Artyści jako użyteczni idioci gentryfikatorów

Publicystyka

Powiązania pomiędzy osiedlaniem się artystów w zdegradowanych obszarach miejskich i późniejszą gentryfikacją tych obszarów są dość dobrze znane. Gdy obszar staje się "atrakcyjny" dla konsumentów produktów kulturowych, a mieszkanie na tym obszarze staje się "cool", czynsze idą w górę.

W końcu, również większość niekomercyjnych i niezamożnych artystów zostanie zmuszona do opuszczenia tych obszarów. Niektórzy artyści uważają, że są po tej samej stronie ekonomicznej barykady co „zwykli ludzie”. Sami nie są bogaci i gardzą juppiszonami i burżuazją. Znają mechanizmy gentryfikacji i są im przeciwni. Jednak ciężko im uznać rolę, którą sami odgrywają w procesie gentryfikacji.

Sztuka i przedsięwzięcia kulturalne mogą być darmowe i „ludowe” gdy odbywają się na ulicy. Są jednak produktem komercyjnym. Artystyczna rozrywka jest rodzajem biznesu, a miejsca powiązane ze "sceną artystyczną" zyskują na kapitale kulturowym, tak jak właściciele budynków. Nawet darmowa sztuka na ulicy może zwiększać "wartość" dzielnicy, przynosząc korzyść posiadaczom nieruchomości i kapitału.

Gentryfikacja, nazywana często "rewitalizacją", prowadzona jest pod hasłem „społecznych konsultacji” z lokalnymi mieszkańcami i w ramach tzw. „walki z wykluczeniem”. Jednak te konsultacje są jedynie farsą reżyserowaną przez elity i jedynie wybrani "przedstawiciele" społeczeństwa mają coś do powiedzenia w sprawie planowanych zmian. Przeważnie, mieszkańcy nic nie wiedzą o planowanych konsultacjach, skutkiem czego uczestniczą w nich jedynie nieliczni mieszkańcy, często należący do elity kulturalnej: artyści, architekci, socjologowie lub ekolodzy. Władze dokładnie kontrolują cały proces. W ostatecznym rachunku, daje się „społeczności” poczucie „współudziału” przez możliwość współdecydowania, czy ściany budynku X zostaną pomalowane na żółto, czy na różowo, oraz jakie gadżety zostaną ustawione w miejscach publicznych. Wszystko jest dopuszczalne, dopóki zwiększa prestiż i wartość komercyjną dzielnicy.

Mieszkańcy dzielnicy Praga w Warszawie obserwują ten proces od dłuższego czasu, ale nie mieli możliwości w nim uczestniczyć. Oczywiście dobrze myślący działacze woleliby promować "aktywność społeczną". Nie udaje się to głównie dlatego, że konsultacje nie odnoszą się do najbardziej palących potrzeb mieszkańców i dlatego, że sami mieszkańcy doznawali porażki za każdym razem, gdy próbowali poprawić jakość swojego życia.

Przykładem na to, jak wyglądają tzw. “społeczne konsultacje” było spotkanie na temat przyszłości pl. Wileńskiego w Warszawie, które odbyło się kilka miesięcy temu. Jeden z nielicznych mieszkańców, którzy wiedzieli o spotkaniu i pojawili się na nim, domagał się, by plany przebudowy placu uwzględniały potrzeby ludzi starszych i umożliwiały im swobodne poruszanie się po placu, nie tylko przez system przejść podziemnych, które są trudne do pokonania dla osób chorych i niepełnosprawnych.

Jednak punkt widzenia mieszkańców został skwitowany jako „populistyczny” przez wiceprezydenta miasta, a jedynym kryterium przebudowy pl. Wileńskiego, które zostało uznane przez „ekspertów” za „racjonalne” było maksymalne zwiększenie przepustowości ruchu ulicznego przez plac, bez uwzględnienia tego, co miejsce oznacza dla ludzi mieszkających w okolicy placu.

Inna mieszkanka liczyła na to, że plany „rewitalizacji" w jakiś sposób wpłyną na stan jej budynku, który jest pozbawiony centralnego ogrzewania. Władze miasta nie pozwalają nikomu osiedlać się w pustych mieszkaniach w kamienicy, starając się raczej pozbyć się wszystkich mieszkańców. Ludzie mieszkający obok pustych, nieogrzewanych mieszkań, nie mogą nigdy wystarczająco dogrzać własnych mieszkań. Tym bardziej, że miesięczne koszty ogrzewania mogą pochłonąć całą emeryturę. Wiele mieszkań pozbawionych jest toalet, łazienek i kuchni. Tam gdzie są takie "wygody", mieszkańcy zainstalowali je na własny koszt.

Kolejną sprawą są wzrastające stawki czynszów, na które nie stać biedniejszych mieszkańców i emerytów. Wielu z nich boi się, że budynek w którym mieszkają trafi w prywatne ręce i że zostaną zmuszeni do opuszczenia swoich domów.

