Piotr Kęndziorek: Antysyjonistyczna KiP (cz. 1)

Publicystyka

W ostatnim czasie na łamach wydawanego w Polsce żydowskiego miesięcznika "Midrasz" (numery 6, oraz 7/8 z 2006 r.) pojawiły się głosy zaniepokojenia typem krytyki syjonizmu i Izraela, jaka występuje na łamach pism wydawanych przez lewicowe wydawnictwo "Książka i Prasa" - KiP ("Lewą Nogą" i "Rewolucja"), których autorzy odwołują się do idei antyimperializmu w wydaniu tzw. nowej lewicy.

Michał Otorowski wysunął wręcz na łamach "Midrasza" tezę, że w przypadku publicystyki zamieszczonej w tych periodykach mamy do czynienia ze swoistym "lewicowym antysemityzmem" przeznaczonym dla lewicowej inteligencji jako grupy odbiorców. Od niedawna te same idee pojawiają się także w polskiej edycji opiniotwórczego lewicowego miesięcznika francuskiego "Le Monde Diplomatique", wydawanej również przez "Książkę i Prasę" i redagowanej przez związanych z tym wydawnictwem autorów.

Właśnie w tym piśmie (nr 5, lipiec 2006) Stefan Zgliczyński (który jak głosi stopka redakcyjna jest "dyrektorem publikacji" ) w artykule pod tytułem "Antysemityzm po polsku i jego wrogowie" podjął próbę ukazania własnego ujęcia związków pomiędzy krytyką Izraela, współczesnym antysemityzmem w Polsce i na świecie oraz rasizmem. Zapewne pośrednio tekst ten ma służyć odrzuceniu zarzutów, które były podnoszone na łamach "Midrasza", gdyż autor skarży się na "przyprawianie antysemickiej (ale nowo-lewicowo-antysemickiej) gęby [...] lewicowym czasopismom - "Lewą Nogą" i "Rewolucji" - za ich krytyczny stosunek do polityki Izraela". W każdym razie argumentacja autora jest warta przedstawienia, gdyż z pierwszej ręki pokazuje, jak w przekonaniu radykalnych przeciwników syjonizmu i Państwa Izrael taka postawa jest możliwa do pogodzenia z walką z antysemityzmem.

Antysemityzm to "posądzanie Żydów"

Punktem wyjścia dla rozjaśnienia sensu pojęć odgrywających kluczową rolę w debatach na temat "lewicowego antysyjonizmu" jest przyjęcie przez Zgliczyńskiego pewnej koncepcji antysemityzmu. Sprowadza się ona do aforyzmu Theodora W. Adorno, iż antysemityzm to "posądzanie Żydów". Autor przedstawia to zdanie jako "definicję antysemityzmu" i przeciwstawia postawie "wielu badaczy, nie wyłączając znakomitych autorytetów", którzy "wrzucają do jednego worka z napisem 'antysemityzm' wszystkie zachowania nacechowane niechęcią wobec jakiejkolwiek sfery działalności ludzkiej, w której uczestniczą jednostki bądź zbiorowości przyznające się do religijnej lub narodowej więzi z czymś, co nazwę najogólniej 'żydowskością'. Jest to nonsens". Trudno się nie zgodzić z tą oceną, tylko problem polega na tym, gdzie - poza wyobraźnią Zgliczyńskiego - występują owi badacze antysemityzmu, przyjmujący tak osobliwe ujęcie swojego przedmiotu badań.

Natomiast nie sądzę, aby kontrowersje wzbudzała wśród badaczy trafność sformułowania Adorno przywołanego przez Zgliczyńskiego. Ale także temu sformułowaniu przypisuje on sens, który niewiele ma wspólnego ani z Adornowską koncepcją antysemityzmu, ani też realiami funkcjonowania ideologii antysemickiej. Pisze on mianowicie, że w zdaniu tym chodzi o posądzanie "właśnie 'Żydów', a nie konkretnego Żyda, publicysty pochodzenia żydowskiego, polityka czy partii izraelskiej, działacza czy ugrupowania syjonistycznego, sympatyka czy partii religijnej". Ale przecież autor "Dialektyki negatywnej" nie twierdzi w tym zdaniu, że w "posądzeniu" konieczne musi być odniesienie do wszystkich Żydów, aby miało ono charakter antysemicki. Co więcej, już badania nad autorytaryzmem prowadzone przez Adorna i jego współpracowników w Stanach Zjednoczonych w latach 40. XX wieku ujawniły istnienie szeroko rozpowszechnionego mechanizmu polegającego na koncentrowaniu agresji i stereotypowych zarzutów antyżydowskich tylko na pewnej grupie Żydów.

