Jacques Ellul: Jaka anarchia?

Publicystyka | Ruch anarchistyczny | Wybory

Fragment książki Jacquesa Ellula traktujący o kwestii anarchizmu, parlamentaryzmu i partii politycznych.

Wiem oczywiście, że istnieje wiele form i nurtów anarchizmu, i chciałbym po prostu sprecyzować tutaj, o jakiej anarchii mówię. Po pierwsze chciałbym zaznaczyć, że stanowczo wyrzekam się przemocy. W konsekwencji nie mogę zaakceptować ani nihilistów, ani tych anarchistów, którzy jako sposób działania obrali przemoc. Niewątpliwie bardzo dobrze rozumiem to uciekanie się do zamachów, do przemocy. Pamiętam, że kiedy miałem ze 20 lat, któregoś dnia przechodziłem w Paryżu koło Giełdy i pomyślałem sobie: „Tak, dobrze by było podłożyć bombę w tym budynku, oczywiście w niczym by to nie zniszczyło kapitalizmu, ale miałoby wymiar symbolu i ostrzeżenia!”. Ma się rozumieć, nie znałem nikogo, kto byłby w stanie wyprodukować bombę i nie zrobiłem tego! Wierzę, że posługiwanie się przemocą można wytłumaczyć w trzech sytuacjach. Po pierwsze istniała doktryna rosyjskich nihilistów: jeśli zacznie się systematycznie mordować tych, którzy dzierżą władzę, ministrów, generałów, szefów policji, z upływem czasu ludzie będą tak mocno bać się zajmować te stanowiska, że utnie się głowę Państwu i stanie się ono łatwe do zniszczenia. Wielu aktualnych terrorystów ma prawie tę samą orientację. Jest to jednak błędne oszacowanie zdolności oporu i reakcji tych potężnych organizmów… i społeczeństwa! Drugi aspekt to kwestia beznadziei, kiedy wyczerpały się wszystkie sposoby działania lub kiedy się dogłębnie zrozumiało wytrzymałość „systemu”, kiedy człowiek czuje się bezradnym wobec coraz bardziej konformistycznego społeczeństwa, wobec coraz potężniejszej administracji, wobec niezachwianego systemu ekonomicznego (któż mógłby pokonać przedsiębiorstwo międzynarodowe?), wówczas przemoc staje się swego rodzaju krzykiem rozpaczy, ostatecznym aktem, poprzez który chce się zamanifestować publicznie swoją niezgodę i nienawiść wobec tej tyranii. „To skowyt dzisiejszej rozpaczy” (J. Rictus). Jest to jednak również stwierdzenie, że nie ma innych sposobów działania ani żadnego powodu do nadziei. Wreszcie trzeci aspekt to ten, do którego już czyniłem aluzje: symbolika i znak. Ostrzeżenie, że wasze społeczeństwo jest bardziej kruche, niż wam się wydaje i że istnieją sekretne siły, które usiłują je zniszczyć. Jakakolwiek byłaby jej motywacja, jestem przeciwny przemocy i zamachom. I to na dwóch poziomach: pierwszy jest po prostu taktyczny! Od niedawna mamy doświadczenie, że dobrze prowadzone działania bez przemocy (jednak wymaga to dużej dyscypliny i przemyślanej strategii) są dużo bardziej skuteczne, niż ruchy używające przemocy (chyba, że chodzi o wywoływanie prawdziwej rewolucji!). Nie przypominajmy sukcesów Gandhiego, ale bliższe nam, jest bowiem jasne, że M. Luther King wybitnie przyczynił się do postępów w sprawie Afroamerykanów, podczas gdy ruchy, które działały później, Black Muslims i Black Panthers, twierdzące, że zmiany nie następują wystarczająco szybko i chcące działać szybciej poprzez przemoc we wszystkich jej postaciach, nie tylko nic nie uzyskały, ale w dodatku utraciły pewną ilość zdobyczy M. Luthera Kinga. W ten sam sposób, podczas gdy wszystkie ruchy posługujące się przemocą w Berlinie w 53 roku, następnie na Węgrzech i w Czechosłowacji odniosły porażkę, Lech Wałęsa, któremu udało się dopilnować w swoim związku zawodowym wyjątkowej dyscypliny nie używania przemocy, utrzymuje od lat polski rząd na przegranych pozycjach. Taka też była jedna z podstawowych zasad związkowców w latach 1900–1910: strajk tak, ale nigdy przemoc. Również w Południowej Afryce (choć z pewnością będzie to podważane przez wielu), wielki wódz zuluski, Buthelezi optuje za strategią całkowitego braku przemocy, stając w totalnej opozycji do Mandeli (z plemienia Xhosa) i według wszystkich informacji, jakie posiadam, mógłby uzyskać nieskończenie więcej dla zniesienia apartheidu, niż niespójna przemoc (i często (przemoc) pomiędzy Czarnymi) praktykowana przez ANC. Autorytarny rząd nie może odpowiedzieć na przemoc inaczej, niż przemocą.

