Wybory

Toruń: Protest na spotkaniu wyborczym JKM

Kraj | Protesty | Wybory

Janusz Korwin-Mikke zabiegał w niedzielę o głosy wyborców Toruniu. Kilka osób z kolektywu NoLogo zakłóciło jego wystąpienie okrzykami. W rękach trzymali transparent "Korwin radzi: Jesteś biedny, to się nie lecz" i zwracali uwagę na szowinistyczne, ksenofobiczne i rasistowskie poglądy JKM.

Film z wydarzenia poniżej.

Precz z seksistowską PPP

Blog | Prawa kobiet/Feminizm | Wybory

Przedwyborcze wybielanie skrajnej prawicy

Kraj | Blog | Rasizm/Nacjonalizm | Tacy są politycy | Wybory

Politycy gotowi są do różnych ruchów przedwyborczych zdążyliśmy się już przyzwyczaić - choć nadal nie wolno nam przechodzić obok nich obojętnie. Jeszcze niedawno portal forsal.pl, pisał w swoim artykule że:

"Partie obiecują etat dla każdego Zwiększenie środków z Funduszu Pracy na aktywizację bezrobotnych postulują wszystkie ugrupowania. Łącznie z Platformą, która obcięła na to fundusze w tym roku. Prócz tego subsydiowanie zatrudnienia i zmiany w kodeksie pracy" (1)

Oczywiście codziennie obecnie bombardowani jesteśmy przedwyborczym bełkotem, sprawami mniej lub bardziej ważnymi (czy też tymi które są bardziej medialne), więc staramy się przysłuchiwać i wyciągać własne wnioski lub zamykamy na to zupełnie uszy. Od niedawna jednak w sposób tak bardzo jawny, prawicowi politycy starają się wybielać swoich ulicznych bohaterów ze skrajnej prawicy, jawnie lub stwarzając pozory potępienia.

Pierwszy przykład idzie od Jarosława Kaczyńskiego, który pomimo tak wielu jawnie rasistowskich i neonazistowskich ataków na podlasiu stwierdził iż:

- "To dowodzi, że ktoś w tej chwili chce stosować prowokację, tworzyć wrażenie, że w Polsce jest zupełnie inaczej, niż jest. Nie ma dziś w Polsce żadnego niebezpieczeństwa nazizmu. Natomiast niestety legalnie działają postkomuniści - nad tym boleję. Są dwa ludobójcze systemy, których kontynuatorzy powinni być wyłączeni z życia publicznego." (2)

I kiedy w tym samym niemal czasie antyfaszyści za legalną demonstrację w Białymstoku (o czym pisaliśmy tutaj) dostają wyroki a w okolicy nasilają się faszystowskie ataki próba podpalenia pakistańskiego małżeństwa, ataki na synagogi, czy poruszony w mediach temat swastyk i antysemickich haseł na pomniku w Jedwabnem. Reakcją władz lokalnych na te wydarzenia był zorganizowany przez nie "marsz jedności", na którym jednak pojawiło się około 30-tu neonazistów ze swymi nacjonalistycznymi koleżkami wznosząc hasła "Nie przepraszam za Jedwabne", "Naszą bronią nacjonalizm", "Polska cała tylko biała".

W Białymstoku nie jest to nic nadzwyczajnego biorąc pod uwagę fakt, że podczas zatrzymań antyfaszystów na kwietniowej demonstracji neonaziści wyrażali jawnie koleżeńskie stosunki z lokalną policją. Co potwierdza w pewnym sensie relacja jednego z uczestników z ww. marszu jedności:

- "Usiłowałem się dowiedzieć, czy ich zgromadzenie (neonazistów/nacjonalistów, przyp. red.) jest legalne, ale policjanci nie potrafili mi odpowiedzieć. Funkcjonariusz zapytał mnie, czy mam jakiś problem. I że jak mi coś przeszkadza, to powinienem iść do domu" (3)

Rzecz jasna nie dziwi nas taka postawa organów ścigania, ani też nie wymagamy tego by koledzy kolegom nogę (tudzież pałkę) podkładali. Najbardziej żenująca jednak okazuje się ostatnia wiadomość o tym jak to Beata Kempa (PiS) podpisała poręczenie osobiste za Piotra "Starucha" Staruchowicza (4). Dobrze wiemy jakie poglądy ma ten tzw. "przywódca kibiców legii" i "nie wrzucając nikogo do jednego wora" (w domyśle kibiców Legii), dobrze wiemy kto przychodzi na 11.11. wraz z faszystami atakować blokady. Ludzie tacy jak Staruch, podkręcają tylko atmosferę wśród podnieconych młodych, którzy następnie gotowi są atakować "lewaków" na ulicach, nie mając w gruncie rzeczy pojęcia jakie bzdury kładzie im do głów ich "przywódca".

Tym samym, możemy spodziewać się w najbliższym czasie dużego bardziej jawnego niż do tej pory zbliżenia środowisk skrajnej prawicy z politykami - co zdecydowanie napawa obrzydzeniem. Z drugiej jednak strony cieszy jawność tego typu działań, ponieważ powoduje to łatwość ich nagłaśniania i piętnowania. Ale co ważniejsze i na co osobiście liczę, spowoduje że coraz częstsze incydenty z udziałem faszystów na ulicach w końcu zmuszą niektórych do trochę bardziej aktywnego trybu życia nie tylko w sferze umysłowej.

  1. http://forsal.pl/artykuly/543603,partie_obiecuja_etat_dla_kazdego.html
  2. http://bialystok.gazeta.pl/bialystok/1,35235,10220700,Kaczynski_o_profan...
  3. http://wyborcza.pl/1,75248,10229827,Faszystowskie_wrzaski_na_Marszu_Jedn...
  4. http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/354365,beata-kempa-i-age...

Bojkotujmy wybory!

Publicystyka | Wybory

Po raz kolejny, politycy wszelkiej maści starają się zdobyć władzę. My nie zamierzamy głosować na nikogo, bo nikt nie działa w naszym interesie. Naturą polityki jest to, że politycy działają tylko i wyłącznie w interesie własnym, oraz elit do których należą.

Nie mamy prawdziwej możliwości wyboru. Gdy ktoś wybiera przedstawiciela w rządzie czy w tzw. „samorządzie”, to tak, jakby zrezygnował ze swojego własnego prawa do głosu. Jest tak dlatego, że nasi rzekomi „przedstawiciele” głosują jak chcą, a nie tak jak obiecywali, niezależnie od tego, czy ich elektorat popiera ich decyzje, czy też nie. Widać to w ich - często sprzecznych z interesem społecznym - decyzjach.

Dobrym przykładem tego problemu jest to, co wyprawiają radni Warszawy. Panuje tam jedna partia, głosuje tak jak jej wygodnie i ma w głębokim poważaniu fakt, że podejmowane decyzje mają ogromny, negatywny wpływ na społeczeństwo. Świadczą o tym choćby niedawne, kilkusetprocentowe podwyżki opłat za żłobki, transport publiczny i inne usługi komunalne, co ma też miejsce w wielu innych miastach w Polsce.

