BEZ ZŁUDZEŃ! (pesymistyczno-katastroficzny derywat z pewnego - większego - tekstu)
„Socjalne” i „Wyborcze” – współczesne opium dla ludu – czyni (doraźne) postępy: choć instytucjonalna socjaldemokracja dogorywa, dziś już nawet liberałowie stają się bez mała zwyczajnymi socjaldemokratami! Ale czego się nie robi dla ratowania kapitalizmu...
Jednak bez prawdziwej alternatywy i tak przyjdzie tu kiedyś za to słono zapłacić. Tą alternatywą nie jest oczywiście hipnotyzująca karuzela „liberalne”/„socjalne” - karuzela, która wcześniej czy później doprowadzi do wymiotów: oczeźwiających... albo wręcz całkiem śmiertelnych.
Już widzimy: pośród głuchych wybuchów i ślepych szarpnięć, pośród najbrutalniejszej od lat walki dwóch frakcji/odłamów klasy panującej, drobni burżua intelektu i moralności, a nawet funkcjonariusze oficjalnej polityki dwoją się i troją, aby ocalić to dziedzictwo „Solidarności”. Rzucają się do najbardziej fantastycznych i niedorzecznych zaklęć Jedności kapitalistycznego świata. Lecz egzorcyzmy te w niepojęty dla nich sposób rozbijają się o wewnętrzne mury berlińskie... mury, które robotnicy i drobnomieszczanie z „Solidarności” sami tu niegdyś wznieśli.
Tak, wczorajsze Siły Nadziei „świadomie” abdykowały: bełkocząc konserwatywnym narzeczem walfare state, lewica i proletariusze przeistoczyli się faktycznie w niemalże funkcjonariuszy kapitału... Już pal sześć lewicę/socjaldemokrację, ale czy robotnicy/proletariuszki w ekonomiczno-politycznej karuzeli kapitalizmu będą jeszcze kiedykolwiek w stanie masowo „dostrzec” coś więcej niż tylko Rzeczy i Podział? Czy ockną się jeszcze kiedyś, w czasie gdy ponownie zawrócili do zaledwie bladej potencjalności zmian?
Jedynie niedobitki marksistowskich socjalistów/komunistów mogłyby się z tego śmiać i dalej robić swoje, gdyby nie to, że i w łonie tej „jedności” także odnotowujemy przecież zajadły podział. Gdyby nie to, że różne pieniackie grupki, kółka i sekty, zwalczając się jałowo w mechanicznym uścisku pryncypialnych skrajności – nieopatrznie czynią ustępstwa dla pogrzebania ostatnich szans i możliwości antykapitalistycznego ożywienia.
W tym wszystkim zasadnie staje przed nami stare pytanie... Miarą regresu, w który wpędziła nas „Solidarność” i socjaldemokratyzm, jest to, że dziś pytać się „Co robić?” nie oznacza już wcale rewolucji, ale dopiero – trudną mobilizację mas w jej kierunku: w kierunku zniesienia kapitalistycznej dziczy, niewoli i tandety, kapitalistycznego zdziecinnienia i wariactwa.
Pozwólmy więc sobie teraz na kilka luźnych uwag z tym związanych, rozwińmy nieco te „herezje”...
KONSEKWENCJE
Nie ulegając (co do przeszłości) prostemu fatalizmowi, na usta ciśnie się zrazu jedno: chcieliście? - to macie! Trudno, skoro robotnicy chcieli kapitalizmu, to teraz go mają! Niech dziś nie płaczą, niech się nie dziwią ... Czy im się naprawdę wydawało, że gdy wywalczą (lub dadzą wywalczyć sobą) kapitalizm, to staną się jego beneficjentami? Wolne żarty. Owszem, pomnik przed Stocznią to im może jeszcze wystawią, ale z roboty wywalą, a zakład (z powodu braku zysku podrasowanego brakiem rentowności i popytu) zamkną. Przecież robotnicy – w praktyce społecznej – prawie zawsze będą Tu „niczym” i prawie zawsze będą Tu dostawać tam gdzie nie trzeba! No, ale to miało być przecież „tak, jak na Zachodzie”... Za mało kontekstualnej wyobraźni, za dużo wiary w obrazki konsumpcji. Tam też już ściągają ostatnie maski.
Za naiwność srogo się płaci. Nie ma zmiłuj. Tu nie może być żadnej litości – robotnicy nie wierzyli, że kapitalizm to wyzysk i barbarzyństwo? To teraz (ponoszą, będą ponosić i) muszą ponieść tego pełne konsekwencje! Aż znowu zmądrzeją i stracą wszelkie złudzenia co do burżuazyjnego systemu. Ale czy je stracą? Bo może jednak wspomniana „naiwność” tkwi już jakoś w samej „kondycji” robotniczej? Wrócimy do tego.