Mój drugi powód jest oczywiście chrześcijańskiej natury: główny sens orientacji biblijnej to posługiwanie się miłością, nigdy nie jest to relacja przemocy (pomimo opisów wojen w Starym Testamencie, które są, przyznaję to bez oporu, bardzo kłopotliwe!). Niestosowanie przemocy wobec ludzi władzy nie oznacza jednak, że „nie należy nic robić”! Mogę wykazać, że chrześcijaństwo dokładnie przewiduje odrzucenie władzy, ewentualnie walkę z nią, ale teksty o tym zostały zatarte przez wieki przymierza „Tronu z Ołtarzem”. Tym bardziej, że papież będąc głową Państwa, bardzo często zachowywał się bardziej jak głowa Państwa, niż jak głowa Kościoła. Jeśli odrzucę anarchizm używający przemocy, pozostaje anarchizm pacyfistyczny, anty-nacjonalistyczny, moralny, anty-demokratyczny (tzn. wrogi fałszywej demokracji Państw burżuazyjnych), działający poprzez środki perswazji, poprzez tworzenie małych grup i sieci powiązań, obnażający kłamstwa i wyzysk, mający na celu rzeczywiste obalenie wszelkich władz, przejęcie głosu przez prostych ludzi i samoorganizację. To wszystko jest bardzo zbliżone do Bakunina. Jest jednak jedna kwestia, która pozostaje sporna, mianowicie uczestnictwo w wyborach: czy anarchiści powinni głosować? A jeśli tak, to czy powinni zaprezentować się jako partia? Jeśli o mnie chodzi, w zgodzie z wieloma reprezentantami anarchizmu, na oba pytania odpowiadam negatywnie. Nie ulega bowiem wątpliwości, że głosowanie jest już uczestniczeniem w organizowaniu fałszywej demokracji ustanowionej przez władzę i burżuazję. Czy głosuje się na lewicę, czy na prawicę, efekt jest ten sam. Zorganizowanie się w partię oznacza z konieczności przyjęcie struktury hierarchicznej i chęć uczestniczenia we władzy. Tymczasem nigdy nie można zapominać, jak wielki szkodliwy wpływ może mieć uzyskanie pewnej władzy politycznej: poczynając od afery Mitteranda, kiedy ex-socjaliści i byli przywódcy związków zawodowych doszli do władzy, w latach 1900–1910 można było zauważyć, jak błyskawicznie stali się największymi wrogami syndykalizmu; wystarczy przywołać Clemenceau i Brianda. Dlatego też w ruchu ekologistów, który bywa bardzo zbliżony do anarchizmu, zawsze sprzeciwiałem się udziałowi w polityce. Jestem całkowicie wrogo nastawiony do ruchu Zielonych, zresztą we Francji dobrze widzieliśmy, jakie były rezultaty politycznego udziału ekologistów w wyborach: podział ruchu na kilka konkurencyjnych stowarzyszeń, publicznie deklarowana wrogość trzech ekologicznych „przywódców” do siebie, utrata z pola widzenia prawdziwych celów na korzyść debaty o sztucznych problemach (na przykład taktycznych), wydawanie pieniędzy na kampanie wyborcze itd., bez żadnych rezultatów: w moim mniemaniu to właśnie udział ekologistów w wyborach doprowadził do utraty dużej części ich wpływów. Należy radykalnie odmawiać udziału w politycznej grze, która nie może zmienić niczego istotnego w naszym społeczeństwie. Jest ono bowiem zbyt skomplikowane, interesy i struktury są zbyt mocno wzajemnie połączone, by można było oczekiwać jakichkolwiek zmian na drodze politycznej. Przykład międzynarodowych korporacji jest aż nadto wymowny: lewica będąca u władzy nie jest w stanie zmienić gospodarki kraju z powodu światowej solidarności ekonomicznej. Ci, którzy twierdzili, że globalna rewolucja jest potrzebna, aby nie skończyło się jedynie na zmianie rządu, mieli rację.

