Dr. Ring Ding na zakończenie roku

Blog | dancehall | doctor's darling | dr. ring ding | madness | reggae | relacje | ska | the senior all stars | wrocław

Jak można było przeczytać w zapowiedzi koncertowej, Dr. Ring Ding to champion i weteran niemieckiej sceny reggae, który łączy muzykę ska, reggae, calypso oraz dancehall w jedną całość. W swojej karierze zagrał ponad 450 koncertów oraz wydał 5 albumów. Dorobek dość spory. Nie dziwi więc fakt, że koncert był dość ostro promowany, wszak zaproszono niemiecką “gwiazdę” w ramach europejskiej trasy.

Dr Ring Ding
Dr. Ring Ding (fot. Tomasso)

Dr. Ring Ding swoją popularność zawdzięcza także dzięki temu, że żaden z niemieckich producentów nie może sobie wyobrazić swojego nowego riddimu bez jego udziału. A to dość dobry kierunek na ciągłą promocję i istnienie na scenie oraz w umysłach sympatyków jamajskich dzwięków. Jako jeden z pierwszych wykonawców w Niemczech Dr. Ring Ding połączył scenę ska i reggae, oraz otworzył serca wielu ludzi na „pozytywne wibracje“.

Sam koncert, mimo ofensywy reklamowej, nie ściągnął zbyt wielu ludzi. Dlaczego? Z prostego powodu. Niedziela. Nie był to dość zachęcający dzień na nocne szaleństwo. Do tego sam Wrocław, który oferuje zbyt wiele wydarzeń kulturalnych – niestety - rozprasza środowisko imprezowe.

Dr. Ring Ding (bez The Senior All Stars) nawijał takie hiciory jak „Doctor’s Darling”, „Ram Di Dance”, czy „Fever”. Publiczność nie marudziła i skocznie się gibała w rytm jamajskich dźwięków. Parkiet szalał przez cały koncert, a z nim także zainteresowanie medialne.

Niektórzy – w tym ja – marudzili na czerwone oświetlenie sceniczne. Ten, kto robi zdjęcia wydarzeń kulturalnych, wie jak może to spierdolić klimat zdjęć, a późniejsza obróbka w PS czy innym programie staje się jedną wielką katorgą. Czasami trzeba było się ratować lampą, co dawało wręcz odwrotny efekt. Oświetlenie sceniczne jest problemem nie tylko Madnessu, ale także innych klubów muzycznych we Wrocławiu. Nie wiem, czym kierują się właściciele knajp, napierdalając tym chujowym kolorem na scenę, pomimo iż mają do wyboru ciekawsze oświetlenie. To w sumie taka uwaga techniczna z mojej strony.

Reasumując. Koncert wypadł bardzo dobrze, mimo kameralnej atmosfery. Dr. Ring Ding może i nie powalił na kolana, ale zagrał dość charyzmatycznie i przypomniał się wrocławskiej publiczności. Takiego wydarzenia brakowało, tym bardziej przed końcem roku, kiedy większość klubów zamknęła swoje bramy koncertowe. Wiele utworów było wcześniej lansowanych przez klub przy okazji cyklicznych imprez, więc każdy mógł się przekonać jak brzmi na żywo. Dla mnie prezentował się dość przekonująco, ale niestety nie dość rewelacyjnie.

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.