Nawet marksistowscy populiści, ci zawsze tak gburowaci twardziele, na wspomnienie „Solidarności”, tego żywiołowego (i „żywiołowego”) ruchu klasy robotniczej, od razu miękną w kolanach, ślinią się i seplenią, sentymentalnie rozrzewniają, słowem – rozpuszczają jak kostka lodu w szklance wódki. Tymczasem nie ma się czym wzruszać i podniecać, „Solidarność” bowiem była zwyczajnie ciemnym, obskuranckim ruchem/związkiem (przede wszystkim) robotników/proletariuszek o „wiejskiej” jeszcze mentalności i, faktycznie, pod wpływem/przewodem swych „doradców” - przebiegłych drobnomieszczan/inteligentów tkwiących na burżuazyjnych pozycjach klasowych (różnych socjaldemokratów, liberałów i katolicko-narodowych faszystów).
Rzeczywiście, „Solidarność” (jej cała zbieranina w różnych okresach) zdradziła i była proletariacką hańbą – już nie tylko w tym prostym sensie, że (co do swego znaczenia, celów i charakteru) łgano tu jak z nut i że bez wątpienia korzystano z materiałowej, wywiadowczej oraz pieniężnej pomocy zagranicy. Już nie tylko w takim sensie, że, jak można się łatwo domyśleć – skoro odnajdujemy tam zaskakująco dużo ludzi współpracujących z tajnymi służbami PRL (i to z najwyższej półki) – (to co dopiero) musiało być tam pełno współpracowników/agentów tajnych służb RFN czy USA... Już nie tylko więc w tych sensach, ale przede wszystkim w tym, że „Solidarność”, jako ruch w przewadze proletariacki, zdradziła, jak to się mówi, historyczną rolę klasy robotniczej i - zamiast bronić socjalizmu (jakikolwiek by wtedy nie był) oraz go rozwijać - cofnęła nas, hen, daleko wstecz: do lat przedwojennych , do czasów kapitalistycznych stosunków.
„Solidaruchy” wszelkiej pasiastej maści częściowo świadomie, a na pewno już w całości obiektywnie, działali na rzecz kapitalizmu i jego światowego żandarma, Stanów Zjednoczonych. Patriotyczni robotnicy i drobnomieszczanie z „Solidarności” uczynili więc (pomogli uczynić) ze swojego kraju – dla zachodniej Europy – nową republikę bananową: zaplecze tanich surowców, rezerwuar taniej/prostej siły roboczej, miejsce taniej produkcji luksusowych towarów dla elity Zachodu oraz prymitywny rynek zbytu. Zrobili ze swojej kochanej ojczyzny kolejny, po Wielkiej Brytanii i Izraelu, polityczno-militarny serwili-stan USA, podległy do tego ich masowej i zupełnie niebywałej „rusyfikacji”.
No i jak to? Proletariusze/proletariuszki są teraz nagle zaskoczeni? Lamentują i jęczą: „wynieśliśmy was, burżujów, do władzy, a wy nas dzisiaj pędzicie do harówy (w coraz gorszych warunkach), gnębicie i pałujecie?!”. A to dobre! Niejeden wtedy przypomni stary wierszyk: trudno, popieraliście, „chcieliście [Solidarności]? – wp[...]jcie teraz kości!”.
Dziś już nawet przeciętny drobnomieszczanin jest zniesmaczony i rozczarowany: narzeka na „ten świat” – byleby tylko go nie nazwać... Nawet mu to jeszcze nie w głowie! Ale drobnomieszczanie też poniosą konsekwencje . I problem tylko w tym, czy ich to wszystkich w końcu obedrze z socjaldemokratyczno-konserwatywnych złudzeń, czy też złudzenia te zostaną w prostej linii jeszcze bardziej wzmocnione? Na razie zanosi się raczej na to drugie!
Ażeby więc w porę dostrzec niebezpieczeństwo, żeby nie obudzić się zbyt późno, musimy powstać z kolan naiwnego rozsądku bieżącego dnia, rozejrzeć się dookoła i spróbować zobaczyć ten złowieszczy, brunatny horyzont... Pokuśmy się o pewien strategiczny szkic-scenariusz, zakreślmy podstawowe granice!
STAN NA DZIŚ: PERSPEKTYWA BEZ ALTERNATYWY
W drugim momencie na usta ciśnie się jakby co innego: skoro w Polsce Ludowej byli tacy szlachetni i bohatersko waleczni, to gdzie robotnicy/proletariuszki są dzisiaj?! Dzisiaj, gdy położenie społeczne, a nawet i rzeczowe („materialne”) jest jeszcze gorsze! Dzisiaj, gdy zbydlęcenie, hipokryzja i obojętność osiągnęły już tak podłe i ohydne rozmiary! Dzisiaj, gdy rzeczywistość co i rusz ciemno-wściekle eksploduje w najbardziej kryminalnych gestach bezsilności, tych „rewolucjach bez nadziei” (Balibar)! Dzisiaj, gdy upokorzenie i desperacja szepcze do ucha tak wielu, iż najlepiej byłoby już się chyba zabić i mieć wreszcie „święty spokój”, gdy szepcze, że może najlepiej byłoby wziąć sobie bezpośredni odwet na jakimś prywaciarzu i spędzić – bezpieczniej i normalniej niż na owej burżuazyjnej „wolności” – resztę życia w więzieniu... Czemu więc dziś robotnicy idą jak te cielęta na rzeź, czemu się na wszystko godzą - na największe łajdactwa i poniżenia?
