PATRZĄC NA ZACHÓD
Działa to jak milcząca umowa szczęśliwych, żeby – jeśli idzie o to społeczeństwo, które w znacznej mierze jest więzieniem – uznawać za świadków tylko tych, którzy tego nie odczuwają.
Max Horkheimer Zmierzch. Notatki z Niemiec 1931-1934
KWESTIE WSTĘPNE
Pytanie – wydaje się uzasadnione a nawet konieczne – co człowiekowi żyjącemu w XXI wieku może powiedzieć o jego sytuacji, otaczającym świecie i stosunkach panujących w ponowoczesnym społeczeństwie, książka pisana taki szmat czasu temu? Okazuje się, że wiele, i nie tyle dobrze świadczy to o autorze, co raczej źle o czasach współczesnych – zwłaszcza, że Horkheimer jest daleki od wiedzy pozaczasowej i sam cieszyłby się, gdyby niniejsze przemyślenia przeszły do historii ludzkości. Niestety uwagi zebrane w tym objętościowo skromnym dziele są nadal aktualne, zwłaszcza w punkcie krytyki stosunków społecznych. Ich rozwiązanie już mniej, ale o tym tutaj nie będzie, to kwestia obszernej dyskusji, przywołania sławnego sporu między Marksem a Bakuninem, a to już gdzie indziej i z innymi ludźmi. To dyskusja między zainteresowanymi zmianą systemu, czy też raczej jego zniesieniem, a nie między rewolucjonistami a burżuazją, czy obojętnymi. Do obojętnych zaś mówię dziś, by jutro wspólnie próbować rozwiązać problemy – na barykadach, w podziemiu, w walce.
Zmierzch jest słowem dwuznacznym, jest punktem w którym cywilizacja ludzka staje przed alternatywą, albo zagłada człowieczeństwa, albo zniszczenie nieludzkiego systemu prowadzącego do apokalipsy. Noc zapadnie, nie wiadomo tylko dla kogo i dla czego. Jeszcze różnie mogą potoczyć się losy świata, “(…) zmierzch kapitalizmu także nie musi poprzedzać nocy ludzkości, która dziś jawnie jej zagraża” . Jest to punkt krytyczny, w jakim znajduje się według wielu badaczy i dzisiejsza cywilizacja Zachodnia, globalizacja może doprowadzić do zniszczenia kapitalizmu, mobilizując ruchy "anty", albo przerodzić się w totalitaryzm. To stało się za pierwszym razem. Jak będzie dziś zależy od nas.
Czy jednak porównanie czasów sprzed II wojny światowej nie jest zabiegiem propagandowym, czy straszenie faszyzmem nie działa w czyimś interesie, a tak naprawdę świat ma się dobrze i Zjednoczone Stany, zarówno Europy jak Ameryki, przechodzą jedynie chwilowe zachwianie, ale jako takie zapewniają dobrobyt i wolność obywatelom, a w przyszłości rozszerzą swe dobrotliwe wpływy na kolonie i półkolonie, na świat cały? Czasami tak jest, że straszenie faszyzmem działa podobnie i podobne ma cele jak zagrożenie terroryzmem. Tym razem raczej tak nie jest.
Horkheimer uważa, że faszyzm jest pewnym etapem rozwoju kapitalizmu, że to kapitalizm przygotowuje grunt pod totalitarny antyludzki system. Nie jest on czymś zewnętrznym, nagłym szaleństwem w powszechnych dziejach rozumu i zdrowia. Jako taki ma on swe źródła w własności prywatnej, hierarchii i takiej też dystrybucji dóbr.