Mieszkanka ul. Wileńskiej chciała się dowiedzieć, co "rewitalizacja” będzie oznaczać dla jej ulicy. Myślała o swojej kamienicy, o zapadającej się klatce schodowej, o braku zamykanych drzwi do klatki, dziurach w podwórku, w których podczas każdej ulewy gromadzi się woda, niesprawnej instalacji elektrycznej, odpadających tynkach i wszechobecnej wilgoci. Liczyła na to, że te problemy zostaną rozwiązane w ramach "rewitalizacji".

Jednak okazało się, że z rewitalizacją jest jak z tzw. „potiomkinowskimi wioskami”: odnowione fasady budynków będą wyglądać dobrze w oczach przechodniów. Ale naprawy stanu technicznego budynków nie wchodzą w zakres zainteresowania „rewitalizatorów”.

Mieszkańcy ul. Wileńskiej dowiedzieli się ostatnio ze zdziwieniem, że ich ulica nie jest jedynie obiektem zainteresowania lokalnych artystów, ale też cieszy się zainteresowaniem międzynarodowym. Lokalne gazety obwieściły niedawno wyniki X edycji europejskiego konkursu. W tym roku, artyści i architekci z całej Europy, z których wielu nawet nie widziało ul. Wileńskiej, złożyło projekty ulepszeń. Architekci zgarnęli nagrody pieniężne, a mieszkańcy ul. Wileńskiej nadal się zastanawiają, za co opłacą ogrzewanie i za co kupią jedzenie w kolejnym tygodniu.

Zwycięzcami konkursu zostali artyści i architekci z Madrytu z grupy o nazwie MMasa, wraz ze szkockimi architektami Stuartem MacKellarem i Michaelem Cooke. Ich projekt nawet uwzględnia potrzeby mieszkańców (jednak autorzy projektu w typowy dla artystów pretensjonalny sposób, nazywają mieszkańców "aktywistami" którzy „przejmują” przestrzeń). Zastanawiające jest dlaczego ktokolwiek miałby się interesować społeczną fantastyką artystów z innych miast, zwłaszcza, że istnieje tylu lokalnych artystów, którzy by wykonali te projekty, gdyby mieli pieniądze.

Nie wszystkie pomysły były aż tak złe. Dobre użycie przestrzeni publicznej powinno być ważne dla lokalnych „aktywistów”. Jednak wiele pomysłów, które pojawiły się u laureatów konkursów już zostało wprowadzonych w życie. Na przykład pomysł by stworzyć ogrody w podwórkach został już dawno zrealizowany przez grupy partyzanckich ogrodników. Również wielu mieszkańców starało się stworzyć zielone przestrzenie. Są tylko dwa problemy: pieniądze i podejście mieszkańców. Jak się okazuje, nie wszyscy lubią takie projekty, gdy nie ma poczucia wspólnoty w budynku, a mieszkańcy nie są bezpośrednio związani z planowaniem i realizacją projektu. Niestety, w wielu kamienicach nie ma takiego poczucia wspólnoty i często królują jedynie antagonistyczne emocje skierowane nie tylko przeciw sąsiadom, ale też przeciw przybyszom, którzy są lepiej usytuowani społecznie i kulturowo. Ci przybysze są lepiej przygotowani by stawić czoła procesowi gentryfikacji, który sami po części sprowadzają.

Niektóre próby utworzenia ogrodów i innych ulepszeń zostały zniszczone przez mieszkańców, powodując obruszenie dobrze myślących działaczy na „męty”, które nie rozumieją wysiłków na rzecz polepszenia życia w dzielnicy.

Miejscowi architekci mówią o tym, jak “zmiany” muszą być konsultowane z mieszkańcami. Jednak wciąż nie rozumieją, że "zmiany" o których mówią, jak do tej pory w bardzo małym stopniu przysłużyły się mieszkańcom. Uartystycznienie dzielnicy służy głównie samym artystom. Dla większości ludzi, potrzeby artystyczne i kulturowe nie są na samej górze ich priorytetów życiowych.

Kilka obrazów z projektu, który wygrał konkurs wzbudziło śmiech Prażan – zwłaszcza tancerze baletowi na podwórku przy ul. Wileńskiej, lub wielopokoleniowe dyskoteki wyobrażone przez artystów. Nie chodzi o to, że ktokolwiek jest przeciwnikiem tańców. Chodzi raczej o to, że życie społeczne nie rozwinęło się jeszcze do tego poziomu w większości dzielnic. Skomentowano to tak, że skończyłoby się to nieustannym hałasem pijaków, który zabrał by odpoczywającym pracownikom nieliczne godziny odpoczynku.

Nie jest w sumie dziwne, że elity bawią się takimi projektami zamiast inwestować w niezbędną infrastrukturę dzielnicy. Takie inwestycje są przeznaczone dla przyszłych „inwestorów”, których przekonano o możliwości zarabiania na dzielnicy, kosztem wysiedlenie ubogich mieszkańców. Artyści nie odegrają roli "zbawicieli dzielnicy", ale raczej rolę użytecznych idiotów dla gentryfikatorów.

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.