Rudolf Rocker: Racjonalizacja przemysłu a klasa pracująca

Publicystyka

-... Usiłują dowieść, iż niesłychany wzrost wydajności produkcji stanowi właściwą rękojmię praktycznej możliwości wprowadzenia socjalizmu. Przez dalsze zmechanizowanie produkcji i ustanowienie przez państwo obowiązkowej pracy dla wszystkich - w socjalistycznie zorganizowanym społeczeństwie stanie się możliwym zredukowanie czasu pracy do takiego minimum, że wszyscy mieć będą dosyć wolnego czasu dla swych szczególnie ulubionych zajęć. Argumenty te są znane. Dowodzą one, jak większość dzisiejszych socjalistów mało ceni najwyższe dobro ludzkie – wolność.

Czyżby naprawdę socjalizm miał być tylko sprawą żołądka, jak go tak często nazywają? Czy chodzi w rzeczy samej tylko o to, aby dostarczyć społeczeństwu, czy państwu przepisaną ilość pracy i aby człowiek, po wypełnieniu nałożonego na niego obowiązku w celu zapewnienia ogółowi względnego dobrobytu, mógł do woli cieszyć się swym życiem osobistym? Czyż socjalizm nie obejmuje też doniosłego psychicznego zagadnienia, które rozwiązanie posiada o wiele większe i bardziej decydujące znaczenie, niż wszelkie techniczne formy gospodarstwa?

Nie o to chodzi, aby przez nieustanny rozwój techniki, który człowieka degraduje do zwykłej maszyny, coraz bardziej skracać czas pracy. Co pomoże skrócony, nawet do niewielu godzin dziennie, czas społecznie niezbędnej pracy, jeśli człowiek odczuwa ją jako ciężki obowiązek, od którego niestety nie może się uwolnić. Nawet kilkugodzinny dzień pracy może stać się nieznośną niewolą, jeśli nie uda się uczynić pracy ponętną, jeśli się nie zdoła obudzić uczucia twórczej radości. Jedno z największych zadań socjalizmu miało przecież polegać na tym, aby człowiek znowu odnalazł radość w swej pracy, aby praca dla niego nie była jedynie społecznie konieczną pańszczyzną, ale w pierwszym rzędzie wypływem twórczego pędu do działania. Nie o to ostatecznie chodzi, ile godzin człowiek bywa zajęty pracą wytwórczą, ale o to, ile szczęścia i zadowolenia wewnętrznego dostarcza mu jego praca.

Kiedy Karol Fourier przed stu z górą laty rozwinął swą wspaniałą teorię o pracy „ponętnej”, zdawał on sobie sprawę, iż poruszył zasadnicze zagadnienie socjalizmu, ściśle związane z jego praktycznym urzeczywistnieniem. Ale któż by przejmował się dzisiaj tymi niedojrzałymi fantazjami beznadziejnego „utopisty”, który nie pojmował jeszcze „naukowych podstaw socjalizmu”? Pokolenie obecne jest tak silnie zasugestionowane marksistowskim sposobem myślenia, że wszędzie widzi same konieczności ekonomiczne i posłannictwo dziejowe, a skutkiem tego zatraca zrozumienie dla głębszych psychicznych zagadnień socjalizmu. Tylko w ten sposób można pojąć, iż najokropniejsze wybujałości systemu kapitalistycznego są uważane za nieodzowny warunek nadejścia socjalizmu. A przecież jest rzeczą jasną, iż przesadne i jednostronne uprzemysłowienie życia gospodarczego, związane z podziałem pracy, doprowadzone do ostatecznych granic, co znalazło najdoskonalszy wyraz w obecnej racjonalizacji – duchowo z socjalizmem nic wspólnego nie ma. Jest to jedynie tylko wysoce rozwinięta metoda wyzysku zarówno bezduszna jak i nieludzka. Co najwyżej w metodach nowoczesnego kapitalizmu można widzieć zalążek kapitalizmu państwowego, tej najgorszej formy ludzkiego wyzysku, lecz niepodobna dopatrywać się widomej oznaki nadchodzącego socjalizmu.

Na zjeździe niemieckiej partii socjaldemokratycznej w Kiel były minister finansów Hilferding, usiłował uwydatnić najbardziej dodatnie cechy nacjonalizacji i monopolizacji przemysłu. „Zorganizowany kapitalizm – mówił on – stosuje zamiast dawniejszej zasady kapitalistycznej – wolnej konkurencji – socjalistyczną zasadę planowości opartą na społecznym uporządkowaniu stosunków gospodarczych. W ten sposób zorganizowane życie gospodarcze umożliwi w wyższym stopniu świadome oddziaływanie polityki gospodarczej na państwo. Spotykają się tu oko w oko z jednej strony kapitalistycznie zorganizowane gospodarstwo, z drugiej zaś strony organizacja państwowa. Problem naszych czasów, to właśnie sposób, w jaki to przenikanie uskuteczni się. Naszemu pokoleniu przypadło w udziale zadanie zorganizowania przy pomocy państwa gospodarstwa kapitalistycznego, a następnie przekształcenia kapitalistycznie zorganizowanego i prowadzonego gospodarstwa na gospodarstwo państwa demokratycznego. Znaczy to ni mniej ni więcej, tylko to, że pokoleniu naszemu przypadło rozwiązanie problemu socjalizmu”.

Pan Hilferding może czuć się do głębi socjalistą, a jednak cel jego dążeń – to tylko kapitalizm państwowy najczystszej krwi. Zorganizowany kapitalizm, którego on tak niecierpliwie wygląda, jest w istocie tylko organizacją kapitału w celu planowanego i bezgranicznego wyzysku zarówno wytwórcy jak i spożywcy...

Nie, podstawy realne twórczego socjalizmu, to nie coraz dalej posunięty podział pracy i racjonalizacja kosztem fizycznej i duchowej degradacji człowieka, ale praca integralna, decentralizacja przemysłu, skombinowanie pracy przemysłowej z pracą na roli, wszechstronne wychowanie człowieka, uzdalniające go zarówno do prac umysłowych jak i fizycznych – słowem wszystko to, co Piotr Kropotkin przedstawił w swojej genialnej pracy: „Pola, fabryki, warsztaty”. – Już tym samym daliśmy w zupełności wyraz naszej postawy względem racjonalizacji przemysłu. W żaden sposób nie możemy dopatrzyć się w tym systemie nieodzownej konieczności dziejowej rozwoju gospodarczego, widzimy w nim natomiast na olbrzymią zakrojoną skalę usiłowania kapitalistów doprowadzenia zarówno wytwórców, jak i spożywców do stanu poddaństwa gospodarczego, aby bez przeszkód w zawrotnym tempie bogacić się ich kosztem. Współczesna racjonalizacja kapitalistyczna w żadnym razie nie stawia sobie za zadanie odbudowy i uzdrowienia przemysłu, zniszczonego przez wojnę światową. Całkowicie cel jej polega na zabezpieczeniu osiągalnej przez wielki kapitał stopy zysku kosztem szerokiego ogółu.

