Kultura
Wrocław: Tarnation [kino CRK]
Tomasso, Nie, 2010-11-07 17:45 Kraj | Kultura17.11.2010
CRK
WROCŁAW
ul. Jagiellonczyka 10d
godz.20:00
wjazd: darmo
Tarnation
reż. Jonathan Caouette, USA, 2004, 91 min)
Niezwykły filmowy pamiętnik, jeden ze sztandarowych przykładów kina queer. Jonathan Caouette, głęboko doświadczony trzydziestolatek, wykorzystując rodzinne archiwum i własne materiały opowiada swoją historię. Zdobywca Grand Prix na festiwalu Era Nowe Horyzonty. Jonathana poznajemy jako nastolatka na archiwalnych filmikach kręconych kamerą VHS i Super 8. Mając 11 lat Caouette rozpoczął dokumentowanie swojego życia. W ciągu około 20 lat udało mu się zgromadzić ponad 160 godzin osobistych zapisów różnego formatu. Za pomocą darmowego programu komputerowego złożył część z nich w całość wraz z kserokopiami dokumentów, zdjęciami z rodzinnego albumu i nagraniami z automatycznej sekretarki. Tą niezwykłą kompilacją zachwycił Johna Camerona Mitchella oraz Gusa Van Santa, którzy pomogli mu zadebiutować.
"Tarnation" zdecydowanie wykracza poza ramy tradycyjnie pojmowanego filmu dokumentalnego. Jonathan Caouette przekuwa życie w sztukę, przeprowadza na sobie samym artystyczny eksperyment. "Wartością okazuje się tu sam proces tworzenia, przekształcania życia w sztukę, która nie niesie łatwego pocieszenia, ale może nadać sens" - pisał o filmie krytyk "Gazety Wyborczej". Ta intymna autobiografia jest równocześnie wycinkiem z historii amerykańskiej kultury popularnej. Na ekranie pojawiają się fragmenty hoolywoodzkich produkcji, a w tle słychać piosenki takich wykonawców, jak Donnette Thayer, Lisa Germano, Dolly Parton, Glen Campbell czy Iron and Wine i Strawberry Alarm Clock. "Chciałem, by ten film był nowym spojrzeniem na cały gatunek filmów dokumentalnych, by w pewnym sensie naśladował moje procesy myślowe, dawał publiczności możliwość doznania, jak to jest być mną" - mówił o pracy nad "Tarnation" reżyser. Jonathan Caouette bombarduje widza taką ilością informacji, zdań, obrazów (ekran dzielony jest na kilka części), że nie sposób wszystkiego ogarnąć przy jednokrotnym oglądaniu. Jednocześnie uwodzi, niepokoi i zastanawia. Rodzi pytanie, ile jest w tym wszystkim prawdy, i gdzie leży granica prywatności.
Więcej informacji:
http://www.myspace.com/kinocrk
http://www.facebook.com/profile.php?id=100001072147708&ref=ts
Szczecin: Spotkania z weganizmem
mtn, Nie, 2010-10-31 17:54 Ekologia/Prawa zwierząt | Kultura16 listopada 2010 (wtorek), godzina 19:00, wstęp wolny
Społeczny Infopunkt Alert, ul. Śląska 34, Szczecin
Zapraszamy na drugie spotkanie z weganizmem, podczas którego Urszula
Zarosa przybliży swoją prezentację: "Kontrowersje wokół etyki
zwierząt". Zapoznamy się z takimi pojęciami jak szowinizm gatunkowy,
prawa zwierząt, interesy zwierząt czy abolicjonizm. Podejmiemy
rozważania nad problemami praktycznymi oraz poznamy odpowiedzi na
pytania, które mogą zmienić nasze podejście do zwierząt. Dlaczego
zwierzęta są moralnie istotne? Czy zwierzę może być osobą? Po
prezentacji dyskusja.
Urszula Zarosa - Doktorantka w Zakładzie Etyki Instytutu Filozofii
Uniwersytetu Szczecińskiego. Aktualnie zajmuje się tematem
podmiotowości, świadomości zwierząt oraz utylitaryzmem. Autorka na blogu
etyki akademickiej: www.etykapraktyczna.pl
Cykl "Spotkania z weganizmem"
Zapraszamy wszystkich zainteresowanych tematami praw zwierząt, etyki,
ochrony środowiska i zdrowia, na "Spotkania z weganizmem". Raz w
miesiącu będzie okazja, aby wspólnie podyskutować o wegańskim stylu
życia i nie tylko. Z jednej strony będziemy prezentować filmy, utwory,
książki, zapraszać gości do wykładów i dyskusji, a z drugiej strony
chcemy, aby podczas spotkań ludzie mogli odnaleźć odpowiedź na własne
pytania oraz dotrzeć do informacji o weganizmie i wegetarianizmie.
Podczas spotkań będzie można wesprzeć szczecińskie działania na rzecz
zwierząt i promocji weganizmu oraz od czasu do czasu skosztować
wegańskich przysmaków. Zachęcamy również do współtworzenia spotkań
poprzez promowanie, podsuwanie tematów czy choćby przyniesienie
wegańskich ciasteczek własnej roboty.
Partnerzy projektu:
Społeczny Infopunkt Alert www.myspace.com/infopunktalert
Wrocław: Pieśń wróbli [kino CRK]
Tomasso, Czw, 2010-10-28 21:30 Kraj | Kultura3.11.2010
WROCŁAW
CRK (koncertownia)
ul. Jagiellonczyka 10d
godz.20:00
wjazd: darmo
Pieśń wróbli
(Avaze gonjeshk-ha, reż. Majid Majidi, Iran, 2008, 96 min.)
Niezwykle ciepła opowieść o zmaganiach człowieka z przeciwnościami losu, a także o zdradliwych pokusach współczesnego, "nowoczesnego" świata. Karim, ojciec rodziny mieszka w niewielkiej wiosce i utrzymuje się jako pracownik na farmie strusi. Pewnego dnia, przez jego nieuwagę ucieka jeden z ptaków i Karim traci pracę. Na dodatek jego córka podczas zabawy z rodzeństwem niszczy swój aparat słuchowy, bez którego nie może przystąpić do szkolnych egzaminów. Podróż głównego bohatera do miasta po nowy aparat okazuje się początkiem regularnych wizyt w metropolii, gdzie podejmuję pracę jako motocyklowy taksówkarz...Majid Majidi opowiadza pełną humanizmu historię o ludzkich słabościach ale również o ogromnym znaczeniu prostych zasad moralnych, z których człowiek czerpie swoją siłę.
http://www.myspace.com/kinocrk
Wrocław: Gdybyś był mną [kino CRK]
Tomasso, Sob, 2010-10-23 22:37 Kraj | Kultura27.10.2010
WROCŁAW
CRK
ul. Jagiellonczyka 10d
godz.20:00
wjazd: darmo
Gdybyś był mną
(Yeoseot gae ui siseon, reż. Jae-eun Jeong, Jin-pyo Park, Kyun-dong Yeo, Soonrye Yim, Chan-wook Park, Kwang-su Park, Korea Południowa, 2003, 110 min.)
Sześciu utalentowanych koreańskich reżyserów dostaje zadanie od Narodowej Komisji Praw Człowieka: nakręćcie krótkie filmy o dyskryminacji w Korei Południowej. Wynikiem tego zlecenia jest właśnie ten film – Gdybyś był mną. Sześc różnych obrazów, sześć różnych stylów, sześć odmiennych wizji. Opowieść o młodej dziewczynie zmuszonej do poddania się operacji plastycznej, aby dostać pracę; historia przestępcy seksualnego, którego tożsamość podana jest do wiadomości mieszkańców jego bloku; symboliczna opowieść o sparaliżowanym mężczyźnie próbującym przejść na drugą stronę ulicy w centrum Seulu; relacja z operacji małego chłopca, przeprowadzonej tylko po to, by w przyszłości mógł lepiej wymawiać angielskie słowa; zapis kłótni na parkingu, kiedy to kierowca tłumaczy parkingowej, że z jej twarzą powinna pracować w innym zawodzie; smutny dokument o kobiecie z Nepalu, która trafia do szpitala psychiatrycznego tylko z tego powodu, że nie znała języka koreańskiego – te wszystkie nowelki składają się na sugestywny film, pokazujący ciemne i przemilczane strony koreańskiego społeczeństwa.
http://www.myspace.com/kinocrk
Policja aresztuje DJów w całej Polsce
Renegade, Czw, 2010-10-14 16:50 Kraj | Kultura | TechnikaJuż niedługo w klubach będzie można bawić się jedynie do muzyki granej z radia. Wydział do Walki z Przestępczością Gospodarczą Komendy Miejskiej w Poznaniu w miniony weekend dokonał nalotu na wybrane kluby w Poznaniu, aresztując didżejów grających bez licencji ZPAV. Okazuje się, że aby grać w klubach, każdy DJ musi posiadać licencję Związku Producentów Audio Video, której koszt to 2 tysiące złotych rocznie, z czego tysiąc złotych idzie na ZAIKS i po 500 złotych na STOART i ZPAV. Co najbardziej szokujące – DJ prowadzący działalność gospodarczą nie może tej kwoty wliczyć do kosztów prowadzenia działalności, ponieważ ZPAV i ZAIKS nie odprowadzają od tej kwoty podatku VAT.
Najgorsze jest to, że tutaj nie chodzi wcale o granie z pirackich płyt, tylko swoistą ‘licencję’ na bycie DJ. Chore.” – mówi jeden z warszawskich didżejów.
Przeglądaliśmy draft umowy licencyjnej i jest w niej kilka zapisów, które mogą być trudne do interpretacji, bo jeśli rozumieć je dosłownie, DJe nie będą mogli podczas imprez miksować dwóch kawałków ani też publikować swoich setów i mixtejpów! Może dojść do sytuacji, kiedy ZAIKS będzie zamykał byle studio nagraniowe, ponieważ podczas nagrywania nowych kawałków realizator będzie zbyt często odtwarzał podkład muzyczny.
RIAA: Piraci "ukradli" więcej pieniędzy niż jest na ziemi
XaViER, Czw, 2010-10-14 07:36 Świat | Kultura | TechnikaJak policzył serwis cracked.com amerykańska organizacja broniąca praw autorskich RIAA oskarża serwis The Pirate Bay o to, że pomógł "ukraść" więcej dolarów niż jest na ziemi.
RIAA domaga się odszkodowania od The Pirate Bay w wysokości 13 milionów dolarów za 34 przypadki naruszenia praw autorskich. Jeśli to prawda, w takim razie, jak podkreślają autorzy cracked.com, wartość jednego pliku to 382 353 dol.
Warto przypomnieć, że odtwarzacz muzyczny o pojemności 8 gigabajtów, może zawierać ok. 2000 utworów. Zgodnie z "przelicznikiem" RIAA ich zsumowana wartość wyniesie 764 705 822 dolary, co czyni z odtwarzaczy muzyki jedne z najbardziej wartościowych przedmiotów na ziemi.
W trakcie całego istnienia The Pirate Bay, szacuje się, że ściągnięto ok. miliarda utworów. Wg. RIAA mają więc one wartość 382 bilionów dol., tymczasem na świecie istnieje jedynie 8,3 biliona dolarów. Tak więc zdaniem RIAA The Pirate Bay przyczynił się do "kradzieży" o wartości ok. 46 razy większej niż istnieje dolarów na ziemi.
[Wrocław] Kino CRK: Towarzysz Pedersen [CRK]
Tomasso, Pon, 2010-10-11 21:49 Kraj | Kultura20.10.2010
WROCŁAW
CRK (koncertownia)
ul. Jagiellonczyka 10d
godz.20:00
wjazd: darmo
Towarzysz Pedersen
(Gymnaslærer Pedersen, reż. Hans Petter Moland, Norwegia, 2006, 126 min)
Rzecz dzieje się pod koniec lat 1960-tych. Knut Pedersen (Kristoffer Joner) prosto po studiach zatrudnia się jako nauczyciel. Marzy mu się spokojne życie człowieka z klasy średniej. Jednak spokój ten zakłóca młoda lekarka na stażu, Nina Skatoy (Ane Dahl Torp), z którą Knut nawiązuje romans. Nina jest zagorzałą komunistką, więc nie tylko głosi dookoła swoje radykalne poglądy, ale też z ich powodu zrywa po jakimś czasie romans, twierdząc, że nie licuje on z jej komunistycznym światopoglądem. Bardziej interesuje ją nawoływanie do rewolucji robotniczej w Norwegii. Zafascynowany nią Pedersen coraz bardziej skłania się w stronę lewicowych poglądów. Ale czy jest czas i miejsce na miłość, kiedy chodzi o zwycięstwo klasy robotniczej?
http://www.myspace.com/kinocrk
Uwaga: Film wcześniej miał mieć projekcję 13 października (środa), lecz z powodów technicznych projekcję przesunęliśmy na 20 października (środa).
Altergodzina o sytuacji społeczno - politycznej w Kurdystanie (mp3)
Tomasso, Czw, 2010-09-30 15:36 Świat | KulturaGościem Altergodziny był Tomasz Grzyb, socjolog i fotoreporter, który latem przebywał w Kurdyjskim Regionie Autonomicznym w Iraku. Rozmawialiśmy o codziennym życiu i aktualnej sytuacji politycznej w Kurdystanie, a także o nastrojach społecznych po wrześniowym referendum konstytucyjnym w Turcji. Przybliżmy genezę konfliktu turecko - kurdyjskiego i spróbujemy odpowiedzieć na pytanie jakiego rozwiązania tzw. kwestii kurdyjskiej domagają się Kurdowie.
Altergodzina o sytuacji społeczno - politycznej w Kurdystanie (mp3)
Poza tym, jak zawsze w Altergodzinie, prezentujemy Alter-Serwis, czyli przegląd wydarzeń krajowych i międzynarodowych ostatniego tygodnia, widzianych z perspektywy ruchów społecznych krytycznych wobec polityki „głównego nurtu”. W audycji gramy też muzykę artystów i artystek zaangażowanych społecznie i politycznie.
Szczecin: cykl filmowy Bliżej Prawdy - "Darz Ból!"
mtn, Wto, 2010-09-14 20:47 Kraj | Ekologia/Prawa zwierząt | KulturaZapraszamy na kolejne spotkanie Bliżej Prawdy w czwartek 7 października do sali kominkowej 13muz o godzinie 18:30.
Tematem najbliższego spotkania będzie myślistwo.
W sezonie 2005/2006 zabito w Polsce prawie 133 tysiące saren! To jest mniej więcej jedną piątą całej populacji. Myśliwi zabijają także Zające, Bażanty, Kuropatwy, Kaczki, Lisy, Dziki, Jelenie, Muflony, Daniele i wiele innych zwierząt.
„Ludzie nie zdają sobie sprawy z masowości tych mordów, i z tego, że za każdą z tych milionów śmierci kryje się strach, cierpienie i agonia stworzenia, którego system nerwowy niewiele się różni od ludzkiego... Za każdą śmiercią kryje się ból – bo nie ma zabójstw „czystych”, to nie bajeczka dla grzecznych dzieci gdzie myśliwy robi „pif, pif!”, a zając posłusznie robi „fajt” i już leży i nic nie czuje.” Cytat z książki „Polowaneczko” Tomasza Matkowskiego.
Zapraszamy na filmy, spotkanie z książką i do dyskusji o myślistwie.
KontenerART 2010. Rewitalizacja czy gentryfikacja poznańskiego Chwaliszewa?
Czytelnik CIA, Pon, 2010-09-13 19:25 Kraj | Kultura | Lokatorzy | Publicystyka | Ubóstwo[...] jeśli przekopią stare koryto Warty,
będzie tu pierdyliard kawiarenek jak w Pradze [...]
Edward Pasewicz, Przed szybą wielką i czystą(1)
Tekst powstał w związku z Międzynarodową Konferencją Naukową pt. URBAN TRANSITIONS. FOOTPRINTS OF SOCIAL, CULTURAL AND ECONOMIC CHANGE, organizowaną przez Katedrę Socjologii i Filozofii oraz SKN „Intersophia”, która odbędzie się 21-22 października 2010 r. na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu
KontenerART to „mobilne centrum kultury”, które funkcjonuje w Poznaniu, już po raz trzeci, od maja do października 2010 roku. Projekt został oprotestowany przez mieszkańców okolicznych domów, którzy dostrzegli w nim jedynie uciążliwości, związane m.in. z nadmiarem decybeli.(2) Dyskusja, tocząca się na łamach poznańskiej „Gazety Wyborczej”, spolaryzowała czytelników, dzieląc ich na zwolenników idei Kontenerów oraz przeciwników hałasu w centrum, lobbujących za cichym śródmieściem. Tymczasem wydaje się, że problem tkwi gdzie indziej.
Pierwsza edycja KontenerARTu, w 2008 roku, na Placu Wolności, była czymś zupełnie innym niż druga, a zwłaszcza zaś trzecia, na Chwaliszewie. Inicjatorzy podkreślają, że przedsięwzięcie wpisuje się w program rewitalizacji zdegradowanej, biednej i zaniedbanej dzielnicy. Podczas gdy na Placu Wolności, zdominowanym głównie przez banki oraz inne instytucje finansowe, projekt można było postrzegać w pozytywnym kontekście odzyskiwania centrum miasta, obecnie – w starym korycie Warty – należy go widzieć przede wszystkim w pejoratywnym wymiarze gentryfikacji. Zastanawiające, że nikt dotąd – w prasowej debacie – nie podjął tego zagadnienia.
Rewitalizacja
Rewitalizacja, czyli działanie skupione na ożywianiu zdegradowanych obszarów miast, może być rozumiana na wiele różnych sposobów, co powoduje, że każda właściwie inwestycja – począwszy od drobnego remontu chodnika, renowacji fasady kamienicy, zainstalowania kamer monitoringu czy otwarcia przytulnej kawiarenki, poprzez budowę apartamentowca, aż po adaptację starej fabryki na gigantyczne centrum handlowo-kulturalne – mieści się w ramach tego pojęcia. Rewitalizacja jest słowem-opakowaniem, w którym można świetnie sprzedać właściwie dowolne działanie. Socjolog, Piotr Luczys, przeprowadził analizę terminu rewitalizacja, wyszczególniając kilka możliwych znaczeń.(3) Pisał: Kiedy słyszę „rewitalizacja” myślę o sterylności, dążeniu do czystości, ale w znaczeniu jałowości, pustki znaczeniowej, sterylizującej standaryzacji [...] Mówienie o rewitalizacji często podszyte jest misją czynienia miejskim tego, co miejskie nie było, zagospodarowania pustych terenów w szacie miasta, pokrywania białych plam na mapie nowymi znacznikami obecności. To oddawanie miastu tego, co – choć znajduje się na jego obszarze administracyjnym – rozprasza funkcjonalność, przerywa szlaki komunikacyjne, burzy schemat estetyczny; tego, co pozostaje znakiem przestankowym w miejskim dryfie, tego, co odrywa naszą uwagę od miasta swoją niemiejskością, swoim niedopasowaniem. To wstawianie plomb, uzupełnień w obraz miasta, rodzaj endogennej misji urbanizacyjnej. Dlaczego? Ponieważ tak rozumiana rewitalizacja definiuje pustkę jako niemiejską, pozbawiając ją znaczenia w przestrzeni zurbanizowanej. A przecież może ona być łącznikiem, pośrednikiem, wspomnieniem, drogą dojścia, mieć różne walory i znaczenia. [...] Słyszę o komercjalizowaniu i zawłaszczaniu przestrzeni, hamowaniu rozwoju przestrzeni publicznych, globalizacyjnym odzyskiwaniu przestrzeni [...](4)Autor zwrócił uwagę, że rewitalizacja może być zarówno pozytywna, jak i negatywna; może mieć moc ożywiającą jak i unicestwiającą.(5) Moc unicestwiającą ma niewątpliwie taka rewitalizacja, w której kryje się widmo gentryfikacji, krążące obecnie nad ubogimi, zdegradowanymi dzielnicami polskich miast.
