Publicystyka
Dlaczego 11 listopada warto spędzić na ulicach
Czytelnik CIA, Pon, 2012-10-08 13:06 Antyfaszyzm | PublicystykaW ostatnich dnia na Centrum Informacji Anarchistycznej ukazało się kilka tekstów krytykujących Koalicję Antyfaszystowską oraz, w niektórych przypadkach, nawołujących do zrezygnowania z jakiejkolwiek aktywności w dniu 11 listopada. Osobiście uważam, że istnieją poważne przesłanki, by twierdzić, iż są to po prostu nacjonalistyczne prowokacje. Aczkolwiek jako stały czytelnik CIA ufam też, że redaktorzy wiedzą co robią dopuszczając do ich publikacji. Jeśli jednak założymy, że są to głosy z antyfaszystowskiego środowiska, sytuacja jest o wiele gorsza. Oznacza to bowiem, że część z nas przejęła retorykę narzuconą w ubiegłym roku przez mainstreamowe i prawicowe media.
Celem tego tekstu nie jest wskazywanie winnych dlaczego tak się stało – zapewne wina leży częściowo w działaniach Porozumienia 11 Listopada, które, przytłoczone medialną dominacją prawicy, nie zdołało klarownie sformułować swojego przekazu i wyjaśnić wszelkich wątpliwości co do wydarzeń z ubiegłego roku. Jednak brak jasnej wizji ruchu nie zwalnia to antyfaszystów i antyfaszystek od samodzielnej refleksji, analizy sytuacji i wyciągnięcia wniosków. Skoro na razie jedynym wnioskiem wydaje się być wskazywanie na rzekomo (neo)liberalny charakter Koalicji Antyfaszystowskiej, pozostaje chyba tylko czekać, aż czytelnicy CIA zaczną nadsyłać teksty oskarżające niemiecką Antifę o napaść na kombatantów. Dlatego chciałbym zadać kłam kilku poważnym mitom, które narosły wokół Porozumienia 11 Listopada i wyjaśnić dlaczego tegoroczne święto niepodległości spędzę naprzeciw neofaszystowskiego marszu. Dla wyjaśnienia dodam, że jest tylko prywatna opinia i wielu punktach może rozbiegać się z oficjalnym stanowiskiem Porozumienia. Jednak jako uczestnik wielu antyfaszystowskich blokad, nie mogę dłużej spokojnie patrzeć jak część antyfaszystów powtarza bajki wykreowane przez skrajną prawicę i wierzę, że wynikają one ze zwykłej niewiedzy.
Mit nr 1 – Porozumienie 11 Listopada reprezentuje dyskurs (neo)liberalny
By podważyć tą krzywdzącą opinię warto zajrzeć do składu Koalicji, by ujrzeć w nim szereg grup anarchistycznych, lewicowych, związków zawodowych, fundacji przeciw wykluczeniu ekonomicznemu etc. Ktoś powie, że to jeszcze niczego nie oznacza i ma dużo racji. Rzeczywiście, w ubiegłym roku protest został zdominowany przez tzw. Kolorową Niepodległą, która miała przekaz czysto kulturowy, antydyskryminacyjny i nie skupiała się na prawach socjalnych, którym faszyzm zagraża, być może w pierwszej kolejności. Jednak ten fakt nie oznacza, że było to zamierzone. Jak widział każdy uczestnik 11.11.11, wydarzenie miało składać się z dwóch części – blokady, przyciągającej radykalnych antyfaszystów oraz wspomnianej powyżej imprezy ze znanymi osobami, gdzie miejsce dla siebie znalazłyby osoby niemające doświadczenia w ostrych protestach, obawiające się przemocy nacjonalistów lub po prostu nie uznające przemocy, nawet biernej. Jednak z powodu trwających od rana ataków sił policyjnych, faszystów i kibiców, znaczna część radykalnych działaczy nie zdołała dostać się na miejsce, więc większość zgromadzonych stanowiły osoby nie przygotowane i nie chcące konfrontacji.
Siłą rzeczy, prasa i telewizja również skupiły się na tym, co działo się na głośnej i kolorowej platformie, takimi prawami rządzą się media i wszelkim niezadowolonym należałoby odpowiedzieć „deal with it”. Ale to, że o czymś trąbią na ekranie niczego nie przesądza. Na blokadzie były organizacje z hasłami pro-pracowniczymi i antykapitalistycznymi i nikt ich stamtąd nie przeganiał. Błędem było rzeczywiście nie wprowadzenie ich na platformę, ale jak już zostało powiedziane, wynikało to z braku technicznych możliwości związanych z nie dotarciem na blokadę wielu osób i własnego sprzętu nagłośnieniowego. W tym roku błąd ten zostanie zapewne naprawiony. W swoim pierwszym oświadczeniu Porozumienie 11 Listopada pisze zarówno o walce z wykluczeniem z powodów kulturowych, jak też materialnych.
Mit nr 2 – Liberałowie nie mogą protestować przeciwko faszyzmowi
Mam nadzieję, że powyższy fragment choć trochę rozjaśnił, dlaczego w mediach było słychać głównie o „Kolorowej”, a niewiele o blokadzie. Jednak wśród anarchistów nie brakuje osób wskazujących, że sam pomysł koalicji z tzw. „liberałami” jest taktycznym błędem. Wynika to z twierdzenia, iż w ostatecznym rozrachunku faszyzm jest ostatnim kołem ratunkowym kapitalizmu, a czasem jedną z najwyższych faz jego rozwoju. Jestem skłonny zgodzić się z tym stanowiskiem. Ponownie trzeba jednak wyjaśnić sobie kilka kwestii.
Po pierwsze, środowiska uznawane często przez anarchistów za kapitalistyczne, nie są wcale apologetami kapitalizmu, tylko zwyczajnie go nie kwestionują, jak zdecydowana większość społeczeństwa. Nie możemy wymagać, by każdy przeciwnik faszyzmu był klasowo uświadomionym antykapitalistą, bo to zakrawa o ideologiczną cenzurę. Ze strategicznego punktu widzenia, lepiej zjednoczyć się w antyfaszystowskim sprzeciwie z tymi, z którymi nam nie po drodze i forsować w ramach koalicji swoje ekonomiczne tłumaczenie fundamentów faszyzmu niż zamknąć się w czarno-czerwonym getcie i ograniczyć do zera szansę przepływ idei. Po drugie, nie można zapominać o pojęciu „mniejszego zła”. Jest zasadnicza różnica pomiędzy najbardziej fikcyjną demokracją parlamentarną, a totalitaryzmem, pomiędzy sporadycznymi represjami, a wywózkami do obozów, pomiędzy najbardziej bezwzględnym wyścigiem szczurów, a planowaną eksterminacją. Jeśli ktoś tych różnic nie dostrzega, wykazuje się najwyższą ignorancją. Na co dzień możemy ze wszystkich stron bombardować fikcję demokracji rynkowej, ale w obliczu zagrożenia faszyzmem, rozsądnym działaniem jest zawieszenie podziałów i wyeliminowanie największego dla społeczeństwa zagrożenia, brunatnej wizji silnego, zunifikowanego państwa „prawdziwych Polaków-katolików”, forsowanej przez Młodzież Wszechpolską i ONR, a pod ich skrzydłami również przez Autonomistów i neonazistowskie bojówki.
Stanie w jednym szeregu ze znienawidzonymi liberałami nie musi oznaczać, że akceptujemy ich wizję rzeczywistości, cała sztuka w odpowiednim wyważeniu akcentów. Na pewno wiele nie zwojujemy obrażając się święcie na nieczyste ideologie. Warto spojrzeć na przykład niemiecki, gdzie silny i radykalny ruch antyfaszystowski nie widzi problemu w organizowaniu wspólnych blokad z szerokim frontem lewicy, a nawet prawicy. Dzięki temu jest w stanie narzucić mainstreamowi antyfaszystowską retorykę, ograniczyć aktywność faszystów i prowadzić owocną działalność na froncie społecznym.
Mit nr 3 – Porozumienie 11 Listopada działa na pasku Gazety Wyborczej i TVNu
Trzeba przyznać, że w 2010 roku to stołeczna Gazeta Wyborcza zapraszała do udziału w blokadzie i wygwizdania faszystów. Jednak tu kończą się dowody na rzekomą zależność Koalicji od neoliberalnych mediów. Zastanawia mnie czego oczekują krytycy rzekomej współpracy z GazWybem, publicznego oświadczenia Porozumienia, że nie jest finansowane przez Michnika? Samobójczego odcięcia się od jakiegokolwiek mainstreamu? Być może. Jednak nawet te wybujane żądania są nieaktualne, bo ani Gazeta Wyborcza ani TVN ani inne „liberalne” media nie wspierają działalności antyfaszystów, a nawet dominuje w nich negatywny wizerunek blokady. Po ostatnim roku została ona błędnie ukazana jako starcie dwóch ekstremów. Dwa lata wcześniej, po spontanicznej blokadzie Marszu Niepodległości, Gazeta Wyborcza opublikowała teksty nawołujące do „wygwizdania” Antify i oskarżające ją o tchórzostwo, co oczywiście było szczytem ignorancji, gdyż gdyby nie aktywność bojowych antyfaszystów, redaktorzy Gazety mogliby nie opuścić blokady w całości.
Sami neofaszyści, ubolewający jak bardzo są prześladowani, funkcjonują tylko dzięki poparciu masowych mediów, jak Rzeczpospolita, Uważam Rze czy Gość Niedzielny, które zawodowo zajmują się fałszowaniem rzeczywistości. Nie przeszkadza im to w ciągłych prowokacjach i zajmowaniu anarchistów bajkami o rzekomej współpracy z Wyborczą.
Mit nr 4 – Porozumienie 11 Listopada jest ciągle przeciw, ale nic nie proponuje w zamian
Jak zostało wcześniej powiedziane, dla wielu wolnościowych organizacji uczestnictwo w Porozumieniu 11 Listopada jest wyborem mniejszego zła, logiczną kalkulacją, że lepiej budować szeroki front antyfaszystowski, nawet z klasowymi wrogami, niż w swoich małych sektach zwalczać coraz potężniejszy i bardziej masowy ruch nacjonalistyczny. Taki stan rzeczy wymaga pewnym poświęceń, a należy do nich zawieszenie części swoich haseł, by zjednoczyć się w antyfaszystowskim sprzeciwie. Stworzenie ruchu skupiającego tak szeroki przekrój grup, od tych zajmujących się prawami zwierząt po związki zawodowe, jest samo w sobie pozytywne.
Sam sprzeciw wobec faszyzmu jest afirmacją wielu cennych wartości, które faszyzm tłumi. Tworzenie dodatkowej nadbudowy ideologicznej, szczegółowego programu „za czymś”, w przypadku tak zróżnicowanej koalicji jak Porozumienie 11 Listopada mogłoby być tylko destruktywne, gdyż w wielu kwestiach koalicjanci nigdy się nie zgodzą. Nie wolno jednak zapominać, że antyfaszyzm jest sam w sobie pozytywnym programem i afirmacją wielu cennych wartości, które nacjonalizm i neofaszyzm wyklucza. 11 listopada najważniejsze jest wyrażenie sprzeciwu, pokazanie, że mimo niezliczonych różnic wewnętrznych, nigdy nie będzie zgody na prześladowania za kolor skóry, orientację seksualną, miejsce urodzenia czy religię. Na własny, szczegółowy, pozytywny program mamy pozostałe 364 dni w roku.
Mit nr 5 – Politycy na blokadach przynoszą tylko szkodę
Czasem warto opuścić okowy ideologii, by spojrzeć na sprawę pragmatycznie. Porozumienie 11 Listopada zrobiło wszystko, by nie dopuścić, aby blokady były miejscem promocji polityki parlamentarnej. Jego statut mówi o zakazie przyjmowania partii politycznych, na protestach obowiązuje zasada no logo, nawet na Facebooku kasowane są posty młodzieżówek partyjnych. Pozostaje tylko rozważyć zakaz przychodzenia polityków na blokady, ale to dość wątpliwe rozwiązanie. Po pierwsze, wracamy do dylematu opisanego w punkcie „Mit nr 2”, a mianowicie o tym, że jako anarchiści nie możemy stwarzać monopolu na działalność antyfaszystowską. Tysiące ludzi chcących zablokować faszystów popiera jakieś partie i oddaje na nie swój głos. Blokada nie jest miejscem na dyskusje czy głosowanie jest naiwne czy nie. Te tysiące ludzi mogłoby poczuć się zniesmaczonymi gdybyśmy fizycznie oddelegowali politycznych celebrytów z miejsca protestu.
Ponadto, ich obecność jest czysto praktyczna. Wiadomo, że antyfaszyści muszą zmagać się zarówno z atakami narodowców, jak też sił policyjnych. Tymczasem w sytuacji, gdy w pobliżu stoją ludzie władzy, jednego wroga mamy z głowy, gdyż siły nieporządku zastanowią się kilka razy zanim wypuszczą na nas gaz łzawiący czy potraktują pałami. Możemy więc wykorzystać to do skuteczniejszego radzenia sobie z głównymi bohaterami tego dnia. Każdy, kto kiedykolwiek brał udział przy organizowaniu masowych protestów, wie, że jedną z kluczowych kwestii jest zapewnienie uczestnikom bezpieczeństwa, szczególnie gdy mają to być tzw. „normalsi”, nie wiedzący jak zachować się w przypadku ataku policji czy faszystów. Zapraszając ich do tak ryzykownego działania jak blokada czy demonstracja naprzeciw kilku tysięcom agresywnych bojówkarzy, pośrednio bierzemy na siebie odpowiedzialność za ich zdrowie i życie. Jestem pewny, że nadejdzie taki dzień, gdy własnymi siłami będziemy w stanie zapewnić im ochronę. Na razie jednak możemy chronić tylko własne grupy, a bezpieczeństwo tysięcy ludzi „z zewnątrz” w dużej mierze zapewnia obecność polityków, co nie oznacza, że w jakiejkolwiek mierze ich popieramy.
Mit nr 6 – Gdyby nie blokady, o Marszu Niepodległości nikt by nie usłyszał
To jeden z najbardziej naiwnych mitów, od 2008 rok powielany również przez media głównego nurtu. By go wyjaśnić, trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, co przyczyniło się do nagłego wzrostu popularności neofaszystów. Blokady na pewno ich rozwścieczyły, na pewno wpłynęły na zmianę ich taktyki, ale znacznym uproszczeniem jest twierdzenie, że wpłynęły na rozrost ich ruchu. Po jego stłamszeniu przez bojowych antyfaszystów w latach 90, aż do roku 2011 był on marginalny. Jednak rok wcześniej doszło do szeregu nieprzewidzianych wydarzeń, które faszyści bezwzględnie wykorzystali.