Racjonalizacja jest systematycznie obmyślonym wyścigiem maszyny z krwi i kości z maszyną ze stali i żelaza. Owoce czego idą na korzyść jedynie klasy przedsiębiorców. Ciągłość pracy (Fliessarbeit) i wyrafinowane wykorzystywanie każdego ruchu muskułów – doprowadza człowieka do roli zwykłego automatu, dla którego praca zatraca wszelki sens. Zdrowiem i życiem płaci on za haniebne poniżenie swego człowieczeństwa. Współczesne metody pracy, wywierając wpływ ogłupiający na umysł i zgubny na zdrowie fizyczne – stają się przyczyną zdegenerowania klasy pracującej. Skutki tego dadzą się jej we znaki niemniej wyraźnie jak, swego czasu, w epoce wczesnego kapitalizmu, uczynił to nieokiełzany wyzysk robotnika.

Jeżeli dziś robotnicy poddają się bez oporu następstwom nowego systemu, to dzieje się tak nie dlatego, że to jest uwarunkowane biegiem rozwoju gospodarczego, ale skutkiem tego, iż od dziesięcioleci uczono ich podporządkowywania się wydarzeniom z fatalistyczną rezygnacją, zamiast przeciwstawiania im zdecydowanego oporu.

Przez omamianie robotników rzekomymi korzyściami, które planowane reformy miały im przynieść, od razu stłumiono wszelki opór i wydano ich bezwolnych na pastwę losu. Fatalizm gospodarczy oddziałuje na ludzi w ten sam sposób co fanatyzm religijny. Jeśli w każdym zjawisku życia społecznego dopatrywać koniecznego, zatem nieuniknionego, prawa gospodarczego – to jest zrozumiałe, iż człowiek w końcu traci wiarę, iż te rzeczy mogą być w ogóle modyfikowane przez jego interwencję. Poddaje się więc niezmiennym prawom gospodarczym z tą samą rezygnacją, co ludzie Wschodu swemu wiecznemu fatum. Gdy się w czymś poznało zło – to trzeba mieć przede wszystkim wolę temu przeciwdziałać. Przez fatalistyczną postawę do konieczności dziejowych i do nieuniknionego gospodarczego stawania się – nie zmienia się biegu historii i warunków, wśród których żyjemy.

Przede wszystkim muszą robotnicy zrozumieć, iż droga ku socjalizmowi nie prowadzi przez stały wzrost indywidualnej wydajności pracy i wytwórczości w ogóle. Człowiek żyje koniec końców nie dla działalności gospodarczej, lecz działalność ta powinna być środkiem, aby życie jego kształtowało się bardziej swobodnie i przyjemnie. To właśnie stanowi ważną przesłankę myśli socjalistycznej.

Ze wszelkich nadziei, jakie reformiści niemieckiego ruchu robotniczego pokładali w racjonalizację – żadna się nie sprawdziła. Zaszła odwrotność tego, czego się spodziewano. Wprawdzie indywidualna wydajność pracy robotnika niesłychanie wzrosła, ale ogólnie rozmiary wytwórczości nie powiększyły się, w wielu wypadkach nawet cofnęły. Całkowity sens reformy polegał na tym, aby produkcję dostosować do zwężonych granic rynku, a przez dyktaturę cen utrzymać zyski na dawnym poziomie nawet w tych warunkach ograniczonej wytwórczości.

Zamiast zapowiedzianego zwiększonego popytu na pracę wywiązał się stan chronicznego bezrobocia. W Niemczech liczono w początkach roku 1927 z górą 2 miliony bezrobotnych. Wśród nich 612 000 osób było bez pracy od 26 tygodni, 263 000 osób przeszło 39 tygodni, a 135 000 przeszło rok. Temu masowemu bezrobociu towarzyszyło przedłużenie czasu pracy w większości zawodów oraz wzrastająca liczba godzin nadliczbowych w ważniejszych gałęziach przemysłu. Stan rzeczy uległ od tego czasu nieznacznemu polepszeniu, ale jest nadal dostatecznie smutny...

...Zamiast oczekiwanego wzrostu płac realnych i prorokowanej zniżki cen zaszła akurat rzecz przeciwna. Nie ma dzisiaj żadnych wątpliwości, co do tego, że stopa życia robotnika niemieckiego uległa znacznemu obniżeniu. W bardzo ciekawej rozprawie, zatytułowanej „Nożyce na rynku pracy”, znany ekonomista heidelberski, Prof. Lederer, scharakteryzował sytuację klasy robotniczej w następujący sposób: „Indeks kosztów utrzymania podaje się oficjalnie na 140. Jeśli wziąć bardzo optymistycznie siłę zakupu ogółu najemników, o ile mają pracę, równą przedwojennej, (co jest jednak zbyt wysokim oszacowaniem ze względu na niskie uposażenia urzędnicze) - to znaczy, iż siła zakupu płacy najemnej, na skutek bezrobocia i ograniczenia pracy, stoi dziś o 40% poniżej przedwojennego poziomu, pomimo bardzo znacznych postępów rozwoju technicznego”.

Najwyraźniej ujawnia się spadek stopy życiowej w Niemczech w zmniejszeniu spożycia wartościowych odżywczo produktów spożywczych. Dają temu jasno wyraz badania, przeprowadzone przez Statystyczny Urząd Pracy w Hamburgu, które wykazują następujący spadek spożycia w roku 1925 w porównaniu do roku 1907: mięso o 16 %, masło – 65 %, jajka – 15 %, mleko – 27 %, warzywa – 25,5 %, owoce – 24,5 %.

Pracę swą Urząd Statystyczny zamyka uwagą: „Pod wpływem drożyzny sposób odżywiania w roku 1925 w porównaniu do roku 1907 uległ zasadniczej zmianie. Spożycie wartościowych środków odżywczych, z powodu znacznego ich podrożenia zmalało i miejsce ich zajęły artykuły mniej pożywne lub tanie „ersatze”.

