Jak Kreml fałszował wybory

Publicystyka

Nie ma wątpliwości, że Miedwiediew wygrałby wybory prezydenckie w Rosji, nawet bez "pomocy" władz. Jednak Kreml dmucha na zimne: "martwe dusze", lekceważenie przepisów i protokoły wypełniane "z sufitu" zapewniły odpowiednie wyniki. Wbrew pozorom, nietrudno to zdemaskować, co udowodnili nieliczni odważni Rosjanie. Manipulacja wyborcza zaczyna się oczywiście na długo przed dniem głosowania. Urabianie opinii publicznej dzięki kontroli nad mediami, nadużywanie stanowisk publicznych na każdym szczeblu administracji, manipulacja przepisami wyborczymi, „odpowiedni” skład komisji wyborczych i wiele innych środków umożliwiają selekcję kandydatów i partii już na wstępnym etapie. W ten sposób wyborca dostaje do ręki listę kandydatów, z których każdy jest mniej lub bardziej związany z Kremlem. Klasycznym przykładem takiego mechanizmu w tych wyborach było wyeliminowanie kandydata opozycji Michaiła Kasjanowa już na etapie zbierania głosów poparcia dla kandydatury.

„Martwe dusze”... ożywają

Jedną z najbardziej oczywistych manipulacji jest układanie list uprawnionych do głosowania. Jeszcze w czerwcu 2007, wg oficjalnych danych, w Rosji było 107,6 mln wyborców. Pół roku później, w czasie wyborów do parlamentu, okazało się, że liczba ta wynosi już półtora miliona osób więcej! Zadziwiający wzrost liczby ludności Rosji w środku katastrofy demograficznej - rocznie populacja zmniejsza się o średnio 700 tys. ludzi (od 150 mln w 1991 do 141 mln obecnie). W marcu br. natomiast liczba uprawnionych do głosowania... wróciła do poziomu 107 mln. Bo tym razem Kremlowi zależało bardziej na możliwie wysokiej frekwencji, a nie konkretnej liczbie głosów poparcia. W ten sposób, jak zauważył „Kommiersant”, w ciągu trzech miesięcy w samym St. Petersburgu z ludności dorosłej ubyła co dziesiąta osoba...

Kaukaska licencja na głosowanie

Bezczelne fałszowanie już w dniu wyborów to była dotychczas specjalność takich republik, jak Tatarstan, Baszkortostan, a zwłaszcza republik Północnego Kaukazu.

Najgłośniejszy skandal miał miejsce w Inguszetii. W grudniowych wyborach oficjalnie była tam 98-proc. frekwencja i ponad 90-proc. poparcie dla partii Kremla. Tyle, że kilka tygodni później, w rezultacie spontanicznej akcji protestu, pod społeczną listą „Nie głosowałem!” widniały już podpisy ponad połowy dorosłych Inguszów. Fałszerstwo było tak oczywiste, że nawet szef Centralnej Komisji Wyborczej, Czurow ogłosił przed marcowymi wyborami, że poleci zainstalowanie kamer we wszystkich lokalach wyborczych Inguszetii. Oczywiście, w końcu nie było nawet jednej. 2 marca oficjalnie okazało się, że frekwencja wyniosła 92 proc., a 91 proc. głosów padło na Miedwiediewa. Jednak niezależni obserwatorzy doliczyli się zaledwie 5752 głosujących – ok. 3,5 proc. uprawnionych.

Co gorsza, podobne praktyki tym razem zastosowano także w miastach Rosji właściwej. Andriej Buzin, szef Międzyregionalnego Stowarzyszenia Niezależnych Wyborców, wskazuje jako przykład komisję wyborczą nr 1257 w Moskwie, gdzie była 100-proc. frekwencja.

Wyborcy z Murmańska

2 marca wieczorem petersburski działacz liberalnego „Jabłoka” Maksim Reznik pojawił się w małej lokalnej telewizji i opowiedział o eksperymencie, jaki przeprowadził w dniu głosowania. Z sześcioma kolegami złożyli wizytę w siedmiu komisjach wyborczych w Petersburgu. W każdej mówili, że są z Murmańska, że chcieliby zagłosować na Miedwiediewa, ale niestety nie wzięli ze sobą dokumentów i pozwolenia na głosowanie zamiejscowe.

Za każdym razem pozwalano im oddać głos, łamiąc rzecz jasna prawo.

Następnego dnia Reznik został aresztowany w środku nocy pod zarzutem zaatakowania milicjanta. Sąd nie pozwolił, żeby opozycjonista odpowiadał z wolnej stopy. Grozi mu sześć lat więzienia.

Podobny eksperyment, jak Reznik, tyle, że w Moskwie, przeprowadził szef młodzieżówki „Jabłoka” Ilja Jaszin. Z kolegą z Murmańska przeszli się po siedmiu stołecznych komisjach. Wszędzie kolega mówił, że zapomniał zabrać z domu uprawnienia do głosowania pozamiejscowego, ale chce głosować na Miedwiediewa. Mimo tego, w pięciu z siedmiu komisji dostał kartę do głosowania.

Protokoły in blanco

„Nowaja Gazieta” przytacza z kolei historię znanej liberalnej aktywistki z St. Petersburga Olgi Pokrowskiej. Cały dzień spędziła w komisji wyborczej nr 488. Po przeliczeniu głosów i sporządzeniu protokołu, poprosiła członków komisji o jego kopię. Dostała ją, potwierdzoną nawet pieczęcią i podpisami. Potem pojechała z przewodniczącym komisji do komisji obwodowej. Tam, nie krępując się nawet jej obecności, oddano dwa protokoły: jeden wcześniej wypełniony, drugi – czysty, ale z podpisami i pieczęciami.

Następnego dnia, po publikacji wyników przez komisję obwodową, Pokrowskaja porównała kopię protokołu, który dostała w lokalu wyborczym z protokołem „oficjalnym”. Okazało się, że liczby głosów oddanych na Bogdanowa, Żyrinowskiego i Ziuganowa są na obu dokumentach identyczne. Miedwiediew w „protokole Pokrowskiej” miał 620 głosów, a „oficjalnie” - 1412...

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.