Publicystyka

Artur Konowalik: Faszyzm więzienny

Publicystyka | Represje

Za stroną ACK, publikujemy kolejny list więźnia Artura Konowalika. Poniższy list Artur napisał jeszcze w zakładzie karnym w Rzeszowie, gdzie odsiadywał większość kary, ostatnio został on przeniesiony do więzienia otwartego w Łupkowie (adres pod koniec listu), gdzie, jak mówi, panują lepsze warunki. Artur dziękuje za okazane wsparcie wszystkim, którzy piszą do niego oraz tym, którzy rozprzestrzeniają treść jego listów, obnażając tym samym polski system więziennictwa. Listy Artura publikowaliśmy już wcześniej tutaj i tutaj.

Faszyzm więzienny

Jako więzień o mocnych przekonaniach i ideach anarchistycznych nie mogę pominąć zjawiska więziennego, które jest niczym innym jak faszyzmem, wielokrotnie faworyzowanego przez władze więzienia. Może zacznę od początku. Nazywa się grypsowaniem, jest to podkultura więzienna, która nie wiadomo, od kiedy się wzięła, lecz pewne jest, że była to grupa ludzi bardzo liczna za czasów komunizmu. Walczyli oni z reżimem więziennym, o lepsze warunki, lepsze jedzenie, lepsze prawa, które były bardzo łamane. Grupa ludzi walczących. Liczne bunty w polskich więzieniach pod koniec lat osiemdziesiątych. Od tamtych czasów minęło 20 lat i dawniejszy ruch oporu zamienił się w nic innego jak faszyzm. Siedzę w zakładzie karnym od prawie 14 lat i obserwuję to zjawisko na co dzień. Owi ludzie grypsujący, zwą ich też nieformalną grupą, podkulturą więzienną przyjęli „wspaniałe” tak zwane zasady, jak zasady wodzostwa, terroryzowania innych (nie grypsujących), dyskryminowanie ich, poniżanie, okradanie, nie dopuszczanie do „swojego stołu”. Grypsujący mają szereg zasad jak np. nie witają się z innymi, nie jedzą przy stole, nie używają wspólnych rzeczy, nie mówiąc o jedzeniu czy piciu z jednych misek czy szklanek. Jest to grupa ludzi nieliczna w tych czasach i akurat w tym więzieniu, która innych ma za podludzi, jest podział i pełna pogarda dla innych. Jest to bardzo zamknięta klika ludzi. Władze więzienia nie robią nic, a nawet ich faworyzują, gdyż powodów jest wiele.

Po pierwsze, nic prawnie nie mogą im zrobić, za przynależność do tej podkultury, władze więzienia wolą udawać, że nie ma problemu. Przy pomocy szpicli w tej grupie wiedzą o wszystkim co się dzieje, kto kombinuje, co planuje, kto co robi, czy są narkotyki. Po prostu wszystko, więc jest im to przydatne. Oficjalnie nie ma szpicli w tej grupie, ale są i władze więzienia wiedzą wszystko. Nie mogą nic z nimi zrobić to ich akceptują, boją się także, że mogą namówić wielu np. do głodówki lub innego buntu. A ONI wolą mieć spokój.

Zaznaczę, że jak jest jakieś przeciwstawienie się przeciwko władzom (co jest bardzo rzadkie) to muszą brać udział wszyscy z tej grupy. Więc jest zagrożenie. Do tego najważniejsze jak władze więzienia radzą sobie z porządkiem. Robią cele; np.: dwie osoby grypsujące, zazwyczaj duzi faceci z pojebanymi głowami i wypaczoną osobowością i jeden niegrypsujący, który jest uciążliwy dla nich, który pisze skargi lub siedzi i ma postawę roszczeniową. Dają go do takich dwóch aby go utemperowali i aby był jak baranek. Jest przyzwolenie na wszystko, tylko aby nie było siniaków. Jest poniżany, bity, zabierają mu jedzenie, usługuje tym dwóm, pranie, sprzątanie, znęcanie psychiczne! Wszystko za przyzwoleniem. Nazywa się to „cela wychowawcza”. Władze też wiedzą , kogo dać do takiej celi, patrzą na charaktery, osobowości ludzi. Jeżeli wiedzą, że ktoś nie da się i może dojść do tragedii to go nie dają, już sami innymi metodami uspokajają gościa.

Ostatnio wstrząsnął mną przypadek mojego kolegi, zabrali go na inny oddział, był niewygodny, za dużo go wszędzie było. Trafił na taką celę, znęcali się, zmuszali do jedzenia w ubikacji, zabierali wszystko po widzeniach. Lista tortur i terroru jest długa. Wszystko pod okiem władz. Chłopak nie wytrzymał, złamali mu psychikę. Wrócił na ten oddział gdzie jestem. Nie człowiek, w trzy miesiące z normalnego człowieka zrobili wrak ludzki, chudy, zaniedbany, nic niemówiący, trzęsący się człowiek, który mnie nie poznał. Pół roślina, siedzi 7 lat, do końca kary zostało mu trzy miesiące. Pod koniec kary chłopaka załatwili.

Teraz szybciutko wysłali go na oddział dla ludzi, którzy zwariowali. Dostaje trzy razy dziennie leki. „Cóż, zwariował” powiedzą matce i rodzinie, zapewne brał jakieś leki psychotropowe lub narkotyki. Zrobią wpis w akta, że się odurzał i po sprawie. Na oddziale dla „wariatów” też są cele „wychowawcze”, także jak mu się polepszy i będzie stwarzał problemy to go uspokoją. Był ostatnio też przypadek, chłopak za mocno był zbity, rozcięcie policzka, siniaki. Sprawa z urzędu musi być wszczęta o pobicie. Agresora wezwali na długa rozmowę, cała świta oznajmiła „Nic się nie martw”. Napisz, że rzucił się na ciebie z żyletką i chciał ci po szyi przejechać i w samoobronie zbiłeś go. A że to było na oddziale dla „wariatów” to po sprawie. „Cóż?! WARIACI”.

Ludzie, którzy zwą się grypsującymi a mają główne cechy faszyzmu nie robią tego oczywiście za darmo. Mają ulgi takie jak zgody na częstsze paczki, telefon częściej, nawet codziennie, dodatkowe widzenia i pełen zakres przywilejów. Wszystko jest po cichu, niby tego nie ma. Wszyscy udają.

Ostatnio wysłuchałem reprymendę od wychowawców. „Och, te kontakty z anarchistami, pisanie, moglibyśmy ukrócić to”. A tymczasem panoszy się tutaj faszyzm i jest dobrze. Jestem tutaj, walczę i będę dopóki będę miał siły i „zdrowy rozum”.

Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierają i dają mi siłę. To dzięki wam mam siłę sam jeden przeciwstawiać się IM!

Walka trwa

Artek

P.S. Doszły mnie już pogłoski, że mój kolega zwariował od prochów. Średnia w polskich więzieniach to jedno samobójstwo co dziesięć dni. Ciekawe ile przyczyniło się do tego, co opisałem a ilu zwariowało OD LEKÓW I NARTKOTYKÓW!

Artur Konowalik

Łupków 45

38-543 Komańcza

Za: http://www.ack.most.org.pl/

PRACA. SPOŁECZNOŚĆ. POLITYKA. WOJNA.

Publicystyka

„Wszyscy są pytani o opinię na temat szczegółów, tak aby nie mogli jej sobie wyrobić na temat całości.”
–Raoul Vaneigem

Rozglądamy się dookoła i widzimy świat poza naszą kontrolą.

Nasza codzienna walka odbywa się na bezgranicznym i stale zmieniającym się tle…

...przechodzącym od klęski żywiołowej do ataku terrorystycznego... od nowej diety do głodu… od miłosnego skandalu celebrytów do politycznej korupcji… od wojny religijnej do cudu ekonomicznego… od zwodniczej nowej reklamy do telewizyjnych frazesów narzekających na rząd… od sugestii jak być idealnym kochankiem do sugestii jak powstrzymać kibiców od zadym… od nowych policyjnych strzelanin do nowych problemów zdrowotnych…

Te same procesy działają wszędzie...

...w demokratycznych i totalitarnych systemach... w korporacjach i w rodzinnych firmach… w cheeseburgerach i w tofu... w operze, w muzyce country i w hip hopie… w każdym kraju i w każdym języku… w więzieniach, w szkołach, w szpitalach, w fabrykach, w biurowcach, w strefach wojennych i w sklepach spożywczych…

Coś żywi się naszym życiem i wypluwa jego obraz nam prosto w twarz.

Tym czymś jest product naszej własnej działalności... nasze codzienne życie pracą, sprzedawane godzina po godzinie, tydzień po tygodniu, pokolenie po pokolenie.

Nie mamy posiadłości ani biznesu, z których możemy czerpać zyski, więc jesteśmy zmuszeni sprzedawać nasz czas i energię komuś innemu. Jesteśmy współczesną klasą robotniczą – proletariuszami.

PRACA

„Kapitał jest pracą umarłą, która jak wampir żyje tylko wtedy, gdy wysysa żywą pracę i żyje tym dłużej, im więcej pracy wyssie.”
–Karol Marks

Nie pracujemy, dlatego że chcemy. Pracujemy, bo nie mamy innego sposobu na zdobycie pieniędzy. Sprzedajemy nasz czas i energię szefowi, żeby kupić rzeczy, których potrzebujemy do przeżycia.

Zostaliśmy zebrani razem z innymi pracownikami i przydzielono nam różne zadania. Specjalizujemy się w różnych rodzajach pracy i powtarzamy te zadania nieskończoną ilość razy. Czas spędzony w pracy tak naprawdę nie jest częścią naszego życia. To martwy czas kontrolowany przez naszych szefów i menedżerów. W czasie pracy wytwarzamy dobra, które nasi szefowie mogą sprzedać. Tymi dobrami są rzeczy, jak bawełniane koszule, komputery czy drapacze chmur; własciwości, jak czyste podłogi lub zdrowi pacjenci albo usługi, jak autobus, który dowiezie cię tam, gdzie chcesz dojechać, kelner przyjmujący zamówienie lub telefon od kogoś, kto chce ci sprzedać coś, czego nie potrzebujesz. Praca nie jest wykonywana z powodu tego, co jest produkowane. Wykonujemy ją, żeby otrzymać zapłatę, a szef płaci nam za nią, żeby osiągnąć zysk.

Na koniec szefowie ponownie inwestują pieniądze, które dla nich zarabiamy, powiększając swoje firmy. Nasza praca jest gromadzona w dobrach, które nasi szefowie posiadają i sprzedają – kapitale. Zawsze szukają nowych sposobów przemienienia naszej działalności w dobra, nowych rynków zbytu i nowych ludzi, którzy nie mają nic do sprzedania oprócz swojego czasu i energii, by dla nich pracowali. Za naszą pracę dostajemy tyle pieniędzy, żeby zapłacić za wynajem mieszkania, jedzenie, ubrania i piwo – wystarczająco, byśmy przychodzili do pracy.

Gdy nie jesteśmy w pracy, to spędzamy czas na dojazdy do pracy, przygotowywanie do pracy, odpoczywanie po pracy albo upijanie się, by zapomnieć o pracy. Jedyną rzeczą gorszą od pracy jest bycie jej pozbawionym. Marnujemy wtedy tygodnie szukając pracy, bez żadnego wynagrodzenia. Jeśli dostępne są zasiłki, to zdobycie ich jest udręką i nigdy nie są tak wysokie jak wynagrodzenie. Ciągłe zagrożenie bezrobociem jest tym, co sprawia, że chodzimy codziennie do pracy. Nasza praca jest podstawą tego społeczeństwa. Władza jaką cieszą się w nim nasi szefowie zwiększa się za każdym razem, gdy pracujemy. Jest to dominująca siła w każdym kraju świata.

W pracy jesteśmy pod kontrolą naszych szefów i rynków, na których sprzedają. Ale niewidzialna ręka narzuca dyscyplinę i bezsensowność także na resztę naszego życia. Życie wydaje się być show, który oglądamy z zewnątrz, ale nie mamy nad nim kontroli. Różne rodzaje działalności zmierzają do stawania się równie alienującymi, nudnymi i stresującymi jak praca: obowiązki domowe, obowiązki szkolne, wypoczynek. Tym jest kapitalizm.

ANTYPRACA

„Kapitaliści oczywiście są bardzo usatysfakcjonowani systemem kapitalistycznym. Czemu mieliby nie być? Dzięki niemu się bogacą.”
–Alexander Berkman

Praca jest doświadczana w różny sposób, w zależności od tego, po której stronie się znajdujesz. Dla naszych szefów praca jest sposobem, w jaki zarabiają pieniądze, by zarabiać ich jeszcze więcej. Dla nas praca jest marnym sposobem na przetrwanie. Im mniej nam płacą, tym mniej zarabiamy. Im szybciej zmuszą nas do pracy, tym ciężej musimy pracować. Nasze interesy są sprzeczne, w pracy i społeczeństwie na niej opartym ciągle trwa walka między szefami a pracownikami. Im więcej płacimy za wynajem lub za bilet autobusowy, tym więcej musimy pracować, by za nie zapłacić.

