Czy wyzwoli nas husaria?
Rozpocząłem szkicować ten tekst po przemówieniu Radosława Sikorskiego w Berlinie, które w Polsce wywołało szerokie echo polityczne. Po pewnym czasie pomyślałem jednak, że nie ma wielkiego sensu odnosić się do słów ministra spraw zagranicznych, który ma znikomy wpływ na bieg wydarzeń. To nie polski rząd rozdaje karty. A nawet nie niemiecki, czy francuski duumwirat. Karty w obecnej polityce rozdają tzw. “rynki finansowe”. Warto więc zastanowić się raczej nad tym i perspektywami wyjścia z obecnej sytuacji, a nie na wypowiedziach ministra, który dzisiaj jest, a jutro go może już nie być. A rynki będą.
Kto tu rządzi?
Sytuacja jest groźna – i tu można zgodzić się z premierem Tuskiem. Tyle że rozwiązania, które proponuje się na salonach europejskich elit, które proponuje on sam, nie dotykają kwestii podstawowej. Tusk mówi: albo oddamy władzę Brukseli, albo oddamy władzę niemiecko-francuskiemu tandemowi. To jest może wygodne odwrócenie uwagi od faktu, że obie opcje nie stanowią żadnego wyboru. Dodajmy, że także opozycja, tj. PiS, nie proponuje żadnego rozwiązania, a jedynie bije w bęben nacjonalizmu, tylko po to, żeby przejąć władzę, a potem robić mniej więcej to samo, tyle że może z bardziej posępną miną. Nawet gdyby chcieli robić coś innego, to po zdobyciu władzy musieliby robić podobnie, bo wcale tutaj nie rządzi wola Tuska, nie rządzi Merkel czy Sakrozy, nie rządził również Kaczyński, gdy był u władzy, ale rządzi kapitał i rządzi coraz bardziej bezwzględnie. Nie warto więc zastanawiać się czego chce ten czy inny kuglarz polityczny, który udaje że ma władzę, ale czego chce kapitał.
Kapitałowi obecnie zaczyna być zupełnie obojętna nawet ta fasadowa demokracja przedstawicielska, którą raczono nas przez ostatnie kilkadziesiąt lat. To nie zrewoltowany lud rzymski obalił, tego dużego chłopca, premiera Włoch Silvio Berlusconiego, ale rynki finansowe, które stwierdziły, że za wolno realizuje ich zalecenia. Wzrost ceny długu za jaki musi płacić rynkom rząd w formie obligacji, wystarczył, żeby przycisnąć niewzruszonego wydawałoby się dotąd magnata telewizyjnego do muru. Tak samo idol Kaczyńskiego, premier Węgier Viktor Orbán, który tak jak chciałby jego polski odpowiednik, dorwał się do władzy na fali nacjonalizmu i zapowiadał, że zerwie z polityką realizowaną “na kolanach”, musiał założyć wór pokutny i udać się na pielgrzymkę po prośbie o pożyczkę do MFW, bo inaczej rynki zmiotły by i jego. Co tu dużo mówić – nawet uznawani za przywódców Europy Merkel i Sarkozy wiedzą, że ich przyszłość jest uzależniona wyłącznie od humorów kapitału. Obama obiecywał ludziom wielką zmianę, a okazało się, że nie tylko zawiódł nadzieje milionów (zresztą inaczej być nie mogło), ale pod jego rządami wyrósł nie tylko prawicowy przeciwnik, ale i lewicowy ruch Okupuj Wall Street, który wskazuje sedno problemu, stara się rzucić światło za scenę wydarzeń, żeby pokazać kto naprawdę steruje mechanizmem współczesnej polityki i gospodarki. Podsumowując, nie ma “wszechmocnych polityków”, którzy będą nami rządzić czy to z Brukseli, czy Berlina. Jest za to wszechmogący kapitał, który przewala się po świecie niczym walec.
Straciliście szansę żeby siedzieć cicho
Symbolicznym wydarzeniem był raban jaki podniósł się po zapowiedzi poprzedniego premiera Grecji, że przeprowadzi referendum ws. cięć wymuszanych przez rynki oraz ich rzeczników w MFW, Banku Światowym i Komisji Europejskiej. Nie jest istotne, czy premier Papandreu tylko blefował w czasie negocjacji, czy faktycznie miał taki zamiar. Ważna jest reakcja, która wiele mówi o nastrojach możnych tego świata. O żadnym odwołaniu do woli ludu mowy być nie możne w takich sprawach. Lud może głosować w trzeciorzędnych sprawach, ale jeśli chodzi o żywotne interesy wielkiego kapitału, to wara!
