, którego oryginał znajdziecie tu. Myślę, że artykuł ten może być głosem w dyskusji o transparencie FA i ACK. Główny nacisk kładzie się w nim na słowo "cipa", jednak nie oznacza to, że w miejsce owego słowa nie można wstawić słowa "dziwka". Jest w nim wiele przydatnych uwag, które mogą pozwolić niektórym uczestnikom dyskusji powrócić do meritum - czyli do pytania, czy wyrażenie "coś/ktoś to dziwka" jest seksistowskie. Dodam od siebie jeszcze jedną rzecz. Nie znamy ofiary tej inwektywy. Nie wierzymy już w antropomorfizację abstrakcyjnych pojęć. Nie zejdzie na ziemię Bogini Prostytutek lub Bogini Prawa, by upomnieć się o swoje. Proszę tylko, byście zwrócili uwagę na słowa Melissy McEwan dotyczące kultury, która poczyniła wszelkich starań, by słowo "dziwka" było obraźliwe, szczególnie wobec kobiet i taka jest jego etymologia we współczesnym znaczeniu tego słowa! To, że są "męskie dziwki" nie oznacza, że słowo "dziwka" nie jest określeniem stosowanym wobec pewnego rodzaju kobiet, które zostało przeniesione na coś lub kogoś, aby to coś lub tego kogoś obrazić, a więc JEST określeniem mizoginistycznym. Nie każda kobieta jest "prostytutką". Proszę mi tylko wskazać osoby, które nigdy, w żadnej sytuacji, nie mogłyby być w taki sposób określone (nie chodzi tu o życie seksualne, ale jej szczególne właściwości). W języku angielskim słowo "bitch" oznacza także "cwela". Określa się więc go JEDNOCZEŚNIE jako niemęskiego i "dającego dupy". Jest to więc sprawa jeszcze bardziej oczywista, niż polski odpowiednik. Życzę przyjemnej lektury, choć ponownie udzielam głosu nie-anarchistce. W tej kwestii nie ma to jednak żadnego znaczenia...
Andi Zeisler, współzałożycielka (wraz z Lisą Jervis) magazynu Bitch (ang. dziwka, kurwa, suka), napisała ciekawy fragment na temat "słowa na D" jego konotacji kulturowych, a także jego odzyskiwaniu:
Dziwka to słowo używane w kulturze do określenia każdej kobiety, która jest silna, gniewna, bezkompromisowa, a często także niezainteresowana dawaniem mężczyźnie przyjemności. Używamy tego terminu wobec kobiety na ulicy, która nie reaguje na męskie pogwizdywanie i uśmiechy, gdy mówią "Głowa do góry, maleńka, nie jest źle." [...] Używamy go wobec kobiety, która nie unika konfrontacji.
Więc skończmy z tą nieszczerością. Czy to złe słowo? Oczywiście. Zrobiliśmy wszystko, co jest tylko możliwe w ramach kultury, by właśnie tak było, począwszy od stale utrwalanego poglądu, według którego silne kobiety potępiane są jako straszne, złe i, oczywiście, niekobiece - a bezkompromisowe wypowiedzi kobiet są przekleństwem dla czystego, uporządkowanego świata.
... [W magazynie Bitch] nie chodzi o nienawiść do mężczyzn, ale o wyróżnienie kobiet. Jednak zbyt wielu ludzi nie widzi różnicy. I dlatego, przynajmniej w pewnym stopniu, "słowo na D" jest wciąż tak problematycznym zwrotem.
[…]
Uznałam to za szczególnie istotne w kontekście kampanii Hilary Clinton, lecz również dlatego, że w zeszłym tygodniu odbyłam naprawdę staroświecką i przygnębiającą dyskusję na temat seksistowskiego języka - naprawdę przygnębiającą dyskusję na temat seksistowskiego języka, które odbywałam już tyle razy w swoim życiu.
Zaczęło się w sekcji komentarzy na innym blogu, kiedy sprzeciwiłam się komuś, kto określił osobę, której nie lubił jako "totalną cipę". Oczywiście, byłam wyśmiana za wskazanie, że poniżający i marginalizujący seksistowski język może sprawić, że kobieta poczuje się poniżona i zepchnięta na margines. Nie jestem w jakikolwiek sposób powiązana z człowiekiem, który użył tego słowa, więc wysłałam email do autora, którego znałam lepiej, by zapytać, czy używanie tego słowa na blogu jako obrazy jest odpowiednie i czy określenie osoby publicznej "totalnym pedałem" byłoby do zaakceptowania. Powiedziano mi, że wszystko było dopuszczalne "w rozsądnych granicach". Rasowe inwektywy nie będą ani tolerowane, ani bronione, jednak użycie seksistowskiego języka jest akceptowane. Znaczy to, według moich obliczeń, że jeżeli mieszasz z błotem czarnoskórego mężczyznę nazywając go głupim czarnuchem, jest to przekroczenie pewnych granic, jednak nazywanie go głupią pizdą jest już super.
Chciałabym podkreślić, że jest to kompromis, który izoluje czarnych mężczyzn przeciwko ubocznemu poniżeniu, a już w inny sposób poniża czarne kobiety i ich siostry wszystkich kolorów. Jestem pewna, że to tylko zbieg okoliczności. Ekhm.
Tak więc, w przeciwieństwie do rasistowskich inwektyw, które nie będą ani tolerowane, ani bronione, mizoginistyczne inwektywy będą zarówno tolerowane, jak i bronione ponieważ:
1. W naszym kraju tak właśnie się mówi.
2. Ja tak mówię.
3. Facet, który używa takich określeń "nie jest mizoginem". Przede wszystkim używał go jako określenia kobiecych genitaliów, aby obrazić mężczyznę, a jego intencja nie była mizoginistyczna.