Obecny stan zarobków, zasiłków, godzin i warunków pracy, jak również polityki, sztuki i technologii, jest rezultatem obecnego stanu walki klasowej. Zwykłe upomnienie się o swoje interesy w tej walce jest zaczątkiem podkopywania kapitalizmu.

SPOŁECZNOŚĆ

„Już czas najwyższy, by każdy buntownik zdał sobie sprawę z tego, że ‘ludzie’ i klasa robotnicza nie mają ze sobą nic wspólnego.”
–Joe Hill

Cywilizacja jest głęboko podzielona. Większość z nas spędza większość swojego czasu w pracy i jest w większości biedna, podczas gdy właściciele, którzy są w większości bogaci, zarządzają i czerpią zyski z naszej pracy. Wszystkie społeczności i instytucje społeczne są oparte na tym prostym podziale. Istnieją społeczności i podziały rasowe, kulturowe i językowe. Istnieje podział społeczności ze względu na płeć i wiek. Isnieje społeczność narodowa i obywatelska, jak również podziały pomiędzy narodami i ludźmi z lub bez obywatelstwa. Jesteśmy podzieleni i zjednoczeni przez religię i ideologię. Zostaliśmy zebrani razem, by kupować i sprzedawać na rynkach. Niektóre z tych tożsamości istnieją od tysiącleci. Niektóre są bezpośrednim rezultatem sposobu, w jaki obecnie pracujemy. Ale wszystkie są teraz skupione wokół kapitału. Wszystkie są używane, by pomóc naszym szefom akumulować więcej naszego martwego czasu zamienionego w dobra i by utrzymać podział społeczeństwa, które mogłoby się rozpaść. Biedni ludzie z jednego kraju mogą być nakłonieni do identyfikowania się ze swoimi szefami z tego samego kraju i do walczenia z biednymi ludźmi z innych krajów. Pracownikom trudniej jest zorganizować strajk razem z pracownikami, którzy wyglądają inaczej i mówią innym językiem, zwłaszcza jeśli jedna grupa uważa się za lepszą od innych. Te podziały i wspólnoty odzwierciedlają i są odzwierciedlone w podziale pracy.

Podczas gdy te podziały i eksluzywne wspólnoty są nam narzucane z jednej strony, z drugiej wmawia się nam włączającą wszystkich ludzką wspólnotę. Ta wspólnota jest równie urojona i fałszywa. Zaprzecza ona podstawowym podziałom społeczeństwa. Właściciele przedsiębiorstw kierują rządem, mediami, szkołami, więzieniami, opieką społeczną i policją. Nasze życie jest przez nich kierowane. Gazety i telewizja przedstawiają ich punkt widzenia świata. Szkoły uczą o wielkiej (lub niefortunnej) historii ich społeczeństwa i produkują szeroki zakres absolwentów oraz osób porzucających szkołę przeznaczonych do różnych rodzajów pracy. Rząd dostarcza usług, by ich społeczeństwo działało sprawnie. Kiedy wszystko inne zawodzi, mają policję, więzienia i armię.

To nie jest nasza wspólnota.

ANTYSPOŁECZNOŚĆ

„Władza, jaką obecnie posiada burżuazja, bierze się z braku autonomii i niezależności ducha proletariatu.”
–Anton Pannekoek

Organizują nas przeciw samym sobie, ale możemy się też sami zorganizować przeciw nim.

Sensem mówienia o klasie i „robolach” jest podkreślanie podobnych doświadczeń ludzi z różnych „wspólnot” i pokazywanie, że ludzie z tych samych „wspólnot” w zasadzie powinni się nienawidzić. Jest to punkt wyjścia do zwalczania istniejących społeczności. Kiedy zaczniemy walczyć o nasze interesy zobaczymy, że inni robią to samo. Znikną uprzedzenia i złość zostanie skierowana tam, gdzie powinna. Nie jesteśmy słabi, bo jesteśmy podzieleni. Jesteśmy podzieleni, bo jesteśmy słabi.
Istniejące społeczności stają się nieistotne, gdy są atakowane i są atakowane przez stawanie się nieistotnymi. Rasizm i seksizm są niepociągające, gdy ludzie pracy różnych ras walczą ze swoimi wrogami klasowymi ramię w ramię. Walka ta staje się bardziej efektywna przez angażowanie ludzi z różnych „wspólnot”. Nie będzie potrzebny zastępnik za wszystko, co można kupić i sprzedać – pieniądz – gdy nie będzie potrzeby mierzenia czasu pracy nagromadzonego w tych rzeczach. To może się jedynie wydarzyć, gdy będziemy wytwarzać i robić rzeczy, bo istnieje taka potrzeba, a nie, żeby wymienić je. Nie będzie potrzebny rząd, żeby kierować społeczeństwem, jeśli społeczeństwo nie będzie podzielone na zarządców i pracowników, gdy ludzie będą mogli sami kierować własnym życiem. Nie będą potrzebne narodowe ani rasowe społeczności, będzie tylko ludzka społeczność, gdy społeczeństwo nie będzie podzielone na bogatych i biednych. Sposobem na stworzenie tych warunków jest walka z istniejącymi warunkami.
Tendencja do tworzenia wspólnoty poprzez walczenie przeciw warunkom naszego życia (czyli przeciw pracy, pieniądzowi, wymianie, granicom, narodom, rządom, policji, religii i rasie) była czasami nazywana „komunizmem”.

POLITYKA

“Im więcej jesteśmy rządzeni, tym mniej jesteśmy wolni.”
–The Alarm (anarchistyczna gazeta z Chicago z lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku)

Rząd jest modelem działalności politycznej. Politycy reprezentujący różne kraje, regiony lub „wspólnoty” walczą ze sobą nawzajem. Jesteśmy zachęcani do wspierania przywódców, z którymi najmniej się nie zgadzamy i nigdy nas nie dziwi, gdy nas przekręcą. Robotnicze pochodzenia lub radykalne idee polityka są nic nie warte, gdy tylko zaczyna rządzić. Nie ma znaczenia kto jest w rządzie, rząd ma swoją logikę. Podział społeczeństwa na klasy z różnymi interesami znaczy, że to społeczeństwo jest zawsze narażone na rozpad. Rząd jest po to, żeby do tego nie doszło. Niezależnie od tego, czy jest to dyktatura, czy demokracja, rząd posiada broń i użyje jej przeciw własnej ludności, żeby zmusić nas do chodzenia do pracy.

Nie tak dawno temu, ekstremalnie niestabilna situacja w pewnym kraju mogła się rozprzestrzenić przez znacjonalizowanie państwowego przemysłu, stworzenie państwa policyjnego i nazywanie tego „komunizmem”. Ten rodzaj kapitalizmu okazał się mniej skuteczny i elastyczny niż stary, dobry wolnorynkowy kapitalizm. Z upadkiem Związku Radzieckiego przestała też istnieć Armia Czerwona zdolna do inwazji i „stabilizowania” krajów w ten sposób. Partie komunistyczne na całym świecie stają się zwyczajnie socjaldemokratycznymi.

Samo pojęcie partii politycznej klasy robotniczej jest wewnętrznie sprzeczne. Nie dlatego, że członkowie partii nie mogą być głównie klasą robotniczą, ale dlatego, że może ona jedynie dać klasie robotniczej głos w polityce. Pozwala ona naszym przedstawicielom przekazać szefom pomysły jak powinni kierować społeczeństwem, jak zarabiać pieniądze i mieć nas pod kontrolą. Niezależnie od tego, czy postulują nacjonalizację albo prywatyzację, więcej opieki społecznej albo policji (albo to i to), programy partii politycznych są różnymi strategiami zarządzania kapitalizmem.

Niestety, polityka istnieje również poza rządem. Liderzy wspólnot, zawodowi aktywiści i związki zawodowe chcą postawić się między pracownikami a szefami i być mediatorami, negocjatorami, środkami komunikacji, reprezentantami i rozjemcami. Walczą o utrzymanie tej pozycji. Żeby tego dokonać mobilizują klasę robotniczą w kontrolowany sposób, żeby kłaść nacisk na bardziej biznesowo zorientowanych polityków, w tym samym czasie oferując biznesowi siłę roboczą. Oznacza to, że muszą nas rozpędzać, gdy tylko zaczynamy stawiać opór. Czasami robią to negocjując ugody, innym razem zdradzając nas. Politycy zawsze namawiają nas do głosowania, do siedzenia z założonymi rękami i pozwalania organizatorom negocjować, sprzymierzając się z liderami i specjalistami stając się pasywnymi uczestnikami. Owi pozarządowi politycy oferują rządowi sposób na pokojowe utrzymanie stanu rzeczy i w zamian otrzymują posady, na których zarządzają naszą niedolą.

Grupy polityczne są biurokratyczne. Mają skłonność do odzwierciedlania struktury pracy tam, gdzie ich aktywność jest kontrolowana z zewnątrz. Tworzą specjalistów od polityki. Są zbudowane na podziale między rządzącymi i rządzonymi, między reprezentantami i reprezentowanymi, między organizatorami i organizowanymi. Nie jest to zły wybór na to, jak założyć organizację, którą można uzdrowić sporą dawką demokracji uczestniczącej. To jest bezpośredni rezultat tego, co starają się uczynić grupy i działania polityczne, zarządzania częścią kapitalizmu.

Jedyną rzeczą, jaka interesuje nas w polityce jest jej zniszczenie.

ANTYPOLITYKA

„Anarchizm nie jest piękną utopią ani abstrakcyjną ideą filozoficzną, jest ruchem społecznym mas robotniczych.”
- Grupa Dyelo Truda

Całkowicie odmienna działalność pojawia się, gdy zaczynamy walczyć przeciw warunkom naszego życia. Nie oglądamy się na polityków, żeby przyszli zmienić coś dla nas. Robimy to sami, z innymi ludźmi z klasy robotniczej.

Politycy starają się wygasić opór klasy robotniczej poprzez zalew petycji, lobbowania i kampanii wyborczych, gdy tylko dochodzi do tego. Nasza działalość wygląda zupełnie inaczej, gdy walczymy dla siebie. Odbieramy własność posiadaczom i sami jej używamy. Używamy bojowej taktyki przeciwko naszym szefom i kończymi walcząc z policją. Tworzymy grupy, w których każdy bierze udział w działalności, nie ma podziału na liderów i zwolenników. Nie walczymy dla naszych liderów, szefów czy kraju. Walczymy dla nas samych. To nie jest najwyższa forma demokracji. Narzucamy społeczeństwu nasze potrzeby bez debaty, potrzeby, które są przeciwne interesom i życzeniom wszelkich bogaczy. Nie możemy rozmawiać jak równy z równym w tym społeczeństwie.
Tendencja w walce klasy robotniczej do wychodzenia poza i przeciw rządowi i polityce, tworzenia nowych form organizacji, które nie dają wiary w nic oprócz własnych umiejętności, była czasami nazywana „anarchizmem”.

WOJNA

„Zniszczmy aleje, na których żyją zamożni.”
--Lucy Parsons

Jesteśmy w stanie wojny – wojny klas.

Nie istnieje zbiór idei, propozycji ani strategii organizacyjnych zdolnych przynieść zwycięstwo. Nie istnieje rozwiązanie poza zwycięstwem w tej wojnie.

Tak długo mieli inicjatywę, byliśmy odizolowani i pasywni. Nasza odpowiedź na warunki naszego życia jest indywidualna: zwolnienie się z pracy, przeprowadzka do tańszej dzielnicy, przystąpienie do subkultur lub gangów, samobójstwo, kupno losów na loterię, nadużywanie narkotyków i alkoholizm, chodzenie do kościoła. Ich świat wydaje się jedyną możliwością. Jakakolwiek nadzieja na zmianę jest przeżywana na poziomie wyobrażenia, odizolowanym od naszego codziennego życia. Biznes toczy się dalej, z wszystkimi kryzysami i destrukcją jakie ze sobą niesie.

Kiedy przystępujemy do ataku zaczynamy się rozpoznawać i wspólnie walczyć. Używamy środków, których potrzebuje społeczeństwo, żeby je zaburzyć. Strajkujemy, sabotujemy, wzniecamy zamieszki, dezerterujemy, buntujemy się i przejmujemy mienie. Tworzymy organizacje w celu rozszerzenia i koordynowania naszej działalności. Otwierają się różne rodzaje nowych możliwości. Stajemy się bardziej odważni i agresywni w dążeniu do naszych klasowych interesów. Nie leży w nich tworzenie nowego rządu lub stanie się nowym szefem. Nasze interesy leżą w we własnym sposobie życia i społeczeństwie, które jest oparte o ten sposób życia.