Rewitalizacja/gentryfikacja
Gentryfikacja – pisała Asia Kubiakowska – jest polityką państwową (tyle tylko że zamaskowaną pod pojęciem „rewitalizacji”), a postępujące procesy podwyższania rynkowej wartości centralnie położonych dzielnic przedstawiane są z dumą jako oficjalne sukcesy.(6) Termin rewitalizacja, zaczerpnięty z biologii oraz medycyny, ma jednoznacznie pozytywne konotacje, kojarzy się bowiem z przywracaniem sił witalnych, ożywianiem, regenerowaniem chorych organów, co stanowi rzekomo naturalny proces, również w odniesieniu do tkanki miejskiej. Strategia propagowania rewitalizacji ukrywa zatem – jak pisał Neil Smith – społeczne źródła oraz cele zmiany miejskiej, wymazując politykę wygranych i przegranych, z której wyrasta.(7) Pod eufemistycznym pojęciem rewitalizacji często kryje się, w praktyce, gentryfikacja. Pojęcie „gentryfikacja” wywodzi się – pisała Anna Karwińska – od angielskiego słowa gentry (szlachta), chodzi tu zatem o rodzaj „nobilitacji” miejsca, nadania mu statusu, „klejnotu”, jakby można powiedzieć odwołując się do tradycji szlacheckiej w Polsce.(8) Karwińska rozróżnia trzy typy gentryfikacji: ekonomiczną, społeczną i symboliczną (kulturową).(9) Gentryfikacja oznacza przemiany, zarówno społeczne jak i przestrzenne, jakie zachodzą w dzielnicach mieszkaniowych. Opisuje zmianę substancji mieszkaniowej, struktury społecznej oraz wizerunku dzielnicy. Gentryfikacja to teoria przestrzeni miejskiej sformułowana początkowo w odniesieniu do dużych miast USA w latach 70. Następnie, w latach 80., została przeniesiona na grunt niemiecki. Odnosi się do definicji zaproponowanej, w 1964 roku, przez brytyjską socjolożkę, Ruth Glass, opisującą przemiany społeczne londyńskiej dzielnicy Islington.(10) Język rewitalizacji osładza – jak to określił Neil Smith – gentryfikację. Ponieważ język gentryfikacji wyraża prawdę o przesunięciu klasowym związanym z „rewitalizacją” miasta, stała się ona brudnym słowem dla deweloperów, polityków i finansistów.(11) Dlatego właśnie zarówno lokalni politycy, urzędnicy, deweloperzy jak i artyści wolą posługiwać się terminem „rewitalizacja”, którego nadużywają, najczęściej zupełnie bezrefleksyjnie. Gentryfikacja oznacza rozwój zaniedbanego zakątka miasta, który dzięki modnym klubom i luksusowym apartamentowcom przestaje się już kojarzyć z ruderami i menelami. Polscy urbaniści – zwrócił uwagę Wojciech Orliński – używają wprawdzie od dłuższego czasu określenia rewitalizacja, ale po pierwsze, takie ono polskie jak gentryfikacja, a po drugie – słowo rewitalizacja, czyli ożywienie, budzi od razu pozytywne skojarzenia.(12)
Procesom gentryfikacji towarzyszy najczęściej milczenie oraz bierność mieszkańców, których przemiany dotykają. Ich sporadyczne protesty niewiele wnoszą, są mało skuteczne, gdyż podjęcie walki z lokalną polityką oraz kapitałem, urzędnikami oraz deweloperami, kończy się zazwyczaj porażką. Najprościej rzecz ujmując, gentryfikacja – pisał Mateusz Gierszon – jest to proces nobilitacji dzielnicy, a więc podnoszenia jej statusu i wartości jako produktu czy zasobu ze wszystkimi tego skutkami. Podkreślić trzeba, że jest to proces zewnętrzny wobec dzielnicy i lokalnej społeczności. Zewnętrzny w sposób dwojaki, po pierwsze siły inicjujące go pochodzą spoza dzielnicy; z sali Rady Miasta i Biura Planowania Przestrzennego lub zza biurek deweloperów. Równocześnie, a może przede wszystkim, mieszkańcy dzielnicy jako element decyzyjny i partycypujący, niemal nie uczestniczą w planowaniu. Dzięki praktycznej dominacji prawa własności nad zasadą dobra wspólnego, w dzielnicach przeprowadzane są rewolucyjne zmiany, na które mieszkańcy nie mają żadnego wpływu.(13) W przypadku Chwaliszewa istotne znaczenie odgrywa plan Urzędu Miasta oraz lobbingowa działalność Stowarzyszenia „Chwaliszewo” (o czym szerzej piszemy w dalszej części tekstu). Autor zauważa, że: Pochodzenie sił inicjujących rewitalizację/gentryfikację jest mniej istotne, lecz nie bez znaczenia. Impuls może być wysłany zarówno z Urzędu Miasta, jak i lokalnych stowarzyszeń, kościołów czy koalicji tych grup. Najistotniejsze są jednak zakładane cele, zestawienie projektu rewitalizacji z możliwościami dzielnicy oraz stopniem partycypacji mieszkańców. Podkreślić trzeba, że o ile rzeczywista rewitalizacja może, lecz nie musi, być zaplanowana, to na pewno zawsze zakłada możliwość rozwoju żywiołowych procesów wewnątrz dzielnicy. Natomiast „rewitalizacja” ukrywająca gentryfikację jest zawsze projektowana, zwykle bardzo szczegółowo i całościowo. Proces gentryfikacji jest więc często świadomym wyborem władz miasta.(14) Gentryfikacja przyczynia się do gettoizacji przestrzeni. Jak słusznie zauważył Piotr Luczys: getta inkluzji zostają otoczone gettami ekskluzji. Trwanie w zamknięciu obu formacji przestrzennych osłabia znaczenie miasta, a wzmacnia znaczenie obszaru, miejsca czy osiedla, wewnętrznie dywersyfikując tożsamość obywateli XXI-wiecznych polis (co dodatkowo wspiera procesy decentralizacji, fragmentaryzacji i polaryzacji elementów tkanki miejskiej).(15)
Gentryfikacja w Polsce – przykłady
Procesom rewitalizacji/gentryfikacji w naszym kraju towarzyszy niespotykany nigdzie indziej powszechny entuzjazm oraz optymizm. W Polsce na razie do zjawiska gentryfikacji podchodzimy najczęściej z radosną naiwnością. Cieszymy się, gdy w Gdańsku, Warszawie i Wrocławiu w miejscu zaniedbanych ruder czy niepotrzebnych dzielnic przemysłowych wyrastają – pisał Wojciech Orliński – nowe luksusowe apartamentowce czy drogie centra artystyczno-rozrywkowe jak Fabryka Trzciny na warszawskiej Pradze.(16) Brak pogłębionej, krytycznej refleksji nad konsekwencjami takich inwestycji. Jedynie anarchiści biją na alarm.
Jako przykłady daleko posuniętych procesów gentryfikacji w Polsce możemy wskazać chociażby obecną sytuację warszawskiej Pragi, wrocławskich Włodkowic* oraz krakowskiego Kazimierza, który stał się jedną z głównych atrakcji turystycznych miasta. Ucierpiał na tym poziom życia mieszkańców Kazimierza, którzy muszą znosić nocne hałasy. Sklepy, w których robili zakupy, są sukcesywnie zastępowane przez restauracje, na które ich nie stać, a skwerki zieleni i ogródki stały się dzikimi parkingami. Lokatorzy nie mogą się wynieść gdzie indziej, bo to głównie najemcy mieszkań kwaterunkowych, bez prawa własności do zajmowanych lokali. W dodatku nowi właściciele na różne sposoby próbują się ich pozbyć, np. zaniedbując remonty. To doskonale znane mieszkańcom miast zachodniej Europy zjawisko zwane „landlord harassment”, czyli nękanie lokatora przez właściciela budynku – drugą stroną gentryfikacji jest bowiem zawsze konieczność pozbycia się tych wszystkich, którzy – jak pisał Orliński – nie pasują do nowego obrazu dzielnicy.(17) Problem dotyczy m.in. również Stoczni Gdańskiej oraz przyległych do niej terenów. Warto przywołać konflikt Kolonii Artystów z gdańskim deweloperem, który w 2001 roku użyczył części destruktów postoczniowych na działalność artystyczną. Przez kolejne lata funkcjonowały tam pracownie, PGRart oraz Instytut Sztuki Wyspa. W 2008 roku, po zbudowaniu marki miejsca jako rozpoznawalnego punktu na mapie kulturalnej trójmiasta deweloper postanowił znacznie zawęzić obszar pozostawiony do dyspozycji artystów, przeznaczając pozyskane w ten sposób tereny na cele komercyjne. Kapitał wypracowany przez obecność kultury niezależnej został w tym momencie w podręcznikowy wręcz sposób spieniężony, zgodnie z żelazną strategią gentryfikacji.(18) Na terenie Stoczni (nazywanej Młodym Miastem) nie było jednak mieszkańców, dzięki czemu nie rozegrały się życiowe dramaty. W miejscach tych, z powodu zainteresowania ich egzotyką, charakterem, a często nawet kiepską reputacją, powstały, lub są projektowane – pisał Gierszon – wysokiej jakości estetycznej i funkcjonalnej przestrzenie miejskie, zespoły apartamentowców, muzea, galerie i biurowce.(19)
Rola artystów w procesie gentryfikacji
Swoistą zapowiedzią gentryfikacji może być wejście do danej dzielnicy artystów. Ich pojawienie się stanowi – pisał Rafał Rudnicki – namacalny dowód na zmianę charakteru okolicy, zarówno pod względem bezpieczeństwa jak i w warstwie symbolicznej – od zdegradowanego, zaniedbanego miejsca, do którego „normalny” człowiek się nie zapuszcza, po modne artystyczne przestrzenie o niepowtarzalnej atmosferze, które warto odwiedzić lub nawet w nich zamieszkać. Schemat ten powtórzył się w wielu miastach na świecie.(20) Zainteresowanie artystów określonym, na początku „dziewiczym” obszarem, może mieć charakter spontaniczny, względnie być inspirowane polityką miasta lub – jak w przypadku warszawskiej byłej fabryki wódek Koneser – zachętami ze strony deweloperów. Władze miast bardzo często starają się przyciągać do zdegradowanych dzielnic artystów, oferując im stosunkowo niskie stawki czynszów, w nadziei, że ich pojawienie się przyciągnie nowych mieszkańców i użytkowników przestrzeni. Innym sposobem wykorzystania kultury w projektach „odnowy” miejskiej stały się – zauważył Rudnicki – finansowane z publicznych pieniędzy, bądź w ramach partnerstwa prywatno-publicznego, inwestycje w obiekty służące instytucjom z szeroko rozumianą kulturą, które dzięki swojej nowatorskiej formie architektonicznej miały stać się ikonami miast i magnesem przyciągającym kolejnych inwestorów.(21) W przypadku Chwaliszewa taką ikoną jest oczywiście projekt Nowej Gazowni. Artyści w całym procesie są niezbędni, gdyż [...] stanowią awangardę zmian i przyczyniają się do przekształcenia sposobu postrzegania dzielnicy przez innych mieszkańców metropolii.(22) Trudno postrzegać młodych, pozytywnie odbieranych ludzi, nonkonformistów, graficiarzy i bębniarzy, jako element zagrożenia, widząc w nich pionierów kolonizacji, działających na rzecz deweloperów. Artyści wytwarzają atmosferę, po czym mija czas i jeden drogi sklep postanawia – mówił Jacek Dominiczak – się tam przenieść. Za nim wszystkie.(23)
KontenerART
Wróćmy do poznańskiego KontenerARTu, który anonsowany był jako otwarta przestrzeń dla artystów i ludzi sztuki. Jako rodzaj pracowni, miejsce spotkań, których miasto nie zapewnia. Pomysłodawcami są mieszkający w Poznaniu twórcy i animatorzy kultury, Ewa Łowżył – artystka, fotografka i kostiumografka oraz Zbigniew Łowżył – kompozytor, pianista i perkusista. Projekt KontenerART powstał – pisała Ewa Łowżył – trzy lata temu w sytuacji permanentnego kryzysu w sprawie miejsca dla pracy artystów w Poznaniu. Nasze miasto jest ubogie w adresy, które mogłyby służyć jako tanie w utrzymaniu pracownie dla współczesnych twórców mieszkających w Poznaniu lub odwiedzających nasze miasto. A jest ich wielu.(24) Trudno się z tym nie zgodzić. Należy podziwiać energię oraz determinację inicjatorów projektu, którym samodzielnie tak wiele udało się zrobić. Nie zwalnia to jednak od krytyki uruchamianych przy okazji procesów, które wydają się niepokojące.
Proszę mi pokazać miejsca, które są otwarte na inicjatywę pracowni artystycznych, miejsca spotkań artystów. Rolę taką spełnia tylko – zwróciła uwagę Ewa Łowżył – kilka poznańskich knajp czy klubów. Działających jednak pod presją zwykłej ekonomii – wszak czynsze w Poznaniu są na poziomie Warszawy. Inspiracją dla KontenerART były właśnie moje spotkania z wybitnymi twórcami, którzy z różnych przyczyn wybrali Poznań jako miejsce życia.(25) KontenerART, którego organizatorem jest Fundacja Vox-Artis, działa już ponad trzy miesiące. Idea odnosi się do światowych akcji wykorzystujących kontenery jako przestrzeń ekspozycyjną, np. Container Art, która odbyła się m.in. w Bergamo, Varese, Nowym Jorku, Genui, Rzymie i Mediolanie.(26) Na terenie dzikiego parkingu dzielnicy Chwaliszewo, nieopodal ul. Mostowej, ustawiono przestronne, eleganckie, przeszklone moduły kontenerów, z możliwością wejścia na dach, przed nimi rozsypano piasek, tworząc mini plażę. Ewa Łowżył podkreślała, że celem było otwarcie się i dostępność, dlatego większość kontenerów była całkowicie oszklona. Chodziło o bezpieczne wyjście w miasto i zaproszenie mieszkańców do interakcji.(27) Można usiąść na drewnianych siedziskach, odpocząć na wygodnych leżakach, a nawet poleniuchować na hamakach. Odbywają się tu koncerty, różnego rodzaju warsztaty (m.in. dla dzieci), spotkania autorskie oraz akcje ekologiczne (m.in. w ramach partnerstwa z Fundacją All For Planet związaną z Allegro). Również wydarzenia o charakterze bardziej ludycznym, jak np. granie na bębnach (m.in. bicie rekordu Guinnessa na Największą Orkiestrę Recyklingową Świata), chodzenie na szczudłach, wspinaczka, graffiti. KontenerART użyczył przestrzeni Festiwalowi Ethno Port oraz podjął współpracę z Tzadik Festival. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że to spektakularny sukces organizatorów. Projekt miał funkcjonować jako miejsce spotkań i wzajemnych – jak to określiła inicjatorka – inspiracji dla ludzi.(28) Jako miejsce spotkań z kulturą i ciekawymi ludźmi, które ożywiają pasywny do tej pory teren Chwaliszewa i Starego Koryta Warty (29) Idylliczny obraz koegzystencji artystów i mieszkańców zmącił jednak wspomniany protest oraz publikowane w „Gazecie Wyborczej” listy, skłaniające do zastanowienia się, w jakie mechanizmy wpisuje się to przedsięwzięcie.
Protest mieszkańców i dyskusja na łamach „Gazety Wyborczej”
Organizatorzy KontenerARTu zaprosili do współpracy modny klub Dragon, mieszący się przy ul. Zamkowej, który zajmuje się obsługą baru oraz logistyczną stroną projektu. Piotr Kliński, inicjator protestu mieszkańców okolicznych domów, pod którym podpisało się prawie 60 osób, napisał: w przypadku inicjatywy KontenerART oburza fakt, że hasła działalności artystycznej, kulturalnej, proekologicznej wykorzystuje się do przykrycia pospolitego wyszynku i pijackich imprez ciągnących się często do białego rana.(30) Trudno przystać na określenie tego miejsca mianem „pospolitego wyszynku”. Jednak trzeba się zgodzić, że działający w ramach KontenerART, klub Dragon, również działa pod presją zwykłej ekonomii, zysku, dokładnie taką samą presją, jak inne poznańskie knajpy. Schodzą się – mówił Piotr Kliński – różni ludzie, w większości pijani. Krzyczą, załatwiają się w krzaki, awanturują się, rozbijają butelki.(31) Czy oby na pewno? Czy Kliński nie przesadza, nie przejaskrawia rzeczywistego obrazu sytuacji, co służy jedynie zwiększeniu efektu – wzmocnieniu wymowy protestu? Przecież wesołe, ale spokojne rozmowy przy piwie nie muszą oznaczać od razu dantejskich scen; „pijackich imprez”, „załatwiania się w krzaki”, „awanturowania się” i „rozbijania butelek”. Wystarczy przyjść, by się przekonać, że zazwyczaj nic takiego, na terenie KontenerARTu, się nie dzieje.
Niemniej, z perspektywy protestujących, KontenerART to głównie problem hałasu, co może być zrozumiałe wówczas, gdy odbywają się koncerty (nie trwające jednak „do białego rana”). Tym razem to nie bywalcy Kontenerów narzekają na mieszkańców „niebezpiecznego” Chwaliszewa, ale odwrotnie: ci, którzy zostali zdefiniowani jako stwarzający problemy, których rzekomo należy socjalizować przez sztukę, którzy powinni być wdzięczni za kierowaną do nich ofertę kulturalną, protestują przeciw zakłócaniu spokoju i domniemanym ekscesom. Co mogą zrobić w tej sytuacji mieszkańcy? Zamknąć okna. Przenieść sypialnię na inne piętro. Ponieważ dobrze wiedzą, że władze nigdy nie były po ich stronie, bo władza z reguły nie jest po stronie mieszkańców biednych dzielnic, na których ciąży odium przestępczości, tzw. „elementu”, „degeneracji” czy „marginesu”.
W maju 2008 roku, w związku z montażem kamer miejskiego monitoringu, ukazała się taka oto informacja: Cztery kamery pojawią się na cieszącym się złą sławą Chwaliszewie, które już w latach przedwojennych było „wylęgarnią” poznańskich bandytów a i teraz należy do miejsc „gdzie nie warto się pałętać”. Młodociani przestępcy, wandale, pseudo-artyści grafficiarze, złodzieje samochodowi i kieszonkowcy powinni więc mieć utrudnione zadanie, a ucieczka na Chwaliszewo z łupem skradzionym np. na Starym Rynku nie będzie najlepszym pomysłem.(32) Przypisywanie przez media oraz mieszkańców bogatych dzielnic osobom pochodzącym ze zdegradowanych obszarów negatywnych cech (typu skłonność do używania przemocy, złodziejstwo, wandalizm, bandytyzm, narkomania), tylko ze względu na miejsce ich zamieszka, to oczywiście przejaw tzw. „stygmatyzacji terytorialnej” (wg francuskiego socjologa, Loïca Wacquanta).(33) Lokatorzy mieszkań komunalnych, socjalnych i reprywatyzowanych powszechnie obrzucani są – spostrzegł Rafał Rudnicki – epitetami „nierobów”, „alkoholików” i „meneli”, bądź wyłudzających pomoc „naciągaczy” [...] Zupełnie inaczej za to przedstawia się „kolonizatorów” z zewnątrz (np. artyści), którzy ukazywani są jako siła oświecająca „dzikich tubylców” i „otwierająca” zdegradowane obszary na napływ kolejnych użytkowników przestrzeni. Niestety część z nich przyjmuje przypisaną im rolę, zaczynając postrzegać siebie i swoich sąsiadów w tych kategoriach.(34) W Polsce ludzie z ubogich dzielnic od dawna czują się wydziedziczeni i wyobcowani. Nie istnieje wspólnota sąsiedzka. Nie mają poczucia, że są społecznością, w związku z czym nie bardzo potrafią dostrzec i przeciwstawić swoją siłę, dumę i godność, działaniom gentryfikacyjnym.
Piotr Kliński zwrócił uwagę, że nie do przyjęcia jest sposób realizacji pomysłu KontenerARTu.(35) Może właśnie ów spontaniczny sąsiedzki protest, wyraz oddolnej postawy obywatelskiej, niezależnie od skali uciążliwości związanych z poziomem hałasu, stanowi najlepszą formę rzeczywistej rewitalizacji Chwaliszewa, przez fakt, że daje mieszkańcom realne poczucie, że mogą się zmobilizować, zjednoczyć wokół wspólnej sprawy i wreszcie coś w swym otoczeniu zmienić, albo przynajmniej próbować zmienić. To zdecydowanie lepsze niż inne znane, stereotypowo kojarzone z mieszkańcami biednych rewirów, mniej demokratyczne, inwazyjne formy wyrażania niezadowolenia, w obliczu postępującej gentryfikacji, np. rzucanie ogryzkami, jajkami, butelkami lub kamieniami, wybijanie – w akcie desperacji – szyb, bądź podpalanie samochodów. Ale czy równie skuteczne? Czy protestujący mogą coś osiągnąć? Czy wyjdą tylko – wobec opinii publicznej – na pieniaczy i malkontentów?
