Publicystyka
Witajcie! Willkommen! Privet! Welcome!
Jaromir, Nie, 2011-11-06 14:30 Kraj | Antyfaszyzm | Protesty | PublicystykaOpublikowane poniżej oświadczenie antyfaszystowskiej koalicji "Porozumienie 11 listopada" jest sprostowaniem histerycznych głosów ze strony prawicowych mediów, jakoby forma tegorocznych blokad pochodu skrajnej prawicy miała na celu coś więcej, niż solidarny i radykalny sprzeciw wobec publicznych manifestacji ksenofobii i nietolerancji.
Jednocześnie redakcja portalu CIA jasno zaznacza, że nie popiera obchodzenia świąt patriotycznych w żadnej formie, ponieważ są to wydarzenia ściśle związane z legitymizacją struktur władzy i państwa, którym jako anarchiści/-stki się sprzeciwiamy.
„Niemcy jadą rozbić marsz” ogłosiło kilku dziennikarzy wtórując skrajnie prawicowym krzykaczom, którzy regularnie ogłaszają agresję „niemca”, „ruskiego”, „żyda”, „homoterrorystów” i „lewackich ekstremistów”.
Żerując na historycznych resentymentach, zrównano intencje współczesnego niemieckiego ruchu antyfaszystowskiego z intencjami nazistów bądź zaborców. O ile taka retoryka ze strony polskich nacjonalistów i neofaszystów kompletnie nas nie dziwi, o tyle przejęcie jej przez kilku dziennikarzy uważamy za skandaliczne i równoznaczne z auto-dyskredytacją ze strony tych osób. Pozostajemy jednak odporni na opary absurdu i tłumaczymy łopatologicznie raz jeszcze podstawy naszego antyfaszystowskiego dyskursu w kontekście 11 listopada.
Manipulacją jest twierdzenie, jakoby koalicja antyfaszystowska występowała przeciwko ustawowej i prawnej niepodległości kraju. Dzień 11 listopada będzie świętowany w całym kraju w setkach miejsc i na wiele sposobów. Nigdy nie blokowaliśmy, ani nie zamierzamy blokować tych wydarzeń. Natomiast z pełną świadomością blokujemy jedno konkretne! Mianowicie to, które nie jest niczym innym jak demonstracją skrajnie prawicowych, nacjonalistycznych, faszyzujących postaw i idei. Tym wydarzeniem jest tak zwany Marsz Niepodległości, organizowany przez ONR i MW, na który zaproszono też skrajną prawicę z Węgier (Jobbik), Serbii, Ukrainy, Czech... W ten sposób marsz ten, który pod różnymi nazwami odbywa się w W-wie już od wielu lat, urasta do jednego z największych tego typu przemarszy w Europie. W tym kontekście oraz w kontekście nasilających się aktów skrajnie prawicowej przemocy w kraju (Puńsk, Białystok, Jedwabne, Lublin, Krośnica...) opinia międzynarodowa z coraz większym niepokojem śledzi rozwój wydarzeń w naszym kraju.
Ruchy, środowiska i koalicje antyfaszystowskie wspierają się nawzajem w temperowaniu rozwoju skrajnej prawicy na kontynencie. Gdziekolwiek w Europie odbywają się tego typu marsze, lokalne społeczności otrzymują ponadregionalne wsparcie. To żadna tajemnica, a wręcz wspaniała tradycja ruchów antyfaszystowskich. Zarazem, im większe zagrożenie ze strony neofaszystów i nacjonalistów, tym większa i szersza jest mobilizacja społeczna. I tak na przykład 8-tysięczny marsz skrajnej prawicy w Dreźnie mógł zostać sparaliżowany dzięki 20-tysięcznej blokadzie, w której udział wzięło także kilkuset antyfaszystów z Polski, Czech, Słowacji czy Austrii. Jeszcze bardziej międzynarodowe były kilka tygodni temu blokady marszu brytyjskich nacjonalistów i rasistów z English Defence League w Londynie. Z kolei tam gdzie w odpowiednim momencie antyfaszystowska solidarność zawodzi, sytuacja rozwija się tak jak np. obecnie na Węgrzech.
Antyfaszyzm to działalność społeczna, edukacyjna i kulturalna. To także zdecydowane i masowe protesty uliczne. I tak, na wezwanie Porozumienia 11 listopada, antyfaszyści i sympatycy z całej Polski oraz zagranicy, wezmą udział w licznych prezentacjach, wykładach, debatach i wydarzeniach kulturalnych w ramach rozpoczynających się właśnie „Dni Antyfaszyzmu”. Nie ukrywamy, że ruch antyfaszystowski naszych zachodnich sąsiadów jest jednym z najbardziej doświadczonych na świecie. 20 tysięcy osób, które wzięło udział w kolorowych i skutecznych blokadach w Dreźnie świadczy tak o popularności jak i społecznym przełożeniu tego ruchu. Antyfaszyści z Niemiec wezmą więc udział w warszawskich prezentacjach i debatach wokół problemu europejskiej skrajnej prawicy, na które zarówno w ich jak i naszym imieniu serdecznie wszystkich zapraszamy. Antyfaszyści z Niemiec zapewne wesprą też warszawiaków w blokadzie przemarszu ONR, polskich fanów krzyża celtyckiego, „salutu rzymskiego” czy swastyki.
„Chichotem historii” nazwał solidarną postawę antyfaszystów z Niemiec profesor Żaryn, legitymujący od jakiegoś już czasu swoim nazwiskiem poczynania ONR. To świetnie, że pojawiło się w tym kontekście odniesienie historyczne. Było ono wręcz nieuniknione. Nie tylko dlatego, że organizatorzy MN odwołują się bezpośrednio do faszyzujących organizacji z lat 30-ych czy też lubują w symbolice i ideach z tamtych autorytarnych czasów. Taka perspektywa pokazuje doskonale, kto jakie wnioski z historii wyniósł. Podczas, gdy młodzi ludzie w Niemczech (ale i w Polsce) organizują się w ruchu antyfaszystowskim, monitorując i blokując wszelkie próby animowania rasizmu, nacjonalizmu i neofaszyzmu, brygady ONR i Wszechpolacy odświeżają idee i nastroje, godne dziadków naszych przyjaciół z Niemiec. Czy to nie z tej strony dochodzi nas obłędny „rechot historii”?
Antyfaszyzm nie zna granic! Nie damy się zdyskredytować ani faszyzującym krzykaczom z ONR ani lekkomyślnym dziennikarzom zniżającym się do ONR-owskiego poziomu postrzegania świata! Zarówno ‘Porozumienie 11 listopada’, setki organizacji i projektów wokół niego zorganizowanych jak i tysiące Warszawiaków będą dumni, jeżeli faktycznie antyfaszyści z Amsterdamu, Sztokholmu, Paryża, Moskwy, Pragi czy Berlina wesprą naszą blokadę. Może wtedy także liczni zamieszkali w W-wie imigranci, dla których najazd na nasze miasto nacjonalistów wszelkiej maści oznacza dzień pełen niepokoju, odważą się wyjść z nami na ulice? 11 listopada zapraszamy do Warszawy wszystkich, którzy pomogą nam poczuć się tego dnia w naszym mieście bezpiecznie, pomogą zatrzymać skrajnie prawicowe zagrożenie. Zapraszamy wszystkich niezależnie od pochodzenia. Ze względu na historię. Porozumienie 11 listopada mówi wszystkim, którzy nie godzą się na skrajnie prawicowy comeback: Witajcie! Willkommen! Privet! Welcome! Faszyzm nie przejdzie! No pasaran!
Zobacz także:
Patriotyzm podstawą nacjonalizmu | Patriotyzm - przyczyna wojen (Emma Goldman) | Roman Dmowski- hitlerowiec
Bez Szefów: Odzyskiwanie firm przez pracowników w Argentynie, 2001-2009
Anarchista49, Sob, 2011-11-05 10:45 Świat | Gospodarka | Prawa pracownika | PublicystykaOd końca 2001 r. do początku 2002 r. argentyńska klasa robotnicza odgrywała główną rolę w bardzo szczególnej walce: okupacji firm i miejsc pracy - bez pracodawców. W czasie kryzysu ekonomicznego, wysokiego poziomu bezrobocia, bankructw firm i masowych zwolnień, tysiące pracowników się zorganizowało, żeby utrzymać swoje miejsca pracy.
Kryzys ekonomiczny i polityczny
W latach 1997-2001 w Argentynie wybuchł wielki kryzys ekonomiczny, który uderzył w partie u władzy. Szczytem tego kryzysu był bunt ludowy z 19 i 20 grudnia, który w obliczu stanu wyjątkowego, spowodował rezygnację prezydenta Fernando De la Rúy i początek okresu próżni we władzach wykonawczych republiki [1] i postępów walki ludowej. Ten bunt położył kres tradycji rządów neoliberalnych, a ponadto wytworzył zgromadzenia sąsiedzkie, ruchy pracowników bezrobotnych i proces odzyskiwania fabryk i firm przez pracowników.
W dekadzie lat dziewięćdziesiątych istniało silne dążenie do modelu ekonomicznego opartego na parytecie waluty. Jedno peso równało się jednemu dolarowi amerykańskiemu. Oczywiście, aby utrzymać ten parytet, niezbędny był kredyt zewnętrzny. Gdy koszty zadłużenia wzrosły od roku 1997, gospodarka argentyńska znalazła się w ostrej recesji. Ten model ekonomiczny stworzył wysoki poziom bezrobocia (ponad 10%) w czasie swojego rozwoju, a gdy kryzys wybuchnął, bezrobocie sięgnęło 25%. Wiele firm zbankrutowało, wyrzucając ludzi na ulicę. Odpowiedzią rządu, wciąż posłusznego radom Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, było zastosowanie cięć budżetowych, które pogorszyły jeszcze sytuację społeczeństwa. W 2001 r., Argentyna przestała być rajem dla inwestycji finansowych i rozpoczęła się ucieczka kapitału. Rząd zamroził wtedy depozyty bankowe oszczędzających. Rządowym rozwiązaniem było wywłaszczenie robotników i klas średnich po to, żeby ratować system bankowy.
Burżuazja miała dwa różne programy przezwyciężenia kryzysu. Część dążyła do porzucenia parytetu, dewaluując walutę, aby uczynić produkcje lokalną bardziej konkurencyjną na poziomie światowym. Inni dążyli do uznania dolara za oficjalną walutę kraju, co spowodowałoby, że lokalna gospodarka stałaby się jeszcze bardziej zależna od amerykańskiej.
Sytuacja społeczna stała się nie do zniesienia w grudniu 2001 r. Zamrożenie depozytów bankowych uniemożliwiało pracownikom dysponowanie wynagrodzeniem. Brak cyrkulacji pieniądza przyspieszył bankructwa i zwiększanie się poziomu bezrobocia. Z tego powodu, w dniu 15 grudnia w biednych dzielnicach wielkich miast rozpoczęły się grabieże sklepów. Odpowiedzią rządu było ogłoszenie stanu wyjątkowego, zawieszającego gwarancje konstytucyjne dla obywateli w nocy 19 grudnia. Pod koniec transmisji orędzia prezydenckiego, ludność wielkich miast zaczęła wychodzić na ulice uderzając w rondle krzycząc: „Co za chuje, stan wyjątkowy mamy w dupie!” albo „Wywalić ich wszystkich i nie zostawić ani jednego!”, domagając się rezygnacji ministra gospodarki, prezydenta i wszystkich polityków. Tak zaczął się bunt ludowy o cechach powstańczych, który zakończył prezydencję Fernando De la Rúy.
Mobilizacja ludowa
W miesiącach następujących po upadku De la Rúy, w Argentynie doszło do rozwoju organizacji ludowych i ich dążeń. Wyróżniającym wydarzeniem było powstanie Zgromadzeń Sąsiedzkich i ruchu pikietujących (lub bezrobotnych pracowników).
Zgromadzenia Sąsiedzkie powstały w pierwszych tygodniach po upadku De la Rúy. Na prawie wszystkich placach i ważniejszych skrzyżowaniach ulic wielkich miast doszło do zgromadzeń sąsiedzkich, których nie widziano od wielu lat. Odbywały się dyskusje polityczne, organizowano akcje uliczne (mobilizacje, demonstracje), jak również zwracano uwagę na potrzeby bezrobotnych sąsiadów. Powstały także Zgromadzenia Międzysąsiedzkie, które odbywały się co tydzień, aby koordynować wspólne działania.
Z drugiej strony, ruch pikietujących, który powstał w 1997 r. w obronie pracowników zwolnionych w wyniku prywatyzacji państwowej firmy naftowej w Patagonii i na północnym wschodzie kraju, walczących o pracę i zasiłki dla bezrobotnych, zyskał wymiar ogólnokrajowy. W 2001 r., biedni i bezrobotni z miasteczek i słabych ekonomicznie dzielnic z miast w centrum kraju i w Buenos Aires zorganizowali się i zmobilizowali. Przejściowy rząd Eduardo Duhalde wybrany przez Zgromadzenie Ustawodawcze (czyli razem izba wyższą i niższą) w dniu 2 stycznia 2002 r. musiał zwiększyć zasiłki dla bezrobotnych, aby uspokoić nastroje milionów bezrobotnych pracowników, którzy zasilili szeregi biedoty występującej ze swoimi żądaniami. Ponadto rozpoczęto działania produkcyjne oparte na zasadach samorządności i współpracy, by odtworzyć miejsca pracy.
Organizacje pikietujące przekształciły się w tych latach w poważną siłę polityczną, wyrażając dążenia wielu klas społecznych i udowadniając swoją siłę mobilizacji i wywierania presji na rząd. W pierwszych miesiącach 2002 r. powstał silny sojusz pomiędzy zgromadzeniami miejskimi, w skład których wchodzili głównie przedstawiciele klas średnich, a bezrobotnymi z przedmieść. Hasłem tego sojuszu było: „pikieta i garnek to jedna walka”.
Okupacje fabryk
Taki jest kontekst kryzysu gospodarczego i mobilizacji ludowej, która wytworzyła jedno ze zjawisk, które coraz bardziej przyciąga uwagę grup antykapitalistycznych na całym świecie, czyli okupacje fabryk i firm i uruchomienie produkcji przez pracowników bez szefów.
O ile ten proces był nowatorski w Argentynie, to nie należy zapominać, że tradycje i metody walk pracowniczych mają długą historię. Taktyka okupacji fabryk ma też długą historię w tym kraju. Najważniejsze tego typu wydarzenie zostało zainicjowane przez CGT (Ogólnokrajowa Konfederacja Pracy) w 1964 r. W ciągu jednego dnia nastąpiła okupacja 10 tys. najważniejszych zakładów fabrycznych kraju z prawdziwą precyzją godną milicji ludowej. Ale to działanie tak wystraszyło burżuazję i biurokratów związkowych, że plan walki, podzielony na poszczególne etapy, został porzucony w połowie.
Okupacja miejsc pracy była również działaniem ruchu oporu przeciwko dyktaturom bądź planom prywatyzacji. Przykładowo, przejęcie chłodni Lisandro de la Torre (co miało na celu uniknięcie prywatyzacji i co przyczyniło się do silnych wystąpień robotniczych w sąsiedztwie), przejęcie firmy odzieżowej Alpargatas w czasie ostatniej dyktatury wojskowej albo przejęcie centrali hydroelektrycznej El Chocón, itd.
Zaistniały także działania pośrednie, które mają korzenie i historię w argentyńskim ruchu robotniczym. Strajk okupacyjny jest pewną formą "przejęcia" fabryki. Jednak po kryzysie z 2001 r. nastąpiło działanie nowatorskie: pracownicy okupowali upadłe fabryki, by chronić swoje miejsca pracy i rozpocząć produkcję bez szefów.
W większości przypadków okupacje rozpoczęły się jako działania prewencyjne. Pracownicy poszukiwali możliwości uniemożliwienia przedsiębiorcom zabrania parku maszyn, towarów i surowców przed ogłoszeniem bankructwa. Gdy tak się działo, firmy stawały się niewypłacalne i nie wypłacały wynagrodzeń oraz odpraw, gdyż nie było już dóbr i środków trwałych, które mogłyby być zlicytowane w celu pokrycia długów.
Niemniej jednak szybko zaczęto zajmować zakłady produkcyjne. Jako przykład posłużyła okupacja firmy IMPA (Argentyński Przemysł Metalurgiczny i Tworzyw Sztucznych), która była okupowana od 1996 r., a której pracownicy zaczęli rządzić fabryką po trwającej miesiącami walce politycznej i sądowej. W tej kwestii kluczowa była solidarność sąsiadów, zgromadzeń i pikietujących. To wszystko pozwoliło zrealizować masowe mobilizacje w celu przejęcia kontroli nad firmami oraz prawa do ich użytkowania. W większości przypadków pracownicy nie uzyskali poparcia szefów związków zawodowych, biurokratów i organizacji pracodawców, choć w niektórych szczególnych przypadkach, niektórzy związkowcy branżowi również popierali okupacje. Przypadkiem znamiennym, choć nie unikalnym, jest Zanón (aktualnie FaSinPat – Fabryka Bez Szefów), gdzie pracownicy zdołali odzyskać struktury związkowe (na początku siedzibę, potem związek) z rąk biurokracji, przekształcając ją w organizację klasową (uczestniczącą w walce klasowej).
Mechanizm odzyskiwania firm można ująć w następujący sposób: po pierwsze, okupuje się firmę w celu uniknięcia opróżnienia magazynów z towarem i maszyn, oraz aby uniemożliwić lokaut pracowników i domagać się wypłaty zaległych wynagrodzeń. Następnie, w ramach zadośćuczynienia za długi pracodawcy, następuje decyzja o przejęciu zakładu. Dzięki temu, pracownicy stają się wspólnikami w spółdzielni pracy i nabierają doświadczenia w walce prawnej, które w efekcie daje im prawo prawo do korzystania z firmy (na dwa lata lub dłużej). Nie jest to jednak prawo własności, o które musi się toczyć osobna walka, by dokonać wywłaszczenia i nadania prawa własności samym pracownikom. Te walki mogą trwać latami tak, jak w przypadku przedsiębiorstwa produkcji ceramicznej Zanón.
Ta droga walki była długa i ciężka. Kontekst mobilizacji ludowej i kryzysu politycznego rządów burżuazji był kluczowy w spełnieniu postulatów pracowników. Rząd był bardzo osłabiony i po prostu nie był w stanie sprzeciwić się okupacji fabryk.
