Publicystyka

Olsztyn: Aborcjuj katolicki terror - baner na "antyaborcyjnej wystawie"

Kraj | Ironia/Humor | Klerykalizm | Prawa kobiet/Feminizm | Publicystyka

Jest to nasz głos przerywający monolog środowisk katolickich jakim była „antyaborcyjna wystawa” Fundacji Pro, która pojawiła się w Olsztynie. Jak widać zdążyliśmy powiesić swój baner w dobrym momencie, ponieważ świetnie skomponował się z "wystawą" która pojawiła się znowu w tym samym miejscu.

Przypominamy, że "wystawa" pojawiła się na kościelnym płocie w samym centrum ośrodka uniwersyteckiego. Z jej plansz można się było dowiedzieć na przykład, że to Hitler pierwszy wprowadził w Polsce aborcję i więcej tego typu półprawd. Autorom umknął „drobny fakt” iż Hitlerowcy swoje rządy rozpoczęli od zakazu aborcji, nazywając ją" aktem sabotażu przeciw przyszłości rasowej", a każda Niemka która tego dokonała mogła liczyć się z karą śmierci. Sytuacja wyglądała podobnie w stalinowskiej Rosji. Mamy zatem nadzieję, że na kolejnej wystawie fakty te się pojawią, a Kościół Katolicki będzie wpisany na tę listę razem z innymi totalitarnymi organizacjami zakazującymi aborcji.

Jesteśmy zniesmaczeni tym, że pojawienie się tej wystawy nie wywołało żadnej oficjalnej reakcji władz Uniwersytetu Warmińsko - Mazurskiego. Żaden z oficjeli nie zająknął się, że miejsce takich wystaw jest w kościelnej kruchcie, a nie na ogólnodostępnym terenie uniwersyteckim.

Obnaż to... Berlińczycy rozbierają się w proteście przeciwko niebotycznym czynszom

Świat | Lokatorzy | Publicystyka

Ten ruch wstrząsa zazwyczaj uporządkowanym światem berlińskich agentów nieruchomości: gdy pokazują lokale do wynajmu, ich domniemani najemcy rozbierają się i paradują po okolicy ubrani wyłącznie w maskę Myszki Miki dla ukrycia tożsamości.

Protestujący, którzy malują na nagich ciałach hasła jak "za drogo", albo "zdzierstwo", udają zwykłych potencjalnych najemców i ustawiają się w kolejkach by "obejrzeć" drogie mieszkania do wynajęcia.

Gdy już są w środku, rozbierają się i tańczą w kółko do dudniącej muzyki tłoczonej przez głośniki, filmują także swoje wyczyny. Zazwyczaj udaje im się uciec nim przyjedzie policja. Zwykle wideo z akcji następnego dnia ukazuje się na YouTube .

"Chcemy by każdy agent nieruchomości i każda firma zarządzająca mieszkaniami obawiała się, że jeśli spróbują wynająć mieszkania po złodziejskich cenach, mogą się spodziewać naszej wizyty" - powiedział na jednym z nagrań protestujący, przedstawiający się wyłącznie jako Denis.

Protest przeciwko podwyżkom czynszów jest prowadzony przez grupę Międzynarodówka Hedonistyczna, która stała się rozpoznawalna po tym, gdy jej członkowie zaatakowali neonazistowski pub. Ich demonstracje ograniczają się na razie do śródmiejskich dzielnic Kreuzberg i Freidrichshain. Obie są gentryfikowane po dwóch dekadach, w trakcie których zapewniały tanie mieszkania dla imigrantów i studentów.

"Nie chcieliśmy chodzić na demonstracje na których wszyscy są smutni albo źli, chcieliśmy zrobić coś co mówi 'tak' dla życia.", powiedział magazynowi Der Spiegel Peter, inny z nagich protestujących. "Chcemy szokować, aby przekazać naszą wiadomość polityczną".

Podczas gdy niektórzy agenci nieruchomości uciekają się do wyzywania policji i próbują stawiać zarzuty protestującym, Andreas Stücke z organizacji parasolowej niemieckich agentów nieruchomości Haus und Grund Deutschland pozostaje niewzruszony. "Ci, którzy lubią rozbierać się przy takich okazjach, powinni to robić", powiedział redukując protesty do przemijającej "hipsterskiej" mody.

Berlińscy protestujący przyznają się do tego, że zainspirowali ich antyczynszowi aktywiści i aktywiści z Hamburga i Paryża, gdzie podobne akcje miały miejsce. Ale jak na standardy obu miast, nie wspominając Monachium i Londynu, berlińskie czynsze są minimalne. Chociaż cena najmu za dobrze urządzone mieszkanie w jednej z bardziej modnych dzielnic stołecznego śródmieścia może niekiedy osiągnąć 1000 euro miesięcznie, obecnie średni czynsz za dwupokojowe mieszkanie w tych okolicach to 640 euro miesięcznie.

"Berlińscy najemcy są rozpuszczeni" twierdzi David Eberhart z grupy kontrolującej 40% mieszkań do wynajęcia w mieście. Zauważa on, że w porównaniu do podobnie zamożnego Monachium, gdzie lokatorzy wydają miesięcznie 17,6% dochodu na czynsze, średnia dla Berlina wynosi zaledwie 12,3%. Utrzymuje on, że obecny wzrost cen jest wynikiem przywracania do użytku domów nie nadających się do zamieszkania, podwyżki są w interesie wszystkich.

Jednak protesty zaalarmowały berlińskich socjaldemokratów i postkomunistyczną partię die Linke, zasiadających we władzach lokalnych pod przewodnictwem socjalistycznego burmistrza Klausa Wowereita, który ukuł określenie dla stolicy "biedna, ale seksowna". Jego administracja uruchomiła inicjatywę mającą ograniczyć czynsze w zgentryfikowanych dzielnicach śródmiejskich.

Tony Paterson
Czwartek 21 października 2010
The Independent
tłum: gentryfikacja.zlem.org

Czego nam się nie mówi o francuskich emeryturach?

Publicystyka

To prawda, że wydłużyła się średnia długość życia. Liczba emerytów w 1960 r. wynosiła 20%, w 2050 r. wyniesie prawdopodobnie 50%. Ale liczba osób, które płacą składki na system emerytalny rosła nieprzerwanie aż do 2010 r. Mediana produktywności wzrosła aż o 500% w latach 1960-2010. Produktywność jednego pracownika w 2010 r. z łatwością może opłacić emeryturę dla jednego emeryta. W 1960 r. jedna osoba mogła opłacić 20% czyjejś emerytury. Problem polega jednak na tym, że 23% młodych ludzi nie może znaleźć pracy i nie może wnieść składek na czyjąś emeryturę.

W najgorszym wypadku przewidywanym przez Radę ds. Emerytur, na koniec 2010 r. wystąpi deficyt w wysokości 120 miliardów euro. To 3% francuskiego PKB. Jest coś, o czym dobrze opłacani ludzie bijący na alarm nie chcą, żebyś wiedział: Francja to bardzo bogaty kraj. Francuskie PKB podwoiło się w ciągu ostatnich 20 lat i według przewidywań podwoi się jeszcze raz do 2050 r. W ciągu ostatnich trzydziestu lat, 10% PKB zostało przesuniętych z kieszeni pracowników najemnych do kieszeni kapitalistów. To osiem razy tyle, ile wynosi obecny deficyt w systemie emerytalnym. Gdy następuje deficyt w systemie emerytalnym z powodu przeniesienia bogactwa z kieszeni pracowników do kieszeni tych, którzy i tak są już bogaci, komercyjne media nie podnoszą krzyku. Z zasady ci, którzy kontrolują korporacje medialne, są zbyt bogaci, by przejmować się emeryturami. I wszystko staje się jasne.

Ta zwane reformy z 1993, 2003 i 2007 r. i tak już obniżyły emerytury od 15% do 20%. To spowodowało, że ponad milion ludzi starszych żyje poniżej poziomu ubóstwa. Połowa ludzi, którzy niedawno przeszli na emeryturę, otrzymuje mniej niż 1000 euro miesięcznie. Najgorsza jest sytuacja kobiet, które najwięcej poświęciły dla systemu emerytalnego, wychowując dzieci kosztem swoich karier zawodowych.

Największym zagrożeniem jest zastąpienie systemu składkowego systemem kapitałowym. Rok 2008 pokazał, dokąd to prowadzi. Zapewne niedługo wybuchnie kolejny, "niewytłumaczalny" i "nieprzewidywalny" kryzys, który spowoduje, że politycy przekażą pieniądze zgromadzone na funduszach emerytalnych miliarderom i wielkim korporacjom. A miliony ludzi będą wegetować - zbyt starzy, żeby pracować, zbyt młodzi by umrzeć.

Istnieją alternatywy, ale wymagają woli politycznej. Deficyt zostałby usunięty, gdyby ulgi podatkowe i subsydia dla bogatych zostały usunięte. Wystarczy zdać sobie sprawę, że aż 10% francuskiego PKB jest przeznaczane na dywidendy dla akcjonariuszy.

Nie istnieją żadne “obiektywne siły”, które czynią cięcia emerytur „niefortunną koniecznością”. Rzeczywiste są jedynie chciwość i kłamstwa bogaczy.

Bezwarunkowa kapitulacja, lub opór – wybór należy do Ciebie. We Francji i na całym świecie.

Tłumaczenie tekstu opublikowanego na: www.cnt-ait.info

Oświadczenie ZSP o abolicji dla imigrantów o nieuregulowanym statusie w RP

Publicystyka

Związek Syndykalistów Polski domaga się natychmiastowej abolicji dla wszystkich osób nazywanych "nielegalnymi", przebywających na terytorium tzw. "Rzeczpospolitej Polski" bez zezwolenia rządu.

Samo istnienie kategorii, takich jak "nielegalni imigranci" czy "nielegalni pracownicy" skazuje tych ludzi na życie i pracę w szarej strefie, gdzie panuje wyzysk i różne formy nadużyć. Tak są kryminalizowani ludzie, którzy chcą po prostu przeżyć i poszukują miejsca zamieszkania. W rzeczywistości, ten system sam w sobie jest kryminalny. Utrwala nielegalne warunki pracy i wzmacnia struktury mafijne, które czerpią ogromne korzyści finansowe z istnienia "nielegalnej" imigracji.

Ludzka wyobraźnia (na marginesie katastrofy pod Nowym Miastem)

Publicystyka

Najłatwiej oceniać ludzi, zupełnie ich nie znając, nie wyobrażając sobie nawet, jakie warunki życia (raczej bytowania) ich kształtują i popychają do takich, a nie innych zachowań. Wszyscy popełniamy „ludzki” błąd dostosowywania naszych sądów do tego, co znamy najlepiej, co jest elementem konstytuującym naszą rzeczywistość. Dlatego ulegamy złudnym sloganom, które utrwalają w nas pewne schematy, ważkość acz niezmienność kwestii dyskutowanych wielokrotnie na „forum publicznym”, stanowiących „punkty zapalne”, ale tak naprawdę - będących zasłoną dymną dla istotnych problemów.

Województwo łódzkie dziś i wczoraj. Tutaj żyję od zawsze, choć na uboczu „wielkich spraw tego świata”, jak wszyscy „normalni”. Sporo się zmieniło w czasie mego dorastania. Ale też wiele rzeczy pozostało niezmiennych. Zwłaszcza mentalność mieszkańców tych regionów. Są „elity” rządzące szarym tłumem, organizujące społeczność, a tak naprawdę swoje, wygodne w niej miejsce. Są i zwyczajni ludzie. Choć to oni są prawdziwymi Polakami, anonimowymi bohaterami naszych czasów, o nich się nie mówi, bo przecież „humanizm” jest niemodny, a propagowany w mediach „wyścig szczurów” staje się jedyną normą społecznego współbytowania. Takimi właśnie bohaterami byli również pasażerowie busu, który 12. października zderzył się z ciężarówką w okolicach Nowego Miasta nad Pilicą. Zginęło osiemnaście osób. Nikt, z wyjątkiem ich najbliższych nie zrozumie, jak wielką złożyli ofiarę ze swego życia. I kto jest za nią odpowiedzialny.

Polska to nie (tylko) wielkie miasta. To przede wszystkim małe miejscowości, gdzie „Europa” nie wypaczyła jeszcze „swojskiego” myślenia. Tutaj żyje się wolniej, może czasem „za wolno”, ale dba się przede wszystkim o to, co dzieję się na „własnym podwórku” (ewentualnie na podwórku sąsiada). Mieszkańcy Polski B, C, D... słyszę. A ja widzę tylko ludzi, ludzi dobrych i poczciwych, którzy najzwyczajniej w świecie nie rozumieją, dlaczego ktoś po raz kolejny chce ich oszukać i w imię czego to robi. Tutaj wielkie pieniądze to abstrakcja. Nikt ich nie ma. Kojarzą się, a jakże, z pięknymi samochodami i wielkim domem, ale przede wszystkim z upadkiem moralnym, który jest tu nazywany może bardziej dosadnie i niekoniecznie cenzuralnie. Codzienność to walka o byt i próby zachowania przy tym godności. Nie wszystkim się udaje. To niemożliwe. Wsparcie instutucji, przeznaczonych do udzielania pomocy mieszkańcom gmin, takiej godności nie zapewnia. Ale przecież dzieci nie wiedzą, jakich argumentów użyła matka, by wyjednać kolejny „zasiłek docelowy” na węgiel. Wiedzą, że jest ciepło lub zimno. Matce, patrzącej na rumiane buzie swych pociech, tyle godności wystarczy.

Spacerujemy ze znajomymi w niedzielne popołudnie. Październikowe słońce zagląda nam pod powieki. Liście drzew malują się kolorami złota i czerwieni. Jest pięknie, choć jesień przynosi coraz więcej chłodów. Rozmawiamy o sprawach nieważnych, tak to odbieram. Zawsze znajdują się jakieś „tematy zastępcze”. Gdybyśmy mówili o czymś istotnym, ta niedziela straciłaby swój urok. Przecież każdy z nas stara się iść dumnie z rękami w kieszeniach, które wszyscy, solidarnie, mają puste. Choćby już to nas jednoczy. To silne uczucie.