4. Porównanie „cipy” do „czarnucha” nie jest odpowiednie i trywializuje słowo „czarnuch”.
5. Nie może on pozwolić, by PC-policja (czyli ja) pilnowała, by jego komentarze stosowały się do politycznej poprawności.
Zupełnie szczerze, już wcześniej miałam niedal identyczną rozmowę z mężczyzną określającym się jako liberalny/postępowy bloger, ponieważ sprzeciwiłam się używania seksistowskiego języka na jego blogu, dlatego też nie identyfikuję mojego rozmówcy z owym twórcą bloga. Wyróżnienie go byłoby dla mnie zbyt typowe Byłam jednak szczególnie rozczarowana sposobem prowadzenia tej konwersacji, ponieważ myślałam, że osoba, z którą rozmawiam będzie otwarta na wysłuchanie jak bardzo jest to alienujące, a przecież prostą przyczyną takiego zachowania mogło być to, że pociągnęłoby to za sobą ograniczenie liczby czytelników bloga.
Przez co nie powinno dziwić, zważywszy, że, jak już mówiłam, miałam taką rozmowę już wcześniej, że za każdym razem jest tak samo. Pozwólcie więc odpowiedzieć mi na to punkt za punktem, ponieważ są to te same odpowiedzi, które nieustannie dostaję przy takiej wymianie zdań, i wszystkie z nich zostały przy wielu okazjach poruszone w komentarzach.
1. W naszym kraju tak właśnie się mówi. Pewna część naszego społeczeństwa rzeczywiście uwielbia używać słowa "cipa" przy niemal każdej okazji. Istnieją miejsca, w których nie ma 3 sekund, w ciągu których ktoś by nie krzyknął "Taa, cipo!" do swojego kumpla. I ... to naprawdę nie ma nic wspólnego z jego wykorzystaniem na blogu dotyczącym polityki.
Nie ma to również niczego wspólnego z tym, czy jest to z natury rzeczy seksistowskie. Istnieją także bary, w których nie mijają trzy sekundy bez nazwania innego faceta pedałem. Częstotliwość wykorzystania tego słowa w konktretnym regionie nie sprawia, że słowo to przestaje być homofobiczne - w tych regionach lub gdziekolwiek indziej.
Podobnie próba oderwania mizoginistycznych inwektyw od swoich korzeni, by je ponownie zdefiniować nie działa. Powiedzenie "Używam ich w sposób potoczny" jest tylko cyniczną zagrywką mającą na celu uzasadnić dalsze stosowanie mizoginistycznego języka, który wydaje się dobry i celny. Słowo "dupek" po prostu nie ma tego samego wigoru, co "cipa" dlatego mamy te wymęczone wyjaśnienie dlaczego słowo "cipa" nie jest używane w sposób mizoginistyczny, jednak potoczność oznacza, że wszechobecność słowa jest mylnie używana jako dowód, że straciło ono swój pierwotny sens.
Rzucając cipami na prawo i na lewo jakby nie miało już jakiegokolwiek znaczenia - lub jakieś "nowe" znaczenie nie związane z płcią - jest leniwym ignorantem i przyczynia się wbrew wszelkim protestom do kultury nierówności.
2. Ja go używam. Ja używająca słowa cipa, by opisać siebie i mężczyzna używający tego słowa, by opisać innego mężczyznę, to zupełnie różne konteksty. Udawanie, że ta różnica nie jest zajebiście oczywista, jest tym, co August nazywa wytworzonym przekonaniem (ang. a fabricated belief)[1]. Nikt, kto posiada dwie stukające o siebie komórki mózgowe nie twierdzi szczerze, że biali ludzie używając słowa "czarnuch" jako obraza i czarni ludzie używający go z jakiegokolwiek powodu to identyczne sytuacje. Także żaden gej mówiący o sobie "pedał" nie jest tym samym, co Ann Coulter mówiąca o Johnie Edwardsie jako o "pedale" [2]. I nikt nie powinien mieć najmniejszego problemu ze skminieniem, że jeśli ja (lub inne kobiety) odzyskuję słowo cipa (lub dziwka i inne seksistowskie eufemizmy) mówiąc tak o sobie jestem w tym podobna do mężczyzny używająca tego słowa jako obelgi.
Kocham słowo cipa i jestem w pełni za odzyskaniem go - jednak odzyskanie "cipy" należy do kobiet, które ją posiadają i władają nią w sposób ironiczny, co jest komplementem, nie obelgą. Jeśli nazwę swoją dziewczynę "piekną cipką" aby fachowo uporać się z seksistowskim onanistą, służy to odzyskaniu władzy. Jeśli jednak nazwę ją "głupią cipą", o robi coś głupiego, nie będzie to już miało takiej mocy.
Są jednak sposoby na używanie słów i istnieją sposoby na wykorzystanie słów znając różnice, dążąc do oddzielenia przewrotnego kontekstu od tego, co po prostu utrwala ucisk. Nie jest to aż tak trudne.
I nie ma znaczenia jak często kobiety używają go w celu odzyskania języka - nie daje to przedstawicielowi którejkolwiek płci przyzwolenia na używanie go jako zniewagę. Całe to uzasadnienie, że "ty go używasz" uderza mnie swoją żałosną płaczliwością. Dlaczego ty używasz go, a ja nie? Tak jakby był to jakiś wielki wyczyn dla dziewczyn. Zaufaj mi - w całej walce w klatce pomiędzy "niezasłużonym przywilejem z racji urodzenia" a "stosowaniem słowa cipa", masz większe szanse wygranej. Więc morda w kubeł.