Stawka była wysoka, rząd Grecji wydał wcześniej (tak jak i inne kraje, które teraz mają kłopoty) mnóstwo pieniędzy na ratowanie banków, w dodatku wielu kapitalistów i zamożnych nie płaci podatków, co w sumie doprowadziło do ogromnej dziury budżetowej, którą zasypać mają teraz ci co zawsze – czyli klasa pracująca. Trzeba przyznać, że odbyła się wcześniej chyba jedna z największych kampanii czarnego PR w historii. Oskarżano Greków jako całość o wszelkie możliwe zło, o nieróbstwo, rozdęty socjal. Wykorzystano cały arsenał propagandowy jaki ma do swojej dyspozycji klasa rządząca, który wcześniej już był wykorzystywany w krajach Europy Wschodniej. Takiej dawki pogardy i nienawiści jaką musiało znieść greckie społeczeństwo nie widziano już dawno. Wszystko to, aby odwrócić uwagę od prawdziwych sprawców kryzysu i najczęściej jego największych beneficjentów. Jak mówi część speców od finansów – kryzys to także okazja do zarobku, jeśli się wie “co i jak”.
Kapitał jednak potrzebował kozła ofiarnego, na którego mógł zrzucić winę za sytuację i oczywiście wybrał Greków, czyli najbardziej niepokornych w Europie, którzy największe boje staczają na ulicach, by uznano ich za podmiot, a nie przedmiot decyzji. Trzeba było oskarżyć, oczernić i wyszydzić Greków w jasnym celu – żeby pokazać potencjalnym innym niepokornym, że spotka ich to samo, albo i coś gorszego. Mówiono przecież już na salonach władzy, że może trzeba będzie wysłać tam specjalne siły represyjne, żeby “pomóc” Grekom w podjęciu jedynie słusznej decyzji. I bardzo możliwe, że po takiej kampanii nienawiści względem nich, społeczeństwa Zachodu w większości by taką akcję poparły.
Kapitał obecnie prawdopodobnie jeszcze nie wie za pomocą jakiej ostatecznie instytucji będzie wpływał na rozwój wypadków. Na razie gra na różne rozwiązania i prawdopodobnie poprze najlepiej rokujące ośrodki władzy. Idealny byłby dla niego jeden silny ośrodek w Europie, ale poradzi sobie i bez tego. Na razie wciąż ma w swoich rękach MFW i BŚ oraz oczywiście kontroluje niemal wszystkie rządy krajowe (wszystko jedno czy z prawicy czy lewicy). MFW i jego pożyczki służą dyscyplinowaniu ewentualnych niepokornych.
Czy wyzwoli nas husaria?
Prawica, co widać szczególnie w Polsce, ale i na Węgrzech i wielu innych krajach, próbuje znaleźć rozwiązanie w nawrocie do nastrojów nacjonalistycznych, o czym już wcześniej wspomniałem. Jest to tendencja, której można się było spodziewać i w obecnych warunkach będzie się nasilać. Część lokalnego średniego kapitału czuje się zagrożona przez globalny kapitał i próbuje schronić się pod stare dobre skrzydła silnych państw narodowych, finansuje więc rozpętywanie nacjonalistycznej histerii. Problem w tym, że jak daje przykład Węgier, nacjonalizm w obecnej sytuacji nie daje już żadnego rozwiązania problemów, ponieważ nie narusza podstaw obecnego systemu, nie daje osłony, a jedynie próbuje zmienić coś na powierzchni.
Niemniej jednak w ciągu nadchodzących lat będziemy świadkami narastających nastrojów nacjonalistycznych. Nacjonalizm to bardzo silna ideologia i bardzo mocno oddziałuje nie tylko na sporą część klas średnich, ale i klasę pracującą. Wydaje się dawać proste rozwiązania na skomplikowane problemy. Nacjonalizm nie jest jednak zupełnie niezrozumiałą postawą. Jest tworem sztucznym, ale tworem wytworzonym przez określone warunki obiektywne. W czasie budowy państw przemysłowych kapitał wykorzystywał go do przełamywania barier lokalnych, tradycyjnych partykularyzmów. Utrudniały one rozwój systemu kapitalistycznego, który potrzebował jednolitych praw i jednolitego języka na danym terytorium. Temu służyły państwa narodowe, a zwłaszcza narodowe szkolnictwo państwowe, które tworzyło naród, najczęściej czerpiąc z jednej lub kilku kultur lokalnych i lepiąc go w jednolitą kulturę narodową. Najczęściej tworzono narody z kultur wyższych, reprezentowanych przez warstwy rządzące. Wcześniej odmienności kulturowe, językowe, były bardzo duże i to zarówno terytorialnie, jak i na poziomie różnic stanowych. Innym językiem posługiwał się kler i warstwy rządzące, innym chłopstwo, a często także innym mieszczaństwo (w Polsce feudalnej bardzo często był to niemiecki), nie wspominając już o tym, że chłop z jednego końca kraju mógł mieć trudności w porozumiewaniu się z chłopem z drugiego końca. Dla kapitalizmu tak liczne różnice kulturowe były zawalidrogą, więc z pomocą państwa wprowadził tutaj nowy porządek. Tak w dużym skrócie wyglądało powstawanie w XIX wieku nowoczesnych narodów. To system społeczno-ekonomiczny, a nie jakieś istniejące wcześniej narody, wymusił powstanie państw narodowych.