W ten sposób niektóre osoby badane przez zespół Adorna rozróżniały między Żydami "złymi" i "dobrymi", zaś w niektórych tekstach antysemickich (np. głośnym artykule Heinricha von Treitschkego z 1879 r.) występuje przeciwstawienie zasymilowanego mieszczaństwa żydowskiego przybywającym ze Wschodu do Niemiec Ostjuden. Ten mechanizm oczywiście ogromnie upowszechnił się w okresie po Holokauście, gdyż antysemici występujący na arenie publicznej zwykle nie chcą uchodzić za ludzi owładniętych antysemicką paranoją, która okazała się mordercza w skutkach, i dlatego starają się ukazać swój brak przesądów antyżydowskich przez krytykę tylko określonej grupy Żydów. Na tej zasadzie np. Janusz Korwin-Mikke w swoich antysemickich wywodach przeciwstawia szacowne mieszczaństwo żydowskie hałaśliwej "żydokomunie".

Jednak najczęściej to rozróżnienie obejmuje Żydów mieszkających w Izraelu i poza Izraelem. Odgrywa ono zresztą także kluczową rolę w argumentacji samego Zgliczyńskiego. To, czy argumentacja ta ma punkty zbieżne z antysemityzmem, zależy - zgodnie z formułą Adorno - od tego, czy w rozróżnieniu tym obecne są czynniki "posądzenia", tzn. przypisywania Żydom (pewnej grupie Żydów) działań i cech mających źródło w resentymentach samego antysemity i racjonalizujących jego potrzebę agresji wobec tej grupy. Dopiero wykazanie istnienia takiego związku pozwala mówić o antysemityzmie bądź też stosowaniu zbliżonych do niego schematów myślowych.

Antysyjonizm a anty-antysemityzm

Główna teza Zgliczyńskiego jest taka, że konsekwentne zwalczanie antysemityzmu w Polsce wymaga przyjęcia postawy radykalnie antysyjonistycznej, gdyż tylko wtedy anty-antysemityzm będzie spójnym elementem całościowej postawy antyrasistowskiej. Co więcej za takim ujęciem powinno iść rozróżnienie antysemityzmu europejskiego i antysemityzmu arabskiego, gdyż o ile ten pierwszy jest całkowicie irracjonalny i potencjalnie zbrodniczy, to ten drugi stanowi zrozumiałą reakcję na "rasistowską politykę państwa Izrael", która obecnie jest "polityką ludobójczą". Jak pisze Zgliczyński: "Fala antyizraelskich wystąpień na świecie ściśle powiązana z polityką państwa Izrael, wezbrała w solidarności z pierwszą Intifadą palestyńską, nasiliła się podczas pierwszej wojny w Zatoce, kiedy to Izrael występował przy boku USA przeciwko Irakowi, zaś kulminację ma obecnie - podczas popieranej przez Izrael okupacji Iraku i niezwykle krwawej polityki rządu izraelskiego wobec walczących o niepodległość Palestyńczyków. Palenie flag izraelskich ma miejsce na każdej demonstracji przeciwko polityce Stanów Zjednoczonych, organizowanych setkami w krajach arabskich. Nie ma to nic wspólnego z antysemityzmem. Podpalanie synagog, profanacje cmentarzy żydowskich, fizyczne napaści na rabinów [...] krótko mówiąc obwinianie żydów europejskich o ludobójczą politykę rządu izraelskiego jest antysemityzmem".

Jednak następnie nieoczekiwanie wspomina o "współczesnych falach światowego antysemityzmu, objawiających się głównie antyżydowskimi wystąpieniami Arabów, oburzonych polityką Izraela wobec Palestyńczyków", które jednak "do Polski prawie nie docierają". Polscy antysemici nawet nie są świadomi możliwości artykulacji idei antysemickich poprzez zwalczanie Izraela, gdyż zajęci fantazmatami pochodzącymi z własnego podwórka nie są zainteresowani ogromem zbrodni izraelskich wobec Palestyńczyków i Arabów. "Brak przekonania w wykorzystaniu tak znakomitego pretekstu [przez antysemitów - P.K.] wynika również ze znajomości polskiego społeczeństwa i obecnego w nim antysemityzmu - jak mówię - absolutnie zamkniętego, nie poddającego się faktom i nowym okolicznościom, będącego w stanie zaabsorbować co najwyżej ułamek współczesnych zbrodni Izraela".