BANAŁY KTÓRYCH NIE CHCEMY PAMIĘTAĆ
My to wiemy, mówią zakładając nogę na nogę, my to wiemy – i tyle. Wiemy, że kapitalizm jest niesprawiedliwy, że opiera się na wyzysku, że kakao którym karmimy nasze dzieci inne dzieci kosztowało życie, że wojna jest interesem możnych, że to, że tamto. Nic nowego. Tak jakby chodziło o coś nowego, jakby to była jedyna wartość. Nowe zamiast prawdziwe – to się liczy. Zresztą słuchać kogoś kto odbiera nam ochotę do spacerowania i konsumowania, ukazuje nienaturalność stosunków społecznych spowodować może jedynie chorobę, czy nawet zepchnąć w nędze, spowodować konflikt z kolektywem, a tego nikt rozsądny nie chce. I tak za cenę spokoju sumienia tracimy orientację w rzeczywistości. Stajemy się wykształconymi idiotami. Nie bez przyczyny większą znajomość procesów ekonomicznych wykazywali robotnicy niż salonowi intelektualiści. Ci byli tak przeraźliwie głupi… jak są i teraz.
Banał, w krainie sklerotyków, jest odkryciem. I chociaż wszyscy wszystko wiedzą, nie należy przestawać mówić, demaskować wyzysku i niesprawiedliwości, tropić ucisk i do znudzenia powtarzać, powtarzać aż do zniesienia. Wtedy dopiero będziemy mogli mówić nową prawdę. Bo tu nie chodzi o rynkową atrakcyjność, ale o coś znacznie poważniejszego, o życie.
Społeczeństwo jest podzielone na klasy, na właścicieli środków produkcji i tych co posiadają jedynie siebie samych, na rządzonych i rządzonych. To pierwszy i podstawowy banał, i chociaż są filozofowie i politycy, starający się wykazać, że współcześnie jest to pojęcie anachroniczne, to w argumentacji swej nie odwołują się do ekonomii a jedynie wskazują, że nie istnieje empiryczny podmiot, że nie ma jednolitego proletariatu wysuwającego wspólny program zmian społecznych. Jest to jednak inna kwestia, wskazuje na słabość świadomości i zanik solidarności, nie na bezklasowość. Klasowość dochodzi do głosu w doświadczeniu życia codziennego. Horkheimer wskazuje, jakże inne patrzenie, z jakże inną rzeczywistością ma do czynienia człowiek w zależności od jego położenia materialnego. Od spraw związanych ze zdrowiem, pogrzebem, małżeństwem, do zagadnień czasu i przestrzeni, czy moralności, charakteru, odpowiedzialności. Można powiedzieć, że mamy tu do czynienia ze wstępem do globalizacji, wszak czym jest globalizacja jak nie światowym, ponadnarodowym kapitalizmem.
Klasowy podział społeczeństwa jest maskowany przez burżuazję. Stara się ona zaciemnić antagonizm interesów, wytworzyć iluzję płynięcia na tym samym statku; że działa na rzecz wspólną. Stara się nie ujawniać wyzysku. “Gdy przedstawiciele różnych klas społecznych rozmawiają ze sobą i ściskają sobie dłonie, trudno oprzeć się wrażeniu: wszystko jest jak trzeba” Można powiedzieć, że nawet jako tacy znikają z życia społecznego, ich wille budowane są nie wśród biedoty, nie przy fabryce, ale w enklawach dla bogatych, gdzie nikt podejrzany wstępu nie ma.
W zafałszowywaniu rzeczywistości, w podejmowaniu problemów nieistotnych, nie tyczących podstaw samego systemu, burżuazja ma do dyspozycji wolne i niezależne media masowe, a niekiedy i te państwowe, jeśli te istnieją, do tego całą armię naukowców, ze sławnymi i otaczanych powszechną czcią filozofów, socjologów, psychologów i ekonomistów. Widzimy tylko kolorowe opakowanie produktu, nie widzimy, krwi i cierpienia, nędzy i beznadziejności, które się za nim kryją – w cenie.