Nie jesteśmy klasą robotniczą, która chce obalić pracę i klasę. Jesteśmy wspólnotą ludzi, którzy chcą rozerwać na strzępy istniejącą wspólnotę. Naszym politycznym programem jest zniszczenie polityki. Żeby tego dokonać musimy forsować tendencje przewrotowe istniejące obecnie dopóki wszędzie kompletnie nie przemodelujemy społeczeństwa. Czasami było to nazywane „rewolucją”.

Źródło:
http://www.prole.info/wcpw.html
http://www.prole.info/wcpw/index.html

Tłumaczenie: Arek Malczak

Jak “gniewni” odwiedzili Marsz Wyzwolenia Konopi i co z tego wynika

Publicystyka

Znalazłem się w grupie ludzi, którzy trafili na Marsz Wyzwolenia Konopi po uwolnieniu (po uprzednim spisaniu i nagraniu na kamerę) z kotła, który policja urządziła osobom zgromadzonym wczoraj na Dniach Gniewu Społecznego w Warszawie (relacja). Oczywiście tak jak większość osób w grupie – skonstatowaliśmy ze smutkiem, że widocznie jedynym problemem młodzieży w Polsce, niczym w bogatej Norwegii, jest możliwość palenia blantów i tylko to ich wyciągnie z domu. Jest to jednak chyba zbyt proste wytłumaczenie po dłuższym zastanowieniu.

Apatia zamiast Gniewu czyli powrót do dyskusji: polityka a subkultura

Publicystyka

"Jesteśmy wkurwieni". Taki napis można było przeczytać na transparencie na demonstracji w Dniach Gniewu. Choć autorom transparentu chodziło wyrażenie swojego uczucia do władz, osobiście czuję także wkurwienie na apatię społeczeństwa. Sytuacja społeczna pogarsza się, ludzie buntują się na Bliskim Wschodzie, w Hiszpanii, Portugalii - a u nas nadal cicho.

Cicho na ulicach. W internecie można poczytać pisane z żalem komentarze o tym, że "nic u nas się nie dzieje", że za mało ludzi się angażuje. Ciekawa jestem, jaka część tych komentatorów ruszyła dupę i poszła na manifestację. Więcej osób jest gotowych narzekać, niż starać się coś z tym zrobić. A szkoda, bo to jest właśnie przepaść w mentalności, która dzieli nas od Egipcjan, czy Hiszpanów.

Apatia społeczna nie jest czymś nowym. Z socjologicznego punktu widzenia jest nawet dość zrozumiała. Jednak mniej zrozumiały jest duży poziom apatii wśród ludzi, którzy są przeciwnikami systemu, którzy buntują się przeciw niemu, chociaż publicznie rzadko manifestują swoje poglądy. To manifestowanie ma charakter prywatny i objawia się w sposobie życia, funkcjonowaniu w dość zamkniętym środowisku (choć jego uczestnikom wydaje się, że to wyjątkowo ważna część społeczeństwa). W sferze publicznej, ludzie czekają. Czekają na spektakl, zorganizowany przez innych, czekają na kolejny wyjazd zagranicę, bo „w Polsce nie ma niczego”. Ale niczego nigdy nie będzie, dopóki nie zbuduje się ruchu społecznego - niezależnego od nastrojów zbuntowanej subkultury.

Nastrój subkultury, to także nastrój alternatywnego konsumpcjonizmu. Zamiast towarów, konsumuje się imprezy, to pewien rodzaj alternatywnego biznesu. Dziś jest popyt na zabawę, na wyładowanie gniewu przez muzykę, a nie przez budowanie ruchu w sferze publicznej, ruchu, do którego każdy może się przyłączyć. Bo jak inaczej można wytłumaczyć fakt, że zamiast organizować autokar na demonstrację, ktoś woli organizować autokar na koncert Apatii?

Wytłumaczenie jest bardzo proste - konsumenci chcą wybrać najfajniejszą imprezę. Demonstracja też może być taką imprezą, zwłaszcza jeśli po demonstracji zorganizuje się jakiś koncert. Wiele tysięcy ludzi protestowało wczoraj za legalizacją marijuany, czyli za prawem do fajniejszej imprezy. Nie jestem przeciwko, nawet gorąco popieram taką manifestację o swoje prawa. Jednak czuję pewien niesmak. W tym kraju są tysiące ludzi skazanych na ubóstwo, rośnie atak kapitału na ludzi pracy, na sferę socjalną, rosną wydatki na wojny, a mało kto jest "w nastroju", by się temu przeciwstawić.

Najważniejszym błędem części ruchu anarchistycznego w Polsce jest mało krytyczne podejście do polityki opierającej się na dość zamkniętym środowisku, na związkach towarzyskich, na imprezach, zamiast na politycznych poglądach. Wiąże się z tym złudzenie, że to środowisko jest i powinno być główną częścią ruchu, tylko dlatego, że część tego środowiska przychodzi na demonstracje.

Kto wybrał Apatię, ten wybrał apatię.

Polska premiera LRAD: dlaczego policja posiada narzędzia tortur?

Publicystyka | Represje

28 maja, na demonstracji Dni Gniewu, po raz pierwszy zobaczyliśmy na demonstracji urządzenie o nazwie LRAD - czyli Long Range Acoustic Device (Urządzenie akustyczne dalekiego zasięgu). Te narzędzie tortury może kierować wiązkę fal dźwiękowych na wybraną osobę w tłumie, powodując u niej utratę słuchu (czasem trwałą). Urządzenie może spowodować pęknięcie bębenków, krwawienie ucha wewnętrznego, a także powstanie tętniaków i śmierć.

Na dwóch demonstracjach, które odbyły się w ramach Dni Gniewu, przemawiający poruszyli m.in. temat marnotrawienia publicznych pieniędzy na narzędzia społecznej kontroli, na nadmiar sił policyjnych, by chronić prezydentów i poddawać represjom demonstrantów. Gigantyczne środki przeznaczone na militaryzm i eskapady wojenne, w czasie, gdy rząd zawsze twierdzi, że "nie stać nas" na niezbędne wydatki społeczne, jak służba zdrowia, mieszkalnictwo komunalne, czy edukacja. Jako podatnicy płacimy na utrzymanie systemu, ale o budżecie decydują politycy dążący do prywatyzacji i komercjalizacji publicznych zasobów, w celu wzbogacenia nielicznych, a nie całego społeczeństwa. Właśnie ci politycy podejmują decyzje o wydawaniu naszych pieniędzy na takie urządzenia, jak LRAD.

Tymczasem, polscy dziennikarze koncentrują się na opisywaniu łamania praw człowieka na Białorusi, Bliskim Wschodzie, zupełnie nie zauważając łamania naszych praw tutaj, w Polsce. Można więc poczytać o tym, jak zły gruziński rząd stłumił protesty antyrządowe. Właśnie Gruzja, kraj gdzie rządzi ten „zły rząd” posiada na swoim wyposażeniu LRAD i używa go przeciwko protestującym. W krajach Unii Europejskiej, które przez przeciętnego dziennikarza są uważane za „bardziej demokratyczne” nie stosuje się tak drastycznych i niebezpiecznych urządzeń jak LRAD. Jednak Polska ma takie urządzenie. Ciekawa jestem, czy informacja o tym pojawi się w jakiś mediach innych niż te niezależne? Gdzie się podziało poczucie oburzenia dziennikarzy i obywateli, którzy potrafili przejmować się represjami tysiące kilometrów stąd, a nie reagują, gdy policja przyjeżdża z narzędziem tortur na demonstrację w centrum Warszawy?

Więcej na temat LRAD w artykule Ogłuszanie protestujących.

Zdjęcie z demonstracji pochodzi z: http://pl.indymedia.org/pl/2011/05/53866.shtml

Czego chce Madryt

Protesty | Publicystyka

Czego chce Madryt - konkluzje z 15 Maja

Wielką zagadką dla każdego wymagającego konkretów jest Manifest Ruchu 15 Maja, który został stworzony[1] przy okazji protestów, jakie ruch młodzieżowy, studencki wygenerował w Hiszpanii. Nie będę tu bezkompromisowo wyrażał poparcia dla ruchu Manifestu, który pierwszoplanowo prezentuje się jako inicjatywa nieskładna i nieprzekonująca. Fasada ruchu nie jest jednak jego ostatecznym przesłaniem, dokonam bowiem analizy, z której wygeneruję możliwie prawdziwe, lecz jednocześnie ukryte postulaty tego ruchu.

"Jesteśmy zwykłymi ludźmi. Jesteśmy tacy jak ty: wstajemy rano, żeby studiować, pracować, mamy rodziny i przyjaciół. Jesteśmy ludźmi pracy, którzy codziennie zarabiają na życie i lepszą przyszłość dla wszystkich wokół nas."

Z pierwszego akapitu, którym jest swoisty manifest tożsamości dowiadujemy się, kim są zwolennicy ruchu. Są to ludzie pracy, studenci, uczniowie, innymi słowy wyłania się - mieszczańsko-ludowy, jednocześnie spontaniczny, charakter protestów.

"Niektórzy z nas są bardziej progresywni, inni bardziej konserwatywni. Jedni są religijni, inni nie. Jedni są określeni politycznie, inni - apolityczni. Ale wszyscy jesteśmy zmartwieni i oburzeni tym, jak wygląda obecnie scena polityczna, system ekonomiczny i życie społeczne. Korupcją świata polityki, biznesu, bankowości. Bezradnością zwykłego obywatela."

W kolejnym fragmencie następuje rozwinięcie manifestu. W ramach ucieczki od parlamentaryzmu i polityki autorzy manifestu odżegnują się od identyfikacji, chcąc pozostać bezpiecznie niezlokalizowanymi. "Zmartwienie" i "oburzenie" ma tutaj postać naiwnie bezbarwną. Autorzy ruchu nie są w stanie zlokalizować przeciwnika przy pomocy jego doktryny, są natomiast w stanie przekazać nam najbardziej widoczne objawy działalności swojego oponenta. Jest to biznes, bankowość, "polityka". W opozycji do tego stoi wola "zwykłego obywatela". Mamy wobec tego do czynienia z protestem społecznym przeciwko liberalnej postaci kapitalistycznej gospodarki. Język protestujących jest jednak tak dalece ukształtowany przez wieloletnią działalność tej gospodarki, że pragnie uniknąć bycia 'nazwanym', bycia przypisanym którejkolwiek z ideologii.

Dalej przenosimy się do kluczowych dla analizy manifestu postulatów.

"1. Priorytetem każdego rozwiniętego społeczeństwa są równość, solidarność, wolny dostęp do kultury, zrównoważony rozwój, dobrobyt i szczęście."

Wolność, równość, braterstwo. To hasło Rewolucji Francuskiej pasuje jak ulał do pierwszego postulatu. Zrównoważony rozwój, zrównoważony dobrobyt i zrównoważone szczęście to apel o społeczeństwo o bardziej egalitarnym charakterze. To sprzeciw wobec rozwarstwienia, to sprzeciw wobec urynkowienia wszystkich obszarów życia człowieka.

"2. Istnieją prawa podstawowe, które powinny być zapewnione przez system społeczny: prawo do mieszkania, zatrudnienia, dostępu do kultury, opieki zdrowotnej, edukacji, udziału w polityce, nieskrępowanego rozwoju indywidualnego, zdrowego i szczęśliwego życia."

Podstawowe prawa obywatela, do mieszkania, zatrudnienia, dostępu do kultury, opieki zdrowotnej, edukacji, udziału w polityce są deklaracją żądanej spójności społecznej. Ruch jest na tyle podzielony i niesprecyzowany, że innych postulatów niż o charakterze deklaratywnym i abstrakcyjnym nie jest w stanie wyprodukować. Autorzy zdają się nie dostrzegać, że obecne realia kryzysowej gospodarki zapewniają bardzo konkretnym ludziom, to postulowane właśnie "zdrowe, szczęśliwe, indywidualne - życie". Mamy do czynienia z zindoktrynowaną językiem burżuazyjnym rewolucją niewolników dotychczasowo cierpliwie znoszących obniżający się standard życia.

"3. Obecny system polityczny i ekonomiczny nie zapewnia tych praw i stanowi przeszkodę w rozwoju społecznym."

Trzeci postulat to dalsze rozwinięcie krytyki kapitalizmu i dominacji interesu elity finansjery nad sprawiedliwością społeczną.

"4. Demokracja to władza ludzi (demos - lud, krateo - rządzę). A zatem rząd powinien reprezentować lud - reprezentować nas. Jednak w tym kraju większość klasy politycznej nawet nas nie słucha. Politycy powinni reprezentować nasze zdanie, ułatwiać uczestnictwo obywatelskie i zabezpieczać dobrobyt społeczeństwa, a nie bogacić się jego kosztem, odpowiadając jedynie na potrzeby wielkich jednostek gospodarczych i trzymając kurczowo władzę w systemie „dyktatury partyjnokratycznej”, kierowanej niezmiennie przez te same partie [PPSOE - PP + PSOE]."