- Przemek jedzie jutro na jabłka - mówi ktoś. To tutaj nic niezwykłego, więc wszyscy zbywają tę wiadomość wzruszeniem ramion. Normalne, że młodzi w ten sposób dorabiają. Póki nie znajdą czegoś na stałe, starają się jakkolwiek zarobić na własne wydatki. Zazwyczaj przyjeżdżają na weekend, wydają część swych oszczędności na jakiejś dyskotece, bo przecież JESZCZE chce im się żyć, a w poniedziałek rano znów podążają w strony, gdzie jabłko jest chlebem. Wszyscy to przerabiliśmy. Nie zawsze rodzice mieli na książki, buty czy kurtki dla nas. Nie wspominając już o telefonach komórkowych i comiesięcznych doładowaniach kont. Trzeba było sobie z tym radzić. Czy nam się to podobało? A ktoś nas o to w ogóle pytał? Możemy się tylko uśmiechnąć w odpowiedzi.

Pamiętam, choć już jak przez mgłę, bo przeciez złych rzeczy nie chce się pamiętać, iż jeszcze kilkanaście lat temu mieszkańcom mego regionu ledwie starczało na chleb. Pracy nie było, nawet mało płatnej. Całe rodziny utrzymywały się jedynie z zasiłku na dzieci i może jeszcze z doraźnie wypłacanych przez Gminne Ośrodki Pomocy Społecznej środków. To nie był dobry czas na beztroskie dzieciństwo. Słodycze dostawało się na święta, więc, wchodząc do zwykłego sklepu, czuło się oczarowanie. Mama nauczyła jednak, że cudzego nawet się nie dotyka. I nigdy nawet nie pomyśleliśmy o kradzieży. Chodziło się w ubraniach po rodzeństwie, ale cóż z tego - wszyscy byliśmy równi. I wszyscy dzieliliśmy się tym, co mieliśmy.

Przyszedł czas, iż zaczęli pojawiać się w naszych okolicach właściciele okołogrójeckich sadów, którym brakowało u siebie rąk do pracy. Przyjeżdżali dobrymi samochodami, takimi, jakie u nas widywalo się rzadko. Zachęcali do wyjazdu, oferowali pracę, łóżko do spania, czasem wyżywienie. Wtedy to była prawdziwa manna z nieba. Wreszcie matki mogły przestać płakać po nocach, a dzieci zaczynały marzyć o „prawdziwym bogactwie”, np. o nowych butach czy spodniach. Oczywiście była to praca „na czarno”, ale perspektywa zarobienia kilkudziesięciu złotych (choćby podczas 10-12-godzinnego dnia pracy), opłacenia rachunków w terminie, zakupienia potrzebnych rzeczy, niwelowała wszelkie wyrzuty sumienia. Nikt nie przyznawał się do takich dochodów. Wiedzieli o nich jedynie sąsiedzi, rozumiejący przecież biedę i głód, opieka społeczna mogła się jedynie domyślać, ale nie mogła ani pomóc, ani zabronić, tak jak nie potrafiła naprawdę współczuć (bo na to nie zezwalają przepisy).

Po tragedii, jaka właśnie się wydarzyła, rozgorzało wiele dyskusji nt. braku ludzkiej wyobraźni w ruchu drogowym, fatalnego stanu nawierzchni, brawury kierowców. W zarzucaniu nas faktami i opiniami wyobraźni nie brak na pewno opiniotwórczym mediom, które rozdmuchują (zawsze) jakiś szczegół, bo przecież ważniejsze problemy, tak jak bogini sprawiedliwości, powinny trwać w milczeniu. Co skłoniło kilkanaście dorosłych osób do dobrowolnego narażenia się na niebezpieczne warunki podróżowania? Władze rezolutnie komentują: „Złamano wszystkie zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym”. Pamiętajmy, że ludzie ci nie jechali na wczasy. Jechali zarabiać na jedzenie dla własnych rodzin. Nie mieli wyobraźni? Wyobrażali sobie szczęśliwe oczy swych dzieci, którym może wreszcie kupią wymarzoną grę lub lalkę, co dotychczas uważane było za zbytek. Ludzka wyobraźnia nie ma granic. Zwłaszcza realizowana w kłamstwach i w marzeniach. Tu widać ścieranie się tych dwóch postaw. Społeczeństwo pokonuje siebie samo, podążając za drugim, ale wierząc w pierwsze.

Iwona Urbańczyk, specjalnie dla Infopolu
Przedruk za: http://infopol.lt./pl/naujienos/detail.php?ID=3715

PO strzela do PiS (kiedy odwet?)

Kraj | Publicystyka

Wbrew powszechnemu przekonaniu ofiary morderstw zwykle się dobrze znają. W bardzo częstym scenariuszu zabójstwo jest konsekwencją kłótni w rodzinie i w kręgu bliskich znajomych. Czasami chodzi o zadawnione familijne i przyjacielskie waśnie, czasami o podział spadku, czasami o interpretację bieżącej sytuacji w polityce. Przy imieninowym stole, po kilku głębszych, wybucha zaciekła dyskusja, a w którymś momencie nóż czy tasak staje się ostatecznym argumentem. Sądy sądami – jak głosi znana sentencja filmowa – ale racja musi być po naszej stronie.

Przemyślenia przed 11 listopada część druga: Kto może blokować szowinistyczną prawicę?

Kraj | Antyfaszyzm | Dyskryminacja | Protesty | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm

11 listopada tego roku o 15:00 szowinistyczna prawica zbierze się w Warszawie na placu Zamkowym. Przyjdź i pomóż nam zablokować ich przemarsz!

Przeczytaj także: Przemyślenia cz.1, Anarchizm, a nie żaden antyfaszyzm, Sojusze ONR czyli zakłamanie do potęgi, Żelbeton przeciwko faszyzmowi.

Oficjalna strona szerokiej koalicji, w skład której wchodzą niektóre organizacje radykalne, lecz także upartyjnieni Młodzi Socjaliści: 11listopada.org

Koniecznie zapoznaj się także z: ABC demonstranta!

Jak co roku w dyskusji o blokadzie marszu szowinistycznej prawicy wypowiadają się osoby, które można pokrótce scharakteryzować jako „macho aktywistów”. Zdarzają się głosy, że przeciwników ONR i MW można podzielić na „bojowych antyfaszystów” i „zwykłych ludzi”, którzy przyjdą tylko potrzymać kolorowe baloniki. Takie myślenie z jednej strony tworzy hierarchie i zasadza się na hipokryzji, z drugiej jest dokładnie analogiczne do policyjnej logiki powielanej przez media głównego nurtu, która głosi, że przeciwnicy marszu są w porządku, ale są „przenikani przez chuliganów, którzy szukają tylko zadymy”.

Powiedzmy sobie coś szczerze i otwarcie. Naszym głównym celem jest fizyczna blokada marszu. Spokojne stanie w policyjnym kordonie, gdy pogrobowcy Jędrzeja Giertycha i Romana Dmowskiego spacerują ulicami, wnosi równie mało, co obicie kilku mord w pobliskim krzaku. O ile bicie w krzakach wymaga ledwie kilku ludzi, stać zaś w kordonie można również dowolnie małą liczbą, o tyle aby fizycznie zablokować marsz ONR i MW potrzebujemy wielu ciał i wielu serc. Musimy więc być wszyscy i wszystkie razem. Każdy i każda może i powinien przyjść na blokadę. Nie ma sensu dzielić się na „normalsów”, którzy tylko marzną i mokną odwracając uwagę części policji oraz na radykałów, którzy prężą daremnie muskuły. Wszyscy powinniśmy przyjść na blokadę.

Blokada jest miejscem dla każdego. Mężczyzn i kobiet, dzieci i osób starszych itd. Nie oznacza to jednak, że jest to miejsce w stu procentach bezpieczne. Po pierwsze przeszkadzanie w niezakazanej demonstracji (a taką raczej na pewno będzie marsz szowinistycznej prawicy) jest wykroczeniem za które grozi krótki areszt. Nie ma się jednak tym co przejmować ponieważ w jedności jest siła, a policja nie ma możliwości ani ochoty zatrzymać i doprowadzić do osądzenia całego wielkiego zgromadzenia. Po drugie policja aby przerwać blokadę może użyć przemocy, ale znowu nie jest w stanie użyć jej wobec każdego i każdej z nas z osobna. Po trzecie wreszcie kibolom obecnym na marszu nacjonalistów może przyjść do głowy rzucanie w nas przedmiotami, jak to robili już wielokrotnie. Na to jednak również można się przygotować.

Po pierwsze jeśli możesz nie przychodź na blokadę sam(a). Weź ze sobą rodzinę, przyjaciół czy przyjaciółki, innych znajomych. Ustalcie dokładnie co robicie w momencie gdy policja lub prawicowcy zaatakują blokadę, jeśli nie czujecie się na siłach być na pierwszej linii zdarzeń trzymajcie się środka demonstracji. Ani przód, ani tył, ani boki nie są tak bezpieczne jak środek. Nigdy się nie rozdzielajcie, trzymajcie się zawsze tej osoby, która najbardziej potrzebuje opieki, najmłodszej, najsłabszej itd. Jeśli ona się wycofuje, wycofujcie się wszyscy. Jeśli możecie nie zabierajcie ze sobą domowych zwierzaków, słabo znoszą zgiełk. Dla małych dzieci przydadzą się stopery do uszu. Pamiętajcie, że w Polsce środki służące do biernego oporu jak kaski, tarcze plastikowe rury itd. są legalne i za ich posiadanie na zgromadzeniu nie grozi żadna kara. Kask (motocyklowy, narciarski, wspinaczkowy) sprawi, że będziecie się czuć dużo bezpieczniej jeśli prawicowcy zechcą obrzucić czymś blokadę zza kordonu.

Macie prawo chronić swoją anonimowość. Jeśli cała nasza demonstracja stanie na drodze szowinistycznej prawicy (a przecież o to nam chodzi, żeby oni NIE PRZESZLI przez Warszawę) policja wezwie do jej rozwiązania. Za nieopuszczenie miejsca zgromadzenia na wezwanie policji grozi mandat. Policja lubi filmować demonstracje więc lepiej po prostu od początku zasłonić twarz i ubrać się w niewyróżniający sposób. Jeśli już zostaniecie ukarani mandatem NIE PRZYJMUJCIE go pod żadnym pozorem. Sprawa zostanie wówczas skierowana do sądu. Po pierwsze rozprawa może nigdy się nie odbyć, a po drugie jeśli się odbędzie otrzymacie wsparcie prawne od zajmujących się tym osób. Co roku na CIA publikowaliśmy wytyczne dla osób ukaranych po demonstracjach. O ile nam wiadomo ŻADNA z osób postępujących zgodnie z tymi wytycznymi przygotowywanymi specjalnie pod dane sprawy nie została ukarana za udział w nielegalnym zgromadzeniu.

Zapiszcie sobie numer do grupy prawnej (czasem zwanej z ang. legal teamem). Jeśli ktoś z waszej grupy zostanie zabrany przez policję podajcie jego dane owej grupie (to znaczy, że musicie znać te dane – imię, nazwisko, data urodzenia, miejsce zamieszkania). Wówczas prawnicy będą dowiadywać się co z jego lub jej losem. Nigdy nie rozmawiajcie z policją. Nie przyjmujcie mandatów i nic nie mówcie. Co macie do powiedzenia powiecie przed sądem, jeśli zostaniecie kiedykolwiek wezwani. Jakkolwiek by to wszystko nie brzmiało strasznie nie bójcie się. Jeśli nie chcecie się z nikim konfrontować trzymajcie się środka demonstracji. Zawsze znajdą się tacy, którzy nie boją się dostać pałką lub kamieniem i w krytycznym momencie przemieszczą się na flanki lub czoło. Zresztą nie zawsze tacy ludzie przychodzą na demonstrację z tym zamiarem. Czasem decyzja by zasłonić swoimi ciałami resztę demonstracji przed policyjnym czy prawicowym atakiem wpada do głowy spontanicznie, pamiętajcie jednak by zawsze zapytać o zdanie innych, z którymi przyszliście. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, zostańcie wszyscy w środku. Nie stosujcie raczej czynnej agresji. Bierny opór jest naszą bronią.

Jeśli idąc na demonstrację wiesz, że nie będziesz się wycofywać, gdy policja wyjmie pałki, weź ze sobą kominiarkę. Może gorzej wychodzi na zdjęciach (choć niektórzy chłopcy i niektóre dziewczęta lubią taki styl), ale przynajmniej nie zsuwa się jak chusta czy szal. Tarcza również może się przydać, modne są ostatnio takie duże, przezroczyste, z PCV. Dwie osoby trzymające taką tarczę mogą zasłonić przed atakiem spory kawałek demonstracji. Jeśli wiesz, że zostaniesz na miejscu zgromadzenia niezależnie od tego co się stanie pomyśl o kupnie w demobilu maski przeciwgazowej – również legalna, za jej posiadanie nie grozi żadna kara. Nie ma potrzeby by wszyscy ludzie z tarczami, kaskami i maskami stali w jednym bloku, jeśli zajdzie taka potrzeba każdy kto będzie chciał podąży tam gdzie potrzebna będzie pomoc by policja lub kibole nie pobili zbyt wielu osób. Nim zrobisz cokolwiek zagrożonego wyrokiem karnym (jak np. zasłanianie kogoś przed policjantem) rozejrzyj się wokoło czy znasz wszystkie twarze, które Cię otaczają. Nie panikujcie.

Jeśli nie chcesz narazić się na dodatkowe kary (zazwyczaj mandaty, lecz poprzedzone aresztem) nie bierz ze sobą żadnych pałek, ani noży. Całkowicie odradzam wszelkiej maści siekiery, długie noże z ostrymi czubkami, czy broń palną. Jeśli masz przy sobie jakiekolwiek nielegalne przedmioty wyrzuć je przed zatrzymaniem. Jeśli chcesz mieć koniecznie przy sobie coś do samoobrony niech będzie to zwykły kij na którym przyniosłaś czy przyniosłeś transparent.

Jeśli demonstracja się skończyła, a były jakieś zatrzymania WSZYSCY udajemy się pod właściwy komisariat policji. Solidarność naszą bronią! Do domu wracajmy w grupkach. W poprzednich latach po mieście kręciły się ekipki frustratów napadające na pojedyncze osoby wracające z dema.

