Wywiad z mieszkańcami i mieszkankami kamienicy na Hożej 1
Antoni Wiesztort: W którym roku wprowadzili się państwo do tej kamienicy?
Ewa: Urodziłam się tu, w narożnym pokoju, zaraz po wojnie. Moi rodzice ten budynek odbudowywali.
Jak on wówczas wyglądał?
Ewa: Na samym początku wojny na sąsiednią kamienicę spadła bomba, przez to i nasza bardzo ucierpiała. Potem w czasie powstania w 1944 działo wybiło dziurę w ścianie na piątym piętrze. Taką wyrwę powstańcy uznali za odpowiednie stanowisko na gniazdo karabinu maszynowego. Kule latały po całym mieszkaniu – zresztą wciąż widać to na sufitach, które nie zostały jeszcze do końca odrestaurowane. Ponadto wyrwane wszystkie okna w budynku, poniszczona cała stolarka, podłogi, oczywiście nie było wody, światła, ogrzewania centralnego, windy... Właściciel nie miał środków, kamienicę budował na kredyt, po wojnie stracił pieniądze, a w dodatku tu wszystko w ruinie. Mój ojciec na własny koszt odbudowywał ten budynek: podłogi, ściany, okna – wszystko. Zachowały mi się jeszcze te rachunki, wycena, kosztorys na 1,2 miliona złotych. W zamian, ojciec 1. listopada 1945 roku podpisał umowę jeszcze z właścicielami. Dekret Bieruta objął tę kamienicę w 1947 roku, od tej pory ojciec miał umowę na przydział mieszkania z ówczesnymi organami władzy.
Co się stało po transformacji?
Ewa: O zwrot kamienicy starały się dwie kobiety: jedna mieszkała w Kanadzie, druga – w Warszawie. Sami też od początku chcieliśmy te mieszkania wykupić... Ale nigdy nie dawali takiej możliwości! Wielokrotnie składaliśmy podanie, słyszeliśmy zawsze: „może po remoncie”. Ale remont nawet się nie zaczął... Koniec końców, nikomu nie udało się wykupić lokalu, odmawiano nam permanentnie.
Zbigniew: Swego czasu żona była w urzędzie miasta, urzędnik pokazał jej przygotowane dla nas papiery, że można wykupić. Te dokumenty potem gdzieś przepadły.
Ewa: Postępowanie roszczeniowe ciągnęło się 10 lat. Z czasem sprawę zaczął prowadzić Jan Stachura, który „załatwił” już dziesiątki kamienic w Warszawie, podobnie jak słynny Mossakowski. W końcu wszystko nabrało tempa gdy burmistrzem ówczesnej gminy Centrum został Jan Wieteska.
Zbigniew: Nowe właścicielki od razu sprzedały tę kamienicę spółce Dore, zarejestrowanej dziesięć dni wcześniej z kapitałem 50 tys. zł
Ewa: Kamienicę sprzedano za 3 miliony złotych – sumę bardzo zaniżoną. Dla porównania, za budynek obok, identyczny – to były bliźniaki – ale strasznie zniszczony, uzyskano cenę 34 milionów.
Co się zmieniło, gdy spółka Dore przejęła kamienicę?
Ewa: Wszystko się zmieniło.
Zenon: Proszę pana, tu w ciągu dwóch ostatnich lat były dwa pożary, piwnica zalana. Do tego przez pięć lat byliśmy przykryci planszami (bannerami reklamowymi – red.). W Szwecji pozostawienie psa w pomieszczeniu bez światła dłużej niż 8 godzin jest karalne. A my tu pięć lat w półmroku, ściany wilgotniały, to była wylęgarnia grzybni. Starsze osoby, z natury wieku już mało ruchliwe, odeszły na tamten świat.
Ewa: Przypomnę, że my tu mieszkamy bez gazu i ciepłej wody. Odpadają tynki – czasem wielkie kawały. Pieniądze z wielkiej reklamy – szacunkowo 40 tys. zł miesięcznie – miały iść na remont. A tu od początku nie przekazano ani grosza! Nie mamy kontaktu z panią Rodowicz (właścicielka spółki Dore): jak dzwoniliśmy bezpośrednio w sprawie tynków albo pożarów, powiedziała tylko „wezwijcie straż pożarną”. O tym jak nas psychicznie wykańczano najlepiej świadczy fakt, że tu już połowa lokatorów leczy się u specjalistów. Część nie żyje, nie wytrzymali presji. To są metody gnębienia psychicznego, sama ledwo wytrzymuję.