Po pierwsze, umocnił się trwający od 2008 roku kryzys gospodarczy. Coraz więcej ekonomistów, jak również media, zaczęło informować o możliwym załamaniu, nadchodzącym bezrobociu, spadających obligacjach etc. Perspektywa nędzy zawsze spycha społeczeństwo w stronę radykalizmów. Ktoś może spytać, dlaczego w takim razie ludzie nie wybrali radykalizmów lewicowych, tylko prawicowe. Pomijając ultrakatolicką retorykę kraju, jakim jest Polska, nie stało się tak dlatego, że w tym samym czasie doszło do innego nieprzewidzianego zdarzenia, a mianowicie tzw. „katastrofy smoleńskiej”. By dobrze wykorzystać kryzys trzeba wskazać winnych. Nacjonaliści zaczęli wskazywać na rząd Platformy Obywatelskiej, co doskonale wpisało się w teorie spiskowe powstałego właśnie ruchu smoleńskiego. Oba środowiska, wcześniej słabo lub wcale ze sobą związane, wpadły w sobie w ramiona, gdyż uzyskały wspólnego wroga. W międzyczasie, chcąc ratować nadszarpnięty wizerunek, premier wydał wojnę kibicom piłkarskim. Była to prawdopodobnie jedna z najbardziej fatalnych decyzji w jego rządach, gdyż zepchnęła wielotysięczne masy fanów futbolu prosto w ramiona nacjonalistów, którzy mieli już gotową retorykę antyrządową. Wystarczyło włączyć się w protesty, dodrukować krzyże celtyckie obok herbów klubowych, wprowadzić na trybuny propagandowe gazetki w stylu Drogi Legionisty i gotowe. W ciągu kilku miesięcy środowisko zainteresowane zabawą i ustawkami zmieniło się w nacjonalistyczną armię na zawołanie. Oczywiście nie bez znaczenia pozostaje tu powstanie nieco wcześniej Autonomicznych Nacjonalistów, czyli nowego odłamu ruchu narodowego. W przeciwieństwie do starszych braci z ONRu, nie skupia się on na krytyce narkotyków, promuje własną scenę rapową, „wyluzowany” styl ubierania, graffiti etc. Kibicom o wiele łatwiej było identyfikować się z nimi niż sztywnymi, smutnymi panami w mundurkach, którzy jeszcze do niedawna organizowali kontry wobec Marszu Wyzwolenia Konopi.
Podsumowując, same blokady miały nikły udział w nagłym wzroście popularności narodowców. To prawda, że znaczna część kibiców mobilizuje się po to, by „napierdalać lewaków”, ale gdyby nie stadionowa ofensywa rządu i kampania propagandowa Autonomicznych Nacjonalistów, nigdy nie byliby zainteresowani marnowaniem 11 listopada na podróże do stolicy. Poza tym, nie trzeba być kibicem, by znać specyfikę tego środowiska – a jest ona taka, że wśród najciekawszych rozrywek uplasowuje „zadymę”, a to czy będzie to zadyma przeciwko „komuchom”, „ruskim” czy psom, nie odgrywa większego znaczenia. Dopóki Marsz Niepodległości daje im obietnicę zadymy, dopóki będą brali w nim udział. Być może rozsądnie byłoby więc zrezygnować z blokowania, by bywalcy stadionów poczuli się rozczarowani, że tym razem nie ma na co liczyć?
Mit nr 7 – Porozumienie 11 Listopada poniosło porażkę
Takie wnioskowanie bierze się z faktu, że liczebność blokady spadła w porównaniu do 2010 roku, podczas gdy neofaszystowski marsz zwiększył się wielokrotnie i przyciąga kilkanaście tysięcy ludzi. To wszystko prawda, ale znowu wymaga szerszego spojrzenia na sytuację, a nie bezmyślnego podawania cyferek. Po pierwsze, jak zostało wspomniane w poprzednim akapicie, na wzrost popularności nacjonalistów wpłynął szereg zbiegów okoliczności, które zaskoczyły ich samych, ale które skrzętnie wykorzystali. Być może prawdą jest, że Koalicja Antyfaszystowska nie zareagowała na czas lub, że reagowała skutecznie, ale nie można głosić, że jest jej porażką coś, na co miała nikły wpływ.
Po drugie, w zeszłym roku na blokadzie pojawiło się dwa tysiące ludzi. W porównaniu do Marszu Niepodległości ta liczba wydaje się mała, ale gdy tylko weźmiemy pod uwagę brak jakiegokolwiek poparcia w mediach (podczas gdy przeciwnicy reklamowali swoje wydarzenie na miesiąc wcześniej w wielonakładowej, ogólnopolskiej prasie), a wręcz atmosferę paranoi wytworzoną przez telewizję, gdy weźmiemy pod uwagę jawne groźby pobicia i śmierci ze strony nacjonalistów, gdy weźmiemy pod uwagę policyjne represje, zatrzymania i paraliż miasta, gdy weźmiemy to wszystko pod uwagę, dojdziemy do wniosku, że 2 tysiące wcale nie było małą liczbą.
Jest duża szansa, że w tym roku, kiedy forma akcji zapowiada się inaczej, będzie nas więcej. Stanie się tak jednak tylko wtedy, kiedy sprzeciw wobec faszyzmu nadal będziemy wyrażali solidarnie, nie dając się nabierać na internetowe prowokacje nacjonalistów i nie rzucając bezrefleksyjnie oskarżeń, wobec tych, którzy próbują coś robić.
Wojciech Wybranowski zapowiada zadymy
wiatrak, Czw, 2012-10-04 12:42 Kraj | Antyfaszyzm | Publicystyka | Rasizm/NacjonalizmWojciech Wybranowski z Rzeczpospolitej - bardzo obiektywnego pisma zapowiada zamieszki 11 listopada. Biorąc pod uwagę jego zamiłowanie do prawej strony nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać gdy okazło się, że z marszu organizowanego przez organizacje faszystowskie próbuje zrobić protest przeciwko nowelizacji ustawy o zgromadzeniach. Za ten stan rzeczy obwinia "Grupę lewackich zadymiarzy, która starła się z policją i kibolami". Kibole jak najbardziej poglądów prawicowych nie mieli i wcale zadymy nie chcieli.
Komentuje również fiasko organizacji obchodów wspólnie z Komorowskim i częścią środowiska kombatanckiego. Pisze:
"Związek Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych już zaapelował do wszystkich środowisk kombatanckich o wspólny udział, ale w... Marszu Niepodległości. I ostro skrytykował prezydenta Komorowskiego. „(...) To właśnie ośrodek prezydencki był inicjatorem kagańcowej nowelizacji ustawy o zgromadzeniach publicznych, która w sposób istotny i wbrew konstytucji ogranicza wolność zgromadzeń w naszym kraju" – napisali żołnierze NSZ w oświadczeniu."
Problem polega na tym, że Związek Żołnierzy NSZ od dawna nie jest już organizacją kombatantów tylko ultraprawicową front grupą na której czele stoi Artur Zawisza, który żołnierzem NSZ nie jest i nigdy nie był.
Według Wybranowskiego prezes Młodzieży Wszechpolskiej Robert Winnicki powiedział:
My zapraszamy wszystkie środowiska od lewa do prawa, dla których ważne jest suwerenne państwo polskie oparte na tożsamości narodowej.
Ciekawym jest fakt, że właśnie środowiska z lewa, które o państwo polskie oparte na tożsamości narodowej walczyły (Polska Partia Socjalistyczna) były często obiektem ataków skrajnej prawicy.
W listopadzie 1989 bojówka NOP, którego delegacja uczestniczy w każdym Marszu Niepodległości dokonała napadu na lokal PPS Rewolucji Demokratycznej na skutek którego jedna ze znajdujących się w środku osób trafiła do szpitala.
13 kwietnia 1992 grupa około 40 neonazistów napadła antywojenny Marsz Wielkanocny organizowany przez PPS. Użyli wówczas kijów baseballowych i metalowych gwiazd służących do rzucania w przeciwnika. Ćwiczenia z obsługi takiej broni odbywały się na organizowanym w wakacje obozie survivalowym.
Pomysłowość Winnickiego widać przekracza wszelkie granice.
Wybranowski musi być lepiej zorientowany w działaniach środowiska antyfaszystowskiego od redakcji CIA gdyż twierdzi, iż Antifa i Porozumienie 11 Listopada wezwało do blokady Marszu.
Ani w ostatnim oświadczeniu Porozumienia 11 Listopada ani antifa.bzzz.net próżno szukać czegokolwiek o jakiejkolwiek BLOKADZIE. Jedynym sygnałem na temat BLOKADY jest mobilizacja prowadzona na facebooku której organizator w dalszym ciągu pozostaje anonimowy i nie wiadomo kim jest i co w rzeczywistości zamierza.
Pojawił się nawet wątek gemrańskiego najeźdźcy, który sprowokował zamieszki atakując grupę rekonstrukcyjna. Jak sami ujawniliśmy akcja z grupą rekonstrukcyjną była zaplanowaną prowokacją. Jak dowiedzieliśmy się od samych zainteresowanych, dwóch rekonstruktorów podeszło do nich ze słowami "szkopy raus". A czy doszło do jakiegoś napadu najlepiej odpowiada zdjęcie poniżej.
Oto teutoński najeźdźca w starciu z bezbronnymi obrońcami polskości.
Bezdomność – przyszłością ludzi młodych?
Czytelnik CIA, Śro, 2012-10-03 20:27 PublicystykaGdyby zadano pytanie zwykłemu przechodniowi z czym mu się kojarzy pojęcie bezdomność, bezdomny? Odparłby od razu, bez wahania, że z osobami nadużywającymi alkohol, od których niesie się odór niemytego ciała, zamieszkujące zimą na ogół klatki schodowe czy piwnice bloków mieszkalnych, dworce czy kanały, a latem parki miejskie, przystanki i inne ogólnodostępne miejsca publiczne. Jednak gdyby spytać już o przyczynę bezdomności trudno byłoby już jednoznacznie udzielić jednej odpowiedzi. Wynika to z prostej przyczyny. Jest wiele czynników, które na bezdomność się składają. Dziś głównie są bezdomnymi osoby, którym nie udało się dostosować do warunków panujących w Polsce po 1989 roku. Mówi się o nich często „sieroty po PRL-u”, niezaradne, nie mogące się pogodzić z utratą stabilnego życia i pewnej pracy, za którą w minionym okresie państwo płaciło czy się do pracy przychodziło czy też nie. Argumenty tego typu powtarzane przez zwolenników liberalizmu niedługo nie będą miały pokrycia w rzeczywistości, ponieważ nowy model gospodarki, stawiania głównie na technologie oraz maszyny, którymi będzie można zastąpić człowieka. Doprowadzi to do upadku wielu zawodów i w końcu do braku miejsc pracy, bezrobocia, pociągając ludzi młodych na dno wykluczenia.
Pracodawcy nie chce zatrudniać i nie chce płacić
Mówi się o młodych Polakach, że są elastyczni, przyjmą na początek każdą pracę, nawet za najniższe wynagrodzenie, licząc na przyszłość, że nabierając doświadczenia będą mogli znaleźć lepiej płatną pracą. Jednak ze strony pracodawców wieje chłodem, co do entuzjazmu niektórych specjalistów względem nadchodzącej generacji „Y” – charakteryzującej się ambicjami zawodowymi oraz ustawieniem swojego życia prywatnego na wysokim poziomie. „Y” ceni swoją wartość i nie szuka byle jakiego zatrudnienia, jak reszta młodych osób. I im również grozi wykluczenie jak reszcie. Czemu? Co takiego się stało w Polsce, że można będzie mieć mniej niż trzydzieści cztery lata, a być wykluczonym społecznie?
Polska nie jest już atrakcyjnym miejscem do inwestowania w młody narybek, który będzie wykonywał pracę za nisze pieniądze niż w rodzimym kraju danej korporacji. Jest też kryzys, który pozwala pracodawcom do głoszenia haseł o potrzebie cięcia kosztów, ograniczania zatrudniania i podobną demagogie. Jak podają media np. na stronie internetowej „forsal.pl”:
Sytuacja polskich przedsiębiorstw w I kwartale 2012 r. pozostawała dobra, ale ich zyski rosły wolniej niż rok wcześniej, wynika z opracowania Instytutu Ekonomicznego Narodowego Banku Polskiego (NBP).
Nie zmienia to faktu na uskarżanie się pracodawców na młodych pracowników i chęci ich nie przyjmowania lub zwalniania, ponieważ pracują mniej efektywnie, co przy obecnym kryzysie nie daje żadnych zysków lub daje minimalne. Jeśli ten trend w zwalnianiu się utrzyma wśród młodych, to za jakiś czas z rynku pracy znikną starsi po trzydziestym roku życia, którzy za kilka lat będąc bliżej wieku dojrzałego, nie będą mogli nadążyć za rozwojem, a młodym przed osiągnięciem trzydziestego roku grozi jedynie wegetacja.
Pracodawcom to się opłaca. Zamknięcie firmy nie jest trudną sprawą dla jego właściciela. Przeżuci całą winę za jego likwidację na państwo, podatki, ZUS oraz pracowników, a zyski będą jego. Co zostanie młodym? Urzędy pracy, w których ogłoszeń coraz mniej, ze swoim anachronicznym systemem przyjmowania bezrobotnych, składania CV nieustanie, nie doczekując się nawet odpowiedzi. Młodym w tedy może spojrzeć w oczy strach wykluczenia, przez brak perspektyw w poszukiwaniu zatrudnieniu, a potem brak mieszkania, ulica i życie na łasce i nie łasce „dobrodziej” z organizacji charytatywnych, których jedyną troską jest utrzymanie bezdomności, dzięki temu mają po co istnieć i otrzymywać dotacje z państwowej kiesy.
Brak danych na temat wykluczenia młodych, nie ma problemu
Niestety GUS ani żaden instytut badawczy nie przeprowadza badań nad wykluczeniem młodych. Wskazuje jedynie na osoby mogące być nim zagrożone w pierwszym rzędzie, jak słabo wykształcone, nie mające żadnego doświadczenia, itp. Nie czyni to już regułą, bo bez pracy jest coraz więcej absolwentów szkół wyższych. Młodym pozostaje jedynie emigracja, jak przed ośmiu laty ich rówieśnikom, gdy kraje takie jak Hiszpania, Grecja czy Wielka Brytania otwierały swoje rynki pracy. Jednak sytuacja gospodarcza w tych pierwszych krajach nie napawa optymizmem, to o tyle w Zjednoczonym Królestwie może powodować już napięcia na tle narodowościowym i pożywkę dla skrajnie prawicowych organizacji.
Najsmutniejsze, że nasze państwo nie ma żadnych propozycji dla młodych jeśli chodzi o prace publiczne. Zleca je firmą prywatnym, gdzie pracownicy pracują często w urągających warunkach i na „śmieciowych” umowach, jeśli je w ogóle dostają.
Co będzie dalej?
Już widać, że młodzi pracownicy są świadomi, co im grozi w wyniku bezrobocia. Czym jest wykluczenie społeczne. Świadomi są tego są niektórzy ekonomiści (nic z tym jednak nie robią), ale mam wrażenie, że nie świadomy jest tego autor tego całego ekonomicznego bajzlu, profesor Leszek Balcerowicz, który jak amok powtarza od lat o potrzebie prywatyzacji wszystkiego, co państwowe. Przypomnę szanownemu panu ministrowi finansów i prezesowi NBP, że to człowiek i jego potrzeby są najważniejsze, a nie wykreowanemu przez rekiny finansjery wolny rynek, w którym nie ma miejsca dla ludzi młodych, gdy nie są przydatni lub nie są żywymi automatami. Mam jak najgorsze przeczucie, co do przyszłości młodych. Ta najbliższa pokaże czy będą w stanie mieć pracę, za którą będą mogli nie gnieździć się w wynajmowanych klitkach w dużych miastach i mieszkać na własnym, nie kupować śmieciowego jedzenia oraz żyć, nie spadając po równi pochyłej na dno.