Mieszkańcy próbowali domagać się referendum, ale politycy nie chcą dopuścić do tego, by ludzie sami mogli decydować. Politycy szukali wszelkich możliwych przyczyn, by nie rozpisać referendum. Przypadek Warszawy nie jest pierwszym takim przypadkiem w Polsce.

Jeśli MY SAMI nie możemy decydować o niczym, oznacza to, że mamy do czynienia z sytuacją, w której jedynym wyborem jaki zostaje nam dany, jest wybór między dżumą, a cholerą. To politycy, a nie MY, będą o wszystkim decydować (rzekomo w „naszym imieniu”), niezależnie od tego, co myślimy MY.

Nie jest to sytuacja, z którą zamierzamy się pogodzić. Proponowanym przez nas rozwiązaniem jest wprowadzenie bezpośredniej społecznej kontroli, z mechanizmem głosowania na najniższym szczeblu. Nasi delegaci muszą być związani dokładnymi instrukcjami wynikającymi z decyzji podejmowanych w sposób oddolny. Nie mogą przyzwyczajać się do pełnionych przez siebie funkcji - konieczna jest rotacja na stanowiskach. Delegaci muszą też być w każdej chwili odwoływalni, gdyż nie da się inaczej zapewnić, że nie będą ignorować podjętych oddolnie decyzji. Ponadto, każda decyzja podjęta wbrew jasno wyrażonym oczekiwaniom i interesom społecznym, powinna być automatycznie uznana za nieważną.

Taka jest istota prawdziwej samorządności, którą proponujemy. Bez liderów decydujących za nas, bez rządów i bez władzy.

Związek Syndykalistów Polski, tak jak zawsze, wzywa do bojkotu wyborów. Ale przypominamy, że to nie wystarczy. Aby naprawdę zacząć odzyskiwać nasze życie, trzeba aktywnie działać. Należy tworzyć oddolne alternatywy wobec funkcji kontrolowanych centralnie przez rząd. Już dziś, trzeba działać na takich zasadach demokratycznych, o jakie walczymy.

Więcej tekstów na stronie kampanii bojkotu wyborów: http://wybory.zsp.net.pl

ZSP Warszawa

Za: http://zsp.net.pl

Wybory parlamentarne 2011 - Bojkot, czyli zmowa powszechna przeciw rządowi

Publicystyka | Wybory

W ludziach istnieje naturalna skłonność do pójścia na łatwiznę. W polityce chcieliby np., by przyszedł ktoś, kto zrobi porządek i w ogóle zrobi im dobrze. Jak to osiągnąć? Najlepiej wybrać kogoś "dobrego". Oczywiście w polityce nikt taki nie istnieje, stąd najczęściej wybory polegają na głosowaniu przeciw tym, których nie lubimy - popieramy dowolną a strawną dla nas opcję mającą realne szanse na sukces, byle tylko nie dopuścić do koryta kogoś jeszcze gorszego.

Dlaczego nie może istnieć nikt, kto byłby dobry?

To wynika z natury władzy, której celem jest panowanie nad innymi we własnym interesie, jak i tego, w jaki sposób się ją wyłania. W wyborach zaistnieć mogą tylko ci, którzy mają jakieś możliwości, poczynając od sfinansowania samego istnienia partii (niestety, w Polsce można głosować tylko na partie, a nie na ludzi, więc z listą partyjną mogą przejść przeróżne kanalie, które w normalnych warunkach nie zdobyłyby nawet jednego głosu, a i wśród partii liczą się tylko te wielkie, które zdobędą 5% w skali kraju i choćby w danej miejscowości nie zdobyły żadnego głosu a ich przeciwnicy wszystkie, to i tak dojdzie do władzy ta partia, która ma silną ogólnopolską strukturę, a to kosztuje), trzeba zapłacić za lokale, gazety itp., a w czasie wyborów za festyny z kiełbasą wyborczą czy plakaty i czas antenowy w RTV.

Skąd biorą się na to pieniądze?

Oczywiście nie ze składek, a głównie z dotacji państwowych i od sponsorów prywatnych. Wiadomo, że to nie ogół decyduje, jaką partię chce sfinansować, jaka partia dzięki zaistnieniu w mediach ma większe szanse przebicia, a więc i zwycięstwa w wyborach. Decydują o tym ci, co mają wielkie pieniądze (i media). A skoro dzięki nim poseł może dorwać się do koryta (naszych pieniędzy z podatków, na których wydatkowanie to on, a nie my, będzie miał wpływ), zrobi wszystko, aby przypodobać się sponsorom i będzie działał w ich, a nie społeczeństwa, interesie. Czy można to jakoś zmienić? Nie jest to proste, ale i nie jest niemożliwe. Tylko sponsorem musiałoby być nie paru bogaczy czy obce koncerny, ale całe społeczeństwo, a przynajmniej jego większa część, ta (wg badań opinii publicznej to 80% ogółu), która dziś czuje, że nie ma na nic wpływu. Jeśli działacze społeczni będą zależni od poparcia (głosów i kasy) mas, czyli każdego z nas, będą działać w naszym imieniu. Ale do tego trzeba wielkiej mobilizacji, zorganizowania się na poziomie "Solidarności" w '80/81. Tylko, czy warto wówczas, jeśli uda nam się zorganizować tak jak wtedy, powierzać swój los komukolwiek, choćby i działaczom społecznym? Przecież już raz daliśmy się oszukać, kiedy w '89 druga "Solidarność" (ta "z dużej litery i w cudzysłowie", jak mówi znane powiedzenie) sprzedała nas za stołki komunie, chroniąc potem kolejne rządy przed słusznym gniewem społeczeństwa, robiąc za parasol władzy (nawet na wyborczych plakatach się to pojawiło, parasol z napisem "Solidarność" jako wyrazisty symbol roli, jaką przypisał sobie związek powstały z nadania Wałęsy, a nie z oddolnych wyborów). Lepiej zamiast iść na wybory pilnować wszystkiego z poziomu solidarnego społeczeństwa zorganizowanego w swych zakładach, uczelniach, osiedlach, stowarzyszeniach etc. Gdyby "Solidarność" zamiast wchodzić w układy z władzą ograniczyła się do patrzenia jej na ręce, nie byłoby dziś tylu sprzedanych i zrujnowanych zakładów, takiego bezrobocia i biedy, jaką widzimy wokół.

