Publicystyka
Czy jesteś manarchistą?
Kurka nioska, Pią, 2010-03-26 10:29 Dyskryminacja | Prawa kobiet/Feminizm | PublicystykaPoniższy kwestionariusz nie jest może nowy - czy cokolwiek się zmieniło w Waszej świadomości seksizmu, patriarchatu i mizoginii w ciągu kilku poprzednich lat? Prawdopodobnie ci, którzy uczestniczyli w ruchu anarchistycznym w 2001 roku nie zauważyli radykalnych zmian. Ruch anarchofeministyczny w Polsce nie przeżywa rozkwitu (nie ujmując temu, co niektóre z nich nadal robią), a anarchiści wciąż powtarzają stare schematy, które wynieśli z domu, szkoły i własnych doświadczeń. Przetłumaczyłam go w całości tylko po to, by uświadomić ludziom, którzy należą do ruchu anarchistycznego, jak wiele kwestii może świadczyć o uwewnętrznionym w każdym i w każdej z nas patriarchacie. Przydałoby się jednak dodać własny komentarz jako że miałam mieszana uczucia czytając ten kwestionariusz.
Patriarchat nie jest tylko domeną mężczyzn i nie zawsze jest dla nich korzystny. Może to być mylące, gdy patrzy się na poniższy kwestionariusz. Wszystkie pytania skierowane są właściwie do heteroseksualnego mężczyzny, jednak każdy i każda powinna przejrzeć te punkty jak rachunek sumienia. Mężczyźni zazwyczaj posiadają większą władzę i ich rolą jest przewodzenie wykonaniu patriarchalnego planu. Tak zostali wychowani. Nie oznacza to, że kobieta w tym nie uczestniczy. Także go wykonuje, jednak to nie ona ustawia pionki - ona realizuje zalecenia ze starej, zmurszałej księgi patriarchatu, kodeksu, za którego złamanie sankcją może być w najlepszym wypadku wyśmianie, a w najgorszym śmierć lub zgwałcenie. Ona wychowuje i poucza, ona kupuje miłość i szacunek za własną wolność i uśmiechy. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni są także ofiarami patriarchatu, choć poniższy kwestionariusz tego nie podkreśla. Może on być jedynie wstępem, pewnym przygotowaniem do spowiedzi z własnego mizoginizmu, seksizmu i nienawiści do wszelkich nieheteroseksualnych, niemonogamicznych i niestandardowych zachowań.
CZY JESTEŚ MANARCHISTĄ? - KWESTIONARIUSZ
Pytania ogólne:
I. Czy można cię przypisać do:
A) Pasywno-Agresywnego Patriarchatu (Często czujesz się ofiarą/bezradny/w potrzebie/zależny, a kobiety w twoim życiu są twoimi psychicznymi i emocjonalnymi opiekunkami? Kupują ci różne rzeczy? Dbają o twoje obowiązki? Umacniają poczucie winy lub manipulują byś odszedł od swoich obowiązków i równego podziału pracy? Czy traktujesz swoą partnerkę jak "mamusię" lub sekretarkę?)
B) Agresywnego Patriarchatu (Czy zdarza Ci się przejmować kierownictwo?Załóżmy, że
kobieta nie może zrobić czegoś dobrze, więc robisz to za nią? Uważasz, że tylko ty możesz się czymś zajmować? Myślisz, że zawsze masz dobrą odpowiedź? Traktujesz swoje partnerki jak bezradne, delikatne i słabe dziecko? Czy poniżasz swoją partnerkę lub umniejszasz ważność jej uczuć? Czy bagatelizujesz jej opinie?)
2. Jak reagujesz, gdy kobiety w twoim życiu nazywają coś lub kogoś
patriarchalnym/seksistowskim? Czy myślisz, że jest lub nazywasz ją "maniaczką poprawności politycznej", "feminazistką", "przewrażliwioną", "szukającą dziury w całym" lub "pozbawioną poczucia humoru"?
3. Czy uważasz mówienie o patriarchacie za nieheroiczne, za stratę czasu, szukanie problemów tam, gdzie ich nie ma, lub za tworzenie podziałów?
4. Jeśli kobieta prosi cię o zdanie, czy zakładasz, że wie cokolwiek na temat, na który się wypowiada?
5. Czy uważasz, że kobiety mają "naturalne właściwości", które są wrodzone, charakterystyczne dla płci żeńskiej, takie jak "bierność", "słodkość", "opiekuńczość", "dbałość o innych", "szczodrość", "słabość" lub "emocjonalność"?
6. Czy żartujesz sobie z "typowych" mężczyzn i "pedałków", choć nie zawsze zastanawiasz się
czy nie zachowujesz się w ten sam sposób?
7. Czy dbasz o kwestie seksizmu i patriarchatu zwalczając je w sobie samym, w swoich związkach, w społeczeństwie, pracy, kulturze, subkulturze i w instytucjach?
8. Czy reagujesz, gdy inni mężczyźni czynią seksistowskie lub patriarchalne komentarze? Czy pomagasz swoim patriarchalnym i seksistowskim znajomym zmienić się i edukujesz ich w tych kwestiach? Czy też nadal przyjaźnisz się z patriarchalnymi i seksistowskimi mężczyznami tak jakby nie było żadnego problemu.
Pytania o aktywizm
9. Czy bycie feministą jest dla ciebie priorytetem? Czy uważasz bycie feministą za rewolucyjne lub radykalne?
10. Czy uważasz, że można zdefiniować to, co jest radykalne? Czy cierpisz z powodu
lub przyczyniasz się do "macho brawury"lub zazdrościsz ludziom mającym na koncie wezwania sądowe? (Na przykład określając jako prawdziwego lub "zajebistego" i godnego szacunku aktywistę kogoś, kto był aresztowany, wtrącony do więzienia, wieszał banery, kłóci się i bije z policją podczas swoich akcji, bije nazistów, boneheadów, itp.)?
11. Czy zdarza ci się to, co powiedziała kobieta wypowiedzieć później używając własnych słów jako swoją własną opinię/pomysł?
12. Czy podejmujesz się "gównianych" lub "podstawowych" prac związanych z organizacją?
(Np. gotowanie, sprzątanie, ustawianie, notowanie, wysyłanie korespondencji, opieka nad dziećmi?) Czy wiesz, że kobiety często podejmują się tej pracy nie oczekując niczego w zamian za swój wysiłek?
13. Czy próbujesz aktywnie uczynić swoje grupy aktywistyczne bezpiecznymi i wygodnymi dla kobiet?
14. Czy próbujesz zaangażować kobiety w swoje aktywistyczne projekty mówiąc im, co mają robić lub tłumacząc, dlaczego powinny się w nie zaangażować?
15. Czy kiedykolwiek kontrolujesz i ograniczasz swoje zachowania oraz wypowiedzi na spotkaniach aby nie zajmować zbyt dużo miejsca lub nie zdominować grupy? Czy zdajesz sobie sprawę z faktu, że kobiety robią to przez cały czas?
16. Czy zwracasz uwagę na postęp grupy i budowanie konsensusu w grupie czy raczej masz tendencję do dominowania i przejmowania kierownictwa (może nawet nie zdając sobie z tego sprawy)?
Seksualne/miłosne relacje i problemy
17. Czy żartujesz lub robisz negatywne komentarze na temat życia seksualnego kobiet i świadczenia usług seksualnych?
18. Czy okazujesz swoje uczucia i jesteś kochający dla swojej partnerki przy swoich kolegach i koleżankach, czy tylko wtedy, gdy znajdziesz się z nią sam na sam?
19. Czy omawiasz sposoby zapobiegania ciąży i chorobom przenoszonym drogą płciową przy nawiązywaniu seksualnych kontaktów?
20. Czy wielokrotnie prosisz lub błagasz kobiety o to, czego pragniesz podczas swoich seksualnych kontaktów? Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że dopóki obie strony nie zgodzą się na dany scenariusz/grę poprzez konsensus, jest to jedna z form przymusu?
21. Czy podczas seksu zwracasz uwagę na mowę ciała i mimikę twarzy swojej partnerki, by zorientować się, czy jest ona podniecona? Czy jest zaangażowana, czy tylko leży? Czy pytasz kobietę o to, czego chce podczas seksu? O to, co ją podnieca?
22. Czy pytasz o zgodę?
23. Czy wiesz coś o przykrych doświadczeniach swojej partnerki - molestowaniu seksualnym, gwałcie lub przemocy fizycznej?
24. Czy jesteś ze swoją partnerką w związku dla bezpieczeństwa i wygody? Seksu? Opieki finansowej i emocjonalnej? Jeśli nie jesteś już całkowicie szczęśliwy lub zakochany w swojej partnerce? Nawet jeśli nie uważasz, że to ostatecznie wypali? Ponieważ boisz się zostać sam lub czujesz, że nie potrafiłbyś być sam? Czy zrywasz nagle związek, gdy spotkasz "nową" lub "lepszą" kobietę?
25. Czy wciąż angażujesz się w nowe związki porzucając stare? Jesteś w kilku związkach na raz bez zgody partnerek? Czy w czasie pomiędzy jednym związkiem a drugim zastanawiasz się nad tym, czym jest dla ciebie związek i swoją rolą w nim? Czy potrafisz być sam? Być singlem?
26. Czy oszukujesz swoje partnerki?
27. Czy jeśli twoja dziewczyna krytykuje twoje patriarchalne zachowanie lub próbuje rozpocząć pracę nad wykorzenieniem patriarchatu z waszego związku, zrywasz z nią lub oszukujesz ją i znajdujesz inną kobietę, która zniesie całe to gówno?
28. Czy zgadzasz się na miłosne zaangażowanie i odpowiedzialność, po czym uciekasz od nich?
29. Czy rozumiesz menstruację?
30. Czy żartujesz sobie z kobiet lub skreślasz je jako "cierpiące na syndrom PMS"?
Pytania o przyjaźń
31. Czy zwykle wyznaczasz standardy i plany zabawy? Czy raczej próbujesz poznać zdanie innych w grupie, łącznie z kobietami?
32. Czy rozmawiasz ze swoimi koleżankami o rzeczach, o których nie rozmawiasz ze swoimi kolegami, szczególnie o problemach emocjonalnych?
33. Czy ciągle zakochujesz się w koleżankach, przyjaźnisz się z nimi, a gdy dowiesz się, że one ciebie nie kochają, kończysz przyjaźń? Czy przyjaźnisz się tylko z kobietami, które są monogamiczne lub zaangażowane w związki z innymi ludźmi?
34. Czy podrywasz swoje koleżanki nawet żartem?
35. Czy rozmawiasz jedynie ze swoimi koleżankami (nie z kolegami) o swoich miłosnych związkach lub problemach z nimi związanymi?
36. Czy uważasz, że podobają ci się tylko "Anarcho-Crusty Punk Barbie", "Atlernatywne Barbie", "Hardcore-Grrrl Barbie"? (chodzi o to, że jedyne kobiety, które ci się podobają wpasowują się w standardy piękna, choć noszą ubrania i fryzury, albo też mają kolczyki i tatuaże). Czy kwestionujesz i zmierzasz się z uwewnętrznionymi ideałami piękna kobiety?
37. Czy słyszałeś kiedykolwiek lub dyskutowałeś na temat "sizeizmu" i uważasz, że w skali ucisku jest on na niskim szczeblu?
38. Czy zdajesz sobie sprawę z faktu, że wszystkie kobiety, nawet kobiety z radykalnych środowisk, żyją pod CIĄGŁĄ PRESJĄ i UCISKIEM patriarchalnych standardów piękna?
39. Czy zdajesz sobie sprawę z faktu, że wiele kobiet w radykalnych społecznościach miało lub wciąż doświadczają zaburzeń żywienia?
40. Czy naśmiewasz się z wyglądu "modelek" lub kobiet z "mainstreamu"?
Pytania o dom
41. Czy kiedy ostatnio wszedłeś do mieszkania i zauważyłeś, że coś przestawionio/zabrudzono/itp. ZROBIŁEŚ coś z tym (nie przeszedłeś obok tego lub nad tym, ominąłeś to wielkim łukiem, nie skomentowałeś tego brzydkim słowem), nawet jeśli nie był to twój obowiązek?
42. Czy wciąż zadziwia cię ta "wróżka", która ukradkiem dostarcza jedzenie, przygotowuje posiłki, po czym zmywa naczynia?
43. Czy w równym stopniu przyczyniasz się do życia domowego, co do pracy?
44. W jak wiele z poniższych czynności angażujesz się w swoim domu (jest to niepełna lista tego wszystkiego, co trzeba zrobić, by utrzymać dom w porządku):
A: Zamiatasz i zmywasz podłogi, czyścisz dywany
B: Myjesz i odkładasz naczynia
C: Myjesz kuchenkę, blaty kuchenne, zlewy i urządzenia, gdy są brudne, za każdym razem gdy przygotowujesz posiłek
D: Zbierasz pieniądze, zakupujesz jedzenie, układasz jedzenie w szafkach i lodówce i robisz posiłki dla ludzi, z którymi mieszkasz
E: Pierzesz takie rzeczy jak ściereczki, ręczniki do rąk, dywaniki, itp.
F: Sprzątasz wspólne przestrzenie w mieszkaniu, nawet gdy nie jest to twój obowiązek
G: Zbierasz czyjeś brudne ubrania
H: Wykonujesz czynności związane ze śmieciami, recyklingiem i kompostem
I: Pilnujesz opłacania rachunków, czynszu i innych opłat
J: Zajmujesz się ogrodem, roślinami doniczkowymi
K: Myjesz łazienkę i upewniasz się, że łazienka jest czysta po tym, jak ją użyjesz
L: Karmisz, opiekujesz się i sprzątasz po zwierzętach domowych.
Dzieci i opieka nad dzieckiem
45. Czy spędzasz czas z dziećmi? Jeśli tak, czy spędzać czas z dziećmi (swoimi lub czyimi) w sposób, który wyznacza podział płci? (jedne rzeczy robisz z chłopcami, a inne z dziewczynkami?)