Gdziekolwiek zatem spojrzymy, skutki racjonalizacji dla robotników są szkodliwe. Jest przy tym całkiem wykluczone, aby przy obecnych nastrojach przedsiębiorców nastąpiła pod tym względem jakakolwiek zmiana, mimo usiłowań obozu reformistów, których przywódcy robią największe wysiłki dla przekonania przedsiębiorców, iż zmiana metod gospodarczych leży we własnym ich interesie...

Obecny kryzys gospodarczy w Europie został wywołany przeważnie przez to, że możliwości wytwórcze jej ludów uległy na ogół rozbudowie o wiele szerszej, niż rozporządzalny rynek zbytu. Europa jest dzisiaj przesadnie uprzemysłowiona. Rozporządza daleko większym aparatem mechanicznym i znacznie liczniejszą ludnością przemysłową, niż przy obecnym ustroju ma możność zatrudnić. Jednostronny rozwój przemysłowy kosztem innych gałęzi pracy jest jedną z cech charakterystycznych systemu kapitalistycznego. Wystarczy porównać powolny postęp metod rolnictwa z bujnym rozwojem produkcji przemysłowej, podniecanej niemal codziennie przez nowe odkrycia i wynalazki. A nawet te stosunkowo skromne postępy, które zostały dokonane w rolnictwie są dziełem ostatnich dziesiątków lat. Skutkiem tego dopiero w niewielu krajach mówić można o uprzemysłowionym rolnictwie.

Póki rozwój nowoczesnego przemysły dotyczył tylko niewielu krajów, a przeważnie Anglii, zdawało się istotnie, iż rynek światowy jest nieograniczony, albowiem kraje przodujące znajdowały obszerne rynki zbytu w krajach gospodarczo zacofanych. Stara angielska szkoła ekonomiczna długo kołysała się tą cudowną bajką. Wierzono, iż Anglia jakby przez sam los, została przeznaczona na warsztat dla całego świata. Wiara ta do dziś nie zamarła, choć przyjęła inne formy i dotyczy już nie tylko Anglii. W owe czasy rynek światowy był punktem ciężkości wszelkich dążeń kapitalistów. Istotną miarę bogactwa narodowego upatrywano w eksporcie towarów za granicę. Angielski handel i angielski przemysł przystosowały się głównie do eksportu i zalewały rynki światowe swymi towarami.

Wszakże z biegiem czasu musiano się przekonać, iż rozwój przemysłu nie jest związany z jakimś jednym poszczególnym krajem, lecz stopniowo coraz bardziej wciąga w swój krąg także i pozostałe kraje. Wreszcie doszło do tego, iż wszystkie kraje zostały w większym lub mniejszym stopniu objęte tym rozwojem. Nie tylko Europa, ale także Ameryka, Australia oraz znaczna część Azji i Afryki są coraz silniej wciągane w orbitę przemysłową. Faktem najzupełniej oczywistym jest dzisiaj to, iż większość narodów cywilizowanych dąży do możliwej niezależności gospodarczej i wyzwolenia z pod supremacji przemysłowej i handlowej wielkich krajów uprzemysłowionych. Wprawdzie do dziś jeszcze błąka się mniemanie, iż można zatrzymać bieg ewolucji, przynajmniej odnośnie niektórych krajów. Doświadczenie jednak pokazało ponownie, iż pod tym względem żaden środek nie działa na trwale.

Nie można utrzymać w ukryciu i w zamknięciu zdobyczy pracy umysłowej człowieka. Ponadto ta ogólna tendencja rozwojowa znajduje poparcie w egoizmie poszczególnych kapitalistów, którzy lokują swoje kapitały w zagranicznych przedsiębiorstwach przemysłowych.

Dla Europy skutki tego rozwoju wystąpiły po wojnie w formie jeszcze ostrzejszej. Europa utraciła swoje przodujące stanowisko w wytwórczości światowej i wkrótce utraci swą dominującą pozycję w handlu światowym. Wprawdzie czynione są rozpaczliwe wysiłki dla odzyskania straconych pozycji, ale czas przejdzie nad tym do porządku i wykaże, iż nieodwołalne straty nie dają się naprawić. Próba ochrony rynku krajowego przed konkurencją za pomocą polityki celnej oraz usiłowania odzyskania utraconych pozycji na rynku światowym przez system tzw. "dumpingu" musi w końcu pogorszyć jedynie ogólne położenie i może liczyć tylko na przemijające sukcesy. Wszędzie daje się to dzisiaj obserwować.

Mniemanie, iż gospodarstwo jakiegoś kraju można podnieść na trwałe za pomocą ochrony celnej - jest całkiem bezsensowne. Wprawdzie daje się zapewnić tą drogą poszczególnym warstwom ludności pewne korzyści, ale gospodarstwo, jako całość zawsze na tym traci. Cła na zagraniczne zboże, bydło itp. zapewniają wprawdzie obszarnikom znaczne zyski, chroniące ich przed konkurencją zagranicy i umożliwiające na rynku wewnętrznym dyktowanie cen, przewyższających ceny światowe. Wysokie ceny artykułów żywnościowych pierwszej potrzeby obniżają siłę zakupu mieszkańców i ograniczają możliwości zbytu na rynku wewnętrznym.

Nie jest słuszne twierdzenie, jakoby usiłowania robotników do zdobywania za pomocą swych organizacji wyższych płac, sprowadza się także do zapewnienia pewnej warstwie ludności korzyści kosztem wszystkich innych warstw. Pozostawmy na boku stronę ideowo - teoretyczną zagadnienia, w myśl której producent, jako twórca wszystkich wartości, posiada niezaprzeczalne prawo do produktu swojej pracy, podczas, gdy wszyscy inni korzystają tylko z owoców jego pracy i swą pasożytniczą egzystencję zawdzięczają jedynie ciemnocie szerokich warstw ludowych, oraz brutalnej sile dzisiejszych urządzeń. Pomijając powyższe względy możemy twierdzić, iż podwyżka płac zarobkowych, o ile towarzyszy jej spadek cen, jak to obserwujemy w Stanach Zjednoczonych, wzmacnia siłę zakupu spożywcy, a przez to przynosi korzyści całemu krajowi. Cła tymczasem wywierają efekt wprost przeciwny. Cło jest w każdym wypadku zamachem na kieszeń spożywcy. Wprawdzie cła w pewnych okolicznościach mogą wyhodować nowe gałęzie przemysłu, ale to nie odbywa się bez zahamowania rozwoju innych gałęzi przemysłu, danego kraju Na przykład cło na skóry przynosi niezawodnie pewne korzyści producentom skór, ale równocześnie zwęża przemysł, przetwarzający ten surowiec. Podobnie dzieje się w każdej innej gałęzi.