Bojkot wyborów? Tak, ale nie tylko

Sam bojkot niczego nie załatwia, podobnie jak głosowanie na tą czy inną partię. Jeśli nie zajmiesz się polityką - polityka zajmie się tobą! Nie można olać tego, co się dzieje z naszym życiem w wymiarze publicznym. Jeśli nic nie zrobimy, albo ograniczymy się do oddania naszego głosu na kogoś, kto potem powie, że nie obchodzi go, co o nim sądzimy, bo "takie są reguły demokracji" i można rządzić, jeśli się zostało wybranym nawet wówczas, gdy nikt już go nie popiera, politycy i tak zrobią swoje. Jedyny sposób, aby do tego nie dopuścić, to zorganizować się z innymi ludźmi i patrzeć władzy i biznesowi na ręce, a jeśli jest nas dość wielu - samemu zacząć organizować swe życie, począwszy od spraw prostych, jak pomoc sąsiedzka czy dbanie o to, aby nikt nam nie narzucał swoich pomysłów (typu fabryki pod domem, parkingu zamiast trawnika czy autostrady biegnącej nam przez ogródek) wbrew naszej woli, aż po kształtowanie całego naszego życia, w pracy i w miejscu zamieszkania, przez przejęcie kontroli nad nim przez samorządy pracownicze i wspólnoty mieszkańców, aż po powszechne uwłaszczenie, by móc pracować i żyć na swoim.

Często się mówi "Jeśli nie głosujesz, nie masz prawa narzekać na wynik." Prawda jest przeciwna. Biorąc udział w GRZE, głosujący zgadzają się na jej reguły (ten, co zdobędzie najwięcej głosów wygrywa). Tylko ci, którzy nie grają i odmawiają udzielenia swojej zgody, mają prawo narzekać na wynik, zwłaszcza jeśli zwycięzca sięga ręką do ich kieszeni.

Głosowanie nie jest aktem politycznej wolności. Jest aktem politycznego konformizmu. Ci, którzy odmawiają głosowania nie wyrażają ciszy. Krzyczą do ucha polityka "Nie reprezentujesz mnie. W tym procesie mój głos się nie liczy. Nie wierzę ci." Nie głosowanie ma bogatą i długą historię przez którą zbuntowany elektorat wyrażał wszystko od przekonań religijnych po polityczny cynizm. Ta historia była demonstracyjnie ignorowana. Jeśli ludzie naprawdę wierzą, że głosowanie jest ważne, powinni użyć swoich ust do czegoś więcej niż obrażania nie głosujących i wykrzykiwania haseł wyborczych. Powinni dyskutować z tymi, którzy się nie zgadzają.

BOJKOTUJ WYBORY - ZDECYDUJ NIE WYBIERAĆ!

http://www.myslanarchistyczna.pl
http://wybory.zsp.net.pl
http://www.anarchifaq.most.org.pl

Wydarzenie na fb: https://www.facebook.com/event.php?eid=125294317556566

Hiszpania: Trwają protesty, bojkot wyborów

Świat | Ruch anarchistyczny | Wybory

Dziś w Hiszpanii trwają wybory samorządowe. Związek anarchosyndykalistyczny CNT-AIT wyzwa do bojkotu wyborów oraz do walki z rządem i kapitałem, m.in. poprzez bezterminowy strajk generalny.

Tymczasem, od niedzieli 15 maja trwają masowe protesty oraz okupacje placów. Ludzie protestują przeciwko kryzysowi ekonomicznemu, rekordowemu bezrobociu i niesprawiedliwości społecznej. Wielu także wzywa do bojkotu wyborów, domaga się lepszych warunków pracy, m.in. zmniejszenia liczby godzin pracy.

W demonstracji biorą także udział anarchosyndykaliści, które prowadzili agitację, zorganizowali dyskusję i starają się radykalizować protesty.

Czytaj też Oświadczenie CNT-AIT dotyczące protestów.

Anarchiści w Drugiej Republice Hiszpanii – gorzkie lekcje polityki wyborczej

Publicystyka | Ruch anarchistyczny | Wybory

Wraz z końcem dyktatury Primo de Rivery w 1930 r. nastąpił okres odwilży, w którym zalegalizowano anarchosyndykalistyczny związek CNT i złagodzono represje wobec organizacji związkowych.

Jednak skala bezrobocia i niewydolność systemu pomocy społecznej spowodowała, że pracownicy budowlani zrzeszeni w CNT przystąpili do strajku generalnego. Władza sięgnęła po sprawdzone metody: znów doszło do brutalnych represji ze strony policji.

Choć rewolucyjny syndykalizm był nadal najbardziej popularny wśród robotników, w siłę rosła nacjonalistyczno-socjalistyczna Republikańska Lewica Katalonii (Esquerra Republicana de Catalunya), partia która obiecywała wprowadzenie anty-inflacyjnych ustaw wiążących poziom zarobków z rosnącymi kosztami utrzymania, wprowadzenie płacy minimalnej, daleko idące reformy służby zdrowia i opieki społecznej, a także skrócenie dnia pracy. Partia obiecywała też rewolucję w mieszkalnictwie i stworzenie "miasta ogrodu" - domu z ogrodem dla każdej rodziny robotniczej.

CNT nie było nastawione wrogo wobec nowej partii, m.in. z racji tego, iż czołowi politycy partii, tacy jak Lluis Companys, bronili członków CNT przed sądami w czasie dyktatury i udostępniali miejsca spotkań nielegalnemu wówczas związkowi. ERC przekonywało aktywistów CNT, że nawet jeśli partia nie zrealizuje obietnic wyborczych, to jej obecność we władzach ułatwi walkę o prawa pracownicze. Te złudzenia spowodowały, że CNT stworzyło przychylny klimat dla ERC, reklamowało wydarzenia partii i organizowało razem protesty. Choć CNT nie poparło wprost głosowania na tę partię, jednak współpraca z kandydatami w wyborach mogła być odczytana tylko w jeden sposób. CNT przyczyniło się też do ugruntowania kultu osobowości Francesca Macia, który stał się później prezydentem autonomii katalońskiej. Odchodząc od swojej zwyczajowej polityki bojkotu wyborów, na wiosnę 1931 r., CNT uznało, że wygrana prawicy oznaczałaby utrzymanie monarchii, brak amnestii dla więźniów politycznych i niepewność co do dalszych losów związku. Głosowanie na republikanów wydawało się „mniejszym złem” i z tego powodu odstąpiono od bojkotu wyborów.

Kwietniowe wybory w Barcelonie zakończyły się niekwestionowanym zwycięstwem partii ERC, która zdobyła 31% głosów. Ogłoszono powstanie Drugiej Republiki. Masy świętowały na ulicach. Członkowie CNT nie czekali długo i tuż po ogłoszeniu nowego ustroju ruszyli do głównego więzienia i uwolnili swoich towarzyszy, paląc całą dokumentację więzienną w trakcie dobrze zaplanowanej operacji. Jednak Guardia Civil zareagowała, gdy niedługo później tłumy próbowały wedrzeć się do sądów, by spalić całą dokumentację sądową. Gdy odbyła się demonstracja pod wyspecjalizowaną jednostką policji do zwalczania anarchistów i syndykalistów (Brigada Policial especializada en Anarquismo y Sindicalismo), policjanci otworzyli ogień do zebranych. Anty-anarchistyczna jednostka policji, utworzona podczas monarchii, nie została zlikwidowana przez władze Drugiej Republiki, a jedynie zmieniono jej nazwę na „Oddział śledztw o podłożu społecznym”.