46. Jeśli jesteś ojcem - czy uczestniczysz w wychowaniu i opiece nad swoim dzieckiem? (Spędzasz tyle samo czasu I wkładasz w jego wychowanie tyle samo energii I wysiłku I pieniędzy, co twoja partnerka?)
47. Czy opieka nad dziećmi jest twoim priorytetem? (zarówno podczas wydarzeń aktywistycznych, jak i w życiu codziennym)
48. Czy przyczyniasz się do tego, by życie samotnych matek w twoim życiu i społeczności było prostsze oferując im swoją pomoc?
49. Czy upolityczniłeś swoje poglądy na temat wychowania dzieci i radykalnych społeczności rodzicielskich? Czy uważasz, że osoby należące do ruchu mają dzieci lub że sam ruch ma dzieci?
Inne pytania:
50. Kiedy ostatnim razem pokazałeś kobiecie jak wykonać dane zadanie zamiast robić to za nią przy założeniu, że ona tego nie potrafi?
51. Kiedy ostatnio zwróciłeś się do kobiety, by pokazała ci jak wykonać dane zadanie?
52. Czy twoje potrzeby emocjonalne spełniają kobiety niezależnie od tego, czy jesteś z nimi w związku? Czy też może kultywujesz troskliwe, opiekuńcze relacje z innymi mężczyznami, gdzie możesz porozmawiać o swoich uczucia i zaspokoić twoje potrzeby?
53. Gdy kobieta omawia z tobą lub zwraca uwagę na problem patriarchatu
czy starasz się być obecnym emocjonalnie? Słuchasz? Nie zamykasz się emocjonalnie? Nie zaczynasz się bronić? Zastanawiasz się nad tym, co ci powiedziała? Przyznajesz się, że spartoliłeś? Bierzesz na siebie odpowiedzialność/ zadośćuczynisz za popełnione przez siebie błędy? Omawiasz z nią swoje uczucia i myśli? Przepraszasz? Podejmujesz się większych wysiłków, by nigdy więcej nie popełnić wobec niej lub innej kobiety tych samych błędów?
54. Czy patrzysz w głąb siebie, aby dowiedzieć się dlaczego coś spieprzyłeś w swoich relacjach
i starasz się zarówno zmienić swoje zachowanie, jak i być lepszym antypatriarchalnym sprzymierzeńcem?
55. Czy często organizujesz zebrania współlokatorów lub spotkania aktywistów w celu rozwiązania konfliktu w domu/grupie?
56. Czy zastraszasz, wrzeszczysz, naruszasz czyjąś fizyczną przestrzeń, grozisz lub stosujesz przemoc, by zaznaczyć swój punkt widzenia? Czy tworzysz atmosferę przemocy wokół kobiet lub innych, by przestraszyć je (np. rzucasz rzeczami, niszczysz je, wrzeszczysz, atakujesz, grozisz, dokuczasz lub terroryzujesz zwierzęta należące do kobiet w twoim życiu)?
57. Czy nękasz kobiety fizycznie, psychicznie i emocjonalnie?
58. Czy kobiety w swoim życiu (matki, siostry, partnerki, domownicy,
przyjaciele itp.) muszą "przypominać" tobie lub "wrzeszczeć" na ciebie
abyś zaczął zajmować się swoimi obowiązkami?
59. Czy rozmawiasz z innymi mężczyznami o patriarchacie i swoim w nim udziale?
60. Kiedy ostatnio myslałeś lub mówiłeś o którymkolwiek z tych problemów?
Punktacja: WSZYSCY MĘŻCZYŹNI muszą popracować nad problemami patriarchatu, seksizmu i mizoginii. Ten kwestionariusz może wskazać ci te obszary, które zaniedbałeś w swym antypatriarchalnym/antyseksistowskim/antymizoginistycznym rozwoju.
Jak znieść Rządy?
Czytelnik CIA, Czw, 2010-03-25 23:20 Publicystyka | Ruch anarchistycznyJak znieść Rządy?
Lew Tołstoj
z eseju "Niewolnictwo naszych czasów"
Niewolnictwo rodzi się z praw, natomiast prawa ustanawiają Rządy, dlatego ludzie mogą uwolnić się z niewoli tylko przez zniesienie Rządów. Ale jak to zrobić?
Wszelkie wysiłki w celu pozbycia się Rządów przemocą, miały zawsze jeden efekt: w miejsce obalonego Rządu, powstawał nowy, często okrutniejszy niż poprzedni.
Zgodnie z teorią socjalistów, obalenie władzy kapitalistów, wspólnota środków produkcji i nowy porządek ekonomiczny społeczeństwa ma zostać wprowadzony przez nowy aparat przemocy i to poprzez niego nowy porządek ma być utrzymany. Tak więc zniesienie przemocy za pomocą przemocy nigdy nie przyniosły efektu, ani w przyszłości nie wyzwolą ludzi od przemocy, i konsekwentnie, od niewolnictwa.
Nie ma innej możliwości.
Pomijając wybuchy gniewu, czy zemsty, przemocy używa się tylko wtedy, gdy jedna grupa ludzi chce zmusić do czegoś inną grupę. Ale bycie zmuszonym do zrobienia czegoś wbrew własnej woli jest niewolnictwem. Dlatego też, dopóki będą miały miejsce akty przemocy, mające na celu zmusić ludzi do czegoś, wbrew ich woli, tak długo będzie istniało niewolnictwo.
Wszelkie wysiłki w kierunku zniesienia niewolnictwa przemocą są jak gaszenie ognia ogniem, czy tamowanie wody wodą.
Dlatego, jeśli mamy znaleźć sposób na wydostanie się z niewoli, nie możemy szukać go w nowej formie przemocy, ale w pozbyciu się rzeczy, które umożliwiają Rządowi używanie przemocy. Przemoc rządowa, jak każda inna, stosowana przez małą grupę ludzi wobec dużej, zawsze zależała i ciągle zależy od faktu, że mała grupa jest uzbrojona, podczas gdy duża nie jest, albo mała jest lepiej uzbrojona od dużej.
Tak było w przypadku wszystkich podbojów. Tak Grecy, Rzymianie, Templariusze i Pizarrowie podbili narody, i tak podbija się teraz ludzi w Afryce i Azji. W ten sam sposób, w czasach pokoju, wszystkie Rządy trzymają ludzi w poddaństwie.
Tak jak kiedyś, tak i teraz jedni ludzi rządzą innymi, ponieważ są uzbrojeni.
W dawnych czasach wojownicy napadali na bezbronnych mieszkańców, podbijali ich i rabowali. Następnie dzielili się łupami w zależności od swojego udziału w walce, odwagi, okrucieństwa, i każdy wojownik jasno widział, że przemoc przynosi mu zysk. Obecnie żołnierze, wywodzący się z głównie z klasy robotniczej atakują bezbronnych ludzi: strajkujących robotników, buntowników, mieszkańców innych krajów. Podporządkowują ich sobie, rabują owoce ich pracy, nie dla siebie, ale dla ludzi, którzy nawet nie biorą udziału w walce.
Jedyna różnica pomiędzy zdobywcami i Rządami jest taka, że zdobywcy razem z żołnierzami atakowali bezbronnych mieszkańców i w przypadku oporu grozili im torturami i śmiercią. Natomiast Rządy w przypadku nieposłuszeństwa nie torturują i nie zabijają ludzi własnymi rękoma, ale zmuszają do tego innych – odczłowieczone trybiki, które specjalnie dla tego celu oszukano i nauczono brutalności. Wybiera się je spośród tych samych ludzi, wobec których Rządy stosują przemoc. Przemoc najpierw była owocem osobistego wysiłku, odwagi, okrucieństwa i zręczności zdobywców. Obecnie stosuje się ją za pomocą oszustwa.
Mała liczba rządzących ludzi, która osiągnęła swoją pozycję, powiedzmy za pomocą podboju, mówi do większej liczby ludzi: „Jest was wielu, ale jesteście głupi, niedouczeni, nie jesteście w stanie rządzić się sami, ani zajmować sprawami publicznej wagi. Dlatego zajmiemy się tym my. Będziemy chronić was przed obcymi, stworzymy wam sądy i publiczne instytucje: szkoły, drogi, pocztę. Ogólnie mówiąc, zaopiekujemy się wami. W zamian za to, macie spełnić nasze (niewielkie) wymagania. Ponadto macie nam przekazać całkowitą kontrolę nad częścią waszych zarobków, a oprócz tego macie podjąć się służby w armii, która potrzebna jest dla ochrony was i Rządu”.
Większość ludzi zgadza się na to, nie dlatego, że przeanalizowała plusy i minusy tego systemu – nigdy nie dano im takiej szansy – ale dlatego, że od samych narodzin była zmuszona żyć w takich warunkach.
Kiedy pojawiają się wątpliwości, każdy myśli o sobie samym, i boi się skutków swojego nieposłuszeństwa. Każdy ma nadzieję na korzyść płynącą z posłuszeństwa i wszyscy uważają, że oddając Rządowi małą część swoich zarobków oraz zgadzając się na służbę wojskową, nie czynią sobie wielkiej szkody.
Ale kiedy tylko Rządy mają już nasze pieniądze i żołnierzy, zamiast spełnić swoje obietnice, obrony mieszkańców przed wrogami, robią wszystko, co mogą, żeby sprowokować sąsiednie narody do wojny. Nie tylko nie sprzyjają dobrobytowi mieszkańców, ale rujnują ich.
W „Baśniach z tysiąca i jednej nocy” znajduje się historia o podróżniku, który wylądował na bezludnej wyspie. Spotkał tam małego starca, siedzącego na brzegu strumienia. Starzec poprosił podróżnika, żeby ten wziął go na plecy i przeniósł przez wodę. Podróżnik się zgodził, ale skoro tylko staruszek usiadł mu na plecach, zacisnął na nim ręce i nogi, i nie dał się zrzucić. Przejąwszy kontrolę nad podróżnikiem, starzec kierował nim, tak jak chciał, zrywając z drzew owoce i jedząc je samemu, nie dzieląc się z podróżnikiem.
Dokładnie to samo dzieje się z ludźmi, którzy dają Rządowi pieniądze i żołnierzy. Za pieniądze Rząd kupuje broń, płaci generałom, którzy używając pomysłowego i doskonałego systemu ogłupiania (w naszych czasach udoskonalonego i nazywanego dyscypliną) zamieniają ludzi w zdyscyplinowaną armię. Dyscyplina ta polega na tym, że podlegający jej przez jakiś czas ludzie, pozbawieni są najcenniejszej rzeczy w życiu – wolności. Stają się posłusznymi, podobnymi maszynom, instrumentami mordu w rękach zorganizowanej, hierarchicznej organizacji. W armii leży esencja oszustwa, które daje współczesnemu Rządowi władzę nad ludźmi.
Kiedy Rząd posiada w swoich rękach instrument przemocy i mordu, nie mający własnej woli, wszyscy ludzie znajdują się w jego władzy. Nie tylko żeruje on na ludziach, ale deprawuje ich, zaszczepiając w umysłach za pomocą pseudoreligijnej i patriotycznej edukacji, lojalność, a nawet cześć wobec Rządu, który zadręcza i zniewala obywateli.
Nie bez powodu królowie, imperatorzy i prezydenci cenią tak wysoko dyscyplinę i boją się jej naruszenia, dlatego kładą taki nacisk na manewry, przeglądy, parady, marsze ceremonialne i inne bzdury. Wiedzą, że wszystko to pomocne jest dyscyplinie i nie tylko władza, ale całe ich istnienie zależy od dyscypliny poddanych.
Dlatego jedynym sposobem zniszczenia Rządu nie jest siła, ale obnażenie oszustwa, na którym się opiera. Ludzie muszą zrozumieć dwie rzeczy.
Po pierwsze w świecie chrześcijańskim nie ma potrzeby ochrony ludzi przed nimi samymi. Wrogość pomiędzy ludźmi rozniecana jest przez Rządy. Armie istnieją jedynie dla korzyści małej grupy władców. Nie przynoszą one żadnej korzyści dla ludzi – wręcz przeciwnie – są w najwyższym stopniu szkodliwe, będąc narzędziem, za pomocą którego utrzymuje się ich w niewolnictwie.
Po drugie – dyscyplina, tak wysoko ceniona przez Rządy, jest największym przestępstwem, jakie człowiek może popełnić i wskazuje na przestępczy charakter celów rządowych. Dyscyplina jest tłumieniem rozsądku i wolności, i nie ma żadnego celu ponad przygotowanie ludzi do popełnienia przestępstw, których w normalnych warunkach, człowiek nie byłby w stanie popełnić. (…)
Straszny starzec siedzący na ramionach podróżnika zachowywał się tak samo, jak Rządy: wyśmiewał go i obrażał, wiedząc, że tak długo jak siedzi mu na plecach, ma go w swojej władzy. To właśnie przez takie oszustwo, mała liczba bezwartościowych ludzi, nazywających siebie Rządem, ma władzę nad innymi. Nie tylko, żeby zubożyć ludzi, ale aby zdeprawować całe pokolenia, od samego dzieciństwa. Jest to straszne oszustwo, które musi zostać obnażone, jeśli mamy znieść Rządy i wynikające z nich niewolnictwo.
Niemiecki pisarz, Eugen Schmitt, w gazecie Ohne Staat, napisał artykuł, w którym pokazał, że Rządy, mówiąc o zapewnianiu obywatelom bezpieczeństwa, są jak Bandyta Kalabryjski. Zbierał on od podróżnych haracz, zapewniający im bezpieczny przejazd przez drogę. Schmitta pozwano za ten artykuł do sądu, ale został uniewinniony.