Najzabawniejsze jest to, że w tych różnych żalach nie ma wcale sprzeczności! Ponieważ robotnicy/proletariuszki już od dłuższego czasu, faktycznie, zarówno wtedy, gdy (częściej) siedzą cicho, jak i wtedy, gdy (rzadziej) głosują czy też strajkują i „buntują się” – (choć w różny sposób) i tak działają najczęściej na rzecz kapitalizmu!
To prawda, we współczesnej praktyce życia codziennego burżuazja robi wiele, aby „niebezpieczne klasy” nie interesowały się stosunkami społecznymi i polityką. Ale to nie wyjaśnia jeszcze problemu, skoro nawet po przemożeniu wczytanego wstrętu, robotnicy/proletariuszki strajkują, wiecują i głosują dziś prawie zawsze w interesie tego systemu... Oto co znaczy klasowa abdykacja, rejterada do raptem historycznej potencjalności!
Rzecz jasna, prócz tego, iż „wyborcze” (a także „wiecowe” czy „strajkowe”) w kapitalizmie ma swoje poza-wyborcze - zabezpieczające trwanie systemu - warunki medialno-propagandowe, finansowe oraz prawno-polityczne, to samo jest jednym z wewnętrznych (bardzo skutecznym, choć niekoniecznym) rozróżnień kapitalizmu - rozróżnień, które działając na rzecz mechanicznego złudzenia bezpośredniości, o tyle łatwiej przeradza się jakże często (wraz z innymi warunkami) również i w absencję. „Wyborcze” w kapitalizmie jest więc nie tylko tak zorganizowane, aby zabezpieczać system, ale samo jest bardzo dobrym alibi dla trwania kapitalistycznego marazmu... szczególnie wtedy, gdy jest sprzęgnięte z „socjalnym”. I teraz, jeżeli „socjalne” („państwowo-socjalne”) oraz „wyborcze” wzajemnie się wspierają w obronie kapitalizmu, to dla nas to pierwsze bardziej zwraca na siebie swą uwagę.
Otóż, choć wcześniej, na wezwania różnych socjal-moralistów w rodzaju: „jesteście bogaci, powinniście się podzielić!” burżuje zawsze odpowiadali: „bynajmniej, my nie odczuwamy takiej potrzeby... I właściwie dlaczego [powinniśmy]?”, to jednak teraz się połapali i gdy robi się gorąco, mądra burżuazja oczywiście na to przystaje. Nie są to wcale żadne cuda zgody Człowieka/Polaka z samym sobą, zgody społecznej czy narodowej: w końcu to nie burżuazja płaci, a przy życiu zostaje! Dzieli się tylko trochę efektami swego przywłaszczania. Doprawdy, niewielki to koszt za ocalenie strategicznej pozycji uprzywilejowania.
No i zaczyna się! Socjaldemokratyczne życie ponad stan: ostra jazda na ruchomych piaskach doraźnych interwencji, budżetowych dotacji, zasiłków, transferów, ubezpieczeń, spekulacji i kredytów – całe to obrotne szachrajstwo, bieżączka i zawsze prowizoryczna łatanina. Plus eksploatacja satelit i kolonii... Ale układ nie zostaje przecież wcale naruszony, bowiem wyzysk, konkurencja, bezrobocie itd. nie są Tu oczywiście jakąś zamierzchłą/odległą „przygodą”, lecz mają charakter nader strukturalny: stale są obecne w gotowości do poszerzania. Tym bardziej, że wymusza to jeszcze dodatkowo konkurencja na poziomie światowym.
A więc, tak czy siak, czystość systemu przebija się stopniowo poprzez złudzenia gnuśnej sielanki socjalnych mediacji... Przychodzi Wielkie Zapomnienie. Na wierzch znowu wyłazi Towar i (wy)Zysk. Nowe pokolenia ponownie ulegają liberalnej demagogii, temu co „po prostu” szybsze, tańsze i prywatne. Antymonopolowe i antydumpingowe zaklęcia masowo są obchodzone i jedno po drugim uchylane. W oczywisty Tu sposób przychodzi w końcu produkcyjno-finansowa dekoniunktura, do tego jakiś poślizg w odziedziczonych transferach plus reakcyjne tąpnięcia z/na prowincji. Warunki życia gwałtownie się pogarszają, życie staje się nieznośne... I nagle płytko uśpiona straż systemu: przecież wczoraj, „za konserwatystów i socjaldemokratów” było lepiej, ten wyzysk (jeżeli w ogóle „dostrzeże”/zrozumie się tu wyzysk!) nie był aż taki straszny! I w tym momencie socjalny odwód kapitalizmu zostaje uruchomiony... Proletariusze oraz drobnomieszczanie – ale nie jako klasy, tylko jako po prostu „Lud”, „Ludzie” i „Wyborcy” - znowu głosują albo wychodzą na ulicę... Podpalanych jest kilka śmietników czy aut, liberałowie przegrywają w wyborach, burżua oddają zabawki, „socjalne”/„państwowe”/„publiczne”/„budżetowe” dźwigane są z rynsztoka do jako-takiego wyglądu i adekwatności. Tamci cichną, kapitalizm znów zostaje ocalony. Socjaldemokratyczny sukurs! Lud jeszcze raz zwyciężył! Dziel i Rządź Burżuazjo! Dawaj i Odbieraj! Istna farsa ... I tylko nikt się nie pyta: dlaczego socjaldemokratyzm zawsze okazuje się trudnym do utrzymania blagierstwem, dlaczego zawsze kończy się załamaniem i małym, brudnym kataklizmem?