Nowa władza musiała w jakiś sposób zapanować nad wzburzonymi masami, w których rozbudzone zostały nadzieje. Nowy prezydent autonomii katalońskiej, Francesc Macia, liczył na to, że CNT włączy się w działania policji na ulicach, by zmienić wizerunek policji, jako instytucji wrogiej robotnikom. Macia chciał wciągnąć CNT do rządu „narodowej jedności”, co w tamtym momencie odrzucali nawet najbardziej umiarkowani członkowie związku.

Szybko okazało się, że nowe władze nie są w stanie zrealizować swoich obietnic. Władze centralne w Madrycie zamroziły programy pomocy dla bezrobotnych i prace publiczne, które miały zmniejszyć bezrobocie. Praktyczne efekty społecznych programów ERC ograniczyły się do rozdawania zupy bezdomnym i wydawania kuponów żywnościowych. Nagłej zmianie polityki towarzyszyła zmiana retoryki. Nagle okazało się, że subsydia są „niemoralne”, gdyż spowodowałyby powstanie nowej „kasty” wśród bezrobotnych i robotników. Republikanie przepełnieni byli wiarą w procedury sądowe i uważali, że zarówno biedni, jak i bogaci będą mogli w równym stopniu korzystać z aparatu sądowego i że pozwoli on uporządkować siły rynku. Utrzymując fikcję równości wobec prawa, republikanie w istocie wzmocnili faktyczne nierówności społeczne wpisane w status quo.

Partia, która w czasie wyborów pozowała na obrońcę mas pracujących, jasno opowiedziała się po stronie klasy posiadającej i jej ideałów. Najważniejsze stało się utrzymanie porządku. Nowe władze, w tym gubernator Lluis Companys, były zgodne co do tego, że Republika miała budzić strach. Nurt nacjonalistyczny w partii ERC zaczął dominować, a wraz z nim ślepa wiara w „ducha narodu” i cudowną moc niepodległości, która sama z siebie miałaby znieść wyzysk klasowy. ERC widziało siebie jako arbitra pomiędzy klasą posiadaczy, a klasą pracującą. Z tego powodu, tradycja walki pracowniczej i bezpośrednie metody anarchistów zaczęła być postrzegana jako przeszkoda w „harmonijnym rozwoju Katalonii”. Wszelkie spory pomiędzy pracownikami, a pracodawcami miały być rozwiązywane przed instytucją arbitrażową, tzw. „jurados mixtos”, które miały całkowicie zastąpić kulturę strajków i protestów właściwą dla CNT. W ten sposób, władze Republiki próbowały wdrożyć ściślejszą dyscyplinę robotniczą, niż ta, która istniała za czasów Monarchii. Dla członków CNT było to nie do zaakceptowania: związkowcy uważali, że wszelkie ustępstwa od szefów i państwa można uzyskać jedynie na ulicy.

Gdy znów wybuchły protesty bezrobotnych, rząd zrównał bezrobotnych z kryminalistami i ogłosił, że bezrobocie jest jedynie problemem z zakresu porządku publicznego i rozwiązanie tego problemu powinno leżeć w gestii policji. Partia ERC kładła też coraz większy nacisk na walkę z imigrantami i zamierzała deportować imigrantów o narodowości innej, niż Katalońska. ERC interpretowała bezrobocie w kategoriach nacjonalistycznych, obarczając imigrantów całą odpowiedzialnością za wszystkie problemy na rynku pracy – czego nie uczyniła dotąd żadna partia prawicowa.

By wdrożyć represyjną politykę, władze republikańskie postanowiły nie rozwiązywać znienawidzonych jednostek Guardia Civil, które były czołową siłą represji za czasów monarchii. Gdy dochodziło do walki pracowniczej poza instytucją jurados mixtos, oddziały Guardia Civil rutynowo strzelały do nieuzbrojonych protestujących robotników. Bezwarunkowe poparcie władz dla gwardzistów dawało im dużą pewność siebie. We wrześniu 1931 r., zaledwie pięć miesięcy po ogłoszeniu Republiki, pierwszy członek CNT zmarł w wyniku obrażeń doznanych na posterunku policji. W tym samym miesiącu policjanci zabili trzech aresztowanych robotników i ranili pięciu innych. Kilka tygodni później, grupa znanych anarchistów z Barcelony została aresztowana na ulicy i pobita na komisariacie.

Władza uznawała wszelkich „agitatorów” i osoby powodujące „skandal publiczny” za pozbawione wszelkich praw, wobec których można było stosować areszt bez sądu. Stałą praktyką były łapanki w „podejrzanych dzielnicach”. Przepchnięto przez parlament Ustawę o obronie Republiki, która umożliwiała prewencyjne działania przeciwko „siłom lewicy i prawicy”, które zostały uznane za „wrogów Republiki”. W praktyce, ustawę stosowano jedynie przeciw lewicy. Nowa ustawa kryminalizowała „bunt”, rozpowszechnianie informacji, które mogło prowadzić do złamania prawa, lub dyskredytowanie instytucji państwowych. Ustawa również praktycznie delegalizowała zebrania i demonstracje „anty-republikańskich grup”, do których zaliczali się anarchiści.

Jednym z gorących zwolenników ustawy był Largo Caballero, który miał później uformować rząd, w którego skład weszli anarchiści z CNT (o gorzkich konsekwencjach tej drugiej zdrady ideałów w następnym odcinku).

Na podstawie: Chris Ealham, Anarchism and the City, Revolution and counter-revolution in Barcelona, 1898-1937, AK Press (2010)

Tekst książki dostępny jest tu: http://libcom.org/files/Class,%20Culture%20and%20Confict%20in%20Barcelon...

https://cia.media.pl/rewolta_w_asturii_w_1934
https://cia.media.pl/hiszpania36

Polska demokracja na szarym końcu

Kraj | Świat | Tacy są politycy | Wybory

Polska na szarym końcu wśród demokracji świata. W badaniu nazywanym "Barometrem demokracji" przeprowadzonym przez Uniwersytet w Zurychu sprawdzono stopień realizowania przez państwa zasad wolności, równości i kontroli. Warszawa plasuje się co prawda tuż za Francją, lecz po niej są już tylko RPA i Kostaryka. Listę otwiera Dania.

Barometr, używa 100 wskaźników, by zmierzyć stopień przestrzegania przez państwo trzech zasad demokracji: wolności, równości i kontroli. Barometr rejestruje m.in. różnice w udziale w życiu politycznym, przejrzystości działań władz, w wolności osobistej, zdolności do wdrażania decyzji demokratycznych, w przestrzeganiu prawa. Porównanie 30 demokracji światowych między rokiem 1995 a 2005 wykazało, że przoduje Dania, za którą znalazły się Finlandia i Belgia. Najgorzej w tym porównaniu wypadły: Polska (28. miejsce), Republika Południowej Afryki (29.) i Kostaryka (30.) Tuż przed Polską znalazła się Francja (27. miejsce), a przed nią Wielka Brytania (26.).