Obecnie sytuacja globalnego kapitalizmu dynamicznie się zmienia. Powstają ogromne bloki imperialne, wokół których konkurencyjne siły kapitalistyczne budują swoją przyszłość, co automatycznie wywoła różnego rodzaju perturbacje lokalne, bo kapitał globalny znów będzie dążył do ujednolicania kultur i praw w ramach tych bloków. Dlatego lokalny nacjonalizm wydaje się takim anachronizmem. Cóż z tego że Kraj Basków czy Katalonia uzyska formalną niepodległość, a Polska ją powiedzmy zachowa, skoro i tak ich los będzie zależał od globalnego kapitału?
Czy lewica powinna wobec tego poprzeć nacjonalistów, którzy próbują zawracać drzewcami swoich flag rzekę globalnego kapitału? Gdyby nacjonalizm dawał szansę na pokonanie kapitalizmu można by się zastanowić nad takim taktycznym sojuszem. Jednak tak jak setki lokalnych kultur, które zaginęły w ciągu dziejów (zniszczone notabene najczęściej właśnie przez ten czy inny tworzący się naród), nacjonalizm nie daje na to szans. Kapitał może im pozostawić skansen, ich święta, ich bohaterów narodowych, których mogą czcić co roku wspominając dawne chwały i dawne klęski, ale poza wspominkami ruchy nacjonalistyczne nie dają żadnej odpowiedzi na współczesne problemy. Dlatego z punktu widzenia nacjonalizm nie jest dla rządzących tym światem kapitału żadnym poważnym zagrożeniem, a wręcz może czasami być wykorzystany do różnych rozgrywek, tak jak różne plemienne nastroje są rozgrywane do swoich celów przez korporacje w Afryce.
Obecnie, co widzimy w Polsce, nacjonalizm jest wykorzystywany przez kapitał do ataku na radykalną lewicę. Jedyne środowisko, które stara się zrozumieć i odpowiedzieć na rzeczywiste problemy, a nie jedynie symboliczne. A źródłem obecnych problemów jest gospodarka. Tymczasem nacjonaliści są sprytnie rozgrywani za pomocą haseł wojny kulturowej. Bojówki nacjonalistyczne atakują przede wszystkim lokale anarchistyczne i lewicowe, a nie centrale z których swoje dyrektywy wydaje kapitał za pomocą swoich lokalnych agend. Oczywiste bowiem jest, że dzięki zniszczeniu, bądź zastraszeniu radykalnej lewicy, nie będzie żadnych szans na powstrzymanie kapitalizmu przed zniszczeniem nie tylko lokalnych kultur, ale także wszelkich instytucji demokratycznych.
Cóż nam, zwykłym szarym ludziom, daje nacjonalizm, czy szerzej prawica, poza symbolicznym ogrzaniem się wokół zniczy martyrologii, co nam daje prawica poza machaniem flagą raz, czy dwa razy do roku? Jakie prezentuje alternatywy? Czego oni tak naprawdę chcą? Słyszę od jednych że chcieliby powrotu monarchii, od innych że chcieliby “narodowego” liberalizmu (w stylu UPR). Co to znaczy “narodowy” liberalizm? Że będziemy wspierać lokalnych kapitalistów? Ale to już oznacza jakiś neomerkantylizm, czyli największego wroga liberalizmu od czasu Adama Smitha. Korwin Mikke powiada, że to źle funkcjonujące gospodarki obalają systemy. Ale jednocześnie proponuje nie systemową alternatywę, ale zaostrzenie tych tendencji ekonomicznych, które już teraz prowadzą nas ku zgubie.