Pomysł postawienia kilkunastu kontenerów tętniących sztuką na reprezentacyjnym placu w sercu miasta przyszedł mi do głowy, gdy uświadomiłam sobie jak wielką siłą twórczą może być poczucie bezdomności. Polska od kilku lat stała się najdroższym państwem Europy. W ślad za tym poszła coraz bardziej radykalna polityka mieszkaniowa. Współczesne polskie miasta prowadząc komercyjną politykę przestrzenną nie dają szansy młodym niezależnym artystom i środowiskom twórczym. Liczy się deweloper, pieniądz, sukces finansowy. Czy to również jest najważniejsze – retorycznie pytała Ewa Łowżył – w życiu społeczeństwa?(36) W 2008 roku KontenerART wziął w tymczasowe posiadanie niewielką część Placu Wolności, manifestując w ten sposób, w najbardziej reprezentacyjnej przestrzeni publicznej, problem braku sensownej polityki miasta w odniesieniu do mieszkających w Poznaniu twórców. Niewątpliwie projekt był trafiony. Okazał się zarówno organizacyjnym, jak i frekwencyjnym sukcesem. Jednak w 2009 i 2010 roku KontenerART wkroczył na Chwaliszewo – biedną dzielnicę, co można postrzegać jako przygotowanie gruntu deweloperom, jako początek kolonizacji obszarów wokół starego koryta Warty. Co więcej, organizatorzy nie podjęli starań, by współtworzyć przedsięwzięcie z lokatorami okolicznych domów, by wysłuchać ich problemów oraz potrzeb. „Poczucie bezdomności, mogące być wielką siłą twórczą artysty” – to wyszukana metafora. Dla wielu ludzi bezdomność ma jednak zupełnie inny – zdecydowanie mniej poetycki wymiar. Jest boleśnie wręcz namacalna. W KontnerART zabrakło odniesień do problemu eksmisji na bruk, bezdomności, którą zapewne wielu zalegających z czynszem chwaliszewian jest – względnie wkrótce będzie – zagrożonych. A przydałby się choćby komentarz do prowadzonej od 2008 roku kuriozalnej akcji, kampanii społecznej, realizowanej w ramach Programu Przeciwdziałania Procesowi Żebractwa, podczas której w mieście pojawiły się billboardy z hasłami: „Żebractwo to wybór, nie konieczność”, „Stop żebractwu w Poznaniu” oraz „Nie ma dających, nie będzie biorących”.(37) Dodajmy, że problem pozostaje aktualny, ponieważ właśnie rozpoczęła się druga część owej bezwzględnej kampanii czyszczenia miasta.(38)
Większość deweloperów liczy – pisał Kuba Szreder – na efekt nowojorskiego Soho. Zaprasza artystów w konkretnym celu, próbując wywołać proces gentryfikacji. Czyli – mówiąc mniej oględnie – wyprzeć z danego terenu słabych i ubogich, żeby zrobić miejsce dla bogatych i silnych, a przy okazji zgarnąć premię inwestycyjną. W Polsce na oznaczenie tego procesu używamy, zresztą niesłusznie, słowa „rewitalizacja”. Bardzo często lokalni politycy chwalą się rewitalizacją różnych dzielnic i obiektów. Przykładem jest krakowski Kazimierz, gdańska Stocznia (nazywana obecnie Młodym Miastem) czy też łódzka Manufaktura. Jest to słowo – fetysz, wzięte z wniosków aplikacyjnych do Unii Europejskiej i innych fundacji. Przywołuje bardzo niesłusznie skojarzenia z odrodzeniem, ożywieniem itd.(39) Organizatorzy KontenerARTu nie zostali zaproszeni, co prawda, przez deweloperów, ale przyznają oni, że obiekt wpisuje się w plan rewitalizacji centrum Poznania, opracowany przez Urząd Miasta, z którego czerpią środki finansowe (trzyletnia subwencja Poznań Miasto know how).(40) Chciałoby się zapytać, w jaki sposób inicjatorzy projektu rozumieją pojęcie rewitalizacji. Bowiem w kontekście ambicji rewitalizacji Chwaliszewa KontenerART spełnia negatywną rolę. Mieszkańcy tej pięknej dzielnicy nigdy chyba nie czuli się tak obco w swoim miejscu zamieszkania. Zostali sprowadzeni do roli podglądaczy ogródka drogiego lokalu – mieniącej się kolorowymi światłami wyspy (może poza dziećmi, które przychodzą głównie z uwagi na deficytowy w tym rejonie czysty piasek). Zabrano im, w okresie letnim, kawałek ich dzielnicy – Chwaliszewa. Tak dokonują się rewitalizacyjne koszmary, które otrzymują wysokie noty w urzędowych konkursach o dotacje. KontenerART wydaje się mieć tyle, mniej więcej, wspólnego z rewitalizacją Chwaliszwa, co niedawno ukończony i oddany do użytku apartamentowiec Nowa Sienna. Jest bowiem efektem podobnego myślenia o rewitalizacji.
Protest mieszkańców wywołał szereg polemik. Podejmując decyzję o zamieszkaniu w danej okolicy – pisał Michał Wybieralski, dziennikarz poznańskiej „Gazety Wyborczej”, w tekście dotyczącym sporu wokół Kontenerów – powinniśmy zrobić rachunek zysków i strat. W centrum zyskuje się m.in. bliskość restauracji, instytucji kultury, klubów itd. Kosztem, jaki musimy jednak ponieść, jest przyzwyczajenie się do ulicznego gwaru i nocnych odgłosów dochodzących z pobliskiego klubu. Alternatywą są ciche dzielnice mieszkalne, gdzie nie ma kulturalno-rozrywkowych lokali, ale dojazd do centrum jest dłuższy i bardziej kosztowny.(41) Jasne. Jeśli dysponujemy odpowiednimi środkami, by wybrać dzielnicę, w której chcemy zamieszkać. Problem jednak w tym, że mieszkańcy Chwaliszewa to w większości ludzie niezamożni, starsi, którzy żyją tu od pokoleń, którzy nie decydowali się, świadomie, na zamieszkanie w sąsiedztwie hałaśliwego klubu (bo go tam wcześniej nie było), którzy nie mogą podjąć decyzji o przeprowadzce do cichej dzielnicy mieszkalnej – enklawy dobrobytu, do której dojeżdża się własnym samochodem. Wielu z nich może się wynieść jedynie do slamsów – prawdziwych kontenerów albo tzw. trailerów, znanych z amerykańskich park lots. Nie jest to jedynie tani chwyt retoryczny, ponieważ poznański Zarząd Komunalnych Zasobów Lokalowych zaproponował w ubiegłym roku skandaliczny sposób rozwiązania problemu dłużników zalegających z czynszem, tzn. wykwaterowanie ludzi do zastępczych „osiedli” socjalnych kontenerów na ulicach Kopaniny, Forteczna i Ugory.(42) Dwadzieścia pięć kontenerów, takich samych jak te, które stoją na placach budowy, za prawie pół miliona złotych miasto kupiło jeszcze w zeszłym roku. Zarząd Komunalnych Zasobów Lokalowych chce – pisała Maria Bielicka – przeprowadzić do nich z komunalnych mieszkań samotnych mężczyzn, którzy nie płacą czynszów, piją, uprzykrzają życie sąsiadom i dewastują, czyli tych, w których sąsiedztwie nikt nie chce mieszkać.(43) Dziesięć kontenerów ma stanąć przy ul. Średzkiej. „Akcja” wysiedlenia – bo trudno to inaczej nazwać – ma się odbyć jeszcze tego lata. Efektem „naturalnej” selekcji mieszkańców, wg zasobów materialnych, będzie wyparcie znacznej ich części, oznaczające de facto zniszczenie lokalnych więzi, tym samym napiętnowanie ich oraz upokorzenie. Jak to trafnie określił Jarosław Urbański: kontenery staną się szybko nowym standardem i znakiem ekonomicznej opresji najuboższych warstw społecznych.(44) Warto bliżej przyjrzeć się realizowanej przez lokalnych urzędników polityce. W Poznaniu miasto przez wiele lat nie budowało mieszkań komunalnych, a istniejących zasobów z chęcią się pozbywało. Obserwowany ostatnio zwrot i oddanie do użytku więcej lokali komunalnych, spowodowany jest nie chęcią zapewniania mieszkań najuboższym, ale przeprowadzenia gentryfikacji (uburżuazyjnienia), niektórych centralnych dzielnic miasta. Wyprowadza się z nich do nowo wybudowanych komunalnych bloków dotychczasowych lokatorów, a wyremontowane (pod hasłem rewitalizacji) mieszkania sprzedaje się na rynku za 10 tys. zł. za metr kwadratowy bogatym klientom, „powracającym” do miasta. Biedni mieszkańcy co ciekawszych kawałów miasta, są w tym procederze ewidentną przeszkodą, a kontenery – spostrzegł Urbański – to odpowiedź na pytanie, jak się ich najszybciej pozbyć.(45) Klub, określony mianem artystycznego projektu, miał być przecież dla mieszkańców, także tych biednych, a nie przeciwko nim. Celem KontenerARTu nie było chyba przyspieszenie eksmisji najuboższych mieszkańców Chwaliszewa do kontenerów – tyle, że już bez dumnego szyldu: „ART”?
Czemu Ewa Łowżył wybrała właśnie Chwaliszewo? Może należało wybrać bardziej odosobnione miejsce, np. Cytadelę, Maltę bądź Łęgi Dębińskie, unikając w ten sposób całego zamieszania? Dzięki obecności KontenerART to miejsce po prostu zrobiło się – tłumaczyła Łowżył – atrakcyjniejsze, ludzie sami chętniej zaczęli tu przychodzić. Ale to nie są nasi goście, nie możemy brać za nich odpowiedzialności.(46) Co to znaczy „nasi” i „nie nasi” goście? Michał Wybieralski, który zwykle, w podobnych sporach, staje po stronie mieszkańców, tym razem stanął po stronie KontenerARTu, w zasadzie tylko dlatego, że projekt nie jest szemraną dyskoteką ale miejscem ciekawych imprez kulturalnych.(47) Czym różni się jednak – z perspektywy lokatora – hałas generowany przez dresiarską dyskotekę od hałasu generowanego przez modny klub? I niby dlaczego traktować artystów jako klasę uprzywilejowaną, której wolno więcej niż np. bywalcom klubu Broadway na ul. Gwarnej? Dziennikarz „Gazety Wyborczej” proponuje zaskakujące rozwiązanie: KontenerArt musi zostać. Nawet kosztem tego, że z Chwaliszewa na przedmieścia wyprowadzi się kilkanaście osób.(48) Nawet gdyby jedna osoba miała się z tego powodu wyprowadzić – koszt jest zbyt wielki. Kontenery, „mobilne centrum kultury” można – w przeciwieństwie do ludzi – przenieść w inne miejsce, właściwie bez żadnych strat. Komentarz Wybieralskiego jest wyraźnym opowiedzeniem się za procesem gentryfikacji dzielnicy.
Michał Wybieralski przemówił w interesie tzw. „kasty kreatywnej” (artystów, projektantów, designerów, pracowników agencji reklamowych oraz menadżerów korporacji), odwołując się do teorii kasty kreatywnej i miejsc kreatywnych Richarda Floridy. Od momentu, kiedy do dzielnicy sprowadzają się artyści, wydarzenia przybierają niemal zawsze ten sam bieg – nieważne, czy dzieje się to w Berlinie, Hamburgu czy w Kolonii, w Amsterdamie, Kopenhadze, Barcelonie, Londynie, Warszawie czy w Pradze. Śladem klasy kreatywnej wnet podążają – pisała Tanja Dückers – modne kawiarnie i restauracje, które zaludniają się wystylizowanymi młodzieńcami z pięciodniowym zarostem i podlotkami w sukienkach z lumpeksu.(49) Można tu dostrzec, niestety, specyficzny schemat tzw. „rewitalizacji”, niepokojąco wpisujący się w groźne procesy gentryfikacji. Artyści wchodzą, rzecz jasna z misją, na zapomniany przez wszystkich teren (w tym przypadku stare koryto Warty na Chwaliszewie), który nagle staje się modną dzielnicą. Jak wyglądać może dalszy scenariusz? W okolicy podnoszą się ceny, wzrastają – zgodnie z logiką wolnego rynku – czynsze. Powstają snobistyczne knajpy, kawiarenki, pracownie, niszowe galerie i ekskluzywne sklepy oraz butiki. Wkrótce również oddziały banków. Miejsce szybko zyskuje status kulturotwórczego, co przyciąga uwagę inwestorów. Następnie kolej na deweloperów. I – po jakimś czasie – dotychczasowi, wieloletni mieszkańcy muszą się, niestety, wyprowadzić. Są eksmitowani przez zaporowe ceny oraz – jak to określiła Asia Kubiakowska – nowobogacką, snobistyczną estetykę życia.(50) Wraz z nimi – gdy czynsze wzrosną powyżej pewnego pułapu – wyprowadzić się muszą artyści, miejscy pionierzy, którzy po spełnieniu swej roli, również padają ofiarą zainicjowanych przez siebie przemian i zostają wyparci przez kapitał, nadchodzący wraz z kolejną, bardziej zasobną falą kolonizatorów. Priorytetem stają się – pisała Kubiakowska – mieszczańskie fetysze czystości – sterylności i przesadnej kontroli wynikającej z histerycznego strachu przed utratą prywatnego mienia.(51) Okolica staje się martwa kulturowo, zamieniając się w odrestaurowaną, mieszczańską „cepelię”, jak krakowski Kazimierz. „Wyczyszczona”, sterylna dzielnica traci wreszcie na atrakcyjności w oczach osiedlających się w niej dobrze sytuowanych mieszczan, menadżerów, japiszonów i nowobogackich; staje się bowiem nudna jak oni sami, nazbyt przypomina miejsca z których się wyprowadzili. Artyści przestają być uważani za buntowniczą awangardę. Ich obecność w danej dzielnicy staje się raczej pierwszą oznaką nadciągającej gentryfikacji, a w nich samych dostrzega się – stwierdziła Dückers – przedstawicieli nowej burżuazji.(52) Symbioza na styku artyści-władze samorządowe-właściciele nieruchomości-deweloperzy jest w takich sytuacjach powszechna. Warto by poświęcić nieco uwagi owym dobrze już rozpoznanym na Zachodzie mechanizmom, spróbować się nad nimi – w ramach projektu KontenerART – zastanowić. Tym bardziej, że teren może być łakomym kąskiem dla deweloperów, głównie z uwagi na atrakcyjną lokalizację – bliskość Starego Rynku i sąsiedztwo Nowej Gazowni, swoistego okrętu flagowego rewitalizacji tej części miasta i prawdopodobnie nowego – obok Starego Browaru – symbolu Poznania. W 2008 roku rozpoczęła się, pomiędzy starym i nowym korytem, budowa nowoczesnych, luksusowych kompleksów mieszkalno-usługowych. Do pełnego zagospodarowania pozostaje jeszcze właśnie stare koryto oraz nabrzeża Warty, wraz z Półwyspem (Cyplem) Chwaliszewskim, gdzie planowany jest nadrzeczny park i port rekreacyjny typu marina.
Chwaliszewo i Stowarzyszenie „Chwaliszewo”
Od ponad roku działa Stowarzyszenie „Chwaliszewo” którego celem jest wspieranie rewitalizacji oraz wypromowanie dzielnicy. Aby odmienić los tej części Starego Miasta w marcu 2009 roku postanowiliśmy powołać do życia Stowarzyszenie „Chwaliszewo". Wspólnymi siłami chcemy doprowadzić – deklaruje prezes Jerzy Ruciński – do rewitalizacji dzielnicy ze szczególnym uwzględnieniem zabytkowych obiektów, ciągów komunikacyjnych, parków i zieleni miejskiej. Zamierzamy realizować swoje cele między innymi poprzez współpracę z władzami miasta, lokalnymi autorytetami, środowiskami opiniotwórczymi, przedstawicielami nauki i mediów.(53) Na stronie internetowej czytamy również: Stowarzyszenie „Chwaliszewo" powstało z myślą przywrócenia poznańskiej dzielnicy jej dawnej świetności. Chcielibyśmy, by zabytkowe budynki odzyskały dawny blask poprzez rewitalizację ich fasad i – w razie konieczności – remonty generalne. Odtworzenie dawnych, brukowanych traktów komunikacyjnych ze stylizowanym oświetleniem ulic to proces, któremu już nadano bieg. Kawiarenki, w których można odpocząć przy doskonalej kawie z dala od miejskiego zgiełku, nadrzeczny bulwar z aleją spacerową – to wszystko przed nami. Przecież Chwaliszewo to magiczne miejsce, czekające na swoją szansę. Zrobimy wszystko, by taką szansę otrzymało i wykorzystało.(54) Czy jednak szansa Chwaliszewa będzie również szansą jego mieszkańców? Jak na ich los wpłynie odmiana losu tej części Starego Miasta? Czy po przywróceniu dzielnicy jej dawnej świetności, po usprawnieniu komunikacji, po remontach fasad oraz generalnych remontach kamienic, powstaniu parków, nadrzecznych bulwarów oraz owego pierdyliarda kawiarenek (jak to określił poeta), po zamianie podwórek w restauracje, pizzerie i piwne ogródki, nie wzrosną w okolicy czynsze do takiego pułapu, że dotychczasowi mieszkańcy nie będą mogli ich opłacić? Będą zatem beneficjentami czy ofiarami przemian? Oblicze dzielnicy się zmieni, warunki mieszkalne z pewnością się polepszą. Jednak ludzie biedni, bezrobotni, starsi oraz słabo wykształceni raczej na tym nie skorzystają. W statucie ujęto zapis, że Stowarzyszenie „Chwaliszewo” realizuje swoje cele m.in. poprzez podejmowanie działań lobbingowych zmierzających do upowszechniania założeń uchwały nr C VI/1256/ IV/2006 Rady Miasta Poznania z dnia 24.10.2006 roku w sprawie przyjecia „Miejskiego Programu Rewitalizacji dla Miasta Poznania – druga edycja (55), co czyni, oczywiście, pro publico bono.(56) Należy zatem rozumieć, że prezes Ruciński lobbuje społecznie, w interesie ogółu (mieszkańców?), nie czerpiąc z rewitalizacji dzielnicy żadnych profitów. Czyli nie jest nawet właścicielem nieruchomości? Chcemy – mówił – wykorzystać zainteresowanie Starą Gazownią, aktywność deweloperów, którzy budują tu apartamentowce np. przy ul. Siennej do stworzenia szerszego programu rewitalizacji całej historycznej dzielnicy.(57) Stowarzyszenie tworzy piętnaście osób. Swoją drogą, ciekawe, czy zasiadają w nim reprezentanci lokatorów komunalnych lokali. I czy ich ocena sytuacji jest zbieżna z poglądami prezesa.
Wydaje się wątpliwe, czy wskutek rewitalizacji/gentryfikacji dzielnica Chwaliszewo (w sensie dzielnica wraz z mieszkańcami) zostanie otwarta na resztę miasta. W tej sytuacji bardziej trafne wydaje się stwierdzenie o tworzeniu nowej dzielnicy, w tym samym miejscu, o tej samej nazwie i często wykorzystującej sławę swej poprzedniczki. Proces ten jest charakterystyczny, a zarazem ironiczny, ponieważ moda na te niegdyś „zakazane” miejsca wynika właśnie z charakteru lokalnej społeczności i estetyki dzielnicy. Nie są one jednak towarami, które można sprzedać, dlatego wymagane jest pojawienie się nowej zabudowy, lecz imitującej utrzymanie ciągłości ze starą, a stara społeczność musi zniknąć, lecz pozostawić swoje symbole. Wraz ze wzrostem popularności wzrasta wysokość czynszów, które to z powodzeniem eliminują dawnych mieszkańców, a przejęcie żywiołowej kultury ma charakter pasożytniczy. Powstają homogeniczne, czyste i martwe pod względem kulturowym (pomimo rozwiniętych instytucji kulturalnych) dzielnice. Takie działanie – pisał Mateusz Gierszon – niszczy miasto, które od zawsze było miejscem spotkań, na względnie niewielkim terenie, różnych ludzi i kultur.(58) Prezes Ruciński wypowiedział się również, dla „Gazety Wyborczej”, w sprawie sporu wokół KontenerARTu: Sama idea KontenerART jest pozytywna i wpisuje się w proces rewitalizacji okolicy. Ale jeśli wygląda to tak, jak relacjonują sąsiedzi, a służby i instytucje nie reagują, to jest to jedno wielkie nieporozumienie. Zatem dostrzegł pozytywny, „rewitalizacyjny” potencjał w obecności artystów, jako pierwszej fali kolonizatorów, zajmując jednak postawę nieokreśloną w odniesieniu do konfliktu. Jego zdaniem teren należałoby ogrodzić i oświetlić, a także zapewnić patrole policji i straży miejskiej, które pilnowałyby porządku.(59) Słowem, w getcie biedy należy wydzielić oazę dobrobytu i zabawy, jednocześnie dyscyplinując „tubylców” przy pomocy służb porządkowych.