@ktywizm mężczyzn z klas średnich

Publicystyka | Ruch anarchistyczny

Na początku chciałem zaznaczyć, że należę do organizacji anarchosyndykalistycznej, której sekcja działająca w moim mieście złożona jest właściwie z samych mężczyzn (trudno mi w tej chwili oszacować liczbę naszych członków i członkiń, ale kobiety stanowią nie więcej niż 1/5 jej składu). Wydaję mi się, że ważne jest także to, że średnia wieku naszych aktywnych członkiń jest znacznie niższa niż członków. O ile mi wiadomo w innych miastach jest w miarę podobnie, podobnie jest również w innych organizacjach lewicy radykalnej. Drugą sprawą jest to, że w skład mojej sekcji wchodzą głównie młodzi pracownicy tymczasowi, osoby pracujące na czarno lub na umowy o dzieło, większość zaś się nie uczy ani nie studiuje. O ile mi wiadomo nikt nie ma własnego mieszkania, a dochody nas wszystkich są na tyle niskie, że zebranie choćby 5 złotych miesięcznie składki często jest naprawdę trudne i to nie ze względu na złą wolę członków. Co również symptomatyczne wszyscy nasi członkowie, za wyjątkiem jednego, są bezdzietni i raczej nie tworzą stałych związków, opartych na wspólnym zamieszkaniu i dzieleniu budżetu. Wszyscy niemal wynajmujemy mieszkania na wolnym rynku co sprawia, że ogromna część naszych dochodów zostaje w rękach kamieniczników, żyjemy zaś w przegęszczonych klitkach z niedziałającymi instalacjami.

Moja sytuacja na tym tle jest o tyle dobra, że o ile również mieszkam w mało komfortowym, wynajętym za 60% miesięcznych dochodów, pokoju w studenckim mieszkaniu, w tym samym mieście mieszkają moi rodzice. Rodzice mieszkają w dużym, własnościowym mieszkaniu i mają niezłe dochody, co daje mi (choć staram się tak tego nie traktować) pewne bezpieczeństwo – w wypadku utraty dochodu mogę, choć wcale nie chcę, z nimi zamieszkać. Gdy kończą mi się środki czasami się u nich stołuję, lub pożyczam od nich pieniądze, które rzadko zwracam. Dysponuję także potężnym kapitałem, którego nie posiadają moi koledzy i koleżanki, z organizacji – mianowicie czasem. Otrzymuję nieopodatkowane pieniądze z kieszeni podatników, właściwie za nic. I mimo iż są to pieniądze nie umożliwiające niczego więcej niż wegetacji, zwalniają mnie one z pogoni za najmniejszym choćby groszem. Inaczej niż moi towarzysze i towarzyszki, nie muszę co rano zastanawiać się skąd wziąć na mieszkanie i spokojnie zajmuję się aktywizmem.

Taka sytuacja sprawia, że wraz z innymi osobami mniej obciążonymi walką o byt rozwiązuję najwięcej spraw organizacyjnych, najintensywniej prowadzę korespondencję wewnętrzną z innymi sekcjami, a nawet starcza mi jeszcze czasu żeby coś poczytać o ruchu. Efekt? Powstaje hierarchiczna struktura, oparta na nagromadzeniu doświadczenia i kontaktów. Takie „naturalne liderstwo” jest dla organizacji najgorszą z możliwych rzeczy.

Na pytanie dlaczego w organizacjach lewicy radykalnej tak mało jest kobiet, podczas gdy tak wiele ich jest w sektorze pozarządowym, odpowiedź jest prosta. Kobiety od dość wczesnego wieku obciążone są pracą opiekuńczą w znacznie większym stopniu niż mężczyźni. Chodzi tu nie tylko o dzieci, lecz również o rodziców i dziadków, siostrzeńców, bratanków, wujków i ciocie. Od kobiet generalnie oczekuje się większego zaangażowania w spoistość rodziny (jak chociażby odwiedzin, pomocy przy organizacji świąt) niż od mężczyzn. Kobiety nie mają czasu na pracę nieodpłatną na trzecim etacie. Najbardziej radykalnym przykładem takiego podziału płciowego jest sytuacja gdy na rozpoczynające się o 17:00 spotkanie organizacji przychodzi 5 mężczyzn i 3 kobiety, z czego kobiety wychodzą o 18:30 ze względu na natłok innych obowiązków, a mężczyźni siedzą do 20:00. Nawet jeśli po wyjściu kobiet nie podejmują już wiążących decyzji (wówczas jest to bowiem rażące naruszenie równości w organizacji) tylko prowadzą nieobowiązujące rozmowy, pokazuje to jasno, że w istocie jest to męska organizacja, gdzie przez większość formowania priorytetowych problemów głos kobiet jest niesłyszalny.

Sektor pozarządowy płaci za pracę, lub przynajmniej stawia takie perspektywy. Praca w nim stanowi też jakąś formę zdobywania formalnego doświadczenia zawodowego, patrząc z materialistycznej perspektywy. Kobiety, imigranci, robotnicy utrzymujący rodziny, nie mają czasu zajmować się działalnością tak niepraktyczną jak „rewolucjonizm”. Jak na razie moja diagnoza jest taka, że o ile na lewicy radykalnej jest wprawdzie nieco kobiet oraz całkiem sporo członków klas niższych (mitycznych „robotników” nie ma sensu szukać w sztolniach kopalń, pełno jest ich dookoła) to wyznaczaniem jej celów, organizacją akcji, ustawianiem dyskusji, zajmują się mężczyźni z klas średnich. Znam jeden przykład organizacji anarchistycznej, w której rolę nieformalnej liderki pełni kobieta – to organizacja zrzeszająca właściwie same nastolatki i nastolatków. Ten wiek, wolny jeszcze od praktycznych ograniczeń dorosłości jest ostatnim gdy kobiety znajdują czas na liderowanie w grupie, która nie ma szans wpłynąć na poprawę ich bytu.

Spojrzenie liderów z klas średnich na aktywizm kompletnie wypaczone jest mieszczańską kategorią „humanitaryzmu”. Mimo iż sami dobrze wiemy, że osłony państwa opiekuńczego, 8 godzinny dzień pracy itd. to wyniki twardej walki gdzie nikt nie troszczył się o bliźniego, a po prostu egzekwował brutalnie swoje interesy, nasze podejście do ruchu radykalnego zazwyczaj jest takie same jak do organizacji pozarządowych wysyłających drobne pieniążki do Afryki. Chcemy pomóc. Widzimy siebie w roli pracujących na darmowym etacie organizatorów i liderów ruchu robotniczego. Mając jako tako zapewniony byt robimy to wyłącznie z bezinteresownej miłości do „ludu”. Ta „bezinteresowność” jest oczywiście cechą tak do bólu mieszczańską, że aż zgrzytają zęby. Właśnie my, męscy liderzy z klas średnich chcemy „aktywizować imigrantów”, „wciągać ludzi w akcję”, „pozwalać lokatorom mówić własnym głosem” itd. Słowem nie mając własnych problemów wtrącamy się w cudze, snując jednocześnie wizję rewolucji. Wyobrażamy sobie jak ci ludzie, którym w dobroci serca doradzamy, pomagamy malować transparenty i legalizujemy pikiety, w ramach spłacania długu wdzięczności szturmują komisariat, urzeczywistniając sen rewolucjonisty.

Aktywiści pochodzący z klas średnich zapominają o własnych problemach i obowiązku walki z nimi. Poszukując „podmiotu rewolucji”, który mógłby zastąpić marksowski proletariat zapominamy, że najważniejsza jest praktyka codziennej walki. Słowo samoorganizacja często znaczy dla nas tylko tyle co „organizowanie innych, bez formalnej struktury”. Jesteśmy architektami organizacji imigrantów i imigrantek, lokatorów i lokatorek, pracownic i pracowników budowlanych, projektując je jednak w mieszczański sposób, opierając się na fałszywym założeniu, że każdy posiada tyle samo czasu na bezpłatną działalność rewolucyjną i, że w imię przyszłych korzyści może zrezygnować z gotowania dziś obiadu. Ten sposób organizacji zawsze skutkuje tylko i wyłącznie powstaniem nowych NGO'sów, o nieco bardziej radykalnej retoryce, a zatem hierarchicznych struktur w których zaradni mieszczanie pomagają bezradnym członkom klas ludowych przyjąć mieszczańskie kategorie myślenia. Autentycznie oddolnie inicjatywy klas ludowych zazwyczaj nakierowane są na pomoc w przetrwaniu. To grupy samoobrony, spółdzielnie prowadzące produkcję lub dystrybucję podstawowych towarów, sąsiedzkie grupy pomocy itd. Mieszczańskie kółka dyskusyjne i grupki organizujące pikietę w każdy weekend nie mają z nimi nic wspólnego. Prawdziwie oddolne grupy klas ludowych potrzebują oczywiście współpracy z grupami radykalnych mieszczan zagrożonych degradacją (historia uczy, że o ile zagrożeni wywłaszczeniem drobni kupcy są raczej ostoją ruchów skrajnie prawicowych, to zagrożeni degradacją pracownicy i pracownice umysłowi wchodzili niejednokrotnie w sojusz z radykalnym ruchem robotników i robotnic). Natomiast współpraca, to coś zupełnie innego niż „pomoc”, albo „wsparcie” .

W moim mieście gdzie według szacunków urbanistów brakuje 120 tysięcy mieszkań, dzieciaki z klas średnich, którym głód zagląda w oczy, a sytuacja życiowa coraz bardziej przypomina tę, o której opowiadają koledzy z klas ludowych, powinny na poważnie zająć się skłotingiem, zamiast „pomagać organizować się lokatorom”. Ruch lokatorski będzie naturalnym sojusznikiem ruchu skłoterskiego, a ich wspólnym celem będzie kontrola nad miastem.

Musimy pamiętać, że jednostki o naprawdę wysokich kompetencjach kulturowych (obecnie zwłaszcza informatycznych, designerskich itd.) uciekać będą ze sformalizowanego rynku pracy w stronę wolnych zawodów i w ten sposób ograniczać wyzysk jakiego doświadczają. Ogromna większość jednak sektora produkcji kulturalnej będzie obsługiwana przez mcpracowników i mcpracownice, ogromna część młodych ludzi z klas średnich zaś nie dostanie się do nich i będzie permanentnie zagrożona bezrobociem i degradacją. Musimy sami szukać dobrych sposobów walki z wyzyskiem w tych sektorach, w których sami często pracujemy.

Potrzebujemy również nowych form walki z wyzyskiem w strukturach tworzonych przez system podwykonawczy i franchaising, w małych zakładach pracy, przy wysokiej niepewności zatrudnienia, czyli tam, gdzie nie działają związki zawodowe. Jak pokazują doświadczenia ruchu radykalnego w innych krajach, takie formy walki wymagają ponadzakładowej i ponadbranżowej solidarności pracowniczej, najlepiej na poziomie społeczności lokalnej. Potrzeba bowiem zawsze kilkunastu lub kilkudziesięciu osób spoza zakładu pracy, które są w stanie pomóc w akcjach bojkotu lub sabotażu danej firmy, nie ryzykując jednocześnie zwolnienia. Warto także uderzać w cały sektor (np. we wszystkie łamiące prawa pracownicze restauracje w danej dzielnicy) lub w cały łańcuch podwykonawczy, zamiast w pojedyncze firmy. Nie mogą się tym jednak zajmować „zawodowi rewolucjoniści”, lecz na zasadzie solidarności i pomocy wzajemnej pracownicy i pracownice innych firm, które również u siebie będą liczyć na pomoc pozostałych. Nie chodzi tu bowiem o tworzenie grupy „aktywistów na telefon”, lecz o nacisk na organizację w miejscu pracy, organizację, która będzie gotowa okazać bezwarunkową solidarność z innymi pracownikami i pracownicami, jednak na ich wyraźną prośbę i w sposób wspólnie przez obie strony ustalony.

Przykładem kampanii, która rozwijała się świetnie, a która nie znalazła kontynuacji, głównie dlatego, że żaden z jej inicjatorów nie miał osobistego interesu w jej kontynuacji, była ta na rzecz darmowego transportu niekasuj.pl. Mimo iż w szczytowym momencie na spotkania organizacyjne przychodziło około 40 osób, mieliśmy zainteresowanie dziennikarzy i dziennikarek lokalnych, a władza nas zauważyła i potraktowała jako poważne zagrożenie, nikomu z organizatorów nie chciało się tego ciągnąć. Najlepszym probierzem tego faktu było to, że sami organizatorzy przez prawie pół roku nie zdołali założyć kasy ubezpieczeniowej na wypadek złapania przez kontrolera, który to pomysł promowaliśmy na stronach. Ja osobiście cały rok jeżdżę na rowerze i traktowałem tę kampanię bardziej jak zabawę i okazję do pokazania naszej grupy szerszej publiczności. Wszyscy zdaje się czuliśmy, że problemy pracowników i pracownic o wysokiej niepewności zatrudnienia bardziej nas dotyczą.

Gdy rozpocząłem studia doktoranckie i za liche stypendium wynająłem mieszkanie, naprawdę się ucieszyłem, gdy okazało się, że samorząd doktorancki toczy bój o podwyżki. Problem polegał na tym, że o ile mi naprawdę zależało na tych 300 zł, które umożliwiłyby mi zbilansowanie budżetu, o tyle większość doktorantek i doktorantów wybiera indywidualne strategie awansu, jak choćby dorabianie na dydaktyce w prywatnych szkołach czy łapanie tak zwanych „fuch”. Sama Rada Doktorantów zajmowała się tym tematem raczej celem zbicia większego kapitału politycznego niż z autentycznej potrzeby podwyżki. Myślę, że moich znajomych i znajome bardziej by zaangażowała kampania na rzecz poprawy warunków zatrudnienia w szkołach, w których dorabiają, ale to byłaby trudna kampania, gdyż pracują tam często na umowach śmieciowych i są uwikłani w dość dziwne, klientelistyczny i nepotyczne układy.