Stara, nudna historia... „Liberalne”/„Socjalne”/„Liberalne”/„Socjalne”... – i tak się toczy ta karuzela. Do czasu! Przepychając, rolując nieustannie wszelkie deficyty i mniejsze kryzysy, zamiatając je pod dywan, socjal-liberałowie, socjal-konserwatyści i socjaldemokraci (czy jak ich tam jeszcze zwał) sami kręcą na siebie bat - przygotowują kryzys już tak wielki, skumulowany i zaskakujący, że nie będą w stanie sobie z nim poradzić. Socjal-burżuazyjni macherzy od polityki społeczno-ekonomicznej nie będą potrafili (a może nawet nie będą już chcieli) odpowiednio szybko, brutalnie i prawidłowo zareagować, aby poskładać ten cały burdel do kupy. Tymczasem spirala będzie się nakręcać, lawina - spadać coraz szybciej... Wszystko zacznie się rozłazić w wielkim przerażeniu i panice. Zabawki znowu zostaną odebrane, a liberałowie i socjaldemokraci nie będą umieli ich już oddać swym rozwścieczonym i niczego nie rozumiejącym dzieciom.
I teraz, gdy socjal-kapitaliści postawią stare społeczeństwo nad przepaścią, to myślicie, że – bez (świadomości i organizacji) istotnej alternatywy - co się wtedy stanie?... Nie ma tu wielkiej zagadki. Otóż wtedy masy , oślepiane błyskotkami walfare state, mamione beznadziejną walką ze skutkami, przez pokolenia przyzwyczajane każdymi środkami do socjal/demokratycznych narkotyków, wręcz lunatycznie przekonane, że tylko ta trucizna jest prawomocnym lekiem na całe zło i widząc nagle konieczną „zdradę”/„złą wolę” liberałów oraz socjaldemokratów – wtedy masy zaczną walczyć o jeszcze silniejszą, jeszcze bardziej bezpośrednią, jeszcze bardziej doraźną i solidarystyczną zaporę przed „niespodziewanym” obłędem i chaosem. Stare siły postawią do kąta (albo pod mur), a do władzy w trybie alarmowym przywołają owego „złego brata” socjaldemokracji: narodowy socjalizm, faszyzm.
W ten właśnie sposób zostaną zawezwane najbardziej konserwatywne, najbardziej mroczne i (politycznie) ostateczne siły kapitalizmu. Masy postawią ostatni szaniec w obronie drogi kontynuacji tego systemu - systemu, który wówczas będzie już dla nich po prostu Cywilizacją i Kulturą, jedynym Światem jaki w ogóle może istnieć... A jeszcze potem... to już będzie tylko Wojna i Ludobójstwo, (przy obecnych mocach śmierci i zniszczenia) po prostu Apokalipsa życia na Ziemi...
Oto banalnie oczywiste, czarne proroctwo naszych czasów! Najpierw długa męczarnia w otępiającej monotonii obrotowych wahnięć (koniunktura/dekoniunktura, „socjalne”/„liberalne”...), a potem – nagła katastrofa i zagłada.
Masy pozbawione jakościowej alternatywy, kurczowo, wręcz maniakalnie uczepione starych schematów, sposobów i rzeczy – prędzej doprowadzą do końca świata niż do końca kapitalizmu... Tak, kapitalizm w końcu upadnie, ale jeśli będzie to tylko i wyłącznie upadek „naturalny”, to – jakkolwiek by to było jeszcze odległe i dziś brzmiało zupełnie niewiarygodnie czy nawet śmiesznie – to tym razem może być to naprawdę krańcowy kataklizm na planecie „Ziemia”! Prawdziwy „Koniec Historii”...
A więc długofalowy rozwój wypadków związany z bezalternatywnym „przyzwyczajeniem” do ludowo-socjalnych, „romantyczno-feudalnych” osłon/odwodów kapitalizmu w prostej linii stacza się w kierunku nowego faszyzmu... Już przecież od dawna ze strony różnych socyalystów spotykamy się co i rusz z apologią „niemieckiego państwa socjalnego” a’la Bismarck . Niewiele już stąd brakuje do wysławiania państwa Mussoliniego czy Hitlera. Czyż ten ostatni nie wprowadził nawet w Czechach systemu ubezpieczeniowo-socjalnego hojniejszego niż czeski przedwojenny?... Tak, cała ta banda zboczeńców, populistycznych opryszków i romantycznych awanturników: Ludwik Bonaparte, Bismarck, Mussolini, Hitler – najlepsi synowie feudalizmu, drobnomieszczaństwa i socjaldemokracji...