Jesteśmy tak zahipnotyzowani przez Rząd, że porównanie to wydaje nam się przesadzone. Że jest paradoksem, żartem. W rzeczywistości nie jest. Jedyna nieścisłość polega na tym, że działania Rządów są wielokrotnie bardziej nieludzkie i szkodliwsze od działań Bandyty Kalabryjskiego. On rabował bogatych. Rządy rabują biednych i ochraniają bogaczy, którzy pomagają w rządowych zbrodniach. Bandyta wykonując swoją pracę, ryzykował życiem. Rządy nie ryzykują niczym. Ich działanie opiera się na kłamstwach i oszustwach. Bandyta nie zmuszał nikogo, żeby się przyłączył do jego szajki. Rządy zmuszają ludzi do służby wojskowej. Wszyscy, którzy zapłacili haracz, byli bezpieczni. W przypadku Rządów, im większy ktoś bierze udział w jego oszustwach, tym większą czerpie korzyść. Ci, którzy nie biorą udziału w zbrodniach Rządu, którzy odmawiają służby, płacenia podatków, wyroków sądowych, narażają się na jego przemoc. Bandyta nie deprawuje ludzi. Rządy, dla osiągnięcia swoich celów, deprawują całe pokolenia, od dzieciństwa do wieku dorosłego, wpajając w nich fałszywą religię i patriotyzm. Nawet największy bandyta nie może równać się z Rządem, jeśli chodzi o okrucieństwo, brak litości, pomysłowość w torturach. Nie mówię nawet o zbrodniczych władcach, znanych ze swojego okrucieństwa, jak Iwan Groźny, Ludwik XI, Elżbieta, etc., etc., ale nawet w obecnych konstytucjonalnych, liberalnych Rządach mamy do czynienia z izolatkami, batalionami karnymi, brutalnym zduszeniem buntów, masakrami wojennymi.
Rządy, albo Kościoły można traktować tylko z czcią, albo niechęcią. Dopóki człowiek nie zrozumie czym są Rządy, albo Kościoły, może traktować je tylko z czcią. Dopóki za nimi podąża, próżność zmusza go do myślenia, że to, co wspiera, jest pierwotne, wielkie i święte. Skoro tylko zrozumie, że nie ma w tym nic pierwotnego, wielkiego i świętego, że jest to tylko wielkie oszustwo bezwartościowych ludzi, którzy pod pretekstem przewodzenia, wykorzystują go do osobistych celów, nie ma wyjścia, jak czuć niechęć wobec tych ludzi.
Raz pojąwszy, czym są Rządy, nie można myśleć o nich inaczej. Ludzie muszą zrozumieć, że biorąc udział w przestępczej działalności Rządu, przez płacenie podatków, czy udział w służbie wojskowej, są współsprawcami w zbrodniach Rządów.
Epoka wielbienia Rządów, pomimo hipnotycznego wpływu, jaki ciągle mają, coraz bardziej przemija. Nadszedł czas, aby ludzie zrozumieli, że Rządy nie tylko są niepotrzebne, ale są szkodliwymi i wysoce niemoralnymi instytucjami, w których uczciwy, szanujący się człowiek nie może brać udziału.
Skoro tylko ludzie to zrozumieją, automatycznie przestaną brać udział w tym oszustwie. Przestaną płacić Rządowi podatki i dawać żołnierzy. Skoro tylko większość ludzi to zrobi, wielkie oszustwo, zniewalające człowieka, zostanie zniesione.
Tylko w ten sposób ludzie mogą wyzwolić się z niewoli.
Odpowiedź Fair Trade na zarzuty Instytutu Globalizacji
Lunar, Czw, 2010-03-25 10:31 Świat | Gospodarka | Publicystyka | UbóstwoNa stronie Fair-Trade.org pojawiła się odpowiedź na zarzuty Instytutu Globalizacji, które ukazały się na stronie Globalizacja.org, a które cytowano już jakiś czas temu na ramach CIA, z czego wyrosła burzliwa dyskusja. Poniżej treść odpowiedzi.
"Zachęcamy do zapoznania się z odpowiedzią Koalicji na zarzuty Instytutu Globalizacji dotyczące Sprawiedliwego Handlu.
Jakiś czas temu Instytut Globalizacji zamieścił na swoich stronach internetowych opracowanie autorstwa pana Jacka Spendela o rzekomym fiasku idei Sprawiedliwego Handlu (Fair Trade). Opracowanie zostało oparte wyłącznie na informacjach z drugiej ręki, dobieranych według jednego klucza – krytyki Sprawiedliwego Handlu. Autor zdaje się nie zauważać licznych przykładów ludzi i społeczności, których życie poprawia się dzięki Sprawiedliwemu Handlowi. Główny wniosek płynący z tego dokumentu sprowadza się do tego, że Sprawiedliwy Handel to jeszcze jedna odmiana socjalizmu, którą należy zdemaskować w interesie konsumentów. Spróbujmy zatem przyjrzeć się zarzutom w świetle dostępnych faktów.
Jakość produktów Sprawiedliwego Handlu
Według autora producenci sprzedają na przykład dobrą kawę poza systemem Sprawiedliwego Handlu na zasadach wolnorynkowych (za możliwie wysoką cenę), zaś w jego ramach oferują kawę gorszej jakości po ustalonej, sztywnej cenie – i ta konstrukcja myślowa jest dowodem jedynym, nie popartym żadnymi faktami. Rzeczywistość jest zgoła odmienna. Przykładem może być polski koncern PKN Orlen, który oferuje kawę Sprawiedliwego Handlu na swoich stacjach benzynowych, kierując się głównie jej jakością. Przedstawiciel koncernu, pan Marek Badawika, tak pisał o przyczynach tej decyzji: „Menadżer ds. kategorii odpowiedzialny za rodzaj kawy z racji z dobrego gustu kawosza na przetargu wybrała właśnie tę kawę”. To nie jedyna taka opinia. Kenneth Davids, autor specjalistycznego serwisu coffeereview.com, podsumowuje przeprowadzone testy kaw Sprawiedliwego Handlu w następujący sposób: „Przetestowaliśmy smak 46 kaw z certyfikatem Sprawiedliwego Handlu. (…) Ich jakość zrobiła na nas duże wrażenie. Średnia ocena wyniosła niemal dokładnie 87 punktów. Tylko do dwóch kaw mieliśmy zastrzeżenia smakowe, choć żaden z tych dwóch gatunków nie był krańcowo zły”.
Wpływ Sprawiedliwego Handlu na beneficjentów
Choć autor pisze o niezmiennie złej sytuacji biednych zaangażowanych w projekty, nie przedstawia żadnych dowodów na poparcie swoich tez, pomimo tego, że dostępnych jest wiele opracowań akademickich na ten temat. Docent Daniel Jaffee z Michigan State University, który przez cztery lata badał wpływ Sprawiedliwego Handlu na życie rolników ze spółdzielni Michiza w Meksyku, stwierdza co następuje: „Dzięki kontraktom Sprawiedliwego Handlu zmniejsza się zadłużenie gospodarstw domowych, a rolnikom łatwiej jest wyżywić swoje dzieci oraz je kształcić. Sprawiedliwy Handel daje rolnikom częściową ochronę przed najgorszymi aspektami kryzysu, co umożliwia im przestawianie się na bardziej zrównoważone metody upraw”1.
Podział zysków
Według danych brytyjskiego Instytutu im. Adama Smitha do producentów trafia jedynie ok. 10 proc. premii ze sprzedaży produktów. Aż 90 proc. zgarniają pośrednicy z bogatych krajów.
Przytoczony cytat wyraźnie wskazuje, że autor myli podstawowe pojęcia. Producenci otrzymują przede wszystkim co najmniej gwarantowaną cenę minimalną Sprawiedliwego Handlu (choć nie należy do rzadkości, że organizacje importerskie płacą więcej), do której doliczana jest dodatkowo premia za produkty ekologiczne oraz ok. 10% premii na projekty rozwojowe dla całych społeczności lokalnych (np. na budowę szkół, wodociągów, ośrodków zdrowia, szkolenia itp.). Przykład podziału dochodów w Sprawiedliwym Handlu można znaleźć m.in. na stronie firmy El Puente. Wynika z niego, że przeciętnie 37% ceny detalicznej (w zależności np. od stopnia przetworzenia produktu) trafia do producentów, co na rynku konwencjonalnym jest dla nich absolutnie nieosiągalne.
Kalkulacja cen
W rzeczywistości ów system bazujący na ustalaniu sztywnych cen na produkty, ograniczaniu konkurencji i innowacji oraz powodujący monopolizację łańcuchów dostaw, po prostu nie działa.
Ceny produktów bynajmniej nie są sztywne choć są niezmienne w przypadku, gdy cena światowa spada poniżej gwarantowanej ceny minimalnej Sprawiedliwego Handlu. Cena minimalna jest kalkulowana na podstawie rzeczywistych kosztów produkcji, do których zalicza się godziwe wynagrodzenie dla ludzi pracujących przy produkcji. Jest to zgodne z naczelną zasadą ekonomii społecznej (nie tylko Sprawiedliwego Handlu), iż człowiek jest ważniejszy od zysku.
A system – wbrew twierdzeniu pana Spendla – po prostu działa, o czym świadczy choćby fakt, iż sprzedaż produktów Sprawiedliwego Handlu na świecie od lat wzrasta ponad 20% rocznie, także w czasie kryzysu dotykającego handel konwencjonalny, zaś rola Sprawiedliwego Handlu w zrównoważonym rozwoju jest zauważana i pozytywnie oceniana np. przez instytucje Unii Europejskiej.
Jako platforma skupiająca 11 organizacji pozarządowych zajmujących się Sprawiedliwym Handlem, współpracą rozwojową i zrównoważonym rozwojem, uważamy iż tekst opublikowany przez pana Jacka Spendla, a firmowany przez Instytut Globalizacji, w żadnym wypadku nie odnosi się do dostępnych faktów. Wprowadzając w błąd konsumentów, działa krzywdząco na marginalizowanych producentów z ubogich regionów świata, dla których Sprawiedliwy Handel jest często jedyną szansą na podźwignięcie się z ubóstwa. Dlatego w trosce o ich dobro oczekujemy solidnych argumentów i rzeczowej dyskusji na temat Sprawiedliwego Handlu w naszym kraju.
Opracowano na podstawie tekstu przygotowanego przez pana Wojciecha Ziębę z Polskiego Stowarzyszenia Sprawiedliwego Handlu „Trzeci Świat i My” i dostępnego w pełnej wersji na www.sprawiedliwyhandel.pl.
1. Wikipedia – http://en.wikipedia.org/wiki/Fair_trade_impact_studies"
Symbolizm/wandalizm?
Czytelnik CIA, Wto, 2010-03-23 11:46 PublicystykaJednym z najczęsciej podnoszonych efektów sobotniej demonstracji są hasła wymalowane na elewacji Urzędu Miasta. W stosunku do głównych tematów, wokół których skupiał się przekaz demonstracji, tematów dotyczących antyspołecznej polityki miasta nastawionej jedynie na zysk podmiotów ekonomicznie dominujących, zupełnej ignorancji władz miasta odnoście zrozumienia artykułowanych potrzeb części mieszkańców Poznania, a skupienie tak dużej uwagi na nieznacznych zmianach estetycznych elewacji, jest zdecydowanie nieproporcjonalne.
Lew Tołstoj: Jak żyć bez Rządu?
marcinsen, Pon, 2010-03-22 16:18 Kultura | PublicystykaPrzyczyną nieszczęśliwych warunków życia jest niewolnictwo. Powodem niewolnictwa jest ustawodawstwo. Ustawodawstwo opiera się na zorganizowanej przemocy.
Wynika z tego, że polepszenie warunków życia ludzi możliwe jest tylko przez zakazanie zorganizowanej przemocy.
„Ale zorganizowaną przemocą jest Rząd. Jak możemy żyć bez niego? Bez Rządu nastąpi chaos, anarchia, zginą wszystkie osiągnięcia cywilizacji i ludzie cofną się do pierwotnego barbarzyństwa.”
Jest czymś normalnym, że zarówno ci, którzy czerpią korzyść z obecnego porządku, jak i ci, którzy są wykorzystywani, nie mogą wyobrazić sobie życia bez przemocy Rządu. Mówią, że nie wolno nam podnieść ręki na istniejący porządek rzeczy. Według nich zniszczenie Rządu będzie początkiem nieszczęść, zamieszek, rabunków i morderstw, a ostatecznie najgorsi z ludzi przejmą władzę i zrobią niewolników z dobrych ludzi. Prawda jest jednak taka, że wszystkie te rzeczy: zamieszki, rabunki, morderstwa, tyrania niegodziwców, niewolnictwo dobrych już się zdarzyło i ciągle ma miejsce, więc założenie, że zakłócenie istniejącego porządku spowoduje chaos, nie jest dowodem, że obecny system jest dobry.
„Dotknij tylko obecnego porządku i stanie się najgorsze.” Dotknij tylko jedną cegłę z tysiąca ułożonych w wąską wieżę, a wszystkie cegły przewrócą się i roztrzaskają! Ale fakt, że usunięcie, czy popchnięcie jednej cegły zniszczy taką wieżę i roztrzaska cegły, udowadnia jedynie, że układanie cegieł w takiej nienaturalnej i niebezpiecznej pozycji nie jest zbyt mądre. Wręcz przeciwnie – wynika z tego, że cegły powinno się ułożyć porządnie, poziomo, żeby można było z nich korzystać bez zniszczenia całej struktury.
Tak samo jest z instytucją Państwa. Państwo jest czymś skrajnie nienaturalnym i sztucznym, i fakt że małe pchnięcie może je zniszczyć, nie tylko nie potwierdza jego konieczności, ale przeciwnie – pokazuje, że choć kiedyś było potrzebne, obecnie jest zbędne, a ponadto szkodliwe i niebezpieczne.