Czwarty postulat uznaję za kluczowy dla analizy całości dokumentu. Protestujący sprawnie operują językiem dotychczasowej indoktrynacji partii parlamentarnych, które w imię demokratycznego wyboru ludu forsowały liberalne, w zgodzie z interesem kapitału, decyzje. Nie mamy wobec tego do czynienia z demokratycznym[mimo tego, że on sam się tak nazywa] buntem ludzi pozbawionych praw do głosowania. To, co obserwujemy, to ludowy zryw przeciwników demokracji parlamentarnej. Partie w ramach parlamentaryzmu okazały się niezdolne do przeciwstawienia się interesom kapitału. To przeciwko tej fałszywej demokracji zaklętej w parlament odzywają się głosy buntowników walczących pojęciem demokracji z demokracją. Pomimo skonkretyzowanego wroga nie pada - uwięzione w niemocy języka, którym posługują się autorzy -  postulat społecznej dyktatury nad dążeniami kapitału, które kryją się w demokracji parlamentarnej.

"5. Żądza władzy i koncentrowanie jej w rękach mniejszości powoduje nierówności, napięcia i niesprawiedliwość społeczną. To prowadzi do przemocy, którą odrzucamy. Obecny przestarzały i nienaturalny model ekonomiczny blokuje rozwój społeczny i zamyka go w samonapędzającej się spirali, która pozwala na bogacenie się tylko garstki ludzi, a resztę wpędza w biedę. Aż do swego upadku.

6. Celem i jedyną możliwością obecnego systemu jest akumulacja kapitału, kosztem efektywności i dobrobytu społeczeństwa - kosztem zasobów naturalnych i środowiska, generując bezrobocie i nieszczęśliwych konsumentów.

7. Większość obywateli to tryby w maszynce do bogacenia się mniejszości, która nie zna nawet naszych potrzeb. Jesteśmy anonimowymi jednostkami, ale bez nas ten system nie mógłby istnieć, bo to my pchamy świat do przodu."

Piąty, szósty oraz siódmy postulat stanowią rozwinięcie poprzednich. Manifest antykapitalistyczny i antyliberalny wytyka dodatkowo bogacącej się elicie jej korzyści płynące z cierpienia pozostałych części społeczeństwa. Szósty postulat, jawnie przeciwstawiający się działalności kapitału z powodzeniem mógłby być częścią manifestu komunistycznego. Siódmy jest deklaracją nabieranej świadomości klasowej, zerwaniem z wyobcowaniem pracy w kapitalizmie.

"8. Jeśli jako społeczeństwo nauczymy się nie powierzać naszej przyszłości abstrakcyjnej rentowności ekonomicznej, która nigdy nie przynosi korzyści większości, będziemy mogli wyeliminować nadużycia i braki, z którymi spotykamy się na co dzień."

Manifest kończy się na dwóch, najważniejszych, zgodnie z logiką budowy całości tekstu, postulatach. I tu, w tym miejscu, następuje największa niespójność. Ósmy postulat zdaje się przeczyć dotychczasowej, wojennej wręcz, ścieżce jaką podążali autorzy. Oto lekiem na całe zło, jest nauka. Wiara w zbawienie poprzez spontaniczną edukację, poniekąd nadal wpisuje się w dotychczasowy dyskurs, następuje tu jednak złamanie ciągłości protestu. Ruch możliwie rewolucyjny przemienia się w ostrożny, reformatorski.

"9. Potrzebna jest Rewolucja Etyczna. Uznaliśmy kapitał za wartość nadrzędną nad ludzkim życiem. Czas wreszcie, aby to kapitał służył ludziom. Jesteśmy ludźmi, nie towarami. Nasze życie to nie tylko to, co kupujemy, dlaczego kupujemy i od kogo kupujemy."

Ostatni dziewiąty postulat, to finisz tej klęski rozpoczętej już w ósmym. Pierwsze zdanie, zrywa z rewolucją klasową, zrywa z motywem walki o swoje prawa oraz zaciera całą dotychczasową linię walki o zmianę paradygmatu ekonomicznego. "Rewolucja Etyczna", która jednocześnie ma być antykapitalistyczną, bo "abstrakcyjna [jest] rentowność ekonomiczna, która nigdy nie przynosi korzyści większości" - powierza siebie budowie nowej świadomości. I pomimo tego, że z manifestu płyną wnioski na temat systemu zbudowanego na fundamencie służenia nielicznym, to nie - ci nieliczni stają się konstruowanym przeciwnikiem - lecz sami 'my' [protestujący].

Protestujący nie decydują się na wypowiedzenie wojny szkodliwemu systemowi, który prześladuje ich na każdym etapie ich życia, zamiast wezwania do walki z kapitałem uznają, że nastąpił czas, by kapitał spojrzał na ludzi, którzy tak długo go wspierali. "Kapitał służący ludziom" - etyczny kapitalizm. Cały protest przemienia się w odezwę do kapitału, jednoczesną deklarację siły - "Wiemy kim jesteście, wiemy czemu to wszystko służy, ale czas byście się już opamiętali" - tym głosem przemawiają autorzy manifestu. "Nie chcemy walczyć, chcemy więcej dla nas - od kapitału" - to groźba formułowana przez autorów.

Dziesiąty postulat, który winien domknąć cały manifest w charakter swoistego, rewolucyjnego dekalogu został zawieszony w próżni, nie zostanie sformułowany, ani napisany, a ostateczna groźba nigdy nie pada. I gdyby protest nie był, tchórzliwie i chaotycznie zindoktrynowany retoryką kapitalistyczną to tak brzmiałby ten 10 nieistniejący postulat - przemieniający skargę w protest, a protest w perspektywę nowego społeczeństwa.

10. Czas przestać płacić okup i służyć najbogatszym. Wzywamy do stworzenia nowego systemu, w którym wspólna, społeczna kontrola państwowej, ludowej, gospodarki socjalistycznej uniemożliwi by kolejne pokolenia były stracone w grze kapitału i rynków, które sycą się kosztem naszej, pracowników, studentów, zwykłych ludzi, krwi. "[…] robotnicy, urzędnicy - losy rewolucji i losy demokratycznego pokoju są w waszych rękach!"

[1] – cały, przetłumaczony dokument dostępny na łamach KP
http://www.krytykapolityczna.pl/Opinie/ManifestRuchu15Maja/menuid-197.ht...

Gniewu nie da się zdelegalizować!

Publicystyka

W mediach krążą pogłoski, że władze zamierzają zakazać akcji protestacyjnej pod tytułem "Baraki dla Obamy" organizowanej m.in. przez Związek Syndykalistów Polski, po której ma się odbyć demonstracja antywojenna. Obie demonstracje są związane z wizytą Baracka Obamy i innych prezydentów uczestniczących w szczycie prezydentów państw Europy Środkowej.

Władze mogą próbować nas delegalizować, ukrywać nas przed wzrokiem gości z zagranicy, usiłując w prymitywny sposób zachować pozory, że wszyscy w Polsce zgadzają się z militarystyczną i neoliberalną polityką służalczego rządu. To się jednak nie uda. Nie oddamy ulic i policja będzie nas musiała usunąć siłą, jak kiedyś to robiło ZOMO.

Po raz kolejny, głupota skłania władze do użycia siłowej taktyki. W ten sposób, gniewny, ale pokojowy protest może się przerodzić w gwałtowną konfrontację. Nie odejdziemy w ciszy, a liczni mieszkańcy Warszawy staną się świadkami rzeczywistości, która kryje się za parawanem "demokracji". Prawdziwego oblicza "swobód politycznych" w naszym kraju doświadczą też obywatele amerykańscy, którzy zamierzają uczestniczyć w protestach w Warszawie.

Podczas swojej wizyty, prezydent Obama będzie promować amerykańskie interesy, m.in. przeniesienie bazy myśliwców bombardujących F-16 z Aviano we Włoszech do bazy w Łasku, oraz rozwój wydobycia gazu łupkowego, na czym skorzystają głównie amerykańskie korporacje, takie jak Halliburton, niszcząc środowisko naturalne w Polsce.

Związek Syndykalistów Polski, wraz z innymi organizacjami, zaplanował dwa protesty podczas tej wizyty. Będziemy protestować przeciwko militaryzmowi, niszczeniu środowiska przez interesy wielkich korporacji, oraz przeciw antyspołecznej polityce rządu, który skazuje tysiące ludzi na bezdomność, nędzę i brak opieki zdrowotnej, marnując jednocześnie gigantyczne pieniądze na małostkowe ambicje ludzi, którzy dorwali się do władzy.

ZSP-Warszawa

To nasza chwila – niech okupacje i odmowa posłuszeństwa nasilają się!

Publicystyka

Poniżej publikujemy oświadczenie hiszpańskiego związku anarcho-syndykalistycznego CNT na temat mobilizacji, które odbywają się w tych dniach w związku z bojkotem wyborów samorządowych w Hiszpanii.

Niezliczone demonstracje i okupacje, które narodziły się na placach w miastach i miasteczkach od dnia 15 maja są jasnym przykładem zdolności organizacyjnych zwykłych ludzi, gdy tylko postanowią wziąć życie w swoje ręce. Ci ludzie przezwyciężenie apatię, rezygnację i brak świadomości, by tworzyć rozwiązania i alternatywy wobec problemów dotyczących nas wszystkich: pracowników, bezrobotnych, studentów, imigrantów, emerytów, zagrożonych prekaryzacją...

Formuły organizacyjne wypracowane podczas tych mobilizacji wskazują na wartość bezpośredniego udziału w zebraniach, na których podejmowane są decyzje, które są środkiem wyrazu naszych aspiracji i żądań i które pozwalają przezwyciężyć indywidualizm. Stajemy się dzięki temu uczestnikami, a nie widzami, w systemie delegacji, w którym indywidualność schodzi na dalszy plan. Zebrania, mikrofon przechodzący z rąk do rąk, grupy robocze, odpowiedzialność, nabywanie zdolności, organizacja, koordynacja, transparencja i oliwią nasze tryby i pozwalają rzucić wyzwanie instytucjom i prowokują debatę publiczną, która przyćmiła kampanię wyborczą i medialną papkę serwowaną przez krajową i międzynarodową prasę.

Złudzenia wytworzone przez masowe mobilizacje nie powinny sprawić, byśmy zapominali, że ten ruch może zostać wykorzystany, zinstrumentalizowany, wykoślawiony przez różne ugrupowania polityczne. Te ugrupowania obawiają się jeszcze bardziej niż rząd, że stracą tę odrobinę wiarygodności, którą jeszcze się cieszą wśród niektórych obywateli. Propozycje i komunikaty wyłaniające się z tych mobilizacji muszą zostać dogłębnie przeanalizowane. Przezwyciężenie dwupartyjnego systemu i zmiana ordynacji wyborczej nie sprawi, że staniemy się bardziej wolnym społeczeństwem, ani nie zwiększy suwerenności każdego z nas. Nie da się ukryć, że obecne żądania mają oparcie w realnych problemach społeczno-politycznych. Ale brakuje propozycji i krytyki dotyczącej świata pracy – brak jasnej krytyki wobec kolaboracji zinstytucjonalizowanych związków zawodowych, wobec reformy prawa pracy, oraz łatwości, jaką daje pracodawcom, by zwalniać pracowników i likwidować miejsca pracy.

Nieposłuszeństwo jest podstawą, która stała się cechą wyróżniającą od początku protestów, od dnia 15 maja. Ludzie rzucili wyzwanie represjom ze strony różnych urzędów i komisji wyborczych. Dzięki temu, została jeszcze bardziej wzmocniona partycypacja i świadomość konieczności organizowania się. Nieposłuszeństwo jest zbiorowym impulsem, który pokazuje jak silni możemy być wtedy, gdy postanawiamy nie rezygnować z naszych żądań. Poruszenie naszych serc powoduje przebudzenie świadomości i pozwala nam rozszerzać mobilizację, solidarność i przezwyciężać strach, który paraliżuje walkę.

W każdej chwili, nad placem w Madrycie może wzejść słońce. Już tak długo udało nam się nie dopuścić by zaszło [przyp. tłum: nawiązanie do słów piosenki Los Muertos De Cristo: http://www.youtube.com/watch?v=0TuLqbEXfeU&feature=player_embedded ] Nasza praktyka zmaterializowała się, okazało się, że nie tylko można, ale trzeba pracować razem, jednoczyć się i walczyć o zmiany w naszym najbliższym otoczeniu na kanwie samoorganizacji i społeczeństwa bez odgórnej władzy, nierówności, represji, w oparciu o delegację władzy od dołu. W dniu 22 maja, weźmiemy udział w bojkocie wyborów, bardziej świadomie i w bardziej widoczny sposób, niż kiedykolwiek wcześniej. Sami pokazaliśmy, że politycy nas nie reprezentują, a my ich nie potrzebujemy.