Również niebezpiecznym eksperymentem jest metoda tzw. "dumpingu", czyli sztucznego utrzymywania cen na rynku wewnętrznym powyżej poziomu światowego. Ma to na celu ułatwienie zbytu produkcji danego kraju na rynkach zagranicznych, jako że niższe ceny dają atuty w walce konkurencyjnej.

Jednakowoż system dumpingu, szczególnie niebezpieczny dla małych krajów, nie prowadzi do celu, chociażby dlatego, iż jest obecnie stosowany przez wszystkie kraje przemysłowe. Prowadzi to do coraz większej ruiny rynków wewnętrznych i stanowi obecnie jeden z głównych bodźców do zrównania cen krajowych z cenami światowymi przez międzynarodową kartelizację i planowe ograniczenie produkcji. Za pomocą trustów i karteli pragnie się możliwie ograniczyć a nawet usunąć nieokiełznane współzawodnictwo na rynku światowym. Uporczywe nastawienie kapitalizmu zwłaszcza europejskiego na eksport swej wytwórczości i towarzyszące temu dążenie do zdobywania rynków wywiera skutki coraz zgubniejsze na europejskie życie gospodarcze, o ile chodzi o wytwórców i spożywców.

Wprawdzie przy dzisiejszym stanie gospodarczym poszczególne kraje zmuszone są w pewnym stopniu do opierania swej wytwórczości na eksporcie w celu wymiany na surowce, jak bawełna, cynk, nafta, tytoń, kawa itd. Na ogół jednak znaczenie rynku światowego bywa mocno przeceniane, a natomiast doniosłość tendencji rozwojowych przemysłu jest lekceważona, przy tym powtarzane są wciąż bezowocne próby korygowania tych tendencji.

Pojęcie rynku światowego nabrało niejako cech prawdziwie mistycznych, połączonych z widokami na nieograniczone możliwości i nadziejami na niesłychane zyski. Z dziecinnym uporem odmawia się przyjmowania do świadomości faktu, iż rynek światowy stracił dla Europy znaczenie, jakie posiadał w przeszłości i będzie go nadal tracił. Póki rozwój produkcji maszynowej ograniczał się do niewielu krajów powyższe mniemanie miało w pewnym stopniu swe uzasadnienie. W miarę stałego uprzemysłowienia Europy i Ameryki oraz rozwoju przemysłu nowoczesnego w Azji, Afryce i Australii - rozmiary rynku światowego zwężają się coraz bardziej. Całkowita złuda dawnej wiary w nieograniczone możliwości zbytu staje się coraz bardziej oczywista. Na powyższe zjawiska jeszcze na długo przed wojną wskazywał Piotr Kropotkin. Wyniki jego badań sprawdzają się od tego czasu pod każdym względem.

Wobec ogromu bezrobocia, przybierającego w Europie, a szczególniej w Niemczech, postać stanu chronicznego - zagadnienie czasu pracy staje się najważniejszą i najbardziej bezpośrednią sprawą dla robotników. Racjonalizacja zwalnia z procesu wytwarzania miliony sił roboczych, dla których gospodarstwo kapitalistyczne, nie znajdując już zastosowania, rzuca bez skrupułów na pastwę nędzy. Istnienie tej kolosalnej armii rezerwowej jest dla przedsiębiorców doskonałym środkiem dla utrzymywania swych robotników w pełnej uległości. W każdej bowiem chwili mają możność zastąpienia elementu niezadowolonego przez chętnych do pracy ludzi, spokorniałych przez nędze. Taktyka ta zarówno chytra, jak okrutna, posiada jeszcze tę dobrą stronę dla właścicieli środków produkcji, tę nie do pogardzenia korzyść, iż rozwija wśród samej klasy robotniczej coraz ostrzejsze przeciwieństwa, dające się z biegiem czasu bardzo trudno usunąć.

Stare twierdzenie o jednolitości proletariatu, którego poszczególni członkowie są ze sobą jakoby solidarnie związani swymi materialnymi interesami - jest twierdzeniem, któremu rzeczywistość jaskrawie przeczy. Klasa robotnicza rozdarta jest w każdym kraju na szereg kast, wśród których przesądy stanowe są nie mniej rozpowszechnione jak w innych klasach społecznych. Robotnik niewykwalifikowany w oczach robotnika fachowego uchodzi jeszcze zawsze za pół człowieka. Różnice te występują przy tym nie tylko na terenie pracy, ale często i poza jego obrębem. O stosunku urzędników do robotników nie warto nawet mówić, ponieważ jest rzeczą ogólnie znaną. Najjaskrawiej rozwijają się te przeciwieństwa pomiędzy robotnikami zatrudnionymi a bezrobotnymi. Wszelkie gadania o jednolitości klasy nie pomagają; fakty są silniejsze od najpiękniejszej teorii. Zatrudniony robotnik jest zainteresowany w tym, aby nie dopuścić na swe miejsce swego bezrobotnego kolegę, podczas gdy tamten dąży oczywiście do dostania się do jakiejkolwiek fabryki i jest mu na ogół obojętne, czy skutkiem tego nie zostanie wyrzucony kto inny. Tutaj w tej samej klasie tkwią sprzeczności interesów, które mogą być przezwyciężone tylko przez momenty etyczne. Każdy, kto od dłuższego czasu pracuje w ruchu zawodowym, wie jak to nieraz ciężko przychodzi.

Póki bezrobocie dotykało poszczególne jednostki tylko przez pewien czas, było możliwym rozbudzać pomiędzy zatrudnionymi a bezrobotnymi pewne poczucie solidarności. Zmienia się to jednak do gruntu dziś, kiedy bezrobocie przechodzi w stan chroniczny, kiedy ludzie nie tygodniami, ale miesiącami i całymi latami znajdują się na ulicy w największej nędzy, lub gdy przedsiębiorca godzi się zatrudnić tylko ludzi w pewnym wieku, a wszystkich innych wyrzuca bez pardonu. W tych warunkach przeciwieństwa pomiędzy robotnikami zaostrzają się, albowiem wówczas prawo do pracy oznacza prawo do istnienia.