Jest szkodliwe i niebezpieczne ponieważ organizacja państwowa nie walczy ze złem istniejącym w społeczeństwie, ale raczej umacnia je. Umacnia je, albo przez znalezienie dla zła usprawiedliwienia i atrakcyjnego kształtu, albo przez ukrycie go.
Wszelkiego rodzaju dobrobyt ludzi, który widzimy w tak zwanym prosperującym Państwie, kierowanym przemocą, jest tylko pozorem, fikcją. Ukrywane jest wszystko, co zepsułoby zewnętrzną fasadę – głodni, chorzy, kryminaliści. Jednak to, że ich nie widzimy, nie znaczy, że nie istnieją. Wręcz przeciwnie – im bardziej się ich ukrywa, tym więcej ich będzie, zwiększy się również okrucieństwo wobec nich z rąk odpowiedzialnych za ich położenie.
To prawda, że zakłócenie, czy tym bardziej powstrzymanie przemocy Państwa, zakłóca zewnętrzne pozory dobrobytu, ale te zakłócenia nie są źródłem nieporządku, ale raczej pomagają zobaczyć to, co już było.
Gdzieś tak do końca dziewiętnastego stulecia, ludzie myśleli, że nie mogą żyć bez Rządu. Ale życie idzie do przodu i koncepcje ludzi zmieniają się. Nie będąc w stanie znieść wysiłków Rządu, żeby utrzymać ich w dziecinnej ignorancji, ludzie, a szczególnie robotnicy, zarówno w Europie, jak i w Rosji, coraz bardziej rozumieją swoje prawdziwe położenie.
„Mówicie, że gdyby nie wy, pokonałyby nas sąsiednie kraje – Japonia, albo Chiny. Ale my czytamy gazety i wiemy, że nikt nie grozi nam atakiem. Tylko wy, którzy nami rządzicie, z jakiejś nieznanej nam przyczyny drażnicie się nawzajem, a później, pod pretekstem obrony obywateli, rujnujecie nas podatkami, z których utrzymujecie flotę, armię, kupujecie broń – wszystko to służy jedynie spełnieniu waszych ambicji i próżności. Następnie wywołujecie wojny, jak właśnie zrobiliście z pokojowymi Chinami. Mówicie, że bronicie ziemi dla naszej korzyści, ale wasza obrona ma następujący skutek: wszystka ziemia przeszła, albo przechodzi pod kontrolę bogatych banków, które nie pracują, podczas gdy my, przeważająca większość ludzi, zostaliśmy pozbawieni ziemi i dostaliśmy się pod kontrolę tych, którzy nie pracują. Wy, z waszymi prawami, nie bronicie prawa własności ziemi, ale zabieracie ją z rąk tych, którzy na niej pracują. Mówicie, że zapewniacie każdemu obywatelowi owoce jego pracy, ale robicie dokładnie na odwrót: dzięki waszej pseudo-ochronie ci, którzy produkują coś wartościowego, znajdują się w takiej pozycji, że nie tylko nie otrzymują wartości swojej produkcji, ale ponadto ich życie znajduje się całkowicie w rękach tych, którzy nie pracują.”
Jest powiedziane, że bez Rządu pozbawieni zostaniemy oświeconych, edukacyjnych i publicznych instytucji, których wszyscy potrzebują.
Dlaczego miałoby tak być? Dlaczego myśleć, że zwykli ludzie nie mogą ułożyć swojego życia lepiej, niż robią to za nich ludzie z Rządu?
Przeciwnie – widzimy, że w najróżniejszych sprawach, ludzie w naszych czasach układają sobie życie nieporównywalnie lepiej, niż próbujące nimi rządzić Państwo. Bez pomocy Rządu, a często pomimo jego ingerencji, ludzie organizują wszelkiego rodzaju społeczne inicjatywy – związki zawodowe, kooperatywy, syndykaty, itp.
Dlaczego mielibyśmy zakładać, że wolni ludzie, bez żadnych nacisków, nie będą w stanie dobrowolnie zebrać potrzebnych środków, i robić to, co teraz robione jest za pomocą podatków, jeśli tylko konkretne działanie będzie pożyteczne dla wszystkich? Dlaczego zakładać, że nie może być sądów bez przemocy? (…)
Jesteśmy tak zdeprawowani przez długoletnie niewolnictwo, że nie możemy wyobrazić sobie zarządzania bez przemocy. Ale nie musi tak być. Rosyjskie społeczności emigrujące do odległych regionów, gdzie Rząd zostawia ich w spokoju, organizują swoje własne podatki, zarządzanie, sądy i policję, i zawsze kwitną, dopóki przemoc rządowa nie wmiesza się w ich sprawy. Dlatego też nie ma powodów przypuszczać, że ludzie nie mogliby, przez wspólną porozumienie, zdecydować, jak używać ziemię.
Osobiście znałem ludzi – Kozaków z Uralu, którzy żyli, bez uznania prywatnej własności ziemi. Istniał tam taki dobrobyt i porządek, jakiego nie doświadczymy w miejscu, gdzie prawo własności ziemi bronione jest przemocą. (…)
Obrona własności ziemi za pomocą przemocy rządowej, nie tylko, że nie powstrzymuje zmagania się o ziemię, ale przeciwnie – wzmaga konflikt, a niejednokrotnie jest jego przyczyną.
Gdyby nie obrona prawa własności ziemi i wynikający z niej wzrost cen, ludzie nie gnieździliby się na tak małych przestrzeniach, ale rozproszyliby się po wolnej ziemi, której tyle jest na świecie. (…)
Podobnie, jeśli chodzi o rzeczy produkowane przez ludzi. Rzeczy wyprodukowane przez człowieka, rzeczy które potrzebuje – jego własność, są chronione przez zwyczaj, opinię publiczną, poczucie sprawiedliwości i wzajemną pomoc – nie trzeba chronić tego przemocą.
Dziesiątki tysięcy hektarów ziemi należy do jednego właściciela, podczas gdy tysiące ludzi, gnieździ się na małej przestrzeni. Podobnie dzieje się w fabrykach, gdzie kolejne pokolenia robotników są okradane przez kapitalistów. Tysiące ton ziarna jest własnością jednego człowieka, który przetrzymuje je na czas głodu, kiedy będzie mógł kilkakrotnie zwiększyć jego cenę.
Żaden człowiek, jak nikczemny by nie był, poza bogaczami i urzędnikami rządowymi, nie zabrałby plonu komuś, kto z niego żyje, czy krowy, która obdarza jego i jego rodzinę mlekiem, czy pługu, który sam zrobił i używa w polu. Gdyby ludzie znaleźli kogoś, kto jednak odważyłby się na takie bandyctwo, ich gniew nie znałby granic.
Mówi się: „Spróbuj znieść prawa własności ziemi i fabryk, a nikt nie będzie pracował, wiedząc, że nie ma żadnej pewności, że będzie mógł zatrzymać owoc swojej pracy”. Jest dokładnie na odwrót: używanie przemocy dla obrony praw własności zdobytych niemoralnie, co jest obecnie normą, osłabiło wśród ludzi naturalne poczucie sprawiedliwości, jeśli chodzi o własność (…).
Dlatego nie ma żadnego powodu, aby oczekiwać, że ludzie nie będą w stanie ułożyć swego życia bez zorganizowanej przemocy. Oczywiście, można powiedzieć, że konie, czy byki muszą być prowadzone przez silną rękę (przemoc) racjonalnej istoty – człowieka. Dlaczego jednak człowiek miałby być prowadzony nie przez jakąś wyższą istotę, ale ludzi, jak on sam? Dlaczego miałby się podporządkować przemocy tych, którzy akurat są u władzy? Jaki jest dowód, że są oni mądrzejsi od niego?
Fakt, że pozwalają sobie na użycie przemocy wobec poddanych świadczy jedynie, że nie są bardziej, ale raczej mniej mądrzejsi od tych, którzy im podlegają. Jest to prawdą, zarówno jeśli chodzi o władzę dziedziczną, czy wybory w krajach konstytucjonalnych. Władzę zawsze zagarniają ludzie bez sumienia i moralności.
Powiedziane jest: „Jak ludzie mogą żyć bez Rządu i jego przemocy?” Powinno się raczej zapytać: „Jak racjonalni ludzie mogą żyć, wiedząc, że ich życie społeczne podlega przemocy, a nie wzajemnemu porozumieniu?”
Jak żyć bez Rządu?
Lew Tołstoj
z eseju "Niewolnictwo naszych czasów" 1900
Tezy dla kierunku rozwoju miasta Poznania
Czytelnik CIA, Pon, 2010-03-22 14:40 Publicystyka"Tezy dla kierunku rozwoju miasta Poznania" zostały przyczepione do drzwi Urzędu Miasta Poznania podczas demonstracji w obronie Rozbratu 20 marca
1. Najważniejszym dobrem miasta są jego mieszkańcy stąd zasługują oni na szczególną ochronę w zakresie bezrobocia, bezdomności, zdrowia i równych praw dla wszystkich.
2. Miasto jest własnością jego mieszkańców, a nie włodarzy czy nawet tym bardziej władz centralnych, więc to mieszkańcy powinni mieć decydujący głos w zakresie wszystkich decyzji go dotyczących.
Potrzeba nam zorganizowanych dziwek
XaViER, Pon, 2010-03-22 10:22 Prawa kobiet/Feminizm | Publicystyka | Ruch anarchistycznyTekst Anny Zawadzkiej “Dziwka anarchistów” wywołał dość sporą liczbę komentarzy na CIA. W większości równie nieprzemyślanych, jak sam dyskutowany tekst.
Z główną tezą wpisu autorki można się zgodzić – napis na transparencie był niefortunny i mógł godzić w prostytutki – czyli osoby wykonujące najcięższą chyba z możliwych prac. Dlatego też ten transparent nie powinien się pojawić na demonstracji. I w idealnym świecie by się nie pojawił.
Relacja z demonstracji w obronie Rozbratu
Czytelnik CIA, Pon, 2010-03-22 09:42 PublicystykaWczoraj odbyła się druga demonstracja w obronie Rozbratu. Wzięło w niej udział w szczytowym momencie od 1500 do nawet 2000 osób z Poznania, Polski i z zagranicy. W przyszły piątek, 26 marca, ma się odbyć licytacja jednej z trzech działek, na której leży skłot. Tymczasem kwestia Rozbratu w dalszym ciągu jest nierozwiązana, a działania miasta sprzyjają przyszłemu właścicielowi i deweloperowi.
Przebieg manifestacji na bieżąco relacjonowały polskie Indymedia. Protest ruszył o godzinie 18.00 z Pl. Mickiewicza gdzie pojawili się m.in. skłotersi z Berlina i grupy z wielu polskich miast, przedstawiciele różnych ruchów oraz organizacji społecznych i politycznych. Obecnych było dużo przedstawicieli mediów, w tym także dziennikarze z Włoch i Niemiec. Demonstranci nieśli transparenty m.in. o treści „Miasto to nie firma”, „Odzyskać miasto”, „Rozbrat nie jest na sprzedaż”, „Dość prywatyzacji przestrzeni publicznej”, „Deweloperzy, burżuje, wasz koniec się szykuje”, „Przeciwko antyspołecznej polityce władz”, „Rozbrat stays, no compromise”, „Prawo to dziwka, która służy bogatym i politykom”, „Mieszkanie prawem nie towarem”, „No to the culture of money”, „Bez dotacji, bez sponsorów, bez subsydiów”, „Najpierw ludzie, potem zyski”, „Za prawdziwym samorządem i partycypacją w decyzjach”, „Łapy precz od Rozbratu”, „Poznań – miasto dla ludzi, nie dla kapitalistów”.
Rozpoczynając organizatorzy powitali wszystkich przybyłych na demonstrację i podziękowali im za wsparcie. Następnie głos zabrali przedstawiciele Zielonych 2004, Krytyki Politycznej i Stowarzyszenia My-Poznaniacy. Lech Mergler podkreślił, że Rozbrat to doskonała promocja dla miasta, które ubiega się o miano Europejskiej Stolicy Kultury oraz przykład doskonałej organizacji alternatywnego środowiska Poznania i centrum kultury niezależnej, którego miasto nie powinno niszczyć.
Demonstracja ruszyła idąc ul. Św. Marcina i zatrzymała się przed ekskluzywnym NH Hotel, który stara się o status placówki z pięcioma gwiazdkami. NH Hotels to ogromna, korporacyjna sieć hoteli należąca do tych samych właścicieli, co firma Greenkett, położona pod Poznaniem. W firmie tej panują fatalne warunki pracy, zatrudnionym kobietom proponuje się najniższe wynagrodzenia, łamane są prawa związkowe i pracownicze. O sytuacji tej przypomniał jeden z działaczy Inicjatywy Pracowniczej.
Kilkaset metrów dalej podczas próby wywieszenia transparentu zatrzymani zostali dwaj aktywiści z Poznania. Grupa zamaskowanych demonstrantów wdarła się na klatkę schodową, gdzie działacze byli już legitymowani – oboje zostali natychmiast uwolnieni. W tym czasie demonstracja czekała na rozwój wydarzeń. Po wyjaśnieniu sytuacji, ruszono dalej mijając na ulicy Paderewskiego konsulat USA. Stało się to okazją do przypomnienia przypadającej właśnie 7 rocznicy ataku na Irak. Głos zabrała przedstawicielka Federacji Anarchistycznej biorąca wcześniej aktywny udział w protestach przeciwko wojnie w Iraku.
Wchodząc na Stary Rynek i mijając ulicę Szkolną demonstracja zatrzymała się na chwilę. W odległym o ok. 20 metrów szpitalu leży, bowiem poważnie chory Marcel Szary, działacz Inicjatywy Pracowniczej z zakładów Cegielskiego. Stan zdrowia nie pozwolił mu na przyjęcie delegacji, ale tłum w geście solidarności skandował przez kilka minut: „Marcel Szary, jesteśmy z Tobą”.