Tak naprawdę współczesny nacjonalizm, to nie jest ten nacjonalizm XIX-wieczny, czyli niszcząca, ale jednocześnie twórcza i żywotna siła. Dzisiejszy nacjonalizm, to jest czysty resentyment, raczej antykoncepcja niż koncepcja. Dlatego nacjonaliści nie oferują nam nic nowatorskiego, żadnych skutecznych rozwiązań, oprócz powrotu do przeszłości, do marszy z pochodniami, do czczenia grobów i odprawiania nad nimi dziadów. Staram się zrozumieć ten prąd, bo często uczestniczą w nim ludzie autentycznie pokrzywdzeni przez system kapitalistyczny. Nacjonalizm daje im namiastkę chwały, mogą stanąć w blasku dawnych bohaterskich czynów. Daje im to przez chwilę poczucie siły i godności. Potem wracają zginać kark u szefa.
Kiedyś karnawał, podczas którego role ulegały na chwilę odwróceniu, gdy król stawał się żebrakiem, a żebrak mógł przywdziać szaty arystokratyczne, służył za wentyl bezpieczeństwa. Dziś taką rolę grają różnego rodzaju rocznice narodowe, codzienni niewolnicy stają niczym husaria pod Wiedniem do walki, łopoczą sztandary, grzmią dumne pieśni. Poczuć można przez chwilę siłę, i łudzić się, że można odwrócić porządek świata bijąc “lewaków i pedałów”. Ale potem ten dzień mija i staje się wspomnieniem, które pozwala przetrwać codzienną szarość, rosnące żądania szefa, brak perspektyw na mieszkanie i miejsce dla dziecka w przedszkolu.
Właśnie magia tego rytuału chyba jest kluczem do zrozumienia siły przyciągania współczesnego nacjonalizmu. Daje ludziom złudzenia, które ułatwiają im przetrwanie. Nie dają jednak szansy na odmianę losu, tak jak karnawał nie obalał pańszczyzny, tak współcześni władcy po jego zakończeniu założą z powrotem koronę, a współcześni chłopi pańszczyźniani, powrócą do swoich pługów, czyli tokarek, klawiatur komputerowych i kas fiskalnych. Nie czuję do nich pogardy. Czuję rosnący smutek, sam przecież jestem niewolnikiem i wolałbym raczej doczekać wyzwolenia niż cieszyć się ze złudzeń naszych współtowarzyszy w nędzy.
Nie lękajcie się!
Jaką drogą jednak powinniśmy iść? Mamy przed sobą niezwykle trudne zadanie, zwłaszcza w takim kraju jak Polska, w który tradycje lewicy wolnościowej zostały zmiażdżone najpierw przez nazistów, potem autorytaryzm PRL. Z jednej strony bowiem mamy świadomość, jaką wielką potrzebą jest teraz zjednoczenie pracowników na poziomie międzynarodowym, z drugiej strony wiele osób pociąga nacjonalizm, który tę współpracę utrudnia. Jednak to kapitalizm tworzy swoich przeciwników i tak jak staje się coraz bardziej globalny, tak będzie narastać też i globalny sprzeciw. Wielu zauważa, że mimo iż 2/3 decyzji już teraz zapada na poziomie biurokracji Unii Europejskiej (a sporo także w negocjacjach pomiędzy krajami w ramach takich niedemokratycznych organizacji jak Międzynarodowa Organizacja Handlu).
Oczywiście zawsze ruch pracowniczy miał już wcześniej tendencje internacjonalistyczne, ale nigdy chyba jeszcze ta potrzeba, wynikająca ze struktury systemu, nie była tak silna jak teraz. Co najmniej na poziomie EU istnieje niezbędna potrzeba koordynacji działań przeciwko antydemokratycznym i antypracowniczym posunięciom klasy rządzącej. Potrzebna jest wymiana informacji, a także konkretne działania, i ich podjęcie jest naprawdę palącą sprawą na dziś, na teraz, nie na pojutrze.
Wielu zauważa, że nie istnieje prasa na poziomie europejskim, nie ma ani jednej ogólnoeuropejskiej gazety, a więc nie istnieje przestrzeń publicznej dyskusji. Któż jak nie my jesteśmy powołani do stworzenia takiej przestrzeni międzynarodowej debaty na poziomie europejskim? Ruch anarchistyczny do niedawna wydawał ciekawe pismo Abolishing The Borders From Below, ale od jakiegoś czasu się nie ukazuje. To anglojęzyczne pismo skoncentrowane było głównie na problemach Europy Wschodniej, ale moim zdaniem był to krok w dobrym kierunku. Teraz powinno powstać pismo ogólnoeuropejskie, być może także w lokalnych mutacjach językowych. Takie pismo nie musiałoby być wyłącznie skupione na ruchu anarchistycznym, tak jak to było w przypadku ABB. Mogłoby być w normalnej sprzedaży w kioskach w całej Europie i raczej skierowane do szerokiej opinii publicznej, poszukującej odpowiedzi na ich problemy. Myślę że gdyby było dobrze redagowane, spotkałoby się z dużym zainteresowaniem.