Jednak łatwo sprawdzić, że niektórzy prawicowi intelektualiści znani w naszym kraju z odwoływania się do klasycznych tez współczesnego antysemityzmu, choćby w postaci idei rewizjonizmu Holokaustu (jak Stanisław Michalkiewicz, Janusz Korwin-Mikke czy Tomasz Gabiś) bynajmniej nie rezygnują ze stosowania argumentacji zbieżnej z radykalnym antysyjonizmem części lewicy. Polegają one głównie na delegitymizacji Izraela oraz przypisywaniu samemu istnieniu tego państwa charakteru anomalii, która może istnieć tylko jako marionetka w rękach imperializmu amerykańskiego dążącego do destrukcji innych narodów.

Jednak ewidentnie antysemickie, gdyż związane z antyżydowską paranoją, jest obwinianie Państwa Izrael nie tylko o "eskalację" konfliktu z Palestyńczykami, ale o wszelkie zło występujące w regionie (zacofanie, dominacja amerykańska itd.) oraz fantazjowanie o Izraelczykach jako sile antynarodowej wobec świata arabskiego, która co więcej dąży do jego zagłady. Stąd obecne od co najmniej dwóch dekad nieustanne oskarżenia ze strony skrajnej lewicy i prawicy pod adresem Państwa Izrael o realizację na swoim terytorium nowej wersji Holokaustu.

W rezultacie najbardziej obskuranckie grupy fundamentalistów zostają uznane za ofiary, zaś ich antyżydowskie czyny i antysemicka ideologia za wyraz być może godnej pożałowania, ale zrozumiałej desperacji. Zupełnie groteskowy charakter przyjmuje ten schemat myślowy w twierdzeniu Zgliczyńskiego, iż Izrael - poza polityką wobec Palestyńczyków - skupił na sobie falę niechęci w świecie arabskim, ponieważ "występował u boku USA przeciwko Irakowi" w 1991 r., biorąc pod uwagę, że to Saddam Husajn publicznie groził wtedy Izraelowi atakiem rakietowym, zaś w kierowanej przez Stany Zjednoczone koalicji antyirackiej brała udział duża część państw arabskich.

Arabski antysemityzm a radykalna lewica

Adorno już pod koniec lat 40. stwierdzał w swoim głośnym studium "The Authoritarian Personality", że "pomostem pomiędzy teologicznym antyjudaizmem a faszystowskim antysemityzmym jest Palestyna. Ten temat wydaje się być na pierwszy rzut oka odległy, jednak wiadomości o nowo osiadających tam Żydach i ich ekspansji mają prawdopodobnie istotne znaczenie dla antysemitów. Do głównych mocy napędowych ich działania należy skarga, że Żydzi są 'tutaj'. 'Muszą się wynieść', 'nie są tutaj mile widziani'. Sama ich obecność jest postrzegana jako naruszenie prawa przez intruzów, których istnienie jest samo w sobie odczuwane jako zagrożenie dla poczucia 'bycia u siebie'. Ale w rzeczywistości nie mogą ich ścierpieć w żadnym zakątku świata [...] Według myślenia faszystowskiego Żydom ani nie wolno zostać tam, gdzie są, ani też mieć możliwości utworzenia własnego narodu".

Ten typ antysemityzmu jest co prawda wytworem europejskim, ale naiwnością jest wyobrażać sobie, że w przypadku zasymilowania tego typu idei przez nacjonalizm arabski mamy do czynienia z prostą reakcją na problem palestyński i amerykańską dominację w regionie. Nie tylko dlatego, że antysemityzm arabski jest dużo wcześniejszy od powstania Państwa Izrael (jego wyrazem była m.in. ścisła współpraca części arabskich nacjonalistów z niemieckim nazizmem w latach 30. i 40.), ale dlatego, że społeczne warunki dla rozwoju postaw antysemickich nie różnią się zasadniczo na Bliskim Wschodzie od sytuacji w Europie w okresie kryzysów kapitalistycznej modernizacji.