Czy powinniśmy w związku z tym odrzucić „działanie”? Oto, co słyszymy nieustannie, gdy prezentuje się radykalne poglądy. To tak, jakby polityka była jedyną metodą działania. Wierzę, że anarchia implikuje przede wszystkim „sprzeciw sumienia”. Wobec wszystkiego, co czyni nasze społeczeństwo kapitalistycznym (lub zdegenerowanym socjalistycznym) i imperialistycznym (w równym stopniu burżuazyjnym, komunistycznym, białym, żółtym czy czarnym). Sprzeciw sumienia nie może ograniczać się jedynie do sprzeciwu wobec służby wojskowej, jest to sprzeciw wobec wszystkich wymogów i zobowiązań narzucanych przez nasze społeczeństwo. Sprzeciw wobec podatków i równie dobrze wobec szczepień, obowiązkowego szkolnictwa itd. Oczywiście jestem przychylnie nastawiony do szkolnictwa, ale pod warunkiem, że jest ono prawdziwie dostosowane do dzieci i nie jest „obowiązkowe” w sytuacji, kiedy dziecko wyraźnie „nie jest stworzone” do przyswojenia danych intelektualnych: należy kształtować szkolnictwo zgodnie z talentami dzieci. Co do szczepień, myślę o [pewnym] znaczącym przypadku. Mój przyjaciel (doktor prawa i licencjat matematyki, któremu blisko do anarchizmu), zdecydował się na powrót na wieś. Taki prawdziwy powrót. W Górnej Loarze, bardzo trudnym regionie, od 10 lat hoduje bydło na wyżynach. Tylko że (i dlatego właśnie opowiadam jego historię), sprzeciwił się obowiązkowemu zaszczepieniu całego swojego stada przeciw pryszczycy, twierdząc, że nie ma żadnej przyczyny, by zwierzę hodowane troskliwie i z dala od innych stad zaraziło się pryszczycą. W tym momencie właśnie historia staje się ciekawa: Został ukarany przez oficjalne służby weterynaryjne, które wystawiły mu mandat. Wniósł wówczas sprawę do sądu, gromadząc pokaźną dokumentację, w szczególności na temat szkodliwości szczepionek i wypadków związanych z ich stosowaniem. Przegrał w pierwszej instancji. Odwołał się od wyroku, uzyskał raporty biologów i uznanych weterynarzy, a sąd apelacyjny triumfalnie oczyścił go z zarzutów. To bardzo dobry przykład na to, w jaki sposób możemy odnaleźć coś na kształt przestrzeni wolności w kleszczach aktualnych uregulowań prawnych. Trzeba być zmotywowanym i nie rozpraszać swoich wysiłków: należy zaatakować w jednym punkcie i wygrać, odpierając administrację i jej prawa. Mieliśmy porównywalne doświadczenie w naszej walce przeciwko Międzyministerialnej Komisji Zagospodarowania Wybrzeża Akwitanii. Za cenę ogromnych wysiłków udało się nam powstrzymać pewną liczbę projektów, które mogły się okazać katastrofalne dla lokalnej ludności, ale trzeba było wielu procesów sądowych, a nawet (wystąpień) przed Radą Stanu. Oczywiście są to tylko małe akcje, ale jeśli podejmiemy ich wiele, jeśli pozostaniemy czujni, możemy doprowadzić do zmniejszenia wszechobecności Państwa. I to nawet biorąc pod uwagę fakt, że „decentralizacja” przeprowadzona z dużym rozgłosem przez Defferre’a znacznie utrudniła obronę wolności. Bo dziś przeciwnikiem nie jest już centralne państwo, ale wszechwładza i wszechobecność administracji. Trzeba więc starać się sprzeciwiać wszystkiemu, oczywiście także policji. Albo deregulacji procesu karnego. Należy demaskować ideologiczne kłamstwa rozmaitych władz, a w szczególności wykazać, że słynna teoria „Państwa prawa”, która usypia demokrację, jest fałszywa od początku do końca. Państwo nie przestrzega praw, które samo sobie narzuca! Wszystkie prezenty pochodzące od Państwa należy traktować podejrzliwie. Trzeba zawsze pamiętać, że ”rządzi ten, kto płaci”. Mam tu na myśli wyjątkowe przedsięwzięcie z 1956 r., jakim były kluby profilaktyczne mające zapobiegać nieprzystosowaniu młodzieży (których założeniem było, że to nie młodzież jest nieprzystosowana, ale samo społeczeństwo…). Dopóki kluby były finansowane na wiele sposobów, włącznie z subsydiowaniem, działały wspaniale i przynosiły doskonałe efekty, nie poprzez dopasowywanie młodych ludzi do społeczeństwa, ale pomagając im samodzielnie rozwijać własną osobowość i przekształcić zachowania destrukcyjne (czarne bluzy, narkotyki itp.), w zachowania konstruktywne i pozytywne. Wszystko się zmieniło, gdy państwo przejęło całkowicie finansowanie, wierząc, pod rządami ministra Mauroy, że właśnie wynalazło profilaktykę, i gdy stworzyło Narodową Radę Profilaktyki, co okazało się katastrofalne w skutkach.