Coraz bardziej oczywisty powszechnie staje się fakt, że różnorodne kluczowe problemy współczesne mają charakter globalny, więc i odpowiedź powinna być globalna, bo przed kapitałem nie zamkniemy się na wyizolowanej wyspie, skoro nawet Islandii się to nie udało. Prawica proponuje tańce szamańskie w celu odwrócenia biegu spraw, walkę z jakąś wyimaginowaną “komuną”, z jakimś zupełnie nierealnymi figurami i fantomami (co jest na rękę kapitałowi, bo odwraca od jego machinacji uwagę). Wszystko to z posępną miną, ale bez nadziei. My powinniśmy natomiast proponować konkretne rozwiązania, twardo trzymające się obecnej rzeczywistości ekonomicznej, ale powinniśmy nade wszystko dawać to, czego nie daje prawica – nadzieję na możliwość zmiany. Prawica mówi – bójmy się, chowajmy się do narodowych bunkrów, wywołujmy duchy zmarłych wodzów. My powinniśmy mówić – nie lękajcie się! – mamy plan, wiemy co jest przyczyną obecnej sytuacji, wiemy co chcemy osiągnąć i jak chcemy to zrobić.
Kiedyś to prawica miała plan. Kiedy walił się model powojennego państwa dobrobytu, kiedy propozycje Keynesa w ekonomii przestały dawać szansę na ratunek kapitalizmu, prawica wyciągnęła ze swoich kufrów teksty neoliberałów. Kiedy czyta się Miltona Friedmana, widać, że facet miał jakiś plan, jak się okazało mylny, by nie powiedzieć katastrofalnie błędny, ale jednak był to jakiś plan dający nadzieję. Książka Wolny wybór jest przepełniona optymizmem. Tymczasem cała lewica wpadła w grobowy nastrój klęski (w sporej części z powodu swoich własnych błędów i zaniechań) i przestała przyciągać ludzi. Neoliberałowie mieli propozycję, mieli optymizm i mieli wolę. Kiedyś taką wolę i optymizm miała lewica, która teraz wyłącznie załamuje ręce jak jest źle na świecie i chciałaby powrócić (niczym paradoksalnie dawna reakcja) do jakiegoś rzekomego utraconego raju.
Kiedyś, gdy brało się na przykład Kropotkina do ręki - czy to Wspomnienia rewolucjonisty, czy Zdobycie chleba, albo Pomoc wzajemną, po takiej lekturze nabierało się chęci do działania, do zmiany. Kropotkin pisze o tym co złe, ale znacznie więcej poświęca uwagi temu co jest dobre w człowieku i że to co dobre w końcu zwycięża, choćby nie wiem jak ją władza próbowała stłumić i zniszczyć - pomoc wzajemna, wolność, równość. To pomoc wzajemna, a nie konkurencja jest głównym czynnikiem rozwoju społeczeństw, co potwierdzają zresztą naukowi kontynuatorzy Kropotkina. Dlatego ludzie uczyli się na pamięć Zdobycia chleba. Nie dlatego, że opisywał jak im jest źle na świecie, bo to wiedzieli sami, bez dodatkowych dramatycznych opisów, ale dlatego, że dawał im nadzieję na zmianę i dawał narzędzia jak tej zmiany dokonać. Potrzeba nam dzisiaj więcej takich Kropotkinów, jak nigdy chyba wcześniej.
W czasach chaosu, po upadku z kolei recept neoliberalnych na ratowanie kapitalizmu, wygra ten kto będzie miał plan i będzie miał przygotowane struktury aby ten plan móc wcielić w życie. Ten reaktywny, nietwórczy nacjonalizm, jakiego erupcję obecnie obserwujemy, jest wynikiem depresji, braku nadziei, a dumne okrzyki są raczej wynikiem strachu i niepewności, a nie okrzykami zwycięzców. Propagujmy nasze rozwiązania pozytywne, twórzmy struktury i dajmy ludziom nadzieję na realną zmianę. Nacjonalizm można pokonać tylko wypełniając pustkę, którą on zapełnia, choć sam nie jest w stanie spowodować żeby się nie odtwarzała, bo nie sięga jej źródeł. To możemy zrobić wyłącznie my. To także wielka odpowiedzialność.
Tak więc – idźmy w lud, głośmy dobrą nowinę.
Blog Lewica Wolnościowa
Profil na Facebooku: http://www.facebook.com/wolnelewo