Na Starym Rynku przemawiali przedstawiciel Lewicowej Alternatywy, przedstawiciel skłotu CRK z Wrocławia, przedstawiciel porozumienia organizacji pozarządowych, przedstawiciel Młodych Socjalistów, Stowarzyszenie Przyjaciół Niewidomych i Słabowidzących i inni. Wszyscy wyrażali poparcie dla skłotu i krytykowali władzę, za politykę nastawioną na zysk. Wyświetlono także filmy o Rozbracie, a następnie marsz ruszył w kierunku urzędu miasta, na Pl. Kolegiacki. W zapadających ciemnościach odpalono race. Pochód prowadziła od momentu wejścia na Rynek liczna Samba: trzech dyrygentów i dyrygentek oraz ponad 50 osób zagrzewało demonstrantów mniej tanecznymi, a bardziej marszowymi rytmami.
Pochód wszedł na Plac Kolegiacki i zatrzymał się pod Urzędem Miasta. Grupa demonstrantów postawiła pod nim makietę skłotu Rozbrat, z urzędu zwieszono czarno-czerwone flagi. Tłum skandował: „Mieszkanie prawem, nie towarem!, "Stop prywatyzacji przestrzeni publicznej!" Wygłoszono kolejne przemowy, w których krytykowano politykę mieszkaniową miasta. Mówcy podkreślali, że samorząd nie jest polityków, a miasto nie należy do biznesmenów, protestowali przeciw komercjalizacji przestrzeni publicznej. Zaczął mocno padać deszcz i w tym momencie rozpoczęła się akcja zaklejania znajdujących się w pobliżu urzędu drogowskazów wskazujących odległości do innych miast napisem „Rozbrat”.
Do drzwi urzędu zostaje przybitych „20 tez dla kierunku rozwoju miasta Poznania”, które wcześniej zostały opublikowane na stronach internetowych Rozbratu.
Budynek urzędu został następnie ostrzelany racami, demonstranci skandowali bez przerwy: „Rozbrat zostaje!”, "Łapy precz od Rozbratu". Uczestnicy protestu spalili kukły-marzanny prezydenta Grobelnego i dewelopera, odpalono świecę dymne. Demonstranci skandują. "Kupując Rozbrat, kupujesz kłopoty". Demonstracja krótko przed godz. 21 zostaje zakończona.
Podczas demonstracji policja w zasadzie nie interweniowała poza przywołanym wcześniej przykładem wylegitymowania dwójki aktywistów. Aresztowany miał być, poszukiwany listem gończym, jeden z obserwatorów marszu. Manifestacji asystowała niewielka ilość policji mundurowej, spora jednak była grupa po cywilnemu. W odwodzie skupiono dość znaczne siły, które jednak nie rzucały się w oczy. Po demonstracji tajniacy zatrzymali jedną osobę i przewieźli ją na komisariat Poznań Stare Miasto. Po przesłuchaniu, po ok. 2 godz., wypuszczono ją. Zatrzymanemu nie postawiono póki co żadnych zarzutów.
Media podały różne szacunki liczby uczestników od 700 (np. „Gazeta Wyborcza”), 1000 („Glos Wielkopolski”) po 2000 (mmpoznan). Według naszych ocen demonstrantów było więcej niż 9 maja zeszłego roku, kiedy zgodnie podawano 1,5 tys. demonstrantów. Wiemy to po ilości osób, jakie przewinęły się przez Rozbrat, zapowiedzi przyjazdów z Polski, itp. Szacunki liczby demonstrantów były o tyle utrudnione, że zdecydowana większość demonstrantów szła w zwartym, blokowym szyku, przy zapadającym zmroku, ubrana na ciemno. Sukces demonstracji widać także po niespotykanym do tej pory zainteresowaniu stroną internetową Rozbratu, która odnotowuje rekordowe ilości wejść.
Demonstracja miała na celu wyrażenie sprzeciwu wobec neoliberalnej polityki władz miasta, reprezentujących interesy biznesu, oraz pokazać potencjalnym kupcom terenu, na którym znajduje się skłot Rozbrat, że próba ewentualnego wysiedlenia mieszkańców spotka się ze zdecydowanym oporem, który będzie ich bardzo drogo kosztować. Jesteśmy gotowi na walkę prawną i bezpośrednią.
Chcielibyśmy bardzo serdecznie podziękować wszystkich uczestnikom demonstracji za wsparcie naszego protestu i liczne gesty solidarności. Bez Was nasza walka o Rozbrat nie byłaby tak widoczna i słyszalna. Solidarność naszą bronią!
Dziwka anarchistów
Czytelnik CIA, Nie, 2010-03-21 18:00 Prawa kobiet/Feminizm | Publicystyka"Prawo to dziwka, która służy bogatym i politykom" napisała Federacja Anarchistyczna na transparencie w obronie poznańskiego squatu Rozbrat.
Podczas wczorajszej demonstracji w obronie Rozbratu spalono kukły prezydenta miasta i dewelopera, który zamierza budować architektoniczne perły na terenie squatu. Aż dziw, że nie było trzeciej: dziwki o imieniu "prawo". Chłopcy z demonstracji - a i pewnie co bardziej wierne Federacji Anarchistycznej dziewczyny - mogliby sobie poużywać. Na przykład rytualnie kukłę zgwałcić. O pardon, przecież dziwki zgwałcić się nie da, bo dziwka lubi być wykorzystywana. Dziwka to zła kobieta na usługach zbrodniczego systemu, jak zawiadomił nas transparent.
Zaangażowanym w obronę praw pracowniczych anarchistom spieszę donieść, że "dziwka" to potoczne określenie prostytutki. Osoby - najczęściej kobiety - która pracuje świadcząc usługi seksualne. Jest to typ pracy ukrytej, często nielegalnej, nie podlegającej żadnym regulacjom, a zatem skazującej pracownice na brak ochrony prawnej, co skutkuje bezkarnością ich pracodawców oraz klientów. Bezkarność ta objawia się w przemocy psychicznej, fizycznej i seksualnej, niewypłacaniu wynagrodzenia lub zabieraniu jego znacznej części, zmuszaniu do pracy, więzieniu i handlu ludźmi.
Ludzie wykonujący tę pracę często dorabiają w ten sposób do innej pensji, bo jedna nie pozwala im związać końca z końcem. Za zarobione na prostytucji pieniądze nierzadko ludzie ci utrzymują całe rodziny. Zwłaszcza, gdy mąż jest bezrobotny lub nie może korzystać z darmowych świadczeń.
Prostytucja to jeden z bardziej widocznych znaków feminizacji ubóstwa oraz ukrytej pracy kobiet. Oba zjawiska można dostrzec, gdy próbując zrozumieć i opisać, czym jest wyzysk odłoży się na bok maczystowskie okulary, przez które widać jedynie, że dzielni, silni i pracowici mężczyźni ciężko pracują, a kobiety się bawią.
Bo w słowie "dziwka" chodzi właśnie o zabawę. "Dziwka" to ta fantazja, która umożliwia mężczyznom dowolne rozporządzanie ciałem innego człowieka dla każdej własnej przyjemności. Prostytutka pracuje, dziwka to lubi. Prostytutkę zmusiły do tej okoliczności, dziwka tak wybrała. Mogła zostać porządną kobietą, ale wolała puszczalstwo, bo jest zepsuta i zła. Bo taka się urodziła. Bo tkwi w niej coś, co każe jej się łajdaczyć.
Dzięki zamianie prostytutki w dziwkę nabywca nie zobaczy w kobiecie, którą wynajmuje i z której korzysta, osoby podobnej do jego matki, dziewczyny, koleżanki czy córki. Zobaczy tylko ciało, na które wyprojektuje dowolną fantazję. Zamówił sobie dostawę ciała do domu albo poszedł po ciało do burdelu tak, jak idzie się do sklepu po czekoladę. Trudniej byłoby mieć fun, gdyby towar okazał się zmęczoną, przepracowaną kobietą walczącą z niedostatkiem. Zwłaszcza trudniej autorom hasła, bo przecież oni są tacy wrażliwi na ludzką krzywdę.
Tylko czy ludzka krzywda jest dla nich krzywdą kobiecą? Sądząc po transparencie ta eureka jeszcze daleko przed nimi. Chyba, że chodziłoby o ich dziewczyny. Te z pewnością znajdują się po dobrej stronie mocy. To nie prostytucja jest najstarszym zawodem świata. Jeszcze starszy jest podział, dzięki któremu prostytucja zaistniała. "Dziwka" jest najlepszym tego podziału wyrazem. To jakże użyteczne pojęcie oddziela ziarno od plew. Dobre, porządne kobiety od lubieżnych, zepsutych dziewuch. Po jednej stronie są nasze dziewczyny. Szanujemy je, traktujemy po dżentelmeńsku, wstydzimy się przy nich swoich fantazji, zabilibyśmy każdego, kto śmiałby o nich pomyśleć coś brzydkiego. Tu jest dzień, jasność, lampa, światło, biel, czystość, niewinność. Miłość! Po drugiej są ladacznice. Z nimi realizuje się ten siebie kawałek, który zamieszkuje w kanałach, w ściekowym odpływie, w rynsztoku. Tam jest seks. Tam mieszkają dziwki. Człekopodobne, ale chyba zwierzęta, bo gnane instynktami, nie panujące nad swoim popędem. Oddają się wszystkim. Czerpią rozkosz ze swojego procederu bez względu na to, czy do rynsztoka zstąpi anarchista, czy bogaty lub polityk.
To tak, jakby mówić o górnikach, że lubią ryzyko związane z metanem, o budowlańcach pracujących na wysokościach, że są uzależnieni od adrenaliny, o kasjerkach, że lubią pracę, przy której można siedzieć, a o sprzątaczkach, że realizują w ten sposób kobiece umiłowanie porządku.
Hasło z transparentu Federacji Anarchistycznej i Anarchistycznego Czarnego Krzyża uderza w godność ludzi, którzy wykonują straszną pracę. Straszną, bo obarczoną ogromnym ryzykiem, niechronioną, dla niektórych na pewno upokarzającą. Straszną, bo przez moralne odium, które na niej ciąży, prostytutka staje się figurą, dzięki której każdy może poczuć się przez chwilę lepiej. Każdy może z niej skorzystać - jeśli nie seksualnie, to mentalnie. Wczoraj jej kosztem zrobili sobie dobrze anarchiści.
Moralne odium, o którym mowa, jest szczytem hipokryzji. Wszak, szanowni chłopcy w kominiarkach, którzy trzymaliście ten pełen moralnej wyższości transparent, ktoś z usług prostytutek korzysta. Może nie wiecie kto, bo klienci prostytutek też mają swoje kominiarki. Jedną z nich jest manifestowanie oburzenia wobec kobiet tak pracujących. Drugą - pogarda wobec "dziwek".
Uprzedzając komentarze: jestem pewna, że na demonstracji było wiele osób, które nie zrobiłyby takiego transparentu, nie podpisałyby się pod nim i nie chciały legitymować go swoją obecnością. Cel demonstracji, którym było uratowanie squatu przed likwidacją, również nie jest przedmiotem mojej krytyki, przeciwnie. Nie uważam jednak, by dało się pokonać represję państwa wzmacniając inną, z której zresztą państwo także korzysta.
Anna Zawadzka
Tekst przedrukowany z lewica.pl
Artyści jako użyteczni idioci gentryfikatorów
Akai47, Sob, 2010-03-20 11:54 Publicystyka
Powiązania pomiędzy osiedlaniem się artystów w zdegradowanych obszarach miejskich i późniejszą gentryfikacją tych obszarów są dość dobrze znane. Gdy obszar staje się "atrakcyjny" dla konsumentów produktów kulturowych, a mieszkanie na tym obszarze staje się "cool", czynsze idą w górę.
W końcu, również większość niekomercyjnych i niezamożnych artystów zostanie zmuszona do opuszczenia tych obszarów. Niektórzy artyści uważają, że są po tej samej stronie ekonomicznej barykady co „zwykli ludzie”. Sami nie są bogaci i gardzą juppiszonami i burżuazją. Znają mechanizmy gentryfikacji i są im przeciwni. Jednak ciężko im uznać rolę, którą sami odgrywają w procesie gentryfikacji.
Sztuka i przedsięwzięcia kulturalne mogą być darmowe i „ludowe” gdy odbywają się na ulicy. Są jednak produktem komercyjnym. Artystyczna rozrywka jest rodzajem biznesu, a miejsca powiązane ze "sceną artystyczną" zyskują na kapitale kulturowym, tak jak właściciele budynków. Nawet darmowa sztuka na ulicy może zwiększać "wartość" dzielnicy, przynosząc korzyść posiadaczom nieruchomości i kapitału.
Gentryfikacja, nazywana często "rewitalizacją", prowadzona jest pod hasłem „społecznych konsultacji” z lokalnymi mieszkańcami i w ramach tzw. „walki z wykluczeniem”. Jednak te konsultacje są jedynie farsą reżyserowaną przez elity i jedynie wybrani "przedstawiciele" społeczeństwa mają coś do powiedzenia w sprawie planowanych zmian. Przeważnie, mieszkańcy nic nie wiedzą o planowanych konsultacjach, skutkiem czego uczestniczą w nich jedynie nieliczni mieszkańcy, często należący do elity kulturalnej: artyści, architekci, socjologowie lub ekolodzy. Władze dokładnie kontrolują cały proces. W ostatecznym rachunku, daje się „społeczności” poczucie „współudziału” przez możliwość współdecydowania, czy ściany budynku X zostaną pomalowane na żółto, czy na różowo, oraz jakie gadżety zostaną ustawione w miejscach publicznych. Wszystko jest dopuszczalne, dopóki zwiększa prestiż i wartość komercyjną dzielnicy.