Sam zresztą mam pewien problem z angażowaniem się w akcje na rzecz podnoszenia stypendiów doktoranckich, gdyż ciężko mi traktować studia doktoranckie poważnie. Według mnie cała struktura akademii jest tworem opresyjnym i nie nadaje się jako taka do reformowania. Swój udział w niej traktuję raczej jako płatne wakacje niż rzeczywiście pracę.

Warto priorytetowo traktować zakładanie spółdzielni wytwórczych, kooperatyw spożywców, kas ubezpieczeniowych, banków czasu i innych form ułatwiających przetrwanie. Potrzeba także poważnego przemyślenia pytania, czy wobec ofensywy państwa i kapitału wywołanej znacznymi podwyżkami na rynku nieruchomości poddajemy się i odpuszczamy temat skłotingu. Jeśli nie, musimy przeprowadzić prawdziwe skłoterskie kontruderzenie, by mieć szansę w tej walce. Warto zajmować się swoimi sprawami i być gotowym do okazania solidarności innym. Nie potrzebujemy jednak organizacji, które będąc radykalnymi na papierze są wodzowskimi projektami pojedynczych ludzi, zaś w praktyce ich członkowie i członkinie muszą samotnie walczyć o byt.

Zastanów się poważnie, czy spotkania Twojej organizacji nie trwają za długo, by mogły w nich uczestniczyć osoby poważnie obciążone pracą opiekuńczą i zawodową. Czy nie za często wykorzystujecie elitarne środki komunikacji, jak listy mailingowe, które odbierane są przez tych, którzy pracują z komputerem lub mają czas używać go poza godzinami pracy? Zastanów się, czy Twoi koledzy i koleżanki z pracy znają Twoje poglądy i czy dobrze wykorzystujesz czas wspólnych rozmów w pracy i po pracy - być może zamiast spędzać trzecią godzinę na spotkaniu organizacji radykalnej lepiej porozmawiać z nimi o problemach w waszej firmie, lub w firmie siostrzanej. Zastanów się, czy jeśli podejmujesz zadanie w ramach organizacji, które wymaga wielu godzin pracy, czy akurat w tym przypadku nie ma możliwości podzielenia go na mniejsze czynności, które zaangażowałyby więcej osób, ale w mniejszym zakresie. Niech pomysłem na Twoje akcje będą problemy z jakimi sam się borykasz w życiu. Mówienie cudzym głosem szybko zniechęci i Ciebie i tych, w których imieniu będziesz próbował(a) się wypowiadać.

„Sojusze” ONR, czyli zakłamanie do potęgi! Nie dość, że neonaziści to jeszcze konfidenci policyjni

Publicystyka

Jak co roku w Warszawie, Obóz Narodowo Radykalny (ONR) planuje swój przemarsz 11 listopada. Brunatne koszule, czy jak wolą ich zwolennicy - koszule piaskowe, pochodnie, antysemickie okrzyki, rasistowskie hasła. Tak wyglądały ich marsze w ubiegłych latach. Z drugiej strony demonstracje sprzeciwu i blokady. Jedne mniej inne bardziej skuteczne. Poszukałem w internecie informacji na temat tegorocznego przemarszu. Na swojej stronie internetowej organizatorzy umieścili informację, że w tym roku marsz będzie organizowany przez ONR i Młodzież Wszechpolską (MW).

Skłoting w Holandii po "zdelegalizowaniu"

Świat | Lokatorzy | Publicystyka

Więcej na temat skłotingu w Holandii w Podręczniku skłoterskim(napisanym przed delegalizacją) który możecie poczytać tutaj: http://positi.blogspot.com/2008/09/podrcznik-squatterski-dla-amsterdamu....

ZMIANY PO 1.10.2010 delegalizacji skłotingu
z http://www.stichting138a.nl/polski

Z dniem 1-ego października 2010 wchodzi w życie ustawa "Skłotowanie i pustostany" w Holandii.Ustawa ta zakazuje skłotowania, umożliwia policji eksmisje skłotów, a lokalnym samorządom daje środki prewencyjne, mające na celu zapobieżenia pustostanow.

W wyniku wprowadzenia tej ustawy powstała Fundacja 138a (Stichting 138a).
Fundacja138a (Stichting 138a) została założona, aby służyć jako centrum wiedzy oraz legalnych ekspertyz na tematy związane z prawem "Skłotowanie i pustostany".Zajmujemy się głównie udzielaniem porad prawnych skłotersom oraz wspieraniem legalnych działań opartych o ustawę dotyczącą skłotowania i użytkowaniu pustych budynków.

Stichting 138a jest inicjatywą niezależnych prawników i adwokatów. Na bieżąco informujemy osoby zainteresowane o naszej działalności porzez nieregularne publikowanie biuletynów informacyjnych.

Aby otrzymywać biuletyn informacyjny napisz na adres: nieuwsbrief@stichting138a.nl
Kontakt dla prasy oraz mediów: pers@stichting138a.nl
Wszystkie inne maile można przesyłać na: info@stichting138a.nl
551a Kodeksu Postępowania Karnego (Holandia)

W przypadku podejrzenia przestępstwa zdefiniowanego w artykułach 138, 138a oraz 139 Kodeksu Karnego, każdy funkcjonariusz policji może wejść do podejrzanego miejsca. Każdy z nich ma prawo usunąć lub spowodować usunięcie wszystkich osób, które przebywają nielegalnie na terenie budynku oraz wszystkich obiektów/rzeczy znalezionych w tym miejscu.

Wejście. Policja może wejść na teren posiadłości jeśli jest przekonana, że nie ma umowy między jej użytkownikami a właścicielem. Jeżeli masz umowę z właścicielem to najlepiej jest ją spisać na papierze i pokazać umowe policji natychmiast kiedy pojawi się pod twoimi drzwiami.

Ewikcja. Nie jest pewne czy policja może usunąć wszystkich i wszystko zgodnie z tym prawem. Najlepiej jak powiesz policji, że nie przebywasz w budynku nielegalnie. Tylko sąd będzie mógł zdecydować czy to prawda i czy można dokonać ewikcji, więc policja może dokonać ewikcji dopiero po zakonczeniu sprawy w sądzie. Pytanie czy policja też tak będzie myśleć.
Skłoting po 1 października 2010 (Holandia)

* Mieszkanie na skłocie stanie się bardziej niepewne. Zgodnie z nowym prawem policja może pojawić się pod Twoimi drzwiami w każdym momencie. Zamykaj drzwii kiedy policja przebywa w okolicy. Rozmawiaj na przykład przez skrzynkę na listy lub z okna na wyższym piętrze.
* Policja nie będzie już dłużej miała powodu wkraczać do budynku zaraz po akcji skłotowania żeby ustalić jak długo budynek był pusty.
* Skłoting przestanie być chroniony prawem, ale nadal pozostanie usprawiedliwiony. Prawa zawsze mogą być wyeliminowane. Jeśli wystarczająco dużo ludzi będzie chciało się pozbyć tego prawa, skłoting stanie się znów legalny. Więc powiedz swojej wspólnocie/słsiedztwu dlaczego skłotujesz, czy to jest przeciwko spekulacjom (na rynku mieszkaniowym) czy po prostu nie masz dachu nad głową.
* Jeśli została zawarta umowa pisemna z właścicielem, upewnij się że zawsze masz jej kopię, żeby pokazać ją policji kiedy będzie chciała dokonać eksmisji. Spisz również ustną umowę, którą zawarłeś z właścicielem i zrób jej kopię.
* Obecnie toczy się dużo rozmów czy ewakuować czy nie po 01.10.2010. Sposób postępowania będzie zależał od zarządu miast, policji, prokuratury, poniweż te organy władzy decydują o lokalnej polityce. Twój regionalny Skłoterski Punkt Informacyjny (KSU) może wiedzieć więcej na temat lokalnej polityki. Lokalne władze również mogą wyjaśnić niektóre Twoje pytania. Jeśli nie jesteś zadowolony z odpowiedzi, skontaktuj się ze swoim KSU, prawnikiem lub na przykład Stichting 138a.
* Informacje kontaktowe do twojego KSU i prawników są dostępne na kraak-forum.

Przez kontynuowanie skłotingu prawo (zakazujące skłotowania budynków ) stanie się zbyt kosztowne i nie możliwe do utrzymania . Do zachowania tego nowego prawa mogą zniechęcać akcje natychmiastowego ponownego skłotowania domów poddanych eksmisji, skłotowanie dwóch nowych domów po ewikcji lub akcje solidarnościowe.

Każda akcja skłotowania musi zostać wykorzystana do przekonania ludzi, że skłoting jest nadal potrzebny. Czy policja powinna się przegrupować, żeby chronić pustostany? Czy antyspołeczne spekulacje powinny być chronione? Czy braki mieszkaniowe powinny być zachowane? To nie wybór między przekonywaniem opinii publicznej a dalszym aktywizmem, potrzebujemy obu. To nie wybór między spokojnym życiem a ciągłym prowadzeniem kampanii. Tylko dzieki aktywnemu działaniu możemy przekonać władze, że utrzymania tego prawa jest nie potrzebne i nie mozliwe. Tylko wtedy możemy znów żyć w spokoju.

Brutalizacja postępowania wobec ubogich najemców

Kraj | Lokatorzy | Publicystyka

Tekst pochodzi ze strony gentryfikacja.zlem.org.

Gdy mówi się o zjawisku gentryfikacji w Polsce, czyli o tworzeniu gett luksusu tam, gdzie dotychczas żyli biedni, przedstawia się raczej dość naiwne schematy myślowe zamiast opartej na faktach analizy. Zjawisko gentryfikacji siłą rzeczy wiąże się z wymianą mieszkańców osiedla, czy innego obszaru, którego ma dotyczyć. Osoby o niskim dochodzie muszą się więc wyprowadzić, by mogły się wprowadzić te o wysokim, zresztą dlatego zjawisko gentryfikacji jest źródłem korzyści dla właścicieli budynków i dlatego do niego dążą. Jeśli pojawia się ktoś, kto za mieszkanie, budynek lub grunt pod tym samym adresem chce zapłacić znacznie więcej, trzeba pozbyć się dotychczasowych najemców. Potoczna krytyka mówi, że narzędziem gentryfikacji są podwyżki czynszów, które doprowadzają niskodochodowych mieszkańców do zadłużenia, a zadłużenie to staje się powodem eksmisji. Prawda jest jednak taka, że o ile podwyżki czynszów faktycznie występują w niektórych miastach i dzielnicach, narzędzia by pozbyć się ubogich potrafią być bardziej brutalne i zarazem skuteczniejsze.

Na zachodzie Europy funkcjonuje pojęcie landlord harassment, które oznacza dręczenie przez właściciela (kamienicy, gruntu, czy mieszkania) jego najemców. Pojęcie opisują pokrótce anglo- i hiszpańskojęzyczna wersja Wikipedii (najpopularniejszej encyklopedii internetowej). Można znaleźć także poradniki prawne dla brytyjskich najemców, co robić w wypadku dręczenia przez właściciela. Wspomniany artykuł w anglojęzycznej wersji Wikipedii mówi o tym, że dręczenie przez właściciela ma miejsce tam, gdzie prawo reguluje kwestię podwyżek czynszu i eksmisji. Ochrona lokatorów przed podwyżkami czynszu została wprowadzona w Polsce przez Ustawę o ochronie praw lokatorów, mieszkaniowym zasobie gminy i o zmianie Kodeksu Cywilnego z 21 czerwca 2001, ale częściowo uchylił ją wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2005 roku. Skutkiem tego owa ochrona w tej chwili jest w Polsce niewielka, niemniej jednak właściciel podnosząc czynsz zawsze ryzykuje pozew, którego rozpatrzenie może zająć sądowi kilka lat, do tego zaś czasu lokatorzy płacą kwotę sprzed podwyżki. Oznacza to, że podwyższanie czynszów nie jest najszybszym sposobem pozbycia się zbyt mało majętnych najemców. Podobnie eksmisje wymagają wyroków sądów i podlegają pewnym regulacjom. Pomiędzy lokatorami i lokatorkami, a właścicielami i ich prawnikami toczy się dramatyczny bój o eksmisje. Chociaż prawo Unii Europejskiej zabrania eksmisji na bruk, a na gruncie polskim wspomniana już Ustawa miała je eliminować, faktycznie w Polsce ochrona najemców nie spełnia unijnych standardów i eksmisje bez zapewnienia innego lokalu są wykonywane[1]. Niekiedy mają miejsce ze skandalicznym naruszeniem i tak liberalnego prawa, w wyjątkowo podły i nieludzki sposób. Niemniej jednak ze względu na obostrzenia, okres ochronny, w którym eksmisji dokonywać nie można, niektórzy szukają prostszych metod na opróżnienie wynajmowanych lokali.

Dręczenie przez właściciela to po prostu użycie władzy i przemocy do tego, by zmusić najemców by wyprowadzili się sami, bez wyroku eksmisyjnego. Ma ono tę zaletę, że działa szybko, nie wymaga żadnych procedur i dodatkowo nie zawiera spektakularnego elementu eksmisji. Lokatorzy wynoszą się chyłkiem, bez interwencji komornika i policji, nikt nie pyta ich dokąd, nie psują żadnych statystyk. Nawet jeśli jest grudzień i zamarzają później tułając się od dworca do dworca, wszystkie dokumenty wskazują, że wyprowadzili się z własnej woli. Najczęstsze przykłady dręczenia to odcinanie mediów (zwłaszcza zimą, tych umożliwiających ogrzewanie) i całkowite zaniechanie remontów. Bardziej brutalne formy zakładają aktywne uszkadzanie wynajmowanego budynku przez właściciela, by utrudnić życie mieszkańcom, zdarzają się też przykłady typowego nękania psychicznego. Szerzej opiszę je w dalszej części tekstu.

Ubodzy najemcy zajmujący lokale w atrakcyjnych lokalizacjach nie są współczesnemu kapitalizmowi do niczego potrzebni. Wręcz przeciwnie jak wykazuje Mike Davies w swojej Planecie slumsów kapitaliści podwójnie zarabiają na gettoizacji. Po pierwsze wynajem lokali komercyjnych i luksusowych apartamentów stanowi niezwykle intratny biznes – do prowadzenia którego trzeba pozbyć się dotychczasowych mieszkańców i użytkowników nieruchomości, po drugie, co bardziej szokujące, gęsto zabudowane slumsy i przegęszczone mieszkania to również źródło świetnego zysku (Davis 2009 s.121-131). Możemy zatem powiedzieć, że gdy osoby o niskim dochodzie zamieszkują lokalizacje, którymi zainteresowani są najemcy z grubszym portfelem, właściciele widzą, że muszą taki stan zmienić, aby nie stracić dwóch okazji do zarobku.