RobertHist
Słowo "anarchia" i słowo "anarchizm"
wiatrak, Śro, 2012-10-03 11:19 PublicystykaCo znaczy słowo "anarchia"?
Słowo "anarchia" pochodzi z greki, przedrostek an- (lub a- przed spółgłoskami) znaczy "nie", "niedostatek...", "nieobecność..." albo "brak...", zaś rdzeń archos znaczy "władca", "kierownik", "wódz", "opiekun" lub "autorytet". Lub, jak to ujął Piotr Kropotkin, Anarchia wywodzi się z greckich słów, oznaczających "przeciwko władzy" [Wspomnienia rewolucjonisty].
Podczas gdy greckie słowa anarchos i anarchia często są przedstawiane w znaczeniu "nieposiadanie rządu" lub "istnienie bez rządu", jak możemy zauważyć, to ścisłe, oryginalne znaczenie anarchizmu nie ograniczało się po prostu do "braku rządu". "An-archia" znaczy "bez władcy", lub bardziej ogólnie, "bez władzy", i to właśnie w takim ujęciu anarchiści zawsze używali tego słowa. Na przykład, odnajdujemy argumenty Kropotkina, że anarchizm "atakuje nie tylko kapitał, ale także główne źródła potęgi kapitalizmu: prawo, władzę i Państwo". [Op. Cit.] Dla anarchistów, anarchia oznacza "niekoniecznie brak porządku, jak się powszechnie przypuszcza, ale brak panowania" [Benjamin Tucker, Zamiast książki]. Toteż David Weick znakomicie to streszcza:
"Anarchizm może być rozumiany jako ogólna społeczna i polityczna idea, która wyraża zaprzeczenie wszelkiej władzy, zwierzchności, dominacji, i hierarchicznych podziałów, oraz wolę ich rozłożenia. . . Anarchizm jest dlatego czymś więcej niż działalnością antypaństwową . . . [nawet gdy] rząd (państwo) . . . pozostaje, w odpowiednich proporcjach, centralnym obiektem anarchistycznej krytyki" [Odkrywanie anarchii na nowo].
Z tego powodu, anarchizm jest ruchem skierowanym raczej przeciwko hierarchii, niż czysto antyrządowym lub antypaństwowym. Dlaczego? Ponieważ hierarchia jest strukturą organizacyjną, która ucieleśnia władzę. A skoro państwo jest "najwyższą" formą hierarchii, anarchiści są, z definicji, antypaństwowi; ale to nie jest wystarczająca definicja anarchizmu. To oznacza, że prawdziwi anarchiści są przeciwko wszystkim formom organizacji hierarchicznej, nie tylko państwu. W słowach Briana Morrisa:
"Termin anarchia pochodzi z greckiego, i zasadniczo znaczy "brak władcy". Anarchiści są ludźmi, którzy odrzucają wszystkie formy rządu i władzy represyjnej, wszystkie formy hierarchii i dominacji. Dlatego przeciwstawiają się temu, co meksykański anarchista Flores Magon nazwał "mroczną trójcą" -- państwu, kapitałowi i Kościołowi. Anarchiści są więc zarówno przeciwko kapitalizmowi, jak i państwu, a także wszelkim formom władzy religijnej. Ale anarchiści także pragną ustanowić, czy też spowodować za pomocą różnorakich środków, warunki anarchii, to jest zdecentralizowanego społeczeństwa bez zniewalających instytucji, społeczeństwa zorganizowanego poprzez federację dobrowolnych stowarzyszeń" ["Antropologia a anarchizm" Anarchy: A Journal of Desire Armed, no. 45, p. 38].
Odwoływanie się do "hierarchii" w tym kontekście jest dość niedawnym ujęciem sprawy -- "klasyczni" anarchiści tacy jak Proudhon, Bakunin i Kropotkin wprawdzie używali tego słowa, ale rzadko (zazwyczaj woleli mówić o "władzy", używanej jako skrót pojęcia "władza autorytarna"). Jednakże z ich pism jasno wynika, że ich filozofia była skierowana przeciwko hierarchii, przeciwko jakiejkolwiek nierówności w dziedzinie władzy lub przywilejów między jednostkami. Bakunin mówił właśnie o tym, kiedy atakował "oficjalną" władzę, ale bronił "naturalnego wpływu" oraz gdy powiedział:
"Czy chcecie uczynić niemożliwym, aby ktokolwiek uciskał swego bliźniego? Więc zapewnijcie, by nikomu nie było wolno posiadać władzy" [Polityczna filozofia Bakunina].
Jak stwierdza Jeff Draughn, "chociaż zawsze stanowiło ukrytą część "rewolucyjnego planu", to dopiero ostatnio to szersze pojęcie walki z hierarchią pojawiło się w wyraźniej w rozważaniach. Niemniej jednak, jego korzeń jest jasno widoczny w greckim źródle słowa 'anarchia'" [Między anarchizmem a libertarianizmem: określanie nowego ruchu].
Podkreślamy, że to przeciwstawianie się hierarchii nie jest, dla anarchistów, ograniczone tylko do państwa i rządu. Obejmuje ono wszystkie autorytarne stosunki gospodarcze i społeczne, jak również i polityczne, szczególnie te powiązane z kapitalistyczną własnością i pracą najemną. Można to ujrzeć w tezie Proudhona, że "Kapitał . . . na niwie politycznej jest analogiczny do rządu . . . Ekonomiczna idea kapitalizmu . . . [i] polityka rządu lub władzy. . . [są] identyczne . . . [i] połączone na różne sposoby. . . Co kapitał czyni pracy . . . państwo [robi to samo] z wolnością. . ." [cytowane przez Maxa Nettlaua, Krótka historia anarchizmu]. Dlatego widzimy, jak Emma Goldman przeciwstawia się kapitalizmowi, ponieważ obejmuje on sprzedawanie własnej pracy przez ludzi, zapewniając w ten sposób, że "skłonności i osądy robotnika są podporządkowane woli pana" [Mówi czerwona Emma]. Czterdzieści lat wcześniej Bakunin poczynił takie same spostrzeżenia, gdy twierdził, że w obecnym systemie "robotnik sprzedaje swoją osobę i swoją wolność na określony czas" kapitaliście w zamian za płacę [Op. Cit.].
Tak więc "anarchia" znaczy dużo więcej niż tylko "brak rządu", bo oznacza opozycję wobec wszelkich form organizacji autorytarnej i hierarchii. Według Kropotkina, "źródło początków anarchizmu w społeczeństwie. . . [polega na] krytyce. . . organizacji hierarchicznych i autorytarnych koncepcji społeczeństwa; i. . . na analizie tendencji, które są widoczne w postępowych ruchach ludzkości" [Wspomnienia rewolucjonisty]. Więc wszelkie próby zapewniania, że anarchia jest wyłącznie antypaństwowa, są przekręcaniem tego słowa i sposobu, w jaki było ono dotychczas używane przez ruch anarchistyczny. Jak uzasadnia Brian Morris, "gdy ktoś bada pisma klasycznych anarchistów. . . jak również charakter ruchów anarchistycznych. . . to jest jasno widoczne, że one nigdy nie miały tak ograniczonych horyzontów [występowania tylko przeciwko państwu]. Zawsze rzucały wyzwanie wszelkim formom władzy i wyzysku, i były w równym stopniu krytyczne wobec kapitalizmu i religii, jak wobec państwa" [Op. Cit.].
I wreszcie, stwierdzając oczywiste, anarchia nie oznacza chaosu, ani też anarchiści nie pragną stworzyć chaosu ani nieporządku. Zamiast tego, życzymy sobie stworzenia społeczeństwa opartego na wolności osobistej i dobrowolnej współpracy. Mówiąc inaczej, porządku ustalanego oddolnie w górę, a nie bałaganu narzucanego odgórnie w dół przez władze.
Co znaczy słowo "anarchizm"?
Cytując Piotra Kropotkina, Anarchizm jest "bezpaństwowym systemem socjalizmu" [Wspomnienia rewolucjonisty]. Inaczej, "zniesieniem wyzysku i ucisku człowieka przez człowieka, a więc zniesieniem własności prywatnej [tj. kapitalizmu] i rządu" [Errico Malatesta, "Ku anarchizmowi" w Człowiek!]
Anarchizm, z tego wniosek, jest teorią polityczną, która zmierza do stworzenia społeczeństwa bez politycznych, gospodarczych i społecznych hierarchii. Anarchiści utrzymują, że anarchia, nieobecność władców, jest zdolną do życia formą sytemu społecznego i w ten sposób sprawdza się na rzecz maksymalizacji wolności osobistej i równości społecznej. Widzą cele wolności i równości jako wzajemnie się podtrzymujące. Lub, według sławnej sentencji Bakunina:
"Jesteśmy przekonani, że wolność bez Socjalizmu to przywilej i niesprawiedliwość, i że Socjalizm bez wolności to brutalność i niewolnictwo" [Filozofia polityczna Bakunina].
Dzieje ludzkiego społeczeństwa udowadniają słuszność tego stanowiska. Wolność bez równości jest wolnością tylko dla potężnych, zaś równość bez wolności jest niemożliwa i może być tylko usprawiedliwieniem niewolnictwa.
Chociaż istnieją różne odmiany anarchizmu (od anarchoindywidualizmu do anarchokomunizmu -- w celu zapoznania się z dokładniejszymi szczegółami zobacz sekcję A.3), to rdzeń ich wszystkich stanowiły zawsze dwa wspólne stanowiska -- przeciwstawianie się rządowi i przeciwstawianie się kapitalizmowi. Wedle słów anarchoindywidualisty Benjamina Tuckera, anarchizm upiera się przy "zniesieniu Państwa i zniesieniu lichwy; by nie było już rządów człowieka nad człowiekiem, ani wyzysku człowieka przez człowieka" [cytowane w Rdzennie amerykański anarchizm - studia nad lewicowym amerykańskim indywidualizmem Eunice Schuster]. Wszyscy anarchiści uważają zyski, odsetki i dzierżawy za lichwę (tj. za wyzysk) i przez to zwalczają je oraz warunki, które je tworzą, w równym stopniu, w jakim występują przeciw rządowi i państwu.
Ogólniej, słowami L. Susan Brown, "jednoczącym ogniwem" w obrębie anarchizmu "jest powszechne potępienie hierarchii i dominacji i chęć walki o wolność ludzkiej jednostki" [Polityka indywidualizmu]. Dla anarchistów, osoba nie może być wolna, jeśli pozostaje podległa państwu lub władzy kapitalisty.
Tak więc Anarchizm jest teorią polityczną, która zaleca stworzenie anarchii, społeczeństwa opartego na zasadzie "żadnych władców". Ażeby to osiągnąć, "na równi ze wszystkimi socjalistami, anarchiści utrzymują, że prywatna własność ziemi [jeśli samemu się jej nie uprawia - przyp. tłum.], kapitału i maszyn przeżyła już swój czas; że jest skazana na zanik: i że wszystkie środki produkcji muszą stać się, i staną, wspólną własnością społeczeństwa, i będą zarządzane wspólnie przez wytwórców dóbr. I. . . utrzymują, że ideałem organizacji politycznej społeczeństwa jest taki stan rzeczy, w którym funkcje rządu są ograniczone do minimum. . . [i], że ostatecznym celem społeczeństwa jest zniesienie funkcji rządu do zera -- to jest doprowadzenie do społeczeństwa bez rządu, do an-archii" [Piotr Kropotkin, Op. Cit.]
A więc anarchizm jest zarówno pozytywny, jak i negatywny. Analizuje i krytykuje obecne społeczeństwo, a jednocześnie oferuje wizję potencjalnego nowego społeczeństwa -- społeczeństwa, które maksymalizuje oczywiste ludzkie potrzeby, zaprzeczane przez obecne społeczeństwo. Te potrzeby, wyrażając się najprościej, to wolność, równość i solidarność, które zostaną omówione w sekcji A.2.
Anarchizm łączy krytyczną analizę z nadzieją, ponieważ, jak wskazał Bakunin, "pęd do niszczenia jest twórczym pędem". Nikt nie może zbudować lepszego społeczeństwa bez zrozumienia, co jest złego w obecnym.
Inteligenci a robotnicy
wiatrak, Pon, 2012-10-01 15:19 Prawa pracownika | Publicystyka | Ruch anarchistycznyWielkim błędem jest mniemanie, że polscy inteligenci, pracujący wśród robotników, nie są dziś oceniani, nie są dostatecznie szanowani, że są niemal poniewierani.
Naturalnie czasy dziś się zmieniły.
Dawniej pan student, adwokat, doktor – socjalista był jakimś bożyszczem dla robotników, nietykalną osobą.
Niedawno jeszcze u nas inteligenci socjaliści układali robotnicze programy, zmieniali je i paczyli. Urządzali zjazdy, na których przeważnie byli delegatami, wydawali uchwały, według ich woli robotnicy głosowali.
Sami wybierali siebie na przedstawicieli ruchu proletariackiego, czy to do międzynarodowego biura, czy to do porozumiewania się z innymi partiami. Sami redagowali pisma robotnicze bez żadnych rad i kontroli tych w imieniu których pisali.
Oni byli władzą prawodawczą i ministrami, a robotnicy – wykonawcami ich woli i rozporządzeń. Często z Londynu, Paryża, Berlina wychodziły rozkazy… A polscy robociarze w kraju, wpatrzeni w dal w centrum swej partii, wsłuchani w echa głosu swych niewidzialnych szefów, jakby zasugestionowani, ślepo pędzili spełniać rozkazy, jak ongi pierwsi męczennicy chrześcijanie, choćby to narażało ich na więzienie, Sybir i katorgę.
Długo robotnicy u nas nie sarkali na swą bierną rolę, w spokoju godzili się z losem niewolników partii. Nie usiłowali nawet pomścić się, gdy wielki ich wódz inteligent zdradził ich i przeszedł na usługi skrajnej reakcji. Dla braci po młocie i kielni zawsze byli nieubłagani, ale dla inteligentów zawsze słabi, wyrozumiali, pobłażliwi.
Dziś – epoka przełomu.
W boju, w ostatniej rewolucji polski robotnik poczuł swą moc i potęgę, poznał błędy swoje i swoich przywódców, zaczął krytyczniej patrzeć na świat, życie i partie.
Uświadomiony polski robotnik dziś już waha się, nie chce być ślepym narzędziem nikogo, chce sam o swej doli decydować.
Aureola inteligentów, nawet socjalistów dziś w oczach robotników, zwłaszcza w Królestwie, znacznie pobladła, nietykalność ich osób na zawsze przepadła.
Zamiast się cieszyć, że i polscy robotnicy, choć jeszcze bardzo nieliczni, zbudzili się i przejrzeli, że wkrótce masy za sobą pociągną i sami sobie wystarczą, nasi inteligenci nie chcą wypuścić berła ze swych rąk, zmienić swej roli.