Bo rzeczywiście, – lecz również tylko na jakiś czas - faszyzm czy też narodowy socjalizm , przy swej „demokracji ludowo-organicznej” na pewno lepiej, szybciej, skuteczniej, a może nawet i dłużej realizuje socjalną zasadę „Wspólnoty”, „Rzeszy” lub „Republiki” (Mussolini: „Republika Socjalna Salo”) niż instytucjonalni socjal-liberałowie. A przy tym głaszcze (a nie, jak socjaldemokraci, mętnie poucza) tradycyjne/zastane przesądy ludowe i, w imię jedności Narodu czy Państwa (oraz w imię Wiary, Moralności, Ascezy, Natury, Zdrowia i Czystości), kanalizuje intuicyjną wściekłość anty-kapitalistyczną „ludu” w „rewolucji” (rewolcie) przeciw elicie/establishmentowi, rozpasaniu i „zgniliźnie moralnej” , „miękkości/słabości” politycznego demokratyzmu/liberalizmu oraz, oczywiście - przeciw „złym ludziom”, „zdrajcom”, „wrogom” i „komunistycznemu zagrożeniu dla Cywilizacji” (nawet jeśli komunistów nie ma: stają się nimi wtedy właśnie liberałowie albo socjaldemokraci) ...
Lecz narodowy socjalizm także przecież pozostawia nie tkniętą strukturę kapitalistycznego wyzysku i, ostatecznie – tak jak w Niemczech hitlerowskich - nawet jeszcze bardziej (państwowo) przechyla ją monopolistycznie! A do tego, tajną albo ostentacyjną racją dla prosperity (i upadku) takiej „Wspólnoty”, jest to, iż nieustannie sięga ona do ostatnich, ekstensywno-patologicznych rezerw socjalnych systemu: do eugeniki i biotechnologii , izolowanego (w sensie społeczno-historycznym) postępu technicznego, policyjnego meganadzoru, a przede wszystkim - do militaryzmu, zbójeckich podbojów, do krańcowo rabunkowej eksploatacji, zniewolenia i w końcu eksterminacji tych, którzy, są – dosłownie i w przenośni - na zewnątrz „Rzeszy”...
Jeszcze więc dobrze nie uderzył kapitalizm, a wystraszeni „ludzie lewicy” już stają w pół drogi i (dla zmylenia) pokrzykują: socjal/izm! Tak, „przyjaciele ludu”, którzy nie chcą zniesienia kapitalizmu, nie chcą też dać mu - póki (w pewnym sensie) nie jest jeszcze za późno - czysto i bezwzględnie wybrzmieć. Korumpują nas półśrodkami i grzeją swe chybione posadki/zlecenia za publiczne pieniądze. Za wszelką cenę nie chcą dopuścić do zapanowania kapitalistycznej racjonalizacji/denaturalizacji , do anty-systemowego wstrząsu mas, do postawienia przed niezamaskowanymi fundamentami niewolniczej i barbarzyńskiej formacji, do szansy przebudzenia się z letargu, inercji i stagnacji, do szansy przejrzenia się w tej dzikości - aż po rewolucyjny wstręt i obrzydzenie. „Przyjaciele ludu” więc, zamiast dać jak najszybciej masom możliwość poczucia prywatno-własnościowych ostateczności i spojrzenia bez złudzeń na życie tutaj – to oni, pod egidą/rangą Państwa, Narodu, Człowieka, Społeczeństwa i Ekonomii, żywcem ciągną nas w stronę „średniowiecza”: w stronę zabobonu, fatalizmu/woluntaryzmu, żebractwa, jałmużny, patriarchalizmu/autorytaryzmu, zatrudnieniowego seksizmu, nepotyzmu, kumoterstwa, monopoli, ceł, protekcjonizmu, abstrakcyjnego moralizatorstwa, mecenatu i filantropii...
Faszyzm jest więc nie tylko, jak to mawiała Klara Zetkin, karą za brak/niepowodzenie rewolucji socjalistycznej, ale również - jest karą za socjaldemokratyzm . Współcześnie, gdy socjalizm cofnął się do głębokiej defensywy politycznej, a samego kapitalizmu nie spuszcza się już na dzień z łańcucha, socjaldemokratyzm – poprzez wznoszenie „średniowieczno-romantycznych” osłon kapitalizmu, uczestnicząc obiektywnie w chronieniu, zakorzenianiu, reprodukowaniu i rozbudowywaniu współczesnych oraz „tradycyjnych” struktur i mentalności - socjaldemokratyzm organizuje tym samym strategiczny przystęp faszyzmowi.
Tymczasem w walce z kapitalizmem nie chodzi oczywiście o koszarowy Raj Podziału/Redystrybucji i Solidarności (chyba w wyzysku, płci, kolesiostwie i rodzince!), politykę socjalną, budżetowe łagodzenie „niedoli klas pracujących”, ratowanie „ubogich” czy „marginesu”. „Ludowi” konserwatyści/faszyści zawsze będą w tym lepsi i wiarygodniejsi/ popularniejsi od lewicy, natomiast samo fałszywe „publiczne” - i tak musi Tu ciągle upadać... Doprawdy, uspołecznienie ma bardziej dialektyczny sens, a rentowność, produktywność, wydajność, popyt/podaż, „niezależne” życie z własnej pracy, itd., to nie po prostu liberalne fanaberie!