WIDOK Z CELI
“Dziecko w rodzinie burżuazyjnej nie dowiaduje się niczego o jej uwarunkowaniach i zmienności. Traktuje stosunki w niej panujące jako naturalne, konieczne, wieczne, ‘fetyszyzuje’ formę rodziny, w której dorasta. Dlatego też to, co istotne w jego własnej egzystencji, umyka mu. To samo dotyczy ludzi, których pozycja w społeczeństwie jest stabilna.” Dopiero kryzys, nagłe osunięcie się w hierarchii społecznej, może ukazać uwarunkowania i pomóc zrozumieć. Osoby w środku są w komfortowej sytuacji niewiedzy. Pracuje i praca wydaje mu się czymś naturalnym, dopóki jej nie straci. Mieszka i to też wydaje się normalne, że ludzie w cywilizowanych krajach mają dach nad głową, o ile nie są alkoholikami czy innymi wykolejeńcami, dopóki bank nie eksmituje go za nie spłacanie rat. Wtedy też poznaje prawdziwe oblicze rzeczywistości. Wtedy dopiero może ujrzeć tymczasowość, relatywizm uniwersalnego porządku.
Spojrzenie nizin jest spojrzeniem uprzywilejowanym, poznaniem istoty danego porządku. Odnalezieniem granic pomieszczenia.
“Sposób, w jaki w czasach powstania policja obchodzi się niekiedy z robotnikami, ciosy kolbą karabinu spadające na schwytanych bezrobotnych, ton głosu, jakim portier fabryczny traktuje szukających pracy, dom pracy i więzienie odsłaniają – jako granice – tę właśnie przestrzeń, w której żyjemy.”
Nie hipermarket a kolonia świadczy o kapitalizmie.
SAKRAMENT BYKA
Kapitalizm opiera się na wyzysku, ucisku – to kolejny banał. Nieliczne wysepki obfitości opierają się na nędzy mas. W imię zysku utrzymuje się ten niezdrowy stan rzeczy, chociaż technicznie można byłoby znieść głód, prace najemną i wszystko z nią związane. Jest to system niesprawiedliwy, w którym podział dóbr nie ma nic wspólnego z wkładem pracy w ich wytworzenie. To z jednej, ale wydaje się przecież, że kapitalizm czasami obdarza przywilejami co bardziej pracowite jednostki. Jednostki dostosowane, pogodzone z kolektywem, z panującymi prawami. Nagradza sprawnych, tych co wykazują “zdolności, których potrzebuje społeczeństwo w jego współczesnej formie do własnej reprodukcji.” Z tym, że “ten porządek sprzyja postaciom odpychającym.” Wcześniej autor pisał na temat awansu, tych co idą na szczyt: “W ramach konkurencji majstrów trwałe zwycięstwo odnosi ten, kto ma najmniej moralnych skrupułów, czasem po prostu najbardziej brutalny, ten może awansować.” Przypomina to trochę sytuacje z książki Bölla, gdy katujący swych rówieśników młodzieńcy stają się później ważnymi osobistościami publicznymi.
No dobrze, są to myśli, które odbierają ochotę do współpracy z systemem, ale przecież nasze przetrwanie zależy od tego w jak potrafimy się zidentyfikować z panującym kolektywem. Horkheimer przedstawia bajkę o dwóch poetach żyjących w królestwie bezlitosnego i chciwego tyrana. Byli biedni jak myszki i głodowali, gdy przyszło zaproszenie od władcy, który to usłyszał o ich talencie. Postanowił on, że wyznaczy im wysokie pensje. Wracając z zamku jeden z poetów zaczął powtarzać skargi ludu, na co jego towarzysz odparł, że jest on niekonsekwentny, skoro współczuje biednym, powinien żyć jak oni. Tamten zasępił się, po czym przyznał rację koledze, zrezygnował z przyznanej pensji. Wkrótce zmarł z głodu. Nie zaszkodził władzy ani nie pomógł biednym. Według autora my wszyscy znajdujemy się w takiej sytuacji. Chcąc nie chcąc zaplątani w system wyzysku, musimy czerpać z niego korzyści, wspierać go swoją pracą, realizować się w morzu zbrodni. Nie ma możliwości odmowy, a raczej jest ona bezsensowna. “Twoja odmowa, by w dalszym ciągu czerpać korzyści z ogromnej męki ludzi i zwierząt, nie zaoszczędzi cierpienia żadnemu człowiekowi ani żadnemu zwierzęciu. (…) propaganda osobistej rezygnacji, indywidualnej czystości, w czasach nowożytnych stale służyła możnym do powstrzymania ich ofiar przed czymś bardziej niebezpiecznym i wyrodniała w sekciarstwo.” Zarazem nie możliwe jest pozostanie na pewnym etapie rozwoju, zapewnienie sobie względnej niezależności od systemu. Kto się nie rozwija, ten idzie na dno. Zarówno firmy jak wykwalifikowani robotnicy. Musisz chcieć współdziałać, i czcić to, co czci twój szef, cały świat kapitalistyczny. Przyjmować ich wartości za swoje, inaczej szybko przejrzą twoją grę. Staniesz się obcy.