Zamiast przejść do szeregu, a właściwie poza szeregi, polscy inteligenci socjaliści nie chcą piędzi ustąpić. Wszędzie wciąż występują w imieniu proletariatu, decydują zań w Warszawie, i w Petersburgu, i we Lwowie, i w Wiedniu.
Rzucają klątwy na robotników, którzy ośmielają się parlamentarny socjalizm krytykować, wyłączają ich z kółek i klubów, chińskim murem chcieliby ich oddzielić od posłusznych owieczek.
Nieufność więc wzrasta, wicher coraz burzliwszy się wzmaga…
A można byłoby zażegnać tę burzę…
Uświadomiony bowiem robotnik w rzeczywistości ani zagranicą ani w Polsce nie ma wrodzonej niewiary, jakiejś ślepej nienawiści do inteligentów, którzy piszą i przemawiają w obronie jego interesów.
Spójrzmy naprzykład na Francję. Tam najzagorzalsi rewolucyjni syndykaliści zwracają się o odczyt lub przemówienie do poety Anatola France’a, do pisarki Seweryny, do profesora matematyki Laisaut’a, jak również o rysunek do Steilena, Grandjouan’a, Luce’a, wiele ich cenią i szanują.
Oni chętnie przyjmują, sami szukają pomocy rewolucyjnych socjalistów inteligentów. Oni pragną ich śmiałym pędzlem, ich gorącym słowem w całej pełni, w promiennym świetle przedstawić swe myśli, tchnienia i żądze. Ale… nie chcą ich mieć za swych doradców, kierowników i mistrzów.
Robotnicy sami wiedzą, czego chcą i jakimi drogami mają dążyć. Sami rządzić się potrafią, sami decydować. Oni już dojrzeli…
W łonie matki skazani na nędzę, od dzieciństwa przykuci do taczki ciężkiej pracy fizycznej, nie mogli skorzystać, zwłaszcza u nas, z przywilejów inteligencji, nie mogli nauczyć się barwnie pisać, mówić, malować… a takby chcieli przedstawić swym braciom najmitom swe katusze, cierpienia i swoje nadzieje.
Zaszczytna, przepiękna jest rola inteligentów, którzy pisać mogą i rozumieją duszę, myśli i dążenia przebudzonego lwa robotnika.
Niechaj tylko zachcą zrozumieć swą rolę…
„Najmita” 1 maja 1914 – Paryż
Redakcja: Józef Zieliński
Wywiad donosi - co słychać w ONR
wiatrak, Pią, 2012-09-28 19:42 Kraj | Antyfaszyzm | Publicystyka | Rasizm/NacjonalizmStruktura współczesnego ONR - Największym liczbowo ugrupowaniem, odwołującym się do przedwojennego polskiego faszyzmu, jest ONR. Organizacja ta, choć oficjalnie nieformalna (jedyny zarejestrowany oddział został zdelegalizowany za propagowanie faszyzmu) ma obecnie swoje tzw. „brygady” w większości regionów Polski.
Warto nadmienić, że jeszcze 3 lata temu brygad tych było zaledwie 6. Łącznie do ONR należy ponad 200 osób w całym kraju, przeważnie w wieku licealnym, w zdecydowanej większości mężczyzn. Najliczniejsze brygady znajdują się na Górnym Śląsku, w Łodzi i w Lubelskim. W miarę stabilne choć nie będące w stanie rozwinąć skrzydeł są m.in. struktury ONR w Pomorskim, Małopolskim, Świętokrzyskim czy w Mazowieckim. Pozostałe brygady liczą po kilku członków i mają odgórny przykaz pozorowania na co dzień swojej działalności i stabilności aby organizacja sprawiała wrażenie ogólnopolskiej. W rzeczywistości kilka brygad balansuje na krawędzi rozpadu, bądź ich siła liczy... 1 do 3 realnych członków.
Osobnym przypadkiem jest ONR-Podhale. Brygada ta posiada relatywne dużą autonomię (m.in. finansową) i jest silnie powiązana z lokalnymi władzami. Jest to dość duża grupa (dochodząca do 30 osób), średnia wieku jest tam również znacznie wyższa niż w tzw. ogólnopolskim ONR.
Siła poszczególnych brygad zależna jest w głównej mierze od układu sił innych organizacji nacjonalistycznych (np. NOP) w danym regionie. ONR mimo stwarzania innych pozorów współpracy jest bądź skonfliktowany bądź skompromitowany w oczach wszystkich innych aktorów polskiego neofaszystowskiego podwórka. Antagonizmy z NOP są już wręcz legendarne, a ich kwintesencją jest wzajemne podkładanie sobie tzw. świń, wzajemne podbieranie młodych aktywistów albo organizowanie akcji w danym mieście gdy rywale akurat gdzieś wyjadą. Bliskie kontakty z niektórymi politykami PiS oraz współpraca z organami represyjnymi (policją) spowodowała, że ONR-owcy nie są też mile widziani w gronie NS (narodowych-socjalistów), którzy organizują się obecnie w strukturach zwanych AN (Autonomiczni Nacjonaliści).
Nie bez znaczenia dla relatywnie słabego progresu w ONR jest też działalność grup antyfaszystowskich, które niejednokrotnie kompromitowały działania lokalnych struktur ONR. Najlepszym przykładem jest historia wielkopolskiej brygady ONR. Mimo wielu wyrafinowanych wybiegów z ich strony aby wciągnąć w swą brunatną politykę kibiców Lecha Poznań, ONR-owcy zostali przez nich delikatnie mówiąc odizolowani, i jakby tego było za mało, nie wytrzymali oni presji środowisk antyfaszystowskich. Efekt: jesienią tego roku Brygada Wielkopolska ONR po około rocznym działaniu poszła w rozsypkę. Jej miejsce w Poznaniu próbują zająć obecnie konkurenci z NOP.
ONR jest organizacją silnie scentralizowaną. Na szczycie stoi kierownik, Przemysław Holocher ze Śląska. Jako że sekretarzem ONR jest jego żona Anna, większość decyzji w tej ogólnopolskiej organizacji podejmowana jest w rodzinnym gronie. Oboje często brylują na warszawskich salonach prawicy (bynajmniej nie tylko skrajnej), mają wśród niej rozbudowaną siatkę kontaktów. Państwo Holocher prowadzą największą Polską organizację neofaszystowską już od około 2 lat. Wraz z gronem najbliższych współpracowników zdecydowali się przemalować ONR z popularnej skinerki i poprowadzić drogą cierpkich kompromisów. Wszystko po to, aby w tandemie z Młodzieżą Wszechpolską wjechać z ONR-em nawet do parlamentu. Plan ten starają się skrupulatnie realizować gubiąc jednak po drodze coraz więcej ONR-owskich radykałów, którzy po kolei opuszczają szeregi organizacji przechodząc do konkurencji. Istotną postacią w ONR pozostaje też zastępca kierownika , niejaki Sadek, Jakub Sadowski z Łodzi. Sadowski jest pewnego rodzaju szarą eminencją i motorem wielu działań ONR a zarazem szefem brygady łódzkiej ONR. Zresztą jest to człowiek o ciekawej, nawet jak na neofaszystę, przeszłości. Wydaje się też, że jest on pierwszym kandydatem na przejęcie przywództwa w ONR, człowiekiem który przejmie schedę po rodzinie Holocherów krytykowanej coraz ostrzej za zbytnie bratanie się z Młodzieżą Wszechpolską i politykierami pokroju Zawiszy. Do celebrytów w gronie ONR należy rzecz jasna także rzecznik prasowy, Marian Kowalski z Lublina, człowiek, który w zasadzie nie reprezentuje poglądów organizacji, ale poproszony został o zostanie jej rzecznikiem ze względu na brak jakichkolwiek innych kandydatów na tę funkcję w ponad 200 osobowej organizacji...
Warto nadmienić, że rodzina Holocherów przejęła ONR także w ciekawej sytuacji, w której to ich poprzednik, reprezentujący dużo radykalniejszą frakcję w organizacji, musiał zostać zdjęty ze świecznika po tym, jak został kilkukrotnie skazany za propagowanie faszyzmu.
Rekrutacja i przepływ informacji
ONR w ciągłym strachu przed przesiąknięciem w swoje struktury antyfaszystowskich szpiegów (co zdarzało się już w przeszłości) lub dociekliwych dziennikarzy prowadzi restrykcyjną politykę rekrutacyjną. Przy pierwszym spotkaniu każdy z kandydatów obowiązany jest okazać dowód osobisty oraz zgodzić się na przetwarzanie danych przez organizację. Niekiedy stosowane są na pierwszych spotkaniach przeszukania. Nowi kandydaci są weryfikowani (m.in. przez wywiad środowiskowy i internetowy) i bacznie obserwowani przez pierwsze miesiące swojej działalności. Na ich temat zbierane są dalsze informacje. Po kilku miesiącach kandydaci, jeśli w ogóle wytrzymają tak intensywny okres kontroli ich życia osobistego, formalnie dopuszczani są do grupy. Oczywiście już jako członków obowiązuje każdego ONR-owca zachowywanie wszelkich informacji na temat organizacji dla siebie. Odnosi się to szczególnie wobec przedstawicieli innych organizacji czy grup nacjonalistycznych. Równocześnie ONR prowadzi intensywną inwigilację pozostałych struktur skrajnej prawicy, czyli NOP, Autonomicznych Nacjonalistów i Młodzieży Wszechpolskiej, gromadzi informacje na ich temat, a nawet stara się na wiele sposobów sabotować ich rozwój.
W środowiskach anarchistycznych i antyfaszystowskich nie jest tajemnicą iż grupy antyfaszystowskie niejednokrotnie dostawały informacje kompromitujące właśnie działaczy tych struktur – informacje, które będąc bardzo poufnymi po zweryfikowaniu okazywały się prawdziwe. Źródłem tych informacji mogli być jedynie obecni bądź byli działacze ONR.
Podsumowując struktury ONR: jest to organizacja do tego stopnia zhierarchizowana, że praktycznie tylko wąski, 7-10 osobowy zarząd decyduje o kierunkach rozwoju, natomiast szeregowi członkowie dostają dyspozycje i zadania do wykonania. Takie realia mogą tłumaczyć fakt, iż przeciętna kariera ONR-owca jak 5 do 15 miesięcy długa, a wielu z nich nie wytrzymuje nawet własnego stażu kandydackiego.
Środki na działalność
Podstawowym źródłem finansowania ONR są obowiązkowe składki członkowskie. Ponadto ważnym źródłem jest sklep internetowy, w którym sprzedawane są gadżety i książki. Od momentu założenia Stowarzyszenia „Marsz Niepodległości”, przykrywki stworzonej wspólnie przez MW i ONR dla skuteczniejszego organizowania masowych spędów skrajnej prawicy, ONR powodzi się finansowo dużo lepiej. Marsz Niepodległości przyciągnął bowiem grono mniej lub bardziej kontrowersyjnych sponsorów. Większością pieniędzy lądującej w skarbonce MN rozdysponowuje wprawdzie Młodzież Wszechpolska, ale i ONR-owi skapnie raz na jakiś czas jakaś sumka, dzięki czemu mogą intensyfikować swoją propagandę w postaci druku tysięcy wlepek oraz gazetek propagandowych, na żenującym poziomie, ale za to w sporym nakładzie i dobrej jakości druku.
Taktyka „umiarkowanego” radykalizmu
Od około dwóch lat (czyli od przejęcia organizacji przez Holocherów) zauważyć można, że ONR prowadzi politykę mającą na celu wybielenia swojego wizerunku. Zrezygnowano z wulgarnych wprost odwołujących się do nazizmu, haseł skandowanych na demonstracjach i kontrach – w archiwach antyfaszystowskich zobaczyć można nagrania, na których jeszcze 2-3 lata temu krzyczeli „zrobimy z wami, co Hitler zrobił z Żydami” (wobec osób homoseksualnych). Obecnie ONR-owcy mają zalecone wręcz unikanie publicznego hajlowania (przedstawianego jako „salut rzymski”), za które oberwało im się już nawet od NSZ-owskich kombatantów. ONR przedstawia się też obecnie jako organizacja „Narodowo-Radykalna” i nawet sformułowanie „nacjonalistyczna” zostało schowane „na potem” ze względu na zbyt bliskie konotacje z faszyzmem i nazizmem (przyp: nazizm to nic innego jak alianckie określenie dla nacjonalizmu).
Jednocześnie ONR stara się wepchnąć skrajnie prawicowy dyskurs i retorykę w główny nurt debaty publicznej tak, by był traktowany nie jako wynaturzenie, lecz jedna z głównych interpretacji rzeczywistości, a sam ONR jako poważna organizacja społeczna. Pomagać ma w tym podkreślanie przedwojennej tradycji ONR. Manipuluje się tu faktami, m.in. ukrywając takie „sukcesy” ONR jak wprowadzenie gett ławkowych czy przeprowadzanie pogromów, a przywołuje się postacie luźno powiązane z przedwojennym ONR jak Bytnar „Rudy” czy osoby, które radykalnie zrewidowały poglądy pod wpływem wojny, jak Mosdorf. Ponadto ONR lansuje się obecnie na „ideowych spadkobierców” NSZ, podczas gdy samo przejęcie struktur NSZ (w momencie kiedy umierają ostatni kombatanci), jest głęboko skrywanym, ale od 2 lat jednym z najważniejszych celów strategicznych przywództwa ONR.
Jednocześnie ONR wykorzystuje w pełni wzrost aktywności środowisk konserwatywnych, podsycając i propagując postawy takie jak ksenofobia, homofobia, religijny fundamentalizm, antysemityzm, czy ostatnio „antykomunizm”.
Od dwóch lat ONR wyraźnie zacieśnił współpracę z bardziej salonową Młodzieżą Wszechpolską, czego największym owocem jest wspomniany już „Marsz Niepodległości”. Dzięki współpracy z MW ONR zdobył także kontakty z organizacjami faszystowskimi poza granicami kraju (szczególnie na Węgrzech). Nadal omawiany jest przez obie organizacje projekt założenia ugrupowania „Ruch Narodowy”, które udając przez jakiś czas „prawicowy ruch społeczny” miałoby w najbliższej przyszłości przekształcić się w partię i wejść do parlamentu na wzór węgierskiego Jobbika. To, że uformowanie partii politycznej jest sprzeczne z deklaracją ideową ONR, w której mowa jest o przezwyciężeniu demokracji na rzecz władzy autorytarnej, jego członkom i liderom w żaden sposób nie przeszkadza, chyba że uznać to za formę strategii. Powstanie „Ruchu Narodowego” (RN) odkładane jest od ponad roku, a to ze względu na to, że liderzy Młodzieży Wszechpolskiej – Winnicki, Tumanowicz czy Małecki – ewidentnie starają się wykolegować sojuszników z ONR używając ich raczej jako swojej straży przybocznej bądź chłopców od klejenia plakatów.
Z drugiej strony wciąż pojawiają się głosy, że ONR zbytnio się „ugrzecznia” i w ten sposób traci na rzecz NOP-u czy Autonomicznych Nacjonalistów agresywnie nastawionych bojówkarzy. Wewnętrzny konflikt trwa i był do tej pory przyczyną kilku secesji. Jak dotąd skrzydło „przewrotu poprzez pchanie się z MW do parlamentu” dalej wyznacza linię polityczną gubiąc po drodze coraz więcej członków.