Niemniej jednak, nie wolno poprzestać na przekonaniu, że skoro spór prawny w celu użytkowania fabryk został wygrany, wszelkie problemy fabryk zostały rozwiązane. Potem one musiały one stawić czoła problemom równie poważnym, lecz już o charakterze handlowym. Odzyskane firmy wielokrotnie były opróżnione. Nie miało magazynów ze środkami produkcji, czy też z produktami końcowymi. Wielokrotnie dyrekcja zabierała ważną część parku maszyn. W innych przypadkach, park maszyn był nieużywany przez tak długo, że był niezdatny do użytku. To się zdarzało w hutach szkła i metali, gdzie piece zostały zniszczone przez wygaszenie. Ponadto w wyniku poważnego zadłużenia, załamały się łańcuchy dostaw, a w szczególności dostawy energii elektrycznej i wody. Przez długą bezczynność, zakłady straciły też ważnych klientów. Ponadto, dostęp do kredytów był wykluczony.
Również nie wolno nam zapomnieć jak się traktuje firmy, które upadły z powodu niezdolności do konkurowania na rynku kapitalistycznym. Wiele firm dysponowało przestarzałą technologią i nie miało kapitału. Biorąc to pod uwagę, w większości przypadków początki zostały oparte na własnym wkładzie pracowników, którzy przez wiele miesięcy musieli pracować bez możliwości otrzymania wynagrodzenia, żeby firma mogła kupować nowy towar. Ponadto, z powodu braku odpowiednich maszyn, musieli produkować metodą niemal rzemieślniczą.
Cechy firm bez szefów
Według badań zrealizowanych przez zespół dziennikarzy z lavaca.org, w roku 2007 istniało 163 firm funkcjonujących bez szefów [2]. Branże, w których działały były bardzo różne. Ogólnie rzecz ujmując, było tyle samo firm usługowych (informatyka, supermarkety, dziennikarstwo, szkoły, przedszkola, itd.) co firm produkcyjnych (budownictwo, części samochodowe, chemia, szkło, itd.) Ogółem, były to firmy małe i średnie z liczbą około 50 pracowników, chociaż najmniejsze miały 10 pracowników członków, a największe – 500. Z tego powodu, okupacje były zjawiskiem mniejszościowym w gospodarce argentyńskiej. Pod względem form organizacyjnych, wszystkie przejęty zakłady przyjęły formę prawną spółdzielni. Prawo, które reguluje spółdzielnie jest bardzo restrykcyjne w aspektach organizacyjnych i narzuca istnienie zarządu i prezesa. Prezes posiada w czasie trwania swojej kadencji niemal pełne prawa, będąc zobowiązanym zdawać sprawozdanie członkom na walnych zgromadzeniach tylko raz w roku. Jednak bez względu na te uwarunkowania prawne, większość spółdzielni przyjęła takie formy organizacji, które gwarantują pełne uczestnictwo członków we wszystkich aspektach życia firmy.
W większości przypadków, szukano takich rozwiązań, które gwarantowały równe rozłożenie zysków pomiędzy pracowników. W przypadkach, w których pojawiały się różnice płacowe, były one o wiele niższe, niż w innych firmach tego samego sektora. W przypadku firmy ceramicznej FaSinPat, gdy podczas pierwszych lat zarządzania robotniczego nastąpiło silne zwiększenie produkcji, istniała konieczność dołączenia nowych członków. Wielu z nich było członkami Ruchu Pracowników Bezrobotnych, którzy brali udział podczas okupacji w konfrontacjach z siłami bezpieczeństwa i w mobilizacjach żądających wywłaszczenia zakładu. Elementem, o którym trzeba wspomnieć jest to, że dużo firm, które się odrodziły, rozszerzyło działalność, starając się wykroczyć poza rolę jedynie ośrodków produkcyjnych. I tak jak w wielu firmach odzyskanych funkcjonują centra kulturalne, biblioteki, przychodnie pierwszej pomocy, szkoły, itd. To rozszerzenie było bardzo korzystną strategią w celu uzyskania wsparcia w gminach, a także formą zadośćuczynienia za otrzymanie wsparcie. W ten sposób odrodzone firmy przeszły ważne przekształcenie, zajmując się rożnymi aspektami życia społecznego sąsiedztwa.
Debata: Spółdzielnie czy kontrola robotnicza?
W łonie lewicy i ruchu okupacyjnego odbyła się ważna debata o charakterze strategicznym. Problemem był sposób funkcjonowania przejętych firm w otoczeniu kapitalistycznym. Najbardziej rozpowszechnionym rozwiązaniem była struktura spółdzielni. Ta szczególna forma prawna, pozwoliła zalegalizować działanie firm i pozwoliła na ich dalszy rozwój.
Niemniej jednak okazało się, że prawo argentyńskie przewiduje poważną ingerencję państwa w życie wewnętrzne spółdzielni. Podczas gdy w czasie walki wszyscy pracownicy byli sobie równi decydując na zgromadzeniach jak prowadzić dalej walkę, prawo ustanawiało mechanizm organizacyjny oparty na reprezentacji, która odsuwa całość członków od zarządzania codziennego firmą.
Jednak w kapitalizmie spółdzielnie muszą stawić czoła ważniejszym problemom. Konkurencja pomiędzy firmami zmusza szefów do wprowadzania zmian w formach produkcji, zwiększania wydajności pracy, kupowania maszyn, zwalniania pracowników. Jak łatwo zauważyć, produkcja rynkowa stoi w konflikcie z interesami pracowników. Nie tylko ze względu na model produkcji, ale też ze względu na organizację pracy. Z tego powodu, pracownicy niektórych przejętych firm opracowali innym model organizacji nazywany „kontrolą robotniczą”. W tym modelu chodzi o kontrolę całości procesu produkcyjnego przez wszystkich pracowników. Wraz ze zgromadzeniami w każdej sekcji firmy, demokracją bezpośrednią w wyborze delegatów rad i innych organów, odwoływalnością mandatów na zgromadzeniach, stałą kontrolą przedstawicieli przez pracowników, zachęcaniem do pełnienia rotacyjnie funkcji kierowniczych oraz praktycznymi szkoleniami, tworzą pewien model społecznego zarządzania. Tym działaniom towarzyszyło ponadto żądanie nacjonalizacji firm. Jednak formą dominującą jest spółdzielnia (ponad 95% przejętych firm), podczas gdy 4,7% przyjęło formę spółek akcyjnych z ograniczoną odpowiedzialnością, a tylko 2,3% kontrolę robotniczą.
Kirchneryzm, a rekonstrukcja hegemonii burżuazji
Wybór prezydenta tymczasowego Duhalde na początku 2002 r. stanowił początek rekonstrukcji panowania burżuazji po kryzysie. Wraz z dewaluacją waluty, nastąpił koniec dziesięcioletniej polityki parytetu walutowego. Ta polityka została narzucona przez część zamożnej burżuazji, która poszukiwała lepszych warunków, aby konkurować na rynku światowym. Została pokonana inna frakcja burżuazji reprezentująca głównie finanse i firmy usług publicznych sprywatyzowane w latach dziewięćdziesiątych, która dążyła do przyjęcia dolara jako waluty.
Zabrakło dyscypliny wśród ludu, który walczył, mobilizował się i organizował. Z tego powodu, rząd zastosował taktykę walki na dwa fronty: z jednej strony represje, z drugiej strony eliminacja ruchów społecznych poprzez kooptację lub eliminację polityczną. Skala represji była bardzo poważna. W dniu 26 czerwca 2002 r. zginęło dwóch młodych członków ruchu pikietujących (Maximiliano Kosteki i Darío Santillán), gdy bezrobotni organizowali blokadę głównych dróg dojazdu do Buenos Aires.
Represje spowodowały przyspieszenie wyborów prezydenckich, a także początek upadku ruchu pikietujących. Zgromadzenia, które były tak aktywne latem 2002 r. zaczęły słabnąć. Brak konkretnych celów, brak doświadczenia oraz sytuacja ekonomiczna, która zaczęła się normalizować były niektórymi z czynników, które spowodowały odpływ aktywistów.
Nastał Néstor Kirchner, który objął urząd prezydenta 25 maja 2003 r. i zaczął odnawiać panowanie władz. Były gubernator położonej najbardziej na południu prowincji kraju, szerzej nieznany, w kontekście silnego odrzucenia partii politycznych i na bazie dyskursu opozycji do neoliberalizmu, potępienia naruszeń praw człowieka podczas ostatnie dyktatury wojskowej oraz dążeń politycznych lat siedemdziesiątych, otrzymał wielkie poparcie ludu, w szczególności ze strony organizacji broniących praw człowieka (m.in. matek i babć z Plaza de Mayo), ruchów społecznych, intelektualistów, itd.
Odbudowa gospodarki (w tych latach gospodarka wzrastała w tempie 7 i 9% rocznie), tworzenie miejsc pracy, czemu towarzyszył długi czas pracy i silna niepewność pracy, implementacja projektów socjalnych przeciwko bezrobociu oraz bieda sprzyjały stłumieniu wielkiej części ruchu roku 2001. Niewiele zostało z ruchu, który uderzał w garnki pod nosem policji i śpiewał na ulicach „Wywalić ich wszystkich i nie zostawić ani jednego!”.
Nie można powiedzieć, że mobilizacja ludowa się wyczerpała. Jednak się zmieniła. Większość została skanalizowana w instytucjach i choć jeszcze się nie odbudował system dwupartyjny charakterystyczny dla Argentyny, to partie polityczne odzyskały dużą część swej roli przewodniej. Z drugiej strony, większość organizacji pikietujących weszło w skład rządu. Te, które tego nie zrobiły, straciły dużą część swoich wpływów i obecności w polityce krajowej. Funkcjonowanie tych organizacji było zależne od środków budżetowych, a rząd finansował tylko te organizacje, które były mu przyjazne.
Kryzys międzynarodowy w 2008 r. i nowe okupacje
W kontekście politycznym umocnienia państwa i rządu pojawił się międzynarodowy kryzys finansowy w połowie 2008 r. W tym momencie doszło do nowych bankructw firm, lecz już nie na tak wielką skalę. Państwo miało wystarczające rezerwy, żeby przeciwstawić się kryzysowi gospodarczemu. Ale w 2009 r. nastąpiła pewna redukcja wzrostu gospodarczego, choć jeszcze nie recesja.
Nastąpiły bankructwa, a niektóre firmy zadeklarowały sytuację krytyczną. Pracownicy okupowali te fabryki, ale rząd był już daleki od przyzwolenia na wzrost liczby przejętych firm i realizował akcje ratunkowe dla firm za pomocą kredytów bądź interwencji z intencją uzdrowienia ich finansów, żeby potem zwrócić je ich właścicielom. Tak się stało z największymi firmami. Niektóre małe firmy ogłosiły upadłość (w wielu przypadkach było to celowo spowodowane przez ich właścicieli), a wtedy pracownicy okupowali je z nadzieją przejęcia ich w celu pracowania bez szefów. W tych przypadkach odzyskanie firm było trudniejsze. O ile w latach 2002-2003 akcje odzyskiwania musiały stawić czoło osłabionemu rządowi, który miał nadzieję odzyskać swój autorytet, a władza sądownicza spotykała się z mobilizacjami ludowymi, to teraz pracownicy musieli stawić czoła wrogowi wzmocnionemu w warunkach dużej izolacji społecznej. Poza tym, możliwość uzyskania pracy sprawiła, że wielu pracowników nie przestało walczyć. Wzmocnienie państwa pozwoliło burżuazji lepiej kontrolować sytuację i nie dopuszczać do rozprzestrzeniania się buntu.
Wnioski: Bilans anarchistyczny firm bez szefów
Wiele zostało napisane o okupacjach fabryk w Argentynie w latach 2001-2003. Ważne sektory opozycji antykapitalistycznej z całego świata zwróciły swoją uwagę na te doświadczenia, szukając drogi naprzód w kierunku społeczeństwa socjalistycznego. Jednak dziesięć lat od buntu z 2001 r. potrzeba zrobić bilans tych doświadczeń:
Po pierwsze, trzeba dokonać syntezy pewnych aspektów, które wydały nam się najważniejsze. Można je streścić pokrótce w trzech punktach:
- Okupacje i odbieranie przedsiębiorstw są wyrazem walki klas pomiędzy burżuazją i proletariatem. Co ciekawsze, odwołują się one organicznie do argentyńskiego ruchu robotniczego i zostały dokonane przez pracowników i bezrobotnych, podejmujących taktykę walki, która ma swoją długą historię.
- Nie wolno rozpatrywać tych procesów jako oddzielnych od ruchu robotniczego i walki klas oraz różnych etapów, które przeszła argentyńska formacja ekonomiczno-społeczna w ostatnich dekadach. Działalność robotnicza pojawiła się jako odpowiedź na politykę burżuazji.
- Okupacje i odzyskiwanie przedsiębiorstw nie są dziełem grup politycznych (mniejszościowych) komunistycznych, ani anarchistycznych. W rzeczywistości, nie były planowane przez żadną z nich. Są one prawdziwym wyrazem walki klas. Porażkę i podział klasy robotniczej oraz jej biurokratycznego kierownictwa wiele razy tłumaczono tym, że okupacje i odzyskiwanie przedsiębiorstw były „zjawiskami młodzieżowymi” lub zorganizowanymi przez „partie lewicowe”, gdyż właśnie młodzież i lewica były ich obrońcami z powodu braku zorganizowanego ruchu pracowniczego.
W tym sensie sądzimy, że jest możliwe rozwinięcie tego bilansu doświadczeń, który nam pozwala wyciągnąć nauki na użytek innych sytuacji i miejsc.
Nie możemy poprzestać na wyróżnieniu najważniejszych punktów. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że te doświadczenia miały charakter defensywny i miały miejsce głównie w małych i średnich firmach, słabo unowocześnionych i z tego powodu wrażliwych na konkurencję kapitalistyczną, to są to cenne doświadczenia w samorządności, które pokazują możliwość produkcji bez szefów. Firmy odzyskiwane pozwalają pokazywać wielkiej części społeczeństwa możliwość samorządu. Istnienie dziesiątek firm funkcjonujących bez szefa, gdzie są pracownicy, którzy decydują o kursie działania w kwestii produkcji, zwróciło uwagę na inne problemy życia społeczności. W tej kwestii przykład Zanón pokazuje nam możliwości samorządu w produkcji zorientowanej na interes społeczny, a nie na prywatny zysk. W tym przypadku, w latach 2002-2005 firma zdołała powiększyć swą produkcję w sposób fenomenalny, podwajając w tym okresie ilość miejsc pracy. Tym ważniejsze jest, że w tym samym okresie bez nadzoru i presji szefów drastycznie zmalała liczba wypadków w miejscu pracy. O ile przy władzy szefów było 300 wypadków rocznie, a w okresie 2003-2005 było tylko 33, w tym wszystkie lekkie i nie odnotowano żadnego wypadku śmiertelnego [4], co nam jasno pokazuje jak poprawiły się warunki pracy. Niemniej jednak, powinniśmy także wziąć pod uwagę ograniczenia jakie kapitalizm narzuca na przejęte firmy. Dlatego musimy ustalić jakie są nasze cele, jako anarchiści i co rozumiemy jako samorząd.
Jak powiedzieliśmy powyżej, większość firm musiała wrócić do produkcji w warunkach bardzo niekorzystnych: braku zaopatrzenia w towar, braku dostępu do kredytów, przestarzałych technologii, utraconych kontaktach handlowych. Dlatego musieli bazować na swojej produkcji za cenę samo-wyzysku. Wiele przejętych firm poddało się z powodu braku dostępu do kredytów i subsydiów, oddając władzę nad firmą osobom powiązanym politycznie (a więc powołały nowego szefa do rządzenia firmą). Tym sposobem, wielu pracowników zrezygnowało z samorządu na rzecz utrzymania miejsc pracy.
Z drugiej strony, konieczność utrzymania konkurencyjności doprowadziła do tego, że w tych firmach pracownicy mieli mniejsze dochody, niż pracownicy, którzy realizowali podobne zadania w firmach prywatnych.
Ta sama firma Zanón (choć jest jednym z symboli ruchu i ma na swoim koncie duże osiągnięcia) musiała stawić czoła trudnościom ekonomicznym w ostatnich latach. W odróżnieniu od jej prywatnych konkurentów, firma nie mogła liczyć na żadne dopłaty do energii, i dlatego koszty produkcji były wyższe.
Dlatego powinniśmy zadać sobie pytanie o wydajność samorządu w małej skali. Czy jest możliwe stworzenie wysp firm zarządzanych przez pracowników w ramach systemu kapitalistycznego i czy kapitalizm posiada mechanizm do neutralizacji takich doświadczeń. Rzeczywistość wielu przejętych firm wskazuje na to, że samemu zarządza się nędzą, a są to sektory gospodarki, które system kapitalistyczny uznaje za niewydajne.
Z tego powodu musimy wskazać na konieczność zarządzania przez pracowników całości produkcji i życia społecznego.
Dlatego konieczne jest masowe wywłaszczenie burżuazji, budując społeczeństwo wolne i socjalistyczne. Nie istnieją oazy socjalizmu w ramach społeczeństwa kapitalistycznego. Nie można budować go na marginesie systemu i tam żyć. Te systemy nie mogą współistnieć. Jak mówią w Zanón: „Jak się nie zrobi rewolucji, to Zanón zostanie sam i go zniszczą”.
My anarchiści, w procesie okupacji fabryk, mamy dużo do wniesienia i dużo do nauczenia się. Możemy wnieść naszą perspektywę polityczną, ponadto możemy zaoferować nasze wsparcie moralne, działanie, pomoc techniczną i ekonomiczną. Szukając zawsze rozwiązania konfliktu według interesów zainteresowanych czyli utrzymania pracy. W ramach tej walki można podnieść świadomość. A to podniesienie świadomości może zakumulować się w konstrukcji klasowego ruchu robotniczego, o ile takie doświadczenia zostają powiązane z organizacjami pracowniczymi uczestniczącymi w walce ramię w ramię.
