Anarchizm - pragnienie normalnego życia
Anarchizm był zawsze dla mnie drogą do normalnego, swobodnego życia. Jest próbą ustalenia ludzkich stosunków i ludzkiego świata. Jest też dla mnie jedyną, idealną, drogą jaką powinien iść rozwój cywilizacji by uchronić się przed barbarzyństwem i nędzą. A całkiem możliwe, że i przed totalną destrukcją.
Daleki jestem od uznania obecnego systemu za najlepszy z istniejących. Widzę w nim liczne tendencje destrukcyjne, a codzienne życie przynosi nowych dowodów niesprawiedliwości, klęski godności ludzkiej. Egzystencji niemal zwierzęcej, mrocznej i czarnej, nasączonej represyjnością, pogardą i autodestrukcją. Egzystencji poddającej w wątpliwość nasze człowieczeństwo. Bieda, bezdomność może być pociągająca jedynie na kartkach powieści, w literaturze, albo jako tymczasowa zabawa znudzonych dzieciaków - mających zawsze dokąd wrócić.
Nie miejsce tutaj, by przedstawiać szczegółową analizę problemów współczesnego świata, zagrożeń dla godności ludzkiej i całego gatunku ludzkiego. Zamiast tego dokonam opisu literackiego, bardzo bezpośredniego, który, pomimo swojej płytkości, potrafi powiedzieć niektórym więcej niż teoretyczne analizy.
Pamiętam, jak politycy przemawiali w radio o wzroście gospodarczym w Polsce. W tym samym momencie paliłem papierosa w oknie mojego tymczasowego mieszkania z którego widok rozpościerał się na śmietniki. Widziałem kilka osób poszukujących w nich czegoś, co pozwoli przetrać. Rano i pod wieczór kubły były sprawdzane nie przez jedną / jednego bezdomnego, ale przez kilku, kilkunastu. Niektórych rozpoznawałem po pewnym czasie. Idąc do pracy mijałem starszych ludzi proszących o coś do jedzenia. Przykłady może ekstremalne, ale widać te osoby mija postęp gospodarczy, jako odpadki gospodarki kapitalistycznej zostali wyłączeni ze wspólnoty społecznej. Ten margines najlepiej świadczy o zasadach panujących w systemie.
Nie trzeba być jednak tym marginesem, by doświadczać dobrodziejstw.
Spotkanie przy piwie ze znajomym i kolejna informacja. Emigruje. Nie zliczę, który to znajomy. Uzasadnienie to samo, że nie widzi tutaj żadnych perspektyw. Po skończeniu studiów ciągle prace tymczasowe, niskopłatne, takie że starcza na jedzenie, fajki i piwo - ale o niczym więcej nie marz. Tak jak ci co zostają, zatrudnieni na dziwnych zasadach, za psie pieniądze, zastraszani, gdy zaczynają upominać się o swoją godność. Heroiczne próby samodzielności finansowej, gdy życie prywatne redukuje się do obiadu i snu przed pracą.
Nie wypada zapominać o politykach. Tym wiedzie się dobrze. Zaplątani w układy z Kapitałem, powiązani siecią znajomości, potrafią ustawić sobie życie - a że kosztem społeczeństwa, to już inna bajka.
To dotyka nas co dzień, niezależnie czy interesujemy się polityką czy nie, czy działamy w ruchu społecznym czy kładziemy laskę, niezależnie też od naszych poglądów, wiary czy nie wiary w Boga - jedyne co wchodzi w rachubę to zawartość portfela, pozycja w hierarchii społecznej, która chroni w czasach względnej stabilizacji poszczególne jednostki przed negatywnymi skutkami.
Niemożliwość normalnego życie w obecnym systemie staje się codziennością coraz większej części społeczeństwa. System oferuje co najwyżej przetrwanie, którego ceną jest nasze szczęście i wolność, życie prywatne i możliwość autokracji. Przetrwanie dla tych co są potrzebni gospodarce i śmierć, przynajmniej obywatelską, dla tych, co są Kapitałowi i Państwu niepotrzebni.
Brak perspektyw, nędza, nieustanne zagrożenie, represje - nie tylko niszczą życie jednostkowe, ale całą strukturę społeczną. Życie wspólnoty staje się koszmarnym więzieniem, areną walki wszystkich ze wszystkimi. Gdzie życie jest kruche, i w każdej chwili możesz znaleźć się po drugiej stronie, na marginesie, jako "pasożyt" jak to pięknie nazywa szowinistyczna narracja grup uprzywilejowanych.
No dobrze, ale dlaczego akurat anarchizm?