Mieszkańcy dzielnicy Praga w Warszawie obserwują ten proces od dłuższego czasu, ale nie mieli możliwości w nim uczestniczyć. Oczywiście dobrze myślący działacze woleliby promować "aktywność społeczną". Nie udaje się to głównie dlatego, że konsultacje nie odnoszą się do najbardziej palących potrzeb mieszkańców i dlatego, że sami mieszkańcy doznawali porażki za każdym razem, gdy próbowali poprawić jakość swojego życia.
Przykładem na to, jak wyglądają tzw. “społeczne konsultacje” było spotkanie na temat przyszłości pl. Wileńskiego w Warszawie, które odbyło się kilka miesięcy temu. Jeden z nielicznych mieszkańców, którzy wiedzieli o spotkaniu i pojawili się na nim, domagał się, by plany przebudowy placu uwzględniały potrzeby ludzi starszych i umożliwiały im swobodne poruszanie się po placu, nie tylko przez system przejść podziemnych, które są trudne do pokonania dla osób chorych i niepełnosprawnych.
Jednak punkt widzenia mieszkańców został skwitowany jako „populistyczny” przez wiceprezydenta miasta, a jedynym kryterium przebudowy pl. Wileńskiego, które zostało uznane przez „ekspertów” za „racjonalne” było maksymalne zwiększenie przepustowości ruchu ulicznego przez plac, bez uwzględnienia tego, co miejsce oznacza dla ludzi mieszkających w okolicy placu.
Inna mieszkanka liczyła na to, że plany „rewitalizacji" w jakiś sposób wpłyną na stan jej budynku, który jest pozbawiony centralnego ogrzewania. Władze miasta nie pozwalają nikomu osiedlać się w pustych mieszkaniach w kamienicy, starając się raczej pozbyć się wszystkich mieszkańców. Ludzie mieszkający obok pustych, nieogrzewanych mieszkań, nie mogą nigdy wystarczająco dogrzać własnych mieszkań. Tym bardziej, że miesięczne koszty ogrzewania mogą pochłonąć całą emeryturę. Wiele mieszkań pozbawionych jest toalet, łazienek i kuchni. Tam gdzie są takie "wygody", mieszkańcy zainstalowali je na własny koszt.
Kolejną sprawą są wzrastające stawki czynszów, na które nie stać biedniejszych mieszkańców i emerytów. Wielu z nich boi się, że budynek w którym mieszkają trafi w prywatne ręce i że zostaną zmuszeni do opuszczenia swoich domów.
Mieszkanka ul. Wileńskiej chciała się dowiedzieć, co "rewitalizacja” będzie oznaczać dla jej ulicy. Myślała o swojej kamienicy, o zapadającej się klatce schodowej, o braku zamykanych drzwi do klatki, dziurach w podwórku, w których podczas każdej ulewy gromadzi się woda, niesprawnej instalacji elektrycznej, odpadających tynkach i wszechobecnej wilgoci. Liczyła na to, że te problemy zostaną rozwiązane w ramach "rewitalizacji".
Jednak okazało się, że z rewitalizacją jest jak z tzw. „potiomkinowskimi wioskami”: odnowione fasady budynków będą wyglądać dobrze w oczach przechodniów. Ale naprawy stanu technicznego budynków nie wchodzą w zakres zainteresowania „rewitalizatorów”.
Mieszkańcy ul. Wileńskiej dowiedzieli się ostatnio ze zdziwieniem, że ich ulica nie jest jedynie obiektem zainteresowania lokalnych artystów, ale też cieszy się zainteresowaniem międzynarodowym. Lokalne gazety obwieściły niedawno wyniki X edycji europejskiego konkursu. W tym roku, artyści i architekci z całej Europy, z których wielu nawet nie widziało ul. Wileńskiej, złożyło projekty ulepszeń. Architekci zgarnęli nagrody pieniężne, a mieszkańcy ul. Wileńskiej nadal się zastanawiają, za co opłacą ogrzewanie i za co kupią jedzenie w kolejnym tygodniu.
Zwycięzcami konkursu zostali artyści i architekci z Madrytu z grupy o nazwie MMasa, wraz ze szkockimi architektami Stuartem MacKellarem i Michaelem Cooke. Ich projekt nawet uwzględnia potrzeby mieszkańców (jednak autorzy projektu w typowy dla artystów pretensjonalny sposób, nazywają mieszkańców "aktywistami" którzy „przejmują” przestrzeń). Zastanawiające jest dlaczego ktokolwiek miałby się interesować społeczną fantastyką artystów z innych miast, zwłaszcza, że istnieje tylu lokalnych artystów, którzy by wykonali te projekty, gdyby mieli pieniądze.
Nie wszystkie pomysły były aż tak złe. Dobre użycie przestrzeni publicznej powinno być ważne dla lokalnych „aktywistów”. Jednak wiele pomysłów, które pojawiły się u laureatów konkursów już zostało wprowadzonych w życie. Na przykład pomysł by stworzyć ogrody w podwórkach został już dawno zrealizowany przez grupy partyzanckich ogrodników. Również wielu mieszkańców starało się stworzyć zielone przestrzenie. Są tylko dwa problemy: pieniądze i podejście mieszkańców. Jak się okazuje, nie wszyscy lubią takie projekty, gdy nie ma poczucia wspólnoty w budynku, a mieszkańcy nie są bezpośrednio związani z planowaniem i realizacją projektu. Niestety, w wielu kamienicach nie ma takiego poczucia wspólnoty i często królują jedynie antagonistyczne emocje skierowane nie tylko przeciw sąsiadom, ale też przeciw przybyszom, którzy są lepiej usytuowani społecznie i kulturowo. Ci przybysze są lepiej przygotowani by stawić czoła procesowi gentryfikacji, który sami po części sprowadzają.
Niektóre próby utworzenia ogrodów i innych ulepszeń zostały zniszczone przez mieszkańców, powodując obruszenie dobrze myślących działaczy na „męty”, które nie rozumieją wysiłków na rzecz polepszenia życia w dzielnicy.
Miejscowi architekci mówią o tym, jak “zmiany” muszą być konsultowane z mieszkańcami. Jednak wciąż nie rozumieją, że "zmiany" o których mówią, jak do tej pory w bardzo małym stopniu przysłużyły się mieszkańcom. Uartystycznienie dzielnicy służy głównie samym artystom. Dla większości ludzi, potrzeby artystyczne i kulturowe nie są na samej górze ich priorytetów życiowych.
Kilka obrazów z projektu, który wygrał konkurs wzbudziło śmiech Prażan – zwłaszcza tancerze baletowi na podwórku przy ul. Wileńskiej, lub wielopokoleniowe dyskoteki wyobrażone przez artystów. Nie chodzi o to, że ktokolwiek jest przeciwnikiem tańców. Chodzi raczej o to, że życie społeczne nie rozwinęło się jeszcze do tego poziomu w większości dzielnic. Skomentowano to tak, że skończyłoby się to nieustannym hałasem pijaków, który zabrał by odpoczywającym pracownikom nieliczne godziny odpoczynku.
Nie jest w sumie dziwne, że elity bawią się takimi projektami zamiast inwestować w niezbędną infrastrukturę dzielnicy. Takie inwestycje są przeznaczone dla przyszłych „inwestorów”, których przekonano o możliwości zarabiania na dzielnicy, kosztem wysiedlenie ubogich mieszkańców. Artyści nie odegrają roli "zbawicieli dzielnicy", ale raczej rolę użytecznych idiotów dla gentryfikatorów.
Krytyka rozumu sponsorowanego
Czytelnik CIA, Czw, 2010-03-18 19:05 PublicystykaPoniżej zamieszczam tekst autorstwa Jana Grzymskiego oraz Macieja Kassnera, będący głosem w dyskusji jaka odbywa się na łamach Gazety Wyborczej na "społeczeństwa obywatelskiego". Jak dotąd jest to najbardziej wyrazisty i sensowny tekst w tej debacie, dlatego też pozwalam sobie przedrukować go w całości. Mam nadzieję, że autorzy, jeśli to czytają, nie mają nam tego za złe. - XaViER
W dyskusji o kryzysie społeczeństwa obywatelskiego wywołanej przez Agnieszkę Graff ("Urzędasy, bez serc, bez ducha", "Gazeta", 6 stycznia) głos zabierali głównie przedstawiciele polskich NGO-sów, think tanków. Polemiści Graff umniejszają znaczenie NGO-izacji. Profesjonalizację uważają za wartość raczej niż problem. Zgadzamy się z Graff, że problemy mają systemowy charakter.
Własność pracownicza i radykalna demokracja – czyli czego lewica mogła nauczyć się z lekcji feminizmu i upadku państwa
czerwony dres, Czw, 2010-03-18 18:52 Publicystyka | Ruch anarchistycznyTekst ten niektórym może wydać się mało odkrywczy – przyznaję jest raczej powtórzeniem ogólnie znanych prawd, jednak chciałbym nieco uporządkować dwie kwestie zaznaczone w tytule, a że czasy mamy dla radykalnej lewicy ciężkie i powtarzanie oczywistości raczej nie zaszkodzi.
Obiegowa teza głosi, że lewica znalazła się w kryzysie po tym jak upadł Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, jego degeneracja i rozpad bowiem miały rzekomo na zawsze skompromitować lewicowe ideały. Zwolennicy tej tezy zdają się głosić co następuje, antykapitalizm musi skończyć się stalinizmem, stalinizm breżniewszczyzną, a breżniewszczyzna kontrrewolucją pod sztandarami demokracji w stylu Jelcyna i Wałęsy. Tymczasem kryzys lewicy zachodnioeuropejskiej, demontaż państwa socjalnego w krajach OECD i upadek ZSRR były efektami jednego procesu, czyli odejścia od kompromisu klasowego i powrotu do starej idei państwa jako opiekuna bogatych. Ci którzy uważają, że lewica europejska popadła w marazm po śmierci moskiewskiego patrona mylą przyczyny ze skutkami. Idee lewicy europejskiej (czy raczej jej głównego nurtu) stały się anachroniczne ponieważ powstały w warunkach, które przeszły do historii wraz z objęciem rządów przez Reagana, Thatcher, Gorbaczowa, czy Deng Xiaopinga, a więc twórców współczesnego państwa jako pięści i pałki biznesu. Lewica propaństwowa faktycznie znalazła się w ciężkiej sytuacji.
Wdrażanie Procesu Bolońskiego w Polsce
Yak, Nie, 2010-03-14 12:28 Edukacja/Prawa dziecka | Publicystyka
15 czerwca 2009, Ministerstwo Edukacji skierowało do uzgodnień międzyresortowych i tzw. „konsultacji społecznych" projekt o nazwie „Założenia do nowelizacji ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym oraz ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki.” Według planów Ministerstwa, proponowane zmiany powinny zacząć obowiązywać przed rozpoczęciem roku akademickiego 2010/2011 i dlatego też zmiana ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym oraz Ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz stopniach i tytule w zakresie sztuki, a także niektórych innych ustaw ma zostać przepchnięta przez parlament tak, by weszła w życie najpóźniej w dniu 1 października 2010 r.
Podstawy ideologiczne
„Założenia do nowelizacji ustawy” są 80 stronicowym dokumentem, w którym zawarta jest ideologiczna wizja reformy szkolnictwa wyższego zgodnie z neoliberalnymi dogmatami nakreślonymi w tzw. „Procesie Bolońskim”. Podstawowy sens tej ideologii wyraził najtrafniej Juliusz Auleytner w swoim wyznaniu wiary opublikowanym w ekspertyzie pt. „Uczelnie przyszłości. Czy w Polsce?” przygotowanej na rzecz Komitetu Prognoz Polska 2000+ przy Prezydium PAN:
„Pożądanym kierunkiem w polityce państwa wobec uczelni wyższych jest przygotowanie menedżerów – ludzi umiejących nie tylko doraźnie zarządzać uczelnią. Chodzi o elitę ludzi potrafiących stawić czoła konkurencji zewnętrznej przy pomocy „przedsiębiorstwa” zwanego uczelnią. Uczelnia stała się „przedsiębiorstwem”, produkującym kapitał ludzki. W zakładzie tym obowiązuje rachunek ekonomiczny, kodeks pracy, prawo o szkolnictwie wyższym, badania lekarskie, przepisy bhp i szereg innych szczegółowych regulacji wymagających wiedzy nieakademickiej. Ten nowy model zarządzania nie zawsze idzie w parze z akademicką demokracją! Ta bowiem oparta jest przede wszystkim na argumencie naukowego autorytetu i doświadczeniu przeszłości. Tymczasem w zarządzaniu uczelnią potrzebne są decyzje wyprzedzające, umiejętność spojrzenia w przyszłość.”
Aksjomaty ideologiczne, które stoją za reformami w duchu Procesu Bolońskiego i które mają zastąpić samorządowy model uczelni można streścić następująco:
- Wydziały i grupy naukowców mają zostać przedefiniowane jako "firmy" przynoszące zysk, zarządzane przez managerów, którzy będą mieli władzę nad pracownikami uniwersytetów,
- Stałe finansowanie uczelni ma zostać zastąpione przez „kulturę zdobywania środków w drodze konkurencyjnej”. Uczelnie publiczne będą konkurować o środki z uczelniami prywatnymi. Nawet poszczególne wydziały tych samych uczelni mają konkurować ze sobą o środki od prywatnych i państwowych sponsorów,
- Dotychczasowe standardy edukacyjne i wymogi wobec treści programowych mają zostać zlikwidowane,
- Uczelnie mają zostać powiązane z sektorem biznesu, a przedsiębiorcy zostaną włączeni do procesu określania programów nauczania,
- Koszty studiowania zostaną przerzucone na studentów, gdyż stypendia zastąpi się kredytami studenckimi.
Ministerialna nowomowa, która niezmiennie towarzyszy wszelkim oficjalnym opisom Procesu Bolońskiego wykorzystuje takie hasła, jak: „otwartość oraz odpowiedzialność”, „poszerzenie autonomii uniwersytetów”, czuwanie nad „jakością” nauczania akademickiego, „transfer” wiedzy do sektora produkcyjnego, zagwarantowanie „udziału interesów i aspiracji społeczeństwa”. Tradycyjny uniwersytet przedstawiany jest jako „nieefektywny", „nie odpowiadający potrzebom społeczeństwa”.