1 – Okres braku władzy nastąpił, gdy wiceprezydent też zrezygnował zaraz po tym, kiedy poinformowano o łapówce w parlamencie, podczas prac nad ustawą o uelastycznieniu rynku
2 - Colectivo lavaca, Sin Patrón, Buenos Aires, 2007. Więcej informacji na www.lavaca.org
3 - Aiziczon, Fernando, “Teoría y práctica del Control Obrero: el caso de Cerámica Zanón, Neuquén, 2002-2005” („Teoria i praktyka Kontroli Robotniczej: przypadek Fabryki Ceramicznej Zanón, Neuquén, 2002-2005; w Revista Herramientas)
4 - Aiziczon, Fernando, jw.
Ten artykuł został napisany dla ZACF (http://zabnew.wordpress.com/ ) i został opublikowany po angielsku w ostatnim numerze „Zabalazy”.
Tłumaczenie za: http://www.alasbarricadas.org/noticias/node/18386
Toruń Plaza i firma Plaza Centers: Nie wszystko jest w porządku
Czytelnik CIA, Wto, 2011-10-25 22:05 Prawa pracownika | PublicystykaPoniżej, publikujemy oświadczenie ZSP-Warszawa, związane z kampanią przeciw Plaza Centers, oraz listem przesłanym przez firmę do ZSP. Treść listu dostępna jest tutaj. W swoim oświadczeniu, ZSP-Warszawa odniosło się też do oświadczenia opublikowanego na stronie Inicjatywy Pracowniczej.
W związku z konfliktem pracowniczym na budowie Toruń Plaza, spowodowanym brakiem wypłat wynagrodzeń pracownikom zatrudnionym przez firmy podwykonawców, inna organizacja - Inicjatywa Pracownicza - podpisała i opublikowała pod naciskiem oświadczenie, które zawiera stwierdzenia wprowadzające w błąd. Szefowie firmy Plaza Centers, którzy spotkali się z pracownikami w Toruniu, użyli najstarszej znanej sztuczki i zastraszyli pracowników – twierdząc, że informacje o sytuacji pracowników spowodowały straty finansowe dla firmy, z powodu spadającej wartości akcji. W rzeczywistości, wartość akcji Plaza Centers ostro spadała od dłuższego już czasu. Zapewne miało to coś wspólnego z niekorzystną oceną finansową firmy.
Niestety pracownicy się przestraszyli. Jeden z nich – który negocjował z Plaza Centers – został nawet zwolniony. Nacisk ze strony firmy był bardzo silny i - niestety - nie spotkał się z równie silnym odzewem. W rezultacie, członkowie Inicjatywy Pracowniczej napisali oświadczenie o treści zgodnej z żądaniami firmy, w obawie przed negatywnymi konsekwencjami.
Jesteśmy w stanie zrozumieć że w sytuacji, gdy reszta pracowników postanawia pozostać cicho, ktoś może postanowić, że nie ma powodu, by walczyć dalej. Jednak ZSP-Warszawa uważa, że należy podkreślić, że treść tego oświadczenia wprowadza w błąd i posłuży jedynie temu, by firma Plaza Centers mogła kontynuować swoje dotychczasowe praktyki. Wynika to głównie z tego, że Inicjatywa Pracownicza napisała, że cała sytuacja była „nieporozumieniem”, oraz że „płatności na rzecz pracownika zgłaszającego problem zostały uregulowane” (odnosi się to tylko do jednego pracownika na budowie). Treść tego oświadczenia może sugerować, że nigdy tak naprawdę nie występowały problemy z brakiem płatności i że ewentualne nieporozumienia dotyczyły tylko jednej osoby. Nie ma też żadnej informacji, jaką część wynagrodzenia otrzymał pracownik i kiedy to nastąpiło.
W rzeczywistości, pracownik nie otrzymał pełnej kwoty wynagrodzenia, ale tylko tę jej część, która miała poparcie w umowie. Pracownicy na budowie Toruń Plaza otrzymują oficjalnie tylko minimalną pensję, a reszta jest płacona „pod stołem” nielegalnie – zwłaszcza za nadgodziny, które nie są objęte ewidencją czasu pracy.
ZSP-Warszawa już wcześniej ostrzegało pracowników o niebezpieczeństwach związanych z taką praktyką i możliwych konsekwencjach. W niedługiej przyszłości zostanie na ten temat wydana specjalna broszura, zawierająca wskazówki dla pracowników, jak zbierać ewidencję prawdziwego czasu pracy.
Przedstawiciele firmy Plaza Center pokazali, jak można wykorzystać manipulacje medialne wydając oświadczenie prasowe zawierające nieprawdziwą informację, jakoby wszystkie firmy podwykonawcze w pełni zapłaciły pracownikom. Gdy w prasie pojawiła się informacja, że pracownicy otrzymają wynagrodzenia, wartość akcji firmy nieco wzrosła. Po to właśnie wydawane są takie oświadczenia prasowe. Ich celem jest poprawa wizerunku firmy, pomimo iż Plaza niejednokrotnie miała problemy z brakiem płatności. Nie ma też wątpliwości, że Plaza Centers nalegała na taką właśnie treść oświadczenia po to, by mieć później „dowód” na to, iż w rzeczywistości nigdy nie było żadnego problemu, a jedynie "nieporozumienie".
ZSP-Warszawa stoi na stanowisku, że takie mylące oświadczenie nie powinno pozostać bez komentarza, gdyż do obowiązków organizacji pracowniczych należy wskazywanie, z którymi firmami są problemy i na czym dokładnie polegają, tak by w przyszłości pracownicy unikali popełniania tych samych błędów.
W sytuacji, gdy pracownicy są wystraszeni i zdezorganizowani, niewiele można zrobić. Nasza kampania polegała na naświetlaniu sytuacji i wyrażaniu naszego sprzeciwu. W wyniku protestów, pracownicy otrzymali część wynagrodzenia wynikającego z umów (była to tylko część całości należnego wynagrodzenia). Skoro pracownicy się wystraszyli i nie zamierzają dalej walczyć, oznacza to, że pogodzili się z utratą wynagrodzenia i z losem wyzyskiwanych.
ZSP dąży do zmiany podejścia klasy pracującej i zastąpienia milczenia i rezygnacji aktywnym oporem i zorganizowanym działaniem. To trudne zadanie w takich sytuacjach jak ta, ale nie zamierzamy rezygnować z prób jego realizacji. Nie zamierzamy też poddawać się szefom na ich warunkach, gdy jest jasne, że to oni zawinili.
Skoro pracownicy z Toruń Plaza postanowili nie podejmować walki, nie możemy walczyć za nich i nie będziemy prowadzić działań w ich imieniu. Nie oznacza to, że wszystko już jest w porządku i że Plaza Centers nie znajdzie się jeszcze kiedyś w centrum naszej uwagi. To oczywiste, że ta firma ma historię problemów dotyczących warunków pracy na budowach i że pracownicy byli oszukiwani. Będziemy przy każdej okazji przypominać pracownikom o Plaza Centers i bardziej ogólnie o problemach w branży budowlanej. Jako organizacja walcząca o prawa pracowników na poziomie międzynarodowym, posiadamy kontakty w Serbii, Rumunii, Grecji, Czechach i właściwie WSZĘDZIE, gdzie działa Plaza Centers. We wszystkich tych krajach, zamierzamy ostrzegać pracowników przed potencjalnymi problemami, na które mogą się natknąć.
Nasza walka trwa nadal - bez kompromisów.
ZSP-Warszawa pragnie podziękować wszystkim tym, którzy wzięli udział w działaniach związanych z tą sprawą. Jesteśmy przekonani, że bez tych działań, pracownicy nie otrzymaliby nic. Choć nie możemy uznać zakończenia kampanii za zwycięstwo pracowników, uważamy je za zwycięstwo zasad solidarności i akcji bezpośredniej.
Związek Syndykalistów Polski - Warszawa
Importowana do Polski transgeniczna soja to łzy argentyńskich matek
Skoruta, Pon, 2011-10-24 12:35 Ekologia/Prawa zwierząt | PublicystykaW Argentynie i Paragwaju w regionach upraw eksportowanej do Polski soi transgenicznej stwierdzono masowe pogorszenie zdrowia publicznego w postaci masowych deformacji dzieci (glifosat zaburza formowanie się narządów w życiu płodowym człowieka), bezpłodności, poronień i nowotworów.
Pasza z soją GMO stosowana jest w wielkich fermach przemysłowych świń i drobiu, a to dlatego, iż powoduje ona nienaturalnie szybki przyrost wagi ciała tych zwierząt. Jak pisze Felicity Lawrence z Guardiana: „Drób jest szczególnie spektakularnym przykładem: potrzeba tylko 3 kg białka sojowego, by "wyprodukować" pół kilo białka drobiowego. Jeśli uda się przekonać ludzi, by jedli bardzo dużo drobiu, soja staje się kopalnią złota.”
W ostatnich latach polski import soi z Ameryki Południowej osiągnął gigantyczny rozmiar 2 mln ton rocznie, a to żywnościowe uzależnianie się naszego kraju od paszowych monopoli odbyło się za pełną aprobatą wszystkich kolejnych rządów w ostatnich 10 latach. Doszło do tego, że ministerstwo rolnictwa ogłasza, że 90-95% śruty sojowej dostępnej na krajowym rynku stanowi śruta sztucznie zmutowana, a „Wprowadzenie zakazu jej stosowania spowodowałoby drastyczny deficyt białka paszowego w kraju i pogorszenie konkurencyjności krajowej produkcji zwierzęcej.”
W tym samym czasie likwiduje się uprawy naszych polskich roślin strączkowych, które mogłyby być dochodową dla polskich rolników alternatywą dla importu toksycznej soi GMO z drugiej półkuli. Po cichu i bez rozgłosu w Polsce areał uprawy tych roślin dramatycznie się zmniejsza, o czym świadczą zbiory pastewnych roślin strączkowych, które w roku 2006 wyniosły 147,1 tys. ton, czyli o 40,3 tys. ton mniej niż w roku 2005 (187,4 tys. ton). Co ważne, rośliny te oprócz dostarczania wysokobiałkowych nasion, spełniają jednocześnie niezwykle ważną funkcję w ekosystemach rolniczych - wzbogacają glebę w azot, wpływają na poprawę struktury gleby oraz na utrzymanie gruzełkowatej, korzystnej jej struktury.
Co ciekawe, podczas gdy polskie władze od lat robią wszystko by uzależnić Polskę od dostaw soi z Ameryki Południowej, kraje Europy Zachodniej starają się ograniczać jej import. Dzieje się tak, mimo, że w chwili obecnej miliardy złotych wydawane przez polskich konsumentów płyną do koncernów produkujących soję GMO dewastującą Amerykę Południową.
Hołubiona przez resort rolnictwa soja przekleństwem Argentyny
Po kryzysie finansowym 2001 roku twarde warunki pomocy pieniężnej postawione Argentynie przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, doprowadziły do tego, że kraj ten otworzył swój rynek rolny dla ponadnarodowych korporacji. W niedługim czasie koncerny te przekonały też rząd tego kraju, że uprawiana bez stosowania orki modyfikowana genetycznie soja, będzie lekarstwem na postępującą od dziesięcioleci erozję gleb rozciągającej się od Andów, aż do wybrzeża Atlantyku argentyńskiej pampy.
W takim kontrowersyjnym bezorkowym systemie uprawy ziemi, techniką zwalczającą chwasty nie jest od wieków stosowana fizycznie niszcząca chwasty orka, tylko użycie toksycznych środków chemicznych – herbicydów. W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych działania liczącego na szybkie wyjście z kryzysu rządu argentyńskiego spowodowały, że areał soi GMO wzrósł aż o 60%, w konsekwencji uprawa ta szybko stała się dominującą monokulturą rolnictwa tego kraju.
Uprawiana w systemie bezorkowym transgeniczna soja rozpoczęła swą ekspansję z pampy rozszerzając się na północ na wrażliwe ekologicznie obszary Brazylii i Paragwaju. Po odciśnięciu oleju, soja ta w postaci śruty wędruje w przeważającej części na eksport do Europy, w tym Polski. Nienaturalnie przyśpieszająca wzrost zwierząt w hodowli, pasza z soją GMO stosowana jest prawie wyłącznie na wielkich fermach tuczu świń i drobiu krajów Północy. Na katastrofalne skutki tej ekspansji monokultury transgenicznej soi nie trzeba było długo czekać – licząc od roku 1997 produkcja soi w Argentynie wzrosła o 213%, ale odbyło się to kosztem wszystkich innych upraw – produkcja pszenicy zmalała o 19%, owsa o 28%, a ryżu o 23%. Same zbiory ziemniaków obniżyły się z 3,4 mln ton w 1998 roku do 2,1 mln ton w 2002.
Załamanie cen produktów rolnych i zatrucie upraw przez rozpylany z samolotów herbicyd – glifosat, doprowadziły do bankructwa tradycyjnych producentów soczewicy, kukurydzy, czy ziemniaków. Glifosat przedstawiany jako cudowny środek, szybko spowodował uodpornienie się wielu odmian chwastów – w chwili obecnej masowo występujące superchwasty zmuszają do wielokrotnego stosowania groźnych dla zdrowia herbicydów i wprowadzania mieszanek środków chemicznych o super-toksyczności. W samej Argentynie ilość glifosatu używanego przy produkcji transgenicznej soi wzrosła w ciągu ostatnich sześciu lat aż 56-krotnie.
W krótkim czasie stało się jasna, że ta ogromna ilość środków chemicznych masowo wprowadzanych do środowiska nie jest obojętna dla zdrowia publicznego. W Argentynie i Paragwaju w regionach upraw soi transgenicznej stwierdzono masowe pogorszenie zdrowia publicznego w postaci deformacji dzieci (glifosat zaburza formowanie się narządów w życiu płodowym człowieka), bezpłodności, poronień i nowotworów. W kwietniu 2010 r. pod naciskiem opinii publicznej władze argentyńskiej prowincji Chaco opublikowały raport na temat stanu zdrowia mieszkańców terenów uprawy soi i ryżu.
Okazało się, że na niektórych z nich w ciągu ostatnich dziesięciu lat (w okresie największego rozwoju upraw monokultury soi) ilość nowotworów u dzieci potroiła się. Inne statystyki były równie przerażające - w rejonach Argentyny, gdzie od końca lat 1990-tych uprawia się niemal wyłącznie soję GMO (dotyczy to połowy ziem uprawnych w tym kraju) – nastąpił czterokrotny wzrost przypadków deformacji ciała noworodków na podłożu genetycznym. Obecnie nie ma już wątpliwości, że rozpylany z powietrza glifosat niszczy kod DNA oraz komórki narządów płciowych.
Według prof. Andresa Carrasco, dyrektora Laboratorium Embriologii Komórkowej Uniwersytetu w Buenos Aires te masowe problemy zaczęły się w roku 2002 czyli w dwa lata po pierwszym wielkim zbiorze modyfikowanej genetycznie soi „Round-up Ready”. Niepokojące wyniki badań opublikowanych w 2010 roku w czasopiśmie Chemical Research in Toxicology przez prof. Carrasco, wykazały, że glifosat, powoduje w warunkach laboratoryjnych powszechne deformacje ciała potomstwa u żab i kur nawet przy stężeniach mniejszych, niż stosowane do oprysków w technologii GMO.
Za: http://marek-kryda.blog.ekologia.pl/importowana-do-polski-transgeniczna-...
Czytaj Kapitał! Politycznie! (recenzja Harry Cleaver, Polityczne czytanie Kapitału )
oski, Pią, 2011-10-21 09:44 Publicystyka | RecenzjeKsiążka Harrego Cleavera jest efektem badań nad Kapitałem Marksa, poszukiwań nowego, innego odczytania wspomnianej pozycji. Istniejące interpretacje były według autora niezadowalające, rozmijały się z „intencją dzieła” czy wręcz odwracały ją, czyniły użytek z lektury, który z perspektywy walki klas, był sprzeczny z użytkiem zakładanym. Jak zauważa Cleaver mało kto traktował Kapitał jako narzędzie walki klasowej, odczytywał je strategicznie z pozycji proletariatu. Raczej dominowało filozoficzne czytanie Marksa. Podobnie mamy w Polsce gdzie za lektura marksistowska przybiera formę althusseranizmu lub kozyro-kowalyzmu, który ten ostatni, pod nazwą neoklasycyzmu, uznaje za typowo akademicki, profesorski użytek, abstrahujący od politycznego wykorzystania i realnej walki ludzi pracy. Tym samym propozycja autora wydaje się czymś istotnym, zaś publikacja jego książki może odtworzyć przed polską lewicą nowe przestrzenie teoretyczno-praktyczne. Podobnie jak przyswojenie tradycji w której Cleaver pracuje, a która wciąż jest raczej nieobecna, chociaż niewielu robi wiele by przybliżyć ją polskiej publiczności .
Analizując sposoby czytania Marksa Cleaver wprowadza rozróżnienie na strategiczne i ideologiczne podejście do lektury. W najogólniejszym wymiarze różnicę pomiędzy nimi charakteryzuje za pomocą metafory militarnej: ideologiczne odczytanie jest co najwyżej bronią propagandową, taktyką, nie zaś strategią, która ujmuje w sobie różne taktyki. Ideologiczne czytanie traktuje dzieło Marksa jako krytykę, czy to kapitalizmu czy ideologii, i na tym krytycznym, teoretycznym, wymiarze się kończy. Strategiczne czytanie zaś uznaje krytyczny, ideologiczny wymiar tekstu, poza tym wskazując na jego użytek praktyczny. Samo to strategiczne odczytanie nie musi być marksistowskie, tzn. nie musi być czytaniem z pozycji walki proletariatu o swoje wyzwolenie spod jarzma narzuconej pracy dla kapitału. Nie musi stawać po stronie rewolucji, dla rewolucji, ale może być lekturą mającą na celu utrwalenie panowania klas posiadających i rozbicie oporu ludzi pracy. Mamy więc, jak pisze Cleaver, strategiczne odczytanie Marksa z pozycji ludzi pracy lub z pozycji kapitału.
Poza powyższym rozróżnieniem, autor wprowadza jeszcze rozróżnienie na filozoficzne, ekonomiczne czytanie Marksa oraz polityczne.