CNT zamierza nadal brać udział w masowych mobilizacjach i wzywa do dalszej walki, której celem jest rozwiązanie problemów, które nękają nas wszystkich na co dzień.

Budujemy i odmawiamy posłuszeństwa. Protest trwa nadal!

W nocy, czy w dzień, walka należy do nas!

CNT
http://cnt.es/noticias/es-nuestro-momento-que-continue-la-ocupacion-de-p...

Naprawdę obca jest tylko władza

Publicystyka

Poniżej publikujemy tekst ulotki ZSP-Warszawa wydanej z okazji Dni przeciw agencji FRONTEX.

Polityka skierowana przeciw imigrantom zyskuje w Europie na popularności. Pojawiają się coraz częstsze głosy, by zawiesić układ z Schengen i deportować imigrantów. Dotyczy to zarówno imigrantów z Afryki, jak i imigrantów z Polski. Często słyszy się opinie, takie jak: "obcokrajowcy odbierają nam prace", "trzeba się chronić przed zalewem taniej siły roboczej", "imigranci kradną i sprawiają tylko kłopoty", itp... Ludzie, którzy wypowiadają takie opinie, powołują się na "zdrowy rozsądek" i czują się "bojownikami z poprawnością polityczną". Prawda jest jednak taka, że powtarzają oni jedynie fałszywe komunały, a zamiast poszerzać wolność wypowiedzi, nakładają sobie sami kaganiec myślowy.

Zwolennicy dyskryminacji imigrantów mówią o "porażce eksperymentu multi-kulti". Rzekomo "nowe" zjawisko imigracji miałoby się "skompromitować" z powodu bigoteryjnej histerii nakręcanej przez kilka rządów Europy Zachodniej. Ofiarami tej histerii padają też emigranci z Polski (jak ostatnio w Holandii - gdzie pobieranie zasiłku przez kilkaset zaledwie osób stało się pretekstem do kampanii nienawiści wobec imigrantów z Polski). Imigracja i mieszanie się kultur jest faktem, który ma miejsce od dziesiątek tysięcy lat. Z drugiej strony, eksperyment nacjonalizmu i idea wirtualnej "czystości narodowej" mają zaledwie sto lat.

Pogląd, iż imigranci odbierają "nam" pracę i dlatego powinni być deportowani, nie broni się przy bliższych oględzinach. Po pierwsze, społeczeństwa Europy starzeją się, co zagraża ich stabilności demograficznej. Po drugie, gospodarka Europy jest w tej chwili uzależniona od pracowników imigrantów wykonujących gorzej płatne prace i politycy nie zamierzają tego zmieniać, nawet wtedy gdy na użytek opinii publicznej wygłaszają ataki przeciw imigrantom. Po trzecie, pracownicy imigranci tylko wtedy podkopują poziom płac innych pracowników, gdy są traktowani jako "nielegalni", gdy są zastraszani i zmuszani do desperackich kroków, by zdobyć pracę. Tylko wtedy godzą się pracować za grosze. Legalizacja pobytu imigrantów i prawo do pracy, oraz pełen zakres ubezpieczeń społecznych dla nich spowodują, że zniknie presja konkurencyjna z ich strony - gdyż nie będą już musieli się godzić na nieludzkie warunki, a pracodawcy będą musieli podnieść płace.

Nie zgadzamy się z taką polityką, w której liczy się tylko zysk, a nie ludzie i w której wszystkie aspekty humanitarne migracji są ignorowane. Wyrażamy naszą solidarność z imigrantami, przeciw dyskryminacji, obozom internowania, deportacjom i marginalizacji społecznej. Każdy z nas jest potencjalnym imigrantem - wystarczy, że warunki życia w kraju staną się nie do zniesienia. Tak naprawdę, imigranci nie są "obcy". Natomiast obca nam jest władza, która dzieli ludzi na "lepszych" i "gorszych". Dlatego naszym hasłem jest "NAPRAWDĘ OBCA JEST TYKO WŁADZA".

Związek Syndykalistów Polski wspiera imigrantów w Polsce oraz Polaków pracujących zagranicą w ich walce przeciw wyzyskowi. Sytuacja obu tych grup jest podobna - obie te grupy są wykorzystywane, łamane są ich podstawowe prawa, zmuszane są do pracy na czarno, często padają ofiarą oszustów. Samoorganizacja i pomoc wzajemna mogą położyć kres dyskryminacji pracowników imigrantów.

ZSP-Warszawa

Hiszpański ruch wolnościowy w zarysie - Murray Bookchin

Antyfaszyzm | Historia | Militaryzm | Prawa pracownika | Publicystyka | Represje | Ruch anarchistyczny

Hiszpański ruch wolnościowy w zarysie
Murray Bookchin

W porannych godzinach 18 lipca 1936, generał Francisco Franco ogłosił z Las Palmas w hiszpańskiej części Afryki Północnej pronunciamiento, które otwarcie rozpoczęło powstanie reakcyjnych oficerów hiszpańskich przeciwko legalnie wybranemu rządowi Frontu Ludowego w Madrycie.

Pronunciamiento Franco nie pozostawiało wątpliwości, iż w wypadku wygranej hiszpańskich generałów, parlamentarną republikę zastąpi autorytarne państwo, instytucjonalnie ukształtowane na podobieństwo podobnych reżimów w Niemczech i Włoszech. Siły frankistów – „Nacjonaliści”, jak sami się nazwali – pokazały wszystkie oznaki i ideologię ówczesnego ruchu faszystowskiego: salut wzniesioną ręką o otwartej dłoni, odwołanie się do filozofii porządku, obowiązku i posłuszeństwa, deklarację zaangażowania się w zniszczenie ruchu robotniczego i rozprawienie się z opozycją. Dla świata, konflikt zainicjowany przez hiszpańskich generałów wydawał się kolejnym klasycznym starciem pomiędzy „siłami faszyzmu” a „siłami demokracji”, które było tak powszechne w latach trzydziestych. To, co jednak odróżniało konflikt hiszpański od podobnych starć we Włoszech, Niemczech i Austrii, to ogromny opór, z jakim „siły demokracji” sprzeciwiły się hiszpańskiej armii.

Deliberować to nie to samo co partycypować

Publicystyka

Niniejszy tekst jest odpowiedzią publicystyczną na szeroko komentowane na CIA wdrożenie tzw. "sondaży deliberatywnych" przez władze Poznania. Ta informacja wywołała burzliwą dyskusję na temat strategii ruchu, budżetu partycypacyjnego i demokracji uczestniczącej. Oto kolejny głos w tej dyskusji.

Na temat budżetu partycypacyjnego w Poznaniu dyskutuje się już od dość dawna. Pierwsze debaty na jego temat, wywołane przez środowisko poznańskiej Federacji Anarchistycznej, odbyły się w 2005 roku i miały związek ze sprzeciwem wobec budowy pola golfowego w Krzyżownikach. Toczone były wśród działaczy społecznych i członków rad dzielnic. Dyskusje nabrały impetu w ciągu ostatnich dwóch lat przy okazji sporów dotyczą planowanych budżetów na rok 2010 i 2011, oraz narastającego kryzysu finansów miasta.

Po kilku latach – wydawałoby się - koncepcja uzyskała zainteresowanie. Dziś mówią o niej politycy wiodących partii, radni i sam zarząd Poznania. Sukces? Bynajmniej. Idea ta bowiem w wersji oferowanej przez oficjalne gremia władzy lokalnych, przybrała swój skarłowaciały wyraz. W ostatnim tygodniu kwietnia władze Poznania, w związku z debatą wokół budżetu na 2012 rok, ogłosiły, że będzie on dyskutowany w drodze tzw. „Sondażu Deliberatywnego”. Jakie są oczekiwania społeczne w związku z partycypacją w ustalaniu struktury budżetu, jasno wyraził Lech Mergler ze Stowarzyszenia My-Poznaniacy w ostatnim swoim artykule „Co się stało z naszą kasą?” przede wszystkim domagając się od miejskich prominentów ujawnienia całej prawdy o sytuacji finansowej samorządu, zanim ewentualnie będą możliwe jakiekolwiek formy „partycypacji”. Dziś na łamach lokalnej Gazety Wyborczej Joanna Erbel (Krytyka Polityczna) nazwalał propozycję „Sondażu Deliberatywnego” jako „cyniczny gest władz Poznania”, których celem staje się jedynie „rozbrojenie oporu społecznego”. Jak widać środowiska nawet mniej radykalne w swoich żądaniach politycznych, dystansują się od propozycji magistratu i nawołują do „odmowy udziału w legitymizowaniu społecznie szkodliwych decyzji” przez takie pomysły jak „Sondaż Deliberatywny”.

Sondaż to nie partycypacja

Zacznę od tego, że „sondaży” czy „konsultacji społecznych” nie należy mylić z „budżetem partycypacyjnym”. Pierwsza i podstawowa różnica polega na tym, iż w dwóch pierwszych przypadkach formalnie władze zarówno decydują co będzie dyskutowane, na jakich zasadach, oraz jaka ostatecznie zapadnie decyzja. Czyli zachowają one pełną kontrolę nad całym procesem decyzyjny, a ewentualne „konsultacje” czy „sondaże” są najczęściej jedynie dodatkowym narzędziem rządzenia. W przypadku „budżetu partycypacyjnego” to wspólnota samorządowa orzeka nad czym ma się toczyć debata i jak ma ona przebiegać, a istniejące ciała przedstawicielskie ewentualnie stawiają „kropkę na i” - akceptują to, co zostanie wspólnie wypracowane i nadają mu realny kształt.

Sondaż Deliberatywny jaki został przeprowadzony w 2009 roku na temat stadionu przy ulicy Bułgarskiej jasno nam pokazuje, jakiego typu ograniczenia w odniesieniu do partycypacji tu występują. Po pierwsze w momencie podjęcia tego badania opinii publicznej, decyzja o budowie stadionu już oczywiście była podjęta. Funkcje obiektu, jak też podstawowe zasady finansowania, zostały przesądzone na poziomie projektowym. Zapytano wybranych mieszkańców Poznania zatem tylko o to, co było już i tak ustalone i pozwolono im się jedynie poruszać w obszarze z góry określonych scenariuszy: Czy operatorem stadionu ma być miejski POSiR czy firma zewnętrzna? Czy miasto ma finansować stadion ze środków publicznych w całości, czy tylko w części? Czy stadion ma być dostępny tylko dla Lecha, czy też innych drużyn? Wreszcie, uwaga!, czy na stadionie piłkarskim, mają się odbywać głównie mecze piłki nożnej? Zaskakujące, ale ponad 90% zapytanych odpowiada twierdząco i nie chciało zmienić swojego stanowiska.

Dodatkowo wpływ opinii uczestników sondażu na proces decyzyjny dotyczący stadionu jest problematyczny, a przynajmniej nie był i nie jest jasny. Każde pytanie, zarówno z uwagi na charakter sugerowanych odpowiedzi, jak też rozkład preferencji badanych, nie przesądza kategorycznie o niczym, granice się rozmywają i ostateczna interpretacja wciąż należy do władz. Obojętnie jaką decyzję nie podejmą, dokładnie jak za sprawą wróżenia z fusów, znajdą uzasadnienie na dnie filiżanki - w wynikach omawianego sondażu. Na przykład uczestnicy badania nie chcieli, aby stadion był użytkowany wyłącznie przez KKS Lech, ale jednocześnie pragnęli, aby inne dopuszczone do eksploatacji zespoły były profesjonalne. Kto będzie decydował o tym, który klub jest profesjonalny i co jeżeli uzna, że jedynym profesjonalnym klubem jest Lech?

Pozostaje wreszcie ostatnia kwestia – czy uczestnicy sondażu mieli okazję zapoznać się z innymi stanowiskami dotyczącymi sensu istnienia tego obiektu, jego przeznaczenia i zarządzania, niż stanowisko władz miasta? Takiej, wydawałoby się oczywistej opcji, w ogóle nie przewidziano. Wszystkie informacje, cała wiedza, eksperckie opinie pochodziły od zarządu miasta i miały się zderzyć z potocznymi przekonaniami uczestników sondażu. Co było zatem zasadniczym jego celem? Odpowiedź znajdziemy we wnioskach raportu: „Proces konsultacji ma dodatkowo zapewnić legitymizację decyzji” – z tą różnicą, iż uważam, że nie „dodatkowo”, ale „przede wszystkim”.

Deliberacja a kryzys legitymizacji władz

Na Ryszarda Grobelnego w ostatnich wyborach samorządowych głosowało od 70 do 80 tysięcy osób, z 434 tys. uprawnionych - sporo poniżej 1/5. Można też zaryzykować twierdzenie, że grupa przeciwników prezydenta, jest mniej więcej taka sama jak zwolenników i rekrutuje się nie tylko spośród elektoratu najbardziej zajadłych przeciwników politycznych Grobelnego, ale także z grona osób nie głosujących. Jak spojrzymy na zarząd, jak i radę miasta, jasnym staje się, że ogromna większość Poznaniaków, już na poziomie statystycznym, nie ma swojej reprezentacji politycznej, a co za tym idzie obecna władza, choć posiada legitymizację formalną, nie dysponuje legitymizacją społeczną.