Sytuacja wydaje się bez wyjścia, ale autor nie zauważa mocy twórczej odmowy. Możliwe, że indywidualna odmowa jest skazana na porażkę, to jednak daje świadectwo, oskarża panujący porządek. Poza tym, ci co odchodzą, zaczynają tworzyć kontrorganizacje, inny kolektyw, który stara się zapewnić przetrwanie uczestnikom. Tradycja odmowy była podstawą niektórych dążeń anarchistycznych i jako takie były bardzo niebezpieczne dla systemu i były masowe. Oczywiście wymaganie od ludzi, by nie brali udziału w społeczeństwie zbrodni, może działać na rzecz władców. Toteż nie stawimy go jako imperatywu, ale zarazem nie zgadzamy się na tak beznadziejne postawienie sprawy.
“Życie zostało uczynione niemożliwym z tak cyniczną dokładnością, że równowaga przyjemność-niepokój relacji bezosobowych działa jak ząb w kole zębatym maszyny do niszczenia ludzi. W końcu wydaje się, że lepiej jest zacząć już teraz radykalną i taktycznie opracowaną odmowę, niż chodzić wokoło i pukać grzecznie we wszystkie drzwi, gdzie jeden sposób przetrwania jest zastępowany innym.”
W każdym razie sprawa przyjęcia czy odrzucenia sakrament byka jest wciąż aktualna.
SEKTA FILOZOFÓW
Kwestia odmowy jest najbardziej paląca wśród intelektualistów, ludzi sztuki i tego typu osobistością, jako że oni swą pracą najbardziej wspierają lub nie, panujący porządek. To, czym się zajmują w swoich badaniach, co uważają za istotę problemów współczesnego świata, ich kontakt ze społeczeństwem, świadczy o tym jaką funkcję pełnią w danym układzie sił. Horkheimer pisze: “(…) znaczna część dyskusji wynika przede wszystkim z osobistej konkurencji i żądzy reklamy jej akademickich uczestników. Pragną oni pokazać, jak dobrze wywiązują się ze swego zadania, które polega na tym, by – dzięki wpajaniu zaciemniających sposobów rozumowania i wynajdywaniu odległych zagadnień – skutecznie odwrócić uwagę od rzeczywistych problemów. Dlatego też w takich rozmowach o wiele bardziej liczy się sama rutyna, ‘poziom’ niż treść (…) Każdemu idzie tylko o to, by z tej bezkrwawej walki wyjść zwycięsko, okazując się nader roztropnym i użytecznym.” A ja się zastanawiałem co jest nie tak z tą filozofią, dlaczego to wszystko jest takie jałowe – teraz wiem.
Marek Chlebuś w broszurce "O naturze władzy" stwierdza, że wpływ kapitału na naukowców jest niewielki, a jako argument przedstawia, że część z nich jest przecież finansowana przez państwo. Pomijam fakt, że kapitał a państwo do dobrzy koledzy, którzy wzajemnie sobie pomagają. Chlebuś po prostu nie zauważa innej rzeczy, że wpływ kapitału nie musi przekładać się bezpośrednio na gotówkę. Sama możliwość badań, dostęp do masowej manipulacji, jest często nagrodą dość dużą. I tak jak wtedy, tak i teraz, elity intelektualne i ich mniejsi lokalni przedstawiciele, chrząkają w rytm pracujących maszyn, by zagłuszyć krzyk protestu bezrobotnych.
