Anarchistów można kopać
Przeglądając oficjalne pisma i pisemka, produkty odcinające się od szmatławców, uznane, bądź też dążące do bycia uznanymi za intelektualne towary, pisma prestiżowe i te co prestiż chcą zdobyć, znajduję czasem bzdury mówione mądrą mową. Nierzetelność starych i młodych intelektualistów, publicystów, ba!, eseistów, dostrzec można najłatwiej tam, gdzie poruszają tematy, problemy nie znane szerszej publiczności. Często okazuje się wtedy, że sami tych problemów, zagadnień nie znają – powtarzają oklepane slogany, stereotypy.
Dobrym przykładem jest anarchizm i anarchiści, którzy czasem pojawiają się na marginesie poważnej refleksji o życiu społecznym, politycznej sytuacji. Traktowani protekcjonalnie, stanowią jedynie konstrukcję lęków, fobii i niechęci samego autora. Ujawnia się tutaj brak rzetelności naukowej, korupcja myśli, stawiająca intelektualistę na równi z pismakiem z brukowców: i jeden, jak i drugi, nie starają się poznać przedmiotu o którym piszą; i jeden, jak i drugi, bazują na stereotypach zakorzenionych w masach społecznych.
Autorzy, których z litości wymieniać nie będę, a też i z lęku, że nie wszystkich zdołałbym wypisać, traktują anarchizm jako ideę pod którą można podkładać wszelkie myśli, tak jakby to był ruch nie mający własnej tradycji teoretycznej oraz bogatej historii. Rozumiem, że brak takiej wiedzy można by było usprawiedliwić w czasach, gdy nie powstało żadne opracowanie myśli anarchistycznej, w czasach formalnego socjalizmu, jednak obecnie gdy mamy kilka porządnych w miarę, oficjalnych, naukowych opracowań, jedynym wytłumaczeniem jest nędza znacznej części pismaków i intelektualistów nastawionych raczej na notoryczność, niż poznanie prawdy.
Anarchistów można kopać, bo mało kto zna ich tradycje, mało kto orientuje się w temacie na tyle, aby napiętnować pismaka, wykazać mu brak kompetencji i rzetelności, a tym samym brak kultury naukowej. A i ci, którzy znają się na rzeczy, nie mają dostępu do pism intelektualnych. I to nie bynajmniej z powodu defektu mózgu, ale raczej z postępującej korupcji świata myśli.
Sprawa jest dość poważna, gdyż nie chodzi mi tylko o obronę myśli anarchistycznej przed nadaniem jej gęby przez pisarzy policyjnych, chociaż boli mnie czytanie kolejnych kłamstw i iluzji. Problem jest znacznie szerszy, bo usprawiedliwia, legitymizuje nierzetelność i niepoważne traktowanie przeciwników, a nawet innych tradycji, systemów teoretycznych. Wystarczy zwrócić uwagę na szybkie rozprawy z Marksem, gdy na dwóch stronach w masowym piśmie, obala się jego całą teorię. To nic, że są to dwie strony niedorzeczności. Listy krytyczne zaginą na poczcie, polemiki nie będzie, bo ona raczej nie zainteresuje czytelnika.
Kozyr-Kowalski, człowiek dbający o standardy pracy naukowej, wskazywał na wyłanianie się monopolu naukowego przy pomocy pozanaukowych metod. I tak mamy hegemonię niedokształconych, niedbałych ściemniaczy, czasem i z naukowym tytułem. I tak zamiast dialogu mamy monopol tak samo (nie)myślących pismaków. I tak mamy świat brukowców w ekskluzywnym, bądź popowym wydaniu.
Rozmawiałem ostatnio z redaktorem jednego z lepszych pism naukowych w Polsce. Zamieszczono tam tekst krytyczny wobec anarchistów: „Ale zobacz, mówi redaktor, to wierzący pisze, krytycznie, lecz co zrobił: przeczytał, zna to co krytykuje”. I to nie z bryku, nie z filmów amerykańskich, czy omówień na wikipedii, ale z samego źródła. Tego wysiłku nasi polscy publicyści, eseiści, raczej rzadko dokonują. Namiętni krytycy Marksa często nie mieli nawet w dłoni Kapitału, a piszący o anarchizmie nie wiem czy kojarzą Kropotkina, nie wspominając na przykład Bookchina.