Według Cleavera ekonomiczna analiza abstrahuje od aktywności ludzi pracy, koncentrując swoją uwagę na analizie mechanizmów, czysto obiektywnych, często idąc w kierunku determinizmu ekonomicznego. Zawężenie ekonomicznej analizy ujawnia się również w traktowaniu samej przestrzeni społecznej i możliwości eksplanacji zjawiska w niej zachodzących, jak również w ujmowaniu ich „natury”. Ujawnia się to między innymi w analizowaniu kapitalizmu jedynie jako fabryki z pominięciem zjawisk zachodzących poza nią, jak stwierdza autor: „czyni z ekonomii politycznej teorię fabryki kapitalistycznej i jej pracowników najemnych” (s.65). To, co może jeszcze na przełomie XIX i XX wieku było do zaakceptowania, dzisiaj nie jest. Obecnie mamy do czynienia z licznymi konfliktami poza fabryką, które dla funkcjonowania jej są istotne. Walka z narzuceniem pracy przez kapitał rozgrywa się na przeróżnych przestrzeniach: w domu, szkole, uniwersytecie. Przyjmując wąską analizę kapitalizmu, ekonomiczne interpretacje równie wąsko ujmują samą klasę robotniczą. Zaliczają do niej jedynie ludzi z masowych, wielkich fabryk. Tym samym protesty na przykład studentów są dla nich przejawem buntu „lumpenproletariatu” lub „drobnomieszczaństwa” nie mające nic wspólnego z walką ludzi pracy. Nie jest to, stwierdza Cleaver, jedynie błąd ortodoksyjnego marksizmu, ale również Nowej Lewicy, która przyjmując wąską definicję klasy robotniczej, zmuszona zostaje do wprowadzenia kategorii „ludu” by wyjaśnić naturę protestów studentów. Zarówno w jednym jak i drugim przypadku studencka rebelia sytuowana jest poza ekonomią, poza walką proletariatu, jako coś nieistotnego dla funkcjonowania fabryki.
Ekonomiczne odczytanie charakteryzuje się ponadto jednostronnością w ujęciu roli klasy robotniczej, jako biernej, reagującej defensywnie, przychodzącej z zewnątrz. Sam rozwój kapitalizmu, „impulsy do ruchu” wywoływane są przez konkurencję między kapitalistami. Jak pisze Cleaver: „Klasa kapitalistyczna jest tu tylko widzem globalnych ruchów autonomicznego i samoczynnego rozwoju kapitału” (s.67). Prezentacja ludzi pracy jako niezdolnych do samodzielnej walki, dających jedynie odpowiedź, „konkretnosytuacyjną”, „tradeunionistyczną”, na działania kapitalistów, odpowiedź, która dla dynamiki systemu jest nieistotna, prezentacja taka zakłada konieczność istnienia partii, czyli podmiotu, który podejmie walkę za ludzi pracy. Stanie się ich nauczycielem, kierownikiem, wyrazicielem ich interesu. Tego wszystkiego, do czego sami, w omawianej perspektywie teoretycznej, nie są zdolni.
Wykluczając ludzi pracy z dynamiki systemu, interpretacja ekonomiczna ulega fetyszyzacji. Sam kapitalizm jest traktowany nie jako stosunek społeczny, ale jako „spis rzeczy” jak na przykład środki produkcji, kapitał pieniężny itd. Tym samym autor stwierdza, że kategorie, którymi oporują czytelnicy ekonomiczni, są kategoriami urzeczowionymi. Zanika to, o czym doskonale wiedział Marks, mianowicie fakt, że stosunki ekonomiczne są stosunkami politycznymi, że sama ekonomia to polityka. Jako przykład, zarówno Marks, jak i Cleaver, podają walkę o skrócenie czasu pracy, która od ekonomii przechodzi na zasadzie ilościowej w żądanie polityczne. Dodatkowo zmiany związane z kryzysem i reformami Keynesa spowodowały zlanie się tego, co polityczne, z tym co ekonomiczne.
Nie tylko ekonomiczne czytanie ignoruje rolę klasy robotniczej, ale ten sam grzech popełnia czytanie filozoficzne. Autor wyodrębnia tutaj dwa nurty: 1) ortodoksyjny, który wiąże ze szkołą Althussera; 2) rewizjonistyczny, z którym wiąże między innymi Gramsiego, Lukaca, szkołę frankfurcką.
Autor dość ostro krytykuje metodę Althussera, uważając, że jest to próba odnowienia skompromitowanej ortodoksji i legitymizacji działań partii robotniczej. Althusser konstruując własną metodę interpretacyjną zdaniem Cleavera odradza jedynie typową narrację ortodoksyjną. Dodatkowo popada w dogmatyczny scjentyzm. Dążąc do naukowości oddziela badanie Kapitału od historii, wyszukując schematu jego rozwoju niezależnego od momentu historycznego, układu sił pomiędzy klasami. Ignorowanie historii realnej powoduje, że trudno poddać koncepcje Altussera weryfikacji. Ostatecznie, podobnie jak interpretacja ekonomiczna pomija walkę klas, redukując ją tutaj do sporu pomiędzy intelektualistami.
Analiza Cleavera dotycząca interpretacji althusseranskiej może się wydać mało wnikliwą. Autor nie dokonuje szczegółowego rozbioru tej metody. Niemniej, krytyka ta uderza w setno, tym samym czyniąc zbędnym szerokie rozwodzenie się nad czymś, co u swoich podstaw jest skażone istotnym „brakiem”. Brakiem który skazuje Althussera na tkwienie w czymś, co Pierre Bourdieu nazywa „illusio”. Potwierdza to między innymi dychotomia tego, co ideologiczne i tego, co naukowe, co między innymi wykazał M. Sokolski, czy też to, co ja uznaję za przejaw idealizmu, czy też filozofii przed Marksem. Porównując koncepcję Cleavera z koncepcją Althussera istotnym wydaje się podkreślenie innego widzenia „pojęć”. Francuski filozof wprowadzając koncepcję praktyki teoretycznej, z jednej strony, uznaje wyższość analizy teoretycznej, jej niezależność od realnej walki klasowej, która stanowić może przykłady, ale w sumie nie musi teoretyk zajmować się brudną działalnością polityczną. Tym samym logika czystej myśli z konieczności wytwarza takie a nie inne pojęcia, by dosięgnąć niezmiennej prawdy, opisu spełniającego kryteria naukowej czystości, nie zaś te pojęcia zostają wykute w ramach walki i jej rozumienia. Mało tego, nie tyle pojęcia mają zostać dostosowane do walki, wytestowane w jej ogniu, i reformowane w ramach przesunięć w układzie sił, ale to walka ma zostać do nich dostosowana, to naukowiec wolny od ideologii nadaje kształt walce i kierunek, który obiektywnie należałoby przyjąć, aby wykroczyć poza „tradeunionizm”. Sami robotnicy nie są zdolni do rozpoznania własnych interesów i zrozumienia własnej sytuacji. Jest to pokolorowany leninizm z tymi samymi dychotomiami i ujęciem teorii.
Podobna jednostronność charakteryzuje nurt rewizjonistyczny. Wychodząc poza analizy samej fabryki, dostrzegając rozszerzenie się dominacji kapitału na sfery „nieprodukcyjne” oraz wzrost walk poza fabryką, nie potrafią ani powiązać oporu pracowników nienajemnych z najemnymi, jak również ująć funkcji tego oporu w odniesieniu do zmian strategii kapitału. Na przykład Marcuse, jak podaje Cleaver, pisze o kontrrewolucji kapitału, ale nie potrafi określić przeciwko jakiej rewolucji jest ta kontra. Interpretacja rewizjonistycznych filozofów jest bardzo pesymistyczna, wskazująca na totalne zdominowanie poprzez kapitalistów świata pracy. Tym samym, zauważa autor, skazują siebie na porażkę. Zbytnie zainteresowanie siłą wroga, brak analizy własnej mocy i możliwości, prowadzi automatycznie do klęski. W przypadku interpretacji filozoficznej o charakterze ortodoksyjnym porażka ta przejawi się w odrzuceniu rewolucji, przesunięciu jej w daleką przyszłość i koncentracji na „edukacji”, krytyce ideologii i rozwoju świadomości. W przypadku Szkoły Frankfurckiej będziemy mieli indywidualizację i intelektualizację oporu, który zaczyna się, i kończy, na rozpoznaniu totalnego charakteru kapitalizmu.
W pewnym sensie ekonomiczna czy filozoficzna lektura jest tożsama z ideologicznym odczytaniem. Jest, najkrócej mówiąc, interpretacją, a więc czymś niezwiązanym z praktyką. Analiza taka, często przeprowadzana w ramach dyscyplin akademickich i poddana rygorowi „obiektywności”, „niezaangażowania” naukowego. Jako takie charakteryzują się biernością, są kontemplacją, nawet, gdy produkują w świecie myśli, to nie przekładają swoich myśli na realną walkę. Cleaver zauważa nadto, że chociaż lektura filozoficzna czy ekonomiczna abstrahuje od walki, od praktyki społecznej, to ich odkrycia mogą zostać wykorzystane, ich analizy mogą okazać się przydatne, tyle tylko, że dla kapitału, w celu powstrzymania rewolucji. Takiemu podejściu do lektury, Cleaver, przeciwstawia polityczny sposób czytania.
Czym jest polityczne czytanie? Jest one świadomym odczytywaniem tekstu z pozycji ludzi pracy w celu wykorzystania analizy w walce klasowej przeciwko kapitałowi. Jest niejako przesunięciem uwagi, odczytaniem z innej perspektywy. O ile powyższe analizy nie ujmowały samodzielnej walki ludzi pracy, ich wpływu na zmianę strategii kapitału, kryzysy oraz naturę, to polityczna analiza za punkt wyjścia przyjmuje samodzielną walkę klasy pracującej. Nie tyle dzięki, czy za pośrednictwem, partii czy związków zawodowych, ale poza nimi, a nawet przeciwko im. Klasa robotnicza w omawianej koncepcji sama z siebie podejmuje akcje przeciwko narzuceniu pracy przez kapitał – i w tych to akcjach dowodzi, że jest w stanie przeprowadzić rewolucję. Analizując dokonania włoskiej Nowej Lewicy stwierdza, że dokonało się tutaj radykalne przesunięcie. „Był to teoretyczny i polityczny postęp w porównaniu do szkoły frankfurckiej, która widziała wszędzie tylko planowanie kapitalistyczne, a także postęp teoretyczny w porównaniu z tymi, którzy podkreślają autonomiczność walki klasy robotniczej przeciwko takiemu planowaniu, ale nie wypracowali podobnej teorii ogólnej. Uwzględnienie autonomii klasy robotniczej w teorii kapitalistycznego rozwoju pociągało za sobą nowy sposób ujęcia walki klas w ewoluującym schemacie kapitalistycznego podziału pracy. Podział pracy uważano za hierarchiczny podział władzy, mający osłabić klasę, a ponadto uznano, że klasa robotnicza przeciwstawia się tym podziałom, politycznie rekomponując wewnętrzne stosunki z korzyścią dla siebie. To z kolei pociągało za sobą nowy sposób rozumienia zarówno natury kapitału, jak i problemu organizacji klasy robotniczej” (s. 91-92). Oczywiście nacisk na analizę z uwzględniającą walkę klas nie oznacza traktowania jej jako przyczyny, czy też czegoś zewnętrznego wobec istniejących kategorii, ale ujęcie tych kategorii w podwójnej perspektywie: burżuazyjnej i proletariackiej. Analizując sposób badania prowadzony przez Marksa Cleaver zauważa, że omawia on każdą kategorię zarówno z pozycji ludzi pracy jak kapitalistów, gdzie te pojęcia zostają redefiniowane, przekształcane przez walkę zarówno pracowników, jak przez odpowiedź właścicieli środków produkcji. Wymaga to czytania Kapitału w „dwóch krokach”: „ukazanie, w jaki sposób każda kategoria i relacja wiąże się z walką klas i ją wyjaśnia oraz pokazanie, jakie są tego konsekwencje dla politycznej strategii klasy robotniczej” (s. 104).
Polityczna lektura nie oznacza jedynie uwzględnienia praktyki w ramach wcześniejszych episteme. Oznacza to całkowite przekształcenie widzenia i analizowania kapitalizmu. Nie chodzi więc jedynie o dodanie praktyki, czy polityki, ale mówiąc językiem Siemka, o wypracowanie innego poziomu teoretycznego. interpretacje filozoficzne czy ekonomiczne inaczej stawiały pytania i inne pytania, jak i w innych przestrzeniach poszukiwały odpowiedzi. To, co dla szkoły althussera było nieistotne, jedynie stanowiło przykład, „pedagogikę filozoficzną”, o tyle w omawianej koncepcji realne walki ludzi pracy stanowią punkt wyjścia. Sprawia to, że zupełnie inaczej ujmowana jest rola partii, czy też zostają odrzucone takie kategorię jak „świadomość klasowa” . W ich miejsce pojawia się zaś szereg innych, jak np. fabryka społeczna, jak i "klasyczna" terminologia ulega redefinicji.
Jedną z takich kategorii jest fabryka społeczna wypracowana przez Bolonie i Trontiego, a która pozwala uwzględnić i zrozumieć walki poza fabryką oraz ich konsekwencję dla funkcjonowania fabryki. Te tereny które przez marksizm ortodoksyjny odrzucane jako niemarksistowskie czy też traktowane przez „zachodni marksizm”, „kulturowy”, jako odrębne od świata pracy, są w autonomizmie włączone i ściśle zależne.
Dobrym przykładem mogą być walki studentów oraz podejście do tzw. „radykalnych teoretyków”. W recenzji zamieszczonej w marksistowskim piśmie Aufheben (nr 11, 2003; polskie tłumaczenie 2010) autorzy krytycznie odnoszą się do włączenia studentów w ramy klasy robotniczej. Stwierdzają, że w przeciwieństwie do pracowników studenci uzyskują kwalifikacje a nie umiejętności, co ma zapewnić im dostęp do lepiej płatnych zawodów. Wraz z kwalifikacjami interioryzują ideologię, która legitymizuje podział pracy, hierarchię, a w jej ramach swoje uprzywilejowane miejsce. Podobnie pracownicy akademii różnią się w swoich działaniach oporowych i odporowych od ludzi pracy. Jak piszą recenzenci: „Akademicy, pracownicy socjalni, prawnicy itd. mogą wyrażać chęć ataku na kapitał, ale z zasady, stawiając opór, zachowują swoją własną rolę, co jest nie do przyjęcia dla reprezentanta klasy robotniczej. W związku z tym istnieją radykalni psychologowie, radykalni filozofowie, radykalni prawnicy i tak dalej, ale nie radykalnych murarzy ani radykalnych sprzątaczy ulic! Ci ostatni są po prostu radykalnymi ludźmi, którzy chcą uciec od warunków w jakich żyją” (Aufheben/Harry Celaver 2010, s. 267). Pomija on, według recenzentów, krytykę ról i uczelni jaką przeprowadzili sytuacjoniści.
Cleaver w odpowiedzi na zarzuty stwierdza, że reprodukcja podziału pracy, hierarchii jest właściwa wszystkim zawodom, i wskazuje raczej na naturę „zarządzania”, podobnie jak konsumowana wraz z edukacją ideologia, która legitymizuje miejsce w systemie. Kiedy ludziom przestaje się wydawać, ze pozycję, którą zajmują im się należy, to oznacza to, że „zarządzanie” nie działa sprawnie. Nie wskazuje zaś na cechę samego stanowisko pracy. Można tutaj dodać, że według teoretyków reprodukcji takim jak Bourdie nie tylko pracownicy zajmujący dobre stanowisko uznają je za im należne, ale również ludzie pracy akceptują swój los dzięki edukacji. Podobnie fakt, że studenci zdobywają lepsze miejsca pracy nie upoważnia do wyłączenia ich z szeregu klasy robotniczej. Autorzy recenzji kierują się w swoich uwagach przesądem „że tylko źle opłacani robotnicy w błękitnych kołnierzykach są
częścią klasy robotniczej” (s.265).
W odniesieniu do „radykalnych teoretyków” Cleaver stwierdza, że mamy do czynienia z kolejną fantazją. Autorzy recenzji sami konstruują narrację pracowników akademickich. Z jednej strony, stosując uogólnienie i pisząc o wszystkich intelektualistach, którzy wyparli się rewolucji, utrudniając rzeczywistą analizę radykalizmu tychże. Poza tym, autorzy recenzji ignorują takich teoretyków jak Ivan Illich czy nurt antypsychiatrii, którzy dążyli do zniesienia swojej roli jako specjalistów, teoretyków, nauczycieli czy akademików. Cleaver stwierdza, że jednostkowe pragnienie wykonywania tej samej pracy po rewolucji jest w takim samym stopniu właściwe dla mechanika samochodowego co profesora.
Według Cleavera nie ma powodu aby studentów czy akademików sytuować poza walką robotniczą. Nie wydaje mu się właściwe zakwalifikowanie ich do „klasy średniej”. Nie tyle istotnym jest wysokość zarobków, ale ich włączenie w produkcję i reprodukcję siły roboczej. W eseju On Schoolwork and the Struggle Against It (Cleaver 2004) wskazuje on, że edukacja zinstutucjnalizowana na wszystkich poziomach zorganizowana jest na wzór fabryki. Z jednej strony produkuje się siłę roboczą, z drugiej prowadzi badania, które potem wykorzystywane są na rynku. Sama edukacja jest ujęta również jako praca, a nie swobodna twórczość. Egzaminy, kartkówki, eseje, publikacje. Uniwersytet jako fabryka podporządkowuje sobie pracowników naukowych i studentów, którzy stają się pracownikami, i są pracownikami jako uczniowie. Cleaver wskazuje, że w odniesieniu do obu grup pracowniczych, mamy do czynienia z pracą w niesamowitym stresie, presja publikowania, prowadzenia badań, obciążenia dydaktyczne, konieczność opanowania materiału, zaliczenia kolejnego testu czy egzaminu, wszystko to pod nadzorem zimnej biurokracji, sprawia, że egzystencja pracowników jest przesączona nieprzemijającym lękiem. To zaś, wraz z niezdrowymi warunkami pracy, powoduje liczne choroby zawodowe, zanik mięśni, trudności z oddychaniem, choroby kręgosłupa, oczu…
Oczywiście samo uznanie studentów i akademików za część klasy robotniczej nie oznacza, że ich walki będą automatycznie prowadzić do rewolucji. Żadna walka automatycznie nie prowadzi do zwycięstwa. Wszystkie narażone są na niepowodzenie. To, co wydaje się istotne, to wciągnięcie i próba interpretacji walki bez aprioryzmu i przypisywania pewnej grupie specyficznych predyspozycji. Problemy, które spotykamy w ruchach studenckich odkryjemy i w ruchach „prawdziwych” robociarzy. Ponadto, o czym już w wspominaliśmy, jesteśmy w stanie lepiej zrozumieć współczesne zmiany stosując szerszą definicję klasy pracującej i przyglądając się coraz to nowszym formom walki pracowników nienajemnych. Kategoria fabryki społecznej jest tym samym użyteczna z punktu widzenia walki ludzi pracy.