Lecz według socjaldemokracji - tej „średniowiecznej” partii drobnomieszczan czy, jak kto woli, partii mądrej burżuazji - pokrycie jednego marnotrawstwa i niesprawiedliwości drugą załatwia sprawę. Im się zdaje, że można tu pójść na skróty, że - jak u Indian Bororo - wystarczy mgławica zapośredniczeń, aby kapitalistyczna struktura już nigdy nie dała o sobie znać... Chcą by robotnicy (nieważne, czy ci miejscowi, czy ci z odległych Indii/Chin) utrzymywali już nie tylko burżuazję, jakieś różne „średnie warstwy konsumpcji i usług”, ogarniętych – w tych warunkach - korupcją/nepotyzmem/kumoterstwem urzędników państwa kapitalistycznego czy trutni i zboczonych militarystów żołdactwa... Socjal-kapitaliści chcą więc już nie tylko, aby robotnicy sztucznie utrzymywali Tu, w tej barbarii!, społecznie bezużytecznych darmozjadów inteligencji humanistyczno-artystycznej (szczególnie tych, którzy w publicznych uczelniach „produkują” dziś całą masę żywego marnotrawstwa, nędzy i bezrobocia) , ale i nawet lumpenproletariat, bezrobotnych czy „margines” – czyli zupełnie nieproduktywnych pasożytów i nierobów, którzy do tego stanowią stale/potencjalnie dołującą w warunkach pracy i płacy konkurencję dla czynnych pracowników (w tym robotników): rezerwową armię bezrobotnych, zawsze skorą do najgorszych łajdactw i ekscesów wszelkiego dumpingu wobec pracujących, do skrajnego wysługiwania się prywaciarzom przeciw robotnikom!
Oczywiście, jakiś „lewicowiec” zaraz powie, że przecież oni są „nierobami” najczęściej „nie z własnej winy”. No tak, lecz jeśli w tym wszystkim chodziłoby tylko i jedynie o moralność, to czy np. „ludzie lewicy” uciekaliby się w swych wydawnictwach czy innych jeszcze, komercyjnych (!) przedsięwzięciach do już tak bezwstydnych form wyzysku i lumpen-konkurencji pracy jak (rotacyjne) staże i wolontariaty? Zaprawdę, jeśli szłoby tu tylko o „winę”, to „ludzie lewicy”, nauczyciele, politycy, prawnicy, dziennikarki, policjanci czy lekarze nie byliby takimi samymi (w stosunku do „autorytetu” swego „powołania”) dwulicowymi cwaniaczkami jak wszyscy inni tutaj...
Bez egzotycznych złudzeń! Tak jak „zachodnia cywilizacja” kapitalistyczna jest produktywniejsza, racjonalniejsza i sprawiedliwsza od wszelkiego tępego reliktu średniowiecza islamskiego, tak wszelki („lewicowy” czy „prawicowy”) socjaldemokratyzm – jest ciemniejszy i jeszcze bardziej nieuczciwszy niż liberalizm... Bo za darmo nie ma nic, a fałszywe życie społeczne z jałmużny, transferowego kuglarstwa czy na kredyt - w końcu wybucha i upada w otchłań! W swych „antyhumanistycznych”, pozbawionych zwodniczych sentymentów, intuicjach, teoriach oraz praktykach, w starciach z socjaldemokratyczno-konserwatywnym ciemniactwem, to właśnie oni - nie oglądający się wcale na „wyborcze”, prawdziwi liberałowie, mają rację... oczywiście, z wyjątkiem paru takich „małych szczegółów” jak np. prywatna własność społecznych środków produkcji. Lecz z tych, którzy mogą jeszcze publicznie mówić – to właśnie oni mówią nam sto razy więcej prawdy (o bezlitosnych koniecznościach - nie tylko - kapitalizmu) niż socjaldemokraci i „faszyści” (konserwatyści) razem wzięci. Naprawdę, w kapitalizmie nie można bezkarnie udawać socjalizmu: nie można wmawiać wszystkim, że da się Tu żyć godnie i przyzwoicie...
A jednak, jakże ochoczo masy (a w szczególności proletariusze/proletariuszki) popierają tą prokapitalistyczną taktykę (i „taktykę”), jakże ochoczo przystają na te iluzje... Dlaczego? Należy odwrócić perspektywę!
TO, CO JEST MITEM KLASY ROBOTNICZEJ
Zazwyczaj bowiem analizuje i krytykuje się (bardzo łatwo i przyjemnie) przede wszystkim ogólnie kapitalizm, burżuazję, drobnomieszczaństwo, Stany Zjednoczone, Związek Radziecki, „realny socjalizm” czy też partie komunistyczne (w Polsce PZPR) – klasę robotniczą natomiast traktując zupełnie bezkrytycznie i bałwochwalczo: jako ów nietykalny, święty obrazek...