3. Facet, który używa takich określeń "nie jest mizoginem". Przede wszystkim używał go jako określenia kobiecych genitaliów, aby obrazić mężczyznę, a jego intencja nie była mizoginistyczna. Dobra, po pierwsze, rozłóżmy to twierdzenie na dwie części:
A. Intencja: Jeśli zamieniasz część kobiecego ciała w inwektywę, wniosek jest taki, że cipki są złe, paskudne, czymś, z czym żadna osoba nie chciałaby być skojarzona. Tak właśnie działają obelgi. Kiedy słowo "cipka" używane jest jako inwektywa, implikuje to negatywną interpretację części kobiecego ciała - jest więc objawem mizoginizmu, ponieważ nieubłaganie znieważa kobiety. Używanie mizoginistycznej inwektywy przeciwko męzczyźnie nie może być inne jak mizoginistyczne w intencji. Jeśli nie masz zamiaru poniżać kobiety, nie używaj mizoginistycznych inwektyw. To naprawdę takie proste.
B. Żaden Mizogin. Jak często trzeba używać mizoginistycznego języka, by zostać uznanym za mizogina? Dwadzieścia razy? Sto? Nieskończoną ilość razy, dopóki nie uderzy kobiety? Podczas zadymy wokół "cipki/kurwy" zrelacjonowanej tutaj, Piny napisał(a) świetny post dotyczący tej ważnej kwestii:
[...] Przyznaję też, że istnieje różnica między kimś, kto otwarcie określa się jako feminista, ale mimochodem używa mizoginistycznych inwektyw i mizoginistycznych satyrycznych obrazków, by wyśmiewać innych ludzi, a szczególnie kobiety, a, powiedzmy, Johnem Knoxem[3].
Nie znaczy to, że dobrym pomysłem jest ograniczenie tego, co jest "rasistowskie", "seksistowskie" i "mizoginistyczne" do najbardziej radykalnych przypadków. [...] Umniejsza to protesty przeciwko wszystkim tym słowom do rangi osobistego afrontu, zrównując "seksizm" ze słowem "cipka". Nazwanie czegoś "seksistowskim" nie oznacza krytyki wyznawanych przez kogoś poglądów, czegoś w rodzaju "reakcyjności", oznacza krytykę tak ordynarnych inwektyw. […]
Strzał w dziesiątkę. W tej dyskusji Pam mówi o tym, że zarezerowawanie tych terminów dla ekstremalnych przypadków pozwala ludziom
racjonalizować takie incydenty, ponieważ prawdziwy rasista pali krzyże na czyimś trawniku lub przywiązuje czarnego człowieka do ciężarówki i ciągnie go po ziemi aż mu odpadną kończyny." Zarezerwowanie terminu "mizogin" i "seksista" dla przypadków okazywania pogardy wobec kobiet oznacza, że facet, który lekceważąco odnosi się do innego człowieka per „cipa” (lub „suka”, „pizda”, czy „dziewczynka”) może usprawiedliwić jego przekonania, że nie jest mizoginem, nawet jeśli używa tych wyrażeń regularnie. Wracając do Piny:
Wówczas staje się niemożliwe opisanie zachowania jako powtarzającego się i typowego, część wzorca, ponieważ zawsze znajdzie się jakiś John Knox, którego brak szacunku do kobiet jest bardziej stały i bardziej oczywisty. W rzeczywistości, łączy to prawdopodobnie ekstremizm z konsekwencją. Jeśli moja nietolerancja nie osiągnie pewnego poziomu, jest ona nieistotną częścią mojej osobowości, nawet w dyskusji o nietolerancji będącej odpowiedzią na objawy nietolerancji.
... Jeśli nie można nazwać kogoś seksista o ile nie traktuje on bez przerwy kobiet w sposób nienawistny lub jego zachowanie same Bill Napoli uważałby za obrzydliwe, wówczas takie rzeczy jak używanie mizoginistycznych inwektyw stają się trywialne. Są one tak dalekie od prawdziwego seksizmu, że mogą one być równie dobrze nazwane feministycznymi.
W rzeczy samej.
Ostatecznym rezultatem przeciwstawiania się nazwaniu mizoginem za używanie mizoginistycznego języka jest danie sobie przyzwolenia na opieranie się rachunkowi sumienia. Jak mówiłem nie mniej niż nonilion razy, każdy z nas, nie podejmując ogromnego wysiłku zbadania narracji uprzedzeń - czym każdy z nas jest skażony poprzez kulturę - starając się wyzwolić z jej objęć czyniących podziały, nie pozbędziemy się uprzedzeń. Pytanie tylko, czy pozwolisz sobie na brak refleksji nad uprzedzeniami. Odpowiadając na pytania dotyczące używania mizoginistycznego języka "Nie jestem mizoginem!" czynisz krok w kierunku ukrycia i uczynienia nieuleczalnymi uprzedzeń, które pozwalają zachowywać się w ten sposób. Bardziej wstydliwym jest odpieranie zarzutu o mizoginizm, gdy jesteś nim ewidentnie, niż powiedzenie "Tak, jestem mizoginem, ale nie chcę nim być."
Przypomniała mi się dyskusja z Billem, która wywiązała się wkrótce po publikacji posta na Shakes. W jednym swoim poście używał czegoś (o wiele mniej oczywistego, niż jawna obelga), wobec czego sprzeciwiłam się i poprosiłam, by to usunął. Oto jak on odpowiedział: Powiedział mniej więcej "Dzięki. Nie zawsze zauważam takie rzeczy i próbuję być na to bardziej wyczulony, więc doceniam, że zwróciłaś mi na to uwagę." To wszystko. Nie muszę nawet mówić jak bardzo szanowałam go za to, jak głęboko mu byłam wdzięczna za całkowity brak reakcji obronnej. I rzeczywiście świetny z niego gość - po tym wszystkim usunął rzeczony fragment ze swojego wpisu. (Innymi słowy nie były to obiecanki-cacanki.)