Tunezja: Prezydent ucieka z kraju

Świat | Protesty | Represje | Tacy są politycy | Wybory

Po ucieczce z Tunezji dotychczasowego prezyenta Zin el-Abdin Ben Ali, władzę przejął premier Mohammed Ghannouchi. Kilka godzin wcześniej jego gabinet został rozwiązany. Jedną z pierwszych jego decyzji było wypuszczenie z więzienia szefa nielegalnie działającej Partii Pracujących Komunistów Tunezji (POCT) Hamma Hammami - donosi onet.pl. Przed aresztowaniem 12 stycznia przez prawie rok ukrywał się przed policją. Oskarżano go o działalność antypaństwową.

Gdy zamieszki nie ustawały, przywódca zdecydował się opuścić kraj. Według różnych źródeł odleciał do Libii lub na Maltę. Okazało się, że schronienia udzieliła mu Arabia Saudyjska. Kilka godzin wcześniej rozwiązał rząd i zapowiedział wybory. Obiecał też nie ubiegać się o kolejną kadencję. Zbiegł jednak, bojąc się o swoje życie. Najpierw zagraniczne media, a potem sam premier Ghannouchi ogłosił informację o ucieczce prezydenta i przejęciu za niego władzy.

W całym kraju obowiązuje godzina policyjna (między 17 a 6 rano). W kraju wprowadzono też stan wyjątkowy. Władza zapowiedziała, że jeśli rozkazy sił bezpieczeństwa nie będą wykonywane, do akcji wkroczy wojsko. Wprowadzono też zakaz zgromadzeń powyżej trzech osób - wyborcza.pl cytuje za państwową telewizją.

W ostatnich dniach zabito (w zależności od źródeł) między 20 a 50 osób. 74-letni prezydent władzę w Tunezji objął w wyniku krwawego przewrotu w 1987 roku. Nosił oficjalny tytuł Dożywotniego Prezydenta.

Atak na pokojową demonstracje | Ostra amunicja przeciw demonstrantom | Protest

Lubuska IP ustosunkowała się do oświadczeń Komisji IP z Tarnowskich Gór

Prawa pracownika | Publicystyka | Ruch anarchistyczny | Wybory

UCHWAŁA PREZYDIUM LUBUSKIEJ KOMISJI MIĘDZYZAKŁADOWEJ OGÓLNOPOLSKIEGO ZWIAZKU ZAWODOEGO INICJATYWA PRACOWNICZA Z DNIA 26 LISTOPADA 2010 ROKU

§ 1
Większością głosów w stosunku 3:1 podjęto uchwałę o wydaniu Stanowiska Lubuskiej Komisji Międzyzakładowej Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza o treści jak w załączniku.

§2
Na podstawie zgłoszonego przez Jacka Rosołowskiego wniosku informujemy, że zagłosował on przeciw przyjęciu stanowiska, jednocześnie potępiając działania towarzyszy ze Śląska jako nieodpowiedzialne i będące wyrazem nieposzanowania dla wkładu członków naszej komisji w działania związku.

§3
Zobowiązuje się Piotra Krzyżaniaka do zawnioskowała w imieniu Komisji o umieszczenie stanowiska w publikatorze internatowym związku.

§4
Uchwała wchodzi w życie z dniem podjęcia.

Prezydium Lubuskiej Komisji Międzyzakładowej OZZ Inicjatywa Pracownicza

Przewodniczący Prezydium Jacek Rosołowski

Członek Prezydium Piotr Krzyżaniak

Członek Prezydium Roman Weiss

Członek Prezydium Eugeniusz Maniecki

Zał. jedyny
STANOWISKO LUBUSKIEJ KOMISJI MIĘDZYZAKŁADOWEJ OGÓLNOPOLSKIEGO ZWIĄZKU ZAWODOWEGO INICJATYWA PRACOWNICZA Z DNIA 26 LISTOPADA 2010 ROKU

Odnosząc się do dwóch stanowisk Komisji Środowiskowej OZZ Inicjatywa Pracownicza z Tarnowskich Gór, pierwszego z dnia 21 listopada 2010 roku i drugiego z dnia 23 listopada 2010 roku, sygnowanych jako Inicjatywa Pracownicza – Śląsk, pragniemy wyjaśnić, co następuje.
1. Nieporozumieniem jest twierdzenie, iż Lubuska Komisja Międzyzakładowa OZZ Inicjatywa Pracownicza poparła którykolwiek z komitetów wyborczych, uczestniczących w wyborach do rad gmin, sejmików województw, wójtów, burmistrzów i prezydentów miast wyznaczonych na dzień 21 listopada 2010 roku .
2. Lubuska Komisja Międzyzakładowa OZZ Inicjatywa Pracownicza, pomimo szerokiej autonomii, którą komisją gwarantuje Statut związku, nie posiada odrębnej osobowości prawnej i zgodnie z art. 99 ust. 3 Ustawy z dnia 16 lipca 1998 r. ordynacja wyborcza do rad gmin, powiatów i sejmików województw (Dz. U. Nr 95, poz. 602 z późn. zmian.) nie jest statutowym organem związku mającym zdolność do udzielenia poparcia kandydatom startującym w wyborach, ani też do powołania samodzielnego komitetu wyborczego organizacji zgodnie z art. 64e ust. 1 w/w ustawy.
3. Organem mogącym udzielić takiego poparcia, lub posiadającym uprawnienie do powołania komitetu wyborczego organizacji (patrz pkt 2) jest Komisja Krajowa OZZ Inicjatywy Pracowniczej, będąc organem reprezentującym organizację na zewnątrz i ponoszącym odpowiedzialność prawną za działania związku. Jak nam wiadomo nie udzieliła ona takiego poparcia żadnemu kandydatowi startującemu w wyborach do organów samorządu terytorialnego na terenie woj. lubuskiego.
4. Lubuska Komisja Międzyzakładowa OZZ Inicjatywa Pracownicza nie bierze odpowiedzialności za osobiste zaangażowanie członków komisji w start w wyborach do samorządu lokalnego.

Odnosząc się do języka jakim zostało napisane pierwsze z w/w stanowisk Komisji Środowiskowej z Tarnowskich Gór, stosujemy zasady: „prawem każdego jest dokonywać samodzielnie doboru słów by głosić swoje własne zdanie”, oraz „nie ma pluralizmu bez strofowania i wzajemnych niewybrednych ataków”. To naszym zdaniem są dwie uniwersalne zasady wolności światopoglądowej. Niemniej jednak zobowiązani jesteśmy zaznaczyć iż słowa towarzyszy ze Śląska dotknęły niektórych członków naszej komisji, którzy nie pozostałą bez zasług dla związku i byli wielokrotnie represjonowani za działalność związkową. Kilku z nich do wielu miesięcy nie może znaleźć zatrudnienia.