Zbigniew: Zanim Dore przejęła kamienicę, wszyscy złożyliśmy się na domofon, wyremontowaliśmy klatkę, sąsiadka pielęgnowała kwiaty na oknach. Tu od zawsze panowała rodzinna atmosfera. Teraz domofon i zamki wejściowe są regularnie niszczone, kwiaty kazali zlikwidować na klatce.
Ewa: Dom jest dewastowany przez właściciela. Firma wynajęła mieszkania z parteru i pierwszego piętra na ekskluzywny sklep odzieżowy. Wykuto sztukaterię, zabytkowe ornamenty, wstawiono płyty gipsowe. W miejscu szybu wentylacyjnego zbudowano windę na prywatny użytek sklepu. Pożegnaliśmy się z wentylacją.
Zbigniew: Za kwaterunku sami dbaliśmy o swoje piętra. Sąsiad z sąsiadką malował, sprzątał, dbał o stan techniczny.
Zenon: Zaczęto nas regularnie nękać. Naliczyli nam fikcyjne zadłużenie – ponad 24 tys. złotych. Sąd oddalił pozew, ale chodziło o to, żeby nas zastraszyć. Zresztą mimo wszystko Dore nasłała na nas komornika. Wstrzymaliśmy egzekucję, pomógł nam w tym sam komornik – gdyby nie to, też byśmy już wylecieli. Pani Iwona Grabcza (eksmitowana w kontrowersyjnych okolicznościach 5.09.2012 – red.) nie czekała na wyrok sądu, wystraszyła się i z „ostrożności procesowej” sama poprosiła ratusz o przydział lokalu socjalnego. Potem jak sąd uznał dług za nieprawdziwy, chciała to odkręcić, ale już ją wykurzono. Nas jeszcze nie.
Ewa: Ja przez 15 lat miałam sklep w tym budynku, brakowało mi dwóch lat do emerytury. Przyszła firma Dore, z dnia na dzień dostałam wymówienie, z wypowiedzeniem 3-miesięcznym. Nie było mowy o jakiejkolwiek mediacji, mimo że ten sklep stał potem pusty pięć lat.
Jak wygląda teraz wasza sytuacja? Ilu lokatorów jeszcze walczy?
Zbigniew: Z czternastu rodzin zostały jeszcze cztery. Wszyscy mamy czynsz podniesiony prawie dziesięciokrotnie.
Ewa: Wie pan, gdybym wygrała w totka, to bym najpierw wynajęła prawnika, żeby udowodnił że to jest przekręt. To jest mój główny cel.
Jak waszym zdaniem powinien się w takim wypadku zachować ratusz?
Ewa: Przede wszystkim władze nie powinny oddawać budynków z lokatorami, a w dodatku za darmo - to skandal. A jeśli już tak się stało, powinna istnieć jakaś realna ochrona lokatorów. Przecież my tu mieszkamy ponad pół wieku, sami to wynieśliśmy z gruzów! Mnie się wydaje, że teraz żyjemy w świecie pogardy dla biednych. My już nie dostaniemy żadnego kredytu, a nawet jeśli to ja nie będę żyła jeszcze 30 lat, żeby go spłacać. Jak jesteś bogaty cwaniak, to masz szacunek w ratuszu, dostaniesz nawet kamienicę. Inaczej jak jesteś normalny, uczciwy. Ja jestem w czwartym pokoleniu Warszawianką. I czuję się fatalnie.
Zbigniew: Nie powinno się podwyższać czynszów od tak, na pstryknięcie palca. A jeśli miasto ma oddać kamienicę, to niech bogu ducha winnym ludziom zabezpieczy mieszkania. Nie można tak nas rzucać na żywioł, przecież pokolenie naszych rodziców stawiało to miasto na nogi.