Kapitał w politycznej interpretacji jest stosunkiem społecznym, a dokładnie antagonistycznym klasowym stosunkiem. Oznacza to, że nie jest on jedynie pewną maszyną, którą cechują określone prawa, ale to, że prawa są efektem akcji i reakcji jednej klasy na poczynania drugiej. Dlatego też powinniśmy, stwierdza Cleaver, przyjrzeć się „dynamice walki klas”, która polega na narzucaniu „form towarowych masom ludzkim”. Kapitalista posiadając środki produkcji umożliwia przetrwanie i dostęp do dóbr społecznych ludziom pracy o tyle, o ile sprzedają oni swoją siłę roboczą. Oznacza, to podporządkowanie pracy jej martwej formie. „W istocie, pisze Cleaver, możemy zdefiniować system społeczny oparty na narzucaniu pracy przez formę towarową” (Cleaver, 2011, s. 112). Sama ta forma towarowa nie jest czymś niezależnym od polityki. To w jaki sposób praca zostanie narzucona wynika za samego układu sił. Uznanie tego faktu prowadzi autora do rozróżnienia na siłę robocza i klasę robotniczą. Jak pisze: „Klasa robocza jest siłą roboczą, kiedy funkcjonuje jako część klasy kapitału i kapitał definiuje ją w ten sposób” (s.113). Nie oznacza to jednak jakiegoś istnienia klasy robotniczej poza stosunkami klasowymi, poza odniesieniem do kapitału. Nawet jako „typu idealnego”. Proletariat staje się klasą dla siebie wtedy i tylko wtedy, kiedy występuje przeciwko konieczności bycia siłą roboczą. Tym samym istnieje on jedynie w zbiorowej walce przeciwko narzuconej pracy, a tym samym przeciwko sobie, jako klasie pracującej. Kiedy zrozumiemy, że forma towarowa nie jest tylko formą pieniężną, to powyższe rozważania na temat szerszego ujęcia klasy pracującej oraz metafory fabryki społecznej stają się jasne. Nie tylko pracownicy najemni pracują dla kapitału.
Propozycja politycznej interpretacji jest interesująca. Pozwala na odejście od scjentystycznych, deterministycznych wykładni, jak również daje narzędzia do rozumienia i rozszerzania walki klasowej. Rzuca inne światło, które zarówno dla marksistów jak i anarchistów może stanowić inspirację w ich praktyczno-teoretycznych działaniach na rzecz obalenia kapitalizmu.
W chwili powrotu do Marksa, który jest odczuwalny nawet w Polsce, dobrze jest powrócić do niego poza leninowską interpretacją – a to zwłaszcza w Polsce, gdzie wszelkie interpretacje poza ortodoksyjnymi miały ciężki i krótki żywot. O ile miały. Cleaver trochę wypełnia „brak” polskiej refleksji i przybliża nas do aktualnych sporów o aktualnych rzeczach w sensowny sposób.
Oskar Szwabowski
Książka dostępna tu: http://www.bractwotrojka.pl/trojka-sklep?page=shop.product_details&categ...
Oburzeni – jak Krytyka Polityczna reaguje na krytykę polityczną
Czytelnik CIA, Śro, 2011-10-19 15:40 PublicystykaMarsz Oburzonych, który odbył się 15 października, poparła między innymi Krytyka Polityczna. Stąd też polscy syndykaliści i anarchiści ruszyli protestować pod klubokawiarnią tej organizacji, która znana jest z zatrudniania kelnerów na umowy zlecenie. Prekaryzacja to jedno ze źródeł społecznego niezadowolenia. Zatrudnianie tymczasowe jest niezgodne z kodeksem pracy, ale bardzo często praktykowane. Głównie w gastronomii.
Krytyka Polityczna promuje wartości lewicowe, często używa twarzy walczącego o prawa pracownicze Jacka Kuronia. W rzeczywistości staje jednak po stronie kapitalizmu. W czym to się przejawia? Przyjrzyjmy się zajściu, które sprawiło, że cała duża demonstracja zmieniła trasę, właśnie ze względu na to, co działo się pod klubokawiarnią.
Pikieta rozpoczęła się naklejeniem na szybę Nowego Wspaniałego Światu plakatów z napisami „Prawdziwa demokracja zaczyna się w miejscu pracy”, „Skolektywizować Nowy Wspaniały Świat” i „Wszystkie Zakłady w ręce pracowników”. Do akcji wkroczyła Kazimiera Szczuka oraz dwie osoby z zarządu stowarzyszenia, w tym dyrektorka finansowa, Dorota Głażewska.
Zaczęły się tłumaczyć - stwierdziły, że część pracowników jest zatrudniona na umowę o pracę, później, że nawet WSZYSCY. Nie pozwoliły jednak wejść aktywistom do baru w celu zapytania się jednego z pracowników o to, czy pracuje na umowę zlecenie, czy umowę o pracę. Głażewska przyniosła nawet segregator z umowami, którym to mignęła przed oczami zgromadzonych. W ten właśnie sposób „udowodniła” to, o czym mówiła.
Kiedy usłyszała, że to nie wystarczy, postanowiła zmienić taktykę. Uderzyła w głowę jednego z anarchistów. Czując swoją bezradność, Krytycy Polityczni wezwali policję w celu ukarania protestujących za naklejenie wlepki „Najgorszy Pracodawca” na witrynę baru. Ponieważ nie było podstaw do ukarania syndykalisty ani aresztowania protestujących pod zarzutem zorganizowania nielegalnego zgromadzenia. Policja, jako, że nie mogła nic zrobić, wypisała tylko jednemu z demonstrantów mandat za przejście na czerwonym świetle.
Środowisko Krytyki Politycznej, bojąc się kompromitacji na skalę kraju lub świata, poprosiła policję o zmianie trasy marszu.
To wydarzenie dobitnie i w praktyce pokazuje, czym jest socjaldemokracja. Nie jest to ruch pro-społeczny tylko pro-systemowy. Organizacje socjaldemokratyczne potrafią wzmagać wyzysk pracowników. Pod tym względem niczym nie różnią się od neoliberałów. Poddają się wymogom rynku. I czynią to umyślnie, co pokazali tutaj. Tak oto czarno-czerwony tłumek domagający się zaprzestania wyzyskiwania pracowników został, na prośbę kanapowej lewicy, przepędzony przez policję.
Kanapowa lewica nie chciała też skonfrontować się z ludem, który rzekomo popiera. To pokazuje, jakie w rzeczywistości mają podejście do przemian. Ich rolą jest wejście w parlament oraz zarabianie pieniędzy na pro-społecznych hasłach, ale ich realizowanie można zrobić „przy okazji”.
Jasiu Kapelo. ABW nie płaci syndykalistom za niszczenie lewicy. Skłania ich do tego, że Twoje środowisko samo stało się częścią kapitalizmu. To nie syndykaliści mają lokal w centrum miasta, gdzie urządzają jakieś snobistyczne imprezy i ciągną za nie grubą kasę, a wszystko to w oparciu o wzmożenie wyzysku. Gdzie byłeś, kiedy lewicowych aktywistów otoczyła policja pod Ministerstwem Gospodarki? Co powiedziałeś, kiedy aresztowano siedmioro z nich?
Jeśli jesteście tacy czyści, to dlaczego nie pozwoliliście syndykalistom porozmawiać przy Was z barmanami? Czyżby któryś był zatrudniony na czarno? Jak Wam nie wstyd używać wizerunku Jacka Kuronia, który walczył o prawa pracownicze? Może dlatego tacy jesteście "non violence" na faszystów bo chcecie ich kiedyś wykorzystywać do bronienia swojej władzy przed ruchami oddolnymi?
Twierdzicie, że tworzone są podziały w ruchu? Linia podziały praca - kapitał istnieje od zawsze. Wy jesteście po stronie kapitału. Wyzyskujecie kelnerów.
Nadciąga GMO
Jaromir, Śro, 2011-10-19 11:52 Ekologia/Prawa zwierząt | PublicystykaPrezydenckie weto ustawy o nasiennictwie odebrane zostało jako rzeczywisty sprzeciw wobec próby wprowadzenia w Polsce upraw roślin genetycznie modyfikowanych. Niestety, nic bardziej mylnego. Bronisław Komorowski nie jest wcale przeciwnikiem GMO, zaś projekt ustawy zawetował z przyczyn bardziej prozaicznych- jej niezgodności z prawem unijnym, co grozi Polsce sankcjami karnymi. Co więcej, prezydenckie veto rodzi uzasadnione wątpliwości, czy rzeczywiście zablokuje możliwość upraw genetycznie modyfikowanych.
Od początku
Ustawa o organizmach genetycznie zmodyfikowanych definiuje GMO jako organizm, w którym materiał genetyczny został zmieniony w sposób nie zachodzący w warunkach naturalnych wskutek krzyżowania lub naturalnej rekombinacji. Nie chodzi tu o naturalne zmiany jakim podlegają organizmy na przestrzeni czasu, lecz o zmiany będące efektem ingerencji laboratoryjnej. W tym przypadku chodzi o wytworzenie roślin o określonych cechach jak odporność na szkodniki, czy choroby bakteryjne i grzybowe. Zmodyfikowana roślina ma też być odporna na herbicydy (pestycydy niszczące chwasty), poprzez wytwarzanie własnych substancji owadobójczych. Zdaniem zwolenników GMO, ma to w efekcie doprowadzić do większych plonów oraz zapobiegać klęskom głodu na świecie.
Ciemna strona
Istnieje jednak druga strona medalu. Należy podnieść, iż w zasadzie nieznane są długofalowe efekty i możliwe konsekwencje takiego działania. Może się okazać, że eksperymenty te doprowadzają do powstania bakterii odpornych na antybiotyki. Pojawiły się głosy, że winowajcą ostatnich epidemii nowych odmian wirusów są właśnie eksperymenty genetyczne nad organizmami. Czy tak jest na pewno, trudno orzec, ponieważ nie bada się GMO pod tym kątem, co jest wynikiem tzw. 'reguły zasadniczej równoważności' zakładającej, że składniki odżywcze odmian GMO są równoważne składnikom odżywczym odmiany tradycyjnie uprawianej. Reguła ta jest sukcesem silnego lobby giganta korporacyjnego na rynku nasiennictwa i nawozów "Monsanto", największego producenta GMO na świecie.
Kwestia wpływu produktów GMO na zdrowie jest sporna. Badania finansowane przez producentów GMO pokazują brak negatywnych efektów i skutków ubocznych wywołanych przez modyfikowane organizmy, z kolei badania od nich niezależne wręcz przeciwnie. Dla przykładu Włoski Narodowy Instytut Badań Nad Żywnością i Żywieniem oraz Austriacka Agencja ds. Zdrowia i Bezpieczeństwa Żywności jasno wykazały w przeprowadzonych przez siebie testach (niestety z wykorzystaniem zwierząt), że kukurydza modyfikowana jest szkodliwa dla badanych myszy, wywołując u nich zaburzenia odporności, zmniejszenia płodności a także mniejszej masy osobników nowo narodzonych.
Pomijając aspekty stricte zdrowotne, pozostaje więcej kwestii spornych związanych z GMO. Nasiona GMO są opatentowane, aby je więc uprawiać rolnik musi podpisać umowę i corocznie opłacać stosowną licencję. Ale to jeszcze nie jest najgorsze. Taki rolnik nie może zebrać nasion i wysiać ich za rok, nie uiszczając kolejnej opłaty. Wszystko to pod groźba wysokich kar. W praktyce oznacza to, że uprawy GMO są własnością korporacji, a nie rolnika, który w pewnym sensie staje się tylko pracownikiem właściciela uprawy. Niesie to dalekosiężne skutki dla konsumenta, gdyż zmienia sytuację całego rolnictwa i prawa własności. Rolnik w efekcie przestanie być niezależnym podmiotem gospodarczym, a stanie się zależny od korporacji.
Nie ma również pewności, do jakich zmian może za sprawą GMO dojść w ekosystemie globalnym. U około 25% organizmów roślinnych dochodzi do wymiany genów. Wobec tego wszczepiony przez biotechnologów gen, np. do rzepaku, przejdzie do czternastu gatunków spokrewnionych z nim roślin. Nie wiadomo, do jakich zmian w ekosystemach może to doprowadzić na szerszą skalę. Realne jest wymknięcie się modyfikowanych genów spod kontroli, przeniknięcie ich do dzikich gatunków roślin. Jak stwierdził w jednym z wywiadów Prof. Ludwik Tomiałojć z UW, "jest to nadanie światu nowego kierunku mikroewolucyjnego, czego skutki mogą być katastrofalne".
Nasza chata z kraja?
Polska w teorii jest wolna od GMO. Jednak w praktyce uprawia się u nas rośliny modyfikowane choćby jako tzw. 'uprawy badawcze'. Nie wiadomo czy i ewentualnie na jaką skalę wysiewane jest ziarno GMO w rolnictwie, ponieważ nikt tego nie monitoruje. Wg Wikipedii, w Polsce w 2008r. (brak świeższych danych) uprawy roślin genetycznie zmodyfikowanych zajmowały 3 tys. hektarów, tj. trzykrotnie więcej niż rok wcześniej. Ponadto wolno stosować do karmienia zwierząt hodowlanych pasze zawierające GMO. Roczny import takich pasz do Polski oscyluje w granicach dwóch milionów ton śruty sojowej.
Wątpliwe jest, czy możliwe jest kupno pasz wolnych od GMO, jako że większość z nich zawiera soję i kukurydzę, rośliny najbardziej zdominowane przez modyfikacje genetyczne. Nie ma zatem pewności, ze kupione w sklepie mięso nie pochodzi ze zwierzęcia, które nie było karmione GMO.
Konieczność wyboru
Organizacje ekologiczne na swoich stronach zamieszczają petycje, aby rząd skuteczniej egzekwował obowiązek producentów dokładnego oznaczania na opakowaniach żywności zawartość GMO. Zaostrzenia przepisów w tej sprawie domaga się m.in. Instytut Spraw Obywatelskich. Zgodnie z polskim prawem, każdy produkt zawierający więcej niż 0,9% GMO powinien być oznakowany jako zawierający organizmy modyfikowane genetycznie.
Tymczasem takich informacji próżno szukać na produktach dostępnych w naszych sklepach. Wbrew pozorom problem nie dotyczy jedynie wegetarian, włączających często do swojej diety znaczne ilości soi. Preparaty z soi dodawane są do różnych przetworów, np. konserw czy parówek, poza tym wytwarzane są olej sojowy, mleko, kasza, mączka i lecytyna sojowa.
Skoro zatem produkty GMO coraz bardziej wciskają się w nasze życie, powinien istnieć system informacyjny, dający konsumentom możliwość wyboru między produktami GMO, a tymi od GMO wolnymi.
Wpływy
Nie jest żadną tajemnicą, że korporacje produkujące GMO mają duże wpływy, uzyskując korzystne dla siebie zapisy prawne, będące często wynikiem silnych działań lobbystycznych, mających również wpływ na polskie prawo. Z publikacji portalu Wikileaks dowiedzieliśmy się, że Waldemar Pawlak obiecywał Amerykanom "otwarcie Polski na GMO", tyle że "powolutku, powolutku, małymi kroczkami", a więc niezauważenie. Fakty zdają się to potwierdzać. Najpierw przedłużono dopuszczalność importu pasz GMO, a potem już całkiem jawnie próbowano dopuścić do rejestracji nasion GMO w zawetowanej miesiąc przed wyborami ustawie o nasiennictwie. Niestety, wszystko zdaje się wskazywać, iż nie była to próba ostatnia.
Dlaczego nienawidzę szukać pracy w tradycyjnie kobiecych zawodach?
Kurka nioska, Wto, 2011-10-18 13:56 Dyskryminacja | Prawa kobiet/Feminizm | Prawa pracownika | Publicystyka | UbóstwoKiedyś pisałam o tragicznej sytuacji osób zajmujących się pracą opiekuńczą. Nie bez powodu pracę taką często łączy się ze sprzątaniem – w końcu oba rodzaje czynności uznawane są za tradycyjnie wykonywane przez kobietę i tak też jest w większości polskich domów. Oprócz tego, że osobami, które wyzyskuje się w ten sposób są najczęściej kobiety, ważny jest ich jakże często przekroczony „termin przydatności” do pracy. Takie osoby bywają nie tylko wychowane w bardziej konserwatywnym podziale ról, ale także sytuacja na rynku pracy nie przedstawia się dla nich różowo. W rzeczywistości proponuje im się zatrważająco niskie stawki za bycie od wszystkiego – od mycia okien, poprzez gotowanie, aż po opiekę nad dziećmi. Kobiety te częstokroć godzą się na najgorsze traktowanie, brak podwyżek, niewielką liczbę dni wolnych wraz z byciem na każde zawołanie, pozostawanie w nadgodzinach, ponieważ grozi im zwolnienie i rychłe zastąpienie inną „panią” (jak kurtuazyjnie ich pracodawcy zwykli się do nich zwracać). Nie wspominam już nawet o powszechnym braku jakiejkolwiek umowy o pracę.
Inna grupa osób chętnych pracować w takich usługach, to młode kobiety – studentki, osoby z biedniejszych rodzin, albo inne kobiety szukające alternatywy dla pracy w sklepie z ubraniami, spożywczym czy w restauracji. Do tej grupy i ja się zaliczam. Niestety sytuacja na rynku pomocy domowych i sprzątaczek jest niezwykle trudna. Bardzo ciężko jest znaleźć pracę ze względu na konkurencję grupy pierwszej (i powalającą ilość ogłoszeń, w których poszukuje się osób ze stopniem niepełnosprawności) lub młodych kobiet godzących się na stawkę 6zł/h, a dzięki takim darmowym portalom jak Gumtree, często zgłaszają się mężczyźni o niecnych zamiarach. I to właśnie po raz kolejny zdarzyło się mi.