Pomimo to pragniemy zaznaczyć, iż doceniamy wkład Komisji Środowiskowej OZZ Inicjatywa Pracownicza z Tarnowskich Gór w działania związku i dziękujemy jej za poparcie jakiej dotąd wielokrotnie udzielała w różnej postaci Lubuskiej Komisji Międzyzakładowej, tym bardziej ubolewamy nad złożonym przez tą komisję wnioskiem o wykreślenie z rejestru związku. Mamy nadzieję, że nie jest to decyzja ostateczna, i że nie będzie się ona wiązać z indywidualnymi decyzjami poszczególnych towarzyszy o opuszczeniu związku. Cieszymy się z faktu, iż w ramach Inicjatywy Pracowniczej ścierają się ze sobą różne poglądy i pragniemy by przekładały się one na różnorodny charakter działań związku i podejmowanych taktyk. Utracenie śląskich towarzyszy będziemy odczytywać jako zubożenie tej różnorodności. Apelujemy o nie poddawanie się emocją i o dalszą współprace wszystkich środowisk Inicjatywny Pracowniczej przy wspólnej wymianie światopoglądowej.

W imieniu Komisji

Członek Prezydium Lubuskiej Komisji Międzyzakładowej OZZ IP Piotr Krzyzaniak

Członek Prezydium Lubuskiej Komisji Międzyzakładowej OZZ IP Roman Weiss

Członek Prezydium Lubuskiej Komisji Międzyzakładowej OZZ IP Eugeniusz Maniecki

Non possumus

Publicystyka | Ruch anarchistyczny | Wybory

Dlaczego nie wybieram się dziś na wybory? Powodem nie jest zła pogoda, lenistwo i inne tego rodzaju przykłady, jakie często padają w wypowiedziach publicystów na temat tych, którzy się nie zdecydowali brać udział w tej jałowej szopce zwanej wyborami samorządowymi.

Większość argumentów przeciwko głosowaniu jest znana, większość ma charakter stricte moralny (w skrócie to ujmując “tylko świnie siedzą u koryta”). Wydaje mi się, że nie przekonałyby mnie wyłącznie tego rodzaju argumenty. Uważam, że osoba, która zasiada w samorządzie, czy ogólnie u władzy, nie musi z założenia być osobą złą, niemoralną, czy chciwą. To co mnie przekonuje w znacznie większym stopniu to z mojej perspektywy jałowość głosowania, jak i bycia wybieranym, zwłaszcza mając dobre intencje.

Przez ruch anarchistyczny od jego zarania przetacza się dyskusja na temat głosowania i udziału w wyborach. O ile 150 lat temu te dyskusje miały, moim zdaniem, uzasadnienie, ponieważ nie posiadali ówcześni obywatele doświadczeń tak szerokich jak nasze i mogli żywić złudzenie, podzielane także np. w pewnych sytuacjach przez Marksa, że “przegłosujemy burżujów, odbierzemy im własność i przeprowadzimy rewolucję od góry”. Okazało się to jednak dość trudne, by nie powiedzieć niemożliwe.

Moje prywatne doświadczenie jest naturalnie krótsze, ale w dużym stopniu pokrywa się z doświadczeniem historycznym. Zaczynałem jako idealistyczny socjaldemokrata o zielonym odcieniu. Działając w ruchu zielonych w latach 90. eksperymentowałem i wyciągałem wnioski. Głosowałem na lewicowe partie, zwłaszcza gdy odwoływały się do idei ekologicznych w programach, itd. Rozczarowanie przyszło jednak dość szybko. Okazało się, że najwyraźniej partie notorycznie nie realizują swoich programów i po prostu czułem się wystrychnięty na dudka. Od końca lat 90. nie chodzę na wybory i nie wyczytałem tego w świętych księgach Bakunina, czy innego Kropotkina, bo po prostu ich wówczas nie znałem. Co prawda czytałem Mać Pariadkę, ale do ruchu anarchistycznego miałem dystans, zwłaszcza, że w Maci dominowały wówczas treści libertariańskie. Na pozycję bojkotu wyborów doprowadziło mnie własne doświadczenie. Wtedy dopiero zacząłem zastanawiać się nad historią parlamentaryzmu. Nie wygląda ona optymistycznie dla zwolenników zmiany za pomocą kartki wyborczej.

Ale nie o historii dziś będę pisał, ale skupię się na współcześnie stawianych argumentach o słuszności czynnego i biernego uczestnictwa w wyborach samorządowych. Weźmy np. oświadczenie Lewicowej Alternatywy, która mimo świadomości ograniczeń obecnego kształtu tzw. “samorządu terytorialnego”, sugeruje, że w związku ze słabością ruchów społecznych dałoby się je niejako ulepić od góry.

Moim zdaniem argument, że skoro ruchy społeczne – pracownicze, lokatorskie, ekologiczne, etc. są słabe, to że budowanie je od dołu to ślepa uliczka i się nie sprawdza. Że wobec tego trzeba być “niedogmatycznym” i spróbować “czegoś innego”. Ten argument jest podwójne nietrafny. Tak naprawdę ruch antyautorytarny w Polsce na poważnie w budowę ruchów tego rodzaju włączył się w większym stopniu dopiero niedawno. Doświadczenie jest zbyt krótkie, żeby wyciągać z nich wnioski. W dodatku ruch anarchistyczny czy antyautorytarny jako całość wcale tak bardzo jednoznacznie i aktywnie nie działa praktycznie. Więcej jest internetowych albo knajpianych teoretyków, którzy przy piwie obalają system, a jeszcze więcej tych którzy ograniczają działalność do koncertów, czy jednorazowych demonstracji, niż praktyków, którzy ciężko na co dzień wspomagają budowę tych ruchów.

Po drugie w jakiż to sposób słaby ruch ma wyłonić silnego przedstawiciela w samorządzie lokalnym? Zwolennikom wejścia w wyborczą grę wydaje się, że będąc słabymi “na dole” mogą w ogóle dostać się do samorządu, a w dodatku jeszcze w tym samorządzie zdobyć taką pozycję, że wywoła ona sama z siebie jakiś ruch. W jaki sposób amatorzy, dysponujący co najwyżej plakatami na ksero i zerowym budżetem wyborczym będą w stanie pokonać w walce bardziej zamożnych kandydatów? Nawet jeśli jakimś cudownym zrządzeniem losu uda się przepchnąć jednego, czy dwóch kandydatów, to co oni w ogóle tam będą mogli zdziałać? Taka sytuacja raczej zniechęci potencjalnych zwolenników, bo ujawni kompletną słabość polityczną tych ludzi, a nie zbuduje jakikolwiek ruch.