Chwaliszewo cieszy się złą sławą niebezpiecznej dzielnicy nie od dziś, ani też od czasów, które pamiętałby którykolwiek z obecnych decydentów miejskich czy członków Stowarzyszenia „Chwaliszewo”. Początkowo była to niewielka osada nad Wartą, położona między Poznaniem a Ostrowem Tumskim. W 1444 roku powstało miasteczko, liczące około stu mieszkańców, które na początku XIX wieku zostało włączone do Poznania. Chwaliszewo stało się typową dzielnicą portową, regularnie zalewaną w trakcie powodzi, żyjącą z rzemiosła oraz dostępu do rzeki. Nigdy nie stanowiło prestiżowego punktu miasta. Było wręcz skrzętnie omijane, zwłaszcza po zmierzchu. We współczesnej historii Chwaliszewa miały miejsce dwa punkty zwrotne. Pierwszym były zniszczenia wojenne, które unicestwiły poważną część historycznej zabudowy. Drugim było zasypanie, w latach 60., starego koryta Warty (gdzie mieści się obecnie KontenerART), co bezpowrotnie odebrało dzielnicy tradycyjny charakter. Mimo tych niepowodzeń struktura społeczna nie uległa zdecydowanej zmianie. Warto mieć to na uwadze, słuchając postulatów powrotu do rzekomej dawnej świetności. O jaką dawną świetność tu chodzi?
W lutym 2010 roku Stowarzyszenie „Chwaliszewo” kibicowało konkursowi adresowanemu do studentów Politechniki Poznańskiej, przygotowanemu we współpracy z Urzędem Miasta Poznania, którego efekty można było zobaczyć na pokonkursowej wystawie. Każdy sposób jest dobry, by zwrócić uwagę urzędu miasta na Chwaliszewo. A bardzo byśmy chcieli, żeby tutaj był bulwar spacerowy i galerie sztuki. Już mamy – mówił prezes Ruciński – zrewitalizowane dwie ulice: Tylne Chwaliszewo i Czartoria, tak jak sobie tego życzył konserwator zabytków. Ale całość to kwestia lat. A my dopiero zaczynamy... Prezes w ogóle nie bierze pod uwagę faktu, że Chwaliszewo to nie tylko tereny i budynki do „zrewitalizowania”, ale także lokalna społeczność. Ruciński wypowiada się tak, jak gdyby owa społeczność w ogóle nie istniała (czy dlatego, że jest słaba i praktycznie bezsilna politycznie?). Ta dzielnica powinna się stać – twierdzi – atrakcją turystyczną z galeriami, sklepikami, którą z przyjemnością by szli turyści w drodze na Ostrów Tumski, ale zdaję sobie sprawę, ile by to kosztowało.(60) Jego sojusznikami prócz miejskich urzędników i deweloperów stają się studenci, młodzi architekci oraz właśnie artyści. Artykułowane przez Jerzego Rucińskiego hurraoptymistyczne frazesy o rewitalizacji poprzez kulturę i rekreację brzmią fałszywie i cynicznie, ponieważ działalność kulturalna jest zwykle listkiem figowym wchodzącego, wszechpotężnego kapitału. Czy (i kiedy) powstanie, na poznańskim Chwaliszewie, stowarzyszenie zrzeszające najemców lokali komunalnych?
Woda i ogień. Plany Zarządu Zieleni Miejskiej
Jarosław Łukaszewski, w artykule Grobla kwitnie, to widać, kreśli świetlaną przyszłość, jaka czeka dzielnicę. Dzielnicę skazaną, rzec można, na gentryfikacyjny sukces. Pomiędzy Mostem Rocha a Gazownią popłynie roślinna struga: funkie, byliny, trawy, żywopłoty z buku czerwonego. Nawiążemy w ten sposób do płynącej w pobliżu Warty. Ale pokazać chcemy – mówi Julia Syska-Wieczorek z Zarządu Zieleni Miejskiej – walkę żywiołów – wody i ognia.(61) Skwer Grobli udekorować mają żywopłoty z cisu, kwitnące wiśnie, irysy. Działania te wpisują się w trwającą od 2007 roku modernizację skweru pomiędzy ulicami Mostową, Groblą i Za Groblą. Są już parkowe alejki, piaskownice, zjeżdżalnie, drabinki. Pojawią się niebawem bujaki, huśtawki, kołobiegi. Tylko czy dzieci będą wiedziały, jak z nich korzystać? Podpowiemy dzieciom – postawimy tablice z opisami podwórkowych gier – oznajmiła, z rozbrajającym infantylizmem, Syska-Wieczorek.(62) Wyobraźmy sobie dzieci bawiące się wg tablicowej instrukcji, zgodnie z planem miejskich urzędników. Koszmar. Fajnie tutaj. Dużo lepiej niż w Pobiedziskach, gdzie mieszkałem wcześniej – autor artykułu przywołał wypowiedź jedenastoletniego Oskara, który wprowadził się, wraz z rodzicami, na Groblę, w zeszłym roku.(63) Może opisy „podwórkowych” gier i zabaw przeznaczone będą więc dla dzieci, które mają się tu sprowadzić – zastępując pociechy obecnych mieszkańców?
Przy ulicy Za Groblą siedzibę ma firma Think Art, miejsce m.in. treningów, seminariów, warsztatów. Inicjatywa nastawiona na planowanie, projektowanie przestrzeni, design. Think Art działa także jako komercyjna galeria sztuki. To celowy i świadomy wybór. Bo miasto powinno rozwijać się w tym kierunku. Symptomy już są – była opera „Cyganeria” w odrestaurowanej Starej Gazowni, są remontowane kamienice i być może będą – mówi Izabela Rudzka – nadwarciańskie bulwary.(64) Rudzka chce uczynić z Grobli jedną z ikon Poznania. Znałam ten rewir wcześniej i wiem, że nie cieszy się on – mówi – najlepszą sławą. Ale perspektywy rozwoju na pewno ma.(65) Grażyna Banaszkiewicz, po rozmowie z Izabelą Rudzką, w której artystka wprowadziła dziennikarkę w meandry swych projektów oraz wizji, pisała: mówi mi [Rudzka], że poprzez analizę procesu tworzenia (na przykładzie malarstwa i rzeźby), chce dotrzeć do wszelkich menadżerów, żeby rozszerzyć ich potencjał podejmowania decyzji, dalej wprowadzanie każdego kto się tu zgłosi, poprzez prezentację nauki i najnowszych technologii, w arkana modyfikacji przestrzeni, dobieranie sztuki w harmonii z osobowością, zaprzyjaźnianie się ze sztuką, budowanie kolekcji.(66) Banaszkiewicz puentuje: widzę, że boli ją rzeczywistość, że jest, jak wspomniałam, pełna ideałów. No i trzymam kciuki.(67) Dodajmy, że od 2007 roku na Grobli konsekwentnie inwestuje deweloper Maexpa.
Artyści-kapitał-władza
Pozornie odległe i nieskoordynowane projekty, inicjatywy oraz działania, stykają się na pewnym poziomie. Łączy je bowiem wspólny cel – gentryfikacja. Interesy różnych grup okazują się tu zbieżne.
Na szczęście innowacyjne technologie budownictwa i coraz większa akceptacja alternatywnego stylu życia otwierają w Polsce nowe szanse. Artysta może już zamieszkać w dowolnym miejscu: na dachu, na rzece, w parku. Czy władze miasta podejmą wyzwanie? Czy wykorzystają szansę bezpośredniego kontaktu ze sztuką i kulturą? – pytała Ewa Łowżył.(68) Piękna, romantyczna, ale i naiwna wizja. Po jednej stronie znaleźli się artyści, postrzegani jako cyganeria, bohema, nomadzi, którymi już dawno przestali być. Po drugiej zaś stronie Łowżył lokuje władzę, której twórcy rzekomo rzucają wyzwanie, jakkolwiek przecież trudno obecnie jednoznacznie wskazać ośrodki tzw. władzy, sytuującej się raczej w systemie wzajemnych zależności i powiązań gospodarczych niż w konkretnych instytucjach. W ostatnich latach jesteśmy świadkami fuzji środowisk twórczych i wielkiego biznesu. Wizerunek artysty jako dziwaka i eremity stroniącego od ludzi i żyjącego na marginesie społeczeństwa należy – jak słusznie spostrzegła Tanja Dückers – do przeszłości. Dzisiejsi przedstawiciele świata sztuki przypominają raczej błaznów, którzy są wszędzie, gdzie coś się dzieje. Nawiązują oni kontakty jak rasowi biznesmeni, uważają, by nie przegapić targów sztuki, a samolotem latają tak często, jak zwykli śmiertelnicy jeżdżą autobusem.(69) Współcześni artyści raczej nie są skłonni zamieszkać na rzece, w lesie czy parku – w namiocie lub kontenerze (do czego przymuszonych może zostać wielu zalegających z czynszem lokatorów). Ich ambicje lokują się gdzie indziej. Grając o własną pozycję, o władzę w przestrzeni symbolicznej oraz finansowy sukces, flirtują z urzędnikami i kapitałem. Artyści w designerskich okularach, ubrani zgodnie z obowiązującymi trendami mody, już od dłuższego czasu nie żywią antymieszczańskich resentymentów, lecz chcą być – pisała Dückers – częścią establishmentu. Dorastali oni bowiem w czasach, kiedy sztuka była jedną z najszybciej rozwijających się gałęzi gospodarki, działalność artystyczna awansowała do roli przemysłu usługowego, a jej wytwory stały się lukratywną lokatą kapitału.(70) Jeśli artyści są dziś jeszcze jakąś awangardą to chyba tylko awangardą kolonizatorów.
W projekt zaangażował się prezydent Poznania, Ryszard Grobleny, który uświetnił – krótko przed medialnym konfliktem wokół KontenerARTu – otwarcie sponsorowanej przez firmę Enea darmowej wypożyczalni rowerów.(71) Czyli tym razem władze miasta podjęły jednak rzucone przez Ewę Łowżył wyzwanie. Zdjęcia przedstawiające prezydenta na tle Kontenerów można odczytać zarówno w perspektywie sygnału dla mieszkańców: „władza jest po naszej stronie”, jak i postrzegać w wymiarze kampanii związanej ze zbliżającymi się wyborami samorządowymi. Wszak trzeba jakoś dotrzeć do młodych ludzi – potencjalnych wyborców. KontenerART (wydarzenia związane ze sztuką, literaturą, muzyką, sportem i ekologią) jawi się jako wymarzone wręcz miejsce, by poprawić nieco wizerunek, pokazując się w pozytywnym świetle – kostiumie zatroskanego sprawami kultury mecenasa. Miejscy urzędnicy zazwyczaj lubią, gdy „się dzieje”. Byle oczywiście propozycje artystów nie były zbyt odważne, krytyczne czy – jak to się zwykło określać – „kontrowersyjne”. Warto odnotować, na marginesie, negatywny stosunek prezydenta oraz magistratu do Skłotu Rozbrat, również prowadzącego – już od 16 lat – działalność społeczno-kulturalną, czego nie są w stanie przełamać ani kolejne demonstracje, ani zorganizowana przez „Gazetę Wyborczą” debata.(72)
Można powiedzieć, że wszyscy, w jakimś stopniu, jesteśmy ofiarami systemu, w którym funkcjonujemy i którego jesteśmy zarazem najemnikami. Należy jednak mieć świadomość mechanizmów, w które podejmowane przez nas działania – nawet mimowolnie – się wpisują. Trzeba im się uważnie przyglądać i – w miarę potrzeby oraz możliwości – przeciwstawiać. Warto uzmysłowić sobie, że wejście artystów w biedną dzielnicę nie jest neutralną zabawą, ale może być postrzegane w perspektywie pierwszego etapu jej kolonizacji. Warto zastanowić się, czy projekty artystyczne nie są używane/wykorzystywane, w sposób instrumentalny, przez lokalnych polityków i biznesmenów. Bo gentryfikacja będzie w Polsce, z roku na rok, coraz bardziej wyraźnym, postępującym procesem.
Warto zadać pytanie o koszty społeczne przy projektach rewitalizacyjnych, dokonywanych rękoma artystów, urzędników samorządowych, właścicieli nieruchomości oraz lobbystów. Czy da się poprawić komfort życia bez niszczenia struktury społecznej (jakkolwiek byłaby ona skomplikowana i nieprzystająca do urzędniczych ambicji)? Jedno jest pewne – nie można odgórnie projektować rewitalizacji, bez przeprowadzenia ewaluacji środowiskowych oraz konsultacji społecznych, bez solidnego studium socjologicznego, które wyraźnie określi zakres zmiany społecznej, w razie powodzenia projektu. Inaczej dokona się jedynie, oczekiwana przez deweloperów i właścicieli nieruchomości, wymiana mieszkańców. Jak mówi Jacek Dominiczak, jeden z propagatorów architektury dialogicznej: Nie spotkałem się z projektem, który odniósłby sukces na zasadzie: zebrali się architekci, zaprojektowali przestrzeń i wszystko zaczęło działać.(73) Przede wszystkim należy uwzględnić potrzeby ludzi, wsłuchując się w ich głos. Chwaliszewo, dzięki swemu położeniu, jest miejscem niezwykle atrakcyjnym dla komercyjnych inwestorów. Nieco zniechęcać ich mogą niewystarczające rozwiązania komunikacyjne (co chce zmienić prezes Ruciński). Warto zauważyć, że część sąsiedniej dzielnicy, zwanej Małymi Garbarami, została oddana w ręce deweloperów, z przeznaczeniem niemalże wyłącznie na funkcję mieszkalną (Osiedle Nad Wartą). Małe Garbary, które były opustoszałym, poprzemysłowym terenem, mogły być doskonałą okazją dla wprowadzenia usług (m.in. klubów i kawiarenek), biur oraz przestrzeni rekreacyjnych (nadrzecznego bulwaru), co odbyłoby się bez konieczności wyparcia lokatorów. Niestety, presja inwestorów oraz brak długofalowego planowania doprowadził do zmarnowania okazji na zaspokojenie naturalnego, w centrum miasta, popytu na powierzchnie komercyjne. Czy za ten błąd będą musieli teraz zapłacić mieszkańcy Chwaliszewa?
Rewitalizacja czy gentryfikacja Chwaliszewa?
Wszyscy jednym głosem powtarzają, że KontenerART przyczynia się do rewitalizacji Chwaliszewa. Chwalą projekt i mu przyklaskują. Na uwagę zasługuje rewitalizacyjna funkcja zdarzenia, które zrealizowano w zaniedbanym Chwaliszewie. Efektem lokacji było – pisała Karolina Krupska – samoczynne przekształcenie się tego obszaru na czas trwania akcji w nowe centrum kulturalne Poznania.(74) Zdaniem Kuby Błoszyka: Stare Koryto Warty dzięki tej inicjatywie po prostu odżywa. Jak zapewniają organizatorzy, przynajmniej na tym odcinku widać postępującą rewitalizację. W podobnym duchu wypowiedział się Andrzej Maszewski, dyrektor goszczącego w KontenerART Festiwalu Ethno Port: Możemy być dumni z tego, że dzięki kulturze to magiczne miejsce na nowo staje się piękne.(75)
Rewitalizacja może, ale nie musi, oznaczać gentryfikacji. Także obecność w dzielnicy artystów niekoniecznie jest jej zapowiedzią. Zapytajmy więc raz jeszcze, czy Chwaliszewo zagrożone jest gentryfikacją? Jakie przesłanki wskazują jej niebezpieczeństwo? Mamy jasny sygnał z Urzędu Miasta w postaci strategicznego Planu Rozwoju Miasta Poznania na lata 2005-2010, których przedmiotem jest Chwaliszewo jako element Traktu Cesarsko-Królewskiego. Mamy dalekosiężne plany i działania Zarządu Zieleni Miejskiej. Mamy również inicjatywę w postaci Stowarzyszenia „Chwaliszewo”, wspierającego proces rewitalizacji dzielnicy, m.in. za pomocą szeroko rozumianego lobbingu, odwołującego się przy tym do jej dawnej świetności, którą rzekomo należy przywrócić (co wpisuje się w zjawisko tzw. rewanżyzmu klasy średniej i wyższej). Mamy złą sławę zakazanej dzielnicy, która może stać się mitem-marką, przyciągającą zarówno turystów, jak i majętnych klientów, poszukujących atrakcyjnych i oryginalnych lokalizacji na biura oraz mieszkania-apartamenty. Mamy architektoniczną dominantę w postaci rewitalizowanej Nowej Gazowni – gigantycznego centrum kultury i sztuki. Mamy atrakcyjną niską zabudowę – odbudowane po wojnie kamienice, które znajdują się niedaleko Starego Rynku, w dodatku w zacisznym miejscu, w pobliżu rzeki, której nabrzeża mają zostać zamienione w tereny rekreacyjne. Mamy pierwsze inwestycje – drogie, monitorowane apartamentowce, jak Nowa Sienna. Obserwujemy wzmożenie patroli policji, straży miejskiej oraz prywatnych ochroniarzy. Mamy wreszcie artystów w roli pionierów kolonizacji, czyli KontenerART i skupione wokół niego środowisko. Mamy Think Art, komercyjną galerię, która nie ukrywa swych gentryfikacyjnych ambicji, chęci współpracy z menadżerami. Mamy klub Cafe Mięsna oraz letnią filię innej popularnej knajpy, czyli Dragona. No i oczywiście deweloperów (np. Nowa Sienna Building, Maexpa, D&D Investment). Czy zatem na poznańskim Chwaliszewie powtórzy się scenariusz znany m.in. z warszawskiej Pragi, krakowskiego Kazimierza i wrocławskich Włodkowic* oraz Nadodrza? Czy wskutek zachodzących przemian dotychczasowi mieszkańcy zostaną wyparci z dzielnicy? Brak szerszej wizji rozwoju rejonu Starego Miasta, doraźność podejmowanych działań, presja inwestorów i właścicieli nieruchomości oraz brak reprezentacji mieszkańców w decyzyjnych gremiach nie wróży dobrze na przyszłość. Możemy chyba obawiać się, niestety, najgorszego.
Czy artyści mogą coś zrobić dla mieszkańców?
W przypadku takich projektów, jak KontenerART, musimy odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: chcemy stworzyć przestrzeń artystów dla artystów czy przestrzeń artystów dla mieszkańców? Jeśli rzeczywiście zamierzamy wyjść do mieszkańców, to musimy zastanowić się, jak ich traktować, w jaki sposób z nimi rozmawiać. Bo charakterystyczne dla prowincjonalnych domów kultury myślenie kategoriami integrowania ludzi ze sztuką stanowi przeżytek. Czy można znaleźć inną drogę? Przede wszystkim należałoby zapytać, czy w ogóle możliwe jest zrealizowanie projektu, w biednej dzielnicy, bez wpisywania się w procesy gentryfikacji? I jaka powinna być w tym rola artystów? Wymaga to namysłu, analizy kontekstu, w którym działamy, oraz stworzenia intelektualnego zaplecza, zbudowania wspólnej platformy twórców i naukowców. Nie jest to oczywiście łatwe ani proste. A w dodatku obarczone widmem porażki.