Poczułam się strasznie. Nie jestem w stanie znaleźć sobie dobrej pracy za godziwe pieniądze, a do tego jakiś zboczeniec sapie mi przez słuchawkę i chce przed „umyciem mu okien” spotkać się i omówić szczegóły… Kiedyś podobny kretyn zadzwonił do mnie i chciał zapłacić dodatkowo za zrobienie mu loda, a jeszcze inny domagał się, żebym przyjechała do niego tego samego wieczoru i szybko „posprzątała” – dodał, że lubi kuse sukienki. Oczywiście nie jest wcale łatwo namierzyć takiego „lowelasa”, bo dzwoni z numeru zastrzeżonego i z tego powodu rzadko odbieram takie połączenia, bo ktoś, kto nie chce, by do niego oddzwaniano, ma najpewniej coś na sumieniu (telemarketer, zboczeniec lub zadufany w sobie szefik-burak). Ponadto niedawno wykryto, że pewien 49-latek przetrzymuje w swoim domu Ukrainkę, którą bił, gwałcił i zmuszał do prostytucji. Nie chciałabym gdybać, ale mógł to być każdy z nich – w końcu takie męty chodzą po świecie, że to się w pale nie mieści!
Zdałam sobie po raz kolejny sprawę jak bardzo kwestie braku szacunku do kobiet odbijają się na sposobie traktowania ich pracy i jak bardzo wykorzystuje się ich trudną sytuację, często na przecięciu płeć-narodowość, płeć-pochodzenie, płeć-wiek, płeć-możliwości edukacji. Wszystko jest ze sobą połączone cieniutkimi nićmi powiązań, każda dziedzina ludzkiego życia. I jest mi smutno, że tę Ukrainkę ten zwyrodnialec zdążył tyle razy zgwałcić, pobić i zmusić do prostytucji. Jest mi smutno, że każda z nas, ubogich kobiet, stoi gdzieś na skali od tamtej Ukrainki do nisko opłacanej, ale w miarę dobrze traktowanej sprzątaczki, ekspedientki czy sprzedawczyni w sklepie z odzieżą markową. W tej sytuacji gniew we mnie narasta i rozsadza mnie tak, że czasem niemal wychodzę na ulicę, by wybić wszystkie szyby banków, restauracji i ekskluzywnych sklepów z delikatesami. Ale mój czyn byłby jedynie aktem desperacji, który niewiele by zmienił w mojej sytuacji – chyba, że na gorsze.
Chciałabym namówić te wszystkie niewidoczne „panie” do wyjścia na ulicę, by krzyknąć zgodnym chórem „chcemy zmian!”, ale ja ich naprawdę nie znam i prawdopodobnie nie poznam… Zresztą ciąży na nich często taka odpowiedzialność, że zdecydowałyby się na taki krok tylko wtedy, gdy ktoś inny zacznie. W takiej głowie kotłują się myśli graniczące z mentalnością niewolnika i stłumionej dawno temu buntowniczki. Jednak pociesza mnie to, w takich branżach pracują głównie kobiety-herosi zdolne wyrwać drzewa z korzeniami, gdy zajdzie taka potrzeba, więc bójcie się, nędzni wyzyskiwacze! Bój się „pani od filozofowania” Środo, która masz jedną taką służebnicę odwalającą za ciebie całą robotę i nie widzisz w tym nic złego (bo „dajesz jej pracę”)! Bójcie się paskudne dziecioroby-dorobkiewicze, którym się wydaje, że 5-6zł za godzinę to godna stawka! Bójcie się politycy, którzy tolerujecie ten stan rzeczy i doprowadzacie masy ludzi do skrajnej biedy!
Kogo wolno uderzyć w Nowym Wspaniałym Świecie, czyli trochę refleksji o modzie na non-violence
Akai47, Nie, 2011-10-16 11:32 PublicystykaWczoraj ulicami Warszawy przeszedł tzw. marsz oburzonych. Organizatorzy tej manifestacji ogłosili z góry, że demonstracja ma być pokojowa i odrzucili wszelkie formy przemocy. Na początku zostało to wyraźnie powiedziane.
Nie jestem temu przeciwna. Jeśli organizatorzy nie życzą sobie przemocy na swojej akcji, oczywiście mają do tego prawo. Jednak uważam, że w tej sytuacji, było to coś więcej. Było to ogłoszenie czegoś w rodzaju ideologicznego manifestu pewnego środowiska. Uważam tak, bo byłam na wielu, wielu demonstracjach w tym mieście, a incydenty z przemocą mogę policzyć na palcach. Zwykle to były incydenty z faszystami albo z policją, ale zazwyczaj jedynie chodziło o samoobronę. Z bardzo nielicznymi wyjątkami, polskie środowisko lewicowe jest spokojne aż do bólu. To nie jest Grecja i trochę dziwne wydało mi się, że ktoś spodziewał się jakichkolwiek incydentów z przemocą.
(Oczywiście nie przyszło mi do głowy, że mój kolega zostanie niedługo potem zaatakowany przez kogoś z Krytyki Politycznej, ale do tego wrócę za chwilę.)
Jak słyszałam, środowisko warszawskiej kanapowej lewicy lansuje modę na non-violence. To środowisko naciska na to, by przyjąć taką postawę w antyfaszystowskim Porozumieniu 11 listopada. Pamiętam, jak po zeszłorocznej demonstracji pouczano anarchistów, że nie wolno korzystać z żadnej przemocy, a także nawet nie wolno używać tzw. „mowy nienawiści”. Całkowicie nie zgadzam się z tym stanowiskiem i oczywiście nie zamierzam się podporządkować strategii ustalanej przez tych, którzy uważają, że mają monopol na ruch antyfaszystowski. Osobiście, nie jestem osobą, która łazi po krzakach czekając na okazję, by napaść na nazioli, ale jak ktoś mnie uderzy, czy, jak w zeszłym roku ktoś obok mnie zostanie napadnięty, zamierzam reagować. Zupełnie nie uważam takiej samoobrony za „nieusprawiedliwioną przemoc”.
Tak samo, nie uważam ataków na przedmioty za przemoc. Jeśli ktoś chce rzucić cegłą w ekskluzywny bar lub podpalić Jaguara jakiegoś polityka, nie uważam tego za przemoc. Natomiast uważam, że istnienie społeczeństwo klasowego jest największą przemocą, jaką można sobie wyobrazić. Praca najemna, kapitalizm, podział ludzi na bogatych i biednych, eksmisje na bruk, represje policyjne... wszystko to zabija więcej ludzi na co dzień, niż jakieś akcje bezpośrednie, które zdarzają się dość rzadko w porównaniu.
Oczywiście jedną z przyczyn, dla których ludzie nawet nie ośmielą się pomyśleć o podpaleniu Jaguara lub willi bogatego polityka jest ogromna represja, która można spaść na kogoś, kto zostanie złapany na gorącym uczynku. Ale życie pasożyta, na koszt społeczeństwa, marnowanie publicznych pieniędzy, tworzenie polityki skazującej tysiące ludzi na biedę lub nawet na śmierć, to już się nie liczy jako przestępstwo. Jednocześnie nawet symboliczne rzucenie tortem w takiego człowieka, to już może zostać uznane za niedopuszczalną przemoc. Coś tu jest nie tak.
Nie trzeba nawet rzucić tortem lub w jakikolwiek sposób faktycznie dotknąć polityka, by mieć kłopot z policją. Niedawno na Nowym Świecie mieliśmy taką grę, gdzie ludzie rzucali piłką do wizerunków polityków i ich symbolicznie obalali. Nawet wtedy znalazł się ktoś, kto chciał, żeby policja nas aresztowała za „groźbę zabicia prezydenta”. Niestety tak jest skonstruowane prawo, że nawet za takie gry można trafić do aresztu, a w międzyczasie politycy czują się bezkarni.
Nie bardzo lubię przemoc w stylu macho, nie lubię bicia ludzi za poglądy, nie lubię zastępowania realnej pracy przy budowie ruchu społecznego aktami indywidualnymi i symbolicznym niszczeniem mienia. Jednak gdy ludzie się zbuntują i jakiegoś polityka spotka taki sam los jak Ceauşescu, nie będę po nim płakać i moralizować przeciw przemocy. Ale polskie ruchy społeczne są bardzo dalekie od takich akcji. Zbyt rzadko mają miejsce zadymy, nawet wtedy gdy faktycznie by się przydały. Wczoraj na całym świecie zaplanowano akcje pokojowe, ale także radykalne... Prawie wszędzie, tylko nie w Polsce, była mowa o okupacji czegoś. Byłoby bardzo dobrze okupować Sejm i wyrzucić polityków na bruk...
Wracając do wczorajszej akcji, nie spodziewałam się żadnej przemocy i wydawało mi się dziwne, że ktoś chciałby robić o tym jakiś specjalne ogłoszenie. Wyobraźcie sobie jak bardzo zdziwiło mnie to, co się stało wczoraj podczas naszej spokojnej pikiety przed barem „Nowy Wspaniały Świat”. Spotkaliśmy się tam ze sporą dawką agresji ze strony ludzi ze środowiska promującego non-violence.
Po tym jak mój kolega opisał, jak niejaka Dorota Głażewska, z ekipy Krytyki, uderzyła naszego kolegę, ktoś wysłał mi kopię jej wypowiedzi, gdzieś z internetu. Twierdzi ona, że bar stara się zmienić zasady zatrudnienia, aby ludzie stopniowo przechodzili na umowę o pracę. W udawanie uprzejmy sposób stara się przekonać ludzi, że można o tym rozmawiać spokojnie... Jak może wyglądać taka rozmowa doświadczyłam wczoraj. Głażewska nie chciała nawet pozwolić mi o coś spytać, tylko krzyczała cały czas. W porównaniu można powiedzieć, że Szczuka wyglądała na bardzo spokojną (łatwo zrozumieć, że piszę to z dużą dawką ironii). Niestety doświadczyłam czegoś innego, niż się spodziewałam, czyli typowego seksizmu. Kobieta (w tym przypadku ja) została totalnie zignorowana i niedopuszczona do głosu, bo zarząd KryPolu chciał rozmawiać tylko z mężczyzną, który został wytypowany jako „lider”. Potraktowano interwencję innych ludzi jedynie jako próbę zakłócenia rozmowy z "przywódcą”. Niemożliwe więc były wszystkie spokojne próby zadawania pytań, bo zostały po prostu zignorowane. Niemożliwe także okazało się nawet obejrzenie bliżej nieokreślonych dokumentów przyniesionych przez Głażewską, bo zostałam zupełnie zignorowana, gdy poprosiłam o możliwość obejrzenia tych dokumentów. Do mojego kolegi (mężczyzny), który także nie mógł zobaczyć dokumentów, krzyczała: „nawet nie wiesz jak wygląda umowa”. Po tym, Głażewska totalnie ześwirowała, starała się wyrwać transparent i uderzyła naszego kolegę planszą w głowę.
Choć nie jestem zwolenniczką non-violence, uważam, że cały ten incydent był bo prostu poniżej wszelkich standardów. Rozumiem nawet, że komuś może odbić w trakcie takiej dyskusji. Głażewska była jednak tak agresywna, że nikt nie mógł powiedzieć nawet słowa bez podnoszenia głosu, by być słyszalnym ponad krzyk Głażewskiej i Szczuki. Nawet mogę zrozumieć, że Głażewska zdenerwowałą się na mojego kolegę, czy na mnie za przestępstwo zadawania pytań. Mogłabym nawet zrozumieć, że będąc w szale, mogłaby nas uderzyć, bo nie panowała nad sobą. Jednak zamiast tego, zachowała się jak zwyczajny tchórz, uderzając inną osobę, która bardzo spokojnie sobie po prostu stała obok i w ogóle nie zabrała głosu w dyskusji. Tą osobą był spokojny mężczyzna, zupełnie nieagresywny. Głażewska czuła, że może sobie pozwolić na uderzenie kogoś takiego, bo na pewno spokojny człowiek, który nie bije kobiet nie oddał by jej i był po prostu zaskoczony całą sytuacją.
Pewnie teraz pani z zarządu KryPolu czuje się bardziej zadowolona. To normalne, że jeśli ktoś jest sfrustrowany i pełen agresji, to gdy wypuści gniew, odczuwa ulgę. Tylko wydaje mi się, że gniew trzeba odpowiednio wycelować, a nie wyładować go na przypadkowej osobie. Ta sama zasada obowiązuje w przypadku buntów społecznych. Według mnie, bezsensowne są akcje przypadkowej przemocy. Jeśli ktoś chce uderzyć, lepiej wybrać odpowiedni cel.
Po incydencie pod Nowym Wspaniałym Światem, mam nadzieję, że to środowisko będzie bardziej wyrozumiałe, gdy ktoś z widzów ich nadętych spotkań nie wytrzyma i będzie szaleć. Mam nadzieję, że liberałowie nie będą od razu wzywać policji. Ekipa Krytyki jest w stanie wpaść w szał wobec grupy osób informujących o tym, że kelnerzy nie powinni być zatrudniani na umowy zlecenie. W takim razie powinni zrozumieć, że ktoś nie będzie już dłużej spokojnie siedzieć i grzecznie słuchać neoliberałów i przedstawicieli władz występujących w ich salonie. To też może przecież doprowadzić do szału.
Lista neoliberałów zapraszanych na występy do NWŚ nie jest tak mała. Zdarzają się ludzie, którzy nie mogą być oceniani inaczej, niż jako przeciwnicy wszystkiego, co lewicowe. Nie byłam na niedawnych występach pani Grupińskiej-Malinowskiej z PO w NWŚ, ale zwykle, gdy słyszę tę kobietę, jestem mocno wkurwiona. Oczywiście, choć jestem wkurwiona na nią i jej politykę, która doprowadziła i wciąż doprowadza do tragedii tysięcy osób w Warszawie, nie przyszło mi do głowy, żeby ją uderzyć. Krzyczeć na nią, tak, jak najbardziej. Jestem ciekawa jak to wyglądałoby w NWŚ, gdyby ktoś zakłócił występ takiej osoby. Czy lewica z KryPolu przeprosiłaby za nas, czy nas wyrzuciła?
Jest tylko jeden sposób, by się przekonać.
Jestem także ciekawa co stałoby się, gdyby ktoś nie wytrzymał i rzucił tortem lub uderzył jakiegoś szczególnie odrażającego prelegenta w tym klubie. Czy przemoc jest akceptowalna tylko wtedy, gdy ktoś z KryPolu uderza pokojowego demonstranta, czy także można zaakceptować bardziej usprawiedliwioną przemoc klasową wobec wyzyskiwaczy i ich przedstawicieli?
Anarchizm tradycyjny, a misyjny
eS, Nie, 2011-10-16 11:20 Publicystyka | Ruch anarchistycznyDo skreślenia tych kilku linijek tekstu i stworzenia roboczo tytułowych pojęć, pchnęła mnie nigdy jasno nie sprecyzowana linia- koniecznego moim zdaniem podziału, stopniowe zawłaszczanie przestrzeni działania przez jedną z postaw, oraz coraz częściej poruszane kwestie zagrożeń wypływających z demokracji.
Zacznę od sklasyfikowania metod działania, gdyż to właśnie od nich pochodzą te nowatorskie określania. Na własne potrzeby wyróżniłem więc metodę reakcyjną i misyjną. Reakcja wywodzi się ze sprecyzowanych żądań danej grupy społecznej, jest odpowiedzią na jej potrzeby i bezpośrednim wsparciem w podejmowanych przez nią przedsięwzięciach. Doskonałym przykładem takiego postępowania jest aktywność na polu lokatorskim czy związkowym- pod warunkiem rzeczywistego zainteresowania problemem który jest odczuwalny dla podmiotu naszych starań. Na drugiej szali znajduje się działalność nie poparta w żaden sposób realnymi potrzebami społeczności. Sprowadza się więc ona do reklamowania swoich przekonań z nadzieją zarażenia nimi innych. Tutaj wzorem będą wszelkie wojaże na rzecz tolerancji czy praw zwierząt. Nie znaczy to jednak, że jedna lub druga forma anarchizmu jest ścisłą reprezentacją któregoś z tych typów aktywności. Mogą one czerpać z wielu form działania również takich o których ta notka nie traktuje. Chodzi raczej o wyznaczenie horyzontów które są w ten podział wpisane.
Anarchizmu tradycyjnego nikomu przytaczać nie potrzeba. Zrobiono to wystarczająco dużo razy zarówno w wieku XIX jak i czasach najnowszych. Jego podstawowym, niezaprzeczalnym dogmatem- betonem jest dla mnie wiara w człowieka dobrego z natury, tym bardziej zdolnego do altruistycznych zachowań im bardziej czuje się tożsamy ze wspólnotą w której funkcjonuje. Poczucie wspólnotowości natomiast, wzrasta wraz z możliwością współdecydowania- najsilniejsze jest w grupie o której kształcie, decyzjach, priorytetach i wszystkim co jej dotyczy decydujemy razem; najsłabsze w grupie za którą musimy ślepo podążać, a i z czasem możemy zostać z niej usunięci. Idąc za Kropotkinem: „Całe zło w świecie bierze się ze sprzecznych z naturą sztucznych instytucji i struktur, które krępując wolną, spontaniczną działalność jednostek uniemożliwiają realizację naturalnych, wrodzonych ideałów równości i sprawiedliwości.”
Trudno przewidzieć jaki jest dogmat-beton anarchistów misjonarzy. Każdy z nich może przecież zdecydować o propagowaniu zgoła innego ideału, Nie wynikają one „od dołu” , a jedynie z własnej potrzeby wyrazu poglądów na temat niedoskonałości otaczającego nas świata. Mamy więc walczących: z faszyzmem, o prawa zwierząt, z homofobią, z seksizmem, o racjonalizm i wiele, wiele innych. Wątpię czy istnieje jakiś nieskazitelny wzór-ideał który zawierałby wszystkie te postulaty. W konfrontacji z rzeczywistością lubimy czasem kogoś dyskryminować ze względu na charakter, zatrudnienie, nałogi, złą dietę, wiarę, małą aktywność itd. Proporcjonalnie z każdym podjętym protestem rośnie liczba usprawiedliwień które możemy wystosować aby skutecznie kogoś wykluczyć. Każdy taki sprzeciw wobec niewłaściwych zachowań nierozerwalnie łączy się z prezentacją własnych, z założenia właściwszych. Działanie takie zyskuje więc kolejne zalety- w ten sposób za każdym razem ujawniamy swoją lepszą, wrażliwszą naturę i podnosimy własną samoocenę.