ONR mimo tego, że swój główny kapitał polityczny zbija na kwestiach kulturowych, wraz ze wzrostem niezadowolenia społecznego i nastawienia anty-rządowego stara się je wykorzystać, mimo że nie posiada spójnej ani skrystalizowanej linii gospodarczej (prym wiodą liberałowie). Co prawda, jak dotąd nie powstała żadna inicjatywa o charakterze „socjalnym”, ale już na kilku wystąpieniach pojawiły się (na wzór AN) hasła zaczerpnięte z retoryki lewicowej czy anarchistycznej. ONR-owcy pojawiali się m.in. na protestach przeciwko ACTA, czy też wspólnie z MW organizowali (z wyjątkowo mizernym skutkiem) tzw. Dni Gniewu (anty-systemowo utopili marzannę...). Kilka razy pojawiali się również na akcjach „Solidarności”.
Podsumowanie
Na przykładzie ONR rysuje się spójny obraz współczesnych organizacji o charakterze faszystowskim. Mimo wewnętrznych tarć czy wręcz czystek mamy do czynienia z silnie scentralizowanym, prowadzonym żelazną ręką ugrupowaniem, które stara się zaspokoić upodobania zarówno ulicznych zadymiarzy, jak kandydatów skrajnej prawicy na polityczne salony. Jego kierownictwo stara się zagospodarować dla siebie dogodne miejsce w politycznym kotle, licząc nawet na miejsca w parlamencie. Jednocześnie stylizuje się na głos dołów społecznych ostatnio coraz bardziej doświadczanych przez kryzys (to akurat strategia większości polskich ugrupowań neofaszystowskich). Obydwa pola działania ONR stanowią wyzwanie dla ruchu antyfaszystowskiego czy szerzej wolnościowego. Pierwsze, gdyż zawsze powinien on stać po stronie społeczności uciskanych przez władzę. Drugie, gdyż stanowi naturalne pole działalności właśnie dla antyfaszystów/ek i wolnościowców.
Niepewne warunki zatrudnienia w sektorze IT
Yak, Pią, 2012-09-28 08:01 PublicystykaTysiące polskich pracowników w branży informatycznej nie mogą znaleźć dobrze płatnych miejsc pracy i muszą się zmierzyć z prekaryzacją warunków pracy. Branża boryka się w wieloma problemami, wśród których najważniejszymi są:
Outsourcing i traktowanie pracowników jako zewnętrznych podmiotów. Firmy unikają bezpośredniego zatrudniania pracowników. Zamiast tego, korzystają z usług zewnętrznych firm, zwanych w branży „handlarzami żywym towarem”, którzy służą za pośredników i pobierają dużą część wynagrodzenia pracowników. Dzięki temu, firmom udaje się uniknąć odpowiedzialności za pracowników i wszelkich zobowiązań obowiązujących wobec personelu zatrudnionego na stałe.
Nie wszyscy pracownicy na „wewnętrznym outsourcingu” pracują według tych samych zasad. Pracownicy pracujący dla agencji pracy tymczasowej korzystają z częściowej ochrony jaką daje Ustawa o zatrudnianiu pracowników tymczasowych. Jednak firmy często unikają nawet tak niepewnej formy zatrudnienia i starają się podpisywać z pracownikami wyłącznie umowy cywilno-prawne lub umowy o dzieło. Niektórzy pracownicy muszą otwierać własną działalność gospodarczą, by pozorować stosunek „usługodawcy” wobec swojego faktycznego pracodawcy. W ten sposób, ciężar koszty ubezpieczenia są przerzucone na pracowników, a pracodawcy mogą uniknąć gwarancji względem pracowników, które wynikają z Kodeksu Pracy. Tacy „pracownicy-niepracownicy” nie są upoważnieni do takich samych świadczeń, jak zwykli pracownicy.
Czy minister MSWiA może być antyfaszystą?
wiatrak, Śro, 2012-09-26 16:17 Antyfaszyzm | Publicystyka | Tacy są politycyPo wydaniu pierwszego oświadczenia przez Porozumienie 11 Listopada i po ogłoszeniu mobilizacji przez inne, niezidentyfikowane środowisko określające się jako antyfaszystowskie niczym bumerang wraca kwestia obecności polityków na blokadzie. O ile nie dziwi obecność dwójki obecnych posłów Ruchu Palikota, którzy po pierwsze znajdują się na Redwatchu po drugie identyfikują się z ruchem LGBT, który jest najbardziej atakowany przez skrajną prawicę o tyle szokuje obecność byłego ministra MSWiA, Ryszarda Kalisza.
Polityk SLD swoją obecnością na blokadzie w 2011 roku narobił tyle syfu, że nie dość, że stał się smakowitym kąskiem prawicowej propagandy to jeszcze obraził grupę działaczy lokatorskich. Był tam sam, bez towarzystwa innych czołowych polityków co może sprawiać wrażenie, że był tam prywatnie. Nic z tych rzeczy. Kalisz swoim sposobem bycia i pojawianiem się w telewizji obok Szymona Majewskiego lub ogólnie wśród młodzieży ma budować pozytywny wizerunek SLD.
Anarchistom i antyfaszystom trzeba przypomnieć jak w kontekście antyfaszyzmu wyglądały jego rządy w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.
Ten sympatyczny grubasek został mianowany ministrem 2 maja 2004. W tym czasie dochodziło do licznych dewastacji miejsc pamięci po holocauście. Prawica była aktywna. Była to jej forma "protestu" przeciwko wejściu Polski do Unii Europejskiej. Zorganizowano dużą manifestację na Górze Św. Anny.
Trudno czepiać się sprzeciwowi wobec Unii. Gorzej z formą, która 8 maja polegała na brutalnej napaści na marsz Kampanii Przeciw Homofobii w Krakowie. Młodzież Wszechpolska odsyłała homoseksualistów "do gazu" i na "leczenie". W ruch poszły kamienie i butelki. Atakowano głównie rozchodzących się do domów.
Wtedy na Polskę patrzyła cała Europa. Policja na usługach swojego nowego szefa musiała działać. I zadziałała. Bronią gładkolufową. Oberwało się również jednemu z policjantów. Dostał kwasem solnym.
Tego samego dnia w Warszawie Młodzież Wszechpolska atakowała również Spotkania Europejskie. Policja nie podjęła działań. W Lubuskiem odnotowano natomiast aktywność środowiska niemieckich neonazistów, którzy wywieszali plakaty oskarżające Polaków o zbrodnie na Niemcach. Próżno identyfikować sprawców tego ostatniego incydentu ponieważ żadne dochodzenie nie zostało podjęte.
O ile skrajna prawica "protestowała" przeciwko wstąpieniu Polski do Unii postanowiła podjąć próbę obłowienia się na niej. We Wrocławiu i w Łodzi neonaziści z Narodowego Odrodzenia Polski wystawili kandydatów w wyborach do europarlamentu. Jednocześnie w Rybniku i Krakowie doszło do napaści na czarnoskórych mieszkających w Polsce. W Rzeszowie na stadionie wywieszali transparenty z krzyżami celtyckimi i wykrzykiwali antysemickie hasła.
Morderstwo na tle rasowym
Aktywność skrajnej prawicy i pole do popisu jakie dała jej ówczesna władza doprowadziły w końcu do tragedii. Tak jak władze ignorowały porwanie Olewnika tak zignorowały zabójstwo ciemnoskórego Radosława Słonimskiego. Policja uznała jego śmierć za "nieszczęśliwy wypadek". Nie wszczęto żadnego śledztwa mimo obrażeń świadczących o ciężkim pobiciu.
Organów ścigania nie zainteresował fakt, że ofiara często padała ofiarą szykan ze strony skrajnej prawicy nie tylko ze względu na kolor skóry, ale także alternatywny wygląd i aktywną działalność w środowisku punkowym. Po pogrzebie w Bolesławcu została zorganizowana 300-osobowa manifestacja antyrasistowska.
Walka trwa
Wakacje tego samego roku owocowały ujęciem osób prowadzących na terenie polski działalność neonazistowską. Znajdował się wśród nich radny miasta Goerlitz z prawocowej partii Deutsche Soziale Union. Jest to ugrupowanie dystansujące się od NPD i innych tego typu ugrupowań w Niemczech. Nazwa partii nawiązuje jednak do grupy strasserowców (lewego skrzydła NSDAP) działającej w latach 50-tych.
Nie wiadomo czy gdyby nie fakt, że plakaty oskarżające Polaków o mordowanie Niemców pojawiły się w Bolesławcu skąd pochodził zamordowany Słonimski, służby byłyby pod wystarczającą presją aby starać się o ujęcie sprawców.
Pod żadną presją nie znajdowali się natomiast świdniccy strażnicy miejscy, którzy pod koniec sierpnia przyłapali Wiktora Studnickiego i Pawła Zanina z MW na rozklejaniu nacjonalistycznych plakatów w niedozwolonym miejscu. Skończyło się na upomnieniu. A ciekawe co by było gdyby nie były to plakaty nacjonalistyczne, ale pracownicze, antywojenne lub inne sprzeciwiające się polityce SLD.
Powyższe wydarzenie nie było incydentem. Kiedy NOP-owcy malowali na ulicach znaki falangi co zostało opisane przez media lokalne doszło do zastraszenia dziennikarki co spowodowane było sprostowaniem, iż falangi malowali "nieznani sprawcy". O przyczynieniu się do zmiany zdania dziennikarki na swojej stronie internetowej NOP-owcy raczyli się pochwalić. Gdzie był antyfaszysta Kalisz? Odpowiedź jest prosta - w rządzie.
Homofobia w Poznaniu i kolejny mord
W listopadzie 2004 w Poznaniu miała miejsce druga zadyma wokół klimatów LGBT. Był to pierwszy w tym mieście Marsz Równości. Na trasie marszu pojawiło się około stu bojówkarzy domagających się "obozu pracy dla lesbijek" zapowiadających również "urządzenie im Chile" (nawiązanie do rządów Pinocheta). Byli obecni zarówno nazi-kibole jak i członkowie MW i LPR. W ruch poszły kamienie i petardy.
Policja owszem nie dopuściła do starcia jednak pozwoliła później na gonitwę po Poznaniu, która owocowała licznymi pobiciami. Z około setki nacjonalistów aresztowano... trzech, którzy zostali ukarani grzywnami.
Tolerancja dla ultraprawicy skutkowała podwójnym zabójstwem w Katowicach gdzie dwóch nastolatków postanowiło "oczyścić miasto z brudów" i skopało dwóch bezdomnych. Próba podpalenia ofiar pobicia nie wyszła tak jak planowali więc postanowili zostawić ich na mrozie. Obydwaj zmarli. Obaj dostali po 5 lat więzienia.
Rok 2004 kończy się dla ministra antyfaszysty jeszcze jednym dźgniętym nożem punkiem w Głogowie Małopolskim. Ale co to obchodzi ministra spraw wewnętrznych...
Manifa, Blood & Honour i Święta Anna
Rok 2005 był dużo cięższy od 2004. Był to czas większej aktywności Blood & Honour, a wraz z tym większej biernosci policji. W tym policji z warszawskiego śródmieścia, która obecnie słynie w Polsce z eksmitowania staruszek i inwalidek.
Pod Białymstokiem w styczniu odbyła się duża impreza Blood & Honour i międzynarodowej organizacji terrorystycznej Combat Adolf Hitler. ABW "podjęła czynności sprawdzające" w tej sprawie. Jak bardzo sprawdzające były te czynności może powiedzieć każdy mieszkaniec Białegostoku w którym ta ekipa biega po mieście i chlasta ludzi maczetami przy pełnej akceptacji policji i prezydenta miasta.
Podczas marcowej manify w Gdańsku doszło do rozróby na miarę ataków na marsze LGBT za kadencji Kalisza. Uczestnicy i uczestniczki (stanowiące większość) manify zostali obrzucani lodem, śniegiem i kamieniami. Akcją dowodził radny LPR Grzegorz Sielatycki, który głosił hasła takie jak "lesbijki do gazu".
Minister spraw wewnętrznych był w rządzie (i miał czarne okulary co widać na zdjęciu) więc nie mogło być mowy o żadnej reakcji ani w przypadku gdańskiego radnego ani w przypadku jego kolegów z Warszawy, którzy tego samego dnia w parku Kasprowicza (bardzo po męsku bo w 10) postanowili spuścić łomot trzem chłopakom i ich dwóm koleżankom gdyż "za bardzo obnosili się z homoseksualizmem".
Zwiększoną aktywność Blood & Honour zaobserwowano w Słupsku. Tam nie ABW, ale policja "podjęła czynności sprawdzające".
Podczas obchodów 3 maja na Górze Świętej Anny pojawiła się grupa kilkudziesięciu faszystów wznosząca hasła: "Niemcy won z polskich stron", "Znajdzie się kij na żydowski ryj". Nie było czynności sprawdzających, skończyło się na wylegitymowaniu kilku ONR-manów.
Przejdźmy teraz do sprawy warszawskiego śródmieścia. Wszyscy wiemy jak ekipa z Wilczej potrafi się zorganizować kiedy 13 osób rozbija obóz na mieście. Co się dzieje kiedy faszysta napada człowieka w kolejce do KFC za kolor skóry? Mimo licznych świadków napadu, który miał miejsce 22 maja 2005 przybyła na miejsce policja nie podjęła żadnych działań.
Ta sama policja podlegała kiedyś pod Kalisza. Obecne jej działania (a czasami ich brak) są kontynuacją tego co było wcześniej. Świadkiem napadu na Śródmieściu był pochodzący ze Sierra Leone wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kilka dni później został zaatakowany przez trójkę osób w Krakowie. Jeden z prowodyrów napluł mu w twarz. Policja ociągała się z zakwalifikowaniem przestępstwa jako rasistowskiego.
W czerwcu oprócz wzywania przez Młodzież Wszechpolską do rozprawienia się ze zboczeńcami sposobami hitlerowskimi (cyt. Wojciecha Olszewskiego ze Słupska na łamach TVN) w Katowicach doszło do postrzelenia działaczki Kampanii Przeciw Homofobii z broni pneumatycznej.
Kalisz nadal znajdował się w rządzie więc jedynymi ludźmi, którzy mogli reagować byli antyfaszyści...
"Czy są tu pedały, bo chcemy roz***ć tę knajpę?"
Takie pytanie zadali ONR-owcy bywalcom klubu Intacto w Katowicach po czym przystąpili do działań. Policja jak zwykle nie zrobiła nic. Rozochocony ONR posunął się do gróźb karalnych (pod adresem redaktora portalu lewica.pl).
17 września w Sosnowcu (data agresji radzieckiej na Polskę) grupa ONR-owców zaatakowała grupę młodzieży alternatywnej. Wydarzenie miało miejsce niedaleko skłotu. Prokuratura wypuściła nacjonalistów od razu na wolność. Policja uznała zdarzenie za "chuligański wybryk".
W Czeladzie w majestacie prawa odbył się koncert solidarnościowy z ONR-owskim nożownikiem, który dźgnął skłotersa i zbierał na adwokata. Grali: Agressiva 88, Izgorn i Prawo Krwi. Policja nie interweniowała.
31 października zakończyło się urzędowanie Kalisza w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.