W typowo Orwellowskim stylu, likwidacja autonomii uniwersytetów i poddanie ich kontroli zewnętrznych czynników (rynku i biznesu) nazywana jest „poszerzeniem autonomii”. Deregulacja programów nauczania i zniesienie norm jakościowych nazywane jest „czuwaniem nad jakością”. Ciekawe jest też nazwanie procesu „realizacją aspiracji społeczeństwa”, gdy chodzi przecież jedynie o realizację aspiracji przedsiębiorców, którzy potrzebują dostępu do wąsko wykwalifikowanej siły roboczej i dostępu do wiedzy wytwarzanej na uniwersytetach, by ją sprywatyzować i skomercjalizować na własny użytek.
Kontekst historyczny
Proces Boloński realizowany jest w krajach należących do Rady Europy w oparciu o Układ Ogólny w Sprawie Handlu Usługami podpisany w 1995 r., w ramach porozumień Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Edukacja jest traktowana jak jedna z usług, która ma zostać poddana całkowitej liberalizacji i deregulacji. Ten proces oznacza, że publiczny sektor edukacji traci swoją uprzywilejowaną pozycję i staje się jedynie kolejnym komercyjnym dostawcą, który musi dopuścić do rynku innych dostawców oraz poddać się regułom konkurencji. Taka koncepcja jest nieodłączną częścią Strategii Lizbońskiej zmierzającej do liberalizacji rynku pracy.
Proces Boloński został uruchomiony na spotkaniu ministrów edukacji Francji, Niemiec, Włoch i Wielkiej Brytanii na Sorbonie w 1998 r., a dokumenty Procesu Bolońskiego zostały podpisane w 1999 r. w Bolonii. Wdrażanie procesu rozpoczęło się w 2004 r., a jego cele mają zostać zrealizowane do roku 2010. Jak wynika z dokumentów polskiego Ministerstwa Edukacji, jest duża szansa, że plan zostanie zrealizowany w terminie.
Ocena sytuacji w Polsce
Ministerstwo Edukacji krytycznie ocenia obecną strukturę najpopularniejszych kierunków studiów w Polsce. Według ministerstwa, w Polsce nadmiernie rozbudowana jest oferta studiów ekonomiczno-administracyjnych (25,9%), pedagogicznych (15% studentów), oraz społecznych (15%), natomiast istnieje „deficyt młodzieży kształcącej się na kierunkach technicznych, przyrodniczych i w naukach ścisłych” oraz „problemem jest rozwijanie tradycyjnych kierunków studiów słabo powiązanych ze współczesnymi kierunkami rozwoju nowoczesnej nauki.” Minister Kudrycka żali się również, że „w większości uczelnie polskie nie koncentrują uwagi na potrzebach przedsiębiorstw stosujących zaawansowane technologie ani też na potrzebach społeczeństwa”, oraz że „brakuje powiązań między uczelniami a środowiskiem biznesowym oraz sektorami przemysłu, np. kontraktów lub wspólnych badań, wymiany personelu, wymiany patentów, udzielania licencji na technologie”.
Wprowadzenie biznesmenów do rad uczelnianych
Aby zaradzić edukacyjnym bolączkom biznesmenów, Ministerstwo Edukacji zamierza wprowadzić instytucjonalne zróżnicowanie jednostek uprzywilejowanych i nieuprzywilejowanych, wprowadzić środowiska biznesu do rad programowych uczelni, oraz wprowadzić bardziej ścisłą kontrolę nad prowadzonymi przez nie kierunkami studiów. Zacieśnienie centralnej kontroli nad uczelniami jest przewrotnie nazywane „zwiększeniem autonomii” uniwersytetów. Planowane są następujące rozwiązania, które są w pełni podporządkowane wymogom Procesu Bolońskiego:
- Utworzenie elity jednostek organizacyjnych uczelni publicznych i niepublicznych w ramach określonych obszarów wiedzy, które uzyskają status Krajowych Naukowych Ośrodków Wiodących (KNOW) i będą mogły liczyć na pierwszeństwo w dotacjach z budżetu krajowego i unijnego, a co za tym idzie, personel akademicki będzie otrzymywać wyższe wynagrodzenia, a studenci i doktoranci wyższe stypendia,
- Powstanie Państwowa Komisja Akredytacyjna (PKA), od której będzie zależeć wstrzymanie lub kontynuowanie rekrutacji na poszczególnych kierunkach studiów. Na decyzje PKA będą miały wpływ opinie pracodawców.
- Powstaną Krajowe Ramy Kwalifikacji (KRK), które będą stanowić wytyczną dla restrukturyzacji organizacyjnej i programowej. Dofinansowanie na wdrożenie KRK otrzymywać będą w drodze konkursu tylko te jednostki organizacyjne uczelni, które przeprowadzą restrukturyzację organizacyjną i programową zgodną z celami KRK.
- Rada Główna Szkolnictwa Wyższego zostanie przekształcona w Radę Główną Nauki i Szkolnictwa Wyższego, w której ustawowo zasiadać będą przedstawiciele biznesu, wskazani przez organizacje pracodawców.
- W ramach uczelni powstaną tzw. „Konwenty”, których członkami będą przedstawiciele władz regionalnych oraz regionalnych środowisk przedsiębiorców. Twory te będą obowiązkowe w Państwowych Wyższych Szkołach Zawodowych. Według Ministerstwa Edukacji, „celem konwentu ma być budowanie więzi między uczelnią a otoczeniem społeczno-gospodarczym, a w jego kompetencjach znajdą się relacje uczelni z jej otoczeniem oraz zarządzanie strategiczne”.
Konsekwencją Procesu Bolońskiego dla samorządów uczelnianych będzie zmniejszenie udziału studentów w radach administracyjnych. W krajach, w których związki zawodowe odgrywają jakąś realną rolę, przedstawiciele organizacji związkowych zostaną wykluczeni. Oczywiście w Polsce nie sprawi to większej różnicy, z powodu i tak ogromnej marginalizacji organizacji związkowych w życiu publicznym.
W ramach tzw. „integracji uczelni z otoczeniem społeczno-gospodarczym”, pracodawcy zyskają możliwość współtworzenia programów studiów, realizacji procesu kształcenia i oceny jego efektów.
Komercjalizacja wiedzy
Instrumentalizacja procesu kształcenia "na zamówienie” pracodawców nie jest jednak jedynym skutkiem proponowanych reform. Równie ważna jest komercjalizacja wiedzy, z której przedsiębiorcy czerpać będą jeszcze większe korzyści. W ramach komercjalizacji wiedzy, uczelnie będą zobowiązane do opracowania i przyjęcia regulaminów ochrony tzw. „własności intelektualnej” oraz zasad komercjalizacji wyników badań naukowych. W celu komercjalizacji dorobku naukowego uczelni za pośrednictwem firm odpryskowych (ang. spin-off) uczelnia będzie musiała utworzyć specjalną spółkę celową prawa handlowego. Spółka ta będzie zarządzała udziałami tworzonych firm odpryskowych oraz będzie można jej powierzyć zarządzanie całą własnością przemysłową uczelni (patentami, wzorami przemysłowymi, licencjami itd.) w zakresie jej komercjalizacji.
Ten model oparty jest na doświadczeniach amerykańskich, gdzie koszty badawcze są ponoszone przez uniwersytety finansowane z pieniędzy publicznych, a udane produkty będące efektem badań są komercjalizowane przez prywatne firmy. Np. wielkie firmy farmaceutyczne w USA wydają jedynie kilkanaście procent swojego budżetu na prace badawcze nad nowymi lekami. Wiele nowych leków powstaje w sponsorowanych przez rząd USA klinikach NIH (National Institute of Health). Dopiero, gdy nowe leki okazują się skuteczne, wielkie korporacje kupują wyłączne prawo do ich produkcji.
Konsekwencją takiego modelu jest nie tylko przeniesienie kosztów badawczych na podatników i prywatyzacja zysków, ale też całkowita zmiana filozofii związanej z dostępem do wiedzy: wiedza nie jest już dobrem wspólnym, ale komercyjnym towarem, dziedziną obowiązkowych patentów i licencji.
Kredyty zamiast stypendiów
Choć w projekcie ministerialnym wiele się mówi o większej dostępności edukacji, jednak nikt nie ukrywa, że zmniejszy się liczba dostępnych miejsc na bezpłatnych studiach. Minister Kudrycka jedynie ubiera to stwierdzenie w obłudne sformułowania: „Ewentualne stopniowe zmniejszenie liczby studentów studiów bezpłatnych w określonych uczelniach publicznych doprowadzi do zwiększenia nakładów państwa przypadających na jednego studenta”.
Kredyt studencki ma być preferowany zamiast stypendiów. Rozpoczęcie kariery zawodowej z wieloletnim zadłużeniem ma być sposobem na „łatwiejszy start” dla młodych ludzi. Mało tego, reformy zostaną wprowadzone tak, by zwiększyć zyski banków. Jak pisze ministerstwo: ”rozszerzenie dostępności studentów i doktorantów do kredytów zostanie zrealizowane poprzez uproszczenie procedury ubiegania się o kredyt studencki, co zmniejszy koszty operacyjne banków". Nie ma przy tym wątpliwości, kto poniesie koszty: „Zwiększenie dostępności do kredytów studenckich nie spowoduje żadnych skutków dla budżetu państwa.”
Prekaryzacja zatrudnienia personelu
Kadry uniwersyteckie znajdą się pod większą presją i nie będą mogły być już pewne swojego zatrudnienia. Wprowadzony zostanie obowiązek oceny działalności naukowej, dydaktycznej i organizacyjnej nauczycieli akademickich, nie rzadziej niż co dwa lata. Otrzymanie negatywnej oceny będzie mogło stanowić podstawę do rozwiązania stosunku pracy osób zatrudnionych zarówno na podstawie mianowania jak też umowy o pracę. Dwie kolejne negatywne oceny będą zobowiązywały do rozwiązania stosunku pracy.
Konsekwencje
Długoterminowymi konsekwencjami planowanych reform edukacji będzie wyeliminowanie z programów nauczania wiedzy, która nie może być bezpośrednio wykorzystywana w „otoczeniu gospodarczym”, a więc przede wszystkim wiedzy humanistycznej, która nie ma obliczalnej wartości ekonomicznej. Jednak nawet na kierunkach politechnicznych i ścisłych preferować się będzie wąskie specjalizacje, tworzone na zamówienie pracodawców, kosztem ogólnej wiedzy. Wiedza socjologiczna i politologiczna, zwłaszcza znajomość nurtów kwestionujących instrumentalne traktowanie wiedzy raczej nie będzie ceniona w otoczeniu, w którym wartość ma tylko wiedza instrumentalna. Zniesienie ograniczenia na wysokość czesnego i dalsze ograniczanie bezpłatnych studiów, a także dzielenie uczelni na uprzywilejowane i cieszące się dotacjami, oraz nieuprzywilejowane, spowoduje dalsze pogłębianie się hierarchii społecznych i podziału na tych, którzy mają dostęp do wiedzy i kapitału kulturowego, oraz tych którzy są tego dostępu trwale pozbawieni. Pracownicy naukowi zostaną sprowadzeni do roli odtwórczej i będą mieli bardzo ograniczony wpływ na kształtowanie programów nauczania. Ich miejsca pracy zostaną objęte ogólną prekaryzacją, które doświadczają wszyscy pracownicy sektora usług i nie tylko.
Dodatkowe materiały
Grecka gorączka, czyli jak kostki domina wywracają kapitalizm
XaViER, Czw, 2010-03-11 10:13 Świat | Gospodarka | PublicystykaGrecję pogrąża coraz większy kryzys, nie tylko ekonomiczny, ale wynikający z niego kryzys społeczny i idące za nim podkopanie legitymizacji systemu. Unia Europejska wpadła w panikę. Rządy zdają sobie sprawę, że jeśli padnie Grecja, to może wywołać niekontrolowany efekt przewracających się kostek domina – polecą kolejne kraje, w następnej kolejności najpewniej Hiszpania.
Przez ostatnie 20 lat system kapitalistyczny w rozwiniętych krajach mógł trwać jedynie dzięki kredytom. Aby utrzymać poziom życia swoich rodziców, albo nie spaść poniżej pewnego poziomu minimum, zarówno szarzy pracownicy, jak i klasa średnia musieli żyć na kredyt. Bez tego nie byłoby ich stać na mieszkanie, leki, edukację dzieci i ewentualnie cotygodniowe szaleństwa w galeriach handlowych.
Czy wyrobnicy wiedzy obalą status quo?
Czytelnik CIA, Śro, 2010-03-10 03:31 Edukacja/Prawa dziecka | PublicystykaPrzez cały wiek XX to robotnice i robotnicy zatrudnieni przy produkcji maszyn prowadzili strajki i przyczyniali się do przemian kapitalizmu. Nie ulega wprawdzie wątpliwości, że przepowiednia marksowska nie spełniła się co do skali efektów tych walk (kapitalizm nie opuścił areny dziejów) niemniej jednak niejednokrotnie przyczyniły się one do poważnych zmian politycznych, bezpośrednio – przez kluczowe znaczenie w przewrotach politycznych w takich miejscach jak RPA, Korea Południowa czy kraje satelickie ZSRR, lub pośrednio zmuszając państwa do tworzenia przyjaźniejszego prawa dla pracowników.