Żeby wstawić paru posłów socjaldemokracja musiała tu i ówdzie stoczyć wiele walk, zbudować ruch i maszynę wyborczą, a i tak wiele nie zdziałali, a system sprawnie ich wchłonął. Chyba że naszych drogich aktywistów zadowala pozycja jaką przed wojną mieli komunistyczni posłowie w polskim parlamencie. Totalnie izolowani przez inne partie, jedyne co mogli, to walić w pulpit podczas przemówienia Piłsudskiego. Bardziej śmieszno niż straszno.

Tak więc należy się zastanowić, czy to nie tyle dotychczasowa taktyka, co jej realizacja jest słaba. Tutaj w każdym razie można mieć jeszcze jakieś nadzieje na poprawę. Natomiast sprawa z wyborami z góry skazana jest na porażkę. Moja teza wynika z doświadczeń paru osób ze środowisk wolnościowych, ale nie tylko, które znam, a które startowały. Te osoby albo nie zostały wybrane, jak pewien znany mi profesor ze Szczecina, bo jego marne małe plakaty na które wydawał swoje grosiki, ginęły w powodzi kolorowych bilbordów bogatych kandydatów, albo inni gdy zostali wybrani, bo np. weszli na listy znanej partii, sami ulegli magicznej przemianie politycznej i tyle widziano ich radykalizm.  To są praktyczne przykłady z ostatnich lat, z tego kraju, nie Hiszpanii lat 30. Odpada więc argument o rzekomej “nowości” wchodzenia w struktury polityczne państwa w ruchu anarchistycznym. Mamy tych doświadczeń trochę i nie wyglądają zbyt przekonująco.

Czasami pada również argument, że przecież jestem zwolennikiem samorządności, więc samorząd terytorialny powinien być dla mnie strawny. To prawda, jestem za samorządnością, ale jak słusznie zauważył Oskar Szwabowski, samorządność ma co najmniej dwa znaczenia. Ruch antyautorytarny  opowiada się za samorządnością, która oznacza podejmowanie decyzji dotyczących danej społeczności przez samą społeczność, a nie osoby, które wybierze, aby decydowały za nich.

Samorząd terytorialny to organ państwowy, który jest kopią w mniejszej skali parlamentaryzmu. Nasi lokalni posłowie, czyli radni, nie są wiązani mandatami, nie muszą specjalnie obawiać się odwołania w razie niewypełniania go. Rady miast przypominają mały sejm. Nie wiem dlaczego lokalny parlament ma szczególnie być lepszy od tego ogólnokrajowego. Moje doświadczenie mówi mi, że jest odwrotnie. Często lokalne władze są bardziej skorumpowane (bo są tańsze), niż te krajowe.

W latach 90. miałem nieco kontaktów z samorządem miejskim w działalności społecznej i naoglądałem się takich przekrętów, o jakich nawet w sejmie byłoby trudno. Np. zakładanie przez żonę radnego stowarzyszenia, aby pompować kasę na działalność społeczną do ich kieszeni, to była norma. Oczywiście dla niezależnych stowarzyszeń, zwłaszcza krytycznych wobec władzy,  zdobycie kasy na działalność graniczy z cudem.

Samorząd lokalny najczęściej więc przypomina raczej oligarchię, niż demokrację. Osoby, które autentycznie chciałyby coś zrobić dla lokalnej społeczności, a jakimś cudem dostały się do rady, są izolowane i nazywane “oszołomami”. Taka jest praktyka władzy i uważam, że to nie wynika z jakiegoś szczególnego charakteru tych konkretnych osób, ale struktury, która korumpuje nawet szlachetne jednostki, a co dopiero mówić o przeciętniakach. To struktura wymusza określone zachowania, jeśli chce się w jej ramach przetrwać. Argumenty Lewicowej nomen omen Alternatywy przypominają mi trochę argumenty prawicowego PiS – struktura strukturą, ale nasi będą moralnie czyści, sto razy lepiej przygotowani i będą ponad to. W praktyce PiS to także się nie udało, jak wiemy. To struktura przede wszystkim kształtuje określone postawy, określone schematy działania jednostek. Ci, którzy nie pasują do struktury są eliminowani.

Jest jeszcze jeden argument, mało moralistyczny a bardziej praktyczny jak sądzę, który powinni przemyśleć ci, którzy się wahają. Wszyscy wiemy ile wysiłku trzeba poświęcić, żeby zbudować maszynkę wyborczą. Ile trzeba funduszy zdobyć, żeby mieć szansę na wybór, ile czasu poświęcić na agitację wyborczą? A wynik i tak jest niepewny. Także gwarancji żadnej nie ma, że ci których wybraliśmy sprostają postawionemu przez ruch zadaniu, bo przecież nic ich nie wiąże, żaden mandat, a podobno tylko krowa nie zmienia poglądów.

Czy nie lepiej te marne środki, które posiadamy zamiast mnożyć w tysiącach taktyk, skoncentrować na tym, co nam jakoś jeszcze wychodzi – na codziennej działalności wśród ludzi. Z zawodowymi politykami w ich szaradach i propagandzie raczej nie wygramy. Za to politycy czują się zagubieni, tam gdzie my czujemy się, w porównaniu z nimi, jak ryby w wodzie – na ulicach i zakładach pracy. Nie warto stawiać tego na szali i przekombinowywać. Popatrzmy np. jak śmiesznie wygląda taki Blumsztajn, który nagle postanowił robić politykę na ulicy, a kompletnie się w tym pogubił, wystraszył i gdyby nie anarchiści to pewne dostałby od kiboli po gębie. Albo Palikot, który mimo potężnych środków i przyjaznych mediów, nie potrafi nawet zorganizować poważnej demonstracji antyklerykalnej.

Róbmy dalej to co robimy, a w końcu będą z tego jakieś pozytywne owoce. A nawet jeśli nie będzie ich wiele, to i tak to co już teraz robimy przynosi więcej dobrego, niż branie udział w szopce wyborczej, czy nawet tracenie czasu na dyskusje o tym.

Moim zdaniem nie możemy iść pozornie łatwiejszą drogą przetartą przez socjaldemokrację, ale wybrać może trudniejszą, ale za to stanowiącą prawdziwą teoriopraktyczną alternatywę dla zastanej polityki. Nasz ruch jest ostatnim, który nie skompromitował się tak jak pozostałe nurty polityczne i teraz to w naszych rękach znajduje się “złoty róg”, nawet jeśli to w obecnym stanie aktywności społecznej wydaje się absurdalne. Spoczywa na nas ogromna odpowiedzialność i nie możemy popełnić tych samych błędów i zawieść ludzi nierozważnymi decyzjami politycznymi.