Lokatorzy w odróżnieniu od pracowników, którzy są kapitalistom potrzebni tak długo jak nie można zastąpić niczym ich pracy, mogą być w dość łatwy sposób spacyfikowani siłowo, bez minimalnego choćby udziału ich zgody. Pracownicy muszą wyrażać choć częściową zgodę na warunki swojej pracy, w przeciwnym razie są w stanie efektywnie sabotować wytwarzanie dóbr i usług. Lokatorzy zaś są narażeni na przemoc nie tylko ze strony właścicieli - polityka przesiedlania biednych z miejsc, w których kupnem lub najmem zainteresowany jest kapitał, jest wspierana przez władze, stąd też do indywidualnej przemocy konkretnego właściciela może dołączyć cały aparat siły, zwłaszcza jeśli lokatorzy podejmują zorganizowane, zbiorowe formy protestu. Na całym świecie brutalizacja postępowania wobec ubogich najemców jest coraz bardziej widoczna, zarządzanie biedą za pomocą siły staje się faktem.

Jak zauważają badacze gettoizacji, coraz wyraźniej widzimy wspieranie tych procesów przez państwo za pomocą środków policyjnych i wojskowych (por. np. Davies dz. cyt. s.158-166). Dzielnice ubogich są postrzegane jako potencjalnie niebezpieczne dla władzy i muszą być poddawane regularnej kontroli, tak w fazie zasiedlania przez nowych mieszkańców, jak wysiedlania starych, a także gdy dopełniona jest już gettoizacja. Najjaskrawszym tego przykładem są brazylijskie favele, które otacza się murami aby utrudnić przemieszczanie się ludności w momencie państwowego ataku (identyczny jest zresztą sposób traktowania przez siły państwowe Izraela okupowanych terytoriów arabskich, które również stanowią morze nędzy).

Niel Smith wprowadza pojęcie „miasta rewanżystowskiego” [2] (Smith 2010 s. 41), które zabezpiecza wysiedlanie osób ubogich, rozwijając środki przymusu [3]. Jako przykład służy mu oczywiście Nowy Jork, który, mniej więcej w okresie przejmowania przez bogatych kolejnych dzielnic, rozwinął słynną politykę „zero tolerancji”, opierającą się na bezwzględnej kryminalizacji nawet błahych zachowań. Jak pisze Smith był to również czas w którym miasto wypłacało rekordowe sumy na ugody z ofiarami policyjnej przemocy oraz próbowało wyposażyć stróży prawa w kule dum – dum eksplodujące wewnątrz ciała (tamże s. 43). Loic Wacquant opisał politykę miasta z tego okresu w ten sposób: „Cel reformy: uspokoić przestraszone klasy średnie i wyższe – te które chodzą do wyborów – za pomocą permanentnego nękania biednych w przestrzeni publicznej (w parkach, na ulicach, dworcach, autobusach, w metrze itp.) Do celu prowadzą trzy środki: zwiększenie stanu osobowego i wyposażenia jednostek policji, decentralizacja operacyjnej odpowiedzialności i scedowanie jej na komisarzy dzielnicowych wraz z ilościowym określeniem zadań oraz wprowadzenie systemu informatycznego (z centralną bazą danych, dostępną w komputerach samochodów patrolowych).” (Wacquant 2009 s. 27)

Realizacja tych założeń jest zaskakująco podobna w Polsce. Wdrażany właśnie projekt „rewitalizacji Nadodrza” (część wrocławskiego, administracyjnego osiedla Ołbin charakteryzująca się względnie wysoką przestępczością i niskim dochodem mieszkańców, a mająca przeobrazić się w modną i atrakcyjną dzielnicę) zakłada odnowienie komisariatu policji za pieniądze Unii Europejskiej oraz montaż 40 kamer, w tym jednej wycelowanej w niezależne centrum kulturalne i miejsce spotkań lokalnych aktywistów. Sieć monitoringu ma być rozwijana także na poznańskich Jeżycach, które również są „rewitaliozwane”. Analogicznie w 2006 roku na skrzyżowaniu legendarnie wręcz niebezpiecznej ulicy Brzeskiej z lansowaną na nowe zagłębie rozrywkowe warszawskiej Pragi Ząbkowską utworzono nowy komisariat.

Warto także pamiętać, że ubodzy najemcy często znajdują się na przecięciach różnych systemów opresji. Niedostatek materialny może skutkować chorobami, uzależnieniami, współwystępuje z wielodzietnością, nieobecnością jednego z rodziców przy pracy opiekuńczej, wśród osób najmujących lokale komunalne więcej jest kobiet i osób w podeszłym wieku. Różne systemy opresji niekiedy funkcjonują zaskakująco współbieżnie redukując szansę na zrealizowanie swoich interesów do zera. Jedna z osób z którymi przeprowadzałem wywiady na warszawskiej Pradze, mieszkająca w zreprywatyzowanym kilka lat temu budynku, powiedziała dobitnie:

Następuje przemoc, czy przemoc finansowa ze strony właścicieli budynku, prawda? Czy przemoc wobec kobiet, czy przemoc…to też jest raczej przemoc, ignorowanie czyichś potrzeb na przykład, prawda? Ze strony państwa, czy…ze strony państwa, przecież nasze państwo jest przemocą.

Autorka powyższego cytatu sama wielokrotnie doświadczyła przykładów nękania przez właściciela, a także obojętności urzędników i służb państwowych, które wobec osób żyjących w niedostatku częściej występują w roli sprawcy nieszczęścia niż pomocy. Niestety idealny przykład takiego jednoczesnego działania różnych aparatów przemocy został dostarczony w ostatnich dniach przez życie. W momencie gdy piszę te słowa toczy się postępowanie o odebranie dziecka mieszkance Warszawy, która wraz z czteroosobową rodziną została przesiedlona przymusowo do lokalu socjalnego o powierzchni 21 metrów kwadratowych (bez naruszena prawa). Następnie urzędnicy uznali, że to zbyt mała powierzchnia, by mogło wychowywać się na niej dziecko. Rozpoczęto więc procedurę sądową zmierzająca do odebrania pociechy rodzinie. Rozprawy zamierzali obserwować inni najemcy zrzeszeni w Komitecie Obrony Lokatorów, ale sąd utajnił posiedzenia.

Można powiedzieć, że system pomocy społecznej jest sfragmentaryzowany i nieprecyzyjny zaś system kontroli i represji scentralizowany, zsynchronizowany i bezlitosny. Na temat urzędników i urzędniczek zarządzających zasobem komunalnym, odpowiedzialnych również za reprywatyzację budynków ta sama respondentka powiedziała:

Chcę tego, chcę, żeby to było ustawione jak należy. Ja nie mówię, że oni maja pracować za 5 groszy, niech oni maja godziwą, porządną płacę a niech nie kradną do cholery, niech nie oszukują tych, którzy są bezbronni. Mnie wkurza do granic możliwości to, że bydlę, które ma władzę znęca się nad tym, który nie ma nic. To jest najohydniejsza zbrodnia jaka tylko może być…to jest zbrodnia, bo ja widzę co się dzieje, słuchaj, od początku przejęcie przez prywatnych właścicieli, w pierwszym roku umarła jedna osoba, w drugim roku dwie osoby, w sumie (w 5 lat – przyp. WK) pięć osób. Niezły przerób, nie?

Władze nękają lokatorów i lokatorki również jako właściciele nieruchomości, a więc występują w klasycznej roli kapitalisty chcącego zrobić interes. Ewidentny tego przykład stanowi przypadek mieszkań komunalnych i socjalnych w kamienicy przy 29 listopada w pobliżu centrum Warszawy. Zaalarmowani przez mieszkańców aktywiści i aktywistki z Komitetu Obrony Lokatorów nagrali na wideo pracowników dokonujących tam ekspertyzy stanu instalacji gazowej, którzy wyraźnie stwierdzili, że nie ma podstaw odłączać tego medium, ale Zarząd Gospodarki Nieruchomościami powinien niezwłocznie zlecić jej naprawę. Mimo to, a sytuacja miała miejsce w środku zimy, ZGN nie odstąpił od zamiaru odłączenia gazu w całym budynku. Zrozpaczeni mieszkańcy wraz z aktywistami okupowali siedzibę ZGN przez 4 dni, ale mimo to nie udało im się zmusić urzędników do naprawienia instalacji. Decyzję o odłączeniu gazu podjął ostatecznie Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego stwierdzając jednocześnie, że instalacja nadaje się do naprawy. Mimo to miasto zaproponowało jedynie wymianę mieszkań, ale tylko komunalnych i z uregulowanymi opłatami. Kilkanaście rodzin, w tym najaktywniejszych osób, otrzymało faktycznie nowe mieszkania komunalne. Jednak pozostali zostali w kamienicy, w której od tamtego czasu nie ma gazu. Wyglądałoby to może na przykład zwykłej oszczędności ludzkim kosztem, ale biorąc pod uwagę atrakcyjną lokalizację kamienicy można zaryzykować tezę, że chodzi o coś więcej. Rezygnacja z remontów nawet gdy są konieczne i odcinanie mediów to najprostsze metody, jakimi właściciele zachęcają do wyprowadzki.

We wrześniu 2009 TNV Warszawa poinformował o przypadku właściciela stołecznej kamienicy przy ulicy Strzeleckiej, który nie tylko odciął swoim najemcom gaz, za którego podłączenie zażądał po 500 złotych od lokalu (dodatkowo do wysokich czynszów), ale również zaspawał jedyną bramę wjazdową na podwórze. Ogrzewanie stanowi częsty cel nękających właścicieli. Również w Warszawie, przy ul. Jagiellońskiej, w kamienicy opalanej głównie węglem, spółka dwóch przedsiębiorców wprawionych w przejmowaniu komunalnego mienia odebrała po prostu mieszkańcom dostęp do piwnic, co uniemożliwiło im składowanie opału. Zasłonięto także okna płachtą przedstawiającą przyszły wygląd kamienicy, która nie przynosiła żadnego dochodu. Najskrajniejszy przypadek działania obliczonego na pozbycie się lokatorów miał jednak miejsce przy ul. Hożej 25 gdzie, jak podał Super Express, właściciel, który 2 lata wcześniej przejął kamienicę, wyburzył wszystkie ściany działowe w piwnicy i niemal wszystkie na parterze. Lokatorzy zaalarmowali Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego, który potwierdził ich obawy orzekając, że “W związku z rozbiórką części ścian murowanych konstrukcja nośna budynku została osłabiona. Może to stwarzać zagrożenie bezpieczeństwa ludzi i mienia”. Niemniej jednak wszyscy zajmujący się sprawą urzędnicy uznali zgodnie, że nic się nie da zrobić, gdyż właściciel ma prawo robić ze swoją własnością co chce. Praktyka pokazała, że może on nawet pozbawić mieszkańców wody. Tak zrobił posiadacz kamienicy przy ulicy Dzierżby na Ursynowie, który w trakcie trwania procesów z lokatorami o podwyżki czynszów i eksmisje po prostu rozwiązał umowę z MPWiK. Wodę odłączono nie uprzedzając o tym mieszkańców.

Jeśli nie można podnieść czynszów, bo lokatorzy czy lokatorki zakładają pozwy, można inaczej manipulować kosztami mieszkania tak, by okazało się ono uciążliwie drogie. Oto wypowiedź osoby z reprywatyzowanego mieszkania:

Zażyczyli podwyżki zużycia wody do 8m3 na osobę, słuchaj, w tym można słonia wykąpać a nawet całe stado, no nic ja mam 6m3 w tej chwili, no trudno płacę, w każdym razie ja napisałam do nich pismo, na które o dziwo zareagowali (...), z tym, że ja się z tym nie godzę i domniemywam, że to chodzi o to, żebym ja płaciła, pokrywała należności za te osoby, które nie płacą. Napisałam, że to jest niezgodne z prawem, nie ma czegoś takiego jak odpowiedzialność zbiorowa i ja tego płacić nie będę, a średnie zużycie wody w Warszawie wynosi od 4,5 do 5m3, bo tak jest faktycznie. Przysłali mi, że mam płacić za 6 m3,ale nie koniec tego. Ci, którzy nie mają łazienek albo urządzeń kąpielowych płacili 3 m3, ja z łazienką i pralką, która jednak trochę wody bierze, ja płacę za 6 m3, natomiast tym pozostałym, ponieważ my nie zgodziliśmy się, żeby płacić za 8m3, to tym bez łazienki podwyższyli do 5 m i jeszcze kazali im zapłacić wstecz od 2005 roku. I ja mówię, to jest nielegalne, nie wolno i to jest bez bezprawne i niech pani, pani Basiu idzie, bo jeśli pani miała aneks czynszowy i tyle pani płaciła, ile oni żądali, oni nie maja prawa wstecz pani zażyczyć sobie…i zgadnij ile osób poszło po prawniczki? Nikt, rozumiesz teraz dlaczego mówię, ze każda taka osoba, która działa jest bezcenna? Bo z całego domu działam tylko ja jedna. Ale dlaczego oni nie chodzą, jak myślisz, dlatego, że sądzą, że to nic nie da?

