Od komunizmu w sieci, do komunizmu wszędzie
Stwierdzenie, że żyjemy w ciekawych czasach może się wydać banałem. Jednak nie mogę się oprzeć zadziwieniu, gdy patrzę jak przestarzałe idee i przesądy, które tak długo pokutowały w społeczeństwie, trafiają na nieznany sobie grunt i gdy rozlatują się składające się na nie założenia. Okoliczności, w których najbardziej sprzeczne ideologie, oraz ludzie zupełnie bezideowi, występują żywiołowo i z dużym przekonaniem w jednej sprawie są z pewnością niezwykłe. Pomieszanie pojęć z jednej strony, a bezideowość i bezmyślna konsumpcyjność, które dotąd paraliżowały społeczeństwo, nagle - pod wypływem magicznej różdżki w ręku aroganckiej do bólu władzy – ustąpiły. Niezależnie od motywacji, które stoją za ich działaniami, wszyscy się zjednoczyli w jednym celu.
Jedni nazwali to „walką z komuną”, my to nazwaliśmy walką z kapitałem. Jedni chcą zachować „wartości wolnorynkowe” w sieci, my chcemy zachować jej charakter komunistyczny. To tylko słowa. W istocie, chcemy tego samego. W ten sposób absurdalnie nieaktualne pojęcia zderzyły się i wprodukowały jakąś nową świadomość, która dopiero musi się opisać. Jeden z czytelników CIA opisał zaistniałą sytuację taką szaradą:
Gdyby tylko wolny rynek był niekomunistyczny, to kapitalizm musiał by być komunistyczny ;-)
Czytający to zdanie musi doznać przyjemnego krótkiego spięcia w swoich zwojach mózgowych, jednak zdanie to wbrew pozorom jest całkiem sensowne. W pojęciu libertarian, obecny system stanowi „wolny rynek wynaturzony przez komunizm”, a więc gdyby pozbawić go charakteru „komunistycznego” (przez co libertarianie rozumieją biurokrację i monopole, dzięki którym rosną korporacje), osiągnięto by stan wolności, który my byśmy nazwali komunistycznym. To oczywiście uproszczenie, bo kapitalizm nie opiera się tylko na przemocy państwa i biurokracji, ale także na akumulacji kapitału, która pozwala tworzyć i utrwalać nierówności.
Tym, czego nie rozumieją libertarianie jest fakt, że własność intelektualna jest złem nie dlatego, że jej produkt jest niematerialny i nie dlatego, że jego naturalna obfitość jest nieograniczona. Nie jest specyficznie zła także dlatego, że monopole próbują narzucić sztuczny niedobór produktów niematerialnych w celu czerpania z nich zysków. Nie jest też specyficznie zła dlatego, że producent produktu intelektualnego może zbyt długo zarabiać na własności swojego pomysłu bez wkładania weń dodatkowej pracy. Te wszystkie cechy dotyczą własności w ogóle, a nie specyficznie własności intelektualnej.
Rewolucja przemysłowa sprawiła, że wszelkie dobra materialne są dostępne w nieograniczonych praktycznie ilościach. Jednak dostęp do nich jest sztucznie ograniczony przez niedobór generowany w celu kumulowania zysków. Istota kapitalizmu pozwala również na czerpanie przez zbyt długi czas korzyści z wcześniej włożonej pracy, bez konieczności wykonywania pracy dodatkowej. Tak się dzieje zarówno w przypadku kapitału edukacyjnego, zdobytego przez studentów, kapitału społecznego w postaci kontaktów i możliwości zdobytego przez polityków i uczestników najróżniejszych ruchów itp. Ten kapitał – raz zdobyty - pozwala zwielokrotnić szanse zarobkowe przy niewspółmiernie małym zaangażowaniu dalszej pracy. To jest właśnie sedno praw autorskich. Ale tantiemy pobierane przy odsłuchaniu piosenki nie różnią się niczym od czynszu pobieranego wciąż na nowo od wynajmowanego mieszkania. Różnica polegająca na tym, że mieszkania nie można jednocześnie wynająć jeszcze innej osobie i że koszt odtworzenia kapitału (remont) jest wyższy, nie jest różnicą istotną. Oznacza to tylko, że na kapitale intelektualnym można więcej zarobić. Ale podstawowy problem polega na tym, że kapitalista zarabia na SWOJEJ WŁASNOŚCI, a nie na SWOJEJ PRACY.
Społeczeństwo konsumentów, które pozostawało obojętne na tragedie rozgrywające się pod jego nosem: eksmisje chorych i starszych ludzi na bruk, zagarnianie majątku publicznego na niespotykaną dotąd skalę przez mafie powiązane z władzą, nagle się obudziło. Hipsterom nie przeszkadzał wyzysk pracowników tymczasowych w Starbucksie i Coffee Heaven, gdzie mogli pokazać się ze swoimi znajomymi. Nawet wtedy, gdy kosztowne gadżety utwierdzające ich w statusie konsumentów, iPhony i iPady wymagały, by tyrali za grosze na takich samych umowach śmieciowych. Wyzysk panujący w „realnej” gospodarce nie budził ich zastrzeżeń. Dla nich, było tak od zawsze.
Jednak w sieci było inaczej. Od kiedy pamiętają, panował tam komunizm (w faktycznym rozumieniu tego słowa), czyli współdzielenie dóbr między wszystkimi potrzebującymi, bez podziału na producentów i konsumentów. Na zasadach komunistycznych powstała Wikipedia – dzięki dobrowolnej pracy ludzi, których jedyną motywacją jest podzielenie się wiedzą z innymi, w związku z prestiżem i satysfakcją jaką to daje. Dokładnie ta sama motywacja nakłania członka prymitywnego plemienia Indian, Polinezyjczyków, czy Berberów opisywanych przez Bronisława Malinowskiego, Margaret Mead i Pierre’a Bourdieu do prześcigania się w ofiarowywaniu społeczności swoich dóbr materialnych, w (słusznym) oczekiwaniu, że jego hojność zostanie w dwójnasób wynagrodzona przez hojność wszystkich pozostałych członków społeczności i szacunek jakim będą się wzajemnie darzyć.
Teraz, gdy logika rynku kapitalistycznego, która już dawno temu zniszczyła pierwotny komunizm w realnej gospodarce, dotarła wreszcie do ostatniego raju zamieszkanego przez ród Avatarów, by bezpowrotnie go zniszczyć i zamienić na piekło konkurencji, wyzysku i produkcji dla samej produkcji, a nie dla spełniania ludzkich potrzeb, mieszkańcy świata wirtualnego instynktownie wystąpili, by bronić swojej dotychczasowej wolności. Być może tym silniej, im bardziej byli wyalienowani dotychczas z prawdziwego życia społecznego. Nieprzypadkowo chyba protesty przeciw ACTA wybuchły z taką siłą właśnie w Polsce, gdzie w ciągu ostatnich 20 lat ruch społecznego protestu był najsłabszy i najrzadziej wychodził na ulicę w całej współczesnej Europie.
Nadeszła niezwykła chwila, w której kruszą się neoliberalne zabobony, wraz z reprezentującą je władzą, która niezwykle mocno przyczyniła się do własnej kompromitacji. Nareszcie nadchodzi czas odzyskania szacunku dla idei obszaru własności wspólnej i gwarantowanych ludziom praw, które nie wynikają z ich statusu jako towarów na rynku, ale z ich praw jako istot obdarzonych potrzebami.