Sprawa nie była dla władz tak ważna, dopóki w Poznaniu nie istniała zorganizowana opozycja zdolna wejście w merytoryczny i upubliczniony z nią spór. Dlatego w kwestii dotyczącej budżetu, władzom miejskim legitymizacja formalna nie wystarcza. Boom w przypływach i wydatkach miasta właśnie dobieg końca. Nie pozwolono mieszkańcom partycypować w decydowaniu o strukturze budżetu w okresie prosperity, lekką ręką wydano ogromne sumy na wcale nie priorytetowe inwestycje, zadłużono miasto - więc dziś nęcące jest odwołanie się do legitymizacji społecznej przy dzieleniu „biedy” i partycypacji przy rozwiązywaniu problemów w rodzaju „kto teraz utrzyma takiego molocha, jak stadion miejski?”. O ile jednak nie łączy się to z realną utratą wpływów, bo za tym może iść utrata stanowisk i apanaży, szans na dalszą karierę, czy fotel senatorski. Dlatego stwarzanie pozoru „konsultowania”, „badania opinii za pomocą sondaży” czy najlepiej „partycypacji” wydaje się teraz z punktu widzenia naszych włodarzy bardzo ważne.

Kontrolowana demokracja

Tymczasem, podkreślmy stanowczo, realna partycypacja wymaga odstąpienia władzy poprzez sięgnięcie do demokracji bezpośredniej. Konstytucja teoretycznie zapewnia, że społeczeństwo sprawuje swoją władzę przez przedstawicieli lub „bezpośrednio”. Dzisiejsze elity władzy nie wierzą jednak, wbrew powtarzanym ciągle deklaracjom, w demokrację w ogóle, a w każdym razie nie w jej bezpośrednie formy. Nie zależy im na tym i nie mają w tym interesu. Stawiają i na tym polu na efektywność ekonomiczną. Dziś jest już truizmem stwierdzić, iż miastami zarządza się jak firmą, a nie na zasadzie współdecydowania wszystkich obywateli, których traktuje się raczej jak zasób lub populację niezdolną do podjęcia samodzielnej decyzji (czy pracownicy mogę demokratycznie decydować o przedsiębiorstwie?).

Ryszard Grobelny, wyćwiczony w swoich PRowych zachowaniach, nie odmawia jednak wprost mieszkańcom prawa do decydowania, ale sam określa jak rozumie partycypację i w jakich ramach będzie się ona toczyć. Odwołując się do merytokratycznych praktyk, zamawia zatem za 150 tys. objęty prawami autorskimi Sondaż Deliberatywny (grunt to dobra nazwa i zastrzeżona marka), zlecając przeprowadzenie go zewnętrznemu podmiotowi. Okazuje się też, że ponad półmilionowe miasto można skompresować do 140 osób, a reprezentatywności takiej grupy zawoalować statystyczno-socjologicznym stwierdzeniem o „poziomie ufności”, aby wszelkie wątpliwości oddalić i odetchnąć z ulgą. Wiara w to, że efektywność decyzji jest tym większa, im mniej w niej uczestniczy osób, ciągle króluje. Wątpliwości jednak co do reprezentatywności pozostają.

Co ciekawe w projekcie tym władze nie sięgają po pomoc nikogo związanego z poznańskimi uczelniami wyższymi (czyżby dlatego, że poznańscy profesorowie socjologii potrafią zająć krytyczne stanowisko wobec władz?), ani związanego z Uniwersytetem Warszawskim, który prowadził poprzedni sondaż dotyczący stadionu. W przypadku naukowców akademickich trudniej byłoby kontrolować przebieg procesu badawczego dotyczącego konsultowania budżetu i to w momencie ostrej i merytorycznej krytyki, prowadzonej ze strony opozycji. Prezydent Grobelny wybiera zatem firmę komercyjną – TNS Pentor – wobec której jego pozycja jako zleceniodawcy jest znacznie silniejsza. Zapytajmy jak wyłoniono tę firmę? W przetargu, konkursie ofert czy z wolnej ręki? Kto ostatecznie będzie decydował o rodzaju zadanych pytań i przebiegu sondażu? Wreszcie dlaczego zadecydowano o takiej formie uzgadniania budżetu bez oglądania się na opozycję? Albo nie pytajmy, przecież znamy odpowiedzieć – jak zwykle o wszystkim mógł (i ciągle może) zadecydować sam Ryszard Grobelny.

Władza know-how i głupia populacja

Stwierdzenie zatem Gazety Wyborczej, przy okazji artykułu na tema Sondażu Deliberatywnego, iż: „Po raz pierwszy mieszkańcy będą uczestniczyć w tworzeniu budżetu Poznania”, jest niestety przedwczesne i nadto optymistyczne. Obecna władza robi wszystko, żeby mieszkańcy ani nie stali się źródłem żadnej istotnej wiedzy, ani tym bardziej władzy, przy kształtowaniu budżetu na 2012 rok. Prezydent Grobelny zapewniając, co odnotowała Gazeta, iż nie pozwoli, aby uczestnicy sondażu przesądzili o niewydawaniu na kulturę pieniędzy, ujawnia jednocześnie swoje faktyczne nastawienie. Puszcza oko do swojego know-how elektoratu, że – jak kiedyś to stwierdził Holbach – „głupia populacja” nie jest wstanie właściwie zadecydować. Fakt, jeżeli każe się wybierać między oszczędnościami na szkoły, ochronę zdrowia, bezrobotnych czy teatr, przeciętni obywatele stolicy Wielkopolski zarabiający 1/3 tego, co zgarniają średnio członkowie zarządu i rady miasta, mogą mieć trudności, żeby sprostać merytokratycznym wymaganiom „zblatowanych elit”, żeby się posłużyć terminem prof. Tomasza Polaka. W ich domowych budżetach wydatki na teatr to raczej luksus.

Pomysł Ryszarda Grobelnego na budżet partycypacyjny przypomina sytuację, kiedy dorastającemu dziecku daje się kieszonkowe i jednocześnie przekonuje, że jest już dorosłe i może samo decydować. Panie prezydencie – przeciętny obywatel, zarówno pełnoletni jak i niepełnoletni, aż tak głupi nie jest.

Jarosław Urbański
za: http://www.rozbrat.org

Portal Libcom.org

Publicystyka

Prezentujemy tekst opisujący jeden z portali anarchistycznych, z których CIA często czerpało inspirację i z którego często czerpiemy materiały. Libcom jest nieocenionym źródłem informacji o protestach i strajkach pracowniczych na całym świecie.

Libcom.org to źródło dla wszystkich osób pragnących walczyć o poprawę swego bytu, rozwój własnej społeczności i panujących w niej warunków pracy. Chcemy dyskutować, ucząc się na dotychczasowych sukcesach i porażkach, opracowując strategię odzyskiwania przynależnej nam jako zwykłym ludziom kontroli nad własnym życiem.

Problem

Wstajemy każdego dnia po to by iść do pracy i przyjmować od szefów rozkazy. Siedzimy w robocie odliczając minuty pozostałe nam do końca pracy, odliczając dni pozostałe do weekendu, odliczając tygodnie pozostałe do wakacji, pozwalając umykać naszemu życiu lub co gorsza nie mogąc znaleźć pracy jesteśmy zmuszeni wiązać z ledwością koniec z końcem żyjąc na zasiłku. Martwimy się o opłatę rachunków i czynszu, a na koniec każdego miesiąca stan naszego konta pozostaje wciąż na tym samym poziomie. Zastanawiamy się czy uda nam się cokolwiek odłożyć na założenie rodziny, nieustannie przekładając to na przyszły rok. Wściekamy się na kolejne wywoływane przez rządy wojny, gdy te i tak nas stale ignorują. Słyszymy najświeższe informacje o zmianach klimatu zastanawiając się czy nasze dzieci czeka jakakolwiek przyszłość.

Problemem jest to, że odtwarzany przez nas każdego dnia świat nie jest zbudowany po to by służyć naszym potrzebom, a my nie mamy nad nim kontroli. Nie jesteśmy istotami ludzkimi, a ludzkimi zasobami, trybikami w maszynie mającej tylko jeden cel: zysk. Nieustanny pościg za zyskiem utrzymuje nasze zniewolenie w nudnych pracach, lub ich poszukiwaniu gdy jesteśmy pracy pozbawieni. To utrzymuje w nas comiesięczną obawie o opłacenie czynszu lub hipoteki mimo, iż nasze domy dawno już zostały zbudowane i opłacone. To utrzymuje planetę na drodze do ekologicznej katastrofy w czasie gdy zmiany klimatu postępują a światowi liderzy zajmują się wygłaszaniem kazań.

W świecie tym wszystko ma swoją cenę. Każdego dnia coraz większa ilość rzeczy trafia na rynek. 100 lat temu były to samochody, Obecnie nawet DNA i ziemska atmosfera mają swoją cenę. Pomysł, by rzeczom stanowiącym w naszym życiu największe źródła radości, - przyjaźni, miłości, zabawie – przyznawać cenę wydaje się być absurdalny, czy wręcz odrażający. Pomysł ten uderza nas swą absurdalnością, ponieważ rynek funkcjonuje w oparciu o zasady sprzeczne z naszymi. "Prawa rynku" pozwalają na istnienie setek milionów głodujących w świecie z nadwyżkami żywności. Miliony są pozbawione leków na AIDS podczas gdy firmy farmaceutyczne połowe swojego budżetu przeznaczają na marketing i zarządzanie. Rynek nie dostrzega ludzkich potrzeb, o ile te nie zwrócą się w pieniądzach. Jedyną z kolei drogą do zdobycia pieniędzy jest zatrudnienie się u szefa lub wnioskowanie o zasiłek. Zatudniając się w zamian za wypłatę, nasze własne ciała i umysły wprowadzamy na rynek jako towary na kupno i sprzedaż.

Poprzez pracę wytwarzamy możliwe do sprzedania na rynku rzeczy, jednak odbiorając wypłatę nie odzyskujemy pełnej wartości tego co wytworzyliśmy, gdyż tylko w ten sposób możemy zapewnić naszym szefom zysk. Firmę nie zdolną do zapewnienia wystarczająco dużych zysków zamyka się, nas zwalnia, a pieniądze inwestuje gdzie indziej. Interesy szefów nie są więc jednoznaczne z naszymi. Problemem rynku nie są zbyt wysokie ceny ani zbyt niska podaż. Problemem nie jest zbyt duża ani zbyt mała regulacja. Problemem jest to, że wszystko ma cenę. W świecie rynku jedynie wystarczająco bogatych ludzi stać na zaspokojenie własnych potrzeb. Wszystkie rządy świata pracują nad utrzymaniem tego porządku, czasem wykorzystując do tego "marchewki" w postaci demokracji i opieki społecznej, a czasem "kija" w postaci dyktatury i działań wojennych. To nie jest nasz świat.

Każdego dnia zwykli ludzie podejmują z tym walkę. Pracownicy organizują, strajkują, okupują i buntują się stając w obronie ludzkich potrzeb w tym nieludzkim świecie. Ta strona jest dla nich. Ciebie. Nas. Tych z nas którym na sprzedaż nie pozostało już nic poza własną siłą roboczą, a do stracenia nie mają już nic poza swymi łańcuchami. Tych z nas których ten śmiercionośny świat jak wampir wysysa do sucha. Stając w obronie naszych potrzeb zapowiadamy inny świat, świat oparty na zasadzie "od każdego według jego zdolności, każdemu według jego potrzeb". Świat wolności i wspólnoty - wolnościowy komunizm.

Idee

Nazwa libcom to skrót od pojęcia "libertarian communism" (wolnościowy komunizm), będącego ideą polityczną z którą się identyfikujemy. Wolnościowy komunizm jest politycznym wyrazem stale obecnych w ludzkich wspólnotach elementów współpracy i solidarności. Te przejawy pomocy wzajemnej można znaleźć w całym społeczeństwie. W drobnych codziennych sytuacjach takich jak kolektywna organizacja posiłku, czy pomoc obcej osobie w zniesieniu wózka po schodach. Mogą także przejawiać w bardziej widoczny sposób, taki jak jedna grupa osób organizująca solidarnościowy strajk w pomocy dla innych pracowników jak wtedy gdy obsługa bagażowa BA zrobiła to dla obsługi kateringowej Gate Gourmet w 2005. Mogą one także eksplodować i stać się dominującą siłą w społeczeństwie tak jak podczas wydarzeń w Argentynie w 2001, obecnie w Grecji, w Kwanju w Korei Południowej w 1980, Portugali 1974, Francji 1968, Węgrzech '56, Hiszpani 1936, Rosji 1917, Paryżu 1871...