Imprezy typu KontenerART są potrzebne. Nawet więcej – są konieczne, zwłaszcza w takim mieście jak Poznań. Trzeba jednak przedyskutować ich kształt oraz sens, a także lokalizację. Wymagają gruntownego przemyślenia, wypracowania spójnej i klarownej wizji, a następnie jej konsekwentnej realizacji. Powinny one funkcjonować, po pierwsze – jak słusznie zauważyła pomysłodawczyni – bez presji ekonomii. Po drugie – we współpracy z mieszkańcami, z szacunkiem wobec ich świata, nie zaś w atmosferze z nimi konfliktu. I po trzecie wreszcie – bez wpisywania się w procesy gentryfikacji. W przypadku realizacji projektu na Chwaliszewie, może należałoby po prostu porozmawiać z ludźmi o przemianach ich dzielnicy, które są prawdopodobnie nieuchronne, gdyż zostały już przesądzone – skrzętnie zaplanowane. Postarać się uzmysłowić im nadciągające zagrożenie transformacji i jej spodziewane efekty. Może warto by spróbować wyposażyć ich w instrumenty, za pomocą których będą mogli się tym procesom w niedalekiej przyszłości skutecznie przeciwstawić. Może nauczyć ich, jak powinni się organizować, by stworzyć realną siłę – grupę nacisku na urzędników i deweloperów, by blokować niechciane inwestycje, które im zagrażają, by negocjować kształt i charakter proponowanych zmian, stwarzając przeciwwagę dla wizji snutych przez Stowarzyszenie „Chwaliszewo”. Może zaprosić np. Jarosława Urbańskiego, socjologa i działacza społecznego, jednego z założycieli Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza, który poprowadziłby warsztaty? Innymi słowy spróbować coś dla nich zrobić, jakoś im pomóc. Bowiem rzeczywistą alternatywą dla „zewnętrznych” rewaloryzacji, a w gruncie rzeczy samoobroną mieszkańców przez gentryfikacją są – jak pisał Mateusz Gierszon – oddolne ruchy i projekty aktywizacji sąsiedztw.(76)
Ewa Łowżył deklarowała: Mnie się marzy miasto interaktywne, mieszkańcy otwarci i wyedukowani. Biorący twórczy czynny udział w życiu, rozumiejący wartość sztuki i kultury, nie tylko konsumenci.(77) Tymczasem okoliczni mieszkańcy nie korzystają z edukacyjno-artystyczno-klubowej oferty KontenerART oraz Dragona. Uczestnictwo jest poza ich ekonomicznym zasięgiem. W tej sytuacji nie mogą być nawet konsumentami. Co więcej, nie znajdują, jak widać, w ofercie Kontenerów, kierowanej do siebie propozycji. Mieszkańcy pozostają więc obcy u siebie, po drugiej stronie niewidocznego muru. Marzenie Ewy Łowżył nie może się spełnić, ponieważ projekt pomyślany został w sposób, który stwarza przeszkody, trudne do pokonania bariery. Wcześniej to miejsce było bezpańskie, przywróciliśmy mu status kulturalnego. Cały czas wyciągamy – przekonywała Ewa Łowżył – rękę do mieszkańców.(78) Piotr Kliński sparafrazował to dobitnie, choć zapewne nazbyt emocjonalnie: [...] okazało się, że ręka organizatorów jest zwrócona do okolicznych mieszkańców, tyle że w „geście Kozakiewicza”.(79) Piękna wizja otwartych i wyedukowanych, wrażliwych na sztukę mieszkańców, długo jeszcze pozostanie fikcją. Jedyne, co mogą zrobić – rozładowując bezsilną złość – to napisać protest i zbierać podpisy. Z kolei artyści, ludzie spontanicznie odwiedzający to miejsce, mogą spoglądać, z dachu kontenera, na okoliczne podwórka ciągle jeszcze atrakcyjnego, bo autentycznego Chwaliszewa, jak na quasi rezerwat, którego mieszkańcy wydają się żywymi eksponatami.
Protestujący osiągnęli tyle, że udało się wypracować kompromis w kwestii ciszy nocnej i śmiecenia. W tygodniu projekt będzie – jak zapowiedzieli organizatorzy – działał do godz. 22.00, a w weekendy do 23.00, zadeklarowano też większą ilość patroli straży miejskiej oraz policji (monitoring również stanowi – przypomnijmy – jeden z przejawów gentryfikacji). Teren, na którym stoją kontenery, zostanie – informował na łamach „Gazety Wyborczej” Seweryn Lipoński – ogrodzony.(80) Niewidoczny mur, oddzielający KontenerART/Dragona od lokatorów sąsiednich domów, może się stać, już wkrótce, widoczny, konkretny. Nie jest to dobre rozwiązanie, dla żadnej ze stron, choć być może obie tego chciały; każda z innych powodów. Oznaczać to będzie smutne przypieczętowanie separacji i alienacji mieszkańców dzielnicy, którzy będą odtąd czuli, że są postrzegani jako intruzi. Tym samym lokalna społeczność okaże się dla KontenerARTu – już w sposób nieskrywany – zbędna, zdefiniowana jedynie w kategorii problemu. Na podobnej zasadzie, z równą niechęcią i wrogością, lokatorzy będą zapewne postrzegać bywalców Kontenerów. A chyba nie o to chodziło inicjatorom – nie tak przecież brzmiały ich deklarowane intencje.
Reasumując, zapytajmy, co przesądziło o niewątpliwym sukcesie pierwszej edycji KontenerARTu i raczej wątpliwym sukcesie trzeciej (nie oceniamy wartości artystycznej proponowanych wydarzeń ani ich poziomu). Przede wszystkim zmiana miejsca, wywracająca zupełnie wcześniejszą optykę postrzegania przedsięwzięcia, której nie towarzyszyła dostateczna reorganizacja założeń i celów. Naiwne wpisanie się w promowaną przez miasto koncepcję rewitalizacji dzielnicy – w istocie zaś ukrytej gentryfikacji, czego nie „kupili” mieszkańcy. Wkrótce, w ramach KontenerARTu, ruszy swoisty think tank – odbędzie się tzw. burza mózgów nad rewitalizacją zapomnianych części miasta, pod nazwą Flux Containers 2010, pilotowana przez Biuro Promocji Miasta.(81) Może będzie to okazja do przemyślenia i przedyskutowania procesu rewitalizacji/gentryfikacji Chwaliszewa.
Trudno być przeciwnikiem rewitalizacji, renowacji i modernizacji, bo od razu narażamy się na druzgoczącą krytykę. Przecież większości zależy na tym, by nie było tzw. syfu, by kamienice były odnowione, a parki i skwery zadbane. Jesteśmy zakładnikami estetycznego terroru, nieustannie aspirującymi do mitologizowanych standardów europejskich. Trudno być również przeciwnikiem akcji i warsztatów, czyli współpracy artystów z mieszkańcami biednych dzielnic, bowiem edukacja artystyczna stanowi niewątpliwą wartość; ciągle narzekamy na jej niedostatek. Jednak większość tego rodzaju przedsięwzięć, obojętnie jak dobrze merytorycznie przygotowanych, służy zazwyczaj oswajaniu miejscowych, co w efekcie kończy się „naturalnym” przejmowaniem zajmowanych przez nich mieszkań. Nic chyba tak skutecznie nie zniechęca potencjalnych gentryfikatorów jak widok niechętnych wobec przybyszów z zewnątrz „dzikich tubylców”, facetów stojących pod sklepem spożywczym czy w okolicznych bramach. Dlatego, być może, najlepsze co mogą zrobić mieszkańcy, we własnym interesie, to starać się odstraszyć bądź przegonić artystów przybywających z misją. W maju 2006 roku, w poznańskiej dzielnicy Śródka, powstał pionierski antykwariat i kawiarnia, Pokój z Widokiem (miejsce wystaw, spotkań z pisarzami, warsztatów fotograficznych itp.), który działał do końca 2008 roku, wpisując się w rewitalizację Śródki (gdzie również powstało kilka apartamentowców).(82) Należałoby żałować fajnego, kulturotwórczego miejsca. Ale można też cieszyć się, że rewitalizacja/gentryfiakcja tej dzielnicy została odsunięta w czasie, przynajmniej nieco spowolniona. Czy artyści i animatorzy kultury, kierując się rzeczywistym dobrem mieszkańców, nie powinni zaniechać starań o czynienie ich bardziej otwartymi i wyedukowanymi?
Można odnieść wrażenie, że tempo i intensywność, z jakimi Polska włączyła się w wolny obieg światowego kapitału, nie pozostawił ani chwili na dynamiczny, oddolny rozwój przestrzeni miejskiej – spontaniczne zagospodarowywanie pustostanów, rozwój inicjatyw społecznych sprzeciwiających się prawu rynkowej opłacalności. Wygrywamy za to światowe konkursy na największe supermarkety i centra handlowe, a grodzone, strzeżone osiedla dla klasy średniej stały się rzadko poddawaną pod rozwagę normą. Najwyższy czas, aby i w Polsce mieszkańcy dopomnieli się – pisała Asia Kubiakowska – o swoje „prawo do miasta”.(83) Mieszkańcy biednych dzielnic często przeczuwają, że pojawienie się „obcych” zapowiada coś niepokojącego. Coś, czego nie rozumieją, ale czemu próbują się – intuicyjnie – przeciwstawić. W efekcie starają się wykurzyć niechcianych przybyszów. Joanna Erbel, socjolożka i współautorka mobilnego projektu KNOT, realizowanego w tym samym czasie, w różnych miastach Europy (niedawno w Berlinie, obecnie w Warszawie, niebawem w Bukareszcie), w ramach projektu The Promised City (84) opisała wspólną ze znajomymi wizytę w winiarni na warszawskiej Pradze, na ul. Inżynierskiej. Kwestia prawa do miasta objawiła się pod postacią dwóch jajek, które ktoś wyrzucił z okna kamienicy na chodnik, koło ich stolika. Dwa rozbite jajka silnie przypominały nam, że nasza obecność z winem, piwem, makaronem kupionymi w knajpie, na którą nie stać większości mieszkańców kamienicy, w której się ona mieści jest głęboko problematyczna. Chcąc nie chcąc ze swoimi gustami i przyjemnością picia dobrego wina jesteśmy – napisała Joanna Erbel – agentami i agentkami gentryfikacji. Nasz sposób bycia w mieście był tym, co jednemu z lokalnych mieszkańców przeszkadzało.(85) Niestosownie byłoby podobne, chuligańskie zachowania popierać i pochwalać. Ale chyba łatwo je – w obliczu absurdalnego entuzjazmu, z jakim dokonuje się w Polsce rewitalizacji/gentryfikacji – zrozumieć. Niedługo zapewne to już nie Manhattan będzie uważany za najbardziej patologiczny przykład gentryfikacji na świecie. Chyba że zaczniemy – jak pisał Wojciech Orliński – ratować nasze miasta, bijąc dziennikarzy w gentryfikowanych dzielnicach...(86)
W ramach KontenerARTu zapewne udało się zrealizować wiele godnych uwagi koncertów oraz interesujących spotkań i warsztatów. Jednak projekt został oprotestowany przez część jego adresatów, którzy jakoś nie chcą być cool, nie chcą stać się wyluzowanymi clubbersami. I chyba trudno ich o to winić. Może więc warto przemyśleć i przeformułować dalszą strategię. Bo chyba zabrakło, w tym przypadku, know-how, którym to sloganem reklamuje się Poznań. A może przeciwnie – taki sposób realizacji projektu, służący rewitalizacji/gentryfikacji dzielnicy, idealnie wręcz wpisuje się w poznańskie, neoliberalne know-how?
sierpień/wrzesień 2010
* - prawdopodobnie chodzi po prostu o okolicę ulicy Włodkowica we Wrocławiu.Nazwa Włodkowice nie istnieje ani historycznie, ani administracyjnie. (przyp. red. CIA)
Mikołaj Iwański (ur. 1979), filozof, wykładowca Politechniki Koszalińskiej, mieszka w Poznaniu.
Rafał Jakubowicz (ur. 1974), artysta i krytyk sztuki, mieszka w Poznaniu.
tekst pochodzi ze strony rozbrat.org
1) Edward Pasewicz, Wiersze, Dwutygodnik Strona Kultury, 03. 2009. http://www.dwutygodnik.com/artykul/113-wiersze.html
2) Seweryn Lipoński, Kultura za cenę spokoju? Spór wokół KontenerART, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 17.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8149418,Kultura_za_cene_spokoju__...
3) Por. Piotr Luczys, Kiedy słyszę (mówię) „rewitalizacja” myślę..., „Czas Kultury” nr 25 3/2010(156) rok XXVI, ss.12-18.
4) Tamże, ss. 15-17.
5) Tamże, s. 17.
6) Asia Kubiakowska, Rynkowy urok biedy nie do odparcia, czyli gentryfikacja po berlińsku i warszawsku, „Centrum Informacji Anarchistycznej”, 13.04.2010 https://cia.media.pl/rynkowy_urok_biedy_nie_do_odparcia_czyli_gentryfikac...
7) Neil Smith, Nowy globalizm, nowa urbanistyka: gentryfikacja jako globalna strategia urbanistyczna, „Przegląd Anarchistyczny”, nr 11, wiosna/lato 2010, s. 57.
8) Anna Karwińska, Gospodarka przestrzenna. Uwarunkowania społeczno-kulturowe, Warszawa 2008, s. 53.
9) Tamże.
10) Por. „Przegląd Anarchistyczny”, nr 11 wiosna/lato 2010, s. 109.
11) Neil Smith, Nowy globalizm, nowa urbanistyka: gentryfikacja jako globalna strategia urbanistyczna, „Przegląd Anarchistyczny”, nr 11, wiosna/lato 2010, s. 57.
12) Wojciech Orliński, Szanuj menela swego. Gentryfikacja czy rewitalizacja?, „Gazeta Wyborcza”, „Duży Format”, 01.07.2008. http://wyborcza.pl/1,76842,5411425,Szanuj_menela_swego__Gentryfikacja_cz...
13) Mateusz Gierszon, Podmiotowość dzielnicy. Między gentryfikacją a rewitalizacją, „Przegląd Anarchistyczny”, nr 11 wiosna/lato 2010, s. 91.
14) Tamże, ss. 91-92.
15) Por. Piotr Luczys, Kiedy słyszę (mówię) „rewitalizacja” myślę..., „Czas Kultury” nr 25 3/2010(156) rok XXVI, s. 12.
16) Wojciech Orliński, Szanuj menela swego. Gentryfikacja czy rewitalizacja?, „Gazeta Wyborcza”, „Duży Format”, 01.07.2008
http://wyborcza.pl/1,76842,5411425,Szanuj_menela_swego__Gentryfikacja_cz...
17) Tamże.
18) Por. http://modelator.blogspot.com/2008/01/zmiany-w-kolonii-artystw.html
19) Tamże, s. 91.
20) Rafał Rudnicki, Gentryfikacja: przyczyny, mechanizmy działania i warszawskie przykłady zjawiska, „Przegląd Anarchistyczny” nr 11, wiosna/lato 2010, s. 65.
21) Tamże.
22) Tamże, s. 70.
23) Intelektualistów od zaraz – Rozmowa z Jackiem Dominiczakiem, architektem, rozmawiał Michał Chyła, 19.03.2004. http://www.abcnet.com.pl/node/753
24) Ewa Łowżył, Kontenery sztuki nie zaszkodzą Nowej Gazowni, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 29.12.2009
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,91100,7404074,Kontenery_sztuki_nie_zasz...
25) Tamże.
26) Por. Karolina Krupska, Kontenery w nowej odsłonie, „Projekt Miejski”, 16.03.2010
http://projektmiejski.pl/2010/03/16/483/#more-483
27) Cyt. za: tamże.
28) Ewa Łowżył, Kontenery sztuki nie zaszkodzą Nowej Gazowni, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 29.12.2009
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,91100,7404074,Kontenery_sztuki_nie_zasz...
29) http://www.kontenerart.pl/?prasa,2
30) Piotr Kliński, Spór o KontenerART. Kultura pod hasłem TKM?
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8156833,Spor_o_KontenerART__Kultu...
31) Seweryn Lipoński, Kultura za cenę spokoju? Spór wokół KontenerART, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 17.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8149418,Kultura_za_cene_spokoju__...
32) Od Chwaliszewa do „Pigalaka”, „PolskaLokalna.pl Wielkopolskie”, 26.05.2008
http://polskalokalna.pl/wiadomosci/wielkopolskie/news/od-chwaliszewa-do-...
33) Por. Rafał Rudnicki, Gentryfikacja: przyczyny, mechanizmy działania i warszawskie przykłady zjawiska, „Przegląd Anarchistyczny”, nr 11, wiosna/lato 2010, s. 68.
34) Tamże.
35) Seweryn Lipoński, Kultura za cenę spokoju? Spór wokół KontenerART, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 17.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8149418,Kultura_za_cene_spokoju__...
36) Cyt. za: KontenerArt, Straszna sztuka, blog Izy Kowalczyk, 28.09.2008
http://strasznasztuka.blox.pl/2008/09/KontenerArt.html
37) Por. http://www.lepszypoznan.pl/2010/07/08/zebractwo-to-wybor-nie-koniecznosc...
Por. http://www.poznan.pl/mim/public/publikacje/folders.html?id=14111&instanc...
Por. Także: Marsz żebraków – happening, Rozbrat, 28.05.2008
http://www.rozbrat.org/informacje/ruch/368-marsz-zebrakow-happening
38) http://www.poznan.pl/mim/public/wiadmag/news.html?co=print&id=38512&inst...
39) Kuba Szreder, Koneserzy braku kontekstu, Nieregularnik Wolnej Kultury Część 2, Indeks 73
http://www.indeks73.pl/pl_,web_journal,_,124,_,434.php
40) Seweryn Lipoński, Spokojniejszy KontenerART: muzyka do 22, 22.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8167643,Spokojniejszy_KontenerART...
41) Michał Wybieralski, KontenerArt musi zostać, „Gazeta Wyborcza”, 18.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8150858,Nocne_zycie_kosztem_ludzi...
42) Sposoby na dłużników, Blubry.pl, 27.05.2009
http://blubry.pl/artykul2848,sposoby_na_dluznikow.html
43) Maria Bielicka, współpraca Jakub Polcyn, Czy wyprowadzka do kontenera to wyrok?, „Gazeta Wyborcza”, 26.06.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36037,8080036,Czy_wyprowadzka_do_konten...
44) Jarosław Urbański, Zsyłka do kontenera, „Lokatorzy.pl”, 15.10.2009
http://www.lokatorzy.pl/artykuly/zsylka-do-kontenera
45) Tamże.
46) Michał Wybieralski, KontenerArt musi zostać, „Gazeta Wyborcza”, 18.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8150858,Nocne_zycie_kosztem_ludzi...
47) Tamże.
48) Tamże.
49) Tanja Dückers, Artyści obłaskawieni, „Press Europe”, 16.07.2010
http://www.presseurop.eu/pl/content/article/295921-artysci-oblaskawieni
50) Asia Kubiakowska, Rynkowy urok biedy nie do odparcia, czyli gentryfikacja po berlińsku i warszawsku, „Centrum Informacji Anarchistycznej”, 13.04.2010. https://cia.media.pl/rynkowy_urok_biedy_nie_do_odparcia_czyli_gentryfikac...
51) Tamże.
52) Tanja Dückers, Artyści obłaskawieni, „Press Europe”, 16.07.2010
http://www.presseurop.eu/pl/content/article/295921-artysci-oblaskawieni
53) http://www.chwaliszewo.com.pl/
54) http://www.chwaliszewo.com.pl/index.php?page=nasze-plany
55) http://www.chwaliszewo.com.pl/Statut.pdf
56) http://pl.wikipedia.org/wiki/Chwaliszewo_(Poznań)
57) Przywrócić Chwaliszewo Poznaniowi, Moje Miasto Poznań, 20.05.2009
http://www.mmpoznan.pl/5049/2009/5/20/przywrocic-chwaliszewo-poznaniowi?...
58) Mateusz Gierszon, Podmiotowość dzielnicy. Między gentryfikacją a rewitalizacją, „Przegląd Anarchistyczny”, nr 11 wiosna/lato 2010, ss. 97-98
59) Seweryn Lipoński, Kultura za cenę spokoju? Spór wokół KontenerART, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 17.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8149418,Kultura_za_cene_spokoju__...
60) Studenci zmieniają Chwaliszewo, Moje Miasto Poznań, 18.02.2010
http://www.mmpoznan.pl/9795/2010/2/18/studenci-zmieniaja-chwaliszewo?dis...
61) Jarosław Łukszewicz, Grobla kwitnie, to widać, „Gazeta Wyborcza, 04.09.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8333930,Grobla_kwitnie__to_widac....
62) Tamże
63) Tamże
64) Tamże
65) Tamże
66) Grażyna Banaszkiewicz, Myślenie sztuką, „Europartner”
http://www.europartner.com.pl/drukuj.php?co=articles_pl&jaki=1259&archiw...
67) Tamże
68) Cyt. za: KontenerArt, Straszna sztuka, blog Izy Kowalczyk, 28.09.2008
http://strasznasztuka.blox.pl/2008/09/KontenerArt.html
69) Tanja Dückers, Artyści obłaskawieni, „Press Europe”, 16.07.2010
http://www.presseurop.eu/pl/content/article/295921-artysci-oblaskawieni
70) Tamże.
71) Michał Wybieralski, Współpraca Weronika Witkowiak, Angela Szymkowiak, Nowa wypożyczalnia rowerów: pierwsza darmowa, „Gazeta Wyboracz”, 12.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8130362.html
72) Por. Michał Wybieralski, Prezydent Grobelny widzi Rozbrat na peryferiach, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 16.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8148054,Prezydent_Grobelny_widzi_...