Należy skończyć z tą megalomanią! Zresztą, skoro klasa robotnicza, z całymi tego konsekwencjami, jest „najniższą” klasą społeczeństwa, to przecież nie można tu ciągle robić ustępstw populizmowi i jakiemuś równaniu we wszystkim w dół. Nie można palić książek tylko dlatego, że nasz przyjaciel nie umie czytać! Takie coś się zawsze źle kończy... Pora więc spojrzeć na zagrożenia (dla walki z kapitalizmem) związane z samą klasą robotniczą.
Jak to? Zagrożenie dla walki z kapitalizmem ze strony robotników? Skandal! Ale nie ma się co oburzać, bo, faktycznie, ci którzy (nie tylko) w naszych czasach sami byli robotnikami (i dobrze wiedzą co się wtedy wyrabia z „przeciętną” jednostką) oraz/albo znają - nie z mitologii a - z praktyki (średni stan świadomości i „obyczajówkę”) zwyczajnych proletariuszy, zauważą: czy ludzie mający problemy z jakąś trochę szerszą (auto)refleksją, z jakimś bardziej rozbudowanym dyskursem, którym trudno sięgnąć myśleniem/wyobraźnią dalej niż to co bezpośrednio w rękach, przed oczami i w żołądku, czy ludzie biorący rzeczywistość w najbardziej wulgarno-potoczny sposób, o wyobrażeniach/usposobieniu często właśnie dobrodusznych/usłużnych „cielątek” albo, jak to byśmy dziś powiedzieli, „szalikowców”/„hip-hopowców”, jakiś rzezimieszków, krótkodystansowych cwaniaczków i kombinatorów, podniecających się prostackimi, najbardziej kiczowatymi i infantylnymi rozrywkami , entuzjastycznie ogarnięci „wschodnimi” ideologiami ascetyzmu/hedonizmu i prymitywnego, mrówczo-stadnego „solidaryzmu (tylko) oglądowego”, w praktyce codzienności intrygujący i walczący przeciw sobie wzajemnie (o miejsca pracy dla siebie, rodzinki i „znajomków”) zajadlej, jeśli już w ogóle - niż przeciw prywaciarzom (dobrym panom, którzy „dają pracę”) - czy klasowy agregat (właśnie, agregat!) takich jednostek, może po prostu „sam z siebie” walczyć o coś więcej niż o Rzeczy i Podział, o rzeczowe pozory i pozory podziału? O coś więcej niż bezpośredni, doraźny interes, „pokazówkę”, „urządzenie/dorobienie się” przy - dla nich - obojętnie jakich (albo najlepiej tych już obecnych/znanych, „normalnych” i „naturalnych”) stosunkach? O coś więcej niż posiadanie za wszelką cenę (niewolnictwa, wyzysku i stadności) na własność takich „naturalnych rzeczy” jak Arbeit, Rodzinka, Hacjenda, Samochodzik, Komóra, Biesiada i Okowita?...
Spokojnie, jak widać, akurat to równie dobrze – aż do ostatecznej katastrofy - może im zawsze (przejściowo) zapewniać („feudalny”) kapitalizm! – I to tak, aby doskonale zwalniać z wszelkiej odpowiedzialnosci/wyobraźni; w taki sposób i takim kosztem, by już nigdy nie mieć czasu ani siły na nic innego i niczego innego nie chcieć : by nie dystansować, nie zaprzątać sobie niepotrzebnie głowy i energii „kontekstem”, relacjami, życiem społecznym, polityką, filozofią czy sztuką, jakimiś „nierealistycznymi marzeniami”, by „nie bujać w obłokach”, tylko - by (ekstensywnie) „brać co dają” (bogowie), by się „nie wychylać” (w stadzie baranów) i iść przez życie „z nosem przy ziemi” (jak psy)... albo w niej ryć (jak świnie).
Nie oszukujmy się, dziś, w przeciwieństwie do zrewolucjonizowanych proletariuszy XIX i częściowo XX wieku , przeciętny robotnik to zwyczajny konserwatysta - bierny: praktykujący/myślący, że „taki już jest Świat i Ludzka Natura (w tym Geny!) i trzeba być jak inni: trzeba tak samo iść po trupach, trzeba się przystosować i płynąc z prądem - bo i tak już się nigdy nic nie zmieni”, albo bardziej aktywny: głosujący (w Polsce) na kieszonkowych „faszystów” z PiS a do tego jeszcze będący często przekonanym, że najlepszym lekiem na ten cały bajzel byłby rzeczywiście jakiś nowy Hitler/Darwin: już on by z tym dawno zrobił porządek, już on by to wszystko wyczyścił! „Pedałów”, transwestytów i pedofilów, różnych innych „dziwaków”, nieudaczników i „niezaradnych życiowo” (np. bezrobotnych), „ćpunów” i alkoholików, niepełnosprawnych, żebraków czy „psychicznych”, feministki, artystów, hipisów, pacyfistów i ekologów („czyńcie sobie Ziemię poddaną”!), polityków, (nawet robotniczych!) intelektualistów - tych „nierobów” i „mięczaków”, Żydów, Cyganów, „Żółtków” i „Ruskich” – wszystkich maruderów po prostu wrzuciłby do pieca! I po problemie: widzialna przyczyna zła i Zło samo – fizycznie znikłoby... I teraz, jeżeli takiemu proletariuszowi, już tradycyjnie, powiedział/a/byś coś o wyzysku, nędzy, katordze i jednostronności „bycia” robotnikiem, o tym, że nie/musi wykonywać czynności, które równie dobrze mógłby wykonywać automat o inteligencji tresowanej małpy i pociągowej sile koni, a przy tym, że nie/musi się jeszcze płaszczyć przed byle prywaciarskim chłystkiem – to taki robotnik, mimo iż jest to oczywista prawda (przynajmniej w perspektywie) stojąca po jego stronie, wydrapałby ci oczy!