4. Porównanie "pizdy" do "czarnucha" nie jest odpowiednie i trywializuje słowo "czarnuch". Ostatnio zdążyłam się napatrzeć się na te "rankingi inwektyw" - JFH [...] stwierdził, że "czarnuch" i "cipa" to to samo, prawdopodobnie tylko dlatego, że odrzucał porównanie przez kogoś "dziwki" do "czarnucha": "[P]orównywanie "dziwki" do "czarnucha" jest niesprawiedliwe. Odpowiednik "dziwki" to "drań" lub "dupek". Odpowiednikiem "czarnucha" jest "cipa".
Największą niedorzecznością w tych wszstkich badaniach nad odpowiednikami jest to, że gdy ktoś mówi "Czy użyłbyś słowa "czarnuch" w ten sposób?", ma na myśli "Czy użyłbyś rasistowskiej inwektywy w ten sposób?" Analizowanie czy "cipa" to dokładny odpowiednik "czarnucha" jest tylko sposobem na uniknięcie stojącej za tymi słowami idei. Seksistowski język, tak jak rasistowski język, jest marginalizujący i poniżający. Kropka. I nie muszę określić dokładnego rasistowskiego ekwiwalentu "cipy", zanim określę swoje stanowisko. "Nie jest ono tak złe jak słowo "czarnuch", ale jest gorsze, niż słowo "murzyn"..." Taaaa.
Wewnętrzne rankingi są równie bezużyteczne, na przykład "suka nie jest tak złym określeniem, jak cipa." Kobiety, które są marginalizowane i poniżane przez mizoginistyczny język nie czują się zbyt komfortowo z faktem, że ludzie, którzy go używają marginalizują je i poniżają nas jednym słowem "w większym", a w innym "w mniejszym stopniu".
A jesli są kobiety, które mówią "Bardziej nienawidzę być nazywaną cipą, niż dziwką," podejrzewam, że wskazuje to na to, że jesteśmy na jedne słowo bardziej odporne, niż na inne i/lub mamy więcej kulturalnych możliwości odzyskania danego słowa. To, że istnieje magazyn Bitch, a nie Kwartalnik Pizdowy (a jeśli nawet, to jest to raczej magazyn pornograficzny), coś znaczy.
5. Nie może on pozwolić, by PC-policja (czyli ja) pilnowała, by jego komentarze stosowały się do politycznej poprawności. Oto właśnie to, do czego to się w końcu sprowadza. Jestem po prostu zbyt wrażliwa i staram się kogoś ocenzurować i bla bla bla.
Jestem bardziej wrażliwa na to jak mizoginistyczny język oddziałuje na kobiety, ponieważ jestem jedną z nich. Kolorowi są bardziej wrażliwi na rasistowski język (szczególnie na ukryty rasistowski przekaz), niż ja, ale nie oznacza to, że są zbyt wrażliwi. Kiedy czytelniczka zwróciła mi uwagę, że używane przeze mnie słowo "lame"(ang. "głupek" lub "kulawy" - przyp. tłum.) może być obraźliwe dla niepełnosprawnych, nie oznaczało to, że była zbyt wrażliwa - oznaczało to, że to ja nie byłam wystarczająco wrażliwa. Tak więc jeszcze wiele muszę się nauczyć.
Życie jest wystarczająco trudne bez mojego policzkowania ludzi ufających, że nie jestem głupkiem, i w tym samym duchu starałam się przekazać, że mizoginistyczny język nie jest fajny - hej, nie chcę być atakowany w taki sposób przez rzekomych sojuszników. Gdy podkreślam użycie seksistowskiego języka na blogu prowadzonym przez mężczyznę, jest tak ponieważ taki język jest alienujący, poniżający i wkurzający i działam pod podejrzeniem, że ci blogerzy nie chcą alienować, poniżać, ani wkurzać swoich czytelniczek.
Ale to, jak się okazuje, zwykle bywa błędnym założeniem.
Wielokrotnie sprowadza się to do tego stwierdzenia, gdy próbuję ocenzurować ich blogi, ale oni nie chcą być ocenzurowani. Cholera! To bzdura. Nie chodzi o cenzurowanie, lecz o odmowę samocenzury, co uczyniłoby ich blogi niemizoginistycznymi. Jest jednak tak, jakby samo zrezygnowanie ze słowa "cipa" było jakąś apokalipsą dla ich kreatywności. Mam dla was wiadomość: Jeśli czujecie, że samocenzura sprawia, że musicie zrzec się mizoginistycznego języka, co naraża na szwank waszą rzetelność, nie ma w tym ani krzty rzetelności.
Stosuję autocenzurę przez cały czas. Nie przyznaję tego ze specjalną dumą, jednak nie oznacza to, że wyrażenie "Bush is a fuckin' retard" ('retard' - ang. 'niepełnosprawny', 'ułom' - przyp. tłum.) nigdy nie przeszło mi przez głowę. Ale nie używam tej inwektywy - nie dlatego, że się tak strasznie boję, że "policja ds. politycznej poprawności" mnie dopadnie, lecz dlatego, że to nie jest miłe określenie. To wystarczający powód.