Wnioski są proste. Kalisz "występuje" przeciwko faszyzmowi, ale tylko wtedy kiedy musi wypromować siebie i swoją partię. Będąc przy władzy jest całkowicie bierny. Jak każdy polityk próbuje zyskać na oddolnych ruchach społecznych nie dając nic w zamian. Jego antyfaszyzm skończy się jak tylko zdobędzie jakiś stołek.
Tak długo jak jest tolerowany będzie budził niechęć. Stanowi więc element destrukcyjny. Za sam fakt, że był ministrem spraw wewnętrznych i zwierzchnikiem policji należy mu się całkowity zakaz pojawiania się na antyfaszystowskich eventach. Jeśli nie można nałożyć go odgórnie należy go nałożyć oddolnie.
Nie od dziś wiadomo, że faszyzm wspiera władzę bo władza wspiera faszyzm.
Władza to także Kalisz.
Urzędniczy system kontroli i represji mieszkańców Warszawy
Akai47, Nie, 2012-09-23 14:13 Lokatorzy | PublicystykaOd 8 sierpnia, nasza koleżanka Ewa przebywa w szpitalu. Jej noga została amputowana po wypadku, który miał miejsce w ciągu zdarzeń będących bezpośrednim następstwem eksmisji brutalnej. Ewa stara się o lokal socjalny, aby mieć gdzie mieszkać po wypisaniu ze szpitala. Jak warszawscy urzędnicy zareagowali na tą sytuację? Czy wyjątkowo tragiczna sytuacja byłej lokatorki, która obecnie jest bezdomną, niezdolną do pracy inwalidką, obudziła w nich wreszcie sumienie i skłoniła ich do podjęcia działań zmierzających do zabezpieczenia jej lokalu socjalnego, do którego jest w pełni uprawniona? Odpowiedź jest niestety przecząca, a świadczy to jedynie o poziomie zwyrodnienia naszych władz.
W czasie poprzedzającym eksmisję, Ewa była świadoma, że czeka ją bezdomność i starała się uzyskać lokal socjalny od miasta, zgodnie ze wszystkimi obowiązującymi procedurami, ponieważ spełniała wszystkie kryteria przyznania lokalu socjalnego. Wówczas jednak odmówiono jej, pod pretekstem, że ma gdzie mieszkać i nie jest bezdomna. Ostatnia odpowiedź tej treści została nadesłana przez urząd na kilka dni przed planowaną eksmisją na bruk, o której urzędnicy doskonale wiedzieli. Obecnie Ewa jest faktycznie bezdomna. Gdyby nie komplikacje związane z przebiegiem operacji amputacji nogi, przez co musi pozostawać w szpitalu, nie wiadomo gdzie miałaby się podziać. Jak się okazuje, ta sytuacja jest kolejną wymówką, której chwytają się bezduszne urzędowe gryzipiórki, by odmówić przyznania lokalu.
Urzędnicy zażądali, by Ewa podała swoje aktualne miejsce zamieszkania. Gdyby nie przebywała akurat w szpitalu, ale u kogoś, kto udzielił jej pomocy, musiałaby podać nazwisko najemcy, czy właściciela mieszkania, oraz powierzchnię użytkową lokalu. Po co urzędnikom te informacje? Aby to zrozumieć, trzeba wyjaśnić nieco sposób funkcjonowania stołecznej lokalówki. Sposób funkcjonowania, który jest nakierowany na jak najpełniejsze upokorzenie lokatorów i ukaranie tych, którzy w odróżnieniu od urzędników, przejawiają jeszcze ludzkie odruchy solidarności.
Naczelną zasadą obecnej polityki lokalowej jest eksmitować tylu lokatorów komunalnych, ile się da. Celem jest jak najłatwiejsza prywatyzacja i komercjalizacja mieszkalnictwa publicznego. Aby tego dokonać, należy próbować zepchnąć obowiązek zapewnienia lokalu (który spoczywa na Gminie) na rodzinę lokatora. Gdy ktoś w rodzinie ma mieszkanie lub dom, osoba eksmitowana ma zdaniem urzędników tam właśnie zamieszkać. Nie liczy się zupełnie to, czy dany lokator kwalifikuje się do pomocy mieszkaniowej, nie ma żadnego znaczenia jakie są faktyczne relacje rodzinne i jaki to będzie miało efekt na dzieci.
W ten sposób lokalówka odmawia np. osobnych mieszkań osobom rozwiedzionym, skazując dzieci z takich rodzin na atmosferę konfliktu nie do zniesienia, w tragicznych nieraz warunkach mieszkaniowych. Być może to jest sposób na politykę „prorodzinną”, by zmuszać nienawidzące się osoby rozwiedzione do wspólnego zamieszkiwania. Z pewnością przyczynia się to do zdrowego wychowywania kolejnego pokolenia.
Z drugiej strony, co mogłoby się stać, gdyby ktoś należący do rodziny Ewy, zamieszkujący w zasobach miasta, zaprosił ją do wspólnego zamieszkiwania? Z jaką satysfakcją urzędnicze mierzwy wypowiedziałyby wtedy umowę najmu! Przyczyną byłoby wtedy „udostępnianie lokalu bez zgody właściciela”. W dodatku, lokator, który by w ten sposób okazał serce swojej rodzinie, zostałby dodatkowo ukarany bezprawnym naliczaniem kary za tzw. „bezumowne zajmowanie lokalu”. Tym sposobem, lokator szybko wpadłby w dług, którego nie byłby już w stanie nigdy spłacić, samemu narażając się na eksmisję. Nie jest to wcale przypadek teoretyczny. W tym miesiącu urzędnicy wypowiedzieli umowę najmu lokatorce, która zamieszkiwała z najbliższą rodziną, pod tym właśnie pozorem. Zakończyło się to doznaniem zawału przez lokatorkę i jej śmiercią.
Niestety, coraz częściej mamy do czynienia z przypadkami, gdy urzędnicy z lokalówki rozbijają rodziny w swojej pasji eksmitowania. Niedawno rozmawialiśmy z parą, która nie jest małżeństwem i ma dwójkę dzieci. Mieszkają razem, bo w pewnym momencie kobieta przeprowadziła się do swojego partnera, by mieszkać razem, co jest dość normalne. Mniej normalne jest to, że urzędnicy muszą na to wyrazić zgodę, oraz co gorsza takiej zgody odmawiają. Dlaczego? Bo obawiają się, że rodzina się powiększy i będą musieli przyznać kolejne lokale w sytuacji zbytniego zagęszczenia. Lokatorom nie mieści się w głowie, że nasze miasto może być do tego stopnia totalitarne, że na wspólne zamieszkiwanie pary młodych ludzi z dziećmi potrzebna jest zgoda urzędników. Ale tak właśnie jest.
Być może chodzi o to, by utrudnić lokatorom komunalnym zakładanie rodzin. Bo gdy mimo utrudnień, tę rodzinę założą, otrzymają odmowę wspólnego zamieszkiwania. A jeśli nie są dość zamożni, by wynajmować lokal na rynku komercyjnym (co jest o wiele droższe i oznacza brak pieniędzy na wychowanie dziecka w normalnych warunkach), może w ogóle powinno się zabronić ludziom niezamożnym posiadania dzieci. Czemu nie wprowadzić przymusowego programu sterylizacji biednych? Przecież są już precedensy, a ideologicznie obecna władza nie odbiega przecież tak bardzo od tych pierwowzorów? Chociaż wtedy trochę trudno by było pozorować przed społeczeństwem prowadzenie polityki pro-rodzinnej... Lepiej więc stworzyć politykę mieszkaniową najeżoną tysięcznymi pułapkami, ustalić kryteria praktycznie niemożliwe do spełnienia, by z tępą satysfakcją odmawiać przyznania lokali lokatorom, próbując ich przekonywać, że to jest ich wina. Ich winą ma być to, że mają „nielegalne” konkubiny, czy „nielegalnie” mieszkają z rodziną. Ich „winą” ma być to, że urzędnicy nie chcieli zalegalizować ich pobytu, oraz że jako osoby bezdomne nie mają stałego miejsca zamieszkania, itp. itd.
Gdy zastanowić się nad takimi przypadkami, widać że system przyznawania mieszkań jest w istocie systemem kontroli społecznej i nieustannej represji skierowanej w mieszkańców. Jak inaczej zrozumieć sytuację, gdy lokalówka rozbija szczęśliwą rodzinę nie dając zgody na wspólne zamieszkiwanie, lub zmusza osoby rozwiedzione do wspólnego zamieszkiwania, czy stawia absurdalne wymogi wobec osób bezdomnych.
Najwyższy czas powiedzieć NIE samowoli urzędniczej i antyspołecznej polityce rządu.
Jeśli ta historia Cię bulwersuje, zapraszamy na demonstrację w dniu 29.09 o godz. 12 pod Kolumną Zygmunta w Warszawie przez Komitet Obrony Lokatorów.
Chcemy pokazać, że nie ma zgody lokatorów na taką politykę, że chcemy tworzyć społeczeństwo solidarne, a nie działające na korzyść nielicznych. Warszawa jest miastem dla wszystkich, a nie prywatnym folwarkiem urzędników i polityków, maszynką do zarabiania pieniędzy tylko dla niektórych.
Domagamy się mieszkalnictwa o przystępnych cenach, a także rozwoju usług publicznych, zamiast tworzenia gett biedy, czy coraz głębszych podziałów między bogatymi, a zwykłymi ludźmi pracującymi, abyśmy wszyscy mogli mieszkać w tym mieście, zamiast popadać w długi i pracować na trzy etaty, by w ogóle móc przeżyć. Nie o takie życie walczono, gdy obalany był poprzedni ustrój. Nie bądź obojętny na to, że sytuacja staje się coraz gorsza. Nie pomoże żadna cicha prośba o zmianę. Pomóc nam może tylko konkretne działanie, samoorganizacja i stanowcze wyrażenie protestu.
Wywiad z mieszkańcami i mieszkankami kamienicy na Hożej 1
Czytelnik CIA, Pon, 2012-09-17 14:25 Lokatorzy | PublicystykaAntoni Wiesztort: W którym roku wprowadzili się państwo do tej kamienicy?
Ewa: Urodziłam się tu, w narożnym pokoju, zaraz po wojnie. Moi rodzice ten budynek odbudowywali.
Jak on wówczas wyglądał?
Ewa: Na samym początku wojny na sąsiednią kamienicę spadła bomba, przez to i nasza bardzo ucierpiała. Potem w czasie powstania w 1944 działo wybiło dziurę w ścianie na piątym piętrze. Taką wyrwę powstańcy uznali za odpowiednie stanowisko na gniazdo karabinu maszynowego. Kule latały po całym mieszkaniu – zresztą wciąż widać to na sufitach, które nie zostały jeszcze do końca odrestaurowane. Ponadto wyrwane wszystkie okna w budynku, poniszczona cała stolarka, podłogi, oczywiście nie było wody, światła, ogrzewania centralnego, windy... Właściciel nie miał środków, kamienicę budował na kredyt, po wojnie stracił pieniądze, a w dodatku tu wszystko w ruinie. Mój ojciec na własny koszt odbudowywał ten budynek: podłogi, ściany, okna – wszystko. Zachowały mi się jeszcze te rachunki, wycena, kosztorys na 1,2 miliona złotych. W zamian, ojciec 1. listopada 1945 roku podpisał umowę jeszcze z właścicielami. Dekret Bieruta objął tę kamienicę w 1947 roku, od tej pory ojciec miał umowę na przydział mieszkania z ówczesnymi organami władzy.
Co się stało po transformacji?
Ewa: O zwrot kamienicy starały się dwie kobiety: jedna mieszkała w Kanadzie, druga – w Warszawie. Sami też od początku chcieliśmy te mieszkania wykupić... Ale nigdy nie dawali takiej możliwości! Wielokrotnie składaliśmy podanie, słyszeliśmy zawsze: „może po remoncie”. Ale remont nawet się nie zaczął... Koniec końców, nikomu nie udało się wykupić lokalu, odmawiano nam permanentnie.
Zbigniew: Swego czasu żona była w urzędzie miasta, urzędnik pokazał jej przygotowane dla nas papiery, że można wykupić. Te dokumenty potem gdzieś przepadły.
Ewa: Postępowanie roszczeniowe ciągnęło się 10 lat. Z czasem sprawę zaczął prowadzić Jan Stachura, który „załatwił” już dziesiątki kamienic w Warszawie, podobnie jak słynny Mossakowski. W końcu wszystko nabrało tempa gdy burmistrzem ówczesnej gminy Centrum został Jan Wieteska.
Zbigniew: Nowe właścicielki od razu sprzedały tę kamienicę spółce Dore, zarejestrowanej dziesięć dni wcześniej z kapitałem 50 tys. zł
Ewa: Kamienicę sprzedano za 3 miliony złotych – sumę bardzo zaniżoną. Dla porównania, za budynek obok, identyczny – to były bliźniaki – ale strasznie zniszczony, uzyskano cenę 34 milionów.
Co się zmieniło, gdy spółka Dore przejęła kamienicę?
Ewa: Wszystko się zmieniło.
Zenon: Proszę pana, tu w ciągu dwóch ostatnich lat były dwa pożary, piwnica zalana. Do tego przez pięć lat byliśmy przykryci planszami (bannerami reklamowymi – red.). W Szwecji pozostawienie psa w pomieszczeniu bez światła dłużej niż 8 godzin jest karalne. A my tu pięć lat w półmroku, ściany wilgotniały, to była wylęgarnia grzybni. Starsze osoby, z natury wieku już mało ruchliwe, odeszły na tamten świat.
Ewa: Przypomnę, że my tu mieszkamy bez gazu i ciepłej wody. Odpadają tynki – czasem wielkie kawały. Pieniądze z wielkiej reklamy – szacunkowo 40 tys. zł miesięcznie – miały iść na remont. A tu od początku nie przekazano ani grosza! Nie mamy kontaktu z panią Rodowicz (właścicielka spółki Dore): jak dzwoniliśmy bezpośrednio w sprawie tynków albo pożarów, powiedziała tylko „wezwijcie straż pożarną”. O tym jak nas psychicznie wykańczano najlepiej świadczy fakt, że tu już połowa lokatorów leczy się u specjalistów. Część nie żyje, nie wytrzymali presji. To są metody gnębienia psychicznego, sama ledwo wytrzymuję.
Zbigniew: Zanim Dore przejęła kamienicę, wszyscy złożyliśmy się na domofon, wyremontowaliśmy klatkę, sąsiadka pielęgnowała kwiaty na oknach. Tu od zawsze panowała rodzinna atmosfera. Teraz domofon i zamki wejściowe są regularnie niszczone, kwiaty kazali zlikwidować na klatce.
Ewa: Dom jest dewastowany przez właściciela. Firma wynajęła mieszkania z parteru i pierwszego piętra na ekskluzywny sklep odzieżowy. Wykuto sztukaterię, zabytkowe ornamenty, wstawiono płyty gipsowe. W miejscu szybu wentylacyjnego zbudowano windę na prywatny użytek sklepu. Pożegnaliśmy się z wentylacją.
Zbigniew: Za kwaterunku sami dbaliśmy o swoje piętra. Sąsiad z sąsiadką malował, sprzątał, dbał o stan techniczny.