Lecz to nie jest tak, że proletariuszki/robotnicy są po prostu zbałamuceni z zewnątrz przez ideologię socjaldemokratyzmu (wszystko jedno jakiej proweniencji), faszyzmu, jakąś zdradę „rewolucyjnej lewicy”, czy po prostu przez stało-okresowe zagrożenie nędzą. To się nie bierze znikąd! Musi być bowiem, rzeczywiście, już w sytuacji tej klasy coś takiego, co w ogóle umożliwia taką inwazję socjaldemokratyzmu i faszyzmu, inwazję kapitalistycznego konserwatyzmu: wewnętrzny przyczółek, który pozostawiony sam sobie, dodatkowo - pod naporem (systemowej) codzienności, prędzej będzie skręcał w idealistyczną i konformistyczną, niż historyczno-materialistyczną i rewolucyjną stronę.
Niestety, to wszystko więc nie jest po prostu (tylko) moralizowaniem, lecz raczej pewnym uwarunkowaniem strukturalnym. Już bowiem sam obszar/przedmiot, sposób i charakter działalności proletariuszy - w warunkach podziału pracy - musi manifestować się żywiołowo w idealizmie fizykalistyczno-naturalistycznego złudzenia bezpośredniości, a przynajmniej - w potężnej do niego skłonności... Do tego dopiero (i „jednocześnie”) należy właśnie dodawać kapitalistyczną „atomizację”, presję ekonomiczno-politycznych fluktuacji, ideologiczno-polityczną hegemonię klasy panującej, itd... Tak, fizykalizm i biologizm, naturalizm fizykalistyczno-witalistyczny jest podstawowym i najgroźniejszym, praktyczno-żywiołowym idealizmem klasy robotniczej - (rujnującym dla każdej świadomości/walki klasowej i walki o socjalizm) silnym „miejscem” zabezpieczania kapitalizmu wewnątrz jego największego wroga.
Strajk pod hasłem „pracy i chleba” to jeszcze nie rewolucja! Marks i Lenin mieli rację: instynkt (nawet klasowy) i żywiołowość to za mało - robotnicy sami dochodzą tu co najwyżej do „trade-unionizmu”... A jeśli już w ogóle tak wchodzą do walki politycznej - najprędzej kierują się (i są podatni do kierowania ich) ku konserwatywnemu socjaldemokratyzmowi, albo, co gorsza, ku „rewolucyjnemu” narodowemu socjalizmowi. Czyż Engels nie mawiał, iż antysemityzm to „socjalizm dla ubogich”? – (również) dla ubogich ubogą świadomością na granicy instynktu poczętego z „oczywistej”, plugawej, trywialnej i lepkiej, rzeczowo-zmysłowej codzienności kapitalizmu.
To, co jest więc głównym mitem klasy robotniczej, to to, że – robotnicy potrafią sami, że są ciągle/zawsze skłonni „oddolnie”, w spontanicznym i masowym ruchu/zrywie obalić kapitalizm i wywalczyć socjalizm... Faktycznie, (dosłowna) „czysta robotniczość”, „autonomia robotnicza”, „robotnicza samorządność”, „związkowość”... to wszystko i (w prostej linii, automatycznie) socjalizm - to rzecz co najmniej tak samo wątpliwa, jak to, że robotnicy od razu, z („własnego”) miejsca, w prosty i oczywisty sposób rzekomo „praktycznie (w domyśle: rewolucyjnie) ustosunkowują się do świata”...
[. . .]
Ale, z kolei, tym bardziej nie jest też tak, jak się wydaje tym naszym współczesnym, oderwanym od podstawowych realiów i emocji, neomarksistowskim „arystokratom”, tym żyjącym (nie wiadomo jakim Tu jeszcze cudem) w publiczno-uniwersyteckich gettach „wykształciuchom”, którzy, brzydząc się rozczarowująco prymitywnymi masami, „propagandą” i brutalną walką polityczną, praktykują/myślą, że to właśnie po prostu sami „mili, mądrzy i kulturalni ludzie”: („lewicowi”) filozofowie, artyści, naukowcy, studenci, metropolitalne mniejszości/subkultury, „nowe ruchy społeczne”, stołeczni urzędnicy itd., heroicznie zdobędą/utrzymają dla ludzkości inny, wspanialszy świat...
[. . .]
Dawid Okularczyk