Jan Peszek: Wolność bliska anarchii

Blog

Wywiad z Janem Peszkiem.

Peszek: Wolność bliska anarchii.

Czy to prawda, że nie czyta Pan gazet?

Jan Peszek: Od lat nie czytam, z założenia. Choć szczątkowe informacje do mnie dochodzą.

Skąd Pan czerpie informacje o życiu? Może nie jest Panu potrzebna ta wiedza?

To jest względna wiedza. Gazety, mam wrażenie, że głównie przebijają się sensacjami. Do uzyskania informacji o świecie, w którym żyję, nie jest mi potrzebna prasa.

A telewizja?

Bardzo rzadko. Oglądam te rzeczy, które chcę zobaczyć. Słucham dużo radia.

Pana stosunek do roli jest taki, że im dalej od Pana tym ciekawsza?

Trudno to tak określić. Mnie interesuje człowiek, zbadanie motywów jego postępowania. Ponieważ człowiek w swojej istocie jest nieograniczony, to każdy ma inne motywy. W związku z tym nigdy nie oceniam mojego bohatera, nie wartościuję jego postaw. To jest dane przez autora. Od oceniania jest widz, który jest ostateczną instancją. Tak naprawdę to jest proces nieskończony, bo wydawałoby się, że można powiedzieć wszystko o człowieku, a z drugiej strony dopóki świat trwa człowiek jest nieprzewidywalny w swoich zachowaniach, reakcjach. W moim zawodzie najciekawsze jest badanie natury człowieka.

Powiedział Pan, że ocenia widz, jest ostateczną wyrocznią. Niestety, zdarza się tak, że ludzie wychodząc z teatru i twierdzą, że jest Pan gejem prywatnie. To chyba źle.

Dlaczego źle? Jeżeli ktoś pisze na plakacie do „Transatlantyku”, że jestem pedałem, to oznacza, że zagrałem tak wiarygodnie, że ktoś mnie utożsamił. Ale to jest jego problem, nie mój.

Ma to swoje plusy i minusy.

To jest problem odbiorcy. Kiedy grałem tego rzeczonego geja Gonzala w „Transatlantyku” Gombrowicza, z perspektywy czasu mówiąc o tym, to aspekt homoseksualny tej roli tak naprawdę najmniej mnie interesował. To, co próbowaliśmy zrozumieć w jego postawie, to wolność bliska anarchii. To było najbardziej interesujące. Jego najdalej idące prowokacje przekładały się na moje prowokacje aktorskie. Co wieczór, jako człowiek, któremu wszystko wolno, miałem za zadanie zaskakiwać. Nawet moich partnerów. Oczywiście, to nie jest tak, że nie mam poglądu, że dane czyny są naganne albo prawidłowe. Nie mnie jest to oceniać. Ja muszę rzetelnie przedstawić daną osobę. Oto mamy do czynienia z takim typem ludzkim, który tak a nie inaczej postępuje, który tak a nie inaczej rozwala wokół siebie rzeczywistość.

To trzeba pokazać obiektywnie?

Trzeba przekonująco pokazać. To jest problem techniki aktorskiej, a nie tożsamości. Wiele osób myli zawód aktorski z koniecznością utożsamiania się z postacią, którą się gra. Proszę sobie wyobrazić, że ktoś się do końca identyfikuje z ludźmi, którzy podlegają jakimś stanom ekstremalnym. Wykorkowałbym psychicznie na ich miejscu. Tak się dzieje z częścią aktorów, którzy przekraczają granicę, zapuszczają się za głęboko w niebezpieczne rejony.

Wtedy pozostaje tylko psycholog. Spotkał się Pan z takim przypadkiem?

To się zdarza w tym zawodzie. Tak jak się zdarzają obciążenia nałogami, które rzekomo mają uwolnić. Jeżeli ten zawód się dobrze uprawia, to jest on najzdrowszym zawodem na świecie, który działa autoterapeutycznie. Tzn. jestem w pobliżu takich psychofizycznych zachowań ludzkich, na które w moim życiu nie wyraziłbym nigdy zgody, nie zaakceptowałbym, albo starał się je ominąć. Rola bohatera pozwala mi na znalezienie się bardzo blisko takiej sytuacji. Nie biorę za to żadnej odpowiedzialności karnej, społecznej. W tym sensie jest ona filtrem, oczyszcza mnie.

Odgrywając role wyraziste, ekstremalne, może Pan dzięki temu porównaniu postaw odnaleźć w sobie pozytywne lub negatywne cechy?

To mam na myśli mówiąc o autoterapii i filtrze. Mimo woli jakoś siebie analizuję. Poznaję prawdopodobne moje reakcje w sytuacji danej mi przez autora. Mam zagrać wiarygodnie ojca, który molestuje swoje dzieci, ale to nie znaczy, że muszę posiąść wiedzę teoretyczną, poznać mechanizmy. Jestem najdalszy od tego, aby próbować tych doświadczeń na sobie. To jest wykluczone.