Muszę tu podkreślić, że podejmując tego typu wysiłki nie można być samym. Mam tu na myśli akcję, która byłaby bardzo ważna: sprzeciw wobec podatków. Naturalnie, jeśli jeden podatnik zdecyduje się przestać płacić podatki, albo – w innym wypadku – odmówi płacenia części przeznaczonej na wydatki wojskowe, nie będzie to stanowiło żadnego problemu: zostanie on skazany, jego majątek zajęty itd. W sprawach takiego rzędu musi być nas wielu, jeśli 6 tysięcy, 20 tysięcy podatników porozumie się w takiej akcji, Państwo znajdzie się w niezręcznej sytuacji, zwłaszcza, gdy uda się pozyskać zainteresowanie mediów. Jednak wymaga to długich przygotowań, kampanii wykładów, ulotek itd. Szybsza w realizacji, lecz również wymagająca wielu zróżnicowanych uczestników jest szkoła zorganizowana przez rodziców na marginesie zarówno szkolnictwa publicznego, jak i „oficjalnego” prywatnego. Byłaby to po prostu szkoła, którą kilkudziesięciu rodziców decyduje się zorganizować między sobą, niektórzy z nich zapewniając nauczanie w znanych im dziedzinach pod nadzorem kilku osób posiadających tytuły uniwersyteckie pozwalające na nauczanie. Można również wybrać inną formułę, jak liceum Saint Nazaire, powołane do życia przez brata Cohen-Bendita, gdzie instytucja jest w rzeczywistości zarządzana przez prawdziwych reprezentantów trzech uczestniczących grup: uczniów, rodziców, nauczycieli… Za każdym razem, gdy jest to tylko możliwe, trzeba się zorganizować na marginesie władz (politycznych, finansowych, administracyjnych, prawnych itd.) na planie czysto indywidualnym. Zabawny osobisty przykład pochodzi z czasów, gdy byliśmy uchodźcami na wsi. Po dwóch latach zdobyliśmy zaufanie i przyjaźń miejscowych. Wtedy właśnie zaczęła się dziwna historia: ponieważ wszyscy mieszkańcy wiedzieli, że studiowałem prawo, zaczęli do mnie przychodzić nie tylko po poradę, ale prosili także, bym decydował w kwestiach spornych i urządzał rozprawy! W ten oto sposób przyjąłem rolę adwokata, sędziego pokoju, a nawet notariusza: oczywiście te usługi (darmowe) były nic nie warte w oczach prawa, ale miały pełną wartość dla zainteresowanych stron i kiedy udało mi się otrzymać podpisy wszystkich pod pismem rozstrzygającym jakiś problem, spór itp., wszyscy uznawali je za równie solidne i prawomocne, co pismo oficjalne… Naturalnie, te skromne przykłady marginalnych akcji odrzucających władzę nie powinny skłaniać nas do zaniedbywania konieczności ideologicznego szerzenia myśli anarchistycznej. Uważam, że nasza epoka temu sprzyja, wobec obecnej całkowitej próżni myśli politycznej. Pomiędzy liberałami, którzy wciąż myślą, że są w XIX w., socjalistami, którzy nie mają nic wspólnego z jakąkolwiek formą socjalizmu i komunistami, którzy są po prostu śmieszni i nie potrafią wyjść poza post-stalinizm, w obliczu związków zawodowych, które interesuje jedynie obrona korporacyjna, w tej wielkiej pustce myśl anarchistyczna ma swoje szanse, jeśli tylko się unowocześni i oprze na istniejących akceptowalnych zalążkach (jedna z frakcji ekologistów, być może nurt samorządności pracowniczej…).

Za: J. Ellul, Anarchia i chrześcijaństwo, Poznań 2015, s. 19-28

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.