Aktywiści Komitetu Obrony Lokatorów twierdzą zresztą, że zarządca, który dopuszcza się dręczenia może być tylko pracownikiem, specjalnie do tego celu wynajętym, który za pieniądze pozbywa się lokatorów, a późniejsze zyski ze sprzedaży lub najmu nieruchomości zagarnia duża, zatrudniająca go firma. Wśród autorów opisujących współczesne przemiany miast coraz częściej pojawia się teza, że o ile w latach 50. i 60., kiedy zjawisko gentryfikacji wystąpiło po raz pierwszy, osoby kupujące nieruchomości w modnych i drożejących dzielnicach faktycznie chciały tam mieszkać, ze względu na ich niepowtarzalny charakter, to współcześnie takie transakcje mają zazwyczaj charakter inwestycji (por. Murzyn 2006 s. 65 i Smith dz. cyt. 45 - 68). Oznacza to, że kamienice i działki kupują głównie firmy lub indywidualni spekulanci wyposażeni w duży kapitał, z nadzieją na to, że sprzedadzą lub wynajmą je drożej za kilka lat. Taka sytuacja ma związek z globalnym wycofaniem inwestorów z branż produkcyjnych i ucieczką w sferę finansów, nie inwestuje się już w fabryki samochodów, jak przez większość XX wieku, lecz w papiery wartościowe. Gdy zaś pojawiają się wahania na giełdzie stabilny, długoterminowy zysk gwarantują akty własności ziemi i budynków. Ciekawe jest zresztą, że w ciągu ostatnich 5 lat kilku najbogatszych ludzi w Polsce, w tym Jan Kulczyk i Ryszard Czarnecki, wycofało część swojego kapitału z firm sektora finansowego i pozakładało spółki działające na rynku nieruchomości.

To jak domy ubogich mieszkańców i mieszkanek warszawskiej Pragi stają się nagle żetonami w kasynie opisuje zatrudniony w Zachęcie architekt Benjamin Cope. Napisał on ciekawy artykuł zawierający dużo ważnych informacji o firmach-krzakach, ludziach-słupach i powiązaniach biznesu z władzami oraz sektorem pozarządowym w procesie przejmowania mienia komunalnego przez inwestorów. Kończy odwracając schemat, w ramach którego zwykle mówi się o rewitalizacji, obecny w takich stwierdzeniach jak „idziemy do Europy”, albo „wprowadzamy światowe standardy”. Nawiązuje on mianowicie do słynnych na całym świecie sposobów załatwiania interesów znanych z Bazaru Różyckiego albo Stadionu X-lecia pisząc „Praga w erze globalizacji pokazuje, że globalizacja w znacznym stopniu przypomina Pragę.” (Cope 2010 s. 89)

Dziękuję za pomoc osobom związanym z warszawskim Komitetem Obrony Lokatorówj.

1-Ustawa zwalnia z tego obowiązku m.in. gdy w lokalu ma zamieszkać sam właściciel lub jego najbliżsi. Latem 2009 posiadacz kamienicy w Warszawie wręczył wypowiedzenia 17 rodzinom ją zamieszkującym z informacją, że do wszystkich mieszkań mają się wprowadzić jego najbliżsi. Nie był to przypadek odosobniony.

2-Rewanżyści to mieszczanie, którzy chcieli wziąć odwet na biedocie za to, że w 1848 roku przejęła miasto w ramach działania Komuny Paryskiej, istotą rewanżyzmu jest nienawiść do ubogich i obarczanie ich winą za złą sytuację miasta),

3-Na marginesie warto wspomnieć, że grecki socjolog Chryssanthi Petropoulou stawia tezę, że gettoizacja, komercjalizacja przestrzeni i zwiększenie policyjnego nadzoru, a więc to wszystko co Smith określa mianem miasta rewanżystowskiego, uderzyło w style życia młodzieży i wskazuje je jako główne przyczyny powstania z grudnia 2008, którego społeczne reperkusje do tej pory wstrząsają greckim państwem (Petropoulou 2010 s. 218). Petropoulou uważa także, że radykalne greckie ruchy społeczne, są ruchami miejskim, częścią walki o przestrzeń i prawo użytkowania jej.

Bibliografia:
Cope (2010) Raport z Pragi: megaplany, mikromodernizacja i ryzykowna urbanizacja w: Przegląd Anarchistyczny nr 11
Davies (2009) Planeta slumsów Warszawa: Książka i Prasa.
Murzyn (2006) Kazimierz: środkowoeuropejskie doświadczenie rewitalizacj Kraków: Międzynarodowe Centrum Kultury
Petropoulou (2010) From the December Youth Uprising to the Rebirth of Urban Social Movements: A Space–Time Approach w: International Journal of Urban and Regional Research nr 34
Smith (2010) Gentryfikacja jako globalna strategia urbanistyczna w: Przegląd Anarchistyczny nr 11
Wacquant (2007) Więzienia nędzy Warszawa: Książka i Prasa

Requiem dla Alexandrosa Grigoropoulosa - sprawiedliwość

Świat | Publicystyka | Represje

O zbrodniach dokonywanych przez morderców w mundurach pisaliśmy na CIA już dziesiątki razy. Niemal nigdy zaś nie mamy okazji pisać o tym, że powołany przez państwo aparat traktuje ich tak jak zwykłych przestępców. Częściej słyszą oni wyroki urągające zdrowemu rozsądkowi i poczuciu sprawiedliwości.

Najbardziej bulwersujący był bodajże przypadek gdy "karą" za zabójstwo czarnoskórego chłopca było zawieszenie policjanta na 30 dni, o którym pisaliśmy tutaj. Jednak pamiętamy wciąż, że mordercy Carlo Gulianiego i Iana Tomlinsona, tak jak wielu innych policyjnych oprawców pozostali bezkarni.

Nie mam żadnych wątpliwości, że również Epaminondas Korkoneas, który 6 grudnia 2008 pociągnął za spust byłby wolnym człowiekiem gdyby nie fakt, że Grecja od tamtego momentu stała się krajem niebezpiecznym dla sędziów, prokuratorów, policjantów i polityków. Wyrok na Korkoneasa jest wyrokiem politycznym w tym sensie, że obliczonym na wytrącenie z rąk zakapturzonych ludzi, którzy co kilka tygodni demolują ulice Aten, najbardziej medialnego argumentu. Władze od momentu ogłoszenia owego wyroku mogą mówić, że mają czyste ręce. To mała cena za możliwość dalszej kryminalizacji ruchów wolnościowych. Pakiet oszczędnościowy, bezrobocie i beznadzieja zamiatane są pod dywan, władza odgrywa spektakl dla obywateli wsadzając do więzienia dwóch ludzi podczas gdy dziesiątki tysięcy żyją z wyzysku innych.

Czekaliśmy na wyrok sądu dlatego, że chcieliśmy usłyszeć to co wiedzieliśmy już dawno. Chcieliśmy mianowicie potwierdzenia na papierze, że Korkoneas jest mordercą, a nasz gniew był od początku do końca słuszny. Chcieliśmy również zobaczyć, że ten zabójca zostanie potraktowany równie bezwzględnie jak np. kobieta, która po latach prześladowań zabija swojego męża-oprawcę we śnie. Problem polega na tym, że ceną jaką płacimy za tę ułudę sprawiedliwości, odegraną pod dyktando polityków, którzy chcą rzucić tłumowi ochłapy swej dobroci, jest świadomość, że Korkoneasa będziemy utrzymywać przez kolejne kilkanaście lat.

Ta ułuda sprawiedliwości jest podwójnie fałszywa dla każdego kto choć trochę zna realia więzienne. Drugi wymiar jej fałszywości zasadza się w fakcie, że więzienie dla jednych jest piekłem, a dla innych kurortem. Nie wiem w jakiej grupie znajdzie się ten akurat morderca.

Blog Occupied London podał między innymi, że w momencie odczytania wyroku w sądzie była rodzina Alexandrosa. Czytając tę informację natychmiast pomyślałem, że im naprawdę mogło zależeć na najsurowszej karze w ramach możliwego systemu. Nie wiem czy tak było zaiste, natomiast łatwo było mi to sobie wyobrazić. Taką wolę rodziny należy oczywiście uszanować. Smutne natomiast jest to, że jej realizacja możliwa była tylko rękoma uwikłanego w grę polityczną sędziego i tylko za pomocą skorumpowanego aparatu więziennego, który na dokładkę pasożytuje na pracy greckich pracownic i pracowników.

Jako anarchista chciałbym prawdziwej sprawiedliwości, a nie biurokratycznej, bezdusznej machiny władzy, gdzie rodzina zamordowanego sprowadzona jest do roli widzów, a wymiar kary jest ukryty za murem i uzależniony od dobrego humoru znudzonego gada.

Anarchizm a nie żaden "antyfaszyzm" - czyli komentarz do "przemyśleń"

Publicystyka

Z zainteresowaniem przeczytałem opublikowane na CIA "przemyślenia" i w pełni się z nimi zgadzam. Jest to chyba najlepsza analiza tego tematu jaka się dotąd ukazała. Chciałem dodać kilka swoich spostrzeżeń jakie nasunęły się po lekturze tekstu

Anarchizm jest społeczną ideologią. Zatem celem anarchizmu jest realizacja swoich postulatów (zmian społecznych) i stąd głównymi wrogami jest i zawsze będzie rząd i kapitaliści + policja (jako siła ochronna systemu). Anarchiści angażują się w konflikty społeczne, promują ideologię itd. Zasadniczymi sprawami dla anarchizmu są w chwili obecnej walki z wyzyskiem pracowników, walka z imperialnymi wojnami, walka z narastającym totalitaryzmem państwa i kontrolą nad społeczeństwem, kwestie lokatorskie, zagadnienia ekologii. Anarchizm angażuje się w te ruchy społeczne po to by nadać im niehierarchiczną strukturę i cele zgodne z naszą (wolnościową) ideologią. Jest to walka polityczna o konkretne cele społeczne ważne z obiektywnego (klasowego) punktu widzenia. Natomiast walka z neonazistami to jest zagadnienie marginalne, poboczne bo są to marginalne środowiska nie mające wpływu na rzeczywistość.

Na odwrót grupki "antyfaszystowskie" w ogóle nie myślą politycznie (tzn. nie planują szerszych zmian społecznych). Zarówno w wersji bojowo-subkulturowej (antifa) jak i grantowo-konfidenckiej (Stowarzyszenie Nigdy Więcej) są to działania nie mające nic wspólnego z realną polityką i walką społeczną. Ich podstawowym celem jest walka (bojowa bądź prawna) z neonazistowskim marginesem. Kwestia ideologii jest poboczna, jeden ma poglądy takie lub inne, inny apolityczny. Tak czy inaczej nie zajmują się one (jako grupy) walką polityczną/społeczną, a jedynie walką w swoim małym getcie. I to jest droga donikąd. Takie coś nigdy nie wyjdzie poza swoje wąskie getto

Prowadzi to do paradoksów gdy dziennikarzyna popierający imperialne wojny przemawia na "antyfaszystowskiej" demonstracji, a prowojenna neoliberalna gadzinówka (Gazeta W.) publikuje pochwalne artykuły. Żenada. Ale nie ma się co dziwić, bo takie są skutki tzw. nieideologicznego "antyfaszyzmu" i czas to w końcu zrozumieć. To kanał wygodny dla Systemu.

Paradoksalnie przynosi to wszystko skutki odwrotne od zamierzonych i ludzie dalej mają rasistowskie uprzedzenia oparte na ekonomicznych podstawach. Rasiści bez problemu wmówią, że imigranci zabierają pracę itd. (co w kapitalizmie wydaje się poniekąd słuszną optyką). I humanitarny "antyrasizm" nic tu nie pomoże. (Patrz: Anglia i konflikty EDL vs UAF).

Zamiast humanitarnego "antyrasizmu" należy wychodzić do ludzi z konkretnym i jasnym przekazem klasowym. Wtedy podziały na "rasy" same znikają gdy wskaże się realne podziały klasowe. Nie żadne "czarni i biali razem" tylko: "Pracownicy razem!". Tzw. "antyrasizm" nie jest w stanie zainteresować szerszych grup społecznych

Trzeba wychodzić w propagandzie zarówno do "tubylców", jak i imigrantów z jasnym przekazem klasowym - jednoczyć na zasadzie wspólnoty proletariackiej w walce z kapitalizmem. To jest perspektywa, która zainteresuje wielu. Wskazujemy pracownikom konkretnego wroga: kapitaliści i rząd i tłumaczymy o co chodzi w anarchizmie. Na takiej podstawie i z tak zdefiniowanymi wrogami pracownicy zrozumieją, że podziały etniczne nie odnoszą się do ich realnych problemów, nie mają znaczenia, bo wrogiem jest kapitalizm a nie inni ludzie.

Tak samo do młodzieży "z blokowisk" trzeba wychodzić z ideologią anarchizmu, np. na płaszczyźnie anarchizmu, jako ideologii antypolicyjnej. To może zjednoczyć zarówno młodzież "tubylczą", jak i imigrancką. Wskazujemy konkretnego wroga: policję i tłumaczymy, że anarchizm jest przeciwko tej instytucji i popiera walkę młodzieży z policją.

Generalnie nie ma sensu określać się jako "anty-...iści"

Zawsze mówmy o sobie jedynie jako anarchiści (anarchistki).
Jesteśmy anarchistami (anarchistkami), bo popieramy anarchizm i w związku z tym zwalczamy wszelkie wrogie wolności ideologie i struktury.
Tyle i aż tyle.

Neoliberalizm tworzy nowe getto warszawskie

Publicystyka

30 września. Kilkaset osób z organizacji lokatorskich, od paru już lat walczących z drastycznym pogorszeniem sytuacji mieszkaniowej w stolicy - spowodowanej przede wszystkim przez neoliberalną politykę i nieludzkie podejście rządzących - czeka na rozpoczęcie nadzwyczajnej sesji Rady Warszawy zwołanej z ich inicjatywy. Czekają już 3 godziny na dokończenie ostatniej sesji.

Ktoś kto był na Radzie, wie jak wyjątkowo nieskutecznie pracują Radni. Duża część Radnych obecnych na sali czyta Internet czy Fakty, inna część siedzi na stołówce i spożywa ciastka, w czasie gdy trwają przemówienia. Przemówienia czasami ultraważne, czasami nudne dygresje, których nikt nie słucha. Trwają debaty, ale kluby już dawno zdecydowały jak głosować i nikt nikogo nie przekona. Lokatorzy słuchający tych wystąpień, wyjątkowo długich w tym dniu, bez udziału lub obecności większości Rady, mieli takie wrażenie, że jak wreszcie Radni zajmą się ich tematem, wszyscy będą już zmęczeni. Ludzie wymiękają.