Skutki działalności misjonarskiej nie prowadzą, wbrew staraniom, do zmiany poglądów kogokolwiek. Niedotknięte faszyzmem, ani wyrzutami sumienia z powodu zwierząt społeczeństwo ma innego rodzaju problemy na głowie. Utrapienia te dzień po dniu trawią nasze poczucie godności, poprzez niepewność zatrudnienia, dachu nad głową, pożywienia, wykształcenia i inne bezpośrednie zagrożenia którymi jesteśmy bombardowani w każdej minucie swojego, zdanego na łaskę i nie łaskę pana, życia. Co miałoby nas pchnąć do działania jeśli nie te bezpośrednie zagrożenia? Ciągła promocja marginalnych zagadnień prowadzi jedynie do wzrastania zainteresowania osób już przekonanych. Dzięki temu na dobrze wypromowany marsz wegetarian przyjdzie więcej wegetarian, a na blokadę przyjedzie więcej antyfaszystów. W tym drugim przypadku działa to jednak obusiecznie i być może dalsza eskalacja konfliktu doprowadzi do czyjejś tragedii. Przykład niegdysiejszych działań stowarzyszenia „Nigdy Więcej” dobrze ilustruje istotę poruszonej sprawy. Udało im się zmusić poszczególne kluby do przystąpienia do akcji „Wykopmy rasizm ze stadionów”. Trudno wyobrazić sobie lepszą promocję- piłkarze wybiegali na murawę w ich koszulkach, a na stadionach zawisły banery akcji. Co z tego, skoro zostało to uczynione wbrew woli i zainteresowaniu samych kibiców? Ano akcja wzbudziła jawną niechęć obojętnych (acz pominiętych) w całym przedsięwzięciu, natomiast wzrosło zainteresowanie osób już przekonanych czyli w tym wypadku skrajnej prawicy, która po dziś dzień z największą ochotą wywiesza się na wszelkich kibicowskich banerach.
Działalność misyjna wymaga zdwojonych wysiłków- przed przystąpieniem do wspólnej walki należy przekonać kogoś, że problem w ogóle istnieje, a w ogromnej większości przypadków to się nie udaje. W dodatku tracimy przy tym na autentyczności. Ci sami anarchiści potrafią z patosem mówić o oddaniu władzy w ręce nas wszystkich, a następnie wymieniać jakie są warunki takiego oddania tzn. czym musiałoby się charakteryzować społeczeństwo żeby nie powoływać do życia „tyranii większości”. Sami sobie odkładamy polecane przez nas zmiany na potem, gdy będziemy już odpowiednio przygotowani. Poza tym musielibyśmy wytworzyć jakieś niesamowite narzędzia kontroli, żeby wszędzie tam gdzie jakaś mniejszość zacznie być ciemiężona pospieszyć z odsieczą. Dyskryminująca większość jest w przewadze liczebnej dlatego potrzebowalibyśmy specjalnie wyszkolonych jednostek bezpieczeństwa. Problemem też byłaby ocena: co kwalifikuje się do podjęcia ratunku, a co nie. Większość jest dyskryminująca, demokracja traci sens. Należałoby się więc na wszelki wypadek zrzec własnej decyzyjności na rzecz suwerena który byłby w stanie trzeźwo ocenić sytuację. Oto jak wąska jest granica pomiędzy hiper-moralnością misyjną, a aparatem kontroli, przemocy i władzy który musi zostać ustanowiony żeby tej moralności dopilnować. Władza w rękach ludzi bez żadnego ale! Tylko taki postulat gwarantuje nam wewnętrzną spójność i autentyczność. Jako anarchiści wierzymy, że będzie to władza możliwie najbardziej sprawiedliwa i równa, a przede wszystkim dynamiczna- odporna zatem na wszelkie błędne decyzje które można łatwo skorygować gdy przestaną się sprawdzać. Oczywiście z działań misyjnych może wypłynąć ogromna korzyść. Stanie się to jednak tylko wtedy, gdy będą się one odnosiły w prostej linii do zwiększenia decyzyjności społeczeństwa tj. przeciwko kontroli i opresyjności, albo za decentralizacją i samostanowieniem. Czyli wszystko to, co wiąże się z zlikwidowaniem aparatu państwa i ustanowieniem demokracji bezpośredniej. Resztę powinno się oddzielić grubą linią od pola działania anarchistów. Ludzie Ci mogą prowadzić działalność w różnego rodzaju stowarzyszeniach również po dokonaniu przewrotu. Każdy nasz krok powinien być podparty społecznym przyzwoleniem, budując do nas zaufanie i legitymizując nasze działania. Tylko wtedy będziemy mogli dumnie kroczyć po to, co należy do nas od zawsze.
eS
Wallerstein: Socjaldemokratyczne złudzenie
XaViER, Sob, 2011-10-15 09:58 Gospodarka | PublicystykaSocjaldemokracja miała największe wpływy w okresie od 1945 aż do końca lat 60. W tamtych czasach była to ideologia i ruch, który opowiadał się za wykorzystaniem zasobów państwa w celu zapewnienia pewnego stopnia redystrybucji na rzecz większości populacji. Odbywało się to na wiele sposobów: rozszerzenie dostępu do edukacji i opieki zdrowotnej; gwarancja zabezpieczenia materialnego przez całe życie dzięki programom zapewniającym realizację potrzeb niepracujących, zwłaszcza dzieci oraz seniorów, a także programom zmniejszającym bezrobocie. Socjaldemokracja obiecywała świetlaną przyszłość dla przyszłych generacji, stały wzrost poziomu dochodów. Nazwano ten model państwem dobrobytu. Omawiana ideologia odzwierciedlała pogląd, że kapitalizm może być "reformowany" i może przywdziać bardziej "ludzką twarz".
Daleko do rewolucji, a nawet do prawdziwej demokracji
Akai47, Sob, 2011-10-15 00:11 PublicystykaCzyli dlaczego trudno popierać postulaty polskich „oburzonych”.
Z jednej strony, cieszę się, że jest młodzież, która marzy o czymś więcej niż o własnej karierze, czy statusie materialnym. Marzy o dobrym społeczeństwie, bardziej równościowym i bardziej demokratycznym. Ta młodzież chce wyjść na ulicę, pod wrażeniem hiszpańskich „oburzonych”.
Nie wchodząc już w temat krytyki hiszpańskich oburzonych, muszę jednak powiedzieć, że starając się stworzyć taki ruch oddolny w warunkach polskiego społeczeństwa, a szczególnie w kontekście polskiej „lewicy”, podjęli się zadania o wiele trudniejszego i niestety już wygląda na to, że polscy oburzeni poszli w niedobrym kierunku.
Jak ze wszystkim, nie jest istotne jak często używa się słowa „demokracja” – ważne jest to jak się działa i jakie się ma postulaty. A więc jak wygląda ich „prawdziwa demokracja”?
Warto zaznaczyć, że dla mnie „demokracja” sama w sobie nie jest najważniejszą wartością, ponieważ jeśli świadomość ludzi będzie niska, efekty nadal mogą być bardzo kiepskie. A samo słowo „demokracja” może odnosić się zarówno do demokracji bezpośredniej, jak i do demokracji przedstawicielskiej. Przeanalizujmy więc postulaty polskich „oburzonych”.
Pierwszym pytaniem powinno być: skąd wzięły się te postulaty? Według mnie, w „prawdziwej demokracji” postulaty powinny zostać wyłonione w trakcie publicznych zgromadzeń. Najlepiej, aby postulaty sformułowali ci ludzie, których dotyczą one bezpośrednio, lub którzy już są aktywni w danym temacie. To jest, według mnie, podstawa.
Młodzież z grupy polskich oburzonych dostrzegła, że w Polsce jest poważny problem z mieszkalnictwem publicznym. Niektórzy jakoś poparli akcje grup lokatorskich i to dobrze. Jednak nikt z nich nie jest działaczem w ruchu lokatorskim, ani nie jest głównym najemcą lokalu... czyli lokatorem. Więc powstaje pytanie, dlaczego zostały sformułowane postulaty lokatorskie, które nie były konsultowane z samymi lokatorami?
Mieszkam tuż obok szkoły, gdzie uczą się oburzeni, niedaleko znajduje się biuro gdzie są porady i spotkania lokatorskie. Jednak jakoś nie pamiętam, żeby młodzi zasugerowali zwołanie zgromadzenia lokatorów, a także nikt z nich nie przyszedł na żadne z takich spotkań. Ostatnio, 2 października kilkadziesiąt osób po demonstracji spotkało się w muszli w Parku Praskim, aby na otwartym spotkaniu porozmawiać o swoich sprawach lokatorskich.
Jeśli młodzi naprawdę chcą działać bardziej jak w Hiszpanii, mogliby przyjść na takie spotkanie, mogliby powiedzieć, że chcą napisać postulaty o problemach lokatorach i wspólnie można by takie postulaty sformułować. Jednakże tak się nie stało, a rezultatem są po prostu kiepskie postulaty.
Polscy oburzeni, co prawda, starali się. Ale nie znają się na pewnych ważnych detalach. Napisali:
1. Przerwać proces masowych eksmisji skutkiem którego, lokatorzy wyrzucani są do kontenerów komunalnych. Prawo do mieszkania jest prawem każdego obywatela i Państwo, musi zapewnić mu dostęp do lokalu socjalnego, w którym będą warunki pozwalające na godnego życie. Mieszkanie nie jest towarem tylko prawem każdego obywatela.
Po pierwsze, polski ruch oburzonych powstał w Warszawie. W Warszawie, nie ma kontenerów komunalnych (jest kilka kontenerów pod Warszawą). W dodatku, NIGDZIE w Polsce ich nie ma, ponieważ istnieją kontenery socjalne, a nie komunalne. Gdyby spytali ludzi zbierających się w odległości 100-200 metrów od liceum, mogliby dowiedzieć się, jakie są realne problemy tych mieszkańców i że nikt nie grozi im eksmisją do kontenerów. Natomiast grozi im eksmisja na bruk, albo eksmisja do lokali socjalnych w katastrofalnym stanie.
Gdy rząd nie chce mieć obowiązku przyznawania lokali socjalnych, można walczyć o prawo do co najmniej lokalu socjalnego, choć nie jest to jakiś szczególnie wartościowy postulat. Lokal socjalny to często bardzo kiepski lokal o obniżonym standardzie, nie pozwalający ludziom na godne życie. Lokatorzy chcą raczej całkiem zatrzymać eksmisje, aby ludzie mieli prawo do lokali komunalnych, a nie socjalnych. Lokatorzy chcą mieć przystępne czynsze wraz z ulgami. Głównym problemem są reprywatyzacje oraz odmowa uznania tytułu najmu, nawet tym osobom, którym tytuł najmu prawnie przysługuje. Jeśli oburzeni mają na myśli, że państwo powinno zapewnić ludziom lokalne socjalne po eksmisji, to znaczy, że naprawdę popierają prawo do eksmisji. Bo bez prawa do eksmisji, nie będzie potrzeby tworzenia lokali socjalnych.
Nie wiadomo dlaczego oni sformułowali swój postulat w taki sposób, ale to nie jest postulat napisany w imieniu lokatorów, nie został poprzedzony konsultacjami i świadczy o niezrozumieniu istoty problemu.
Możliwe, że po prostu nie zrozumieli. Albo może być też tak, że po prostu wybrali najmniej radykalny ze wszystkich możliwych postulatów niby „pro-lokatorskich” - bo taki postulat nie trafia w istotę problemu, nie podważając instytucji eksmisji i prywatyzacji. W każdym razie jest to postulat, który może popierać nawet liberalna burżuazja, bo kontenery są nieładne, a pewnie lepiej odebrać ludziom pełnowartościowe mieszkania i wyrzucić ich do getta w budynkach z mieszkaniami socjalnymi, niż cierpieć widok rosnącego osiedla brzydkich kontenerów.
Z tą „demokracją” mamy problem. Niektórzy krzyczą „lokatorzy to nie towar”. Ale lokatorzy są traktowani jak towar polityczny. Jak inaczej tłumaczyć kłamstwo, które padło z ust Ryszarda Kalisza, który rok temu, przed wyborami chciał się spotkać z lokatorami i zapewnić ich, że będzie im pomagać? Byliśmy wtedy na ulicy Jagiellońskiej i skonfrontowaliśmy się z Kaliszem i Olejniczakiem. Od tego czasu obaj nie zrobili dokładnie NIC, szczególnie w przypadku domu, który odwiedzili przed wyborami. Ale to nie przeszkodziło Kaliszowi twierdzić kłamliwie, że pomaga lokatorom. Cały rok później, Kalisz zorganizował kolejne spotkanie z lokatorami. (Na tym samym spotkaniu tłumaczył, że SLD nie zrozumiało za czym głosuje w momencie głosowania nad nowelizacją ułatwiającą eksmisje.) Albo jak tłumaczyć zachowanie takich ludzi jak Zieloni? To oni niedawno zorganizowali w KryPolu konferencję o mieszkalnictwie, zapraszając polityków. Żaden z przedstawicieli lokatorów nie został zaproszony jako prelegent, tylko mieli słuchać bzdur wygłaszanych przez polityków. Sami Zieloni nie działają z lokatorami, jednak czują się na tyle kompetentni, aby wypowiadać się publicznie na ich temat. Bez bezpośredniego udziału samych lokatorów.
Tak wygląda polska polityka. Nie ma to wiele wspólnego z ruchami oddolnymi, a za to ma wiele wspólnego z modelem demokracji zapośredniczonej – przedstawicielskiej. I właśnie polscy oburzeni wpadli w tą pułapkę myślową.
W kwestii ich podejścia do „demokracji”, warto przeczytać ten postulat:
11. Zlikwidować próg wyborczy, które partie muszą przekroczyć aby otrzymać dotację, gdyż jest to jedna z niewielu możliwości, aby mniejsze partie mogły przedrzeć się przez monopol partyjny.
Jako anarchistka, oczywiście jestem bardzo oburzona przez ten postulat. Ale nawet gdybym nie była i wierzyłabym w demokrację przedstawicielską, ten postulat i tak wydałby mi się BARDZO głupi.
W Polsce jest już wiele partii politycznych. Gdyby zlikwidowano próg wyborczy, oznaczało by to, że KAŻDA partia miałaby dostać subwencję. Więc byłaby to zachęta dla wszelkiej maści karierowiczów, by tworzyć kolejne partie i marnować publiczne pieniądze.
Jakie partie istnieją już teraz? Już jestem wkurwiona, że moje pieniądze z podatków idą na jakiekolwiek partie... ale nie będzie lepiej jeśli będę musiała finansować takie partie jak: Narodowe Odrodzenie Polski, Komitet Nowej Prawicy, Liga Polskich Rodzin, Polska Partia Narodowa, Polska Wspólnota Narodowa, Stronnictwo Narodowe lub inne takie grupy. Gdyby były dotacje dla wszystkich partii, niezależne od niczego, powstałoby 100 nowych partii – i co z tego? Czy to poprawiłoby „demokrację” w Polsce? Nie ma to nic wspólnego z tworzeniem prawdziwej demokracji, tylko z rozmnażaniem politycznego szaleństwa. I tak rezultaty wyborów byłyby prawie takie same.
Jednym z najważniejszych problemów oddolnych ruchów społecznych w Polsce jest to, że ludzie, którzy mogą stać się aktywistami idą w kierunku polityki, zamiast budować oddolnie swoje ruchy. Dotacje na działalność partyjną zapewne wyrządziłyby jeszcze więcej szkody ruchom oddolnym, gdyż ludzie co rok próbowaliby kandydować, zamiast zajmować się ciężką pracą u podstaw. Byłoby jeszcze więcej "przedstawicieli” ruchów, w których ci „przedstawiciele” sami nie uczestniczą (tak jak prawie wszyscy „lewicujący” politycy).
Jest kilka innych postulatów wartych skomentowania. Np. po co nam parytet? To też nie zmienia istoty demokracji przedstawicielskiej i jakości naszych „przedstawicieli”. Co mnie obchodzi, że Hanna Gronkiewicz-Waltz czy Ewa Kopacz są kobietami, skoro robią to co robią?
A konsultacje ze związkami zawodowymi? Już są. I co z tego? Związki uczestniczące w konsultacjach nie działają wewnątrz w sposób demokratyczny i realizują interesy przedsiębiorców, a nie pracowników. A nawet gdyby było inaczej, jaki jest sens mieć dialog z pracodawcami? Istnieje konflikt interesów między pracownikami, a pracodawcami i jest to konflikt strukturalny. Jedyną możliwą formą „dialogu” pracowników z pracodawcami jest akcja bezpośrednia.
Choć polscy oburzeni mają kilka dobrych postulatów, nie da się nie zauważyć, że choć piszą o wielu sprawach, nie wspominają ani jednym słowem o jednej problematyce, która niedługo będzie ich bardzo mocno dotyczyć: o prekaryzacji warunków pracy. (Niewiele mają postulatów o pracy i prawach pracowniczych w ogóle, co chyba jest wpływem lewicy obyczajowej w ich środowisku szkolnym.)
Wiele osób wywodzących się z tego pokolenia pracuje na umowach śmieciowych, ale jeszcze nie do końca rozumie co czeka ich w wieku emerytalnym. Już niektórzy wiedzą, jakie problemy mogą mieć z powodu braku urlopu czy urlopu macierzyńskiego. Młodzież z Kuroniówki pewnie niedługo natrafi na umowy śmieciowe – jeśli nie wywodzi się akurat z uprzywilejowanych domów (wielu z nich oczywiście wywodzi się z takich domów.) Jednak nie dostrzegają kiepskich warunków pracy jako jednego z głównych problemów społecznych w Polsce, choć tak jest w rzeczywistości. (Bardziej są zainteresowani takimi tematami jak „dostęp do kultury”, co pokazuje wyraźnie z którą warstwą społeczną się identyfikują.)
Więc nic dziwnego, że nie wstydzą się być pod patronatem łamiącej prawo pracy Krytyki Politycznej. A może tak naprawdę są „oburzeni” brakiem parytetu, lub dotacji dla partii Korwina-Mikke. Ja za to jestem bardziej oburzona neoliberalnym podejściem do praw pracowniczych i tworzeniem kiepskich warunków pracy.