Zdarzyło się Panu, że ludzie odebrali Pana rolę inaczej niż by Pan chciał? Podam Panu dla przykładu sytuację Jerzego Stuhra, który po roli w „Wodzireju” na ulicy nie był odbierany jako cham, fałszywiec, a wręcz był zapraszany do prowadzenia imprez.

Zdarzają się sytuacje, że ktoś się patrzy na mnie podejrzliwie, wyraża jakiś niepokój. Ponieważ gram często ekstremalne role, to patrzą na mnie podwójnie. Z jednej strony na aktora, który gra taką rolę, a z drugiej jak to naprawdę jest? Czy nie korzystam z zasobu własnych cech, doświadczeń? To wszystko, w gruncie rzeczy, potwierdza jakość tego, co się robi. To jest prawidłowa i pozytywna reakcja. Oznacza to, że zagrałem skutecznie, a tak mam grać.

Kiedy u aktora pojawia się satysfakcja?

Pojawia się zawsze wtedy, kiedy otrzymuję tę najprostszą informację od widza, że jestem akceptowany. To jest jeden z tych zawodów, gdzie na bieżąco otrzymujesz odpowiedź. Satysfakcja odbywa się na żywym planie. Zarówno, gdy są brawa, okrzyki, ale również w ciszy, skupieniu. Kiedy grałem Gonzala publiczność bardzo gorączkowo manifestowała swoje reakcje, w gruncie rzeczy akceptując mnie. Kiedy grałem ojca w „Festen” była przeraźliwa cisza. Grzegorz Jarzyna kiedyś mi powiedział, że wtedy kiedy przechodząc koło publiczności ktoś by cię opluł, syknął coś krzyknął, to byłby znak, że wzbudziłeś w nich odrazę, nienawiść, pogardę. I coś takiego się zdarzyło parokrotnie. Oni nie reagują na mnie, jako Peszka, tylko na mnie, jako aktora, który gra tego ojca. To było dla mnie ogromne przeżycie, gdy ktoś użył niecenzuralnego słowa, abym już z tym skończył i zszedł. To był rodzaj satysfakcji.

Do jakich Pan doszedł wniosków starając się zrozumieć siebie?

Że tak naprawdę sens mojej pracy zasadza się najgłębiej w kraju, w którym żyję, w którym wiele rzeczy mi się nie podoba i wiele chciałbym zmienić, ale mogę wpływać tylko na to, aby utrzymać na pewnym poziomie swoją postawę.

Na czym polega różnica pomiędzy „filmem, który gości sztukę, a filmem, który gości ulicę”?

Reaguje dość ostro na sytuacje, w których ulica wchodzi nieprzetworzona do sztuki. Wtedy przestaje funkcjonować właściwie. To się wiąże z Georgem Simmelem, filozofem niemieckim, który najprecyzyjniej z dotychczas znanych mi teoretyków określił np. funkcjonowanie aktora i teatru. Ono jest jak najdalsze od korzystania z ulicy, jako materiału jedynego. Sztuka nie jest odbiciem życia, jest przetworzeniem.

Tym odbiciem ulicy można nazwać seriale. Nieskomplikowane, banalne sytuacje, których nie można nazwać sztuką.

To nie jest sztuka. Można to nazwać „sztuką użytkową”, ale to już jest za dużo powiedziane. Nie czepiam się seriali, jako zjawiska istniejącego, bo ono jest nieuniknione. Kicz jest potęgą, którą znam i uwielbiam. Niech sobie żyją spokojnie ludzie, którzy czekają na seriale. Niech sobie żyją aktorzy, scenarzyści, reżyserzy, którzy tworzą seriale, tylko niech nie doczepiają tym zjawiskom etykietki sztuki. Bo to nie ma nic wspólnego ze sztuką.

Rozmawiał: Seweryn Domagała

Jan Peszek: aktor, 62 lata. Ma dwójkę dzieci – Marię i Błażeja. Absolwent krakowskiej PWST (1966). W tym samym roku zadebiutował na deskach Teatru Polskiego we Wrocławiu. Występował m.in. w Teatrze im. S. Jaracza, Słowackiego w Krakowie, Teatrze Narodowym w Warszawie. W 1988 roku dostał Nagrodę Fundacji Kultury Polskiej za „Łabędzi śpiew”, a w 1990 został nominowany w kategorii „najlepsza drugoplanowa rola męska” na FPFF w Gdyni za „Pożegnanie jesieni”. Zagrał m.in. w filmie Piotra Szulkina „Ubu Król” i Jerzego Skolimowskiego „Ferdydurke”.

Źródło: relaz.pl

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.