Po zakończeniu wszystkich ważnych spraw z poprzedniej sesji, pewna radna wystąpiła, aby przemówić na temat wspaniałości Marka Edelmana. Ta Radna z Platformy Obywatelskiej nie raz występowała już na sesjach ze wspomnieniem oraz przemówieniami o bohaterskiej postaci Edelmana. I w tym momencie, choć nikt już od jakiegoś czasu nie słuchał, chciała długo znowu przemawiać. Nie sprawiła na niej żadnego wrażenia sala pełna ludzi, w tym wielu starszych, wściekłych, że nikt nie traktuje ich poważnie. Ludzie krzyczeli i przerwali jej przemówienie.

Słychać było wiele komentarzy, co do tego przemówienia. Wielu lokatorów potraktowało je ironicznie. Lokatorzy sami czują, że mieszkają w gettach i że dzielnie walczą z bezdusznymi ludźmi, którzy skazali wiele osób nawet na powolną śmierć. Bo jak inaczej nazwać taką sytuację, gdzie ludzie muszą wybrać - płacić za czynsz czy za leki? Za leki, albo za jedzenie? Spotkaliśmy już dziesiątki ludzi gotowych odebrać sobie życie, ponieważ stracili dach nad głową, czy zostali na swoje stare lata wyrzuceni ze swojego domu, gdzie mieszkali przez całe życie. Dziś znaleźli się w ponurych warunkach, niegodnych człowieka.

Tak. W Warszawie powstają getta. Na razie zdecentralizowane - ale chyba już niedługo powstanie więcej dzielnic slumsów. PINBUD wskazał kamienice nadające się tylko do rozbiórki i coraz więcej ludzi zostanie wysiedlonych do lokali zamiennych. A założeniem neoliberalnych rządzących jest to, że nieekonomiczne jest pozwolić ludziom wrócić do nowych domów w tej samej dzielnicy. Zawsze można więcej zarobić na sprzedaży gruntów w atrakcyjnych lokalizacjach w Warszawie, a menele z zasobów komunalnych powinni znajdować się w mniej atrakcyjnych dzielnicach, gdzie grunt jest tani. Taka mentalność stoi za pomysłem budowy dzielnicy slumsów, tak jak w słynnych przedmieściach Paryża, gdzie panuje poczucie beznadziei, gdzie dzieci rosną w patologicznym otoczeniu, gdzie reprodukuje się nędza, a mieszkańcy skazani są na mroczną przyszłość.

Pan Krettek w krainie cudów

Biuro Polityki Lokalowej. Pewna lokatorka jest umówiona z Panem Krettek, główny specjalistą Miasta do spraw lokalowych. Lokatorka jest emerytką. Jej mąż jest poważnie chory i jest szczególnie podatny na sytuacje stresowe. W takiej sytuacji jest wiele starszych osób, a złe warunki mieszkaniowe i dodatkowy stres zagrażają ich życiu i zdrowiu.

Dom lokatorki został "zreprywatyzowany" przez słynną mafię reprywatyzacyjną z Krakowa. To banda prawników i osób z kapitałem, którzy skupują roszczenia, budynki, eksmitują ludzi. Nowa właścicielka budynku w Warszawie ma 26 lat. Wypowiedziała umowę najmu lokatorom.

"Taki biznes nie jest zabroniony," opowiada Pan Krettek. Oczywiście, że nie jest. Tak skonstruowany jest system, że miasto nie wykupiło budynków, nie płaci odszkodowania spadkobiercom – a zamiast tego oddają kamienice, często niedokładnie sprawdzając roszczenia. A wszystkim mieszkańcom nie muszą zapewnić nowego mieszkania - tylko tym, którzy mieszczą się w kryterium dochodowym.

Kryterium to kolejny problem, jest ono bowiem za niskie. Jest cała masa ludzi, którzy nie są w stanie wynajmować mieszkania na wolnym rynku, bo jest za drogie, ale są za "za bogaci", aby zakwalifikować się do mieszkania komunalnego. Jedyna nadzieja dla nich - złapać okazję i podnająć nielegalnie mieszkanie komunalne. Mieszkania komunalne są najtańsze na "wolnym rynku".

Nasza lokatorka jest emerytką z reprywatyzowanej kamienicy. Dla takich ludzi zostało powiększone kryterium dochodowe - w którym mieszczą się ona i jej mąż. Jest tylko pewien problem. Mają syna. Syn ma bardzo niskie dochody - ok. 1300 brutto. Jednak, choć lokatorka i jej mąż są głównymi najemcami mieszkania, obecność syna sprawia, że nie kwalifikują się do powiększonego kryterium. To taki absurd, że obecność choć jednej osoby w gospodarstwie domowym, która nie jest rencistą, oznacza, że renciści będący głównymi najemcami nie kwalifikują się. Takich haczyków prawnych jest wiele w polityce mieszkaniowej miasta, ale o tym się nie mówi. Za to jest PR o rzekomej „szczodrości polityki miasta”.

"I tak te kryteria są BAAAARRRDDZOO wysokie" - upiera się Pan Krettek, który pewnie nie chciałby starać się wyżyć w Warszawie za 1300 zł. brutto. Co? Syn powinien znaleźć drugą może nawet trzecią pracę, jeśli nie wystarczy – komentuje pan specjalista.

Albo inaczej. W takiej sytuacji, Pani może wyrzucić Syna, czy syn może zatrudnić się na czarno. Lub siedzieć na dupie bez pracy. Tak robią ludzie, bo różnica w dochodzie, przy takich niskich dochodach, jest mniejsza, niż koszty wynajęcia mieszkania na tzw. wolnym rynku. Za podobne mieszkanie jak to, które mają, płaci się ok. 2 tys. złotych - oczywiście mogą przeprowadzić się poza Warszawę czy wpakować się w nawet jeszcze mniejsze mieszkanie. Stracenie mieszkania komunalnego dla takich ludzi oznacza dodatkowe wydatki, które przekraczają cały dochód netto syna. W takiej samej sytuacji znajduje się wiele rodzin. Z powodu takiej polityki, Miasto straci podatników, którzy czują się zmuszeni do ukrycia swojego dochodu, bo inaczej są skazani na totalne ubóstwo.

Rodzina naszej lokatorki nie jest bogata, wydaje wiele na leczenie. Przekracza kryterium dochodowe o 200 zł. brutto. Ale nie może być wyjątków. A co miasto proponuje dla tych ludzi, które są "za bogaci"?

"Można wstąpić do TBSów" słyszymy po raz kolejny. Lokatorka pyta skąd ma wziąć pieniądze - żaden bank nie udzieli jej kredytu. Także syn nie otrzyma kredytu, bo jego dochody są zbyt niskie.

Pytamy jednak Pana Krettka – „ile wolnych lokali jest obecnie w TBS-ach?”

- "Nie ma żadnych" – odpowiada.

- „A ile nowych TBSów będzie zbudowanych?”

- "Miasto nie przywiduje budowy nowych TBSów do 2013 roku. Ale może w przyszłości coś się zmieni."

A więc nasza lokatorka powinna czekać na cud. Ale jaki? Może któryś z mieszkańców TBSów umrze i zwolni miejsce. Ale ponieważ są setki rodzin czekających na miejsca w TBSach, pomór lokatorów musiałby być masowy, by nasza lokatorka miała szansę otrzymać lokal! Może setki rodzin mieszkających w TBSach cudownie umrą, zanim rodzina naszej lokatorki zostanie eksmitowana!

Jeśli miasto nie chce budować nowych mieszkań, lub nawet podtrzymać obecnego poziomu mieszkań komunalnych, jak zapewnią Lebensraum dla warszawiaków?

Neoliberalizm, to ideologia, która w swoim założeniu nie uznaje sytuacji, w której ludzie pracujący nie mogą przeżyć. Sytuacja, gdy ktoś pracuje, ale nie zarabia dość, aby płacić za czynsz, to nie problem istnienia niskich dochodów czy wyzysku, to nie problem braku polityki pro-społecznej - to problem osobisty. Może tę osobę trzeba doszkolić? Czy może jest za leniwa, bo nie chce pracować na 3 etaty. Jednak dogmatem ideologii neoliberalnej jest też twierdzenie, że klasa ubogich musi istnieć, by zaspokoić zapotrzebowanie na tanią siłę roboczą. A jak już nie pracują, tak jak w sytuacji naszej lokatorki, to są dla gospodarki jedynie ciężarem. Nie budujemy nowych TBSów, bo to są koszty, a jak lokatorka znalazła się w takiej, a nie innej sytuacji życiowej, to sama sobie jest winna. W konsekwencji, najbardziej ekonomicznym rozwiązaniem byłaby masowa śmierć wszystkich ludzi, którzy nie przynoszą na dzień dzisiejszy zysku. Nieważne, czy pracowali przez całe życie, płacili podatki, płacili regularnie swój czynsz. Nie ma takich założeń, że musimy zapewnić mieszkania na miarę potrzeb - bo to, jak powtarzają politycy - "jest nierealne".

Nie można po prostu umyć rąk

Jaka jest przyszłość rodzin skazanych na takie podejście władzy? Zostaną eksmitowani do kontenerów? Czy do mieszkań socjalnych? Ale nie ma nawet kontenerów i mieszkań socjalnych. Co miasto zamierza z tym zrobić? Może wynajmować, już na wolnym rynku i za ceny rynkowe, pomieszczenia tymczasowe. A ci młodzi, którzy nie mogą znaleźć pracy by wyżyć? Zawsze mogą wyjechać. A Polska straci. Nieważne - chyba wystarczy więcej reklam w telewizji, że Polska potrzebuje dzieci.

Cały ten system, to jest skazanie setek tys. osób na nędzę, czyli powolną śmierć. Dla wielu osób, szczególnie osób starszych czy chorych, to nawet jest skazanie tych ludzi na natychmiastową śmierć. I jest to śmierć, za którą Miasto i jego armia biurokratów jest odpowiedzialna, nawet gdy czują, że sami nie nacisnęli za spust i mają "czyste ręce".

"To nie nasza winna. To Rada Miasta, która przyjęła taki uchwały" - upiera się Pan Krettek.

"My nic o tym nie wiemy. To kompetencja gminy, by zapewnić lokale, to nie należy do Biura Polityki Mieszkaniowej" - twierdzi Pani Łęgiewicz, wicedyrektor Biura.

A co czytamy o kompetencjach Biura na stronie Miasta?

Do zakresu działania Biura Polityki Lokalowej należy w szczególności:

  • gospodarowanie zasobem lokalowym m.st. Warszawy, z wyłączeniem spraw dotyczących utrzymania i eksploatacji zasobów lokalowych, przekazanych do kompetencji dzielnic, a także koordynacja i nadzór nad wykonywaniem przez dzielnice zadań z zakresu gospodarowania zasobem lokalowym m.st. Warszawy....
  • przygotowanie i nadzór nad realizacją wieloletniego programu gospodarowania zasobem mieszkaniowym m.st. Warszawy;
  • opracowywanie projektów zasad najmu i sprzedaży lokali mieszkalnych i użytkowych;
  • prowadzenie polityki m.st. Warszawy wobec towarzystw budownictwa społecznego;
  • koordynacja polityki w zakresie zadań związanych z gminnym budownictwem mieszkaniowym....

Czy takim razie, Biuro nie miało nic wspólnego z przyjęciem uchwał przez Radę Miasta? I biuro nie ma nic wspólnego z nadzorem dzielnic? Ma - ale konsekwentnie umywa ręce, kiedy ktoś wspomina o złej polityce mieszkaniowej. Albo udają że tylko "wykonują swoje obowiązki". Mają wiele wymówek - zwykle, że miasto nie ma pieniędzy. Ale że miasto ma pieniądze na utrzymanie bezużytecznych biurokratów, na budowę stadionów, na sadzenie kwiatów, organizowanie festiwali, czy na inne wydatki - tylko nie na mieszkalnictwo, to nie jest pech, tylko polityczna decyzja.

I nie da się od tego umyć rąk.

Gdy powstaną nowe getta

Nowe getta w Warszawie powstaną dzięki tej a nie innej polityce. Jedyną przyczyna dlaczego jeszcze się tak nie stało jest to, że nadal wiele osób mieszka w zasobach komunalnych.

Tzw. "rynek komercyjny", to żaden rynek - ceny są za wysokie dla realnych zarobków przeciętnych ludzi. Mówi się w Warszawie o wysokich "średnich dochodowych" ale te statystki są mylące - bo znacznie więcej niż 50% osób zarabia poniżej tej średniej - a dla tych ludzi, ceny nieruchomości są za wysokie. Albo sprawiają, że nie zostaje wiele na życie.

W polityce mieszkaniowej innych miastach w Europie, często kryterium dochodowe dla mieszkań komunalnych jest obliczane na podstawie cen rynkowych - czyli wskaźnika, ile kosztuje wynajęcie mieszkania w danym mieście. W Warszawie tego się nie robi, a władze odmawiają udzielenia odpowiedzi na takie pytania.

Brak mieszkań w dostępnych cenach w Warszawie będzie oznaczać powolne tworzenie nowych stref gettoizacji - szczególnie wtedy, kiedy stare budynki w złym stanie technicznym znikają z mapy miasta. Na szczęście na razie mamy taką sytuację, że często tanie mieszkania znajdują się w pobliżu drogich mieszkań, co trochę hamuje rozwój stref ubóstwa - ale to kwestia czasu. A jeśli władze będą dalej realizować założenia neoliberałów, już niedługo zobaczymy takie strefy dla ubogich. Wystarczy jeszcze bardziej podnieść podatki od gruntu, aby koszty życia w pewnych dzielnicach stały się zbyt wysokie dla ich mieszkańców.

Założenia neoliberalne, którymi kieruje się nasz rząd i nasze miasto, zakładają, że jest "naturalne" - że ludzie zawsze tak mieszkali i powinni mieszkać, w dzielnicach mniej lub bardziej bogatych – oddzieleni od innych, razem ze swoją klasą ekonomiczną i społeczna. I tak tworzy się getto, gdzie wszystkie usługi, standardy życia będą niższe, skąd trudno się wydostać. Najważniejsze jednak jest to, że będzie to z dala od bogatych, którzy nie będą musieli na to patrzeć.