Por. także: Kolektyw Rozbrat, Oświadczenie w sprawie propozycji prezydenta, Rozbrat.org
http://www.rozbrat.org/gluszyna
Por. także: wyb, kn, Rozbrat nie chce na Sypniewo, koło bazy F-16, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 19.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8155359,Rozbrat_nie_chce_na_Sypni...
73) Intelektualistów od zaraz - Rozmowa z Jackiem Dominiczakiem, architektem, rozmawiał Michał Chyła, 19.03.2004
http://www.abcnet.com.pl/node/753
74) Karolina Krupska, Kontenery w nowej odsłonie, „Projekt Miejski”, 16.03.2010
http://projektmiejski.pl/2010/03/16/483/#more-483
75) Kuba Błoszyk, Ethno Port w duecie z KontenerART, „Moje Miasto Poznań”, 09.06.2010
http://www.mmpoznan.pl/11669/2010/6/9/ethno-port--w-duecie-z-kontenerart...
76) Mateusz Gierszon, Podmiotowość dzielnicy. Między gentryfikacją a rewitalizacją, „Przegąld Anarchistyczny”, nr 11 wiosna/lato 2010, s. 100
77) Ewa Łowżył, Kontenery sztuki nie zaszkodzą Nowej Gazowni, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 29.12.2009
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,91100,7404074,Kontenery_sztuki_nie_zasz...
78) Seweryn Lipoński, Kultura za cenę spokoju? Spór wokół KontenerART, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 17.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8149418,Kultura_za_cene_spokoju__...
79) Piotr Kliński, Spór o KontenerART. Kultura pod hasłem TKM?, „Gazeta Wyborcza”, Poznań, 20.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8156833,Spor_o_KontenerART__Kultu...
80) Seweryn Lipoński, Spokojniejszy KontenerART: muzyka do 22, 22.07.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8167643,Spokojniejszy_KontenerART...
81) Por. Michał Wybieralski, Kontenery pełne warsztatów, „Gazeta Wyborcza”, 02.08.2010
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8206848,Kontenery_pelne_warsztato...
Por. także: Warsztaty twórcze w kontenterach, Moje miasto Poznań, 03.08.2010
http://www.mmpoznan.pl/12604/2010/8/3/warsztaty-tworcze-w-kontenerach?ca...
Por. także: kontenerArt: jeszcze więcej twórczego myślenia, epoznań, 03.08.2010
http://www.epoznan.pl/news-news-20123-KontenerArt_jeszcze_wiecej_tworcze...
82) Antykwariat Pokój z widokiem
http://www.poznan.pl/mim/public/s8a/pages.html?id=1025&ch=5572&instance=...
83) Asia Kubiakowska, Rynkowy urok biedy nie do odparcia, czyli gentryfikacja po berlińsku i warszawsku, „Centrum Informacji Anarchistycznej”, 13.04.2010
https://cia.media.pl/rynkowy_urok_biedy_nie_do_odparcia_czyli_gentryfikac...
84) Por. Joanna Erbel. Rozmowa z Markusem Baderem i Oliverem Baurhennem, Knot: Łączymy wyobraźnię z rzeczywistością!, „Krytyka Polityczna”, 03.05.2010
http://www.krytykapolityczna.pl/Serwis-kulturalny/Knot-Laczymy-wyobrazni...
Por. także: Joanna Erbel, KNOT: Otwarte laboratorium myśli i ciał, „Obieg”, 12.06.2010
http://www.obieg.pl/prezentacje/17670
85) Joanna Erbel, Trzy jajka, praski antagonizm i błękitna karta, „Krytyka polityczna”, 22.07.2010
http://www.krytykapolityczna.pl/Serwiskulturalny/ErbelTrzyjajkapraskiant...
86) Wojciech Orliński, Szanuj menela swego. Gentryfikacja czy rewitalizacja?, „Gazeta Wyborcza”, „Duży Format”, 01.07.2008
http://wyborcza.pl/1,76842,5411425,Szanuj_menela_swego__Gentryfikacja_cz...
Los Buntownika. Książka Marka Griksa nareszcie do ściągnięcia w formie pdf + fragmenciki zachęcające do przeczytania cał
Griks, Śro, 2010-09-08 00:14 Kraj | Świat | Blog | Ekologia/Prawa zwierząt | Kultura | Lokatorzy | RecenzjeDedykowane młodym ludziom by nie ustawali w poszukiwaniu własnej drogi, by nie bali się być inni, by wierzyli, że musi być lepiej, by walczyli o swój własny szczęśliwy świat
Okładka: http://vegangrafik.blogspot.com
O to przed wami skończona wersja książki Marka Griksa "Los Buntownika". Możecie ją nabyć i ściągnąć pod tym linkiem: http://positi.blogspot.com/2010/09/los-buntownika-ksiazka-marka-griksa.h...
Przypomnę także, iż wciąż poszukujemy wydawcy papierowej wersji.
Wolność, równość, miłość, (=) anarchia, przyjaźń,
rodzina, skłoting, punk, prawa zwierząt, prawa ludzi,
ekologia, jedzenie zamiast bomb, pokój, tolerancja,
przygoda, prawda, wegetarianizm jako sposób na
nakarmienie głodnych w trzecim świecie, ocalenie
zwierząt, planety oraz siebie, duchowość, wiara w
Boga(lub jak kto woli w Dobro), indywidualizm,
DOBRO, (=) SZCZĘŚCIE, rozwój, nadzieja,
wytrwałość...
...Tymi i nie tylko tymi wartościami i ideami pragnę się
podzielić z Wami. Chciałbym by ta książka była jednym
ze sposobów na osiągnięcie lepszego świata dla Was, dla
naszych dzieci, dla Nas, Dla wszystkich. Do Was należy
następny krok. Powodzenia !!!
Podziękowania : RODZINA, Miercin Glutek, Daria Dubiela, Małgorzata Bordko, Beata, drukarnia Stencil, księgarnia Fort van Sjakoo, vegangrafik.blogspot.com, stronom pl.indymedia.org, cia.bzzz.net, anarchista.org , anarchipelag.wordpress.com , czsz.bzzz.net , wszystkim innym, którzy wystąpili w tej książce i którzy przyczynili się do jej wydania.
http://positi.blogspot.com na tych stronach możesz przeczytać także fragmenty następnej książki Marka Griksa "Szczęśliwe Życie Aktywisty" Fragmenty książki są też dostępne w anarchistycznej księgarni Fort Van Sjakoo na ulicy Jodenbreestraat 24 w Amsterdamie( wraz z innymi polskimi wydawnictwami i gazetami)
zapraszamy także to oglądania filmów naszego kolektywu Spirit Of Squatters (http://www.youtube.com/user/spiritofsquatters ) , a także do słuchania naszej audycji "Polonia Aktywna" w pirackim radiu Patapoe ( info na stronach )
LOS BUNTOWNIKA fragmenciki zachęcające do przeczytania całości
Wstęp Ostateczny
To książka pisana od czasu do czasu przez okres ponad dziesięciu lat. Taki przygodowy pamiętnik. Opisuje migrację z małych Siedlec do dużej Warszawy, a potem do holenderskiego Amsterdamu. Opisuje też „migrację" z zbuntowanego, czasem pijanego punka do świadomego, trzeźwo myślącego ojca, ekologa i aktywisty. Od błędów młodości poprzez często bolesne doświadczenia, przygoda po przygodzie obnażam swe życie, opisuję moją drogę, która czasami po wybojach zaprowadziła mnie aż tutaj. Szczerze do bólu opisuję nawet najgorsze błędy z obawą, że niektórzy mogą się śmiać lub zbyt boleśnie skrytykować.
Pierwsza Akcja Bezpośrednia
...Ekologia i jakiekolwiek działania z nią związane były jeszcze mniej popularne niż teraz. O punku wówczas też jeszcze nic nie słyszeliśmy, więc kto tam mógł wiedzieć o jakiejkolwiek akcji bezpośredniej. Wypłynęło to prosto z naszych serc, z naszej złości i chęci zemsty, odegrania się na mordercach drzew, jak ich nazywaliśmy. Nie było w tym żadnej ideologii. Zrobiliśmy tak, bo tak czuliśmy, że tak właśnie trzeba. Było to szczere, impulsywne działanie młodych dzieciaków....
...- To chodźmy najpierw go obejrzyjmy - po czym podeszliśmy jak gdyby nigdy nic i zaczęliśmy oglądać spychacz. Zastanawialiśmy się jakby go tu zepsuć.
- Widzisz tą rurę wydechową na masce ?
- No, ślepy nie jestem.
- Jak nasypiemy do niej piachu, to bedą musieli rozkręcać cały silnik i bardzo ciężko będzie im go uruchomić z powrotem.
- Ty, może poczekamy jeszcze trochę aż się ściemni ? - zaproponowałem.
-Nie, no co Ty ? Zaraz matki będą nas wołać do domów....
Pierwszymi przyczynami, w zasadzie prawie wszystkiego, co staram się robić w życiu, a więc także napisania tej książki, jest chęć czynienia dobra, pragnienie zmieniania świata na lepsze, a także wola niesienia dobrej nowiny, czy jak to tam zwał. Myślę, że wiecie o co mi chodzi.
Demonstracja przeciwko McDonaldowi w Pradze
...Już od młodości ważniejszy był dla mnie udział w demonstracji niż dobra zabawa na koncertach. Jest tyle rzeczy złych na tym świecie, że jedną z ważnych dróg ich zwalczania jest właśnie wyjście na ulice by przekazać innym własne zdanie. " STOP. Mi się to nie podoba. Nie zgadzam się ! Wysłuchaj mojego zdania i sam oceń czy nie mam racji ! ". To właśnie tego typu działanie sprawiało, że zwykli ludzie po przeczytaniu transparentu czy ulotki podchodzili do nas i mówili : " Macie rację." Albo jeszcze lepiej przyłączali się do nas i krzyczeli razem z nami. To była zawsze niezła nagroda dla nas lub organizatorów. Poczuć , że nie jesteśmy sami w naszej walce o Dobro tego świata. Nie najważniejsze było to czy osiągnęliśmy jakieś namacalne cele, ale ważne było to, że zawsze odnieśliśmy wygraną sami w sobie. Z czystym sumieniem mogliśmy sobie spojrzeć w twarz i powiedzieć : " Ja nie jestem obojętny na zło tego świata, nie siedziałem cicho, nie poddałem się bez walki."...
...Wszyscy protestujący mogą również być dumni z tego, iż to oni są motorem napędzającym historie w kierunku Dobra. To właśnie dzięki nim mamy ośmio, a nie szesnasto godzinny dzień pracy. To właśnie dzięki nim ta książka może zostać wydana bez cenzury. To dzięki nim nie ma już w Polsce testowania kosmetyków na zwierzętach. To dzięki nim być może świat jeszcze nie zginął i nie schylił się ku ostatecznemu upadkowi....
...Nie wiem co mną wtedy pokierowało : troska i strach o to, że złapią aktywistę, którego mało co znałem ? Poczułem z nim międzyludzką, punkową solidarność ? Podobno wszyscy punkowcy to jedna rodzina ( haha!)
Wtedy się nad tym nie zastanawiałem. Był to impuls. Widząc goniących, pełnych złości ochroniarzy nie wiele myśląc zacząłem przeciwdziałać. Pobiegłem za jednym z nich i mocno kopnąłem go w dupę. Był dużo większy i szerszy ode mnie. Miał długą pałę za pasem, gaz oraz pistolet, a ja bylem taki mały i młody (miałem dopiero 16 lat)....
Bo jeśli chodzi o mój punk(t) widzenia to prawdziwe szczęście mamy dzięki czynieniu dobra.
Brutalny Napad Policji Na "Skłoterską"
...W pierwszej chwili nawet trochę się ucieszyłem, że to bastardzi, a nie jacyś nazi-debile, czy jakieś psycho-drechy. Szybko jednak zmieniłem zdanie. Z miejsca, ten pierwszy, który kopał rzucił się na mnie z nożem. Na początek dostałem kosą w rękę, potem z pięści w twarz....
..."Cholera. Jeśli gliniarze łamią prawo, to są w stanie zrobić mi wszystko." – przemknęło mi przez myśl. Czułem, że ocieram się o śmierć i że bardzo prawdopodobnym jest, że zginę....
..." Co za chory umysł mógł wymyślić taką torturę?! Co za psychole! Muszę się ratować. Musi mi się udać! Znając teren, wybiegnę z budynku dużo szybciej, niż oni. Może uda mi się dobiec do najbliższego wieżowca. Na otwartej przestrzeni mnie nie zabiją, będą bali się świadków. W bloku tym bardziej. Najgorsze, że zostawię Paprykę, ale może jej nie znajdą. Może psa nie zabiją... Kur... Nic nie mogę zrobić! Boże pomóż!" – myśli miałem chyba z tysiąc na sekundę...
Dlatego nie ważne jest, gdy ktoś mi powie, że anarchia jest utopią. Nawet, jeśli raj na ziemi nie istnieje to i tak warto o niego walczyć.
Food Not Bombs - Jedzenie Zamiast Bomb
- Wypi...ać mi powiedzieli. Odpowiedziałem im , że nie znam takich słów, bo kulturalny człowiek ich nie używa. Na to ochroniarze skopali mnie , obili mi nerki i nogę !
- Mnie też skopali - dodaje kobieta w ciąży.
- Na Śródmieściu to jeden z nich groził mi pistoletem i mówił, że to na ostre. Powiedziałem mu " To strzelaj " i strzelił mi w twarz. Widzi pan te oparzenia ? - pokazuje mi skarżący się bezdomny, by uwiarygodnić swoją historię.
- Ja i tak tu urodzę. Nie mam mieszkania i to jest mój dom, ten "kawałek podłogi" - mówi kobieta w ciąży.
O to niektóre relacje bezdomnych jakie usłyszeliśmy podczas środowego rozdawania jedzenia na dworcu centralnym. Ludzi tych ochroniarze z firmy " Żubrzycki" oraz policjanci próbują wyrzucić z Dworca Centralnego. O to czego doczekaliśmy się w naszym katolickim kraju tak bardzo dążącym do Europy. Jeżeli tak ma ona wyglądać, to ja dziękuje. Nie dość , że ludzie nie mają gdzie mieszkać , to wyrzuca się ich z kolejnych miejsc gdzie nie marzną. Nie dosyć ,iż prawie cały czas chorują, a opieka zdrowotna jest dla nich coraz trudniej dostępna, to jeszcze wyrzuca się ich na mróz. Takie nieludzkie postępowanie kojarzy mi się z faszystowską eksterminacją. Sytuacja ludzi w tym kraju z dnia na dzień się pogarsza. Strajkują lekarze, górnicy, nauczyciele, pielęgniarki i wielu innych. Coraz więcej uczciwie, ciężko pracujących ludzi jest coraz bardziej nie zadowolonych z życia, które staje się coraz cięższe i droższe. Sytuacja polepsza się jedynie politykom, biznesmenom, urzędnikom i tym podobnym cwaniaczkom, którzy bardziej szkodzą niż pomagają. To oni odpowiedzialni są za stale pogarszająca się sytuację. Bezdomnych , bezrobotnych i biednych jest coraz więcej. Sytuacja jest tak niepewna, że Tobie też może się powinąć noga. Czy chciałbyś by ktoś w ciężkiej sytuacji wyciągnął do Ciebie pomocną dłoń ? A czy Ty sam komuś pomagasz ? Jeśli Ty nie pomożesz dzisiaj biedniejszym , nie zrobi tego nikt inny. Jeśli ludzi pomagających będzie za mało , może okazać się , że jest ich też za mało, kiedy Ty będziesz w potrzebie.
Ludzie ! Miejcie serca ! Jeśli Wy będziecie czynili dobro ten świat stanie się lepszy i znośniejszy ! Nie czekajmy ! Jeszcze tyle do zrobienia !...
Ortodoksyjnie wyglądający punkowiec w mniej więcej moim wieku nalewał wszystkim wegańską zupę, życząc przy tym smacznego i zapraszając wszystkichh ponownie za tydzień. To była jego anarchia.
Jedząc ten należący się mojemu ciału już od paru dni porządny, zdrowy posiłek, rozmyślałem sobie: „Kur...! Przecież na jego miejscu równie dobrze mógłbym stać ja. Zamiast tak codziennie zalewać się alkoholem, powinienem tak jak oni robić coś pozytywnego". Podobała mi się ta akcja. Była szczera i konkretna. Nie przestając jeść, zacząłem gadać z tym punkowcem.
– Skąd macie pieniądze na jedzenie?
– Zrzucamy się między sobą.
– Naprawdę? Z własnych pieniędzy?
– Tak.
– I stać was na to wszystko? Przecież to masa żarcia, a jeszcze herbata i wasz czas. Kupa wydatków.
– Ciebie też byłoby stać gdybyś tak dużo nie pił.
– Pewnie masz rację. Może mógłbym Wam jakoś pomóc? W gotowaniu, albo może czym innym?
– No pewnie, jak najbardziej. – wyraźnie ucieszyła go moja oferta – przyjdź w następną niedzielę do Blajby. Ty chyba wiesz, gdzie to jest?
– Tak, oczywiście, że wiem. Spróbuję przyjść. – rzuciłem pustą obietnicę.
Blajba to prowadzony przez punkowców socjal, gdzie przez cały tydzień można bardzo tanio śniadaniować, wykąpać się, wyprać rzeczy pograć w bilard, piłkarzyki itp. Podziwiałem tych ludzi za tę inicjatywę.
– No pewnie, jak najbardziej. – wyraźnie ucieszyła go moja oferta – przyjdź w następną niedzielę do Blajby. Ty chyba wiesz, gdzie to jest?
– Tak, oczywiście, że wiem. Spróbuję przyjść. – rzuciłem pustą obietnicę.
Ten podarowany obiad dał mi dużo do myślenia i na długo utkwił w mojej pamięci. Myślę, że na pewno miał duży wpływ na moje dalsze życie. To, że podali mi rękę, mimo że byłem na dnie, że bezinteresownie mnie nakarmili było też jednym z powodów, dzięki którym sam w przyszłości zacząłem robić akcje Food Not Bombs.
Drugą ważną przyczyną, która mogła na to wpłynąć, było to, że sam często w swym życiu bywałem głodny i dokładnie wiem jak to jest. Nawet sam będąc biedny poświęcałem swój czas, cierpliwość i pieniądze. Dawanie komuś chronicznie głodnemu pożywienia daje tak duże bogactwo satysfakcji, niemalże równe szczęściu obdarowanego.
Po trzecie nie ma chyba lepszego przykładu na prawdziwszą anarchię i na dobro międzyludzkie jak dzielenie się jedzeniem z ludźmi biedniejszymi, podczas gdy samemu nie ma się zbyt wiele. To jeden z lepszych sposobów by uczyć ludzi, że można żyć inaczej, że nie trzeba żyć egoistycznie, że nie wszyscy musimy brać udział w wyścigu szczurów po pieniądze i że euro nie musi być naszym bogiem.
W dzisiejszych czasach uważam Food Not Bombs za dobry sposób, by obronić się przed morderczym i bezdusznym kapitalizmem. Nauczyć ludzi być dobrymi dla siebie, tak jak mnie niegdyś nauczono. Z tego też powodu często najbardziej angażowali się w to skłotersi i inni wcale nie za bogaci ludzie.
Bardzo istotnym powodem prowadzenia całej akcji był sprzeciw przeciwko coraz większym wydatkom na zbrojenia, w obliczu rosnącej liczby bezdomnych, głodnych i biednych. Poprzez prowadzenie tej akcji chcieliśmy pokazać i ośmieszyć rząd od tej strony, że w przeciwieństwie do nas, kilku biednych anarchoskłotersów nie potrafi (a raczej nie chce) pomagać biednym.
Dobrze, że pomagali nam ludzie z zewnątrz, tak jak te anarchopunki z Ursynowa. Oni byli konkretnie aktywni. Kiedyś nawet napisali i wydali sporo ulotek o Food Not Bombs. Tym razem przywieźli…
– Griks, popatrz na to. – powiedziała Anka rozwijając transparent.
– Łał!!! Wspaniały – stwierdziłem z zachwytem, a moim oczom ukazało się znane logo FNB z marchewką w zaciśniętej pięści – Kto go namalował? – zapytałem zaciekawiony.
– Ja – odpowiedział Szymon – Ale trzeba jeszcze poprawić dobrą farbą, bo ten marker to nawet deszcz zmyje.
– Ja mam taką farbę do robienia naszywek, później to zrobimy. Teraz weźmy się za gotowanie – powiedziałem.
– Najpierw zobaczmy jakie mamy składniki i czy trzeba coś kupić. – zaproponowała Łysa.
– No właśnie. My przywieźliśmy trochę jedzenia. – poinformowała Anka pokazując zawartość plecaka.