Zenon: Zaczęto nas regularnie nękać. Naliczyli nam fikcyjne zadłużenie – ponad 24 tys. złotych. Sąd oddalił pozew, ale chodziło o to, żeby nas zastraszyć. Zresztą mimo wszystko Dore nasłała na nas komornika. Wstrzymaliśmy egzekucję, pomógł nam w tym sam komornik – gdyby nie to, też byśmy już wylecieli. Pani Iwona Grabcza (eksmitowana w kontrowersyjnych okolicznościach 5.09.2012 – red.) nie czekała na wyrok sądu, wystraszyła się i z „ostrożności procesowej” sama poprosiła ratusz o przydział lokalu socjalnego. Potem jak sąd uznał dług za nieprawdziwy, chciała to odkręcić, ale już ją wykurzono. Nas jeszcze nie.
Ewa: Ja przez 15 lat miałam sklep w tym budynku, brakowało mi dwóch lat do emerytury. Przyszła firma Dore, z dnia na dzień dostałam wymówienie, z wypowiedzeniem 3-miesięcznym. Nie było mowy o jakiejkolwiek mediacji, mimo że ten sklep stał potem pusty pięć lat.
Jak wygląda teraz wasza sytuacja? Ilu lokatorów jeszcze walczy?
Zbigniew: Z czternastu rodzin zostały jeszcze cztery. Wszyscy mamy czynsz podniesiony prawie dziesięciokrotnie.
Ewa: Wie pan, gdybym wygrała w totka, to bym najpierw wynajęła prawnika, żeby udowodnił że to jest przekręt. To jest mój główny cel.
Jak waszym zdaniem powinien się w takim wypadku zachować ratusz?
Ewa: Przede wszystkim władze nie powinny oddawać budynków z lokatorami, a w dodatku za darmo - to skandal. A jeśli już tak się stało, powinna istnieć jakaś realna ochrona lokatorów. Przecież my tu mieszkamy ponad pół wieku, sami to wynieśliśmy z gruzów! Mnie się wydaje, że teraz żyjemy w świecie pogardy dla biednych. My już nie dostaniemy żadnego kredytu, a nawet jeśli to ja nie będę żyła jeszcze 30 lat, żeby go spłacać. Jak jesteś bogaty cwaniak, to masz szacunek w ratuszu, dostaniesz nawet kamienicę. Inaczej jak jesteś normalny, uczciwy. Ja jestem w czwartym pokoleniu Warszawianką. I czuję się fatalnie.
Zbigniew: Nie powinno się podwyższać czynszów od tak, na pstryknięcie palca. A jeśli miasto ma oddać kamienicę, to niech bogu ducha winnym ludziom zabezpieczy mieszkania. Nie można tak nas rzucać na żywioł, przecież pokolenie naszych rodziców stawiało to miasto na nogi.
Solidarność z kierowcami z Domino's Pizza!
Yak, Nie, 2012-09-16 12:14 Prawa pracownika | PublicystykaO lepsze warunki pracy w gastronomii na całym świecie!
Dzień 15 września, to międzynarodowy dzień solidarności z kierowcami sieci Domino's Pizza w Australii. Kilka miesięcy temu, kierownictwo firmy ogłosiło, że ich pensje zostaną obniżone o 19%. Kierowcy zmobilizowali się do walki o utrzymanie swojego poziomu wynagrodzeń i utworzyli związek zawodowy o nazwie Ogólne Stowarzyszenie Pracowników Transportu.
Sympatycy związku zorganizowali w Australii serię pikiet solidarnościowych. W dniu dziesiejszym odbywają się dziesiątki pikiet pod pizzeriami Domino's Pizza w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Brazylii, Francji, Hiszpanii, Niemczech i Norwegii. Dzięki naciskom na firmę, kierowcom Domino's Pizza udało się uzyskać przywrócenie większej części (ale nie całości) utraconych wynagrodzeń. Jednak nadal muszą walczyć o wypłatę nadgodzin, oraz dodatkowego wynagrodzenia za pracę w święta.
Działania naszych kolegów są dobrym przykładem na to, że jedynie walka oraz wspólne działania mogą powstrzymać ciągłe ataki pracodawców na prawa pracowników oraz zapewnić utrzymanie dobrych warunków pracy. Warto również pamiętać, że warunki, które w dzisiejszych czasach są uważane za podstawowe, jak 8-godzinny dzień pracy, czy płatny urlop, są wynikiem walki przeszłych pokoleń pracowników.
Dziś, warunki pracy na całym świecie są celem ofensywy elit ekonomicznych, które pragną zagarnąć jeszcze więcej bogactwa i władzy gospodarczej. Warto jednak pamiętać, że my – pracownicy – nadal mamy do dyspozycji naszą organizacyjną broń. Wystarczy jedynie, że zaczniemy z niej korzystać!
Warunki pracy w gastronomii w Polsce są wyjątkowo złe. Wielu pracowników pracuje nielegalnie lub pół-legalnie, a pracodawcy wciąż łamią ich prawa. Musimy sobie zdać z tego sprawę i zacząć walczyć z tym zjawiskiem. Wzywamy też konsumentów, by wspierali pracowników w ich walce o poprawę warunków pracy.
Jeżeli pracujesz w sektorze gastronomii, musisz zdawać sobie sprawę, że nie jesteś sam/a ze swoimi problemami. Możesz zmienić swoją sytuację, jeśli tylko zaczniesz działać. Związek Syndykalistów Polski wspiera pracowników restauracji, niezależnie czy pracują przy zmywaniu naczyń, w kuchni, czy przy rozdawaniu ulotek. Jeżeli jesteś zainteresowany/a rozpowszechnianiem informacji o problemach, z jakimi borykają się pracownicy w tym sektorze gospodarki, lub jeśli chcesz walczyć o lepsze warunki pracy, skontaktuj się z: info@zsp.net.pl
Wojciech Karpieszuk, działania mediów oraz społeczny sadyzm
Akai47, Czw, 2012-09-06 23:25 Lokatorzy | PublicystykaWczoraj, po długim dniu miałam napisać oświadczenie w sprawie nierzetelnego opisania sprawy lokatorki, która została eksmitowana z kamienicy przy ul. Hożej w Warszawie. Nie zdążyłam, a dziś koledzy wysłali mi kopię artykułu Wojeciecha Karpieszuka z Gazety Wyborczej, zatytułowanego „Dramatyczna eksmisja? Widzieliśmy populistyczny cyrk”. Ten tekst nie może pozostać bez komentarza.
Karpieszuk kieruje swój żal do anarchistów, w tym do tego portalu - Centrum Informacji Anarchistycznej. Skarży się, jakobyśmy nie poinformowali czytelników i mediów, że lokatorka nie będzie eksmitowana na bruk i że nie ma o tym fakcie wzmianki na CIA.
Zanim dogłębniej przeanalizujemy sytuację, warto sprawdzić, o czym same media zapomniały wspomnieć, zarówno Gazeta Wyborcza, jak i inne.
Najpierw, trzeba zauważyć z pewną ironią: tytuł „dramatyczna eksmisja”, na który skarży się Karpieszuk, nie jest tytułem artykułu na naszym portalu, ale nagłówkiem z mediów, w tym Gazety Wyborczej, czy Onetu.
Mam kilka pretensji do mediów. Bo zachowali się jak sępy, próbując fotografować kobietę eksmitowaną, niezależnie od jej woli. Bo mieszają im się fakty. Bo nie interesuje ich to, co lokatorzy mają do powiedzenia.
Tak właśnie było wczoraj. Widzieliśmy, jak rzeczniczka miasta mówiła, że lokatorka miała zadłużenie. Choć mieliśmy ze sobą dowody na to, że to nie jest prawdą, niektórzy „dziennikarze” nie chcieli nawet obejrzeć papierów i podali, że kobieta była zadłużona. W rzeczywistości, spółka, która kupiła jej budynek sztucznie naliczała fikcyjne zadłużenie. Sąd potem stwierdził, że te długi były fikcyjne i umorzył jakiekolwiek roszczenia finansowe spółki Dore wobec lokatorki.
Dalej - wyrok o eksmisji nie był prawomocny. Złożono apelację i 6 grudnia miała się odbyć sprawa z powództwa pani Teresy.
Teresa jest uczciwą lokatorką i kwalifikowała się do przydziału lokalu komunalnego. Jest obecnie drugą osobą na liście w Warszawie Śródmieście. Można więc było poczekać z eksmisją. Tyle tylko, że spółka chciała szybciej osiągnąć zysk. I tylko dlatego w ten sposób potraktowano tę kobietę.
Ta sytuacja była opisywana wielokrotnie, nie tylko na CIA. Choćby tu są informacje, skopiowane z apelu kolektywu Syrena.
Karpieszuk radzi, że działacze powinni najpierw zobaczyć, gdzie lokatorzy mają zostać eksmitowani i daje do rozumienia, że jak ktoś dostaje pokój z kuchnią, to wszystko jest OK. Pisze o 15 metrowym lokalu, gdzie miała mieszkać z synem w ten sposób: „ Nie mogę się nadziwić, że ktoś nie chce tam zamieszkać.”
Tu warto się głębiej zastanowić na temat tego twierdzenia, oraz na temat działania mediów w niektórych sprawach.
To właśnie działania mediów wypadałoby nazwać jednym wielkim cyrkiem. To jest prawdziwy cyrk, gdzie ludzkie tragedie są eksponowane często przez pryzmat neoliberalnej ideologii, czy malowania bardzo jednostronnego obrazu sytuacji.
Na przykład można przytoczyć wiele różnych artykułów, gdzie ludzie nie mający długów są przedstawiani jako dłużnicy. Lub gdzie są podane informacje o długu, co ma powodować, że dana osoba nadaje się „tylko do odstrzału” przez internetowych hejterów. Ale rzadko podawana jest jakakolwiek rzetelna informacja o rzeczywistych przyczynach długów, a jeszcze rzadziej można dostrzec ślad jakiejkolwiek empatii. Wiedza o przyczynach powstania długu jest bardzo ważna, szczególnie w przypadku, gdy jednym z najważniejszych powodów zadłużenia są nieprawidłowo naliczane kary umowne i bezpodstawne stosowanie zawyżonej 3% stawki odtworzeniowej, jako podstawy czynszu. Np. kilka dni temu zgłosiła się do nas rodzina, która od zawsze płaciła czynsz. Ale kiedyś powstał błąd przy realizowaniu jakiejś formalności. Nie z ich winy. Administracja i tak zawsze dostawała swój czynsz. Jednak w pewnym momencie, jakiś urzędnik postanowił nałożyć 3 procentową stawkę odtworzeniową na 3 lata wstecz. I nagle rodzina, która nigdy nie zalegała z czynszem miała zadłużenie na prawie 20 tys. zł. Czy to wyjątek? Wcale nie. W zeszłym tygodniu mieliśmy trzy takie sprawy. A są ich setki. Nawet miasto musiało przyznać, że ogromna część zadłużenia jest wynikiem takich bezpodstawnych kar.
Dlatego potrzebna jest głębsza refleksja na ten temat, a nie jedynie sięganie po najbardziej prymitywne argumenty, które nie są nawet w większości oparte na prawdziwych informacjach. To jest prawdziwy, neoliberalny populizm, zachęcający ludzi do wirtualnego mobbingu osób biednych przy pomocy forów internetowych, wirtualnym polowaniom na czarownice przeciw osobom „niepożądanym”, jak dłużnicy, bezrobotni, itd.
(Zmieniając trochę temat, jestem ciekawa, co Karpieszuk powie na temat komentarzy pod artykułem na GW, które zniknęły. Wczoraj było ich ponad 2700, w tym wiele wspierających Komitet. Dziś nie ma ich w sieci. Czy były one aż tak bolesne dla redakcji?)
Wracam do podstawowego pytania. Kto by nie chciał mieszkać w jednym pokoju o powierzchni mieszkalnej wynoszącej 15 m, razem z synem?
Pewnie jestem nienormalna, bo ja bym nie chciała. Nie chciałabym mieszkać w 15 metrowym pokojem, ani z synem, ani z kochankiem, bo człowiek po prostu potrzebuje trochę przestrzeni.
Jak wygląda obecna sytuacja? Oferowane są mieszkania z powierzchnią 5m2 na osobę. Jak wszyscy wiemy, to są standardy więzienne, a nie warunki mieszkalne dla kogoś, kto chce normalnie żyć i się rozwijać.
Jeśli ktoś myśli, że to są godne warunki mieszkaniowe, niestety w takim przypadku jest tylko jedna diagnoza: mieszkał za długo w kraju, gdzie ludzie są traktowani jak śmieci, wyprano mu mózg i uważa że to jest normalne. Ale to nie jest normalne.
Lokatorkę spotkała niesprawiedliwość. Zapłaciła za decyzje państwa, za chciwość inwestorów, a potem dano jej najmniejszą możliwą przestrzeń do życia. Tak jakby problemem była jej wieloletnia obecność w tym mieszkaniu, a nie chory system prywatyzacji i spekulacji nieruchomościami.
Za to, że przypadkiem otrzymała przydział lokalu w tym budynku, a nie innym, pozbawiono ją domu i musiała się zgodzić na drastyczne obniżenie standardu mieszkaniowego, a zatem i standardu życia. Czy to ma być normalne?
Pan Karpieszuk póki co nie jest w złej sytuacji. Ale może też kiedyś straci pracę w związku z redukcjami w Gazecie, podupadnie na zdrowiu, czy wpadnie w zadłużenie z powodu niefortunnego przypadku. Może wtedy zacznie myśleć inaczej. Z gospodarką coraz gorzej, może więc to już nastąpi całkiem niedługo?
Gdy czyta się o tym siedząc w wygodnym fotelu, można sobie komentować: dlaczego ta pani jest tak wymagająca, przecież lokatorzy na nic lepszego nie zasługują. Uważam to za kolejny objaw tego, co nazywam społecznym sadyzmem. Co to jest społeczny sadyzm? To jest taka reakcja ludzi, którzy są traktowani w sposób nieludzki. Zachowują się jak zwierzęta pozbawione wszelkiej empatii, które wyładowują swoją agresję na przypadkowych osobach. W Polsce, jest to już masowe zjawisko. Ludzie chcą upokorzyć innych za to, że sami żyją w nędzy.
Panie Karpieszuk, skończ Pan ze swoim cyrkiem. Napisał pan: "Wciskanie na siłę, że komuś dzieje krzywda, kiedy się nie dzieje, jest - delikatnie mówiąc – nieuczciwe". Jest jednak sporo osób w Warszawie, które stwierdzą, że pańskie wciskanie na siłę bajki, że krzywda się NIE dzieje, choć dla każdego myślącego człowieka jest oczywiste, że krzywda się dzieje, jest objawem braku ludzkich odruchów, czyli – delikatnie mówiąc – skurwysyństwem.
Oświadczenie niektórych oskarżonych w sprawie Barchem 4
xkidslovefruitx, Czw, 2012-09-06 20:36 Świat | Ekologia/Prawa zwierząt | Publicystyka | RepresjeTe słowa są skierowane do każdego, kto kiedykolwiek czuł się bezradny w obliczu tysiąc razy silniejszego wroga.