W obu przypadkach Żydzi stają się wygodnym obiektem dla zastępczego wyładowania społecznej frustracji, która skierowana w faktyczne stosunki władzy w poszczególnych społeczeństwach byłaby niebezpieczeństwem dla klas panujących i ryzykowna dla członków grup uciskanych. Ponadto personalizacja niezrozumiałych mechanizmów funkcjonowania rynku kapitalistycznego w postaci imperialnej dominacji syjonistów w Izraelu i Stanach Zjednoczonych daje poczucie orientacji w świecie. Rzecz w tym, że Żydzi - czy jak kto woli "syjoniści" - są postrzegani jako anomalia uniemożliwiająca istnienie narodów jako prawdziwych wspólnot, podczas gdy w rzeczywistości są one nieustanne rozdzierane przez walki i sprzeczności społeczne, wynikające z funkcjonowania stosunków dominacji występujących we wszystkich społeczeństwach klasowych.

Tymczasem adepci "antyimperializmu głupców" (Isaac Deutscher), gdy tylko jest mowa o Bliskim Wschodzie biorą w nawias wszystko, co przeczytali u Adorno i Horkheimera, i bezkrytycznie powtarzają wszystkie formuły arabskiej skrajnej prawicy w odniesieniu do Izraela i amerykańskiego "lobby syjonistycznego". Przykładowo w tym samym numerze "Le Monde Diplomatique", w którym znajduje się omawiany tekst Zgliczyńskiego, opublikowano tłumaczenie artykułu Wendy Kristianasen "Rządy Hamasu na beczce prochu", w którym Hamas jest przedstawiany jako siła polityczna dążąca do pokoju z Izraelem i nie wiadomo dlaczego bojkotowana nie tylko przez amerykańskie "imperium zła", ale także Unię Europejską. Nikt nawet nie wspomina tutaj o radykalnie antysemickim programie sformułowanym w tzw. Karcie Hamasu, w którym znajdują się otwarcie formułowane groźby fizycznej eksterminacji Żydów. Hamas jest gotowy na rozmów, ale Izrael ich nie chce prowadzić: brzmi proste przesłanie tekstu.

Tymczasem jakkolwiek można uznać za fakt odmowę uznania rządów Hamasu na terenie Autonomii Palestyńskiej przez władze izraelskie, to równocześnie elementarna rzetelność intelektualna wymaga pokazania 'drugiej strony medalu'. Otóż jeżeli przedstawiciele tego ugrupowania mówią jako o "warunku pokoju" "prawie [palestyńskich] uchodźców do powrotu", jak czytamy w tymże artykule, to takie żądanie nie jest możliwe do zaakceptowania ani dla rządu (jakikolwiek by nie był jego polityczny charakter), ani też dla społeczeństwa izraelskiego, gdyż oznacza ono totalną negację istnienia samego państwa żydowskiego.

Przypomnijmy, że w wyniku czystek etnicznych związanych z powstaniem Państwa Izrael nastąpiły ogromne przemieszczenia ludności, tak palestyńskiej, jak też żydowskiej w tym regionie. Uchodźcy palestyńscy od tego czasu żyją w obozach dla uchodźców jako karta przetargowa w polityce państw arabskich wobec Izraela. Nie tylko nie podjęto żadnej próby integracji uchodźców w ramach miejscowych społeczeństw, ale co więcej potomstwo pierwotnych uchodźców (z końca lat 40.) nadal uzyskuje ONZ-towski status uchodźcy. Twierdzić, że ludzie ci, z których ogromna większość nigdy nie postawiła stopy na terytorium Państwa Izrael, ma prawo tam powrócić, to tak jakby domagać się, aby wszyscy Niemcy wysiedleni z zachodnich terenów obecnej Polski mieli wraz z potomkami prawo powrotu do siedziby swoich przodków.

Tymczasem odmowa uznania tego rodzaju prawa jest postrzegana jako wyraz rasizmu, podobnie jak wynikające z określenia Izraela jako państwa żydowskiego prawo otrzymywania tam obywatelstwa przez wszystkich Żydów żyjących na świecie. Co więcej, na konferencji przeciwko rasizmowi organizacji pozarządowych w Durbanie w 2001 r. uznano, że spośród wszystkich krajów w których istnieją praktyki rasistowskie (w tym krajów arabskich Zatoki Perskiej, w których imigranccy robotnicy z Azji są pozbawieni wszelkich praw) jedynie Państwo Izrael jest z gruntu i swojej istoty rasistowskie.

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.