– O kostka sojowa. Zajebiście! – ucieszył się Rolnik.
Jednak niestety nie zawsze dla wszystkich wystarczało. Zdarzało się tak, że jeden z ostatnich wyskrobywał garnek, że z bólem serca musieliśmy im tłumaczyć:
– Niestety zrobiliśmy tyle na ile było nas stać.
– Przyszliście niestety nieco za późno.
– Może następnym razem.
– Normalnie staramy się być po 19.00. Jeśli od tej godziny będziecie na nas czekać na pewno się załapiecie.
Nie czuliśmy się wtedy z tym dobrze lecz cóż mogliśmy poradzić? Często było to naprawdę wszystko na co było nas stać, a czasami nawet więcej. Moja żona częstokroć robiła mi wyrzuty, że przecież my sami nie mamy domu i ledwo wiążemy koniec z końcem. Jednak ja wciąż pamiętałem mój głód i to, że mi też kiedyś pomogli. Wychodziliśmy z założenia, że przecież ktoś musi pomagać tym biedakom, a jak nie my to kto???
... Podczas gdy coraz większa liczba ludzi nie ma pracy, domów coraz więcej z nich nie ma jak wyżywić swoich rodzin, a nawet siebie, jako jedno z wyjść z cały czas pogarszającej się sytuacji widzimy w pomaganiu sobie nawzajem.
"Pomagajmy Najbiedniejszym
Przecież są naszymi Braćmi
Pomagajmy Najbiedniejszym
Choć nie jesteśmy bogaci
Pomagajmy Najbiedniejszym
Wtedy świat stanie się lepszy
Pomagajmy Najbiedniejszym
Może ktoś nam też pomoże"
- Zbuntowani
Dlaczego "Zamiast Bomb" ?
Nie możemy pogodzić się z faktem, że władza wydaje miliardy na maszyny do zabijania i nauczenie ludzi z nich korzystać, podczas gdy tak wielu głoduje. Poprzez tą akcje chcemy pokazać, że my anarchiści tak często przedstawiani mylnie jako wrogowie ludu, nie będąc bogaci jesteśmy w stanie zorganizować pomoc potrzebującym. W ten sposób także protestujemy przeciw temu, że rząd marnotrawi nasze pieniądze przeznaczając je na doskonalenie armii
- maszyny do zabijania, czyli dla nas czegoś bardzo złego.
Boli nas to , że 35.000 ludzi ( czyli więcej niż podczas ataku na World Tride Center ) umiera w męczarniach z głodu każdego dnia. Gdyby choćby 1/5 wydatków na zbrojenia przeznaczyć na dożywienie ludzi nikt z nich nie był by głodny. Za cenę wyprodukowania dwóch najnowocześniejszych samolotów można by zaszczepić wszystkie dzieci w Afryce przeciwko 5 najgroźniejszym chorobom, które powodują tam śmierć. Jednak rządy nie potrafią znaleźć tych pieniędzy....
Straszna podróż
...W Cottbus zdążyłem jeszcze na pociąg do Berlina. Miałem szczęście , bo czekając i pałętając się na stacji mógłbym ściągnąć na siebie pytanie zadane przez jakiegoś z policjantów : " Czy mogę zobaczyć pański paszport ?". Szczególnie przy polskiej granicy często kontrolują ludzi by wyłapać nielegalnych.
Najtrudniejsze było już za mną lecz zagrożenie było wciąż bliskie. Nie chciałem by po tylu trudach, cierpieniach i nerwach to wszystko okazało się daremne....
...W końcu dojechałem do tego wymarzonego miasta Amsterdamu. Niestety nie byłem w stanie podziwiać go i cieszyć się jego urokiem. Moje myśli skupione były nad znalezieniem mojej rodziny....
...Po tym jak oszustwo wyszło na jaw byliśmy zdani tylko na siebie. Sami w obcym mieście, bez znajomości NIKOGO, nie znając nawet języka....
...Nasza radość, że w końcu jesteśmy razem była przeogromna. Nea ściskała mnie tak mocno jak nigdy przedtem....
Klinika Dla Nielegalnych
...Z własnego życia wiedziałem, iż nie urodzonym w UE trudniej o pracę, za którą, bo nielegalna często otrzymywali dużo mniejszą zapłatę. W tych warunkach często niemożliwością jest opłacić zawyżone dla nieubezpieczonych koszta leczenia. Te wszystkie powody oraz najważniejszy: chęć wzięcia zdrowia mego i mej rodziny we własne ręce, potrzeba uniezależnienia się jak najbardziej jak tyko mogłem od tego systemu skłoniła mnie bym zaczął uczyć się na własną rękę medycyny. Chciałem pomóc sobie i takim jak ja być godnie traktowanym i niezależnym od jakichś rasistowskich, dyskryminacyjnych reguł UE....
...Doc był jednym z najlepszych nauczycieli jakich spotkałem na swej życiowej drodze. Atmosfera "klasy" była całkowicie luzacka i bezstresowa. Można było nam nawet leżeć jeśli tak było wygodniej. Co jakiś czas opowiadał nam dowcip lub adekwatną do tego co nauczał historię ze swego życia. Były to opowieści z wielkich masowych demonstracji w USA, na kŧórych protestujący zostali pobici przez brutalną amerykańską policję...
Jako autor tej książki mam ambicję, by stała się ona punkową rewolucją w literaturze, by pokazać, że każdy może pisać i powinien to robić, jeśli ma cokolwiek ciekawego do przekazania. Niech pisanie odżyje jako glos Dobrej nowiny. Niech stanie się naszą bronią przeciwko złemu światu.
Zjednoczona Europa - Faszystowska granica
...- No i tych z Polski trzeba zamknąć by sprawdzić czy są legalni, a tych z unii nie. Ci z po za Unii są gorsi. Podobne podziały tworzył Adolf Hitler.- i na to już nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, a że bylem ciekawy zażądałem :
-Czy mogę znać odpowiedź ?
- Jeśli się panu nie podoba w Holandii, to po co tu przyjeżdżasz.
- O to chodzi, że mi się tu podoba, lecz te faszystowskie prawo nie pasuje do tego tolerancyjnego kraju....
...Wystarczy wyobrazić sobie wysłańca z wioski trzeciego świata, który wysiłkiem swoim i wszystkich mieszkańców został wysłany do świata bogatych, by stamtąd pomógł biednej wiosce. Wyobraźmy sobie tego człowieka deportowanego za jazdę bez biletu. On wraca do umierającej z głodu wioski, pozbawiając ją ostatniej nadziei, którą w nim pokładali. Nie mają szans na ponowne zgromadzenie pieniędzy, by po raz kolejny spróbować kogoś wysłać. Jedyne światełko nadziei tych ludzi zostało zgaszone szatańskim rasizmem Europy. Najsmutniejsze jest to, że oni są biedni i głodni , bo ich pola, warzywa, owoce i dobra materialne są wywożone do krajów bogatych by np. wykarmić zwierzęta hodowlane przez co wyprodukowany będzie kawałek mięsa kilkanaście razy mniejszy niż pożywienie jakie zużyto na jego produkcję. Wszystko byśmy my, na zachodzie mogli pić kawę i objadać się tanimi owocami tropikalnymi, które są tańsze niż miejscowe jabłka, bo ktoś tam, w trzecim świecie został wykorzystany.
Takie i inne tragedie zdarzają się często w Europie, która szczyci się, że zniszczyła widmo faszyzmu podczas II wojny światowej. Czym jednak rasizm " krzywych nosów " różni się od rasizmu Unii Europejskiej.
Każdy obywatel nie będący członkiem UE ma gorsze prawa i ograniczenia, które jeśli będą przekroczone mogą być podstawą do deportacji....
Żyj ciekawie + żyj dobrze = żyj szczęśliwie.
Jedyna historia, w jaką wierze jest ta, którą przeżyłem.
Festiwal Rainbow
...Przez cały mój pobyt nie zauważyłem nawet by ktokolwiek pił mleko i jadł jajka, o mięsie nie wspomniawszy. Wszystkie kuchnie, nawet ta dla dzieci były wegańskie.
Nigdy w życiu nie widziałem by aż tyle osób odżywiało się w ten sposób .Nieprawdopodobne, a jednak prawdziwe. Lepszy świat jest możliwy - to jedno z piękniejszych spostrzeżeń ,które nasunęły mi się na tym festiwalu. Żadnej policji, żadnych strażników porządku, w żadnej kuchni żadnych szefów ,nikt bardziej uważany, żadnych panów, żadnych poddanych i co?
... i nikt się nie pozabijał, nikt się nawet nie pobił, nigdzie nie czułem się tak bezpieczny o swoją kamerę nie mając jej przy sobie....
... Dobrych rzeczy można było się nauczyć od innych, którzy je robili, złe nawyki można było się oduczyć od innych, którzy ich nie czynili. Gdy podchodzisz do jednego ogniska i częstują Cię herbatą, przy drugim częstują Cię też ciapatami i tak przy każdym, które napotkasz na twoim wieczornym spacerze. Co zrobisz gdy rozpalisz swe własne ognisko? Jeśli masz otwarte serce i szybko się uczysz zrobisz herbatę ,skręcisz dżointa, zrobisz jedzenie itp. Wszystko po to by ugościć każdego kto do Ciebie zawita. Tak nauczyłeś się gościnności i teraz czujesz jakie to wspaniałe. Uczyć się być dobrym, przekazywać tą wiedzę innym. Doświadczać jak ekologicznie, przyjaźnie i dobrze jest żyć razem. To jedna z idei festiwalu.
Te 2000 ludzi żyjących bez bójek, bez narkomani, bez cywilizacji, będących razem jest dobrym przykładem na skuteczność tej nauki (=duchowej rewolucji ?)....
Kocham moją córkę i moją kobietę, bo czuję że to jest dobre. Spełniam się gdy daję im całego siebie i staram się by moja miłość była jak najlepsza i jak najczystsza. Staram się dać im szczęście i dzięki temu otrzymuję szczęście. Te dwie istoty są najważniejsze w mym życiu. Całą resztę staram się robić dla nich, a przez to także oczywiście dla ludzi, zwierząt, roślin i całego świata. Z miłości, z potrzeby czynienia dobra leczymy, filmujemy, pomagamy w skłotowaniach, by ludzie mieli, gdzie mieszkać, chodzimy na demonstracje, akcje, sadzimy drzewa, staramy się żyć ekologicznie, robimy program w radiu, by o tym wszystkim opowiedzieć. Cieszy mnie to wszystko, bo czuję, iż jest to dobre,
Miłość
...Gdy się naprawdę kocha jest się w stanie wszystko zrobić dla ukochanej osoby. Staje się ona ważniejsza niż cały świat, nawet niż Ty sam. Jesteś w stanie poświęcić całe swoje życie, a nawet więcej tylko po to by w jakikolwiek sposób uszczęśliwiać wybrankę twego serca. Nic innego nie może być ważniejsze, a jeśli jest, to miłość staje się zaniedbana. To bardzo złe dla Miłości, bo wtedy niczym nie podlewany kwiat może ona uschnąć. Dlatego nie popełniajmy tego błędu, by zaniedbywać Miłość, nie odkładajmy rzeczy na później, nie przedkładajmy niczego przed nią, bo inaczej możecie tak jak ja obudzić się z ręką w nocniku. Dlatego jeśli coś nie gra w waszym związku, proszę, zamiast pójść na piwo z kolegami by sobie odreagować lepiej zrób swej ukochanej romantyczny obiad. I nie czekaj z tym dłużej. Zrób to teraz, ona jest tego naprawdę warta, a chwile z nią są najcenniejsze...
...tak naprawdę szczęścia kupić się nie da. Gdy próbujemy zastąpić je dobrami materialnymi po chwili sztucznego zachwytu, ekstazy, nadchodzi pustka, którą znowu ślepo staramy się wypełnić. Błędne koło uzależnienia toczy się dalej i po raz kolejny wypełniamy ją krótką ułudą. Poszukujemy coraz to mocniejszych wrażeń pogłębiając się coraz bardziej w bagnie niespełnienia. W ten sposób skupieni na zaspokajaniu swego ego, zamiast uzyskania szczęścia, pogłębiamy jedynie naszą frustrację. Ja za darmo czyniąc dobro otrzymuję tyle atrakcji i szczęścia, że nie muszę ich „kupować". Taką drogę wybrałem i jestem na niej szczęśliwy, dlatego też poprzez tę książkę staram się Wam pomóc w (jak mi się wydaje) dobrym wyborze dla nas wszystkich.
POCZĄTEK KAPELI ZBUNTOWANI
Jancia dostała nawet propozycję śpiewania w Carasie – jednej z siedleckich kapel rockowych. Gdy o tym usłyszałem zapytałem:
– I co im powiedziałaś?
– Odmówiłam.
– Jak to? Czemu? – zapytałem trochę zdziwiony.
– Bo Carasa gra ciulową muzykę, a ja już śpiewam w jednej kapeli. –odpowiedziała i chyba miała rację.
– Szczęściarz ze mnie. – wyraziłem to co czuję.
Tak oto powstała nasza kapela wraz z knajpą, która też była kawałkiem naszego życia. Kto wie jak bardzo znaczącym? To był wielki dzień.
...jest to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie mnie w życiu spotkały i jestem bardzo szczęśliwy, że mimo odmienności i trudności wszedłem w to i do dziś w tym stoję dobrze się z tym czując. Nie wszystko opiera się tu na pieniądzach, czy własności. Są tu wartości większe niż chciwość, zazdrość i chęć posiadania, które to chcą zawładnąć światem (dlatego może coraz bliżej do zagłady). Te wartości to prawdziwa miłość, prawdziwa równość, prawdziwa wolność, (które razem tworzą prawdziwą anarchię), które należy ludziom pokazywać, przekazywać, uczyć i walczyć o nie na wszelkie możliwe sposoby. Ta książka jest właśnie jednym z moich kroków do lepszego świata dla nas, dla naszych dzieci, dla wszystkich.
PAPRYKA RATUJE MI ŻYCIE
Tak się pocieszałem mając nadzieję „Przecież w końcu musi się trafić jakaś porządna robota". W radiu, które odbierało tylko jeden, ale za to najnudniejszy program, czyli „1-ę", w wiadomościach podali, że parę kolejnych osób umarło z zimna. Wśród nich staruszek, którego nie stać było na opłacenie ogrzewania. „Czy o taką Polskę walczył kiedyś?" Zadałem sobie pytanie, po czym poszedłem połamać deski na noc.
POŻAR W SPOKOCHACIE
Zza drzwi usłyszałem jakieś hałasy. Zdało mi się, że ktoś włamał się do przedpokoju. Wyskoczyłem tam z rurą w gotowości bojowej lecz gdy zobaczyłem światła latarek, czym prędzej schowałem i zamknąłem się z powrotem. W jednej chwili przypomniała mi się groza napadu na Wilanowską. Przestraszony i pewnie blady, powiedziałem:
– To policja!
NARODZINY SZCZENIAKÓW
Podsadziłem szczeniaczka do cycka. Trochę possał lecz szybko się zmęczył i zaniechał. Ja dalej uparcie podsadzałem go do sutka i mówiłem:
– Jedz malutki, jedz. Będziesz silniejszy. Teraz musisz dużo jeść, by dogonić swoje rodzeństwo.
STRASZNA PODRÓŻ
Brzeg po drugiej stronie był także urwisty. Użyłem wszystkich sił, by na niego wskoczyć, bo w takich chwilach nie ma czasu na powtarzanie. Wszystko starałem się robić na 100%, albo nawet więcej. Myśli o zmęczeniu wtedy się już nie liczyły. „No to już jestem w Niemczech" – pomyślałem będąc na drugim brzegu. Przed oczami ukazało mi się pole ziemniaków, a za nim las. Pomknąłem przez nie najszybciej jak tylko mogłem. „Kur..., jeśli dziadek kitował zestrzelą mnie jak kaczkę" – myślałem biegnąc. Niemalże czułem na sobie wzrok snajpera, który we mnie mierzy. Niemalże już słyszałem jak krzyczy:
– Stój, bo strzelam!!!
Co wtedy bym zrobił??? Ani wówczas, ani teraz nie potrafię sobie odpowiedzieć na to pytanie. Tyle się znamy ile przeżyliśmy.
„Nie spałem już prawie dwie doby, jestem głodny, zmęczony. Jeśli po takim wysiłku by mnie złapali, chyba by mnie rozwalili psychicznie. Boże. Proszę nie dopuść do tego, bo i tak już bardzo się wycierpieliśmy". – modliłem się w duchu. Zaczęło się już nieźle ściemniać, a zakrętu wciąż nie było widać. „Przeszedłem już wystarczająco daleko" – pomyślałem. „Muszę zaryzykować, bo nie wiadomo ile jeszcze mogę tak iść" – postanowiłem wchodząc z powrotem na asfalt.
Ruch skłoterski to społeczność, w której wybrałem swe życie, z którą się utożsamiam i z której jestem dumny. Nie jestem Polakiem, jestem Skłotersem. Nie jest to raj, ale dla mnie jest to zdecydowanie krok w tym kierunku. Kolejnym powodem, dla którego piszę jest promowanie kultury, w której po części się wychowałem. Jest ona tak różnorodna, że nie da się jej określić jednym słowem. Niektórzy nazywają ją punkową, niektórzy niezależną sceną, albo ruchem skłoterskim czy anarchistycznym albo też po prostu wolną społecznością. Jakkolwiek by to zwal jest to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie mnie w życiu spotkały i jestem bardzo szczęśliwy, że mimo odmienności i trudności wszedłem w to i do dziś w tym stoję dobrze się z tym czując. Nie wszystko opiera się tu na pieniądzach czy własności. Są tu wartości większe niż chciwość, zazdrość i chęć posiadania, które to chcą zawładnąć światem(, dlatego może coraz bliżej do zagłady). Te wartości to prawdziwa miłość, prawdziwa równość, prawdziwa wolność, ( które razem tworzą prawdziwa anarchię), które należy ludziom pokazywać, przekazywać, uczyć i walczyć o nie na wszelkie możliwe sposoby. Ta książka jest właśnie jednym z moich kroków do lepszego świata dla nas, dla naszych dzieci, dla wszystkich.
PIERWSZE SKŁOTOWANIE W AMSTERDAMIE
Powoli wszedł tam, gdzie Jacek, wyciągnął się, stanął na palcach i jakoś udało mu się dosięgnąć balkonowych barierek, których od razu się też złapał. Jednocześnie podciągnął się na nich i wybił się nogami z drabiny. Nagle usłyszeliśmy trzask łamanej deski, a Lucek, będący już prawie całym tułowiem na balkonie, bardzo niebezpiecznie się zachwiał i usłyszeliśmy tylko krótkie:
– Kur...!
Wtedy chyba wszystkim na dole zaparło dech w piersiach. W momencie, gdy pękła poręcz, byliśmy pewni, iż Lucek spadnie...
Gdy już wszedł do wewnątrz, wszyscy wzięliśmy rzeczy prawnie potrzebne do skłotowania po czym szybko i sprawnie zaczęliśmy je wnosić na górę. Były to materac, krzesła oraz stół. Bez tych rzeczy gliniarze teoretycznie mogliby się przyczepić o to, że chcieliśmy się włamać, a nie mieszkać. Według holenderskiego prawa, które zezwala na skłoting ten zestaw podstawowych mebli jest dowodem na to, że naszym zamiarem jest zająć miejsce, a nie je okraść. Co prawda i tak w pewnym sensie zaskłotowaliśmy te mieszkanie „nielegalnie". Cała kamienica i tak była już do wyburzenia, a wysiedleni mieszkańcy opóścili ją nie dłużej niż miesiąc temu. Holenderskie prawo wymaga, aby skłotowany lokal był pusty i nieużywany conajmniej rok. Nasze nowe mieszkanie nie spełniało tego warunku. W związku z tym nie mieliśmy też tak zwanego kadastra, dokumentu poświadczającego jak długo mieszkanie stoi puste. Z tych powodów nie zaprosiliśmy też policji, by sprawdziła i spisała protokół o tym, że wszystko zrobiliśmy poprawnie. Kierowaliśmy się zasadą:, „Jeśli niemożliwe jest byś zrobił coś dokładnie tak jak trzeba, zrób to, chociaż najlepiej jak tylko potrafisz".