W ciągu ostatnich lat wzrastały represje wobec każdej walki o wyzwolenie. W różnych krajach uwaga władz skupiała się na różnych ruchach, ale zasada jest ta sama: rząd chroni wykorzystujących, a nie wykorzystywanych. Chroni sprawców, nie ofiary. Chroni tych, którzy gwałcą, zabijają i zniewalają, a nie tych, którzy kwestionują istnienie klatek. Aby tego dokonać, używają nowych przepisów, specjalnych jednostek policji, oraz coraz lepszych technik inwigilacji.
W jednej z ostatnich spraw skierowanych przeciwko ruchowi wyzwolenia zwierząt, osoby piszące te słowa są oskarżone o przestępstwo: rzekome wypuszczenie na wolność około 5000 norek, które w przeciwnym razie cierpiałyby w klatkach z powodu strachu i niewoli w holenderskiej wiosce Barchem, a następnie zostałyby przerobione na futra.
Z tego powodu staniemy przed sądem w Holandii 25go i 27go września.
Nie będziemy więcej pisać o tym konkretnym wydarzeniu, szczególnie, że proces dopiero się odbędzie, ale chcielibyśmy podzielić się naszymi refleksjami na temat ruchu, na temat sposobu w jaki działają represje i na temat tego co represje dla nas oznaczają.
Represjom należy stawiać czoła. Należy się ich spodziewać, być na nie przygotowanym i gotowym zaakceptować konsekwencje kwestionowania zaistniałego stanu rzeczy. Bez tej świadomości będziemy żyć w strachu zamiast podejmować skuteczną walkę. Represje rodzą się z naszej skuteczności. Każdej akcji towarzyszy reakcja i dlatego rząd i policja wkraczają, aby uniemożliwić nam skuteczne osiąganie naszych celów. Gdybyśmy nie działali skutecznie, nie robiono by nic aby nas powstrzymać, ponieważ władze nie przejmowałyby się nami.
Jeśli chcemy podjąć walkę, która będzie w stanie cokolwiek zmienić, musimy zaakceptować ideę represji. Represje i zmiany to praktycznie dwie strony tego samego medalu. Najgorszą reakcją na represje jest ucieczka w popłochu. To daje im siłę. Jako ruch decydujemy o naszej reakcji na represje, i tym, czy pozwolimy im wpływać na nas, czy nie. Kontynuowanie naszych kampanii to najlepszy sposób na rzucenie wyzwania represjom i walkę z nimi. Wróćmy silniejsi, lepsi, bardziej zorganizowani i lepiej przygotowani. Oczekujmy represji i radźmy sobie z nimi, aby zminimalizować ich wpływ. Uczmy się na błędach innych i ulepszajmy nasze strategie. W przeciwnym razie pokażemy władzom jak można zdeptać również każdy inny rodzaj oporu, czy inny ruch społeczny.
Tak właśnie działają: uderzają w jednostkę, aby dać nauczkę tysiącom. Taki jest cel aresztowań i obław, izolacji i więzień. To ich największa broń: zasiać strach w naszych głowach, abyśmy byli bezbronni, aby nas uciszyć.
Z tego powodu, kiedy będziemy stawać przed sądem, chcemy żebyście pamiętali, że my również mamy broń. Ta broń jest silniejsza niż ich, ponieważ zbudowana jest ze współczucia i gniewu, opiera się na poświęceniu i szczerości ludzi, których łączy to samo poczucie potrzeby działania: ta broń to solidarność.
Solidarność oznacza nie tylko wspieranie się w trudnych chwilach, ale również kontynuowanie walki i nie pozwalanie, aby strach przejął kontrolę nad naszym życiem albo sprawił, że przestaniemy działać skutecznie. Oznacza działanie razem, jako ruch, ze wszystkimi naszymi atutami i umiejętnościami. Oznacza też zjednoczenie się dla osiągnięcia naszego głównego celu – zakończenia bezlitosnej eksploatacji innych żywych istot, oraz planety, na której wszyscy żyjemy.
Solidarność to klucz do utrzymania przy życiu każdej walki i stworzenia ruchu, którego nigdy nie będą w stanie złamać.
Ponieważ nikt nie jest wolny, dopóki WSZYSCY nie będą wolni.
Niektórzy oskarżeni w sprawie Barchem 4.
Więcej informacji: http://www.svat.nl/barchem4/en/index.html
Nadchodzi 11 listopada czyli o nową formę
Czytelnik CIA, Czw, 2012-09-06 11:43 Antyfaszyzm | PublicystykaDo 11 listopada mamy jeszcze ponad dwa miesiące, ale warto się zastanowić co lewica antysystemowa powinna tego dnia robić a czego nie robić. Z pewnością nie powinna robić za przystawkę i bufor dla rozmaitej "salonowo - kawiorowej lewicy", "antyfaszystów" związanych z PO i systemowymi mediami. Porozumienie 11 Listopada w obecnej formie jest mało wyraziste, to taki układ gdzie lewica społeczna, wolnościowa wystawia się na razy ultrasów prawicowych, a w mediach królują celebryci urządzający szopki. Czas z tym skończyć !! Ostatnie miesiące przyniosły szereg antyspołecznych akcji w Warszawie i całej Polsce. Zwolnienia, brutalne interwencje podczas usuwania lokatorów, ataki na bezdomnych.
11 listopada to okazja aby zamanifestować nie tylko przeciw neofaszystom różnych odcieni ale również przeciw antypracowniczemu, antyspołecznemu klimatowi jaki panuje w Polsce. Prawicowi ekstremiści którzy wyjdą 11 listopada to tylko jeden z problemów, ich hasła mogą być chwytliwe wobec narastania kolejnej w ciągu ostatnich 20 lat fali kryzysu.
Dlatego właśnie lewica wolnościowa powinna tego dnia wyjść w marszu sprawiedliwości i godności upominając się o ofiary ostatnich 20 lat, o tych którzy zostali zabici jako "mniej wartościowi", o tych którzy popełnili samobójstwa z przyczyn ekonomicznych, o tych których wyrzucono na bruk, o tych którzy stracili pracę. Niech 11 listopada stanie się marszem sprzeciwu przeciw niesprawiedliwości panującej w III RP.
Czas zamanifestować nie tylko przeciw neofaszystom, ale również tym którzy swoją nietolerancje kryją pod hasłem obrony "świętego prawa własności".Czas jasno wyrazić również nasze cele !! Za czym jesteśmy za Równością-Braterstwem- Sprawiedliwością Społeczną !!
O Nową Formę Akcji 11 listopada pod czerwono-czarnymi i czerwonymi flagami !
Oświadczenie Syreny po brutalnej interwencji policji w Poznaniu
wiatrak, Pią, 2012-08-31 22:16 Kraj | Publicystyka | RepresjeW roku, gdy Najwyższa Izba Kontroli ogłosiła bezprecedensową wieść, że 6,5 miliona ludzi w Polsce żyje w warunkach „nędzy mieszkaniowej”, zaś w samym środku tej katastrofy 200 tysięcy mieszkań zostanie wycofanych z użytku, bo popadną w ruinę.
W roku, gdy Główny Urząd Statystyczny podał, że przeciętny mieszkaniec tego kraju, gdyby zdecydował się przeznaczyć całą swoją pensję na zakup mieszkania, mógłby kupić niecałe pół metra kwadratowego – prawie dwa razy mniej niż dziesięć lat temu.
W roku, gdy poznański czyściciel kamienic Piotr Śruba – w bogobojnym milczeniu policji i władz – na dobre trafił do panteonu bóstw wyniesionych przez Święte Prawo Własności, obok Marka Mossakowskiego, Jana Stachury, i pomniejszych ubermanschów, jak Anna „lokator-to-nie-człowiek” Ferguson.
W końcu – chwilę po tym, gdy prezydent Poznania dopisał nową zwrotkę do Koko Euro Spoko, ogłaszając, że budżet miasta jest dziurawy, więc 51-milionowe cięcia dotkną żłobki, szkoły, komunikację i publiczne remonty,
Oddział szturmowy policji uzbrojony w karabiny maszynowe stanął w Poznaniu na ul. Podgórze na przeciw ludzi walczących o niszczejący budynek, by uchronić go przed popadnięciem w ruinę.
Dla wielu osób własność prywatna jest święta. Stąd, właściciel kamienicy ma prawo robić z nią co zechce: może ją zdewastować, zburzyć i wymienić na plombę apartamentowo-biurowcową – tak skrajne zachowania jawią się jako miara wolności gospodarczej w Polsce XXI wieku, trawionej przez głód mieszkaniowy. Brak zgody na wiele przejawów tej „wolności” traktowany jest w Poznaniu gorzej niż obraza uczuć religijnych. Nawet moskiewska akcja Pussy Riot zmieniająca cerkiew w salę koncertową nie zmobilizowała policji tak szybko jak poznańska akcja ludzi zmieniających pustostan w budynek zdatny do mieszkania. Ta sama religia ewidentnie zabrania policji na równie szybką interwencję wobec wieloletnich działań właścicieli-czyścicieli kamienic na Stolarskiej, Strusia, Piaskowej, a także w Warszawie, Łodzi, Krakowie...
Innych dziwić może, skąd się biorą ludzie, którzy, narażeni na pałowanie, kopniaki, gaz łzawiący czy w końcu więzienie, decydują się zajmować marniejące pustostany. Co to za ideologia?! „Niech się lewaki wezmą za robotę!”.
Tymczasem mieszkania nie świecą pustką na marne: podtrzymywanie sytuacji, w której tysiące lokali mieszkalnych – mimo ogromnego na nie zapotrzebowania – stoją puste, służy zyskownej branży nieruchomości. W całym kraju można zauważyć ścisłą korelację pomiędzy liczbą pustostanów, a wysoką ceną mieszkań. Dla przeciętnego mieszkańca miast posiadanie własnego dachu nad głową oznacza dług spłacany prawie przez całe życie.
W ciągu ostatnich siedmiu lat ceny mieszkań wzrosły niemal dwukrotnie. W Warszawie, gdzie zawsze było drogo, w latach 2005 – 2009 koszt metra kwadratowego w typowym mieszkaniu o powierzchni 36-60 m2 wzrosła z 4.900 zł do 9 440 zł (Źródło: REAS). Gdy ceny mieszkań poszły o 100 proc. w górę, średnie płace wzrosły zaledwie o jedną trzecią – wg danych GUS. Ewidentnie, w parze za wysokim kredytem na trzydzieści lat nie idą wysokie zarobki ze stałą umową o pracę.
Eksperci sektora prywatnego (nasze ministerstwa nie są szczególnie zainteresowane produkowaniem analiz nt. dystrybucji mieszkań) twierdzą, że nawet połowa budowanych lokali stoi pusta i jest przeznaczona wyłącznie na spekulację: w Warszawie jeszcze trzy lata temu było to 7,5 spośród 15 tysięcy nowych lokali. Jak jest w Poznaniu?
W końcu, co robią władze, by zapobiec oburzającym praktykom biznesmenów branży nieruchomości? Powiedzieć, że ani rząd ani samorządy lokalne nie są zainteresowane by zmniejszyć bańkę spekulacyjną, to mało. Władze dyscyplinują społeczeństwo przez podtrzymywanie głodu mieszkaniowego, dokładnie tak jak prywatni inwestorzy, tworząc te same patologie: domy bez ludzi i ludzi bez domów.
W Warszawie ponad 12 tys. ludzi (pięć tys. rodzin) czeka od blisko dziesięciu lat na lokale czynszowe. Połowa z nich dysponuje nawet wyrokiem sądowym przyznającym im natychmiastowe prawo do lokalu komunalnego - wynika z danych uzyskanych przez Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów. Jednocześnie, miasto posiadało w 2011 roku sześć i pół tysiąca pustych lokali; dwa tysiące z nich zdążyło już popaść w ruinę i nie nadaje się do mieszkania – ujawnili urzędnicy podczas rozmów z grupami skłotersko-lokatorskimi. Wolę władz najlepiej oddają ich decyzje, gdy jeden częściowo zreprywatyzowany dom dzielą z czyścicielami kamienic: zarządzenie kierunkowe prezydent Warszawy brzmi: „zrzec się części miejskiej”. Bliscy przyjaciele zabitej działaczki Joli Brzeskiej, z którą zakładali WSL – rodzina Baranków – mieszkają już niemal sami w dużym bloku na Dahlberga 5, który miasto dzieli z „duetem-SS”: Massalski-Mossakowski. Nie można pominąć, że zabójstwo Joli poprzedziło systematyczne opróżnianie kamienicy z mniej opornych lokatorów, aż w pustym budynku ostała się ona jedna. Czy naprawdę mamy biernie czekać na następną tragedię?! Nie będziemy czekać!
Także w Poznaniu szalejąca prywatyzacja idzie w parze z biernością władz, które nie tylko nie bronią mieszkańców w ich walce z czyścicielami kamienic, ale też same wytwarzają głód mieszkaniowy – w 2010 roku 800 poznańskich lokali czynszowych świeciło pustką.
Niezaprzeczalnie, władze lokalne i krajowe nie tylko mają obowiązek walczyć z głodem mieszkaniowym i bańką spekulacyjną, ale też mogą swobodnie sięgnąć po instrumenty prawne, których używają inne kraje dotknięte kryzysem mieszkaniowym. Francuskie prawo zezwala samorządom na przejęcie w zarząd długo niezamieszkanyh budynków i lokali. Anglia, walcząc z kryzysem miast po II wojnie światowej, zdekryminalizowała oddolną inicjatywę mieszkańców zajmujących pustostany. W zakompleksionej Polsce, której historia została przepisana tak mocno, że wszystkie chyba powstania zdają się być krwawą walką o „Boga i wolność gospodarczą”, media i władze uznają samą myśl o redystrybucji mieszkań za bluźnierstwo. Debata publiczna cofa nas do atmosfery Średniowiecza: tak jak teoria o obrocie ciał niebieskich pachniała diabłem, tak teoria o społecznym obrocie nieruchomościami to wręcz dzieło Stalina. Uzdrowi nas jedynie wiara w wolny rynek. Trzeba tylko zapomnieć, że największe kryzysy ostatnich lat – od USA po Hiszpanię – zaczęły się właśnie od tragedii mieszkańców miast i masowych eksmisji. Bańki spekulacyjne pękają, wysokich kredytów nie da się spłacać. To nie przypadek, że najczęstszym obrazkiem miast w kryzysie są ulice wypełnione pustymi domami.
Także w Polsce, popadające w ruinę pustostany odzwierciedlają marniejącą kondycję życia wielu mieszkańców miast, stojących przed dylematem „wziąć kredyt, wyjechać, czy strzelić sobie w łeb?”. Czy coś nam jeszcze zostaje?Oddolne ruchy miejskie, od Nowego Jorku przez Barcelonę po Poznań i Warszawę, wskazują inną drogę – przejmij inicjatywę, broń się, weź życie we własne ręce, wymów służbę, zajmuj pustostany, okupuj, stawiaj opór. Nerwowej reakcji poznańskich władz wysyłających oddziały antyterrorystyczne przeciwko ludziom, którzy nie wierzą ani w obietnice wyborcze ani w niewidzialną rękę rynku, nie trzeba się dziwić – trzeba się jej masowo przeciwstawić, podejmując bezpośrednie akty obywatelskiego nieposłuszeństwa w obronie godności i podstawowych praw.
Kolektyw Syrena
30.08.2012
Warszawa