I nie uważam, że nie wyraziłam w ten sposob całego swojego negatywnego stosunku do myślącego inaczej prezydenta nie używszy słowa, które niepotrzebnie obrazi ludzi. Poszerzenie słownictwa poza słowa typu cipa lub retard" nie jest szczególnym wyzwaniem.
Ale stosunek który niezmiennie proponuję - tak jak nieskończone poszerzanie własnych horyzontów - można streścić jako "Radź sobie z tym lub spierdalaj".
Tak więc "spierdalaj".
Ja w ogóle nie czytam (aby nie wyrażać milczącego wsparcia) postępowych blogów stosujących mizoginistyczny język, nawet jeśli są oni ideologicznymi sojusznikami w inny sposób, ponieważ seksizm jest głęboko nieliberalny. Istnieje wiele postępowych blogów, wyłącznie z tymi tworzonymi jedynie przez męskich autorów, które nie używają mizoginistycznego języka - więc nie muszę czytać tych, które to robią.
Wielu z nas udało się pojąć, ze odrzucanie języka, który utrwala ucisk, nie jest tym samym, co zniewolenie przez językową policję. To po prostu podstawowa praca, którą powinien wykonać każdy, kto nie chce być pierdolonym dupkiem.
[1] http://www.someguywithawebsite.com/blogarchive/week_2007_04_08.html#0021...
[2] I was going to have a few comments on the other Democratic presidential candidate, John Edwards, but it turns out that you have to go into rehab if you use the word 'faggot,' so I'm – so, kind of at an impasse, can't really talk about Edwards, so I think I'll just conclude here and take your questions.
[3] Jeden z największych mizoginów w historii Wielkiej Brytanii, który popadł w konflikt z królową Marią w latach 1561–1564 - głównie dlatego, że nie podobało mu się to, że jest ona kobietą.
Haga: Akcja solidarności z Rozbratem
Czytelnik CIA, Pią, 2010-03-26 21:21 Świat | Protesty | Ruch anarchistyczny25 marca o godzinie 15:00 pod polską ambasadą w Hadze, zebrała się grupa około 10 osób, by wyrazić swoją solidarność ze skłotem Rozbrat. Policja spisała dane aktywistów i ostrzegła, że jeśli rozwiną baner z solidarnościowym napisem, zostaną aresztowani. Zrezygnowano z użycia banera, jednak mimo to zdecydowano się przekazać list do polskiego ambasadora w Holandii.
W oświadczeniu czytamy m.in.: "Z obawą obserwujemy sytuację skłotu Rozbrat w Poznaniu, w którym dzięki zaangażowaniu setek osób działa bardzo aktywnie centrum polityczno-kulturalne, które jest przykładem oddolnej inicjatywy społecznej. My, jako skłotersi wielokrotnie doświadczyliśmy utraty skłotów, które były współtworzone z wielkim nakładem naszej energii oraz czasu. Jesteśmy zdeterminowani wspierać wysiłki kolektywu Rozbrat, mające na celu utrzymanie skłotu w Poznaniu.
SOLIDARNOŚĆ NASZĄ BRONIĄ!!!"
Jak znieść Rządy?
Czytelnik CIA, Czw, 2010-03-25 23:20 Publicystyka | Ruch anarchistycznyJak znieść Rządy?
Lew Tołstoj
z eseju "Niewolnictwo naszych czasów"
Niewolnictwo rodzi się z praw, natomiast prawa ustanawiają Rządy, dlatego ludzie mogą uwolnić się z niewoli tylko przez zniesienie Rządów. Ale jak to zrobić?
Wszelkie wysiłki w celu pozbycia się Rządów przemocą, miały zawsze jeden efekt: w miejsce obalonego Rządu, powstawał nowy, często okrutniejszy niż poprzedni.
Zgodnie z teorią socjalistów, obalenie władzy kapitalistów, wspólnota środków produkcji i nowy porządek ekonomiczny społeczeństwa ma zostać wprowadzony przez nowy aparat przemocy i to poprzez niego nowy porządek ma być utrzymany. Tak więc zniesienie przemocy za pomocą przemocy nigdy nie przyniosły efektu, ani w przyszłości nie wyzwolą ludzi od przemocy, i konsekwentnie, od niewolnictwa.
Nie ma innej możliwości.
Pomijając wybuchy gniewu, czy zemsty, przemocy używa się tylko wtedy, gdy jedna grupa ludzi chce zmusić do czegoś inną grupę. Ale bycie zmuszonym do zrobienia czegoś wbrew własnej woli jest niewolnictwem. Dlatego też, dopóki będą miały miejsce akty przemocy, mające na celu zmusić ludzi do czegoś, wbrew ich woli, tak długo będzie istniało niewolnictwo.
Wszelkie wysiłki w kierunku zniesienia niewolnictwa przemocą są jak gaszenie ognia ogniem, czy tamowanie wody wodą.
Dlatego, jeśli mamy znaleźć sposób na wydostanie się z niewoli, nie możemy szukać go w nowej formie przemocy, ale w pozbyciu się rzeczy, które umożliwiają Rządowi używanie przemocy. Przemoc rządowa, jak każda inna, stosowana przez małą grupę ludzi wobec dużej, zawsze zależała i ciągle zależy od faktu, że mała grupa jest uzbrojona, podczas gdy duża nie jest, albo mała jest lepiej uzbrojona od dużej.
Tak było w przypadku wszystkich podbojów. Tak Grecy, Rzymianie, Templariusze i Pizarrowie podbili narody, i tak podbija się teraz ludzi w Afryce i Azji. W ten sam sposób, w czasach pokoju, wszystkie Rządy trzymają ludzi w poddaństwie.
Tak jak kiedyś, tak i teraz jedni ludzi rządzą innymi, ponieważ są uzbrojeni.