Mam nadzieję, że polscy oburzeni w końcu obudzą się. Ale raczej będą tworzyć porozumienie z liberałami zaangażowanymi w demokrację przedstawicielską i będzie tylko gorzej – tzn. staną się instrumentem tworzenia miękkiej opozycji, zamiast stać się realnym ruchem sprzeciwu.
Plaza Centers: Dość bezpłatnej pracy na budowach!
Czytelnik CIA, Pią, 2011-10-14 21:36 Prawa pracownika | PublicystykaSzanowny obywatelu i potencjalny kliencie: pracownicy na budowie nowo powstałej galerii handlowej Toruń Plaza nie otrzymują wynagrodzenia za swoją pracę.
Problem dotyczy kilku firm budowlanych (min. F-Tech), pracujących na zlecenie innych firm podwykonawczych (np. Dynamic Metal), które z kolei zatrudniane są dla generalnego wykonawcy – firmy Karmar, pracującej już bezpośrednio dla koncernu Toruń Plaza/Plaza Centers. W łańcuszku tych szemranych układów i interesów, Plaza Centers stara wyprzeć się odpowiedzialności za firmy, które – jakby nie patrząc – „stawiają” dla niej największy obiekt handlowy w toruńskim regionie i przerzuca ją na swych podwykonawców.
Rezultatem tej bezczelnej manipulacji ze strony Toruń Plaza są zaległości z wypłacaniem pensji dla pracowników małych firm podwykonawczych, sięgające nawet 3-4 miesięcy!!! To naprawdę kompromitujące dla tak wielkiego, posiadającego niemały kapitał światowego koncernu jakim jest Plaza Centers, zwłaszcza, że w oświadczeniach medialnych z przed dwóch tygodni (Gazeta Pomorska) Toruń Plaza twierdzi, że dokonuje terminowo wszystkich płatności, czego oczywiście nie jest w stanie udowodnić i zapewnia, że „monitoruje” sprawę. My, pracownicy budowy, wiemy jednak, że fakty są inne… Wiemy, że koncern Plaza Centers KŁAMIE w żywe oczy, gdyż przed wielkim otwarciem toruńskiej placówki próbuje wybielić swój uszczerbiony wizerunek, dalej pozostawiając nas bez środków do życia!
Dlatego zwracamy się z prośbą do potencjalnych klientów o wsparcie duchowe i wyrozumiałość dla wszystkich „darmowych” pracowników budowy Toruń Plaza i solidarnie namawiamy do bojkotu otwarcia oraz zakupów w placówce tego nowo powstającego koncernu, jak i innych hipermarketów sygnowanych logiem Plaza Centers! Jak pokazuje historia bojkotów konsumenckich (np. w USA) i walk pracowniczych jest bardzo prawdopodobne, że przy odpowiedniej mobilizacji społeczeństwa uda się tym sposobem wpłynąć na ten proceder i uniknąć podobnych incydentów w przyszłości. Tak więc liczymy na Ciebie, obywatelu/obywatelko!
Z robotniczym pozdrowieniem:
Pracownicy budowy Toruń Plaza i wspomagające nas anarchosyndykalistyczne związki zawodowe
Inicjatywa Pracownicza - www.ozzip.pl
Związek Syndykalistów Polski - www.zsp.net.pl
Przeczytaj o dotychczasowych akcjach przeciw Plazie: Warszawa: Pikieta pod biurem Plaza Centers | Toruń: Odbyły się rozmowy członka ZSP z robotnikami na terenie budowy Toruń Plaza | Poznań: Akcja informacyjna IP pod Plaza Centers | Warszawa: Kolejna pikieta ZSP pod Plaza Centers
Jan Sowa: Wszyscy muszą odejść
XaViER, Śro, 2011-10-12 15:57 PublicystykaTrudno o bardziej namacalny i widoczny dowód na zwiększającą się niesprawiedliwość kapitalistycznego porządku i – co za tym idzie – jego coraz większą delegitymizację niż rosnąca w zastraszającym tempie maszyneria opresji i kontroli, która musi go chronić. Mylą się te, które uważają, że władza dyscyplinarna zanika i zastępują ją kapilarne procedury mikro-władzy. Takie mogło być złudzenie kilku „chwalebnych dekad” po drugiej wojnie światowej, kiedy społeczeństwa globalnej Północy zdawały się nieodwracalnie zmierzać w kierunku zaniku twardych form represji i terroru.
Oczywiście, złudzeniu temu nigdy nie poddali się mieszkańcy globalnego południa – świata (post)kolonialnego, peryferyjnego, rozwijającego się, czy jakkolwiek chcielibyśmy nazywać tych, którzy zostali zintegrowani z rozwojem kapitalizmu, zajmując pozycję globalnego proletariatu i doświadczając przez to „rozwoju niedorozwoju”, jak zacofanie nazywają teoretycy zależności. Oni nigdy nie mieli złudzeń, że warunkiem sine qua non działalności kapitalistycznych kupców, przedsiębiorców i bankierów jest stojący za nimi policjant z pałką i żołnierz z karabinem. Dopiero teraz prawda ta zaczyna docierać do nas i to nie pod postacią antysystemowych oskarżeń i antykapitalistycznych tyrad, które łatwo zbyć jako wyraz ideologicznego zacietrzewienia (oczywiście, neoliberalny dogmatyzm ekspertów z Centrum im. Adama Smitha nigdy tak nazywany nie bywa), ale jako naoczność, której zanegować już nie sposób.
Gdy pierwszy raz przyjechałem do Nowego Jorku w lecie 2001 roku, Wall Street niczym nie różniła się od jakiejkolwiek innej ulicy Dolnego Manhattanu. Pod Giełdą przewalały się tłumy turystów, a do i z jej budynku wchodził oraz wychodził właściwie każdy, kto chciał. Chodnik naprzeciw i po bokach zastawiony był obwoźnymi budkami z hotdogami i kramami z pamiątkami dla turystów. Dzisiaj Wall Street przypomina – jak powiedział mój przyjaciel mieszkający w Nowym Jorku od 25 lat – Mur Berliński. Brakuje tylko drutu kolczastego, ale cała reszta rzeczywiście przywodzi na myśl raczej atmosferę panującą na granicy między północną i południową Koreą niż to, czego można by spodziewać się w sercu rozwiniętego świata, gdzie ludzkość w wymianie towarowej praktykuje ponoć istotę swojej wolności: budki strażnicze, policjanci na koniach, barierki, progi i słupki blokujące ruch samochodów itp. Z kanałów naprzeciw giełdy wydobywa się rozgrzana para wodna, co jest widokiem charakterystycznym dla Nowego Jorku, ale w upiornych dekoracjach dzisiejszej Wall Street wygląda jak dym unoszący się z piekła.
Niespełna dwieście metrów dalej w parku Zuccottiego, który – o ironio – jeszcze niedawno nazywał się Liberty Plaza – jesteśmy my, dla których Wall Street jest synekdochą wszystkich patologii współczesnego kapitalizmu. Piszę „my”, chociaż przyjechałem tu kilka dni temu i za kilka dni wyjadę i nie mógłbym przypisać sobie nawet cienia zasług w organizacji i prowadzeniu okupacji Wall Street. Piszę jednak „my”, bo należę do 99% i tak samo jak wszyscy zebrani w Parku Zuccottiego, jestem obywatelem kapitalistycznego świata i muszę płacić – chociażby w mojej składce emerytalnej odprowadzanej do spekulujących na giełdzie funduszy, w podatkach, za które prowadzone są imperialne wojny czy w niemożliwych do policzenia kosztach niszczenia przez kapitał ekosystemu, w którym żyję – za szaleństwa i egoizm 1% „władców wszechświata”, aby zacytować określenie z wyjątkowo aktualnej powieści Toma Wolfe’a The Bonefire of the Vanities.
W tym sensie każda z nas, która ponosi konsekwencje kapitalistycznego barbarzyństwa i która przeciw nim protestuje tak, jak najlepiej potrafi to robić – chodząc na demonstracje, prowadząc blogi, pisząc teksty, gotując jedzenie na skłotach, kręcąc filmy, sabotując infrastrukturę materialną i niematerialną systemu czy tworząc sztukę – niezależnie od tego, gdzie mieszka, w jakim mówi języku i czym się na co dzień zajmuje jest dzisiaj Nowojorką i wyrażając swój sprzeciw wobec status quo, może przyłączyć się do okupuji Wall Street. To jest właśnie to „my”, które powinniśmy wypowiadać głośno i z dumą, przeciwstawiając je bezczelnemu „my” jednego procenta, który na różnego rodzaju forach, szczytach i medialnych debatach z rozkoszą celebruje swoją klasową tożsamość. Aby im się przeciwstawić, my również musimy stać się klasą dla siebie, czyli zacząć wreszcie mówić „my”.
Wszystko w naszym proteście jest paradoksalne. Nawet fakt, że możemy go toczyć w parku Zuccottiego tylko dlatego, że jest to przestrzeń prywatna, której właściciele, nie mając pojęcia, do czego to doprowadzi, udostępnili ją publiczności przez 24 godziny na dobę i trudno teraz jest znaleźć przepis pozwalający na usunięcie nas stamtąd. Gdyby był to park publiczny, byłby w nocy zamykany i wtedy policja miałaby idealny pretekst, aby zaaresztować każdą, która chciałaby tam przebywać, unikając przy tym oskarżenia, że są to bezprawne represje skierowane przeciw pokojowemu zgromadzeniu. Fakt, że coś jest powszechnie dostępne, czyli publiczne, tylko dlatego, że jest prywatne i gdyby było publiczne, zostałoby zamknięte, ilustruje w skrajny sposób absurdalność świata, w którym żyjemy.
Paradoksalne jest również przekonanie większości z nas, że zainspirowała nas Arabska Wiosna i jej metoda działania zainicjowana na kairskim placu Tahrir. Paradoksalne, bo okazuje się, że nie Zachód przyniósł demokrację światowi arabskiemu, ale właśnie świat arabski zachodowi. Po raz kolejny widać, że słynna maksyma Marksa, powtarzana również przez zwolenników teorii modernizacji od Lernera i Lipseta po Fukuyamę i Sachsa, że kraj rozwinięty pokazuje rozwijającemu się jego przyszłość, została odwrócona: dzisiaj to peryferia pokazują centrum, jaka jest ich przyszłość. W sensie zarówno negatywnym – jak na przykład Polska i cały były blok sowiecki pokazująca Zachodowi, jak wygląda rzeczywistość po neoliberalnym ataku, który przeżyliśmy 20 lat temu – jak i pozytywnym, czego dowodzi przykład Arabskiej Wiosny i inspiracja, jakiej dostarczył mieszkańcom tzw. państw demokratycznych.
Paradoksem jest również, że nie mamy konkretnych postulatów. Wszystko krytykujemy, wszystko nam się nie podoba, ale nic konkretnego nie proponujemy – tak jesteśmy często postrzegani, co w dużej mierze wynika również z naszych celowych zabiegów wymierzonych w medialną i polityczną maszynerię zawłaszczania oraz kooptacji (patrz tekst Nie mamy listy żądań).
Oczywiście, każda z nas, zapytana o konkrety, potrafiłaby jednym tchem wymienić cały szereg spraw do załatwienia, pod którymi podpisałyby się inne – koniec eksternalizacji kosztów środowiskowych rozwoju kapitalizmu, zmiana reguł dystrybucji bogactwa, koniec rządów oligarchów, czyli politycznej korupcji elit, koniec zblatowania mediów i biznesu itp. Jednak postulaty te – ani pojedynczo ani nawet ich pełna lista, jakkolwiek długa by nie była – nie stanowią istoty sprawy. Jest sprawa ważniejsza, o której głośno i wyraźnie mówimy, chociaż tej części naszego przekazu nikt jakoś nie chce usłyszeć: żądamy demokracji. Ale nie demokracji parlamentarnej, nie przedstawicielstwa, nie możliwości wyrażenia raz na cztery lata przyzwolenia na to, kto będzie nami rządził i ponoć w naszym imieniu ustanawiał prawa (które jednak jakimś dziwnym trafem nie służą wcale nam). Nie chodzi o dyskusję nad wyższością ordynacji proporcjonalnej nad większościową. Nie chodzi o zmianę reguł finansowania partii politycznych. Nie chodzi o to, czy Obama jest lepszy od Busha, nie chodzi o to – jak wydaje się redaktorowi Blumsztajnowi – że w Palikocie nie do przyjęcia jest podatek liniowy, a SLD jest zbyt liberalne gospodarczo, nie chodzi o to, czy Ryszard Kalisz będzie lepszym liderem lewicy niż Napieralski czy też może właściwszym przedstawicielem uciśnionych byłby ktoś z nową twarzą jak Biedroń czy Sierakowski. Nie interesuje nas wymienianie starych na młodych, bo młodzi zaraz będą starzy i – jak zawsze kończy się to w parlamentaryzmie – gdy zdobędą upragnioną władzę, okażą się tacy sami jak starzy.
Sprawa, o którą walczymy, jest inna i najlepiej wyraża ją hasło, które prawie dekadę temu w centrum Buenos Aires wyśpiewywali Argentyńczycy rozczarowani swoimi elitami: Que se vayan todos! Wszyscy muszą odejść! Dlatego nie mamy żadnych postulatów skierowanych do polityków i parlamentów, nasz ruch wyrasta z praktyki politycznej partycypacji i taką też praktykę chcemy dalej stosować: domagamy się demokracji, czyli zastąpienia logiki reprezentacji logiką politycznego upodmiotowienia. Nie chcemy wybierać sprawujących władzę ani nie chcemy sięgać po władzę w istniejącym systemie. Chcemy raczej sami ustanowić się jako władza, ale władza demokratyczna, czyli samoregulacja wielości poprzez deliberację i głosowanie większościowe. Podobnie nie żądamy, aby politycy wprowadzali reformy w jakichkolwiek powyżej wspomnianych sprawach. W tym sensie nie mamy żadnych postulatów ani programów, które moglibyśmy zaprezentować istniejącym parlamentom albo w imię których chcielibyśmy prowadzić wyborcze kampanie – domagamy się prawa, aby samemu, poprzez przejrzystą partycypację, podejmować decyzję o tym, co nas dotyczy. Ci, którzy chcieliby nazwać nas radykałami i ekstremistami, powinni pamiętać, że nasza krytyka istniejącej demokracji parlamentarnej jest najbardziej lojalna krytykę, jaką można sobie wyobrazić: nie żądamy niczego ponad czy poza spełnieniem obietnic, które demokracja składa, których jednak wciąż nie może dotrzymać, osuwając się w najróżniejsze formy arystokracji i oligarchii.
Tekst i zdjęcia: Jan Sowa
Pierwotnie ukazał się na stronie ha.art.pl
Przedruk za zgodą autora.
Aktywiści Wolnych Konopii wmanewrowani w wybory
Yak, Wto, 2011-10-11 10:38 Publicystyka | Tacy są politycyNiektórzy aktywiści "Wolnych Konopii" dostrzegli (nieco poniewczasie), jak partia Janusza Palikota wmanewrowała ich w tzw. "porozumienie wyborcze". Oto, co piszą na swojej stronie.
PODPISANO „NIEPOROZUMIENIE" !
Opublikowane tydzień temu w mediach Porozumienie Janusza Palikota z Inicjatywą Wolne Konopie jest w istocie NIEPOROZUMIENIEM, w które wmanipulowani zostali zarówno kandydaci reprezentujący Wolne Konopie jak i sam Janusz Palikot. A przede wszystkim - Wyborcy!
Zaprezentowane „NIEPOROZUMIENIE" i przedstawione w nim obietnice wprowadzają w błąd tysiące naszych aktywistów i sympatyków, w tym wielu Wyborców. Marketing polityczny zastępuje dyskusję o konkretach. Walka o głosy za cenę OSZUKIWANIA Wyborców - to stałe cechy polskiej Polityki.
Kandydaci Wolnych Konopi nie brali udziału w przygotowaniu stanowiska Janusza Palikota opublikowanego m,in. w Spliff # 33, nie konsultowano z nami także przedstawionych tam propozycji zmian w ustawie. Podpisane NIEPOROZUMIENIE jest wyborczym pustosłowiem i wyrazem pustogłowia osób odpowiedzialnych za jego treść.
NIE MA I NIE BĘDZIE ŻADNEGO PROJEKTU „USTAWY KONOPNEJ" regulującej obrót konopiami medyczny, rekreacyjny...
NIE MA I NIE BĘDZIE ŻADNEGO PROJEKTU UST. 4 do obowiązującego art. 62 UPN
NIE BĘDZIE ŻADNEJ KOALICJI
Dlaczego?
Po 1:
Przedstawione propozycje i postulaty są dowodem kompletnej nieznajomości prawa antynarkotykowego, farmaceutycznego, podatkowego, nie wspominając już o umowach międzynarodowych. Proponowany ust. 4 to bubel prawny, pasuje do ustawy jak wibrator do wagonu restauracyjnego „Wars". Całościowa regulacja obrotu konopiami wymagałaby niesłychanego wysiłku legislacyjnego na szczeblu krajowym, międzynarodowym i unijnym, trwałaby ze dwie kadencje a koszty przygotowania takiego aktu możemy sobie, całe szczęście, tylko wyobrażać. System prawa i jego tworzenie to nie tablica na FB - jak zdają się myśleć twórcy tego bełkotu i osoby stojące za jego publikacją. Gratulujemy - zarówno Janusz Palikot, jak i kandydujący z jego list zwolennicy legalizacji dali się WMANIPULOWAĆ w podpisywanie PUSTYCH OBIETNIC.
Po 2:
Wolne Konopie mają własną propozycję legislacyjną - projekt ustawy pod którym w ubiegłym roku zebraliśmy kilka tysięcy podpisów. To takie proste:
- 30 gramów na własny użytek
- 3 krzaki we własnym domu
- AMNESTIA DLA SKAZANYCH
Wszystko na zasadach opisywanych w zeszłym roku. Projekt był konsultowany m.in. w Biurze Analiz Sądu Najwyższego, Ministerstwie Zdrowia - jest nawet lepszy, niż przyjmowany w tym samym czasie projekt rządowy. Za powagą naszych argumentów przemawiają Instytucje takie jak Sąd Najwyższy, Naczelny Sąd Administracyjny, Prokurator Generalny. Za powagą podpisanego porozumienia i stanowiska Palikota przemawia Palikot...