Właśnie z tego względu zagadnienie czasu pracy dla ruchu robotniczego ma ważniejsze znaczenie, niż kiedykolwiek indziej. Wobec strasznego zła, jakim jest bezrobocie - tylko skrócenie czasu pracy może dopomóc robotnikowi w obecnych warunkach. Związki zawodowe przypatrywały się spokojnie jak przez racjonalizację kapitalistyczną miliony robotników znalazły się na bruku - zamiast zareagować przeciwko temu z całą energią. Skutkiem tego całkowita korzyść z nowej metody przypadała w udziale przedsiębiorcą, tak, że nawet przy ograniczonej produkcji realizują duże zyski. Zjawisko to można jedynie tłumaczyć racjonalizacją. Wydajność poszczególnych robotników za pomocą nowych metod racjonalizacji znacznie wzrosła, przeważnie kosztem ich zdrowia, za co nie otrzymują żadnych równoważników. Przeciwnie, właśnie w czasach racjonalizacji czas pracy uległ przedłużeniu. Również i inne zdobycze robotnicze zostały wydarte bez walki. Wreszcie doprowadzono do tego, że stan ten został zalegalizowany przez prawo. Każdy, kto nie jest całkiem ślepy na zjawiska społeczne, przyznać musi, iż w tych warunkach nastały dla robotników czasy strasznej niewoli i okrutnej nędzy.

To też dzisiaj jednym z najważniejszych zagadnień praktycznej, codziennej walki robotniczej jest sprawa skrócenia czasu pracy w celu dostarczenia pracy bezrobotnym. Niezawodnie przeciwko temu zostanie wysunięty argument, iż skrócenie dnia pracy dotychczas nigdy nie wpłynęło na zmniejszenie wytwórczości, a przez to nie wywrze to poważniejszego wpływu na bezrobocie. Twierdzenie to jest tylko względnie słuszne. W rzeczywistości po każdym skróceniu czasu pracy przedsiębiorca usiłuje uzyskać wyrównanie spadku wytwórczości przez większe zmechanizowanie procesu produkcji oraz przez zwiększenie wysiłków indywidualnych. W większości wypadków rezultat ten osiąga. Jednakże nigdy od razu, ale stopniowo. Jeżeli dzisiaj w Niemczech skrócono by czas pracy do sześciu lub siedmiu godzin - wywołałoby to, przy poprzedniej liczbie pracowników, znaczne zmniejszenie ogólnego produktu pracy. Mogłoby to zostać wyrównane tylko przez zatrudnienie większej liczby rąk roboczych. Dopiero z biegiem czasu przedsiębiorcy byliby w stanie przez ulepszenie techniki itp. wyrównać ten spadek wytwórczości i dojść do dawnych norm przy poprzedniej liczbie robotników.

Z powyższych względów należy sprawę skrócenia dnia pracy traktować obecnie zupełnie inaczej, niż dawniej. Za każdym razem, kiedy przedsiębiorca za pomocą dalszej mechanizacji pracy i zwiększonych wysiłków poszczególnych robotników, podnosi wydajność produkcji - potrzeba, aby mu przypominano, iż uzyskana stąd korzyść nie może jemu tylko przypadać w udziale. Robotnik również otrzymać musi równoważnik swych zwiększonych wysiłków. Wyrazić się to powinno przede wszystkim w skróceniu dotychczasowego dnia pracy. W ten sposób każdemu wzrostowi wydajności produkcji towarzyszyć powinno automatycznie redukcja godzin pracy. W ten sposób skrócenie dnia pracy wywarłoby wpływ decydujący na bezrobocie.

Wszakże na to potrzebna jest całkiem inna postawa organizacji zawodowych. Związki zawodowe nigdy dotychczas nie kłopotały się tym, gdy przedsiębiorca przy słabej koniunkturze wyrzucał po prostu pewną liczbę robotników, podczas gdy reszta cieszyła się przywilejem dalszej pracy. Widzimy nawet codziennie, że we wszystkich gałęziach przemysłu praktykowane są godziny nadliczbowe, a w tym samym czasie tysiące bezrobotnych nęka najstraszliwsza nędza. Związki zawodowe powinny, przede wszystkim uznać prawo każdego robotnika do istnienia, a ponieważ prawo to jest zagwarantowane jedynie pod warunkiem, iż jego siła pracy znajdzie jakieś zastosowanie, to każdy powinien mieć zapewniony, za pomocą swej organizacji zawodowej, udział w procesie produkcji. W razie zastoju przemysłowego w jakiejś gałęzi przemysłu, zamiast tego aby tysiące robotników wyrzucać na bruk, wszyscy dotychczas zatrudnieni powinni pracować częściowo.

W ten czas organizacja zawodowa nabrałaby dla robotników całkiem innego znaczenia i uczucie solidarności przez tę jawną wspólność interesów i dążeń byłoby niewątpliwie wzmocnione w niesłychanym stopniu. Dziś, gdy proces racjonalizacji coraz bardziej rozpościera się na wszystkie kraje - problem ten po prostu sam narzuca się gospodarczym organizacjom robotniczym. Podobne posunięcie robotników miałoby całkiem inną doniosłość niż marzenia socjaldemokratów i prowodyrów związków zawodowych o nadchodzącej demokracji gospodarczej, która koniec końców sprowadza się do słynnej wspólnoty interesów pomiędzy kapitałem a pracą. Mieliśmy już dostateczną możność widzieć wyniki tego. Oczekiwanie, iż państwo kapitalistyczne ograniczy potęgę monopoli i będzie stosować nad nimi prawo kontroli w interesie ogółu jest według doświadczeń lat ostatnich nadzieją tak dziecinną, iż jest zdumiewającym powstawaniem podobnych koncepcji w obecnych warunkach. Wszystkie prawa, z których robotnicy dotychczas korzystali, nie były im darowane, ale zostały zdobyte w twardej walce. Głupstwem jest myśleć, aby w przyszłości miało być inaczej. Przeciwnie, ostatni etap rozwoju kapitalizmu wskazuje, iż jego przedstawiciele bynajmniej nie są skłonni sami z siebie cokolwiek dać robotnikom. To też, aby uchronić robotników przed nowym feudalizmem przemysłowym, który wszędzie podnosi rękę i grozi odebraniem reszty zdobytych pozycji - muszą być użyte wszystkie środki walki socjalnej. A walka ta o polepszenie warunków istnienia, mocno zagrożonych przez system racjonalizacji, musi się coraz bardziej przekształcać w walkę o całkowite wyzwolenie społeczne... robotników są szkodliwe. Jest przytem całkiem wykluczone, aby przy obecnych nastrojach przedsiębiorców nastąpiła pod tym względem jakakolwiek zmiana, mimo usiłowań obozu reformistów, których przywódcy robią największe wysiłki dla przekonania przedsiębiorców, iż zmiana metod gospodarczych leży we własnym ich interesie.