Identyfikujemy się przede wszystkim z dążeniami solidarności pracowniczej, współpracy i walk w całej historii niezależnie od tego czy realizowały one świadomie wolnościowy komunizm (tak jak podczas Hiszpańskiej rewolucji) czy nie. Wpływ wywierają na nas także pewne specyficzne teoretyczne i praktyczne tradycje takie jak anarcho-komunizm, anarcho-syndykalizm, ultra-lewicowy, lewicowy komunizm, wolnościowy marksizm, komunizm rad i inne. Sympatyzujemy z pisarzami i organizacjami, takimi jak np. Karol Marks, Gilles Dauvé, Maurice Brilnton, Niemieckie Wildcat, Anarchist Fereration, Solidarity Federation, prole.info, Aufheben, Solidarity, sytuacjoniści, Hiszpańskie CNT i innymi.

Jednakże dostrzegamy ograniczenia zastosowania tych idei i form organizacji we współczesnym społeczeństwie. Kładziemy nacisk na zrozumienie i przekształcenie stosunków społecznych doświadczanych przez nas tu i teraz codziennym życiu tak, by poprawić nasze warunki i chronić planetę. Jednocześnie wciąż uczymy się na błędach i sukcesach poprzednich idei i ruchów robotniczych.

Strona

Strona zawiera wiadomości i analizę walk pracowniczych, dyskusje i nieustannie rosnące archiwum ponad 10,000 artykułów nadesłanych przez 10,000+ naszych użytkowników obejmujące od historii i biografii poprzez teksty teoretyczne do kompletnych książek i broszur. Przez lata dodaliśmy kilka innych internetowych archiwów. Ponadto dysponujemy setkami ekskluzywnych tekstów napisanych lub zeskanowanych przez nas bądź dla nas. Jesteśmy całkowicie niezależni od wszelkich związków zawodowych i partii politycznych; strona całkowicie finansowana jest ze składek naszych administratorów oraz datków naszych użytkowników.

http://libcom.org

Faszyzm na miarę XXI wieku

Publicystyka

W ciągu minionych dwóch lat w wielu państwach europejskich skrajna prawica otarła się o poprzeczkę 10, a nawet 15% głosów lub ją przekroczyła. W Belgii uzyskała 17,1%, w Bułgarii 12%, we Francji 10%, na Węgrzech 14,8%, w Holandii 17%, w Norwegii 22,9%.

We Włoszech, gdzie Sojusz Narodowy zerwał pępowinę łączącą go z neofaszyzmem i dołączył do klasycznej prawicy, secesjonistyczna do niedawna Liga Północna przewodzi w Lombardii, Wenecji Euganejskiej i Piemoncie. W Szwajcarii, w rok po zakazie wznoszenia minaretów, Unia Demokratyczna Centrum przekonała 53% głosujących, aby wyrzucać z kraju każdego imigranta, który zostanie uznany za winnego popełnienia “przestępstwa”, także takiego, jak “nadużycie pomocy społecznej”…

W Europie Wschodniej skrajna prawica czerpie z bogatego i osobliwego dziedzictwa historycznego. W Europie Zachodniej tradycyjni neofaszyści wegetują w swoich gettach. Wiatr dmie natomiast w żagle dawnych partii antyustrojowych, które z biegiem czasu zadbały o szacowny wizerunek, podobnie jak nowych ugrupowań w rodzaju holenderskiej Partii Wolności, których działaczy można określić mianem ufoludków.

Ich polityczna oferta handlowa podlega odnowie, co nie przebiega bez wielu sprzeczności, ale mają one dwa punkty wspólne: eksploatują kryzys społeczny i szerzą wrogość do muzułmanów. Oba te punkty szeroko rozwija we Francji Marine Le Pen, która w styczniu br. zastąpiła swojego ojca na czele Frontu Narodowego.

Skrajna prawica w ofensywie

Skrajna prawica już nie jest tym, czym była. Seksistowski kult “silnych mężczyzn”? Ostatnio przewodniczenie francuskiemu Frontowi Narodowemu przypadło kobiecie - co prawda córce jego założyciela… Benedykt XVI godzi Kościół z integrystami? Niektóre ugrupowania od dawna podpierające się moralnością chrześcijańską dziś bronią praw homoseksualistów i wysuwają na czoło przywódców afiszujących się jako geje… Tradycyjne upodobanie do antysemityzmu i negacjonizmu? Obecnie większość ruchów skrajnie prawicowych udziela bezwzględnego poparcia państwu Izrael - awangardzie Zachodu.

Powód jest znany: rzekome zagrożenie “najazdem muzułmańskim” staje się głównym spoiwem ugrupowań, które poza tym różnią się swoimi stanowiskami w sprawach globalizacji, państwa narodowego, Europy, protekcjonizmu, państwa opiekuńczego, usług publicznych, stosunków ze Stanami Zjednoczonymi… Czy można więc mówić o “nowej skrajnej prawicy europejskiej”? Na pytanie to najlepsi obserwatorzy odpowiadają - jak jezuici - pytaniem: czy każde ze słów składających się na ten termin to nie zasadzka?

“Nowa”? “Z wyjątkiem [holenderskiej] Partii Wolności (PVV) Geerta Wildersa, są to stare formacje skrajnie prawicowe” [1], zapewnia Piero Ignazi, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Bolońskim [2]. “A te ugrupowania ugrupowań, które usiłują wejść w skład systemu i w związku z tym zabiegają o szacowny wizerunek, borykają się ze swoją własną tradycją neofaszystowską.” Prawdziwa oryginalność obecnej sytuacji wynika z tego, że tradycyjny wróg w postaci komunizmu przestał istnieć i po 11 września 2001 r. zastąpił go nowy wróg, tym razem islamistyczny - a nawet po prostu muzułmański.

Wygląda to jak nawrót do niemieckiego filozofa Oswalda Spenglera, którego dwutomowy Zmierzch Zachodu, opublikowany kolejno w 1918 i 1922 r., uzbroił intelektualnie przyszłych dygnitarzy dyktatury nazistowskiej, znajdujących się w tym czasie w opozycji do Republiki Weimarskiej. Tylko że obecnie dalecy spadkobiercy czarnych sił zawdzięczają swoje niedawne sukcesy wyborcze ześlizgiwaniu się europejskiego spektrum politycznego na prawo w sytuacji, w której żadna siła alternatywna nie eksploatuje kryzysu hegemonii zglobalizowanego kapitalizmu finansowego.

Nawet etykieta “skrajna prawica” budzi wątpliwości politologa Jean-Yvesa Camusa [3], badacza związanego z Instytutem Stosunków Międzynarodowych i Strategicznych (IRIS), który woli określać te ugrupowania mianem “radykalnych, ksenofobicznych i populistycznych”. Czy tego ostatniego przymiotnika nie przylepia się na chybił-trafił? “Mnie też on nie odpowiada”, wyjaśnia Camus, “chyba że populizm definiuje się jako tendencję zmierzającą do zastąpienia demokracji przedstawicielskiej demokracją bezpośrednią, bo 'zdrowy rozsądek ludowy' zawsze ma rację w obliczu naturalnie zdemoralizowanych elit.” A co w takim razie zrobić z Erikiem Woerthem, do niedawna francuskim ministrem pracy, zapewniającym, że “nadejdzie dzień, w którym podziękujecie nam” za zreformowanie emerytur [4]: czy 70% Francuzów przeciwnych tej reformie to durnie? “Elitaryzm i populizm to dwie strony tego samego medalu”, stwierdza wspomniany politolog.

Camus chętnie porównuje tych przywódców skrajnej prawicy, którzy biorą się znikąd, do ufoludków. Kogo ma na myśli? Takich, jak Holender Wilhelmus Simon Petrus Fortuyn, były socjalista i afiszujący się homoseksualista, który stał się islamofobem - oburzał się on na całkiem realne represje, którym na Bliskim Wschodzie poddaje się gejów, podobnie jak inni oburzają się na deptanie tam praw kobiet - i 6 maja 2002 r., w 13 dni po sukcesie wyborczym jego listy (uzyskała ona wówczas 17% głosów) został zamordowany. Takich, jak Szwajcar Christoph Blocher z jego Unią Demokratyczną Centrum - starą partią agrarną, która zradykalizowała się i w 2007 r. uzyskała 29% głosów. Takich, jak zasiadający teraz w Parlamencie Europejskim Timo Soini z jego dziwną Partią Prawdziwych Finów - antyestablishmentową i antyimigrancką mutacją pewnej starej partii…

Czy mówiąc o skrajnej prawicy na Starym Kontynencie lepiej używać liczby pojedynczej, czy mnogiej? Zarówno Ignazi, jak i Camus mówią o “hybrydzie”, której kontury są różne w różnych partiach i zależą od specyfiki państwa, w którym działa dana partia, tradycji i krajobrazu politycznego. Określanie jej mianem “europejskiej” byłoby paradoksalne, bo przecież prawicowo-radykalny nacjonalizm zawsze odnosił się alergicznie do konstrukcji wylansowanej ponad 60 lat temu przez Roberta Schumana i Jeana Monneta.

Uzbrojony w ten sposób dziennikarz może sklecić pragmatyczną typologię europejską, wyróżniając trzy główne elementy składowe dzisiejszej skrajnej prawicy:

- Marginalne grupy neofaszystowskie, którym trudno wyrwać się z nostalgii za czarnymi czy brunatnymi koszulami, a nawet dywizjami SS, w których szeregach ich starsi koledzy walczyli z “judeobolszewizmem”. Symbolizują je, skazani na “wymarcie biologiczne”, niemieccy republikanie, falangiści hiszpańscy, włoski Ruch Socjalny - Trójkolorowy Płomień (MS-FT) czy greckie Ludowe Zgromadzenie Prawosławne (LAOS, tak prawosławne, jak 98% Greków) itd.

- Partie antyustrojowe, starające się od lat 90.- każda na swój sposób - przerwać “kordon sanitarny”, za którym izolowała je prawica zwana republikańską, aby zająć ich miejsce pod słońcem.

- Wreszcie wspomniane ufoludki, pojawiające się na polu opuszczonym przez tych, którzy zadbali o szacowny wizerunek - jak wiadomo, polityka, podobnie jak przyroda, nie znosi próżni.

O ile wpływy ugrupowań należących do pierwszego składnika są ograniczone (oscylują, w zależności od kraju, między 0,1 a 7% głosów), o tyle w 11 państwach partie należące raczej do dwóch pozostałych zebrały w wyborach europejskich 2009 r. czy podczas innych niedawnych wyborów ponad 10% głosów: w Austrii (12,7%), Belgii (10,9) Bułgarii (12), Danii (14,8), Francji (10), Holandii (17), na Litwie (12,2), w Norwegii (22,9), Szwajcarii (29), na Węgrzech (16,7), we Włoszech (10,2%). Na liście tej, nie bez kozery, nie figuruje inne wielkie ugrupowanie: były włoski Sojusz Narodowy, obecnie tworzący się na nowo, pod nową nazwą. To jedyna spośród nich wszystkich partia, która radykalnie zerwała pępowinę łączącą ją z dawną skrajna prawicą.

Dla Ignaziego “główne kryterium polega na tym, czy dana partia zamierza pozostać poza systemem - żywiąc nadzieję na jego obalenie - czy też zdobyć pozycje w jego łonie po to, aby zmienić go od wewnątrz”. Pod warunkiem, że ma taki wybór, czyli innymi słowy pod warunkiem, że “umiarkowana prawica nie trzyma jej już w getcie”. Profesor przypomina, jak Zgromadzenie na rzecz Republiki (RPR) Jacquesa Chiraca i Unia na rzecz Demokracji Francuskiej (UDF) Valéry'ego Giscarda d'Estaing w końcu, nie bez trudu - z kilkoma głośnymi poślizgami [5] - zrezygnowały z przymierza z Frontem Narodowym. “Radykalizacja”, uważa Ignazi, “to najczęściej po prostu reakcja na zepchnięcie do getta. Natomiast ci, którzy dolewają wody do wina, czynią tak, bo wiedzą, że prawica ich zaakceptuje.”

770 kilometrów na północ Jörg Haider liczył, że uda mu się to samo, co jego włoskiemu odpowiednikowi, ale nie rezygnując ani trochę ze swojej tożsamości. Przywódca Austriackiej Partii Wolnościowej (FPÖ) zahartował ją w bojach z rządem wiedeńskim, któremu zarzucał, że w sprawach zatrudnienia jest mniej skuteczna niż rząd… Trzeciej Rzeszy! W 1999 r., z 27% głosów, deptał po piętach socjalistom i wyprzedził konserwatystów, których przywódca, Wolfgang Schlüssel, zaoferował niektórym działaczom FPÖ portfele ministerialne. Haider wycofał się wówczas do swojego bastionu w Karyntii. Nieuchronny “bunt przeciwko ojcu” we własnej partii skłonił go w 2005 r. do założenia neofaszystowskiego Sojuszu dla Przyszłości Austrii (BZÖ) i podzielenia w ten sposób skrajnej prawicy na dwie części - jedna trzecia zamknęła się w sobie, a dwie trzecie dołączyły do systemu. W 2008 r. zginął, po wyjściu z gejowskiego klubu nocnego prowadząc po pijanemu BMW.