Znana jest powszechna reakcja na słowo "anarchizm". Jest to reakcja uwarunkowana przez edukacje, wpojona za pomocą Aparatów Ideologicznej, gęba nadana przez klasy uprzywilejowane i zwolenników hierarchii. Gęba, której nie jest łatwo się pozbyć i nawet, gdy zgadzam się z kimś w sprawach organizacji społeczeństwa, analizie niesprawiedliwości, w drogach wyjścia, to rozmówca bierze czasami za żart, stwierdzenie, że to o czym mówimy to anarchizm. Przecież anarchizm to chaos, zniszczenie, rządy mafijne… Zarzuty te przyjmują mniej lub bardziej subtelny charakter - ale to nas nie interesuje. Obraz ten odrzucam, tak jak nie po drodze mi z miłośnikami chaosu i narkotyków.
Anarchizm generuję swoistą perspektywę zmiany społecznej, swoisty ideał społeczny, który nawet jeśli nigdy nie zostanie urzeczywistniony, służyć może jako horyzont, drogowskaz, miejsce, do którego warto kroczyć, bo na szlaku też zachodzą zmiany: w otoczeniu i w nas.
Większość problemów współczesnego świata wynika z nierówności, przy czym nie chodzi o różnorodność, a o na przykład: możliwość wpływu na swoje życie. Decyzja urzędnika ma większą moc niż decyzja "szarego obywatela". Możemy nie zgadzać się na likwidacje szpitali, na poddawanie wszelkich aspektów życia zasadą ekonomi kapitalistycznej, ale w obecnym systemie, nasz głos jest szeptem. Politycy przeforsują swoja wolę, pomimo, że są mniejszością. Podobnie w pracy, w obliczu szefa jesteśmy tylko marnym pyłkiem. Tak sprawujący władzę ustanawia relację, chcą z jednej strony byśmy tak siebie postrzegali, z drugiej strony jest to obiektywna prawda, tylko, że mieszczącą się w określonej wizji świata.
Anarchizm zrywa z tą wizją. Dowartościowuje społeczeństwo, przywraca zapomniane hasło: Głos ludu - głos boga! a w swoich dążeniach kieruje się wartością pomocy wzajemnej, ludzkiej solidarności i równości. Każdy z nas powinien współdecydować o kształcie otoczenia i możliwościach rozwoju. Każdy z nas powinien być traktowany jako jednostka ludzka, a nie liczba, rzecz, narzędzie.
W tej perspektywie każdy z nas jest równy, a zarazem inny. Żyjemy w jeden wspólnocie, toteż powinniśmy wspólnie kształtować rzeczywistość, z poszanowaniem odmienności, pelengując jednocześnie więzi spajające nas. Bez szefów i bez rządów. Oddolnie.
Krótko mówiąc, anarchizm dąży do takiego stanu, gdzie każdy będzie mógł spokojnie pracować, nie będąc kontrolowanym i represjonowanym; gdzie praca jego rąk czy umysłu będzie umożliwiała odpowiedni poziom materialny oraz rozwój osobowości; gdzie każdy kto chce partycypuje w rozwoju kultury. Mówiąc słowami Simone Weil, chodzi o postawienie świata z głowy na nogi. Czy po kantowsku, gdzie człowiek nie będzie środkiem a celem. Gdzie nikt nie będzie w stanie realizować partykularnych interesów kosztem innych ludzi.
Życie, gdzie głównym problemem nie jest przetrwanie, a inny człowiek konkurentem i wrogiem, umożliwi jedynie perspektywa anarchistyczna, która często nienazwana rozwija się, otrzymuje oraz wyższe poziomy analizy teoretycznej, jak też zatacza coraz szersze kręgi codziennej praktyki. Zagnieżdżają się też w sercu zwykłych ludzi, którzy są zmęczeni, którzy dostrzegają, że życie zostało uniemożliwione.
Perspektywa marksistowska czy liberalna, traktuje grupy podporządkowane jako masy, bezkształtny materiał, który należy uformować. Odmawia tu i teraz prawa do pełni człowieczeństwa - tą mają tylko elity czy też awangarda rewolucyjna. Albo partia. Podobnie z faszyzmem, który w partii widzi ucieleśnienie ducha narodu i wie już przed, jacy winni być "prawdziwi Polacy", "prawdziwi Niemcy"… Wyklucza i likwiduje tych, co do wzorca nie przystają. Wszystkie te ideologie utrzymują system hierarchiczny - tym samym redukują część osób do roli narzędzi. Ktoś mówi, reszta słucha. Wyprostowana i w ciszy.
Ideologie te odmawiając godności ludzkiej pewnym grupą niweczą realną możliwość zmiany systemu. Jedynie oddolny ruch ukierunkowany na samorządność, wyzwalający pracę od szefa, i życie społeczne od rządu, gdzie władza pozostaje w dłoniach każdego z nas, może ustanowić lepszy świat. Życia, bez strachu, że się stanie zbędnym, że nie będzie na chleb, że zostanie się uznanym, za "obcego"…