Obecny kryzys gospodarczy w Europie został wywołany przeważnie przez to, że możliwości wytwórcze jej ludów uległy naogół rozbudowie o wiele szerszej, niż rozporządzalny rynek zbytu. Europa jest dzisiaj przesadnie uprzemysłowiona. Rozporządza daleko większym aparatem mechanicznym i znacznie liczniejszą ludnością przemysłową, niż przy obecnym ustroju ma możność zatrudnić. Jednostronny rozwój przemysłowy kosztem innych gałęzi pracy jest jedną z cech charakterystycznych systemu kapitalistycznego. Wystarczy porównać powolny postęp metod rolnictwa z bujnym rozwojem produkcji przemysłowej, podniecanej niemal codziennie przez nowe odkrycia i wynalazki. A nawet te stosunkowo skromne postępy, które zostały dokonane w rolnictwie są dziełem ostatnich dziesiątków lat. Skutkiem tego dopiero w niewielu krajach mówić można o uprzemysłowionym rolnictwie.
Póki rozwój nowoczesnego przemysły dotyczył tylko niewielu krajów, a przeważnie Anglii, zdawało się istotnie, iż rynek światowy jest nieograniczony, albowiem kraje przodujące znajdowały obszerne rynki zbytu w krajach gospodarczo zacofanych.

Stara angielska szkoła ekonomiczna długo kołysała się tą cudowną bajką. Wierzono, iż Anglia jakby przez sam los, została przeznaczona na warsztat dla całego świata. Wiara ta do dziś nie zamarła, choć przyjęła inne formy i dotyczy już nie tylko Anglii. W owe czasy rynek światowy był punktem ciężkości wszelkich dążeń kapitalistów. Istotną miarą bogactwa narodowego upatrywano w eksporcie towarów za granicę. Angielski handel i angielski przemysł przystosowały się głównie do eksportu i zalewały rynki światowe swymi towarami.

Wszakże z biegiem czasu musiano się przekonać, iż rozwój przemysłu nie jest związany z jakimś jednym poszczególnym krajem, lecz stopniowo coraz bardziej wciąga w swój krąg także i pozostałe kraje. Wreszcie doszło do tego, iż wszystkie kraje zostały w większym lub mniejszym stopniu objęte tym rozwojem. Nie tylko Europa, ale także Ameryka, Austria oraz znaczna część Azji i Afryki są coraz silniej wciągane w orbitę przemysłową. Faktem najzupełniej oczywistym jest dzisiaj to, iż większość narodów cywilizowanych dąży do możliwej niezależności gospodarczej i wyzwolenia z pod supremacji przemysłowej i handlowej wielkich krajów uprzemysłowionych. Wprawdzie do dziś jeszcze błąka się mniemanie, iż można zatrzymać bieg ewolucji, przynajmniej odnośnie niektórych krajów. Doświadczenie pokazało ponownie, iż pod tym względem żaden środek nie działa na trwale.
Nie można utrzymać w ukryciu i w zamknięciu zdobyczy pracy umysłowej człowieka. Ponadto ta ogólna tendencja rozwojowa znajduje poparcie w egoizmie poszczególnych kapitalistów, którzy lokują swoje kapitały w zagranicznych przedsiębiorstwach przemysłowych.

Dla Europy skutki tego rozwoju wystąpiły po wojnie w formie jeszcze ostrzejszej. Europa utraciła swoje przodujące stanowisko w wytwórczości światowej i wkrótce utraci swą dominującą pozycję w handlu światowym. Wprawdzie czynione są rozpaczliwe wysiłki dla odzyskania straconych pozycji, ale czas przejdzie nad tem do porządku i wykaże, iż nieodwołalne straty nie dają się naprawić. Próba ochrony rynku krajowego przed konkurencją za pomocą polityki celnej oraz usiłowania odzyskania utraconych pozycji na rynku światowym przez system tzw. "dumpingu" musi w końcu pogorszyć jedynie ogólne położenie i może liczyć tylko na przemijające sukcesy. Wszędzie daje się to dzisiaj obserwować.

Mniemanie, iż gospodarstwo jakiegoś kraju można podnieść na trwałe za pomocą ochrony celnej - jest całkiem bezsensowne. Wprawdzie daje się zapewnić tą drogą poszczególnym warstwom ludności pewne korzyści, ale gospodarstwo, jako całość zawsze na tym traci. Cła na zagraniczne zboże, bydło i.t.p zapewniają wprawdzie obszarnikom znaczne zyski, chroniąc ich przed konkurencją zagranicy i umożliwiają na rynku wewnętrznym dyktowanie cen, przewyższających ceny światowe. Atoli wysokie ceny artykułów żywnościowych pierwszej potrzeby obniżają siłę zakupu mieszkańców i ograniczają możliwości zbytu na rynku wewnętrznym.

Nie jest słuszne twierdzenie, jakoby usiłowania robotników do zdobywania za pomocą swych organizacji wyższych płac, sprowadza się także do zapewnienia pewnej warstwie ludności korzyści kosztem innych warstw. Pozostawmy na boku stronę ideowo - teoretyczną zagadnienia, w myśl której producent, jako twórca wszystkich wartości, posiada niezaprzeczalne prawo do produktu swojej pracy, podczas, gdy wszyscy inni korzystają tylko z owoców jego pracy i swą pasożytniczą egzystencję zawdzięczają jedynie ciemnocie szerokich warstw ludowych, oraz brutalnej sile dzisiejszych urządzeń. Pomijając powyższe względy możemy twierdzić, iż podwyżka płac zarobkowych, o ile towarzyszy jej spadek cen, jak to obserwujemy w Stanach Zjednoczonych, wzmacnia siłę zakupu spożywcy, a przez to przynosi korzyści całemu krajowi. Cła tymczasem wywierają efekt wprost przeciwny. Cło jest w każdym wypadku zamachem na kieszeń spożywcy. Wprawdzie cła w pewnych okolicznościach mogą wyhodować nowe gałęzie przemysłu, ale to nie odbywa się bez zahamowania rozwoju innych gałęzi przemysłu, danego kraju np. cło na skóry przynosi niezawodnie korzyści producentom skór, ale równocześnie zwęża przemysł, przetwarzający ten surowiec. Podobnie dzieje się w każdej innej gałęzi.