Sami naukowcy, profesorowie, biorący udział w bankietach nie poczuwają się do tego, że działają dla jakiejś ideologii, za "komuny" to i może, bo wszystko było podporządkowane jednej myśli, teraz to tak nie ma. Teraz wreszcie nauka stał się bezinteresowna. Lecz właśnie ta pozorna bezinteresowność, raz – jest iluzją, dwa – działa na rzecz klasy panującej. “Dzisiejsi kapitalistyczni profesorowie negują wpływ jakichkolwiek ludzkich impulsów na ich pracę, by nie wyszło na jaw, że ich mądrość liczy się dla nich o tyle, o ile służy karierze.” Ci słudzy systemu, pieski salonowe, “z nieskończonego obszaru prawdy wycinają (…)twierdzenia, które dają się pogodzić z systemem wyzysku i ucisku. Istnieje przecież tak wiele rzeczy, które ułatwiają ‘rozumienie’ a zarazem nie są niedogodne.” Myślenie redukują do zabawy znaczkami, miałkość myśli maskują naukowym bełkotem, roztaczają tereny badań jak najdalej od palących problemów, zaprzątają uwagę zagadnieniami pozornie neutralnymi…
Raoul Vaneigem opisuje królestwo, gdzie tyran obdziera ludzi ze skóry, po czym wrzuca ich do wspólnego pomieszczenia, jako, że bawiły go okrzyki bólu, jaki wydawali ocierając się o siebie nawzajem. “Wyobraź sobie, że w tym samym czasie, w tym samym kraju, istnieli filozofowie i mędrcy, którzy tłumaczyli w świecie nauki i sztuki, że cierpienie bierze się ze zbiorowego życia ludzi, nieuniknionej obecności Innych, społeczeństwa jako takiego – czyż nie miałbyś racji nazywając ich psami łańcuchowymi tyrana?” Sami będą mówić, że odkrywają pozaczasowe prawdy, obiektywne i uniwersalne.
Zaprzyjaźniona gazeta napisała kiedyś w numerze poświęconym filozofii i uniwersytetowi jako takiemu: “(…)to prawda – szkoły wyższe tracą rangę ‘zbiorowych autorytetów’ i odporniejsi młodzi ludzie własnych prawd szukają poza nimi. (…)wydawnictwa uczelniane zalegają półki, choć edytuje się je w mini-nakładach. Niezależni wydawcy i niezależna niepokorna myśl – znajdują nabywców. Mimo broszurowych opraw, korektorskich wpadek, trudności z dotarciem do dystrybutorów…”
Dyskusja i poszukiwanie, krytyka, trwają poza murami Uniwersytetów, bez tvn-owskich intelektualistów. A nawet przeciw nim.
UWAGI NA KONIEC
Zniesienie systemu jest kwestią praktyki, co nie oznacza, że teoria jest zbędna. Wręcz przeciwnie, potrzeba nam na dziś najbardziej teorii. To jej brak sprawia, że działanie zdaje się być beznadziejne, a nawet niemożliwe. Trzeba nam nowej teorii, trzeba nam zrobić, to co w latach sześćdziesiątych zrobili sytuacjoniści, mianowicie, przejrzenie całego dorobku myśli kontestującej i uwspółcześnienia jej. Trzeba nam dyskusji. To po części już się dzieje, na marginesie życia intelektualnego, w jego przyszłym centrum.
Trzeba nam jeszcze jednej rzeczy, nauczyć się myśleć "przekraczająco". Stworzyć grupy badawcze, które z czasem przerodzą się w komanda nowego świata. Nie czekać na odpowiedź, ale samemu starać się ją dać. Faszyzm nie umarł, totalitaryzm kryje się i czeka, jak wojna, gdy sprawy wewnętrzne iść zaczną nie w tym kierunku, co chcieli by wielcy posiadacze.
“Świat jest domem klasy panującej. Zamyka ona ten dom przed cieślami, którzy chcą go powiększyć i rozjaśnić. Jej prawo własności stało się więc przeżytkiem.”