DLACZEGO ANARCHIŚCI NIE GŁOSUJĄ

Publicystyka | Wybory

Całą prawdę o głosowaniu da się streścić w jednym zdaniu: głosując, oddajesz innym władzę nad samym sobą. Wybierając jednego bądź wielu panów, niezależnie czy na krótko czy na długo, rezygnujesz z własnej wolności. Jakakolwiek osoba, którą wyniesiesz na tron, na fotel prezydencki, czy na jakikolwiek stołek, będzie twoim panem. Tą właśnie osobę wynosisz ponad prawo, gdyż to ona będzie miała władzę stanowienia prawa i pilnowania, abyś właśnie Ty musiał go przestrzegać. Uczestniczenie w głosowaniu jest czymś wyjątkowo bezsensownym.

Octave Mirbeau: Strajk wyborców

Publicystyka | Wybory

Pewna rzecz od dawna mnie zdumiewa, rzekłbym nawet, że wprawia mnie w osłupienie: jak to się dzieje, że w chwili, gdy piszę te słowa - po niezliczonych a smutnych wydarzeniach, których byliśmy świadkami, po tych wszystkich codziennych skandalach, które nawiedzają naszą ukochaną Francję (jak mawiają członkowie komisji budżetowej) - nadal istnieją wyborcy, ba, że może wciąż istnieć choćby jeden wyborca, owo zwierzę nieracjonalne, nieorganiczne, nieprawdopodobne, które godzi się oderwać od swoich zajęć, marzeń czy przyjemnostek, ażeby pójść zagłosować na kogoś lub za czymś? Najsubtelniejszy filozof dostałby pomieszania zmysłów, gdyby tylko spróbował się pochylić nad tym tajemniczym zjawiskiem. Kiedy pojawi się jakiś nowy Balzak, który przedstawi nam fizjologię współczesnego wyborcy? Kiedy zjawi się nowy Charcot, który objaśni nam anatomię i psychikę tego nieuleczalnego szaleńca? Wyczekujemy ich.

Jedzenie zamiast głosowania czyli sojowa kiełbasa wyborcza

Kraj | Ruch anarchistyczny | Wybory

Dzień przed wyborami samorządowymi odbyła się na podgórskim placu pod Koroną akcja promująca demokrację bezpośrednią.

Przez ponad godzinę pod szyldem „Jedzenie zamiast głosowania” rozdawane było darmowe wegańskie jedzenie. Wspólny posiłek stanowił pretekst do dyskusji na temat organizacji samorządu. W rozmowach często pojawiał się problem alienacji rządzących, nie zwracania przez nich uwagi na problemy zwykłych mieszkańców. Dużo czasu zajęły też dyskusje na temat rozwiązań alternatywnych, takich jak demokracja uczestnicząca czy budżety partycypacyjne.

Reakcje przechodniów były bardzo różne, od aprobaty po zupełną ignorancję... Wydarzenie było przez cały czas bacznie obserwowane przez licznych stróżów prawa, którzy pogrozili aktywistom ale ostatecznie nie interweniowali.

Dlaczego 21 listopada nie warto iść głosować?

Publicystyka | Wybory

Wybory samorządowe tuż tuż, więc nie dziwi fakt, iż lokalni politycy stają na głowach, by utrzymać się przy korycie lub do niego dopchać. Te świńskie wyścigi, szumnie nazywane kampanią, rozkręcają się coraz bardziej. Jednak ten kto myśli, że dzięki debatom, ulotkom czy obietnicom dowie się na kogo warto oddać swój głos jest w błędzie…

Ostatnie miesiące to czas wzmożonej aktywności lokalnych polityków. Ludzie, którzy przez ostanie cztery lata wykazywali się niemal totalną biernością, teraz robią wszystko, by gościć w mediach każdego dnia. Krakowscy radni nagle dostrzegają problemy braku infrastruktury rowerowej, „wyludniania się centrum miasta” czy nawet potrzebę partycypacji społecznej! Równocześnie decydują o tym, iż nie będzie referendum w sprawie Zakrzówka i przyszłości miasta, obcinają budżet na inwestycje rowerowe czy przyznają sobie ulgi na parkowanie w centrum.

Kampania widoczna jest też na ulicach. Całe miasto zalały plakaty i ulotki. Kandydaci gdzie tylko się da umieszczają swoje uśmiechnięte zdjęcia opatrzone informacją o numerze listy i swojej na niej pozycji. Część z kandydatów wiesza plakaty nielegalnie. Chcący stanowić prawo, sami je łamią. Zapewne są świadomi, że jako politycy stoją ponad nim. Przodują w tym przedstawiciele Platformy Obywatelskiej: Grzegorz Stawowy, Rafał Nowak, Paweł Ścigalski czy Magdalena Bassara. Straż miejska już oznajmiła, że nie będzie karać komitetów zaśmiecających miasto.

Oczywiście najbardziej spektakularne są zmagania pretendentów do fotela prezydenta Krakowa. Stanisław Kracik namaszczony przez PO na wojewodę Małopolski, po to tylko by zwiększyć jego szansę w wyścigu z Jackiem Majchrowskim, od dłuższego czasu próbuje konfrontować się z nim przy każdej nadarzającej się okazji. Do starć między panami dochodziło już m.in. podczas majowej powodzi. Do walki włączył się też trzeci kandydat, któremu daje się jakieś szansę, popierany przez PiS Andrzej Duda. O pozostałych kandydatach Stanisławie Gniadku, Piotrze Boroniu i Stanisławie Żółtku nie mówi się prawie wcale. Skoro nie mają szans to po co się nimi interesować, z takiego założenia zdają się wychodzić lokalne media.

Obserwując lokalną scenę polityczną, dochodzę do wniosku, że nie ma większego znaczenia kto najbliższe wybory wygra. Różnice pomiędzy poszczególnymi kandydatami, partiami i komitetami, które mają szanse na wyborczy sukces są kosmetyczne. Celem ich wszystkich jest natomiast dorwanie się do koryta. Obecny system samorządowy stanowi zaprzeczenie idei samorządności. Jest on dokładnym przeniesieniem na grunt lokalny mechanizmów wielkiej polityki wraz ze wszystkimi jej patologiami. Nie ma w nim miejsca na realną partycypację społeczną. Dlatego głosując legitymizujemy tylko ten stan rzeczy.

Prawdziwa samorządność jest możliwa!

„Nie ma alternatywy” – powtarzają wszyscy, gdy komuś zdarzy się głośno pomyśleć o innym modelu zarządzania dzielnicą, miastem czy państwem. To stwierdzenie zwykle kończy wszelkie dyskusje. Jednak nie jest ono prawdziwe. Udowadniają to mieszkańcy brazylijskiego Porto Alegre, południowo meksykańscy chłopi czy obywatele włoskiego Spezzano Albanese i francuskiego Saint-Denis. We wszystkich tych miejscach działa w rożnej formie demokracja uczestnicząca, na mniejszą lub większą skalę tworzone są budżety partycypacyjne. Mieszkańcy mogą i powinni sami decydować o przestrzeni w której żyją, to przecież oni najlepiej wiedzą czego potrzebują.

FA Kraków

Kanał XML