Marine Le Pen, przejmując schedę po ojcu, chciałaby, podobnie jak Haider, skończyć jak Fini, ale dochowując wierności swoim wartościom - zakłada, że można “oddemonizować” Front Narodowy nie przeobrażając radykalnie starej partii i nie zmieniając jej nazwy. Jak jednak poradzić sobie z podnoszącymi w partii głowy ludźmi, którzy tęsknią za reżimem Vichy i “wyprzedanym za bezcen” imperium kolonialnym? Kiedy ona walczyła o schedę po Jean-Marie Le Penie, w zasadzce czyhał rywal i chętnie eksponował sprzeczności, z którymi borykała się jego rywalka. Dla Bruno Gollnischa sztucznie rozdęta polemika wokół “okupacji” muzułmańskiej “dowodzi ograniczeń strategii zwanej 'oddemonizowaniem'. System polityczno-medialny nie zamierza zadowolić się fantami, które mu się daje. Zawsze chce więcej (…), żąda, aby opuścić głowę, następnie aby się pochylić, a potem uklęknąć” [6].

Z losu Austriaka Marine Le Pen wyciągnęła jedną naukę: zamiast, podobnie jak on to czynił, głosić, że Waffen-SS to “część armii niemieckiej, której należy oddać cześć” [7], stara się ona raz na zawsze zamknąć rozdział pod tytułem II wojna światowa i skończyć z ulubionymi prowokacjami ojca w rodzaju powiedzonka, że komory gazowe to “szczegół historyczny”.

Co ważniejsze, nie waha się mówić o “socjalu” robotnikom, wśród których Front Narodowy zyskał dość licznych wyborców, najpierw rozczarowanych do neoliberalnej lewicy, a następnie do jeszcze bardziej neoliberalnego sarkozyzmu. Czyni to w ślad za ojcem, który 1 maja 2010 r. zapomniał, że dawniej był ultraneoliberałem i piewcą Ronalda Reagana, i ni stąd, ni zowąd wystąpił w obronie siły nabywczej ludności, ubezpieczeń społecznych i emerytur - w celu “ożywienia spożycia i odnalezienia drogi wzrostu gospodarczego”, który jako jedyny może pozwolić na “zapewnienie wszystkim miejsc pracy”. Le Pen wystąpił wówczas w obronie granic gospodarczych, zażądał sprawiedliwej reformy podatkowej, poparcia dla rolnictwa i dla małych i średnich przedsiębiorstw itd. Ojciec zarysował wówczas córce program mówiąc: “Od 10 lat podział bogactw ewoluuje na korzyść kapitału finansowego. (…) Gdy do tego dochodzi likwidacja zwrotów kosztów leczenia lub zwolnień z opłat z tego tytułu, oznacza to, że wybiera się drogę ultraliberalną, która pozostaje w głębokiej sprzeczności z aspiracjami i tradycjami naszego kraju” [8].

Przywilej partii nieodpowiedzialnych, zaznacza Ignazi, polega na tym, że obiecują jednocześnie, iż “jutro będzie można golić się za darmo i już nie będzie się płacić podatków”. Pod warunkiem, że “państwo socjalne będzie rymowało się z preferencją narodową” - zarówno w Europie Południowej i Wschodniej, skubanej przez ubóstwo, jak i w ciągle jeszcze zasobnej Europie Północnej. Inny przykład: skrajna prawica twierdziła, że państwo ma bronić kraj przed kapitałem ponadnarodowym, a teraz Liga Północna (LN) we Włoszech i Interes Flamandzki (VB) w Belgii opowiadają się za secesją Padanii i Flandrii. Czyżby zamiast kultu tożsamości narodowej - kult tożsamości regionalnej?

Z wyjątkiem Francji, wspólny mianownik to poparcie dla Izraela. Na początku grudnia ok. 30 przywódców skrajnej prawicy - w tym Holender Geert Wilders [9], Belg Filip Dewinter i następca Haidera, Austriak Heinz-Christian Strache, złożyli wizytę w Izraelu, gdzie przyjmowano ich jak dostojnych gości. To, co do siebie podobne, zwykło się skupiać: izraelski wicepremier i minister spraw zagranicznych Avigdor Lieberman - zdecydowany uwolnić od Palestyńczyków swoje państwo, które ma być żydowskie - gorąco dyskutował z Wildersem, któremu marzy się zakaz Koranu.

European Freedom Alliance (EFA), który reprezentowała ta delegacja, to europejskie odgałęzienie amerykańskiego stowarzyszenia American Freedom Alliance (AFA). Finansuje je Aubrey Chernick, posiadacz 42. fortuny Los Angeles [10], wartej ok. 750 mln dolarów, wzywający do sojuszu państw demokratycznych przeciwko “nowemu globalnemu zagrożeniu o charakterze totalitarnym: islamizmowi”.

Po powrocie do Europy wielu z tych osobliwych turystów uczestniczyło w Paryżu w “konferencji przeciwko islamizacji” zorganizowanej przez grupki Riposta Laicka i Blok Tożsamościowy - wynalazców kampanii politycznej prowadzonej pod hasłami “przekąska z suchej kiełbasy z winem” i “ludowa zupa na mięsie wieprzowym” - przy poparciu ultrasyjonistycznego i ultraatlantyckiego portalu internetowego Drzz.fr. Nie chodzi więc już o odwieczny odwet za wojny kolonialne - w 1967 r., podczas wojny sześciodniowej, taki był powód poparcia udzielonego Izraelowi przez część środowisk prawicowo-radykalnych - lecz o uzyskanie w Izraelu poparcia przez tych, którzy na pierwszej linii walczą z “islamizacją Zachodu”.

Ktoś mógłby powiedzieć: co za groteska - jak 25 mln muzułmanów miałoby narzucić szariat połowie miliarda obywateli Unii? Nie doceniłby skuteczności niezrównanej manipulacji umysłów, która okazuje się możliwa, gdy fantazmat “zderzenia cywilizacji” staje się na naszych oczach ciałem. Gdy islamiści surfują na poniżeniach i frustracjach świata arabsko-muzułmańskiego, neokonserwatyści instrumentalizują islamofobię wytykając palcem nieraz gwałtowny, ale ideologicznie zmarginalizowany antysemityzm [11].

10 grudnia 2010 r. w Lyonie Marine Le Pen, “zapominając” w iluż to miastach francuskich nie ma meczetów, nazwała muzułmańskie modły uliczne “okupacją” bez “wozów pancernych” i “żołnierzy”. Zbieg okoliczności? A jeśli ten nowy pieprzny koktajl - antysemicki w ostatniej instancji filoizraelizm zmieszany z nienawiścią do imigrantów przekształconą w odrazę do islamu - to najlepszy dowód na nową ofensywę mgławicy usytuowanej na prawo od prawicy?

Oczywiście, dzisiejsze czasy mają niewiele wspólnego z czasami po I wojnie światowej. Choć niebezpieczeństwo wygląda inaczej, to wcale nie jest jednak mniej niepokojące: nie polega ono na groźbie nagłego przejęcia władzy przez spadkobierców faszyzmu, lecz na stopniowym uzyskiwaniu przez nich hegemonii intelektualnej w naszych społeczeństwach obywatelskich. Niejako Gramsci na odwrót.

W swoich Zeszytach więziennych sardyński teoretyk marksistowski pisał, że państwo jest jedynie wysuniętym okopem, za którym rozciąga się łańcuch silnych twierdz i umocnień (aparatów kulturalnych, informacyjnych, szkolnych i wielu innych). Jak wyjaśniał Gramsci, wykluczają one szturm, ponieważ nie można zdobyć ich za jednym zamachem, toteż konieczna jest wojna pozycyjna, tzn. strategia obliczona na zdobywanie kolejno rozmaitych struktur i instytucji społeczeństwa obywatelskiego.
Dominique Vidal
tłum. Zbigniew M. Kowalewski

[1] Cytaty bez odsyłaczy pochodzą z wywiadów przeprowadzonych przez autora.

[2] Autor m.in. książek L'estrema destra in Europa, Bolonia, Il Mulino 2000, oraz La Fattoria degli Italiani. I rischi della seduzione popolista artiti politici in Italia, Mediolan, Rizzoli 2009.

[3] Współautor Dictionnaire de l'extrême droite, Paryż, Larousse 2007.

[4] Wystąpienie w Senacie, 23 października 2010 r.

[5] 16 marca 1986 r. RPR i UDF wygrały wybory parlamentarne i regionalne, uzyskując w metropolii przewodnictwo 20 spośród 22 regionów, w tym 5 z pomocą Frontu Narodowego, który w zamian za nie uzyskał “galony” w 6 regionach.

[6] Komunikat z 12 grudnia 2010 r.

[7] Le Point, 11 sierpnia 2008 r.

[8] “1er mai : Le discours de Jean-Marie LE PEN à Paris”, http://www.frontnational.com/?p=4708

[9] Jak podała AFP, “Wilders opowiedział się przeciwko zwróceniu terytoriów w zamian za pokój z Palestyńczykami, proponując dobrowolne osiedlenie się Palestyńczyków w Jordanii. (…)Tu, na Bliskim Wschodzie, w konflikcie nie chodzi o terytorium i granice, lecz o przeciwstawność islamskiego dżihadyzmu i zachodniej wolności. Ludzie mylą się myśląc, że gdy zrezygnuje się z Judei-Samarii [Zachodniego Brzegu - red.] i Wschodniej Jerozolimy i odda się je Palestyńczykom, położy to kres konfliktowi między Izraelem a Arabami. (…) Bronił kolonii żydowskich na Zachodnim Brzegu jako małych bastionów wolności, rzucających wyzwanie siłom ideologicznym, które odmawiają nie tylko Izraelowi, ale również całemu Zachodowi prawa do życia w warunkach pokoju, godności i wolności.”

[10] “The 50 Wealthiest Angelenos: Aubrey Chernick #42”, Los Angeles Business Journal, 24 maja 2010 r.

[11] Na marginalność tego zjawiska wskazuje się co roku w raporcie francuskiej Krajowej Komisji Konsultacyjnej do spraw Praw Człowieka (CNCDH). Patrz www.cncdh.fr.

Artykuł ukazał się w Le Monde Diplomatique - edycja polska (nr 3/61, marzec 2011)

Dyskusja z redakcją LMD: Warszawa, sobota 14.05, godz. 18:00, Showinizm

Polityczny antyfaszyzm?

Antyfaszyzm | Publicystyka

Na początku lat 90. antyfaszyzm był istotnym (o ile nie kluczowym) składnikiem doktryny ruchów radykalnej lewicy w Polsce. Taki stan rzeczy był w tamtym okresie charakterystyczny dla prawie całej Europy, gdzie od końca lat 70. wzrastała aktywność i liczebność ruchów skrajnie prawicowych. Gros demonstracji, spotkań dyskusyjnych i propagandy – zwłaszcza ruchu anarchistycznego (rozumianego tu jako część radykalnej lewicy, choć, z uwagi na początkowo silne wpływy libertarianizmu w polskim ruchu anarchistycznym, założenie takie może być nieco przesadzone) było poświęconych problematyce rozwoju organizacji odwołujących się czy to do radykalnego nacjonalizmu, czy do neonazimu.
Nie wdając się zbytnio w dywagacje na temat zasadności i celowości wyboru akurat takiego priorytetu, można powiedzieć, że w ówczesnej sytuacji przywiązywanie dużej wagi do tego typu aktywności było uzasadnione, zważywszy na fakt, że w tym czasie faszyści byli zarówno silni na ulicach, jak i zaczynali zdobywać także znaczenie w świecie oficjalnej polityki (wystarczy chociażby wymienić sukcesy wyborcze Le Pena we Francji, czy reorganizacje różnych rodzimych partii w stylu Polska Wspólnota Narodowa czy Narodowe Odrodzenie Polski, które w niektórych przypadkach były zdolne do nawiązania kontaktów z oficjalną prawicą).

Pomorska 55 cz. 2 - Marek Haisig sprawny administrator (Przekręt TV)

Kraj | Lokatorzy | Publicystyka

Przedstawiamy drugą część filmu o kamienicy przy Pomorskiej 55 we Wrocławiu. Tym razem rzecz dotyczy fatalnego stanu technicznego, powierzchowności remontów oraz niespełnionych obietnic właściciela. Niestety zysk jest tutaj ważniejszy od jakości życia obecnych i przyszłych mieszkańców budynku. Część pierwsza filmu tutaj. Więcej o sprawie Pomorskiej 55 tutaj.

Film przygotowała Przekręt TV.

Kanał XML