HOLENDERSKI PAŃSTWOWY RASIZM
Gdy usłyszałem to z mojego gardła wydobył się długi i głośny krzyk rozpaczy a moja szamotanina wzmogła się do tego stopnia, że kolejni tajniacy zaczęli mnie nieść, a przy okazji tak, mnie powykręcali, że przy dalszym wierzganiu mogli mi połamać rękę. Nie szamotałem się już, więc, ale wciąż wrzeszczałem
OBRONA SKŁOTU KALENDERPANDEN
To co ujrzałem było zadziwiająco nieprawdopodobne, a jednak piękne i (bo) rzeczywiste. Ci leniwi punkowcy, których znałem z ciągłego przesiadywania w barze i nieustannego przechylania piwa, tym razem pracowali z tak niespodziewanym u nich zapałem. Kobiety z poświęceniem nosiły ciężkie płyty chodnikowe. Każdy pracował. Tym razem nie było takich, którym się nie chciało. Każdy dokładnie wiedział, po co tutaj został. Barykady były budowane ze wszystkiego, co było pod ręką. Najczęściej były to płytki chodnikowe niszczonej ulicy, która zresztą przez rozkopanie też stała się przeszkodą. Mimo że raczej nikt tego nie koordynował, robota szła całkiem sprawnie. Wiadomo było co robić. Każdy pomysł, każda uwaga rozpatrywana była szybko przez ogół. W ten sposób płyty były podawane „murarskim sznureczkiem". Jedni je demontowali z chodnika, drudzy podawali je sobie z rąk do rąk, a inni układali z nich coraz większe mury barykad. Robota wrzała jak w ulu. Nigdy w swoim życiu nie widziałem tak sprawnie, tak dobrze, z tak wielką energią i ochotą pracujących ludzi, a co dopiero punków. Ci ludzie są zdolni do wielu rzeczy – zależnie od sytuacji. Wszyscy czuliśmy wielką potrzebę przeciwstawienia się złu i bronienia tak ważnego miejsca dla nas. Czuło się też ducha historii. Może trochę przesadzam lecz takie porównania podsunęły mi rozgrywające się przed oczami zdarzenie. To było prawie jak powstanie warszawskie. Budując z zapałem kolejne barykady czułem się niczym mały Gavroche. To uczucie jedności, które wszyscy czuliśmy, było dla nas bardzo ważne. Było nas tak wielu, kocioł narodowości i języków, niby tyle różnic, a właśnie wtedy czuliśmy tak bardzo tę więź, która nas łączy niczym rodzinę. To uczucie jedności wywierało wrażenie nie tylko na mnie. Wszyscy byliśmy jak bracia. Gdy jeden niósł coś ciężkiego, zaraz ktoś inny nie pytając mu pomagał. Gdy ktoś zmęczył się kopaniem, szybko zastępował go następny. Nie wyobrażam sobie by jakikolwiek system pracy mógłby być lepszy.
Skłotów, praw do wszystkiego, co Ci się należy, społecznej sprawiedliwości, wolności itd. nikt Ci nie da za darmo. Nie zrobią tego ani politycy, ani policja, ani kolejne wybory. To wszystko musimy wywalczyć sobie sami. Jeśli Ty, ja nie będziemy walczyć o to razem, jeśli sobie tych rzeczy nie wywalczymy, nigdy nie będziemy ich mieli. I nie jest najważniejsze, czy zwyciężymy. Najważniejsze to się nie poddawać w walce o lepszy świat, może wtedy nie będzie on coraz gorszy. Naszym zwycięstwem zawsze będzie to, że mówimy stanowcze NIE w obliczu draństwa (istota ruchu punk?).
Gdy zaczęło świtać, gliniarze przestali nas gazować. Choć było to mało realne wszyscy chyba mieliśmy cichą nadzieję, że sobie odpuszczą, że to już koniec, że WYGRALIŚMY. Tak bardzo chcieliśmy, by było to prawdą, że nawet zaczęliśmy w to wierzyć.
Dopóki wciąż istnieje nadzieja na uratowanie świata, póki dobrzy ludzie jeszcze żyją, dopóki nie wszystko jest opanowane przez pieniądz, dopóki istnieją wolne społeczności, dopóty trzeba o to wszystko walczyć. Jeszcze świat nie zginął póki my żyjemy. Może wreszcie ludzie się opamiętają i przejrzą na oczy.
PSY SKŁOTERSKIE NAJMĄDRZEJSZE – PSY SKŁOTERSKIE NAJWIERNIEJSZE
Papryka, gdy tylko mnie zobaczyła, z radości tak się na mnie rzuciła, że nie miałem szans utrzymać się na nogach. Skakała po mnie i lizała po twarzy nie dając mi wstać, a jej ogon tak mocno machał, iż jeszcze trochę to by pofrunęła dzięki niemu. Ja zaś nie zważałem, że całego mnie pobrudzi. Cieszyłem się z nią i próbowałem przytulić mówiąc do niej: „Jaka ty mądra jesteś Papryka? Gdzie ty byłaś?? Poszedłaś mnie szukać? Już nigdy cię nie zostawię!!". Z boku słyszałem głosy podziwu wśród myjkarzy:
– Ale radość.
– Ale się cieszą.
– Jeszcze nie widziałem by pies się tak cieszył.
Gdy po dłuższym czasie pierwsza radość minęła, Papryka dała mi wstać. Cały byłem brudny lecz kto by się tam teraz tym przejmował. Podszedł do nas Radzio i powiedział:
– Gratuluję Ci psa Griks. Myślałem, że Rudi zrobił wyczyn, ale Papryka pobiła go o głowę.
– Rudi też zrobił wyczyn. Po prostu: „Psy skłoterskie najmądrzejsze, psy skłoterskie najwierniejsze".
Ta historia i historia Rudiego potwierdza fakt, że zwierzęta są bardzo często mądrzejsze niż myślimy, a z ich wierności i miłości często my ludzie moglibyśmy się wiele nauczyć.
Miłość – Szczęśliwe zakończenie
Czasem mówimy sobie, że to Bóg nam siebie dał, by przez naszą miłość uczynić nas jeszcze mocniejszymi w walce ze złem, jeszcze bardziej aktywnymi w szerzeniu Dobra.
Oboje przeszliśmy dużo złego w życiu, oboje wynieśliśmy z tego wszystkiego życiową lekcję, w obojgu z nas dokonała się ogromna przemiana na lepsze, oboje w głębi serca pragnęliśmy kogoś bliskiego, kto tak jak my za cel swego życia miałby zmienianie świata na lepsze. Jak to mówi Rabia, jesteśmy na tej ziemi nie tylko po to, by jeść, spać i konsumować
Bo miłość to moc przeogromna, bardzo potrzebna w dzisiejszych czasach pieniądza i nienawiści. Dlatego jest bardzo ważne, by utrzymywać ją w nieskazitelnej czystości, nie dać jej skazić przez złe czyny, niepotrzebne kłótnie, zazdrość, chciwość i inne grzechy. Tak wielu ludzi wypowiada słowo „kocham" nie mając świadomości jak wiele ono oznacza. Nie zapominajmy, że miłość to dawanie drugiej osobie szczęścia, to kochanie jej bardziej niż siebie samego, to zapominanie o swoim ego, to oddanie swego życia ukochanej osobie. To właśnie przez miłość możemy budować niebo w tym nowoczesnym piekle. Taka jest chyba nasza misja życiowa – moja i Rabii, by przez piękny przykład, jak miłość powinna wyglądać, jak kwitnąć, jak emanować, uczyć innych tego pięknego uczucia. Właśnie poprzez nasze życie możemy uczyć innych miłości. Właśnie przez nasze życie możemy pokazywać, że tylko przez staranie się być dobrym możemy osiągnąć prawdziwe szczęście i prawdziwą radość życia, której nie zastąpi nam żadna heroina, crack, telewizor, samochód, alkohol, władza, czy inne śmieci, którymi ludzie zwykli się faszerować by wypełnić tę pustkę w sobie po braku miłości.
Przez to nasze wspaniałe połączenie, nasza moc i siła jest dużo większa. Razem możemy dużo więcej. Poprzez tak wielką moc, jaką jest miłość, nasze wartości nie tylko się dodają do siebie. Nawet mnożą to za mało powiedziane. One się potęgują i tylko patrzeć jak będziemy przenosić góry. Zmieniać świat na lepsze, to jest właśnie to o czym oboje marzymy i w czym się wspieramy.
Nea jest częścią mnie, moją rodzicielską miłością i to ja w połowie z jej mamą Janką jestem odpowiedzialny za jej życie. Nie ma nic ważniejszego w wychowaniu dziecka niż atmosfera miłości, którą oboje z Rabią (dzięki Bogu i jej) staramy się dać Nei.
To bardzo ważne w życiu dziecka by dać mu to, co najlepsze.
Dla dobra dziecka jest ważne wychowywać go w duchu miłości, dać mu przykład kochającej rodziny by kiedyś, w przyszłości, umiało założyć swoją rodzinę i jeśli coś nie jest idealne jest ważne, by robić wszystko, by uczynić to jak najbliższe ideału (niczym anarchiści walczący krok po kroku o raj na Ziemi).
Uświadomiła mnie, że powolne zatruwanie ludzi niezdrową żywnością jest kolejnym ze sposobów, w jaki system próbuje uniezależnić, w jaki próbuje osłabić nasze ciała i zatruć nasze umysły byśmy grzecznie pozostali w swych domach, posłusznie wykonywali pracę i nie walczyli o lepszy świat, o Dobro dla wszystkich.
Dlaczego rządy dotują tak bardzo przemysł mięsny mimo, że ani ze zdrowego, ani ekologicznego, ani też ekonomicznego punktu widzenia się to nie opłaca?
Dlatego by uczynić nasz bunt jeszcze bardziej mocnym i świadomym zdecydowaliśmy się odciąć od tych wszystkich „E-numerów" na jedzeniu, od tej chemii i wszystkiego, co nas zatruwa.
Chodzi też o to, by wszystko, co się robi, starać się robić jak najlepiej. Jeśli chcemy jak najlepiej żyć, należy się wyzbyć wszystkiego, co nas zatruwa: chemicznego jedzenia, mięsa, alkoholu, używek, narkotyków i wszystkiego, co złe. Nie potrzebujemy wrzucać w siebie całego zła, które za tym stoi. MY WALCZYMY O DOBRO.
Dlatego też jako równie ważny krok do osiągnięcia szczęścia uważamy wyzbycie się w jak największym stopniu również wszystkich złych emocji. Gdy się złościmy na kogoś, ten gniew, to zło zawsze do nas wraca i powoli zjada nas od środka, uzależnia nas od siebie, buduje w nas frustrację, która narasta, nie daje nam spać aż w końcu rządzi naszym życiem. Gdy jesteśmy źli na kogoś nie nauczymy go w ten sposób niczego dobrego. Wszystko do nas wraca. Dajemy co otrzymujemy. Dostajemy, co daliśmy – odwieczne prawa kosmosu. Dlatego Jezus tak bardzo chciał nauczyć nas miłości, sztuki wybaczania. Nawet gdy się buntujemy, gdy walczymy o nasze prawa miłujmy naszych wrogów, bo jeśli będziemy ich nienawidzić to czego mają się od nas nauczyć – nienawiści? Tym, co źle czynią należy jedynie współczuć, że nie mają w sobie tej miłości, tego dobra, że to przez tę pustkę, przez ten brak miłości starają się jakoś tę lukę wypełnić. To dlatego tak często piją, ćpają, gromadzą pieniądze i dobra materialne. Wydaje im się, że kupią tym szczęście. Niestety złudni to bożkowie, bo nic za nimi nie stoi, a tylko zło, frustracja, cierpienie, łzy, obojętność na głód w trzecim świecie, śmierć zwierząt, deportacje i cały ten Babilon. Czy o to w życiu chodzi by hołdować kultowi gromadzenia pieniądza? My już wiemy, że te rzeczy dadzą nam tylko frustrację.
Prawdziwe szczęście tkwi w miłości i czynieniu dobra. Współczucie dla tych, co tego nie rozumieją, bo każdy z nich ma sumienie, które mogą oszukiwać lecz wierzcie mi przyjdzie chwila, gdy spojrzą na swoje życie i wówczas zapłaczą oraz gorzko pożałują swej chciwości, obojętności i zła jakie wyrządzili.
To miłość do Rabii i jej do mnie pozwala nam osiągnąć tę świadomość, przelewać ją na papier, mieć energię na czynienie dobra i osiągnąć prawdziwe szczęście.
Bo to szczęście zamiast do pracy jechać razem na akcje w obronie lasów, dobra dzieci, ludzi, w proteście przeciwko armiom tego świata. To szczęście nic sobie nie robić z tego, że nas zaaresztują, bo i tak mamy coś, czego oni nie mają. MAMY MIŁOŚĆ, KTÓRA PRZEZWYCIĘŻY WSZYSTKO, NIENAWIŚĆ JEST OSTATECZNYM UPADKIEM (jeszcze raz Włochaty).
A gdy nas zamkniecie nie będziemy słabi, nie będziemy płakać, ani się złościć. Areszt to wspaniały czas na medytację, na modlitwę nawet o wybaczenie dla naszych oprawców, bo nie wiedzą, co czynią. Największe zło jakie wyrządzają czynią sobie samym.
Mogą zamknąć nasze ciała, ale nie zamkną naszego ducha, naszej miłości, gdy jesteśmy prawdziwie wyzwoleni.
Niemcy: Neonaziści z dala od przedszkoli
Tomasso, Czw, 2010-07-29 17:56 Świat | Edukacja/Prawa dziecka | KulturaPo ostatnich próbach przejęcia prywatnych przedszkoli przez ugrupowania skrajnej prawicy, Maklemburgia wprowadza prawo, które ma uchronić dzieci przed neonazistowską indoktrynacją. Od 1 sierpnia pracownicy i sponsorzy placówek wychowawczych w Meklemburgii - Pomorzu Przednim muszą składać oświadczenia, że uznają... konstytucję RFN.
Reakcja władz landu jest odpowiedzią na ostatnie próby przejmowania prywatnych przedszkoli przez ugrupowania skrajnie prawicowe. Przykładem jest tu niedawny przypadek przedszkola w miejscowości Bartow w powiecie Demmin. Przedszkole miało zostać zamknięte z powodu kłopotów finansowych. Wówczas jednak pojawił się Mattias Schubert, ojciec siedmiorga dzieci. który zaproponował, że nieodpłatnie poprowadzi przedszkole i wyłoży z własnej kieszeni brakujące 15 tys. euro. Okazało się jednak, że Schubert jest członkiem Narodowo-Demokratycznej Partii Niemiec. Rada gminy nie zgodziła się, by przedszkole trafiło w jego ręce.
DIY Hardcore Punk Fest promuje wyzysk w Green Way
czerwony dres, Pią, 2010-07-16 00:06 Kraj | Kultura | Prawa pracownika | PublicystykaAktualnie gdy wpiszemy hasło "Green Way" w najpopularniejszą wyszukiwarkę internetową na piątym miejscu widzimy link do założonej przez Związek Syndykalistów Polski strony "Bojkot Green Way". Możemy na niej poczytać o tym jakich draństw dopuścili się franczyzobiorcy z wrocławskiego Green Way'a i o biernej postawie zarządu spożywczego molocha wobec tych praktyk.
Żadna z 4 osób, o których wiemy, że pracowały za darmo we wrocławskim Green Way'u (a mogło być ich znacznie więcej) na początku tego roku nie otrzymała wynagrodzenia. Nie wiemy nic o poprawie warunków pracy w tym lokalu, o ile nam wiadomo właśnie dostępne jest tam kolejne śmieciowe miejsce pracy - bez chorobowego i bez płatnego urlopu, być może tym razem również bez okresu pracy za darmo, ale tego na pewno nie wiemy. Nie wiemy też nic o tym, czy w rzeczonym lokalu nadal pracownicy zmuszani są do podpisywania kuriozalnych oświadczeń wedle byle wydzimiśie szefa: na przykład, że zgadzają się na przeszukania, albo, że są zadowoleni z pracy. Na pewno nikt nie przeprosił byłej pracownicy Green Way'a za skandaliczny bochomaz z groźbami przygotowany przez ewdientnie tempawą radczynie prawną na postronku GW.
Wreszcie pomimo 445 próśb o interwencję wysłanych do zarządu firmy, centrala GW nigdy nie podjęła kroków, które zapewniłyby nas, że takie sytuacje nie będą się powtarzać. Innymi słowy nie wprowadziła do umów franczeizingowych wymogów dotyczących warunków zatrudnienia pracowników. Dlaczego? Bo Green Way to taka sama krwiożercza machina nastawiona na zysk kosztem ludzi jak Coca-Cola czy Mc Donald. Zarząd firmy doskonale wie, że gdyby zmusił franczyzobiroców do uczciwej płacy za uczciwą pracę dorobkiewicze nie byliby zainteresowani współpracą z nim. Green Way dba więc o zysk swój i swoich franczyzobiorców. Nie dba tylko o pracowników.
Mając to wszystko na uwadze ciekawe, że impreza rozrywkowa odwołująca się do idei DIY, (do it yourself - z ang. zrób to sam), która to idea była odpowiedzią na rozpanoszenie korporacji pompujących pieniądze zwykłych ludzi do kieszeni szefów, promowała w tym roku na swojej stronie jedzenie w Green Way. To trochę tak jakby przed mszą ksiądz katolicki doradzał wiernym jak bezpiecznie i tanio pozbyć się teściowej. O tym, że subkulturowa rozrywka nie ma już wiele wspólnego z jakimikolwiek ideami wiadomo od dość dawna. Tym razem jednak byliśmy świadkami faktu, że rozrywka taka może wręcz jakkolwiek pojętej walce z opresją i wyzyskiem szkodzić. Gdybym był szefem Green Way i przypadkiem zawędrował na stronę omawianego festiwalu utwierdziłbym się w przekonaniu, że można bezkarnie żerować na ludzkim nieszczęściu skoro nawet na stronach imprez, na których bawią się amatorzy pikiet pod Mc Donaldami (bo tak nadal jest) reklamuje się nieczysto grające firmy.
Mam nadzieję, że publika tego typu imprez nadal ma więcej rozumu od organizatorów i propozycji by przed koncertami zjeść w Green Way nie przyjęła.
O sytuacji w Green Way pisaliśmy już na CIA wielokrotnie:
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6
To co istotne w nieistotnym
oski, Sob, 2010-07-10 12:36 Blog | KulturaDobrze być nieistotnym. To co nie nieistotne, jako nieważne, istnieje pozostawione samo sobie. Nie staje się stawką w grze władzy. To zaś co istotne szybko traci autonomie, zostaje poddane nieustannej i surowej kontroli – w pewnym sensie zostaje zatrzymane w rozwoju. Staje się rozwojem władzy, której udało się podporządkować to co istotne, jej kanałem, jej narzędziem. Przestaje być istotne jako takie, a staje się jedynie istotne z punktu strategicznego w walce władzy.
Nieistotne ma luksus pozostania sobą i rozwijania się według własnej logiki. Niejako na uboczu. Jako nieistniejące. I to nieistnienie pozwala na realne istnienie.
Ale to istnienie jest tymczasowe. Oko władzy nieustannie penetruje przestrzeń w poszukiwaniu innowacyjności i wzmocnienia. Nieistotne zagrożone jest wkroczeniem w obszar istotnego. Gdy zbyt rozkwitnie, gdy jego rozwój zagrozi zasadzie panowania. Niejako więc na pewnym poziomie rozwoju nieistotne wkracza w grę władzy poprzez wymykanie się i próbę ochrony swojego nieistnienia. Negatywna strategia, przyjęcie postawy defensywnej skazuje nieistotność na nieustanne cofanie się i ostatecznie na klęskę. Śmierć w jupiterach istotnego - w trupim świetle władzy.
Szantaż francuskiej firmy fonograficznej Hapro Media wobec internautów
Tomasso, Śro, 2010-06-30 14:02 Kraj | Kultura | Represje | TechnikaOddział francuskiej firmy fonograficznej śle do użytkowników portali typu chomikuj.pl i wrzuta.pl maile z ultimatum, które można streścić tak: odszkodowanie albo prokuratura. Internauci na maile często odpowiadają i wybierają ugodę. Skąd firma ma adresy internautów? Od samych administratorów.
"Zostało już przygotowane zawiadomienie do prokuratury o podejrzenie popełnienia przestępstwa z wnioskiem o zabezpieczenie i pozew cywilny o wydanie nakazu zapłaty. Skierowanie sprawy na drogę urzędową narazi Ciebie na poniesienie kosztów postępowań oraz odpowiedzialność karną. Jesteśmy jednak gotowi do polubownego załatwienia sporu. Brak reakcji w terminie do 3 dni będzie skutkował wystąpieniem przeciwko Tobie na drogę urzędową. - maila takiej treści dostał 26-letni Jakub. W jego przypadku chodziło o udostępnienie za pośrednictwem chomikuj.pl albumu Katie Meluy. Firma szkodę wyceniła na ponad 1000 zł.