Również niebezpiecznym eksperymentem jest metoda t.zw. "dumpingu", czyli sztucznego utrzymania cen na rynku wewnętrznym powyżej poziomu światowego. Ma to na celu ułatwienie zbytu produkcji danego kraju na rynkach zagranicznych , jako że niższe ceny dają atuty w walce konkurencyjnej.

Jednakowoż system dumpingu, szczególnie niebezpieczny dla małych krajów, nie prowadzi do celu, chociażby dlatego, iż jest obecnie stosowany przez wszystkie kraje przemysłowe. Prowadzi to do coraz większej ruiny rynków wewnętrznych i stanowi obecnie jeden z głównych bodźców do zrównania cen krajowych z cenami światowymi przez międzynarodową kartelizację i planowe ograniczenie produkcji. Za pomocą trustów i karteli pragnie się możliwie ograniczyć a nawet usunąć nieokiełznane współzawodnictwo na rynku światowym. Uporczywe nastawienie kapitalizmu zwłaszcza europejskiego na eksport swej wytwórczości i towarzyszące temu dążenie do zdobywania rynków wywiera skutki coraz zgubniejsze na europejskie życie gospodarcze, o ile chodzi o wytwórców i spożywców.

Wprawdzie przy dzisiejszym stanie gospodarczym poszczególne kraje zmuszone są w pewnym stopniu do opierania swej wytwórczości na eksporcie w celu wymiany na surowce, jak bawełna, cynk, nafta, tytoń, kawa it.d. Na ogół jednak znaczenie rynku światowego bywa mocno przeceniane, a natomiast doniosłość tendencji rozwojowych przemysłu jest lekceważona, przytem powtarzane są wciąż bezowocne próby korygowania tych tendencji.

Pojęcie rynku światowego nabrało niejako cech prawdziwie mistycznych, połączonych z widokami na nieograniczone możliwości i nadziejami na niesłychane zyski. Z dziecinnym uporem odmawia się przyjmowania do świadomości faktu, iż rynek światowy stracił dla Europy znaczenie, jakie posiadał w przeszłości i będzie go nadal tracił. Póki rozwój produkcji maszynowej ograniczał się do niewielu krajów powyższe mniemanie miało w pewnym stopniu swe uzasadnienie. W miarę atoli stałego uprzemysłowienia Europy i Ameryki oraz rozwoju przemysłu nowoczesnego w Azji, Afryce i Australii - rozmiary rynku światowego zwężają się coraz bardziej. Całkowita złuda dawnej wiary w nieograniczone możliwości zbytu staje się coraz bardziej oczywista. Na powyższe zjawiska jeszcze na długo przed wojną wskazywał Piotr Kropotkin. Wyniki jego badań sprawdzają się od tego czasu pod każdym względem.

Wobec ogromu bezrobocia, przybierającego w Europie, a szczególniej w Niemczech, postać stanu chronicznego - zagadnienie czasu pracy staje się najważniejszą i najbardziej bezpośrednią sprawą dla robotników. Racjonalizacja zwalnia z procesu wytwarzania miliony sił roboczych, dla których gospodarstwo kapitalistyczne, nie znajdujące już zastosowania, rzuca bez skrupułów na pastwę nędzy. Istnienie tej kolosalnej armii rezerwowej jest dla przedsiębiorców doskonałym środkiem dla utrzymania swych robotników w pełnej uległości. W każdej bowiem chwili mają możność zastąpienia elementu niezadowolonego przez chętnych do pracy ludzi, spokorniałych przez nędze. Taktyka ta zarówno chytra, jak okrutna, posiada jeszcze dobrą stronę dla właścicieli środków produkcji, tę nie do pogardzenia korzyść, iż rozwija wśród samej klasy robotniczej coraz ostrzejsze przeciwieństwa, dające się z biegiem czasu bardzo trudno usunąć.
Stare twierdzenie o jednolitości proletariatu, którego poszczególni członkowie są ze sobą jakoby solidarnie związani swymi materialnymi interesami - jest twierdzeniem, któremu rzeczywistość jaskrawie przeczy. Klasa robotnicza rozdarta jest w każdym kraju na szereg kast, wśród których przesądy stanowe są nie mniej rozpowszechnione jak w innych klasach społecznych. Robotnik niewykwalifikowany w oczach robotnika fachowego uchodzi jeszcze zawsze za pół człowieka. Różnice te występują przytem nie tylko na terenie pracy, ale często i poza jego obrębem. O stosunku urzędników do robotników nie warto nawet mówić, ponieważ jest rzeczą ogólnie znaną. Najjaskrawiej atoli rozwijają się te przeciwieństwa pomiędzy robotnikami zatrudnionymi a bezrobotnymi. Wszelkie gadania o jednolitości klasy nie pomagają; fakty są silniejsze od najpiękniejszej teorii.

Zatrudniony robotnik jest zainteresowany w tem, aby nie dopuścić na swe miejsce swego bezrobotnego kolegi, podczas gdy tamten dąży oczywiście do dostania się do jakiejkolwiek fabryki i jest mu naogół obojętnie, czy skutkiem tego nie zostanie wyrzucony kto inny. Tutaj w tej samej klasie tkwią sprzeczności interesów, które mogą być przezwyciężone tylko przez momenty etyczne. Każdy, kto od dłuższego czasu pracuje w ruchu zawodowym, wie, jak to nieraz ciężko przychodzi.

Póki bezrobocie dotykało poszczególne jednostki tylko przez pewien czas, było możliwe rozbudzać pomiędzy zatrudnionymi a bezrobotnymi pewne poczucie solidarności. Zmienia się to jednak do gruntu dziś, kiedy bezrobocie przechodzi w stan chroniczny, kiedy ludzie nie tygodniami, ale miesiącami i całymi latami znajdują się na ulicy w największej nędzy, lub gdy przedsiębiorca godzi się zatrudnić tylko ludzi w pewnym wieku, a wszystkich innych wyrzuca bez pardonu. W tych warunkach przeciwieństwa pomiędzy robotnikami zaostrzają się, albowiem wówczas prawo do pracy oznacza prawo do istnienia.