Znaczenie przemysłu maszynowego w XX wieku brało się przede wszystkim z jego rentowności (spowodowanej wysokimi kosztami wejścia dla producentów, co sprzyjało oligopolom) i kluczowego znaczenia jego wytworów. Samochód osobowy był bodaj najważniejszym dobrem konsumpcyjnym w minionym stuleciu. Statki, pociągi, samoloty i samochody ciężarowe stanowiły zaś krwiobieg gospodarki. Jednocześnie przemysł ten stwarzał miliony miejsc pracy i przez sam ten fakt wywoływali gigantyczne przemiany społeczne, przemiany zaś zawsze sprzyjają niepokojom, a niepokoje walkom. Spadek znaczenia i ilości protestów w tych branżach jest związany ściśle ze wzrostem konkurencji i obniżeniem rentowności produkcji, co powoduje wycofywanie się z nich kapitału i spadek zatrudnienia oraz spadek znaczenia dla systemu.
Jeśli dziś jednym z priorytetów wszystkich krajów OECD jest stworzenie „gospodarki opartej na wiedzy” mówi to nam o ważnych przemianach nie tylko świata kapitału, ale również świata pracy, a co za tym idzie świata walk pracowniczych. Prawdopodobnie pierwszym poważnym kryzysem społecznym jaki miał swe źródło w przemyśle edukacyjnym (celowo używam tu słowa przemysł gdyż mniej więcej wtedy właśnie edukacja z rzemiosła stała się przemysłem) był kryzys maja 68 będący skutkiem powojennego boomu edukacyj-nego. Według Bourdieu powodem tego, że na barykadach w 68. stanęli głównie studenci i studentki nauk społecznych, był fakt że wśród nich znalazło się najwięcej osób o niespełnionych aspiracjach. Chodziło o dzieci właścicieli firm, profesorów i artystów, którym w warunkach zwiększonej konkurencji przy naborze nie udało się w pełni odzwierciedlić odziedziczonych kompetencji w randze dyplomu oraz dzieci klas średnich, dla których wprawdzie ukończenie jakiegokolwiek kursu uniwersyteckiego było awansem, lecz nie były w stanie wesprzeć dyplomu odziedziczonym kapitałem kulturowym, co skazywało ich na rolę wyrobników w nowych fabrykach symboli. To oni właśnie nawiązali taktyczny sojusz przeciwko zastanym barierom w dostępie do wymarzonych stanowisk. Dzieci z klas wyższych miały interes w tym sojuszu tylko dlatego, że pula stanowisk premiujących ich szlachectwo kulturowe była zbyt mała by je pomieścić, skazane więc były na rywalizację z dziećmi klas średnich o wyrobnicze stanowiska na podstawie identycznych dyplomów. Taka sytuacja sprawiała, że bardziej im się opłacało zanegować całą rywalizację i wspólnie stanąć na barykadzie. Warto jednak pamiętać, że miało to miejsce w zasadniczo innych warunkach niż obecne. Francuski boom edukacyjny odbywał się w państwie kompromisu klasowego, w którym różnice ekonomiczne nie wyznaczały tak dramatycznie szans edukacyjnych jak ma to miejsce we współczesnej Polsce.
Obowiązującemu obecnie w Polsce egzaminowi maturalnemu zarzuca się „uśrednienie” uczniów i uczennic. Oznacza to, że nie docenia on należycie wyniesionego z domu szlachectwa kulturowego (przejawiającego się w takich zdolnościach jak „polot” czy „kreatywność”). Jednocześnie bariery ekonomiczne związane z utrzymaniem w mieście uniwersyteckim przy drogich akademikach, presji konkurencyjnej na rynku mieszkaniowym, drogiej żywności oraz brakiem zaplecza dydaktycznego dla takiej liczby studiujących, co przenosi koszty materiałów nauczania na studentkę czy studenta, w połączeniu z systemem zaliczeń, który promuje przede wszystkim obecność na zajęciach wykluczają skutecznie mniej zamożnych. Możemy zatem podejrzewać, że największymi beneficjentami obecnego boomu edukacyjnego są jednostki o stosunkowo wysokim kapitale ekonomicznym lecz niskim kulturowym, która to konstelacja jest charakterystyczna dla członków rodzin nowowzbogaconych. Dla nich zdobycie dyplomu jest zazwyczaj dopełnieniem formalności związanej z awansem społecznym i nie ma większego wpływu na trajektorię życiową. Obok nich mamy niewielką grupę jednostek, które oba kluczowe tu kapitały zakumulowały na wysokim poziomi i dla których nie jest trudnością korzystanie z elitarnych programów jak MISH, Artes Liberales, odbywanie bezpłatnych praktyk w prestiżowych firmach, czy wręcz kończenie uczelni zagranicznych.
Największymi przegranymi zdają się być synowie i córki nauczycielstwa niższego szczebla, średniej kadry urzędniczej czy mówiąc ogólnie inteligencji (z wyłączeniem kadry akademickiej), którą dość licznie wykształcił realny socjalizm, a którzy nie wsiedli do „złotego autobusu” odjeżdżającego na początku lat 90. Wówczas szlachectwo kulturowe było doceniane i niemal automatycznie skutkowało dyplomem akademickim i awansem do kadry kierowniczej lub w poczet wolnych zawodów. Teraz stopniowo przez brak zakumulowanego kapitału ekonomicznego oraz konkurencję przy rekrutacji ze strony dzieci nowej, drobnej burżuazji są wypierani z rynku edukacyjnego. Jeśli pochodzą spoza wielkich miast są skazani na studia zaoczne, tak jak dzieci klas ludowych. Jeśli mieszkają w pobliżu dobrych uczelni niekoniecznie dostają się na kierunki odpowiadające ich aspiracjom, a ukończenie ich wymaga od nich dużego wysiłku ekonomicznego. Często rezygnują z nich by spróbować sił w zawodach artystycznych nie wymagających formalnych kompetencji, a jeśli się to nie udaje podlegają degradacji do roli proletariatu, niekiedy osładzając ją sobie rolą „wiecznego studenta”, która jest swoistą ucieczką przed dorosłością, tożsamą w tym wypadku z pogodzeniem się z porażką. Jedno i drugie sprzyja raczej wycofaniu niż buntowi. Jeśli jednak uda się im skończyć którekolwiek studia muszą zwykle zmierzyć się wraz ze swoimi kolegami i koleżankami z klas ludowych, również tymi, którzy ukończyli studia zaoczne, z rolą wyrobnika, którego przełożony jest kilka lat starszy, ale że podlegał naborowi w warunkach mniejszej konkurencji ma takie same bądź niższe kompetencje. Dopiero tu mamy do czynienia z sytuacją rażącego rozdźwięku pomiędzy oczekiwaniami związanymi z pozycją osiągniętą z wielkim trudem i realnymi możliwościami jakie stwarza.
Wielkim pytaniem jest na ile sam fakt tego, że studia są zaoczne przycina od razu aspiracje klas ludowych, które dokonują awansu za ich pomocą. Na ile w rolę studenta czy studentki zaocznej wpisane jest pogodzenie z przyszłością w monotonnej pracy biurowej i dopiero kasa w hipermarkecie jest odbierana jako degradacja? Czy współczesny system edukacyjny w Polsce jest doskonałym mechanizmem selekcyjnym przygotowującym do przypisanej roli, bez miejsca na jakiekolwiek przesunięcia? To twierdzenie wydaje się być częściowo prawdziwe jednak jeśli pamiętamy o losie dzieci niższej inteligencji możemy się spodziewać, że ich strategie indywidualnie polegające na ucieczce ze zinstytucjonalizowanego rynku pracy nie wszystkim przyniosą sukces. Ci którzy się na nim znajdą mogą znaleźć sojuszników wśród tych członków klas ludowych po studiach zaocznych, którym częściowy awans rozbudził aspirację, choć raczej jest to mniejszość.
Podobnie jak we Francji w latach 60. powstanie rynku reklamy i komercyjnych mediów elektronicznych, a ostatnio zwłaszcza rynku internetowego stworzyło we współczesnej Polsce tysiące nowych miejsc pracy. Prace tego typu, początkowo łatwo, stały sięobiektem marzeń dziesiątek tysięcy absolwentów i absolwentek studiów humanistycznych. Te nowe sektory zdają się tworzyć sytuację szczurzego wyścigu po kołowrotku. Mianowicie w momencie gdy tworzą nowe stanowiska są one dość prestiżowe i z powodu braku formalnych kryteriów rekrutacji oraz zaplecza edukacyjnego premiują głównie jednostki wyposażone w kapitały odziedziczone, czyli o wyższym pochodzeniu społecznym (wyniesiony z domu kapitał kulturowy w tym również powiązany z pochodzeniem społecznym uogólniony kapitał informatyczny). Następnie zaczynają podlegać umasowieniu w miarę jak tworzące je branże przejmują zbiurokratyzowane korporacje, następuje bardziej drobiazgowy podział pracy, pojawiają się formalne wymogi związane z wykształceniem i doświadczeniem zawodowym, praca zaś traci swój pierwotny prestiżowy charakter i etos, zwiększa się też presja konkurencyjna na stanowisko gdyż pojawiają się na rynku rzesze absolwentów kursów do nich przygotowujących. To powoduje, że wchodzące na rynek pracy ambitne jednostki z wysokim kapitałem kulturowym uciekają w kierunku nowych stanowisk premiujących kapitały odziedziczone zamiast formalnych kompetencji, które jednak wkrótce zaczynają podlegać tym samym procesom.
Podobnie jak w latach 60. we Francji tak obecnie w Polsce jesteśmy świadkami samoobrony ciała profesorskiego przed własnym wzrostem. Powszechnie narzeka się na umasowienie studiów i związane z nim problemy i tak jak w latach 60. pojawia się wyraźna grupa obrońców górnego limitu przyjęć mającego zapewnić rzekomo wyższą jakość kształcenia. Wiedzą oni, że to jedyna droga by zatrzymać wzrost liczby pracownic i pracowników edukacji, a więc obniżenie statusu akademika. Nową postacią tej starej postawy jest przekonanie o tym, że umasowieniu może podlegać tylko tytuł licencjata podczas gdy magisterium musi być elitarne, które jest z punktu widzenia samoobrony profesorskiej tak samo skuteczne. Tak jak w latach 60. współcześni obrońcy elitaryzmu są skazani na porażkę, choćby dlatego, że umasowienie edukacji na każdym poziomie jest jawnym celem elit politycznych we wszystkich krajach OECD. Cele te jednak nie są powodowane jakimś nowym proletkultem, lecz właśnie interesami współczesnego kapitalizmu. Cały koncept współczesnej edukacji, co najlepiej widać w pomyśle tak zwanych kierunków zamawianych zasadza się na zapewnianiu nadprodukcji siły roboczej zwłaszcza dla tych gałęzi gospodarki, które cechują się niezwykłą rentownością jak przemysły informatyczny i biotechnologiczny, najlepiej obciążając wszystkimi kosztami państwo i indywidualnie studentów i studentki, którym (by uprawdopodobnić zgodę na wyrzeczenia okresu studiów) wmawia się, że oto dokonują awansu społecznego, gdy tymczasem przechodzą przyuczenie zawodowe bez gwarancji zatrudnienia.
Zatem tak jak w 60. aby obsłużyć nadprodukcję siły roboczej dla wiedzochłonnej gospodarki potrzebny jest wzrost liczby nauczycieli i nauczycielek, których awans w hierarchii naukowej hamowany będzie przez interesy profesorstwa. Podobnie jak pół wieku temu na Zachodzie największego wzrostu doświadczają nauki społeczne i tak jak wówczas początkowo ich zasobem kadrowym były osoby, które z jakichś powodów nie osiągnęły zadowalających dla siebie pozycji w tradycyjnych dyscyplinach humanistycznych, a gdy te się wyczerpały sięgnięto po ludzi młodych, których rezerwy dostarczają obecnie stworzone na potrzeby obsługi nadprodukcji studia III stopnia (które zastąpiły asystentury), a na których najwięcej miejsc również mamy w naukach społecznych. Powszechnie wiadomo, że na naukach społecznych zapotrzebowanie na nauczycieli i nauczycielki jest duże, więc owe miejsca cieszą się zainteresowaniem mimo iż stanowią kolejny etap przeszkolenia bez gwarancji zatrudnienia. Właściwie możemy powiedzieć, że tak jak niektóre restauracje żyją z darmowej pracy ludzi przyjmowanych na bezpłatne przyuczenie, z których część się zatrudnia, a część zastępują kolejni darmowi praktykanci, tak też obsługiwany jest polski boom edukacyjny.
Mamy więc te dzieci uboższej inteligencji, które zajmują wyrobnicze stanowiska w gospodarce i zazdroszczą starszym kolegom i koleżankom awansu sprzed kilku lat ich potencjalnych sojuszników wśród awansowanych klas ludowych i młode pracownice i pracowników nauki i szkolnictwa wyższego, których przyszłość jest bardzo niepewna i którzy stoją przed faktem obrony ciała profesorskiego przed własnym wzrostem. Ci którzy zdołają będą próbować sił w awansie indywidualnym. Ci którym się to nie uda mogą wobec wyczerpania wszelkich możliwości skłaniać się ku walce kolektywnej tak jak doktoranci i doktorantki Uniwersytetu Wrocławskiego, którym ani rynek pracy ani ścieżki formalne nie dają możliwości poprawy bytu. Biorąc pod uwagę, że w całej Europie zachodzą podobne procesy i w wielu innych krajach coraz silniejsze są protesty społeczności akademickiej, gdy dodamy do tego masowe demonstracje nauczycieli i nauczycielek niższego szczebla we Francji możemy podejrzewać, że nadchodzi era gdy to pracownice i pracownicy edukacji i produkcji kulturalnej będą wywoływać przemiany społeczne, tak jak robotnicy przemysłowi robili to w XX wieku.
Artykuł pochodzi z pierwszego numeru Walki o Edukację biuletynu Ogólnopolskiej Sieci Pracownic i Pracowników Edukacji (OSPE).
http://strajkdoktorantow.pl/wp-content/uploads/2010/03/walkaoedukacje1.p...