W dawnych czasach wojownicy napadali na bezbronnych mieszkańców, podbijali ich i rabowali. Następnie dzielili się łupami w zależności od swojego udziału w walce, odwagi, okrucieństwa, i każdy wojownik jasno widział, że przemoc przynosi mu zysk. Obecnie żołnierze, wywodzący się z głównie z klasy robotniczej atakują bezbronnych ludzi: strajkujących robotników, buntowników, mieszkańców innych krajów. Podporządkowują ich sobie, rabują owoce ich pracy, nie dla siebie, ale dla ludzi, którzy nawet nie biorą udziału w walce.
Jedyna różnica pomiędzy zdobywcami i Rządami jest taka, że zdobywcy razem z żołnierzami atakowali bezbronnych mieszkańców i w przypadku oporu grozili im torturami i śmiercią. Natomiast Rządy w przypadku nieposłuszeństwa nie torturują i nie zabijają ludzi własnymi rękoma, ale zmuszają do tego innych – odczłowieczone trybiki, które specjalnie dla tego celu oszukano i nauczono brutalności. Wybiera się je spośród tych samych ludzi, wobec których Rządy stosują przemoc. Przemoc najpierw była owocem osobistego wysiłku, odwagi, okrucieństwa i zręczności zdobywców. Obecnie stosuje się ją za pomocą oszustwa.
Mała liczba rządzących ludzi, która osiągnęła swoją pozycję, powiedzmy za pomocą podboju, mówi do większej liczby ludzi: „Jest was wielu, ale jesteście głupi, niedouczeni, nie jesteście w stanie rządzić się sami, ani zajmować sprawami publicznej wagi. Dlatego zajmiemy się tym my. Będziemy chronić was przed obcymi, stworzymy wam sądy i publiczne instytucje: szkoły, drogi, pocztę. Ogólnie mówiąc, zaopiekujemy się wami. W zamian za to, macie spełnić nasze (niewielkie) wymagania. Ponadto macie nam przekazać całkowitą kontrolę nad częścią waszych zarobków, a oprócz tego macie podjąć się służby w armii, która potrzebna jest dla ochrony was i Rządu”.
Większość ludzi zgadza się na to, nie dlatego, że przeanalizowała plusy i minusy tego systemu – nigdy nie dano im takiej szansy – ale dlatego, że od samych narodzin była zmuszona żyć w takich warunkach.
Kiedy pojawiają się wątpliwości, każdy myśli o sobie samym, i boi się skutków swojego nieposłuszeństwa. Każdy ma nadzieję na korzyść płynącą z posłuszeństwa i wszyscy uważają, że oddając Rządowi małą część swoich zarobków oraz zgadzając się na służbę wojskową, nie czynią sobie wielkiej szkody.
Ale kiedy tylko Rządy mają już nasze pieniądze i żołnierzy, zamiast spełnić swoje obietnice, obrony mieszkańców przed wrogami, robią wszystko, co mogą, żeby sprowokować sąsiednie narody do wojny. Nie tylko nie sprzyjają dobrobytowi mieszkańców, ale rujnują ich.
W „Baśniach z tysiąca i jednej nocy” znajduje się historia o podróżniku, który wylądował na bezludnej wyspie. Spotkał tam małego starca, siedzącego na brzegu strumienia. Starzec poprosił podróżnika, żeby ten wziął go na plecy i przeniósł przez wodę. Podróżnik się zgodził, ale skoro tylko staruszek usiadł mu na plecach, zacisnął na nim ręce i nogi, i nie dał się zrzucić. Przejąwszy kontrolę nad podróżnikiem, starzec kierował nim, tak jak chciał, zrywając z drzew owoce i jedząc je samemu, nie dzieląc się z podróżnikiem.
Dokładnie to samo dzieje się z ludźmi, którzy dają Rządowi pieniądze i żołnierzy. Za pieniądze Rząd kupuje broń, płaci generałom, którzy używając pomysłowego i doskonałego systemu ogłupiania (w naszych czasach udoskonalonego i nazywanego dyscypliną) zamieniają ludzi w zdyscyplinowaną armię. Dyscyplina ta polega na tym, że podlegający jej przez jakiś czas ludzie, pozbawieni są najcenniejszej rzeczy w życiu – wolności. Stają się posłusznymi, podobnymi maszynom, instrumentami mordu w rękach zorganizowanej, hierarchicznej organizacji. W armii leży esencja oszustwa, które daje współczesnemu Rządowi władzę nad ludźmi.
Kiedy Rząd posiada w swoich rękach instrument przemocy i mordu, nie mający własnej woli, wszyscy ludzie znajdują się w jego władzy. Nie tylko żeruje on na ludziach, ale deprawuje ich, zaszczepiając w umysłach za pomocą pseudoreligijnej i patriotycznej edukacji, lojalność, a nawet cześć wobec Rządu, który zadręcza i zniewala obywateli.
Nie bez powodu królowie, imperatorzy i prezydenci cenią tak wysoko dyscyplinę i boją się jej naruszenia, dlatego kładą taki nacisk na manewry, przeglądy, parady, marsze ceremonialne i inne bzdury. Wiedzą, że wszystko to pomocne jest dyscyplinie i nie tylko władza, ale całe ich istnienie zależy od dyscypliny poddanych.
Dlatego jedynym sposobem zniszczenia Rządu nie jest siła, ale obnażenie oszustwa, na którym się opiera. Ludzie muszą zrozumieć dwie rzeczy.