Właśnie z tego względu zagadnienie czasu pracy dla ruchu robotniczego ma ważniejsze znaczenie, niż kiedykolwiek indziej. Wobec strasznego zła, jakim jest bezrobocie - tylko skrócenie czasu pracy może dopomóc robotnikowi w obecnych warunkach. Związki zawodowe przypatrywały się spokojnie jak przez racjonalizację kapitalistyczną miliony robotników znalazło się na bruku - zamiast zareagować przeciwko temu z całą energią. Skutkiem tego całkowita korzyść z nowej metody przypadła w udziale przedsiębiorcą, tak, że nawet przy ograniczonej produkcji realizują duże zyski.

Zjawisko to można jedynie tłumaczyć racjonalizacją. Wydajność poszczególnych robotników za pomocą nowych metod racjonalizacji znacznie wzrosła, przeważnie kosztem ich zdrowia, za co nie otrzymują żadnych równoważników. Przeciwnie, właśnie w czasach racjonalizacji czas pracy uległ przedłużeniu. Również i inne zdobycze robotnicze zostały wydarte bez walki. Wreszcie doprowadzono do tego, że stan został zalegalizowany przez prawo. Każdy, kto nie jest całkiem ślepy na zjawiska społeczne, przyznać musi, iż w tych warunkach nastały dla robotników czasy strasznej niewoli i okrutnej nędzy.

To też dzisiaj jednym z najważniejszych zagadnień praktycznej, codziennej walki robotniczej jest sprawa skrócenia czasu pracy w celu dostarczenia pracy bezrobotnym. Niezawodnie przeciwko temu zostanie wysunięty argument, iż skrócenie dnia pracy dotychczas nigdy nie wpłynęło na zmniejszenie wytwórczości, a przez to nie wywrze to poważniejszego wpływu na bezrobocie.

Twierdzenie to jest tylko względnie słuszne. W rzeczywistości po każdym skróceniu czasu pracy przedsiębiorca usiłuje uzyskać wyrównanie spadku wytwórczości przez większe zmechanizowanie procesu produkcji oraz przez zwiększenie wysiłków indywidualnych. W większości wypadków rezultat ten osiąga. Jednakowoż nigdy odrazu, ale stopniowo. Jeżeli dzisiaj w Niemczech skróconoby czas pracy do sześciu lub siedmiu godzin - wywołałoby to, przy poprzedniej liczbie pracowników, znaczne zmniejszenie ogólnego produktu pracy. Mogłoby to zostać wyrównane tylko przez zatrudnienie większej liczby rąk roboczych. Dopiero z biegiem czasu przedsiębiorcy byliby w stanie przez ulepszenie techniki it.p. wyrównać ten spadek wytwórczości i dojść do dawnych norm przy poprzedniej liczbie robotników.

Z powyższych względów należy sprawę skrócenia dnia pracy traktować inaczej, niż dawniej. Za każdym razem, kiedy przedsiębiorca za pomocą dalszej mechanizacji pracy i zwiększonych wysiłków poszczególnych robotników, podnosi wydajność produkcji - potrzeba, aby mu przypominano, iż uzyskana stąd korzyść nie może jemu tylko przypadać w udziale. Robotnik również otrzymać musi równoważnik swych zwiększonych wysiłków. Wyrazić się to powinno przedewszystkim w skróceniu dotychczasowego dnia pracy. W ten sposób każdemu wzrostowi wydajności produkcji towarzyszyć winno automatycznie redukcja godzin pracy. W ten sposób skrócenie dnia pracy wywarłoby wpływ decydujący na bezrobocie.

Wszakże na to potrzebna jest całkiem inna postawa organizacji zawodowych. Związki zawodowe nigdy dotychczas nie kłopotały się tym, gdy przedsiębiorca przy słabej koniunkturze wyrzucał poprostu pewną liczbę robotników, podczas gdy reszta cieszyła się przywilejem dalszej pracy. Widzimy nawet codziennie, że we wszystkich gałęziach przemysłu praktykowane są godziny nadliczbowe, a w tym samym czasie tysiące bezrobotnych nęka najstraszliwsza nędza. Związki zawodowe powinny, przedewszystkim uznać prawo każdego robotnika do istnienia, a ponieważ prawo to jest zagwarantowane jedynie pod warunkiem, iż jego siła pracy znajdzie jakieś zastosowanie, to każdy powinien mieć zapewniony, za pomocą swej organizacji zawodowej, udział w procesie produkcji. W razie zastoju przemysłowego w jakiejś gałęzi przemysłu, zamiast tego aby tysiące robotników wyrzucać na bruk, wszyscy dotychczas zatrudnieni powinni pracować częściowo.
W ten czas organizacja zawodowa nabrałaby dla robotników całkiem innego znaczenia i uczucie solidarności przez te jawną spólność interesów i dążeń byłoby niewątpliwie wzmocnione w niesłychanym stopniu. Dziś, gdy proces racjonalizacji coraz bardziej rozpościera się na wszystkie kraje - problem ten poprostu sam narzuca się gospodarczym organizacjom robotniczym. Podobne posunięcie robotników miałoby całkiem inną doniosłość niż marzenia socjaldemokratów i prowodyrów związków zawodowych o nadchodzącej demokracji gospodarczej, która koniec końców sprowadza się do słynnej spólnoty interesów pomiędzy kapitałem a pracą. Mieliśmy już dostateczną możność widzieć tego. Oczekiwanie, iż państwo kapitalistyczne ograniczy potęgę monopoli i będzie stosować nad nimi prawo kontroli w interesie ogółu jest według doświadczeń lat ostatnich nadzieją tak dziecinną, iż jest zdumiewającem powstawanie podobnych koncepcji w obecnych warunkach. Wszystkie prawa, z których robotnicy dotychczas korzystali, nie były im darowane, ale zostały zdobyte w twardej walce.

Głupstwem jest myśleć, aby w przyszłości miało być inaczej. Przeciwnie, ostatni etap rozwoju kapitalizmu wskazuje, iż jego przedstawiciele bynajmniej nie są skłonni sami z siebie cośkolwiek dać robotnikom. To też, aby uchronić robotników przed nowym feodalizmem przemysłowym, który wszędzie podnosi rękę i grozi odebraniem reszty zdobytych pozycji - muszą być użyte wszystkie środki walki socjalnej. A walka ta o polepszenie warunków istnienia, mocno zagrożonych przez system racjonalizacji, musi się coraz bardziej przekształcać w walkę o całkowite wyzwolenie społeczne...

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.