Postawa obecnych władz miasta jest jednoznaczna. Nie chcą patrzeć na biednych ludzi, są obojętni, tylko udają, że chcą pomóc, jeśli już, to tylko w wybranych przypadkach. Władze tworzą politykę, który pogłębia problem i nasila proces pauperyzacji wielu warszawiaków.

Przemyślenia przed 11 listopada: część pierwsza – co to znaczy (anty)faszyzm?

Antyfaszyzm | Dyskryminacja | Protesty | Publicystyka | Rasizm/Nacjonalizm | Ruch anarchistyczny

11 listopada znów ONR demonstruje w Warszawie. Przyjdź i pomóż zablokować marsz szowinstycznej prawicy. NO PASARÁN!

To zabawne, ale właściwie zgadzam się z krytyką, jaką co roku próbują forsować w komentarzach na CIA chłopcy z Obozu Narodowo Radykalnego wobec działań antyfaszystów, że „ONR to nie jest organizacją faszystowską”. W rzeczy samej mimo iż ta, podobnie jak inne organizacje szowinistycznej prawicy w Polsce odwołuje się do pewnych tradycji wspólnych dla przedwojennych ruchów prawicowych, w tym włoskiego faszyzmu, tak naprawdę współcześnie słowo faszyzm niewiele znaczy. Uważam, że to właśnie wielkie nieporozumienie wokół tego, o co w tym całym „(anty)faszyzmie” może chodzić sprawia, że wokół daty 11 listopada co roku dzieją się dziwne rzeczy. Bo przecież dziwne jest to, że lewicowych radykałów bierze pod swoje skrzydła dziennik, będący tubą neoliberalnej transformacji ustrojowej.

Faszyzm to jak wie każda uczennica i każdy uczeń gimnazjum ruch powstały we Włoszech w okresie międzywojennym. Opowiadał się on za silnym państwem i militaryzacją. Wbrew temu co teraz się niekiedy uważa nigdy nie był brany za ruch przyjazny dla robotników. Wręcz przeciwnie, już w latach 20. robotnicy zrzeszeni w organizacjach anarchistycznych i innych lewicowych walczyli z faszystami z bronią palną w ręku. Na północy Włoch na długo przed II Wojną Światową odbywały się prawdziwe bitwy pomiędzy faszystami, a, no właśnie, można by napisać „antyfaszystami”, ale może lepiej radykalnymi robotnikami, bo słowo antyfaszysta niewiele znaczy.

Faszyzm nie podobał się socjalistom (w tym anarchistom) ponieważ dążył do zwiększenia kontroli państwa nad jednostką, ograniczenia wolności, wojny (na której zawsze zarabiają bogaci, a giną biedni) oraz pod płaszczykiem takich fikcyjnych bytów jak naród, religia, rasa, etniczność, ustanawiał pozorną jedność pomiędzy burżuazją a robotnikami. Na takiej jedności jak wiadomo zawsze burżuazja zarabia, a robotnicy tracą. Nie ma bowiem nic gorszego niż sympatia do swojego pracodawcy.

Słowo faszyzm zrobiło niesamowitą karierę dzięki propagandzie radzieckiej. To właśnie stalinowcy uparcie nazywali swoich byłych sojuszników ze swastykami na rękawach „faszystami”, mimo iż dobrze wiedzieli, że prawdziwi faszyści siedzą kilkaset kilometrów na południe od tamtych i są dużo słabsi militarnie. Bolszewicy słowa faszyzm potrzebowali dlatego, że w określeniu „narodowo-socjalistyczni najeźdźcy” coś im nie grało. „Faszystowscy najeźdźcy” brzmiało dużo zgrabniej. Tak oto faszyzm stał się ucieleśnieniem wszelkiego zła. Można całkiem na serio powiedzieć, że faszyzmem w ZSRR straszono dzieci. Propaganda bolszewicka zaś w czasie wojny wykraczała daleko poza granice ZSRR. Właściwie na całym świecie przyjęło się, że ci dobrzy to alianci, a ci źli to faszyści. To właśnie rozmycie słowa faszyzm, które stopniowo znaczyło coraz więcej, aż właściwie stało się synonimem wroga, skłoniło Umberto Eco, by nazwać je „pojęciem mgławicowym”.

Przyjęło się jednak całą prawicę szowinistyczną, a więc dzielącą ludzi ze względu na naród, etniczność, czy religię nazywać faszystami. Jest to o tyle zabawne, że oczywiście naziści byli dużo bardziej szowinistycznym ruchem od faszystów, choć elementy szowinizmu narodowego były obecne w obu doktrynach. Niby nic w tym złego, słowa zmieniają znaczenie, w końcu jeszcze do niedawna kutasem nazywano po prostu frędzelek przy odzieży, problem jednak w tym, że to przesunięcie pojęciowe zamazało według mnie właściwe linie podziału politycznego. Chcę przez to powiedzieć, że robotnicy, którzy ginęli w latach 20. w walce z prawdziwymi faszystami równie chętnie strzelaliby do zwolenników Gazety Wyborczej, gdyby ci się uzbroili. Ich antyfaszyzm nie polegał wcale na upatrywaniu przyczyn wszelkiego zła w ruchu pod przywództwem Mussoliniego. Wynikał raczej z umiłowania wolności i (słusznej) obawy przed tym, że Mussolini jako dyktator będzie służyć przemysłowcom, a Europa spłynie krwią robotników, dokładnie tak samo, jak miało to miejsce w czasie I Wojny Światowej.

Oczywiście ze współczesną prawicą szowinistyczną jest podobny problem. Problemy jednak należy nazywać po imieniu, by wiedzieć jak im przeciwdziałać. Ferowanie słowem „faszyzm” więcej zaciemnia niż rozjaśnia. ONR, NOP, MW, a także wszelkiej maści przebierańcy w stylu „autonomicznych nacjonalistów” popierają zwiększenie kontroli państwa nad jednostką. Oznacza to dla nas więcej policji, więcej więzień, więcej represji. Te same organizacje (nie licząc może MW, która przeżywała krótki, acz intensywny flirt z liberałami gospodarczymi) przedstawiają pewną, ograniczoną krytykę kapitalizmu. Popierają one oczywiście drobnomieszczańską i małorolną własność prywatną, ale dostrzegają, że kapitalizm w swej współczesnej formie taką własność rujnuje. Zamiast krytykować więc sam kapitalizm (bo opierając się na drobnych posiadaczach nie mogą tego robić), atakują rzekome spiski stojące za jego wypaczeniami. W tym sensie tradycyjny polski antysemityzm jest właściwie tym samym co wulgarny antykapitalizm. Dlatego te dwie postawy tak pięknie się łączą na poziomie praktyki, na przykład w myśleniu o problemie lokatorskim, gdzie antykapitalizm tak płynnie przechodzi w antysemityzm, że nawet najczujniejszy obserwator może na chwilę stracić orientację. Ruch lokatorski dostarcza także pięknych przykładów jak takie powiązanie przełamać, przechodząc do pełnej krytyki kapitalizmu – można powiedzieć zatem, że działalność lokatorska jest obecnie znakomitą formą antyfaszyzmu. Musimy pamiętać, że jako że organizacje prawicy szowinistycznej są odwiecznymi rzecznikami myślenia o kapitalizmie w kontekście kozła ofiarnego, w każdej chwili możemy spodziewać się wzrostu ich popularności... chyba, że wcześniej potencjalni członkowie i członkinie (jak np. lokatorzy i lokatorki) odnajdą rzeczywiste rozwiązanie swoich problemów.

Drugą stroną ograniczonej krytyki antykapitalizmu, obok szukania winnych światowego spisku, który powoduje wywłaszczenie drobnych przedsiębiorców, jest wskazywanie winnych bezrobocia, innego wyraźnego niedociągnięcia kapitalizmu, które ciężko wyjaśnić bez jego gruntownej krytyki. Ponieważ szowiniści tworzą fikcyjną wspólnotę, która rzekomo miałaby sama z siebie żyć w idealnej harmonii (w ramach jednego narodu praca u wyzyskiwacza jest słodka jak miód) znowu winni muszą przychodzić z zewnątrz. Pada więc na imigrantów.

Powiedzmy sobie jasno, że zwalczamy ONRowców za ideę prymatu państwa nad jednostką, przedstawianie niepełnej i fałszywej krytyki kapitalizmu, z tendencją do wskazywania kozłów ofiarnych zamiast prawdziwych rozwiązań i niechęć do imigrantów, do której to listy należy dopisać jeszcze przekonanie, że reprodukcja jest sprawą narodową, więc ciało kobiety jest własnością państwa, a wszystkich form okazywania czułości, które nie prowadzą do poczęcia należy się wstydzić. Widzimy teraz że ONR, NOP, MW itp. nie są jedynymi organizacjami, które należy zwalczać. Powiedzieć, że te założenia są fundamentem myślenia propaństwowego w ogóle, to powiedzieć za mało. Państwa zresztą zawsze mniej lub bardziej otwarcie wspierają prawicę szowinistyczną. Powiedzieć, że na lewicy jest pełno ludzi, którzy podzielają choć niektóre z nich to nie dość. Mogę się założyć, że nawet wśród zdeklarowanych anarchistek i anarchistów znajdą się tacy, którzy choć częściowo je przyjęli.

Nie uważam siebie za antyfaszystę, ponieważ moim celem nie jest zwalczanie marginalnych organizacji politycznych. Trzon ideowy antyfaszyzmu jest bardzo rozmyty, a jego praktyka sprowadza się do wklejania wlepek i fizycznej walki z przeciwnikiem, który jest dość mgliście zdefiniowany. Dla mnie najważniejsze jest to, by każdy człowiek (pisząc to mam na myśli nie tylko wąsatych robotników, czy ubranych na czarno skłotersów, mam na myśli ludzi w każdym wieku, kobiety i mężczyzn, osoby o każdej narodowości, przekonaniach czy preferencjach seksualnych) miał kontrolę nad swoim życiem, swoją pracą, przestrzenią w której żyje. Oczywiście, że dla tej wizji ONR jest zagrożeniem. Ale jest zagrożeniem tylko o tyle, o ile jest psem łańcuchowym autorytarnego i kapitalistycznego państwa. Tylko o tyle o ile osłania go tarczami policja, która szkolona jest z materiałów brzmiących prawie tak samo jak ulotki nacjonalistów.

Na co dzień to nie ONRowcy wydają imigrantów z Wietnamu w ręce wietnamskiej bezpieki. Robi to FRONTEX, agencja Unii Europejskiej z siedzibą w Warszawie. To nie ONR prześladuje kobiety chcące usunąć ciążę i to nie ONR pozbawia osoby homoseksualne prawa do dziedziczenia tytułu do mieszkania komunalnego po zmarłym partnerze. Z drugiej strony to właśnie organizacje podobne do naszego ONR państwo rosyjskie wykorzystuje, aby zwalczać radykalne organizacje w Rosji. Te, które upominają się o prawa imigrantów, te protestujące przeciw bezkarności milicji, czy bestialstwu wojennemu. Ale rosyjscy nacjonaliści, którzy zabijają naszych przyjaciół i przyjaciółki są tylko zabawką w rękach aparatu bezpieczeństwa, którym z kolei rządzi koteria oligarchów obłowionych na kradzieżach jakie umożliwił im neoliberalny zwrot w polityce. ONR jest ważny tylko jako potencjalny element aparatu przymusu i tylko jako ewentualny wentyl bezpieczeństwa, który może skierować ludzi w złą stronę – na Żydów zamiast na kamieniczników i na Romów zamiast na pracodawców i decydentów.

Najlepszym antyfaszyzmem jest antykapitalizm. Wspomniałem o sukcesach ruchu lokatorskiego. Wiele z jego członkiń i członków to osoby, które ze względu na profil społeczny i doświadczenia powinny raczej opierać się na Radiu Maryja. A jednak to radykalne aktywistki i aktywiści, którzy nawet jeśli odczuwali antyżydowskie resentymenty, przez wspólne działanie i wymianę opowieści skierowali swój gniew na mafię prawników, urzędników różnych szczebli i biznesmenów, słowem na sojusz państwa i kapitału. Jedna akcja informacyjna, która zwiększy liczebność tego ruchu więcej jest warta niż 100 blokad ONR. To samo tyczy się radykalnych ruchów wszelkiej maści.

Poza tym blokada ONR zorganizowana przez lub przy pomocy ludzi, którzy sami stanowią zagrożenie dla wolności innych, gorsza jest chyba od samego przemarszu. Obecnie władze Warszawy pracują nad nowym Gettem Warszawskim. Przepisy dotyczące budownictwa socjalnego, podobnie jak nazistowskie wytyczne w okupowanej Warszawie, zezwalają na umieszczanie całych rodzin w jednej izbie. Media mówią o tym, że eksmisje są winą samych eksmitowanych, słyszymy o „brudzie”, „niebezpiecznym elemencie”, „środowiskach patologicznych”. Branie tych mediów i środowisk z nimi związanych za sojuszników w walce z ONR nie ma nic wspólnego z antyfaszyzmem, tak jak uczczenie pamięci Zagłady pod flagą zbrodniczego Izraela. Żadnej współpracy z policją, partiami politycznymi, zwolennikami kapitalizmu i komercyjnymi mediami. Gdyby z jednej strony stała taka pikieta „antyfaszystowska” z członkami SLD, czy liberałami w składzie, a z drugiej „faszystowska” wybór między nimi byłby dla mnie wyborem pomiędzy tyfusem a dżumą.

Czy to znaczy, że nie warto w ogóle blokować ONR? Warto. Jeśli mamy poświęcić na to tylko jeden dzień w roku, w dodatku i tak wolny, to to zróbmy. Zróbmy to po swojemu, z jasnym, wolnościowym i antykapitalistycznym przekazem. Warto choćby po to, żeby ONRowcy nie czuli się zbyt swobodnie na ulicach. Oni są taką drugą policją, przykład Rosji pokazuje, że im swobodniej będą się czuć oni tym mniej swobodnie my. Ale nie zapominajmy, że jeśli naprawdę chcemy ostatecznie rozwiązać tę kwestię, musimy po prostu dać ludziom realną nadzieję na obalenie dyktatury kapitału. Najważniejsza jest codzienna praca mobilizacyjna i samokształcenie. Demonstracje ONR rozbijamy w wolnych chwilach.

Kanał XML