Po pierwsze w świecie chrześcijańskim nie ma potrzeby ochrony ludzi przed nimi samymi. Wrogość pomiędzy ludźmi rozniecana jest przez Rządy. Armie istnieją jedynie dla korzyści małej grupy władców. Nie przynoszą one żadnej korzyści dla ludzi – wręcz przeciwnie – są w najwyższym stopniu szkodliwe, będąc narzędziem, za pomocą którego utrzymuje się ich w niewolnictwie.
Po drugie – dyscyplina, tak wysoko ceniona przez Rządy, jest największym przestępstwem, jakie człowiek może popełnić i wskazuje na przestępczy charakter celów rządowych. Dyscyplina jest tłumieniem rozsądku i wolności, i nie ma żadnego celu ponad przygotowanie ludzi do popełnienia przestępstw, których w normalnych warunkach, człowiek nie byłby w stanie popełnić. (…)
Straszny starzec siedzący na ramionach podróżnika zachowywał się tak samo, jak Rządy: wyśmiewał go i obrażał, wiedząc, że tak długo jak siedzi mu na plecach, ma go w swojej władzy. To właśnie przez takie oszustwo, mała liczba bezwartościowych ludzi, nazywających siebie Rządem, ma władzę nad innymi. Nie tylko, żeby zubożyć ludzi, ale aby zdeprawować całe pokolenia, od samego dzieciństwa. Jest to straszne oszustwo, które musi zostać obnażone, jeśli mamy znieść Rządy i wynikające z nich niewolnictwo.
Niemiecki pisarz, Eugen Schmitt, w gazecie Ohne Staat, napisał artykuł, w którym pokazał, że Rządy, mówiąc o zapewnianiu obywatelom bezpieczeństwa, są jak Bandyta Kalabryjski. Zbierał on od podróżnych haracz, zapewniający im bezpieczny przejazd przez drogę. Schmitta pozwano za ten artykuł do sądu, ale został uniewinniony.
Jesteśmy tak zahipnotyzowani przez Rząd, że porównanie to wydaje nam się przesadzone. Że jest paradoksem, żartem. W rzeczywistości nie jest. Jedyna nieścisłość polega na tym, że działania Rządów są wielokrotnie bardziej nieludzkie i szkodliwsze od działań Bandyty Kalabryjskiego. On rabował bogatych. Rządy rabują biednych i ochraniają bogaczy, którzy pomagają w rządowych zbrodniach. Bandyta wykonując swoją pracę, ryzykował życiem. Rządy nie ryzykują niczym. Ich działanie opiera się na kłamstwach i oszustwach. Bandyta nie zmuszał nikogo, żeby się przyłączył do jego szajki. Rządy zmuszają ludzi do służby wojskowej. Wszyscy, którzy zapłacili haracz, byli bezpieczni. W przypadku Rządów, im większy ktoś bierze udział w jego oszustwach, tym większą czerpie korzyść. Ci, którzy nie biorą udziału w zbrodniach Rządu, którzy odmawiają służby, płacenia podatków, wyroków sądowych, narażają się na jego przemoc. Bandyta nie deprawuje ludzi. Rządy, dla osiągnięcia swoich celów, deprawują całe pokolenia, od dzieciństwa do wieku dorosłego, wpajając w nich fałszywą religię i patriotyzm. Nawet największy bandyta nie może równać się z Rządem, jeśli chodzi o okrucieństwo, brak litości, pomysłowość w torturach. Nie mówię nawet o zbrodniczych władcach, znanych ze swojego okrucieństwa, jak Iwan Groźny, Ludwik XI, Elżbieta, etc., etc., ale nawet w obecnych konstytucjonalnych, liberalnych Rządach mamy do czynienia z izolatkami, batalionami karnymi, brutalnym zduszeniem buntów, masakrami wojennymi.
Rządy, albo Kościoły można traktować tylko z czcią, albo niechęcią. Dopóki człowiek nie zrozumie czym są Rządy, albo Kościoły, może traktować je tylko z czcią. Dopóki za nimi podąża, próżność zmusza go do myślenia, że to, co wspiera, jest pierwotne, wielkie i święte. Skoro tylko zrozumie, że nie ma w tym nic pierwotnego, wielkiego i świętego, że jest to tylko wielkie oszustwo bezwartościowych ludzi, którzy pod pretekstem przewodzenia, wykorzystują go do osobistych celów, nie ma wyjścia, jak czuć niechęć wobec tych ludzi.
Raz pojąwszy, czym są Rządy, nie można myśleć o nich inaczej. Ludzie muszą zrozumieć, że biorąc udział w przestępczej działalności Rządu, przez płacenie podatków, czy udział w służbie wojskowej, są współsprawcami w zbrodniach Rządów.
Epoka wielbienia Rządów, pomimo hipnotycznego wpływu, jaki ciągle mają, coraz bardziej przemija. Nadszedł czas, aby ludzie zrozumieli, że Rządy nie tylko są niepotrzebne, ale są szkodliwymi i wysoce niemoralnymi instytucjami, w których uczciwy, szanujący się człowiek nie może brać udziału.
Skoro tylko ludzie to zrozumieją, automatycznie przestaną brać udział w tym oszustwie. Przestaną płacić Rządowi podatki i dawać żołnierzy. Skoro tylko większość ludzi to zrobi, wielkie oszustwo, zniewalające człowieka, zostanie zniesione.
Tylko w ten sposób ludzie mogą wyzwolić się z niewoli.
Why is there popular protest in Venezuela?
El Libertario, Wto, 2010-03-23 21:09 Protesty | Ruch anarchistyczny | Strajk | Tacy są politycy * For the benefit of those who find themselves surprised or disconcerted by the generalised decline of conditions in Venezuela, as well as the increase in popular struggle (2,893 street demonstrations between October 2008-September 2009; compared with 1,763 in the same period in 2007-08) – either because they are unaware of the situation here, they are based abroad, or because they always accept the official version of events – we expound below on some factors which contribute to social conflicts here.
The majority of the statistics quoted can be verified in the Informe Provea 2008-09 [the annual report of a Venezuelan human rights NGO – trans.] at http://www.derechos.org.ve [Spanish], where the original sources are detailed. The rest of the data has been pulled from the national press and is easy to check online.
Potrzeba nam zorganizowanych dziwek
XaViER, Pon, 2010-03-22 10:22 Prawa kobiet/Feminizm | Publicystyka | Ruch anarchistycznyTekst Anny Zawadzkiej “Dziwka anarchistów” wywołał dość sporą liczbę komentarzy na CIA. W większości równie nieprzemyślanych, jak sam dyskutowany tekst.
Z główną tezą wpisu autorki można się zgodzić – napis na transparencie był niefortunny i mógł godzić w prostytutki – czyli osoby wykonujące najcięższą chyba z możliwych prac. Dlatego też ten transparent nie powinien się pojawić na demonstracji. I w idealnym świecie by się nie pojawił.
Bułgaria: Demonstracja solidarnościowa z represjonowanymi imigrantami
Vino, Nie, 2010-03-21 11:27 Świat | Dyskryminacja | Protesty | Ruch anarchistycznyW sobotę 20 marca w Sofii miała miejsce demonstracja pod Centrum Czasowego Osadzenia Cudzoziemców w dzielnicy Busmanci. Akcja miała miejsce pomiędzy 11 a 13 i została zorganizowana przeciw samowoli organów represji, nieludzkim warunkom przetrzymywania i przepisom, które umożliwiają zatrzymywanie "obcych". Demonstrację, która zgromadziła 40 osób zorganizował Komitet Inicjatyw Społecznych i bułgarska Federacja Anarchistyczna. Nie stawili się, pomimo wysyłanych wcześniej informacji, żadni przedstawiciele mediów. Filmował za to czujny funkcjonariusz policji. Zdjęcia z demonstracji dostępne TUTAJ.
Przetrzymywani usłyszeli protestujących, pojawili się w oknach, dziękowali i pokazywali przez kraty znak zwycięstwa. wysuwali przez kraty ręce związane podartymi prześcieradłami i usta zakneblowane szmatami, co miało symbolizować ich zniewolenie. Wywiesili również samorobotny banner z napisem "Wolność dla Busmantzi" i narysowaną flagą anarchistyczną. Protestujący odczytali przez megafon okolicznościowy numer gazetki "Wolna myśl". Skandowali hasła po bułgarsku i angielsku, m.in. "Żaden człowiek nie jest nielegalny", "Papiery dla wszystkich, albo żadnych papierów", "Busmantzi - Guantanamo", "No borders, no nations stop deportation".
Policja nie interweniowała. Gdy anarchiści odchodzili, powiedzieli przez megafon: "wrócimy, to dopiero początek". Uwięzieni ludzie długo stali w oknach skandując "Dziękujemy". Był to pierwszy protest w Bułgarii w temacie praw imigrantów i uchodźców.
Własność pracownicza i radykalna demokracja – czyli czego lewica mogła nauczyć się z lekcji feminizmu i upadku państwa
czerwony dres, Czw, 2010-03-18 18:52 Publicystyka | Ruch anarchistycznyTekst ten niektórym może wydać się mało odkrywczy – przyznaję jest raczej powtórzeniem ogólnie znanych prawd, jednak chciałbym nieco uporządkować dwie kwestie zaznaczone w tytule, a że czasy mamy dla radykalnej lewicy ciężkie i powtarzanie oczywistości raczej nie zaszkodzi.
Obiegowa teza głosi, że lewica znalazła się w kryzysie po tym jak upadł Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, jego degeneracja i rozpad bowiem miały rzekomo na zawsze skompromitować lewicowe ideały. Zwolennicy tej tezy zdają się głosić co następuje, antykapitalizm musi skończyć się stalinizmem, stalinizm breżniewszczyzną, a breżniewszczyzna kontrrewolucją pod sztandarami demokracji w stylu Jelcyna i Wałęsy. Tymczasem kryzys lewicy zachodnioeuropejskiej, demontaż państwa socjalnego w krajach OECD i upadek ZSRR były efektami jednego procesu, czyli odejścia od kompromisu klasowego i powrotu do starej idei państwa jako opiekuna bogatych. Ci którzy uważają, że lewica europejska popadła w marazm po śmierci moskiewskiego patrona mylą przyczyny ze skutkami. Idee lewicy europejskiej (czy raczej jej głównego nurtu) stały się anachroniczne ponieważ powstały w warunkach, które przeszły do historii wraz z objęciem rządów przez Reagana, Thatcher, Gorbaczowa, czy Deng Xiaopinga, a więc twórców współczesnego państwa jako pięści i pałki biznesu. Lewica propaństwowa faktycznie znalazła się w ciężkiej sytuacji.
Zapadły wyroki po wrocławskiej demonstracji solidarnościowej z grecką rewoltą
XaViER, Czw, 2010-03-18 13:52 Kraj | Represje | Ruch anarchistyczny20 grudnia 2008 roku we Wrocławiu miała odbyć się manifestacja dotycząca wydarzeń w Grecji po zastrzeleniu anarchisty Alexandrosa Grigoropoulosa. Policja postanowiła nie dopuścić do zawiązania zgromadzenia. Wiele osób zostało wówczas spisanych, a jedna zatrzymana, mimo że nie doszło do żadnych "ekscesów".